9906
Szczegóły |
Tytuł |
9906 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9906 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9906 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9906 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Henryk Czy�
UCIECZKA SPOD KLUCZA
czyli �Zapiski pana derygenta�
1
Lubi� szybk� jazd�. Ale nawet w u�amku sekundy mo�na uchwyci� spojrzenie jad�cego z naprzeciwka. Dlaczego kierowcy szukaj� nawzajem swego wzroku? Zreszt�, nie tylko w samochodzie i nie tylko kierowcy.
Jad�ca przede mn� du�a ci�ar�wka wyra�nie nie zdradza�a ochoty, by da� si� wyprzedzi�. Zmniejszy�em szybko��. Wielka przyczepa podskakiwa�a tanecznym ruchem z prawa na lewo, z lewa na prawo, mi�kko jak dama na sylwestrowym balu, niebezpiecznie jak Cassius Clay na ringu.
T�uk�y mi si� jeszcze po g�owie echa wczorajszego koncertu, fragmenty symfonii przemieszane z okruchami suity, nieszcz�sne kiksy tr�bki, �adna fraza wiolonczel... rozmowy za kulisami...
W przerwie koncertu podszed� do mnie stary znajomy profesor:
- Wie pan, dopiero od czasu, jak Wilhelmi to opracowa� i zrobi� z tego Ari� na strunie G, wszyscy si� staraj�, nawet graj�c w oryginale, zosta� sul A, drapi� si� po pozycjach, j�cz� glissandami. Po co? Ja, prosz� pana, w swej pracy ze studentami wracam w Bachu do mo�liwie niskich, naturalnych pozycji.
- Rzeczywi�cie. �e te� nie przysz�o mi to na my�l... ma pan racj�, to oczywiste. Dzi�kuj� bardzo.
By�em ju� ze dwadzie�cia kilometr�w za miastem, gdy u�wiadomi�em sobie, �e w szufladzie hotelowego stolika zostawi�em r�kopis tej oto ksi��eczki, kt�r� Pa�stwo �askawie trzymacie w�a�nie w r�ku.
Zahamowa�em do�� gwa�townie i rozgl�da�em si� za dogodnym miejscem, by zawr�ci�. Stan��em przy bocznej wiejskiej drodze. Na skraju pola oparty o ci�gnik sta� traktorzysta. Pali� papierosa i spogl�da� na mnie raczej nieprzyja�nie. Ty�em wjecha�em na drog�, da�em kierunkowskaz w lewo i raz jeszcze spojrza�em na traktorzyst�. Rzuci� niedopa�ek, przydepta�, strzykn�� �lin� przez z�by i zamar� w bezruchu z ironicznym u�miechem na twarzy. Pomacha�em mu r�k�: �Ciao!� i nacisn��em gaz.
By�em niemal pewien, �e r�kopis odnajdzie si�, ale w takich sytuacjach niepok�j dr�czy cz�owieka. Jeszcze dzi� rano zrobi�em ostatnie poprawki i wci�� przemy�liwa�em nad tytu�em tego nie uporz�dkowanego zbiorku - pami�tnika, raptularza, list�w z podr�y, z zagranicy i z domu, reporterskich niemal relacji obok osobistych refleksji czy fragment�w zainspirowanych gr� fantazji. �aden z pomys��w �tytularnych� nie wydawa� mi si� dobry.
Asfalt si� sko�czy�. Na podmiejskim bruku karoseria zagdaka�a tysi�cem pretensji. Uspokoi�a si� wreszcie przy wje�dzie do �r�dmie�cia.
Przed hotelem jaka� pani zesz�a z chodnika wprost pod ko�a, wi�c zahamowa�em ze zgrzytem i u�miechn��em si� grzecznie. Pani wyg�osi�a kr�tki poetyzuj�cy monolog o piratach, a ja pod��y�em do recepcji.
Portier nie by� staruszkiem i nie da� mi klucza, ale za to z triumfuj�cym u�miechem wyci�gn�� spod lady nieznany mi zielony skoroszyt i... moje spodnie od pi�amy. Ze skoroszytu wyziera�y kartki r�kopisu.
- Mam, mam! - nie da� mi doj�� do s�owa. - Wiedzia�em, �e pan wr�ci. Tak lu�no pan to trzyma, mog�yby si� pogubi�. Wi�c w�o�y�em w skoroszyt. O, prosz�! Na pewno wszystkie - doda� widz�c, �e nerwowo przerzucam kartki. - U nas nic nie ginie, prosz� pana, jak w banku.
Si�gn�wszy do kieszeni wyrazi�em mu sw� serdeczn� wdzi�czno�� wed�ug obowi�zuj�cej konwencji i szybko wyszed�em. Wpad�em nieomal na t� sam� pani� od pirat�w. Tym razem nic nie powiedzia�a, tylko spogl�da�a szyderczo na malowniczo zwisaj�c� mi spod pachy nogawk� pi�amowych spodni. Wsiad�em do wozu i ruszy�em t� sam� drog�.
Gdy z daleka ujrza�em znajomy ci�gnik, przyhamowa�em odruchowo. �... Na skraju pola oparty o ci�gnik sta� traktorzysta. Pali� papierosa i spogl�da� na mnie raczej nieprzyja�nie�, z tym lekkim, ironicznym, denerwuj�cym u�miechem na twarzy. Stan��em i jak poprzednio wjecha�em ty�em w boczn� drog�. Spojrza�em na traktorzyst� i z satysfakcj� stwierdzi�em wyraz g�upiego zdziwienia na jego twarzy. Otworzy�em okno.
- Pan za du�o pali - powiedzia�em - mo�na dosta� raka!
Zd�bia� zupe�nie. Ruszy�em.
- Ty! - dobieg� mnie g�os traktorzysty.- �eby� nie dosta�!... - krzycza� z daleka.
Ludzie si� tak szybko spoufalaj� - pomy�la�em z niesmakiem i zamkn��em okno.
Ju� niedaleko Warszawy stan��em na chwil� przy lasku. Gdy odetchn�wszy �wie�ym powietrzem wr�ci�em do wozu, wzi��em do r�ki teczk� z r�kopisem. Ju� sam dotyk sprawia� mi przyjemno��. Ot, takie �mieszne, sentymentalne, ojcowskie rado�ci autorskie, bez wzgl�du na u�omno�� dzieci�cia. Ale tytu�? - my�la�em znowu. - Jak to nazwa�?
Spojrza�em na ok�adk� skoroszytu. Niebieskim, tak zwanym chemicznym o��wkiem, fantazyjnym, starannym pismem sympatyczny portier wykaligrafowa�:
�ZAPISKI PANA DERYGENTA�
Tu si� w�a�ciwie powinien zako�czy� pierwszy rozdzia�, wprowadzaj�cy w klimat sprawy, wyja�niaj�cy genez� podtytu�u i tak dalej. Nasuwaj� mi si� jednak zastrze�enia. Po pierwsze - wracam z koncertu, a tu o muzyce tak niewiele. Dlaczego? Ale� prosz� mnie zrozumie�; to jest forma mego pe�nego relaksu, oderwanie si� od spraw najistotniejszych. I wtedy bardziej mnie frapuje portier, pani od pirat�w, traktorzysta.
Z tym traktorzyst� te� mi si� co� nie podoba. Epizod opisa�em prawdziwie, ale mo�e by lepiej na przyk�ad tak:
�Otworzy�em okno.
- Pan za du�o pali - powiedzia�em.
Posmutnia� i wolnym krokiem podszed� do mnie.
- Ma pan racj� - u�miechn�� si� bezradnie.
- Mo�na dosta� raka - zn�ca�em si� w najlepszej wierze.
- �ona te� mi to m�wi - kiwa� g�ow�.- Ale z drugiej strony, dziadek, prosz� pana, pali bardzo du�o i trzyma si� �wietnie. Dziewi��dziesi�tka! - spojrza� na mnie z odcieniem dumy�.
- Bzdura - powiedzia� wuj Baltazar, kt�remu w�a�nie czyta�em ten fragment.
- Pozw�l mu sko�czy� - wtr�ci� zimno Anio�.
Straci�em ca�kiem tak zwany kontenans i ju� bez wiary w siebie ci�gn��em:
�To by�o inne pokolenie - powiedzia�em.- Wychowani w czystym powietrzu. Nie tak jak my w�r�d spalin.
- Ma pan na pewno racj� - u�miechn�� si� traktorzysta spogl�daj�c na mnie z g�ry. Podsun�� mi paczk� giewont�w. - Z filtrem!- rekomendowa� zach�caj�co, poufnie.
Potrz�sn��em g�ow�.
- Jak pan uwa�a - powiedzia� grzecznie i wskazuj�c kciukiem na traktor za�artowa� niewybrednie: - On te� nie chce zapali�.
- Mo�na dosta� raka - broni�em si�, usi�uj�c przekona� ju� bardziej siebie ni� jego.
- Cholery, prosz� pana uprzejmie, cholery! Nie pali. Od kilku godzin ju� si� tu pieprz�. O, pardon!
- Nie szkodzi - u�miechn�� si� ironicznie Anio�
- Tym u�miechem przypominasz mi traktorzyst� z pierwszej wersji - przyci��em poirytowany.
- S�uchaj, s�oneczko! - wuj Baltazar jakby rozgl�da� si� za ci�kim narz�dziem. - Czy ty masz ludzi za idiot�w, czy te� sprawia ci przyjemno�� robienie z nich balona?
- Nie wydaje ci si� to zabawne? - wyb�ka�em, potrz�saj�c kartk�.
- Wcale! - hukn��.
- Nie masz racji, wujaszku-Anio� niespodzianie stan�� w mojej obronie. - Daj mu pobuja�. Jest wtedy szcz�liwy i... prawdziwy. Tylko tak pisana ksi��eczka b�dzie szczera-
b�dzie wiernym jego odbiciem. Pozw�l...
- Dzi�kuj� - u�miechn��em si�.
- Jeszcze p� �y�eczki - sypa�a mi cukier
-.. i za zrozumienie.
- Jak to mi�o, gdy �ona rozumie m�a - szydzi� wuj.
- Po dwudziestu latach - szepn�� Anio� z nijak�, a jednak zagadkow� intonacj�.
- Chwytasz sedno sprawy! - nabra�em werwy. - W pisaniu, swobodna oscylacja mi�dzy rzeczywisto�ci� i fantazj�, mi�dzy prawd� i zmy�leniem, c� to za rozkosz, wolno��, pot�ga!
- Orbituje! - kpi� wuj w �ywe oczy. - Jeszcze p� szklaneczki - mruga� do Anio�a znacz�co. - Jak ci odpowiada ten stan niewa�ko�ci? - rechota�, zwracaj�c si� zn�w do mnie.
- To chyba jego stan normalny - powiedzia� raczej smutno Anio�.
- Profesor Szeligowski - zaduma�em si� - mawia� mi cz�sto: �Najwa�niejsze, pami�taj, zna� dok�adnie sw� wag�. Nie za du�o, nie za ma�o. Dok�adnie. Oczywi�cie lepiej sobie ten kilogram uj�� ni� doda�, ale...�
- To ostatnie mu nie grozi - stawiaj�c przed wujem szklank� herbaty, Anio� by� przy mnie.
- Tak - powiedzia�em powa�nie - ale o jakiej wadze tu m�wi�, gdy si� na co dzie� ma szcz�cie obcowa� z �Trzeci��, �Pi�t��, �Dziewi�t��... Kim�e jeste�my?
- Niby do�� m�ody cz�owiek, a... - wuj przygl�da� mi si� badawczo. - Patetyk, pozer, secesyjny rupie�! - wybuchn�� nagle.
- Krzywdzisz go - powiedzia� spokojnie Anio� i wuj jakby si� zmiesza�.
- Wiesz - odezwa� si� po chwili - podrzuca� mnie swoim wozem ten tw�j przyjaciel, wa�niak, te� dyrygent. Tak mi si� puszy�, �e wreszcie nie wytrzyma�em: �Drogi panie, wybacz, ale ja, stary, mog� to powiedzie�: Wszystko pi�knie, ale ta pa�ska kaboty�ska poza bufona denerwuje ju� nie tylko mnie�. D�ugo jechali�my w milczeniu, potem on wykrztusi�: �Nie ka�dy, prosz� pana, mo�e sobie pozwoli� na luksus skromno�ci�. Dobre, co?
- Jednak jeste� kochany, wujaszku - Anio� podszed� i poca�owa� go w g�ow�, gdzie� nad uchem. - Podzi�kuj wujaszkowi - zwr�ci�a si� do mnie.
- Za chwil� - powiedzia�em. - Tylko wyjd� na moment, zapisz� nasz� rozmow�, to w�a�nie b�dzie zako�czenie pierwszego rozdzia�u.
- Jeszcze p� szklaneczki - przymila� si� wuj do Anio�a i... - Wariat! - zako�czy� spraw�, my�l�c, �e nie ma mnie ju� w pokoju.
Nie wiadomo, dlaczego powiedzia� to z intonacj� spikerki telewizyjnej, cho� wiem, �e telewizji nie znosi.
A mo�e w�a�nie dlatego?
2
Zacz�o si� to w�a�nie wtedy, w maju 1967 roku, gdy na pok�adzie szybuj�cego nad Atlantykiem boeinga 727 raz jeszcze przestudiowa�em wszystkie partytury moich chilijskich koncert�w, przejrza�em wszystkie pisma, z komisarzem Maigretem rozszyfrowa�em kolejn� afer� kryminaln� i naraz b�ysn�a mi my�l, �e mo�e wyda si� Pa�stwu interesuj�ca relacja z tej b�d� co b�d� niecodziennej, dwudziestoo�miogodzinnej podr�y Warszawa - Santiago de Chile. Poprosi�em wi�c stewardes� o par� kartek papieru i zacz��em pisa�.
Z czasem obok notowanych na gor�co i przesy�anych do �Przekroju� korespondencji zacz�� si� gromadzi� tak�e spory plik innych notatek, refleksji, drobnych pr�bek literackich i fragment�w udramatyzowanych dialog�w wewn�trznych, pisanych w bardzo podobnych do siebie pokojach hotelowych bardzo nieraz odleg�ych od siebie kraj�w. Ten rodzaj aktywnego odpoczynku bardziej mi odpowiada� ni� nieuniknione, czasem nu��ce wizyty, wyprawy do teatru, kina czy kabaretu. By� szans� zupe�nej ucieczki spod klucza... wiolinowego..
Odkry�em przy tym interesuj�ce pole dla introspekcyjnych zabaw. Jak�e ciekawe zda�y mi si� samoobronne, kompensacyjne dzia�ania psychiki, pod�wiadomo�ci. Oto na przyk�ad, gdy spotyka�y mnie przykro�ci, powiedzmy, gdy �le mi sz�y pr�by, s�owem �szlag cz�owieka trafia��, siada�em przy stoliku i m�wi�em sobie: �A teraz napiszemy bajk� I u g�ry kartki pisa�em: �Bajeczka�. Po godzinie odczytywa�em g�o�no gotowy tekst:
Do doktora pomidora
przysz�a raz kapusta chora:
�Prosz�, niech mnie pan wyleczy,
bo mnie bol� r�ne rzeczy!
Jestem ca�a obola�a�
- tak kapusta powiedzia�a.
A pomidor: - �Prosz� siada�!
Zaraz b�d� pani� bada�.
Do badania, oczywi�cie,
prosz� zdj�� te wszystkie li�cie�.
Wnet kapusta rozebrana
by�a ca�kiem, do kaczana
- musia� zbada� j� dok�adnie
(wygl�da�a bardzo �adnie).
A� tu przysz�a z�a kucharka
i kapust� cap! - do garnka,
pomidora na plasterki
kraje i - do salaterki!
Taki mora� st�d wyp�ywa:
Smutny bywa los warzywa
- kapu�niaczek i sa�atki.
Cz�ste takie znam wypadki.
Przy krytycznej ocenie odnajdywa�em tu pewne wp�ywy Brzechwy i �lady dziecinnienia autora, ale musia�em z nietajonym zadowoleniem przyzna�, �e w ramach przyj�tego gatunku rzecz nie jest z�a. Uprzednie zmartwienia zosta�y wyparte ze �wiadomo�ci i wielce rad uda�em si� na kr�tki spacer, potem zajrza�em jeszcze troch� do partytur i zasn��em tak mocno, �e ju� nie pami�tam, czy �ni�a mi si� kapusta, czy te� co innego.
Ods�oniwszy nieco tajemnic tak zwanego warsztatu, proponuj� Pa�stwu powr�t do relacji z podr�y.
Po starcie w Warszawie - pierwsze l�dowanie w Kopenhadze. Lotnisko to przed dziesi�ciu laty ol�ni�o mnie. Dzi�, gdy w Amsterdamie ruchome korytarze i chodniki porywaj� zm�czonych podr�nych, te nieko�cz�ce si� kopenhaskie doj�cia do samolot�w wr�cz dziwi�. A dla ich pokonania przeznaczone s� hulajnogi z koszem na baga� na przednim k�ku. Nawet to zabawne. Panie, kt�rym wyra�n� rado�� sprawia ta drobna �hulajno�na� wycieczka w dzieci�ce lata, u�miechni�te, zarumienione, p�dz� podryguj�c. Mia�em wra�enie, jakby wraca�y z imienin mocno zaprawionych likierem. W�r�d przemykaj�cych z wdzi�kiem na tych�e hulajnogach stewardes jedna przyku�a szczeg�lniej moj� uwag�, poniewa� je�dzi�a odwrotnie ni� wszyscy, to znaczy na lewej nodze, odbijaj�c si� r�wnie zgrabn� praw�. Przez chwil� zastanawia�em si�, jakby tu nazwa� takiego no�nego ma�kuta, mo�e �pedkut�?
W Pary�u wsiedli�my do naszego boeinga z godzinnym op�nieniem, ale zepsu� si�, zanim ruszy�. Jaki� tam reaktor nie dzia�a�, jak powinien. Lot prze�o�ono na dzie� nast�pny.
Na stoliku przy ��ku w hotelu Hilton przy lotnisku Orly zwr�ci� m� uwag� napis: �Nie mo�esz zasn��? Jeste� zdenerwowany? Przywo�aj message-boya. Message-boy utuli ci� do snu i powie dobranoc�. Jako� nigdy nie marzy�em o tym, by boy m�wi� mi dobranoc, ale przez ciekawo�� wrzuci�em do dziurki monet� frankow�, zgodnie ze znajduj�c� si� obok instrukcj�. Wtedy zacz�o co� szumie� i ��ko dosta�o apoplektycznych drgawek. Po pi�tnastu minutach, gdy to �lulanie sko�czy�o si�, kompletnie roztrz�siony powita�em z rado�ci� koj�c� cisz� i natychmiast zasn��em.
Rano wsiedli�my do naprawionego boeinga z baga�em i... leciutkim niepokojem. Bo, przyznajmy si�, ka�dy w powietrzu odczuwa lekki strach, a c� dopiero je�li co� �nie gra�. Szkodliwy wp�yw literatury pi�knej zmusza wtedy do kr�tkiego obrachunku z �yciem. Tote� pomy�la�em sobie, �e b�d�c w tak zwanym kwiecie wieku dokona�em ju� chyba wszystkiego, na co mnie sta�, i teraz zacznie si� przykry, powolny regres starczy. By�oby zatem logiczne, gdybym teraz efektownym �rzutem na ta�m� zako�czy� spraw� wraz z wys�u�onym boeingiem. By�oby to logiczne i konsekwentne, ale poniewa� �ycie ludzkie nie jest ani logiczne, ani konsekwentne, wi�c spokojnie polecieli�my dalej.
Do �first class wsiad�o starsze, mocno �oz�ocone� ma��e�stwo, p�atny morderca (mo�e krzywdz� Bogu ducha winnego cz�owieka, ale takie na mnie zrobi� wra�enie, unika�em nawet jego wzroku), ponadto dostojnik murzy�ski przyodziany w dziwny ornat i kolorow� czapeczk� oraz ja, poniewa� nie widz� powodu do oszcz�dzania mych zaoceanicznych impresari�w.
Przechodz�c przed pozosta�ymi pasa�erami z �tourist class� nie mog�em si� zdecydowa�, czy przyj�� poz� tych dwojga, kt�rych oceni�em jako milioner�w, czy oprycha.
Podano posi�ek. Nie mam specjalnych sk�onno�ci do pope�niania nadu�y� gastrologicznych. Wr�cz przeciwnie. Jednak te wspania�o�ci z�ama�y mnie. Najbardziej zreszt� smakowa�a mi sa�atka �Waldorff�, ale to ju� chyba kwestia nostalgicznych sentyment�w ojczy�nianych: Ali�ci... o czym to by�o? Aha, o milionerskim stole.
Podjedli sobie wszyscy i zauwa�y�em, �e ta pani obok ci�ko dyszy lekko poj�kuj�c. M�� w p�nie nie reagowa�. Gdy p�j�ki przesz�y w j�ki i pot wyst�pi� pani na czo�o, cichutko, w skarpetkach (firmowych Air France�u), uda�em si� do stewardesy z zawiadomieniem, �e ta pani �le si� czuje. Pani mia�a straszne b�le pod kolanem, co mnie zdziwi�o, ale m�� wcale si� nie dziwi� i spogl�da� ju� teraz z wyra�n� trosk�, przy czym niezrozumiale kiwa� g�ow�. Steward masowa�, a stewardesa przynios�a cudown� pigu�k� i zaraz wszystko przesz�o, i pani spokojnie wr�ba�a dodatkowy deser.
Tymczasem pod nami San Sebastian i ca�a Hiszpania na ukos a� do Gibraltaru. Oszcz�dz� Czytelnikom opisu, gdy�... by�y g�ste chmury i nic nie widzia�em. Rozja�ni�o si� dopiero nad brzegami Afryki. Murzy�ski minister spogl�da� przez okno wyra�nie zdziwiony. Widocznie z bliska wygl�da�o mu to inaczej. Z samolotu by�o szarozielono i tylko z rzadka bia�awe miasta i osiedla, a potem nic. Atlantyk burzy� si� przy pustych brzegach. Z wysoko�ci jedenastu tysi�cy metr�w wygl�da�o to jak zastyg�a piana na pysku zm�czonego konia. A potem Sahara, jak w kinie, z t� r�nic�, �e bardzo d�ugo.
Nim dolecieli�my do Dakaru, zdrzemn��em si�. Ciep�y alt o mi�kko�ci aksamitu (jakby powiedzia� Kydry�ski) tr�jj�zycznej stewardesy trzykrotnie obwie�ci� l�dowanie w Dakarze i o�ywi� drzemi�cych pasa�er�w. Za oknami ol�nienie. Pod ciemnoniebieskim, prawie granatowym niebem jasnoniebieski Atlantyk (nie znam przyczyn tych fenomen�w optycznych), a obok be�owofioletowa pustynia si�gaj�ca a� do brzegu oceanu. W g��bi p�askiego l�du oceaniczne jeziora o fantastycznych ciemno obrysowanych formach, biel� si� przedziwnie kszta�ty zastyg�ych p�l soli. Nie mog�em si� oprze� wra�eniu, �e gdzie� to ju� widzia�em. Ale� oczywi�cie! w Warszawie, na wystawie malarstwa abstrakcyjnego!
Przy wej�ciu do portu lotniczego sta� Murzyn w jaskrawym niebieskim mundurze przeci�tym bia�ymi pasami i kabur� wielkiego pistoletu. Stary szarawy Senegalczyk z bia�� br�dk� w bia�ym obszytym z�otem burnusie wraz z drugim, w tureckich hajdawerach, witali mego ministra. Gdy schodzi� z samolotu, spod ornatu wygl�da�y eleganckie flanelowe spodnie. St�pa� lekko w kosztownych sanda�ach od Bally�ego w Pary�u.
A potem by� lot przez Atlantyk i film. Zaraz po opuszczeniu Dakaru stewardesa proponowa�a pasa�erom s�uchawki po dwana�cie frank�w para. S�dz�c, �e to chodzi o radio, a maj�c muzyki raczej do��, zrezygnowa�em. Nikt zreszt� poza jednym pasa�erem z drugiej klasy ze s�uchawek nie skorzysta�. Po chwili steward zlikwidowa� �ciank� dziel�c� klasy, pozas�ania� wszystkie okna, zawiesi� ekran i oto znale�li�my si� �w ma�ym kinie�. Zacz�a si� projekcja przezabawnej komedii opartej niemal wy��cznie na s�ownym humorze, tote� ten jegomo�� ze s�uchawkami co chwila wybucha� dono�nym �miechem. Reszta kwa�no u�miechni�ta przygl�da�a mu si� z wyra�n� niech�ci�, w milcz�cym skupieniu usi�uj�c dociec, o co te� na milcz�cym ekranie chodzi. I to tak przez dwie bite godziny.
S�dz�, �e wi�kszo�� pasa�er�w wiedzia�a, �e za dwana�cie frank�w mog� mie� film ud�wi�kowiony (cena biletu pierwszej klasy siedemset osiemdziesi�t dolar�w), a jednak nikt si� na ten dwunastofrankowy wydatek nie zdecydowa�. Dziwne. Ale jak ekonomiczne.
Po wyl�dowaniu na lotnisku w Buenos Aires - wzruszaj�ce sceny. Przy po�egnaniach kobiety p�acz� �z� rz�sist� i g�o�n�. Witaj�c swych bliskich Argenty�czycy ju� z daleka dr� si� nieludzko. Przy takim temperamencie nie dziw, �e zabijaj� si� na stadionach pi�karskich. Poniewa� do Santiago by�o tylko trzech pasa�er�w, Air France zrezygnowa� z dalszego lotu i musieli�my czeka� na samolot meksyka�ski pi�� godzin, tych samych, o kt�re nale�a�o cofn�� zegarek, czyli w�a�ciwie nic.
Stewardesy w wielkich, chyba ju� przedolimpijskich kapeluszach przenios�y nas ponad Cordiliera des Andas i oto wysiad�em w Santiago wczesnym rankiem i wczesn� jesieni� 11 maja 1967 roku. A mnie jest szkoda lata...
Ci�g�e tu rozruchy i demonstracje. Policja obok bomb �zawi�cych u�y�a raz r�wnie� �bombas laksantas�, dzia�aj�cych silnie i gwa�townie na system trawienny. Podobno jeep, kt�ry mia� zabra� rzucaj�cych bomby karabinier�w, nie nadjecha� na czas. I oni tak�e odczuli dzia�anie tego mocnego �rodka.
Spaceruj�c w�r�d cudownych palm, eukaliptus�w i kaktus�w Chilijczycy na widok pi�knej i eleganckiej kobiety gwi�d�� przeci�gle. Ta forma komplementu i wyra�enia uznania przypad�a mi do gustu i szybko si� zasymilowa�em. Jednak niebezpieczne to mo�e by� przyzwyczajenie. Niech mi panie �askawie wybacz�, je�li w Warszawie czy Krakowie gwizdn� sobie czasem.
Pr�ba. Jestem nieco stropiony. �May I sapek english?� Muzycy przecz�co kr�c� g�owami. �Francais. - kr�c�. �Deutsch � - to samo.
Hiszpa�skiego ani w�oskiego nie znam, niestety, mog� im ju� zaproponowa� tylko rosyjski lub czeski. Na szcz�cie czarnobrewy i hiszpa�ski w typie koncertmistrz odzywa si�:
- Co si� maestro martwi, ja przet�umacz�.
M�wi najczystsz� polszczyzn�. Kochani Rodacy, gdzie� Was nie ma? Stefan Terc, koncertmistrz, i dwaj znani ongi� w Polsce bracia Sienkiewicze s� prawdziw� ozdob� bardzo dobrej zreszt� Orchestra Nationale de Chile w Santiago, z kt�r� mam poprowadzi� sze�� koncert�w otwieraj�cych jesienny sezon koncertowy.
Wprowadzam zesp� w tajniki wykonawstwa zawi�ych znak�w graficznych Pendereckiego. Z k�ta sali przys�uchuje si� pr�bie dyrektor orkiestry.
- Maestro (tym mi�ym mianem darzy si� tu dyrygenta), jestem pewien pa�skiego sukcesu. Tylko z Pendereckim... Musz� pana uprzedzi�: nasza publiczno�� jest bardzo konserwatywna i... �ywio�owa. Mog� by� gwizdy, okrzyki, tupania, mo�e nawet nie dadz� panu sko�czy�.
- Ale� nie! - zaprzeczam gwa�townie.- Tren to murowany sukces u publiczno�ci, stwierdzi�em to ju� w niejednej stolicy!
- Ale europejskiej - dyrektor u�miecha si� uprzejmie. - Pan nie zna Ameryki.
Upieram si� twardo, on te� pora�ka czy sukces? Zak�ad?
Stoi. W got�wce.
Wznosz� si� kielichy: �Salud, salud�. Gwar weso�ych g�os�w grona mych nowych przyjaci�. Spogl�dam na nich z wyra�n� sympati� i... nieco z g�ry. S� przewa�nie niscy. (Jakie to mi�e! Mam nader rzadko okazj� wyst�pi� w roli do�� wysokiego.)
Z drugiego ko�ca baru �mieje si� do mnie twarz perkusisty. Podniesionym kciukiem opiniuje pokoncertowe wra�enia:
- Caballo, Maestro - wykrzykuje.
Caballo znaczy ko�. Ale to idiom chilijski, odpowiednik polskiego �w dech�.
Dyrektor u�miecha si� rozbrajaj�co:
- Mam szcz�cie - powiada - �e nasz zak�ad nie obejmowa� dodatkowo entuzjastycznie przyjmowanego powt�rzenia Trenu. Salud!
Pe�na stawka zak�adu z dyrektorskich banknot�w przechodzi w stan ciek�y w ogrzewanych kieliszkach koniaku.
Muzyka polska, a szczeg�lnie wsp�czesna, jest tu znana. Nasz ambasador Jerzy Dudzi�ski dokona� rzeczy do�� niezwyk�ej. Oto w radiu, co niedziela o �smej wieczorem nadawana jest godzina polskiej muzyki, poprzedzana zawsze s�ownym wprowadzeniem. Nie zna� polskiej muzyki wsp�czesnej - to troch� tak, jak nie zna� dzie� Prousta czy obraz�w Boscha.
Prezentowane przeze mnie - obok dzie� Bacha, Beethovena, Czajkowskiego, Honeggera i Strawi�skiego - utwory Szymanowskiego, Lutos�awskiego i Pendereckiego przyjmowane by�y gor�co. Ka�dy koncert - to dla mnie strata minimum jednego kilograma wagi. Zatem po sze�ciu koncertach zm�czony, ale lekkim krokiem i z lekkim sercem wkracza�em na p�yt� lotniska w Santiago. M�j portfel r�wnie� lekki niezmiernie, bo oto strajk uniemo�liwi� mi odebranie honorarium.
Linia Air France r�wnie� nieczynna, strajkuje. Przekazano nas linii szwajcarskiej. �liczna stewardesa u�miecha si� tak s�odko patrz�c mi g��boko w oczy, �e mo�na dosta� zawrotu g�owy, zw�aszcza na wysoko�ci jedenastu tysi�cy metr�w. Lecz gdy w chwil� potem r�wnie s�odko u�miecha si� do rudego draba obok, zachmurzam si� srodze jak niebo nad Atlantykiem.
�Prosz� zapi�� pasy!�
3
Walizka by�a do�� ci�ka, wi�c na p�pi�trze przystan��em na chwil� i wtedy ju� z daleka dobieg� mnie jego gniewny g�os. Zasapany dobrn��em do drzwi, za kt�rymi si� awanturowa�.
Nads�uchiwa�em szukaj�c po kieszeniach kluczy, bezszelestni� otworzy�em drzwi i zatrzyma�em si� w ciemnym przedpokoju. Wychyliwszy si� nieco ujrza�em posta� siedz�cego Anio�a, podczas gdy Sulpicjusz szala� po pokoju:
... prowincjonalni stoliczanie, dyktatorzy mody kulturalnej, g�upie, ja�owe snoby! Niszcz� wko�o wszystko, na wszelki wypadek. Czego si� boj�? �yjemy w najbezpieczniejszym kraju �wiata. Czy z�amie im, kto karier�, kt�rej i tak sami nie zrobi�?
- Szlag trafi� piekarza, gdy proboszcz zosta� kanonikiem - wtr�ci� nie�mia�o Anio�.
- Imponowali mi zawsze kasiarze, wielcy aferzy�ci, ba, zbrodniarze nawet - Sulpicjusz dysza� ci�ko. - Przera�aj� mnie natomiast drobni kieszonkowcy, zadziwiaj�cy detali�ci
�Po raz trzeci przy�apany na przest�pstwie kradzie�y...� Tym razem chodzi�o o pi�tna�cie z�otych, a mo�e dwa z�ote pi��dziesi�t groszy. Wszystko jedno. Przera�aj�ce!
- O czym m�wicie? - zapyta�em wchodz�c do pokoju. - Dzie� dobry, Aniele! Jak si� masz, kuzynie!
- Jeste� - zawo�a� Anio� i podbieg� do mnie.
- Przepraszam - zmarkotnia� Sulpicjusz. - Jak ci posz�o?
- Dzi�kuj� - odrzek�em wr�czaj�c �onie drobny prezent. - O co chodzi?
- Zn�w odrzucili - Powiedzia� Anio� wskazuj�c rozrzucone na stole zapisane stronice.
Podnios�a jedn�. Usiad�em.
Nerwowymi rozszczepia� palcami bia�e �wiat�o ballady-
Na drgaj�cych czarnych klawiszy pasmo
Kolorowe rzuca�a cienie -
Dr�a�em nieomylnie...
Geniusz wnukom wyb�r podpowiada - niepos�usznym smutnym
Szklane, niewidzialne pomniki-szyby chwal�cym,
Ultrakr�tkie nies�yszalnej muzyki fale,
Cierpi�cych skrzywie� ust niemownych -
S��w pozbawionych wiersze.
- Niez�e - powiedzia�em grzecznie, nijak.
- Zrobi� ci herbaty - rzek� Anio� i wyszed� z pokoju. Wzi��em do r�ki drug� kartk�.
Kr���cych w kwadracie ulic
Bezmy�lnych filozof�w.
�uki brwi wzniesione,
�uki plec�w - przygi�te,
�uki ust - rozszerzone u�miechem niem�drym
Nie�wiadomie odnalezionej
Idealnie przek�tnej formu�y.
Fioletowych zamk�w nie widz�c,
Pr�no �cinaj� wira�e.
Upad�ych nie zbieraj� li�ci
rozpr�eni maklerzy...
Mia�kim rechotem u�piona
p�acze c�rka weso�ego organisty,
niestowarzyszona...
- No, wiesz - przerwa�em czytanie - jednak nie bardzo rozumiem.
Sulpicjusz jakby si� obudzi�, wzruszy� ramionami i nagle si� roze�mia�.
- �e niby ple-ple? Nie. Tylko nie chwytasz... Kiedy�, gdy by�em jeszcze ch�opcem, Ma�li�ski, ten z ��agar�w� chyba, da� mi swe wiersze do poczytania. Jeden, pami�tam, nazywa� si�: �Po wojnie�. a dalej by�o co� tak:
Mamo - gwiazdy na patykach
Cyganka w oficerskich butach...
- No i co? - zapyta�em.
- To ja go zapyta�em: �Co�?
- Co �co�? - wtr�ci� Anio� wnosz�c herbat�.
- �Co to znaczy� - wyja�ni� Sulpicjusz.- Wi�c Ma�li�ski do mnie: �Panie Sulpicjuszu! My�la�em, �e pan, taki inteligentny... Czeg� to pan nie rozumie? Po wojnie - jasne? Jasne? �Mamo - to znaczy, �e kto to m�wi?� �Dziecko oczywi�cie. Ale �gwiazdy na patykach?� �Dziecko urodzi�o si� i wychowa�o w zaciemnionym, wojennym mie�cie. Gdy po raz pierwszy zatem ujrza�o zapalone Uliczne latarnie... �Rzeczywi�cie, a� mi wstyd. Ale ta �cyganka w oficerskich butach?� �Nie takie, panie, dziwy widzia�o si� po wojnie�. Tak� da� mi szko�� - ko�czy� Sulpicjusz. - Mo�e teraz ty troch� si� zawstydzisz?
Sp�jrz, jak ksi�yc si� ko�ysze
na drucie telegraficznym...
- Anio� cytowa� z pami�ci fragment wcze�niejszego utworu Sulpicjusza, chc�c mu tym niew�tpliwie sprawi� przyjemno�� -
.. urz�dzi� sobie lunapark
w granatowej kawiarni.
Spadaj�cych gwiezdnych �ez
zakochanej nocy nie widzi
cytrynowy p�g��wek...
G�aska�a mnie po g�owie.
- Cytrynowy p�g��wek - powt�rzy� kwa�no Sulpicjusz. - Rzucam pisanie. Bior� si� zn�w za kompozycj�.
- Zlituj si�, Sulpicjuszu - zawo�a� Anio�. - Wci�� tak skaczesz. Dokonaj wyboru, bo bez tego...
- nie mo�na dzi� by� wszystkim - popar�em.
- Ha! - krzykn�� Sulpicjusz. - Powtarzasz teraz to, co o tobie kto� kiedy� napisa�, a napisa�, bo sam zosta� nikim. A ja chc� by� wszystkim - krzycza�. - Wszystkim!
- Sp�nione t�sknoty do renesansowych idea��w - stwierdzi�em.
- Nie pij ju� wi�cej - daremnie prosi� Anio�.
- B�d�! - tupn�� gniewnie nog�. - B�d� i pisa�, i komponowa�, i malowa�! Chc� skosztowa� wszystkich owoc�w �zaczarowanego drzewa sztuki�.
- Nie musisz ich sam p�odzi�:, Po co? - powiedzia�em cierpko.
- Po co? - powt�rzy� cicho, pochyli� si� nade mn�, nieprzyja�nie zajrza� mi w oczy.-
Po co? Prawda, ty nie znasz, biedaku, rado�ci tworzenia. Gdy d�wi�k rodzi d�wi�k nast�pny, gdy s�owo ze s�owa wyp�ywa...
- i my�l z my�li, mam nadziej�?
Uda�, �e nie s�yszy.
- ...tego uczucia szcz�cia bliskiego, gdy przy tobie, w tobie raczej, obraz powstaje... - Wsta�, kocim krokiem zrobi� rund� po przybra� i przybra� teatraln� poz�. Anio� spogl�da� na� z trosk�, z jak� matka patrzy na chore dziecko. A Sulpicjusz �przedstawia�� dalej:
- Zawstydzi�o si� urody swej jab�uszko, pokra�nia�o.
W s�o�cu po�yskliwe, okr�g�e, dojrza�e.
Czerwone c�tki, jak �y�ki na skroni, ogonek warkoczyk male�ki.
Si�gam po nie, zrywam i obracam w r�ku.
G�adk�, ch�odn� sk�rk� wilgotn� d�o� mi pie�ci, ogonkiem lekko drapie.
Wpatruj� si� w nie chwil�, do ust zbli�am i w t� najdojrzalsz�, najczerwie�sz� plam� z�by zatapiam.
Z chrz�stem bia�y p�at odchylam.
Na wargach cierpk� s�odycz czuj�.
Wtem zza czarnej pestki robak-niecnota, pijany
Lokator, przera�ony �epek wychyla.
Brzydz� si� robak�w.
Ciskam jab�ko w traw�.
Pada, chwil� si� chyboce, w bezruchu zamiera.
Nadgryzione miejsce z wolna ��knie, jak rana ciemnieje.
Szybko wstaj� i odchodz�c stop� tr�cam je lekko.
Toczy si� przede mn� chwil� i nieruchomieje, zranione miejsce w�r�d traw kryj�c wstydliwie.
Zielon�, blad� twarzyczk� wystawia, kt�ra nigdy si� nie zarumieni.
Zmarszczy si�, po��knie.
Ptaki je rozdziobi� albo �winie zjedz�.
�winie Lubi� jab�ka! - wykrzykn�� i wybieg� z mieszkania.
- M�g�by by� niez�ym aktorem - jakby z �alem powiedzia� Anio�.
Siedzieli�my w milczeniu. Nieoczekiwanie wszed� wuj Battazar z papierow� torb� pod pach� i powiedzia�:
- Przynios�em gruszki. Pi�kne klapsy!
Dozna�em szoku.
- A jeste�? Jak ci posz�o? - cmokn�� mnie w policzek.
- By� tu Sulpicjusz? - zapyta� ujrzawszy rozrzucone po stole kartki.
- Tw�j syn jest kompletnie zalany - powiedzia� z trosk� Anio�.
- Odrzucili? - pokiwa� sm�tnie g�ow�.
- To mu przejdzie - nala�em sobie jeszcze jeden kieliszek. - Te� miewam chwile za�ama�. Wymy�lam, sobie wtedy: �nicpo�, bezczelny nieuk, niewydarzone beztalencie. Ale potem przychodzi spokojna refleksja (gdzie si� podzia�y pozytywne pierwiastki tego zadziwiaj�cego bogactwa impertynenckich negacji?) i stanowczy sprzeciw: �A w�a�nie, �e po�, czelny, uk, wydarzone talencie! Nadziejna dorajda! I dalej: borak, zgu�a, do��ga!�
- Dojda, bo��tko, donosek?-zapyta� drwi�co wujaszek.
- Wypa� �yciowy i zupe�na zdara! - dorzuci�em zupe�nie powa�nie.
- Za du�o pi�e� i jeste� zm�czony podr� - stwierdzi� Anio�.
- Nie. Czuj� si� bardzo dobrze - powiedzia�em rze�ko. - O, rumie�czyku dobrego samopoczucia, poklepywany regularnie ciep�ym masa�ykiem oklask�w! O, pr�no�ci �akoma, tysi�cem rozdawanych autograf�w karmiona! O, smaczna pustych gratulacji i zdawkowych komplement�w papko! - Jacy oni podobni - spojrza�em na Anio�a.
- Ojciec i syn. To oczywiste - odrzek�a.
- C� ty - denerwowa� si� wujaszek - n�dzna dyrygencka psyche, wiedzie� mo�esz o za�amaniach prawdziwych tw�rc�w? Wielkich ascet�w rezygnuj�cych z konsumpcji t�ustej harmoniki, mi�sa dramatyzmu muzycznego, s�odyczy melodyki i ostrych przypraw rytmicznych, kt�rymi ty ci�gle si� ob�erasz? G�oduj�cych bohatersko pustelnik�w �ywi�cych si� korzonkami dodekafonii, such� trawk� punktualizmu i wygrzebanym potajemnie, rozpisanym dla niepoznaki na g�osy robakiem klasteru? - I nagle, nieoczekiwanie, za�ka�: - Syn mi si� roz�ajdaczy! Znam go.
4
Luty 1969. W Pary�u zimno i mokro jak w Warszawie. Po uzyskaniu wizy hiszpa�skiej uda�em si� na lotnisko Orly i wsiad�em do odrzutowca caravelle linii Air France. Cz�sto t� lini� latam i w�a�ciwie wstyd, �e zapomnia�em, i� w samolocie nie mam szans na uczenie si� partytur, bo - niestety - caravelle lataj� z muzyk�. Ci�gle tam co� brz�czy, w k�ko te same trzy czy cztery melodie. Za kt�rym� razem, gwoli �wicze� j�zykowych i uwolnienia si� od dra�ni�cego brz�czenia, skin��em z u�miechem na stewarda i powiadam:
- Night and day to �liczna melodia, s�uchaj�c jej po raz si�dmy z rz�du mog� to stwierdzi� z ca�� pewno�ci�. Czy by�by pan jednak �askaw to wy��czy�?
- Bardzo przepraszam, ale pasa�erowie ch�tnie s�uchaj�. Czy pan nie lubi muzyki?
- No, nie bardzo - powiadam.
- Cieszy�bym si� - u�miecha si� steward - gdyby Air France rozbudzi�a pa�skie zami�owania muzyczne.
- Ale nie metod� ci�g�ych powt�rze� bez ko�ca! Zreszt�, trzeba liczy� si� z tym, �e (mobilizuj� wszystkie umiej�tno�ci j�zykowe) w epoce zmaterializowanej cywilizacji potrzeby ducha malej�.
- Od razu pozna�em, �e jest pan in�ynierem - stwierdzi� apodyktycznie steward.
Ja oniemia�em, on wy��czy� g�o�niki, po czym spokojnie zacz��em si� napawa� czysto�ci� skomplikowanych konstrukcji Postludi�w Lutos�awskiego. Ale nied�ugo, bo m�j s�siad grzecznie mi si� przedstawi�, pytaj�c jednocze�nie: �Czy pan jest muzykiem?� Dziwne pytanie. Jeszcze tak pi�knie na �wiecie nie jest, by amatorzy zamiast gazet i krymina��w przegl�dali w podr�y partytury dla rozrywki.
Musia�em obszernie temu panu opowiedzie� o moich podr�ach, wra�eniach i przygodach zawodowych. Z kolei wypada�o, bym i ja o jego prac� zapyta�, co te� uczyni�em. M�wi� ch�tnie, wyra�nie i nadzwyczaj rzeczowo:
- Jestem plastykiem, scenografem, pracuj� w teatrze X, wsp�pracuj� z wytw�rni� filmow�. Malarstwo sztalugowe w�a�ciwie zarzuci�em., poza tym jestem homoseksualist� - stwierdzi� prosto.
Podskoczy�em na fotelu, strasznie si� zmiesza�em, zaczerwieni�em i zacz��em si� nawet g�sto t�umaczy�:
- Panowie posiadaj� tak wielkie tradycje ju� od czas�w greckich, Sokrates itepe, a mo�e i dawniej... Szczeg�lnie w �wiecie kultury... Oscar Wilde itede... - nerwowo szuka�em w pami�ci historycznych przedstawicieli rzeczonego klubu.
Potakiwa� z aprobat�, a ja zapl�ta�em si� zupe�nie w trudno�ciach j�zykowo-problemowych.
Na szcz�cie samolot podchodzi� do l�dowania. Madryt wita� nas tysi�cem �wiate� i �agodnym, suchym powietrzem, co stwierdzi�em zaraz po zej�ciu na p�yt� lotniska. To suche powietrze okaza�o si� jednak zdradliwe, bo zaraz nazajutrz wypryszczy�o mnie grypowo przy ustach, jak si� to zdarza najcz�ciej dzieciom. I czuj� si� wtedy fatalnie - taki stary malutki.
Madryt le�y w g�rach. P�askich ulic nie widzia�em. Poszed�em wi�c pod g�r� do restauracji �Jean� na obiad (nazajutrz, oczywi�cie), gdzie kelner usi�owa� wyda� mi o sto peset�w za ma�o, potem na d� na wyborn� kaw� do ma�ej kawiarenki oferuj�cej r�wnie� �platos combinados�, zn�w pod g�r� i zn�w na d�, a pr�b� do Teatro Real.
Jest to wielka stara budowla, zmodernizowana, ozdobiona wspania�ymi dzie�ami sztuki, przebudowana na sal� koncertow� o ponad trzech tysi�cach miejsc, kt�re zawsze s� wype�nione, co mog�em stwierdzi� w kilka dni p�niej na trzech kolejnych koncertach, jakie dali�my tu z Konstantym Kulk�.
Orkiestra dobra i sympatyczna. Hiszpanie z natury s� uprzejmi i weseli. Nie znaj�c ich j�zyka, usi�owa�em jednak wtr�ci� par� s��w hiszpa�skich, takich uprzejmo�ciowych zwrot�w jak: por favor (prosz�), muchas gracias (dzi�kuj�), czy muy bien (bardzo dobrze). W jakim� fragmencie o skomplikowanym podziale rytmicznym zacz��em nawet g�o�no liczy�: uno, dos, tres, catro, uno, dos, tres, catro. Orkiestra rykn�a �miechem. Nie rozumiem, dlaczego. O�iadczyli, �e jestem �szybki Bill�. Te� nie zrozumia�em. Nast�pnie dopiero dowiedzia�em si� �e �cztery� znaczy jednak �cuatro�, za� �catre� znaczy - ���ko�. A wi�c pokrzykiwa�em sobie: �Raz, dwa, trzy, ��ko. Raz, dwa, trzy, ��ko i �
Nie b�d� wi�cej przemawia� po hiszpa�sku.
Zamieszka�em w hotelu Carlos. Na po�cieli i r�cznikach zasta�em w�asne inicja�y. Z tak� nadzwyczajn� uprzejmo�ci� nie spotka�em si� jeszcze nigdzie w Europie. Jest w tym hotelu masa r�nych urz�dze� elektrycznych, w zwi�zku, z czym wszystkie przedmioty metalowe �kopi��. I lampy, i kurki w �azience, i wy��cznik klimatyzacji, i w windzie. Dosta�em niemal instynktownego �l�ku dotykania� czegokolwiek. Nawet gdy przyjecha� Kulka i wyci�gn�� r�k� na powitanie, waha�em si� przez chwil� - mo�e te� �kopie�? Tyle je�dzi po �wiecie i sypia po hotelach, mo�e si� na�adowa�?
Pi�tego dnia pobytu w Madrycie poszed�em obejrze� wspania�e muzeum sztuki Prado, gdzie kr�luj� wielkie Velasquezy, niezwyk�e Goye i wspania�e Tycjany. Najd�u�ej jednak sta�em przed obrazem przedziwnego Hieronima Boscha, przedstawiaj�cym piek�o muzyk�w. Te wymy�lne sceny tortur, akty zemsty instrument�w, kt�re wymierzaj� kar� swym dr�czycielom. Cia�a przebite smyczkami na wylot, dusz�ce p�tle strun i du�o gro�niejszych jeszcze i wr�cz nieprzystojnych udr�k, jakie zmy�lne instrumenty muzykom zgotowa�y. Pod symboliczne postacie obrazu podstawi�em pe�n� imienn� obsad� mi�dzynarodow� i z u�miechem zadowolenia, przez d�u�sz� chwil� poddawa�em si� urokowi sztuki plastycznej.
Wieczorem by� koncert. Nie musz� chyba zapewnia�, �e wie�cz�ca wiecz�r Czwarta symfonia Brahmsa wypad�a r�wnie wspaniale jak Koncert skrzypcowy G�azunowa grany przez Kulk�.
W przerwie koncertu wraz z Kulk� przedstawieni zostali�my ksi�niczce Sofiji. Nie wiem, dlaczego my�la�em, �e ksi�niczka hiszpa�ska musi by� stara i brzydka. Ot� wr�cz przeciwnie - jest m�oda, bardzo �adna i sympatyczna, wykszta�cona muzycznie, o tak ujmuj�cym sposobie bycia, �e gdyby nie moje ju� ustalone wr�cz przeciwne pogl�dy, m�g�bym zosta� rojalist�.
Na trzech koncertach wys�ucha�o nas oko�o dziesi�ciu tysi�cy s�uchaczy. Po niedawnych wizytach w Madrycie Krenza i Semkowa w kalendarzu koncertowym za dwa tygodnie Rowicki, potem Klecki. Podobnie jak przed paru laty w Londynie na Promkoncertach w Albert Hallu, gdzie dyrygowa�em wtedy Pasj� Pendereckiego z udzia�em Woytowicz�wny, Hiolskiego i �adysza. Gra� tam r�wnie� Kulka, by� Krenz z Wielk� Orkiestr� Polskiego Radia, �piewa�a �ukomska. I tu, i tam �aden inny kraj nie mia� tak licznej reprezentacji. Pozw�lcie nam na troch� dumy, �e s�u�ymy wielkiej sprawie i staramy si� rozs�awi� nasz kraj w najpi�kniejszy przecie� spos�b.
W sobot� dowiedzieli�my si�, �e nazajutrz od-b�dzie si� corrida. Corridy odbywaj� si� tylko latem i nie wiem, z jakich powod�w ta mia�a si� odby� extra. Zreszt�, pogoda by�a naprawd� letnia. Cieszy�em si� ogromnie na niezwyk�e prze�ycia, kt�re bym r�wnie� Pa�stwu przekaza� w spos�b mro��cy krew w �y�ach. Ale oto raptem w niedziel� zrobi�o si� zimno i mglisto i corrid� odwo�ano - niestety. No, bo jak jest zimno, to podobno byka w �aden spos�b nie mo�na zdenerwowa�. Taka ju� jego natura.
Nie by�o wi�c byczej zabawy. Szkoda.
5
- Czego si� pan napije? Campari, dubonnet, martini?
- Pi�knie brzmi�ce nazwy... ale najch�tniej napij� si� kawy.
- Unika pan w og�le alkoholu? - u�miechn�� si� niedowierzaj�co.
- Pan nawi�zuje do naszej �wiatowej renomy? Nie unikam, ale my pijemy rzadziej i w bardziej skondensowanej formie. Zadziwia mnie natomiast przyj�ta tu maniera czy styl ci�g�ych �aperitif�w� i �drink�w�, r�nych spirytuali�w rozrzedzanych w dziwnych �tonicach�, �sweppsach� i �sodach�... My�l�, �e nawet po uwzgl�dnieniu tego rozrzedzenia �rednia na g�ow� wypadnie tu wi�ksza... - urwa�em me statystyczne rozwa�ania, bo u�wiadomi�em sobie nagle, �e t� niewczesn� dywagacj� wtargn��em w tok jego opowie�ci.
Milczeli�my. Przez chwil� kelner krz�ta� si� bezszelestnie. Gdy odszed�, m�j rozm�wca wr�ci� do przerwanego wstrz�saj�cego tematu:
- Znale�li mnie przypadkowo, ostatniego dnia, tu� przed wej�ciem wojsk ameryka�skich, w moim sza�asie. Wszed� tylko jeden, podoficer Abwehry, inni zostali na zewn�trz. Sta�em w milczeniu. Nie by�o, o czym m�wi�. Czeka�em na strza�. Patrzy� na mnie chwil� i... odszed�. Zapami�ta�em te oczy... Herr Ober! - krzykn�� nagle zdenerwowany. (W rogu hotelowego hallu aparat telewizyjny przekazywa� aktualny reporta� z gotowo�ci bojowej kanadyjskich si� powietrznych.) - To ju� nie do zniesienia! Niech�e pan to zgasi.
Kelner uni�s� nieco brwi, grzecznie si� uk�oni� i wy��czy� aparat.
Patrzy�em na pobru�d�on� twarz mego rozm�wcy. Opowiedzia� mi ca�� wstrz�saj�c� histori� swoich lat wojennych. Trzy lata ukrywa� si� w nadre�skim lesie w my�liwskim sza�asie. Jedzenie przynosi�a mu kobieta, kt�ra dzi� jest jego �on�. Ca�� rodzin� straci� w obozach �mierci.
- Po najwi�kszej zbrodni �wiata - m�wi� jakby do siebie - zbrodni zimnej, przemy�lanej, kierowanej zza biurka, po niewinnej �mierci milion�w przez miliony innych tolerowanej i przemilczanej nie wierzy�em, �e zbroczona krwi�, ha�b� okryta ludzko�� zwr�ci si� zn�w ku sztuce. �e zbrodniarz odwa�y si� uj�� skrzypce, by za�piewa� sonat� Beethovena czy Chaconn� Bacha, by roze�mia� si� radosn�, czyst� ari� Rossiniego. �Nie, nigdy! To ju� niemo�liwe, sko�czone na zawsze!� m�wi�em sobie. By�em tego pewien. A dzi�? Jakby nic
si� nie sta�o. Ku czemu idziemy? P�yn� fundusze na kultur�, pi�knie. Ulgi podatkowe dla mecenas�w jeszcze pi�kniej. Czy wie pan, �e bud�et roczny jednej z wi�kszych operowych scen europejskich przekracza dwukrotnie bud�et og�lno�wiatowej organizacji pomocy dzieciom? Og�lno�wiatowej! Dlaczego pan si� u�miecha?
- Przepraszam - powiedzia�em - ale m�wi pan s�owami naszej prasy codziennej.
- Ma to chyba jednak inn� wymow�, kiedy ja m�wi�?
Siedzieli�my chwil� w milczeniu. Potem zacz�� m�wi� dalej, nieprzerwanie, za szybko - jakby zrzuca� z siebie ci�ar:
- Oto przyby�a s�awna gwiazda na nasz� scen�. Na jeden tylko wyst�p, bez pr�by. Wykona mistrzowsko sw� parti�, cho� ca�e widowisko nie mo�e mie� wysokiej rangi artystycznej. Wygalowana publiczno�� zape�nia sal�. Jaki procent przyby�ych �aknie naprawd� artystycznego prze�ycia? Niewielki. Snob�w jest cz�� wi�ksza. A reszta? Przychodz� dla samopotwierdzenia swego problematycznego cz�owiecze�stwa. Tak naprawd�, to ani ich to obchodzi, ani interesuje. Ale wewn�trznie ich uspokaja, daje rang� �kulturalnego cz�owieka�.
Zagubiona w techniczno-naukowym wy�cigu ludzko�� pragnie iluzje nie wszystko stracone, �e nie tylko tranzystory i lasery, kody i komputery, nie tylko buty, ubranie, konserwa, samoch�d, telewizor, ale �e przecie�, �e jednak: i Mozart, i Bach, i drzewo, i ptak. mi�o��. �e nie planeta ma�p!
Dotacje na kultur� to datek narod�w na tack� artysty, zakrystiana historii. Pr�ba wykupienia si� iluzj� potrzeb ducha za �miertelne grzechy codzienne. Grzechy g��wne. Tak naprawd�, wol� dobry aran�, beat, sweet-music, ale id� do �wi�tyni Sztuki po odpust i spok�j sumienia, po miano �pe�nego cz�owieka�. Gotowi zap�aci�. I to s�ono. Nie w ciemi� bici arty�ci (talent - dar Boga, natury?) inkasuj�. Zawody artystyczne sprostytuowane do reszty. Cho� daj� pe�ni� wy�ycia si� i rado�� ogromn�. I tak na przyk�ad pi�knie �piewaj�ce panie powinny p�aci� s�uchaczom, bo tym paniom, gdy �piewaj� ogromnie jest przyjemnie. A tu im jeszcze p�ac�. I to ile?..
- Przemawia teraz przez pana dyrektor opery - wtr�ci�em.
- Nie ma si� czemu dziwi�. Czy nonsensy spo�eczne wynik�e z dysproporcji zarobk�w artysty i tak zwanego szarego cz�owieka maj� za�agodzi� nonsens zestawienia kosmicznych dochod�w wielkiego kapita�u z zarobkami robotnika?
U�miechn��em si� w duszy. No, przynajmniej u nas zlikwidowano obydwa nonsensy. I to nader konsekwentnie.
M�j rozm�wca zamilk� smutnie, wpatrzony niewidz�cymi oczyma w wygaszony telewizor.
6
I rzek� Anio� w szlafroku:
- Ukryty za barier� d�wi�k�w nie pr�buj, maestro, daremnie prac� wymigiwa� si� od �ycia.
- Nie wiedzia�em, m�j Aniele - odrzek�em ch�odno - �e jeste� artyst�.
- Sk�d to stwierdzenie? - Anio� w�o�y� na szlafrok fartuszek i spokojnie zmywaj�c naczynia kontynuowa�: - Nie tworz� fikcji, nie szukam iluzji, wr�cz przeciwnie...
- B��dnie mnie pojmujesz.
- Artysta jest to cz�owiek, kt�ry m�wi prawd� mimo woli. Czasem s� to prawdy wielkie i wtedy jest to wielki artysta. Prawd, o kt�rych my�l�, nie osi�ga si� ani przez zdobycie wysokich stopni naukowych, ani w setnych publikacjach �zespo��w pod kierownictwem prof...�
- si�ga� po nie mo�e tylko... przeczucie artysty?
- Lub bezb��dna intuicja kobiety - u�miechn��em si� ko�cz�c wyciera� ostatni widelec.
- Pods�uchiwa�em - powiedzia� wuj hardo, wchodz�c do kuchni - potworne truizmy!
- Truizmy, czyli prawdy oczywiste! Cz�sto tak oczywiste, �e albo �mieszne, albo w og�le o nich zapominamy. Powtarza� by je trzeba cz�ciej.
- Je�eli Ali powtarza� b�dziesz stale: �Ala� ma kota, to Ala w ko�cu dostanie �kota�.
- �eby si� nauczy� czyta�, musia�a to powt�rzy� kilka razy. A potem, wiesz?... zosta�a nauczycielk� i powtarza�a to wielekro� dzieciom, zachowuj�c wysok� form� zdrowia psychicznego.
- On ma racj� - powiedzia� Anio�.
- Ala ma kota - podda� si� wuj niech�tnie.
Anio� zdj�� fartuszek, u�miechn�� si� i poca�owa� mnie w ucho.
7
Co robi�, gdy orkiestra jest niegrzeczna? Albo nazbyt figlarna? Dzi� ju� wiem: ja staj� si� wtedy tak nies�ychanie grzeczny i urzekaj�co uprzejmy, tak wytwornie elegancki, niewzruszenie spokojny, u�miechni�ty, ugrzeczniony do n-tej pot�gi, �e najniegrzeczniejszych nawet doprowadzam do cichej pasji, zd�awionej furii i milcz�cej nienawi�ci. Bo i uprzejmo�ci� mo�na obrazi�. Na szcz�cie metody tej nie musia�em stosowa� cz�sto.
Tym razem �wyszed�� mi inny chwyt.
Europejska estrada, orkiestra o �wiatowej renomie. Program mam w ma�ym palcu. Dyrektor przedstawia mnie zespo�owi. M�wi� par� zdawkowych zda�. Przed zacz�ciem pr�by odsuwam na bok pulpit dyrygencki i odrzucam partytury zbyt mo�e nonszalanckim gestem, bo a� klasn�o i... nie podoba�o si� orkiestrze.
Zaczynamy. Trzecia symfonia Honeggera.
Zaraz kto� po �jedynce� przerwa�:
- Maestro! Niewyra�ny materia�. Dwa po �jedynce� mam ges czy g?
- Ges.
Ale ju� nast�pne pytanie z innej strony:
- Triola czy �semka i dwie szesnastki?
- Maestro! Trzy przed �czw�rk�� e czy es?
Epidemia pyta�. Rozbawili si�. Odpowiadam szybko, ale wiem, �e zaraz mnie z�api�. Nie mog� przecie� wiedzie� wszystkiego. I oto w�a�nie fagocista - dopad� mnie. Wylecia�o mi z g�owy, nie mog� odpowiedzie� na jego pytanie. Wi�c mam si� ukorzy� i zajrze� do partytury? Wpada mi my�l szcz�liwa:
- Rzeczywi�cie, nie pami�tam. Mo�e mi pan jednak zagra �askawie w�tpliwe miejsce, to zaraz sobie przypomn�. Prosz�, solo, prosz� gra�.
�aden muzyk takich �sol�wek� nie lubi, wi�c i m�j fagocista lekko si� zaczerwieni�, ale gra umy�lnie z b��dem. Na szcz�cie - dla mnie oczywistym. Ale teraz ja go dopadam:
- To�my wyja�nili. Ale mo�e mi pan jeszcze zagra... (w pami�ci szukam najtrudniejszych dla niego fragment�w). Wydaje mi si�, �e tam mog� by� b��dy. Trzy przed �jedynk��, prosz�. Solo, solo, prosz�! Tak, dzi�kuj�, w porz�dku. Teraz mo�e sze�� przed �siedemnastk��... dzi�kuj�. Trzy przed �czw�rk��...
Fagocista jest coraz czerwie�szy, coraz bardziej si� myli i pl�cze. Wszyscy si� �miej�.
Nikt nie ma ju� pyta� i materia� nutowy okazuje si� dostatecznie wyra�ny i bez b��d�w.
Nie zawsze konflikty ko�cz� si� tak szcz�liwie, ale nigdy tak efektownie jak ongi�, zaraz po pierwszej wojnie �wiatowej, z �cudownym dzieckiem� ma�ym Ferrero, kt�ry zosta� p�niej wielkim dyrygentem. A by�o to tak:
Kolejnymi koncertami rzymskiej orkiestry Santa Cecilia dyrygowali �lepiec (dyrygent, kt�ry utraci� wzrok na wojnie), pierwsza kobieta-dyrygent i wreszcie afisz zapowiada� jako kolejny trzeci koncert debiut �cudownego dziecka� Willi Ferrero.
Orkiestra mia�a jednak do�� tych �cud�w� i postanowi�a spraw� zako�czy� na pierwszej pr�bie, �od r�ki�.
Gdy wdzi�czne ch�opi� w aksamitnych kr�tkich spodenkach i bia�ej bluzeczce podnios�o patyczek-batut� i da�o �raz� do Beethovenowkiego Egmonta - zamiast spodziewanego unisonu f rozleg� si� kakofoniczny klaster, godny najt�szych g��w dzisiejszej awangardy.
Ma�y dyrygent zdr�twia�. Orkiestra ucich�a oczekuj�c wybuchu p�aczu niefortunnego debiutanta. A Ferrero cienkim, dziecinnym g�osikiem powiedzia� cicho, lecz stanowczo:
- Panowie! Nie b�d�cie dzie�mi!
I podni�s� batut�.
8
Bardzo skomplikowane s� partytury pana Tisn�. Od kilku ju� godzin m�czy�em si� nad rozgryzieniem jego koncertu wiolonczelowego.
G