4201

Szczegóły
Tytuł 4201
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4201 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4201 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4201 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Nicholas Evans ZAKLINACZ KONI T�umaczy� Pawe� Witkowski Tytu� orygina�u THE HORSE WHISPERER Wydanie oryginalne 1995 Wydanie polskie 1996 Nicholas Evans urodzi� si� w 1950 roku w Anglii. Po uko�czeniu studi�w prawniczych w Oksfordzie pracowa� jako dziennikarz telewizyjny, po czym zosta� scenarzyst� i producentem filmowym. Zaklinacz koni to powie��, kt�ra sta�a si� s�awna jeszcze przed publikacj� - wspania�a love story, epicka i tragiczna historia mi�osna, napisana przez m�czyzn�, kt�ry chcia� zrozumie�, co czuje kobieta. Jej niezwyk�o�� tkwi jednak w postaci g��wnego bohatera, tytu�owego �zaklinacza�. Tom Booker, kowboj z Montany, ma szczeg�lny dar - jest kim� w rodzaju ko�skiego psychoterapeuty. Wywiera koj�cy wp�yw na zwierz�ta, a p�niej okazuje si�, �e potrafi r�wnie� wywiera� wp�yw na ludzi. Osoby, kt�re si� z nim zetkn�y, ulegaj� wewn�trznej przemianie, i nic w ich �yciu nie jest ju� takie, jak by�o... DLA JENNIFER Prosz� nast�puj�ce osoby o przyj�cie podzi�kowa�: Huwa Albana Daviesa, Michelle Hamer, Tima Galera, Josephine Haworth, Patricka de Freitasa, Boba Peelbesa z rodzin�, Toma Dorrance�a, Raya Hunta, Bucka Brannamana, Leslie Desmond, Lennie i Darlene Schwend, Beth Ferris i Boba Reama oraz dw�ch kierowc�w ci�ar�wek, Ricka i Chrisa, kt�rzy zabrali mnie na przeja�d�k� mr�wkojadem. Wyrazy szczeg�lnej wdzi�czno�ci niech przyjmie czworo dobrych przyjaci�: Fred i Mary Davis, Caradoc King oraz James Long; a tak�e Robbie Richardson, kt�ra pierwsza opowiedzia�a mi o zaklinaczach. Nie go� zewn�trznej matni. Nie to� w wewn�trznej pustce. B�d� spokojny w jedno�ci rzeczy. A dwoisto�� zniknie sama. O ufno�ci w sercu Seng Can (zm. 606) CZʌ� I 1 �mier� by�a na pocz�tku i �mier� b�dzie tak�e na ko�cu. Czy to w�a�nie jaki� bystry cie� tego przemkn�� w snach dziewczynki i obudzi� j� w ten nieprawdopodobny poranek, tego nigdy si� nie dowie. Kiedy otworzy�a oczy, wiedzia�a tylko tyle, �e �wiat w jaki� spos�b si� zmieni�. Czerwono b�yszcz�ca tarcza budzika pokazywa�a, i� zosta�o jeszcze p� godziny do momentu, w kt�rym mia� j� obudzi�, le�a�a wi�c zupe�nie nieruchomo, nie unosz�c g�owy, usi�uj�c uzmys�owi� sobie t� zmian�. Panowa� mrok, ale nie a� taki, jak powinien. Po drugiej stronie pokoju, po�r�d ba�aganu na p�kach, wyra�nie dostrzega�a nik�e migotanie swoich trofe�w je�dzieckich, nad nimi za� majacz�ce twarze gwiazd rocka - kiedy� wydawa�o si� jej, �e powinny j� one obchodzi�. Nas�uchiwa�a. Cisza wype�niaj�ca dom r�wnie� by�a inna, oczekuj�ca, niczym przerwa pomi�dzy zaczerpni�ciem powietrza a wypowiedzeniem s��w. Wkr�tce rozbrzmi st�umiony �oskot pieca, budz�cego si� w piwnicy do �ycia, a stare deski pod�ogowe rozpoczn� swoje rytualne, skrzypi�ce narzekanie. Wysun�a si� z po�cieli i podesz�a do okna. Spad� �nieg. Pierwszy raz tej zimy. S�dz�c po poprzecznych deskach p�otu nad stawem, musia�o go by� na prawie stop�. Przy braku wiatru le�a� doskona�y i nieruchomy, usypany w nieproporcjonalnie komicznych ilo�ciach na ga��ziach bardzo ma�ych wi�ni, kt�re jej ojciec posadzi� w zesz�ym roku. W klinie g��bokiego b��kitu nad lasem �wieci�a pojedyncza gwiazda. Spu�ciwszy wzrok, dziewczynka zobaczy�a koronk� szronu, jaka uformowa�a si� w dolnej cz�ci okna, i przytkn�a do niej palec, wytapiaj�c ma�� dziurk� Zadr�a�a. Nie z zimna, lecz z nag�ej fali podniecenia, i� ten przemieniony �wiat przez chwil� nale�a� tylko do niej. Odwr�ci�a si� i szybko posz�a si� ubra�. Grace Maclean przyjecha�a poprzedniego wieczoru z Nowego Jorku ze swoim ojcem - tylko ich dwoje. Ta podr� zawsze sprawia�a jej rado�� - dwie i p� godziny na Taconic State Parkway, zapakowani razem w d�ugiego mercedesa, s�uchaj�cy kaset i gaw�dz�cy swobodnie o szkole i jakiej� nowej sprawie, nad kt�r� on pracowa�. Lubi�a s�ucha� go, gdy prowadzi�; lubi�a mie� go tylko dla siebie, patrze�, jak powoli rozlu�nia si� w swoim weekendowym, cho� schludnym ubraniu. Jej matka, jak zwykle, musia�a zosta� na jak�� kolacj� czy imprez� i mia�a przyjecha� poci�giem do Hudson dzi� rano, co zreszt� i tak wola�a. Pi�tkowe wieczorne pe�zanie na drogach zawsze irytowa�o j� i niecierpliwi�o, co wynagradza�a sobie, przejmuj�c dowodzenie i m�wi�c Robertowi - ojcu Grace - �eby zwolni�, przyspieszy� albo, dla unikni�cia op�nie�, pojecha� jak�� okr�n� drog�. Nigdy nie zawraca� sobie g�owy dyskusj�, tylko robi� tak, jak m�wi�a, chocia� czasem wzdycha� lub rzuca� relegowanej na tylne siedzenie Grace krzywe spojrzenie w lusterku. Zwi�zek jej rodzic�w od dawna stanowi� dla niej tajemnic�, by� skomplikowanym �wiatem, w kt�rym dominacja i ust�pliwo�� nigdy nie by�y ca�kiem tym, na co wygl�da�y. Zamiast da� si� w to wci�gn��, Grace wycofywa�a si� po prostu, wybieraj�c sanktuarium swojego walkmana. W poci�gu matka, skupiona i przez nic nie rozpraszana, ca�� drog� pracowa�a. Towarzysz�c jej ostatnio, Grace obserwowa�a j� i dziwi�a si�, �e nawet nie spojrzy przez okno, chyba �e szklanym, niewidz�cym wzrokiem, kiedy jaki� wa�ny pisarz albo kt�ry� z jej gorliwych asystent�w zadzwoni� na telefon kom�rkowy. Na pode�cie przed pokojem Grace wci�� pali�o si� �wiat�o. Przesz�a na palcach w skarpetkach obok na wp� otwartych drzwi sypialni rodzic�w i zatrzyma�a si�. S�ysza�a tykanie �ciennego zegara w holu na dole, a teraz tak�e uspokajaj�ce, ciche chrapanie ojca. Zesz�a po schodach do holu, kt�rego lazurowe �ciany i sufit roz�wietla�o odbicie �niegu przez nie zas�oni�te okna. W kuchni jednym d�ugim haustem wypi�a szklank� mleka i zjad�a czekoladowego herbatnika, pisz�c ojcu wiadomo�� na kartce przy telefonie: �Posz�am na konia. Wracam ko�o 10. Pa, G.� Wzi�a nast�pne ciastko i zjad�a je po drodze do korytarzyka przy tylnych drzwiach, gdzie zostawiali p�aszcze i zab�ocone buty. W�o�y�a we�nian� kurtk� i z ciastkiem w ustach podskakiwa�a chwil�, wk�adaj�c buty do konnej jazdy. Zapi�a kurtk� pod szyj�, na�o�y�a r�kawiczki i zdj�a z p�ki czapk�, zastanawiaj�c si� przez chwil�, czy powinna zadzwoni� do Judith, aby sprawdzi�, czy ci�gle chce jecha�, skoro spad� �nieg. Nie by�o to jednak potrzebne. Judith b�dzie r�wnie podekscytowana jak ona. Otwieraj�c drzwi, by wyj�� na mro�ne powietrze, Grace us�ysza�a piec budz�cy si� w piwnicy *** Wayne P. Tanner spojrza� ponuro znad kraw�dzi swojej fili�anki kawy na rz�dy pokrytych cienk� skorup� �niegu ci�ar�wek, zaparkowanych przed restauracj�. Nienawidzi� �niegu, bardziej jednak nienawidzi� by� �apanym, a w ci�gu zaledwie paru godzin zdarzy�o si� to dwukrotnie. Ci nowojorscy policjanci stanowi, zadowoleni z siebie jankescy �ajdacy, ca�y czas �wietnie si� bawili. Widzia�, jak podczepiaj� si� do niego i przez kilka mil wisz� mu na ogonie, cholernie dobrze wiedz�c, �e ich zobaczy�, i bawi�c si� tym. Potem podjechali z migaj�cymi �wiat�ami, kt�re wzywa�y do zatrzymania. Cz�owieczek, jeszcze dzieciak, podszed� bu�czucznie w swoim kapeluszu, jak jaki� cholerny gliniarz z filmu. Poprosi� o dzienny raport kursu. Wayne znalaz� go, poda� mu i patrzy�, jak ch�opak czyta. - Atlanta, co? - zapyta�, przerzucaj�c strony - Tak, prosz� pana - odpar� Wayne. - I jest tam diabelnie cieplej, mog� panu powiedzie�. - Ten ton, pe�en szacunku, ale braterski, zwykle dzia�a� wobec gliniarzy, implikuj�c jakie� pokrewie�stwo tych, kt�rzy pracuj� na drodze. Dzieciak jednak nie podni�s� wzroku. - Aha. Wie pan, �e ten wykrywacz radaru, kt�ry pan tam ma, jest nielegalny? Wayne zerkn�� na ma�e czarne pude�ko, przymocowane do tablicy rozdzielczej i przez chwil� zastanawia� si�, czy zgrywa� niewini�tko. W Nowym Jorku antyradary by�y nielegalne jedynie dla ci�ar�wek powy�ej osiemnastu tysi�cy funt�w. On m�g� zmie�ci� trzy albo cztery razy tyle. Uzna�, �e powo�ywanie si� na niewiedz� mo�e tylko uczyni� ma�ego �ajdaka jeszcze bardziej z�o�liwym. U�miechn�� si� z udawan� win�, co si� jednak na nic nie zda�o, dzieciak bowiem wci�� na niego nie patrzy�. - Prawda? - powt�rzy�. - No... taa... Chyba. Ch�opak zamkn�� dziennik i poda� mu go z powrotem na g�r�, wreszcie spogl�daj�c mu w oczy. - Okay - rzuci�. - A teraz zobaczymy ten drugi. - S�ucham? - Drugi dziennik. Prawdziwy. Przecie� ten tutaj jest dla wr�ek. Co� przewr�ci�o si� Wayne�owi w �o��dku. Od pi�tnastu lat, jak tysi�ce innych kierowc�w ci�ar�wek, prowadzi� dwa dzienniki -jeden podaj�cy prawd� o czasie jazdy, przebytych milach, odpoczynkach i tak dalej, drugi za�, sfabrykowany specjalnie na sytuacje takie jak ta, pokazuj�cy, �e trzyma� si� wszystkich ogranicze� prawnych. I przez ca�y ten czas, cho� zatrzymywano go B�g jeden wie ile dziesi�tk�w razy, od wybrze�a do wybrze�a, �aden gliniarz nigdy tego nie zrobi�. Cholera, prawie ka�dy tirowiec trzyma� fa�szywy dziennik - nazywali je komiksami. Je�li by�e� sam, bez partnera na zmian�, jak, u diab�a, mia�e� si� niby zmie�ci� w przepisach? Jak, u diab�a, mia�e� zarobi� na �ycie? Jezu. Wszystkie firmy o tym wiedzia�y, po prostu przymyka�y oko. Spr�bowa� przeci�gn�� to troch�, udaj�c dotkni�tego, okazuj�c nawet lekkie oburzenie, wiedzia� jednak, �e to na nic. Partner dzieciaka, du�y facet z byczym karkiem i g�upkowatym u�miechem, wysiad� z samochodu, nie chc�c straci� zabawy. Kazali Wayne�owi wysi��� z szoferki, by j� przeszuka�. Widz�c, �e maj� zamiar przyczepi� si�, postanowi� si� przyzna�. Wygrzeba� ksi��k� ze schowka pod ��kiem i poda� im. Pokazywa�a ona, �e przejecha� ponad 800 mil w dwadzie�cia cztery godziny tylko z jednym przystankiem, a i to jedynie na po�ow� czasu z wymaganych przez prawo o�miu godzin. Czeka� go wi�c teraz mandat w wysoko�ci tysi�ca, mo�e tysi�ca trzystu dolar�w, a nawet wi�cej, je�eli do�o�� mu za przekl�ty antyradar. Mo�e nawet straci� zawodowe prawo jazdy. Policjanci wr�czyli mu plik papier�w i odeskortowali na ten w�a�nie parking, ostrzegaj�c go, aby lepiej nie my�la� o wyruszeniu w dalsz� drog� przed ranem. Poczeka�, a� odjad�, potem poszed� na stacj� benzynow� i kupi� czerstwego sandwicza i kontenerek piwa. Noc sp�dzi� na rozk�adanej koi w tyle kabiny. By�o tam przestronnie i dosy� wygodnie, a po paru piwach poczu� si� troch� lepiej, ale i tak zamartwia� si� przez wi�ksz� cz�� nocy. Obudziwszy si� ujrza� �niegi stwierdzi�, �e znowu zosta� przy�apany. W przyjemny poranek dwa dni wcze�niej, w Georgii, Wayne�owi nie przysz�o do g�owy sprawdzi�, czy zabra� �a�cuchy �niegowe. A kiedy rano zajrza� do skrzyni, tych cholerstw tam nie by�o. Nie m�g� w to uwierzy�. Jaki� palant musia� je po�yczy� albo ukra��. Wayne wiedzia�, �e droga mi�dzystanowa b�dzie okay, na pewno ju� dawno wys�ali tam p�ugi i piaskarki. Dwie ogromne turbiny, kt�re wi�z�, mia�y zosta� dostarczone do celulozowni w ma�ej miejscowo�ci Chatham, i aby tam dotrze�, b�dzie musia� zjecha� z g��wnej szosy. Drogi b�d� kr�te i w�skie, i prawdopodobnie jeszcze nie uprz�tni�te. Wayne znowu przekl�� w duchu, doko�czy� kaw� i zap�aci� pi�ciodolarowy rachunek. Za drzwiami przystan��, by zapali� papierosa, i dla ochrony przed zimnem mocno naci�gn�� na g�ow� baseballow� czapk� Braves�w. S�ysza� monotonny warkot ci�ar�wek wyje�d�aj�cych ju� na mi�dzystanow�. Buty skrzypia�y mu na �niegu, gdy szed� przez parking w stron� swego wozu. Sta�o tam czterdzie�ci czy pi��dziesi�t ci�ar�wek, jedna obok drugiej, wszystkie osiemnastoko�owe, tak jak jego, g��wnie peterbilty, freightlinery i kenworthy. Wayne mia� czarnego i chromowanego kenwortha conventional - nazywali je mr�wkojadami, z powodu d�ugiego opadaj�cego nosa. I chocia� lepiej wygl�da� przy��czony do standardowej naczepy-ch�odni z wysokimi bokami ni� teraz, z dwiema turbinami zamocowanymi na p�askiej naczepie, w �nie�nym p�wietle �witu Wayne uznawa�, �e jest to wci�� najpi�kniejsza ci�ar�wka na parkingu. Sta� przez chwil� i podziwiaj�c j�, ko�czy� papierosa. W przeciwie�stwie do m�odszych kierowc�w, kt�rzy w dzisiejszych czasach mieli wszystko gdzie�, on zawsze utrzymywa� szoferk� w nieskazitelnym porz�dku. Przed p�j�ciem na �niadanie zmi�t� z niej nawet ca�y �nieg. Nagle przypomnia� sobie jednak, �e w przeciwie�stwie do niego tamci prawdopodobnie nie zapomnieli swoich cholernych �a�cuch�w. Wayne Tanner wgni�t� papierosa w �nieg i podci�gn�� si� do kabiny. *** Dwie pary odcisk�w st�p zbieg�y si� u wylotu d�ugiego podjazdu, kt�ry prowadzi� w g�r� do stajni. Z doskona�ym wyczuciem czasu obie dziewczynki dotar�y tam w odst�pie zaledwie paru chwil i razem ruszy�y na wzg�rze. Ich �miech ni�s� si� w dolin�. Chocia� s�o�ce mia�o si� dopiero pokaza�, bia�y palikowy p�ot ograniczaj�cy ich �cie�k� po obu stronach wygl�da� na zaniedbany, podobnie jak przeszkody na polu. �lady dziewczynek zakr�ca�y przed szczytem wzg�rza i znika�y w grupie niskich budynk�w, st�oczonych - jakby dla ochrony - wok� obszernej, czerwonej stodo�y, gdzie trzymano konie. Gdy Grace i Judith skr�ca�y na podw�rze przed stajni�, jaki� kot uskoczy� przed nimi, psuj�c g�adk� powierzchni� �niegu. Zatrzyma�y si� i sta�y tam przez chwil�, spogl�daj�c w stron� domu. Nie dochodzi�y ze� �adne oznaki �ycia. Pani Dyer, w�a�cicielka tego wszystkiego, kt�ra uczy�a je obie je�dzi�, zazwyczaj by�a ju� o tej porze na nogach i krz�ta�a si� dooko�a. - My�lisz, �e powinny�my jej powiedzie�, �e wyje�d�amy? - szepn�a Grace. Obie dziewczynki dorasta�y razem, widuj�c si� tutaj na wsi w weekendy od tak dawna, jak tylko si�ga�y pami�ci�. Obie mieszka�y w zachodniej cz�ci miasta, obie chodzi�y do szko�y w cz�ci wschodniej i obie mia�y ojc�w prawnik�w. �adnej jednak nie przysz�o do g�owy, by si� spotyka� w ci�gu tygodnia. Ich przyja�� zwi�zana by�a z tym miejscem, z ko�mi. Sko�czywszy w�a�nie czterna�cie lat, Judith by�a o nieca�y rok starsza od Grace, a w podejmowaniu decyzji tak stanowcza, �e sk�onna by�a ryzykowa� gniew pani Dyer, co Grace z rado�ci� akceptowa�a. Judith prychn�a i wykrzywi�a twarz. - Ee tam - powiedzia�a. - Skrzycza�aby nas tylko, �e j� budzimy. Chod�. Powietrze w stajni by�o ciep�e i ci�kie od s�odkiego zapachu siana i �ajna. Gdy dziewczynki wesz�y z siod�ami i zamkn�y drzwi, tuzin koni patrzy� na nie z boks�w, z nastawionymi uszami, wyczuwaj�c jak�� zmian� w �wiecie na zewn�trz, tak samo jak przedtem Grace. Ko� Judith, kasztanowaty wa�ach o �adnych oczach zwany Guliwerem, zar�a� cicho z rado�ci, wystawiaj�c pysk do pog�askania, kiedy podesz�a do boksu. - Cze��, kochanie - odezwa�a si�. - Jak si� masz dzisiaj, co? Ko� cofn�� si� �agodnie od bramki, �eby Judith mog�a wej�� z ekwipunkiem. Grace sz�a dalej. Jej ko� sta� w ostatnim boksie, na samym ko�cu. Po drodze cicho odzywa�a si� do innych, pozdrawiaj�c je po imieniu. Widzia�a, �e Pielgrzym - nieruchomy, z podniesionym �bem - przez ca�y czas j� obserwuje. By� to czteroletni wa�ach rasy Morgan, tak ciemnogniady, �e czasami wygl�da� zupe�nie czarno. Rodzice Grace kupili jej go zesz�ego lata na urodziny, aczkolwiek z oci�ganiem. Martwili si�, �e jest dla niej za du�y i za m�ody, w og�le ma w sobie za du�o z konia. Dla Grace by�a to mi�o�� od pierwszego wejrzenia. Polecieli obejrze� Pielgrzyma do Kentucky i kiedy zabrano ich na ��k�, podszed� prosto do p�otu, by si� jej przyjrze�. Nie pozwoli� si� Grace dotkn��, tylko obw�cha� jej r�k�, ocieraj�c si� o ni� lekko bokiem pyska. Nast�pnie pogardliwie podrzuci� �eb, niczym jaki� hardy ksi���, i odbieg�, machaj�c d�ugim ogonem, z sier�ci� b�yszcz�c� w s�o�cu jak wypolerowany heban. Kobieta, kt�ra go sprzedawa�a, da�a Grace si� przejecha�. Dopiero kiedy rodzice spojrzeli na siebie, dziewczynka wiedzia�a, �e pozwol� jej go mie�. Matka nie je�dzi�a konno od dziecka, ale mo�na by�o liczy�, �e pozna si� na wysokiej klasie. Pielgrzym za� zdecydowanie mia� klas�. Nie by�o tak�e w�tpliwo�ci, �e jest narowisty i zupe�nie inny od koni, kt�rych dosiada�a dotychczas. Kiedy jednak Grace siedzia�a na nim i mog�a czu� ca�e to t�tni�ce w nim �ycie, wiedzia�a, �e w swoim sercu jest on �agodny, a nie z�o�liwy, i �e b�dzie im razem dobrze. B�d� stanowi� zesp�. Chcia�a zmieni� mu imi� na co� brzmi�cego bardziej dumnie, jak Kocziz albo Khan, lecz jej matka - zawsze apodyktyczny libera� - stwierdzi�a, �e oczywi�cie zale�y to od Grace, ale jej zdaniem zmienianie koniowi imienia przynosi pecha. Pozosta� wi�c Pielgrzymem. - Witaj, wspania�y - odezwa�a si� po doj�ciu do boksu. - Jedziemy? - Wyci�gn�a r�k�, a ko� pozwoli� jej dotkn�� aksamitu swojego pyska, cho� tylko na chwil�, bo zaraz uni�s� i cofn�� �eb. - Ale z ciebie flirciarz. Chod�, oprzyrz�dzimy ci�. Grace wesz�a do boksu i zdj�a z Pielgrzyma koc. Gdy zarzuci�a na niego siod�o, jak zwykle odsun�� si� troch�, wi�c stanowczo kaza�a mu si� nie rusza�. Zapinaj�c lekko popr�g i zak�adaj�c uzd�, powiedzia�a mu o niespodziance, jaka czeka�a na niego na dworze. Nast�pnie, wyj�wszy z kieszeni specjalny hak, starannie usun�a brud z ka�dego kopyta. Us�ysza�a, �e Judith wyprowadza ju� Guliwera z boksu, szybko zacisn�a wi�c popr�g i teraz oni te� byli gotowi. Wysz�y z ko�mi na dziedziniec, gdzie pozwoli�y im posta� przez par� chwil i oszacowa� �nieg. Judith w tym czasie zamkn�a wrota stajni. Guliwer pochyli� g�ow� i pow�cha�, konkluduj�c szybko, �e to to samo, co widywa� ju� setki razy. Pielgrzym jednak by� zdumiony. Pogrzeba� nog� i zaskoczy�o go, �e �nieg jest sypki. Spr�bowa� go pow�cha�, tak jak starszy ko�. Zrobi� to jednak zbyt mocno i zaraz kichn�� g�o�no, wzbudzaj�c tym gromki �miech dziewcz�t. - Mo�e jeszcze nigdy tego nie widzia� - odezwa�a si� Judith. - Na pewno widzia�. Nie maj� �niegu w Kentucky? - Nie wiem. Chyba maj�. - Spojrza�a na dom pani Dyer. - Hej, jedziemy, bo obudzimy smoka. Wyprowadzi�y konie z podw�rza na ��k�, tam wsiad�y i pojecha�y pod g�r� powolnym zygzakiem w stron� lasu. �lady koni tworzy�y doskona�� przek�tn� na nieskalanym polu. Gdy dziewczynki dotar�y do linii drzew, s�o�ce wreszcie wysz�o ponad pasmo wzg�rz i wype�ni�o dolin� za nimi pochylonymi cieniami. *** Jedn� z rzeczy, kt�rych matka Grace nie cierpia�a w zwi�zku z weekendami, by�a sterta gazet, kt�re musia�a przeczyta�. Zbiera�o si� to przez ca�y tydzie�, jak jaka� z�o�liwa masa wulkaniczna. Ka�dego dnia niebacznie tworzy�a coraz wy�szy stos z tygodnik�w i tych dzia��w �New York Timesa�, kt�rych nie �mia�a wyrzuci�. Do soboty stawa� si� on zbyt z�owrogi, by go ignorowa�, a wzi�wszy pod uwag� dodatkowe kilka ton niedzielnego �New York Timesa�, nadci�gaj�ce gro�nie, wiedzia�a, �e je�li nie zacznie od razu dzia�a�, zostanie zmieciona i pogrzebana. Wszystkie te s�owa wypuszczone w �wiat. Ca�y ten wysi�ek. Tylko po to, by wywo�a� poczucie winy. Annie cisn�a na pod�og� kolejn� porcj� i ze znu�eniem wzi�a do r�ki �New York Post�. Mieszkanie Maclean�w znajdowa�o si� na si�dmym pi�trze eleganckiego starego budynku w Central Park West. Annie siedzia�a z podkurczonymi nogami na ��tej sofie pod oknem. Mia�a na sobie czarne legginsy i jasnoszar� bluz�. S�o�ce, �wiec�ce za ni�, rozpala�o jej obci�te na pazia kasztanowate w�osy, zwi�zane w kr�tk� i grub� kit�, i rzuca�o jej cie� na podobn� sof� pod przeciwleg�� �cian�. Pok�j by� d�ugi, pomalowany na kolor blado��ty. Jeden koniec zajmowa�y ksi��ki; znajdowa�y si� tam tak�e dzie�a sztuki afryka�skiej oraz fortepian, kt�rego naro�nik pochwyci�o w�druj�ce s�o�ce. Gdyby Annie si� odwr�ci�a, ujrza�aby mewy st�paj�ce dumnie po lodzie na zbiorniku wodnym. Nawet tak wcze�nie rano w sobot�, pomimo �niegu, ludzie biegali, przecieraj�c szlak, kt�rym ona r�wnie� b�dzie si� ci�ko posuwa�, kiedy tylko sko�czy przegl�da� gazety. Poci�gn�a �yk herbaty z kubka i mia�a w�a�nie wyrzuci� �Post�, gdy dostrzeg�a drobny artyku�, ukryty w kolumnie, kt�r� zwykle opuszcza�a. - Nie do wiary - odezwa�a si� g�o�no. - Ty szczurku. Odstawi�a kubek i posz�a szybko wzi�� z holu telefon. Wr�ci�a, wystukuj�c numer, i stan�a twarz� do okna, tupi�c w oczekiwaniu na po��czenie. Powy�ej zbiornika starszy m�czyzna na nartach, z absurdalnie du�ym radiem w s�uchawkach, ci�kimi krokami posuwa� si� w stron� drzew. Jaka� kobieta beszta�a uwi�zane na smyczy stado male�kich piesk�w - ubranych w pasuj�ce do siebie sweterki zrobione na drutach i z tak kr�tkimi nogami, �e musia�y podskakiwa� i �lizga� si�, by posuwa� si� do przodu. - Anthony? Widzia�e� �Post�? - Annie najwyra�niej obudzi�a swego m�odszego asystenta, lecz nie przysz�o jej do g�owy przeprasza� go. - Napisali o mnie i o Fiske. To ma�e g�wno twierdzi, �e ja go wyla�am i �e sfa�szowa�am nowe wyniki sprzeda�y. Anthony mrukn�� co� wsp�czuj�cego, ale Annie nie chodzi�o o wsp�czucie. - Masz weekendowy numer Dona Farlowa? Poszed� po niego. Kobieta od ps�w w parku da�a za wygran� i wlok�a teraz swoje zwierzaki w stron� ulicy. Anthony wr�ci� z numerem i Annie zanotowa�a go pospiesznie. - Dobra - powiedzia�a. - Wracaj do ��ka. - Roz��czy�a si� i natychmiast wystuka�a numer Farlowa. Don Farlow by� szturmowym prawnikiem firmy wydawniczej. W ci�gu sze�ciu miesi�cy, odk�d Annie Graves (zawodowo zawsze u�ywa�a nazwiska panie�skiego) zosta�a redaktorem naczelnym, aby uratowa� ton�ce czasopismo tej grupy, sta� si� sprzymierze�cem i prawie przyjacielem. Razem zabrali si� za usuwanie starej gwardii. Pop�yn�a krew - nap�yn�a nowa, a odp�yn�a stara - prasa za� rozkoszowa�a si� ka�d� jej kropl�. W�r�d tych, kt�rym Annie i Farlow pokazali drzwi, by�o wielu dziennikarzy z dobrymi koneksjami, kt�rzy natychmiast rozpocz�li zemst� w kolumnach plotkarskich. Annie potrafi�a zrozumie� ich gorycz. Niekt�rzy byli tam tyle lat, i� wydawa�o im si�, �e posiadaj� to miejsce na w�asno��. W og�le zosta� wyplenionym by�o wystarczaj�co poni�aj�ce. Zosta� wyplenionym przez czterdziestotrzyletni� karierowiczk�, a do tego Angielk�, by�o nie do zniesienia. Czystka jednak ju� si� prawie zako�czy�a, Annie za� i Farlow wprawili si� ostatnio w konstruowaniu um�w odprawowych, kt�re kupowa�y milczenie odchodz�cych. My�la�a, �e w�a�nie to zrobili z Fenimore Fiske, niezno�nym starzej�cym si� krytykiem filmowym, kt�ry teraz miesza� j� z b�otem w �New York Post�. Szczur. Czekaj�c, a� Farlow odbierze telefon, Annie znalaz�a jednak pociech� w fakcie, �e Fiske pope�ni� du�y b��d, nazywaj�c jej wyniki zwi�kszonej sprzeda�y mydleniem oczu. Nie by�y fa�szywe i potrafi�a tego dowie��. Farlow nie tylko ju� wsta�, ale i widzia� artyku� w �Post�. Uzgodnili, �e spotkaj� si� w jej biurze za dwie godziny. Zaskar�� starego �ajdaka o ka�dy grosz, jaki dali mu w odprawie. Annie zadzwoni�a do m�a w Chatham i us�ysza�a w�asny g�os na automatycznej sekretarce. Zostawi�a Robertowi wiadomo��, �e czas wstawa�, �e przyjedzie p�niejszym poci�giem i �eby nie jecha� do supermarketu, zanim ona nie dotrze. Nast�pnie zjecha�a wind� i wysz�a na �nieg, by do��czy� do uprawiaj�cych jogging. Tyle �e, oczywi�cie, Annie Graves nie uprawia�a joggingu. Ona biega�a. I chocia� to rozr�nienie nie wynika�o ani z jej pr�dko�ci, ani z techniki, dla Annie by�o r�wnie jasne i oczywiste, jak zimne poranne powietrze, w kt�re si� teraz zanurzy�a. *** Droga mi�dzystanowa, tak jak Wayne Tanner si� spodziewa�, okaza�a si� doskona�a. Jak to w sobot�, nie by�o zbyt du�ego ruchu, uzna� wi�c, �e najlepiej zrobi, trzymaj�c si� trasy osiemdziesi�tej si�dmej, a� dotrze do dziewi��dziesi�tej, tam przejedzie rzek� Hudson i od p�nocy pojedzie na Chatham. Przestudiowawszy map�, stwierdzi�, �e chocia� to nie jest najbardziej bezpo�rednia trasa, mniejsz� jej cz�� odb�dzie na drogach dalszej kolejno�ci, kt�re by� mo�e nie zosta�y oczyszczone. Poniewa� nie mia� �a�cuch�w, pozostawa�a mu jedynie nadzieja, �e droga dojazdowa do celulozowni, o kt�rej mu m�wili, nie oka�e si� jakim� polnym traktem lub czym� podobnym. Zanim zauwa�y� znaki zapowiadaj�ce drog� nr 90 i skr�ci� na wsch�d, zaczyna� ju� czu� si� lepiej. Okolica wygl�da�a jak na kartce bo�onarodzeniowej, a z Garthem Brooksem w odtwarzaczu i s�o�cem odbijaj�cym si� od pot�nego nosa kenwortha sprawy nie wygl�da�y ju� tak kiepsko jak zesz�ego wieczoru. Do diab�a, gdyby dosz�o do najgorszego i straci�by prawo jazdy, zawsze m�g� wr�ci� do swego wyuczonego zawodu mechanika. Chocia� na pewno nie mia�by z tego tyle pieni�dzy. To skandal, jak ma�o p�ac� cz�owiekowi, kt�ry latami si� uczy� i musia� kupi� sobie narz�dzia warto�ci dziesi�ciu tysi�cy dolar�w. Ostatnio m�czy�o go jednak tak d�ugie przebywanie w trasie. Mo�e by�oby mi�o sp�dza� wi�cej czasu w domu, z �on� i dzieciakami. C�, mo�e. A w ka�dym razie na rybach. Z nag�ym podskokiem Wayne dostrzeg� zbli�aj�cy si� zjazd na Chatham i zabra� si� do roboty, depcz�c na hamulce i schodz�c po dziewi�ciu biegach ci�ar�wki, wywo�uj�c ryk skargi w czterystudwudziestokonnym silniku cummins. Opuszczaj�c drog� mi�dzystanow�, w��czy� nap�d na cztery ko�a, blokuj�c przedni� o� kabiny. St�d, jak oblicza�, zosta�o mu mo�e tylko z pi�� czy sze�� mil do celulozowni. *** Tego ranka wysoko w lesie panowa� spok�j, jak gdyby samo �ycie zosta�o zawieszone w pr�ni. Nie odzywa� si� �aden ptak ani inne zwierz� i jedynym d�wi�kiem by� cichy, g�uchy odg�os �niegu spadaj�cego co jaki� czas z przeci��onych ga��zi. W tej oczekuj�cej pustce, po�r�d klon�w i brz�z, unosi� si� w oddali �miech dziewcz�t. Powoli wspina�y si� kr�t� �cie�k� prowadz�c� na grzbiet g�rski, pozwalaj�c koniom wybra� tempo. Judith jecha�a pierwsza, odwr�cona, opieraj�c si� r�k� na tylnym ��ku siod�a Guliwera, ze �miechem obserwuj�c Pielgrzyma. - Powinna� go da� do cyrku - stwierdzi�a. - Ma b�aznowanie we krwi. Grace zbyt mocno si� �mia�a, by odpowiedzie�. Pielgrzym szed� ze spuszczonym �bem, pchaj�c �nieg nosem niczym �opat�. Nast�pnie z parskni�ciem podrzuca� troch� w powietrze i wpada� w lekki k�us, udaj�c strach przed rozsypuj�cym si� bia�ym py�em. - Hej, ty, przesta� ju�, wystarczy! - zawo�a�a Grace, �ci�gaj�c cugle, by uzyska� nad nim kontrol�. Pielgrzym wr�ci� do st�pa, Judith za�, wci�� roze�miana, potrz�sn�a g�ow� i odwr�ci�a si� twarz� do szlaku. Guliwer szed� ca�kowicie oboj�tny na odbywaj�c� si� za nim b�azenad�, miarowo poruszaj�c �bem w rytmie krok�w. Wzd�u� szlaku, mniej wi�cej co dwadzie�cia jard�w, wisia�y przypi�te do drzew jaskrawopomara�czowe plakaty, gro��ce s�dem ka�demu przy�apanemu na polowaniu, zastawianiu side� albo wkraczaniu na teren prywatny. Na grani grzbietu g�rskiego, kt�ry oddziela� dwie doliny, le�a�a ma�a, okr�g�a polana, gdzie normalnie - je�eli zbli�y�y si� cicho - dziewczyny mog�y zobaczy� sarn� lub dzikiego indyka. Dzisiaj jednak, kiedy wyjecha�y spomi�dzy drzew na s�o�ce, ujrza�y jedynie zakrwawione, oderwane skrzyd�o ptaka. Le�a�o niemal dok�adnie na �rodku polanki niczym oznaczenie jakiego� dzikiego kompasu. Dziewcz�ta zatrzyma�y si� tam, �eby mu si� przyjrze�. - Co to jest, ba�ant czy co? - odezwa�a si� Grace. - Chyba. W ka�dym razie by�y ba�ant. Cz�� by�ego ba�anta. Grace zmarszczy�a brwi. - Jak to si� tu dosta�o? - Nie wiem. Mo�e to sprawka lisa. - Niemo�liwe, gdzie tropy? Nie by�o �adnych. Ani te� �lad�w walki. Wygl�da�o, jak gdyby skrzyd�o samo tam przylecia�o. Judith wzruszy�a ramionami. - Mo�e kto� go zastrzeli�? - Co, a pozosta�a cz�� odlecia�a na jednym skrzydle? Przez chwil� obie duma�y. Potem Judith z m�dr� min� pokr�ci�a g�ow�. - Jastrz�b. Upu�ci� je przelatuj�cy jastrz�b. Judith przemy�la�a kwesti�. - Jastrz�b. Aha. Kupuj� to. Tr�ci�y konie do dalszej jazdy. - Albo przelatuj�cy samolot. Grace roze�mia�a si�. - Ot� to - stwierdzi�a. - Wygl�da jak ten kurczak, kt�rego podawali podczas lotu do Londynu w zesz�ym roku. Tylko lepiej. Zazwyczaj, gdy doje�d�a�y tutaj, do grzbietu, puszcza�y konie galopem przez polan�, po czym inn� tras� zatacza�y p�tl� z powrotem do stajni. �nieg jednak, s�o�ce i czyste poranne powietrze sprawi�y, �e obie dziewczynki mia�y dzi� ochot� na wi�cej. Postanowi�y zrobi� co�, co zrobi�y dot�d tylko raz, par� lat wcze�niej, kiedy Grace mia�a jeszcze Cygana, swojego jasnego kr�pego kucyka. Przejad� do nast�pnej doliny, przetn� las i wr�c� wok� wzg�rza d�u�sz� drog�, obok Kinderhook Greek. Oznacza�o to przekroczenie jednej czy dw�ch dr�g, ale Pielgrzym jakby si� ju� uspokoi�, a zreszt� o tak wczesnej porze, w �nie�ny sobotni poranek, nikogo tam pewnie nie spotkaj�. Po opuszczeniu polany i ponownym zanurzeniu si� w cie� lasu, Grace i Judith zamilk�y. Po tej stronie grzbietu ros�y orzechy i topole, nie wyznaczaj�c wyra�nego szlaku, tote� cz�sto musia�y schyla� g�owy, by przejecha� pod ga��ziami. Zar�wno dziewcz�ta, jak i konie przypr�szy� drobny �nieg. Powoli przedziera�y si� w d�, wzd�u� strumienia. Wisia�y nad nim skorupy lodu, rozprzestrzeniaj�c si� strz�pia�cie od brzeg�w i prawie ca�kowicie zas�aniaj�c ciemn� wod� p�dz�c� pod spodem. Stok robi� si� coraz bardziej stromy i konie porusza�y si� teraz z rozwag� patrz�c, gdzie stawiaj� kopyta. Raz Guliwer po�lizn�� si� na ukrytym kamieniu i pochyli�, lecz zaraz wyprostowa� si� bez paniki. S�o�ce padaj�ce uko�nie przez ga��zie tworzy�o zwariowane wzory na �niegu i ogrzewa�o tumany pary faluj�ce z ko�skich nozdrzy. �adna z dziewcz�t nie zwa�a�a jednak na to, zbyt mocno koncentrowa�y si� bowiem na zej�ciu i ich g�owy wype�nia�o jedynie zgranie si� ze zwierz�tami, na kt�rych jecha�y. Z ulg� dostrzeg�y jednak przez drzewa migotanie Kinderhook Greek. Zej�cie by�o trudniejsze, ni� si� spodziewa�y i dopiero teraz poczu�y si� na si�ach spojrze� na siebie i u�miechn�� si�. - Nie�le, co? - odezwa�a si� Judith, �agodnie zatrzymuj�c Guliwera. Grace roze�mia�a si�. - Pestka - Pochyli�a si� i poklepa�a szyj� Pielgrzyma. - Czy ci faceci nie poradzili sobie dobrze? - Poradzili sobie �wietnie. - Nie pami�ta�am, �e to jest takie strome. - Bo nie jest. Chyba pojecha�y�my wzd�u� innego strumienia. My�l� �e jeste�my o jak�� mil� dalej na po�udnie ni� powinny�my. Strzepa�y �nieg z ubra� i czapek i wyjrza�y zza drzew. Poni�ej lasu opada�a �agodnie do rzeki ��ka dziewiczej bieli. Wzd�u� bli�szego brzegu ledwo dostrzega�y s�upki starej drogi, prowadz�cej do celulozowni. Przestano z niej korzysta�, odk�d zbudowany zosta� szerszy, bardziej bezpo�redni dojazd z szosy, kt�ra bieg�a p� mili dalej, po drugiej stronie rzeki. Dziewczynki musia�y pojecha� na p�noc wzd�u� starej drogi, by dotrze� do trasy, kt�r� planowa�y wr�ci� do domu. *** Dok�adnie tak, jak si� obawia�, droga do Chatham nie zosta�a oczyszczona. Wayne Tanner wkr�tce jednak u�wiadomi� sobie, �e niepotrzebnie si� martwi�. Inni jechali ju� tamt�dy przed nim, wi�c osiemna�cie mocnych opon kenwortha wgryza�o si� w ich �lady i pewnie trzyma�o nawierzchni. Ostatecznie okaza�o si�, �e nie potrzebowa� tych cholernych �a�cuch�w. Min�� posuwaj�cy si� w przeciwnym kierunku p�ug i chocia� niewielki mia� z tego po�ytek, odczu� tak� ulg�, �e pomacha� go�ciowi i przyjacielsko zatr�bi�. Zapali� papierosa i spojrza� na zegarek. Doje�d�a� wcze�niej, ni� zapowiedzia�. Po tym, jak z�apa�y go gliny, zadzwoni� do Atlanty, by za�atwili z lud�mi z celulozowni, �e dostarczy turbiny rano. Nikt nie lubi� pracowa� w sobot�, przypuszcza� wi�c, i� nie przywitaj� go zbyt rado�nie. Niemniej jednak to by� ich problem. Wrzuci� do odtwarzacza kolejn� kaset� Gartha Brooksa i zacz�� rozgl�da� si� za wjazdem do zak�adu. *** Stara droga do celulozowni by�a �atwizn� po przejechaniu lasu, tote� dziewcz�ta i ich konie zrelaksowa�y si�, posuwaj�c si� ni� w s�o�cu obok siebie. Na lewo od nich dwie sroki gania�y si� w drzewach rosn�cych wzd�u� rzeki i poprzez ich ochryp�y �wiergot i szum wody na kamieniach Grace dos�ysza�a d�wi�k, kt�ry uzna�a za odg�os p�ugu od�nie�aj�cego drog�. Jeste�my - Judith wysun�a g�ow� do przodu. By�o to miejsce, kt�rego szuka�y - gdzie kiedy� tory kolejowe przecina�y najpierw drog� do celulozowni, a potem rzek�. Min�o wiele lat, odk�d przestano ich u�ywa� i chocia� most by� nienaruszony, usuni�to g�rn� cz�� wiaduktu nad drog�. Wszystko, co pozosta�o, to jego wysokie boki - pozbawiony dachu tunel, przez kt�ry przebiega�a teraz droga, zanim znika�a za zakr�tem. Zaraz przed tym stroma �cie�ka prowadzi�a w g�r� na nasyp do poziomu tor�w i to w�a�nie tamt�dy dziewcz�ta musia�y pojecha�, �eby dosta� si� na most. Judith ruszy�a pierwsza, kieruj�c Guliwera na �cie�k�. Zrobi� kilka krok�w, po czym stan��. - No dalej, stary, wszystko w porz�dku. Ko� �agodnie pogrzeba� nog� w �niegu, jak gdyby testuj�c go. Judith ponagli�a go pi�tami. - Dalej, leniu, na g�r�. Guliwer ust�pi� i ponownie zacz�� si� wspina�. Grace czeka�a na dole obserwuj�c. Mgli�cie zdawa�a sobie spraw�, �e odg�os p�uga na szosie wydaje si� g�o�niejszy. Pielgrzym zastrzyg� uszami. Wyci�gn�wszy r�k�, poklepa�a go po spoconej szyi. - Jak tam? - zawo�a�a do Judith. - Okay. Ale jed� ostro�nie. Sta�o si� to dok�adnie wtedy, gdy Guliwer by� ju� prawie na szczycie nasypu. Grace ruszy�a przed chwil� za nim, staraj�c si� jak najdok�adniej jecha� po jego �ladach, nie pop�dzaj�c Pielgrzyma. Znajdowa�a si� w po�owie drogi na g�r�, kiedy us�ysza�a zgrzyt podkowy Guliwera na lodzie i przestraszony krzyk Judith. Gdyby jecha�y t�dy niedawno, wiedzia�yby, i� po skarpie, na kt�r� si� wspina�y, od ostatniego lata p�yn�a woda z przeciekaj�cego drenu. Pokrywa �nie�na skrywa�a obecnie tafl� czystego lodu. Guliwer zachwia� si�, usi�uj�c znale�� punkt oparcia tyln� nog�, wzbijaj�c w powietrze chmur� �niegu i kawa�ki lodu. Kiedy jednak �adnej nodze nie uda�o si� utrzyma�, jego zad przesun�� si� w d� i w bok, tak �e teraz ko� znajdowa� si� ca�y na lodzie. Jedna z jego przednich n�g wykr�ci�a si� i upad� na kolano, wci�� si� zsuwaj�c Judith krzykn�a, gdy� rzuci�o j� w prz�d i zgubi�a strzemi�. Zdo�a�a jednak uchwyci� szyj� konia i nie spa��. - Zejd� z drogi! - zacz�a wrzeszcze�. - Grace! Grace by�a jak sparali�owana. W g�owie rozbrzmiewa� jej �oskot t�tni�cej krwi, kt�ra zdawa�a si� zamarza� i odgradza� j� od tego, co obserwowa�a nad sob�. Po drugim okrzyku Judith odzyska�a �wiadomo�� i spr�bowa�a zawr�ci� Pielgrzyma ze skarpy. Przestraszony ko� szarpn�� �bem, walcz�c z ni�. Zrobi� kilka drobnych krok�w w bok, wykr�caj�c szyj� w stron� szczytu, a� sam si� po�lizn�� i zar�a� z przera�eniem. Znajdowali si� teraz bezpo�rednio na trasie zjazdu Guliwera. Grace wrzasn�a i szarpn�a cugle. - Pielgrzym, no dalej! Ruszaj si�! W dziwnym bezruchu chwili, zanim Guliwer ich uderzy�, u�wiadomi�a sobie, �e ryk w jej g�owie powodowa�o co� wi�cej ni� tylko kot�uj�ca si� krew; �e to nie p�ug jedzie po szosie. Ha�as by� zbyt g�o�ny. To musia�o by� co� bli�ej. My�l ta ulecia�a jej pod wp�ywem impetu zadu Guliwera. Wpad� na nich niczym buldo�er, uderzaj�c Pielgrzyma w bark i okr�caj�c go dooko�a. Grace poczu�a, �e wynosi j� z siod�a i rzuca w g�r� skarpy. I gdyby jej r�ka nie opar�a si� na drugim koniu, spad�aby wtedy, tak jak Judith. Utrzyma�a si� jednak w siodle, owijaj�c pi�� jedwabist� grzyw� Pielgrzyma, kt�ry ze�lizgiwa� si� pod ni� z nasypu. Guliwer i Judith min�li j� teraz i widzia�a, jak przyjaci�ka przelatuje ci�ni�ta ponad zadem zwierz�cia niczym zbyteczna lalka, po czym szarpie si� i wykr�ca bezskutecznie z powrotom, gdy jej stopa zahacza o strzemi�. Cia�o Judith odbi�o si� i odskoczy�o w bok, gdy jej g�owa z ca�ej si�y uderzy�a ty�em o l�d, a stopa zn�w przekr�ci�a si� w strzemieniu blokuj�c si�, tak �e teraz dziewczynka by�a ci�gni�ta. W jednej wrz�cej, oszala�ej pl�taninie dwa konie i ich w�a�cicielki p�dzi�y w d�, w stron� drogi. Wayne Tanner dostrzeg� to wszystko, gdy tylko wyjecha� zza zakr�tu. Zak�adaj�c, �e przyjedzie z po�udnia, pracownicy celulozowni nie pomy�leli o tym, by wspomnie� o starej drodze dojazdowej, le��cej bardziej na p�noc. Tak wi�c Wayne zobaczy� zjazd, skr�ci� tam i z ulg� stwierdzi�, �e ko�a ci�ar�wki zdaj� si� trzyma� nienaruszonego �niegu r�wnie dobrze jak na szosie. Min�wszy zakr�t, ujrza�, mo�e ze sto jard�w przed sob�, betonowe �ciany wiaduktu, poni�ej za�, jakby nimi obramowane, jakie� zwierz�, konia wlok�cego co�. Wayne�owi przewr�ci�o si� w �o��dku. - Co u licha? Nacisn�� na hamulce, nie za mocno jednak, wiedzia� bowiem, �e gdyby zrobi� to zbyt gwa�townie, ko�a si� zablokuj�, zacz�� wi�c regulowa� zaw�r przy kierownicy, usi�uj�c uzyska� tarcie hamulc�w w tyle naczepy. Nawet tego nie poczu�. Musia� zahamowa� silnikiem. Trzasn�� d�oni� o dr��ek i dwukrotnie zredukowa� biegi, wzbudzaj�c ryk sze�ciu cylindr�w cumminsa. Cholera, jecha� za szybko. Teraz by�y tam dwa konie, jeden z je�d�cem. Co oni, do diab�a, robi�? Dlaczego nie z�a�� z tej przekl�tej drogi? Serce bi�o mu mocno i czu�, jak si� poci, gdy pracowa� hamulcami naczepy i d�wigni� zmiany bieg�w, znajduj�c rytm w mantrze biegn�cej mu przez g�ow�: �Uderz hamulec, z�ap bieg, uderz hamulec, z�ap bieg�. Wiadukt jednak wy�ania� si� zbyt szybko. Na mi�o�� bosk�, nie s�ysz�, jak nadje�d�a? Nie mog� go zauwa�y�? Mog�y. Nawet Judith, wleczona w agonii po �niegu, widzia�a go przelotnie. Przy upadku z�ama�a ko�� udow�, a podczas ze�lizgiwania si� na drog� oba konie nadepn�y na ni�, mia�d��c jej �ebra i roz�upuj�c przedrami�. W tamtym, pierwszym potkni�ciu Guliwer z�ama� kolano i zerwa� �ci�gna - b�l i strach, kt�re wype�nia�y jego �eb, pokaza�y si� w bia�kach oczu, gdy wirowa� i stawa� d�ba, usi�uj�c uwolni� si� od tego, co wisia�o u jego boku. Grace dostrzeg�a ci�ar�wk�, gdy tylko znale�li si� na drodze. Jedno spojrzenie wystarczy�o. Jako� uda�o jej si� nie spa�� i teraz musia�a odci�gn�� ich wszystkich w bok. Gdyby zdo�a�a uchwyci� wodze Guliwera, mog�aby odprowadzi� go w bezpieczne miejsce, ci�gn�c Judith za nim. Pielgrzym jednak by� r�wnie przera�ony jak starszy ko� i oba miota�y si� szale�czo w ko�o, podsycaj�c wzajemnie sw�j strach. Grace z ca�ej si�y szarpn�a Pielgrzyma i na moment zdoby�a jego uwag�. Wycofa�a go w stron� drugiego konia, wychylaj�c si� ryzykownie z siod�a, i si�gn�a do uzdy Guliwera. Odsun�� si�, ale ona post�pi�a za nim niczym cie�, wyci�gaj�c rami�, a� pomy�la�a, �e wyskoczy jej ze stawu. Prawie zaciska�a ju� palce na pasku, gdy ci�ar�wka zatr�bi�a. Wayne zobaczy�, �e oba konie podskoczy�y na ten d�wi�k i po raz pierwszy u�wiadomi� sobie, co zwisa z boku zwierz�cia pozbawionego je�d�ca. - Jasna cholera! Powiedzia� to na g�os i w tej samej chwili zorientowa� si�, �e zabrak�o mu bieg�w. By� na pierwszym, a wiadukt i konie zbli�a�y si� tak szybko, i� wiedzia�, �e pozosta�y mu jedynie hamulce ci�gnika. Wymamrota� kr�tk� modlitw� i nadepn�� na peda� mocniej, ni� wiedzia�, �e powinien. Przez sekund� wydawa�o si�, �e to zadzia�a. S�ysza�, jak ko�a z ty�u szoferki wgryzaj� si� w ziemi�. - No! Kochana dziecina! Potem ko�a si� zablokowa�y i Wayne poczu�, �e czterdzie�ci ton stali bierze we w�adanie swoje przeznaczenie. W majestatycznym, coraz szybszym �lizgu kenworth sun�� w stron� gardzieli wiaduktu, ca�kowicie ignoruj�c wysi�ki Wayne�a za kierownic�. Teraz by� on ju� tylko widzem i patrzy�, jak prawy bok kabiny pod nim styka si� z betonow� �cian�, pocz�tkowo jedynie w roziskrzonym poca�unku. Potem, gdy od ty�u doszed� ci�ar w�asny naczepy, rozleg� si� rozdzieraj�cy huk, od kt�rego zawirowa�o powietrze. Przed sob� Wayne dostrzeg� teraz czarnego konia, kt�ry odwr�ci� si� do niego przodem. Je�d�cem okaza�a si� dziewczynka - jej oczy pod ciemnym daszkiem czapki by�y rozszerzone ze strachu. - Nie, nie, nie - wymamrota�. Ko� jednak cofn�� si� nieufnie przed nim - dziewczyn� rzuci�o w ty� i spad�a na drog�. Na moment przednie nogi konia opad�y na ziemi�, gdy� przed wpadni�ciem ci�ar�wki na niego uni�s� g�ow� i znowu si� wycofa�. Tyle �e tym razem skoczy� prosto na samoch�d. Z ca�� si�� tylnych n�g zwierz� rzuci�o si� na prz�d szoferki, przeskakuj�c pionowe okratowanie wlotu ch�odnicy niczym przeszkod�. Metalowe podkowy na przednich nogach spad�y na pokryw� silnika, �lizgaj�c si� po niej w deszczu iskier. Rozleg� si� g�o�ny trzask, gdy kopyto uderzy�o w przedni� szyb� i Wayne straci� ca�y widok w powodzi szk�a. Gdzie dziewczyna? Bo�e, musi by� tam na drodze, przed nim. Wayne wbi� pi�� i przedrami� w szyb�, a kiedy si� roztrzaska�a, zobaczy�, �e ko� wci�� znajduje si� na masce. Jego prawa noga zaklinowa�a si� w podp�rki bocznego lusterka w kszta�cie litery V i zwierz�, obsypane kawa�kami szk�a, rycza�o z pyskiem pokrytym pian� i krwi�. Dalej Wayne dostrzeg� na skraju drogi drugiego konia, usi�uj�cego odku�tyka� na bok, z je�d�cem wci�� wisz�cym za nog� w strzemieniu. A ci�ar�wka wci�� jecha�a. Naczepa mija�a ju� �cian� wiaduktu i poniewa� nic nie powstrzymywa�o teraz jej znoszenia na bok, zacz�a powoli, bezlito�nie sk�ada� si� jak scyzoryk, bez wysi�ku kosz�c p�ot i wzbijaj�c fal� �niegu niczym statek transatlantycki. Gdy si�a rozp�du naczepy przekroczy�a p�d kabiny i spowolni�a j�, ko� na masce podj�� ostatni wielki wysi�ek. Podp�rki bocznego lusterka p�k�y i uwolnione zwierz� sturla�o si�, znikaj�c Wayne�owi z oczu. Na chwil� zaleg�a cisza - niczym w oku cyklonu - w kt�rej Wayne obserwowa�, jak naczepa ko�czy zgarnianie p�otu i skraju pola i wolno zaczyna zatacza� �uk w jego stron�. Zablokowany, w spokojnie zamykaj�cym si� k�cie scyzoryka, sta� drugi ko�, niepewny teraz drogi ucieczki. Wayne�owi wydawa�o si�, �e widzi, jak wisz�ca dziewczyna unosi g�ow� z ziemi, by spojrze� na niego, nie�wiadoma �ami�cej si� z ty�u fali. Potem znikn�a. Naczepa przelecia�a po niej, zaganiaj�c konia w stron� szoferki, niczym motyla w ksi��ce, i mia�d��c go tam w ostatecznym og�uszaj�cym trzasku metalu. - Halo? Grace? Robert Maclean przystan�� w przej�ciu przy tylnych drzwiach, trzymaj�c dwie du�e torby zakup�w spo�ywczych. Nie by�o odpowiedzi, wi�c przeszed� do kuchni i rzuci� siatki na st�. Zawsze lubi� kupowa� jedzenie na weekend przed przyjazdem Annie. W przeciwnym razie musieliby razem jecha� do supermarketu i sko�czy�oby si� na sp�dzeniu tam godziny, podczas kt�rej Annie roztrz�sa�aby subtelne r�nice pomi�dzy poszczeg�lnymi gatunkami towar�w. Nigdy nie przesta�o go zdumiewa�, jak kto�, kto w ka�dej chwili swego zawodowego �ycia podejmuje b�yskawiczne decyzje, stawiaj�ce na szali tysi�ce, a nawet miliony dolar�w, potrafi w weekendy sp�dzi� dziesi�� minut zastanawiaj�c si�, kt�ry rodzaj sosu pesto kupi�. Kosztowa�o to tak�e du�o wi�cej, ni� gdyby sam robi� zakupy, poniewa� Annie zazwyczaj nie udawa�o si� podj�� �adnej ostatecznej decyzji co do tego, kt�ry rodzaj jest najlepszy, i na koniec kupowali wszystkie trzy. Minusem tych samodzielnych wypraw by�a nieunikniona krytyka, kt�ra czeka�a go za kupienie nieodpowiednich produkt�w. Metod� prawnicz�, kt�r� stosowa� we wszystkich dziedzinach swego �ycia, Robert rozwa�y� obie strony tego zagadnienia i zakupy bez �ony wy�oni�y si� jako zdecydowanie zwyci�skie. Notatka Grace le�a�a przy telefonie, tam, gdzie j� zostawi�a. Robert zerkn�� na zegarek. Dopiero min�a dziesi�ta i potrafi� zrozumie�, �e w taki poranek dziewcz�ta chc� sp�dzi� wi�cej czasu na �wie�ym powietrzu. W��czy� klawisz odtwarzacza w automatycznej sekretarce, zdj�� futrzan� kurtk� i zacz�� wypakowywa� �ywno��. By�y dwie wiadomo�ci. Pierwsza, od Annie, wywo�a�a na jego twarzy u�miech. Musia�a zadzwoni� zaraz po jego wyj�ciu do supermarketu. Czas wstawa�, istotnie. Drug� nagra�a pani Dyer ze stajni. Prosi�a jedynie o telefon. Co� w jej g�osie spowodowa�o jednak, �e Robertowi zrobi�o si� zimno *** �mig�owiec zawis� na chwil� nad rzek�, jakby obejmuj�c ca�� scen�, po czym przechyli� nos i wzni�s� si� nad lasem, nape�niaj�c dolin� g��bokim, odbijaj�cym si� echem, g�uchym �oskotem swoich �opatek. Zataczaj�c ponownie ko�o, pilot spojrza� w d�. By�y tam karetki, wozy policyjne i pojazdy oddzia��w ratowniczych z migocz�cymi czerwonymi �wiat�ami, tworz�ce razem na polu wachlarz, obok masywnej ci�ar�wki, z�o�onej jak scyzoryk. Zaznaczyli miejsce, gdzie helikopter ma wyl�dowa�, a jaki� gliniarz dawa� jeszcze niepotrzebnie znaki r�k�. Lot z Albany zaj�� im zaledwie dziesi�� minut, a sanitariusze przez ca�� drog� pracowali, rutynowo sprawdzaj�c sprz�t. Teraz byli ju� gotowi i w milczeniu spogl�dali pilotowi przez i rami�, gdy ko�owa� i podchodzi� do l�dowania. S�o�ce b�ysn�o krotko w rzece, w chwili kiedy �mig�owiec przesun�� si� za w�asnym cieniem nad policyjn� blokad� drogi i czerwonym samochodem z nap�dem na cztery ko�a, kt�ry r�wnie� zbli�a� si� w stron� katastrofy. Przez okno policyjnego wozu Wayne Tanner patrzy�, jak �mig�owiec unosi si� nad l�dowiskiem, po czym �agodnie opada, wzbijaj�c zadymk� wok� gliniarza, kt�ry go nakierowywa�. Wayne siedzia� na przednim fotelu, z kocem na ramionach, trzymaj�c fili�ank� czego� gor�cego, czego jeszcze nie spr�bowa�. Nie rozumia� wi�cej z wrzawy na zewn�trz ni� z ochryp�ej, urywanej paplaniny policyjnego radia obok. Bola�o go rami�, na d�oni za� mia� ma�e rozci�cie, kt�re kobieta z karetki upar�a si� grubo zabanda�owa�. To nie by�o potrzebne. Wygl�da�o to tak, jak gdyby nie chcia�a, by - po�r�d takiej jatki - czu� si� wyobcowany Wayne widzia� Koopmana, m�odego zast�pc� szeryfa, w kt�rego samochodzie siedzia�, rozmawiaj�cego przy ci�ar�wce z lud�mi z oddzia�u ratowniczego. Nie opodal, oparty o mask� zardzewia�ego, bladoniebieskiego pick-upa, sta� niski my�liwy, kt�ry wszcz�� alarm. By� w lesie, us�ysza� �omot i poszed� prosto do celulozowni, sk�d zadzwoniono do biura szeryfa. Kiedy Koopman przyjecha�, Wayne siedzia� w �niegu na polu. Zast�pca by� prawie dzieciakiem i najwyra�niej nigdy nie mia� okazji ogl�da� tak fatalnej katastrofy, lecz dobrze poradzi� sobie z sytuacj� i wygl�da� nawet na rozczarowanego, gdy Wayne powiedzia� mu, i� nada� ju� sygna� na dziewi�tym kanale swojego CB. By� to kana� monitorowany przez policj� stanow�, kt�ra kilka minut p�niej zacz�a si� zje�d�a�. Teraz roi�o si� tutaj od nich i Koopman sprawia� wra�enie troch� zirytowanego, �e to ju� nie jego przedstawienie. Na �niegu pod ci�ar�wk� Wayne dostrzeg� odbicie blasku acetylenowo-tlenowych lamp lutowniczych, kt�rych faceci z oddzia�u ratowniczego u�ywali do ci�cia poskr�canego wraku naczepy i turbin. Odwr�ci� wzrok, walcz�c ze wspomnieniami tych d�ugich minut po tym, jak zamykanie scyzoryka si� zako�czy�o. Nie us�ysza� tego od razu. Garth Brooks, nie zwa�aj�c na nic, �piewa� dalej w odtwarzaczu, Wayne za� by� tak oszo�omiony faktem, i� sam prze�y�, �e nie by� pewien, czy to on, czy jego duch wysiada z szoferki. Na drzewach skrzecza�y sroki i pocz�tkowo my�la�, i� ten drugi odg�os r�wnie� pochodzi od nich. By� on jednak zbyt rozpaczliwy, zbyt natarczywy - rodzaj przed�u�onego pisku - i Wayne zda� sobie spraw�, �e to ko� zdychaj�cy w potrzasku. Zatkawszy uszy d�o�mi, uciek� na pole. Powiedzieli mu ju�, �e jedna z dziewczynek �yje, i widzia� sanitariuszy przy pracy wok� noszy, przygotowuj�cych j� do przewiezienia �mig�owcem. Jeden z nich przyciska� jak�� mask� do jej twarzy, a inny, w uniesionych wysoko r�kach, trzyma� dwa plastikowe woreczki z p�ynem pod��czone rurkami do ramion rannej. Cia�o drugiej dziewczynki wywieziono ju� wcze�niej �mig�owcem. Podjecha� czerwony samoch�d terenowy i Wayne zobaczy�, jak wysiada z niego wysoki brodaty m�czyzna, wyjmuj�c z ty�u czarn� torb�. Zarzuciwszy j� sobie na rami�, podszed� do Koopmana, kt�ry odwr�ci� si�, by si� z nim przywita�. Porozmawiali kilka minut, po czym Koopman zaprowadzi� go w niewidoczne miejsce za ci�ar�wk�, gdzie pracowano lampami lutowniczymi. Kiedy pojawili si� ponownie, brodaty facet mia� ponur� min�. Poszli porozmawia� z niskim m�czyzn�, kt�ry pos�ucha�, pokiwa� g�ow� i z kabiny swego pick-upa wyj�� co�, co wygl�da�o na pokrowiec od strzelby. Teraz wszyscy trzej zbli�ali si� do Wayne�a. Koopman otworzy� drzwi samochodu. - Dobrze si� pan czuje? - Tak, w porz�dku. Koopman skin�� g�ow� w stron� brodacza. - Pan Logan jest weterynarzem. Musimy znale�� tamtego drugiego konia. Teraz, przy otwartych drzwiach, Wayne s�ysza� ryk lamp lutowniczych. Zrobi�o mu si� od tego niedobrze. - Wie pan mo�e, w kt�r� stron� uciek�? - Nie, prosz� pana. Raczej nie m�g� zaj�� daleko. - Okay. - Koopman po�o�y� r�k� na ramieniu Wayne�a. - Nied�ugo pana st�d zabierzemy, dobrze? Wayne pokiwa� g�ow�. Koopman zamkn�� drzwi. Stali rozmawiaj�c przy samochodzie, ale Wayne nie s�ysza�, co m�wi�. Za nimi podnosi� si� �mig�owiec, zabieraj�c dziewczyn�. Czyj� kapelusz pofrun�� w zadymce. Wayne jednak nic z tego nie widzia�. Wszystko, co widzia�, to pokryty krwaw� pian� pysk konia i jego oczy wpatruj�ce si� w Wayne�a ponad postrz�pion� kraw�dzi� przedniej szyby, jak mia�y wpatrywa� si� w jego snach jeszcze przez d�ugi czas. *** - Mamy go, nie? Annie sta�a przy swoim biurku, zagl�daj�c przez rami� Donowi Farlowowi, kt�ry siedzia� i czyta� kontrakt. Nie odpowiedzia�, a tylko uni�s� brwi, ko�cz�c stron�. - Mamy - powt�rzy�a Annie. - Wiem, �e mamy. Farlow po�o�y� sobie kontrakt na kolanach. - Tak, chyba mamy. - Ha! - Annie podnios