9785

Szczegóły
Tytuł 9785
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9785 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9785 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9785 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Samuel R. Delany Punkt Einsteina Prze�o�y�: Grzegorz R�kowski The Einstein Intersection En - 1967 Pl - 1992 Dla Dona Wollheima, Cz�owieka odpowiedzialnego pod ka�dym wzgl�dem, Za to, co jest wewn�trz, i dla Jacka Gaughana za to, co jest na zewn�trz. To ubarwia ten nasz zabawno-zwierz�cy �wiat. James Joyce, Przebudzenie Finnegana Nie twierdz� jednak, te ka�da u�uda czy w�dr�wka umys�u winna by� nazywana szale�stwem. Erazm z Rotterdamu, Pochwa�a g�upoty Wewn�trz mej maczety jest pusty cylinder z szeregiem otwor�w, ci�gn�cy si� od r�koje�ci po ostrze. Kiedy dmucham w ustnik znajduj�cy si� w r�czce, moja bro� d�wi�czy muzyk�. Gdy wszystkie dziurki s� zakryte, d�wi�k jest smutny i nieco chropawy, nie na tyle jednak, by nie m�c nazwa� go �agodnym. Gdy wszystkie dziurki s� otwarte, wysoki d�wi�k rozbrzmiewa woko�o, przywodz�c na my�l rozb�yski s�o�ca na wodzie lub w okruchach metalu. Otwor�w jest dwadzie�cia. Mam na imi� Lobey, ale od czasu jak zacz��em grywa� na mym instrumencie, znacznie cz�ciej nazywaj� mnie g�upcem, u�ywaj�c przy tym r�nych odmian tego okre�lenia. Jak wygl�dam? Brzydki i niemal stale szczerz�cy z�by. Ogrom nosa, szare oczy i szerokie usta, wszystko to st�oczone na ma�ej br�zowej twarzy, kt�ra by�aby odpowiednia dla lisa. Otacza j� nastroszona g�stwa prz�dzy w kolorze mosi�dzu, czyli moje w�osy. Obcinam je maczet� mniej wi�cej co dwa miesi�ce, ale szybko odrastaj�, co jest dziwne, bo pomimo moich dwudziestu trzech lat nie ro�nie mi jeszcze broda. Mam sylwetk� jak figura u�ywana do gry w kr�gle: uda, �ydki i stopy cz�owieka (goryla?) dwukrotnie wy�szego ode mnie (mam oko�o stu siedemdziesi�ciu pi�ciu centymetr�w wzrostu) oraz stosowne do tego biodra. W roku, w kt�rym si� urodzi�em, pojawi� si� ca�y szereg noworodk�w hermafrodyt�w. Wed�ug znachor�w r�wnie� ja m�g�bym by� jednym z nich. Nie chce mi si� jako� w to wierzy�. Jak powiedzia�em, jestem brzydki. Palce u st�p mam prawie tak d�ugie jak u r�k, a najwi�kszy z nich jest cz�ciowo przeciwstawny. Niech to jednak nikogo nie �mieszy, dzi�ki takim stopom uratowa�em �ycie Ma�emu Jonowi. Wspinali�my si� wtedy na g�r� Beryl Face, �lizgaj�c si� na szklistych ska�ach, gdy nagle Ma�y Jon straci� r�wnowag� i zawis� nad przepa�ci� na jednej r�ce. Ja r�wnie� wisia�em na r�kach, ale wysun��em w d� stop�, z�apa�em go za nadgarstek i wci�gn��em na g�r�. Pami�tam, �e Lo Hawk spl�t� w�wczas r�ce na swej sk�rzanej koszuli, m�drze skin�� g�ow�, tak �e jego broda podskoczy�a na w�z�owatej szyi, i powiedzia�: - A c�, u licha, dwaj m�odzi Lo robili na Beryl Face? To niebezpieczne, a my unikamy niebezpiecze�stw, wiecie o tym. Liczba urodze� ci�gle spada, i nie mo�emy sobie pozwoli� na bezmy�lne tracenie naszej produktywnej m�odzie�y. Oczywi�cie, ta liczba wcale si� nie zmniejsza. Lo Hawk mia� po prostu na my�li, �e liczba ca�kowicie normalnych noworodk�w spada. Ale urodze� jest bardzo du�o. Lo Hawk jest z pokolenia, w kt�rych liczba niefunkcjonalnych, idiot�w, mongoloid�w i kretyn�w wynosi�a grubo ponad pi��dziesi�t procent. Obecnie jednak mimo wszystko rodzi si� znacznie wi�cej osobnik�w funkcjonalnych ni� niefunkcjonalnych, wi�c nie ma si� czym przejmowa�. W ka�dym razie, ku mojemu wstydowi, obgryzam nie tylko paznokcie u r�k, ale tak�e i u n�g. Przypominam sobie teraz, jak siedzia�em u wylotu Jaskini, gdzie z ciemno�ci wyp�ywa� strumie� i sierpem �wiat�a spada� mi�dzy drzewa. Na skale obok mnie wygrzewa� si� wielki jak moja pi�� paj�k, z gatunku �ywi�cych si� krwi�, a jego odw�ok pulsowa� po bokach, wywo�uj�c dr�enie zwieszaj�cych si� nad nim li�ci. Potem nadesz�a La Carol z koszem owoc�w i dzieckiem pod pach�. (Kiedy� mieli�my sprzeczk�, czy jest ono moje, czy te� nie. Jednego dnia mia�o moje oczy, m�j nos, moje uszy. A nast�pnego: �Nie widzisz, �e to dziecko Lo Easy�ego? Popatrz, jakie jest silne!� Potem oboje zakochali�my si� w innych osobach i teraz zn�w jeste�my przyjaci�mi). Dziewczyna spojrza�a na mnie, zrobi�a min� i zapyta�a: - Co robisz, Lo Lobey? - Obgryzam paznokcie u n�g. A co my�la�a�? - Naprawd�? - Potrz�sn�a g�ow� i pow�drowa�a przez las do wioski. Obecnie najch�tniej wyleguj� si� na p�askiej skale, �pi�, rozmy�lam, gryz� paznokcie lub ostrz� maczet�. Mam prawo. Tak mi powiedzia�a La Dire. Jeszcze nie tak dawno Lo Ma�y Jon, Lo Easy i Lo ja pa�li�my razem kozy (to w�a�nie robili�my na Beryl Face - szukali�my pastwisk). Tworzyli�my �wietne trio. Ma�y Jon, chocia� o rok starszy ode mnie, do �mierci b�dzie wygl�da� jak ma�y, czarny czternastolatek o sk�rze g�adkiej jak wulkaniczne szkliwo. Mo�e si� on tylko poci� przez d�onie, podeszwy st�p i j�zyk (nie ma prawdziwych gruczo��w potowych i sika tak cz�sto jak diabetyk pierwszego dnia zimy lub jak bardzo nerwowy pies). Zamiast w�os�w ma srebrn� siateczk�, nie bia�� - srebrn�. Pigment oparty jest na czystym metalu, a czarne zabarwienie sk�ry wywo�uj� bia�ka uformowane wok� tlenku. Ani �ladu tej rdzawobr�zowej melaniny, kt�ra tworzy opalenizn� u mnie i u innych. Ma�y Jon jest prostoduszny; �piewa, biega i skacze wok� k�z, b�yskaj�c srebrn� g�ow�, �onem i pachami, aby zatrzyma� si� nagle, zadrze� nog� (jak nerwowy pies, tak) przy pniu drzewa i patrze� wok� zawstydzonymi czarnymi oczyma. Gdy si� �mieje, jego oczy promieniuj� tak samo jasnym �wiat�em (jednak o innym odcieniu) jak jego b�yszcz�ca g�owa. Ma�y Jon ma pazury. Twarde, ostre i spiczaste; moje paznokcie prezentuj� si� przy nich bardzo niepozornie. W ka�dym razie nie chcia�bym by� w sk�rze tego, na kogo Ma�y Jon si� w�cieknie. Easy z kolei jest wielki (ma prawie dwa i p� metra), ow�osiony (jego w�osy koloru umbry wij� si� a� do pasa, tworz�c loczki na brzuchu), silny (te sto pi��dziesi�t kilo Easy�ego to naprawd� kawa� ska�y wt�oczony w sk�r� pofa�dowan� od zrogowacia�ych wyrostk�w mi�ni) i �agodny. Kiedy� w�ciek�em si� na niego, gdy jedna z p�odnych k�z wpad�a do komina skalnego. Widzia�em, na co si� zanosi. To by�a wielka �lepa koza, kt�ra od o�miu lat dawa�a nam wspania�e, zdrowe trojaczki. Sta�em na jednej nodze, rzucaj�c kamienie i kije pozosta�ymi trzema ko�czynami. Easy�ego trzeba waln�� kamieniem w g�ow�, �eby zwr�ci� jego uwag�; by� znacznie bli�ej kozy. - Uwa�aj, ty niefunkcjonalny mongoloidzie, nie zas�uguj�cy na �Lo�! Ona zaraz wpadnie do... I wtedy w�a�nie wpad�a. Easy przesta� na mnie patrze� z twarz� m�wi�c� czemu-rzucasz-we-mnie-kamieniami i zobaczy� koz� rozpaczliwie usi�uj�c� zatrzyma� si� na kraw�dzi; zanurkowa� za ni�, ale jej nie z�apa�, i oboje zacz�li becze�. Zaklinowa� si� biodrami pomi�dzy dwiema ska�ami. Wyci�gn��em go stamt�d z niema�ym trudem. Easy dar� si� wniebog�osy. Potem kucn�� na kraw�dzi ska�y, a �zy toczy�y si� po jego futrzastych policzkach. Koza skr�ci�a kark na dnie komina. Easy spojrza� na mnie i powiedzia�: - Nie sprawiaj mi ju� wi�cej b�lu, Lobey. To - przetar� pi�ci� swoje b��kitne oczy i wskaza� na d� - rani mnie ju� i tak zbyt mocno. Co mo�na zrobi� z takim Lo? Easy tak�e ma pazury. U�ywa ich jednak tylko do wspinania si� na ogromne palmy i zrywania dla dzieci owoc�w mango. Og�lnie jednak �wietnie dawali�my sobie rad� z kozami. Kiedy� Ma�y Jon skoczy� z ga��zi d�bu lwu na grzbiet i rozerwa� mu gard�o, zanim ten zdo�a� si� zbli�y� do stada. (Potem wsta� znad martwego cielska, otrz�sn�� si� i poszed� za ska��, ogl�daj�c si� przez rami�). Innym razem Easy, mimo �e jest taki �agodny, strzaska� g�ow� nied�wiedziowi za pomoc� k�ody. Ja natomiast mog�em pos�ugiwa� si� maczet�, u�ywaj�c wszystkich czterech ko�czyn. W razie potrzeby by�em lewostopy i prawor�czny lub vice versa. Tak, �wietnie dawali�my sobie rad�. Ale to si� ju� sko�czy�o. Z powodu Frizy. �Friza� czy �La Friza� - to by�o zawsze przedmiotem debat starszyzny i g��wnych znachor�w, kt�rzy weryfikowali tytu�y. Wygl�da�a normalnie: szczup�a, o br�zowej cerze, pe�nych ustach, szerokim nosie i oczach koloru mosi�dzu. Przypuszczam, �e mog�a si� urodzi� z sze�cioma palcami u jednej z r�k, ale poniewa� ten dodatkowy palec by� niesprawny, jaki� w�drowny znachor go amputowa�. Jej w�osy by�y czarne i spr�yste, przewi�zywa�a je znalezion� czerwon� wst��k�, chocia� strzyg�a si� kr�tko. Tego dnia w�o�y�a bransolety i mn�stwo sznur�w miedzianych paciork�w. By�a pi�kna. I niema. Kiedy by�a dzieckiem, trzymano j� w klatce razem z innymi niefunkcjonalnymi, poniewa� si� nie porusza�a. Nie przys�ugiwa�o jej �La�. Pewnego dnia dozorca odkry�, �e jest tak �ywa jak cie� wiewi�rki. Nie porusza�a si� dot�d, bo po prostu nie chcia�a, ale ju� od urodzenia wiedzia�a, jak to robi�. Zabrano j� z klatki i otrzyma�a swoje �La�. Lecz gdy mia�a osiem lat, kiedy sta�o si� oczywiste, �e ta pi�kna sierota jest niema, straci�a �La�. Teraz jednak nie mogli jej tak po prostu z powrotem zamkn��. By�a funkcjonalna, plot�a koszyki, uprawia�a ziemi� i �wietnie polowa�a za pomoc� lassa. To w�a�nie wtedy zacz�y si� owe debaty. Lo Hawk zaczyna�: - Za moich czas�w �La� i �Lo� by�y zarezerwowane dla ca�kowicie normalnych. Stali�my si� bardzo tolerancyjni, nadaj�c te tytu�y symbolizuj�ce czysto�� ka�demu funkcjonalnemu, kt�ry mia� nieszcz�cie urodzi� si� w tych ci�kich czasach. La Dire odpowiada�a na to: - Czasy si� zmieniaj� i od trzydziestu lat sta�o si� ju� niepisanym prawem, �e �La� i �Lo� przys�uguje ka�dej funkcjonalnej istocie urodzonej w naszym nowym domu. Kwesti� jest tylko, jak daleko rozci�gn�� definicj� funkcjonalno�ci. Czy zdolno�� do komunikacji werbalnej jest warunkiem sine qua non? Ona jest inteligentna, uczy si� szybko i sumiennie. Jestem za �La Friza�. Podczas gdy dyskutowano jej status socjalny, dziewczynka siadywa�a przy ognisku i bawi�a si� bia�ymi kamykami. - Pocz�tek ko�ca, pocz�tek ko�ca - mrucza� Lo Hawk. - Musimy co� zachowa�. - Koniec pocz�tku - �achn�a si� La Dire. - Wszystko musi si� zmieni�. Ich stanowiska by�y niezmienne, odk�d pami�tam. Kiedy�, zanim si� urodzi�em, jak opowiadaj�, Lo Hawkowi znudzi�o si� �ycie w wiosce. Plotki g�osi�y, �e pojecha� na jeden z ksi�yc�w Jowisza, by wydobywa� jaki� metal, kt�rego b��kitne �y�y niczym robaki przenika�y tamtejsze ska�y. M�wiono, �e potem odlecia� stamt�d. Od tego czasu datuje si� spokojny sp�r, kt�ry po��czy� ich mocniej ni� mi�o��. - ...zachowa� - Lo Hawk. - ...zmieni� - La Dire. Zazwyczaj Lo Hawk dawa� za wygran�, poniewa� La Dire by�a kobiet� oczytan�, o du�ej kulturze i rozs�dku; Lo Hawk by� w m�odo�ci �wietnym my�liwym i �wietnym wojownikiem, je�li zasz�a potrzeba. By� jednak na tyle m�dry, �e rozumia�, i� teraz takiej potrzeby ju� nie ma. Tym razem jednak Lo Hawk nie dawa� za wygran�. - Porozumiewanie si� jest wa�ne, je�li kiedykolwiek mamy sta� si� lud�mi. Zamiast niemego dziecka wola�bym ju� raczej jakiego� psa o kr�tkim pysku, kt�ry zszed�by ze wzg�rz i by� w stanie opanowa� czterdzie�ci czy pi��dziesi�t naszych s��w, aby wyrazi� swe pragnienia. Ach, te bitwy, kt�re widzia�a moja m�odo��! Gdy walczyli�my z gigantycznymi paj�kami czy gdy fala grzyb�w wype�z�a z d�ungli albo gdy za pomoc� wapna i soli zniszczyli�my dwudziestometrowe �limaki, kt�re wylaz�y z ziemi; wszystkie te bitwy wygrali�my, poniewa� mogli�my do siebie m�wi�, wykrzykiwa� polecenia, ostrzega� si� wrzaskiem, czy te� szeptem uk�ada� plany w mroku jaski�. Tak, pr�dzej bym da� �La� lub �Lo� m�wi�cemu psu! Kto� skomentowa� z�o�liwie: - Skoro tak, to r�wnie dobrze m�g�by� da� jej �Le�! Niekt�rzy parskn�li �miechem. Ale starsi s� bardzo dobrzy w ignorowaniu tego rodzaju oznak braku szacunku. Wiadomo, �e ka�dy ignoruje �Le�. Tak czy inaczej sporu nie rozstrzygni�to. O zachodzie ksi�yca ludzie zacz�li si� rozchodzi� i kto� zaproponowa� zako�czenie obrad. Zebrani podnosili si�, st�kaj�c i z chrz�stem rozprostowuj�c zmartwia�e ko�czyny, Friza, ciemna i pi�kna, wci�� bawi�a si� kamykami. Jak pami�tacie, dziewczynka nie porusza�a si� jako niemowl�, a jednak wiedzia�a, jak to robi�. Obserwuj�c j� (podobnie jak ona mia�em wtedy osiem lat), po raz pierwszy zacz��em si� domy�la�, dlaczego stale milczy: podnios�a jeden z kamyk�w i rzuci�a w faceta, kt�ry zrobi� uwag� na temat �Le�. Ju� w wieku o�miu lat by�a wra�liwa. Nie trafi�a; tylko ja to widzia�em. Widzia�em tak�e grymas, kt�ry wykrzywi� jej twarz, wysi�ek ramion i spos�b, w jaki skurcza�a palce u n�g (siedzia�a po turecku), gdy rzuca�a kamyk. Obie pi�ci spoczywa�y zaci�ni�te na kolanach. Nie u�y�a r�k czy st�p. Kamyk po prostu uni�s� si� z ziemi, �mign�� w powietrzu, chybi� celu i zaszele�ci�, przelatuj�c przez nisko zwieszone li�cie. Ale ja widzia�em: ona go rzuci�a. Od tygodnia ka�dej nocy w��czy�em si� po opustosza�ych nabrze�ach. Pa�ace t�oczy�y si� po lewej, a migotliwe �wiate�ka rysowa�y sylwetk� portu w mroku ciep�ej jesieni. Pisanie idzie mi dziwnie. Dzisiejszego wieczora, gdy powr�ci�em na wielk� trapezoidaln� Piazza, mg�a dosi�g�a wierzcho�k�w czerwonych maszt�w flagowych. Usiad�em u podstawy masztu najbli�szego wie�y i zacz��em robi� notatki dotycz�ce trosk Lobeya. P�niej porzuci�em schy�kowy przepych Bazyliki i w�drowa�em bocznymi uliczkami, a� zrobi�o si� dobrze po p�nocy. W pewnej chwili zatrzyma�em si� na jednym z mostk�w, aby popatrze� na w�ski kana� biegn�cy pomi�dzy wysokimi �cianami i na zwieszaj�ce si� nad nim nocne latarnie oraz sznury bielizny. Nag�y wrzask gwa�townie wyrwa� mnie z zadumy: p� tuzina przera�liwie miaucz�cych kot�w przemkn�o obok moich n�g i pogna�o za br�zowym szczurem. Ciarki przesz�y mi po plecach. Znowu spojrza�em na wod�: sze�� kwiat�w - r� - wyp�yn�o spod mostu, toruj�c sobie drog� przez warstw� ropy. Obserwowa�em je, dop�ki nie zabra�a ich klaszcz�ca o fundamenty fala, wywo�ana przez motor�wk� przep�ywaj�c� pobliskim wi�kszym kana�em. Pow�drowa�em ku Canale Grand�, przechodz�c przez kilka w�skich mostk�w; tam z�apa�em vaporetto do Ferovii. Gdy przep�ywali�my pod ciemnym drewnianym �ukiem Ponti Academia, zrobi�o si� wietrznie. Pr�bowa�em w my�lach po��czy� kwiaty i rozw�cieczone zwierz�ta z przygodami Lobeya. Czu�em, �e ka�dy z tych element�w mo�na by wykorzysta� w mojej opowie�ci, ale jeszcze nie wiedzia�em jak. Orion migota� na wodzie. �wiat�a nabrze�a zadr�a�y w kanale, gdy przep�ywali�my pod ociekaj�cymi wod� kamieniami Rialto. Dziennik pisarza, Wenecja, pa�dziernik 1965 W kilku s�owach opowiem, jak w pierwszych latach �ycia Maldoror by� prawy i szcz�liwy. A p�niej odkry�, �e urodzi� si� cz�owiekiem z�ym. C� za fatalne zrz�dzenie losu! Isidore Ducasse (hrabia de Lautreamont), Pie�ni Maldorora Po tym prologu opowiem wam, dlaczego Easy, Ma�y Jon i ja nie pasiemy ju� k�z. Friza, smag�a i tajemnicza, zacz�a chodzi� za nami jak cie�. Biega�a i skaka�a z Ma�ym Jonem, w podw�jnym ta�cu w takt jego piosenki, si�owa�a si� na niby z Easym i spacerowa�a, trzymaj�c mnie za r�k�, po poro�ni�tych je�ynami ��kach. Nie m�wi si� �La� czy �Lo� do kogo�, z kim pasie si� kozy, za�miewa si� do �ez albo z kim si� kocha. Wszystko to robi�em z Friz�. Mog�a godzinami siedzie�, patrz�c na mnie, nieruchoma jak g�az, nie bacz�c na li�cie dr��ce przy jej twarzy. Albo przedziera� si� do mnie przez g�azowiska pe�ne od�am�w skalnych, zwinna i pe�na gracji. A gdy trzyma�em j� w ramionach - �mia�a si�, to by� jedyny d�wi�k, jaki wydawa�a i bardzo go lubi�a. Wnios�a w moje �ycie wiele pi�kna. I oddala�a od nas wszelkie niebezpiecze�stwa. My�l�, �e robi�a to w ten sam spos�b, jak rzuci�a tamten kamyk. Pewnego dnia stwierdzi�em, �e z�e i gro�ne sytuacje po prostu si� nam nie zdarzaj�. �adnych lw�w, �adnych nietoperzy- kondor�w. Kozy trzymaj� si� razem, ko�l�ta si� nie gubi� i nie zbli�aj� do przepa�ci. - Ma�y Jonie, nie musisz wychodzi� dzi� rano. - S�uchaj, Lobey, je�li my�lisz... - Daj spok�j, zosta� w domu. Tak wi�c Easy, Friza i ja wyprowadzili�my kozy. Pi�kne rzeczy s� jak stado bia�oskrzyd�ych jastrz�bi, kt�re usiad�y na ��ce. Lub jak samica �wistaka przynosz�ca swe ma�e, aby je nam pokaza�. - Easy, tu nie ma dostatecznie du�o pracy dla nas wszystkich. Czemu nie znajdziesz sobie czego innego do roboty? - Ale ja lubi� tu przychodzi�, Lobey. - Friza i ja damy sobie rad� ze stadem. - Ale ja nie... - Sp�ywaj, Easy. Co� tam jeszcze odpowiedzia�, na co ja podnios�em kamie� i zwa�y�em go w d�oni. Skonfundowany, oddali� si� wreszcie, pow��cz�c nogami. Tak potraktowa� Easy�ego! Friza i ja mieli�my wi�c ca�� ��k� i stado tylko dla siebie. By�o dobrze i pi�knie. I by�o mn�stwo nie zapami�tanych kwiat�w na stokach, po kt�rych biegali�my. Je�li by�y tam jakie� jadowite w�e - to umyka�y w pop�ochu, nie usi�uj�c nawet si� skry�. I, ach, jak ja wtedy gra�em! Co� j� zabi�o. Ukry�a si� w zagajniku leniwych wierzb, kt�rych ga��zie zwieszaj� si� jeszcze ni�ej ni� ga��zie wierzb p�acz�cych. Szuka�em jej, nawo�uj�c i �miej�c si�, gdy nagle krzykn�a rozpaczliwie. To by� jedyny d�wi�k, opr�cz �miechu, jaki kiedykolwiek s�ysza�em z jej ust. Kozy zacz�y becze�. Znalaz�em j� pod drzewem; le�a�a z twarz� zwr�con� ku ziemi. Przera�liwe beczenie k�z wype�nia�o ��k�. Milcza�em zdumiony i oszo�omiony w�asn� rozpacz�. Zanios�em j� do wioski. Pami�tam wyraz twarzy La Dire, kiedy przeszed�em przez wioskowy plac z bezw�adnym cia�em w ramionach. - Lobey, co si�... jak ona... o nie, Lobey, nie! Tak wi�c Easy i Ma�y Jon z powrotem przej�li stado, a ja od tego czasu zwyk�em siadywa� u wej�cia do jaskini, gdzie ostrz� maczet�, obgryzam paznokcie, �pi� i rozmy�lam, samotny na p�askiej skale. Tu w�a�nie rozpocz�a si� nasza opowie��. Pewnego dnia przyszed� do mnie Easy. - Hej, Lobey, pom� nam przy kozach. Lwy wr�ci�y. Nie jest ich wiele, ale m�g�by� si� przyda�. - Przykucn��, g�ruj�c nade mn� swym pot�nym cia�em, i pokr�ci� g�ow�. - Biedny Lobey - powiedzia� i pog�aska� mnie ow�osionymi palcami po szyi. - Potrzebujemy ci�. Ty potrzebujesz nas. Pomo�esz nam poszuka� dwu zb��kanych ko�l�t? - Odejd�. - Biedny Lobey - powt�rzy�. Ale odszed�. P�niej przyszed� Ma�y Jon. Sta� w pobli�u przez minut�, my�l�c, co by tu powiedzie�. Ale kiedy ju� co� wymy�li�, musia� p�j�� za krzak; zawstydzi�o go to i ju� nie wr�ci�. Przyszed� tak�e Lo Hawk. - Chod� zapolowa�, Lo Lobey. Widziano byka o kilometr st�d na po�udnie. M�wi�, �e mia� rogi d�ugie jak twoje rami�. - Dzi� czuj� si� raczej niefunkcjonalny - odpar�em. Oddali� si� chrz�kaj�c. Na temat tych rzeczy nie nale�y �artowa� z Lo Hawkiem. Ale ja po prostu nie by�em w stanie zwa�a� na jego archaiczne maniery. Jednak gdy przysz�a La Dire, by�o inaczej. Jak ju� m�wi�em, jest ona bardzo rozs�dna i m�dra. Przynios�a ksi��k�, usiad�a na mojej skale i ignorowa�a mnie przez godzin�. A� si� w�ciek�em. - Co tu robisz? - zapyta�em wreszcie. - Prawdopodobnie to samo co ty. - Czyli co? Spojrza�a na mnie surowo. - Czemu mi nie powiesz? - Ostrz� maczet�. - A ja ostrz� sw�j umys� - powiedzia�a. - Jest co�, co musi by� zrobione, a b�dzie to wymaga�o zar�wno bystro�ci umys�u, jak i ostrej maczety. - H�? - Czy w ten nieartyku�owany spos�b chcia�e� zapyta�, co mia�am na my�li? - H�? - powt�rzy�em - Taaa. Co mia�a� na my�li? - Trzeba zabi� to co�, co zabi�o Friz�. - Zamkn�a ksi��k�. - Pomo�esz? Pochyli�em si�, zaciskaj�c w pi�ci stopy i d�onie, otwar�em usta i posta� La Dire rozp�yn�a si� we �zach, kt�re wype�ni�y mi oczy. P�aka�em. Po tym wszystkim co przeszed�em, by�em zdumiony, �e jeszcze jestem do tego zdolny. Opar�em czo�o o ska�� i rycza�em. - Lo Lobey - powiedzia�a w podobny spos�b jak Lo Hawk, ale inaczej. Potem pog�adzi�a moje w�osy, jak Easy. Tylko inaczej. Kiedy odzyska�em kontrol� nad sob�, czu�em jednocze�nie jej wsp�czucie i zak�opotanie. Podobnie jak czu�em to u Ma�ego Jona, a jednak by�o to co� innego. Le�a�em zwini�ty w k��bek i �ka�em. La Dire g�aska�a mnie po ramieniu i nieforemnym biodrze, staraj�c si� ukoi� mnie sw� �agodno�ci� i s�owami: - Pom�wmy o mitologii, Lobey. Albo po prostu pos�uchaj. Mieli�my troch� czasu, aby zrozumie� racjonalne zasady, kt�rymi rz�dzi si� ten �wiat Nie mniejszy problem stanowi� rzeczy irracjonalne. Pami�tasz legend� o Beatlesach? Pami�tasz, jak Beatles Ringo zostawi� sw� ukochan� Maureen, mimo i� traktowa�a go bardzo czule? On by� tym Beatlesem, kt�ry nie �piewa�, wiemy to z najwcze�niejszych wersji tej legendy. Po nocy po ci�kim dniu on i reszta Beatles�w zostali rozdzieleni przez t�um wrzeszcz�cych dziewcz�t, by w ko�cu powr�ci� z wielkim rock and roi�em, po��czeni ju� na zawsze. Po�o�y�em g�ow� na kolanach La Dire. M�wi�a dalej: - Ten mit jest wersj� znacznie starszej historii, kt�ra nie jest zbyt dobrze znana. W tamtych odleg�ych czasach nie by�o �adnych 45-ek i 33-ek. Jest tylko kilka wersji pisanych. Niestety, dzisiejsza m�odzie� raptownie traci zainteresowanie nauk� czytania. W tej starszej historii Ringo zwany by� Orfeuszem. Jego te� uwielbia�y rozwrzeszczane dziewcz�ta. Ale szczeg�y m�wi� co innego. Straci� sw� ukochan� - w tej wersji: Eurydyk� - kt�ra posz�a prosto do wielkiego rock and rolla. Orfeusz musia� r�wnie� tam p�j��, aby j� wydosta�. Uda� si� tam �piewaj�c, bowiem w tej wersji, odmiennie ni� w opowie�ci o Beatlesach, by� on najwi�kszym �piewakiem. W legendach r�ne rzeczy przekszta�caj� si� w swe przeciwie�stwa, w miar� jak jedne wersje mit�w zast�puj� inne. - Jak on m�g� p�j�� do wielkiego rock and rolla? Przecie� stamt�d si� nie wraca. - Zrobi� to. - Czy wyprowadzi� j� stamt�d? - Nie. Spu�ci�em wzrok ze starej twarzy La Dire i odwr�ci�em g�ow�, ci�gle spoczywaj�c� na jej kolanach. - Wi�c k�ama�. Na pewno tam nie poszed�. Prawdopodobnie znikn�� w lesie na kilka dni i wymy�li� jak�� historyjk�, gdy wr�ci�. - By� mo�e - odpar�a La Dire. Zn�w na ni� spojrza�em. - Chcia�, �eby wr�ci�a - powiedzia�em. - Wiem, �e tego chcia�. Je�li wi�c znalaz� si� tam i je�li by�aby cho�by najmniejsza szansa wydostania jej, nie wr�ci�by bez niej. Dlatego wiem, �e k�ama�. To znaczy, k�ama� je�li chodzi o wypraw� do wielkiego rock and rolla. - �ycie jest rytmem - rzek�a La Dire, gdy si� podnios�em. - A �mier� jest zawieszeniem rytmu, synkop� przed zmartwychwstaniem. Podnios�a moj� maczet�. - Zagraj co� - powiedzia�a, kieruj�c r�koje�� w moj� stron�. - Zagraj. Podnios�em instrument do ust, przewr�ci�em si� na plecy, obr�ci�em doko�a jasne, niebezpieczne ostrze i zagra�em. Sta�o si� to wbrew mej woli; d�wi�ki formowa�y si� w zag��bieniu j�zyka, a m�j oddech przenosi� je do wn�trza maczety. Niski, d�ugo brzmi�cy d�wi�k. Zamkn��em oczy, czuj�c ka�d� nut� w czworok�cie mi�ni, ramion i po�lad�w przyci�ni�tych do ska�y. D�wi�ki powstawa�y zgodnie z rytmem mojego oddechu, mi�nie palc�w moich n�g i r�k zacz�y drga�, przystosowuj�c si� do szybszego taktu serca. Rozpocz�� si� �a�obny hymn. - Lobey, kiedy by�e� ch�opcem, cz�sto uderza�e� w ska�y stopami wybijaj�c rytm, ta�cz�c, b�bni�c. B�bnij, Lobey! Pozwoli�em melodii przyspieszy�, obni�aj�c j� o oktaw�, tak bym m�g� si� z ni� bez k�opotu upora� - to znaczy, bym m�g� j� gra� tylko za pomoc� r�k. - B�bnij, Lobey! Poderwa�em si� na nogi i zacz��em klaska� podeszwami st�p o ska��. - B�bnij! Zobaczy�em, jak m�j znajomy paj�k umyka w pop�ochu. Muzyka �mia�a si�. Uderzenie za uderzeniem, trele i szczebioty; La Dire r�wnie� zacz�a si� �mia� do mnie, a ja gra�em, zgarbiony, a� pot wyst�pi� mi na kark i �cieka� po kr�gos�upie. Nieruchomy powy�ej pasa, kr�ci�em biodrami, wybijaj�c krzy�uj�ce si� rytmy za pomoc� palc�w st�p i pi�t, trzymaj�c w g�rze ostrze celuj�ce w s�o�ce, a nowy pot, �ciekaj�cy zza uszu, toczy� si� po mojej pomarszczonej szyi. - B�bnij, m�j Lo Ringo, graj m�j Lo Orfeuszu! - krzycza�a La Dire. - Och, Lobey! - Klaska�a bez przerwy. P�niej, kiedy jedynymi d�wi�kami by�y tylko m�j oddech, szmer li�ci i strumienia, skin�a g�ow� u�miechaj�c si� i powiedzia�a: - Teraz wyrazi�e� sw�j �al w spos�b w�a�ciwy. Skierowa�em wzrok w d�. Pier� b�yszcza�a mi od potu, �o��dek rytmicznie kurczy� si� i rozkurcza�. Py� pod moimi stopami sta� si� br�zowym b�otem. - Jeste� ju� prawie gotowy do tego, co musi by� zrobione - powiedzia�a La Dire. - Id� teraz, pa� kozy, graj. Wkr�tce Le Dorik przyjdzie po ciebie. Wszystkie d�wi�ki we mnie zamar�y. Oddech i bicie serca tak�e. Synkopa, zanim rytm powr�ci�. - Le Dorik? - Id�. Ciesz si� �yciem, zanim zaczniesz sw� podr�. Przera�ony, potrz�sn��em g�ow� i uciek�em z mojej ska�y. Le... Nagle ma�e w�druj�ce bestie czmychn�y, zostawiaj�c na mych kolanach - o zgrozo! - posuwaj�c si� w stron� elektrycznego ogrodzenia. Prawdopodobnie to co� nied�ugo umrze. Sk�d� dalej dochodzi� �miech Grigi; by� �Lo Grig�� a� do swych szesnastych urodzin. Ale co� - nikt nie wie, czy by�a to wada genetyczna, czy nie - popsu�o mu m�zg i niepohamowany �miech zacz�� tryska� z jego ust. Straci� swe �Lo� i zosta� umieszczony w klatce. Le Dorik by� prawdopodobnie gdzie� w �rodku, rozdzielaj�c �ywno��, lecz�c, tam gdzie leczenie mog�o przynie�� jak�� ulg�, lub zabijaj�c, gdy jaki� osobnik nie kwalifikowa� si� ju� do leczenia. Tak wiele smutku i przera�enia st�oczono tutaj; trudno by�o pami�ta�, �e wszyscy oni s� lud�mi. Nie maj� tytu��w oznaczaj�cych czysto��, ale s� lud�mi. Nawet Lo Hawka gorszy�y �arty na temat zamkni�tych, w r�wnym stopniu jak dyskusje o niekt�rych utytu�owanych obywatelach. Nie wiecie, co oni z nimi robili, gdy by�em ch�opcem. Nigdy nie widzieli�cie, jak byli wywlekani z d�ungli ci nieliczni, kt�rym si� uda�o prze�y�. Nie widzieli�cie, w jaki barbarzy�ski spos�b dzia�ali ci ca�kowicie normalni, jak potworny strach zabija� w tych biednych istotach resztki rozs�dku. Cieszcie si�, �e jeste�cie dzie�mi bardziej cywilizowanych czas�w. Tak, byli lud�mi. Nie po raz pierwszy zastanawia�em si�, jak czuje si� Le Dorik, opiekuj�c si� nimi. Wr�ci�em do wioski. Lo Hawk spojrza� na mnie sponad naci�ganej kuszy. Na ziemi� przed drzwiami wy�o�y� stert� magazynk�w z nabojami, aby sprawdzi� ich sp�onki. - Jak si� macie, Lo Lobey! Podnios�em stop� jeden z �adunk�w i obr�ci�em go. - Z�apali�cie ju� tego byka? - Nie. Czubkiem maczety wypchn��em nab�j z magazynka. By� dobry. - Chod�my - powiedzia�em. - Najpierw sprawd� reszt�. W czasie gdy to robi�em, Lo Hawk sko�czy� naci�ga� kusz� i przyni�s� drug� dla mnie, a potem ruszyli�my w d� rzeki. Woda by�a ��ta od mu�u. Pr�d by� silny i wygina� d�ug� traw� oraz paprocie, rozczesuj�c li�cie i �odygi ro�lin jak w�osy. Trzy kilometry szli�my wzd�u� bagnistego brzegu. - Co zabi�o Friz�? - zapyta�em w ko�cu. Lo Hawk przykucn��, aby zbada� k�od� porysowan� k�ami jakiego� zwierz�cia. - Ty tam by�e�, ty widzia�e�. La Dire tylko si� domy�la. Oddalili�my si� od rzeki. Je�yny czepia�y si� nogawic spodni Lo Hawka. Ja nie potrzebuj� spodni. Moja sk�ra jest twarda i mocna jak sk�ra Easy�ego i Ma�ego Jona. - Nic nie widzia�em - powiedzia�em. - Czego ona si� domy�la? Jastrz�b albinos zerwa� si� z drzewa i zataczaj�c kr�gi na niebie, odlecia�. Friza tak�e nie potrzebowa�a spodni. - To, co zabi�o Friz�, jest niefunkcjonalne; podobnie jak niefunkcjonalna by�a sama Friza. - Friza by�a funkcjonalna! - krzykn��em. - By�a! - Ciszej, ch�opcze. - Stado trzyma�o si� razem - powiedzia�em �agodniej. - Mog�a robi� ze zwierz�tami, co tylko chcia�a. Sprawia�a, �e niebezpiecze�stwa si� oddala�y, a jednocze�nie zdarza�y si� rzeczy pi�kne. - Brednie - rzek� Lo Hawk, brn�c przez mu�. - Bez gestu czy s�owa mog�a skierowa� zwierz�ta, dok�d chcia�a lub dok�d ja chcia�em. - To s� nonsensy La Dire, kt�rych si� nas�ucha�e�. - Nie. Sam widzia�em. Mog�a sterowa� zwierz�tami, podobnie jak kamykiem. Lo Hawk chcia� co� powiedzie�. Nagle jednak dotar�y do niego moje s�owa. - Jakim kamykiem? - Tym, kt�ry podnios�a i rzuci�a. - Jakim kamykiem, Lobey? Tak wi�c opowiedzia�em mu ca�� histori�. - I by�a funkcjonalna - zako�czy�em. - Dba�a o bezpiecze�stwo stada, czy� nie? Mog�a to robi� nawet beze mnie. - Tylko sama nie potrafi�a si� uchroni� przed niebezpiecze�stwem - stwierdzi� Lo Hawk i ruszy� dalej. Przedzierali�my si� w milczeniu przez szepcz�ce zaro�la pogr��eni w my�lach. Naraz: - Aaaaaa!!! - zabrzmia�o w trzech r�nych tonacjach. Li�cie zaszele�ci�y i z lasu wypad�y trojaczki Bloi. Jeden z nich wskoczy� na mnie i nagle mia�em ramiona pe�ne rozhisteryzowanego rudego dziesi�ciolatka. - Cze�� - powiedzia�em. - Lo Hawk, Lobey! Tam... - Uwa�aj! - krzykn��em, unikaj�c �okcia. - Tam! Tupa� i drapa� pazurami ska�y... - To ten u mego boku. - Gdzie? - zapyta� Lo Hawk. - Co si� sta�o? - Tam, ko�o... - ...ko�o starego domu, blisko miejsca, gdzie strop Jaskini si� obni�a... - ...pojawi� si� byk i... - ...wszed� na ten stary dom, w kt�rym... - ...si� bawili�my... - Chwileczk� - powiedzia�em i zsadzi�em Bloi-3. - Gdzie si� to wszystko wydarzy�o? Wszyscy trzej obr�cili si� jak na komend� i wskazali mi�dzy drzewa. Hawk zdj�� z ramienia kusz�. - W porz�dku - rzek�. - Wracajcie teraz do wioski. - Powiedz - z�apa�em Bloi-2 za rami� - jak du�y by� ten byk? Wystarczaj�co wymowne trzepotanie powiekami. - Nie ma sprawy - powiedzia�em. - Id�cie ju�. Spojrzeli na mnie, na Lo Hawka i na las. I poszli. W milcz�cej zgodzie skierowali�my si� w w�ski przesmyk pomi�dzy li��mi, sk�d wy�onili si� ch�opcy. Tu� przed wyj�ciem na polan� zauwa�yli�my le��c� w poprzek �cie�ki desk�, zmia�d�on� z jednego ko�ca. Min�li�my j�, przedzieraj�c si� przez zwisaj�ce ga��zie sumak�w. Na polanie by�o mn�stwo innych zmia�d�onych desek, rozrzuconych dooko�a. P�torametrowy fragment fundamentu zosta� rozwalony pot�nym kopni�ciem i tylko jedna z belek podtrzymuj�cych sta�a pionowo. Fragmenty strzechy by�y porozrzucane po ca�ym podw�rzu. Dawno temu Carol zasadzi�a tu troch� kwiat�w. Maj�c dosy� wioskowego �ycia, przeprowadzili�my si� wtedy do tego starego, krytego strzech� domu, kt�ry kiedy� by� taki przytulny, kt�ry kiedy� by�... Carol posadzi�a �ywop�ot kolczastych krzew�w o strz�piastych pomara�czowych kwiatach. Znacie takie? Zatrzymali�my si� przy odcisku kopyta, gdzie p�atki kwiat�w i li�cie wdeptane w ziemi� tworzy�y w b�ocie ciemn� mandal�. Moja stopa z �atwo�ci� zmie�ci�a si� wewn�trz �ladu. Kilka drzew wok� wyrwanych z korzeniami, kilka innych z�amanych na wysoko�ci mojej g�owy. Bez trudu mo�na by�o zorientowa� si�, kt�r�dy byk dotar� do polany. Po�amane krzaki, pn�cza i li�cie stercza�y tam ze zwartej �ciany lasu. Stratowane. Lo Hawk wyszed� z lasu z niedbale opuszczon� kusz�. - Wcale nie czujesz si� taki pewny siebie, nie? - zapyta�em, patrz�c dooko�a na �lady zniszczenia. - Musia� by� wielki. Lo Hawk rzuci� mi twarde spojrzenie. - Polowa�e� ju� ze mn�. - To prawda. Nie m�g� odej�� daleko, skoro dopiero co wystraszy� dzieciaki - doda�em. Hawk skierowa� si� w stron�, gdzie stratowane drzewa wytycza�y szlak byka. Pospieszy�em za nim. Ledwie zrobili�my dziesi�� krok�w w g��b lasu, us�yszeli�my siedem trzask�w, jakie wydaj� �amane drzewa: najpierw trzy - przerwa - a potem cztery dalsze. - Oczywi�cie, je�eli on jest tak wielki, mo�e si� szybko porusza� - powiedzia�em. Nast�pne trzy drzewa. A potem ryk. D�wi�k z jakim� metalicznym odcieniem, nie wyra�aj�cy gniewu ani patosu, wydobywaj�cy si� z p�uc wi�kszych ni� miechy kowalskie, nios�cy si� przeci�g�ym echem po�r�d li�ci poruszanych podmuchem wiatru. Ruszyli�my dalej niebezpiecznymi �cie�kami przez srebrnozielony g�szcz. Krok, oddech i zn�w krok. I wtedy spo�r�d drzew po lewej... Wyskoczy� on; skok ten obsypa� nas deszczem ga��zek i kawa�k�w li�ci. Obracaj�c si�, z jedn� nog� tu, a drug� gdzie� diabelnie daleko, spojrza� na nas z g�ry przekrwionym, br�zowym okiem o silnie zgrubia�ych k�cikach. Jego ga�ka oczna musia�a by� wielko�ci mojej g�owy. Czarne, wilgotne nozdrza parowa�y. By� imponuj�cy. Nagle podrzuci� g�ow� do g�ry, �ami�c ga��zie, i przysiad� z pi�ciami wbitymi w ziemi� - w miejscu gdzie powinien mie� przednie kopyta, by�y r�ce, r�ce z ow�osionymi palcami, grubymi jak moje rami�, zako�czone pazurami. Rykn��, uni�s� si� ponownie i jednym susem znikn�� po�r�d drzew. Hawk zd��y� wystrzeli� z kuszy. Strza�a utkwi�a niczym ig�a mi�dzy �ebrami byka. Potw�r rzuci� si� w bok. Kora drzewa, do kt�rego przywar�em, przylepi�a mi si� do plec�w. - Chod�my - ponagli� Hawk, biegn�c w stron�, gdzie znikn�� byk o ludzkich r�kach. Ruszy�em wi�c za tym szalonym cz�owiekiem, kt�ry pragn�� zabi� besti�. Przedarli�my si� przez szczelin� w roz�upanej skale (kiedy by�em tu ostatni raz, pewnego popo�udnia wype�nionego delikatnym powiewem wiatru i mn�stwem s�onecznych plamek, w�druj�c po�r�d drzew z r�k� Frizy w mojej d�oni, na moim ramieniu, na moim policzku, szczeliny w skale nie by�o). Zeskoczy�em na poro�ni�ty mchami chodnik (jego fragmenty mo�na spotka� w r�nych miejscach lasu). Pobiegli�my naprz�d i... Niekt�re rzeczy s� zbyt ma�e, aby je zauwa�y�. Inne s� tak du�e, �e jest si� ju� w ich �rodku, zanim si� cz�owiek zorientuje, czym one s�. O ma�o nie wpadli�my do rozpadliny w zboczu g�ry. Ta jama o �rednicy dwudziestu metr�w i poszarpanych brzegach by�a wej�ciem do pieczary. Nie pomy�la�bym nawet, �e jest tam pieczara, gdyby nie wydobywa� si� stamt�d ten d�wi�k. Nag�y ryk byka zabrzmia� w�r�d ska� i okolicznych drzew. Kiedy echo zamar�o, podczo�gali�my si� do poszarpanej kraw�dzi rozpadliny i spojrzeli�my w d�. Refleksy s�o�ca ta�czy�y na pokrytym b�yszcz�c�, czarn� sk�r� cielsku, miotaj�cym si� w skalnym potrzasku. Byk zarycza� ponownie, mrugaj�c oczami i potrz�saj�c ow�osionymi pi�ciami. Hawk cofn�� si� gwa�townie, cho� pazury wsparte o skaln� �cian� znajdowa�y si� o dobre pi�� metr�w poni�ej nas. - Czy ten tunel nie ��czy si� przypadkiem z Jaskini�? - wyszepta�em. Szepce si� w obliczu czego� tak ogromnego. Lo Hawk skin�� g�ow�. - Niekt�re tunele, tak powiadaj�, s� wysokie na trzydzie�ci metr�w, inne - tylko na trzy. Ten jest jednym z wi�kszych. - Czy on mo�e st�d wyj��? G�upie pytanie. Po drugiej stronie dziury wy�oni�a si� w�a�nie rogata g�owa i pot�ne ramiona. Byk wspi�� si� po pochy�ej �cianie i wydosta� si� na g�r�. Teraz patrzy� na nas, gotuj�c si� do skoku. Zarycza�, wyrzucaj�c przy tym d�ugi oz�r niczym unurzany w pianie czerwony �agiel. A potem skoczy� przez ca�� szeroko�� dziel�cej nas rozpadliny. Nie uda�o mu si�, ale my odskoczyli�my do ty�u. Byk kurczowo uchwyci� si� skalnej kraw�dzi palcami jednej r�ki, ��obi�c pazurami g��bokie bruzdy w ziemi. Drug� uderza� woko�o na o�lep w poszukiwaniu punktu zaczepienia. Us�ysza�em za sob� krzyk Hawka (bieg�em szybciej ni� on). Odwr�ci�em si� i ujrza�em potworn� �ap� wznosz�c� si� nad starym my�liwym. Lo Hawk le�a� skurczony na ziemi. R�ka uderzy�a jeszcze kilka razy (bum-bum! bum!), a nast�pnie rami� i palce byka ze�lizn�y si� z kraw�dzi i osun�y w d� wraz z gradem kamieni, krzew�w i trzema ma�ymi drzewami. Hawk nie by� martwy. (Nast�pnego dnia stwierdzono, �e ma z�amane �ebro). Skr�ca� si� z b�lu - przypomina� zranionego �uka lub bardzo chore dziecko. Unios�em go za ramiona, gdy tylko odzyska� oddech. - Hawk, nic ci... Ryki dochodz�ce z do�u zag�usza�y s�owa. Ale my�liwy wsta� o w�asnych si�ach, mru��c oczy. Z nosa zacz�a ciekn�� mu krew. Bestia uderzy�a otwart� d�oni�; Lo Hawk rzuci� si� na ziemi� i dzi�ki temu ucierpia� bardziej od podmuchu powietrza ni� samego uderzenia. - Zabierajmy si� st�d! - krzykn��em i zacz��em ci�gn�� go w stron� drzew. Gdy tam dotarli�my, potrz�sn�� g�ow�. - ...nie, zaczekaj, Lobey... - us�ysza�em jego chrapliwy g�os, gdy ryki na chwil� usta�y. Opar�em go o drzewo, a on z�apa� mnie za r�k�. - Spieszmy si�, Hawk! Czy mo�esz i��? Musimy si� st�d zabiera�. B�d� ci� ni�s�... - Nie! - Oddech zn�w uwi�z� mu w gardle. - Daj spok�j, Hawk! To nie zabawa! Jeste� ranny, a ta bestia jest naprawd� wielka. Byk musia� powsta� w wyniku mutacji spowodowanej promieniowaniem w ni�szych partiach Jaskini. Zn�w szarpn�� mnie za r�k�. - Musimy zosta�. Musimy go zabi�. - My�lisz, �e on wyjdzie i zaatakuje wiosk�? Do tej pory nie zapuszcza� si� zbyt daleko od Jaskini. - To - Lo Hawk zakaszla� - nie ma nic wsp�lnego z wiosk�. Jestem my�liwym, Lobey. - Ale... - I musz� nauczy� ci� polowa�. - Spr�bowa� usi��� o w�asnych si�ach. - Tylko wygl�da na to, �e tej lekcji b�dziesz musia� nauczy� si� sam. - Cooo? - La Dire m�wi�a ci, �e musisz przygotowa� si� do podr�y. - Na Boga... - Wpatrywa�em si� w jego twarz, pomarszczon� i star�, na kt�rej malowa� si� b�l i zdecydowanie. - Co mam robi�? - Musisz tam zej�� i zabi� besti�. - Nie! - To dla Frizy. - Jak to? Hawk wzruszy� ramionami. - To wie tylko La Dire. Ty musisz si� nauczy� polowa�, i to polowa� dobrze. Po chwili powt�rzy� to jeszcze raz. - Nie mam nic przeciw wypr�bowywaniu mojej odwagi, ale... - Pow�d jest inny, Lobey. - Ale... - Lobey - jego niski, stanowczy g�os wydobywa� si� z g��bi gard�a - jestem starszy od ciebie i wiem wi�cej. We� swoj� kusz� i id� do Jaskini. Ruszaj. Usiad�em i pomy�la�em o wielu rzeczach naraz. Na przyk�ad o tym, �e brawura jest rzecz� bardzo g�upi�. I o tym, jak bardzo mnie zaskoczy�o, �e a� tyle respektu dla Lo Hawka zachowa�o si� z mego dzieci�stwa. I o tym, �e tak wiele sprzecznych uczu�, jak: strach, zmieszanie czy irytacja, mo�e towarzyszy� momentowi podejmowania decyzji. Bestia zarycza�a po raz kolejny. Poprawi�em kusz� na ramieniu i umocowa�em r�czk� maczety na biodrze. �Je�li mam ju� zrobi� co� g�upiego - pomy�la�em (a kt� z nas czasami nie robi czego� takiego) - to r�wnie dobrze mo�e to by� co� g�upiego i odwa�nego zarazem�. Klepn��em Lo Hawka po ramieniu i ruszy�em w kierunku rozpadliny. Od strony, z kt�rej przyszli�my, jej kraw�d� by�a ostra i �ciana opada�a stromo w d�. Obszed�em wi�c rozpadlin�; zbli�y�em si� do� od strony przeciwnej, gdzie na dnie zgromadzi�y si� od�amki skalne, ziemia i korzenie, co umo�liwi�o mi ostro�ne opuszczenie si� w d�. S�o�ce o�wietla�o przeciwleg�� kamienn� �cian�, b�yszcz�c� od mokrego mchu. Oderwa�em r�ce od wilgotnej ska�y i przekroczy�em oleisty strumyczek mieni�cy si� barwami t�czy, kt�re znikn�y, gdy na wod� pad� m�j cie�. Gdzie� w g��bi tunelu s�ycha� by�o stukot kopyt. Ruszy�em naprz�d. Przez liczne p�kni�cia w wysokim sklepieniu dociera�o s�o�ce, o�wietlaj�c na dnie tunelu liczne ga��zie pokryte kolczastymi suchymi li��mi oraz kraw�dzie dziur, kt�re r�wnie dobrze mog�y by� g��bokie na kilkana�cie metr�w, lub nawet si�ga� najni�szych poziom�w Jaskini, le��cych kilkaset metr�w poni�ej. Doszed�em do rozwidlenia, gdzie skr�ci�em w lewo. Po trzech metrach potkn��em si� w ciemno�ciach i stoczy�em po szeregu niewysokich stopni. Przeturla�em si� przez ka�u�� (moja r�ka plusn�a o wod�) oraz przez kup� suchych li�ci (zaszele�ci�y w�asnym szeptem pod mym ci�arem) i wyl�dowa�em w smudze �wiat�a na �wirze za�cielaj�cym pod�o�e. Klik-klak! Klik-klak! Znacznie bli�ej: klik-klak! Zerwa�em si� na nogi i odsun��em od zdradzieckiego �wiat�a. Py�ki zata�czy�y w uko�nym promieniu s�o�ca, w miejscu gdzie znajdowa�em si� przed chwil�. A potem opad�y. Czu�em si� tak, jakby m�j �o��dek by� lu�n� torb� wype�nion� wod� i zawieszon� nad jelitami. W�drowa� w stron� tego d�wi�ku - byk sta� i czeka� - ju� nie by�o kwesti� poruszania si� w jakim� kierunku. Trzeba by�o po prostu unie�� jedn� nog�, pochyli� si� do przodu i opu�ci� j�. Dobrze. Teraz unie�� drug� nog�, pochyli� si�... O sto metr�w przed sob� zobaczy�em nagle inn� plam� �wiat�a, kt�ra sta�a si� widoczna, poniewa� wype�ni�o j� na chwil� co� bardzo du�ego. Klik-klak, klik-klak, klik-klak! Parskni�cie. Te trzy kroki bardzo go przybli�y�y. Nagle ca�e mn�stwo klik-klak�w! Przycisn��em si� do �ciany, wtulaj�c twarz w ziemi� i korzenie. Odg�os kopyt oddala� si�. Prze�kn��em gorzk� �lin�, kt�ra nap�yn�a mi do ust, i odsun��em si� od �ciany. Szybkim krokiem, kt�ry wkr�tce przeszed� w wolny bieg, ruszy�em za bykiem przez pop�kane i osypuj�ce si� podziemia. Odg�os dobieg� z prawej. Skr�ci�em wi�c w prawo, w opadaj�cy w d� tunel, tak w�ski i niski, �e s�ysza�em, jak rogi bestii tr� o sklepienie. Kamienie, okruchy skalne i porosty ze�lizgiwa�y si� po pot�nych barkach na ziemi�. Dnem tunelu s�czy�a si� woda, pokrywaj�c kamienie fluoryzuj�cym szlamem. W miar� post�puj�cego spadku ciekn�ca woda zmieni�a si� w strumie�. Wreszcie rozproszone �wiat�o skierowa�o mnie w lewo. Kopyta byka musia�y natrafi� na metalow� p�yt�, gdy� pomara�czowe iskry towarzysz�ce jego kolejnym krokom o�wietli�y go do po�owy. By� zaledwie o trzydzie�ci metr�w przede mn�. Znowu iskry, gdy znika� za rogiem. Czu�em pod stopami kamienie, a potem zimny, g�adki metal. Min��em kilka li�ci przyniesionych przez wiatr, kt�re zapali�y si� od iskier wzniesionych przez kopyta potwora. Wirowa�y �arz�c si� i opad�y u mych st�p. Na chwil� ciemno�ci wype�ni�a jesie�. Doszed�em do rogu i skr�ci�em. Byk sta� zwr�cony przodem do mnie i rykn�� na m�j widok. Jego kopyto uderzy�o w metalowe pod�o�e o metr od mojej stopy; iskry o�wietli�y przekrwione oczy i polerowane nozdrza. Ogromna r�ka znalaz�a si� nagle pomi�dzy mn� a jego oczyma, opadaj�c! Potoczy�em si� w ty�, si�gaj�c po maczet�. Jego d�o�, p�aska tym razem, zad�wi�cza�a o metalow� p�yt�, na kt�rej le�a�em, a potem uderzy�a w miejsce, gdzie si� znajdowa�em. Le�a�em na plecach z maczet� opart� o pod�o�e i skierowan� ostrzem w g�r�. Niewielu jest ludzi, czy byk�w, kt�rzy mogliby jednym uderzeniem wbi� dziesi�ciocalowy gw�d�. Na szcz�cie. Byk poderwa� mnie z ziemi (wrzeszcz�cego i trzymaj�cego si� maczety r�kami i nogami). Zacz�� mn� wywija�. Przera�liwie wy�, uderzaj�c g�ow� o sklepienie, z kt�rego sypa�y si� od�amki ska�y. Wreszcie ostrze oderwa�o si� od jego r�ki i zosta�em odrzucony na kilka metr�w. Uderzy�em w �cian� i osun��em si�. Wn�trze mego fletu wype�nione by�o krwi� bestii. Byk s�ania� si� na nogach, uderzaj�c barkami o �ciany, jego ogromny cie� chwia� si� na ociekaj�cym wod� stropie. Zbli�a� si� do mnie, a ja, usi�uj�c podnie�� si� z kolan, przechyli�em si� do ty�u (musia�em sobie co� zwichn��) i patrzy�em na niego. Za mymi plecami wzd�u� �ciany ci�gn�a si� okratowana wn�ka, maj�ca metr g��boko�ci. By� to prawdopodobnie kana� odprowadzaj�cy wod�. Zauwa�y�em, �e kraty w jednym miejscu by�y krzywo umocowane, przecisn��em si� przez nie i spad�em na dno kana�u. Panowa�a w nim nieprzenikniona ciemno��. Nade mn� ogromna r�ka drapa�a i drapa�a. Zada�em cios pionowo w g�r� i ostrze natrafi�o na co� ruchomego. - Raaaaaaa...! Ryk przyt�umi�y kamienie. Rami� byka cofn�o si� raptownie i zacz�o uderza� w pobli�u miejsca, gdzie si� ukry�em. Ruszy�em wzd�u� kana�u, kt�rego dno gwa�townie opada�o, i nagle zacz��em ze�lizgiwa� si� z coraz wi�ksz� szybko�ci�, kalecz�c obola�e cia�o o wystaj�ce kamienie. Zatrzyma�em si�, uderzywszy o jakie� rury. Le�a�em z zamkni�tymi oczyma, z czubkiem kuszy uwieraj�cym mnie w rami� i r�koje�ci� maczety bole�nie uciskaj�c� biodro. Wkr�tce w obu tych miejscach straci�em czucie. Gdy si� le�y zupe�nie odpr�onym, z zamkni�tymi oczyma, powieki mimowolnie otwieraj� si�. Kiedy w ko�cu si� odpr�y�em, moje oczy wype�ni�o mleczne �wiat�o docieraj�ce z do�u. �wiat�o? Zamruga�em. Szara po�wiata za kratami mia�a taki odcie�, jaki uzyskuje docieraj�ce z daleka wielokrotnie odbite �wiat�o s�oneczne. By�em co najmniej o dwa poziomy poni�ej powierzchni gruntu. Le�a�em obok wylotu nast�pnego kana�u, podobnego do tego, kt�rym tu dotar�em. Naraz gdzie� zarycza� byk, a echo wielokrotnie odbi�o si� od kamieni. Uchwyciwszy si� krat, stan��em na nogi. Piek�y mnie �okcie i podrapane ramiona, czu�em te� szarpi�cy b�l w udzie. Spojrza�em na komor� znajduj�c� si� poni�ej. Niegdy� jej pod�oga le�a�a na poziomie zakratowanego kana�u, w kt�rym by�em, jednak zapad�a si� ju� bardzo dawno temu. Obecnie sala mia�a podw�jn� wysoko��, a kana� znajdowa� si� co najmniej pi�� metr�w ponad poziomem jej dna. Pomieszczenie, o �rednicy jakich� siedemdziesi�ciu czy osiemdziesi�ciu metr�w, mia�o okr�g�y kszta�t. �ciany zbudowane z ciosanego kamienia i nagiej ska�y o�wietla�a szara po�wiata, w kt�rej blasku widoczne by�y liczne wej�cia wiod�ce do ciemnych tuneli. Na �rodku sali sta�a maszyna. Przygl�da�em si� jej, gdy nagle zacz�a m�drze mrucze� do siebie. Zab�ys�y u�o�one w kilka rz�d�w �wiate�ka, tworz�c jaki� wz�r; potem na chwil� zgas�y i zn�w si� zapali�y w innej konfiguracji. To by� komputer z dawnych czas�w (z czas�w, kiedy wy w�a�nie w�adali�cie Ziemi� - wy, widma i wspomnienia); kilka z nich ci�gle jeszcze trajkocze i chichocze w Jaskini. Opowiadano mi o nich, ale ten by� pierwszym, jaki ujrza�em na w�asne oczy. Tym, co mnie obudzi�o... (Czy ja spa�em? Czy �ni�em, zapami�tuj�c pulsuj�cy obraz, kt�ry przywar� do siatk�wek mych oczu, Frizo?) ...by� lament bestii. Przygarbiony, ze spuszczon� g�ow�, z naje�on� na barkach sier�ci� pokryt� l�ni�cymi niczym brylanty kroplami wody kapi�cej ze stropu, byk wtoczy� si� do sali, podpieraj�c si� zgi�t� w ku�ak r�k�. Drug�, t�, kt�r� dwukrotnie zrani�em, tuli� do brzucha. Utyka�. Mru��c oczy, rozejrza� si� po sali i zn�w zacz�� zawodzi�, jednak �a�o�� w jego g�osie wkr�tce ust�pi�a miejsca w�ciek�o�ci. Zamilk� nagle, wci�gn�� powietrze, powi�d� wzrokiem dooko�a i wykry�, �e tu jestem. A ja bardzo nie chcia�em tu by�. Przykucn�wszy za kratami, rozgl�da�em si� na wszystkie strony, ale nie dostrzeg�em �adnego wyj�cia z pu�apki. No c�, pozosta�o mi tylko wykona� polecenie Lo Hawka. My�liwy mo�e by� istot� �a�osn�. Byk ponownie obr�ci� g�ow�, w�sz�c za mn�. Ci�gle trzyma� zranion� r�k� wysoko, przyci�ni�t� do cia�a. (My�liwy nie by� specjalnie napalony). Komputer zagwizda� kilka takt�w pewnej starej melodii: kawa�ek refrenu z Carmen. Byk spojrza� zdziwiony na maszyn�. Jak mia�em go upolowa�? �ci�gn��em z ramienia kusz� i wycelowa�em, opieraj�c j� o kraty. Jedyn� szans� by�o trafienie byka w oko. Ale teraz nie patrzy� we w�a�ciw� stron�. Opu�ci�em kusz� i si�gn��em po maczet�. Podnios�em j� do ust i zad��em w ustnik. Krew zabulgota�a w dziurkach, wreszcie d�wi�k przedar� si� na zewn�trz i zawirowa� w powietrzu. Byk uni�s� g�ow� i spojrza� na mnie. Podnios�em kusz�, wycelowa�em i nacisn��em spust... Rycz�c z w�ciek�o�ci i potrz�saj�c rogami, bestia rzuci�a si� gwa�townie do przodu, a jej sylwetka nagle uros�a w mych oczach. Upad�em na plecy, przyt�oczony rykiem, i zamkn��em oczy, aby nie ogl�da� potwornego widoku rozpry�ni�tego oka z tkwi�c� w nim moj� strza��. Oszala�y z b�lu, potw�r zacisn�� pi�� na kracie, kt�ra mnie chroni�a. Metal zazgrzyta� o kamienie, kt�re zatrz�s�y si� w posadach. Mimo �e krata by�a znacznie wi�ksza od byka, wyrwa� j� i cisn�� o przeciwleg�� �cian�, zasypuj�c sal� deszczem od�amk�w skalnych. Potem wyci�gn�� r�k�, jego pi�� zacisn�a si� wok� mojego pasa i n�g i zosta�em uniesiony przed rycz�ce oblicze (kt�rego lewa, o�lepiona strona zalana by�a krwi�). Sala ko�ysa�a si� pode mn�, a ja, przechylaj�c g�ow� na boki, usi�owa�em wycelowa� kusz�. Jedna strza�a uderzy�a w kamie� obok kopyta byka - o wiele za nisko. Druga wbi�a si� w bok bestii, bardzo blisko miejsca, w kt�re trafi� Lo Hawk. Czekaj�c, a� nadleci kamienna �ciana, by zmia�d�y� mi g�ow�, niezdarnie zdo�a�em za�adowa� kolejn� strza��. Bok pyska byka by� zalany krwi�. I nagle pojawi�o si� wi�cej krwi. Strza�a znikn�a w �lepej studni oczodo�u wype�nionego limf�. Zobaczy�em, jak drugie oko bestii nagle si� zamgli�o, jakby kto� nasypa� w nie mielonej kredy. Upu�ci� mnie. Nie rzuci� - po prostu upu�ci�. Uchwyci�em si� w�os�w na nadgarstkach jego r�ki. Wy�lizn�y mi si� i zjecha�em po ogromnym przedramieniu do stawu �okciowego. I wtedy r�ka byka zacz�a bezw�adnie opada�. Powoli zosta�em obr�cony do g�ry nogami. Potw�r uderzy� wierzchem d�oni o pod�og�, a jego kopyta z klekotem wali�y o kamienie. Parskn��, a ja ponownie zacz��em ze�lizgiwa� si� po przedramieniu, tym razem ku nadgarstkowi, przytrzymuj�c si� sier�ci r�kami i stopami. Przeturla�em si� przez p�aszczyzn� ogromnej d�oni i odskoczy�em na bok. B�l w udzie zacz�� pulsowa�. Zrobi�em krok w ty� i to by�o wszystko, na co mnie by�o sta�. Byk, parali�uj�c mnie wzrokiem, potrz�sa� g�ow�, bryzgaj�c wko�o krwawymi wybroczynami z oczodo�u. By� wspania�y. I ci�gle by� silny, cho� umiera�. I by� ogromny. Niezdolny do ruchu, z zesztywnia�ym j�zykiem w ustach, patrzy�em na byka zafascynowany, jednocze�nie nienawidz�c go i podziwiaj�c. By� ogromny i pi�kny i ci�gle sta� tam, wyzywaj�cy w obliczu swej �mierci, drwi�c z mych ran i z mego strachu. B�d� przekl�ta bestio, kt�ra jeste� wi�ksza ni�... Najpierw zgi�o si� ogromne rami�, potem tylna noga i byk z trzaskiem run�� na kamienn� pod�og�. Z jego nozdrzy wydobywa�y si� w�ciek�e, g�uche pomruki, ale stopniowo coraz cichsze i �agodniejsze. �ebra unosi�y si� i opada�y, ��obi�c bruzdami bok potwora. Podnios�em kusz� i utykaj�c zbli�y�em si� do zalanego krwawymi �zami pyska. Wycelowa�em i ostatnia strza�a, w �lad za dwiema poprzednimi, wbi�a si� w m�zg byka. Ogromne