9836

Szczegóły
Tytuł 9836
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9836 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9836 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9836 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

SIMON CLARK NOC TRYFID�W Night of the Triffids Przek�ad Maciej Szyma�ski Johnowi Wyndhamowi (1903�1969) 1. Ciemno�� nad �wiatem... Je�eli w��wiosenny poranek, oko�o dziewi�tej, �wiat wygl�da � o��ile wierzy� oczom � mniej wi�cej tak mrocznie, jak o��p�nocy w���rodku zimy, to znaczy, �e dzieje si� co� bardzo, bardzo niedobrego. W�a�nie w��taki poranek obudzi�em si� rze�ki i��pe�en wigoru, got�w na prze�ycie nowego dnia. Mia�em, jak powiedzia�aby moja matka Josella Masen, �b�ysk w��oku i��kit� na baczno��. Tyle �e nie mia�em najbledszego poj�cia, dlaczego tak w�a�nie si� czu�em. Unios�em si� na �okciu i��rozejrza�em po sypialni. Nie by�o po prostu ciemno. To zdecydowanie zbyt s�abe okre�lenie. �wiat�o przesta�o istnie�. Nie widzia�em nic: ani blasku gwiazd za oknem, ani okien domu po drugiej stronie ulicy, ani nawet d�oni, kt�r� unios�em na wysoko�� twarzy. Nic. Tylko ciemno��, najczarniejsz� z��czarnych. Pami�tam, �e pomy�la�em: �To po prostu �rodek nocy. Obudzi� ci� jaki� kocur, kt�remu zebra�o si� na amory. Albo starszy m�czyzna z��pokoju obok wsta�, nie wiadomo po co. Mo�esz spa� dalej�. Po�o�y�em si� wi�c i��zamkn��em oczy. A jednak co� by�o nie tak. W�t�y d�wi�k budzika rozbrzmiewa� w��mojej g�owie z��irytuj�c� natarczywo�ci�. Otworzy�em oczy. Wci�� nic nie widzia�em. Podejrzliwie nastawi�em uszu, jak w�a�ciciel domu s�ysz�cy skrzyp pod�ogi pod nog� skradaj�cego si� intruza. By�em najzupe�niej pewien, �e to �rodek nocy; nie w�tpi�em w��to, co widzia�y moje oczy. Przez okryte zas�onami okno nie dostrzega�em jednak cho�by najs�abszego przeb�ysku nadchodz�cego �witu... Wreszcie u�wiadomi�em sobie, �e d�wi�ki, kt�re s�ysza�em, s� bez w�tpienia typowe dla wiosennego poranka, gdy s�o�ce stoi do�� wysoko nad polami naszej wyspy. Us�ysza�em stukot ko�skich kopyt i��rytmiczne pukanie o��bruk laski kt�rego� ze �lepc�w. Potem rozleg� si� �omot frontowych drzwi i��syk wody wylanej na rozgrzany ruszt. Wreszcie dotar� do mnie zapach, kt�ry przy�mi� wszystkie inne doznania: aromat sma�onego na �niadanie bekonu. Poczu�em nagle, �e burczy mi w��brzuchu. Uk�ucie g�odu pomog�o mi zrozumie�, �e ze �wiatem dzieje si� co� niedobrego. Co� bardzo, bardzo niedobrego. W tym momencie moje �ycie, takie, jakie by�o przez ostatnich dwadzie�cia dziewi�� lat, dobieg�o ko�ca. W�a�nie wtedy, w���rod�, dwudziestego �smego maja. Nic ju� nie mia�o by� jak dawniej. A jednak �aden �a�obny dzwon nie oznajmi� �wiatu odej�cia starych czas�w. I��tylko te d�wi�ki, kt�re nie powinny � ba, nie mia�y prawa! � rozbrzmiewa�, te dziwne odg�osy poranka w��samym �rodku nocy: r�enie konia ci�gn�cego w�z w��stron� pla�y, stukanie lasek �lepc�w w�druj�cych na wzg�rze, do Domu Matek, g�os m�czyzny weso�o �egnaj�cego �on� i��spiesz�cego do pracy... Le�a�em i��dok�adnie s�ysza�em wszystkie te d�wi�ki. I��wszystko to zdawa�o si� nie mie� sensu. Gapi�em si� w��sufit. Gapi�em si� przez ca�ych pi�� minut, kt�re ci�gn�y si� w��niesko�czono��, w��nadziei, �e moje oczy przyzwyczaj� si� do ciemno�ci. I nic. Nic. Wci�� otacza� mnie mrok, jakby kto� zamkn�� mnie w��skrzyni i��zakopa� g��boko w��ziemi. Zacz��em czu� si� nieswojo. Niepok�j ogarn�� szybko ca�e moje cia�o, niczym nag�y atak sw�dzenia, a� wreszcie nie mog�em wytrzyma� w����ku. Usiad�em energicznie i��postawi�em stopy na ch�odnym linoleum. Pok�j by� mi zupe�nie obcy; nawet nie mia�em poj�cia, po kt�rej stronie znajduj� si� drzwi. Trafi�em w��to miejsce przez czysty przypadek � poprzedniego dnia mia�em lecie� wodnop�atem w��kr�tk�, sze�ciokilometrow� podr� nad oceanem, z��Shanklin na wyspie Wight do Lymington na angielskim wybrze�u, sk�d mia�em zabra� grup� zaopatrzeniowc�w. Zapowiada�a si� normalna wycieczka jednosilnikow� maszyn�. Po tylu latach praktyki, w��rutynowych wypadach na wielk� wysp�, kt�r� nauczyli�my si� nazywa� sta�ym l�dem, by�o nie wi�cej dramatyzmu ni� w��codziennej je�dzie autobusem do pracy. Niebo by�o czyste, a��spokojne morze wiernie odbija�o jego nieskazitelny b��kit. Perspektywa �atwego lotu w��ten cudowny, prawie letni dzie� wprawi�a mnie w��doskona�y humor. Jednak tak ju� jest na tym �wiecie, �e los tylko czeka na okazj�, by podstawi� nog� tym, kt�rym za dobrze si� wiedzie. W chwili gdy min��em wybrze�e wyspy Wight, dorodna mewa postanowi�a zamieni� sw�j ziemski �ywot na wieczyste uciechy ptasiego raju. Sw�j zamiar zrealizowa�a w��bardzo prosty spos�b: wlatuj�c wprost w��wirnik jedynego silnika mojej maszyny. Z��drewnianego �mig�a zosta�y drzazgi. C�, wodnop�at bez �mig�a zachowuje mniej wi�cej tyle zdolno�ci latania, ile ceg�a. Na szcz�cie zdo�a�em obr�ci� dzi�b samolotu o��sto osiemdziesi�t stopni, zanim ze �wistem wiatru mi�dzy wspornikami skrzyde� pomkn�� ku ziemi. L�dowanie, zdecydowanie pozbawione walor�w estetycznych, wysz�o mi mimo wszystko nie najgorzej � to znaczy nie skr�ci�em karku, gdy m�j aeroplan hukn�� o��powierzchni� morza, zaledwie o��kilkadziesi�t metr�w od pla�y. Na tym sko�czy�a si� dramatyczna cz�� tego niefortunnego zaj�cia. Wkr�tce pojawi� si� kuter rybacki, kt�ry wzi�� m�j wodnop�at na hol. Zakotwiczywszy maszyn� w��przystani, poszed�em do nadmorskiej wioski Bytewater i��przez radio zawiadomi�em baz�, �e zosta�em str�cony przez mew�. Gdy ju� wys�ucha�em obowi�zkowej porcji kpinek i��docink�w, polecono mi czeka� na mechanika z��nowym �mig�em, kt�ry mia� si� zjawi� nast�pnego ranka. Tymczasem za� dosta�em rozkaz znalezienia sobie dogodnego noclegu. Najpierw jednak sp�dzi�em do�� nieprzyjemn� godzin� na usuwaniu ptasiego truch�a z��zakamark�w silnika. Teraz dopiero widz�, �e powinienem by� zostawi� sobie na pami�tk� cho� jedno pi�ro, jako szcz�liwy talizman, bo ta biedna mewa ocali�a mi �ycie. Gdyby nie jej ofiara, nie czytaliby�cie dzi� tych s��w. Siedzia�em wi�c na ��ku, a��moja sytuacja jako� nie chcia�a si� zmieni�. Oczy wci�� m�wi�y mi, �e jest �rodek nocy. Za to uszy i��nos informowa�y dobitnie, �e jest ju� dobrze po wschodzie s�o�ca. S�ysza�em g�osy ludzi zaczynaj�cych prac�, czyje� kroki, ca�y zestaw d�wi�k�w towarzysz�cych dziennej krz�taninie. Nagle w��oddali rozleg� si� przejmuj�cy, nieartyku�owany krzyk. Pomy�la�em, �e mo�e jestem mimowolnym �wiadkiem ma��e�skiej k��tni i��przez chwil� czeka�em nawet na huk zamykanych z��rozmachem drzwi, wyznaczaj�cy kres burzliwej wymiany zda�. Ale g�os urwa� si� nagle. W tej samej chwili ucich�o stukanie laski. A potem d�wi�czny rytm ko�skich podk�w zmieni� si� w��bez�adn� kakofoni�, gdy zwierz� rzuci�o si� do panicznej ucieczki. Wkr�tce jednak i��ten odg�os usta�. Zapanowa�a niemi�a cisza. I jeszcze ta nieprzenikniona ciemno��... Tego by�o ju� za wiele. Jestem pilotem, cz�owiekiem o��stalowych nerwach. Ale ten dziwny mrok wyprowadzi� mnie z��r�wnowagi bardziej, ni� mog�oby si� wydawa�. Postanowi�em zawo�a� mojego gospodarza. � Panie Hartlow? Panie Hartlow? Czeka�em, spodziewaj�c si� lada chwila us�ysze� skrzypni�cie drzwi i��mi�y g�os pana Hartlowa, m�wi�cego: �Dobrze ju�, dobrze, po co te nerwy, Davidzie?�. Ale pan Hartlow, kt�ry po trzydziestu latach od utraty wzroku potrafi� porusza� si� po domu pewnie jak bystrooki dwudziestolatek, nie pojawi� si�. � Panie Hartlow... Nienasycona ciemno�� zdawa�a si� poch�ania� m�j g�os. Teraz zacz�o mnie ogarnia� naprawd� niemi�e uczucie. Pot�ne. Przemo�ne. Dzieci�ce l�ki, kt�re dorastaj�c spychamy poza granice �wiadomo�ci, powr�ci�y z��ogromn� si��. Strach przed ciemno�ci�, kiedy byle cie� na �cianie przyjmuje posta� bezimiennego potwora, a��skrzypni�cie pod�ogi zwiastuje nadej�cie szale�ca z��okrwawion� siekier�... W tym momencie zrozumia�em, �e te l�ki nie znikaj� z��wiekiem, a��tylko zapadaj� w��stan hibernacji. Wystarczy jednak zbieg okoliczno�ci, by powr�ci�y niczym widmowe ogary skacz�ce po swoj� zdobycz gdzie� z��najg��bszych zakamark�w umys�u. Nic nie widz�, ale s�ysz� ludzi, kt�rzy robi� swoje, jakby to by� s�oneczny dzie�, poniewa�... Poczu�em zimny dreszcz, gdy s�owa powoli i��nieub�aganie pojawia�y si� w��mojej g�owie. Nic nie widz�, poniewa�... jestem �lepy. Jako nagle ociemnia�y osobnik nie mia�em pewno�ci ruch�w cechuj�cej �lepc�w, pozbawionych wzroku przez dziwne zielone �wiat�a, kt�re zala�y nocne niebo przed trzydziestoma laty. By�em wi�c zapewne �a�osn�, niezdarnie pow��cz�c� nogami postaci�, kiedy tak b��dzi�em po pokoju z��r�kami rozpaczliwie wyci�gni�tymi przed siebie. S�ysza�em ju� tylko jeden d�wi�k: g�o�ne bicie w�asnego serca. � Panie Hartlow... s�yszy mnie pan? Nic. � Panie Hartlow... Panie Hartlow! Cisza. Wyszed�em na p�pi�tro, niezmiennie spowity w��ciemno��. Pod nagimi stopami poczu�em mi�kki dywan. Ruszy�em przed siebie, macaj�c d�o�mi �cian� okryt� szorstk� tapet�. Wkr�tce wyczu�em drewnian� o�cie�nic� i��same drzwi. Nie przestaj�c nawo�ywa�, nacisn��em klamk�. � Panie Hartlow? Jest pan tu? Nie odpowiedzia�. M�j paniczny, szybki oddech zag�uszy� nawet dono�ne bicie serca, wi�c cichszych d�wi�k�w nie mia�em szans us�ysze�. Wo�aj�c gospodarza po imieniu, otwiera�em kolejne drzwi. Zaczyna�em traci� orientacj�. Nie by�em ju� pewien, gdzie szuka� w�asnego pokoju. Wi�c tak to jest, kiedy cz�owiek traci wzrok, rozczuli�em si�. �wiat nieko�cz�cej si� nocy... I wtedy uderzy�a mnie z�owroga my�l. Czy�by na niebie znowu pojawi�y si� te meteory, kt�re przed laty w��ci�gu jednej nocy o�lepi�y ponad dziewi��dziesi�t procent ludzi na �wiecie? W��ci�gu jednej nocy, kt�r� m�j ojciec, Bili Masen, sp�dzi� w��szpitalnym ��ku po tym, jak tryfid prysn�� mu jadem w��oczy? Si�gn��em pami�ci� do poprzedniego dnia. Poszed�em do ��ka po mile sp�dzonym wieczorze: s�ucha�em recitalu pianisty w��Radiu Wyspiarzy, gaw�dz�c z��panem Hartlowem. Gospodarz nala� mi szklaneczk� lub dwie przedniej, pasternakowej brandy � na rozruch, �e tak powiem. Na Boga, nie przypominam sobie, �ebym zauwa�y� na niebie jakiekolwiek dziwne zjawisko. A mo�e nie trzeba by�o nawet widzie� tych �wietlistych meteor�w (je�eli to one by�y przyczyn� mojego �a�osnego stanu); mo�e przemkn�y po niebie za dnia, niedostrze�one przez zaj�tych prac� mieszka�c�w wyspy. Czy to mo�liwe, by ich niewidzialne promieniowanie wypali�o nam nerwy wzrokowe? Auu... W�a�nie dotar�em do schod�w; zidentyfikowa�em je ze�lizguj�c si� z��pierwszego stopnia. Moja stopa zjecha�a jednak znacznie ni�ej, zanim zdo�a�em chwyci� si� balustrady. I��cho� unikn��em niechybnego skr�cenia karku, poczu�em rwanie w��wygi�tej nienaturalnie kostce. Uk�ucie realnego b�lu w��jaki� spos�b przys�u�y�o si� moim napi�tym nerwom. Powstrzyma�o gor�czkow� prac� wyobra�ni, niestrudzenie i��bezowocnie roztrz�saj�cej t� dziwn� sytuacj�, nakaza�o przesta� u�ala� si� nad sob� i��wreszcie zrobi� co� sensownego. Gdy zszed�em na parter, przystan��em. Nas�uchiwa�em przez moment, czuj�c pod stopami przejmuj�cy ch��d kamiennej, kuchennej posadzki. Nie, wci�� nic nie s�ysza�em. Kulej�c lekko, ze skr�con� kostk�, z��wyci�gni�tymi przed siebie ramionami przemierzy�em kuchni�. Gdy z��rozmachem grzmotn��em palcem stopy o��masywn� nog� sto�ka, na par� sekund straci�em zainteresowanie czymkolwiek innym i��wyg�osi�em kilka s��w, kt�rych nigdy nie u�y�bym w��obecno�ci matki, chocia� nie�atwo by�o j� zaszokowa�. Znowu dotar�em do muru. Niepewnie, jakby ze �ciany lada moment mia�y wystrzeli� z�bate szcz�ki i��odgry�� mi palce (o tak, �lepota wyzwoli�a we mnie tabuny najbardziej irracjonalnych wyobra�e�), ruszy�em dalej. Moje d�onie znalaz�y po chwili zakryte kotar� okno (�lepcy z��przyzwyczajenia zaci�gaj� na noc zas�ony). Gwa�townym ruchem poci�gn��em pas grubej tkaniny, �udz�c si� naiwnie, �e kuchni� zaleje kaskada porannego �wiat�a. Westchn��em ci�ko. Ciemno��. Nadal ciemno��. Ruszy�em dalej, dotykaj�c patelni wisz�cych na hakach, rz�du no�y, p�czk�w suszonych zi�. �cienny zegar wybija� gdzie� sw�j ponury, naznaczony pi�tnem zag�ady rytm. Tik... tak... tik... tak... Tykanie czasomierza wyda�o mi si� � jak�e irracjonalnie � d�wi�kiem wyj�tkowo nienawistnym. Tik... tak... Gdybym tylko dosta� j� w��swoje r�ce, z��przyjemno�ci� roztrzaska�bym przekl�t� maszynk� o��pod�og�. � Panie Hartlow? � zawo�a�em. � S�yszy mnie pan? � doda�em nielogicznie. Przecie� odpowiedzia�by, gdyby s�ysza�. Tik... tak... � Panie Hartlow? Tik... tak... tik... Gdy doszed�em do drzwi, natrafi�em r�k� na w��cznik �wiat�a. W��tak ma�ej wiosce nie by�o, rzecz jasna, elektryczno�ci � tak cenne dobro zarezerwowano na u�ytek warsztat�w, szpitali, klinik, urz�dze� komunikacyjnych i��laboratori�w, takich jak to, w��kt�rym pracowa� m�j ojciec. Mimo to niecierpliwie wcisn��em kontakt. Od razu wiedzia�em, �e nie u�ywano go od kilkudziesi�ciu lat � mechanizm zgrzytn�� z��wysi�kiem. �wiat�a nie by�o. Z racjonalnego punktu widzenia mog�em si� tego spodziewa�. Lecz jaki� m�cz�cy g�os w��mojej g�owie powtarza� bez ko�ca, g�o�no i��wyra�nie, �e kuchni� zala�y kaskady cudownego, jaskrawego �wiat�a. Ale ty go nie widzisz, bo jeste� niewidomy, Davidzie Masenie. �lepy jak te trzy myszki, co goni�y �on� farmera... Przesta�, powtarza�em sobie ostro, pr�buj�c powstrzyma� fal� paniki ogarniaj�c� mnie z��niebezpieczn� si��. Przesta� wreszcie! Znowu ruszy�em po omacku wzd�u� �cian. Tym razem zatrzyma�em si� przy d�ugim blacie. Zlew. Kuchenka. Znowu szafka. Talerze i... Zatrzyma�em si�. Kuchenka? Cofn��em si� najszybciej, jak potrafi�em w��kompletnej ciemno�ci i��pod kratk�, na kt�rej stawia si� garnki i��patelnie, wymaca�em palniki. Potem wyczu�em kurki, ch�odne, okr�g�e i��twarde pod moimi niecierpliwymi palcami. Gaz. Tak... w�a�nie... Zacz��em szuka� po omacku zapalniczki, kt�ra musia�a by� gdzie� blisko. Po kilku chwilach daremnych poszukiwa� zacz��em przeklina�, ale i��to nie pomog�o. Domy�la�em si�, �e gdzie� tutaj powinienem znale�� tak�e �wiece i��lampy � niepotrzebne panu Hartlowowi, rzecz jasna, za to do�� przydatne widz�cym go�ciom, kt�rych od czasu do czasu zapewne przyjmowa�. Bior�c jednak pod uwag� efekty moich poszukiwa�, �wiece i��lampy r�wnie dobrze mog�y znajdowa� si� po ciemnej stronie Ksi�yca. Bezskutecznie wodzi�em palcami po stertach talerzy i��zanurza�em d�onie w��koszykach z��warzywami. Mo�liwe, �e cel znajdowa� si� tu� przed moim nosem, tyle �e po prostu na niego nie trafi�em. W ko�cu jednak uratowa�a mnie � jak�e typowa dla mnie � niecierpliwo��. Znowu odnalaz�em kuchenk�. A raczej przekona�em si�, �e to kuchenka, kiedy wsadzi�em r�k� w��patelni� z��gor�cym olejem. Odkr�ci�em kurki na przedniej �ciance urz�dzenia i��natychmiast us�ysza�em syk bezwonnego metanu, wydobywaj�cego si� z��palnik�w. Owszem, mo�e to i��prymitywny spos�b, ale je�li zadzia�a... b�d� zupe�nie zadowolony. Si�gn��em w��stron� blatu i��zlokalizowa�em spor�, wystarczaj�co ci�k� patelni�. Unios�em j� wysoko do g�ry i��mocno uderzy�em o��stalow� kratk�, spod kt�rej ze �wistem wydobywa� si� gaz. Rozleg� si� przera�liwy huk. Uderzy�em jeszcze raz. Metaliczny d�wi�k znowu og�uszy� mnie na moment. I wreszcie za trzecim razem � gdy zamachn��em si� patelni� ze wszystkich si�, �ami�c przy okazji drewnian� r�czk� � m�j plan zadzia�a�. Tarcie mi�dzy dwiema metalowymi powierzchniami wytworzy�o pojedyncz� iskr�. W tej samej chwili zapalaj�cy si� gaz hukn�� dono�nie, a��tu� przed moim nosem rozkwit�a spora kula ognia. Cofn��em si� odruchowo, czuj�c na twarzy �ar. Przykry zapach podpowiedzia� mi, �e zareagowa�em zbyt wolno, by uratowa� brwi. Ale ma�o mnie to obchodzi�o. Powiem wam nawet, �e nie obchodzi�o mnie to absolutnie nic. A��to dlatego, �e sta�o si� co� wspania�ego. Widzia�em. Widzia�em w��najdrobniejszych detalach pomara�czowo��t� kul� ognia. Wielki p�omie� znik� r�wnie nagle, jak si� pojawi�, pozostawiaj�c po sobie tylko cztery kr�gi b��kitnego �wiat�a znacz�ce otwory dysz palnik�w. P�omyki nie by�y specjalnie jasne, lecz gdy ich niebieskawy blask ogarn�� ca�� kuchni�, dostrzeg�em zarysy schod�w, sto�u, radia, a��nawet fajk� i��torebki z��tytoniem pana Hartlowa, le��ce na p�ce przy oknie. Co wa�niejsze, widzia�em te� zegar na �cianie, winowajc� tego irytuj�cego �tik�tak�. Przez sekund� zdawa�o mi si� jeszcze, �e wzrok p�ata mi g�upie figle. Zegar, je�li dobrze chodzi�, wskazywa�, �e dziesi�� minut temu min�a dziewi�ta. Wyci�gn��em r�k�, jednym ruchem odsun��em zas�on� i��wyjrza�em na zewn�trz. W tym momencie zda�em sobie spraw�, �e albo popad�em w��zdumiewaj�c� odmian� ob��du i��wszystko, co widz�, jest produktem mojej chorej wyobra�ni, albo nast�pi� koniec �wiata. Za szyb� widzia�em tylko nieprzeniknion� ciemno��. Natarczywy g�os w��moim umy�le nie marnowa� czasu, szepcz�c wytrwale: �Masz racj�, Davidzie Masenie. S�o�ce umar�o. To pocz�tek wieczystej nocy�. 2. Odwieczny wr�g Uczucie ulgi i��rado�ci, �e jednak widz�, natychmiast ust�pi�o miejsca g��bokiemu zdumieniu. To by� majowy poranek, godzina dziewi�ta z��minutami. Wioska i��okoliczne pola powinny by� sk�pane w��dziennym �wietle. Tymczasem spowija�a je aksamitna czer�, wi�c... gdzie si� podzia�o s�o�ce? Przez g�ow� przemkn�a mi my�l, �e po prostu nie wzesz�o. Czy to mo�liwe, by w��nocy wydarzy�a si� katastrofa w��skali kosmicznej, kt�ra wyrzuci�a Ziemi� z��orbity? A��mo�e to nasza planeta przesta�a si� obraca� i��teraz b�dzie zwraca� si� ku s�o�cu zawsze t� sam� stron�, tak jak ksi�yc? Nie, to zdecydowanie zbyt fantastyczna hipoteza. Taka gigantyczna katastrofa, na przyk�ad kolizja planety z��komet� p�dz�c� z��pr�dko�ci� tysi�cy kilometr�w na godzin�, wywo�a�aby olbrzymie fale p�ywowe, trz�sienia ziemi, a��mo�e nawet eksplozje zdolne mia�d�y� ca�e kontynenty. Tymczasem na wyspie Wight panowa� doskona�y spok�j, jak zwykle w��wiosenne czy letnie poranki. Czu�em w��g�owie coraz wi�kszy zam�t. Pami�ta�em przecie� g�osy �udzi id�cych tego dnia do pracy jakby nigdy nic. Pami�ta�em rytm ko�skich kopyt i��stuk lasek o��chodnik, zamykane drzwi. Kto� przecie� jad� �niadanie � pi�kny zapach sma�onego boczku by� chyba wystarczaj�cym dowodem. Ale dlaczego ludzie zajmowali si� swoimi sprawami, jakby to by� najnormalniejszy dzie�? Jak gdyby �wiat nie stan�� na g�owie? Jakby nie znale�li si� nagle w��absolutnej ciemno�ci? Dopiero po jakim� czasie dotar�o do mnie jak�e proste wyja�nienie: Bytewater jest koloni� �lepc�w. Sk�d mogli wiedzie�, �e zabrak�o �wiat�a? Mrok przecie� nie jest wyczuwalny przez sk�r�, nie ma �adnej woni ani smaku. Cz�owiek niewidomy w���aden spos�b nie odr�ni �wiat�a od ciemno�ci. Najwy�ej w��pogodny dzie� promienie s�o�ca sprawi�, �e poczuje ciep�o. W��ka�dym innym przypadku mo�e polega� wy��cznie na zegarze i��s�owach tych, kt�rym dar widzenia nie zosta� odebrany. To dlatego �lepcy z��Bytewater, obudziwszy si� w��kompletnej ciemno�ci, nie�wiadomie podj�li codzienne obowi�zki, wierz�c, �e maj� przed sob� dzie� jak ka�dy inny. Patrzy�em przez okno na zatopiony w��czerni �wiat przez bite trzy minuty; wreszcie ockn��em si� z��zamy�lenia, potrz�saj�c g�ow�. Musia�em co� zrobi�; nie mog�em tak po prostu czeka�, �ywi�c nadziej�, �e s�o�ce znienacka powr�ci na niebo w��pe�nym blasku. Przede wszystkim musia�em si� ubra�. Tym razem nie mia�em problem�w ze znalezieniem �wiecy. Wkr�tce �wiat�o � to cudowne �wiat�o! � rozja�ni�o mi drog� powrotn� do sypialni. W�o�y�em ubranie i��dokona�em szybkiego rozpoznania terenu, ale w���adnym z��pokoi nie znalaz�em pana Hartlowa. Pomy�la�em, �e poszed� nakarmi� kr�liki i���e z��pewno�ci� uzna� mnie za wyj�tkowego pr�niaka, skoro chrapa�em w��najlepsze, gdy inni pracowali. Wymieni�em wi�c �wiec� na znacznie ja�niejsz� lampk� oliwn� i��wyszed�em z��domu. Starannie zamkn��em drzwi wej�ciowe, dobrze wiedz�c, �e m�j gospodarz nie by�by zadowolony, gdybym pozwoli� wszystkim bezpa�skim kotom z��okolicy buszowa� po jego kuchni. Potem rozejrza�em si� i��ruszy�em drog� wiod�c� w��g��b wyspy. Lampa rzuca�a wok� mnie ��taw� po�wiat�; niewiele znacz�c� plamk� jasno�ci w��oceanie mroku. Pami�tam to jak dzi�: w�druj�c, my�la�em sobie, �e to dziwaczne op�nienie �witu to nic wi�cej, jak tylko skutek pojawienia si� wyj�tkowo grubej i��rozleg�ej chmury, kt�ra chwilowo przes�oni�a s�o�ce i��z pewno�ci� wkr�tce odp�ynie. Cz�sto si� zatrzymywa�em, by podnie�� lamp� i��rozejrze� si� za kt�rym� ze �lepc�w, w��nie�wiadomo�ci dogl�daj�cych byd�a na pastwisku. Nikogo jednak nie spotka�em. Wzd�u� drogi wzniesiono bia�e, drewniane barierki si�gaj�ce talii doros�ego cz�owieka, kt�re mia�y u�atwi� mieszka�com wioski orientacj� w��terenie. Rozmieszczone tu i���wdzie tabliczki, wypisane brajlem, informowa�y przechodni�w, w��kt�rym miejscu powinni skr�ci�, by dotrze� do chaty, gospody czy Domu Matek. �lepcy zawsze poruszali si� wzd�u� barierek w��ten spos�b, by mie� je pod lew� r�k�; unikali dzi�ki temu kolizji z��s�siadami. W��gruncie rzeczy przystosowali si� do swojego kalectwa tak dalece, �e potrafili przemierza� znane sobie terytoria w��doskona�ym tempie, prawie nie dotykaj�c reling�w. Przyspieszy�em kroku. W lampce oliwnej brakowa�o lusterka skupiaj�cego wi�zk� �wiat�a, tote� porusza�em si� w��samym �rodku niezbyt rozleg�ej jasnej plamy. Nie mog�em wi�c si�gn�� wzrokiem dalej ni� na cztery metry. Kiedy wi�c natkn��em si� na pana Hartlowa, siedz�cego samotnie na przydro�nej �awce, by�em mocno zaskoczony. Pan Hartlow by� dobrze zbudowanym m�czyzn� po sze��dziesi�tce, o��g�stych siwych w�osach. Dawno, dawno temu mieszka� w��Londynie i��by� doradc� specjalizuj�cym si� w��prawie autorskim. Uni�s� g�ow�, cho� zatrzyma�em si� bezszelestnie. Jego wyostrzony s�uch musia� wychwyci� w��ciszy m�j oddech. � Kto tam? � spyta� zm�czonym g�osem. � David Masen � odpar�em, podchodz�c bli�ej. � A, David... Zbli� si�, prosz�. Wyci�gn�� d�o�, a��ja u�cisn��em j� na powitanie. Uczepi� si� mnie drug� r�k� z��zaskakuj�c� si��. � Co si� sta�o, Davidzie? Dzieje si� co� niedobrego, prawda? � Jest ciemno. Tak jakby s�o�ce w��og�le nie wsta�o. � Ciemno. Ach, tak... � G�os mu najwyra�niej ochryp� z��wyczerpania, tak jakby pan Hartlow w�a�nie stoczy� najci�sz� bitw� swojego �ycia. � Przez moment zastanawia�em si�... � rzek� po chwili, potrz�saj�c bia�� g�ow� � ... zastanawia�em si�, czy to te zielone �wiat�a wr�ci�y � doko�czy�, wznosz�c niewidz�ce oczy ku niebu. � S�ysza�em krzyki Toma Atkinsona... Znasz Toma, prawda? Odpowiedzia�em, �e nie. � To jeden z��niewielu Widz�cych w��naszej wiosce. Jest rybakiem i��bodaj najgorszym zrz�d�, jakiego kiedykolwiek spotka�em. Zawsze jest mu za ciep�o albo za zimno, albo ryby nie bior�, albo wiatr wieje w��z�� stron�. Och... � urwa� i��przez chwil� zdawa�o mi si�, �e nagle zapad� w��sen, siedz�c bez ruchu na �awce. Unios�em wy�ej latarni� i��spojrza�em na jego zwieszon� nisko g�ow�. � Panie Hartlow? Zebra� si� w��sobie. � Przepraszam... sam nie wiem, co si� ze mn� dzisiaj dzieje. Potkn��em si� i��wpad�em w���ywop�ot, tu, niedaleko. �eby tak o w�asn� nog�... Na staro�� robi� si� niezdarny. Takie rzeczy nigdy mi si� nie zdarza�y... � Drgn��, jakby ockn�� si� ze snu. � Zacz��em m�wi� o��Tomie Atkinsonie, prawda? Ot� s�ysza�em, jak krzycza� na ulicy, �e nic nie widzi. Od razu pomy�la�em, �e to te przekl�te spadaj�ce gwiazdy wr�ci�y... te same, kt�re trzydzie�ci lat temu wypali�y mi oczy. � Hartlow umilk� i��odetchn�� g��boko. � Wiesz, Davidzie � rzek� po chwili, �ciskaj�c mi mocno r�k� i��zni�aj�c g�os do szeptu � znowu poczu�em ten strach. Jak wtedy, przed laty, gdy ca�� noc sp�dzi�em w��ogrodzie. M�j Bo�e... Urz�dzili�my z��s�siadami przyj�cie, bo m�wiono, �e czego� takiego nie zobaczymy po raz drugi. � Za�mia� si� gorzko. � Nie zobaczymy... �wi�te s�owa. Rano wszyscy byli�my �lepi. Nigdy wi�cej nie zobaczy�em te� mojej rodziny, cho� mieszkali�my pod jednym dachem. S�ysza�em za to ich krzyki... Wielkie nieba, s�ysza�em, jak wrzeszcz� z��przera�enia, trac�c wzrok. Jego u�cisk zacie�ni� si� jeszcze bardziej. Zwr�ci� na mnie puste oczy i��cho� dobrze wiedzia�em, �e jest jednym ze �lepc�w starej daty, przez chwil� wierzy�em, �e naprawd� na mnie patrzy i��si�ga wzrokiem w��najg��bsze zakamarki mojej duszy. � Davidzie... Mia�em pi�kn� i��inteligentn� �on�. Mia�em te� dwie urodziwe c�rki, dziesi�cio� i��trzynastoletni�. Tego dnia... trzydzie�ci lat temu... nagle wszyscy o�lepli�my. Codziennie stawa�em w��drzwiach naszego domu i��g�o�no wzywa�em pomocy. Przez kolejne trzy miesi�ce co wiecz�r s�ucha�em, jak moja �ona i��c�rki zasypiaj� wyczerpane p�aczem. Widzisz, sko�czy�o nam si� jedzenie, a��wi�cej nie potrafi�em znale��... � Hartlow potrz�sn�� g�ow�. � Sam siebie nienawidzi�em, Davidzie. By�em zbyt s�aby, �eby im pom�c. Dobry Bo�e, gdybym tylko umia� cofn�� czas... Chcia�bym mie� jeszcze raz t� szans�, pom�c im, skr�ci� cierpienia... bo... � znowu zawi�d� go g�os. � Zaprowadz� pana do domu � zaproponowa�em �agodnie. � Mo�e za chwil�. Wiesz, zupe�nie opad�em z��si�... Co u��licha si� ze mn� dzieje, Davidzie? � Nie ma powodu do niepokoju, panie Hart�ow. To tylko szok po upadku, nic wi�cej. � Po upadku w��krzaki? Chyba pora umiera�, ch�opcze. � Wkr�tce stanie pan na nogi, panie Hartlow. � By� mo�e, Davidzie. By� mo�e. Powiedz no, widzisz gdzie� tego starego marud�, Toma Atkinsona? � Nie widz� prawie nic. Ta lampka nie daje za wiele �wiat�a. � Jakim cudem mog�y nagle zapanowa� takie ciemno�ci? Nie czuj�, �eby zbiera�o si� na deszcz, wi�c to chyba nie chmury, kt�re... U�cisk d�oni nagle os�ab�, a��g�owa starszego pana opad�a gwa�townie. � Panie Hartlow? � Hmm...? Przepraszam, Davidzie. W��g�owie mi si� kr�ci. Ca�kiem tak, jakbym wychyli� o��dwa piwa wi�cej ni� powinienem... Ta ciemno��... jak s�dzisz, co j� sprowadzi�o? � Poj�cia nie mam. Mo�e i��chmura, ale musia�aby by� niewiarygodnie g�sta. Bez lampy nie widzia�em nawet d�oni, kt�r� trzyma�em przed w�asnym nosem. � Taki mrok znakomicie wyr�wnuje nasze szans�, prawda? � W��g�osie starca nie by�o z�o�liwo�ci; m�wi� uprzejmie jak zawsze. � Panie Hartlow, pomog� panu... Niecierpliwym machni�ciem d�oni odtr�ci� moj� r�k�. � Nie, Davidzie. Jeszcze nie � powiedzia�, bior�c g��boki wdech. � Wiesz, zawsze podejrzewa�em, �e co� takiego nast�pi. Przez te wszystkie lata siada�em cz�sto w��cha�upie i��my�la�em sobie o��tym nieszcz�ciu, kt�re spotka�o planet�, i��o tym, jak ludzie w��rodzaju twoich rodzic�w czy Ivana Simpsona zdzia�ali cuda, by ocali� tak wielu z��nas... i���lepc�w, i��Widz�cych... I��jak zbudowali na tej wyspie zacz�tki cywilizacji. � Hartlow westchn�� ci�ko. � No i��dawno temu doszed�em do wniosku, �e wszystko to strata czasu i��daremny trud. Trzydzie�ci lat temu matka natura, los czy mo�e sam Pan B�g zadecydowa�, �e cz�owiek dostatecznie d�ugo w�ada� �wiatem. Podj�� wi�c pr�b� zmiecenia go raz na zawsze z��powierzchni ziemi. I��prawie mu si� uda�o. A��jednak, dzi�ki staraniom Masen�w i��im podobnych, uda�o nam si� oszuka� przeznaczenie. Ale powiadam ci, Davidzie � rzek� ostrzegawczo, a���lepe oczy zdawa�y si� przewierca� mnie na wylot � powiadam ci, �e Boga okpi� nie mo�na. I���adne wysi�ki nie zdo�aj� zniweczy� Jego planu. Wszyscy pomrzemy, bo On tak postanowi�. Ostatnich dwadzie�cia pi�� lat wzgl�dnego spokoju to tylko interludium mi�dzy dwoma aktami katastrofy, kt�ra zniszczy ludzko��. A��teraz On � oznajmi� starzec, wskazuj�c palcem na niebo � doko�czy swoj� robot�. Przypomnij sobie biblijn� Ksi�g� Wyj�cia. Rzek� Pan Moj�eszowi: �Wyci�gnij r�k� ku niebu, a��nastanie ciemno�� w��ziemi egipskiej tak g�sta, �e b�dzie mo�na dotkn�� ciemno�ci�. � Oczy pana Hartlowa rozb�ys�y dziwnie, gdy uni�s� d�o�, jakby naprawd� chcia� dotkn�� otaczaj�cego nas mroku. � We wszystkich kulturach ciemno�� poprzedza Armagedon. Wikingowie wierzyli, �e koniec �wiata rozpocznie si� od po�kni�cia s�o�ca przez wielkiego wilka, Fenrira. Staro�ytni Sumerowie pozostawili opowie�ci o��tym, jak niemal wszyscy ludzie na Ziemi zgin�li, gdy ��wiat�o dnia zmieni�o si� w��ciemno��, a��ich b�g �zmia�d�y� ziemi� jak glinian� skorup�... Zapami�taj dobrze moje s�owa, Davidzie: to jest pocz�tek ko�ca. � Panie Hartlow... to tylko zm�czenie. Odprowadz� pana do domu. � Dzi�kuj�, mo�e... Och... � Co si� sta�o? � Twarz mnie piecze. Musia�em si� podrapa�, kiedy upada�em � wyja�ni�, dotykaj�c policzka. � Zaraz to obejrz�... panie Hartlow... Panie Hartlow? G�owa opad�a mu bezw�adnie i��musia�em chwyci� go za rami�, by nie zlecia� z���awki. Tyle �e panu Hartlowowi by�o to ju� najzupe�niej oboj�tne. Uk�adaj�c go na boku na �awce, instynktownie wiedzia�em, �e nie �yje. Zbli�y�em lamp�, by przyjrze� si� jego twarzy. W jej m�tnym blasku zobaczy�em jasnoczerwon� pr�g� przecinaj�c� policzek staruszka. Teraz ju� wiedzia�em, co go zabi�o. Przykucn��em natychmiast plecami do �awki, by znale�� cho�by cz�ciow� os�on�. Potem unios�em latarenk� tak wysoko, jak mog�em i��przyjrza�em si� okolicznym krzewom i��drzewom. Mo�liwe, �e by�y zwyczajnymi olchami, jaworami, d�bami czy kasztanowcami, ale r�wnie dobrze mog�y by� czym� zupe�nie innym. I��niesko�czenie bardziej niebezpiecznym. Zrozumia�em, �e dla pana Hartlowa nic ju� nie mog� zrobi�. Teraz liczy�o si� tylko to, �ebym jak najszybciej ostrzeg� Kwater� G��wn� w��Newport. Ruszy�em biegiem, trzymaj�c g�ow� tak nisko, jak tylko si� da�o. Niemal w��tej samej chwili zacz�o si� b�bnienie � g�uchy d�wi�k drewna uderzaj�cego o��drewno. D�wi�k, kt�ry potrafi�o rozpozna� ka�de dziecko na wyspie. Co� zaszele�ci�o w���ywop�ocie tu� obok mnie. Opu�ci�em g�ow� jeszcze ni�ej i��przyspieszy�em. Kilka krok�w przed sob� dostrzeg�em nagle ciemn� sylwetk� le��cego konia. Zwierz� by�o martwe i��zd��y�o ju� zesztywnie�. Nieco dalej zauwa�y�em par� rybackich but�w stercz�cych z��wysokiej trawy porastaj�cej pobocze. Domy�li�em si�, �e to Tom Atkinson i��jego ostatni po��w: srebrzyste ryby wysypa�y si� z��kosza i��po�yskiwa�y w�r�d kamieni. B�bnienie przybra�o na sile. Monotonne stuk�stuk�stuk doprowadza�o mnie do sza�u. Wreszcie dotar�em do domku, na kt�rym wisia� szyld �Poczta�. Ruszy�em ku niemu sprintem, k�tem oka dostrzegaj�c w��mroku monstrualny cie� ko�ysz�cy si� niepewnie na boki. Gdy wbieg�em do budynku, m�j g�os rozni�s� si� echem. � Hej! Jest tu kto? Cisza, r�wnie namacalna jak ciemno��. Wszystko wskazywa�o na to, �e z��ca�ej wioski ocala�em tylko ja. Nie wypuszczaj�c z��r�ki lampki, kt�ra rzuca�a na �ciany dziwaczne, rozedrgane cienie, metodycznie przeszukiwa�em urz�d pocztowy, a� wreszcie znalaz�em pokoik, w��kt�rym zainstalowano radiostacj�. Kilka sekund p�niej lampy elektronowe urz�dzenia rozjarzy�y si� na ��to. Co� stukn�o w��otwarte okno, tu� nad moj� g�ow�. U�ywaj�c wydanej brajlem instrukcji obs�ugi nadajnika jako prowizorycznej przy�bicy, skoczy�em w��stron� okna i��zamkn��em je z��rozmachem. Teraz wreszcie mog�em wezwa� pomoc. Wcisn��em klawisz nadawania. � Uwaga, zg�aszam nag�y wypadek na kanale dziewi�tym. Kwatera G��wna w��Newport, jak mnie s�yszycie, odbi�r? Odpowiedzia�y mi trzaski. Przez chwil� by�em przekonany, �e nikt si� nie zg�osi, �e si� sp�ni�em. Najazd na wysp� sta� si� faktem. Spr�bowa�em jeszcze raz g�osem dr��cym z��napi�cia. � Kwatera G��wna w��Newport, jak mnie s�yszycie, odbi�r? � Tu Newport do nadawcy na kanale dziewi�tym. S�yszymy doskonale. Prosz� zwolni� t� cz�stotliwo�� � odezwa� si� operator znu�onym g�osem. Wygl�da�o na to, �e mia� za sob� d�ug� i��ci�k� noc. � Musz� zg�osi� nag�y wypadek. Odbi�r. � Ciemno��? Dzi�kujemy bardzo, ale ju� o��niej wiemy. � Go�� najwyra�niej uzna� mnie za g�upka. � A��teraz prosz� si� roz��czy�. Spodziewam si� raport�w o��po�arach, wi�c cz�stotliwo�� musi by� wolna. Odbi�r. � Do diab�a, chyba �artujesz! � krzykn��em, zapominaj�c o��radiowej etykiecie. � �askawy panie, rozumiemy zaniepokojenie ciemno�ci�. Czynniki oficjalne doradzaj�, �eby zachowa� spok�j. To zapewne wyj�tkowo g�sta warstwa chmur, kt�ra przes�oni�a s�o�ce. A��wi�c prosz� si� roz��czy� i... � Nie! S�uchaj mnie! Chc� zg�osi� co� innego! � Prosz� m�wi� � odezwa� si� po chwili operator, wyra�nie nieprzekonany. � Nazywam si� David Masen i��nadaj� z��Bytewater. Chc� zg�osi� pojawienie si� tryfid�w. Nast�pi�a d�u�sza przerwa, wype�niona statycznymi trzaskami w��eterze. Operator z��Kwatery G��wnej odezwa� si� wreszcie g�osem pe�nym niedowierzania. � Prosz� powt�rzy�, panie Masen. Zdawa�o mi si�, �e u�y� pan s�owa �tryfid�. Odbi�r. Co� hukn�o z��rozmachem w��zamkni�te okno. � Dobrze pan s�ysza�. I��dop�ki kto� mnie nie przekona, �e jest inaczej, b�d� twierdzi�, �e w�a�nie rozpocz�a si� inwazja. 3. Oko cyklonu Wszystkim kolonistom, nie tylko na wyspie Wight, ale i��na wyspach Scilly oraz Normandzkich. Charakterystyczna, wydana w��formacie �wiartkowym, powielaczowa publikacja w��jasno�pomara�czowej oprawie natychmiast rzuca si� w��oczy. Wraz z��Histori� Kolonii pi�ra Elspeth Cary oraz filmami dokumentalnymi Matta i��Gwynne Lloyd�w, dziennik ojca utrwali� najwa�niejsze fakty z��codziennego �ycia osadnik�w. Jest bezcennym zapisem naszych dziej�w; opowiada, jak znale�li�my si� na wyspach�fortecach, gdy ca�a ludzko�� gin�a pod naporem tryfid�w � twor�w nazywanych niegdy� �cudownymi chodz�cymi ro�linami�, kt�re sta�y si� przekle�stwem cz�owieka i��jego zgub�. Oczywi�cie ju� jako ma�y ch�opiec przeczyta�em dziennik ojca. To dziwne uczucie, odkry� nowego Billa Masena, powa�nego m�czyzn�, a��nie tego weso�ego, optymistycznie nastawionego do �wiata, cho� czasem zamy�lonego tat�, kt�rego zna�em od urodzenia. Nigdy nie s�dzi�em, �e dane mi b�dzie napisa� podobny pami�tnik. Do tej pory moje �pisarstwo� ogranicza�o si� do sporz�dzania przed lotem notatek dotycz�cych prognoz pogody, pr�dko�ci wiatru i��oblicze� nawigacyjnych. Bazgra�em najcz�ciej na odwrotnych stronach starych kopert i��na papierach �niadaniowych, nierzadko zostawiaj�c na nich malownicze odciski t�ustych palc�w. I��oto siadam teraz za sto�em, a��przed sob� mam tuzin czystych notatnik�w. Nerwowo stukam o��wkiem o��wargi, marszcz� brwi i��zastanawiam si�, jakim, u��licha, sposobem, mam opisa� wszystkie te dziwne � niekiedy makabryczne � prze�ycia, kt�re wype�ni�y moje �ycie od tego pami�tnego poranka dwudziestego �smego maja, trzydzie�ci lat po upadku cywilizacji. Tego w�a�nie dnia obudzi�em si� w���wiecie ciemno�ci i��tego dnia tryfidy raz jeszcze dokona�y inwazji na nasz� � dot�d bezpieczn� � wysp�. Niekt�rzy powiadaj�, �e powt�rny najazd tryfid�w akurat w��chwili, gdy noc nie zechcia�a ust�pi� pola dniowi, nie m�g� by� czystym zbiegiem okoliczno�ci. Inni dostrzegali w��tym fenomenie co� jeszcze: r�k� m�ciwego Boga. Ja jednak nie potrafi� rzuci� �wiat�a na prawdziw� natur� tych wydarze� (wybaczcie mi, prosz�, niezamierzon� dwuznaczno��). Jednak przypomina mi si� fragment z��ksi��ki ojca, w��kt�rym rozwa�a� zjawisko globalnej �lepoty dotykaj�cej ludzko�� dok�adnie w��tym samym czasie, gdy niezliczone stada tryfid�w zacz�y ucieka� z��farm i��ogrod�w. �Zbiegi okoliczno�ci, rzecz jasna, zdarzaj� si� nieustannie � pisa� � ale tylko od czasu do czasu udaje nam sieje zauwa�y�...�. Tak wi�c, z��woli przypadku lub nie, znalaz�em si� nagle w���wiecie zupe�nie odmiennym od tego, w��kt�rym dorasta�em. Wiatr ch�odniejszy ni� ten, kt�ry dot�d zna�em, uderza o��mury wie�y. Upiorne wycie wichru raz po raz przypomina, �e cho� brak mi wrodzonych zdolno�ci pisarskich, mam za to mn�stwo czasu na uwiecznienie tej d�ugiej historii. A zaczn� od samego pocz�tku... Moje dzieci�stwo by�o idylliczne. Dorasta�em po�r�d zielonych r�wnin i��wzg�rz wyspy Wight, skrawka �yznej ziemi, ledwie sze�� tysi�cy lat temu oddzielonego od sta�ego l�du, gdy morskie wody zala�y dolin� znan� dzi� jako Solent. Od tamtej pory wyspa by�a domem dla barbarzy�skich my�liwych, rzymskich osadnik�w, kt�rzy zwali j� Vectis, i��wreszcie mekk� dla wiktoria�skich wczasowicz�w. By� w�r�d nich sam lord Tennyson, kt�ry twierdzi�, �e �powietrze Downs warte jest sze�� pens�w za pint�. Ostatnio za� znalaz�a tu schronienie garstka uciekinier�w z��ca�ej Brytanii. Sam si� dziwi�, �e zapami�ta�em tyle fakt�w z��lekcji historii, na kt�rych pan Pinz�Wilks tak bardzo stara� si� wt�oczy� w��moj� g�ow� cho� odrobin� akademickiej wiedzy. Podejrzewam nawet, �e sam pan Pinz�Wilks (kt�ry z��pewno�ci� uda� si� ju� po Wieczyst� Nagrod�) by�by zdumiony. Pami�tam przecie�, ile razy w��rozpaczy wznosi� ku niebu niewidz�ce oczy. Niestety, m�j umys� gromadzi� fakty historyczne mniej wi�cej tak skutecznie, jak sito gromadzi wod�. Mieszka�em w��samym sercu wyspy Wight i��dzieli�em obszerny dom w��malowniczej wiosce Arretton (licz�cej czterdziestu trzech mieszka�c�w) z��matk�, ojcem i��dwiema m�odszymi siostrami. Do pierwszego dramatycznego wydarzenia w��moim �yciu dosz�o do�� wcze�nie � mia�em wtedy ledwie pi�� lat i��wraz z��pozosta�ymi dzie�mi z��grupy zabrano mnie na poranny spacer po rozleg�ej pla�y. Bawi�c si� beztrosko w��piasku, nie wiedzia�em, �e natura jest tego dnia w��kapry�nym nastroju. Ze spokojnego b��kitnego morza przyp�yn�a nagle gwa�towna fala, kt�ra porwa�a mnie z��pla�y niczym szmacian� lalk� i��przetoczy�a po piachu, by, wracaj�c, wci�gn�� pod wod�. Wyobra�am sobie zrozpaczon� przedszkolank�, kt�ra, stoj�c po kolana w��wodzie, krzyczy z��przera�enia, widz�c, jak szybko znikam w��odm�tach. Naturalnie nie pami�tam, co si� wtedy sta�o. Przypominam sobie tylko jeden szczeg�: pod wod� otworzy�em oczy i��zobaczy�em b�belki powietrza wok� mojej twarzy oraz s�o�ce, �wiec�ce zdradziecko nad powierzchni� morza. By�em zbyt ma�y, by umie� p�ywa�. Wed�ug wszelkich znak�w na niebie i��ziemi powinienem by� uton��. Spokojnie szed�em na dno, jakbym mimo m�odego wieku pogodzi� si� z��tym, �e m�j los spoczywa nie w��moich r�kach, lecz boskich. Zanurza�em si� coraz g��biej i��g��biej, a� wreszcie przesta�em dostrzega� �wiat�o s�oneczne i��ogarn�a mnie ciemna morska ziele�. Tymczasem na brzegu moja opiekunka zapewne odchodzi�a od zmys��w, nie wiedz�c, jak przekaza� rodzicom ponur� wiadomo��. Jaki� rybak podj�� si� wy�owienia mojego cia�a. Gdy p� godziny p�niej zawraca� w��stron� pla�y, inny m�czyzna czeka� ju� ze starym p�aszczem, w��kt�ry zamierza� owin�� moje doczesne szcz�tki. Kiedy jednak ��d� min�a piaszczysty cypel, kieruj�c si� ku przystani, ludzie zgromadzeni na pla�y zacz�li wznosi� radosne okrzyki. Zobaczyli bowiem, �e o��w�asnych si�ach stoj� na dziobie, macham do nich r�kami i���miej� si�, jakbym dopiero co prze�y� niezwykle radosn� przygod�. Rybak, ma�om�wny cz�owiek o��kamiennej twarzy, odezwa� si� do przedszkolanki: � Znalaz�em go, ale delfin by� szybszy. Utrzyma� ch�opca na powierzchni, p�ki si� nie zjawi�em. � Po chwili doda� jeszcze niezbyt zrozumia�y dla mnie komentarz: � Moim zdaniem dzieciak prze�y� nie przypadkiem. Ale czy wyniknie z��tego co dobrego, to ju� zupe�nie inna sprawa. Gdy tylko osi�gn��em stosowny wiek, zacz��em zapuszcza� si� na poro�ni�te makami pola, poznaj�c okolic� i��poszukuj�c Mantun. Tak� w�a�nie nazw� nada�em wymy�lonemu zaginionemu miastu � produktowi dzieci�cej fantazji, kt�ry nieustannie zdumiewa� moich rodzic�w. W��d�d�yste dni lub po prostu wtedy, gdy nasz�a mnie ochota, zamyka�em si� w��swoim pokoju, chwyta�em o��wek i��rysowa�em miasto pe�ne budynk�w smuk�ych niby bambusowe laski. Kiedy rodzice pytali, co rysuj�, odpowiada�em: �Mantun�. Moja wyobra�nia by�a wtedy m�oda i��wyj�tkowo bujna. Jej wytwory, tak dla mnie mi�e, innych wprawia�y w��konsternacj�. Ojciec pracowa� zwykle w��domu, a���ci�lej w��szklarniach i��laboratorium. Starannie piel�gnowa� tryfidy, by potem r�wnie starannie dokonywa� ich sekcji. W��wieku pi�ciu czy sze�ciu lat cz�sto obserwowa�em, jak miesza sk�adniki od�ywcze i����czy je z��wod� w��konewce, kt�r� zrasza� ro�liny. Czasami g�adzi� ich li�cie, jak g�aszcze si� kota, i��przemawia� do nich cichutko, jakby by�y jego najlepszymi przyjaci�mi. Przez d�ugi czas s�dzi�em, �e po prostu kocha ro�liny, �e s� dla niego prawie cz�onkami rodziny. By�em wi�c zszokowany, gdy, maj�c osiem lat, dowiedzia�em si�, �e pracuje nad �rodkiem, kt�ry ma s�u�y� do zabijania tryfid�w. To by�o naprawd� zdumiewaj�ce prze�ycie. Zdziwi�em si� jednak jeszcze bardziej, kiedy ojciec o�wiadczy�, �e nie zadowoli go wybicie tryfid�w, kt�re hodowa� w��szklarniach, ale zamierza unicestwi� wszystkie, na ca�ym �wiecie. Przyg�adzaj�c siwiej�ce w�osy, opowiada� mi o��defoliantach, hormonach wzrostu, degeneracji kom�rek, inhibitorach zapylania i��zmutowanych odmianach tryfid�w, w��stu procentach pozbawionych zdolno�ci rozmna�ania si�. S�uchaj�c tego wyk�adu, zdumia�em si� jeszcze mocniej. By�a to dla mnie, jak to si� kiedy� m�wi�o, kompletna chi�szczyzna. W ko�cu poci�gn��em go za r�kaw laboratoryjnego kitla i��za��da�em, by poszed� ze mn� puszcza� latawiec. Jak zwykle w��takich przypadkach, u�miechn�� si� szeroko i��powiedzia�: � Daj mi dziesi�� minut. Spotkamy si� na g�rce. Tak, ju� wtedy ojciec powinien by� si� domy�li�, co mnie czeka w��przysz�o�ci. Brak zrozumienia botaniki i��zerowe ni� zainteresowanie plus niech�� do typowej wiedzy akademickiej nie dawa�y mi szansy na p�j�cie w��jego �lady, czyli na karier� biologa. Ojciec bez w�tpienia marzy� o��tym, bym kontynuowa� jego prac�, czyli po�wi�ci� si� poszukiwaniu skutecznego �rodka przeciwko tryfidom. Lecz cho� bardzo go kocha�em, cho� ze wszystkich si� stara�em si� opanowa� niepoj�ty j�zyk tej nauki i��bizantyjsk� z�o�ono�� systemu prob�wek, retort i��palnik�w Bunsena, moje mierne osi�gni�cia wci�� zbija�y go z��tropu. �Sprawia�y mu zaw�d� by�oby chyba okre�leniem zbyt mocnym. Prawda by�a bowiem taka, �e Bili Masen kocha� swoje dzieci. Pozwala� nam rozwija� w�asne zainteresowania i��ani przez chwil� nie pragn�� stworzy� z��nas wiernych kopii jego samego czy te� matki (cho� moja siostra Lissabeth odziedziczy�a po niej talent literacki oraz przewrotne upodobanie do szokowania, na przyk�ad pikantnymi historyjkami mi�osnymi, kt�re opublikowa�a w���Freshwater Review� w��czasach, gdy, jak mawia�a jej wychowawczyni, �powinna by� rumieni�c� si� siedemnastolatka�). Ostatecznym dowodem mojego kompletnego braku talentu do pracy laboratoryjnej by�y wydarzenia pewnego wtorkowego popo�udnia, gdy wr�ciwszy ze szko�y, �pomaga�em� ojcu w��robocie. Mia�em wtedy dwana�cie lat. Uda�o mi si� ca�kiem nie�wiadomie sporz�dzi� wybuchow� mieszank� z��tak dobrze znanego, r�owego oleju tryfidowego w��stanie surowym, zmieszanego z��r�wn� porcj� spirytusu drzewnego. Ojciec kaza� mi wtedy odstawi� szklan� zlewk� w��ciep�e miejsce, �eby alkohol wyparowa�. Wpad�em na genialny pomys�: aby przyspieszy� proces, umie�ci�em naczynie nad palnikiem Bunsena. A potem usiad�em, by napawa� si� widokiem swojego dzie�a, dziwi�c si� w�asnej bystro�ci. Eksplozja, kt�ra nast�pi�a chwil� p�niej, by�a r�wnie efektowna jak g�o�na. S�ysza�y j� podobno nawet Matki z��posiad�o�ci Arretton. W��kuli ognia straci�em wi�kszo�� w�os�w, a��przy okazji � na sta�e, jak si� okaza�o � posad� dochodz�cego asystenta w��laboratorium ojca. W�osy na szcz�cie odros�y, cho� po�rodku kruczoczarnej czupryny pojawi�a si� jasna plama, kt�rej zawdzi�czam idiotyczne szkolne przezwisko ��nie�ynek� � skr�ca�o mnie ze z�o�ci, kiedy kto� mnie tak nazywa�. Jeszcze tego samego dnia, kiedy dosz�o do eksplozji, ojciec (z pomoc� bardziej kompetentnych asystent�w) zdo�a� doprowadzi� laboratorium do wzgl�dnego porz�dku i��wieczorem zajrza� do mojego pokoju. Stan�� nade mn�, trzymaj�c �wiec�, kt�ra rzuca�a dr��c� po�wiat� na jego siwiej�ce w�osy. Przez chwil� przypatrywa� si� z��uwag� mojej zabanda�owanej g�owie, my�l�c, �e �pi�. Us�ysza�em ci�kie westchnienie. Spodziewa�em si�, �e za chwil� wyg�osi dobitny opis mojego kompletnego braku talentu i��rozwagi. Wreszcie jednak zrozumia�em, �e przede wszystkim dzi�kuje Bogu, i� wybuch nie urwa� mi g�owy. W��ko�cu doktor Weisser solidnie si� napracowa�, wyci�gaj�c z��mojej twarzy p� tuzina od�amk�w szklanej zlewki. Ojciec troskliwie okry� mi ramiona kocem i��czule chwyci� mnie za r�k�. � Nie chcia�em zrujnowa� ci laboratorium, tato. � Przepraszam, Davidzie. Obudzi�em ci�? � Nie. Nie mog� zasn��. � Boli? � Nie bardzo � odpar�em tak dzielnie, jak potrafi�em. � Tylko troch� szczypie wok� oczu. � Nie martw si�. Lekarstwo od doktora Weissera powinno ci� znieczuli�. Pomo�e te� zasn��. � Uda ci si� naprawi� laboratorium? � Oczywi�cie � odpowiedzia� ze �miechem, stawiaj�c �wiec� na stoliku. � Przez par� godzin usuwali�my skutki tego, czego uda�o ci si� dokona� w��ci�gu dw�ch sekund, ale ju� wszystko w��porz�dku. Zdo�ali�my te� �ci�gn�� troch� nowego sprz�tu, wi�c laboratorium jest nie tylko takie jak dawniej, ale nawet lepsze. � Chyba nie b�dziesz mia� ze mnie po�ytku, prawda, tato? Mo�e Lissabeth albo Annie lepiej nadaj� si� na asystentki... � Nie przejmuj si�. Najwa�niejsze, �e jeste� ca�y. O��w�osy te� si� nie martw, odrosn�. � Mo�e nie jestem stworzony do pracy naukowej? � powiedzia�em, siadaj�c na ��ku. � Mo�e powinienem pomy�le� o��innej karierze? Tata u�miechn�� si�, a��wok� jego niebieskich oczu pokaza�y si� drobniutkie zmarszczki. � M�j ojciec, �wie� Panie nad jego dusz�, by� ksi�gowym w��czasach, gdy w��Zjednoczonym Kr�lestwie dzia�a�a niezbyt lubiana instytucja zwana Skarbem Pa�stwa. By� najzupe�niej przekonany, �e p�jd� w��jego �lady, by kontynuowa�, jak mawia�, �rodzinny interes� � rzek�, z��u�miechem kr�c�c g�ow�. � Niestety, nie radzi�em sobie zbyt dobrze z��liczbami. � Tak jak ja nie radz� sobie z��prob�wkami i��z ca�� reszt�? � W�a�nie. Ca�kiem nie�le sz�o mi liczenie na palcach, ale kiedy kto� kaza� mi podzieli� sto dwadzie�cia jeden przez siedem, �a�o�nie drapa�em si� po g�owie i��rozpaczliwie przebiera�em palcami. Ojciec nigdy mnie nie krytykowa�, widz�c, jak kiepsko sobie radz� z��jego arytmetycznymi zagadkami. Po prostu obserwowa� mnie i��tylko stopniowo coraz bardziej czerwienia� na twarzy. A��jednak jako� znalaz�em swoje miejsce w���yciu. Musisz wi�c, synku, uwierzy� komu�, kto zna problem z��w�asnego do�wiadczenia... experto crede, jak powiedzia� pewien rzymski d�entelmen. Pewnego dnia i��ty znajdziesz swoje, je�li tylko... W tym momencie urwa�, bo po raz pierwszy tak naprawd� zauwa�y�, co przepe�nia�o m�j pok�j. Na �cianach wisia�y zdj�cia aeroplan�w i��sterowc�w, a��po k�tach wala�y si� modele w��r�nych fazach budowy � od surowych szkielet�w po starannie wyko�czone miniatury samolot�w, wyposa�one w��male�kie silniczki i��pokryte cienkim jak chusteczka papierem utwardzonym przez modelarski lakier. Pod sufitem wisia� na w�dkarskich �y�kach imponuj�cy, pomalowany truskawkow� czerwieni� dwup�atowiec, kt�ry z��powodzeniem przelecia� z��naszego sadu nad Domem Matek a� na dalekie pola po drugiej stronie Downend. W��rozmaitych zakamarkach przechowywa�em te� latawce, schematy konstrukcyjne, ksi��ki o��lotnictwie, a��nawet czasopisma specjalistyczne, wydrukowane jeszcze przed ko�cem Starego �wiata. Na stole pod oknem sta� przedmiot mojej szczeg�lnej dumy � samolot rakietowy ze sklejki, w�asnej konstrukcji, o��ponad dwumetrowej rozpi�to�ci skrzyde�. Ojciec patrzy� na to wszystko, jakby �uski opad�y mu nagle z��oczu i��zobaczy� moje kr�lestwo pierwszy raz w���yciu (cho� matka cz�sto skar�y�a mu si� na stan mojego pokoju). Dla mnie i��dla ojca by� to moment, w��kt�rym � jak si� to niegdy� m�wi�o � zrozumieli�my si� bez s��w. Sta�o si� oczywiste, �e chc� zosta� pilotem. By�em naturalnie zbyt m�ody, by od razu rozpocz�� kszta�cenie w��tym kierunku i��szuka� zatrudnienia w��szcz�tkowej flocie powietrznej naszej wyspy, ale ziarno zosta�o zasiane. Oczami wyobra�ni widzia�em si� ju� za sterami odrzutowca, jak bujam w��chmurach ponad ziemi�. Ojciec zach�ca� mnie, abym przeszed� od marze� do praktyki. Podsuwa� mi nowe ksi��ki i��czasopisma, a��tak�e udost�pni� sw�j warsztat, w��kt�rym mog�em odt�d sk�ada� moje ukochane modele. Wykaza� du�o rozs�dku, wybieraj�c akurat to miejsce, bo znajdowa�o si� w��przyzwoitej odl