3841
Szczegóły |
Tytuł |
3841 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3841 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3841 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3841 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
RVIN KAYE
PASRKE GOODWIN
W�ADCY SAMOTNO�CI
(PRZE�O�Y�A: EWA WITECKA)
SCAN-DAL
Dla Sharon Jarvis, kt�ra przekona�a si�,
�e ta ksi��ka mo�e si� narodzi�;
Dla Pata LoBrutto, kt�ry przyj�� por�d.
WYGNANIEC
Kto� pomy�la� o nim w le�nej ciszy i w�drowiec drgn��, zaskoczony i zaniepokojony. Gorzki posmak drwiny jak roz�arzone �elazo wypali� w jego umy�le s�owa:
Singer. Wyrzutek.
Lepiej by� samotnym ni� �y� w�r�d nieprzyjaznych wsp�plemie�c�w spogl�daj�cych na� z ukosa, gdy przechodzi� obok. Czasami roz��ka nie dokucza�a mu i rad by�, �e odci�� si� od spo�eczno�ci niemal obcych mu ludzi. Lecz dzi� dr�czy�a go samotno�� i my�la� o dawno zmar�ej matce.
Wyrzutek.
Jaskinia wygl�da�a prawie tak samo jak wtedy, gdy widzia� j� ostatni raz. Nie zmieni�a si� wiele, cho� gnie�dzi�y si� w niej lisy i psy, a my�liwi pozostawili zw�glone �lady ognisk i porozrzucane ko�ci. Przypomina� sobie, gdzie le�a�a jego matka w noc, w kt�r� umar�a. By�a tak ma�a, �e ch�opi�ce ramiona mog�y zanie�� jej zawini�te w koc cia�o do grobu wydr��onego no�em w twardej ziemi.
Nocne powietrze by�o wonne i czyste. Tu� przed �witem wspomnienia o�y�y w pami�ci w�drowca jak przyp�yw ods�aniaj�cy dno oceanu, kt�re fale zas�oni� zn�w o brzasku. Obrazy zapala�y si� i gas�y: by� na p�nocy, ci�ko pracowa� w ku�niach Wengenu, pra�y� si� w s�o�cu na statkach przewo��cych bawe�n�, szuka�, lecz nie znalaz� ba�niowej wyspy Miuda, szed� chwiejnym krokiem w Lorl, obejmuj�c ramionami dwie prostytutki, p�acz�c wraz z nimi i przeklinaj�c ledwie widoczne z oddali wielkie Miasto.
- Zap�aci�em wam dobrze - rzek�, a one zapyta�y go, co chce z nimi robi�.
Owej nocy Singer nie mia� jednak ochoty na mi�o��, przynajmniej nie na tak�, jak� oferowa�y. Po prostu chcia�, by dotrzyma�y mu towarzystwa, gdy wtargnie do Bramy Ja�ni.
Kobiety uciek�y z krzykiem, nazywaj�c Singera szale�cem.
I by� on na p� oszala�y owej nocy, gdy chwiejnym krokiem, potykaj�c si�, brn�� niemal mil�, by dotrze� do elektronicznie strze�onej granicy Miasta. Nie zobaczy� tam �adnej bramy ani nawet ogrodzenia, tylko puste pola ci�gn�ce si� a� po os�oni�ty mg�� horyzont. Ruszy� dalej, omijaj�c tablic� ostrzegawcz�.
Sensory przebada�y go, odkry�y kim jest, i gdzie� w Mie�cie metalowy palec w��czy� rzadko u�ywany prze��cznik. Kiedy intruz zosta� wreszcie unieszkodliwiony, najemnicy z oddzia��w strzeg�cych granicy przybyli, by zabra� martwe cia�o, lecz ku swemu zdumieniu zastali Singera �ywego. Skaml�cego i mamrocz�cego co� niewyra�nie wynie�li z granic Miasta i porzucili niedbale w jakim� chlewie w Lorl. Jedna z prostytutek przez trzy dni piel�gnowa�a we w�asnym ��ku nieprzytomnego m�czyzn�, kt�ry trz�s� si�, szlocha� i usi�owa� przypomnie� sobie, kim jest. Kiedy wreszcie odzyska� zmys�y, da� jej dwie kredytki za fatyg� i nie wspomnia� o dw�ch, kt�re ukrad�a. By�a to ma�a cena za wiedz�, kt�r� zdoby�.
Nareszcie dowiedzia� si� czego� o Mie�cie.
Brania Ja�ni nie atakowa�a ludzi metalowymi ostrzami czy gazem, nie szuka�a wa�nych dla �ycia narz�d�w, by je przebi� lub zatru�. Po prostu odczytywa�a intruz�w jak �le zapisane stronice, poddawa�a drobiazgowej analizie ich gramatyk�, odkrywa�a, co czyni�o ka�dego z nich jedynym w swoim rodzaju, ocenia�a s�abe strony, wady osobowo�ci i ja�ni w odleg�ej o wiele mil skali - i spokojnie ci�a na strz�py bezlitosn� analiz�.
Lecz ja jestem Singer. I jestem zupe�nie sam.
Mo�e dlatego w�a�nie jako jedyny cz�owiek odpe�z� �ywy od Bramy Ja�ni. Ale tamtej nocy prze�y� okropno�ci, kt�rych nie mia� odwagi wspomina�. Przyj�� je g��boko w siebie, zdefiniowa� i odizolowa� nie daj�cym si� zredukowa� mianownikiem, tym wszystkim, kim nigdy nie m�g� by� i czego nie m�g� mie�. Kiedy opu�ci� ��ko ulicznej dziewczyny, wkroczy� na ostatni� krzyw� kr�gu, po kt�rym w�drowa� prawie przez dwadzie�cia lat.
Powr�ci� do tej jaskini, poniewa� w�r�d wszystkich przebytych przez siebie mil i lat tylko ona nale�a�a do niego, owa w�t�a ni� wiedzy, b�d�ca zarazem ocaleniem i zag�ad�. Lecz w�r�d ludzi, kt�rzy odwracali si� od niego, w obcym mu �wiecie znalaz� jeden pewnik: by� Singerem i by� zupe�nie sam. Potrzebowa� wi�kszej cz�ci owych dwudziestu lat tu�aczki z jednego ko�ca kraju na drugi, by zaakceptowa� ten fakt. Decyduj�cym ciosem by�o odtr�cenie go przez Miasto, co jednak zamkn�o w umy�le Singera kr�g rozwa�a� nad losem wygna�ca, kt�ry przypad� mu w udziale.
Co� wyrwa�o go ze snu.
W szarym �wietle poranka w�drowiec rozwin�� koc i ukl�k� przed wej�ciem do jaskini. Nas�uchiwa�, pocieraj�c z roztargnieniem rami�. Usi�owa� s�uchem przeczesa� cisz�, okre�li� jej kszta�t.
Nie dobieg� go jednak �aden d�wi�k i Singer zrozumia�, �e to w�a�nie cisza go zbudzi�a. Powinien przecie� s�ysze� tysi�ce niewyra�nych szelest�w i chrz�st�w, ptaki i wiewi�rki, dzika przedzieraj�cego si� przez g�stwin�, sarn� przechodz�c� przez strumie� w drodze z �erowiska do legowiska.
Nic. Las wstrzyma� oddech.
P�noc. Z p�nocy nadchodzi�o co�, czego las nie chcia� zaakceptowa�.
Ledwie dysz�c w nienaturalnej ciszy, Singer przewiesi� przez rami� ko�czan i wymkn�� si� z jaskini. Zbieg� truchtem ze zbocza na drog�. Milczenie miliarda �uskowatych i li�ciastych le�nych stworze� przywiod�o mu na my�l dawn� m�dro�� �owcy: robi� za wiele ha�asu, musi przypomnie� sobie, jak nale�y chodzi� po lesie.
Zatrzyma� si� i sprawdzi�, czy n� dobrze le�y mu w r�ku. W promieniach porannego s�o�ca, przedzieraj�cego si� przez listowie, wydawa� si� ni�szy ni� wi�kszo�� le�nych ludzi, lecz jego cia�o by�o gi�tkie i silne, a poci�g�a twarz, cho� ogorza�a, nie mia�a czerwonawego odcienia. W zimie sk�ra Singera przybiera�a barw� ko�ci s�oniowej, przypominaj�c jasn�, delikatn� cer� jego matki.
W�drowiec oddali� si� chy�kiem od jaskini, nas�uchuj�c, szukaj�c jakiego� �ladu telemu. Czy podchodzi� go ten, kto minionej nocy wym�wi� w my�lach jego imi�? I dlaczego kto� mia�by my�le� w�a�nie o nim?
Singer... tak, zn�w odczyta� swoje imi� w telemie. Reszta okaza�a si� samym odczuciem, nie maj�cym odpowiednika w uhia�skim dialekcie, cho� i tak rozumia� jego znaczenie: Singer. Wyrzutek.
***
Nie zamierza� przechodzi� obok tamtego drzewa. Up�yn�o wiele lat, przebola� ju� �mier� matki, z trudem przypomina� sobie chwile, gdy b�l utraty by� ostry i dokuczliwy. A przecie�, gdy szed� zaro�lami, my�l�c tylko o swoich stopach i potrzebie poruszania si� cicho jak jele�, nagle stwierdzi�, �e stoi przed wielkim znajomym pniem i na chwil� zapar�o mu dech w piersiach.
Rozrost drzewa zniekszta�ci� wyci�te g��boko w korze litery, a gr�b wydr��ony no�em przez o�mioletniego ch�opca, zosta� zadeptany i zr�wnany z ziemi�, tak �e nikt nawet z ludu Garika nie m�g�by go odnale�� bez napisu na korze. Nikt nie potrafi�by go odczyta� - z wyj�tkiem Garika - a oto przecie� chodzi�o. W�drowiec zastanowi� si�, jak cz�sto Garik szed� samotnie drog�, by odczyta� napis w Dawnej Mowie, kt�rej nauczy�a go matka Singera. Ch�opiec pracowa� dwa dni, kalecz�c sk�r� na r�kach, by wyci�� napis dostatecznie g��boko.
TU SPOCZYWA JUDYTA SINGER
�ONA GARIKA
W�ADCY SZAND�W
URODZI�A SI� W MIE�CIE
UMAR�A...
Nigdy nie m�g� wym�wi� lub napisa� przyczyny �mierci matki. Lecz w miar� jak mija�y mile i lata, coraz cz�ciej my�la� tym pustym miejscu. Mo�e kt�rego� dnia Garik wyryje to s�owo w korze swym tammajem. Singer mia� nadziej�, �e b�dzie tam wtedy, patrz�c jak Garik m�czy si�, szukaj�c w�a�ciwego okre�lenia.
�Gariku."
Powiedzia�a to tak cicho, i� ledwie j� us�ysza�. P�niej poczu�, �e przytulone do� cia�o unosi si� i opada. Jego matka p�aka�a.
�Gariku, ja chcia�am..."
Lecz nigdy nie doko�czy�a tego zdania. Gdy Singer poruszy� wargami, by odpowiedzie�, zrozumia�, �e jest sam, cho� mia�o up�yn�� prawie dwadzie�cia lat, nim przygniot�o go brzemi� tego faktu, dodaj�c mu nowych si�.
Osiemna�cie lat. Zielone lasy i r�wniny blad�y i wi�d�y, jesie� po jesieni, by zn�w zabarwi� si� wiosn�. Rozrzutna przyroda nie �a�owa�a daru �ycia larwom i p�czkom, ale Judyta, matka Singera, le�a�a martwa pod wielkim drzewem. Singer dorasta�. W nast�pnych latach wiele razy bez powodzenia g�owi� si� nad ostatni�, rozpaczliw� pr�b� Konaj�cej matki, kt�ra usi�owa�a zamkn�� w kilku sylabach cel swego �ycia.
�Gariku, ja chcia�am..."
Je�li istnia�a jaka� odpowied�, pogrzeba�o j� milczenie wielu lat. Osiemnastu lat: osiemnastu ognisk Sammanu rozpalonych w gajach. Garik by�by teraz w sile wieku. Nadal rz�dzi�by plemieniem jako b�g i w�adca. Jeden z najbogatszych. Od zbior�w do pory �mierci s�o�ca jego wozy przywozi�y do mrika�skich faktorii od Lams a� po Lumin warzywa i �wie�e jab�ka do wyrobu sidy, sfermentowanego trunku, kt�ry uczyni� Szand�w najbogatszym z le�nych plemion.
Lecz tej wiosny dzia�o si� co� wa�nego. Singer us�ysza� o tym w Lorl, kiedy szandyjski je�dziec wjecha� na spienionym Koniu do faktorii Korbina. Garik napisa� list w Dawnej Mowie i Singer zastanawia� si�, kto jest adresatem.
Pos�aniec mia� ogorza�� twarz le�nych ludzi. R�wnie dobrze m�g� liczy� sobie trzydzie�ci kilka lat, jak i zbli�a� si� do pi��dziesi�tki. Singer wiedzia�, �e �ycie ich p�yn�o odmiennym rytmem. Jak wi�kszo�� mieszka�c�w lasu, niesk�onnych do rozmowy z obcymi, m�czyzna podni�s� zaskoczony wzrok, gdy Singer przes�a� mu wyra�ny telem:
Dlaczego Garik napisa� list?
Szando zarzuci� siod�o na grzbiet �wie�ego wierzchowca, lecz nada� w odpowiedzi:
Zaraza przesuwa si� na wsch�d. Konieczna pomoc.
Pomoc sk�d?
- Sk�d? - powt�rzy� na g�os Singer. - Nic nie mo�e powstrzyma� zarazy. - Szando wskoczy� na Koniai wyjecha� ze stajni. - Sk�d? - powt�rzy� Singer.
- Z Miasta - odrzek� pos�aniec.
Singer nie m�g� w to uwierzy�. Nic poza zaraz� nie sk�oni�oby Garika do zwr�cenia si� do jedynej instancji o pomoc, kt�ra nigdy nie mia�a nadej��, o czym dobrze wiedzia�. Ta pr�ba nie by�a szale�cza czy rozpaczliwa, lecz daremna.
Wielkie Miasto, milcz�ce i wynios�e, odci�o si� od Szand�w, Wengen�w, Suffek�w i wszystkich innych plemion uhia�skiego lasu. Jego mieszka�cy byli r�wnie dalecy i niezrozumiali, jak umar�y b�g Kriss�w. Miasto, tajemnicze Miasto nigdy nie wysy�a�o ani nie przyjmowa�o �adnych wiadomo�ci.
Wpatruj�c si� w drzewo z nie uko�czonym epitafium swej matki Singer pomy�la� o zarazie, kt�ra dawno temu zdziesi�tkowa�a i tak niezbyt liczn� ludno�� uhia�skiego lasu i powraca�a mniej wi�cej co dziesi�� lat, zbieraj�c obfite �niwo. Opowie�ci o niej mrozi�y mu krew w �y�ach, gdy jako ma�y ch�opiec tuli� si� do ojcowskiego kolana, wychwytuj�c sens rozm�w i tajone obawy, kt�re doro�li usi�owali ukry� przed jego ch�onnym umys�em.
To dlatego by�o tu tak cicho. Zbli�a, si� zaraza i las wie o tym. Ale nie z zachodu. Z p�nocy. Czy Garik nie mo�e tego wyczu�?
Zaburcza�o mu w brzuchu. Przypomnia� sobie, �e chcia� zje�� co� bardziej tre�ciwego od suszonych podr�nych racji pozostawionych w jaskini. Smaczniejsze po�ywienie znajdowa�o si� niedaleko: Singer pomy�la� o uciekaj�cym jeleniu, kt�rego zauwa�y� przed dwoma dniami. B�dzie musia� troch� si� natrudzi�, nim z�owi go za pomoc� pradawnej wiedzy le�nych plemion. U�miechn�� si�, przypomniawszy sobie dzieci�stwo, gdy uwa�a� t� metod� za prawdziw� magi�. Cz�� jej by�a dostatecznie realna, chocia� Judyta nazywa�a to modelowaniem, a reszta zale�a�a od wyczulonych zmys��w my�liwego. Jele� przebywa� na mo�liwym do przewidzenia obszarze, d�ugim mo�e na mil�, szerokim na �wier� mili, rozci�gaj�cym si� pomi�dzy legowiskiem w wysokich krzewach a porannym wieczornym �erowiskiem. Te za� mo�na by�o odnale�� po �ladach kopyt lub pod�u�nych g��bokich bruzdach w ziemi, je�li jele� znajdowa� si� w okresie rui. Dopiero po Sammanie, w porze rui, jego teren by�by znacznie wi�kszy ni�...
Schwytaj.
Telem wpad� do jego m�zgu jak kamie� rozbijaj�cy g�adk� powierzchni� le�nej sadzawki, nie uko�czony, lecz kryj�cy w sobie gro�b�.
Schwytaj.
Singer szybko napi�� �uk i zag��bi� si� w las, kieruj�c si� w stron� strumienia przep�ywaj�cego obok jaskini. Od�y�y w nim dawne przyzwyczajenia. Przykucn�� nad strumykiem i zanurzy� d�onie w ciemnym mule, staraj�c si� nie zm�ci� wody. Odgarn�� na bok d�ugie w�osy i pocz�� metodycznie smarowa� mu�em twarz i brod�, kre�l�c palcami znane wzory.
Schwytaj.
Zn�w dotar�o do� to s�owo. Skierowa� my�low� sond� w stron�, sk�d nadszed� telem. W lesie byli ludzie. Szandowie, poddani Garika. Singer nas�uchiwa�, trwaj�c w bezruchu.
Schwytaj S...
Niemal uchwyci� drugie s�owo. Jego palce automatycznie porusza�y si� po twarzy. Zamkn�� oczy, by si� skupi�. Szand�w musia�o by� kilku, lecz nie porozumiewali si� mi�dzy sob� za pomoc� my�li. A zatem by�a to grupa ludzi, mo�e trzech lub czterech, ka�dy sam, lecz wszyscy z��czeni wsp�lnym d��eniem, ka�dy koncentruj�cy si� na realizacji wytkni�tego celu. Jeszcze raz fala telemu uderzy�a w jego zmys�y: Schwytaj. Drugie s�owo zabrzmia�o nieco s�abiej, lecz teraz je zrozumia�:
Schwytaj... Singera...
Uczyni� sw�j umys� oboj�tnym, by nie dopu�ci� do przecieku przypadkowych my�li. Prawdopodobnie nie by�o to potrzebne. Intruzi sprawiali wra�enie zwyk�ych my�liwych, a nie w�adc�w z tajnego kr�gu. Nie nocowa� w jaskini - tamci na pewno j� znajd� - lecz otuliwszy si� kocem przycupn�� w krzewach granicz�cych z jelenim szlakiem.
Teraz nie mia� ju� w�tpliwo�ci! Szand�w by�o trzech, a my�li wycieka�y z ich umys��w niczym woda z p�kni�tego dzbana. Chwyta� ich my�li r�wnie �atwo jak zapach. Jeden by� znacznie silniejszy od pozosta�ych. Znajdowali si� gdzie� na zachodzie. Szli cicho, je�eli w og�le si� poruszali, nie niepokoili lasu jak zapowied� zarazy, lecz stanowili jego cz��. �w silniejszy osobnik emitowa� raz mocniej, raz s�abiej, cho� zawsze dominowa� nad my�lami towarzyszy.
To nie by� Garik. Echo jego my�li by�oby r�wnie wyra�ne jak �lad stopy.
Niebo poszarza�o. We mgle zarysowa�a si� sylwetka jelenia. Singer otworzy� usta ze zdumienia: by� to znany mu ju� samiec, zd��aj�cy powoli w stron� �erowiska. Mia� niewiele ponad rok, a na jego g�owie, w miejscu gdzie p�niej wyrosn� rozga��zione rogi, stercza�y pod�u�ne wyrostki. Singer zacisn�� palce na ci�ciwie �uku.
Jele� zatrzyma� si� na �rodku �cie�ki. Na otwartej przestrzeni stanowi� �atwy cel. P�niej, jakby niezdecydowany, cofn�� si� kilka krok�w i zn�w si� zatrzyma�.
Diabelnie nierozwa�nie jak na bia�ogona. W ten spos�b nie zd��y si� zestarze�.
Singer w�a�nie napi�� �uk, gdy w jego umy�le zab�ysn�� dziwny obraz. Nagle zda� sobie spraw�, i� widzi Singera obserwuj�cego jelenia, �e obserwuje zarazem siebie i jelenia. Rozleg� si� brz�k ci�ciwy. Jele� stan�� d�ba i rzuci� si� do ucieczki, zrobi� dwa skoki, zachwia� si�, wypr�y� jak uwi�zany na niewidzialnej linie, po czym pad� na ziemi�, dysz�c ci�ko. Z �opatki zwierz�cia stercza�a strza�a.
Singer znajdowa� si� w p� drogi do zdobyczy, gdy w �wietle poranka spostrzeg� regularn� lini� rowu: kr�g wykopany wok� jeleniego szlaku, cz�ciowo przykryty li��mi. Przekl�� swoj� g�upot�. By�a to magia �owiecka. Widzia�, jak uprawiali j� w�adcy plemienia w Karli. Skoro tylko jele� znalaz� si� w takim kr�gu, nie m�g� si� ju� z niego wydosta�.
Singer znieruchomia�. Znajdowa� si� teraz na otwartej przestrzeni. By� otoczony. Zginie, je�li si�gnie po strza��. Opu�ci� �uk i sta�, omiataj�c spojrzeniem okoliczne krzewy, czekaj�c, a� ugodzi go strza�a.
- W porz�dku. Ja jestem Singer. A kim wy jeste�cie? - Wypowiedziane niezbyt g�o�no s�owa przeci�y cisz� niczym ostrze no�a.
Z ty�u rozwin�a si� nad nim lina, potem jeszcze jedna. Gwa�towne szarpni�cie powali�o go na ziemi�. Z najbli�szego krzewu dobieg� go g�os r�wnie ostry jak jego w�asny:
- Kon! Magill! On jest niebezpieczny jak w��! Nie dotykajcie go!
By�o ich trzech, tak jak przypuszcza�. Typowi Szandowie, mierz�cy dobrze ponad metr osiemdziesi�t wzrostu, o ogorza�ych twarzach i w odzie�y z jeleniej sk�ry, pomalowani w pasy t� sam� past� z wywaru li�ci, kt�ra czyni�a ich niewidocznymi w lesie. Bardzo m�odzi, najstarszy liczy� zaledwie i dwadzie�cia lat, niewyrobieni �yciowo i nadmiernie pewni siebie.
Singer nie odrywa� oczu od ich przyw�dcy o imieniu Arin, d�ugonogiego, sk�onnego do �miechu, o g�adkiej twarzy niedo�wiadczonego m�odzika i ciele dojrza�ego m�czyzny. Z odrobin� goryczy stwierdzi�, �e Arin przypomina� z wygl�du D�enn�: by� piegowaty, o rudawych w�osach, kt�re w zimie stawa�y si� jasnokasztanowe. Lecz zarys ust i podbr�dka, jak niegdy� u Garika, wskazywa� na silny charakter i pewno�� siebie, ukryty potencja� gotowy objawi� si� we w�a�ciwym czasie.
Kon prawdopodobnie by� najstarszy. Cichy, zamkni�ty w sobie, o spojrzeniu wiernego psa, nigdy nie oddala� si� od boku Arina. Zdawa�o si�, �e tych dwoje ��czy jaka� dawna tajemnica. Wewn�trz i tak ju� zwartej trzyosobowej grupy Koni Arin stanowili niemal jedn� istot�: to sprawa podobnych cz�stotliwo�ci, jak powiedzia�aby Judyta.
Trzeci m�odzieniec, Magill, o prostych czarnych w�osach i lekko sko�nych oczach, przypomina� z wygl�du jedn� z ras, kt�re przemiesza�y si� ze sob� w czasach, gdy Uhia�czycy nosili inne, starsze miano. Ch�opak podobny do innych, lecz bardziej agresywny, ha�a�liwy, szybki i rubaszny, zupe�ne przeciwie�stwo �agodnego Kona.
Singer zmierzy� spojrzeniem Kona i Magilla. Ogar i terier. �atwo mo�na by�o dostrzec, i� przewodzi� im Arin i �e nikt nie m�g�by wyobrazi� sobie innego uk�adu.
Nieroz��czna Tr�jka. Przechwyci� owo okre�lenie z umys�u Magilla. To by�o ich zawo�anie, oznaka to�samo�ci, sztandar, pod kt�rym si� skupiali.
Uwa�aj�c, by nie dotkn�� Singera, ch�opcy przywi�zali wi�nia do pnia, po czym zawiesili na ga��zi tusz� jelenia, �eby m�c j� oprawi�. Cho� obiektem polowania by� Singer, bardziej fascynowa� ich zabity jele�.
- Sp�jrzcie no tylko na to - rzek� z podziwem Kon. - A niech ci� licho, Arinie!
Ch�opcy triumfowali, co by�oby ci�k� obelg� dla my�liwego bardziej do�wiadczonego od Singera. Wytropili go bez trudu i w tej chwili prawie o nim nie my�leli. Paplali i ta�czyli wok� tuszy jelenia, gdy� Arinowi uda�o si� zastosowa� w praktyce czar zatrzymania, otoczy� umys� zwierz�cia kr�giem woli, murem, kt�rego nie mog�o przebi�. Nie by� to zwyk�y my�liwski fortel, lecz czar godny w�adcy.
- A niech ci� licho, Arinie! - zawt�rowa� Konowi Magill, tupi�c nogami z rado�ci. - My trzej przez ca�e �ycie polujemy na jelenie, ale ty nigdy dot�d tego nie zrobi�e�.
Arin by� r�wnie zdumiony, co jego towarzysze. U�miechn�� si� g�upawo, lecz nic nie powiedzia�.
- Poczekaj no. - Magill szturchn�� Kona w rami�. - Teraz on nawet si� nie odezwie do nas, g�upich my�liwych. Jest dla nas za dobry.
Arin zacz�� protestowa�, lecz Kon nagle rzuci� si� na niego, podni�s� go i podrzuci� w g�r�, podczas gdy Magill z okrzykiem rado�ci podbieg�, by go z�apa�. Potem zwalili si� na niego, �cieraj�c mu w twarz ziemi� i li�cie, a� wybe�kota�, �e s� kwita.
- Przecie� wiele razy widzia�em, jak si� to robi - wyja�ni� Arin, kiedy pozwolili mu wsta�. - Nigdy jednak nie s�dzi�em, �e i ja mog�. Kon, jestem g�odny. Opraw tego samca. Zjedzmy co� i zabierzmy go do domu.
Kon wyci�gn�� z pochwy d�ugi n� o czarnej r�koje�ci i jednym zr�cznym ruchem rozci�� brzuch jelenia. Magill tymczasem rozpali� niewielkie ognisko, a Arin przygl�da� si� zaciekawieniem Singerowi.
- Czy stary Singer m�wi po szandyjsku? - zapyta� niedbale Magill.
- Oczywi�cie, �e tak.
Ca�a tr�jka odwr�ci�a g�owy, nie maj�c pewno�ci, czy ni�szy m�czyzna przem�wi� do nich, czy te� przekaza� to zdanie w my�li. Singer wyczu� bariery zamykaj�ce si� w umy�le Arina.
- Znasz mnie? - zapyta� ze zdumieniem ch�opiec.
Singer skin�� g�ow�.
- Jeste� Arin, syn Garika.
Ch�opak u�miechn�� si� szeroko.
- Wi�c s�ysza�e� o mnie. - Serce wezbra�o w nim dum�, gdy pomy�la�, �e jego s�awa rozesz�a si� w�r�d le�nych plemion. Arin, przyw�dca Nieroz��cznej Tr�jki.
- Tak, s�ysza�em o tobie - odpar� Singer z ironi�, kt�rej tamten nie uchwyci�. - Czego ode mnie chcecie? Dlaczego mnie zwi�zali�cie?
Arin oboj�tnie wzruszy� ramionami.
- Nie my. Garik ciebie chce, wi�c ci� dostanie.
- Jak mnie znale�li�cie?
- Do diab�a - mrukn�� Magill - przecie� wiedzieli�my, tu jeste�. Ucieka�o przed tob� wszystko, co mia�o cztery nogi. - Machn�� r�k� w stron� tuszy jelenia. - O ma�o nie z�apa�e� starego bia�ogona. Arin wystawi� go na przyn�t�.
Singer wpatrywa� si� w Arina z ciekawo�ci�. Zn�w powt�rzy�o si� tamto dziwne zjawisko, jak w�wczas, gdy wypu�ci� strza��. Znalaz� si� poza sob�, spogl�da� na Singera oczami Arina, czyta� w jego my�lach, zastanawia� si�, czu� dum� z udanego czaru zatrzymania. A potem wszystko si� sko�czy�o. Singer przerwa� kontakt wzrokowy i wstrz��ni�ty spojrza� w d� na swoje zwi�zane r�ce.
Ch�opcy uwolnili jedn� r�k� i pozwolili mu naje�� si� pieczonego mi�sa. Sami tymczasem siedzieli we w�asnym gronie, i ignoruj�c wi�nia, z wyj�tkiem chwili, gdy Magill spojrza� na niego z mieszanin� podziwu i pogardy. Singer zn�w uchwyci� tamto s�owo, cho� ju� dawno przesta�o ono sprawia� mu b�l.
Wyrzutek.
Obserwowa� siedz�c� kr�giem tr�jk� m�odych ludzi. Przyzwyczajenie, pomy�la�. Kr�g jest dla nich wszystkim. Gdy s� w nim, rzadko potrzebuj� pos�ugiwa� si� mow�. B�d�c sam w po�owie Szand�, Singer zna� �ycie, magi� i spos�b my�lenia, kt�ry ich ukszta�towa�. Nie byli w�adcami, nie nale�eli do tajnego kr�gu, lecz mimo to odziedziczyli przynale�no�� do zbiorowej �wiadomo�ci plemienia. Odizolowani, mogli oszale�, a nawet umrze�, jak pewne gatunki ptak�w od��czone od nadrz�dnej to�samo�ci stada.
Trzej ch�opcy rozmawiali jedz�c, nawet gdy mieli pe�ne usta - p�s��wkami, gestami, czasem nawet my�l� przekazan� po elipsoidalnym torze od jednego ch�onnego umys�u do drugiego. Byli doskonale zestrojeni, gdy� przebywali ze sob� niemal od urodzenia. Garik zaopiekowa� si� Konem i Magillem od �mierci ich rodzic�w pod koniec czasu zarazy. Zdrowych dzieci by�o wtedy niewiele i bardzo o nie dbano. Jako ch�opcy wychowywali si� we wspania�omy�lnym i wyrozumia�ym Czarzenie i znajdowali tam schronienie wsz�dzie, gdzie zapragn�li, ale przez pierwsze siedem lat �ycia sypiali w pokoju Arina i jadali z tego samego talerza. Nale�a� do nich, by� ich przyjacielem, przyw�dc�, z kt�rego byli dumni.
On zastosowa� czar zatrzymania, Kon!
Powinien by� w�adc� jak jego ojciec.
Arin wzruszy� ramionami, milcz�c tak jak tamci.
Nie ma mowy. Nie b�d� w�adc�. Jestem my�liwym. Jeste�my Nieroz��czn� Tr�jk�.
Magill pokr�ci� g�ow�, przesy�aj�c obraz Garika.
Kiedy b�g ci� wezwie, zostaniesz w�adc�.
- Nie! - zaprzeczy� g�o�no Arin, mo�e zbyt energicznie. Uko�czywszy posi�ek Magill wytar� r�ce p�kiem li�ci i pogwizduj�c cicho spojrza� z ukosa na Singera.
- Do licha, ale� on ma�y. Na co si� przyda Gankowi?
- W�� r�wnie� jest niewielki - ostrzeg� go Kon. - Nie zbli�aj si�.
Czemu nie?
Arin tak m�wi.
Garik tak m�wi! wtr�ci� Arin, po czym odezwa� si� g�o�no. - Jest ma�y, gdy� jego matka pochodzi�a z Miasta. Ale ludzie przypuszczaj�, �e on jest w�adc�.
- W�adc�! - zarechota� szyderczo Magill. - Co, tak jak Garik?
- Ja r�wnie� o tym s�ysza�em - przytakn�� Kon.
Lecz Magill nadal u�miecha� si� szyderczo i podszed� blisko Singera.
- W�adco Singerze - zadrwi�. - Nie wierz� w to, co oni tobie m�wi�, s�yszysz?
- S�ysz� - odpar� Singer.
- Wi�c co zamierzasz z nami zrobi�, hm? Co zamierzasz Drobi�, w�adco Singerze?
Singer wyzby� si� politowania, kt�re wzbudza� w nim nieokrzesany m�okos. To by�o otwarte wyzwanie. Zbyt dobrze wiedzia�, �e je�li go teraz nie podejmie, Magill b�dzie si� nad nim zn�ca� tak d�ugo, a� sytuacja stanie si� nie do zniesienia.
- Co zamierzasz zrobi�, w�adco Singerze? - drwi� dalej ch�opak.
Singer podni�s� wzrok i spojrza� Magillowi w oczy.
P�niej Magill przypomnia� sobie albo s�dzi�, i� zapami�ta� niezwyk�y kszta�t oczu Singera o �renicach tak wielkich, �e niemal nie by�o wida� bia�ek.
Powt�rzy� swoje wyzwanie nieco g�o�niej ni� nale�a�o:
- Dlaczego zwlekasz, w�adco? Co zamierzasz z nami zrobi�, w�adco?
- Czemu wci�� powtarzasz �z nami", Magillu? - zapyta� spokojnie Singer.
- Bystry jest, zna moje imi� - za�mia� si� Magill, lecz poczu�, jak niknie jego pewno�� siebie. Czu� si� bardzo dziwnie.
- Czemu wci�� m�wisz �z nami"? - spyta� zn�w Singer. Jego oczy wydawa�y si� jeszcze wi�ksze. - Co przez to rozumiesz?
- Nas - odpar� tamten niepewnie. - Nieroz��czn� Tr�jk�.
- Jak� tr�jk�?
- Wiesz kogo. Mnie, Kona i Arina.
Singer pokr�ci� g�ow� i rzek� do niego:
- Ale tu jeste� tylko ty.
Magill zadr�a� ze strachu i nagle zrozumia�, �e Singer nie k�amie. Przebieg� go zimny dreszcz. Odwr�ci� si� gwa�townie i rozejrza� dooko�a. By� sam. Sam w lesie. Tylko on jeden.
Kr�g Nieroz��cznej Tr�jki znikn��, ochronna jedno�� - Arin-Kon-Magill - rozwia�a si�. Nie, co gorsza, nigdy ich tu nie by�o. Magill znajdowa� si� sam w pustym lesie, zupe�nie sam i nawet ognisko czy zabity jele� nie by�y prawdziwe. Nale�a�y do snu o �yciu, kt�re by�o tylko z�udzeniem, a on w�a�nie obudzi� si� w zimnym, nieprzyjaznym �wiecie.
- ARINIE! - wrzasn��, usi�uj�c si� cofn��. Lecz jego stopy wros�y w ziemi�, a skuwaj�ce je p�ta znajdowa�y si� wiele mil w dole - zawsze tam by�y i zawsze b�d�. P�niej zachwia� si� i na szcz�cie upad� w ramiona towarzyszy.
Kon roze�mia� si� ochryple, ale Arin zakl��:
- Do licha, przecie� m�wi�em mu, �eby si� do� nie zbli�a�!
Magill nie m�g� si� poruszy�. Jego ko�czyny dr�a�y jak w febrze. Ponad rozci�gni�tym na ziemi cia�em Magilla. Arin spojrza� na Kona i ruchem g�owy wskaza� Singer a.
- Zawi�my go ciasno w sk�ry.
Arin sam odczuwa� strach Magilla, przechwyci� go z jego umys�u. A teraz spostrzeg�, �e jak ponury cie� rozpo�ciera si� i nad Konem.
- Hej! - Wiedzia�, �e musi na nowo potwierdzi� swoj� pozycj� przyw�dcy. Je�li on sam nie b�dzie si� ba�, pozostali r�wnie� nie o�miel� si� ulec trwodze. - Chod�cie i skr�pujcie go. A dzi� wieczorem we tr�jk� upijemy si� w towarzystwie trzech przystojnych kobiet. Co wy na to?
Magill usiad�, oszo�omiony i nieco wystraszony.
- Stary Singer... co on zrobi�?
- Nic - sk�ama� uspokajaj�cym tonem Arin, �ciskaj�c go lekko za rami�. - Ot, sztuczka z oczami i tyle. No chod�cie, zabierzemy go do domu, do Garika.
Okr�cili Singera ciasno sk�rami i sznurami w taki spos�b, by m�g� i�� pomi�dzy ko�mi. Lecz mia� bardzo ograniczon� swobod� ruch�w, nie m�g� nawet odwr�ci� g�owy.
Ruszyli przez las i w drodze nikt z Nieroz��cznej Tr�jki nie spojrza� zn�w Singerowi w oczy.
S�owo w�druje szybciej ni� wystraszone ptaki w uhia�skim lesie. Szandowie i Karliowie niemal natychmiast dowiadywali si� o ka�dym wa�nym wydarzeniu: s�owo przechwycone od spiesz�cego si� je�d�ca, dziecko bawi�ce si� na skraju lasu i powtarzaj�ce je matce albo telem przechwycony przez tuzin umys��w i przekazany z po�o�onych dalej farm do wielkiego grodu w Czarzenie, siedziby plemienia Szand�w.
T� w�a�nie drog� dotar�y wie�ci o zarazie, drog� milcz�c�, lecz pewn�, budz�c dawne obawy i ponaglaj�c Garika, by zwr�ci� si� o pomoc do Miasta.
A szepty o jego milczeniu pow�drowa�y tym samym szlakiem, zdecydowana reakcja Miasta nie racz�cego udzieli� odpowiedzi bogu Szand�w.
I w ten sam spos�b rozesz�a si� wiadomo�� o obecno�ci Singera w lesie i o pojmaniu go przez m�odego Arina. Nieformalna eskorta pocz�a si� tworzy� ju� przy najdalej po�o�onych farmach, zbieraj�c po drodze ciekawskich. Wszyscy s�yszeli o Singerze, wygna�cu, kt�ry posiada� zdolno�ci w�adcy - a tak�e w�asny, niepokoj�cy talent. Starsi przypomnieli sobie o�mioletnie dziecko, kt�rego ju� wtedy si� l�kano. Singer, w po�owie z ich krwi, a przecie� obcy, syn Judyty o d�ugim, miejskim nazwisku. Gromadzili si� po bokach Kona i Magilla - kt�rzy trzymali ko�ce liny - patrzyli i doznawali zawodu. Blisko spokrewnionym ze sob� Szandom, u kt�rych nawet kobiety osi�ga�y sze�� st�p wzrostu i wi�cej, Singer wydawa� si� absurdalnie ma�y, gdy szed� potykaj�c si� pomi�dzy ko�mi, okr�cony ciasno sk�rami, kt�re uniemo�liwia�y mu jakikolwiek kontakt z widzami. Wida� by�o tylko jego g�ow� i doln� cz�� n�g. Jaki� ch�opiec chcia� rzuci� w Singera kamieniem, lecz uciek� z krzykiem, kiedy Arin, wioz�cy z ty�u tusz� jelenia, podjecha� szybko do przodu, by odegna� go kopniakiem.
Ha�a�liwa procesja wla�a si� wreszcie w bram� grodu w Czarzenie i ruszy�a poprzez zakurzon� otwart� przestrze� w kszta�cie litery U, utworzon� z trzech po��czonych ze sob� drewnianych budowli. Grupa dziewcz�t skupi�a si� przy koniu Arina, �artuj�c i sypi�c docinkami. Ch�opak spojrza� z uznaniem na ich br�zowe nogi, nagie i brudne pod rozci�tymi po bokach sk�rzanymi sp�dnicami, i na rozczochrane w�osy opadaj�ce na twarze i ramiona. Muzyka wysokich dziewcz�cych g�os�w zla�a si� z g�ganiem g�si i chrz�kaniem �wi�, wyrwanych i z drzemki przez procesj� krocz�c� �rodkiem placu.
- Arinie!
Na d�wi�k w�adczego g�osu id�cy zwolnili kroku i zatrzymali si�. T�um zafalowa�, po czym z szacunkiem rozst�pi� si�, kiedy starsza, pe�na godno�ci kobieta zesz�a ze stopni centralnej budowli i skierowa�a si� w stron� Arina. Jej w�osy, zwi�zane z ty�u kawa�kiem sk�ry i spi�te ko�cian� zapink�, by�y niegdy� jasnokasztanowe jak w�osy Arina, cho� nieco ciemniejsze, lecz teraz wyblak�y i mia�y barw� rdzy. Kobieta nie nosi�a �adnych ozd�b, poza �elaznym sierpem ksi�yca, oznak� bogini plemienia, na g�adkiej szyi. Arin zeskoczy� z konia, by powita� matk�, kt�ra wyci�gn�a do niego ramiona.
- Jestem w domu, D�enno. - U�miechn�� si�.
- Pachniesz �owami - powiedzia�a marszcz�c nos i �ciskaj�c serdecznie Arina. - To musi by� to - doda�a pogardliwie, wskazuj�c skinieniem g�owy Singera. Wypu�ci�a syna z obj�� j i podesz�a bli�ej do niskiego, ciemnow�osego m�czyzny.
- Nie zbli�aj si� zbytnio, mamo - ostrzeg� Arin.
D�enna zesztywnia�a, po czym powiedzia�a na tyle g�o�no, by wszyscy mogli j� s�ysze�:
- By�am w�adczyni� jeszcze przed Garikiem. Singer nie mo�e mi zrobi� nic z�ego. - Zmierzy�a go twardym spojrzeniem jasnych oczu. - Pami�tasz mnie, Singer? Jestem D�enna, bogini Szand�w, kobieta Garika. Zazwyczaj nie robi on nic beze mnie - tylko teraz sprowadzi� ci� tutaj.
By�o to jasne stwierdzenie faktu: D�enn� bardzo gniewa�a obecno�� Singera w Czarzenie. Nie chcia�a, by cokolwiek przypomina�o jej o dawnym �yciu Garika, a tym bardziej ta twarz, zbyt dobrze przywodz�ca na pami�� inn� - wraz ze wspomnieniami o pot�dze, kt�ra mog�a uczyni� szandyjsk� magi� praktycznie bezu�yteczn�. Spojrza�a wyzywaj�co na Singera, chc�c go zmusi� do pr�by si�, lecz zaraz tego po�a�owa�a. Jego wzrok spocz�� na niej jak ci�ka d�o�.
Nic nie zyska poni�aj�c D�enn�.
- Pami�tam ci� - rzek�.Singer - druga kobieto Garika. - By� na tyle taktowny, �e zni�y� g�os, tak aby us�ysza�a go jedynie D�enna. Arin zobaczy� tylko, jak usta jego matki zacisn�y si�, tworz�c cienk�, bezbarwn� lini�. P�niej D�enna odwr�ci�a si�, przesz�a �rodkiem t�umu i wesz�a na stopnie centralnej budowli. Kiedy oddala�a si� od Singera, obecni wyczuli hamowany gniew w sercu bogini Szand�w.
Arin nie zastanawia� si� nad tym d�ugo. To by�a sprawa D�enny, tak jak Singer by� spraw� Garika. Jego jedyna troska - jego, Kona i Magilla - to upi� si�, �piewa� przy ksi�ycu i przewraca� si� pod kocem z d�ugow�os�, d�ugonog� dziewczyn� a� do bia�ego rana, kiedy wstanie, by �mia� si� z b�lu g�owy. �ycie by�o wspania�e, tak wspania�e, �e Arin krzykn�� z rado�ci, wskoczy� na konia i w tumanach kurzu pop�dzi� w stron� domu. Kon i Magill pok�usowali za nim.
Singer, odwi�zany od koni, ale nadal skr�powany, odprowadzi� wzrokiem Nieroz��czn� Tr�jk� z ironicznym u�miechem na ustach, lecz nikt nie odgad� t�sknoty ukrytej w jego sercu.
Umieszczono go w ma�ym pustym pokoju w domu Garika, d�ugiej budowli u podstawy U. Po latach nieobecno�ci zakr�ci�o mu w nosie od silnej woni brudu, gotuj�cych si� potraw, odchod�w kur i inwentarza. Uhianie byli pi�knym ludem, ale na pewno nie najczy�ciejszym. Pomimo niezwyk�ej magii dawno zapomnieli, czym s� zarazki i jak mo�na je zabi�. Ich lekarstwa na infekcje by�y proste i skuteczne, cz�ciowo dzi�ki pot�dze wiary, �elaznym organizmom, jak i g��bokiej wiedzy o zio�ach leczniczych, le��cej u podstaw wiedzy w�adc�w plemienia. Ale powa�ne operacje chirurgiczne i gro�ne choroby przekracza�y ich mo�liwo�ci. Byli bezsilni wobec chor�b zaka�nych lub bardziej rozpowszechnionej gor�czki po�ogowej. Od niepami�tnych czas�w wiedli idylliczny �ywot, w naturalnym rytmie zmieniaj�cych si� lat, wyznaj�c wiar� w bogini�-ziemi�. Dzi�ki zdrowej, cho� ograniczonej proteinowej diecie byli wysocy i mieli pe�ne wdzi�ku cia�a. Byli szcz�liwi, pozbawieni kompleks�w, obie p�cie cieszy�y si� u nich r�wnymi prawami, gdy� moc, kt�ra ich chroni�a, rodzi�a si� zar�wno w kobietach jak i w m�czyznach. Lecz �yj�c w izolacji i b�d�c blisko ze sob� spokrewnieni, nosili w sobie zapowied� w�asnej �mierci. W�sko-biodre kobiety, kt�re je�dzi�y konno r�wnie dobrze jak m�czy�ni, przekazywa�y swemu potomstwu szczeg�lny brak elastyczno�ci ko�ci, sprawiaj�cy, �e porody by�y ci�kie i cz�sto ko�czy�y si� �mierci�. Krzy�owanie z innymi populacjami jak to zauwa�y�a Judyta Singer, mog�o wyeliminowa� t� tendencj�, lecz zwi�zki z odleg�ymi ludami zdarza�y si� rzadko. Taka sama liczba dzieci umiera�a w pierwszym roku �ycia, jak i przekracza�a t� granic�. Oni s�, napisa�a, jak pi�kny wi�dn�cy kwiat.
Singer siedzia� na w�skim ��ku, z r�koma nadal ukrytymi w r�kawicach, przywi�zany do haka w �cianie lin� na tyle d�ug� �e na niewielkiej przestrzeni zapewnia�a mu pe�n� swobod� ruch�w. Krzes�o i st� na �rodku pomieszczenia dope�nia�y umeblowania, a na przeciwleg�ej �cianie jak wyblak�y obra� wisia� du�y prostok�tny kawa� p��tna, pokryty reprezentacyjnymi malowid�ami plemienia. Podzielony by� na trzy pola ukazuj�c Garika poza kr�giem, p�niej w jego �rodku w otoczeniu innych postaci i wreszcie w towarzystwie D�enny, jako boga i bogini� w tradycyjnych strojach - D�enn� ukoronowan� �wiecami, Garika w koronie z jelenich rog�w. Singer wpatrywa� si� w obraz, kiedy ci�kie drzwi otworzy�y si� i stan�� w nich Garik. By� sam.
Obaj d�ugo mierzyli si� wzrokiem.
- No c�, ch�opcze...
- No c�... w�adco Gariku.
Up�yw czasu niewiele zmieni� Garika. B�g Szand�w uty� nieco, ale nadal by� pe�en si�. Siwizna lekko przypr�szy�a jego bujne kasztanowe w�osy, lecz obficiej zabarwi�a w�sy i brod�, otaczaj�c� mi�siste usta. Tak jak D�enna Garik zamieni� oficjalny sk�rzany str�j na l�ejsz� bawe�nian� szat�, a na szyi nosi� tylko �elazny wizerunek s�o�ca. Postawi� na stole dzbanek oraz dwa drewniane kubki i zaprosi� Singera ruchem r�ki.
- Lina jest za kr�tka.
Garik postawi� dzban i jeden kubek na pod�odze, nieco bli�ej Singera.
- Czy jad�e� co�, ch�opcze?
- Tak.
Garik milcza� przez chwil�. Nape�ni� sw�j kubek i zdawa� mu si� pilnie przygl�da�.
- Dziwnie jest zn�w ci� tu widzie� - rzek� w zapomnianym j�zyku. Widz�c zaskoczone spojrzenie Singera doda�: - Czy nadal potrafisz pos�ugiwa� si� Dawn� Mow�?
- Tak.
- To dobrze. - Garik wypi� kilka �yczk�w napoju. - �atwiej jest wyrazi� w niej pewne kwestie, a poza tym ju� wkr�tce mo�e mi by� potrzebna. Ile masz teraz lat?
- Dwadzie�cia sze�� - odpar� beznami�tnie Singer.
- Dwadzie�cia sze��. - Garik skin�� potakuj�co g�ow�. Po raz pierwszy przyjrza� si� m�odzie�cowi. W jego wzroku mo�na by dostrzec cie� niepewno�ci, mo�e nawet dziwne onie�mielenie. - Jeste� m�czyzn� - mrukn��.
Zapanowa�o milczenie. Singer pi� �yczkami sw�j nap�j. M�g�by si� odezwa�, ale postanowi�, �e nie pomo�e Gankowi wypowiedzie� tego, co go gn�bi.
- Jak tam by�o? - spr�bowa� zagai� rozmow� starszy m�czyzna.
- Ano by�o.
- Czy podr�owa�e�?
- Tak.
- Dok�d?
- Wsz�dzie - odpar� Singer. - Odziedziczy�em po matce ciekawo�� �wiata. Do Karli, Wengenu, Mriki. Na p�noc, gdzie �owi� ryby, na po�udnie, za Suffek, na statkach przewo��cych bawe�n�. Pr�bowa�em odnale�� Myudah, ale mi si� to nie uda�o. Nigdzie.
- Nie wyros�e� na wysokiego m�czyzn�.
Singer podni�s� oczy.
- Ona r�wnie� by�a niska.
Garika zabola� wyrzut kryj�cy si� w tych s�owach. Odetchn�� g��boko i poci�gn�� �yk sidy.
- Ile mia�e� lat, kiedy umar�a? Osiem, dziewi��? Czy� mo�esz pami�ta�, jak naprawd� si� rzeczy mia�y?
- Wystarczaj�co wiele. Pochowa�em j�. Ale przedtem przez dwa lata patrzy�em, jak umiera dzie� po dniu, kiedy nie przychodzi�e� do niej, bo by�e� wtedy z D�enn�. Dzie� po dniu Mog� powiedzie�, �e wiem, jak to wygl�da�o.
S�owa pada�y w ciszy, g�uche, ci�kie, raczej d�awi�c dusz� ni� j� rani�c. Garik prze�kn�� �lin�, spr�bowa� co� powiedzie�, po czym wyci�gn�� r�k� do m�odszego m�czyzny.
- Singer... m�j synu.
Tamten zesztywnia�.
- Ty stary sukinsynu, powiniene� ud�awi� si� tym s�owem!
- Jeste� - moim - synem! - Garik waln�� pi�ci� w st�. - Nie wiem, dlaczego wr�ci�e�...
- Ja r�wnie�...
- ...ale wr�ci�e� i dop�ki jeste� w Czarzenie, b�dziesz robi� co ci ka��.
Garik podni�s� si� - Singer zauwa�y�, �e nie by� ju� tak spokojny jak wtedy, gdy wszed� - i j�� chodzi� po pokoju, zatrzymuj�c si� przed plemiennym malowid�em.
- Istniej� rzeczy, kt�re cz�owiek musi zrobi� - powiedzia� do Singera. - Mo�e zmienia si� w musi. Sk�d mog�em wtedy wiedzie�, jak mog�em przypuszcza�? By�em r�wnie nie�wiadomy jak Arin, pi�em, spa�em z kobietami, hodowa�em jab�ka - i to wszystko. Twoja matka zmieni�a ten stan rzeczy: nauczy�a mnie. Dostrzeg�em nasz brud i ignorancj�, ale zobaczy�em i dobre strony naszego �ycia. Jab�ka uczyni�y mego dziada bogatym, mego ojca jeszcze bogatszym, a mnie samego - r�wnego bankierom z Lorl. Oni poznaj� si�� po pieni�dzach, kt�re si� za ni� kryj�. No c�, by�em w�adc�, a kiedy poproszono mnie, �ebym przyj�� koron�, wiedzia�em ju�, co mog� zrobi� z pot�g�, jak� daj� pieni�dze... lecz nie bez korony. Jednak b�g musi mie� bogini�, w�adczyni� plemienia. Czy kiedykolwiek pr�bowa�e� zrobi� co� z niczego, Singerze?
W jego postawie by�o co� wi�cej ni� dostoje�stwo w�adcy. Nieukojony b�l ojca wzruszy� Singera, cho� stara� si� walczy� z tym uczuciem.
- Kocha�em Judyt� - powiedzia� po prostu Garik. - Wiele razy odwiedza�em jej gr�b. Ale... mi�dzy lud�mi zdarza si� wiele, synu. Zmieniaj� si�. Twoja matka pochodzi�a z Miasta, tkwi�o ono w niej bardzo g��boko. Ca�a pot�ga magii, mi�o��, moc wszystkich kr�g�w nie mog�a sprawi�, by my�la�a tak jak my albo �eby Kr�g my�la� jak ona. - Zastanawia� si� chwil� nad t� my�l�. - Dla Miasta wa�na jest tylko nauka. Oni maj�...
Szuka� w my�lach owego dziwnego s�owa, ale nie potrafi� go sobie przypomnie�. Singer m�g� mu podpowiedzie�, ale milcza�.
- W ka�dym razie wszelkie strz�py wiedzy, kt�re zdo�aj� zdoby� podczas swego niezwykle d�ugiego �ycia, wk�adaj� w... takie co�. Ale po co? Czy kto� to wie? Nape�niaj� t� rzecz faktami, przypuszczeniami i teoriami.- Nikt nie wie... dlaczego. Nie obchodzi ich, �e wszyscy inni wok� nich mog� zgni�!
Garik usiad� ci�ko; �y�a pulsowa�a mu na czole.
- Pos�uchaj. - Nachyli� si� zza sto�u ku synowi. - Plaga zn�w si� zbli�a. Prawdopodobnie nigdy jej nie widzia�e�. Ostatni raz by�a wkr�tce... po twoim odej�ciu. Nic nie mo�e jej powstrzyma�, Singerze. Nic, �adne czary. Stracili�my setki naszych ludzi. Reszta ocala�a, poniewa� wynie�li�my si� z Czarzenu do czasu, a� zaraza min�a. Lecz by to osi�gn��, musia�em stoczy� b�j z w�adcami, nawet z D�enn�. Zamierza�em wtedy rozmawia� z Miastem, ale w�adcy nie chcieli nawet o tym s�ysze�.
Zn�w usiad�. Twarz mu st�a�a.
- Tak by�o wtedy i tak jest teraz. Mam wi�cej pieni�dzy i d�u�sz� praktyk� w post�powaniu z lud�mi. Kupowa�em ludzi i informacj�. W ci�gu kilku dni moje plemi� dowiaduje si� o wszystkim, co dzieje si� w Lorl czy w Filsbergu. Dzieli�em si� z nimi wszystkim, uczyni�em ich najlepiej poinformowanym plemieniem w Uhii. Wierz� mi teraz. Tym razem zgodzili si� na wys�anie listu - zatrz�li si� troch�, ale powiedzieli - tak. Wi�c go napisa�em. Twoja matka wiele mnie nauczy�a. W Mie�cie s� uzdrawiacze, posiadaj�cy maszyny, kt�re mog� zast�pi� serce lub ka�dy inny niezb�dny organ w czasie kr�tszym ni� go potrzeba na zjedzenie �niadania. Napisa�em, b�aga�em o pomoc, o spotkanie, sojusz o cokolwiek, by uratowa� nas od nowych cierpie�. Ich uzdrawiacze mogliby to zrobi�. B�aga�em, Singer. A to pi�kne oboj�tne Miasto nawet nie raczy�o mi odpowiedzie�. Nie istniejemy dla nich.
- Wi�c jak si� czuje cz�owiek b�d�cy bogiem plemienia? zapyta� Singer.
Garik wyczu� ironi� w s�owach syna. U�miechn�� si� nieweso�o.
- A jak si� czuje cz�owiek, kt�ry jest zupe�nie sam? Ty i ja nie potrzebujemy zadawa� sobie takich pyta�. Uhia�czycy zdani s� na �ask� �ywio�u, ko�acz� do drzwi ciep�ego domu kt�rego mieszka�cy udaj�, �e ich nie s�ysz�. Ich milczenie to zapowied� naszej �mierci.
- Oni zawsze milczeli.
- Nie zawsze.
- Zawsze. Ca�e wieki. Jak mo�esz to zmieni�?
Pocz�tkowo ojciec zdawa� si� go nie s�ysze�. Pochyli� g�ow� nad splecionymi d�o�mi. Wygl�da� na znacznie starszego i bardzo zm�czonego.
- A kiedy nie raczyli odpowiedzie� - rzek� w ko�cu - co� si� we mnie za�ama�o. Co� powiedzia�o: Teraz. Teraz albo nigdy. W�adcy nigdy si� nie zmieniaj�: dla nich zaraza przychodzi i odchodzi, a ziemia oczyszcza si� sama. No c�, zaraza mo�e dopa�� nas tym razem, ale nie wcze�niej nim otworz� bramy Miasta. Nie wcze�niej ni� stan� przed nimi i poka�� im do czego odwr�cili si� plecami, nawet gdybym mia� rozwali� ich przekl�te Miasto, ceg�a po cegle.
Singer spojrza� z niedowierzaniem, a p�niej wybuchn�� �miechem:
- Zniszczy� ich? Jak? Ty, ze wszystkich ludzi, najlepiej powiniene� wiedzie�, �e to niemo�liwe.
- Nie tylko my - ci�gn�� niewzruszenie Garik - wszystkie plemiona: Karliowie, Wengenowie, Suffekowie. Kupi�, po�ycz�, b�d� b�aga�. Nawet Kriss�w, je�li przy��cz� si� do nas.
- Kriss�w? - Singer przesta� si� �mia�. - Czy powiedzia�e� Kriss�w?
- Zap�ac�, ile za��daj�.
- M�wisz to powa�nie?
Garik skin�� potakuj�co g�ow�. Singer wypi� �yk mocnego trunku.
- Wi�c zgromadzisz ich wszystkich - a wiele da�bym, �eby to zobaczy� - Kriss�w i Cowen�w w jednym szeregu - co potem?
- Si�gniemy po n�.
- To znaczy, wojna? - powiedzia� otwarcie Singer. - Przegrasz. C� mo�esz wys�a� przeciw Miastu? M�czyzn kobiety na koniach, �uki i strza�y. S�ysza�em w Mrice pog�oski, i� Miasto dysponuje broni�, kt�ra mo�e zabi� tuzin ludzi czasie potrzebnym do nasadzenia strza�y na ci�ciw�, a tak�e i to, �e tej broni nigdy nie u�yto, gdy� nigdy nie by�a potrzebna. Czy wiesz dlaczego?
- Tak - odpar� Garik. - To Brama Ja�ni.
- Brama Ja�ni. Czy wiesz, co ta rzecz mo�e zrobi�? - G�os Singera os�ab�, zmieni� si� w g�uchy szept. - Co ta rzecz no�e zrobi�? Ludzie z naszych plemion, kt�rzy nigdy w �yciu nie byli sami... nagle s� zupe�nie osamotnieni. Nie ma tam nikogo poza nimi. - Spojrza� na ojca. - Twoi w�adcy poszaleliby, poder�n�liby sobie gard�a w�asnymi tammajami. Tak wygl�da�aby twoja walka z Bram� Ja�ni, Gariku. Czy masz co�, co m�g�by� przez ni� przepchn��?
- Ciebie - wycedzi� Garik.
Singer obrzuci� ojca d�ugim, wymownym spojrzeniem, kr�c�c jednocze�nie g�ow�.
- My�lisz, �e pom�g�bym ci w tym?
- Na pewno nie. - Garik u�miechn�� si� krzywo. - Ale ty jeste� jak Judyta. Ona chcia�a wr�ci� do Miasta i my�l�, a Singer r�wnie� tego pragnie. Kt�rego� dnia i ty spr�bujesz wej�� do tej bramy.
- Ju� to zrobi�em - rzuci� ponuro Singer.
Starszy m�czyzna spojrza� na niego uwa�nie.
- Co zrobi�e�?
- Wszed�em.
- Do Bramy?
- Przecie� m�wi�, �e tak.
Po chwili Garik powiedzia�:
- Nie wierz� ci.
- To twoja sprawa, ale m�wi� prawd�. By�em wtedy tak pijany, �e czu�em si� nie�miertelny. Spr�bowa�em.
- I co si� sta�o?
- Brama zatrzyma�a mnie.
- S�ysza�em, �e ludzie, kt�rych zatrzymuje, nie wychod� stamt�d o w�asnych nogach. Wynosz� ich martwych lub bliskich �mierci.
- To prawda. Wynie�li mnie krzycz�cego tak g�o�no, i� zrozumieli, �e �yj�. Obudzi�em si� w ��ku wszetecznicy. Mia�a dobre serce, nadziej� na zysk, a tak�e �adne cia�o, lecz mog�em tylko trz��� si� jak w febrze i krzycze�. - Singer wypi� jeszcze jeden �yk sidy. - Jestem jedynym cz�owiekiem, kt�ry wyszed� z niej �ywy. Powinni obwozi� mnie po jarmarkach. Czy wiesz, dlaczego w�a�nie tak si� sta�o, w�adco Gariku? Dlatego, �e wi�kszo�� ludzi nie wie, kim s� i nigdy si� nie dowie a Brama wie.
Zaintrygowany Garik zmarszczy� brwi.
- Nie rozumiem.
- Nawet nie pr�buj.
- Wszed�e� do Bramy - zastanawia� si� g�o�no b�g Szand�w. Nagle uderzy� pi�ci� w rozwart� d�o�. - Mia�em racj�. Jeste� godnym przeciwnikiem dla...
- Zosta�em pokonany - przerwa� z b�lem Singer. - Wygnany.
Garik wsta�, w jego oczach pojawi� si� niezrozumia�y b�ysk.
- Mo�e tym razem. Jednak pragn��e� dosta� si� do Miasta tak bardzo, �e spr�bowa�e�. Kiedy nadejdzie odpowiednia chwila, zn�w podejmiesz pr�b�.
Singer parskn�� drwi�co, ale ucich�, gdy spojrza� na Garika. Mia� ochot� wy�mia� go, lecz wiedzia�, �e ojciec mia� troch� racji. Mo�e nadej�� taki czas, chwila, kiedy zdob�dzie si� na odwag�, by podj�� wyzwanie, ale...
- Nie. - Ugi�� si� pod brzemieniem niemo�no�ci. - Nie.
- Nie zak�ada�bym si� o to.
Zanim Singer zd��y� zaprotestowa�, Garik podszed� do drzwi. Mimo podesz�ego wieku nadal porusza� si� zr�cznie i deski pod�ogi tylko cicho skrzypn�y pod jego ci�arem. Drzwi zamkn�y si�.
Singer przymkn�� oczy i w my�lach pod��y� w �lad za bogiem Szand�w na korytarz i do frontowego portalu budynku. W umy�le Garika raz po raz powtarza�o si� jakie� zdanie Singer pragn�� je wychwyci�.
Zaskoczony, otworzy� oczy: nie s�ysza� o tym od lat...
Owo zdanie odbi�o si� echem w jego umy�le, gdy przeciek�y do niego nie strze�one my�li Garika. Czy tamten zrobi� to celowo?
Pas Samotno�ci... Pas Samotno�ci...
Singer wyjrza� przez w�skie okno i zobaczy� cz�� dziedzi�ca, a poza nim bram� grodu. Pozwoli� my�lom b��dzi� swobodnie, analizowa� s�owa Garika, zastanawiaj�c si�, jak�� to ostateczn� bro� zamierza� wyku� z niego b�g Szand�w.
Pas Samotno�ci.
Je�li to w�a�nie mia� na my�li Garik, w�wczas po raz drugi b�dzie musia� przekroczy� stref� bezpiecze�stwa otaczaj�c� Miasto i powt�rnie narazi� si� na okropno�ci Bramy Ja�ni. U�wiadomi� sobie, �e dr�y, a zaraz potem przypomnia� sobie co�, co kiedy� powiedzia�a mu matka.
�Nie ma odwagi bez strachu," o�wiadczy�a. �Cz�sto najdzielniejszym jest ten, kto jest najbardziej przera�ony. A samotno�� nierzadko bywa towarzyszem strachu."
Co jeszcze powiedzia�a o samotno�ci? Wyt�y� pami�� �L�ka� si� znaczy by� samotnym, ale... ale...
Ale tylko wtedy cz�owiek odkrywa samego siebie. Bo okre�la i egzekwuje cen� m�dro�ci."
Mia�a racj�. W taki w�a�nie spos�b pozna�em prawd�.
Lecz nawet ta niewielka cz�� jej dziedzictwa nie pasowa�a do rozpalonego s�o�cem, brudnego Czarzenu. Z niejasnym poczuciem wy�szo�ci Singer zda� sobie spraw�, �e filozofia Judyty unicestwi�aby psychik� takiego prostego my�liwego jak Arin, gdyby musia� on do�wiadczy� konstruktywnego brzemienia samotno�ci. Kowenowie znajdowali oparcie w poczuciu jedno�ci i wsp�lnego celu, by zdefiniowa� si� i dodawa� sobie otuchy Ich obyczaje nie by�y obyczajami Miasta.
Przez w�skie pole jego widzenia przemkn�� jaki� je�dziec, kurcz� z piskiem wyruszy�o na bezmy�ln� w�dr�wk�. Jaka� kobieta przesz�a przez bram� ci�kimi krokami, ma�y ch�opie bieg� za ni� truchcikiem, staraj�c si� nie pozostawa� w tyle Singer bardzo dobrze zna� zakurzony dziedziniec, od wybiegu drobiu i �wi� przechodz�cego w p�ytkie zag��bienie, suche w Lams, lecz pe�ne b�ota na wiosn�, a� po oddalony o mil� du�y budynek, gdzie w ostatnich dniach swego �ycia Judyta sta�a w oknie patrz�c, jak Garik wyrusza z m�od� D�enn� do obrz�dowego gaju, gdy� mimo wszystko pozosta� on Szand�, a ona pochodzi�a z Miasta i �adne z nich nie mog�o tego zmieni�.
Singera uderzy�o, �e zamierzone obl�enie Miasta w ca�o�� by�o wojn� Garika. Zamiar ten m�g� powsta� w jego umy�le dawno, gdy przed prawie dwudziestu laty spotka� Judyt�. Czy by� to bezpo�redni wytw�r ol�niewaj�cej agonii jej umys�u, czy te� sp�niony rewan� Garika? Nie wiedzia�. Nawet po osiemnastu latach dojrzewania i rozmy�la� nie zna� wszystkich element�w tej �amig��wki. Jednego by� pewny: Judyta nie opu�ci�a Miasta tylko po to,