9616

Szczegóły
Tytuł 9616
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9616 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9616 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9616 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Konrad Fia�kowski HOMO DIVISUS 1. Gdy si� obudzi�, by� dzie� i przez wielkie zajmuj�ce ca�� �cian� okno widzia� bezlistne ga��zie drzewa, a dalej prostopad�o�ciany zabudowa� z tarczami an- ten kierunkowych na dachach. Na zewn�trz by� wiatr id�cy porywami od g�r, ale jego pok�j by� d�wi�ko- szczelny i s�ysza� tylko bicie w�asnego serca. Czu� w ca- �ym ciele mrowienie. Cia�a swego nie widzia� pod na- ci�gni�tym pod sam� szyj� prze�cierad�em, na kt�rym nie by�o najdrobniejszej nawet zmarszczki. Chcia� po- ruszy� nog�... i nie m�g�. I wtedy przyszed� strach. Le�a� chwil� nieruchomo, a� znowu m�g� my�le�. Jest wiosna, wczesna wiosna... lub p�na jesie�. A wtedy by�a zima i przymarz�e p�aty lodu na szosie. Ten zakr�t nie wydawa� si� trudny, ale, ju� gdy skr�- ci� kierownic�, wiedzia�, �e ma za du�� szybko��. Po- tem wiedzia�, �e nie wyjdzie z tego zakr�tu, gdy peda� gazu osi�gn�� punkt oporu i czu� po�lizg k�. S�upki z czerwonymi �wiate�kami odblaskowymi z przeciwnej strony szosy by�y coraz bli�ej. Mia� pewno��, �e nie wytrzymaj� ci�aru tego wozu. Na moment, zanim w nie uderzy�, przekr�ci� w stacyjce kluczyk, bo by� starym kierowc� i zawsze najbardziej ba� si� �mierci w p�omieniach. Pami�ta� jeszcze szar� p�aszczyzn� ska�y z p�atami �niegu. Uderzenia nie poczu�... �I jednak �yj� � pomy�la�. � Pewnie mnie po�ata- li, jak mogli, a potem zastanawiali si�, czy prze�yj�. Nie sprawi�em im zawodu i s� zadowoleni. Zawioz� im kwiaty i podzi�kowania od cz�owieka, kt�ry wr�ci� z tamtej strony. Zawioz� w fotelu na k�kach, a potem sam si� b�d� martwi� dalej. A mo�e mia�em szcz�cie i b�d� chodzi�. A twarz... jak wygl�da moja twarz?" � poruszy� si� gwa�townie, ale lustra w pokoju nie by�o. �ciany by�y puste i tylko wydawa�o mu si�, �e odbijaj� wi�cej �wiat�a ni� zwyk�e �ciany, tak jakby pokryte by�y farb� odblaskow�. Gdzie�, ledwie s�yszalny � zabucza� brz�czyk. S�ysza� go tylko dlatego, �e cisza by�a tak zupe�na. Pr�bowa� unie�� g�ow�, ale g�owa by�a w he�mie i po- czu� jego ucisk na skroniach. I wtedy us�ysza� g�os: � Zbudzi�e� si�. Czekali�my, a� si� zbudzisz � to m�wi�a kobieta. G�os by� czysty, bez �adnych znie- kszta�ce�, tak jakby sta�a tu� obok, ale w pokoju nie by�o nikogo. � Czujesz si� pewnie s�aby i jest ci zim- no, ale nie martw si�, tak musi by� i wszystko to jest normalne. To minie i wtedy b�dziesz m�g� chodzi� na- wet na dalekie piesze w�dr�wki, a zim� je�dzi� na nartach. B�dziesz zdrowy, zupe�nie zdrowy, tak jak dawniej. � Jeste�... jeste� tego pewna? � Tak. Wszystko sprawdzili�my, ka�dy tw�j mi�- sie�, ko�ci. Wszystkie z�amania si� zros�y. Tw�j m�zg dzia�a normalnie. �adnych wi�kszych uszkodze�. Je- �li zechcesz, zapomnisz o swoim wypadku na zawsze. � Zapomn�? � Je�li zechcesz. Milcza� chwil� i tylko �ciany �wieci�y teraz ja�niej, a mo�e mu si� tylko wydawa�o. � Jak d�ugo tu jestem? � zapyta� w ko�cu. � D�ugo. Teraz jest wiosna. Za kilka dni zoba- czysz pierwsze zielone li�cie... � I wyjd� st�d... sam? � Tak. Przed tob� jeszcze wiele, wiele lat. Jeste� m�ody, Stef. � Wiesz, jakie mam imi�? � Oczywi�cie. Opiekuj� si� tob�. � Rozumiem. Operowa�a� mnie? � Operowa� ci� Telp, jest twoim prowadz�cym. Przyjdzie do ciebie potem. -A ty? � Jestem przecie� z tob�. � Rozmawiasz ze mn� tylko. � Zobaczysz mnie p�niej. Teraz jeste� izolowany. Jeste� jeszcze bardzo s�aby. Czujesz to przecie�. � Wracam, zdaje si�, z dalekiej drogi. � Nie rozumiem. � Ten wypadek. By� chyba powa�ny. To a� dziw- ne, �e �yj�. � My�la�e� wtedy... � Nic nie my�la�em. Nawet si� nie ba�em. Nic... w og�le nic. � Mia�e� szcz�cie, Stef. Tu� za tob� jecha�a ci�- �ar�wka. Wyci�gn�li ci� i w kilkana�cie minut by�e� w szpitalu. � Pami�tam, wyprzedza�em j� nawet tu� przed tym zakr�tem. Wyobra�am sobie, ile Kar mia�a z tym k�opot�w. Kiedy b�dzie mnie mog�a odwiedzi�? � Kar? � Tak. Kar, moja �ona. � Teraz jeste� jeszcze bardzo s�aby. Zobaczymy, jak sko�czy si� izolacja. � To d�ugo trwa? � Nie my�l o tym. Teraz za�niesz. I tak d�ugo ju� rozmawiamy. Zbudzisz si� silniejszy. Nie b�dziesz ju� czu� zimna. � Ale ja nie chc� jeszcze spa� � powiedzia� to i r�wnocze�nie poczu� senno��. Nie dos�ysza� nawet odpowiedzi. Zasn��. � Zbudzi�e� si�. �wietnie � niski m�czyzna po- chyla� si� nad nim. Widzia� jego oczy, wielkie, ciemne, o tym dziwnym spojrzeniu, jakie tylko maj� oczy kr�t- kowidza. � Jestem Telp, tw�j prowadz�cy. Jak si� czujesz, Korn? � Chyba dobrze � podci�gn�� nogi i usiad�. He�mu nie by�o. W pokoju by�o jasno i przez chwil� my�la�, �e to �wieci s�o�ce. Ale za oknem by� deszcz i tylko �ciany �wieci�y silnym ��tym blaskiem. � To �wietnie � powt�rzy� Telp. � Nie wiesz, jak bardzo si� ciesz�. Spr�buj wsta� � poda� mu r�k�. �Mog� si� porusza�, naprawd� mog� si� porusza�" � pomy�la� Korn. Bosymi stopami dotkn�� dywanu, kt�rym wy�o�ony by� pok�j, i wsta�. � Wcale nie czuj� si� s�aby � powiedzia�. � W porz�dku. Tak w�a�nie by� powinno. Pocz�t- kowo mo�esz nawet odczuwa� pewien nadmiar mocy twoich mi�ni, zanim si� do tego nie przyzwyczaisz. � Nie rozumiem. � Mechanizm jest nieistotny i do�� skomplikowa- ny. Ale tak w�a�nie jest. Pami�taj, �e jeste� silny, za- pewne silniejszy, ni� by�e� poprzednio. � Taka kuracja wzmacniaj�ca? � Co� w tym rodzaju. � Telp u�miechn�� si� i wtedy Korn spostrzeg�, �e Telp jest m�ody, w jego wieku, mo�e m�odszy nawet. Zrobi� kilka krok�w. Chodzenie nie sprawia�o mu trudno�ci. � Spr�buj zamkn�� oczy i przej�� jeszcze kilka krok�w � powiedzia� Telp. Korn zrobi� to i wiedzia�, �e Telp jest zadowolony. Wtedy zdecydowa� si� zapyta�: � A twarz... moja twarz jest w porz�dku? � Oczywi�cie. Chcia�by� zobaczy�? � Tak. � Lustro � powiedzia� Telp, mimo �e w pokoju nikogo nie by�o. � Przynios�? Telp u�miechn�� si� i wskaza� na boczn� �cian�. Jej cz�� odbija�a wn�trze pokoju i gdy si� Korn zbli- �y�, zobaczy� siebie. To by�a jego twarz, mo�e troch� inna, ale na pewno jego. W pierwszej chwili nie wie- dzia�, na czym polega r�nica, a potem zrozumia�. Jego twarz nie mia�a zmarszczek. � Zrobili�cie zabieg kosmetyczny � powiedzia�. � Trzeba by�o troch� ci� poprawi� � Telp u�mie- chn�� si� znowu. � Ale jeste� chyba zadowolony? � Tak. Chyba tak. Patrzy� teraz na swoj� twarz: kr�tko, przy sk�rze prawie przyci�te w�osy, i na dziwny opalizuj�cy ma- teria�, kt�ry go szczelnie opina�. Sk�ra opina�a si� tak�e na jego czaszce, tak jakby rozpychana by�a przez ni� od wewn�trz. Spojrza� na Telpa. Telp ubrany by� w str�j z tego samego materia�u. Guzik�w nie spostrzeg�. � Jak to si� zdejmuje? � zapyta�. Telp podszed� do niego i lekko szarpn�� materia� przy szyi. Materia� rozszed� si� wzd�u� niewidocznego szwu. Korn widzia� teraz swoj� pier� i cienkie zbiela�e blizny po d�ugich ci�ciach. � Krajali�cie mnie? � Tak, ale zros�o si� �wietnie, jak widzisz. � Zupe�nie nie czuj� tych blizn � powiedzia� Korn. � W og�le, zdaje si�, to wszystko, co zrobili�cie ze mn�, to dobra robota. � Oczywi�cie. Jestem dumny z ciebie, Korn, z ca- �ego twego cia�a. Korn spojrza� na Telpa, ale twarz tamtego by�a powa�na. � To by�o a� tak trudne? � Wi�cej. To by�a rzecz zupe�nie nowa. Unikalny zabieg. � Naprawd�? � Przekonasz si� jeszcze o tym. W ka�dym razie tw�j organizm jest bez zarzutu, jak dobry wy�cigowy samoch�d. Stuprocentowo sprawny, mo�e nawet nieco wi�cej ni� stuprocentowo. Wszystko przed tob�. Mo�esz zosta� nawet kosmonaut�. � Ta dziewczyna m�wi�a mi co prawda tylko o nartach... � Dziewczyna? � Ta, z kt�r� rozmawia�em tu� po przebudzeniu. � Ach, Koma. � Tak si� nazywa? � W�a�nie. Opiekowa�a si� tob�. Ja jestem tylko lekarzem, operacja i zabiegi wst�pne. Potem oczywi�- cie te� si� tob� zajmowa�em, ale jako lekarz, rozu- miesz? � Tak. Pewnie masz wielu pacjent�w. Kar ma ich zawsze za du�o. � Kto? � Kar, moja �ona. Musia�e� si� przecie� z ni� kon- taktowa�. � Tak, oczywi�cie. � Ona mnie tu umie�ci�a. To jaka� bardzo nowo- czesna klinika. Telp chwil� nie odpowiada�, patrzy� w okno na ga- ��zie drzewa poruszane wiatrem. � Jedno jest pewne, Korn � powiedzia� w ko�cu. � To, �e �yjesz, jej masz do zawdzi�czenia. � No i tobie... � Moja rola � Telp zawaha� si� � jest w pewnym sensie wt�rna. � Nie rozumiem. � Porozmawiamy jeszcze o tym. Teraz co� zjesz. Pierwszy prawdziwy posi�ek po d�ugim sztucznym od�ywianiu. Cieszysz si�? � Jasne. � Posi�ek wyda ci si� mo�e troch� dziwny, ale na razie jeste� na diecie. A ja p�jd� do innych moich pod- opiecznych. Korn chcia� go jeszcze zapyta�, kiedy sko�czy si� izolacja, ale wtedy w�a�nie drzwi si� otworzy�y, wje- cha� stolik i zapachnia�o bulionem. Telp przysun�� mu krzes�o. � Siadaj i jedz. Mo�e chcesz pos�ucha� muzyki. Ju� staro�ytni doceniali wp�yw muzyki na proces tra- wienia. � Jest tu gdzie� radio? � Korn rozgl�da� si�, ale radia nie zobaczy�. � Tylko g�o�nik. Czego chcesz pos�ucha�? � Wszystko jedno � Korn usiad� i roz�o�y� serwe- tk� na kolanach. Us�ysza� cichy trzask i pierwsze d�wi�ki melodii. � W��czy�e�? � Ja? Nie. To automat � powiedzia� Telp i wy- szed�. �Automat... � pomy�la� Korn. � Ca�y ten szpital jest automatyczny" � ale potem zacz�� je��, s�ucha� Mozarta i przesta� si� nad tym zastanawia�. Pomy�la� o tym raz jeszcze, gdy wsta�, a stolik samoczynnie wy- jecha� przez drzwi, kt�re rozwar�y si� na chwil�. Chcia� zobaczy�, co si� stanie ze stolikiem, podszed� do drzwi i czeka�, a� si� otworz�, ale pozostawa�y za- warte i widzia� tylko ich ��tawo opalizuj�c� po- wierzchni�. Wr�ci� na �rodek pokoju, spojrza� w okno, w szare niebo nadchodz�cego zmierzchu i zacz�� my- �le�. Potem po�o�y� si� i zasn��. Znowu by� na drodze w ten poranek, gdy nocny mr�z �ci�� wod� wieczornej odwil�y. Znowu wyprzedza� niezgrabne, wielkie auto- busy na autostradzie i widzia� na horyzoncie zbli�aj�ce si� g�ry. Wewn�trz by�o ciep�o, bo ogrzewanie praco- wa�o ju� kilkadziesi�t minut, i gdy wje�d�a� w pierw- sze serpentyny, pogwizdywa� marsza, kt�rego pa- mi�ta� ze swych harcerskich czas�w. A potem przy- marz�e p�aty �niegu na szosie, zakr�t i dziwny ucisk w �o��dku, gdy ko�a oderwa�y si� od nawierzchni. Zbudzi� si�. Czu� t�tno w skroniach. R�wnocze�nie us�ysza� g�os: � ...i znowu, znowu nie kontrolowany sen. To jest niedopuszczalne. Ile razy mam ci powtarza�... � Zgodnie ze schematem rekombinacyjnym ta faza musi nadej�� � to m�wi�a kobieta, kobieta, kt�- rej g�os zna�. � Nic mnie twoja faza nie obchodzi. To m�j pa- cjent. Kom otworzy� oczy. Telp sta� ko�o jego ��ka, poza nim nie dojrza� nikogo. � On ju� nie �pi. Zajmij si� nim. Ja potem wr�c�. Korn spojrza� na drzwi, ale tam tak�e nie by�o ni- kogo. Telp patrzy� teraz wprost na niego. � Nie s� przyjemne te wszystkie sny. Ale to minie. Potem b�dziesz mia� normalne sny, kt�rych nie b�- dziesz pami�ta�. � A ona, dlaczego ona wysz�a? � Kto, Koma? Wr�ci. W najbli�szym czasie b�- dziesz bardziej pod jej ni� moj� opiek�. Koma nadzo- ruje tw�j proces adaptacyjny. � Jest psychologiem? � Psychologiem te�. No c�, wracam do siebie. Przyszed�em tu, bo ci�nienie twojej krwi wzros�o, t�- tno ci podskoczy�o i chcia�em zobaczy�, co si� dzieje... � Wiesz, my�la�em nad tym i mam tego do�� � powiedzia� Korn. � Nie rozumiem. � Mam do�� tej izolacji. Czuj� si� zdrowy, zupe�- nie zdrowy, chc� zobaczy� rodzin�, jakie� znajome twarze. Chc� st�d wyj��. � Wyjdziesz nied�ugo. � S�ysza�em to ju� przedtem. � A c� by� chcia� us�ysze�? � Termin, jak�� dat�. Telp spojrza� na niego uwa�nie. � Przejdziesz proces adaptacyjny. To nie trwa d�ugo, dwa, trzy dni. Potem wyjdziesz i o reszcie sam zadecydujesz. Ale te kilka dni musisz poczeka�. Jeste� doros�ym cz�owiekiem, Korn. � Przy drzwiach od- wr�ci� si� jeszcze, spojrza� na Korna i powiedzia�: � Masz trzydzie�ci jeden lat i wszystko przed tob�. Pa- mi�taj o tym zawsze. Wyszed�, a Korn patrzy� w sufit, kt�ry jarzy� si� w mroku ledwo widoczn� niebieskaw� po�wiat�, i za- stanawia� si�, co naprawd� chcia� mu powiedzie� ten lekarz o szerokim czole, palcach, kt�re jeszcze nie dr�a�y, i oczach kr�tkowidza. Potem sufit przygas�. Le�a� w ciemno�ci. Otworzy� oczy, kiedy poczu� do- tkni�cie na czole, tu� pod lini� w�os�w. W pokoju znowu by�o jasno. Zobaczy� dziewczyn�. Siedzia�a na krze�le tu� obok ��ka i patrzy�a wprost na niego. �Wygl�da jak portret � pomy�la� � jak portret starych dobrych mistrz�w, kt�rzy nie udziwniali tego �wiata; jak portret wyj�ty z ram". � Ty jeste� Koma? � zapyta�. � Tak. Rozmawiali�my ju� ze sob�. Teraz przy- sz�am do ciebie. � Wiem, jeste� psychologiem. Kierujesz moim procesem adaptacyjnym. � Mo�na tak to nazwa�. Ale ca�y ten proces to po prostu rozmowa � m�wi�a spokojnie, wyra�nie jak dobry wyk�adowca. � Od czego chcesz zacz��? � To oboj�tne. Kiedy� zajmowa�e� si� astronomi�, prawda? � Tak, jeszcze przed matur�. Sk�d o tym wiesz? � Musisz przyj��, �e wiem o tobie bardzo du�o, przyj�� to jako za�o�enie i nie dziwi� si� wi�cej. Zgo- da? � Tak. A wi�c zajmowa�em si� astronomi�, to by�o wcze�niej, zanim zacz��em studia na wydziale biofi- zyki. � Ucieszy�am si�, gdy to znalaz�am. Z tymi, kt�- rzy patrzyli nocami w niebo, �atwiej mi si� rozmawia, s� troch� ponad czasem. To zostaje na ca�e �ycie. � Nie rozumiem. � Rozumiesz, tylko mo�e jeszcze o tym nie wiesz. Przypomnij sobie... Chcia� powiedzie�, �e nie wie, co m�g�by sobie przypomnie�, ale wtedy w�a�nie poczu� wieczorny wiatr ze spalonej s�o�cem r�wniny i pami�ta� niebo, na kt�rym b�yszcza�y jasne wieczorne gwiazdy. To by�o dawno, dziesi��, dwadzie�cia lat wcze�niej, droga z koleinami zastyg�ej gliny, niskie, glin� oble- pione chaty, beczenie k�z, a potem ta r�wnina i ruiny, z kt�rych oni patrzyli w niebo. � Nad pustyni� gwiazdy s� bli�ej � m�wi� sko�- nooki starzec � i dlatego zbudowali tu obserwato- rium. Nocami patrzyli w niebo, a rankiem, gdy wschodzi�o s�o�ce, schodzili w g��b, w podziemia na odpoczynek. To ju� tysi�c lat prawie, gdy odeszli, ale gdyby �yli dzisiaj, �yliby tak samo. Pami�ta� jego twarz, gdy tamten patrzy� w niebo. Zapami�ta� j� wtedy, twarz tego starca, kt�ry prowa- dzi� stary rozlatuj�cy si� autobus, �u� tyto� i targowa� si� o cen� przejazdu. Potem by�a noc i gdy wracali szos� przez pustyni�, gwiazdy nad pustyni� by�y bli- �ej. � Ty wiedzia�a� o tym obserwatorium? � zapyta�. � Tak. Ale wtedy by�e� jeszcze za m�ody i tak jak teraz wszystko wydawa�o ci si� niezmienne albo ra- czej bardzo powoli przemijaj�ce. Tak jest zawsze, do- p�ki jeste� m�ody. Gdy spostrzegamy, jak wszystko si� zmienia, jeste�my starzy. Od tego momentu dni s� coraz kr�tsze, lato ��czy si� z zim� i nast�pnym latem, a jesieni i wiosny prawie nie zauwa�amy. � Po co mi to m�wisz? � Bo czas jest twoim problemem. � Problemem? � Tak. Nie zrozumia�. Patrzy� uwa�nie na dziewczyn�, widzia� jej nieruchome ciemne oczy i w�osy, kt�re by�y g�adkie i spi�te z ty�u w wielki w�ze�. Spojrza� na jej r�ce, lecz w pierwszej chwili zobaczy� tylko ja- sn� plam� d�oni, kt�ra wyostrzy�a si�, gdy jej si� przyjrza�. �Jak w kinie, gdy obraz nastawia niewprawiony operator � pomy�la�. � Ale m�zg m�j nie jest w po- rz�dku, je�li widz� w ten spos�b. Zreszt� dobrze, �e w og�le widz�, i nie powinienem my�le� o takich dro- biazgach". � Ile ty masz lat, Koma? � zapyta�. � Ja? Czy to wa�ne? � Chyba jednak tak. Przemawiasz do mnie jak, powiedzmy, du�a starsza siostra wprowadzaj�ca ch�opaka w �ycie, a podejrzewam, �e bawi�a� si� jesz- cze w piasku, kiedy ja robi�em matur�. � Nigdy nie bawi�am si� w piasku � powiedzia�a to spokojnie jak wszystko inne, a jednak Kornowi wy- dawa�o si�, �e j� urazi�. � Takie niem�dre por�wnanie � powiedzia�. � W ka�dym razie jeste� m�odsza ode mnie. Przypusz- czam, �e masz mi co� do powiedzenia, i chcia�bym, �e- by� powiedzia�a to mo�liwie prosto i jasno. Przez chwil� nie odpowiada�a, a potem u�miech- n�a si�: � Stef � powiedzia�a � powiem ci jedno prosto i jasno. Ta rozmowa, jak i wiele innych, to moja pra- ca. Wiem, co robi�, i dlatego jeszcze troch� porozma- wiamy, chyba �e jeste� zm�czony. � Nie, nie jestem zm�czony i chcia�bym to jak najszybciej mie� za sob�. Potem mog� rozmawia� z tob� na wszystkie tematy, jakie zechcesz. � My�lisz, �e b�dziesz chcia�? Nie przypuszczam, by� chcia�. Powiedz mi, czy kiedykolwiek chcia�e� zo- sta� kosmonaut�? � Ka�dy ch�opak z mego pokolenia chcia�. � Ale potem jeszcze o tym my�la�e�? � Mo�e kiedy�. Nie pami�tam. A jednak pami�ta�. To by�o wtedy, gdy pierwsza za�oga wyl�dowa�a na Wenus. Widzia� w ekranie tele- wizora t�um na ulicach, chor�giewki ze srebrnym gro- tem kosmonauty i kwiaty, kt�re dziewczyny rzuca�y do samochod�w. A w samochodach widzia� ich twa- rze, znane z fotografii w gazetach, ludzi, kt�rzy wr�- cili stamt�d. Tych, kt�rzy wr�cili w metalowych skrzyniach w �adowniach rakiet, nie pokazywano, ale byli w tle tego wszystkiego, bo podkre�lali bohaters- two �ywych. Potem sp�ni� si� do kina, bo transmisja by�a d�uga i chcia� widzie� wszystko do ko�ca. Ale mia� ju� wtedy tyle lat, �e nie potrafi� sobie wyobrazi� siebie u�miechni�tego w samochodzie razem z nimi. Mo�e jeszcze potrafi�by my�le� o sobie tam na Wenus, opuszczaj�cego rakiet�, wchodz�cego w skafandrze w bia�y bezwietrzny opar planety. � Ja kosmonaut�. Jako� trudno to sobie wyobra- zi� � powiedzia�. � Wyprawa do odleg�ych planet, powr�t po la- tach... � Nie, to nie dla mnie. Milcza�a chwil�. � A czy nazwisko profesora Bedforda co� ci m�wi? � zapyta�a wreszcie. � Nie. Jakie� jego twierdzenie, dow�d? A mo�e powinienem go pami�ta� z jakiego� zjazdu? � Nie. To dawniejsze czasy. Przed twoim urodze- niem. Tw�j ojciec pami�ta�by zapewne to nazwisko. � To zadzwo� do niego i zapytaj go. � Nie �artuj. � M�wi� powa�nie. Je�li ci na tym zale�y. � Ja wiem, kto to by� Bedford. Nie jest zreszt� istotne, czym si� zajmowa�. Do historii wszed� jako pierwszy cz�owiek, kt�ry pozwoli� si� zamrozi�, �eby przetrwa�. Umiera� na raka i gdy stan by� beznadziej- ny, cia�o jego och�odzono, tak �e procesy �yciowe w organizmie usta�y, a rozpad tkanek nie nast�pi�. Potem zamkni�tego w hermetycznej pow�oce zanu- rzono w p�ynnym azocie. Teoretycznie proces by� od- wracalny. Ale tylko teoretycznie... W jego czasach nikt nie potrafi� naprawd� zrealizowa� tego powrotu. � I on postanowi� przetrwa� zamro�ony? � Przetrwa� tyle lat, a� ludzie zdob�d� sztuk� przywracania zamarz�emu cia�u �ycia i sztuk� lecze- nia raka. Dla niego czas si� zatrzyma�. � On umar�? � Nie, on trwa. Jest to ten trzeci stan mi�dzy �y- ciem a �mierci� � trwanie. Stan, gdy si� nie umiera i jest si� ponad czasem. Stan, w kt�rym kosmonauci lec� do Urana i Neptuna. Gdy on si� obudzi, Wega przesunie si� na niebie i w g��bi Kosmosu rozb�ysn� nowe s�o�ca. Korn patrzy� na Kom� i widzia� jej nieruchome oczy i twarz, kt�ra si� wyostrzy�a, gdy jej si� przygl�- da�. � Dla niego czas b�dzie takim samym problemem? � zapyta� w ko�cu. � Tak. Zrozumia�. By� wi�c w innym czasie. Ile min�o lat? O stuleciach nie my�la�, bo ci ludzie byli przecie� takimi samymi lud�mi jak on, mo�e nieco innymi, ale jednak zwyczajnymi lud�mi. A mo�e oni s� inni, tylko pokazuj� mu tak� twarz, kt�r� on zna, swoj� zawo- dow� twarz przeznaczon� dla takich jak on podr�ni- k�w z ciek�ego azotu. A �wiat si� zmieni� i obiektyw- nie istniej�ca twarz �wiata jest inna � obca, a wi�c przera�aj�ca. Patrzy� na �ciany, kt�re p�on�y nie- zmiennym blaskiem i stara� si� by� spokojny. � Ile... ile lat min�o? � zapyta� w ko�cu. � P� wieku, mo�e troch� wi�cej. � To du�o? � powiedzia� i r�wnocze�nie pomy- �la�, �e takie pytanie nie ma sensu. Ona jednak zrozu- mia�a. � Chyba du�o � patrzy�a na niego tym nieobec- nym spojrzeniem. � Mia�bym teraz ponad osiemdziesi�t lat... � Nie my�l tak. Masz trzydzie�ci jeden. Pami�taj, trzydzie�ci jeden! To tylko jest prawdziwe i tylko to jest wa�ne. Wracasz z podr�y, z dalekiej podr�y, jak kosmonauta. �� Wierzysz w to, Koma? � Wierz�. -� I co z tego? To jednak jest inny �wiat. � Ludzie s� zawsze tacy sami. A reszta to techni- czna dekoracja. � Mo�e tacy sami, ale ju� nie ci sami. Mia�em ro- dzin�, przyjaci�... � To wszystko przed tob�. � C� innego mo�esz mi powiedzie�. To nie b�dzie jednak proste. � Wola�by� umrze�, nie zbudzi� si� wi�cej? � Nie wiem. Chyba nie � patrzy� znowu na �ciany i wtedy jej twarz rozmywa�a si� w jasn� plam� z ciemnym zarysem w�os�w. � Poza �mierci�, to by�o jedyne wyj�cie. � Jak u Bedforda. � Tak. Tylko ty od pocz�tku mia�e� wi�ksze szan- s�. On jeszcze trwa. Dla niego �wiat b�dzie jeszcze trudniejszy... � Ale on si� na to zgodzi�! � Czy to wa�ne? Czy na swoje urodzenie wyra�a- �e� zgod�? Spojrza� na ni� i pomy�la�, �e chce by� sam. � Ty mnie obserwujesz... jak obiekt. Pewnie ro- bisz doktorat � powiedzia� i po raz drugi spostrzeg�, �e j� urazi�. � Nie, nie robi� doktoratu � powiedzia�a. � P�jd� ju�. Ja chc� ci po prostu u�atwi� poruszanie si� w tym troch� innym �wiecie. � Wi�c izolacja si� ko�czy? � Tak. Twoje ubranie czeka na ciebie � wskaza�a uchylon� �cienn� szaf�. Korn pomy�la�, �e przedtem szafy tam nie by�o, ale nic nie powiedzia�. � Jutro po- ka�� ci kilka stereowid�w, to znaczy film�w. � ...i mog� st�d wyj��? � przerwa� jej. � Tak. � W ka�dej chwili, teraz, za godzin�? � Tak. Jednak�e odradza�abym ci po�piech, ale zrobisz, jak zechcesz. I jeszcze jedno: tu jest tw�j zlicz � poda�a mu ma�y metalowy pier�cie� z t�oczonymi drobnymi znakami. � Co to jest? Karta indentyfikacyjna? � Wi�cej. To jedyna rzecz, kt�ra jest ci niezb�dna. Zapami�taj sw�j zlicz. Mo�esz zapomnie�, jak si� na- zywasz, ale zlicz musisz pami�ta�. �wiat�a jakby przygas�y i twarz dziewczyny wi- dzia� niewyra�nie. �Nie chc� zasn��" - pomy�la� i wi�cej ju� nic nie pami�ta�. Gdy si� zbudzi� i dotkn�� swego czo�a, czu� pod palcami wgniecenie sk�ry, takie jakie zostawia he�m. By� dzie�. Za oknem widzia� drzewo i pierwsze drobne, zielone li�cie. 2. �wiczenie wykonywa� powoli. Podci�gn�� si� w g�r�, bez wysi�ku, a� jego broda znalaz�a si� na wysoko�ci dr��ka. Pod palcami czu� g�adko�� metalu i jego zani- kaj�cy pod dotkni�ciem ch��d. Rozlu�ni� mi�nie i opad� na wyci�gni�tych ramionach w d�. Spojrza� z g�ry na Rota stoj�cego w zag��bieniu elastycznej pod- �ogi, kt�re utworzy�o si� pod ci�arem cia�a tamtego. � Dalej � powiedzia� Rot. Pu�ci� lew� r�k� dr��ek i teraz wisia� na prawej. Zacisn�� mocniej palce, spojrza� w g�r� na przezro- czyste sklepienie sali i rozpocz�� sw�j ruch w g�r�. �Moje rami� pracuje jak maszyna � pomy�la�. � Przekazuj� mu polecenie, a ono podci�ga mnie w g�r� bez wysi�ku. Gdyby jeszcze nie ta sztywno�� pal- c�w..." Wyprostowa� rami� i znowu na nim zwis�. Po- my�la�, �e pod�oga mo�e stanowi model pola z pun- ktem osobliwym w miejscu, gdzie sta� Rot. Zastana- wia� si� nad tym, a tamten pomy�la�, �e odpoczywa. � Zm�czony jeste�? � zapyta�. Korn potrz�sn�� g�ow�. � To druga r�ka � powiedzia� Rot. Korn chcia� pokaza�, jak �atwo przerzuca sw�j ci�ar z r�ki na r�k�, pu�ci� prawy dr��ek, ale palce lewej pokonuj�c sztywno�� zacz�y si� zwiera� o u�a- mek sekundy za p�no i poczu�, �e spada. Uderzy� o pod�og� i zacz�� si� zag��bia� w jej spr�ynuj�c� po- wierzchni�. I wtedy zacz�� pami�ta�: uczucie upadku, czarne �ciany szybu ��czone szarym spoiwem, ledwo uchwytna wo� st�chlizny i wreszcie uderzenie w lep- k�, elastyczn� powierzchni� rozst�puj�c� si� pod ci�- �arem jego cia�a. �luz, letni �luz zaklejaj�cy oczy, usta, �luz o smaku mleka, a potem ucisk w piersiach, brak oddechu i strach. A wcze�niej pami�ta� pracow- ni� z ekranami kontrolnymi pulsuj�cymi rytmem, 0 kt�rym wiedzia�, �e jest rytmem nadsystemu, i �wie- c�ce wska�niki cyfrowe licz�ce �do ty�u" ku zeru. Spojrza� na Rota. � W porz�dku, wszystko w porz�dku. � Powt�rzysz? � zapyta� Rot. � Oczywi�cie � odpowiedzia� i zacz�� po linie wspina� si� w g�r�. Pami�ta�, �e tam nie by�o liny, tylko klamry, kt�re by�y za wysoko, by ich dosi�gn�� z powierzchni �luzu. Po chwili zwisa� na prawej r�ce 1 podci�ga� si� na niej w g�r�, a r�ka pracowa�a jak automat, bez wysi�ku. Prysznic by� ciep�y i czu� uderzenia strumieni wody wgniataj�ce mi�nie na plecach. Rot czeka� na niego u wyj�cia kabiny, w kt�rej suchy, ciep�y stru- mie� powietrza rozp�aszcza� na sk�rze krople wody, zanim znik�y paruj�c. � Trening mi�ni palc�w, z tym zawsze najtrud- niej � m�wi� Rot. � Ale to jest konieczne. Si�a mi�ni to nie wszystko. Na to chyba nie narzekasz? � spoj- rza� na Korna. � Nie. Pracuj� jak dwa dobrze naoliwione podno- �niki. Wyszli na korytarz, d�ugi, sklepiony, opalizuj�cy tunel bez drzwi i bez okien, kt�rego pod�oga ugina�a si� lekko pod ich stopami. � Dzi� po po�udniu b�dziesz jeszcze p�ywa� � po- wiedzia� Rot. � A potem �wiczenia w wir�wce. � �le znosz� przeci��enia. Czy to konieczne? � Tak. Inaczej nie zawracaliby�my sobie tym g�o- wy. Idziesz na obiad? � Potem. Teraz mam jeszcze spotkanie z Kom�. � Z kim? � Z Kom�, psychologiem. Nie znasz jej? Rot spojrza� na niego uwa�nie. � Nie znam. Sk�d mam zna�? Ja si� zajmuj� wa- szymi mi�niami, a tak�e sportem i pilotowaniem. Te wszystkie inne sprawy mnie nie interesuj�. Tamci lu- dzie te�. Nic mi do nich. � Ale to mi�a dziewczyna. � Nic mi do nich � powt�rzy�. � Na szcz�cie je- stem zdrowym, normalnym cz�owiekiem. � A ja nie? � Ty � Rot patrzy� teraz prosto w g��b korytarza � ty te�, ale je�li raz trafi�e� do nich... Szkoda gada� � machn�� r�k�. � No, na razie. Spotkamy si� na p�ywalni. Stan�� w miejscu, gdzie na pod�odze korytarza ja- rzy� si� numer jego wyj�cia. �ciana korytarza rozwia�a si�, Korn poczu� tylko uderzenie ciep�ej fali powietrza i Rot przeszed� przez t� �cian�, kt�ra zaraz zmatowia�a i znowu opalizowa�a zielono jak ca�y korytarz. Korn te� odszuka� sw�j numer i gdy �ciana roz- wia�a si�, wszed� do laboratorium Komy. Nie by�o jej, jak zwykle. Poza spotkaniami, gdy le�a� w fotelu z he�mem uciskaj�cym skronie, nie widywa� jej. My- �la�, �e nie chce si� z nim spotyka� wtedy, gdy jego s�owa i zmiany elektrycznej aktywno�ci jego m�zgu nikn� nie zapisane i gdy to, co powie, przestaje by� obiektem analizy zapisanym w mnemotronach. Pot�- �ny fotel z he�mem sta� po�rodku pokoju. Widzia� cie- mny zarys oparcia na tle matowych okien przepusz- czaj�cych jedynie przy�mione �wiat�o dnia. Przewody w plastykowych obudowach, tworz�ce p�ki grubo�ci ramienia, znika�y pod pod�og�, a w jednej ze �cian umieszczono ekrany jarz�ce si� szar� po�wiat� ja�o- wej pracy urz�dzenia. � Ju� jeste�, Stef � us�ysza� g�os Komy. � Usi�d� w fotelu, zaraz przyjd� do ciebie. Za�o�� tylko nowe mnemony. Wszed� na cok�, na kt�rym umieszczono fo- tel, usiad� i poczu�, jak czujniki ukryte w pokry- ciu fotela odczytuj� kszta�t jego cia�a, zmienia- j�c krzywizny opar�. Patrzy� teraz z g�ry na pul- pit steruj�cy, za kt�rym za chwil� stanie Koma i spojrzy na niego tak jak zawsze, spojrzeniem, kt�re zna� i pami�ta�. Ekrany rozja�ni�y si�. Na pulpicie zamigota�y �wiat�a. Korn dotkn�� g�ow� oparcia i poczu� ucisk he�mu, a potem ten kr�t- ki moment zamroczenia, gdy kontury przedmio- t�w rozmaza�y si�, a potem wr�ci�y do w�a�ciwych kszta�t�w i proporcji. � Ju� id� � us�ysza� g�os Komy. Wesz�a, stan�a za pulpitem i spojrza�a tak, jak tego oczekiwa�. Stara� si� u�miechn��, ale ona jakby tego nie zauwa�a�a. � Tw�j zlicz, Stef? � zapyta�a. � Powtarza�em to ju� tyle razy. � Nie szkodzi. Powt�rz raz jeszcze! Teraz dzieci pami�taj� numer swego zlicza wcze�niej, zanim po- znaj� swoje imi�. Ciebie omin�y te wszystkie �wicze- nia wieku niemowl�cego, ale nadrobimy je powoli. A wi�c tw�j zlicz... � ASMI 413 9221. � �wietnie � u�miechn�a si�. � Ka�dy ma sw�j zlicz... � ...i wed�ug zlicza jest rozpoznawany przez Opie- kuna � doko�czy�. � A tw�j zlicz, Koma? Nigdy potem nie wiedzia�, dlaczego zada� to pyta- nie. Mo�e po prostu mia� ju� do�� sytuacji, w kt�rej te same odpowiedzi powtarza� dzie� po dniu i by�y one znane zar�wno jemu, jak i Komie, zanim pytanie zo- sta�o zadane. Mo�e pozornie, na chwil�, chcia� zamie- ni� si� z Kom� rolami, mimo �e by�o to niemo�liwe, bo przecie� on siedzia� w fotelu z he�mem, a ona ob- serwowa�a jego reakcje na ekranach pulpitu steruj�- cego. Zada� to pytanie i spostrzeg� twarz Komy znie- ruchomia��, bez wyrazu. � Nie powiniene� by� tego m�wi� � powiedzia�a powoli. � Dlaczego to zrobi�e�? Dlaczego ludzie s� tacy? � Ale� Koma... � ...bawi� si� w piasku albo robi� doktorat. To wszystko tak�e kiedy� powiedzia�e�. � Nie rozumiem. Naprawd� nie wiem, o co ci chodzi. Chcia�a odpowiedzie�, ale nagle znieruchomia�a i Korn patrz�c na ni� z g�ry odni�s� wra�enie, �e spoza tych �cian Koma nads�uchuje g�os�w, kt�rych on us�ysze� nie jest w stanie. Potem spojrza�a na niego i odruchowo poprawi�a w�osy. � A wi�c pami�tasz ju� sw�j zlicz. A jaki jest stan twoich mi�ni? � My�l�, �e dobry. � �adnych trudno�ci? Milcza� chwil�. � To Rot ju� ci m�wi� o tym upadku? � Niepotrzebnie si� tym a� tak przejmujesz � po- wiedzia�a. � Naprawd� nie ma powodu. C�, chwi- lowa sztywno�� palc�w. To si� zdarza ka�demu. � To nie to, Koma... � Wi�c w czym problem? Nie mo�esz sobie przy- pomnie�? Nie chcia� sobie przypomnie�, ale sam nie wiedz�c kiedy zacz�� o tym my�le�. Szyb, zapach st�chlizny i �luz... � Nie! Ty mnie zmuszasz, bym o tym my�la�. Nie chc�. S�yszysz! Patrzy�a na niego, nic nie rozumiej�c. � Przepraszam ci�, Koma � powiedzia�. � To wspomnienie czego�, czego nie prze�y�em. Wiem o tym. Nie mog�em niczego takiego prze�y�. Nie by�em nigdy w takim laboratorium. I ten �luz, �luz o smaku... mle- ka. � I co jeszcze? � Szyb, w kt�rym spadam i liczniki licz�ce wstecz. Podesz�a do niego i poczu� dotyk jej d�oni na swo- jej r�ce. � Nie my�l o tym, Stef � powiedzia�a. � Wiem, �e niczego takiego nie prze�y�e�. To wszystko niepraw- da. Czasem w snach jeste�my w miejscach, kt�rych nigdy nie widzieli�my, i uczestniczymy w zdarzeniach, kt�rych nigdy nie by�o. Potem w momencie przebudze- nia nie wiemy, czy dzia�o si� to naprawd�, czy wszystko jest tylko z�udzeniem. Ty, Stef, budzisz si� ze snu, z d�ugiego snu, snu trwaj�cego dziesi�tki lat. Pochyli�a si� nad nim i widzia� z bliska jej twarz. Wtedy pomy�la�, �e nie spostrzeg� tej chwili, w kt�rej wchodzi�a na stopnie fotela. Wcze�niej by�a na dole, a potem tu� przy nim; �e jest w tym jaka� nieci�g�o��, taki brak ci�g�o�ci w czasie i przestrzeni, jaki widzi si� w stereowizji, kiedy zmienia si� uj�cie, ale nig- dy nie obserwuje si� w �yciu. Nie rozumia� tego i ta niepewno�� musia�a zniekszta�ci� odbierane pr�dy jego m�zgu, bo wykresy w ekranach zafalowa�y niedostrzegalnie, ale Koma spostrzeg�a to, mimo �e przed chwil� jeszcze my�la�, �e patrzy tylko na jego twarz. � Co si� sta�o? � zapyta�a. � Nic. Nic szczeg�lnego. Nie powiedzia� jej. Zawsze m�wi� jej wszystko, o czym my�la�, bo ufa� jej i by�a jedynym ��cznikiem jego �wiata, �wiata zapisanego w jego m�zgu z tym, co go otacza�o. Nie powiedzia� jej, bo przecie� nie m�g� powiedzie� tej dziewczynie, �e widzi j� jak obraz stereowizyjny, j�, kt�rej dotyk przed chwil� je- szcze czu� na swojej d�oni. � A jednak co� ci�... � zawaha�a si� przez mo- ment � zaniepokoi�o � doko�czy�a. Pomy�la�, �e jest to w�a�ciwe okre�lenie, kt�rego on nie sformuowa�, odczytane przez Kom� z faluj�- cych wykresami ekran�w. � Nie, naprawd� nie... Przygl�da�a mu si� uwa�nie. � Stef � powiedzia�a w ko�cu � nie mog� dzisiaj nawi�za� z tob� pe�nego kontaktu. To niedobrze. Czy ty mi nie ufasz? � Je�li ufam komukolwiek, to tobie. � Ja wiem, te twoje przywidzenia. Chcia�by�, �e- bym ci to wszystko wyt�umaczy�a, sk�d, dlaczego... A ja nie mog� tego zrobi�. Dlatego przestajesz mi ufa�. Tak jak dziecko, gdy przekona si�, �e rodzice nie s� wszechmocni. � Nie �artuj, Koma. Nie jestem dzieckiem. � Ale mechanizm jest ten sam � wr�ci�a do pulpitu steruj�cego � a wyja�ni� ci tego wszystkiego nie mog�. C�, musisz si� z tym pogodzi� i ufa� mi mimo to. Koma czeka�a. Powinien jej by� teraz wszystko po- wiedzie�, a jednak nie powiedzia�. Pomy�la�, �e krzy- wdzi t� dziewczyn�, kt�ra przebywa z nim tyle godzin ka�dego dnia, mimo �e na pewno ma swego ch�opaka, kt�remu m�wi, �e dzi� si� z nim nie zobaczy, bo ma pacjenta, szczeg�lnie trudny przypadek wymagaj�cy wiele czasu i opieki, i ten ch�opak nie lubi go, nie jego, Stef a Korna � nie lubi bezimiennego pacjenta Komy, po prostu jednej ze spraw, kt�rymi Koma si� zajmuje, gdy jest sama. Koma czeka�a dalej i patrzy�a na niego. Zrozu- mia�, �e powinien co� powiedzie�. � Dlaczego... dlaczego to mia�o smak mleka? � zapyta� w ko�cu. � To nie mia�o �adnego smaku. To by� sen, tyl- ko sen, jeden z wielu, jakie �ni�e� w swoim �y- ciu. Twarz Komy, kt�r� przed chwil� jeszcze widzia� wyra�nie, rozmazywa�a si�. �Zasypiam" � pomy�la� i nie widzia� ju� Komy, tylko �nie�n� p�aszczyzn� stoku zamkni�t� daleko w dole ciemnym pasmem lasu, czu� swoj� szybko�� i mro�ne suche powietrze. Zmru�y� oczy, bo s�o�ce odbija�o si� od �niegu, i czu� wibracje swoich mi�ni amortyzuj�cych drobne nie- r�wno�ci stoku. W przodzie, ni�ej, widzia� ��ty ska- fander dziewczyny nikn�cy chwilami w chmurze dro- bnych kryszta��w �nie�nego py�u, wtedy gdy niewido- cznym ruchem nart zmienia�a kierunek. Zbli�a� si� do niej, bo jecha� po prostej nie wytracaj�c szybko�ci, ze �wiadomo�ci�, �e jedzie troch� powy�ej w�asnych mo- �liwo�ci, z t� �wiadomo�ci�, kt�ra dopiero daje pe�ne zadowolenie. Z lewej mign�y pierwsze pokryte �nie- giem kosodrzewiny. Wtedy dziewczyna znikn�a i wi- dzia� tylko k��b �niegu zsuwaj�cy si� coraz wolniej w d�, a potem nieruchom� sylwetk� � ��t� plam� skafandra i czarne kreski odrzuconych nart. Jecha� teraz wprost na ni� z tym uciskiem w piersi, kt�ry jest strachem. Ba� si� o ni�, o t� dziewczyn�, kt�rej twarzy ani imienia nie m�g� sobie przypomnie�, ale wiedzia�, �e jest mu bliska. Przy skr�cie poczu� zwielokrotniony ci�ar swego cia�a, ale wytrzyma� i wytraci� szybko��. Przypad� bokiem do �niegu i wyci�gaj�c r�k� w r�ka- wicy si�gn�� do jej kaptura. Zobaczy� jej twarz. To by�a Koma. Ona si� �mia�a. Obudzi� si�. G�ow� mia� poza he�mem. Widocznie poruszy� si� zbyt gwa�townie i uchwyty przyciskaj�ce elektrody do skroni pu�ci�y. Za pulpitem steruj�cym nie by�o nikogo. Opar� si� o por�cze fotela i wsta�. Czu� odpr�enie, kt�re przychodzi po sko�czonym zje�dzie, i s�abo�� mi�ni pami�taj�cych wysi�ek. Cie- p�o pomieszczenia sprawia�o mu rado��, tak� sam�, jak ciep�o opalanej izby, po odpi�ciu i otrzepaniu ze �niegu nart. Rozejrza� si� wok�. Ekrany by�y szare i puste. Gdzie� z s�siedniego pomieszczenia us�ysza� g�os Telpa. � ...jestem temu przeciwny. Badania nie zosta�y zako�czone, wyniki nie s� opracowane... � Sko�czmy t� dyskusj�... � to by� g�os Komy. � Decyzja zosta�a podj�ta. Twoja praca... � Moja praca nie jest najwa�niejsza. To jest tak�e m�j pacjent. � M�j tak�e. � ...w tym sensie, jak ka�dy z nas. Ale jego stan fizyczny... � Telp, pracujesz tu dostatecznie d�ugo, aby wie- dzie�, �e takie decyzje nie s� zmieniane. Wi�cej na ten temat nie b�dziemy rozmawia� � Koma m�wi�a spo- kojnie, mo�e nieco g�o�niej ni� zazwyczaj. Telp nic nie odpowiedzia� i Korn us�ysza� jego kro- ki. Szed� ku wyj�ciu. Korn widzia� rumieniec na jego policzkach. Poruszy� si� i wtedy Telp go zauwa�y�. Podszed� do niego. � �egnaj, Stef. Wi�cej si� ju� nie zobaczymy. � Co si� sta�o? � Wyje�d�asz. Dowiesz si� o tym wkr�tce. By�e� dobrym pacjentem, lepszym ni� ja lekarzem. � Nie rozumiem. � Widzisz, lekarze w tych czasach to tak�e kon- struktorzy r�k, g��w i wspomnie�. Wspomnie� pac- jenta, oczywi�cie. To nie tylko konserwatorzy i napr�- wiacze, jak by�o kiedy�. Teraz mo�na cz�owieka prze- konstruowa�, poprawia� tak, by m�g� polecie� na ksi�yc Urana i nadzoruj�c automaty pracowa� w sztolniach, gdzie jest wieczny mrok i kosmiczny mr�z, a mimo to, aby widzia� wszystko i by�o mu cie- p�o. Albo by pracowa� w g��binie morza bez skafan- dra jak ryba g��binowa. I �eby by� szcz�liwy... ale 0 to najtrudniej. Chcia�bym, �eby� by� szcz�liwy, Stef. � Czy my�lisz, �e b�dzie to a� tak trudne? � Nie wiem. To tak�e zale�y od ciebie. I chcia�- bym, �eby� jeszcze jedno wiedzia�. To, czym jeste�, to konstrukcja nieznana. Eksperyment tego, co nazywa si� medycyn�. � M�wi�e� o tym. � Tak, ale chc�, �eby� to zrozumia�. � Eksperyment chyba udany. Czuj� si� przecie� znakomicie. � Ale jeste� inny. Inny ni� by�e� i inny ni� inni lu- dzie. Korn nie odpowiedzia�, a Telp patrzy� na niego uwa�nie. � Zrozumia�e� mnie? � zapyta�. � Nie bardzo. Jak to inny? Nie czuj� tego. � Nie mo�esz czu�, bo nie mo�esz wyj�� z siebie 1 spojrze� na siebie z zewn�trz. A to, co i jak czujesz, uwa�asz za naturalne. Ale potem dowody po�rednie przekonaj� ci� o tym. � Po co mi to m�wisz? � Chc�, �eby� wiedzia�. Jeste� cz�owiekiem, a ja mimo wszystko jestem lekarzem i dlatego powinie- nem ci to powiedzie�. � I co jeszcze? � Korn powiedzia� twardo. � Wola�by� nie wiedzie�? �Nie wiedzie�" � pomy�la� Korn. Teraz ju� wiedzia� i to, czego by chcia�, nie mia�o ju� �adnego znaczenia. �- Na czym polega ta... modyfikacja? � zapyta�. � Na wielu drobnych usprawnieniach, ale przede wszystkim na tym, �e jeste� niewystabilizowany. Nie mog�em tego zrobi� inaczej, Korn. � Niewystabilizowany? � Tak. I mo�esz przesta� by�, nagle niespodzie- wanie, a mo�e bezpowrotnie. � Umrze�? i Telp spojrza� na niego jako� dziwnie. � Nie � powiedzia�. � Po prostu przesta� by�. � Nie pojmuj�. O czym ty m�wisz? � Musia�em ci o tym powiedzie�, musia�em, bo inaczej nie mo�na z cz�owiekiem. I wybacz mi chocia� ty, bo mog�em tego nie robi�, i to dla mnie nie ma us- prawiedliwienia. Telp odwr�ci� si�. Korn schwyci� go za rami�, ale r�ka obsun�a si� po �liskim materiale ubrania tamte- go- � ..nie ma usprawiedliwienia... � powt�rzy� jesz- cze Telp i �ciana rozwieraj�c si� zrobi�a mu przej�cie. Wyszed� nie ogl�daj�c si�, ale gdy Korn chcia� biec za nim, �ciana by�a ju� zawarta i delikatnie, elastycznie odrzuci�a go. � On by� troch� dziwny, Stef, prawda? � us�y- sza� g�os Komy. Odwr�ci� si�, ale Komy nie by�o. � A ty wyje�d�asz do instytutu, gdzie b�dziesz praco- wa�, �y� tak jak wszyscy ludzie. To nast�pny etap adaptacji. � Ale on, dlaczego on m�wi� w ten spos�b? � Chcia�by ci� tu mo�e jeszcze na d�u�ej zatrzy- ma�. Nie rozumie, �e jeste� nie tylko jego pacjentem, �e jeste� cz�owiekiem. Nie mo�esz tu �y� tygodniami w odosobnieniu. Badania testowe, p�ywanie, rozmowy ze mn�, to nie wszystko. Cz�owiek musi pracowa�, spotyka� innych ludzi, co� tworzy� i by� cz�ci� wiek- szej ca�o�ci. Inaczej zaczyna my�le� o rzeczach, kt�re nie istnia�y, jest sam i przestaje by� szcz�liwy. � Rozumiem. Ale to, co m�wi�... � M�wi si� r�ne rzeczy, kt�rych si� p�niej �a- �uje lub zapomina. Ale nie miej do niego �alu. To wielki lekarz, wielki kreator, tylko jak wszyscy tacy ludzie widzi ten �wiat zniekszta�cony przez sw�j nie- typowy umys�. � A wi�c m�wi� nieprawd�? � Nie, to by�a tylko inna prawda, jego prawda. To, �e kom�rki twego cia�a w ci�gu twego �ycia doko- nuj� kilkudziesi�ciu podzia��w, a potem �ycie musi usta�, to tak�e prawda, ale czy z tego powodu ludzie nie kochaj�, nie ciesz� si� �wiatem? On rozmawia� z sob� samym, nie z tob�, Korn. To jego, a nie tw�j problem. � A ja, co b�dzie ze mn�? � Zadajesz odwieczne pytanie ludzi. Nigdy wcze- �niej o tym nie my�la�e�? Musia�e� my�le�, nie pami�- tasz tylko tego. A jednak pami�ta�. Widzia� ojca pochylonego nad biurkiem w ciep�ym kr�gu �wiat�a staro�ytnej �ar�wki, grzebi�cego w pa- pierach, kt�re by�y jego prac�. Ojciec by� historykiem i wiedzia� o dziwnych sprawach, kt�re by�y ju� wtedy przesz�o�ci�, lecz jednocze�nie trwa�y w pami�ci sta- rych ludzi. By� historykiem pocz�tku czas�w atomu, atomowych stos�w i eksperymentalnych chmur-grzy- b�w, czas�w niepokoju i nadziei. Gdy wszed� wtedy do jego pokoju, za oknem by�a noc i zapach maciejki, a drzewa po drugiej stronie ulicy przes�ania�y Ksi�- �yc, kt�ry wschodzi�. Przed ojcem le�a� ma�y ��ty skrawek papieru pokryty nier�wnymi znakami ude- rze� starej, r�cznej jeszcze maszyny. Ojciec podni�s� g�ow� i zobaczywszy jego wahanie powiedzia�: Chod�, przeczytaj". Nie zrozumia� tego dziwnego wiersza, ale potem czyta� go jeszcze wiele razy i pa- mi�ta� do teraz. �O czym to jest?" � zapyta� wtedy. __�Przeczytaj g�o�no" � powiedzia� ojciec. Podni�s� ksi��k� i niepewnym, niezupe�nie jeszcze m�skim g�o- sem zacz�� czyta�: ^ Czy nadejdzie zim� J gdy odwil� �nieg taje ^ czy wiosn� ( ' gdy jab�o� kwiatami si� bieli czy latem * gdy wiecz�r dnia ciep�o oddaje 'I a mo�e jesieni� ,, J gdy li�� ziemi� �cieli >_$ I usta wypali J i oczy spopieli sj �arem s�o�c bij�c . ob�oki obieli ' I pszczo�� zatrzyma i mr�wk� osmali i ludzi utleni cho� kiedy� si� �miali ustami co by�y krtaniami co by�y p�ucami co s� ju� popio�em w�r�d �eber kt�re radiuj� jak kiedy� m�wi�y skr�cone i puste zwapnia�ym studrzewem A S�o�ce zostanie i chmury zostan� i las wykie�kuje, gdzie oni zmurszeli i �wierszcz si� odezwie ukryty w murawie i mutant zaskrzeczy w wieczornej k�pieli o ludziach co byli a potem min�li o s�o�cach co b�ys�y a potem usta�y o domach co wznie�li a potem run�y " i gwiazdach co noc� na wszystko patrza�y > �Nie rozumiem � powiedzia�, gdy sko�czy� czy- ta�. � To nieprawda". �Tego nie by�o � powiedzia� ojciec. � Ale jest prawda tamtych czas�w". �Nie ro- zumiem, po co si� tym zajmujesz. To przecie� bez zna- czenia" � powiedzia� z t� pewno�ci� nadwiedzy na- stolatka. � Teraz nie ma i nie b�dzie takich proble- m�w". Ojciec spojrza� na niego wtedy jako� powa�- nie: �Mylisz si�, m�j drogi. Tylko naiwni wyobra�aj� sobie to, co b�dzie, jako autostrad� w przysz�o��. B�- dzie to trudna, kr�ta droga, ale i tak ni� przejdziemy, i tylko to jest naprawd� wa�ne". 3. �wiadomo�� wr�ci�a, gdy poczu� wstrz�s. Pomy�la�, �e si� przebudzi�. Czu� zm�czenie, jak po ci�kim dniu pracy i kr�tkiej drzemce, kt�ra nie jest prawdziwym wypoczynkiem. Przez chwil� zdawa�o mu si�, �e zdrze- mn�� si� noc� w poci�gu, kt�ry zatrzyma� si� na chwil� na ma�ej ciemnej stacyjce, a to szarpni�cie i zgrzyt spo- wodowa� niewprawny maszynista ruszaj�c w dalsz� drog�. Potem, gdy spostrzeg� ju�, �e to nie jest poci�g, pomy�la�, �e to skojarzenie jest jakim� dalekim przy- pomnieniem podr�y z dzieci�stwa, i wtedy dopiero u�wiadomi� sobie, �e przecie� nigdy nie podr�owa� tak� kolej�. Mo�e ojciec opowiada� mu kiedy� o takiej podr�y. Nie zastanawia� si� nad tym d�u�ej, bo dojrza� w ekranie p�yt� lotniska, a dalej g�ry. Pulpit sterowni- czy otaczaj�cy go p�kolem migota� �wiat�ami i czu� lekkie ko�ysanie kabiny na amortyzatorach, kt�re przed chwil� dotkn�y powierzchni lotniska. � Strator zako�czy� lot � us�ysza� g�os gdzie� z wy- sokiego oparcia fotela tu� przy uchu. � Po otwarciu w�azu nale�y przyciskiem w prawej por�czy fotela zwol- ni� blokad� i opu�ci� strator. Pilot automatyczny dzi�- kuje za skorzystanie z jego us�ug. Zawsze jest na rozkazy � co� szcz�kn�o i lewa strona kabiny drgn�a. Najpierw w szparze rozwarcia zobaczy� promienie s�o�ca, a gdy �ciana opadaj�c z wolna ruchem opusz- czanego trapu dosz�a do po�o�enia horyzontalnego, poczu� gor�ce powietrze wypieraj�ce ch�odne, klima- tyzowane, z wn�trza kabiny. Z opadaj�cej �ciany wy- odr�bni�y si� schodki, a gdy dotkn�y ziemi, nacisn�� przycisk, tak jak to powiedzia� automat. Wsta� i mru��c oczy zszed� na betonow� po- wierzchni� p�yty lotniska. Teraz dopiero poczu� na- prawd� suche, gor�ce powietrze pustyni. Rozejrza� si�. Za prostok�tn� p�yt� lotniska, osmalon� gdzienieg- dzie spalinami startuj�cych rakiet, sta� odkryty tere- nowy �azik, a przy nim dwoje ludzi. Kobieta w bia�ej sukience bez r�kaw�w by�a wy�sza od m�czyzny i przez chwil� pomy�la�, �e jest to Koma. Ale gdy zbli- �a� si� do kraw�dzi p�yty, wiedzia� ju�, �e jest to obca kobieta, kt�rej nigdy przedtem nie widzia�. M�czy- zna pali� fajk�. � Jestem Nort, Bert Nort � powiedzia� � a to moja �ona Elsy. Kobieta u�miechn�a si� i zobaczy� jej du�e bia�e z�by i ciemne oczy, w kt�rych nie by�o u�miechu. M�- czyzna u�cisn�� mu r�k� i patrzy� na niego uwa�nie z do�u jasnymi oczyma pozbawionymi prawie t�cz�wek. � A ty jeste� Korn, nasz nowy manipulator. t � Manipulator? I � No tak, manipulator. Obejmiesz zak�ad naszego nieod�a�owanego Tertona, czy� nie tak? � Nie wiem... � odpowiedzia� po chwili i spo- strzeg�, �e tamten przygl�da mu si� uwa�nie. � Jak mo�esz nie wiedzie�? � zapyta� w ko�cu. � Takie rzeczy si� wie. � Nie, Koma mia�a to wcze�niej wyja�ni� u was. � Koma, kt� to znowu? � spostrzeg�, �e roz- mowa denerwuje ma�ego cz�owieka. � Pewnie znowu jaka� personifikacja Opiekuna � powiedzia�a Elsy. � Teraz ci�gle r�ni ludzie otrzymuj� personifikacje. � Ciesz si�, �e ja jej nie mam. � Wiesz, �e to mnie nie obchodzi � Elsy powie- dzia�a to spokojnie. � Ju� dawno mnie to nic nie obchodzi � doda�a. � Dobrze, ju� dobrze � Nort machn�� r�k�. � Takie przekomarzanie rodzinne � wyja�ni� patrz�c na Korna. � A to, co m�wisz, jest zupe�nie mo�liwe. Od kilkunastu godzin nie mamy ��czno�ci z Opieku- nem. ��cza gdzie� wysiad�y. � To Komy nie ma... � powiedzia� Korn. �Nie ro- zumiem tego, o czym oni m�wi� � pomy�la� Korn � ale nie mog� przecie� zacz�� mego pobytu tutaj od tego, �e nic nie wiem i niczego nie rozumiem". � M�wi� ci. ��cza wysiad�y. Nie jeste� jedyny � u�miechn�� si� jako� dziwnie � kt�ry g��boko to prze�ywa. � Jed�my wreszcie � powiedzia�a Elsy. � Korn na pewno nie jest przyzwyczajony do tych temperatur i t�skni do k�pieli. Wsiedli do �azika. Elsy siad�a razem z Kornem na tylnym siedzeniu. Nort prowadzi�. Droga by�a prosta i r�wna � po prostu pas betonu po�o�ony na piasku pustyni. Zaraz za lotniskiem wjechali w smug� d�u- giego cienia rzucanego przez ostry szczyt g�ry, kt�rej nazwy Korn nie zna�. S�o�ce znikn�o i widzia� tylko czerwone niebo, czerwie�sze ni� w jego czasach. Za- czyna� si� zmierzch, ten sam, kt�ry pozostawi� za sob�, tysi�ce kilometr�w na p�noc i wsch�d, z insty- tutem, w kt�rym on, Korn, przesta� trwa�. Poprzez ni- skie, ledwo s�yszalne buczenie silnika innego ni� sil- niki w jego czasach s�ysza� cykady i czu� na twarzy gor�cy podmuch powietrza i zapach sza�wii. � Terton lubi� te strony � powiedzia�a Elsy. � Ty mo�e tak�e je polubisz. � Terton lubi� swoj� prac� � powiedzia� Nort. � By� najlepszym manipulatorem, jakiego zna�em. � Terton to ten, kt�ry umar�? � Tw�j poprzednik � wyja�ni� Nort. � Mia� wy- padek w starej pracowni... Widocznie zabezpieczenia nie by�y dostateczne. � Ja obejmuj� po nim pracowni�? � Tak. Do tego czasu by�a zamkni�ta, opiecz�to- wana. Przez p� roku nie mogli znale�� nikogo na jego miejsce. Dopiero ty... � Ja nie znam si� na tym. Wy tego nie wiecie, nie mo�ecie wiedzie�, ale to chyba pomy�ka. Ja nie jestem manipulatorem. � Nie �artuj. Przys�any tu zosta�e� specjaln� de- cyzj� Opiekuna. On si� nie myli. Korn nie odpowiedzia�. Patrzy� w mrok pustyni, w kt�rej znikn�y ju� barwy. Nort w��czy� d�ugie �wiat�a �azika. Przez szyb� widzia� jasny pas betonu i piasek na poboczach. � Sp�jrz na te �wiat�a, tam na prawo. To ju� nasz instytut � powiedzia�a Elsy. Wtedy Nort zahamowa�. Korn schwyci� oparcie siedzenia przed sob�. Czu� sw�j ci�ar i widzia� Elsy przygniecion� do siedzenia Norta. � Co si� sta�o? � zapyta�a, gdy �azik ju� stan��. � Chyba jeszcze jeden z czwartego pawilonu � powiedzia� Nort stoj�c ju� na betonie. Korn wyskoczy� z �azika i patrzy� na ciemny kszta�t le��cy na drodze, nad kt�rym zatrzyma� si� Nort. To by�o zwierz�. Podszed� bli�ej. W �wietle ref- lektor�w wygl�da�o jak �redniej wielko�ci kot, tylko zamiast sier�ci mia�o kilkucentymetrowej d�ugo�ci ig�y, w kt�rych b�yska�o odbite �wiat�o. � Trzeba je zabra� � powiedzia�a Elsy. � Nie warto. Nie �yje � Nort dotkn�� nog� kol- c�w, kt�re zachrz�ci�y metalicznie. � W dzie� tutaj ma jeszcze pewne szans�, ale teraz, kiedy temperatura si� obni�y�a... � poruszy� zwierz� nog� i wtedy Korn zobaczy�, �e �apy zwierz�cia drgn�y. � Co to jest? � zapyta�. � CM-3. Innej nazwy nie ma. Genetycznie daleki potomek kota. � A te kolce? � S�u�� do wypromieniowywania nadmiaru cie- p�a. W sumie niezbyt udana konstrukcja. Praktycznie nieu�yteczna, bo nie wytrzymuje nocnych temperatur pustyni. Mieli�my jeszcze kilka do dalszych do�wiad- cze�, ale s�ysza�em, �e dzi� rano przez jakie� niedopa- trzenie uciek�y z klatek. Po wszystkich eksperymen- tach to im zostaje. Pragn� swobody i... gin�. � Butem zepchn�� zwierz� na pobocze drogi. � Nasze s�py b�d� mia�y przykr� niespodziank� � powiedzia�. � Nie s� przyzwyczajone do takich twor�w ewolucji. Ruszyli. Zwierz� b�ysn�o raz jeszcze w �wietle reflektor�w, gdy je mijali. � Pami�tam � powiedzia� Korn � projekt zwal- czania ma�ych gryzoni pustynnych. � No w�a�nie � powiedzia� Nort � ale... sk�d ty to wiesz? � doda� po chwili. �W�a�nie, sk�d ja to wiem?" � pomy�la� Korn i daremnie szuka� tej informacji w swojej pami�ci. � Pewnie mu kto� powiedzia� tam na p�nocy � powiedzia�a Elsy. � Wy przecie� o niczym innym nie m�wicie, tylko o tych swoich eksperymentach. � Niemo�liwe. To ma�y eksperyment, o kt�rym do dzisiaj nawet u nas nie wszyscy wiedzieli. � Nie pami�tam. Naprawd� nie pami�tam � po- wiedzia� Korn i czu� si� �le, bo wiedzia�, �e tamten mu nie wierzy. � Ciekawe � powt�rzy� Nort i nie odzywa� si� ju� do ko�ca drogi. Budynek, przed kt�rym stan�li, przypomina� beto- nowe bunkry, kt�re Korn zwiedza� kiedy� jeszcze ze swoim ojcem. Ojciec m�wi�, �e tamte bunkry pocho- dz� z wojny. Ta wojna by�a jeszcz