Myers Helen R. - W blasku ksiezyca
Szczegóły |
Tytuł |
Myers Helen R. - W blasku ksiezyca |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Myers Helen R. - W blasku ksiezyca PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Myers Helen R. - W blasku ksiezyca PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Myers Helen R. - W blasku ksiezyca - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
skh
w ag
Helen R. Myers
c
Wblasku księżyca
Strona 2
1
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Bardzo mi przykro, Worth. iM ędzy nami wszystko sko ń-
s
czone.
Połączenie zostało przerwane, a Worth jeszcze przez chwi-
w ciemną przestrze
o u
lę siedział przy biurku ze słuchawk ą w ręku i wpatrywa ł się
ń swego gabinetu. Nie cierpiał, bo przecie
ż
l
wcale nie kochał Eriki. Był tylko zdziwiony.
A więc o to jej chodzi ło, kiedy wybierała się w ca łą tę
a
podróż po Europie. Erica aL ndon, kobieta, z którą spotyka ł
się mniej więcej od dwóch lat, zostawiła go dla Wernera
d
Strassela, niemieckiego bankiera. Wszystkie specjalistyczne
n
pisma przedstawia ły go jako biznesmena, który od upadku
uM ru Berli ńskiego robi najlepsze interesy z krajami bloku
a
wschodniego.
c
Akurat dla Strassela! Dla faceta, który musi by ć o ponad
dziesięć lat starszy od trzydziestosze ścioletniego Wortha
s
i sporo niższy. Co więcej, na każdym zdj ęciu prasowym by ło
aż nadto wyraźnie widać, że ten finansowy potentat ma ogro-
mn ą słabo ść do popularnego w jego ojczyźnie piwa. Worth
oczywiście wiedzia
pniu nie wp
ł, że wygląd rywala w najmniejszym sto-
łynął na decyzję Eriki. Nie, zale
żała ona wy łącznie
od owego dodatkowego zera na koncie miliardera. Co do tego
nie miał najmniejszych wątpliwości.
- Ciekawe, ile trzeba mieć, żeby uznała człowieka za bo-
gatego? - warkn ął do milczącego telefonu.
jan+a43
Strona 3
2
Rozg oryczony rzu cił słu chaw k ę z pow rotem na w idełk i.
Jeśli o to Erice chodzi, to niech bierze tego markoroba. Niech
sobie tylko nie myśli,że odchodząc od Wortha Harrisona
Drury'ego IV, wzbudzi jego zazdro ść.
uM sia ł jednak przyznać, że nigdy jeszcze niełby w takiej
sytuacji.
Do tej pory to zawsze on kończył znajomo ść, szczególnie
gdy zorientował się, że kobieta liczy na małżeństwo, którego
s
w ogóle nie brał pod uwag ę. Zazwyczaj do u świadomienia
sobie tego faktu wystarcza ło mu kilka spotka ń. W przypadku
u
Eriki, o dziwo, zabrało mu to prawie dwa lata. To pewnie
dlatego czuł się ura żony. Szczerze mówiąc, zaczynał ju ż na-
o
l
wet rozwa żać mo żliwość spędzenia z ni ą resztyżycia. Zga-
dzali si ę ze sobą w tylu sprawach.
pieni
d a
Albo przynajmniej tak mu si ę wydawa ło.
„Wiem, o czym my ślisz, Worth, ale to nie tylko sprawa
ędzy. Wychodz ę za Wernera, bo wie, co znaczyłowo s
n
czu łość. Czu łość i namiętność".
Czu łość, prychn ął Worth. Od kiedy to Erica bardziej ceni
czułość ni
ca
ż brylanty czy nowe sportowe auto? Czy sama nie
mówi ła kiedyś, że jego zrównoważenie i realizm w ich sto-
sunkach bardzo jej odpowiadaj ą?
s
A co do namiętności... Chętnie by jej pokazał, na co go
stać. Z radością odda łby swe kwartalne dywidendy za półmi-
nutowe zaciśni ęcie ąrk na szyi tej wiedźmy!
O, nie, nie uda jej ęsiuspokoi ć swego sumienia, insy-
nuuj ąc, że to on nie zaspokajał jej potrzeb emocjonalnych.
Na koniec nareszcie zaprezentowa ła mu prawdziw ą siebie,
zresztą jak wszystkie przed nią. Była samolubn ą, chciwą
pirani ą, która wreszcie znalaz ła sobie większy staw do żero-
wania. Jeśli o niego chodzi, to w gruncie rzeczy zrobi ła mu
jan+a43
Strona 4
przysłu g ę iw cale g o nie obchodzi, g dzie spędzim iesiąc m io-
dowy. oM że to by
Strona 5
4
jej w artość ja k o inw estycji, lecz fak t, że njg dzie nie m óg ł
znale źć jej ludzkiego odpowiednika.
uM si zaniecha ć prób.
Worth odwrócił wzrok. Nie móg ł jej dzisiaj dotknąć. Był
nadto zły. Zbyt rozczarowany samym sob ą. I generalnie
życiem.
Nagle wstał i wyjął z kieszeni klucze do auta. Nerwy nie
pozwala ły mu d łu żej usiedzieć w biurze. Uznał, że uda mu
się wymkn ąć tylnymi drzwiami i unikn ąć odbywaj ącego się
w g łównej sali dorocznego bo
Drury Development, Inc.
Ani brat, ani W.H. nie
us
żonarodzeniowego przyj ęcia
ędąb za nim tęsknić. Co więcej,
pewno rozpali
al o
ka żdy z nich jest dużo lepszy w wyg łaszaniu toastów niż on.
aM rzy ł o zaciszu w łasnych czterechścian. cM Guire na
ł ju ż ogień w kominku w jego gabinecie. Po-
stanowił do niego zadzwoni ć, jak tylko wsi ądzie do samocho-
d
du. Chciał, by słu żący uprzątnął wszelkie ślady przygotowań
n
do intymnej kolacji, któr
przyjeździe z lotniska.
ą mia ł zamiar zjeść z Eric ą po jej
ca
Tak, telefon oszcz
kiedy ten dowie si
ędzi mu min i komentarzy s łu żącego,
ę, że Erica nie tylko nie ędzie
b na kolacji,
ale że w ogóle zostaje w Europie. cM Guire jest znakomitym
s
kucharzem i sprawnym lokajem, ale jego maniery pozosta-
wiają wiele dożyczenia.
Z drugiej strony Buckingham Palace naprawdę ma czego
żałowa ć. Gdyby ten Anglik umiał lepiej nad sob ą panowa ć, nadal
słu żyłby brytyjskiej królowej, a Worth szuka ł słu żącego.
Tak, jeden telefon oszcz ędzi mu zb ędnego zdenerwowania.
Potem, kiedy tylko znajdzie si ę w domu, zrobi sobie drinka,
usiądzie w ulubionym fotelu i spędzi reszt ę wieczoru, za-
chwycaj ąc się muzyk ą swego ukochanego Beethovena.
jan+a43
Strona 6
5
Na sam ą m yślo Beethovenie poczu ł się lepiej. Erica nie
lubiła tego kompozytora i kiedy tylko mog ła, s łucha ła utwo-
rów sentymentalnego Chopina czy Debussy'ego.
Dziś pragnął siły i solidności niemieckiego klasyka. Szko-
da, że nie zd ążył przekonać swej by łej kochanki, że Beetho-
ven to kompozytor zdolny do wyrażenia prawdziwej na-
mi ętności.
s
Zaledwie dziesi ęć minut później Worth pewn ą ręk ą prowa-
dził swe auto pustoszej ącymi ulicami Bostonu. Pełnia księży-
surrealistyczny wygl
u
ca i zdobiące wszystko świąteczne lampki nadawały miastu
ąd. Aż trudno było uwierzyć, że jest ósma
o
l
wieczorem.
Kończąc rozmow ę z cM Guire'em, Worth zatrzyma ł się na
a
czerwonym świetle. Z jakiej ś restauracji wyszła para i znik-
nęła w mroku. Z otwartych na moment drzwi pop łynęła g łoś-
d
naświąteczna melodia. Kol ęda i śmiech by ły mu równie przy-
n
kre, jak lodowate powietrze w aucie. Otulił się szczelniej ka-
szmirowym p łaszczem, by odgrodzi ć się nie tylko od zimna,
ca
ale i od widoku czyjego ś szczęścia.
Gotów by ł się założyć, że ju ż za tydzień ta para będzie
narzekać i kłócić się o rachunki, dzieci i wydatki. Ot i łaca
na Eric
s
czu łość i namiętność.
Skręciwszy na następnym skrzy żowaniu w prawo, jecha ł
teraz słabiej oświetlon ą ulicą. yM ślał o paczuszce czekaj ącej
ę w jego domu. Brylantowa bransoletka, elegancko
zapakowana przez jego ulubionego jubilera, pasowa ła do kol-
czyków, które da ł jej na urodziny.
Trzeba będzie odesłać bransoletkę z powrotem.
Worth zacisn ął wargi. Nie lubi ł zwraca ć rzeczy, szczegól-
nie zmuszony sytuacją, nad którą nie mógł panowa ć. Czu ł się
jan+a43
Strona 7
6
w tedy tak , ja k by w jeg o procesie decyzyjnym były jak ieś...
niedoskonałości. Nie znosi ł najmniejszej nawet wzmianki
o tym, że móg łby się mylić. W jakiejkolwiek sprawie. Zbyt
ciężko pracowa ł nad unikaniem pomy łek.
Był więc przynajmniej na tyle sprytny, że nie dał Erice
wcześniej jej gwiazdkowego prezentu, mimo że ju ż parę tygo-
dni temu czyni ła w zwi ązku z tym niezbyt subtelne aluzje.
Paskudna, ma ła... Czy ju ż wtedy planowała tę ucieczkę ze
s
Strasselem? Worth mocno zacisnął ręce na kierownicy i przy-
spieszył. Bardzo chciał być ju ż w domu. Je śli ta wyrachowana
u
wiedźma my ślała, że mimo wszystko uda jej si ę zachowa ć tę
bransoletkę, to czekało ją bardzo nieprzyjemne rozczarowa-
o
l
nie. Szczerze mówi ąc, Worth nie wahałby się...
- Cholera jasna!
a
Postać wynurzyła się nagle z ciemno ści i ruszyła prosto
przed mask ę jego auta. Worth skr ęcił kierownic
d
ę maksymalnie
w lewo, próbuj ąc wymin ąć ją z tyłu. Równocześnie mocno
n
nacisn ął hamulce. Na szcz ęście ulica by ła pusta.
Zdał sobie jednak momentalnie sprawę, że móg łby zrobić
ca
nawet dziurę w asfalcie, a i tak nie udałoby mu si ę w porę
zatrzyma ć. Wypadek by ł nieunikniony.
Zadrżał, kiedy rozległ się g łuchy, tępy odg łos ludzkiego
s
ciała uderzaj ącego o metal. Na u łamek sekundy przemkn ęła
mu przed szyb ą drobna, blada twarz... a potem ch łopak uniósł
się w gór ę i znikn ął w ciemnościach.
Auto zatrzyma ło się gwa łtownie. Worth włączył długie
światła i wyskoczy ł z samochodu.
Gdzie on jest? Wzdłu ż ulicy stały tylko zaparkowane auta.
Ofiary nie by ło wida ć.
O fi ar y... O Boże!
Wtedy us łyszał jęk.
jan+a43
Strona 8
7
Na tychm ia st rzu cił się w k ieru nk u , sk ąd dochodził. Od
razu zauwa żył skuloną postać, wciśni ętą pod niewielk ą fur-
gonetkę. Z bijącym sercem i ściśni ętym gard łem przykucn ął
przy zderzaku pojazdu.
- Co ci jest, synu?
- Ty stary skur... - Resztę przekleństwa st łumi ł kolejny
jęk.
Dzieciak był więc ranny, ale przynajmniej móg ł mówi ć.
s
- Spokojnie - mówił łagodnym tonem Worth. - Wszystko
będzie dobrze.
- Odczep się ode mnie, ty... ty... kretynie.
u
Przykrość, jak ą sprawił mu ten epitet, była nieporówny-
o
l
walna z odrazą, którą czuł, w ąchając to, w czym le ża ł chło-
pak. aM ły. wylądowa ł w rynsztoku pełnym śmierdzącego
a
szlamu. Najwyra źniej jakiś sklepikarz polewał niedawno
chodnik na zapleczu swego sklepu i to, co zmył, nie dotar
do najbli
d
ższej studzienki.
ło
n
- Wiem, że cię boli iże bardzo cię przestraszyłem - rzek ł
Worth, którego poczucie winy zoboj ętniło na grubiaństwo
ca
ofiary. - Teraz jednak przede wszystkim musz ę wyciągnąć cię
z tego świństwa. Czy dasz rad ę sam si ę stąd ruszyć?
- Jak b ędziesz mi blokowa ł drogę, to nie.
s
Powstrzymuj ąc irytacj ę, Worth lekko się odsunął. Kiedy
chłopak poruszy ł się, natychmiast wyciągnął ręk ę, by mu
pomóc.
- Uwa żaj na głow ę! - krzyknął.
Za późno. Głośny stuk powiedział mu, że głowa ch łopaka
zetknęła się z zardzewiałym zderzakiem furgonetki.
- Oj! Dlaczego się stąd...
Reszta wypowiedzi - propozycja zupełnie nowa dla Wor-
tha i w dodatku do ść szokuj ąca - była nie do końca słyszalna.
jan+a43
Strona 9
8
Chłopak bowiem wtuli ł twarz w mokry, brudny r ękaw swej
kurtki, która nawet w ciemno ściach wygląda ła na za du żą
o co najmniej kilka numerów.
Worth skrzywił się, ale właściwie nie wiedzia ł, jak zare-
agowa ć. Przypomniał sobie, co sam czu ł, kiedy jako dziecko
zrobił sobie krzywdę. Nie miał wtedy ochoty, by ktokolwiek,
szczególnie doros ły m ężczyzna, użalał się nad nim. Chłopak
mia ł na głowie grub ą we łnian ą czapk ę, mo że więc się jednak
ł.
s
nie skaleczy
- No, spróbuj jeszcze raz - zachęcał go.
- Spadaj, dobrze?
Gdyby tylko móg ł to zrobi
Zaczynał ża łowa ć, że nie zosta
o u
ć. O niczym bardziej nie marzy
ł na biurowym przyj ęciu.
ł.
l
W ko ńcu uzna ł, że jedynym sposobem, by cokolwiek
a
osiągnąć, będzie odwrócenie uwagi chłopca od bólu.
- Chętnie. I z przyjemno ścią - mrukn ął. - To znaczy, jak
nd
ju ż wyciągnę pewną niegrzeczn
- Jak mnie nazwa łeś?
ą osobę spod tego żelastwa.
- Chcę się upewnić, że brak dobrego wychowania jest
- Świnia.
ca
jedyną rzeczą, której móg łbym ci wspó łczuć.
- To ciekawa obserwacja, drogi przyjacielu, biorąc pod
s
uwag ę, że to ty cały jesteś unurzany w pomyjach.
Obrana taktyka odniosła pożądany skutek. Ju ż po chwili
chłopiec, ęjcząc co prawda i postękuj ąc, wysun ął się spod
furgonetki.
Nadjechało jakieś auto, na moment zwolniło, a potem
szybko odjecha ło. Worth nie zwróci ł na nie szczególnej uwa-
gi. Była to co prawda jedna z bezpieczniejszych dzielnic, noc
jednak zmieniała wszystko. iM mo wigilii ludzie nie mieli
ochoty miesza ć się do spraw innych.
jan+a43
Strona 10
9
Siedzący tera z chłopa k w yg lądał ja k strach na w róble.
Podarte tenisówki, obszarpaneżinsy, d wytarta kraciasta kur-
tka i wełniana czapka, wszystko na dodatek upa ćkane cuch-
nącą, szarobrązow ą mazi ą.
- Jak si ę czujesz? - spyta ł Worth. - Kości masz ca łe?
- A co cię to obchodzi? Boisz ę, si że cię zaskar żę do sądu?
Chyba rzeczywiście mog ę to zrobi ć, bo jechałeś za szybko.
- Nie jechałem za szybko - odpar ł Worth, lekko zanie-
s
pokojony. Czyżby trafił na naci ągacza? - To ty, nie patrz ąc,
wyskoczy łeś na jezdni ę. Powiedz mi, ile ty właściwie masz
lat?
- Nie twoja sprawa.
o u
l
Jest m łodziutki, pomy ślał Worth.
- Chcę ci tylko uświadomi ć, że obaj mieliśmy szcz ęście.
d a
Mog ło być du żo gorzej.
- aM m wystarczaj ącą tego świadomo ść. I chcę ci przypo-
mnieć, że to ja jestem ofiarą. Czyżbyś ju ż zapomnia ł?
n
- Gdybyś został powa żnie ranny, twoja rodzina łaby
zmarnowane święta.
a
- Na sam ą my śl aż chce mi się płaka ć.
mia
c
Worth wiedział, że do takich dzieciaków jak ten przemawia
bardziej siła mi ęśni ni ż rozumu.
nie by
s
- Dobra, przyjacielu, niech ci
chwycił chłopaka za ko łnierz i postawi
ędzie.
b - Bez ostrze żenia
ł na nogi. - Pozwól,że
poinformuję cię o kilku rzeczach. Po pierwsze, dla mnie to żte
ł najlepszy dzie
ń. Po drugie, jesteś najbardziej pyskatym
smarkaczem, jakiego widzia łem. A wi ęc, mimo że bardzo mi
przykro z powodu tego, co się stało, przypominam ci, że nie
uciekłem z miejsca wypadku. Domagam si ę więc odrobiny
wspó łpracy.
W orth był ba rdzo za dow olony ze sw ej przem ow y iprze-
jan+a43
Strona 11
10
k ona ny, że u dało m u się u g łask ać chłopa k a. Nie w ziął tylk o
pod uwag ę, jak powa żnie dzieciak by ł ranny. Przekona ł się
o tym, kiedy pu ścił jego ko łnierz.
Ofiara wypadku natychmiast z j ękiem pad ła na chodnik.
Przera żony Worth przykucn ął obok. Od razu zauwa żył du żą
dziurę w podartych dżinsach ch łopaka... jego skaleczone g łę-
boko kolano... i krew. A ten dzieciak przecie ż tyle czasu leżał
w ścieku.
s
- Na mi łość bosk ą, pytałem przecież, czy jesteś ranny!
- krzyknął.
Chłopak milcza ł. Obejmowa ł zranion
u
ą nogę i kołysa ł się
w przód i w tył. Worth zauwa żył jednak jego stężałe z bólu
o
l
rysy. Gdyby nie bał się ciosu, chętnie by go utuli ł lub chociaż
poklepał po ramieniu.
a
- Chcesz, żebym do kogo ś zadzwonił? - Aż sam si ę zdzi-
wił czułością swego tonu. - aM m telefon w samochodzie.
- Nie.
d
n
- oM że wezwa ć pogotowie?
- A mo że byś tak zniknął mi z oczu!
a
To w ła śnie co ś takiego wyrasta czasem ze s łodkich nie-
mowl ąt, pomy ślał Worth. A mimo to jego ojciec wci ąż doma-
ga się wnuków.
c
s
- oM żesz być pewien,że niczego bardziej nie pragn
Niestety, sumienie mi na to nie pozwala. - Spojrza
raz na umorusanego ch łopaka i podj ął decyzję. - No, dobrze.
Skoro nie pozwalasz mi wezwa ć pomocy, wsadz ę cię do auta
i sam zawioz ę do szpitala.
ę.
ł jeszcze
- Nie pojadę do żadnego szpitala!
Głos chłopaka by ł tak piskliwy, że Worth uznał, iż nie
mo że mie ć więcej ni ż trzynaście lat.
Ju ż widział nagłówki jutrzejszych gazet: „Bostoński poten-
jan+a43
Strona 12
11
tat fina nsow y m ordu je niew inne dzieck o. Rodzina żąda od-
szkodowania. Bankructwo dynastii Drurych".
- Zapewniam cię, że pokryję wszystkie koszty - rzek ł
sucho.
- Żadnego szpitala.
Co ten smarkacz sobie wyobra ża?
- W porządku. Wobec tego odwioz ę cię do domu - zde-
cydowa ł w ko ńcu.
s
- Nie ma mowy.
- To nie jest sprawa do dyskusji.
u
- Daj sobie spokój. Nie mieszkam na tej dzielnicy.
Worth z trudem powstrzyma ł się, by go nie poprawić.
o
l
- Kilka przecznic wę tczy w tamt ą nie robi żnicy.
ró
- Facet, czy mam ci to przeliterować?
w rękaw.
d a
- Poprawna angielszczyzna wystarczy.
Chłopak zmru żył oczy. Poci ągnął nosem i wytarł go
a n
Worth zamkn ął oczy i pytał Boga, czym sobie na to za-
słu żył.
- Nie rób tak, prosz ę.
c
- Jak?
W innej sytuacji Worth na pewno byęsiroześmia ł. Teraz
s
jednak wcale nie było mu do śmiechu.
- Nieważne. Zrozum w ko ńcu, że nie zostawi ę cię, dopóki
cię nie umyjemy i nie zobaczymy, co ci dok ładnie jest. aM m
równie ż zamiar zadzwonić do twoich rodziców i powiedzie
im, co się stało.
ć
- To niemożliwe.
- Dlaczego? Nie ma ich w domu?
- Taa... Co ś w tym sensie.
- To kto się tobą opiekuje?
jan+a43
Strona 13
12
Chłopak lek k o w zru szył ram ionam iiodw rócił g łow ę.
Worth zaczynał ju ż tracić cierpliwo ść.
- Daj mi sobie pomóc, dzieciaku. Kto? - powtórzy ł nieco
łagodniej.
- Jesteś beznadziejny, wiesz o tym? - Ch łopak znowu
smarkn ął i naci ągnął czapk ę.
- óM w sobie, co chcesz, skoro musisz, ale nie pozb ędziesz
się mnie, dopóki mi nie odpowiesz. Z kim mieszkasz?
s
- Skoro musisz koniecznie wiedzie ć, to opiekuję się moim
dziadkiem.
On się opiekuje. Nie odwrotnie.
- A gdzie jest twój dziadek? - spytał Worth.
o u
l
Kiedy chłopak niechętnie wymieni ł nazwę dzielnicy,
w której mieszka, Worth poczu ł niesmak na sam ą my śl o ko-
nieczno
d a
ści odwiedzenia tej okolicy.
- Dziadek jest chory i nie mo że pracowa ć, więc ja zajmuj ę
się naszą dwójk ą - oznajmił chłopak, jakby wyczu ł dez-
n
aprobatę.
Jak ą pracę móg ł wykonywa ć taki ma ły dzieciak, by nakar-
ca
mi ć dwie osoby i zapewnić im dach nad g łow ą? Nic dziwne-
go, że wyrósł na takiego twardziela. Co więcej, dzielnica,
którą wymienił, znajdowa ła się jakieś trzy kilometry dalej,
s
w okolicy ju ż dość niebezpiecznej. Worth nieł móg
by chłopak, szczególnie w takim stanie, uda ł się tam sam.
- Wobec tego zabieram ci ę do siebie - zdecydowanie
przejął kontrol ę nad sytuacją. - Najpierw ci
trzymy, a potem b ędziemy się martwi ć o resztę.
pozwolić,
ę umyjemy i opa-
- Nie dotykaj mnie!
Zabrzmia ło to bardzo po kobiecemu i rozśmieszy ło Wor-
tha, ale nie powstrzymało od działania. Wziął chłopaka na
ręce iza niósł do a u ta .
jan+a43
Strona 14
13
Dziecia k , jak m ożna było podejrzew a ć, w ażył niew iele.
Czasami teczka Wortha bywa ła cięższa.
- Tylko spróbuj dotknąć tej klamki, a po żałujesz - wark-
nął, zatrzaskuj ąc drzwiczki. - Nie chc ę ci zrobi ć krzywdy, ale
nie pozwol ę, byś sam w łóczył się po tej okolicy. Daję ci słowo,
że jak tylko opatrzymy ci nogę, odwiozę cię, dok ąd zechcesz,
zgoda?
Nie doczekał się odpowiedzi. Chłopak jednak nie próbował
ju ż ucieka ć. Przycisn ął się jak najbliżej do okna i zwin ął
w k łębek.
us
Worth ruszył i pogrążył się w rozmy ślaniach. Co on, na
mi łość bosk ą, wyprawia? Wspania ły sposób na spędzenie wi-
ani no ża.
- oM że powinni
al o
gilii. óM g ł się tylko pocieszać, że dzieciak nie ma pistoletu
śmy si ę poznać - rzekł, kiedy milczenie
stało się ju ż dla niego nie do zniesienia. - Nazywam ę Worth
si
w gazecie.
nd
Drury. Mo żliwe, że widziałeś moje nazwisko lub zdj ęcie
- Nie czytam gazet.
a
- Rozumiem. uM sz ę przyznać, że ja też nie zawsze jestem
zachwycony tym, co tam znajduj ę.
c
- Nie, chodzi ło mi... A zresztą, nieważne.
s
- Nie mówiłem tego, żeby się chwalić, ależeby cię uspo-
koić.
- W jakiej sprawie?
- Co do tego, że mo żesz mi zaufa ć.
- Zgadza się. Bogaci ludzie nie pope łniają przestępstw.
- Niech ciędzie. b No, to jak ci na imi ę?
aM łoletni pasa żer przez chwil ę jakby si ę zastanawiał.
- Rocky - mrukn ął w ko ńcu pod nosem.
- Rocky... i co dalej?
jan+a43
Strona 15
14
- O Jezu . Grim es. A co to za różnica?
Worth spojrzał na siedzącego na eleganckim skórzanym
fotelu grubo pokrytego cuchnącą mazi ą chłopaka i natych-
miast si ę skarcił. Ej, Drury, co jest dla ciebie wa
żniejsze,życie
tego chłopaka czy kilka centymetrów świńskiej skóry?
Kiedy zajechali przed dom, Worth poczuł ogromn ą ulg ę.
O to samo uczucie podejrzewa ł zresztą Rocky'ego.
s
W progu powita ł ich, jak zawsze czujny, choć nieco zdzi-
wiony cM Guire i pomóg ł mu wprowadzi ć lekko opierającego
się go ścia na górę.
u
- Czy to znaczy,że jednak mam przygotowa ć kolację na
o
l
dwie osoby, proszę pana? - spytał słu żący, obrzucając chłopca
zaciekawionym spojrzeniem.
a
To w takich chwilach Worth zastanawiał się, czemu w łaści-
wie trzyma u siebie tego człowieka... bo nie tylko dlatego,że
d
prawie natychmiast potrafi przygotować najwspanialszą ucztę.
n
- Nie zapominaj,że jeszcze nie da łem ci bo żonarodzenio-
wej premii - odparł sucho. - A co do naszego go ścia, to jest
znale
ca
to pan Rocky Grimes, który mia ł taki kaprys, by na moment
źć się na masce mego auta.
- No tak, kiepsko trafiłeś, ma ły. Pan Drury nie jest zwo-
McGuire.
s
lennikiem krzykliwej reklamy - poinformował chłopaka
- Ponieważ nasz gość nie pozwoli
niem do domu - wyja śni ł Worth.
ł zawieźć się do szpitala,
uznałem, że mo żemy go przynajmniej umy ć przed odwiezie-
- Chce pan powiedzie ć, że tak w łaśnie sp ędzę resztę wie-
czoru? Wigilii? Czyszcz ąc tego zapaskudzonego dzieciaka?
Z miną, jakby w łaśnie zaci ągnął się do francuskiej eL gii
Cudzoziemskiej, McGuire zamkn ął drzwi.
jan+a43
Strona 16
15
- A k to cię o to prosi? - bu rk nął chłopa k i ru szył k u
drzwiom. - Nawet si ę nie waż mnie tknąć. Chcę natychmiast
stąd wyj ść.
- Nawet nie dasz rady zej ść ze schodów - poinformowa ł
go Worth. W s łabym świetle holu kolano dzieciaka wygl ąda ło
jeszcze gorzej.
- Chcę wyj ść. Tu nie jest moje miejsce.
- Nikt tego nie twierdzi - odpar ł Worth i skrzywił się, bo
s
dobiegł go unoszący się wokó ł chłopaka zapach. - Chcemy
tylko, byś móg ł wyj ść stąd w nieco lepszym stanie. cM Guire,
do ubrania, a te jego wstrętnełachmany od razu spal.
o u
zabierz go do mojej łazienki. Kiedy żju się umyje, daj mu co ś
l
- Znakomita rada, prosz ę pana. Ale... - cM Guire podra-
pał się po nosie. - aM m go zabra ć na górę? Pobrudzi dywany,
a ja w ła śnie...
to sam.
d a
- Na mi łość bosk ą, jak jeste ś taki delikatny, to zrobi ę
n
Zniecierpliwiony Worth znowuąłwzi
i ruszył na górę.
a
chłopaka na r ęce
- A ty chociaż przygotuj mu co ś do jedzenia - rzuci ł przez
c
rami ę.
W sypialni na ętrzepi pali ło się światło, łóżko też było ju ż
s
rozścielone. Worth przeszed
wody do wanny.
ł przez pokój i wszedł do łazienki.
Posadził swego wojowniczego go ścia na szafce i napu
- Zdejmij te rzeczy. Chcę obejrzeć twoje kolano. Potem
znajdę ci coś do ubrania. Rozmiar mo że nie ędzie b
ścił
idealny,
ale jako ść na pewno lepsza od tego, co masz na sobie.
Chłopak ani drgnął.
- No, na co czekasz?
- Żebyś w yszedł.
jan+a43
Strona 17
16
Chyba żartuje! Czy wydaje mu si ę, że w jego budowie jest
coś wyj ątkowego?
Worth spojrzał na chłopaka i zrozumia ł, że ten nie zmieni
zdania.
- No dobrze, niech ci ędzie.
b A jeśli planujesz co ś ukra ść,
to...
- Nie jestem złodziejem! - krzyknął chłopak.
W jego g łosie brzmiała jaka ś dziwna duma. Zawstydzony
Worth ruszył ku drzwiom.
s
- Wychodz ę, ale będę tuż obok. Jak b ędziesz czegoś po-
trzebował, krzycz.
u
o
Zamkn ął za sob ą drzwi, zmru żył oczy i pokręcił g łow ą.
zupełnie obcego!
al
Sam nie móg ł uwierzyć, że przyprowadził do domu kogo ś
Podszedł do szafy i zaczął szuka ć czegoś odpowiedniego
d
do ubrania.
Wyjmowa ł w łaśnie sweter, kiedy usłyszał jakiś hałas. Po-
a n
tem krzyk i plusk.
Spodziewając się najgorszego, przebiegł przez pokój,
otworzył drzwi do łazienki i... W jego wannieżała le przera-
s c
żona m łoda kobieta. Naga, m łoda kobieta w jego wannie.
- O, Boże! - wykrzyknęli jednocze śnie.
jan+a43
Strona 18
17
ROZDZIAŁ DRUGI
Tu ż przed ponownym zanurzeniem si ę pod wod ę - tym
znaczenia. Wci
us
razem celowym - Rocky zobaczy ła, jak Worth Drury obraca
się na pięcie i pokazuje jej swoje plecy. Nie miało to dla niej
ąż zbyt zła, by by ć mu za to wdzi ęczna, chwy-
o
ciła pierwszą rzecz, jaka wpad ła jej w r ęce, wielką g ąbk ę,
l
którą strąciła do wody przy upadku, i rzuci ła w jego stronę.
- Wynoś się stąd! - krzyknęła.
a
Był to bardzo celny rzut. oM kry pocisk ugodzi ł Wortha
d
w kark.
- Hej! - krzyknął i już się odwraca ł, kiedy u świadomi ł
n
sobie swój b łąd i znów ruszył do sypialni. - Post
dzo niegrzecznie,łoda
a
m damo.
- I tak masz szcz ęście,że nie.. .nie... Aapsik!
ępujesz bar-
Kichni
s c
ęciu towarzyszył gwa łtowny ruch i głośny plusk
wody wylewanej na podłog ę.
- Nic ci nie jest? - spyta ł ostrożnie Worth.
- A jak my ślisz? - mruknęła.
- Widzę, że bardzo się starasz, by tyle samo wody by ło
w wannie, co poza ni ą.
- Wypchaj się.
Worth westchnął g łęboko.
- Czy mog ę coś dla ciebie zrobi ć? - spytał spokojnie.
- Czy nie wydaje ci si ę, że zrobi łeś aż nadto, jak na jeden
w ieczór?
jan+a43
Strona 19
18
- No, to ju ż przesa da . Nic z teg o by się nie zda rzyło,
gdyby ś nie... - Przerwa ł i chwycił za klamk ę. - Czemu nie
powiedziała ś mi, że jesteś dziewczyną?
Jego d łonie by ły du że, ale wypiel ęgnowane. Nie musiała
spogląda ć na swoje, by wiedzieć, jak s ą niepozorne i zanie-
dbane w porównaniu z ęrkami tego faceta. Oczywi ście, wcale
jej to nie przeszkadza ło. Ciężko pracowa ła, by utrzyma ć dwie
osoby. Nie miała czasu, by si ę nad sobą roztkliwiać, jak to
robią niektórzy.
ni balowej i pantoflach na obcasach - odpar
us
- Z tego samego powodu, dla którego nie paraduj ę w suk-
ła ostro, zmusza-
o
jąc się, by nie patrze ć na jego wspaniałą postać i gęste, brą-
zowe w łosy.
piecze
al
Czy ten facet myśli,że ona nie umie dbać o w łasne bez-
ństwo? uM si wiedzie ć, że w jej dzielnicy bezpieczniej
d
jest udawa ć biednego chłopca, ni ż ubierać się jak dziewczyna.
- A dla twojej informacji, to jestem kobietą, a nie dziew-
czyną.
a
Rocky nie zdn
- aM sz te ż bujną wyobra źni ę.
ążyła zareagowa ć, bo Worth ju ż zamkn ął za
c
sobą drzwi. Niech ęsiwypcha, pomy ślała i nareszcie zrelakso-
wana zanurzyła się a ż po szyję.
s
Jęknęła cicho. Bolało ją całe ciało. Tak bardzo, że nie
chciała nawet na nie spojrze ć, a co dopiero dotknąć. Zrobiła
jednak obie te rzeczy - z powodu ostatniej uwagi tego ele-
gancika, Drury'ego. Nie trzeba by ło mie ć wy ższego wykszta ł-
cenia, by zauwa żyć, że tym trzaśni ęciem drzwiami chcia ł ją
podsumowa ć.
Co jest nie tak z moją figurą, pomy ślała, zmuszaj ąc się, by
usiąść i obejrze ć to, co widać było nad powierzchni ą wody.
Nie była co prawda dziewczyną z ok ładki „Playboya", ale jej
jan+a43
Strona 20
19
w ym iary w sk azyw a ły w yra źnie, że sta ła się ju ż dojrza ła. Co
za kretyn. Co on, mieszkaniec takiego... muzeum, wie o pra-
wdziwych kobietach?
Głęboko ura żona, jeszcze raz rozejrza ła się po łazience. Jak
cała reszta domu by ła wspania ła... ogromna... luksusowa.
Czy to powód, by uwa żał się za księcia? Przecie ż omal nie
zrobił z niej mokrej plamy. Da mu nauczk ę i każe zapłacić za
rany i stłuczenia. Tyle tylko,że to zupełnie do niej niepodo-
bne. Przede wszystkim musi wróci ć do domu. To przecie ż
dlatego była taka nieuwa żna.
us
Przypomniawszy sobie o tym, o czym w łaściwie podświa-
domie pami ętała przez cały czas, zaczęła mocno szorowa ć
l
dostarczy to dziadkowi.
a o
twarz. Im sprawniej się z tym wszystkim upora, tym szybciej
Dziewczyna, Worth miał ogromne trudności z przyswoje-
czynę...
nd
niem sobie tego faktu. Najpierw strasznie prze
padek, a potem w swej w łasnejłazience natkn
żył tamten wy-
ął się na dziew-
a
- Jest kobietą.
c
Trudno było temu zaprzeczy ć.
Powinien poczu ć ulg ę, biorąc pod uwag ę k łopoty, w jakich
s
by się znalazł, gdyby okaza ła się nieletnia. Sama myśl o po-
licji, prawnikach, prasie sprawi ła, że oblał się zimnym potem.
A jednak, pod tą wstrętną mazi ą i poszarpanymi łach-
manami, Rocky Grimes okaza ła się kobietą, i to wyjątkowo
piękną.
Aż mu serce zamar ło, kiedy ją zobaczył. eL żała co prawda
na wpół zanurzona w wodzie, zauwa żył jednak jej białe, twar-
de piersi, szczup łe ramiona i zadziwiająco długie nogi. iM mo
że, jak na klasyczną piękność, była trochę za szczup ła, a jej
jan+a43