9863

Szczegóły
Tytuł 9863
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9863 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9863 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9863 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Arthur C. Clarke Opowie�ci z dziesi�ciu �wiat�w Prze�o�y� Zbigniew Ka�ski PODZI�KOWANIE Chcia�bym wyrazi� sw� wdzi�czno�� panu doktorowi Johnowi Pierce'owi za pomys� do opowiadania Lekki przypadek udaru, zaczerpni�ty z Rozdzia�u 10 Electrons, Waves and Messages. Pami�tam Babilon Nazywam si� Arthur C. Clarke i nie mog� od�a�owa�, �e da�em si� wpl�ta� w t� ponur� afer�. Ale skoro w gr� wchodzi moralne - powtarzam, moralne - oblicze Stan�w Zjednoczonych, poczuwam si� do obowi�zku da� wiarygodne �wiadectwo swej przesz�o�ci. Tylko tym sposobem zrozumiecie dlaczego, z pomoc� b�ogos�awionej pami�ci doktora Alfreda Kinseya, wywo�a�em nieopatrznie lawin�, kt�ra mo�e pogrzeba� ogromne obszary zachodniej cywilizacji. W 1945 roku, kiedy s�u�y�em jeszcze jako oficer radarowy w Kr�lewskim Lotnictwie Brytyjskim, przyszed� mi do g�owy jedyny oryginalny pomys� w �yciu. Dopiero za dwana�cie lat mia� si� pojawi� pierwszy sputnik, a ja ju� ubzdura�em sobie, �e sztuczny satelita by�by wymarzonym miejscem na nadajnik telewizyjny, z wysoko�ci kilku tysi�cy mil bowiem stacja obj�aby swym zasi�giem bez ma�a p� globu. Spisa�em sw�j pomys� tydzie� po Hiroszimie, proponuj�c utworzenie sieci satelit�w przeka�nikowych dwadzie�cia dwa tysi�ce mil nad r�wnikiem; na tej wysoko�ci w ci�gu jednego dnia wykonywa�yby pe�ny obr�t, a tym samym utrzymywa�yby si� ponad sta�ym punktem na Ziemi. Artyku� ukaza� si� w pa�dziernikowym numerze �Wireless World� z 1945 roku; nie przewiduj�c, i� mechanika kosmiczna skomercjalizuje si� za moich dni, nie stara�em si� opatentowa� pomys�u, a i tak w�tpi�, czy w�wczas by mi si� to uda�o. (Je�li si� myl�, wol� o tym nie wiedzie�.) Ale wizja ta uporczywie powraca�a w moich ksi��kach, a dzi� idea satelit�w komunikacyjnych tak ju� spowszednia�a, �e nikt zgo�a nie wie, sk�d wzi�a pocz�tek. Owszem, na pro�b� Komitetu Izby Reprezentant�w Do Spraw Astronautyki i Badania Przestrzeni Kosmicznej podj��em �a�osn� pr�b� wyja�nienia, jak si� rzecz ma naprawd�; znajdziecie moje �wiadectwo na stronie trzydziestej drugiej raportu tego� Komitetu, zatytu�owanego Dziesi�� nast�pnych lat w kosmosie, l jak zobaczycie niebawem, ko�cowe s�owa mej wypowiedzi zawiera�y ironi�, kt�rej sam w owych czasach nie docenia�em: ��yj�c na Dalekim Wschodzie, jestem na co dzie� mimowolnym �wiadkiem walki pomi�dzy �wiatem zachodnim a ZSRR o nie zaanga�owane po �adnej ze stron miliony mieszka�c�w Azji... Gdy mo�liwe b�d� teletransmisje po torze optycznym z satelit�w umieszczonych bezpo�rednio ponad danym obszarem, korzy�ci propagandowe mog� okaza� si� rozstrzygaj�ce...� S�owa te nadal pozostaj� dla mnie aktualne, cho� o pewnych niuansach w�wczas nie pomy�la�em - a kt�re, niestety, w lot poj�li inni. Wszystko zacz�o si� na jednym z owych przyj�� oficjalnych, kt�re stanowi� nieod��czny element �ycia towarzyskiego wschodnich metropolii. Zgoda, mo�e s� i powszedniejsze na Zachodzie, ale w takim Colombo trudno o konkurencyjne rozrywki. Przynajmniej raz w tygodniu, je�li jeste� kim�, dostajesz zaproszenie na cocktaile w ambasadzie czy innym poselstwie, British Council, ameryka�skiej misji wojskowej, L'Alliance Francaise albo jednej z nielicznych agencji, kt�re sp�odzi�a Organizacja Narod�w Zjednoczonych. Z pocz�tku, gdy m�j wsp�lnik i ja czuli�my si� bardziej u siebie pod wodami Oceanu Indyjskiego ni� w kr�gach dyplomatycznych, nikt si� z nami nie liczy� i mieli�my �wi�ty spok�j. Ale wystarczy�o, �e Mik� zorganizowa� pobyt na Cejlonie Dave'owi Brubeckowi, a wkr�tce zacz�li�my zwraca� na siebie uwag� - szczeg�lnie od czasu, kiedy ten�e Mik� po�lubi� jedn� z najs�ynniejszych pi�kno�ci na wyspie. Teraz nasz� konsumpcj� cocktaili i wykwintnych kanapek ogranicza g��wnie wstr�t na sam� my�l, �e trzeba zrzuci� z siebie wygodne sarongi, by przywdzia� takie zachodnie idiotyzmy jak spodnie, smokingi czy krawaty. Po raz pierwszy go�cili�my w ambasadzie sowieckiej, gdzie wydawano przyj�cie na cze�� ekipy rosyjskich oceanograf�w, kt�rzy w�a�nie zawin�li do portu. Pod nieod��cznymi portretami Lenina i Marksa k��bi�o si� z dwustu go�ci, reprezentuj�cych wszelkie kolory sk�ry, wyznania i j�zyki, kt�rzy je�li nie rozprawiali z przyjaci�mi, to rozprawiali si� bez skrupu��w z w�dk� i kawiorem. Oddzielony by�em od Mike'a i Elisabeth, ale widzia�em ich po drugiej stronie salonu. Mik� odgrywa� sw�j popisowy numer �I ja tam by�em, w przepastnych g��binach oceanu� przed zafascynowanymi s�uchaczami, podczas gdy Elisabeth wpatrywa�a si� z figlarnym niedowierzeniem - a bodaj czy nie wi�cej os�b wpatrywa�o si� w Elisabeth. Od kiedy p�k� mi b�benek w trakcie po�awiania pere� na Wielkiej Rafie Koralowej, czu�em si� szczeg�lnie upo�ledzony na takich wytwornych imprezach; panuj�cy na nich ha�as o jakie� dwadzie�cia decybeli przekracza zno�n� dla mnie dawk�. Nieb�aha to u�omno��, zw�aszcza gdy przedstawiaj� mi osobisto�ci o takich nazwiskach jak Dharmasiriwardene, Tissaveerasinghe, Goonetilleke czy D�ajawikrema. Tote� kiedy decyduj� si� odej�� od bufetu, szukam wzgl�dnej ciszy, gdzie mog� spokojnie w��czy� si� do rozmowy, z kt�rej bodaj co drugie s�owo jestem w stanie zrozumie�. Sta�em wi�c sobie w akustycznym cieniu du�ej, ozdobnej kolumny, obserwuj�c sytuacj� z dystansem w stylu Somerseta Maughama, gdy k�tem oka spostrzeg�em, �e kto� mi si� przygl�da, jakby pyta� �Sk�d my si� znamy?� Postaram si� opisa� go w miar� dok�adnie, bo zapewne znajdzie si� wiele os�b, kt�rym posta� ta wyda si� znajoma. By� po trzydziestce i wygl�da� na Amerykanina. G�adko ogolona, wypucowana buzia, kr�ciutko przyci�te w�osy i prezencja bywalca Centrum Rockefellera - jeszcze do niedawna nieomylne cechy gatunkowe, p�ki z powodzeniem nie zacz�li imitowa� ich m�odzi rosyjscy dyplomaci i doradcy techniczni. Mia� na oko sze�� st�p wzrostu, bystre piwne oczy i czarne w�osy, przedwcze�nie posiwia�e na skroniach. Cho� by�em niemal pewien, �e nie spotkali�my si� wcze�niej, jego twarz mi kogo� przypomina�a. Dopiero po dw�ch dniach mnie o�wieci�o: pami�tacie nieod�a�owanej pami�ci Johna Garfielda? To przecie�, wypisz wymaluj, w�a�nie on, jakby wsta� z grobu. Ilekro� spotykam na przyj�ciu wzrok nieznajomego, automatycznie w��cza si� m�j wypr�bowany program dzia�ania. Je�li mam do czynienia z osobnikiem w miar� sympatycznym, ale nie chce mi si� zawiera� znajomo�ci, stosuj� Zwiad Neutralny, a wi�c przebiegam po nim b�yskawicznie wzrokiem, nie okazuj�c cho�by mgnieniem oka sympatii, ale i bez wyra�nych oznak wrogo�ci. Oble�nych cwaniaczk�w za�atwiam przez Coup d'oeil, czyli przeci�g�e, niedowierzaj�ce spojrzenie, po kt�rym niespiesznie ukazuje si� widok mego karku. W przypadkach kra�cowych w��cza si� na par� milisekund wyraz obrzydzenia. Sygna� zazwyczaj dociera do adresata. Ale ten go�� sprawia� interesuj�ce wra�enie, a �e zaczyna�em si� nudzi�, odpowiedzia�em mu Przyst�pnym Skinieniem. Po kilku minutach przebrn�� przez t�um, skierowa�em wi�c ku niemu moje zdrowe ucho. - Hello - powiedzia� (tak, istotnie by� Amerykaninem). - Nazywam si� Gene Hartford. Mam wra�enie, �e si� ju� gdzie� spotkali�my. - Niewykluczone - odpowiedzia�em. - Du�o czasu sp�dzi�em w Stanach. Arthur Clarke, bardzo mi mi�o. Zazwyczaj moje nazwisko trafia w pr�ni�, ale zdarza si� te� inaczej. Wida� by�o niemal, jak za tymi skupionymi, br�zowymi oczyma migocz� karty IBM; schlebi� mi kr�tkim czasem potrzebnym na zaczerpni�cie informacji. - Pisarz? - Zgadza si�. - Ale� to wspaniale. Najwyra�niej by� szczerze zdziwiony. - Teraz ju� wiem, gdzie pana widzia�em. By�em raz w studio, kiedy wyst�powa� pan w programie Dave'a Garrowaya. (Mo�e i warto p�j�� tym �ladem, ale w�tpi�; zreszt� g�ow� daj�, �e �Gene Hartford� to wymy�lone imi� i nazwisko - nieco za g�adkie po��czenie). - To pan pracuje w telewizji? - spyta�em. - Co pan tu robi - zbiera materia� czy na wakacjach? Odpowiedzia� szczerym, poufnym u�miechem kogo�, kto ma wiele do ukrycia. - Mam oczy i uszy otwarte. Co za niespodzianka; czyta�em pa�sk� ksi��k� Odkrywanie kosmosu, jak tylko si� ukaza�a w... zaraz... - Pi��dziesi�tym drugim; narobi�a du�o szumu w Klubie Ksi��ki Miesi�ca. Ca�y czas bacznie mu si� przygl�da�em, i cho� co� mi si� w nim nie podoba�o, nie potrafi�em rozgry�� przyczyny. B�d� co b�d� got�w by�em na powa�ne ust�pstwa wobec kogo�, kto czyta� moje ksi��ki, i na dodatek jest z telewizji. Wci�� szukali�my z Mikiem kontrahent�w na nasze filmy podwodne. Jednak nie by�a to, m�wi�c ogl�dnie, specjalno�� Hartforda. - Niech pan pos�ucha - powiedzia� z zapa�em. - Mam na oku projekt wielkiej sieci telewizyjnej, kt�ry i pana zapewne zainteresuje - prawd� m�wi�c, to w�a�nie pan podda� mi pomys�. Propozycja brzmia�a obiecuj�co i m�j wsp�czynnik pazerno�ci podskoczy� o kilka punkt�w. - Bardzo mnie to cieszy. Jaka tematyka pana interesuje? - Wola�bym tutaj o tym nie rozmawia�, ale mo�e si� um�wimy u mnie w hotelu jutro ko�o trzeciej? - Chwileczk�, spojrz� do kalendarza; tak, jestem wolny. W Colombo s� tylko dwa hotele, w kt�rych zatrzymuj� si� Amerykanie, i za pierwszym razem trafi�em w dziesi�tk�. Mieszka� w �Mount Lavinia�; chyba nawet nie wiecie, �e ju� widzieli�cie raz miejsce naszej poufnej rozmowy. Mniej wi�cej w po�owie Mostu na rzece Kwai jest kr�tka scena w lazarecie, gdzie Jack Hawkins pyta napotkan� piel�gniark� o Billa Holdena. Mamy s�abo�� do tego epizodu, bo jednym z kuruj�cych si� oficer�w marynarki, widocznych na drugim planie, by� Mik�. Je�li dobrze wyt�ycie wzrok, zobaczycie go ca�kiem po prawej stronie, jak obr�cony brodatym profilem zapisuje na rachunek Sama Spiegla sz�st� kolejk� drink�w. Jak si� p�niej okaza�o, Sama by�o na to sta�. W�a�nie tutaj, na tym w�ziutkim p�askowy�u g�ruj�cym wysoko nad milami obramowanej palmami pla�y, Gene Hartford przeszed� do rzeczy, a moje skromne nadzieje na godziwy zarobek szybko si� ulotni�y. Jakimi naprawd� pobudkami si� kierowa�, je�li w og�le on sam to wiedzia�, nie jestem pewien po dzi� dzie�. Niespodziewane spotkanie ze mn� i wymuszony d�ug wdzi�czno�ci (bez kt�rego ch�tnie bym si� obszed�) zapewne cz�ciowo to t�umacz�; mimo obnoszonej pewno�ci siebie musia� by� rozgoryczonym, samotnym cz�owiekiem, kt�ry rozpaczliwie pragn�� podziwu i przyja�ni. Posk�pi�em mu jednego i drugiego. W duchu zawsze �ywi�em wsp�czucie dla Benedicta Arnolda, jak ka�dy, kto pozna� wszystkie szczeg�y jego sprawy. Ale Arnold tylko zdradzi� ojczyzn�; nikomu przed Hartfordem nie przysz�o do g�owy, �eby j� uwie��. Ze snu o worku dolar�w obudzi�a mnie wiadomo��, �e wsp�praca z ameryka�sk� telewizj� urwa�a si�, w do�� gwa�townych okoliczno�ciach, na pocz�tku lat pi��dziesi�tych. By�o dla mnie jasne, �e wykopali go z Madison Avenue za stronniczo�� partyjn�, i r�wnie jasne, �e w tym przynajmniej wypadku nie pope�niono ra��cej niesprawiedliwo�ci. Wprawdzie z opanowanym wzburzeniem opowiada� o swych bataliach z t�p� cenzur� i op�akiwa� fenomenalny pono� - acz nie wymieniony z nazwy - cykl program�w kulturalnych, kt�rego realizacj� rozpocz��, zanim wyrzucono go ze studia, ale sprawa ju� na tyle wyda�a mi si� �mierdz�ca, �e mia�em si� na baczno�ci. o ile jednak topnia�o moje finansowe zainteresowanie panem Hartfordem, o tyle ros�a moja ciekawo��. Kto za nim sta�? Bo zapewne nie BBC... Przyst�pi� wreszcie do rzeczy, gdy ju� wyrzuci� z siebie wszystkie �ale. - A teraz zdradz� panu co�, co pana poderwie na nogi - powiedzia� zadowolony z siebie. - Ameryka�skim sieciom telewizyjnym wyro�nie niebawem gro�ny konkurent, i to dok�adnie wed�ug pa�skiego w�asnego pomys�u; ci sami ludzie, kt�rzy pos�ali nadajnik telewizyjny na Ksi�yc, mog� wprowadzi� znacznie wi�kszy na orbit� oko�oziemsk�. - Chwa�a im za to - odpar�em pow�ci�gliwie. - Zdrowa konkurencja jeszcze nikomu nie zaszkodzi�a. Kiedy start? - Lada chwila. Pierwszy nadajnik zostanie ulokowany w stosownej odleg�o�ci na po�udnie od Nowego Orleanu - na r�wniku, rzecz jasna, czyli kawa� drogi od l�du na otwartym Pacyfiku; nie znajdzie si� nad niczyim terytorium, wi�c nie ma mowy o politycznych komplikacjach na tym tle. i chocia� zawi�nie sobie wysoko na niebie i daleko od brzegu, b�dzie widoczny jak na d�oni dla wszystkich od Seattle do Key West. Pojmuje pan? - jedyna stacja telewizyjna, kt�r� odbiera� mog� cale Stany Zjednoczone! Tak, nawet Hawaje! I �adnym sposobem nie da si� jej zag�uszy�; po raz pierwszy czy�ciutki odbi�r b�dzie mia� ka�dy ameryka�ski dom. I ch�opcy z dru�yny J. Edgara nic nie wymy�l�, �eby go zablokowa�. T�dy ci� wiedli, pomy�la�em; przynajmniej jeste� szczery. Ju� dawno temu postanowi�em nie wdawa� si� w dyskusje z marksistami i wyznawcami p�askiej Ziemi, ale je�li Hartford nie zmy�la�, chcia�em wyci�gn�� z niego co si� da. - Zanim poniesie pana entuzjazm - wtr�ci�em - chcia�bym zwr�ci� panu uwag� na kilka niejasnych punkt�w. - Na przyk�ad? - Druga strona odpowie pi�knym za nadobne. Nie jest �adn� tajemnic�, �e lotnictwo, NASA, Bell Labs, ITT, Hughes i kilkadziesi�t innych agencji pracuj� nad podobnym przedsi�wzi�ciem. Cokolwiek Rosjanie zrobi� swoj� propagand� Amerykanom, wr�ci do nich z nawi�zk�. Hartford u�miechn�� si� z politowaniem. - Doprawdy, Clarke! - powiedzia�. (Ca�e szcz�cie, �e nie zwr�ci� si� do mnie po imieniu.) - Jestem troch� zawiedziony. Przecie� nie jest tajemnic�, �e Stany Zjednoczone pozostaj� o ca�e lata w tyle w �adowno�ci u�ytecznej! A chyba nie s�dzi pan, �e stary 3 T. to ostatnie s�owo Rosjan. Tu ju� zacz��em traktowa� go bardzo powa�nie. Mia� �wi�t� racj�. 3T. m�g� wprowadzi� co najmniej pi�ciokrotnie wi�kszy �adunek u�yteczny ni� jakakolwiek ameryka�ska rakieta na t� krytyczn� orbit� dwadzie�cia dwa tysi�ce mil nad Ziemi� - jedyn� pozwalaj�c� na geostacjonarne po�o�enie satelity. A kiedy ju� Stanom uda si� osi�gn�� takie wyniki, B�g w niebie raczy wiedzie�, gdzie w�wczas b�d� Rosjanie. Tak, w niebie b�dzie wiadomo na pewno... - No dobrze - przyzna�em mu racj�. - Ale dlaczego pi��dziesi�t milion�w Amerykan�w mia�oby naraz prze��czy� kana�y na program z Moskwy? Szczerze podziwiam Rosjan, ale z rozrywk� idzie im gorzej ni� z polityk�. Co maj� do pokazania opr�cz baletu Bolszoj? A mnie skromna dawka baletu wystarczy na bardzo d�ugo. Ponownie skwitowa� moje uwagi tym szczeg�lnym, beznami�tnym u�mieszkiem. Wstrzymywa� si� z nokautuj�cym ciosem, by zada� mi go dopiero teraz. - To pan pierwszy wspomnia� Rosjan - powiedzia�. - Owszem, bior� udzia� w przedsi�wzi�ciu, ale tylko jako wykonawcy. Niezale�na agencja, dla kt�rej pracuj�, zawiera z nimi umowy na konkretne us�ugi. - Nie byle jaka agencja - zauwa�y�em sucho. - Owszem, mo�e i najpot�niejsza. Mimo �e Stany Zjednoczone wol� udawa�, �e nie istnieje. - Aha - odezwa�em si� g�upawo. - Domy�lam si�, kto jest pa�skim chlebodawc�. S�ysza�em ju� pog�oski, �e ZSRR ma wystrzeli� satelity dla Chi�czyk�w; teraz okaza�o si�, �e owe pog�oski by�y nader pow�ci�gliwe w por�wnaniu z prawd�. Ale na ile bardziej pow�ci�gliwe, trudno mi by�o oceni�. - Podzielam pa�sk� opini� - ci�gn�� Hartford z widocznym rozbawieniem - na temat rosyjskiej rozrywki. Po pierwszej fascynacji nowo�ci� wyniki sonda�u Nielsena spadn� do zera. Ale nie po emisji programu, kt�rym ja si� zajmuj�. Moim zadaniem jest znalezienie takiego materia�u, kt�ry po wej�ciu na anten� zrujnuje wszystkich konkurent�w. S�dzi pan, �e to niemo�liwe? Niech pan wypije i przejdzie do mojego pokoju. Mam rewelacyjny film o sztuce religijnej, kt�ry chcia�bym panu pokaza�. Jednak nie by� pomylony, cho� przez kilka minut mia�em w�tpliwo�ci. Ma�o przychodzi�o mi do g�owy tytu��w, kt�re w jeszcze bardziej wymy�lny spos�b sk�ania�yby widza do prze��czenia kana�u. A taki w�a�nie ukaza� si� na ekranie: NIEKT�RE ASPEKTY RZE�BY TANTRYCKIEJ Z TRZYNASTEGO WIEKU. - Nie ma powodu do obaw - zachichota� Hartford ponad terkotem projektora. - Taki tytu� oszcz�dzi mi przepraw z natr�tnymi celnikami. Jest ca�kowicie zgodny z tre�ci�, ale w odpowiednim czasie zmienimy go na co� bardziej chwytliwego dla szerokiej widowni. Dwie�cie st�p ta�my p�niej, po kilku niewinnych uj�ciach architektury z du�ej odleg�o�ci, zrozumia�em, o co mu chodzi. Wiecie zapewne, �e istniej� w Indiach �wi�tynie pokryte mistrzowsko wykonanymi rze�bami o tre�ci, kt�r� nam na Zachodzie trudno skojarzy� z religi�. Okre�lenie ich jako swobodne by�oby �miesznym niedom�wieniem; nie pozostawiaj� nic dla wyobra�ni - cho�by najbujniejszej wyobra�ni. A przy tym s� autentycznymi dzie�ami sztuki, co r�wnie� mo�na powiedzie� o filmie Hartforda. Je�li was to interesuje, zosta� nakr�cony w �wi�tyni S�o�ca, Konarak. Znajduje si� ona, jak zd��y�em od tej pory sprawdzi�, na wybrze�u w stanie Orisa, oko�o dwadzie�cia pi�� mil na p�nocny wsch�d od Puri. Autorzy opracowa� robi� uniki; niekt�rzy przepraszaj� za �oczywist�� niemo�no�� zamieszczenia ilustracji, jednakowo� Percy Brown w swej Architekturze indyjskiej nie przebiera w s�owach. Rze�by te, powiada z napuszeniem, �maj� bezwstydnie erotyczny charakter i nie znaj� odpowiednika w �adnej innej znanej budowli�. Mocne to stwierdzenie, lecz nie spos�b odm�wi� mu racji, zw�aszcza po obejrzeniu filmu. Praca operatora i monta� by�y wr�cz znakomite; starodawne kamienie o�ywa�y pod w�druj�cym obiektywem. Ogromne wra�enie robi�y zdj�cia w przyspieszonym tempie, na kt�rych promienie wschodz�cego s�o�ca przep�dza�y cienie z ekstatycznie splecionych cia�. Nag�e szokuj�ce zbli�enia scen, kt�re zrazu wydawa�y si� niepoj�te dla umys�u; nieostre obrazy kamienia ukszta�towanego r�k� mistrza we wszelkie kaprysy i dewiacje mi�o�ci; niepokoj�ce podjazdy kamery i panoramiczne uj�cia scen, kt�rych znaczenie oko pojmowa�o dopiero, gdy zastyg�y w konfiguracjach ponadczasowego po��dania i wiecznego spe�nienia. Muzyka - g��wnie perkusja, kt�rej towarzyszy� cienki, p�ynny d�wi�k nie znanego mi instrumentu strunowego - wspaniale odpowiada�a rytmowi obrazu. To zawodzi�a w leniwym rozmarzeniu, jak pocz�tkowe takty Debussy'ego L'Apresmidi; to zn�w b�bny doprowadza�y si� zapami�tale do szale�czej, niezno�nej ju� kulminacji. Kunszt staro�ytnych rze�biarzy i sztuka wsp�czesnego kamerzysty po��czy�y si� nad przepa�ci� wiek�w, by stworzy� studium orgazmu na celuloidzie, i r�cz�, �e nikt nie obejrzy tego filmu oboj�tny. Zapanowa�a d�uga cisza, gdy ekran rozb�ys� �wiat�em, a muzyka przygas�a z wolna. - M�j Bo�e! - powiedzia�em, gdy tylko odzyska�em r�wnowag�. - Pan chce to pu�ci�? Hartford za�mia� si�. - S�owo daj� - odrzek� - to jeszcze ma�e piwo, po prostu jedyna szpula, z kt�r� mog� bezpiecznie podr�owa�. Zawsze da si� obroni� argumentem autentycznej sztuki, wiedzy historycznej, tolerancji religijnej - wzi�li�my pod uwag� wszystkie mo�liwo�ci. Ale to i tak nie ma znaczenia; nikt nas nie powstrzyma. Po raz pierwszy w historii wszelka forma cenzury sta�a si� wr�cz niemo�liwa. Nie da si� jej po prostu egzekwowa�; cz�owiek we w�asnym domu mo�e sobie ogl�da�, co zechce. Zamknie drzwi, w��czy telewizor - rodzina i przyjaciele nawet si� nie domy�la. - Sprytna robota - powiedzia�em - ale nie s�dzi pan, �e taka dieta szybko si� ludziom znudzi? - Jasne; najzdrowsze s� posi�ki urozmaicone. Znajdzie si� i sporo konwencjonalnej rozrywki; ju� moja w tym g�owa. A od czasu do czasu b�dziemy nadawa� programy informacyjne - nie cierpi� s�owa �propaganda� - by przedstawi� naszej za�ciankowej ameryka�skiej publiczno�ci, co naprawd� dzieje si� na �wiecie. Nasze specjalne programy rozrywkowe b�d� jedynie wabikiem. - Nie obrazi si� pan, je�li zaczerpn� nieco �wie�ego powietrza? - spyta�em. - Duszno si� tu robi. Hartford odsun�� zas�ony i na powr�t wpu�ci� do pokoju dzienne �wiat�o. W dole ci�gn�a si� d�uga krzywizna pla�y, na kt�rej pod palmami sta�y �odzie rybackie, a drobne fale rozbija�y si� pian� u kresu swego mozolnego marszu z Afryki. Jeden z najwspanialszych widok�w na �wiecie, ale nie potrafi�em teraz skupi� na nim uwagi. Wci�� mia�em przed oczami te wij�ce si� Opowie�ci... w upojeniu kamienne cia�a, zastyg�e w nami�tno�ci twarze, kt�rych ca�e wieki nie zdo�a�y ugasi�. Zza plec�w dochodzi� do mnie zn�w ten oble�ny g�os. - Zdziwi�by si� pan, gdyby pan wiedzia�, ile mamy materia�u. Bo, rzecz jasna, nie istnieje dla nas �adne tabu. Co si� da sfilmowa�, my mo�emy pokaza�. Podszed� do biurka i si�gn�� po opas�y, zaczytany tom. - Oto moja Biblia - rzek�. - Lub, je�li pan woli, m�j Sears i Roebuck. Gdyby nie ta ksi��ka, nie sprzeda�bym tej serii program�w swoim sponsorom. Wierz� bowiem bezgranicznie w nauk� i po�kn�li ca�y towar, do ostatniego miejsca po przecinku. Poznaje pan t� ksi��eczk�? Skin��em; ilekro� wchodz� do czyjego� pokoju, robi� szybkie rozpoznanie literackich gust�w gospodarza. - Raport Kinseya, jak mniemam. - Mam wra�enie, �e nikt pr�cz mnie nie przeczyta� go od deski do deski, a nie poprzesta� na por�wnaniu siebie z donios�� statystyk�. Niech pan wie, �e jest to jedyny sonda� rynku z prawdziwego zdarzenia w tej dziedzinie. P�ki nie pojawi si� nic lepszego, wyci�gamy z tego, co si� da. Z raportu mo�na si� dowiedzie�, czego chce klient, a naszym zadaniem jest dostarczenie mu towaru. - Chcecie zadowoli� wszystkich? - Zale�y, jak liczna b�dzie nasza widownia. Nie mamy zamiaru przejmowa� si� wiejskimi g�upkami, kt�rzy s� zbyt z�yci ze swym �rodowiskiem. Ale czterem g��wnym p�ciom zapewnimy pe�n� obs�ug�. Na tym polega urok filmu, kt�ry pan w�a�nie obejrza� - znajdzie si� tam co� dla wszystkich. - Zd��y�em zauwa�y� - wymamrota�em. - Nie�le si� ubawili�my podczas pracy nad programem, kt�ry ochrzci�em mianem Homorama. Nie ma w tym nic �miesznego - �adna post�powa agencja nie mo�e zlekcewa�y� tej widowni. Co najmniej dziesi�� milion�w, licz�c te� i panie - b�ogos�awione niech b�d� ich chodaki i tweedy. Je�li s�dzi pan, �e przesadzam, prosz� tylko spojrze� na te m�skie czasopisma artystyczne, kt�rymi zawalone s� stoiska z pras�. Wystarczy� drobny szanta�, �eby sk�oni� kilku muskularnych pi�knisi�w do udzia�u w naszych programach. Zauwa�y�em, �e zaczynam si� nudzi�; s� rodzaje maniactwa, kt�re dzia�aj� na mnie przygn�biaj�co. Ale Hartforda oceni�em niesprawiedliwie, czego nie omieszka� natychmiast dowie��. - Niech pan bro� Bo�e nie my�li - powiedzia� z zapa�em - �e seks jest naszym jedynym or�em. Sensacja sprawdza si� r�wnie dobrze. Czy widzia� pan robot� Eda Murrowa na temat kanonizowanego ostatnio Josepha McCarthy'ego? A to tylko mleko z wod� w por�wnaniu z �yciorysami, kt�re chcemy przedstawi� w naszej serii Waszyngton za zamkni�tymi drzwiami. Mamy te� cykl pod tytu�em Ile wytrzymasz?, kt�ry ma oddzieli� prawdziwych m�czyzn od osesk�w. Nadamy tak du�o ostrze�e� przed programem, �e ka�dy szanuj�cy si� osi�ek w Ameryce podejmie wyzwanie. Zacznie si� niewinnie, na �cie�ce przetartej przez Hemingwaya. Zobaczy pan takie scenki z walki byk�w, �e spadnie pan z krzes�a - albo czym pr�dzej pobiegnie do �azienki - bo pokazuj� te wszystkie szczeg�liki, kt�rych nie u�wiadczysz w tych wypacykowanych filmach z Hollywood. Po tym p�jdzie naprawd� unikalny serial, kt�ry nie kosztowa� nas z�amanego centa. Pami�ta pan mo�e fotograficzny materia� dowodowy proces�w norymberskich? Nie widzia� pan tych zdj��, bo ich publikacji zakazano. W obozach koncentracyjnych by�o sporo fotoamator�w, kt�rzy chcieli w pe�ni wykorzysta� niepowtarzaln� okazj�. Niekt�rych w�asne zdj�cia zaprowadzi�y na stryczek, ale dzie�o ich si� nie zmarnuje. Trudno o lepsze wprowadzenie do naszego cyklu Tortury przez wieki - z godn� opraw� naukow�, a przy tym atrakcyjnego dla szerokiej widowni... Mamy jeszcze dziesi�tki innych pomys��w, ale ju� przecie� ma pan og�lne wyobra�enie. Na Madison Avenue my�l�, �e zjedli wszystkie rozumy na temat Ukrytej Perswazji - nic z tego. Najlepsi psychologowie praktycy s� dzi� na Wschodzie. Pami�ta pan Kore� i pranie m�zg�w? Wiele si� nauczyli�my od tego czasu. Przemoc ju� nie zdaje egzaminu; ludzie z przyjemno�ci� poddaj� si� praniu m�zg�w, trzeba tylko umiej�tnie si� do tego zabra�. - A pan - wtr�ci�em - zabiera si� do przeprania m�zg�w w Stanach Zjednoczonych. Ci�ki orzech do zgryzienia. - W�a�nie - moi rodacy b�d� zachwyceni, mimo wrzask�w Kongresu i ko�cio��w. Nie m�wi�c ju� o sieciach telewizyjnych. Narobi� wrzawy, gdy tylko spostrzeg�, �e nie wytrzymaj� konkurencji. Spojrza� na zegarek i gwizdn�� z niepokojem. - Czas zbiera� manatki - powiedzia�. - Musz� do sz�stej zd��y� na to wasze niemo�liwe do wym�wienia lotnisko. Nie mog� �ywi� nadziei, jak s�dz�, �e przyleci pan kiedy� odwiedzi� nas w Makao? - Nie ma mowy; ale mam ju� ca�kiem niez�e poj�cie o pa�skich pianach. A, przy okazji, nie obawia si� pan niedyskrecji z mojej strony? - Bynajmniej. Im wi�kszy rozg�os nada pan sprawie, tym lepiej. Chyba nasza kampania reklamowa ruszy pe�n� par� dopiero za kilka miesi�cy, uwa�am, �e kto jak kto, ale pan zas�u�y� na wczesn� informacj�. Jak ju� wspomnia�em, to pa�skie ksi��ki podda�y mi pomys�. G�ow� daj�, �e jego wdzi�czno�� by�a ca�kiem szczera; zaniem�wi�em z wra�enia. - Nic nas nie zdo�a powstrzyma� - oznajmi�. Po raz pierwszy fanatyzm, dotychczas skrz�tnie skrywany za fasad� og�ady i cynizmu, wymkn�� si� spod kontroli. - Historia jest po naszej stronie. Wykorzystamy dekadencj� Ameryki jako bro� skierowan� przeciwko niej samej, a jest to bro�, na kt�r� nie ma sposobu. Lotnictwo nie zdob�dzie si� na akt piractwa powietrznego i nie zestrzeli satelity z dala od ameryka�skiego terytorium. Federalna Komisja Telekomunikacji nie mo�e nawet zg�osi� protestu przeciwko pa�stwu, kt�re w oczach Departamentu Stanu przecie� nie istnieje. Je�li ma pan inne sugestie, ch�tnie pos�ucham. Nie mia�em ju� nic do powiedzenia, i nadal nie mam. By� mo�e te s�owa pos�u�� jako zwi�z�e ostrze�enie, zanim pierwsze prowokacyjne reklamy uka�� si� w fachowych pismach i wywo�aj� pop�och w�r�d telewizyjnych gigant�w. Ale czy to si� na co� zda? Hartford by� przekonany, �e nie, i chyba ma racj�. �Historia jest po naszej stronie�. Te s�owa utkwi�y mi w g�owie. Ojczyzno Lincolna, Franklina i Melville'a, kocham ci� i �ycz� ci jak najlepiej. Ale do mego serca przenika mro�ny wiatr z przesz�o�ci; jako �e pami�tam Babilon. Lato na Ikarze Kiedy Colin Sherrard ockn�� si� po katastrofie, nie potrafi� uprzytomni� sobie, gdzie si� znajduje. Zdawa�o mu si�, �e le�y, uwi�ziony w jakim� wehikule, na wierzcho�ku zaokr�glonej u szczytu g�ry o zboczach stromo opadaj�cych we wszystkich kierunkach. Powierzchnia jej by�a pop�kana i poczernia�a, jakby przeszed� t�dy gigantyczny po�ar. W g�rze czerni�o si� zat�oczone gwiazdami niebo. Jedna z nich, l�ni�ca niczym miniaturowe s�o�ce, zwiesza�a si� nisko nad horyzontem. Czy�by to rzeczywi�cie by�o S�o�ce? Czy�by by� a� tak daleko od Ziemi? Nie - wykluczone. Jakie� mgliste wspomnienie natr�tnie podpowiada�o mu, �e S�o�ce jest bardzo blisko - koszmarnie blisko - w ka�dym razie nie na tyle daleko, by skurczy�o si� do rozmiaru gwiazdki. Wraz z t� my�l� w pe�ni odzyska� �wiadomo��. Teraz ju� doskonale wiedzia�, gdzie jest, i wiedza ta porazi�a go tak, �e nieomal znowu straci� przytomno��. Znajdowa� si� bli�ej S�o�ca, ni� ktokolwiek przed nim. Jego rozbity kosmopod nie le�a� na �adnym wzg�rzu, lecz na stromym �uku powierzchni �wiata, kt�rego �rednica nie przekracza�a dw�ch mil. Ta promienna gwiazdka, nieub�aganie ton�ca na zachodzie, to przecie� Prometeusz, statek, kt�ry przyni�s� go tu przez ca�e miliony mil przestrzeni. Prometeusz tkwi� teraz zawieszony po�r�d gwiazd, dziwi�c si�, czemu jego kosmopod nie powraca jak pocztowy go��b do swego go��bnika. Za kilka minut zniknie mu z oczu, zapad�szy si� pod horyzont w swej nigdy nie ko�cz�cej si� zabawie w chowanego ze S�o�cem. Dla Sherrarda wynik gry ze S�o�cem by� ju� przes�dzony. Wci�� jeszcze kry� si� po nocnej stronie asteroidu, bezpiecznie otulony ch�odem cienia, ale kr�tka noc rych�o si� sko�czy. Rozp�dzona karuzela czterogodzinnego dnia Ikara zaniesie go niebawem na spotkanie z potwornym �witem, kiedy S�o�ce, trzydziestokrotnie wi�ksze ni� to, kt�re dane by�o mu ogl�da� z Ziemi, zaleje ogniem t� kamienn� pustyni�. Sherrard wiedzia� ju� nazbyt dobrze, dlaczego wszystko, co go otacza�o, jest spalone i poczernia�e. Wprawdzie od peryhelium dzieli� Ikara jeszcze tydzie�, ale temperatura w po�udnie osi�ga�a ju� tysi�c stopni Fahrenheita. Cho� czas nie nastraja� do �art�w, przypomnia�y mu si� dok�adnie s�owa, kt�rymi kapitan McClellan opisa� Ikara: �Najgor�tsza parcela w uk�adzie s�onecznym�. Trafno�� tego �artobliwego os�du zosta�a udowodniona przed zaledwie kilkoma dniami za pomoc� prostego i wcale nie naukowego do�wiadczenia, o ile� jednak bardziej przekonuj�cego ni� setki wykres�w i pomiar�w. Przed samym �witem kto� wbi� drewniany palik na wierzcho�ku jednego z ma�ych wzniesie�. Sherrard obserwowa�, bezpiecznie ukryty po nocnej stronie, jak pierwsze promienie s�oneczne muskaj� szczyt. Kiedy ju� oczy zd��y�y si� oswoi� z raptown� detonacj� �wiat�a, zobaczy�, �e drewno czernieje i zw�gla si�. Gdyby Ikar otoczony by� atmosfer�, palik stan��by w p�omieniach; tak wygl�da� �wit na Ikarze... Jednak upa� nie by� a� tak niezno�ny podczas ich pierwszego l�dowania, kiedy przed pi�cioma tygodniami przekraczali orbit� Wenus. Prometeusz zostawi� asteroid za sob� w pocz�tkowej fazie swego porywu na S�o�ce, po czym dostosowa� pr�dko�� do tego malutkiego �wiata, by wreszcie mi�kko osi��� na jego powierzchni jak p�atek �niegu. (P�atek �niegu na Ikarze - to dopiero wspania�y dowcip...) Naukowcy zaraz rozpocz�li penetracj� pi�tnastu mil kwadratowych zje�onych niklo�elaznymi ska�ami, ustawiaj�c swoje instrumenty i punkty kontrolne, zbieraj�c pr�bki i czyni�c niezliczone obserwacje. Wypraw� poprzedzi�y lata drobiazgowych przygotowa� w ramach mi�dzynarodowej Dekady Astrofizycznej. Oto bowiem pojawi�a si� unikalna szansa, by statek badawczy zbli�y� si� na bagateln� odleg�o�� siedemnastu milion�w mil do S�o�ca, kryj�c si� przed jego �lep� furi� za dwumilowej grubo�ci tarcz� ska�y i �elaza. W cieniu Ikara statek m�g� bezpiecznie kr��y� wok� centralnego ogniska, kt�re ogrzewa�o wszystkie planety i od kt�rego zale�a�o wszelkie �ycie. Tak jak �w mityczny Prometeusz, kt�ry obdarzy� ludzi ogniem, statek nosz�cy jego imi� mia� powr�ci� na Ziemi� z innymi tajemnicami niebios. Nie brakowa�o czasu na ustawienie przyrz�d�w i wst�pne badania, nim Prometeusz musia� odlecie� i szuka� sta�ego cienia nocy. Nawet wtedy mo�na by�o pracowa� przesz�o godzin� w zgrabnych kosmopodach z w�asnym nap�dem - miniaturowych statkach kosmicznych, d�ugich zaledwie na dziesi�� st�p - po nocnej stronie asteroidu, pod tym warunkiem jednak, �e na czas ucieka�o si� przed nacieraj�c� lini� wschodu s�o�ca. Nie by� to warunek zbyt wyg�rowany, zw�aszcza w takim �wiecie, gdzie �wit maszerowa� z pr�dko�ci� zaledwie jednej mili na godzin�; ale Sherrard warunku tego nie spe�ni�, a kar� by�a �mier�. Wci�� nie by� ca�kiem pewny, co si� w�a�ciwie sta�o. Wymienia� przeka�nik sejsmografu na Stacji 145, popularnie zwanej Mount Everest, gdy� znajdowa�a si� a� dziewi��dziesi�t st�p ponad otaczaj�cym j� terenem. Robota ca�kiem prosta, mimo �e musia� pos�u�y� si� zdalnie sterowanymi �apami swojego kosmopodu. Sherrard w�ada� nimi po mistrzowsku; umia� wi�za� w�z�y metalowymi palcami niemal tak szybko jak swoimi w�asnymi. Upora� si� z robot� w niespe�na dwadzie�cia minut. Sprawny radiosejsmograf na nowo m�g� rejestrowa� drobne wstrz�sy i dr�enia, kt�re miota�y Ikarem z coraz wi�ksz� cz�stotliwo�ci� w miar� zbli�ania si� asteroidu do S�o�ca. Niezbyt satysfakcjonowa�o Sherrarda to, �e sam teraz szczodrze wzbogaci� �w sejsmograficzny rejestr. Po sprawdzeniu sygna��w dok�adnie umocowa� os�ony przeciws�oneczne wok� przyrz�du. A� trudno uwierzy�, �e takie dwa cieniutkie jak bibu�a arkusze polerowanej folii metalowej mog�y powstrzyma� zalew promieniowania, kt�re stopi�oby w mgnieniu oka o��w czy cyn�. A jednak pierwsza os�ona odbija�a przesz�o dziewi��dziesi�t procent padaj�cego na jej lustrzan� powierzchni� �wiat�a s�onecznego, a druga odwraca�a wi�ksz� cz�� reszty, tak �e przez obie dostawa� si� tylko niegro�ny u�amek ciep�a. Zameldowa� o zako�czeniu pracy, dosta� potwierdzenie ze statku i zbiera� si� ju� do powrotu. Ostre �wiat�o reflektor�w na Prometeuszu - bez kt�rych nocna strona asteroidu ton�aby w nieprzeniknionych ciemno�ciach - prowadzi�y nieomylnie do celu. Od statku dzieli�y go tylko dwie mile i przy tak s�abej grawitacji pokona�by t� odleg�o�� o w�asnych si�ach, gdyby tylko mia� na sobie zwyk�y kombinezon planetarny z mi�kkimi nogawkami. Tym razem zda� si� na niewielk� moc mikrorakiet swojego kosmopodu, kt�rym za pi�� minut mia� dotrze� na miejsce. Wyznaczy� kierunek lotu �yroskopami, nastawi� tylne silniki odrzutowe na dwa i odpali�. Gdzie� w okolicy n�g nast�pi�a pot�na eksplozja, kt�ra wprawdzie odrzuci�a go od Ikara - ale nie w kierunku statku. Jaka� piekielna awaria; rzuci�o go na bok pojazdu, sk�d nie m�g� dosi�gn�� sterownicy. Nap�dzany tylko jednym sprawnym silnikiem, kosmopod konwulsyjnie wirowa� z coraz wi�ksz� pr�dko�ci� w przestworzach. Sherrard stara� si� zlokalizowa� uszkodzenie, ale w tej szale�czej wir�wce ca�kowicie straci� orientacj�. Kiedy wreszcie uda�o mu si� dosta� do sterownicy, tylko pogorszy� spraw� - otworzy� maksymalnie przepustnic�, jak przera�ony kierowca, kt�ry naciska na gaz zamiast na hamulec. Wprawdzie w ci�gu zaledwie sekundy naprawi� b��d i zdusi� silnik, ale wirowa� ju� w tak zawrotnym tempie, �e widzia� tylko kr�c�ce si� ob��dnie gwiazdy. Wszystko sta�o si� tak szybko, �e nie mia� czasu na strach, a nawet wezwanie pomocy ze statku. Pu�ci� sterownic�; wszelkie pr�by skorygowania lotu mog�y w tej sytuacji wywo�a� odwrotny skutek. Za dwie lub trzy minuty kosmopod powinien odzyska� r�wnowag�, lecz coraz wyra�niejsze zarysy ska� nie obiecywa�y mu nawet tylu sekund. Sherrard przypomnia� sobie rad� z pierwszej strony Poradnika kosmonauty: �Kiedy nie wiesz, co robi�, nie r�b nic�. Skrupulatnie zastosowa� si� do tej m�drej wskaz�wki, r�wnie� w chwili gdy run�� na niego Ikar i zgas�y gwiazdy. Istny cud, �e kosmopod si� nie roztrzaska�, a Sherrard nie oddycha� jeszcze kosmosem. (Za p� godziny mo�e b�dzie musia� si� tym zadowoli�, kiedy nawali izolacja termiczna...) Naturalnie nie oby�o si� bez uszkodze�. Po lusterkach zewn�trznych, umieszczonych po bokach otaczaj�cej g�ow� kopu�y z przezroczystego plastyku, nie zosta�o ani �ladu, tak �e bez wykr�cania szyi nie widzia�, co si� dzieje z ty�u. Bez lusterek si� obejdzie; znacznie trudniej by�o mu pogodzi� si� z utrat� anten radiowych. Nie m�g� nawi�za� kontaktu ze statkiem, ani statek z nim. Z radia dochodzi�y tylko ledwie s�yszalne trzaski, kt�rych �r�d�em najprawdopodobniej by� sam odbiornik. Zosta� sam, odci�ty od reszty ludzkiego plemienia. Sytuacja nie do pozazdroszczenia, ale tli� si� jeszcze jeden blady promyk nadziei. Nie by� przecie� zdany wy��cznie na �ask� losu. Je�li nawet silniki odrzutowe by�y nie do u�ytku - domy�li� si�, �e w prawym silniku nast�pi�a eksplozja, kt�ra uszkodzi�a przew�d paliwa, czyli dok�adnie to, co wedle zapewnie� konstruktor�w by�o niemo�liwe - m�g� si� jeszcze porusza�. Pozosta�y mu ramiona. Ale dok�d ma si� czo�ga�? Zupe�nie straci� orientacj�, bo co prawda wystartowa� z Mount Everest, ale r�wnie dobrze m�g� si� znajdowa� teraz tysi�ce st�p od stacji. Na tym ma�ym �wiecie nie by�o �adnych znak�w rozpoznawczych; zachodz�ca raptownie gwiazda Prometeusza by�a najlepszym drogowskazem i gdyby uda�o mu si� nie straci� jej z oczu, by�by ocalony. W ci�gu kilku najbli�szych minut koledzy powinni zauwa�y� jego nieobecno��, je�li nie zauwa�yli do tej pory. Ale bez radia poszukiwania mog� potrwa� bardzo d�ugo; mimo swej ma�ej powierzchni Ikar nie sk�pi� skutecznych kryj�wek dla d�ugiego na dziesi�� st�p kosmopodu na pi�tnastu milach kwadratowych tej niesamowicie poszarpanej ziemi niczyjej. Odnajd� go mo�e dopiero za godzin� - co oznacza�o, �e b�dzie zmuszony ucieka� przed pogoni� krwio�erczego wschodu S�o�ca. Wsun�� palce do sensor�w steruj�cych mechanicznymi ko�czynami. Na zewn�trz, w otaczaj�cej go zewsz�d wrogiej pr�ni, o�y�y jego sztuczne r�ce. Opad�y, wspar�y si� na �elaznej skorupie asteroidu i unios�y kad�ub ponad powierzchni�. Sherrard przygi�� je nieco w kolanach i wehiku� ruszy� do przodu, niczym jaki� dziwaczny dwuno�ny owad... Najpierw prawa, potem lewa, i znowu prawa... Sz�o mu �atwiej, ni� si� spodziewa�, i powoli odzyskiwa� dawn� pewno�� siebie. Wprawdzie mechaniczne r�ce przeznaczone by�y do lekkich rob�t precyzyjnych, ale w tym zdominowanym przez stan niewa�ko�ci otoczeniu minimalna si�a zdo�a�a wprawi� wehiku� w ruch. Si�a grawitacji Ikara by�a dziesi�� tysi�cy razy mniejsza ni� na Ziemi: Sherrard razem z kosmopodem wa�y� tu nieca�� uncj� i gdy ju� wprawi� si� w ruch, p�yn�� przed siebie bez najmniejszego wysi�ku, jak we �nie. Ale w�a�nie ta senna �atwo�� mia�a i swoje z�e strony. Przeby� ju� kilkaset jard�w i oto zr�wnywa� si� z zachodz�c� gwiazd� Prometeusza, gdy zbytnia pewno�� siebie pokaza�a swe zdradliwe oblicze. (Dziwne, jak szybko mo�na popa�� z jednej skrajno�ci w drug�; jeszcze kilka minut temu hartowa� ducha na spotkanie ze �mierci� - a teraz zastanawia� si�, czy zd��y na kolacj�.) Mo�e to nowy spos�b poruszania si�, tak odleg�y od jego dotychczasowych do�wiadcze�, przyczyni� si� do katastrofy; a mo�e wci�� odczuwa� skutki powypadkowego szoku. Jak wszyscy astronauci, Sherrard nauczy� si� orientacji w przestrzeni i przywyk� do �ycia i pracy w warunkach, gdzie ziemskie poj�cie g�ry i do�u nie maj� sensu. W �wiecie takim jak Ikar musi cz�owiek udawa�, �e �pod� stopami ma pewny grunt prawdziwej planety i �e porusza si� zawsze w p�aszczy�nie poziomej. Je�li tylko te niewinne k�amstewka przestan� dzia�a�, gwarantowany kosmiczny ob��d. Atak przyszed� bez ostrze�enia, jak to zwykle bywa. Wystarczy�a chwilka, by pr�no szuka� pod nogami Ikara, a nad g�ow� gwiazd. Wszech�wiat przechyli� si� pod k�tem prostym; Sherrard porusza� si� teraz pionowo, jak alpinista zdobywaj�cy skaln� �cian�, i cho� rozs�dek podpowiada� mu, �e to czysta iluzja, wszystkie zmys�y wrzeszcza�y, �e to prawda. Za chwil� si�a przyci�gania oderwie go od tej pionowej �ciany i b�dzie spada� mila po mili w niesko�czono��, a� wreszcie rozpry�nie si� w niepami��. Ale najgorsze dopiero mia�o nadej��; z�udny pion chwia� si� jeszcze jak ig�a kompasu, rozpaczliwie poszukuj�ca zgubionego bieguna. Ju� za chwil� znalaz� si� pod ogromnym skalnym dachem, jak uczepiony sufitu paj�k; nim si� obejrzy, zn�w powr�ci �ciana - ale tym razem b�dzie po niej zje�d�a�, a nie wchodzi�... Straci� zupe�ne panowanie nad pojazdem. Zimny pot, kt�ry coraz obficiej zrasza� mu czo�o, ostrzega�, �e wkr�tce straci r�wnie� panowanie nad swoim cia�em. Pozosta�o mu tylko jedno; zacisn�� na si�� powieki, wtuli� si� mocno w ma�y, zamkni�ty �wiat swojej kapsu�y i ca�� si�� woli wmawia� sobie, �e na zewn�trz nie istnieje �aden wszech�wiat. Nie pozwoli� nawet, by przeszkodzi� mu w autohipnozie kr�tkotrwa�y, �agodny szcz�k sygnalizuj�cy drug� z kolei kraks�. Gdy wreszcie odwa�y� si� wyjrze� na zewn�trz, zobaczy�, �e kosmopod zatrzyma� si� na pot�nym g�azie. Mechaniczne r�ce zamortyzowa�y wprawdzie si�� uderzenia, ale za cen�, na kt�r� bynajmniej nie by�o go sta�. Mimo �e kapsu�a nic tu praktycznie nie wa�y�a, zachowa�a przecie� swoje pi��set funt�w inercji, a posuwa�a si� chyba z pr�dko�ci� czterech mil na godzin�. P�d okaza� si� ponad wytrzyma�o�� metalowych �ap; jedna p�k�a, a druga wygi�a si� �a�o�nie. Pierwsz� reakcj� Sherrarda na ten �a�osny widok nie by�a rozpacz, lecz w�ciek�o��. Ledwie utwierdzi� si� w przekonaniu, �e wyjdzie ca�o z opresji, szybuj�c sobie ponad ja�owym obliczem Ikara, a tu wszystko na nic, i to przez jeden moment fizycznego za�amania! Ale kosmos nie tolerowa� �adnych ludzkich s�abo�ci i uczu�, a cz�owiek, kt�remu to nie odpowiada�o, nie mia� tu czego szuka�. Przynajmniej zyska na czasie w pogoni za statkiem; o dziesi�� minut, a mo�e i wi�cej, op�ni� spotkanie ze �witem. Czy te dziesi�� minut przed�u�y tylko agoni�, czy te� da wi�cej zbawiennego czasu jego kolegom na odnalezienie go, mia� si� dowiedzie� niebawem. Gdzie byli? Na pewno ju� rozpocz�li poszukiwania! Wyt�y� wzrok w kierunku jasnej gwiazdy Prometeusza z nadziej�, �e dostrze�e bledsze �wiat�a kosmopod�w zmierzaj�cych w jego stron� - ale nic poza statkiem nie by�o wida� na z wolna obracaj�cym si� firmamencie. Musia� wi�c raczej liczy� na w�asne si�y, cho� szans� mia� mizerne. Jeszcze tylko kilka minut, a Prometeusz, ton�c pod kraw�dzi� asteroidu, poci�gnie za sob� smugi �wiate� i pogr��y go w mroku. Wprawdzie mrok potrwa o wiele za kr�tko, ale zanim zapadnie, trzeba rozejrze� si� za schronieniem przed nadci�gaj�cym dniem. Ta ska�a, na kt�r� wpad� na przyk�ad... Tak, ska�a zapewni mu troch� cienia, przynajmniej do czasu, kiedy S�o�ce znajdzie si� w po�owie drogi po niebie. Nic go nie zbawi, je�eli b�dzie mia� S�o�ce prosto nad g�ow�, ale niewykluczone, �e znalaz� si� na takiej szeroko�ci, gdzie S�o�ce nigdy nie wznosi si� wysoko ponad horyzont w tej porze czterysta dziewi�ciodniowego roku Ikara. Przetrwa�by w�wczas kr�ciutki okres �wiat�a dziennego; by�a to jedyna nadzieja, je�li koledzy nie odnajd� go przed �witem. Prometeusz ze swymi �wiat�ami znikn�� ju� za skrajem �wiata. Pozbywszy si� obcej konkurentki, gwiazdy �wieci�y teraz ze zdwojon� jaskrawo�ci�. Najwspanialej z nich wszystkich - tak �licznie, �e na sam widok �zy cisn�y mu si� do oczu - �wieci�a latarnia Ziemi, gdzie si� urodzi�, z towarzysz�cym jej wiernie Ksi�ycem, po kt�rym nieraz st�pa�; czy ujrzy jeszcze kiedy� cho�by jedno z tych bliskich mu miejsc? Zdziwi�o go, �e do tej pory nie pomy�la� nawet o �onie i dzieciach, i o wszystkim, co kocha� na �wiecie, kt�ry wydawa� mu si� teraz coraz bardziej odleg�y. Poczu� nag�y wyrzut sumienia, ale zaraz mu przesz�o. Wi�zy uczu� nie os�ab�y przecie� mimo tych stu milion�w mil przestrzeni, kt�re dzieli�y go od rodziny. W tej chwili nie mia�y po prostu �adnego znaczenia. By� teraz prymitywnym, egocentrycznym zwierz�ciem, walcz�cym o w�asne �ycie, a jego jedyn� broni� by�y szare kom�rki. W tym pojedynku serce nie mia�o nic do powiedzenia; by�oby tylko zb�dn� przeszkod�, m�c�c� trze�wo�� umys�u i os�abiaj�c� stanowczo��. I wtedy ujrza� co�, co przegna�o precz wszelkie my�li o dalekim domu. Za jego plecami, si�gaj�c wysoko ponad horyzont, rozpo�cieraj�c si� pomi�dzy gwiazdami jak mleczna mg�a, majaczy� blady sto�ek fosforescencji. By� to zwiastun S�o�ca - cudowne, per�owe widmo korony, na Ziemi widoczne jedynie podczas rzadkich chwil ca�kowitego za�mienia S�o�ca. Gdy wschodzi�a korona, S�o�ce nie pozostawa�o ju� daleko w tyle, by wkr�tce rzuci� si� z furi� na t� ma�� krain�. Sherrard skwapliwie skorzysta� z ostrze�enia. M�g� teraz w miar� precyzyjnie okre�li� moment wschodu S�o�ca. Pe�zn�c powoli i oci�ale na po�amanych kikutach metalowych r�k, przetoczy� wreszcie kapsu�� na boczn� stron� ska�y, gdzie powinno by� najwi�cej cienia. Ledwie zdo�a� tam dotrze�, gdy S�o�ce rzuci�o si� na niego jak drapie�na bestia i jego male�ki �wiat eksplodowa� �wiat�em. Precyzyjnie nastawi� osadzone wewn�trz he�mu filtry przeciws�oneczne, a� wreszcie m�g� znie�� o�lepiaj�cy blask. Wsz�dzie tam, gdzie nie pada� rozleg�y cie� ska�y, by�o to jak wpatrywanie si� w palenisko wielkiego pieca. Ka�dy szczeg� tego ja�owego l�du zosta� teraz bezwstydnie obna�ony w bezlitosnym �wietle; �adnych p�cieni, tylko o�lepiaj�ca biel i nieprzenikniona czer�. Wszelkie szczeliny i wg��bienia by�y ka�u�ami czarnego atramentu, a wszystko, co znajdowa�o si� nieco wy�ej, ju� zdawa�o si� p�on��, ledwie tkni�te promieniami S�o�ca. A przecie� S�o�ce wzesz�o dopiero przed minut�. Ju� teraz rozumia�, dlaczego w�ciek�y upa� miliard�w lat spali� Ikara na kosmiczny kawa�ek �u�lu, opiekaj�c ska�y, a� ulotni�y si� ostatnie b�belki gazu. Czy po to cz�owiek pcha si�, pyta� siebie z rozgoryczeniem, w t� gwiezdn� otch�a� ponosz�c takie koszty i ryzyko - by wreszcie wyl�dowa� na wiruj�cej kupie �u�la? Dobrze wiedzia�, �e ludziom przy�wieca� wci�� ten sam cel, co zdobywcom Mount Everestu, biegun�w i innych zakamark�w ziemskich - zaspokojenie tej nami�tno�ci cia�a, kt�rej na imi� przygoda, oraz znacznie trwalszej nami�tno�ci ducha, zw�cej si� odkryciem. Odpowied� ta niewiele doda�a mu otuchy teraz, kiedy mia� w�a�nie piec si� nabity na obracaj�cy si� ro�en Ikara. Ju� poczu� na twarzy pierwszy powiew �aru. Ska�a, pod kt�r� si� schroni�, os�ania�a go przed bezpo�rednim uderzeniem S�o�ca, ale blask odbity od p�on�cych g�az�w nie opodal trafia� w niego rykoszetem poprzez przezroczysty plastyk kopu�y. Z ka�d� chwil� S�o�ce b�dzie coraz wy�ej, a �ar coraz bardziej niezno�ny; widzia� ju�, �e pozosta�o mu mniej czasu, ni� pocz�tkowo s�dzi�, i opanowa�o go uczucie dr�twej rezygnacji, kt�re wypar�o l�k. Poczeka spokojnie - je�li wytrzyma - a� S�o�ce zaleje go �arem, a uk�ad ch�odzenia kapsu�y podda si� w nier�wnej walce; wtedy przebije �upin� kosmopodu, by nigdy nie nasycona pr�nia jednym haustem wessa�a powietrze. Nic, tylko siedzie� i duma� przez te minuty, kt�re mu zosta�y, a� wyschnie do cna ka�u�a cienia. Nie chcia� kierowa� my�lami, pozwoli� im wa��sa� si� gdzie popadnie. Dziwnym zrz�dzeniem losu mia� umrze� teraz tylko dlatego, �e dawno temu, w tysi�c dziewi��set czterdziestym kt�rym� - szmat czasu przed jego narodzeniem - jaki� zapaleniec w Palomar spostrzeg� smu�k� �wiat�a na p�ycie fotograficznej i chyba nie m�g� jej nazwa� trafniej ni� imieniem ch�opca, kt�ry polecia� zbyt blisko S�o�ca. Pomy�la� sobie, �e pewnie kiedy� wystawi� mu tu pomnik, na tym pogorzelisku. Jaki dadz� napis? �Tu zgin�� Colin Sherrard, in�ynier astronik, po�wi�ciwszy �ycie dla Nauki�. By�oby to o tyle zabawne, �e nigdy nie pojmowa� nawet po�owy z tego, co usi�owali dokona� uczeni. Jednak�e udziela�a mu si� niekiedy fascynacja towarzysz�ca ich odkryciom. Przypomnia� sobie, jak geolodzy pobrali kawa�ek asteroidu ze spieczonej skorupy i oszlifowali odkryt� metaliczn� powierzchni�. Pokrywa� j� zagadkowy dese� linii i rys, jak z abstrakcyjnych obraz�w postpicassowskich dekadent�w. Lecz te linie co� oznacza�y; pisa�y histori� Ikara, cho� odczyta� j� umia� jedynie geolog. Ujawnia�y one, jak zapewniano Sherrarda, �e ta bry�a z �elaza i kamienia nie zawsze samotnie szybowa�a w przestworzach. Kiedy�, w zamierzch�ej przesz�o�ci, znalaz�a si� pod dzia�aniem ogromnego ci�nienia - co mog�o oznacza� tylko jedno. Miliardy lat temu stanowi�a cz�� o wiele wi�kszego cia�a, cho�by planety takiej jak Ziemia. Z niewiadomej przyczyny planeta wybuch�a, a Ikar i tysi�ce innych asteroid�w to szcz�tki tej kosmicznej eksplozji. Nawet w tej chwili, gdy roz�arzona linia s�onecznego �wiat�a podchodzi�a coraz bli�ej, w�a�nie ta my�l zajmowa�a jego umys�. To, na czym Sherrard teraz le�a�, by�o rdzeniem jakiego� �wiata - �wiata, kt�ry by� mo�e zna� niegdy� �ycie. Wbrew rozs�dkowi otuchy dodawa� mu dziwaczny pomys�, �e mo�e nie b�dzie jedynym duchem nawiedzaj�cym Ikara po wsze czasy. He�m pokrywa� si� par�; oznacza�o to niechybnie, �e zaraz wysi�dzie uk�ad ch�odzenia. Spisa� si� zreszt� znakomicie; nawet teraz, gdy kamienie oddalone zaledwie o kilka jard�w jarzy�y si� zapewne bezlitosn� czerwieni�, upa� w kapsule nie by� jeszcze niezno�ny. Niech tylko przestanie dzia�a�, a skutek b�dzie natychmiastowy i katastrofalny. Po�o�y r�k� na czerwonej d�wigni, kt�ra wydrze S�o�cu ofiar� - ale zanim poci�gnie, spojrzy po raz ostatni na Ziemi�. Ostro�nie opu�ci� filtry przeciws�oneczne na tak� wysoko��, �eby chroni�y go przed o�lepiaj�cym blaskiem ska�, ale nie zas�ania�y widoku. Gwiazdy �wieci�y blado, przy�mione nacieraj�c� po�wiat� korony. Znad ska�y, kt�rej tarcza ju� wkr�tce przestanie go os�ania�, wyziera�a �agiew szkar�atnego p�omienia, zagi�ty paluch ognia, stercz�cy z kraw�dzi samego S�o�ca. Zosta�y mu tylko sekundy. Wida� by�o Ziemi�, wida� by�o Ksi�yc. �egna� si� z nimi na zawsze. �egna� si� te� z przyjaci�mi i najbli�szymi, kt�rych pozostawia� na obu. Gdy tak wpatrywa� si� w niebo, �wiat�o s�oneczne oblizywa�o ju� dno kapsu�y i Sherrard poczu� pierwszy dotyk ognia. Odruchem tyle� automatycznym, co daremnym, podkurczy� nogi, staraj�c si� uciec przed natarciem fali gor�ca. Co to? Ra��ce �wiat�o, niesko�czenie ja�niejsze od ka�dej z gwiazd, nagle rozb�ys�o w g�rze. Wiele mil ponad nim p�yn�o po niebie ogromne lustro, kt�re odbija�o tocz�ce si� powoli w przestrzeni �wiat�o s�oneczne. Przecie� to czysty absurd; ju� mia� halucynacje i najwy�szy czas si� wynosi�. Ca�y by� zlany potem, a za par� sekund kapsu�a mia�a zamieni� si� w piec. D�u�ej ju� nie wytrzyma� i poci�gn�� za D�wigni� Awaryjnego Wyj�cia ca�� resztk� si�, szykuj�c si� na sw�j koniec. Nic z tego. D�wignia si� nie ruszy�a. Szarpa� ni� z w�ciek�o�ci�, nim zorientowa� si�, �e jest beznadziejnie zablokowana. Nie mia� �atwego wyj�cia, �agodnej �mierci, szybkiej jak jeden wydech powietrza z p�uc. Dopiero wtedy, jak ju� w pe�ni u�wiadomi� sobie ca�y koszmar swego po�o�enia, straci� zimn� krew i