9807

Szczegóły
Tytuł 9807
Rozszerzenie: PDF

Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

9807 PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd 9807 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 9807 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

9807 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

ANDREA CAMILLERI PIES Z TERAKOTY (Prze�o�y�: Jaros�aw Miko�ajewski) NOIR SUR BLANC 2002 1 Ju� od �witu zapowiada� si� kapry�ny dzie�: chwilami w�ciekle �wieci�o s�o�ce, to zn�w si�pi� mro�ny deszcz, a niesta�� aur� okrasza�y nag�e porywy wiatru. Jeden z tych dni, kt�re ludzie wra�liwi na gwa�towne przeskoki pogody odczuwaj� we krwi i w m�zgu, zmieniaj�c raz po raz pogl�dy i upodobania - innymi s�owy, zachowuj�c si� niczym blaszane proporce albo koguty na dachu, obracaj�ce si� we wszystkich kierunkach przy najmniejszym podmuchu. Komisarz Montalbano od urodzenia nale�a� do owej nieszcz�snej kategorii ludzi - w�a�ciwo�� t� odziedziczy� po matce, kt�ra ulega�a chimerycznym nastrojom, kiedy za� bola�a j� g�owa, cz�sto zamyka�a si� w mrocznej sypialni, a w�wczas wszyscy domownicy musieli chodzi� na palcach. Ojciec natomiast zawsze, bez wzgl�du na to, czy szala�a burza, czy �wieci�o s�o�ce, cieszy� si� dobrym zdrowiem i niezmiennie, w pogod� i w deszcz, pozostawa� w �wietnym nastroju. R�wnie� tym razem komisarz by� pos�uszny swojej dziedzicznej naturze: ledwie zatrzyma� samoch�d na dziesi�tym kilometrze drogi ��cz�cej Vigat� z Fel�, dok�adnie tam, gdzie by�o um�wione, od razu nasz�a go ochota, by znowu zapu�ci� silnik, wr�ci� do miasta i machn�� na wszystko r�k�. Opanowa� si� jednak, zjecha� na pobocze i otworzy� schowek w tablicy rozdzielczej, �eby wzi�� pistolet, kt�rego zazwyczaj nie nosi� przy sobie. Lecz d�o� zawis�a w powietrzu: bez ruchu, jak zaczarowany wpatrywa� si� w bro�. �Matko Przenaj�wi�tsza! To prawda!� - pomy�la�. Poprzedniego dnia, na kilka godzin przed telefonem od Gege Gullotty, kt�ry wywo�a� ca�e to zamieszanie - Gege by� drobnym handlarzem lekkich narkotyk�w i organizatorem burdelu pod go�ym niebem, znanego powszechnie jako �pastwisko� - komisarz czyta� powie�� kryminaln� pisarza z Barcelony, kt�ry bardzo go intrygowa� i kt�ry nosi� hiszpa�sk� wersj� jego w�asnego nazwiska - Montalban. Jedno zdanie wywar�o na nim szczeg�lne wra�enie: �Pistolet spa�, wygl�daj�c jak zimna jaszczurka�. Cofn�� r�k� z lekkim obrzydzeniem i zamkn�� schowek, pozostawiaj�c jaszczurk� w letargu. I tak, je�li ca�a ta historia, kt�ra w�a�nie si� rozpoczyna�a, oka�e si� pu�apk�, zasadzk�, to czy b�dzie mia� przy sobie pistolet, czy nie, tamci rozwal� go, jak zechc� - seria z ka�asznikowa, i do widzenia Jedyna nadzieja w tym, �e Gege, przez wzgl�d na lata sp�dzone wsp�lnie w szkole podstawowej, w jednej �awce, i na nieprzerwan� przyja�� r�wnie� potem, kiedy ju� byli doro�li, nie zgodzi�by si� go sprzeda� jak wieprzowin� dla osi�gni�cia jakich� w�asnych korzy�ci, wciskaj�c mu kit i oddaj�c w r�ce siepaczy. Co to, to nie. A je�li powiedzia� prawd�, to ca�a sprawa na pewno oka�e si� wa�na i g�o�na. Komisarz g��boko westchn�� i ruszy� powoli, ostro�nie stawiaj�c stopy, w�sk� kamienist� dr�k� pomi�dzy rozleg�ymi uprawami winoro�li. Ros�y tam winogrona o okr�g�ych i jednorodnych gronach, nosz�ce - B�g raczy wiedzie� dlaczego - nazw� �Italia�. By�a to jedyna odmiana w ca�ej okolicy, poniewa� na terenach takich jak te szkoda i pieni�dzy, i pracy na upraw� gatunk�w, z kt�rych wytwarza si� wino. Pi�trowy domek, z jednym pokojem na g�rze i jednym na dole, sta� na samym wierzcho�ku wzg�rza. Niemal ca�kowicie zas�ania�y go cztery pot�ne drzewa oliwne. Wygl�da� tak, jak go opisa� Gege. Drzwi i okna by�y zamkni�te i wyblak�e, przed domkiem ros�y gigantyczne kapary i nieco mniejsze krzaki polnych kawon�w - z tych, kt�re wystarczy dotkn�� czubkiem kija, �eby wybuch�y w powietrzu, rozsiewaj�c nasiona. Na ziemi, do g�ry nogami, le�a�o pop�kane krzes�o z wikliny i sta�o stare cynkowe wiadro, nieu�yteczne za spraw� rdzy, kt�ra z�era�a je ca�ymi p�atami. Reszt� porasta�a trawa. To wszystko razem stwarza�o wra�enie, jakby od lat nikt si� tu nie zatrzymywa�, lecz by�y to tylko pozory. Montalbano mia� zbyt wiele do�wiadczenia, �eby da� si� oszuka�, a to do�wiadczenie m�wi�o mu r�wnie�, �e kto� obserwuje go z wn�trza domku, oceniaj�c jego zamiary po gestach. Zatrzyma� si� o trzy kroki od drzwi, zdj�� marynark�, zawiesi� j� na ga��zi drzewka, tak �eby by�o wida�, �e nie ma broni. - Hej tam! Jest tu kto�?! - zawo�a�, ale niezbyt g�o�no, jak gdyby wzywa� przyjaciela, do kt�rego w�a�nie przyszed� z wizyt�. Nie us�ysza� �adnej odpowiedzi, �adnego odg�osu. Z kieszeni spodni wyj�� zapalniczk� i paczk� papieros�w, w�o�y� jednego do ust i zapali�. Ustawi� si� przy tym plecami do wiatru, robi�c p� skr�tu tu�owiem. Cz�owiek, kt�ry by� w domu, m�g� teraz spokojnie obejrze� go od ty�u, tak jak przedtem m�g� mu si� przyjrze� od przodu. Komisarz zaci�gn�� si� dwa razy, nast�pnie podszed� zdecydowanym krokiem do drzwi i za�omota� pi�ci�, a� od stwardnia�ych p�kni�� lakieru zabola�y go knykcie. - Czy kto� tu jest? - zapyta� ponownie. By� przygotowany na wszystko, tylko nie na ten ironiczny, spokojny g�os, kt�ry niespodziewanie dobieg� go zza plec�w. - Jest, jest. Tutaj. - Halo! Halo, Montalbano? Salvo! To ja, Gege. - Ale� s�ysz�, uspok�j si�. Jak si� czujesz, m�j ty miodowooki kwiatuszku? - Dobrze. - Du�o ostatnio pracowa�e� ustami? �wiczysz si� w lasce? - Salvo, nie zaczynaj z tymi wyg�upami. Przecie� wiesz, �e to inni pracuj� dla mnie ustami. - W ko�cu jeste� ich wychowawc�. To ty uczysz te swoje r�nokolorowe kurwy, jak maj� uk�ada� wargi, jak mocno powinny ssa�. - Salvo, je�eli ju�, to one mog�yby mnie czego� nauczy�. Same ucz� si� tego, kiedy maj� dziesi�� lat, a kiedy maj� pi�tna�cie, staj� si� mistrzyniami �wiata. Jest taka jedna Albanka, ma czterna�cie lat... - Robisz reklam�? - Pos�uchaj, nie mam czasu pieprzy� trzy po trzy. Musz� ci co� przekaza�. Paczk�. - O tej porze? Nie mo�esz mi jej podrzuci� jutro rano? - Jutro nie ma mnie w mie�cie. - Czy wiesz, co jest w tej paczce? - Pewnie, �e wiem. Ciasto z winogronami, kt�re tak lubisz. Moja siostra, Marianna, zrobi�a je specjalnie dla ciebie. - Jak si� czuje Marianna, co z jej oczami? - O wiele lepiej. W Hiszpanii, w Barcelonie, dokonali cudu. - W Hiszpanii, w Barcelonie, pisz� r�wnie� dobre ksi��ki. - Co m�wisz? - Nic. Takie tam moje sprawy, nie zwracaj na to uwagi. Gdzie si� spotkamy? - Tam gdzie zawsze, za godzin�. Tam gdzie zawsze, czyli na pla�y w Puntasecca, na pa�mie piachu u podn�a bia�ej marglowej skarpy, prawie niedost�pnym, lub raczej dost�pnym tylko dla Montalbana i Gege. kt�rzy ju� w szkolnych latach odkryli �cie�k� trudn� do pokonania dla spacerowicz�w, a wr�cz niebezpieczn� dla kierowc�w. Puntasecca le�a�a tu� za Vigat�, o kilka kilometr�w od willi nad morzem, gdzie mieszka� Montalbano, wi�c komisarz nie musia� si� spieszy�. Lecz w chwili, gdy otworzy� drzwi �eby i�� na um�wione spotkanie, rozleg� si� dzwonek telefonu. - Dzie� dobry, kochany. Jestem co do minuty. Jak ci dzisiaj posz�o? - Zwyk�a biurokracja. A tobie? - Nic nowego. Pos�uchaj, Salvo, d�ugo my�la�am o tym, co... - Przepraszam, �e ci przerw�, Livio. Mam ma�o czasu, a w�a�ciwie w og�le go nie mam. Z�apa�a� mnie w drzwiach, w�a�nie wychodzi�em. - No to sobie wychod�. Dobranoc. Livia sko�czy�a rozmow�, a Montalbano pozosta� z g�uch� s�uchawk� w d�oni. Wreszcie przypomnia� sobie, �e poprzedniego dnia prosi� Livi�, aby zadzwoni�a do niego dok�adnie o p�nocy, i obieca�, �e na pewno b�d� mieli czas, by d�ugo porozmawia�. Przez chwil� waha� si�, czy zadzwoni� natychmiast do swojej pani do Boccadasse, czy zrobi� to po spotkaniu z Gege. Z lekkimi wyrzutami sumienia od�o�y� s�uchawk� i wyszed�. Kiedy dotar� na miejsce z kilkuminutowym sp�nieniem, Gege ju� na niego czeka�, przechadzaj�c si� nerwowo tam i z powrotem wzd�u� samochodu. U�ciskali si� i uca�owali - nie widzieli si� od d�u�szego czasu. - Usi�d�my w moim wozie, dzi� w nocy jest ch�odno - powiedzia� komisarz. - Wrobili mnie w to - zacz�� Gege, kiedy tylko usiad�. - Kto? - Ludzie, kt�rym nie mog� odm�wi�. Ty wiesz, �e jak ka�dy cz�owiek interesu p�ac� haracz za to, �eby pracowa� w spokoju i nie dopu�ci� do tego, by kto� zrobi� sztuczny burdel w moim prawdziwym burdelu. Co miesi�c, niezmiennie jak Pan B�g przykaza�, zawsze kto� si� zjawia, �eby zainkasowa�. - Na czyj rachunek? Mo�esz mi to powiedzie�? - Na konto Tana, czyli �Greka�. Montalbano by� zaskoczony, cho� nie okaza� tego przyjacielowi. Gaetano Bennici, pseudonim �Grek�, nie widzia� Grecji nawet przez lornetk� i o sprawach Hellady nie mia� zielonego poj�cia, lecz by� tak nazywany ze wzgl�du na pewn� sk�onno��, kt�ra - jak ludzie m�wili - jest najwy�ej ceniona w okolicach Akropolu. Mia� na sumieniu co najmniej trzy udowodnione morderstwa, w hierarchii plasowa� si� p� stopnia ni�ej od najwy�szych boss�w, ale nie by�o s�ycha�, �eby dzia�a� w rejonie Vigaty - tutaj o wp�ywy walczy�y ze sob� rodziny Cuffaro i Sinagra. Tano nale�a� do innej parafii. - A czego Tano szuka w tej okolicy? - Co za g�upie pytania mi zadajesz? Co z ciebie za pierdolony policjant? Nie wiesz, �e zosta�o ustalone, �e dla Tana nie ma terytori�w, nie ma obszar�w, je�li chodzi o kobiety? Przekazano mu kontrol� i w�adz� nad ca�ym kurewstwem na wyspie. - Nie wiedzia�em. M�w dalej. - Wieczorem, oko�o �smej, pojawi� si� facet, ten sam co zawsze, �eby zainkasowa� - na dzisiaj by� wyznaczony dzie� haraczu. Zabra� pieni�dze, kt�re mu da�em, ale zamiast odjecha�, otworzy� drzwi samochodu i powiedzia�, �ebym wsiad�. - A ty? - Przestraszy�em si�, obla�em zimnym potem. Ale co mia�em robi�? Wsiad�em, a on ruszy�. Kr�tko m�wi�c, skierowa� si� w stron� Feli, a� po p�godzinie jazdy zatrzyma� si�... - Zapyta�e�, dok�d ci� wiezie? - Pewnie. - I co ci powiedzia�? - Nic, jak gdybym nie pyta�. Jechali�my p� godziny, potem kaza� mi wysi���. Nie by�o tam �ywej duszy. Wskaza� mi �cie�k� i da� znak, �ebym szed� przed siebie. Nawet psy si� tam nie kr�ci�y. W pewnej chwili pojawi� si� przede mn� Tano. Nie mam poj�cia, sk�d si� tam wzi��. Serce stan�o mi w gardle, nogi mia�em jak z waty. Zrozum, to nie tch�rzostwo, przecie� ten go�ciu zabi� ju� pi�ciu ludzi. - Jak to pi�ciu? - Bo co? A wy ilu mu naliczyli�cie? - Trzech. - Nie, m�j panie, pi�ciu, jak w mord� strzeli�. - Dobrze ju�, m�w dalej. - B�yskawicznie przeprowadzi�em rachunek sumienia. P�aci�em zawsze regularnie, wi�c przysz�o mi do g�owy, �e Tano chce podnie�� cen�. Na interes nie mog� narzeka� i oni dobrze o tym wiedz�. Ale myli�em si�, nie chodzi�o o pieni�dze. - Czego chcia�? - Nawet si� nie przywita�, tylko od razu spyta�, czy ci� znam. Montalbanowi wyda�o si�, �e �le us�ysza�. - Czy znasz kogo? - Ciebie, Salvo, ciebie. - A ty co mu powiedzia�e�? - Ja, robi�c w portki, powiedzia�em, �e owszem, znam ciebie, ale tylko tak, z widzenia, dzie� dobry i dobry wiecz�r. Spojrza� na mnie oczami, kt�re, uwierz mi, wygl�da�y jak z kamienia, by�y nieruchome i martwe. Potem odchyli� g�ow� do ty�u, roze�mia� si� cicho i spyta� mnie, czy chcia�bym si� dowiedzie�, ile mam w�os�w na dupie, z dok�adno�ci� do plus minus dw�ch. Mia�o to znaczy�, �e zna ca�e moje �ycie, uczynki i dat� �mierci, oby jak najp�niejsz�. Wi�c spu�ci�em oczy i nie otworzy�em g�by. Wtedy powiedzia�, �ebym ci przekaza�, �e chce si� z tob� spotka�. - Kiedy i gdzie? - Jeszcze dzisiaj, o �wicie. Gdzie, zaraz ci powiem. - Czego on chce ode mnie? - Tego nie wiem i nie chc� wiedzie�. Powiedzia�, abym ci� przekona�, �e mo�esz mu ufa� jak bratu. Jak bratu. Te s�owa, zamiast uspokoi� Montalbana, sprawi�y, �e po grzbiecie przebieg� mu nieprzyjemny dreszcz. Wszyscy wiedzieli, �e pierwsz� z trzech - albo pi�ciu - �miertelnych ofiar Tana by� jego starszy brat Nicolino, najpierw uduszony, a nast�pnie, zgodnie z tajemn� regu�� semiotyczn�, dok�adnie odarty ze sk�ry. Komisarza ogarn�y czarne my�li, kt�re sta�y si�, o ile to w og�le mo�liwe, jeszcze czarniejsze pod wp�ywem s��w, kt�re Gege wyszepta�, k�ad�c mu d�o� na ramieniu. - Uwa�aj na siebie, Salvo. To naprawd� z�a bestia. Kiedy wraca� powoli do domu, zobaczy�, �e jad�cy za nim Gege daje mu �wiat�ami jakie� znaki. Zjecha� na pobocze. Gege zr�wna� si� z nim i wychyli� ca�ym tu�owiem ku okienku po stronie Montalbana, podaj�c mu paczuszk�. - Zapomnia�bym o cie�cie. - Dzi�kuj�. Ju� my�la�em, �e to by�a wym�wka, pretekst. - Za kogo mnie masz? Za kogo�, kto m�wi co innego, ni� my�li? I ruszy� naburmuszony. Ta noc wr�cz wo�a�a o pomst� do nieba. Na pocz�tku komisarzowi przysz�o do g�owy, �eby zadzwoni� do kwestora, obudzi� go i o wszystkim poinformowa�, zabezpieczaj�c si� w ten spos�b przed domniemanymi nast�pstwami, jakie mog�a poci�gn�� za sob� ca�a ta historia. Jednak Tano - zgodnie z tym, co przekaza� Gege - z miejsca rozstrzygn�� jakiekolwiek w�tpliwo�ci: Montalbano mia� siedzie� cicho i przyj�� na spotkanie bez obstawy. Tu jednak nie chodzi�o o zabaw� w policjant�w i z�odziei, jego obowi�zkiem by�o zawiadomienie prze�o�onych, wsp�lne drobiazgowe przygotowanie zasadzki i dokonanie aresztowania, by� mo�e przy znacznym wsparciu. Tano ukrywa� si� od prawie dziesi�ciu lat, a on, ot tak sobie, mia� i�� na spotkanie -jak gdyby �Grek� by� przyjacielem, kt�ry w�a�nie wr�ci� z Ameryki. Nie ma mowy, to nie wchodzi w rachub�, kwestor musi absolutnie o wszystkim wiedzie�. Komisarz wykr�ci� numer swojego prze�o�onego w Montelusie, stolicy prowincji. - To ty, kochanie? - us�ysza� g�os Livii, kt�ra przecie� by�a w Boccadasse, niedaleko Genui. Montalbanowi na chwil� odebra�o mow�. To instynkt sprawi� - doradzaj�c mu tym samym unikanie rozmowy z kwestorem - �e wybra� niew�a�ciwy numer. - Przepraszam ci� za nieudan� rozmow�. Otrzyma�em niespodziewany telefon, kt�ry mnie zmusi� do wyj�cia, - Zapomnijmy o tym, Salvo, przecie� wiem, gdzie pracujesz. To ja powinnam ciebie przeprosi� za wybuch z�o�ci ale by�am zawiedziona. Montalbano spojrza� na zegarek; mia� co najmniej trzy godziny do spotkania z Tanem. - Je�li chcesz, mo�emy porozmawia� teraz. - Teraz? Wybacz mi, Salvo, to nie jest zemsta, ale wola�abym nie. Wzi�am proszek nasenny i oczy same mi si� zamykaj�. - Dobrze ju�, dobrze. Do jutra. Kocham ci�. Livio. G�os Livii nagle si� zmieni�, sta� si� rozbudzony i o�ywiony. - Co jest? Co si� dzieje? Co si� sta�o, Salvo? - Nic, a co mia�o si� sta�? - No nie, m�j drogi, nie jeste� ze mn� szczery. Czeka ci� jakie� niebezpieczne zadanie? Nie martw mnie, Salvo. - Co te� ci przychodzi do g�owy? - Powiedz mi prawd�, Salvo. - Nie robi� niczego niebezpiecznego. - Nie wierz�. - Ale dlaczego, na Boga Ojca? - Bo powiedzia�e�, �e mnie kochasz, a odk�d si� znamy, powiedzia�e� mi to tylko trzy razy, policzy�am, i za ka�dym razem z nadzwyczajnych powod�w. Jedynym wyj�ciem by�o od�o�y� s�uchawk�; z Livi� m�g� przekomarza� si� w ten spos�b do �witu. - Pa, kochana, �pij dobrze. Nie my�l o g�upstwach. Pa, zn�w musz� wyj��. Nie wiedzia�, jak zabi� czas. Wzi�� prysznic, przeczyta� kilka stron ksi��ki Montalbana, niewiele z niej rozumiej�c, chodzi� po ca�ym mieszkaniu, prostowa� obrazy na �cianach, czyta� na nowo jakie� stare listy, przegl�da� rachunki, notatki, dotyka� wszystkiego, co nawin�o mu si� pod r�k�. Raz jeszcze wzi�� prysznic, ogoli� si�, kalecz�c podbr�dek. W��czy� telewizor i natychmiast go zgasi�, bo program przyprawia� o md�o�ci. Wreszcie nadesz�a wyczekiwana godzina. Kiedy by� ju� gotowy do wyj�cia, postanowi� zje�� kawa�ek ciasta. Z autentycznym zdziwieniem stwierdzi�, �e paczka na stole jest otwarta, a na kartonowej tacy nie pozosta�o ju� ani jednego okruszka. Z nerw�w zjad� wszystko, w og�le nie zdaj�c sobie z tego sprawy. I co gorsza, nawet nie nacieszy� si� smakiem. 2 Montalbano odwr�ci� si� powoli, t�umi�c nag�y atak �lepej furii - pozwoli� si� podej�� od ty�u jak ��todzi�b! Cho� zachowywa� najwy�sz� czujno��, nie uda�o mu si� us�ysze� najmniejszego szmeru. �Jeden zero dla ciebie, sukinsynu!� - pomy�la�. Pomimo �e dotychczas nigdy si� nie spotkali, natychmiast rozpozna� Tana: na fotografiach sprzed kilku lat nie mia� jeszcze brody i w�s�w, ale oczy pozosta�y takie same, pozbawione jakiegokolwiek wyrazu, �z kamienia�, jak trafnie okre�li� je Gege. Tano uk�oni� si� lekko i nie by�o w tym ge�cie nawet najmniejszej kpiny czy ironii. Montalbano odruchowo odwzajemni� uk�on. Tano odchyli� g�ow� i za�mia� si�. - Wygl�damy jak dwaj Japo�czycy, ci wojownicy z mieczami i w zbrojach. Jak oni si� nazywaj�? - Samuraje. Tano roz�o�y� ramiona, jak gdyby chcia� obj�� stoj�cego przed nim m�czyzn�. - Co za przyjemno�� pozna� osobi�cie s�ynnego komisarza Montalbano. Montalbano postanowi� nie bawi� si� w ceregiele i przej�� od razu do sedna, �eby nada� spotkaniu w�a�ciwy charakter. - Nie wiem, jak� przyjemno�� mo�e pan wynie�� z osobistej znajomo�ci ze mn�. - Jednej przyjemno�ci ju� pozwala mi pan do�wiadczy�. - To znaczy? - M�wi�c mi per pan. Czy to ma�o? Ani jeden gliniarz, a spotka�em ich ju� wielu, nie zwraca� si� do mnie w ten spos�b. - Zdaje pan sobie spraw� - przynajmniej mam tak� nadziej� - �e reprezentuj� prawo, podczas gdy pan jest gro�nym przest�pc�, wielokrotnym morderc�. A spotykamy si� twarz� w twarz. - Ja jestem bez broni, a pan? - Ja r�wnie�. Tano ponownie odchyli� g�ow� i roze�mia� si� na ca�e gard�o. - Nigdy nie myl� si� co do ludzi, nigdy! - Z broni� czy bez, i tak musz� pana aresztowa�. - Jestem tu w�a�nie po to, �eby mnie pan aresztowa�. W tym celu przyszed�em na spotkanie. By� szczery, co do tego nie mo�na by�o mie� w�tpliwo�ci, lecz ta otwarta szczero�� sprawi�a, �e Montalbano, nie odgaduj�c zamiar�w Tana, usztywni� si� w ge�cie obronnym. - M�g� pan si� zg�osi� na komisariat i odda� w r�ce policji. Tu czy w Vigacie, to to samo. - O, nie, panie w�adzo, to nie to samo. Dziwi� si�, �e nie widzi pan r�nicy mi�dzy jednym sformu�owaniem a drugim, pan, kt�ry przecie� umie czyta� i pisa�. Ja nie oddaj� si� w r�ce policji, tylko pozwalam si� aresztowa�. Niech pan we�mie marynark�, to wejdziemy do �rodka. Otworz� drzwi. Montalbano zdj�� marynark� z ga��zi, narzuci� na siebie i wszed� za Tanem do wn�trza. W domu by�o zupe�nie ciemno. Tano zapali� lampk� naftow� i da� znak komisarzowi, �eby usiad� na jednym z dw�ch krzese� ustawionych przy niewielkim stole. W pokoju sta�o ��ko z samym materacem, bez poduszki i po�cieli, oraz przeszklony kredens z butelkami, kieliszkami, karafkami, talerzami, paczkami makaronu, s�oikami z sosem i puszkami. By�a te� opalana drewnem kuchenka, zape�niona patelniami i garnkami. Na pi�tro prowadzi�y stare drewniane schody. Jednak oczy komisarza zatrzyma�y si� na zwierz�ciu o wiele bardziej niebezpiecznym od jaszczurki, kt�ra spa�a w schowku tablicy rozdzielczej - by� to jadowity w��, karabin maszynowy, kt�ry drzema� na baczno��, oparty o �cian� przy ��ku. - Mam dobre wino - powiedzia� Tano jak prawdziwy gospodarz domu. - Ch�tnie si� napij� - odrzek� Montalbano. Ch��d, bezsenna noc, napi�cie i wi�cej ni� kilogram ciasta, kt�rym si� nafaszerowa� - na to wszystko wino by�o dobrym lekarstwem. Tano nala� wina i podni�s� szklank�. - Pa�skie zdrowie. Komisarz podni�s� swoj� i odwzajemni� toast. - Pa�skie. Wino by�o dobrej jako�ci, poczu� to od razu. Przep�ywaj�c przez gard�o, nios�o odpr�enie i rozgrzewa�o. - Naprawd� dobre - pochwali� Montalbano. - Jeszcze jedna? �eby unikn�� pokusy, komisarz odsun�� od siebie szklank� zdecydowanym gestem. - Porozmawiamy? - W porz�dku. A wi�c, jak m�wi�em, postanowi�em pozwoli� si� aresztowa�... - Dlaczego? Nag�e pytanie zaskoczy�o Tana. Jednak po chwili si� otrz�sn��. - Musz� si� leczy�, jestem chory. - Prosz� pos�ucha�. Uwa�a pan, �e mnie dobrze zna. Wi�c powinien pan chyba wiedzie�, �e nie pozwol� sobie wcisn�� byle kitu. - Jestem o tym przekonany. - A wi�c dlaczego pan mnie nie szanuje, dlaczego opowiada pan bajki? - Nie wierzy pan, �e jestem chory? - Wierz�. Ale nie wierz�, �e chce pan i�� do wi�zienia, aby si� leczy�. Mog� to panu wyt�umaczy� jeszcze ja�niej. By� pan leczony przez p�tora miesi�ca w klinice Naj�wi�tszej Marii Panny z Lourdes w Palermo, a potem przez trzy miesi�ce w klinice Getsemani w Trapani, gdzie operowa� pana profesor Amerigo Guarnera. Je�eli pan tylko zechce, to jeszcze dzisiaj, cho� obecnie sytuacja jest ju� nieco inna ni� kilka lat temu, znajdzie pan niejedn� klinik�, w kt�rej przymkn� oko i nie poinformuj� policji o pa�skiej obecno�ci. Tak wi�c powodem, dla kt�rego pan chce, �ebym go aresztowa�, nie jest choroba. - A je�li panu powiem, �e czasy si� zmieniaj�, a �wiat kr�ci si� coraz szybciej? - To bardziej do mnie przemawia. - Widzi pan, m�j �wi�tej pami�ci ojciec, kt�ry by� cz�owiekiem honoru w czasach, gdy s�owo �honor� co� znaczy�o, zawsze mi t�umaczy�, �e w�zek, kt�rym podr�uj� ludzie honoru, potrzebuje du�o smaru, aby k�ka si� kr�ci�y, i to mo�liwie szybko. Potem, kiedy pokolenie mojego ojca odesz�o, kiedy ja sam usiad�em na w�zku, jeden z naszych ludzi powiedzia� mi: Ale dlaczego mamy zaopatrywa� si� w smar u polityk�w, burmistrz�w, u bankier�w i ca�ego tego towarzystwa? Je�eli ten smar jest nam rzeczywi�cie potrzebny, to sami go sobie wyprodukujmy!� Doskonale, �wietnie, wszyscy bij� brawo! Pewnie, zawsze znalaz� si� kto�, kto krad� przyjacielowi konia, kto rzuca� koledze k�ody pod ko�a, kto zaczyna� ostrzeliwa� na o�lep w�zek, konia i wo�nic� jakiego� innego stowarzyszenia... Wszystko jednak rozstrzygali�my mi�dzy sob�. W�zk�w przybywa�o, przybywa�o te� dr�g, kt�rymi mo�na by�o je�dzi�. A� pewnego dnia w czyjej� genialnej g�owie zrodzi�a si� w�tpliwo��, czy w og�le powinno si� podr�owa� w�zkiem. �Jedziemy za wolno - t�umaczy� - byle chuj nas wyprzedza, ca�y �wiat podr�uje teraz samochodami, nie mo�na hamowa� post�pu!� Brawo! �wietnie! I wszyscy zacz�li zamienia� w�zki na samochody, wyrabia� sobie prawo jazdy. Niekt�rym jednak nie uda�o si� zda� egzaminu, wi�c odeszli, a raczej ich wyrzucono. Jeszcze nie zd��yli�my zapozna� si� z nowym samochodem, a najm�odsi, ci, kt�rzy autem je�dzili od urodzenia i kt�rzy studiowali prawo albo ekonomi� w Stanach lub w Niemczech, poinformowali nas, �e nasze samochody je�d�� za wolno, �e w dzisiejszych czasach trzeba si� przesi��� do wy�cig�wki, ferrari, maserati, wyposa�onej w radiotelefon i r�ne przyrz�dy, umie� przyspiesza� i p�dzi� jak strza�a. Ci smarkacze s� nowocze�ni, rozmawiaj� z aparatami, a nie z osobami, nawet ci� nie znaj�, nie wiedz�, kim by�e�, a je�li wiedz�, maj� to serdecznie w dupie, nie znaj� si� nawet mi�dzy sob�, porozumiewaj� si� przez komputer. Kr�tko m�wi�c, ci g�wniarze nie patrz� nikomu w oczy, a kiedy widz�, �e masz trudno�ci i jedziesz za wolno, bez chwili zastanowienia spychaj� ci� z drogi, a ty l�dujesz w rowie ze z�amanym karkiem. - A pan nie potrafi prowadzi� ferrari. - W�a�nie. Wi�c zanim wpadn� do rowu, sam wol� zjecha� na pobocze. - Pan jednak nie wydaje mi si� kim�, kto usuwa si� z w�asnej woli. - Z w�asnej woli, komisarzu, zapewniam pana, �e z w�asnej woli. Pewnie, na r�ne sposoby mo�na przekona� drugiego cz�owieka, �eby zacz�� korzysta� z w�asnej woli. Jeden z przyjaci�, kt�ry du�o czyta� i by� wykszta�cony, opowiedzia� mi kiedy� pewn� histori�. Spr�buj� j� sobie dla pana przypomnie�. Przeczyta� to w jakiej� niemieckiej ksi��ce. Pewien cz�owiek m�wi do przyjaciela: �Za�o�ymy si�, �e m�j kot zje ostr� musztard�, tak ostr�, �e wypala dziur� w brzuchu?� �Koty nie lubi� musztardy� - odpowiada jego przyjaciel. �Ale m�j kot j� zje� - upiera si� tamten. �Zmusisz go do tego kijem i batem?� - pyta przyjaciel. �Nie, m�j drogi, �adnej przemocy, zje j� z w�asnej woli� - pada odpowied�. Zak�adaj� si�. Facet bierze du�� �y�k� musztardy, tak ostrej, �e na sam widok od razu piecze w �o��dku, �apie kota i ciach! wpycha mu musztard� do dupy. Biedny kot czuje, �e pali mu si� dupa, wi�c zaczynaj� sobie liza�. A kiedy li�e, zjada z w�asnej woli ca�� musztard�. I tyle, szanowny panie. - Rozumiem doskonale. A teraz zacznijmy rozmow� od pocz�tku. - M�wi�em, �e pozwol� si� aresztowa�, lecz �eby zachowa� twarz, potrzebne mi jest ma�e przedstawienie. - Nie rozumiem. - Zaraz to panu wyja�ni�. T�umaczy� d�ugo, popijaj�c winem. A� wreszcie komisarz przekona� si� do racji rozm�wcy. Ale czy m�g� wierzy� Tanowi? To dopiero by�a zagadka. Montalbano, kt�ry w m�odo�ci pasjami grywa� w karty - cho� na szcz�cie w ko�cu mu si� to znudzi�o - wyczuwa�, �e partner gra uczciwie, bez sztuczek. Musia� si�� rzeczy zaufa� temu odczuciu, w nadziei, �e go nie zawiedzie. Pedantycznie ustalili szczeg�y aresztowania, �eby nic nie pokrzy�owa�o im plan�w. Kiedy sko�czyli rozmawia�, s�o�ce by�o ju� wysoko na niebie. Tanim komisarz wyszed�, �eby uruchomi� ca�y mechanizm, na d�u�sz� chwil� zatopi� wzrok w oczach Tana. - Niech pan mi powie prawd�. - Na rozkaz, komisarzu. - Dlaczego wybra� pan w�a�nie mnie? - Bo pan, o czym si� w�a�nie przekona�em, jest cz�owiekiem, kt�ry zna si� na rzeczy. Kiedy p�dzi� na z�amanie karku alejk� w�r�d winnic, przypomnia� sobie, �e dy�ur w komisariacie pe�ni teraz Agatino Catarella, a zatem rozmowa telefoniczna, kt�r� zamierza� przeprowadzi�, by�aby cokolwiek trudna, o ile nie sta�aby si� wr�cz �r�d�em �a�osnych i niebezpiecznych pomy�ek. Catarella nie wyr�nia� si� intelektem. Powoli rozumowa�, powoli dzia�a�, zosta� przyj�ty do policji na pewno dlatego, �e by� dalekim krewnym wszechmocnego jeszcze niedawno senatora Cusumano. kt�ry - po kilku letnich miesi�cach sp�dzonych w ch�odzie wi�zienia Ucciardone - szybko zdo�a� odbudowa� wi�zi z nowymi mo�now�adcami, i to w stopniu dostatecznym, by zas�u�y� sobie na du�y kawa�ek tortu, kt�ry od czasu do czasu cudownie wypieka� si� na nowo - wystarcza�o dorzuci� jaki� owoc kandyzowany lub wymieni� wypalone �wieczki. Sprawy z Catarell� gmatwa�y si� najbardziej, kiedy nachodzi�a go ochota - a zdarza�o si� to cz�sto - by m�wi� nie w dialekcie, lecz w j�zyku, kt�ry sam okre�la� jako w�oski. Kt�rego� dnia pojawi� si� z ponurym wyrazem twarzy. - Komisarzu, czy umia�by pan mi wskaza� jakiego� lekarza, z tych, kt�rych nazywaj� specjalistami? - Specjalistami od czego? - Od chor�b wenerycznych. Montalbano usta otworzy� ze zdziwienia. - Ty?! Masz chorob� weneryczn�? A kiedy j� z�apa�e�? - Pami�tam, �e mam t� chorob� od ma�ego, nie uko�czy�em wtedy jeszcze sze�ciu, siedmiu lat. - Co za g�upoty mi opowiadasz?! Jeste� pewny, �e chodzi o chorob� weneryczn�? - Jak najbardziej, komisarzu. Bol� mnie nery, wi�c jaka ma by�? Tylko weneryczna. Jad�c w kierunku kabiny telefonicznej, kt�ra powinna sta� za skrzy�owaniem w Torresanta (powinna, zak�adaj�c, �e kto� nie odci�� i nie zabra� s�uchawki, nie ukrad� aparatu lub ca�ej kabiny), Montalbano postanowi� jednak nie dzwoni� nawet do swojego zast�pcy, Mimi Augella, poniewa� by� to cz�owiek, kt�ry nie bacz�c na rozkazy i pro�by, od razu zawiadomi�by dziennikarzy, a potem na ich widok udawa�by zdziwienie. Pozostawali mu tylko Fazio i Tortorella, dwaj brygadierzy (chyba tak aktualnie okre�la�o si� ich rang�). Wybra� Fazia. Tortorella dosta� jaki� czas temu postrza� w brzuch i dot�d nie odzyska� w pe�ni si�, blizna po ranie cz�sto go bola�a. Kabina jakim� cudem sta�a jeszcze na swoim miejscu, telefon jakim� cudem dzia�a�, a Fazio odebra�, zanim przebrzmia� drugi sygna�. - Fazio, ju� w gotowo�ci, o tej godzinie? - Tak jest, komisarzu. Nieca�e p� minuty temu dzwoni� do mnie Catarella. - Czego chcia�? - Niewiele mo�na by�o zrozumie�, bo pr�bowa� m�wi� po w�osku. Z tego, co mog�em si� domy�li�, dzi� w nocy okradzione supermarket Carmela Ingrassii, ten du�y, za miastem. Z�odzieje mieli co najmniej tira albo du�� ci�ar�wk�. - Nie by�o nocnego stra�nika? - By�, ale nie mo�na go znale��. - Mia�e� zamiar tam jecha�? - Tak jest. - Zostaw to. Dzwo� natychmiast do Tortorelli, powiedz mu, �eby zawiadomi� Augella. Niech jad� tam razem. M�w, �e ty nie mo�esz, podaj mu byle jaki pow�d, �e wypad�e� z ko�yski i uderzy�e� si� w g�ow�. Nie, lepiej �e aresztowali ci� karabinierzy. Jeszcze lepiej: zadzwo� do niego i powiedz, �eby zawiadomi� �andarmeri�, to przecie� jakie� g�upstwo, zwyk�a kradzie�, a b�d� szcz�liwi, �e zostali poproszeni o wsp�prac�. A teraz s�uchaj: kiedy ju� zawiadomisz Tortorell�, Augella i �andarmeri�, zadzwo� do Galla, Galluzza... �e te� wszyscy nazywaj� si� prawie tak samo... i do Germana i przyjed�cie tam, gdzie wam powiem. I zabierzcie ze sob� karabiny maszynowe. - Kurwa! - Kurwa, i owszem. To du�a rzecz, kt�r� trzeba przeprowadzi� ostro�nie, nikt nie mo�e si� zdradzi� nawet p�s��wkiem, zw�aszcza Galluzzo, kt�rego szwagier jest dziennikarzem. Powiedz temu cymba�owi Gallo, �eby nie prowadzi� jak w Indianapolis. �adnych syren, �adnych kogut�w. Kiedy jest ha�as, kiedy woda bulgoce, wtedy ryba si� p�oszy. A teraz uwa�aj, powiem ci, gdzie masz si� zjawi�. Przyjechali w ciszy niespe�na p� godziny po telefonie, wygl�dali jak zwyk�y patrol. Wysiedli z samochodu i ruszyli w stron� Montalbana, kt�ry da� im znak, �eby pod��ali za nim. Zeszli si� za starym, niezamieszkanym domem, �eby nie by�o ich wida� z szosy. - Mam w samochodzie karabin dla pana - powiedzia� Fazio. - Wsad� go sobie w ty�ek. S�uchajcie uwa�nie: je�eli uda nam si� dobrze rozegra� t� parti�, to mo�e wr�cimy do domu z Tanem, z �Grekiem�. Montalbano odczu� wr�cz fizycznie, �e jego ludzie na chwil� stracili oddech. - Tano w tych stronach? - zdziwi� si� Fazio, kt�ry otrz�sn�� si� pierwszy. - Widzia�em go, jest tutaj, zapu�ci� sobie brod� i w�sy, ale i tak mo�na go rozpozna�. - A jak go pan spotka�? - Fazio, nie zawracaj dupy, potem ci wszystko powiem. Tano jest w domku na szczycie tego wzniesienia, st�d nic nie wida�. Wok� rosn� drzewa. Dom sk�ada si� z dw�ch pokoi, jeden jest na g�rze, drugi na dole. Z przodu s� drzwi i okno, drugie okno jest w pokoju na g�rze, ale wychodzi na zaplecze. Czy to jasne? Zrozumieli�cie wszystko? Tano nie ma innej drogi ucieczki opr�cz drzwi od frontu, w przeciwnym razie musi si� zdecydowa� na desperacki skok z okna pokoju na pi�trze, tyle �e wtedy z�amie sobie nog�. Zr�bmy w ten spos�b: Fazio i Gallo zajd� od ty�u, ja, Germana i Galluzzo wywa�ymy drzwi i wejdziemy. Fazio najwyra�niej mia� w�tpliwo�ci. - Co jest? Masz jaki� inny pomys�? - Nie lepiej by�oby otoczy� dom i powiedzie�, �eby si� podda�? Jest nas pi�ciu na jednego, nie da nam rady. - Jeste� pewny, �e w �rodku nie ma nikogo pr�cz Tana? Fazio umilk�. - Uwierzcie - powiedzia� Montalbano, zamykaj�c kr�tk� narad� wojenn� - lepiej, �eby�my podrzucili mu skarpet� z prezentem od �wi�tego Miko�aja. 3 Montalbano obliczy�, �e Fazio i Gallo ju� od co najmniej pi�ciu minut czaj� si� za domkiem. On sam, zanurzony w trawie, z pistoletem w d�oni, przywiera� brzuchem do ziemi, a jaki� kamie� dokuczliwie uciska� mu �rodek �o��dka. Komisarz czu� si� wyj�tkowo niezr�cznie, niczym bohater jakiego� filmu gangsterskiego, i dlatego a� si� pali�, by da� sygna� do rozpocz�cia akcji. Spojrza� na le��cego obok Galluzza - Germana by� dalej, po prawej stronie - i spyta� go szeptem: - Gotowy? - Tak jest - odpar� agent, mokry od potu. Montalbanowi zrobi�o si� go �al, ale nie m�g� przecie� powiedzie�, �e to tylko mistyfikacja, kt�ra nie wiadomo jaki przyniesie skutek. - Ruszaj! - rozkaza�. Jak wystrzelony z ci�ciwy napi�tej do granic wytrzyma�o�ci, niemal nie dotykaj�c ziemi, Galluzzo trzema susami dopad� domku i przywar� do �ciany na lewo od drzwi. Wydawa�o si�, �e zrobi� to bez wysi�ku, ale komisarz widzia�, jak ci�ko oddycha. Agent chwyci� mocno karabin maszynowy i da� znak, �e jest gotowy do drugiej ods�ony. Montalbano spojrza� w�wczas na Germana, kt�ry wydawa� si� nie tylko spokojny, lecz wprost rozlu�niony. - Teraz ja - powiedzia� do niego bezd�wi�cznie, poruszaj�c przesadnie ustami i sylabizuj�c. - B�d� pana os�ania� - odpar� Germana w ten sam spos�b, wskazuj�c ruchem g�owy trzymany w d�oniach karabin. Pierwszy sus komisarza zas�ugiwa� na miejsce w antologii lub wr�cz w podr�czniku - pewny, spr�ysty wyskok godny lekkoatlety, lekkie szybowanie, czyste i spokojne �adowanie, kt�re zadziwi�oby zawodowego tancerza. Galluzzo i Germana, kt�rzy przygl�dali si� prze�o�onemu z dw�ch r�nych punkt�w, w r�wnym stopniu byli ukontentowani jego dokonaniem. Drugi skok zosta� lepiej wywa�ony od pierwszego, lecz podczas lotu wydarzy�o si� co�, przez co Montalbano nagle przechyli� si� niby wie�a w Pizie i wyl�dowa�, wypisz, wymaluj, jak klown w popisowym numerze. Zako�ysa� si�, roz�o�y� ramiona w poszukiwaniu mo�liwego wsparcia i run�� ci�ko na bok. Galluzzo odruchowo ruszy� mu z pomoc�, ale powstrzyma� si� na czas i zn�w przylgn�� do �ciany. R�wnie� Germana podni�s� si� gwa�townie, lecz zaraz wr�ci� do poprzedniej pozycji. Gdyby ca�a ta scena nie by�a z g�ry ukartowanym widowiskiem, Tano m�g�by w tej chwili powali� ich wszystkich jak kr�gle. Miotaj�c najgorsze ze znanych sobie przekle�stw. Montalbano na czworakach zacz�� szuka� pistoletu, kt�ry wypad� mu z d�oni. Wreszcie dostrzeg� go pod krzakiem i ledwie zd��y� wsun�� r�k� pomi�dzy ga��zie, wszystkie kawony, kt�re ros�y na krzaku, wybuch�y i oblepi�y mu twarz nasionami. Ze smutkiem i z�o�ci� komisarz zda� sobie spraw�, �e z bohatera film�w gangsterskich zosta� zdegradowany do bohatera komedii z Abbottem i Costello. Ju� nie mia� si�y odgrywa� ani atlety, ani tancerza, wi�c przebieg� kilka metr�w, jakie dzieli�y go od domku. Jedyne, na co si� zdoby�, to lekkie zgarbienie plec�w. Montalbano i Galluzzo spojrzeli na siebie i porozumieli si� wzrokiem. Stan�li o trzy kroki od drzwi, kt�re nie wydawa�y si� przesadnie wytrzyma�e, zaczerpn�li powietrza i natarli ca�ym ci�arem. Drzwi okaza�y si� z papieru, co najwy�ej z kartonu - wystarczy�o je pchn��, �eby wylecia�y z zawias�w, wi�c obaj wpadli do wn�trza. Komisarz jakim� cudem zdo�a� si� zatrzyma�, natomiast Galluzzo z rozp�du przefrun�� przez ca�y pok�j, a� uderzy� o �cian� i rozkwasi� sobie twarz, d�awi�c si� krwi�, kt�ra zacz�a gwa�townie bucha� mu z nosa. W nik�ym �wietle lampki naftowej, kt�r� Tano o�wietla� pok�j, komisarz mia� sposobno�� podziwia� aktorsk� brawur� �Greka�. Udaj�c wyrwanego ze snu, przest�pca skoczy� na r�wne nogi, zacz�� z�orzeczy� i rzuci� si� do ka�asznikowa, kt�ry le�a� teraz na stole, czyli daleko od ��ka. Montalbano by� gotowy odegra� rol� halabardnika, jak to si� m�wi w teatrze. - Sta�! W imieniu prawa, r�ce do g�ry albo b�d� strzela�! - rykn�� najpot�niejszym g�osem, jaki tylko m�g� wydoby� z p�uc, i wystrzeli� cztery razy w sufit. Tano zamar� z podniesionymi r�kami. Przekonany, �e w pokoju na g�rze kto� si� ukrywa, Galluzzo pos�a� seri� z karabinu w kierunku drewnianych schod�w. Na odg�os wystrza��w Fazio i Gallo, kt�rzy pozostawali na zewn�trz, ostrzelali z karabin�w okienko. Wszyscy w domku byli og�uszeni wybuchami, kiedy przyby� Germanii i postawi� kropk� nad i: - Nie rusza� si� albo b�d� strzela�! Nie zd��y� nawet wyg�osi� swojej pogr�ki do ko�ca, kiedy od ty�u wpadli na niego Fazio i Gallo. Popchni�ty, zatoczy� si� pomi�dzy Montalbana i Galluzza, kt�ry w�a�nie opu�ci� karabin, wyci�gn�� z kieszeni chustk� i pr�bowa� opatrzy� sobie nos: krew zala�a mu koszul�, krawat i marynark�. Na ten widok Gallo w�ciek� si� na dobre. - Trafi� ci�? Trafi� ci� ten sukinsyn, co?! - zawo�a� ze z�o�ci�, wskazuj�c na Tana. �Grek� wykazywa� �wi�t� cierpliwo��, stoj�c przez ca�y czas z podniesionymi r�kami, w oczekiwaniu, �e si�y porz�dkowe zapanuj� nad burdelem, kt�ry same spowodowa�y. - Nie, nie strzela� do mnie. Uderzy�em si� o �cian� - odpowiedzia� bole�ciwie Galluzzo. Tano nie patrzy� na nikogo, obserwowa� czubki w�asnych but�w. �Ledwie t�umi �miech� - pomy�la� Montalbano i wyda� Galluzzowi suchy rozkaz: - Za�� mu kajdanki. - To on? - spyta� cicho Fazio. - On, nie poznajesz? - odpar� Montalbano. - I co teraz? - Wsad�cie go do samochodu i zawie�cie do kwestury, do Montelusy. Po drodze zadzwo� do kwestora, o wszystkim mu opowiedz i spytaj, co macie robi�. Postarajcie si�, �eby nikt go nie zobaczy� i nie rozpozna�. Na razie musimy trzyma� g�by na k��dk�. Id�cie ju�. - A pan? - Ja rzuc� okiem na dom, przeszukam go, nigdy nic nie wiadomo. Fazio i agenci, prowadz�c zakutego w kajdanki Tana, ruszyli do wyj�cia. Germana trzyma� w r�ku karabin aresztowanego. Dopiero wtedy �Grek� uni�s� g�ow� i popatrzy� przez chwil� na Montalbana. Komisarz zauwa�y�, �e kamienne spojrzenie gdzie� znik�o, �e te oczy s� �ywe, niemal roze�miane. Kiedy ca�a pi�tka znikn�a na ko�cu alejki, Montalbano ponownie wszed� do domku, zamierzaj�c rozpocz�� rewizj�. Otworzy� kredens, wyj�� opr�nion� do po�owy butelk� i usiad� z ni� w cieniu drzewa, �eby w �wi�tym spokoju dopi� wino do dna. Aresztowanie gro�nego uciekiniera dobieg�o szcz�liwego ko�ca. Mimi Augello wygl�da�, jakby diabe� w niego wst�pi�. Kiedy Montalbano wszed� do biura, zast�pca natychmiast rzuci� si� na� z w�ciek�o�ci�. - Gdzie by�e�?! Gdzie ci� ponios�o?! A co z innymi?! Czy tak si� post�puje, do kurwy n�dzy?! Musia� by� naprawd� w�ciek�y, skoro przeklina� jak szewc: ju� od trzech lat pracowali razem, a komisarz nigdy nie s�ysza�, �eby rzuca� mi�sem. Prawd� m�wi�c, kiedy� si� to zdarzy�o, ale tylko raz: jak pewien kutas postrzeli� Tortorell� w brzuch. Augello zareagowa� w ten sam spos�b. - Mimi, co ci� op�ta�o? - Jak to co mnie op�ta�o? Przestraszy�em si� jak cholera! - Przestraszy�e� si�? A czego? - Dzwoni�o tu co najmniej sze�� os�b. Ka�da z nich podawa�a coraz to inne szczeg�y, ale jedno powtarza�o si� we wszystkich relacjach: �e wywi�za�a si� strzelanina, �e s� zabici i ranni. Kto� m�wi� nawet o krwawej jatce. Ciebie nie by�o w domu, Fazio i reszta wyjechali bez s�owa... Pomy�la�em, �e to wszystko ma ze sob� jaki� zwi�zek jak dwa razy dwa cztery. Mo�e si� myli�em? - Nie, nie myli�e� si�. Ale powiniene� si� z�o�ci� nie na mnie, lecz na telefon - to jego wina. - A co ma do tego telefon? - Ma, i to du�o! Bo dzisiaj telefon jest nawet w najbardziej zapad�ej szopie na wsi. A co robi� ludzie, kiedy maj� telefon pod r�k�? Dzwoni�. Opowiadaj� rzeczy prawdziwe i wymy�lone, rzeczy prawdopodobne i niestworzone, rzeczy, kt�re im si� przy�ni�y, jak w tej komedii Eduarda De Filippo... jak si� ona nazywa... aha, Wewn�trzne g�osy, wyolbrzymiaj�, minimalizuj�, nigdy nie podaj� imienia ani nazwiska. Korzystaj� z poufnej linii, gdzie ka�dy mo�e wygadywa� najwi�ksze g�upstwa na �wiecie, nie bior�c za nie odpowiedzialno�ci! A tymczasem specjali�ci od mafii ekscytuj� si�: na Sycylii s�abnie zmowa milczenia, s�abnie wsp�lnictwo, s�abnie strach! A w rzeczywisto�ci mafia ni chuja nie s�abnie, za to rosn� rachunki telefoniczne. - Montalbano, nie zmylisz mnie swoim gadaniem! Czy to prawda, �e byli zabici i ranni? - Nieprawda. Oby�o si� bez walki, strzelali�my tylko w powietrze, Galluzzo sam rozkwasi� sobie nos, a tamten si� podda�. - Kto tamten? - Uciekinier. - Tak, ale kto? Nadej�cie zdyszanego Cantarelli wyrwa�o go z opresji. - Komisarzu, dzwoni pan kwestor. - Powiem ci p�niej - rzuci� Montalbano i znikn�� we wn�trzu biura. - Drogi przyjacielu, dzwoni�, �eby z�o�y� panu najserdeczniejsze gratulacje! - Dzi�kuj�. - Pi�kna zdobycz! - Mieli�my szcz�cie. - W dodatku ten delikwent okaza� si� o wiele wa�niejsz� person�, ni� udawa�. - Gdzie si� obecnie znajduje? - W drodze do Palermo. Za��da�a tego komisja do walki z mafi�, nie by�o zmi�uj. Pa�scy ludzie nie mogli nawet zatrzyma� si� w Montelusie, musieli jecha� dalej. Ja da�em eskort� - samoch�d z czterema moimi agentami. - A wi�c nie rozmawia� pan z Faziem? - Nie mia�em na to ani czasu, ani sposobno�ci. O ca�ej sprawie nie wiem prawie nic. Dlatego by�bym wdzi�czny, gdyby przyjecha� pan po po�udniu do mnie do biura i opowiedzia� mi r�wnie� szczeg�y. �Oto jest zadanie� - pomy�la� Montalbano, trawestuj�c monolog Hamleta. A g�o�no zapyta�: - O kt�rej godzinie? - Powiedzmy, oko�o pi�tej. I jeszcze jedno: ci z Palermo zalecaj� ca�kowit� dyskrecj�, chc�, �eby�my nie puszczali pary z g�by na temat operacji, przynajmniej na razie. - Gdyby to tylko ode mnie zale�a�o... - Nie pana mia�em na my�li, znamy si� doskonale i mog� zapewni�, �e w por�wnaniu z panem ryby to gadu�y. A propos: jeszcze jedno. Zapad�a cisza, kwestor zawiesi� g�os, a Montalbano nie mia� ochoty s�ysze� dalszego ci�gu, poniewa� na to pochwalne �znamy si� doskonale� rozszala� mu si� w g�owie dokuczliwy dzwonek. - Niech pan pos�ucha, Montalbano - zacz�� kwestor z wahaniem, a dzwonek zabrzmia� jeszcze dono�niej. - S�ucham. - My�l�, �e tym razem nie uda mi si� uchroni� pana przed awansem na wicekwestora. - Matko Przenaj�wi�tsza! Ale dlaczego? - Niech pan nie b�dzie �mieszny, Montalbano. - Przepraszam, ale dlaczego mam zosta� awansowany? - Co za pytanie?! Za to, co pan zrobi� dzi� rano. Montalbanowi zrobi�o si� r�wnocze�nie zimno i gor�co, na czo�o wyst�pi� mu pot i zesztywnia�y plecy: ta perspektywa go przera�a�a. - Panie kwestorze, ja zrobi�em tylko to, co moi koledzy robi� ka�dego dnia. - Nie w�tpi�. Ale to wyj�tkowe aresztowanie i kiedy zostanie podane do wiadomo�ci, wywo�a wiele szumu. - Nie ma �adnej nadziei? - Niech pan przestanie, zachowuje si� pan jak dziecko. Komisarz poczu� si� jak skazaniec w celi �mierci, zacz�o mu brakowa� powietrza, to otwiera�, to zamyka� usta jak ryba, wreszcie spr�bowa� desperackiego wybiegu. - A nie mo�emy stwierdzi�, �e to wina Fazia? - Jak to wina? - Prosz� wybaczy�, chcia�em powiedzie� �zas�uga�. - Do widzenia, Montalbano. Augello, kt�ry czeka� za drzwiami, powita� go pytaj�cym wyrazem twarzy. - Co ci powiedzia� kwestor? - Rozmawiali�my o sytuacji. - Te� co�! Ale masz min�! - Jak�? - Skwaszon�. - Nie strawi�em wczorajszej kolacji. - A co takiego jad�e�? - P�tora kilo ciasta z winogronami. Augello wyba�uszy� oczy, a Montalbano, kt�ry czu�, �e zaraz padnie pytanie o nazwisko aresztowanego przest�pcy, skorzysta� z tej chwili roztargnienia, �eby zmieni� temat i naprowadzi� rozm�wc� na inny trop. - Znale�li�cie ju� nocnego str�a? - Tego z supermarketu? Tak, to ja go znalaz�em. Z�odzieje waln�li go w g�ow� i zakneblowali, potem zwi�zali mu r�ce i nogi i wcisn�li do wielkiego zamra�alnika. - Umar�? - Nie, ale my�l�, �e nie czuje si� zanadto �ywy. Kiedy go wyci�gn�li�my, wygl�da� jak gigantyczny dorsz. - Masz jakie� podejrzenia? - Chodzi mi co� po g�owie, porucznik karabinier�w ma inne zdanie, ale jedno jest pewne: �eby zabra� to, co zabrali, musieli pos�u�y� si� du�� ci�ar�wk�. Przy za�adunku pracowa�a co najmniej sze�cioosobowa ekipa koordynowana przez jakiego� zawodowca. - S�uchaj, Mimi. Pojad� na chwil� do domu, przebior� si� i zaraz wracam. W pobli�u Marinelli zorientowa� si�, �e zacz�a �wieci� lampka kontrolna paliwa. Zatrzyma� si� przy stacji, gdzie jaki� czas temu dosz�o do strzelaniny, po kt�rej musia� zabra� do kwestury w�a�ciciela i wyci�gn�� z niego wszystko, co ten widzia�. Kiedy tylko �w facet, kt�ry nie �ywi� urazy, zobaczy� komisarza, powita� go piskliwym g�osem, co przyprawi�o Montalbana o niemi�y dreszcz. W�a�ciciel stacji nala� do pe�na, odliczy� nale�no�� i spojrza� na klienta. - Co jest? Da�em ci za ma�o? - Nie, wszystko si� zgadza. Chcia�em tylko co� panu powiedzie�. - Wi�c m�w - odpar� niecierpliwie Montalbano, kt�ry czu�, �e d�u�szy kontakt z tym g�osem wyprowadzi go z r�wnowagi. - Niech pan spojrzy na t� ci�ar�wk�. Wskaza� palcem du�y pojazd z przyczep�. zaparkowany na placu za stacj�, z mocno naci�gni�t� plandek�, kt�ra zakrywa�a towar. - Dzi� rano, wcze�nie - ci�gn�� - kiedy otworzy�em stacj�, ci�ar�wka ju� tu by�a. Min�y cztery godziny i jeszcze nikt si� nie zjawi�, �eby j� st�d zabra�. - Sprawdza�e�, czy kto� �pi w kabinie? - Sprawdza�em, nikogo tam nie ma. I jeszcze cos dziwnego - kluczyk jest na swoim miejscu, ka�dy mo�e go przekr�ci� i ukra�� ci�ar�wk�. - Zobaczmy - powiedzia� Montalbano. kt�ry magie zainteresowa� si� opowie�ci�. 4 Drobny, z hiszpa�sk� br�dk� pod antypatycznym u�mieszkiem, w okularach w z�otej oprawie, w br�zowych butach, br�zowym garniturze, br�zowej koszuli, br�zowym krawacie, Carmelo Ingrassia, w�a�ciciel supermarketu, wygl�da� jak upi�r z br�zu. Wyg�adzi� sobie fa�d� na spodniach, za�o�y� praw� nog� na lew� i po raz trzeci powt�rzy� swoj� lapidarn� syntez� wydarze�. - To by� �art, komisarzu, chcieli zrobi� mi kawa�. Montalbano wbi� wzrok w d�ugopis, kt�ry trzyma� w d�oni, skupi� si� na nakr�tce, wyci�gn�� j�, obejrza� dok�adnie z zewn�trz i od �rodka, jak gdyby pierwszy raz w �yciu widzia� podobny przedmiot, dmuchn��, �eby usun�� jaki� niewidoczny py�ek, obejrza� raz jeszcze, nie wystarczy�o mu to jednak, dmuchn�� ponownie, po�o�y� na biurku, odkr�ci� metalowy czubek, zastanowi� si�, umie�ci� go obok nakr�tki, obejrza� dok�adnie �rodek skuwki, kt�ra pozosta�a mu w d�oni, do�o�y� do dw�ch pozosta�ych cz�ci i g��boko westchn��. Dzi�ki tej operacji zdo�a� si� opanowa�, powstrzyma� pokus�, kt�ra przez chwil� nim ow�adn�a, by wsta�, podej�� do Ingrassii, waln�� go pi�ci� w nos i spyta�, czy wed�ug niego to kawa�, czy powa�ny argument. Tortorella, kt�ry przygl�da� si� scenie i zna� zachowania prze�o�onego, w wyra�ny spos�b poczu� ulg�. - Prosz� mi to wyja�ni� - powiedzia� Montalbano, w pe�ni nad sob� panuj�c. - A co tu wyja�nia�, komisarzu? Wszystko jest jasne jak s�o�ce. Ca�y skradziony towar znajdowa� si� w znalezionej ci�ar�wce, nie brakowa�o ani jednej zapa�ki, ani jednej wyka�aczki, ani jednego lizaka. A wi�c je�li nie chcieli niczego ukra��, to chcieli zrobi� kawa�, tak dla jaj. - Ja troch� wolno my�l�, zatem prosz� o cierpliwo��, panie Ingrassia. Zreasumujmy. Osiem dni temu z parkingu w Katanii, czyli dok�adnie po drugiej stronie miasta, dwie osoby uprowadzi�y ci�ar�wk� z przyczep�, nale��c� do firmy Sferlazza. Ci�ar�wka znikn�a. Przez siedem dni ukrywano j� gdzie� na odcinku pomi�dzy Katani� a Vigat�. Ukrywano, bo przecie� nikt jej w tym czasie nie widzia�. A wi�c logiczny wniosek jest taki, �e kto� ukrad� i ukrywa� t� ci�ar�wk� jedynie po to, �eby wyci�gn�� j� potem w odpowiedniej chwili i zrobi� panu psikusa. P�jd�my dalej. Wczoraj w nocy, oko�o pierwszej, ci�ar�wka zmaterializowa�a si� i kiedy na szosie by� niewielki ruch, stan�a przed pa�skim supermarketem. Nocny str� pomy�la�, �e to zaopatrzenie, cho� pora dostawy mog�a wyda� si� dziwna. Nie wiemy, jak dok�adnie potoczy�y si� sprawy, bo str� wci�� jeszcze nie odzyska� mowy. Jedno jest pewne: �e go og�uszyli i zabrali mu klucze. Jeden ze z�odziei rozebra� stra�nika i w�o�y� jego mundur: to na pewno genialne posuni�cie. Drugie genialne posuni�cie: pozostali w��czyli �wiat�a i bezczelnie wzi�li si� do roboty, nie zachowuj�c �rodk�w ostro�no�ci - gdyby to nie dzia�o si� w nocy, mo�na by powiedzie�, �e pracuj� w pe�nym s�o�cu. Przemy�lne, bez w�tpienia. Bo komu�, kto przypadkiem znalaz�by si� w okolicy i zobaczy� stra�nika w mundurze, pilnuj�cego kilku os�b, kt�re za�adowuj� ci�ar�wk�, nie przesz�oby nawet przez my�l �e w�a�nie dochodzi do kradzie�y. Ta rekonstrukcja jest dzie�em mojego kolegi Augella, a potwierdza j� relacja pana Misuraki, kt�ry w�a�nie wtedy wraca� tamt�dy do domu. Ingrassia, kt�ry stopniowo traci� zainteresowanie s�owami komisarza, na brzmienie tego nazwiska poderwa� si�, jak gdyby u��dli�a go osa. - Misuraca?! - Tak, ten, kt�ry pracowa� w urz�dzie stanu cywilnego. - Przecie� to faszysta! - Nie rozumiem, co maj� wsp�lnego pogl�dy polityczne pana Misuraki ze spraw�, o kt�rej rozmawiamy. - Maj�, i to jak! Bo kiedy ja uprawia�em polityk�, on b

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!