9735

Szczegóły
Tytuł 9735
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9735 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9735 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9735 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

AGATHA CHRISTIE NIESPODZIEWANY GO�� ADAPTACJA CHARLESA OSBORNE�A SZTUKI AGATHY CHRISTIE �NIESPODZIEWANY GO�Ɣ PRZE�O�Y�A ANNA BA�KOWSKA TYTU� ORYGINA�U ANGIELSKIEGO THE UNEXPECTED GUEST CHARLES OSBORNE ASSERTS THE MORA� RIGHT TO BE IDENTIFIED AS THE ADAPTER OF THIS WORK. I By� zimny listopadowy wiecz�r w Po�udniowej Walii. Dochodzi�a p�noc. Widoczno�� na w�skiej i ciemnej, wysadzanej drzewami wiejskiej drodze utrudnia�y dodatkowo k��by mg�y. Z pobliskiego Kana�u Bristolskiego dobiega�o co chwila rytmiczne, melancholijne buczenie syren. Od czasu do czasu zaszczeka� jaki� pies albo odezwa� si� pos�pny g�os nocnego ptaka. Nieliczne zabudowania wzd�u� w�skiej lokalnej drogi oddalone by�y od siebie o oko�o p� mili. Przy jednym z najciemniejszych odcink�w, tu� za zakr�tem, sta� elegancki dom o trzech kondygnacjach, otoczony rozleg�ym ogrodem. W tym w�a�nie miejscu samoch�d utkn�� przednimi ko�ami w przydro�nym rowie. Po kilku pr�bach uruchomienia pojazdu kierowca poj��, �e dalszy up�r na nic si� nie zda, i zgasi� silnik. Up�yn�o kilka minut, zanim wysiad� z samochodu i zatrzasn�� drzwi. By� to postawny m�czyzna w wieku oko�o trzydziestu pi�ciu lat, o rudawych w�osach, ubrany w garnitur z grubego tweedu, ciemny p�aszcz i kapelusz. Wygl�da� na cz�owieka, kt�ry wiele czasu sp�dza na powietrzu. Przy�wiecaj�c sobie latark�, ruszy� ostro�nie przez trawnik w stron� domu. W po�owie drogi do szklanych drzwi ogrodowych przystan�� i powi�d� wzrokiem po eleganckiej fasadzie budynku. Dom zdawa� si� pogr��ony w zupe�nych ciemno�ciach. M�czyzna obejrza� si� na drog�, po czym zdecydowanym krokiem podszed� do drzwi. Przesun�� r�k� po szybie i zajrza� do �rodka, ale nie zauwa�y� �adnego ruchu. Zapuka� raz, potem drugi, i nie doczekawszy si� odpowiedzi, nacisn�� klamk�. Drzwi natychmiast ust�pi�y i przybysz w�lizn�� si� do ciemnego pokoju. Znalaz�szy si� w �rodku, przystan�� znowu, staraj�c si� uchwyci� jaki� ruch lub odg�os. ��Halo! � zawo�a�. � Jest tam kto? W �wietle latarki zobaczy� porz�dnie umeblowany gabinet ze �cianami pe�nymi ksi��ek. Po�rodku, przodem do drzwi, sta� w�zek inwalidzki. Siedzia� na nim przystojny m�czyzna w �rednim wieku, z kolanami owini�tym pledem. Wydawa� si� pogr��ony w g��bokim �nie. ��O, przepraszam � zmiesza� si� intruz. � Nie chcia�em pana przestraszy�. Bardzo mi przykro, to wszystko przez t� przekl�t� mg��. Wjecha�em do rowu i nie mam poj�cia, gdzie jestem. Ach, i zostawi�em otwarte drzwi� Raz jeszcze przepraszam. � Nie przestaj�c si� usprawiedliwia�, wr�ci� do drzwi, zamkn�� je i zaci�gn�� story. � Pewnie zjecha�em z g��wnej drogi. B��dzi�em ponad godzin� po tych zakazanych zau�kach� Odpowiedzi nie by�o. ���pi pan? � spyta� przybysz, podchodz�c znowu do cz�owieka na w�zku. Nie doczekawszy si� i tym razem odpowiedzi, skierowa� promie� latarki na twarz m�czyzny i nagle zatrzyma� si� w p� kroku. Inwalida nadal nie otwiera� oczu ani si� nie porusza�. Kiedy przybysz pochyli� si� i dotkn�� jego ramienia, g�owa tamtego opad�a bezw�adnie do przodu. ��Dobry Bo�e! � wykrzykn�� cz�owiek z latark�. Przez chwil� sta�, wyra�nie nie wiedz�c, co pocz��. Potem przesun�� promie� po �cianach i odnalaz�szy przy drzwiach wy��cznik, podszed� tam, by go nacisn��. Zapali�a si� lampa na biurku. Intruz po�o�y� tam latark� i przygl�da� si� uwa�nie m�czy�nie na w�zku, okr��aj�c go ze wszystkich stron. Zauwa�y� nast�pne drzwi, a przy nich drugi wy��cznik. Po naci�ni�ciu za�wieci�y si� dwie lampy umieszczone na niskich stolikach. Zrobi� znowu krok w stron� w�zka i nagle drgn��. W k�cie gabinetu, ko�o wbudowanego w �cian� rega�u z ksi��kami, sta�a �adna, mniej wi�cej trzydziestoletnia blondynka w koktajlowej sukni z �akiecikiem. Nie odezwa�a si� ani nie poruszy�a � po prostu sta�a z opuszczonymi bezw�adnie r�kami i wydawa�o si�, �e nie �mie nawet oddycha�. Przez chwil� mierzyli si� wzrokiem w milczeniu, a� wreszcie m�czyzna zdecydowa� si� przem�wi�: ��On� On nie �yje. Twarz kobiety by�a pozbawiona wszelkiego wyrazu. ��Wiem � odrzek�a oboj�tnie. ��Pani o tym wiedzia�a? ��Tak. ��Zosta� zastrzelony � zauwa�y� m�czyzna, podchodz�c ostro�nie do cia�a. � Dosta� w g�ow�. Kto� Urwa� w p� zdania, widz�c, �e kobieta podnosi z wolna praw� r�k�, ukryt� dot�d w fa�dach sukni. Trzyma�a w niej rewolwer. Przybysz wci�gn�� gwa�townie powietrze. Dopiero kiedy zrozumia�, �e nic mu nie grozi, podszed� do kobiety i �agodnie odebra� jej bro�. ��To pani go zastrzeli�a? ��Tak � odpowiedzia�a po kr�tkim milczeniu. Odsun�� si� i po�o�y� rewolwer na stoliku ko�o w�zka. Przygl�da� si� przez chwil� zw�okom, po czym rozejrza� si� niepewnie po pokoju. ��Telefon jest tam � odezwa�a si� kobieta, wskazuj�c g�ow� biurko. M�czyzna wygl�da� na zaskoczonego. ��Telefon? � powt�rzy� jak echo. ��Gdyby chcia� pan zadzwoni� na policj� � wyja�ni�a tym samym beznami�tnym tonem. Przybysz patrzy� na ni� t�pym wzrokiem. ��Kilka minut nie zrobi r�nicy � rzek� wreszcie. � Zreszt�, tak �atwo nie przebij� si� przez t� mg��. Chcia�bym dowiedzie� si� czego� wi�cej o� � Urwa� i zerkn�� na cia�o. �Kim on jest? ��To m�j m��. � Po namy�le doda�a: � Nazywa� si� Richard Warwick. Ja jestem Laura Warwick. M�czyzna nadal nie odrywa� od niej oczu. ��Rozumiem � mrukn�� w ko�cu. � Mo�e pani� usi�dzie? Laura Warwick przesun�a si� wolno w stron� sofy. Przybysz rozejrza� si� woko�o. ��Czy poda� pani drinka albo co�? � zaproponowa�. � To musia� by� wielki wstrz�s. ��Niby co? To, �e zastrzeli�am m�a? � spyta�a ironicznie. M�czyzna doszed� ju� wida� do siebie, bo pr�bowa� dostroi� si� do jej tonu: ��Tak by si� zdawa�o. A mo�e to tylko tak dla sportu? ��W�a�nie. Dla sportu � odpar�a bez zmru�enia oka, siadaj�c na sofie. Zaintrygowany przybysz przygl�da� si� jej ze zmarszczonym czo�em. � To rzeczywi�cie dobry pomys�� ten drink. M�czyzna zdj�� kapelusz i rzuciwszy go na fotel, wzi�� ze stolika karafk�. Nala� brandy i wr�czy� kieliszek kobiecie. Kiedy wypi�a, zaproponowa�: ��A gdyby tak opowiedzia�a mi pani o wszystkim? Laura Warwick podnios�a na niego wzrok. ��Czy nie lepiej zadzwoni� po policj�? ��Wszystko w swoim czasie. Chyba nie zaszkodzi, je�li najpierw chwil� pogaw�dzimy? Zdj�� r�kawiczki, wetkn�� je do kieszeni i zacz�� rozpina� p�aszcz. Pewno�� siebie Laury Warwick zacz�a si� za�amywa�. ��Ja nie� � zacz�a i urwa�a. � W�a�ciwie kim pan jest? Sk�d si� pan tu wzi��? � I nie daj�c mu czasu na odpowied�, podnios�a g�os niemal do krzyku: � Na mi�o�� bosk�, kim pan jest?! II ��Ale� prosz� bardzo, ju� m�wi�. � Przyg�adzi� r�k� w�osy, powi�d� wzrokiem wok� siebie, jakby si� zastanawia�, od czego i jak zacz��. � Nazywam si� Michael Starkwedder. Tak, wiem, �e to rzadkie nazwisko. � Powt�rzy� je jeszcze raz, litera po literze. � Jestem in�ynierem. Pracuj� w firmie Anglo�Iranian i w�a�nie wr�ci�em do kraju po kolejnym pobycie nad Zatok� Persk�. � Umilk�. Mo�e przywo�ywa� w pami�ci Bliski Wsch�d albo zastanawia� si�, czy warto wchodzi� w szczeg�y. Wreszcie wzruszy� ramionami. � Przyjecha�em do Walii na dwa dni, �eby si� rozejrze� po starych �mieciach. Rodzina mojej matki pochodzi z tych okolic i pomy�la�em, �e ch�tnie kupi�bym tu jaki� domek. � Pokr�ci� g�ow� z u�miechem. � No i kompletnie si� zgubi�em. B��ka�em si� ponad dwie godziny po tych kr�tych walijskich dr�kach, a� wreszcie wyl�dowa�em w rowie! Wsz�dzie ta g�sta mg�a. Znalaz�em furtk� i po omacku dotar�em jako� do tego domu. My�la�em, �e b�d� m�g� st�d zatelefonowa�, a przy odrobinie szcz�cia mo�e znajdzie si� i nocleg. Nacisn��em klamk� w ogrodowych drzwiach � i stwierdziwszy, �e s� otwarte, wszed�em do pokoju, gdzie natkn��em si� na to � wskaza� w�zek z cia�em. Laura Warwick patrzy�a na niego oczami pozbawionymi wyrazu. ��Zapuka� pan najpierw� kilka razy � mrukn�a. ��Owszem, ale nikt nie odpowiedzia�. Laura wstrzyma�a oddech. ��Nie, nie odpowiedzia�am � odrzek�a niemal szeptem. Starkwedder obrzuci� j� zaciekawionym spojrzeniem, jakby pr�buj�c zrozumie�, o co tu chodzi. Post�pi� krok w stron� cia�a, potem nagle zawr�ci� do kobiety i powt�rzy�, s�dz�c, �e w ten spos�b j� o�mieli: ��Jak ju� m�wi�em, nacisn��em klamk�, a �e drzwi by�y otwarte, wszed�em. Laura patrzy�a w sw�j kieliszek. Powiedzia�a, jak gdyby cytuj�c: ���Drzwi si� otwieraj� i wchodzi niespodziewany go��. � Zadr�a�a leciutko. � W dzieci�stwie zawsze przera�a� mnie ten zwrot: �niespodziewany go��. � Odrzuci�a w ty� g�ow� i wpatruj�c si� w przybysza, wykrzykn�a z nag�� pasj�: �Na co pan czeka? Prosz� dzwoni� i niech to si� wreszcie sko�czy! Starkwedder podszed� do w�zka z cia�em. ��Nie tak pr�dko � rzek�. � Mo�e za chwil�. Prosz� mi powiedzie�, dlaczego pani go zastrzeli�a? W tonie jej odpowiedzi zn�w zabrzmia�a nutka ironii: ��Mog� panu poda� kilka znakomitych powod�w. Po pierwsze, pi�. Pi� ponad wszelk� miar�. Po drugie, by� okrutny. Wprost nie do wytrzymania, nienawidzi�am go od lat. �Dostrzeg�szy zdziwione spojrzenie Starkweddera, rzuci�a gniewnie: � Czego pan si� po mnie spodziewa? Co mam powiedzie�? ��Wi�c nienawidzi�a go pani od lat � mrukn�� jakby do siebie, przygl�daj�c si� z namys�em zw�okom. � Ale dzi�� dzi� wydarzy�o si� co� szczeg�lnego, prawda? ��Ma pan absolutn� racj� � odpar�a Laura z emfaz�. �Rzeczywi�cie, dzi� wieczorem co� si� wydarzy�o. Dlatego� wzi�am bro�, kt�r� trzyma� na stoliku przy w�zku, i� zastrzeli�am go. Tak po prostu. � Rzuci�a mu niecierpliwe spojrzenie. � Och, na co si� zda to ca�e gadanie? Musi pan tylko zadzwoni� na policj�. Nie ma innego wyj�cia. � G�os jej si� za�ama�. � Nie ma wyj�cia! Starkwadder patrzy� na ni� z drugiego ko�ca pokoju. ��To nie takie proste, jak si� pani wydaje. ��Dlaczego? � spyta�a cicho. Szed� ku niej, m�wi�c wolno i z przekonaniem: ��Nie�atwo jest spe�ni� to, do czego mnie pani namawia. Jest pani kobiet�. Bardzo pi�kn� kobiet�. Spojrza�a na niego ostro. ��I co z tego? G�os Starkwedera brzmia� teraz niemal weso�o. ��Teoretycznie nic. Ale praktycznie bardzo du�o. Przeni�s� sw�j p�aszcz na fotel we wn�ce i wr�ci� do cia�a. ��Ach, rozumiem, rycerskie zasady � zauwa�y�a oboj�tnie Laura. ��C�, mo�emy to nazwa� ciekawo�ci�, je�li pani woli. Chcia�bym wiedzie�, o co w tym wszystkim chodzi. ��Ju� panu powiedzia�am � odrzek�a po kr�tkim wahaniu. Starkwedder okr��a� wolno fotel z cia�em m�a Laury, jakby zafascynowany widokiem. ��Poda�a mi pani nagie fakty, ale nic poza tym. ��I jeszcze znakomity motyw. Nie ma nic wi�cej do powiedzenia. Zreszt�, czy musi mi pan wierzy�? Mog�am wymy�li� pierwsz� lepsz� historyjk�. Ma pan tylko moje s�owo, �e Richard by� potworem, �e pi�, �e zatru� mi �ycie� �e go nienawidzi�am. ��Z tym ostatnim zgadzam si� bez zastrze�e�. W ko�cu mam jakie� dowody. � Podszed� do sofy i spojrza� z g�ry na siedz�c� Laur�. � Tak czy owak, to nieco drastyczne, prawda? Powiada pani, �e nienawidzi�a m�a od lat. Wi�c czemu go pani nie opu�ci�a? To chyba znacznie prostsze. ��Ja� � szepn�a Laura z wahaniem � nie mam �adnych w�asnych pieni�dzy. ��Ale� droga pani, wystarczy�oby udowodni�, �e jest pijakiem, �e si� nad pani� zn�ca i tak dalej! Z miejsca dosta�aby pani rozw�d czy separacj�, a na dodatek alimenty, czy jak to nazywaj�. Umilk� i czeka� na odpowied�, ale Laura widocznie uzna�a j� za zbyt trudn�. Wsta�a i, odwr�cona ty�em do niego, posz�a odstawi� kieliszek. ��Ma pani dzieci? ��Nie� Dzi�ki Bogu, nie. ��No wi�c czemu go pani nie zostawi�a? Laura zwr�ci�a ku niemu twarz, na kt�rej malowa�o si� zmieszanie. ��Bo� Widzi pan, teraz mog� odziedziczy� jego pieni�dze. ��Ale� nie! Prawo zabrania mordercy ci�gni�cia zysk�w ze zbrodni. � Zrobi� krok w jej stron�. � A pani my�la�a� � Urwa�. � Co w�a�ciwie pani my�la�a? ��Nie wiem, o co panu chodzi. ��Przecie� nie jest pani g�upia. Nawet gdyby odziedziczy�a pani jego pieni�dze, co by pani z tego przysz�o, skoro dosta�aby pani do�ywocie? � I usadowiwszy si� wygodnie w fotelu, doda�: � Przypu��my, �e nie zapuka�bym do tych drzwi. Co by pani zrobi�a? ��Czy to wa�ne? ��Mo�e i nie, po prostu jestem ciekaw. Co by pani powiedzia�a, gdybym nie wtargn�� tu i nie z�apa� pani na gor�cym uczynku? �e to by� wypadek? Czy te� samob�jstwo? ��Sama nie wiem � odrzek�a Laura oboj�tnie. Wr�ci�a na sof� i usiad�a tak, �eby Starkwedder nie widzia� jej twarzy. � Nie mam poj�cia. Ju� m�wi�am, nie mia�am czasu zebra� my�li. ��No tak. Mo�e i tak� Nie s�dz�, �eby to by�a zbrodnia z premedytacj�. Raczej zab�jstwo w afekcie. Musia� pani czym� dopiec. Co to by�o? ��To niewa�ne. ��Co powiedzia�? � nie ust�powa� Starkwedder. � No, s�ucham! Laura patrzy�a mu spokojnie w oczy. ��Tego nie wyznam nikomu. Starkwedder stan�� za sof�. ��B�d� o to pyta� w s�dzie. ��Nie odpowiem � powt�rzy�a z uporem. � Nie zmusz� mnie do tego. ��Ale� adwokat musi wiedzie�! � Pochyli� si� nad oparciem i wpatruj�c si� w ni� z przej�ciem, ci�gn��: � To mo�e wszystko zmieni�! Laura zwr�ci�a ku niemu udr�czon� twarz. ��Nie rozumie pan? Nie ma �adnej nadziei. Jestem przygotowana na najgorsze. ��Co?! Tylko dlatego, �e wszed�em przez te drzwi? Gdybym si� tu nie zjawi�� ��Ale si� pan zjawi�. ��No tak. A pani wci�� swoje� Czy naprawd� tak pani my�li? Nie odpowiedzia�a. ��Prosz�. � Pocz�stowa� j� papierosem i sam zapali�. � A teraz cofnijmy si� nieco w czasie. Wi�c nienawidzi�a pani m�a, a dzi� wieczorem on powiedzia� co�, co przepe�ni�o kielich. Z�apa�a pani bro�, kt�ra le�a�a obok� � Urwa� i spojrza� na rewolwer. � Dlaczego w�a�ciwie trzyma� bro� pod r�k�? To do�� niezwyk�e. ��Ach� Widzi pan, on lubi� strzela� do kot�w. ��Co takiego?! Do kot�w? ��No c�, chyba b�d� musia�a to i owo wyja�ni� � rzek�a z rezygnacj� Laura. III Starkwedder patrzy� na ni�, z lekka oszo�omiony. ��A wi�c? Laura wzi�a g��boki oddech i zacz�a m�wi�: ��Richard polowa� kiedy� na grubego zwierza. Zreszt�, poznali�my si� w�a�nie w Kenii. By� w�wczas zupe�nie innym cz�owiekiem, a mo�e kry� si� ze swymi wadami, eksponuj�c zalety. Bo wie pan, on mia� zalety, by� wielkoduszny, odwa�ny� Do szale�stwa odwa�ny. I cieszy� si� wielkim powodzeniem u kobiet. Zerkn�a nagle na Starkweddera, jakby po raz pierwszy u�wiadomi�a sobie jego obecno��. Odwzajemniaj�c to spojrzenie, poda� jej ogie�, potem zapali� swojego papierosa. ��Prosz� m�wi� dalej. ��Pobrali�my si� wkr�tce po pierwszym spotkaniu. Dwa lata p�niej zdarzy� si� straszny wypadek: Richard zosta� poturbowany przez lwa. Szcz�liwie uszed� z �yciem, ale od tej pory by� kalek�; nie m�g� chodzi�. � Odchyli�a si� do ty�u, wyra�nie rozlu�niona. Starkwedder usiad� naprzeciwko niej na taborecie. Zaci�gn�a si� papierosem i wydmuchn�a k��b dymu. � M�wi si�, �e nieszcz�cia dodatnio wp�ywaj� na charakter, ale w jego wypadku tak si� nie sta�o. Przeciwnie, dosz�y do g�osu najgorsze cechy: m�ciwo��, sk�onno�ci sadystyczne� Poza tym, coraz wi�cej pi�. Zatruwa� �ycie wszystkim domownikom, a my musieli�my to znosi�, gdy�� och, sam pan wie, co si� wtedy m�wi: �Co za smutne �ycie dla biednego kaleki� i tak dalej. Oczywi�cie, pope�nili�my b��d, nie trzeba by�o pozwoli� tak si� zadr�cza�, teraz to widz�. Umacniali�my go tylko w przekonaniu, �e jest na innych prawach i mo�e robi�, co mu si� podoba, bez �adnych konsekwencji. � Podesz�a do stolika przy fotelu i strz�sn�a popi� do popielniczki. � A �e przez ca�e �ycie najbardziej lubi� strzela�, wi�c kiedy zamieszkali�my w tym domu, Angell (to jego osobisty s�u��cy i zarazem piel�gniarz) przynosi� mu p�nym wieczorem brandy i strzelb�, otwiera� drzwi do ogrodu i Richard godzinami wpatrywa� si� w ciemno��, czatuj�c na b�ysk kocich oczu, dzikiego kr�lika czy zb��kanego psa. Oczywi�cie, ostatnio kr�liki zdarza�y si� bardzo rzadko, bo wyzdycha�y od tej zarazy� myksomatozy czy jako� tak, ale kot�w ustrzeli� do�� du�o. � Zn�w zaci�gn�a si� papierosem. � Zreszt�, strzela� do nich i w dzie�. Do ptak�w tak�e. ��I s�siedzi si� nie skar�yli? ��Jasne, �e si� skar�yli � odpar�a, wracaj�c na sof�. �Mieszkamy tu raptem dwa lata. Przyjechali�my ze wschodniego wybrze�a, z Norfolk, gdzie ofiar� Richarda pad� niejeden domowy ulubieniec. Dlatego w�a�nie postanowili�my si� przenie��. Ten dom jest po�o�ony na odludziu, mamy tylko jednego s�siada w promieniu kilku mil. Ale jest tu pe�no wiewi�rek, ptak�w, no i bezpa�skich kot�w. � Zrobi�a kr�tk� przerw�. � Najwi�kszy k�opot mieli�my w Norfolk z powodu pewnej kobiety, kt�ra zbiera�a zapisy na lokalny festyn. Kiedy odchodzi�a, Richard strzela� za ni� raz z jednej strony, raz z drugiej, a potem p�ka� ze �miechu. Opowiada�, �e skaka�a jak zaj�c, a jej t�usty zad trz�s� si� niczym galareta. Niestety, posz�a poskar�y� si� na policji i wynik�a koszmarna awantura. ��Wyobra�am sobie � zauwa�y� sucho Starkwedder. ��Ale Richardowi i tak si� upiek�o. Oczywi�cie mia� pozwolenie na ca�y ten sw�j arsena� i zapewni� policjant�w, �e strzela wy��cznie do kr�lik�w, a ta Butterfield to po prostu nerwowa stara panna, kt�rej co� si� ubrda�o. Richard zawsze potrafi� wm�wi� ludziom, co chcia�; z policj� te� poradzi� sobie bez k�opotu. Starkwedder wsta� z taboretu i podszed� do cia�a Richarda Warwicka. ��Pani m�� mia� cokolwiek wypaczone poczucie humoru � zauwa�y� cierpko, zerkaj�c na stolik obok w�zka. � Rozumiem, o co pani chodzi. �e trzymanie pod r�k� broni nale�a�o do sta�ych punkt�w wieczoru. Ale chyba dzi� nie spodziewa� si� �adnego �upu. Przy takiej mgle? ��Ach, on zawsze k�ad� tu bro�, ka�dego wieczora, jak dziecko ulubion� zabawk�. Czasem strzela� po �cianach, tworz�c okre�lone wzory. O, na przyk�ad tam, prosz� spojrze�. � Wskaza�a na ogrodowe drzwi. � Tam, na lewo, za zas�on�. Starkwedder podszed� tam i podni�s� zas�on� po lewej stronie, ods�aniaj�c boazeri� ozdobion� wzorem z dziur po kulach. ��Wielkie nieba, to przecie� jego inicja�y: R.W. Nadzwyczajne! � Opu�ci� zas�on� i odwr�ci� si� ty�em do Laury. �Musz� przyzna�, �e mia� dobre oko. Hm� tak. Niebezpiecznie mieszka� z takim pod jednym dachem. ��Owszem � przyzna�a Laura dobitnie. � Zerwa�a si� z miejsca z niemal histeryczn� gwa�towno�ci� i podesz�a do przybysza. � Musimy w k�ko o tym gada�? � spyta�a z rozpacz� w g�osie. � Po co odk�ada� to, od czego i tak nie da si� uciec? Nie rozumie pan, �e trzeba zatelefonowa� na policj�? Nie ma pan wyj�cia. O wiele mi�osierniej b�dzie zrobi� to od razu. A mo�e ja mam zadzwoni�? O to panu chodzi? W porz�dku, zajm� si� tym sama. Ruszy�a szybko do telefonu, ale gdy podnosi�a s�uchawk�, Starkwedder przytrzyma� jej r�k�. ��Najpierw musimy porozmawia� � o�wiadczy�. ��Porozmawiali�my ju�. Zreszt� i tak nie ma o czym. ��Owszem, jest. Mo�e jestem g�upi, ale musimy znale�� jakie� wyj�cie. ��Wyj�cie? Dla mnie? � spyta�a Laura z niedowierzaniem. ��Tak. Dla pani. � Odszed� kilka krok�w, a potem odwr�ci� si� twarz� do niej. � Czy jest pani dostatecznie odwa�na? Potrafi pani sk�ama� w razie potrzeby? Przekonywaj�co sk�ama�? Laura patrzy�a na niego ze zdumieniem. ��Jest pan szalony � wykrztusi�a. ��Mo�liwe � zgodzi� si� Starkwedder. ��Sam pan nie wie, co robi � rzek�a kr�c�c z zak�opotaniem g�ow�. ��Przeciwnie, wiem doskonale. Robi� z siebie wsp�lnika po fakcie. ��Ale dlaczego? Dlaczego? Starkwedder przyjrza� si� jej uwa�nie. ��No w�a�nie, dlaczego? � powt�rzy�, po czym wolno i dobitnie odpowiedzia�: � Z bardzo prostego powodu. Jest pani pi�kn� kobiet� i nie mog� znie�� my�li, �e mieliby pani� zamkn�� na reszt� �ycia w wi�zieniu. Dla mnie to tak samo straszne jak �mier� na stryczku. A sytuacja nie przedstawia si� korzystnie. O ewentualnej prowokacji �wiadczy� mo�e tylko pani s�owo, s�owo, kt�rego za �adne skarby nie chce pani wypowiedzie�. Dlatego jest bardzo prawdopodobne, �e s�d uzna pani� za winn�. Laura patrzy�a na niego z niezachwianym spokojem. ��Pan mnie nie zna. Wszystko, co powiedzia�am, mo�e okaza� si� k�amstwem. ��Owszem. Pewnie jestem frajerem, ale wierz� pani. Spu�ci�a wzrok i opad�a na taboret, ty�em do Starkweddera. Przez chwil� nikt si� nie odzywa�. Potem nagle odwr�ci�a si� do niego z b�yskiem nadziei w oczach. Patrz�c na niego pytaj�co, prawie niezauwa�alnie skin�a g�ow�. ��Tak � rzek�a. � Potrafi� sk�ama� w razie potrzeby. ���wietnie! � ucieszy� si� Starkwedder. � A teraz do rzeczy, i to szybko. � Podszed� do stolika przy w�zku i strz�sn�� popi� do popielniczki. � Po pierwsze: kto jeszcze jest w domu? Kto tu mieszka? Po chwili wahania Laura zacz�a m�wi�: ��Matka Richarda. Poza tym Benny� to znaczy, panna Bennett, ale nazywamy j� Benny � co� po�redniego mi�dzy gospodyni� a sekretark�. To dawna piel�gniarka ze szpitala, jest u nas od lat, bardzo oddana Richardowi. I Angell, chyba ju� o nim wspomnia�am, osobisty s�u��cy, czasem piel�gniarz. Robi� wszystko, co trzeba. ��Jest jeszcze kto� ze s�u�by? ��Nie, na sta�e nie ma nikogo, tylko dochodz�cy. � Umilk�a na chwil�. � Och! Zapomnia�am o Janie. ��Jan? � rzuci� ostro Starkwedder. � Kt� to taki? Laura spojrza�a na niego z zak�opotaniem. ��Przyrodni m�odszy brat Richarda � wyzna�a niech�tnie. � Mieszka z nami. Starkwedder podszed� bli�ej. ��Prosz� wyra�a� si� jasno. Co z tym Janem? Czego nie chce mi pani powiedzie�? Po chwili wahania zacz�a, wa��c ka�de s�owo: ��Jan� to kochany ch�opak. Bardzo mi�y, wra�liwy, tylko� troch� si� r�ni od innych. M�wi�, �e jest nieco op�niony w rozwoju. ��Ach, rozumiem. Lubi go pani, prawda? ��Lubi� � przyzna�a Laura. � Bardzo go lubi�. I w�a�nie dlatego nie mog�am si� zdecydowa� na porzucenie m�a. Bo gdyby Richard mia� woln� r�k�, z pewno�ci� odes�a�by Jana do zak�adu dla upo�ledzonych umys�owo. Starkwedder okr��a� w zadumie w�zek z cia�em. ��Rozumiem � mrukn��. � Czy tym w�a�nie pani grozi�? �e je�li pani odejdzie, to on odda ch�opca do zak�adu? ��Tak. Gdybym� gdybym tylko uwierzy�a, �e potrafi� zarobi� na utrzymanie swoje i Jana� Ale ba�am si�, �e nie dam rady. Zreszt�, Richard by� prawnym opiekunem brata. ��Czy by� dla niego dobry? ��Czasem tak. ��A czasem nie? ��Do�� cz�sto wspomina�, �e go odda do zak�adu. T�umaczy� mu: �B�d� tam dobrzy dla ciebie, braciszku. Zaopiekuj� si� tob�, jak nale�y. A Laura na pewno b�dzie ci� odwiedza� par� razy w roku�. Lubi� doprowadza� go do ostateczno�ci, lubi�, �eby Jan go prosi�, �eby si� przed nim p�aszczy�, a wtedy on odchyla� si� do ty�u i wybucha� gromkim �miechem. ��Rozumiem � powt�rzy� Starkwedder, obserwuj�c j� uwa�nie. � Rozumiem. Laura zerwa�a si� z taboretu i posz�a zgasi� papierosa. �Nie musi pan mi wierzy�! � wykrzykn�a. � Nie musi pan wierzy� w ani jedno s�owo! Wszystko to mog�am zmy�li�! ��Powiedzia�em ju�, �e zaryzykuj�. A ta� jak jej tam? Bennett� Benny� Jaka ona jest? Bystra? ��Jest bardzo sprawna i poj�tna. Starkwedder pstrykn�� palcami. ��Co� mi przysz�o do g�owy. Jak to si� sta�o, �e nikt nie us�ysza� strza�u? ��C�, matka Richarda to starsza osoba, prawie nie s�yszy. Pok�j Benny jest na drugim ko�cu domu, Angell ma w og�le oddzielne mieszkanie za obitymi suknem drzwiami. A Jan wprawdzie sypia nad tym pokojem, ale wcze�nie si� k�adzie i ma mocny sen. ��Wi�c wszystko �wietnie si� sk�ada � zauwa�y� Starkwedder. Laura wygl�da�a na zaintrygowan�. ��Co pan sugeruje? �eby�my upozorowali samob�jstwo? Obr�ci� si� w stron� cia�a. ��Nie, to beznadziejne. � Podszed� do w�zka i przygl�da� si� przez chwil� zw�okom. � By� prawor�czny, prawda? ��Tak. ��No w�a�nie. Nie m�g� wi�c strzeli� do siebie pod tym k�tem. � Wskaza� na lew� skro� Warwicka. � Poza tym nie ma �ladu osmalenia. � Zastanawia� si� nad czym� przez chwil�. � Nie, strza� musia� pa�� z pewnej odleg�o�ci. To wyklucza samob�jstwo, ale� nie wypadek. Tak, zwa�ywszy na wszystko, m�g� to by� wypadek. Po d�u�szym namy�le pokaza�, o co mu chodzi. ��Powiedzmy, �e przyszed�em tu dzi� wieczorem� Zreszt�, przecie� tak by�o. Wtargn��em przez te drzwi� � Podszed� do wyj�cia na taras i uda�, �e w�lizguje si� do pokoju. ��Richard wzi�� mnie za z�odzieja i zacz�� do mnie mierzy� z rewolweru. C�, to ca�kiem prawdopodobne, z tego, co mi pani opowiada�a o jego zwyczajach. No wi�c podchodz� do niego� � Starkwedder ruszy� szybko w stron� w�zka � zabieram mu bro� ��I w trakcie szamotaniny pada strza�, tak? � wtr�ci�a Laura z b�yskiem w oku. ��Tak � zgodzi� si� Starkwedder, ale zaraz si� poprawi�: �Nie, to na nic. Jak ju� m�wi�em, policja zaraz zauwa�y, �e strzelano z wi�kszej odleg�o�ci. � Namy�la� si� jeszcze przez par� sekund. � No dobra, powiedzmy, �e mu t� bro� zabra�em. � Lecz zaraz potrz�sn�� g�ow� i machn�� r�k� z rezygnacj�. � Nie, nie. Gdybym tak post�pi�, to po diab�a bym potem strzela�? Nie, obawiam si�, �e to za trudne. � Westchn��. ��No wi�c zosta�my przy morderstwie. Czystym i prostym morderstwie. Ale dokonanym przez kogo� z zewn�trz. Przez osob� lub osoby nieznane. Wr�ci� do oszklonych drzwi i przytrzymuj�c zas�on�, wyjrza� na dw�r, jakby w poszukiwaniu natchnienia. ��Mo�e jaki� prawdziwy w�amywacz? � podsun�a mu Laura us�u�nie. Starkwedder rozwa�a� to przez chwil�. ��C� � rzek� wreszcie � mo�e i tak, ale to chyba do�� naci�gane. � I po chwili doda�: � A co z wrogami? Brzmi to do�� patetycznie, ale z tego, co mi pani m�wi�a, on m�g� mie� wrog�w, czy� nie? ��Taak � odrzek�a niepewnie Laura. � Przypuszczam, �e ich mia�, ale� ��Teraz nie czas na �ale� � przerwa� jej Starkwedder, gasz�c papierosa w popielniczce na stoliku. Potem podszed� do sofy i stan�� za plecami siedz�cej tam Laury. � Prosz� mi opowiedzie� wszystko o jego wrogach. Numer jeden to przypuszczalnie owa kobieta� no wie pani, ta z trz�s�cym si� ty�kiem, ta, kt�r� straszy� strza�ami. Ale nie s�dz�, aby by�a morderczyni�. Zreszt�, na pewno wci�� mieszka w Norfolk i trudno sobie wyobrazi�, �eby kupi�a zni�kowy powrotny do Walii tylko po to, �eby wygarn�� do pani m�a. Kto jeszcze? Komu nadepn�� na odcisk? Laura mia�a niepewn� min�. Wsta�a, obr�ci�a si� w k�ko i zacz�a rozpina� �akiet. ��C� � rzek�a z wahaniem. � Rok temu by� pewien ogrodnik. Richard wyrzuci� go i odm�wi� wydania referencji. Ten cz�owiek mia� wielkie pretensje, grozi�� ��Kto to by�? Kto� z tych okolic? ��Tak, pochodzi� z Llanfechan, oko�o czterech mil st�d. Zdj�a �akiet i po�o�y�a go na por�czy sofy. Starkwedder si� skrzywi�. ��Nie robi�bym sobie wielkich nadziei. Za�o�� si�, �e facet ma solidne alibi, typu �nie rusza�em si� z domu�. A nawet je�li nie ma albo tylko �ona mo�e je po�wiadczy�, przecie� Bogu ducha winnego cz�owieka nie wmieszamy w spraw� o morderstwo. To na nic, nam potrzeba kogo� z zamierzch�ej przesz�o�ci, kogo nie tak �atwo odnale��. Laura kr��y�a z wolna po pokoju, pr�buj�c si� skoncentrowa�. ��A mo�e kto� z czas�w polowa� na lwy i tygrysy? � ci�gn�� Starkwedder. � Kenia, Afryka Po�udniowa, Indie? Jaka� zapad�a dziura, gdzie policja nie mo�e wszystkiego sprawdzi� od r�ki? ��Niech no tylko pomy�l� Nic sobie nie przypominam! A Richard opowiada� tyle r�nych historii� ��Nie mamy nawet pod r�k� �adnego rekwizytu. Wie pani, jaki� sikhijski turban, beztrosko zarzucony na karafk�, n� Mau Mau albo zatruta strza�a� � Przycisn�� d�onie do czo�a. � Niech to diabli, przecie� trzeba nam tylko kogo� ura�onego, kogo�, komu Richard nie�le dokopa�� My�l�e, kobieto! My�l! ��Ja� nie mog� my�le� � odpar�a Laura �ami�cym si� ze zdenerwowania g�osem. ��Przecie� opowiada�a mi pani, jaki to by� cz�owiek. Wielkie nieba, musia�o si� co� zdarzy�, jakie� wypadki czy co� Laura nie przestawa�a chodzi�. Rozpaczliwie pr�bowa�a co� sobie przypomnie�. ��Nikt mu nie grozi�? Mam na my�li gro�by karalne. Laura zatrzyma�a si� w p� kroku. ��Mam! Przypomnia�am sobie. To cz�owiek, kt�remu Richard przejecha� dziecko! IV Starkwedder wytrzeszczy� oczy. ��Richard przejecha� dziecko? Kiedy to by�o? ��Jakie� dwa lata temu. Mieszkali�my wtedy w Norfolk. Ojciec dziecka z ca�� pewno�ci� si� odgra�a�. Starkwedder usiad� na taborecie. ��No, to ju� jest co�! Prosz� mi opowiedzie� wszystko, co pani pami�ta. Laura namy�la�a si� przez chwil�. ��Richard wraca� z Cromer. Musia� stanowczo za du�o wypi� przed jazd�. Przeje�d�a� przez ma�� wiosk� zygzakiem, z szybko�ci� sze��dziesi�ciu mil na godzin�. Z gospody wybieg� ch�opiec� prosto pod ko�a. Zgin�� na miejscu. ��Chce pani powiedzie�, �e m�� prowadzi� samoch�d mimo swego kalectwa? ��Tak, prowadzi�. Mia� auto robione na zam�wienie, z przer�nymi udogodnieniami. ��Rozumiem. A co si� dzia�o p�niej? Policja zatrzyma�a go za zab�jstwo? ��Odby�o si� �ledztwo, oczywi�cie � wyja�ni�a Laura. Po chwili doda�a z nutk� goryczy w g�osie: � I Richard zosta� ca�kowicie uniewinniony. ��Byli jacy� �wiadkowie? ��Ojciec dziecka. Widzia�, jak to si� sta�o. Ale by�a te� piel�gniarka ze szpitala, siostra Warburton, kt�ra jecha�a z Richardem samochodem. Z�o�y�a oczywi�cie zeznania. Wed�ug niej, pr�dko�� pojazdu wynosi�a poni�ej trzydziestu mil na godzin�, a Richard wypi� tylko kieliszek sherry. Dowodzi�a, �e wypadku nie da�o si� unikn�� � ch�opiec wybieg� nagle i prosto pod samoch�d. S�d uwierzy� jej, a nie ojcu dziecka, kt�ry upiera� si�, �e samoch�d jecha� po wariacku i z ogromn� szybko�ci�. Zdaje si�, �e �w cz�owiek do�� gwa�townie wyra�a� swoje uczucia. � Laura przenios�a si� na fotel i doda�a: � Widzi pan, ka�dy by uwierzy� tej piel�gniarce. Wydawa�a si� sam� uczciwo�ci�. Taka solidna, stateczna, tak bardzo wa�y�a ka�de s�owo� i w og�le. ��Pani nie by�o w tym samochodzie? ��Nie, zosta�am w domu. ��Wi�c sk�d pani wie, �e to, co m�wi�a piel�gniarka� jak jej tam, mog�o mija� si� z prawd�? ��Ach, Richard nie robi� z tego �adnej tajemnicy � wyzna�a z gorycz�. � Doskonale pami�tam, �e po powrocie z przes�uchania powiedzia�: �Brawo, Warby, �wietne przedstawienie! Gdyby nie ty, jak nic trafi�bym do pud�a�. A ona na to: �Powinien pan tam trafi�, panie Warwick. Sam pan wie, �e jecha� stanowczo za szybko, a to, co si� sta�o z dzieckiem, to potworno��!�. Richard jednak odrzek�: �Och, daj spok�j! W ko�cu ci si� to op�aci�o. Zreszt�, c� znaczy jeden bachor mniej czy wi�cej na tym przeludnionym �wiecie? Wyni�s� si� st�d i tyle, ale zapewniam ci�, �e nie zak��ci to mojego snu�. Starkwedder wsta� z taboretu i zerkn�� przez rami� na cia�o Richarda Warwicka. ��Im wi�cej s�ysz� o pani m�u � rzek� z ponur� min� � tym bardziej sk�aniam si� ku my�li, �e to, co si� tu dzi� wydarzy�o, to raczej usprawiedliwione zab�jstwo ni� zbrodnia. ��Zbli�aj�c si� do Laury, ci�gn��: � Ale do rzeczy. Interesuje mnie ojciec dziecka. Jak on si� nazywa? ��Mia� jakie� szkockie nazwisko� Mac� MacLeod? MacCrae? Nie pami�tam. ��Ale musi pani sobie przypomnie� � nalega� Starkwedder. � Bardzo prosz�, troch� wysi�ku. Czy on wci�� mieszka w Norfolk? ��Nie, nie. Przyjecha� tu tylko w odwiedziny. Chyba do krewnych �ony. Pochodzi�, zdaje si�, z Kanady. ��Kanada� Szmat drogi � zauwa�y� Starkwedder. � Wiele wody up�ynie, zanim si� go�cia namierzy. Taak � ci�gn��, przechodz�c za oparcie sofy � widz� tu pewne mo�liwo�ci. Tylko, na mi�o�� bosk�, prosz� przypomnie� sobie nazwisko. ��Ruszy� przez pok�j do fotela, na kt�rym po�o�y� p�aszcz, wyj�� z kieszeni r�kawiczki i naci�gn�� je na r�ce. Potem rozejrza� si� woko�o i spyta�: � S� tu jakie� gazety? ��Gazety? � zdziwi�a si� Laura. ��Nie chodzi mi o dzisiejsze. Wczorajsze, a jeszcze lepiej przedwczorajsze. Laura podesz�a do szafki obok fotela. ��Jest par� starych gazet. Trzymamy je tu na podpa�k�. Starkwedder otworzy� drzwiczki i wyci�gn�� jaki� dziennik. ��Doskonale � oznajmi� po sprawdzeniu daty. � Tego w�a�nie szuka�em. Zamkn�� szafk�, przeni�s� gazet� na biurko i wyci�gn�� z przegr�dki no�yczki. ��Co pan chce zrobi�? � zapyta�a Laura. ��Musimy sfabrykowa� jakie� dowody � odpar�, machn�wszy no�yczkami dla podkre�lenia swych s��w. Laura patrzy�a na niego z pop�ochem w oczach. ��A co b�dzie, je�li policji uda si� go odnale��? Starkwedder u�miechn�� si� promiennie. ��Je�li go�� wci�� mieszka w Kanadzie, policja b�dzie musia�a troch� popracowa� � o�wiadczy� z wyra�n� satysfakcj�. � A do tego czasu na pewno znajdzie sobie jakie� alibi. Wystarczy sama odleg�o�� kilku tysi�cy mil. Potem mo�e by� ju� za p�no, �eby sprawdzi� na miejscu to, co zezna. Zreszt�, nic lepszego nie wymy�limy, a przynajmniej zyskamy na czasie. Laura nie wygl�da�a na przekonan�. ��Nie podoba mi si� to. Starkwedder spojrza� na ni� z pewn� irytacj�. ��Kochana, teraz nie czas na kaprysy. Prosz� tylko przypomnie� sobie to nazwisko. ��Nie mog�. M�wi�am, �e nie mog� � upiera�a si� Laura. ��MacDougall? A mo�e Mackintosh? � pr�bowa� jej pom�c. Laura przycisn�a palce do uszu. ��Dosy�! � krzykn�a. � Tylko pogarsza pan spraw�. Teraz nie jestem ju� nawet pewna, czy to by� w og�le jaki� �Mac�! ��No c�, jak nie, to nie. B�dziemy musieli poradzi� sobie bez nazwiska. A mo�e pami�ta pani jak�� dat� czy w og�le co� po�ytecznego? ��Dat�? Oczywi�cie. To by� pi�tnasty maja. ��Jakim cudem zapami�ta�a to pani? � zdziwi� si� Starkwedder. ��Bo tak si� sk�ada, �e to dzie� moich urodzin � odpar�a ponuro. ��Ach tak� rozumiem. To nam rozwi�zuje jeden problem. Poza tym mamy �ut szcz�cia: ta gazeta jest w�a�nie z pi�tnastego. I wyci�� starannie dat�. Zagl�daj�c mu przez rami�, Laura zauwa�y�a, �e gazeta jest z pi�tnastego listopada, nie maja. ��No tak, ale tu chodzi o liczb�. �Maj� to kr�tkie s�owo, o, tu mamy �m�, a tu �a� i �j�. ��Co pan w�a�ciwie robi? � spyta�a Laura. Odpowiedzia� jej pytaniem: ��Jest tu jaki� klej? Laura chcia�a wyj�� z przegr�dki s�oiczek, ale Starkwedder j� powstrzyma�. ��Nie, prosz� nie dotyka�. Nie potrzebujemy tu odcisk�w palc�w. � Wzi�� s�oiczek przez r�kawiczk� i odkr�ci� wieczko. � Oto jak zosta� kryminalist� po jednej prostej lekcji. O, �wietnie, jest i zwyk�y blok papieru, taki, jakiego u�ywa si� na ca�ych Wyspach Brytyjskich. � Wyj�� bloczek z przegr�dki i zaczai przykleja� na kartce wyci�te wyrazy. � Teraz uwaga: raz, dwa trzy� troch� to trudne w r�kawiczkach, ale prosz�, gotowe. �15 maja. Rachunek wyr�wnany�. O, tu odpad�a litera. � Przyklei� j� jeszcze raz. � No! Co pani na to? � Wydar� kartk� z bloczku, pokaza� jej swe dzie�o, po czym podszed� do cia�a. � Wsuniemy mu to do kieszeni, o tak. Ooo, a to co ma znaczy�? Na pod�og� wypad�a zapalniczka. Laura wyda�a trwo�ny okrzyk i pr�bowa�a j� z�apa�, ale Starkwedder j� uprzedzi� i zacz�� ogl�da�. ��Prosz� mi to da� � krzykn�a Laura bez tchu. � Oddawaj!! Nieco zdziwiony Starkwedder wr�czy� jej zapalniczk�. ��T�to moja � wyja�ni�a niepotrzebnie. ��W porz�dku, nale�y do pani. Nie ma powodu do zmartwienia. � Spojrza� na ni� z ciekawo�ci�. � Chyba nie zaczyna pani traci� g�owy? Oddala�a si� wolno w stron� sofy, wycieraj�c ukradkiem zapalniczk� w sp�dnic�, jakby chcia�a usun�� odciski palc�w. ��Nie, oczywi�cie, �e nie. Upewniwszy si�, �e kartka z wyci�tymi wyrazami spoczywa w kieszonce marynarki Warwicka, Starkwedder wr�ci� do biurka, zamkn�� s�oiczek z klejem, zdj�� r�kawiczki i wyci�gn�� chustk�. ��Gotowe! � obwie�ci�. � Wszystko gotowe do nast�pnego kroku. Gdzie pani kieliszek? Laura poda�a go pos�usznie Starkwedderowi, kt�ry ju� mia� go wytrze�, ale po namy�le zrezygnowa�. ��Nie � mrukn��. � Nie, to by�oby g�upie. ��Dlaczego? ��No bo jakie� odciski musz� tu by�. Po pierwsze, s�u��cego, a pewnie i m�a pani. Brak jakichkolwiek odcisk�w wyda�by si� policji podejrzany. Poci�gn�� �yk ze swojego. � Teraz musz� wymy�li�, sk�d si� wzi�y moje. Zbrodnia to trudna sprawa, co? ��Och, nie! � wykrzykn�a Laura z pasj�. � Nie! Prosz� si� w to nie miesza�! Mog� pana podejrzewa�! ��Ale� ja jestem szanowanym obywatelem � odpar� z u�miechem rozbawienia Starkwedder. � Poza wszelkimi podejrzeniami. Zreszt� do pewnego stopnia ju� si� wmiesza�em. M�j samoch�d nadal tkwi w rowie. Prosz� si� jednak nie martwi�. Drobne krzywoprzysi�stwo, ma�e szachrajstwo z czynnikiem czasu � nic wi�cej na mnie nie znajd�. Oczywi�cie, je�li pani odegra prawid�owo swoj� rol�. Wystraszona Laura siedzia�a ty�em do niego na taborecie. Starkwedder obszed� go i spojrza� jej w twarz. ��A wi�c jest pani gotowa? ��Gotowa� na co? � sp�oszy�a si� Laura. ��No, no, prosz� si� wzi�� w gar��. ��Ja� jako� g�upio si� czuj� � szepn�a. � N�nie mog� zebra� my�li. ��Nie musi pani my�le�. Wystarczy s�ucha� moich polece�. A oto plan: po pierwsze, czy w tym domu jest jakie� palenisko? ��Palenisko? � Zastanawia�a si� przez chwil�. � Owszem, jest bojler na wod�. ��Dobrze. � Podszed� do biurka, zawin�� w gazet� skrawki papieru i zani�s� pakunek Laurze. � Przede wszystkim p�jdzie pani do kuchni i wsadzi to do pieca bojlera. Nast�pnie uda si� pani na g�r�, przebierze w nocn� koszul� czy negli�� � Urwa�. � Ma pani aspiryn�? ��Mam. ��No wi�c � m�wi� Starkwedder, obmy�laj�c jednocz�nie kolejne kroki � najpierw wysypie pani zawarto�� buteleczki do muszli. Potem p�jdzie pani do� na przyk�ad do te�ciowej albo tej Bennett, poskar�y si� na b�l g�owy i poprosi o troch� aspiryny. A poniewa� zostawi pani otwarte drzwi, po chwili us�yszycie strza�. ��Jaki strza�? � przerazi�a si� Laura. Starkwedder bez s�owa podszed� do stolika przy w�zku i wzi�� do r�ki rewolwer. ��Tak, tak � mamrota� do siebie w roztargnieniu. � Przyjrzyjmy si� temu� Hm. Wygl�da na zagraniczny. To pami�tka z wojny, prawda? ��Nie wiem � odpar�a Laura, podnosz�c si� z taboretu. � Richard mia� kilka zagranicznych okaz�w broni. ��Ciekawe, czy jest zarejestrowany? � zastanawia� si� Starkwedder. ��Mia� pozwolenie, je�li o to panu chodzi. Na ca�� swoj� kolekcj�. ��Tak przypuszcza�em. Ale to nie znaczy, �e wszystkie sztuki by�y zarejestrowane na jego nazwisko. W praktyce ludzie rzadko pilnuj� tych spraw. Czy kto� mo�e wiedzie� na pewno, jak by�o? ��Chyba Angell. To ma jakie� znaczenie? ��C�, tak jak pr�bujemy to przedstawi� � t�umaczy�! Starkwedder chodz�c po pokoju � stary Mac Jaki�, ojciec przejechanego ch�opca, wpad� tu, dysz�c ��dz� mordu, z w�asn� broni� gotow� do strza�u. Ale mo�na te� inaczej: facet wchodzi, na p� rozbudzony Richard �apie za bro�. Ten drugi pr�buje mu j� wyrwa� i pada strza�. Wiem, �e to troch� naci�gane, ale ostatecznie ujdzie. Musimy ponie�� pewne ryzyko, tego si� nie da unikn��. Od�o�y� rewolwer na stolik i podszed� do Laury. ��Czy przemy�leli�my wszystko? Mam nadziej�, �e tak. Policja nie powinna si� zorientowa�, �e strza� oddano kwadrans czy dwadzie�cia minut wcze�niej. Jazda w tych warunkach zabierze im sporo czasu. � Podni�s� zas�on� i przyjrza� si� �ladom po kulach. � �R.W�, bardzo �adnie. Postaram si� doda� kropk�. Opu�ci� zas�on� na miejsce i wr�ci� do Laury. ��Kiedy rozlegnie si� strza�, podniesie pani alarm i sprowadzi tu pann� Bennett czy kogo� innego. Obudzi�a si� pani z okropnym b�lem g�owy i wsta�a, �eby poszuka� aspiryny � nic wi�cej pani nie wie, jasne? Laura skin�a g�ow�. ��Dobrze. Reszt� prosz� zostawi� mnie. Nic pani nie dolega? ��Nie, chyba nie. ��Wi�c prosz� robi�, co do pani nale�y. Zawaha�a si� nieco. ��Pan� pan nie powinien tego robi�. Niepotrzebnie pan si� w to miesza. ��Nie chc� ju� tego s�ysze�. Ka�dy ma swoje� jak to si� m�wi? Gry i zabawy. Pani ju� si� zabawi�a � strzelaj�c do m�a, teraz moja kolej. Powiedzmy, �e zawsze marzy�em, by prze�y� prawdziw� kryminaln� przygod�. � Pos�a� jej krzepi�cy u�miech. � A wi�c potrafi pani odegra� swoj� rol�? ��Tak. ��W porz�dku. O, widz�, �e ma pani zegarek. Kt�r� godzin� wskazuje? Kiedy mu pokaza�a, nastawi� sw�j na identyczny czas. ��Jest za dziesi�� dwunasta. Dam pani trzy� nie, cztery minuty. Cztery minuty, �eby wsadzi� gazety do pieca, p�j�� na g�r�, rozebra� si� i obudzi� pann� Bennett czy tam kogo. Dasz rad� Lauro? Przytakn�a. ��Za pi�� dwunasta us�yszysz strza�. Zmykaj. Tu� przed progiem obejrza�a si� na niego z niepewn� min�. Starkwedder przeszed� przez pok�j i otworzy� przed ni� drzwi. ��Chyba nie chcesz mnie wsypa�? ��Nie. Wychodzi�a ju�, kiedy zauwa�y� �akiet na por�czy sofy. Zawo�a� Laur� i poda� go jej z u�miechem. Potem starannie zamkn�� drzwi. V Za�atwiwszy rzecz z Laur�, Starkwedder przystan��, zastanawiaj�c si�, co dalej. Po chwili zerkn�� na zegarek i wyj�� | papierosa. Nast�pnie podszed� do stolika przy fotelu i wyci�gn�� r�k� po zapalniczk�, gdy nagle na jednej z p�ek zobaczy� fotografi� Laury. Zdj�� j�, obejrza�, po czym u�miechn�� si� i odstawi� z powrotem. Zapali� papierosa, od�o�y� zapalniczk� na stolik. Wyj�� chustk�, star� odciski| palc�w z por�czy fotela i z fotografii, postawi� krzes�o na miejscu. Z obu popielniczek zabra� niedopa�ki, po czym zaj�� si� biurkiem: usun�� odciski palc�w, po�o�y� na miejsce no�yczki, bloczek i bibularz. Przyjrza� si� pod�odze, podni�s� zapomniany skrawek papieru i zmi�wszy go, wetkn�� do kieszeni spodni. Wytar� dok�adnie wy��cznik przy drzwiach i krzes�a, wzi�� z biurka latark�, podszed� do oszklonych drzwi, odsun�� nieco zas�on� i skierowa� promie� na ogrodow� �cie�k�. ��Za bardzo ubita, �eby zosta�y �lady st�p � mrukn�� do siebie. Od�o�y� latark� na stolik przy w�zku i wzi�� rewolwer. Upewniwszy si�, �e jest na�adowany, wytar� go i po�o�y� na taborecie. Zerkn�wszy raz jeszcze na zegarek, podszed� do fotela we wn�ce, w�o�y� kapelusz, szalik i r�kawiczki. Z przewieszonym przez rami� p�aszczem ruszy� do drzwi. Wyci�ga� ju� r�k� do kontaktu, gdy przypomnia� sobie o odciskach palc�w na klamce. Dopiero po ich usuni�ciu zgasi� �wiat�o, wr�ci� do taboretu i zostawi� tam p�aszcz. Podni�s� bro� i wymierzy� w �cian�, ale tu� przed strza�em zorientowa� si�, �e �lady po kulach kryje zas�ona. ��Cholera! � mrukn��. � Pr�dko postawi� krzes�o od biurka tak, �eby przytrzymywa�o zas�on�, potem wr�ci� na stanowisko przy taborecie, wystrzeli� i podszed� do �ciany, �eby przyjrze� si�, gdzie trafi�. � Nie�le! � pogratulowa� sobie. Kiedy odstawia� krzes�o na miejsce, us�ysza� z hallu g�osy. Rzuci� si� do oszklonych drzwi, pami�taj�c o zabraniu broni, i wypad� na dw�r. Chwil� p�niej wr�ci�, z�apa� latark� i ponownie znikn��. Z r�nych stron domu czworo ludzi sz�o spiesznie w stron� gabinetu. Matka Richarda Warwicka, wysoka, imponuj�ca starsza dama w szlafroku, wygl�da�a blado i porusza�a si� o lasce. ��Co si� sta�o, Janie? � spyta�a kilkunastoletniego ch�opca o dziwnej, podobnej do oblicza fauna, lecz raczej niewinnej twarzy, stoj�cego w pi�amie na pode�cie schod�w. � Czemu wszyscy w��cz� si� po nocy? � doda�a gniewnie na widok siwej kobiety w �rednim wieku, odzianej w praktyczny flanelowy szlafrok, kt�ra chowa�a si� za plecami Laury. � Benny! Natychmiast m�w, o co tu chodzi! Czy�cie wszyscy powariowali? Lauro, co tu si� dzieje? Janie� Czy kto� mi wreszcie odpowie? ��Za�o�� si�, �e to sprawka Richarda � rzek� ch�opiec, kt�ry wygl�da� na jakie� dziewi�tna�cie lat, cho�, s�dz�c z g�osu i zachowania, powinien by� znacznie m�odszy. � Pewnie znowu strzela� w mg��. � Po czym doda� z rozdra�nieniem: � Powiedzcie mu, �e nie wolno strzela� i budzi� nas z pi�knych sn�w. Ja ju� mocno spa�em i Benny tak�e. Prawda, Benny? Uwa�aj, Lauro, Richard jest niebezpieczny. Ty te� si� pilnuj, Benny. ��Na dworze jest g�sta mg�a � zauwa�y�a Laura, wygl�daj�c przez okno na pode�cie. � Prawie nie wida� �cie�ki. Nie wyobra�am sobie, do czego on m�g� strzela� w tych warunkach, to absurd. Poza tym chyba s�ysza�am krzyk. Panna Bennett � �wawa, energiczna kobieta o wygl�dzie szpitalnej piel�gniarki, kt�r� zreszt� by�a � przem�wi�a do�� w�adczym tonem: ��Doprawdy nie rozumiem, Lauro, czym si� tak przejmujesz. Richard po prostu zabawia si� jak zwykle. Co do mnie, to �adnego strza�u nie s�ysza�am, jestem pewna, �e nic z�ego si� nie sta�o, a ty masz zbyt bujn� wyobra�ni�. Ale z pewno�ci� post�pi� bardzo egoistycznie i zamierzam mu to powiedzie�. Richard! � zawo�a�a, wchodz�c do gabinetu. � Tego ju� za wiele, jak na t� por�! Wystraszy�e� nas� Richard! Przebrana w szlafrok Laura wesz�a zaraz za ni�, a kiedy zapali�a �wiat�o, wsun�� si� Jan. Spojrza� na pann� Bennett, stoj�c� przy w�zku. ��Co jest, Benny? O co chodzi? ��Richard � odrzek�a dziwnie spokojnym g�osem. � Richard si� zastrzeli�. ��Patrzcie! � krzykn�� ch�opiec, wskazuj�c palcem stolik. � Nie ma rewolweru! Wtem z ogrodu odezwa� si� g�os: ��Co tam si� dzieje? Czy sta�o si� co� z�ego? Jan wyjrza� przez okienko we wn�ce. ��S�uchajcie! Tam kto� jest! ��W ogrodzie? � zdziwi�a si� panna Bennett. � Kto? Ruszy�a do oszklonych drzwi i pr�bowa�a odsun�� zas�on�, kiedy nagle zjawi� si� Starkwedder. Przestraszona kobieta cofn�a si� o krok, on za� wysun�� si� naprz�d i powt�rzy� pytanie: ��Co tu si� sta�o? � Wtem jego wzrok pad� na cia�o Richarda Warwicka. � Ten cz�owiek nie �yje! Zosta� zastrzelony! Omi�t� podejrzliwym spojrzeniem twarze zebranych. ��Kim pan jest? � spyta�a panna Bennett. � Sk�d pan si� tu wzi��? ��Po prostu wjecha�em w r�w. B��kam si� od kilku godzin. Zobaczy�em bram� i chcia�em dosta� si� do telefonu, �eby sprowadzi� pomoc, gdy nagle us�ysza�em strza�. Kto� wybieg� przez te drzwi i zderzy� si� ze mn�. � Podni�s�szy w g�r� bro�, doda�: � wyrzuci� to! ��Dok�d pobieg�? ��Sk�d mog� wiedzie� przy tej mgle? Jan sta� przed w�zkiem, wpatruj�c si� rozszerzonymi oczami w cia�o brata. ��Kto� zastrzeli� Richarda! � wrzasn��. ��Na to wygl�da � zgodzi� si� Starkwedder. � Trzeba zadzwoni� na policj�. � Od�o�y� rewolwer na stolik, wzi�� karafk� i nala� do kieliszka brandy. � Kto jest ofiar�? ��M�j m�� � odpowiedzia�a beznami�tnie Laura, zmierzaj�c w stron� sofy. ��Prosz� � rzek� Starkwedder z nieco wymuszon� trosk�. � Prosz� to wypi�. � A gdy podnios�a na niego wzrok, doda� z naciskiem: � Prze�y�a pani szok. Kiedy odwr�cona ty�em do innych bra�a z jego r�k kieliszek, u�miechn�� si� konspiracyjnie, chc�c zwr�ci� jej uwag� na to, jak rozwi�za� problem odcisk�w palc�w. Rzuci� kapelusz na fotel i nagle zauwa�y� k�tem oka, �e panna Bennett pochyla si� nad cia�em. B�yskawicznie obr�ci� si� w jej stron�. ��Nie, nie! Prosz� niczego nie rusza�! To wygl�da na morderstwo! Panna Bennett szybko wyprostowa�a si� i cofn�a od w�zka, wyra�nie przej�ta. ��Morderstwo?! To wykluczone! Od progu rozleg� si� g�os starszej pani: ��Co tu si� sta�o? ��Zastrzelili Richarda! Zastrzelili Richarda! � wo�a� Jan, bardziej podniecony ni� przej�ty. ��Cicho b�d� � upomnia�a go panna Bennett. ��Co on powiedzia�? � dopytywa�a si� pani Warwick. ��On m�wi � odrzek�a tamta, wskazuj�c Starkweddera ��e to mordertwo. ��Richard� � szepn�a pani Warwick. Tymczasem Jan pochyli� si� nad cia�em. ��Patrzcie! Patrzcie! Tu co� jest� Jaka� karteczka z napisem! Starkwedder w ostatniej chwili z�apa� ch�opca za r�k�. ��Nie ruszaj! Cokolwiek to jest, nie ruszaj! � Potem g�o�no i wyra�nie odczyta�: � �15 maja. Rachunek wyr�wnany�. ��Dobry Bo�e, MacGregor! � wyrwa�o si� pannie Bennett. Pani Warwick zmarszczy�a brwi ��Chcesz powiedzie� � rzek�a � �e to ten ojciec przejechanego dziecka? ��Oczywi�cie, MacGregor � mrukn�a Laura. Jan podszed� do cia�a. ��Sp�jrzcie! To wszystko jest wyci�te z gazety! Starkwedder ponownie go ostrzeg�: ��Nie dotykaj! Policja si� tym zajmie. � Ruszy� w stron� telefonu. � Pa�stwo pozwol�? ��Nie � zaprotestowa�a pani Warwick. � Ja to zrobi�. Przej�wszy w ten spos�b pa�eczk�, podesz�a odwa�nie do biurka i zacz�a wybiera� numer. Podekscytowany Jan ukl�k� na taborecie. ��Ten cz�owiek, kt�ry da� dyla? � spyta� pann� Bennett. � My�lisz, �e on� ��Cicho, Janie � ofukn�a go piel�gniarka. Pani Warwick cichym, lecz opanowanym g�osem m�wi�a do s�uchawki: ��Czy to posterunek policji? Tu Llangelert House, dom pana Richarda Warwicka. Pan Warwick zosta� zastrzelony. W�a�nie znale�li�my cia�o. � Nie podnosz�c g�osu, cho� wszyscy obecni pilnie s�uchali, ci�gn�a: � Nie, to kto� obcy go znalaz�� Pan, kt�remu zepsu� si� samoch�d ko�o naszego domu� Dobrze, powiem mu� Zadzwoni� do gospody� Czy mo�ecie go tam podwie��, kiedy ju� tu sko�czycie?� Doskonale. � Odwr�ciwszy si� do zebranych, oznajmi�a: � Policja przyjedzie, gdy tylko przebije si� przez mg��. Maj� dwa samochody, jednym z nich podwioz� tego pana do gospody we wsi. Prosili, �eby pan tam przenocowa� i zg�osi� si� do nich rano. ��C�, niech i tak b�dzie � zgodzi� si� Starkwedder. � Zreszt� nie mog� wyjecha�, bo moje auto ci�gle tkwi w rowie. Gdy to m�wi�, w drzwiach stan�� niewysoki ciemnow�osy m�czyzna po czterdziestce. ��Co� si� sta�o, prosz� pani? � zwr�ci� si� do pani Warwick, zawi�zuj�c szlafrok. Nagle zobaczy� cia�o. � O Bo�e! �wykrzykn��. ��Obawiam si�, Angell, �e wydarzy�a si� tragedia � powiedzia�a starsza pani. � Pan Richard zosta� zastrzelony i zaraz przyjedzie policja. � Po czym, zwracaj�c si� do Stark�weddera, doda�a: � To Angell. Jest� by� osobistym s�u��cym mego syna. Angell sk�oni� si� z roztargnieniem, nie odrywaj�c wzroku od martwego chlebodawcy. ��Bo�e, Bo�e� powtarza�. VI Nazajutrz o jedenastej gabinet Richarda Warwicka przedstawia� nieco inny obraz ni� poprzedniego mglistego wieczora. Po pierwsze, by�a pi�kna, s�oneczna pogoda i mimo ch�odu oszklone drzwi sta�y otworem. W ci�gu nocy wywieziono zw�oki, a w�zek umieszczono we wn�ce. Centralne miejsce w pokoju zajmowa� teraz fotel. Z podr�cznego stolika usuni�to wszystko poza karafk� i popielniczk�. Na w�zku Warwicka siedzia� przystojny m�ody cz�owiek w wieku oko�o dwudziestu lat i czyta� tomik wierszy. Po