4496
Szczegóły |
Tytuł |
4496 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4496 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4496 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4496 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
"Raport Witolda" jest cz�ci� ksi��ki pt. "Ochotnik do Auschwitz. Witold Pilecki 1901-1948", wydanej przez
Chrze�cija�skie Stowarzyszenie Rodzin O�wi�cimskich.
Ksi��ka sk�ada si� z dw�ch cz�ci: pierwsza to praca badawcza dra Adama Cyry, znanego historyka zajmuj�cego
si� histori� Auschwitz-Birkenau. Praca stanowi najnowszy stan bada� nad �yciem i dzia�alno�cia rotmistrza W.
Pileckiego.
Druga cze�� to raport o Auschwitz napisany przez W. Pileckiego w 1945 roku we W�oszech, kt�ry publikowany
jest po raz pierwszy. Jest to przejmuj�cy opis obozowych zdarze� i los�w ludzi w Auschwitz widzianych oczami
wsp�ltowarzysza niedoli. Raport Pileckiego stanowi wa�ny dokument dzia�alno�ci polskiego ruchu oporu w Auschwitz.
S�owo wst�pne: prof. J�zef Garlinski z Londynu, by�y wi�zie� KL Auschwitz.
B��d! Nieznany argument prze��cznika.
rtm. Witold Pilecki 1901- 1948
Witold Pilecki, �o�nierz Pi�sudskiego, uczestnik wojny w 1920 roku z Rosja bolszewicka, �o�nierz Wrze�nia 1939
roku, oficer AK, dobrowolny wi�zie� Auschwitz, organizator obozowej organizacji ruchu oporu (informowa� �wiat o
zbrodniach faszystowskich Niemiec), uciekinier z obozu, �o�nierz Powstania Warszawskiego, jeniec oflag�w, �o�nierz II
Korpusu we W�oszech. Po powrocie do Polski skazany na �mier� przez rz�d sowiecko-komunistyczny w Polsce - wyrok
wykonano 25 maja 1948 roku. Zgin�� za woln� Polsk� a zw�oki jego pogrzebano gdzie� na wysypisku �mieci, tam prochy
bohatera pozostaj� NN - nieznane i nierozpoznane.
Chrze�cija�skie Stowarzyszenie Rodzin O�wi�cimskich http://members.shaw.ca/escapinghell/chsro.htm
Ul. Wi�ni�w O�wi�cimia 20/III/10 32-600 O�wi�cim Tel. 0602/287-433 Fax. 033/843-31-86
Informacje o rtm. Witoldzie Pileckim i ruchu oporu w obozach zag�ady mo�na znale�� r�wnie� na stronach:
"Escaping Hell" - Konstanty Piekarski http://members.shaw.ca/escapinghell/
RAPORT WITOLDA PILECKIEGO
Wi�c mam opisa� mo�liwie suche fakty, jak tego chc� moi koledzy. M�wiono: �Im bardziej pan si� b�dzie
trzyma� samych fakt�w, podaj�c je bez komentarzy, tym b�dzie to warto�ciowsze�. Spr�buj� wi�c... lecz cz�owiek przecie�
nie by� z drewna - ju� nie m�wi� z kamienia (chocia� wydawa�o si�, �e i kamie� nieraz musia�by si� spoci�). Czasami
wi�c, w�r�d podawanych fakt�w b�d� jednak wstawia� my�l, wyra�aj�c� to co si� czu�o. Nie wiem, czy koniecznie ma to
obni�a� warto�� napisanego. Nie by�o si� z kamienia - cz�sto mu zazdro�ci�em - mia�o si� jeszcze ci�gle bij�ce, czasem w
gardle, serce, ko�acz�c� gdzie� - chyba w g�owie � my�l, czasami �apa�em j� z trudem... O nich - dorzucaj�c od czasu do
czasu par� odczu� - s�dz�, �e dopiero odda si� obraz prawdziwy.
Dnia 19 wrze�nia 1940 roku - druga �apanka w Warszawie. Jeszcze �yje kilku ludzi, kt�rzy widzieli, jak o
godzinie 6.00 rano szed�em sam i na rogu Alei Wojska i Feli�skiego stan��em w �pi�tki� ustawiane przez esesman�w z
�apanych m�czyzn. Potem za�adowano nas na Placu Wilsona do aut ci�arowych i zawieziono do koszar Szwole�er�w. Po
spisaniu danych personalnych w zorganizowanym tam prowizorycznie biurze i odebraniu ostrych przedmiot�w (pod
gro�b� zastrzelenia, je�li si� potem u kogo� bodaj �yletka znajdzie) wprowadzono nas na uje�d�alni�, gdzie
pozostawali�my przez 19 i 20 wrze�nia.
W ci�gu tych paru dni niekt�rzy zd��yli ju� zapozna� si� z pa�k� gumow� spadaj�c� na ich g�owy. Mie�ci�o si� to
jednak w ramach mo�liwych do przyj�cia, dla ludzi przyzwyczajonych do tego rodzaju sposob�w utrzymywania �adu przez
str��w porz�dku. W tym czasie niekt�re rodziny wykupywa�y swych najbli�szych, p�ac�c ogromne sumy esesmanom. W
nocy spali�my wszyscy pokotem na ziemi. Uje�d�alni� o�wietla� ogromny reflektor, stoj�cy przy wej�ciu. Po czterech
stronach umieszczeni byli esesmani z broni� maszynow�.
By�o nas tysi�c osiemset kilkudziesi�ciu. Mnie osobi�cie najbardziej denerwowa�a bierno�� masy Polak�w.
Wszyscy z�apani nasi�kli ju� jak�� psychoz� t�umu, kt�ra wtedy wyra�a�a si� w tym, �e ca�y ten t�um upodobni� si� do
stada baran�w.
N�ci�a mnie my�l prosta: wzburzy� umys�y, poderwa� do czynu t� mas�. Wsp�towarzyszowi memu - S�awkowi
Szpakowskiemu (wiem, �e �y� do czasu Powstania w Warszawie) proponowa�em nawet wsp�ln� akcj� w nocy:
opanowanie t�umu, napad na posterunki, przy czym mia�em - przechodz�c do ubikacji - �zawadzi� o reflektor i zniszczy�
go. Lecz ja przecie� w innym celu znalaz�em si� w tym �rodowisku, a to by�oby to p�j�ciem na rzecz znacznie mniejsz�...
On w og�le uwa�a� to za pomys� z dziedziny fantazji.
21 wrze�nia rano wsadzono nas do aut ci�arowych i w towarzystwie eskortuj�cych motocykli z broni�
maszynow�, odwieziono na dworzec zachodni i za�adowano do wagon�w towarowych. W wagonach tych przedtem
widocznie musieli wie�� wapno, gdy� ca�a pod�oga by�a nim wysypana. Wagony zamkni�to. Wieziono dzie� ca�y. Pi� ani
je�� nie dali. Zreszt� je�� nikt nie chcia�. Mieli�my, wydany dnia poprzedniego, chleb kt�rego wtedy ani je�� ani ceni� nie
umieli�my. Chcia�o si� nam tylko bardzo pi�. Wapno pod wp�ywem wstrz�s�w rozdrabnia�o si� w py�. Unosi�o si� w
powietrzu, dra�ni�o nozdrza i gard�o. Pi� nie dali. Przez szczeliny desek, kt�rymi zabite by�y okna, widzieli�my, �e wioz�
nas gdzie� na Cz�stochow�. Oko�o 10 wiecz�r (godzina 22.00) poci�g si� zatrzyma� w jakim� miejscu i dalej ju� nie jecha�.
S�ycha� by�o krzyki, wrzask, otwieranie wagon�w, ujadanie ps�w.
To miejsce we wspomnieniach moich nazwa�bym momentem, w kt�rym ko�czy�em ze wszystkim, co by�o
dotychczas na ziemi i zacz��em co�, co by�o chyba gdzie� poza ni�. Nie jest to silenie si� na jakie� dziwne s�owa,
okre�lenia. Przeciwnie - uwa�am, �e na �adne s��wko �adnie brzmi�ce, a nieistotne, wysila� si� nie potrzebuj�. Tak by�o. W
g�owy nasze uderza�y nie tylko kolby esesman�w - uderza�o co� wi�cej. Brutalnie kopni�to we wszystkie nasze poj�cia, do
kt�rych my�my si� na ziemi przyzwyczaili (do jakiego� porz�dku rzeczy - prawa). To wszystko wzi�o w �eb. Usi�owano
uderzy� mo�liwie radykalnie. Za�ama� nas psychicznie jak najszybciej.
Zgie�k i jazgot g�os�w zbli�a� si� stopniowo. Nareszcie gwa�townie otwarto drzwi naszego wagonu. O�lepi�y nas
reflektory skierowane we wn�trze.
- Heraus! rrraus! rrraus! - pada�y wrzaski, a kolby esesman�w spada�y na ramiona, plecy i g�owy koleg�w.
Nale�a�o szybko znale�� si� na zewn�trz. Skoczy�em i wyj�tkowo nie dosta�em kolb�; staj�c w pi�tki trafi�em w
�rodek kolumny. Zgraja esesman�w bi�a, kopa�a i robi�a niesamowity wrzask: �zu F�nfe!� Na stoj�cych na skrzyd�ach
pi�tek, rzuca�y si� psy, szczute przez �o�dak�w. O�lepieni reflektorami, pchani, bici, kopani, szczuci psami, raptownie
znale�li�my si� w warunkach, w jakich w�tpi�, by kto� z nas by� kiedykolwiek. S�absi byli oszo�omieni do tego stopnia, �e
naprawd� tworzyli bezmy�ln� grup�.
P�dzono nas przed siebie, ku wi�kszej ilo�ci skupionych �wiate�. W drodze kazano jednemu z nas biec do s�upa w
bok od drogi i zaraz w �lad za nim puszczono seri� z peema. Zabito. Wyci�gni�to z szeregu dziesi�ciu przygodnych
koleg�w i zastrzelono w marszu z pistolet�w, w ramach �odpowiedzialno�ci solidarnej� za �ucieczk�, kt�r� zaaran�owali
sami esesmani. Wszystkich jedenastu ci�gni�to na rzemieniach uwi�zanych do jednej nogi. Dra�niono psy skrwawionymi
trupami i szczuto je na nich. Wszystko to robiono przy akompaniamencie �miechu i kpin.
Zbli�ali�my si� do bramy, umieszczonej w ogrodzeniu z drut�w, na kt�rej widnia� napis: �Arbeit macht frei�.
P�niej dopiero nauczyli�my si� go dobrze rozumie�. Za ogrodzeniem, rz�dami ustawione by�y murowane budynki, w�r�d
kt�rych widnia� rozleg�y plac. Stoj�c w�r�d szpaleru esesman�w, przed sam� bram�, doznali�my na moment wi�kszego
spokoju. Odp�dzono psy, kazano nam wyr�wna� pi�tki. Tutaj liczono nas skrupulatnie - na ko�cu doliczaj�c ci�gnione
trupy. Wysoki, wtedy jeszcze pojedynczy p�ot z drutu kolczastego i brama pe�na esesman�w nasun�y mi mimowolnie,
czytany kiedy� aforyzm chi�ski: �Wchodz�c, pomy�l o odwrocie, a wychodzi� b�dziesz ca�o...� U�miech ironiczny zrodzi�
si� gdzie� we mnie i przygas�... na co to tutaj si� przyda...
Za drutami, na wielkim placu, uderzy� nas inny widok. W nieco fantastycznym, pe�zaj�cym po nas ze wszystkich
stron �wietle reflektor�w, widoczni byli jacy� niby-ludzie. Z zachowania podobni raczej do dzikich zwierz�t (bezwzgl�dnie
obra�am tu zwierz�ta - nie ma jeszcze w naszym j�zyku okre�lenia na takie stwory). W dziwnych ubraniach w pasy, jakie
si� widzia�o na filmach o Sing-Sing, z orderami na kolorowych wst��kach (tak mi si� wtedy w migaj�cym �wietle
wydawa�o), z dr�gami w r�ku, rzucili si� z dzikim �miechem na pojedynczych naszych koleg�w. Bij�c ich po g�owach,
kopi�c le��cych ju� na ziemi w nerki i w inne czu�e miejsca, wskakuj�c butami na piersi, brzuch - zadawali �mier� z
niesamowitym jakim� entuzjazmem.
�Ach! Wi�c zamkn�li nas w zak�adzie dla ob��kanych!...�- przemkn�a mi my�l. - Co za pod�o��! - rozumowa�em
jeszcze kategoriami ziemi. Ludzie z �apanki - a wi�c nawet w poj�ciu Niemc�w nie obci��eni �adn� win� wobec Trzeciej
Rzeszy. W g�owie zab�ys�y mi s�owa Janka W., wyrzeczone do mnie po pierwszej �apance (sierpie�) w Warszawie: �Ot,
widzisz, nie skorzysta�e� z tak dobrej okazji - ludziom z�apanym na ulicy nie zarzuc� �adnej sprawy politycznej - w ten
spos�b najbezpieczniej mo�na si� dosta� do obozu.� Jak�e naiwnie, hen tam w Warszawie podchodzili�my do sprawy
Polak�w wywo�onych do oboz�w. Tu nie potrzeba by�o mie� �adnej sprawy politycznej, �eby zgin��. Zabijano pierwszego
lepszego z brzegu.
Zaczyna�o si� od pytania rzuconego przez pasiastego cz�eka z dr�giem: �Was bist du von zivil?� Odpowied�:
ksi�dz, s�dzia, adwokat w�wczas powodowa�a bicie i �mier�.
Przede mn� w pi�tce sta� jaki� kolega, kt�ry na to pytanie, rzucone mu z r�wnoczesnym uj�ciem go gar�ci� za
ubranie pod gard�em, odpowiedzia�: �Richter�. Fatalny pomys�! Po chwili by� na ziemi bity i kopany.
Wi�c wyka�czano specjalnie inteligencj�. Po tym spostrze�eniu zmieni�em nieco zdanie. To nie ob��ka�cy, to
jakie� potworne narz�dzie do wymordowania Polak�w, rozpoczynaj�ce swe dzie�o od inteligencji.
Pi� chcia�o si� okropnie. Przywieziono w�a�nie kot�y z jakim� napojem. Ci sami zabijaj�cy nas obnosili kubki z
napojem w�r�d szereg�w, pytaj�c: �Was bist du von zivil?� Dostawali�my upragniony bo mokry - nap�j, wymieniaj�c jaki�
zaw�d robotnika czy rzemie�lnika. A ci niby-ludzie, bij�c nas i kopi�c wykrzykiwali: ... �hier ist KL Auschwitz - mein
lieber Mann!�
Pytali�my siebie nawzajem, co by to mia�o znaczy�? Niekt�rzy wiedzieli, �e to O�wi�cim, lecz dla nas by�a to
tylko nazwa jednego z polskich miasteczek - potworna opinia o tym obozie nie zd��y�a jeszcze przenikn�� do Warszawy,
nie by�a te� znana w �wiecie. Nieco p�niej dopiero jedno to s�owo mrozi�o krew w �y�ach ludziom na wolno�ci, sp�dza�o
sen z powiek wi�niom Pawiaka, Montelupich, Wi�nicza, Lublina. Jeden z koleg�w obja�ni� nas, �e jeste�my w koszarach
pi�tego D.A.K. - tu� ko�o miasteczka O�wi�cim.
Dowiedzieli�my si�, �e stanowimy �zugang� bandyt�w polskich, kt�rzy rzucali si� na spokojn� ludno��
niemieck�, a kt�rych za to spotyka tu odpowiednia kara. �Zugangiem� nazywano wszystko, co do obozu przysz�o, ka�dy
nowy transport.
Tymczasem sprawdzano obecno��, wykrzykuj�c nazwiska podane przez nas w Warszawie, na kt�re trzeba by�o
szybko i g�o�no odpowiedzie�: �Hier!� Przy tym by�o wiele powod�w do szykan i bicia. Po sprawdzeniu, setkami odsy�ano
nas do szumnie zwanej �k�pieli�. Tak przyjmowano transporty ludzi, �apanych na ulicach Warszawy, niby to na prac� do
Niemiec, tak przyjmowano ka�dy transport w pierwszych miesi�cach, po za�o�eniu obozu w O�wi�cimiu (14.6.1940 r.).
Z ciemno�ci, gdzie� z g�ry (z nad kuchni), odezwa� si� kat, Seidler: �Niech nikt z was nie s�dzi, �e kiedykolwiek
wyjdzie st�d �ywy... porcja jest tak obliczona, �e �y� tu b�dziecie 6 tygodni; kto b�dzie �y� d�u�ej... znaczy, �e kradnie, kto
kradnie - znajdzie si� w SK - gdzie �yje si� kr�tko!�, co przet�umaczy� na polski W�adys�aw Baworowski - t�umacz
obozowy. Chodzi�o o jak najszybsze za�amanie psychiczne.
W przywiezione na plac taczki i "rolwag� z�o�yli�my ca�y chleb jaki posiadali�my. Nikt wtedy go nie �a�owa� -
nikt nie my�la� o jedzeniu. Jak�e cz�sto potem, na samo wspomnienie tego momentu �linka ciek�a i diabli brali. Kilka
taczek i rolwaga pe�ne chleba! - jaka szkoda, �e nie mo�na si� by�o naje�� na zapas...
Razem z setk� innych znalaz�em si� wreszcie przed �a�ni� (Baderaum, blok 18, numeracja stara). Tu oddali�my
wszystko do work�w, do kt�rych przywi�zano odpowiednie numery. Tu ostrzy�ono nam w�osy na g�owie i ciele, skropiono
troch� prawie zimn� wod�. Tu wybito mi pierwsze dwa z�by, za to, �e numer ewidencyjny napisany na tabliczce nios�em w
r�ku, a nie w z�bach, jak w�a�nie w tym dniu chcia� tego �azienny (Bademeister). Dosta�em w szcz�k� ci�kim dr�giem.
Wyplu�em dwa z�by. Pociek�a krew...
Od tej chwili stali�my si� tylko numerami. Urz�dowa nazwa brzmia�a: Schutzh�ftling kr...xy... Ja mia�em numer
4859. Dwie trzynastki (z �rodkowych i skrajnych cyfr), utwierdza�y koleg�w w przekonaniu, �e zgin�; mnie - cieszy�y.
Dano nam ubranie w bia�o-niebieskie pasy, drelichy, takie same jak te, co nas tak bardzo razi�y w nocy. By� ju�
ranek (22.9.1940 r.). Teraz wiele si� wyja�ni�o. Niby-ludzie mieli na lewym ramieniu ��te opaski z czarnym napisem:
�CAPO�, i zamiast barwnych wst��ek z medalami, jak mi si� w nocy wydawa�o, mieli na piersi z lewej strony kolorowy
tr�jk�t, �winkiel�, pod nim, jak pod wst��k�, ma�y czarny numer na bia�ej �atce.
Winkle by�y w pi�ciu kolorach. Przest�pcy polityczni nosili czerwony, kryminali�ci - zielony, gardz�cy prac� w
Trzeciej Rzeszy - czarny, badacze Pisma �wi�tego � fioletowy, a homoseksuali�ci - r�owy. Polacy z�apani na ulicy w
Warszawie, na roboty do Niemiec dostali jakoby winkle czerwone, jako przest�pcy polityczni. Przyznam si�, �e ze
wszystkich innych kolor�w � ten odpowiada� mi najbardziej.
Przebranych w drelichy-pasiaki, bez czapek i skarpetek (skarpetki dosta�em 8, a czapk� - 15 grudnia), w
spadaj�cych z n�g drewniakach, wyprowadzono nas na plac zwany apelowym i podzielono na po�ow�. Jedni poszli na blok
10, drudzy (my) na blok 17, na pi�tro. Tak na parterze, jak i na pi�trze poszczeg�lnych blok�w, umieszczeni byli
wi�niowie (H�ftlinge). Mieli oni odr�bn� gospodark� i obsad� administracyjn�, tworz�c samodzielny �blok�. Dla
odr�nienia - wszystkie bloki na pi�trze mia�y do numeru dodan� liter� �a�.
Oddano wi�c nas na blok 17a, w r�ce blokowego Alojza zwanego p�niej �krwawym Alojzem�. By� to Niemiec -
komunista z czerwonym winklem - zwyrodnialec, siedz�cy w obozach oko�o sze�ciu lat; bi�, katowa�, zn�ca� si�,
u�miercaj�c codziennie kilka os�b. Lubowa� si� w porz�dku i dyscyplinie wojskowej, wyr�wnywa� szeregi bij�c dr�giem.
�Nasz blok� ustawiony na placu w 10 szereg�w, r�wnany przez przebiegaj�cego mi�dzy szeregami z wielkim dr�giem
Alojza, m�g� by� w przysz�o�ci wzorem wyr�wnywania.
Teraz, rano, przebiega� pomi�dzy szeregami po raz pierwszy. Tworzy� z nas � zugang�w - nowy blok. Szuka�
w�r�d nieznajomych ludzi nadaj�cych si� do utrzymywania porz�dku na bloku. Los chcia�, �e wybra� mnie, wybra� Karola
�wi�torzeckiego (oficer rezerwy 13. pu�ku u�an�w), Witolda R�yckiego (nie R�ycki o smutnej opinii; ten by� porz�dny
ch�op, z ul. W�adys�awa z Warszawy) i paru innych. Szybko wprowadzi� nas na blok, na pi�tro, kaza� ustawi� si� rz�dem
pod �cian�, zrobi� w ty� zwrot i nachyli� si�. �Wla�� dr�giem z ca�ej si�y ka�demu po pi�� uderze�, w miejsce na ten cel
podobno przeznaczone. Trzeba by�o mocno z�by zacisn��, by si� nie wydar� j�k... Egzamin wypad� - zdaje mi si� - dobrze.
��eby�cie wiedzieli jak to smakuje i �eby�cie w ten spos�b kijem machali, dbaj�c o czysto�� i porz�dek na bloku.�
Tak sta�em si� sztubowym (Stubendienst), lecz nie na d�ugo. Chocia� na bloku utrzymywali�my wzorowy
porz�dek i czysto��, Alojzowi nie odpowiada�y metody, jakimi usi�owali�my to osi�gn��. Uprzedza� nas parokrotnie sam i
przez Kazika (zaufany Alojza), a gdy nic nie pomog�o, w�ciek� si� i wyrzuci� kilku z nas na ob�z, na trzy dni, m�wi�c:
��eby�cie spr�bowali, jak smakuje praca w obozie i ocenili lepiej dach i spok�j, jaki macie na bloku�. Widzia�em, �e
codziennie wraca z pracy mniej ludzi - wiedzia�em, �e �wyka�czano� ich przy tej lub innej robocie, lecz teraz dopiero, na
w�asnej sk�rze mia�em si� przekona�, jak wygl�da� dzie� pracy zwyk�ego wi�nia w obozie. A pracowa� musieli wszyscy.
Na bloku mogli zosta� tylko sztubowi.
Spali�my wszyscy pokotem na pod�odze na rozes�anych siennikach. ��ek w pierwszym okresie nie mieli�my
wcale. Dzie� dla wszystkich zaczyna� si� gongiem, latem o 4.20, w zimie o 3.20. Na d�wi�k ten, kt�ry odzywa� si�
nieub�aganym nakazem - zrywa�o si� na nogi. Szybko sk�ada�o si� koc, wyr�wnuj�c dok�adnie brzegi. Siennik zanosi�o si�
w jeden koniec sali, gdzie go chwytali �siennikowi� celem u�o�enia w budowan� pryzm�. Koc przy wyj�ciu z sali
oddawa�o si� �kocowemu�. Ubiera� ko�czy�o si� ju� na korytarzu. Wszystko w biegu, w po�piechu, bo i Krwawy Alojz z
okrzykiem: �Fenster auf!� wpada� z kijem do sali, no i trzeba si� by�o spieszy�, by zaj�� kolejk� w d�ugim szeregu przed
ubikacj�. W pierwszym okresie nie mieli�my ubikacji na blokach. Bieg�o si� rano do kilku latryn, gdzie ustawia�o si� w
ogonku czasami dwustu ludzi. Miejsc by�o ma�o. Wewn�trz sta� kapo z dr�giem i liczy� do pi�ciu - kto si� op�nia� ze
wstaniem, tego wali� dr�giem po g�owie. Nie jeden z wi�ni�w wpada� do do�u. Z latryn p�dzi�o si� pod pompy, kt�rych
by�o par� na placu (�a�ni nie by�o w pierwszym okresie na blokach). Pod pompami kilka tysi�cy ludzi musia�o si� umy�.
Ma si� rozumie�, by�o to niemo�liwe. Przebijano si� si�� do pompy, �apa�o troch� wody w mena�k�. Nogi jednak na
wiecz�r musia�y by� czyste. Blokowi robi�cy obch�d sal wieczorem, gdy �sztubowy� sk�ada� raport ze stanu (ilo�ci)
le��cych na siennikach wi�ni�w, sprawdzali czysto�� n�g, kt�re musia�y by� wystawione spod koc�w w g�r� tak, by
widoczna by�a �podeszwa�. Je�li noga by�a niedostatecznie czysta, lub za takow� blokowy chcia� j� uwa�a� - bito
delikwenta na sto�ku. Otrzymywa� od 10 do 20 raz�w kijem.
By� to jeden ze sposob�w wyka�czania nas, uskuteczniany pod p�aszczykiem higieny. Tak, jak i wyka�czaniem
by�o niszczenie organizmu w latrynach przez czynno�ci w tempie i na rozkaz, jak szarpi�cy nerwy rwetes przy pompach,
jak te� wieczny po�piech i �Laufschritt�, stosowany wsz�dzie w pierwszym okresie lagru.
Od pompy biegli wszyscy na bok po tak zwan� kaw� lub herbat�. Ciecz wprawdzie gor�ca przynoszona w kot�ach
na sale, lecz napoje te imitowa�a nieudolnie. Cukru zwyk�y, szary wi�zie� nie widzia� wcale. Zauwa�y�em, �e niekt�rzy z
koleg�w siedz�cych tu od paru miesi�cy, maj� obrz�kni�te twarze i nogi. Pytani przeze mnie medycy o�wiadczyli, �e
powodem tego jest nadmiar p�yn�w. Nawalaj� nerki lub serce - ogromny wysi�ek organizmu przy pracy fizycznej, przy
jednoczesnym spo�ywaniu prawie wszystkiego w p�ynach: kawa, herbata, �awo� i zupa! Postanowi�em wyrzec si� p�yn�w
nie przynosz�cych korzy�ci, pozosta� jedynie przy awo i zupach.
W og�le nale�a�o panowa� nad zachciankami. Niekt�rzy ze wzgl�du na zimno nie chcieli zrezygnowa� z gor�cych
p�yn�w. Gorzej jeszcze by�o z paleniem, gdy� w pierwszym okresie pobytu w obozie wi�zie� nie mia� pieni�dzy, bo nie tak
od razu pozwalano mu napisa� list. Na to czeka� d�ugo, a zanim nadesz�a odpowied� up�ywa�o oko�o trzech miesi�cy. Kto
nie m�g� si� opanowa� i zamienia� chleb na papierosy, ten ju� �kopa� sobie gr�b�. Zna�em takich wielu - wszyscy si�
wyko�czyli.
Grob�w nie by�o. Wszystkie trupy spalano w nowo wybudowanym krematorium.
Wi�c po gor�c� lur� na bloku nie spieszy�em, inni przepychali si�, daj�c i tu pow�d do bicia ich i kopania.
Je�li wi�zie� z obrz�kni�tymi nogami dorwa� si� do lepszej pracy i wy�ywienia - wraca� do si�, obrz�k mija�, lecz
na nogach tworzy�y si� ropiej�ce wrzody, wydzielaj�ce cuchn�c� ciecz, a czasami flegmon�, kt�r� widzia�em dopiero tu po
raz pierwszy. Unikaj�c p�yn�w uchroni�em si� od tego szcz�liwie.
Jeszcze nie wszyscy zd��yli pobra� gor�cej lury, a ju� sztubowy kijem opr�nia� sal�, kt�ra przed apelem musia�a
by� sprz�tni�ta. W mi�dzyczasie sienniki i koce by�y u�o�one, wed�ug mody, kt�ra panowa�a na tym bloku, a bloki
konkurowa�y mi�dzy sob� w uk�adaniu tej naszej �po�cieli�. Teraz jeszcze musia�a by� zmyta pod�oga.
Gong na apel poranny uderza� o godzinie 5.45. O godzinie 6.00 stali wszyscy w wyr�wnanych szeregach (ka�dy
blok ustawia� si� w dziesi�� szereg�w, co u�atwia�o liczenie). Na apelu musieli by� wszyscy. Je�li zdarza�y si� wypadki, �e
kogo� brakowa�o - nie dlatego, �e uciek�, ale np. jaki� nowicjusz naiwnie si� schowa�, lub wprost zaspa� - i apel si� nie
zgadza� ze stanem liczbowym lagru - wtedy szukano, znajdowano, wyci�gano na plac i prawie zawsze zabijano publicznie.
Czasami nieobecnym by� wi�zie�, kt�ry gdzie� si� powiesi� na strychu, lub w�a�nie w czasie apelu �szed� na druty� - wtedy
rozlega�y si� strza�y wartownika na wie�yczce i wi�zie� pada� przeszyty kulami. �Na druty� szli wi�niowie przewa�nie
rano - przed nowym dniem m�ki. Przed noc�, b�d�c� kilkugodzinn� przerw� w udr�czeniach, zdarza�o si� to rzadziej. By�
oficjalny rozkaz zabraniaj�cy przeszkadzania kolegom w odbieraniu sobie �ycia. Z�apany na takim �przeszkadzaniu�
wi�zie� szed� za kar� do �bunkra�.
Wszystkie w�adze wewn�trz lagru rekrutowa�y si� wy��cznie z wi�ni�w. Pocz�tkowo Niemc�w, p�niej zacz�y
windowa� si� na te stanowiska wi�niowie innych narodowo�ci. Blokowy (czerwona opaska z bia�ym napisem
�Block�ltester�, na prawym ramieniu) wyka�cza� wi�nia na blokach rygorem i kijem. By� odpowiedzialny za blok, lecz
nie mia� nic wsp�lnego z prac� wi�nia. Natomiast kapo prac� i kijem wyka�cza� wi�nia w �komandzie� i by�
odpowiedzialny za prac� danego komanda.
Najwi�ksz� w�adz� w lagrze by� starszy obozu (Lager�ltester). Z pocz�tku byli tacy dwaj: �Bruno� i �Leo� -
wi�niowie. Dwaj dranie, przed kt�rymi trz�li si� wszyscy ze strachu. Morduj�cy na oczach wszystkich, czasem jednym
uderzeniem kija lub pi�ci. Prawdziwe nazwisko pierwszego - Bronis�aw Brodniewicz, drugiego - Leon Wieczorek, dw�ch
eks-Polak�w na s�u�bie niemieckiej... Ubrani inaczej ni� wszyscy, w d�ugich butach, granatowych spodniach, kurtkach i
beretach, na lewym ramieniu czarna opaska z bia�ym napisem, stanowili ciemn� par�, cz�sto chodz�c� razem.
Jednak wszystkie te w�adze wewn�trz obozu, rekrutuj�ce si� z �ludzi za drutami� zamiata�y proch przed ka�dym
esesmanem, na jego pytanie odpowiadali dopiero po zdj�ciu czapki, stoj�c na baczno��. Jak�e niczym by� sam szary
wi�zie�... W�adze z nadludzi w mundurach �o�nierskich, esesmani - mieszkali na zewn�trz drut�w, w koszarach i
miasteczku.
Wracam do porz�dku dnia w obozie.
Apel. Stali�my wyr�wnani kijem w szeregach prostych jak �ciana (zreszt� t�skni�em do dobrze wyr�wnanych
szereg�w polskich od czasu wojny 1939 roku). Naprzeciw nas makabryczny obraz: stoj�ce szeregi bloku nr 13 (stara
numeracja) - SK (Straf-Kompanie), kt�re wyr�wnywa� blokowy Ernst Krankemann stosuj�c radykalny �rodek - wprost
no�em. Do SK w tamtym okresie szli wszyscy �ydzi, ksi�a i niekt�rzy Polacy za sprawy dowiedzione. Krankemann mia�
obowi�zek wyka�cza� mo�liwie pr�dko przydzielanych mu prawie codziennie wi�ni�w; ten obowi�zek ten odpowiada�
charakterowi tego cz�owieka. Je�li si� kto� nieopatrznie wysun�� par� centymetr�w wprz�d, to Krankemann wbija� mu
noszony w prawym r�kawie n�. Ten za�, kto przez zbytni� ostro�no�� cofn�� si� troch� za wiele, otrzymywa� od
przebiegaj�cego szeregi kata - cios no�em w nerki. Widok padaj�cego cz�owieka, kopi�cego nogami czy wydaj�cego j�ki,
rozw�ciecza� Krankemanna. Wskakiwa� wtedy na jego klatk� piersiow�, kopa� w nerki, w narz�dy p�ciowe, wyka�cza� jak
najpr�dzej. Nas ten widok przenika� pr�dem.
Wtedy, w�r�d stoj�cych rami� przy ramieniu Polak�w, czu�o si� jedn� my�l - zjednoczeni byli�my wszyscy
w�ciek�o�ci�, ch�ci� odwetu. Czu�em si� teraz w �rodowisku doskonale nadaj�cym do rozpocz�cia pracy, i odkry�em w
sobie namiastk� rado�ci... Za chwil� przerazi�em si�, czy jestem przy zdrowych zmys�ach - tu rado�� - to chyba
nienormalne... A jednak poczu�em rado�� - przede wszystkim z tego powodu, �e chc� zacz�� prac�, a wi�c si� nie
za�ama�em. By� to moment zasadniczego zwrotu w mojej psychice. W chorobie nazywa�oby si� to: kryzys min��
szcz�liwie.
Na razie jednak trzeba by�o z wielkim wysi�kiem walczy� o utrzymanie si� przy �yciu.
Po apelu gong oznacza�: �Arbeitskommando formieren!� Na to has�o wszyscy rzucali si� do komand - oddzia��w
pracy, kt�re im si� wydawa�y lepsze. Wtedy jeszcze by� chaos z przydzia�ami (nie tak jak p�niej, gdy ka�dy spokojnie
szed� do komanda, gdzie by� zapisany jako numer). Wi�niowie biegali w najrozmaitszych kierunkach, krzy�uj�c sobie
nawzajem drogi, z czego korzystali kapowie, blokowi i esesmani bij�c kijami biegn�cych lub przewracaj�cych si�,
podstawiaj�c nogi, popychaj�c, kopi�c zawsze w najbardziej czu�e miejsca.
Za kar� wyrzucony na ob�z przez Alojza, pracowa�em przy taczkach, wo��c �wir. Po prostu nie wiedz�c gdzie
stan�� i nie maj�c upatrzonego komanda, stan��em w jednej z pi�tek setki, kt�r� wzi�to do tej pracy. Pracowali tu
przewa�nie koledzy z Warszawy. Starsze od nas �numery�, to znaczy ci, co tu d�u�ej od nas siedzieli, ci, kt�rzy uchronili
si� dotychczas - zaj�li ju� jakie� wygodniejsze �posady�. Nas - z Warszawy - wyka�czano masowo przy najrozmaitszych
pracach, czasami przy przewo�eniu �wiru z jednej wyrytej jamy do zasypywanej drugiej i z powrotem. Ja znalaz�em si�
w�r�d tych, co wozili �wir potrzebny przy wyka�czaniu budowy krematorium.
Krematorium budowali�my dla siebie. Rusztowanie wok� komina wznosi�o si� coraz wy�ej. Z taczk� nape�nion�
przez �vorarbeiter�w�, lizus�w nieub�aganych dla nas, trzeba by�o szybko si� posuwa�, a i po deskach u�o�onych dalej -
pcha� taczk� biegiem. Co 15-20 krok�w sta� kapo z kijem i wal�c przesuwaj�cych si� wi�ni�w, krzycza�: �Laufschritt!�
Na g�r� taczk� pcha�o si� wolno. Z pust� taczk� � �Laufschritt� obowi�zywa� na ca�ej d�ugo�ci trasy. Tu konkurowa�y z
sob� w walce o �ycie mi�nie, spryt i oczy. Trzeba by�o mie� du�o si�y, aby pcha� taczk�, trzeba by�o umie� utrzyma� j� na
desce, trzeba by�o widzie� i wybra� odpowiedni moment �na wstrzymanie� w pracy, aby z�apa� oddech w zm�czone p�uca.
Tu w�a�nie widzia�em jak wielu z nas, inteligent�w, nie daje sobie rady w ci�kich, bezwzgl�dnych warunkach. Tak -
wtedy przechodzili�my tward� selekcj�.
Sport, gimnastyka uprawiane kiedy�, odda�y mi tu wielkie przys�ugi. Inteligent ogl�daj�cy si� bezradnie i
szukaj�cy wzgl�d�w lub pomocy u kogo�, tak jakby prawie ��da� jej z tego powodu, �e by� adwokatem lub in�ynierem,
spotyka� si� zawsze z twardym kijem. Tu jaki� mecenas z brzuszkiem lub ziemianin nieudolnie pcha� taczk�, �e spad�a z
deski w piach i nie m�g� ju� jej z powrotem wyd�wign��. Tam zn�w bezradny profesor w okularach lub pan w starszym
wieku, inny �a�osny widok przedstawia�. Wszyscy, kt�rzy si� do pracy nie nadawali lub nie mieli ju� si� biega� z taczk�,
byli bici, a przy upadku - zabijani dr�giem lub butem. W takich w�a�nie chwilach zabijania innego wi�nia cz�owiek jak
prawdziwe zwierz�, sta� par� minut, �apa� oddech w szybko pracuj�ce p�uca, wyr�wnywa� nieco tempo �opocz�cego serca...
Gong na obiad witany z rado�ci� przez wszystkich, w obozie rozlega� si� wtedy o godz. 11.20. Pomi�dzy godzin�
11.30 a 12.00 odbywa� si� apel po�udniowy - przewa�nie do�� szybko. Od 12.00 do 13.00 by� czas przewidziany na obiad.
Po obiedzie gong zwo�ywa� znowu do �Arbeitskommando� i nast�powa�a dalsza m�czarnia a� do gongu na apel wieczorny.
Trzeciego dnia pracy w �taczkach�, po obiedzie wydawa�o mi si�, �e gongu si� nie doczekam. By�em ju� bardzo
zm�czony i rozumia�em, �e gdy zabraknie do zabijania s�abszych ode mnie, wtedy przyjdzie kolej na mnie. Krwawy Alojz,
kt�remu nasza praca na blokach, pod wzgl�dem porz�dku i czysto�ci odpowiada�a, po trzech dniach karnych na lagrze,
�askawie przyj�� nas na blok z powrotem, m�wi�c: �Teraz ju� wiecie, co znaczy robota na lagrze � �Pa�t auf!� - z prac� na
bloku, �ebym nie wyrzuci� was na lager na zawsze.�
W stosunku do mnie gro�b� swoj� szybko wprowadzi� w �ycie. Nie stosowa�em wzgl�dem koleg�w wymaganych
przez niego, a zalecanych przez Kazika metod i wylecia�em z bloku z trzaskiem, co opisz� ni�ej.
Teraz chcia�bym napisa� o pocz�tku montowanej tam pracy. W tym czasie zasadniczym zadaniem by�o za�o�enie
organizacji wojskowej, w celu: podtrzymywania koleg�w na duchu przez dostarczanie i rozpowszechnianie wiadomo�ci z
zewn�trz, zorganizowanie w miar� mo�liwo�ci do�ywiania i rozdzielania bielizny w�r�d zorganizowanych, przekazywanie
wiadomo�ci na zewn�trz, oraz jako uwie�czenie wszystkiego przygotowywanie oddzia��w w�asnych do opanowania
obozu, gdy nadejdzie nakaz chwili w postaci rozkazu zrzucenia tu broni lub desantu.
Zacz��em prac� tak jak w 1939 r. w Warszawie, nawet z niekt�rymi lud�mi, kt�rych sam niegdy� wci�ga�em do
TAP w Warszawie. Zorganizowa�em tu pierwsz� �pi�tk�, w sk�ad kt�rej zaprzysi�g�em p�k.1, kpt.dr.2, rtm.3, ppor.4, oraz
koleg� 5 (klucz z nazwiskami odpowiadaj�cymi tym liczbom napisz� osobno). Dow�dc� pi�tki zosta� p�k.1. Dr.2. dosta�
rozkaz opanowania sytuacji w szpitalu wi�niarskim (H�ftlingskrankenbau � HKB), gdzie ju� pracowa� jako �fleger�
(Polacy oficjalnie nie mieli prawa by� lekarzami, mogli by� tylko piel�gniarzami).
W listopadzie pos�a�em pierwszy meldunek do Komendy G��wnej w Warszawie, przez ppor.6. (mieszka� on do
Powstania w Warszawie, przy ul. Raszy�skiej nr 58), pracownika naszego wywiadu, wykupionego z O�wi�cimia.
P�k.1 przeni�s� dzia�anie na teren biura budowlanego (Baub�ro).
W przysz�o�ci zorganizowa�em jeszcze cztery pi�tki. Ka�da z tych pi�tek nie wiedzia�a o istnieniu innych pi�tek,
s�dzi�a, �e jest szczytem organizacji i rozwija�a si� tak szeroko, jak suma zdolno�ci i energii jej cz�onk�w na to pozwala�y.
Robi�em to przez ostro�no��, �eby ewentualna wpadka jednej pi�tki, nie poci�gn�a za sob� pi�tki s�siedniej. W
przysz�o�ci pi�tki w szerokiej rozbudowie zacz�y si� styka� i wzajemnie si� wyczuwa�. Wtedy nieraz przychodzili do
mnie koledzy z meldunkiem: �Wiesz, tu si� kryje jeszcze jaka� organizacja�. Uspokaja�em, �e to nie powinno ich
obchodzi�.
Ale to czas przysz�y. Na razie pi�tka by�a jedna.
Tymczasem na bloku kt�rego� dnia, rano po apelu, poszed�em zameldowa� Alojzowi, �e na sali jest trzech
chorych, kt�rzy nie mog� i�� do pracy (byli prawie na wyko�czeniu). Krwawy Alojz si� w�ciek�. �Co, u mnie na bloku
chory?!... nie ma chorych!...wszyscy musz� pracowa� i ty te�! Dosy� tego!...� i wpad� za mn� z kijem na sal�. �Gdzie
s�?!...�
Dw�ch le�a�o pod �cian� ci�ko dysz�c, trzeci kl�cza� w rogu sali i modli� si�.
- Was macht er?! - krzykn�� do mnie.
- Er betet.
- Betet?!... Kto go tego nauczy�?!...
- Das wei� ich nicht - odrzek�em.
Przyskoczy� do modl�cego si� i zacz�� mu wymy�la� nad g�ow� i krzycze�, �e jest idiot�, �e Boga �adnego nie ma,
�e on mu chleb daje, a nie B�g... - ale go nie uderzy�. Potem podbieg� do dw�ch le��cych pod �cian� i zacz�� ich kopa� w
nerki, i inne miejsca, krzycz�c: �auf!!!...auf!!!...�, a� tamci, widz�c �mier� przed oczami, ostatnimi si�ami podnie�li si�.
Wtedy zacz�� krzycze� do mnie: �Widzisz! m�wi�em, �e nie s� chorzy! Chodz�, mog� pracowa�! Weg! Marsz do pracy! I
ty z nimi te�!� I tak wyrzuci� mnie wtedy do pracy na ob�z. A tego co si� modli� odprowadzi� sam do szpitala. Dziwny to
by� cz�owiek - ten komunista.
Na placu znalaz�em si� w niewyra�nej sytuacji. Wszyscy ju� stali w komandach pracy, czekaj�c na wymarsz.
Biec, �eby stan�� w szeregach jako sp�niony wi�zie� znaczy�o podda� si� biciu i kopaniu przez kap�w i esesman�w.
Zobaczy�em, �e na placu sta� oddzia� wi�ni�w, kt�rzy byli poza obj�tymi prac� w komandach. W tym okresie ta cz��,
kt�ra by�a zb�dna przy pracy (komand by�o ma�o, ob�z dopiero si� rozbudowywa�) �robi�a� gimnastyk� na placu. Na razie
ko�o nich nie wida� by�o kap�w ani esesman�w zaj�tych ustawianiem grup roboczych. Pobieg�em do nich i stan��em w
kole �do gimnastyki�.
Kiedy� gimnastyk� lubi�em, lecz od czas�w O�wi�cimia z sympati� do niej jest jako� gorzej. Od godziny 6.00
rano, nieraz przez kilka godzin stali�my i marzli�my okropnie. Bez czapek i skarpetek, w cienkich drelichach, w tym
podg�rskim klimacie jesieni� 1940 roku, rano prawie zawsze we mgle, trz�li�my si� z zimna. Granatowia�y nogi i r�ce
wystaj�ce cz�sto z przykr�tkich nogawek i r�kaw�w. Nie ruszano nas. Musieli�my sta� i marzn��. Wyka�czanie
uskutecznia� ch��d. A przechodz�cy kapowie i blokowi (cz�sto Alojz) stawali, �miali si� i ze znacz�cym ruchem r�k
imituj�cym ulatnianie si�, m�wili: �...und das Leben fliiieeegt...Ha! Ha!�
Gdy si� ju� mg�y rozwiewa�y, b�ysn�o s�o�ce i robi�o si� troch� cieplej, a do obiadu zostawa�o, zdawa�oby si�, ju�
niewiele czasu, wtedy zgraja kap�w rozpoczyna�a z nami �gimnastyk� - mo�na by to by�o z powodzeniem nazwa�:
ci�kie �wiczenie karne. Na tego typu gimnastyk� czasu do obiadu by�o jeszcze za wiele.
- H�pfen!
- Rollen!
- Tanzen!
- Kniebeugen!"
Do wyko�czenia wystarcza�o jednego � �h�pfen�. Niemo�liwo�ci� by�o zrobi� ��abk� dooko�a wielkiego placu -
ju� nie dlatego, �e w drewniakach, bo si� je bra�o wtedy w r�ce i nie dlatego, �e boso po �wirze zdziera�o si� sk�r� ze st�p
do krwi; lecz dlatego, �e �adne mi�nie na taki wyczyn nie wystarcza�y. Tu znowu ratowa�a mnie zaprawa sportowa z lat
przesz�ych. Tu znowu wyka�czano s�abych inteligent�w z brzuszkiem, dla kt�rych niemo�liwa by�a �abka nawet na
kr�tkiej przestrzeni. Tu znowu kij spada� na g�owy tych, co si� co par� krok�w przewracali. Znowu niemi�osierne
ko�czenie ludzi. I znowu, jak zwierz�, cz�owiek korzysta� z chwili wytchnienia i �apa� oddech w momencie, gdy zgraja z
kijami obskakiwa�a jak�� now� ofiar�.
Po obiedzie - ci�g dalszy. Do wieczora wyci�gano wiele trup�w i p�trup�w, kt�rzy si� szybko ko�czyli w
szpitalu.
Tu� obok, ko�o nas, na placu �pracowa�y� dwa walce. Chodzi�o niby o r�wnanie terenu. Pracowa�y one jednak na
wyka�czanie ludzi, kt�rzy je ci�gn�li. W jeden, mniejszy, wprz�gni�ci byli ksi�a z dodaniem kilku innych wi�ni�w -
Polak�w, do liczby 20-25. W drugi, wi�kszy, wprz�gni�tych by�o oko�o 50 �yd�w. Na jednym i drugim dyszlu sta�
Krankemann i inny jaki� kapo, kt�rzy wag� swego cia�a zwi�kszali ci�ar dyszla, wgniataj�c go w karki i ramiona
wi�ni�w ci�gn�cych walec. Od czasu do czasu kapo lub blokowy Krankemann z filozoficznym spokojem opuszcza� kij na
czyj�� g�ow�, uderza� to lub inne poci�gowe zwierz�-wi�nia z tak� si��, �e nieraz k�ad� go trupem od razu, lub omdla�ego
wtr�ca� pod walec, bij�c reszt� wi�ni�w, by si� nie zatrzymywa�a. Z tej fabryczki trup�w w ci�gu dnia wielu wyci�gano
za nogi i uk�adano rz�dem - do przeliczenia w czasie apelu.
Pod wiecz�r Krankemann, przechadzaj�c si� po placu z r�kami w ty� za�o�onymi, przygl�da� si� z u�miechem
zadowolenia by�ym wi�niom le��cym ju� spokojnie.
�Gimnastyk� zwan� �ko�em �mierci� �wiczy�em przez dwa dni. Trzeciego dnia rano, stoj�c w kole,
zastanawia�em si� nad tym, jaki procent z pozosta�ych �wicz�cych jest s�abszy fizycznie i mniej wysportowany ode mnie i
oblicza�em, jak d�ugo jeszcze mog� liczy� na w�asne si�y, gdy nagle po�o�enie moje raptownie si� zmieni�o.
Komanda wymaszerowywa�y do pracy. Cz�� do pracy wewn�trz drut�w, a cz�� maszerowa�a na zewn�trz (do
pracy za bram�, za ogrodzeniem).
W pobli�u bramy sta� kierownik obozu (Lagerf�hrer) z grup� esesman�w przed pulpitem. Robi� przegl�d
wychodz�cych komand, sprawdza� ilo�� z podan� w rejestrze. Tu� obok sta� �Arbeitsdienst� � Otto (Niemiec, kt�ry nigdy
Polaka nie uderzy�). Z tytu�u swego urz�du on to przydziela� do pracy poszczeg�lnych wi�ni�w. On by� odpowiedzialny
za obsadzanie poszczeg�lnych komand pracownikami.
Stoj�c na �uku ko�a zbli�onym do bramy, spostrzeg�em, �e Otto p�dzi biegiem wprost na nas. Instynktownie
podsun��em si� jeszcze bli�ej. �Arbeitsdienst� wpad� zak�opotany wprost na mnie:
- Vielleicht bist du ein Ofensetzer?
- Jawohl! Ich bin ein Ofensetzer. � odpar�em bez namys�u.
- Aber ein guter Meister?
- Gewi�, ein guter Meister.
- Also, schnell...
Kaza� mi wzi�� jeszcze czterech z ko�a i galopem p�dzi� za nim do bramy pod blokiem 9 (stara numeracja); dali
nam wiadra, kielnie, m�otki murarskie, wapno i ca�a nasza pi�tka stan�a wyr�wnana przed pulpitem kierownika obozu,
kt�rym wtedy by� Karl Fritzsch. Spojrza�em po twarzach przygodnych moich towarzyszy. �adnego z nich nie zna�em.
- F�nf Ofensetzer - meldowa� g�o�no zadyszany Otto.
Dali dw�ch �o�nierzy post�w i wymaszerowali�my za bram� w kierunku miasteczka. Okaza�o si�, �e Otto mia�
przygotowa� paru majstr�w do przestawienia piec�w w mieszkaniu jakiego� esesmana, zapomnia� o tym i w ostatniej
chwili ratuj�c sytuacj�, w czasie gdy przy bramie liczono poprzednie komando, zmontowa� zesp� z naszej pi�tki na placu.
Teraz w�a�nie postowie prowadzili nas do mieszkania esesmana.
W jednym z domk�w w miasteczku, w�a�ciciel mieszkania, jaki� esesman przem�wi� po niemiecku, lecz ludzkim
tonem, co mi si� wydawa�o dziwne. Zapyta�, kto jest g��wnym majstrem i wyja�ni� w�a�nie mnie, �e likwiduje kuchni�, �e
przyjedzie jego �ona, wi�c on chce przenie�� p�yt� kaflow� tu, a tamten piecyk do tego pokoju. Uwa�a, i� jest nas zbyt
wielu, ale chodzi o to przede wszystkim, �eby robota by�a dobrze wykonana, wi�c mo�emy tu wszyscy pracowa�, a w
razie, gdyby paru nie mia�o co robi�, to niech sprz�taj� na strychu. B�dzie przychodzi� tu codziennie aby robot� obejrze�. I
poszed�.
Sprawdzi�em, czy kt�ry� z koleg�w zna si� na piecach; gdy okaza�o si�, �e nikt, odprawi�em ca�� czw�rk� do
noszenia wody, kopania gliny, rozrabiania, itp. Dw�ch esesman�w pilnowa�o nas na zewn�trz domu. Zosta�em sam. Co
robi�em z piecem? � mniejsza. Cz�owiek w walce o �ycie mo�e wi�cej, ni� sam przedtem s�dzi�. Rozbiera�em ostro�nie, by
nie po�ama� kafli, przygl�da�em si� bacznie, jak id� lufty, gdzie i jak s� sklepione. P�niej postawi�em piec, nast�pnie
kuchenk� w miejscach mi wskazanych.
Budowa�em wszystko przez cztery dni. Gdy jednak pi�tego dnia nale�a�o p�j�� i na pr�b� zapali� w piecu,
zawieruszy�em si� w obozie tak szcz�liwie, �e chocia� s�ysza�em, jak szukano ofensetzera-majstra, mnie nie znaleziono.
Nikt si� nie domy�li�, aby szuka� w�r�d ogrodnik�w w ogrodzie komendanta... A numer�w naszej pi�tki te� nigdzie nie
zapisano. To by�y jeszcze czasy, kiedy nawet kapowie w komandach nie zawsze notowali numery. Nigdy te� si� nie
dowiedzia�em, czy piece pali�y, czy te� dymi�y...
Wracam do momentu, gdy znalaz�em si� po raz pierwszy w miasteczku w mieszkaniu esesmana. Mam pisa� co
prawda o suchych faktach... Widzia�em ju� w O�wi�cimiu straszne obrazy � nic mnie nie potrafi�o z�ama�. A tu, gdy mi nie
grozi� �aden kij i �adne kopni�cie, poczu�em jak serce nagle podesz�o mi do gard�a i by�o mi ci�ko, jak nigdy dot�d...
Podaj� tu to, co faktem by�o bezwzgl�dnie. Jest to jednak fakt z g��bi mego wn�trza i mo�e dlatego nie jest tak
suchy.
Zosta�em sam przed �zadaniem z piecami�, lecz nie o piece chodzi�o... Jak to � wi�c jest nadal �wiat i ludzie �yj�,
jak �yli? Tu domki, ogr�dki, kwiaty i dzieci. Radosne g�osy. Zabawy. Tam piek�o - mordowanie, przekre�lanie
wszystkiego, co ludzkie, co dobre... Tam esesman jest katem, oprawc�, tutaj - udaje cz�owieka.
Gdzie� wi�c jest prawda? Tam? Czy tu?
W domu zak�ada swe gniazdo. Przyjedzie �ona, a wi�c i uczucia jakie� w nim mieszka. Dzwony w ko�ciele -
ludzie si� modl�, kochaj�, rodz�, a tu� obok � katuj�, morduj�...
Powsta� we mnie wtedy jaki� bunt. By�y to chwile ci�kiego zmagania. Potem przez cztery dni, chodz�c do pracy
przy piecach widzia�em na przemian to piek�o, to ziemi�. Czu�em si� tak jakbym by� raz po raz wpychany to do ognia, to
do wody. Tak! Hartowano mnie wtedy.
Tymczasem pierwsza �pi�tka� zrobi�a ju� �par� krok�w� naprz�d, zaprzysi�ono kilku nowych cz�onk�w. Jednym
z nich by� kpt. �Y�. Na imi� mia� Micha�. Kapitan Micha� podchodzi� do sprawy w ten spos�b, �e pomaga� rano przy
ustawianiu pi�tek do pracy. Przy kapach wymy�la� kolegom i zrz�dzi�, r�wnaj�c szeregi oszcz�dzi� niejednemu wi�niowi
kapowego kija, robi� sam wiele ruchu i ha�asu, a mruga� znacz�co do wsp�towarzyszy, gdy kapo sta� do nich plecami.
Kapowie zdecydowali, �e nadaje si� na �dwudziestkowego� i powierzyli mu cztery pi�tki, robi�c z niego �Vorarbeitera�.
Ten w�a�nie Micha� uratowa� mnie w dzie� krytyczny, gdy musia�em gdzie� znikn�� z oczu kap�w. Wpakowa� mnie do
dwudziestki zaprzyja�nionego ju� �unterkapa�, w jednym z komand wychodz�cych przez bram� do pracy.
Trafi�em do oddzia�u pracuj�cego w polu, tu� ko�o willi komendanta lagru. Tymczasem w obozie szukano
�Offensetzera�, a� Otto znalaz� innego wi�nia i pi�tka wysz�a do piec�w jak zawsze. Przez ca�y dzie� pada� deszcz i d��
wiatr. Pracuj�c w polu, z kt�rego robili�my w przyspieszonym tempie ogr�d dla komendanta, mokli�my wszyscy - zdawa�o
si� - do g��bi cia�a; zdawa�o si� nam r�wnie�, �e wiatr przeszywa nas na wylot. Suchej nitki nie by�o. Wiatr obraca� nami
d�ugo (nie mo�na by�o sta� do wiatru jedn� stron�), mrozi� nam krew w �y�ach i tylko robota - szybka praca �opat� -
wydobywa�a jeszcze z zapas�w w�asnej energii troch� tego ciep�a. A energi� trzeba by�o gospodarowa� oszcz�dnie, gdy�
zregenerowanie jej by�o bardzo w�tpliwe... Drelichy kazano nam zrzuci�. W koszulach, boso, w grz�zn�cych w glinie
drewniakach, bez czapek, z ociekaj�cymi wod� g�owami, gdy deszcz przestawa� pada�, parowali�my jak konie po biegu.
Rok 1940, szczeg�lnie jesie�, da� si� we znaki wi�niom O�wi�cimia ci�g�ymi deszczami, szczeg�lnie w czasie
apeli. Apel z deszczem sta� si� chronicznym zjawiskiem, nawet w dzie�, kt�ry mo�na by zaliczy� do pogodnych. Mokli na
apelu wszyscy - ci, kt�rzy pracowali przez ca�y dzie� w polu, jak i ci, co pracowali ca�y dzie� pod dachem. Do pracy pod
dachem przede wszystkim dostawa�y si� �stare numery�, to znaczy ci, kt�rzy przyjechali dwa, lub najwy�ej trzy miesi�ce
przed nami. Te miesi�ce to by�a ogromna r�nica i �w posadach� (bo wszystkie pod dachem by�y poobsadzane) i w
prze�yciach. W og�le wi�zie�, kt�ry przyjecha� o miesi�c p�niej, nie tym si� r�ni� od koleg�w, �e siedzia� tu kr�cej, lecz
tym, �e nie zaznawa� ju� takich udr�cze�, jakie stosowano jeszcze przed miesi�cem. Metody jednak stale si� zmienia�y i
zawsze by�o ich do�� u ca�ej plejady dozorc�w, naganiaczy i innych ciemnych typ�w, kt�rzy chcieli si� w ten ohydny
spos�b przypodoba� w�adzy.
Tak by�o i w nast�pnych latach. Lecz na razie nikt o latach nie my�la�. �Kazik� (na 17 bloku) powiedzia� nam
kiedy�, �e najgorzej to przetrwa� pierwszy rok. Niekt�rzy �miali si� serdecznie. Rok? Na Gwiazdk� ju� b�dziemy w domu!
Niemcy nie wytrzymaj�. Anglia, itp. (S�awek Szpakowski). Innych ogarnia�a zgroza. Rok? Kt� tu wytrzyma rok, kiedy
codziennie cz�owiek bawi si� w ciuciubabk� ze �mierci�... mo�e dzi�... mo�e jutro... I dzie� czasem wydawa� si� rokiem. I
dziwnie dzie� wl�k� si� w niesko�czono��. Czasami, gdy si� brakowa�o do pracy, kt�r� jednak wykona� trzeba by�o -
godzina wydawa�a si� wiekiem, tygodnie natomiast mija�y szybko. Dziwne, ale tak by�o - zdawa�o si� niekiedy, �e co� albo
z czasem, albo ze zmys�ami ju� nie jest w porz�dku...
A �e ze zmys�ami nie by�o ju� tak, jak u ludzi... jak u ludzi, hen, tam daleko. To pewne...
...Oto - gdy po ci�kich przej�ciach z�yli�my si� ju� troch� ze sob�, a prze�ycia zacie�ni�y wi�zy przyja�ni
mocniej ni� tam na ziemi... gdy si� mia�o sw� �paczk�, w kt�rej nawzajem si� wspomagano i ratowano, ryzykuj�c nieraz
w�asnym �yciem... gdy nagle na twoich oczach, bracie, zabijano ci przyjaciela, morduj�c go w najpotworniejszy spos�b -
zdawa�o si� jedno! Rzuci� si� na oprawc� i zgin�� razem... Tak te� par� razy by�o, lecz zawsze przynosi�o to tylko jeszcze
jedn� �mier�... Nie, to nie jest wyj�cie! W ten spos�b zgin�liby�my zbyt szybko...
Wi�c widzia�o si� powoln� �mier� przyjaciela i niejako kona�o si� z nim razem... przestawa�o si� istnie� razem z
nim... a jednak cz�owiek od�ywa�, odradza� si�, przeradza�. I je�li tak dzieje si� nie raz, a powiedzmy dziewi��dziesi�t - to
trudno, staje si� kim� innym, ni� by�o si� na ziemi... A gin�y nas tam tysi�ce... dziesi�tki tysi�cy... a potem ju� - setki
tysi�cy... �mieszna wi�c wydawa�a si� ziemia i ludzie na niej, zaj�ci jak�e b�ahymi ju� w naszych oczach sprawami. Tak
przekuwali�my si� wewn�trznie.
Nie wszyscy jednak. Ob�z by� probierzem, gdzie si� sprawdza�y charaktery. Jedni staczali si� w moralne bagno.
Inni szlifowali swe w charaktery jak kryszta�. R�ni�to nas ostrymi narz�dziami. Ciosy bole�nie wrzyna�y si� w cia�a, lecz w
duszy znajdywa�y pole do przeorania... To przeradzanie si� przechodzili wszyscy. Jak p�ugiem przeorana ziemia odk�ada
si� na prawo w skib� urodzajn� - po lewej zostawa�a do przeorania dopiero w nast�pnym ci�ciu. Czasami tylko p�ug
wyskakiwa� na jakim� kamieniu i zostawa� kawa� roli nie przerobiony, ja�owy... nieu�ytek...
Opad�y z nas wszystkie tytu�y, dystynkcje, dyplomy - zosta�y tam daleko, na ziemi... Patrz�c jak gdyby z
za�wiat�w na sylwetki ubrane w te ziemskie nalecia�o�ci, widzia�o si� ca�� nasz� paczk� w przesz�o�ci: jednego z takim,
drugiego z innym tytu�em, lecz nie mog�o si� patrze� inaczej, jak z u�miechem pob�a�liwym... Byli�my ju� wszyscy z sob�
�na ty�. Przez �pan� zwracano si� tylko do �zugang�w�, bo oni jeszcze tego nie rozumieli. W�r�d nas by� to z regu�y zwrot
obra�aj�cy. Pu�kownik R., do kt�rego zwr�ci�em si� przez zapomnienie �Panie pu�kowniku�, �achn�� si� na mnie ze
s�owami: �Mo�e by� ju� przesta�...�
Jak�e inaczej to wygl�da na ziemi. Jaki� Munio czy Funio b�dzie si� chwali� w�r�d koleg�w zaszczytem, �e z
kim� o dwa stopnie starszym m�wi� sobie �ty�. Tu wszystko znik�o bez �ladu. Stali�my si� tylko nag� warto�ci�. Tyle
cz�owiek m�g� i znaczy�, ile by� wart...
W ogrodzie komendanta pracowa�em dwa dni. Niwelowali�my teren, wytyczali�my gazony, dr�ki. Z g��boko
wyci�tych dr�ek wywozili�my ziemi�. Wype�niali�my wg��bienia grubo sypan�, t�uczon� ceg��. Rozbierali�my w pobli�u
kilka domk�w. W og�le wszystkie domy ko�o lagru, a szczeg�lnie w pasie �kleine Postenkette� (ma�y �a�cuch wart), czyli
w pier�cieniu o promieniu paru kilometr�w, musia�y by� rozebrane. Ze specjalnym zaci�ciem i jak�� w�ciek�o�ci� rzucali
si� niemieccy dozorcy na te budowle, postawione tu przez ludno�� polsk�. Bogate wille i skromne, lecz schludne domki, na
postawienie kt�rych jaki� robotnik polski pracowa� mo�e ca�e �ycie, znika�y z powierzchni rozbierane r�kami wi�ni�w -
Polak�w, p�dzonych dr�gami, bitych, kopanych i l�onych r�nymi �verfluchtami�. Do takiego zn�cania si� tak w ogrodzie
jak i przy rozbi�rce domk�w by�a przez ca�y czas tych rob�t nieprzerwana okazja.
Po zdarciu dach�w, rozebraniu �cian takiego domku, najtrudniejsza praca by�a przy rozbieraniu fundament�w,
kt�re znikn�� musia�y bez �ladu. Do�y zasypywano i gospodarz, je�li wr�ci, b�dzie musia� d�ugo ustala� miejsce, gdzie
kiedy� by�o jego rodzinne gniazdo. Wykopywali�my bowiem r�wnie� nawet niekt�re drzewa. Z ca�ego obej�cia nie
zostawa�o nic.
Podczas gdy niszczono jedno z takich domostw, spostrzeg�em zawieszony na krzaku obraz Matki Boskiej, kt�ry,
wydawa�o mi si�, z jakim� spokojem samotnie tu tkwi� i pozosta� ca�y w�r�d tego chaosu i zniszczenia. Nasi nie chcieli go
zdj��. W poj�ciu kap�w, wystawiony na deszcz, �nieg i mr�z w�a�nie tu najbardziej nara�ony b�dzie na poniewierk�. Tote�
znacznie p�niej, na o�nie�onym krzaku mo�na by�o widzie� szronem pokryty obrazek, po�yskuj�cy z�oceniami, ukazuj�cy
przez zapotnia�� szybk� tylko twarz i oczy, kt�ry dla wi�ni�w p�dzonych t�dy zim� do pracy w�r�d dzikich krzyk�w i
kopniak�w, by� mi�ym zjawiskiem, kieruj�cym ich my�li do dom�w rodzinnych, jednego do �ony, innego - do matki.
Przemoczeni w czasie pracy, przemoczeni na apelach, na noc sk�adali�my mokre drelichy pod g�ow� zamiast
poduszek. Rano wk�ada�o si� takie ubranie i sz�o si� bos� nog� w spadaj�cych drewniakach, bez czapek, znowu na deszcz
lub przenikliwy wiatr. By� ju� listopad. Czasami pr�szy� �nieg. Koledzy si� wyka�czali. Szli do szpitala i wi�cej ju� nie
wracali. Dziwne - nie nale�a�em do herkules�w, a jednak nawet kataru nie mia�em.
Po paru dniach pracy w ogrodzie, Micha� umie�ci� mnie w dwudziestce, kt�r� sobie m�g� dobra�. Tote� dobiera� j�
z koleg�w, przewa�nie ju� zaprzysi�onych lub takich, na kt�rych mo�na by�o liczy�, �e si� znajd� w naszej w organizacji
- ludzi warto�ciowych, kt�rych nale�a�o ratowa�. Dwudziestka nasza nale�a�a do setki, kt�ra mi�dzy kilkunastoma innymi
setkami sz�a na �Industriehof II�. Tam szaleli kapowie: �August Czarny�, Sigrud, Bonitz, �August Bia�y� i inni. By�o paru
kilkunastoletnich �szczeniak�w�-volksdeutsch�w na us�ugach niemieckich, kt�rzy mieli rado�� w biciu wi�ni�w po
twarzy, biciu kijem, itp. Jeden z nich przeliczy� si� nieco i po paru dniach znaleziono go wisz�cego w jednym z barak�w;
musia� si� sam powiesi�, nikt mu nie pomaga� - taki by� rozkaz wyra�ny w lagrze.
Micha� jako Vorarbeiter ze swoj� dwudziestk� dosta� do rozbi�rki jeden z domk�w w polu. Tam zaprowadzi� nas
wszystkich i tam �pracowali�my pilnie� przez par� tygodni. Siedzieli�my w�r�d za�om�w fundament�w domu i
wypoczywali�my po pracy, uderzaj�c od czasu do czasu kilofem, by s�ycha� by�o tu odg�os jakiej� pracy. Od czasu do
czasu paru koleg�w wynosi�o na noszach gruz, w kt�ry zamienia�y si� �ciany i fundamenty burzonego domku. Materia� w
postaci gruzu u�ywany by� do budowy drogi odleg�ej od nas o kilkaset metr�w. Do domku tego, po�o�onego daleko od
teren�w pracy reszty setek, nikt z w�adzy naszej nie raczy� zagl�da�. Kapowie mieli tak wiele pracy przy wyka�czaniu
kilkunastu setek �w�ciek�ych ps�w polskich�, �e nie pami�tali o nas, lub nie chcieli si� fatygowa� prze