4219
Szczegóły |
Tytuł |
4219 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4219 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4219 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4219 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Edmund Wnuk-Lipi�ski
MORD ZA�O�YCIELSKI
Warszawa 1989
Pami�ci Kuby, kt�rego my�li
przyczyni�y si� do powstania tej ksi��ki
I
Czy mo�na doj�� do prawdy, czy mo�na prawdziwie pisa�? To co pisz�, czyni� na w�asny u�ytek i nikt postronny nigdy tego nie przeczyta. A jednak czuj�, �e nie jest to prawda, a przynajmniej - nie jest to prawda pe�na. Ok�amuj� sam siebie, cho� nie wiem kiedy i jak. Wszystko jest fikcj�, nawet prawda!
z �Dziennika prywatnego Wiktora Nordmanna�, materia� nie publikowany. Archiwum G��wne S�u�b Specjalnych, sygnatura AG/1786/29
Daniel III spojrza� przelotnie na kamer�, kt�ra prowadzi�a go czujnie. Drzwi, wida� s�abo konserwowane, otworzy�y si� z szurgotem i owia� go zapach tanich perfum, cygar z bazaru i czosnku. Bar wype�niony by� po brzegi. Przez ha�a�liwy gwar z trudem przebija�a si� rytmiczna, niespokojna muzyka.
Przystan�� na pode�cie schod�w prowadz�cych do og�lnej sali i z nawyku uwa�nie zlustrowa� wn�trze. Cz�� zgromadzonych tu ludzi ta�czy�a, a poniewa� miejsca by�o ma�o, ta�cz�cy tworzyli zwarte k��bowisko drgaj�ce spazmatycznie w modnym rytmie holo. Nad ta�cz�cymi pulsowa�a wielobarwnym �wiat�em ich holograficzna replika, przypominaj�ca z tej odleg�o�ci widmowe fantazje malarskie, kt�re od kilku lat na dobre zadomowi�y si� w galeriach wystawowych.
Inni ludzie pili w�dk�, a cz�ciej jeszcze - w�dk� pomieszan� z piwem. Zwyczaj ten wchodzi� w coraz powszechniejsze u�ycie od czasu, kiedy w telewizji ujawniono, i� ten osobliwy, oparty na starych recepturach koktajl ma mniej skutk�w ubocznych ni� zwyk�a pastylka podniecaj�ca. Daniel III skrzywi� si� widz�c rozwrzeszczane, zaczerwienione twarze. Nie pi� w�dki, a tym bardziej nie za�ywa� pastylek podniecaj�cych. By� zawodnikiem i musia� dba� o swoje cia�o.
W rogu sali dostrzeg� komputer rozrywkowy. Niemal wszystkie miejsca przy pulpitach by�y zaj�te, g��wnie przez m�czyzn. Dobiega�a stamt�d bez�adna mieszanina elektronicznych d�wi�k�w, kt�re dla zapalonych graczy by�y r�wnie poci�gaj�ce, jak gard�owy �miech kobiet dla astronauty wracaj�cego z d�u�szego rejsu.
Daniel III zbieg� po schodach i wmiesza� si� w t�um. Nikt nie zwraca� na niego uwagi, nawet ludzie z obs�ugi, ubrani w s�u�bowe kombinezony. Poczu� si� lepiej, w poprzednim barze bowiem rozpoznano go tu� po wej�ciu. Podszed� do zwolnionego pulpitu przy komputerze i jeszcze raz rozejrza� si� po sali. Kilka ochotniczek z obs�ugi spojrza�o na niego, ale w ich wzroku nie dostrzeg� owego b�ysku poznania, kt�ry m�g�by mu zepsu� ca�y wiecz�r. Nikt go nie rozpozna�; Apostezjon bawi� si� przed zawodami.
Daniel III odetchn�� z ulg� i zacz�� od niechcenia gra�. Nie przyk�ada� si� jednak specjalnie do gry, wzrok jego bowiem b��dzi� ci�gle po kipi�cej weso�o�ci� sali. Wszystkie ochotniczki by�y ju� zaj�te.
Od kiedy sta� si� zawodnikiem, ogl�da� eliminacje dla amator�w w towarzystwie kobiety, bo taki by� zwyczaj. Do tej pory wystarcza�y mu zawod�wki, ale tym razem postanowi� spr�bowa� z ochotniczk�. W ko�cu by� zawodnikiem z pierwszej dziesi�tki zawodowc�w Apostezjonu, wi�c m�g� sobie pozwoli� na pewn� ekstrawagancj�. Zreszt� Andr� twierdzi�, �e ochotniczki s� lepsze. Nie by�o powod�w, aby mu nie wierzy�. Daniel III mia� ju� dwadzie�cia cztery lata. Wchodzi� wi�c w pe�ni� mo�liwo�ci, kiedy to naturalna wydolno�� cia�a tworzy pi�kn� kombinacj� z nabytym do�wiadczeniem. By� dziesi�ty na li�cie zawodowc�w. Ale z tej dziewi�tki przed nim tak naprawd� liczy�o si� pi��, no, mo�e sze�� nazwisk. Pozostali byli starymi, ponad trzydziestoletnimi ramolami, kt�rzy mogli wypa�� z gry ju� na najbli�szych zawodach. Do szczytu by�o niedaleko. Zamierza� go osi�gn�� i pozosta� na nim jak najd�u�ej, co - przy odrobinie szcz�cia - mog�o potrwa� cztery, a nawet pi�� lat.
Zatrzyma� wzrok na ochotniczce towarzysz�cej jakiemu� grubasowi. Dziewczyna by�a �adna; kr�tkie blond w�osy, spi�te niedbale w okolicach skroni, nadawa�y jej lekko szelmowski wygl�d. Regularne rysy twarzy znamionowa�y urodzenie warto�ciowe genetycznie. Rozmawia�a �miej�c si� cz�sto. Biel r�wnych z�b�w dobrze kontrastowa�a z czerwieni� symetrycznie wykrojonych ust. Daniel III lubi� to zestawienie kolor�w: biel i czerwie�, czerwie� i biel; �nieg i krew, �mier� i �ycie, dobro� i przemoc. Tajemnica bytu...
Grubas pali� cygaro, jak niemal wszyscy m�czy�ni na sali. Tu� przed zawodami nadszed� du�y transport. Cygara znikn�y z trafik niemal natychmiast, zw�aszcza �e nie by�y drogie i ka�dy praktycznie m�g� sobie na nie pozwoli�. Dym z cygara od czasu do czasu kierowa� si� w stron� jej twarzy i w�wczas odgania�a go machinalnie d�oni�, na kt�rej Daniel III zauwa�y� staranny makija�. By� to niezbity dow�d, �e ochotniczka nie by�a temporystk� ani - tym bardziej - lovitk�.
Daniel III obserwowa� j� uwa�nie. Dziewczyna, jakby instynktownie czuj�c na sobie jego wzrok, poruszy�a si� niespokojnie, spowa�nia�a i rozejrza�a si� po sali. Nie zauwa�y�a jednak nic szczeg�lnego i powr�ci�a do przerwanej rozmowy. Rozejrza� si� jeszcze raz po sali. Nie by� ostatecznie zdecydowany, ale nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e na tle innych ochotniczek pracuj�cych w barze w�a�nie ona by�a najbardziej atrakcyjna. Zapragn�� wi�c, aby towarzyszy�a mu w lo�y dla zawodowc�w. Mia� nadziej�, �e przyniesie mu szcz�cie w zawodach i pomo�e w wywindowaniu si� o jedno, a mo�e wi�cej miejsc w g�r� listy klasyfikacyjnej. Daniel III, jak wi�kszo�� rasowych zawodnik�w, by� przes�dny. Tote� nigdy nie pozwoli� sobie na start bez dziewczyny, kt�ra mia�a mu zapewni� �aski fortuny.
Szybko, jakby od niechcenia, wygra� z komputerem, co wprowadzi�o w zdumienie siedz�cego obok faceta. By� z�y na siebie za t� nieostro�no��; powinien by� raczej podda� si�, ale nie znosi� przegrywania. Wzruszy� wi�c tylko ramionami, jakby chcia� da� do zrozumienia, �e ta gra by�a wyj�tkowo prosta, i leniwym krokiem ruszy� w kierunku ochotniczki.
Gdy stan�� przy jej stoliku, podnios�a g�ow� i spojrza�a na niego pytaj�co. Nie poznaje mnie - pomy�la�. - Dobry znak. Mo�e nawet wcale nie interesuje si� zawodami? Grubas odstawi� kufel z piwem, wyj�� chusteczk� i otar� ni� usta. By� t�usty, ale nie opas�y. Z szerok�, zdawa�o si�, dobroduszn� twarz�, kontrastowa�y oczy: stalowoszare, pancerne czu�ki duszy. W tych oczach Daniel dostrzeg� okrucie�stwo.
Grubas zacz�� wyciera� kark i wtedy spod ko�nierza jego kombinezonu wychyli�a si� miniaturowa odznaka killera. Grubas by� killerem! Dreszcz radosnej emocji przeszy� Daniela. Wyj�� ochotniczk� killerowi to nie byle co! Nagle dziewczyna zda�a mu si� bardziej poci�gaj�ca ni� przed chwil�. Teraz by� ju� pewien, �e tylko ona mo�e by� jego szcz�liw� maskotk�. Gdyby z niej zrezygnowa�, by�by to z�y znak przed zawodami. Sta� wi�c nieporuszony i wpatrywa� si� w grubasa, kt�ry spojrza� na� niech�tnie i zapyta�:
- O co chodzi?
Daniel nadal nie odzywa� si�.
- Czy to tw�j przyjaciel? - grubas zwr�ci� si� do ochotniczki, staraj�c si� nada� swojej wymowie wytworne, kosmopolityczne brzmienie. Dziewczyna zaprzeczy�a powolnym ruchem g�owy i w�wczas Daniel III wzi�� kufel grubasa, wyla� reszt� piwa do popielniczki i powiedzia�:
- Za du�o pijesz, tatusiu. Id� do domu. Czas spa�.
- Uch, ty swo�ocz! - warkn�� grubas podnosz�c si� wolno. - Ja ci... - Chwyci� Daniela III za kombinezon, jakby chcia� go wynie�� z baru, ale ten z�apa� go za r�ce i cho� uczyni� to jakby bez wysi�ku, przez twarz grubasa przelecia� grymas b�lu.
- Tw�j wiecz�r ju� si� sko�czy�, tatusiu - powiedzia� Daniel beznami�tnie, trzymaj�c r�ce killera w u�cisku. Po chwili odepchn�� go lekko i usiad� na jego miejscu. Grubas bezradnie rozejrza� si� po sali, po czym szybko ruszy� w kierunku wyj�cia.
Daniel III spojrza� na zaskoczona, dziewczyn�, roze�mia� si� i si�gn�� po gar�� orzeszk�w.
- Dobry wiecz�r! - zagadn��.
- Nie bardzo dobry - odpar�a niech�tnie. Z bliska by�a jeszcze �adniejsza. - Dlaczego odepchn��e� mojego przyjaciela?
- Dzisiaj ja b�d� twoim przyjacielem, zgoda? Jak masz na imi�?
- Candida. Dla przyjaci� - Candy.
- �adne - rzek� zdawkowo. - Czy mo�emy gdzie� porozmawia�?
- Przecie� rozmawiamy.
- Nie tutaj - przerwa� jej z ledwie wyczuwalnym zniecierpliwieniem. - Za kilka minut ten grubas b�dzie z powrotem, A z nim ca�a sfora spec�w.
- To tw�j problem. - Potrz�sn�a energicznie g�ow�. - Zg�osi�am si� na sze�� godzin pracy spo�ecznej. Musz� dzisiaj wyrobi� zaliczenie, a poza tym - zawaha�a si� i doda�a ciszej - lubi� ludziom pomaga�.
- Wiem. Pom� mi wi�c. Za pi�� minut b�dzie tu niez�a rozr�ba.
- Sam si� w to wpakowa�e�.
- Wola�aby� dalej siedzie� z tym spoconym grubasem?
- Taki sam cz�owiek jak ty. A przy tym - niebezpieczny. Strze� si� go. To... - urwa�a i doda�a szeptem: - To killer! A teraz sp�ywaj, bo naprawd� b�dziesz mia� k�opoty.
- Nie rusz� si� bez ciebie.
- Czy wiesz, kto to jest killer? - popatrzy�a na niego zdumiona jego beztrosk�.
- Wiem. To mutant, wyhodowana w prob�wce maszyna do zabijania, kt�ra ma ludzki kszta�t tylko dlatego, �e do hodowli u�ywa si� ludzkich...
- Ciii... - sp�oszona po�o�y�a mu d�o� na ustach i spojrza�a na niego uwa�nie. - Jeste� jaki� dziwny - powiedzia�a wolno. - Czy ty przypadkiem nie nale�ysz do...
- Pud�o! - przerwa� jej. - Nie trafi�a�! Nie jestem specem.
- To zje�d�aj st�d! Natychmiast! M�wi�am ci, �e to niebezpieczny facet. On tu nie przyszed� ze specami, ale z... - przerwa�a i zmieszana si�gn�a po piwo. - Nie chc� by� w to zamieszana.
- Ju� jeste�. - Daniel III wyj�� jej szklank� z r�ki. - Je�li ja znikn�, to odegra si� na tobie. Na to przecie� nie mog� pozwoli� - doda� trzymaj�c j� za r�k�.
- Prosz� ci�, id� ju�. - Wyswobodzi�a r�k�, ale w jej g�osie wyczu� pierwsze oznaki rezygnacji. - Dam sobie jako� rad�. W ko�cu jestem tu tylko na pracy spo�ecznej.
Daniel III rozsiad� si� wygodnie, jakby mia� zamiar sp�dzi� przy stoliku reszt� wieczoru.
- Je�li masz na mnie ochot�, to nic z tego. - Pr�bowa�a jeszcze broni� si�. - Jestem s�aba technicznie, a poza tym...
- Idziemy! - wsta� i wzi�� j� za r�k�. Nie stawia�a oporu. Gdy przeciskali si� przez t�um ta�cz�cych, przyci�gn�� j� bli�ej.
- Nawet nie wiem, jak si� nazywasz - usi�owa�a przekrzycze� gwar.
- Mo�esz mnie nazywa� Trzeci.
- Trzeci? Dlaczego nie Pierwszy?
- Chyba nie jestem pierwszy w twoim �yciu? - Uda�o mu si� wreszcie wywo�a� u�miech na jej twarzy.
Doszli do wyj�cia. Candy zatrzyma�a si� i powiedzia�a:
- W�a�ciwie musia�abym si� przebra�. - Si�gn�a po torb� z szatni i w�o�y�a do niej swoj� odznak� ochotniczki.
- Chod� - poci�gn�� j� niecierpliwie. - P�niej pomy�limy o twoich strojach.
- Trzeci - powiedzia�a wolno, patrz�c przez oszklone drzwi. - Oni ju� tam s�. Czekaj� na ciebie. Mo�e lepiej zawo�amy spec�w?
- Ty si� boisz - stwierdzi� raczej, ni� zapyta�.
- Bo mam wyobra�ni� - rzek�a ze smutkiem. - Czuj� krew. Nie lubi� tego widoku. Powariowali�cie wszyscy przed tymi zawodami. Dlaczego nie poczekacie? - M�wi�a tak, jakby ci za drzwiami te� mogli j� s�ysze�. - Za nieca�y tydzie� b�dziecie mogli da� upust swoim samczym instynktom. Dlaczego ju� dzisiaj?
Daniel III poci�gn�� j� w stron� wyj�cia, ale poczu� op�r.
- Oni ci� zmasakruj�, Trzeci. �al mi ciebie, ale nie chc� z tym mie� nic wsp�lnego, rozumiesz? Czy jeste� w stanie to zrozumie�? - Potrz�sn�a nim. - Czy ty w og�le mnie s�yszysz?
- Tak, tak - odpar� nieuwa�nie. - Poczekaj tu na mnie. Za chwil� wr�c�. Tylko nigdzie nie odchod�, pami�taj, bo i tak ci� znajd�.
Pchn�� szybko szklane drzwi, odwr�ci� kamer� telewizyjn� do �ciany i zablokowa�, po czym powoli zacz�� schodzi� po schodach. Poczu� przyjemne mrowienie miedzy �opatkami, jak w�wczas, gdy mia� do pokonania niezbyt wymagaj�c� przeszkod�. By� czujny i skoncentrowany; adrenalina ju� przyspieszy�a prac� serca, a nogi same zacz�y taniec �mierci. Daniel III te� poczu� krew, ale wiedzia�, �e nie b�dzie to krew z jego �y�.
Na chodniku sta�o pi�ciu m�czyzn, a w�r�d nich killer. Ciekawe, czy maj� jakie� narz�dzia - pomy�la� leniwie, schodz�c coraz wolniej. Mrowienie rozla�o si� po ca�ych plecach: by� ju� got�w do walki. Jego cia�o zmieni�o si� w precyzyjny instrument zniszczenia, kt�ry byle agresywny impuls m�g� wprawi� w ruch. Przez moment zrobi�o mu si� �al tych ch�opc�w, kt�rzy prawdopodobnie nie byli przyzwyczajeni do oporu ofiary, ale zaraz zdusi� w sobie to uczucie. Rozprasza�o ono uwag�.
- To ten - rzek� p�g�osem killer.
Ruszyli na niego gromadnie, jak po �atw� zdobycz. Nie ubezpieczali si� wzajemnie. By� to b��d, kt�ry Daniel III natychmiast wykorzysta�. Skoczy� na �rodkowego, pi�t� zmia�d�y� mu twarz i wyl�dowa� mi�kko na ich ty�ach. Obr�cili si� niemal natychmiast, ale by�o ju� za p�no. Drugi z napastnik�w, kt�ry obraca� si� najwolniej - uderzony przez Daniela III jakby od niechcenia, le�a� na chodniku zwijaj�c si� z b�lu. Daniel III wype�niony eufori� walki zadawa� ciosy niemal bez udzia�u �wiadomo�ci. Jeden z napastnik�w wyj�� obezw�adniacz, a w r�ku drugiego zal�ni�a brzytwa. W ich oczach Daniel III dostrzeg� strach. Teraz ju� bronili si� przed losem, kt�ry spotka� ich kumpli. K�tem oka zauwa�y�, �e killer zacz�� powoli wycofywa� si� w kierunku baru. Postanowi� szybko zako�czy� walk�. Zaatakowa� napastnika z obezw�adniaczem. I tym razem cios by� celny: r�ka p�k�a, a obezw�adniacz z brz�kiem upad� na chodnik. Ostatni napastnik rzuci� si� do ucieczki. Daniel III nie zwraca� ju� na niego uwagi, tylko przeci�� drog� killerowi:
- M�wi�em, tatusiu, �e czas spa�. I dobierz sobie lepszych czeladnik�w do swojego rzemios�a. Ci byli do niczego.
Killer zacz�� wycofywa� si� ty�em, a p�niej, w bezpiecznej odleg�o�ci, te� rzuci� si� do ucieczki. Daniel III nie czu� �adnego zm�czenia. Sta� przez chwil� w bezruchu, aby opanowa� mi�nie gotowe do zadawania dalszych cios�w. Rozejrza� si�, ale ulica by�a pusta. Jedynie przez oszklone drzwi baru wpatrywa�o si� we� kilka par oczu. Kopn�� obezw�adniacz w stron� rynsztoka. Twarze za drzwiami znikn�y. Tylko sylwetka Candy majaczy�a niewyra�nie. Otworzy� drzwi, wzi�� j� za r�k� i powiedzia�:
- Teraz ju� mo�emy i��.
II
Na najbli�szy tydzie� planuje si� pogod� standardow�. Jedynie w po�udniowej cz�ci wyspy poranne opady b�d� nieco d�u�sze, ale z pewno�ci�, nie przeci�gn� si� poza godzin� si�dm�. Sytuacja wodna Apostezjonu jest w normie, co jednak nie powinno zwalnia� nas z nawyku oszcz�dzania. Bilans handlu zagranicznego jest napi�ty i ka�da konieczno�� wyd�u�ania opad�w porannych to uszczerbek w naszym bud�ecie. Dla przyk�adu podajemy, �e przed�u�enie opad�w o kwadrans kosztuje tyle, ile dobowe dostawy energii dla 10 tysi�cy mieszka�c�w. Wiatry umiarkowane, wschodnie. Jedynie na po�udniu - zmienne, od si�dmej rano a� do zmierzchu z rosn�ca przewag� wschodnich. W ci�gu dnia - brak zachmurzenia.
�Tygodniowy Harmonogram Pogody� - Telegazeta - wydanie poranne, nr 41/5246 z dnia 22 kwietnia 2044 roku
Centrum dyspozycyjne Sektora IV mie�ci�o si� na ostatniej kondygnacji studwudziestopi�trowego wie�owca, tu� pod l�dowiskiem wirolot�w. W g��wnej, najobszerniejszej sali znajdowa�y si� monitory kontrolne, �rodki ��czno�ci, jeden podr�czny komputer oraz dwa niezale�ne po��czenia z g��wnym komputerem, kt�ry przez technik�w bezpiecze�stwa nazywany by� pieszczotliwie Jasiem. Sier�ant Trent obj�� s�u�b� o �smej. Wygl�da�o na to, �e noc - mimo nap�ywu pierwszej fali turyst�w - przebiegnie spokojnie. W ko�cu do zawod�w by�o jeszcze pi�� dni. Poprzednik Trenta ani razu nie musia� odrywa� ch�opc�w z plutonu interwencyjnego od program�w wideo. Trent r�wnie� mia� nadziej�, �e nie b�dzie musia� podrywa� ich do akcji. Monitory m�y�y zielonkawym �wiat�em. Przekazywany przez nie nieruchomy obraz fragment�w miasta z rzadka tylko bywa� zak��cany przez przeje�d�aj�cy ekwipart czy grupk� zap�nionych przechodni�w.
Trent rutynowo zanotowa� stan poszczeg�lnych punkt�w obserwacyjnych i przes�a� do g��wnego komputera lakoniczny raport: �Sektor IV, godzina 21.00 - spok�j�. Za oknami rozpo�ciera�a si� wspania�a panorama miasta, ale Trent nie zwraca� na ni� uwagi. Wiedzia� bowiem, �e przez okno nie zobaczy niczego, co mog�oby odnosi� si� do jego s�u�by. Co najwy�ej m�g�by poobserwowa� przez lornetk� pewn� m�od� dziewczyn�, kt�ra w s�siednim wie�owcu mia�a zwyczaj ko�czy� dzie� seri� wymy�lnych �wicze� gimnastycznych, a ca�ym jej strojem by�a przepaska na w�osach. Ale na ten spektakl by�o jeszcze za wcze�nie, dziewczyna bowiem nie zaczyna�a swoich �wicze� przed godzin� dwudziest� drug�.
Podszed� do dystrybutora spo�ywczego, zadysponowa� koktajl numer czterna�cie ze wzmacniaczem i zacz�� przegl�da� tytu�y kaset wideo. Ogl�danie film�w w czasie s�u�by nie by�o wprawdzie zalecane, ale nie by�o te� zabronione. Wszak monitory kontrolne by�y na sta�e po��czone z komputerem, rola cz�owieka za� sprowadza�a si� w�a�ciwie do nadzoru i podejmowania mniej konwencjonalnych decyzji. Tote� nie tylko Trent, ale wszyscy technicy bezpiecze�stwa zabijali d�ugie wieczorne i nocne godziny ogl�daniem film�w z bogatej podr�cznej wideoteki. Wideoteka by�a naprawd� dobrze wyposa�ona. Mieli w niej bowiem nie tylko filmy z telewizji, lecz tak�e bogat� kolekcj� konfiskat celnych (Trent nie lubi� tych kaset; zarejestrowane na nich historyjki by�y na wskro� cyniczne i nie pozwala�y cz�owiekowi wierzy� w lepsz� przysz�o��), a tak�e niema�y zestaw film�w rodzimej produkcji, kt�ry by� plonem rewizji u tych nieszcz�snych temporyst�w (i tych kaset Trent nie ogl�da�, gdy� zamiast relaksu i rozrywki wprowadza�y one widza w zdenerwowanie; w ko�cu - kto lubi ogl�da� si� w roli czarnego charakteru?). Trent by� mi�o�nikiem film�w dziej�cych si� w kosmosie. Mo�e dlatego, �e kiedy� w m�odo�ci marzy� o karierze pilota statku kosmicznego. Testy jednak wykaza�y, �e nadaje si� najwy�ej na tebeka �redniego szczebla. Trent m�g� bez ko�ca ogl�da� owe niezmierzone przestrzenie mi�dzygwiezdne, b�d�ce aren� dzielnych wyczyn�w przedstawicieli Apostezjonu, gromi�cych w imi� prawa n�dzne zakusy wrog�w lub ratuj�cych ca�� planet� przed inwazj� Obcych. Z m�odzie�czych marze� zosta�o mu wideo, ale dobrze i prawid�owo zrobione! Lubi� fantastyk� naukow�, podobnie jak wielu jego koleg�w zabijaj�cych nud� wielogodzinnej s�u�by.
Po chwili rozterki wybra� wreszcie kaset� i w��czy� urz�dzenie. Jeden z martwych monitor�w o�y�. Grube ziarna rozbieganych punkt�w u�o�y�y si� wkr�tce w obraz przedstawiaj�cy Ziemi�, zawieszon� w czarnej pustce kosmosu. Ten zwyk�y, znany wszystkim Ziemianom obraz zmienia� si� stopniowo w wizerunek magnetyczny tej samej planety. Teraz Ziemia, otoczona dr��c� os�on� magnetosfery, straci�a sw�j monumentalny wygl�d. Podobna by�a do kropli rt�ci, zanurzonej w wi�kszej nieco kropli oleju, szarpanej brutalnie przez kapry�ne podmuchy wiatru s�onecznego, gotowej w ka�dej chwili p�kn�� i ulecie� wraz z jego porywami.
Trent, zerkaj�c na ekran, si�gn�� po przygotowany koktajl i siorbn�� spory �yk gorzkawego p�ynu. Rzuci� jeszcze kontrolnie okiem na rz�dy monitor�w i zag��bi� si� w fotelu, kt�ry natychmiast przystosowa� si� do przyj�tej przez niego pozycji.
Obraz powi�ksza� si�. Planeta wype�nia�a ju� niemal ca�y ekran i w�wczas jej wizerunek zamieni� si� w graficzny model komputerowy. W prawym dolnym rogu ekranu pojawi� si� licznik lat z czterema zerami. Ekran powoli zacz�� si� oddala�. By� on fragmentem �ciany stanowi�cej najwidoczniej konsolet� jakiego� ogromnego komputera. W ekran patrzy�o siedem postaci spowitych panuj�cym w pomieszczeniu p�mrokiem. Z ekranu pop�yn�� ciep�y g�os komputera (Trent by� przegnany, �e g�os ten podstawia we wszystkich filmach jedna i ta sama osoba): �Analiza retrospektywna pozwoli�a ustali� przyczyny obecnego zagro�enia�. Licznik na ekranie ruszy� w stron� warto�ci minusowych, a graficzny model planety zacz�� wype�nia� si� szczeg�ami. Na tym tle pojawi� si� krwistoczerwony napis: �MISJA RATUNKOWA - odcinek IX�. Trent lubi� t� seri�; mo�e dlatego, �e g��wnymi bohaterami by�a tr�jka prostych tebek�w, kt�rzy dzi�ki swojemu sprytowi i, rzecz jasna, dobremu wyszkoleniu ratowali Ziemi� z licznych zagro�e� zewn�trznych i wewn�trznych. Na dobr� spraw� m�g�by on by� jednym z nich, gdyby �ycie u�o�y�o mu si� troch� inaczej. Napisy znikn�y i zn�w odezwa� si� wszechwiedz�cy komputer:
- Zlokalizowa�em zap�tlenie przyczynowo-skutkowe. Prawdopodobie�stwo b��du: zero zero jeden. Prawdopodobie�stwo usuni�cia przyczyn w spos�b naturalny: zero, dziewi��set dziewi��dziesi�t dziewi��, je�eli u�yje si� czynnika ludzkiego pochodz�cego ze zlokalizowanej stery przestrzennoczasowej.
- Czy znajdzie si� tam odpowiedni materia� ludzki? - zapyta�a jedna z postaci. (Trent klepn�� si� z rado�ci po udach. Znajdzie si�, znajdzie - pomy�la� z zadowoleniem. - Takich jak ja jest wielu!).
Na ekranie miejsce graficznego obrazu planety zaj�� wykres rozk�adu normalnego, kt�ry przybra� kszta�t dzwonu. Niekt�re fragmenty tego wykresu pocz�y emitowa� regularne impulsy �wietlne.
- To jest rozk�ad populacji ziemskiej (Trent obruszy� si� na d�wi�k s�owa �rozk�ad�. Ci statystycy mogliby wymy�la� bardziej fortunne nazwy dla swoich oblicze� - pomy�la�). Analiza statystyczna - ci�gn�� komputer - wykazuje, �e s� tam ludzie, kt�rzy mogliby wprowadzi� po��dane korekty do ci�gu przyczynowo-skutkowego. Szczeg�lne zag�szczenie potencjalnych kandydat�w znajduje si� na Apostezjonie, gdzie istniej� warunki sprzyjaj�ce wszechstronnemu rozwojowi osobowo�ci cz�owieka. (Trent nie wiedzia� dok�adnie, co to znaczy osobowo��, ale by�o to s�owo pozytywne, co do tego nie mia� najmniejszych w�tpliwo�ci).
- Niepo��dane skutki uboczne? - zapyta�a inna z postaci widowiska.
- Dziesi�� procent szans - odpowiedzia� komputer. - Wliczam w to r�wnie� nie do ko�ca przewidywaln� natur� tych, kt�rych wybierzemy do misji, zw�aszcza je�li wyb�r padnie na kandydat�w spoza Apostezjonu.
- Dlaczego nie wysy�amy humanoid�w? - zapyta�a kolejna posta�.
- Zrobi� tylko to, co im si� ka�e. Nie mo�emy przewidzie� wszystkich sytuacji, aby odpowiednio zaprogramowa� ich dzia�anie. Humanoidy wykorzystamy do selekcji i treningu lokalnego czynnika ludzkiego. P�niej jednak b�dzie potrzebna elastyczno��, kt�rej humanoidy nie maj�. Gdyby�my ich u�yli - szans� na niepo��dane skutki uboczne wzros�yby do trzydziestu dw�ch procent.
- Czy jest jaka� alternatywa przetrwania?
- Tak, ale prawdopodobie�stwo sukcesu jest bliskie zeru.
Trent z zapartym oddechem �ledzi� przebieg akcji. Dopiero gdy szare postacie nachyli�y si� nad sto�em, najwyra�niej w celu odbycia narady, przypomnia� sobie, �e trzyma szklank� z napojem. �ykn�� nieco p�ynu i ustabilizowa� obraz, kt�ry zacz�� troch� migota�. Narada sko�czy�a si�, bo jedna z postaci powiedzia�a do komputera:
- Daj symulacj� najbli�szej przysz�o�ci.
W tym momencie odezwa� si� brz�czyk wideofonu. Trent dotkn�� przycisku i obraz na ekranie znieruchomia�. P�niej w��czy� wideofon.
- Sektor IV, sier�ant Trent melduje si�! - wyrecytowa� jednym tchem. W tym czasie s�siedni ekran o�y� i ukaza�a si� na nim posta� Carpio, dy�urnego Sektora V.
- Co u ciebie, Trent? - zagadn�� Carpio rozwalony w fotelu. - Czy Gimnastyczka ju� zacz�a swoje przed...
- Nie wyg�upiaj si�! - przerwa� mu Trent, z�y, �e oderwano go od pasjonuj�cego widowiska. - W�a�nie ogl�da�em dobre wideo...
- Starzejesz si�. - Carpio by� w wy�mienitym humorze. - Wolisz patrze� w ekran ni� na �yw� dziewczyn�. Zobacz, czy ju� zacz�a.
- Daj mi spok�j! - warkn�� Trent. - Nie mam czasu.
- Adler za�o�y� si�, �e b�dzie dzi� u niej.
- Adler? M�j zmiennik? - upewnia� si� Trent z niedowierzaniem. - Widzia�em si� z nim nieca�e dwie godziny temu, kiedy zdawa� mi s�u�b�. Nie powiedzia� mi ani s�owa.
- Po co mia� ci m�wi�? - za�mia� si� Carpio. - Za�o�y� si� przecie� ze mn�, a nie z tob�. B�d� tak dobry i sprawd�, co si� tam dzieje.
Trent odstawi� szklank� i z wyra�n� niech�ci� uni�s� si� z fotela. Szuka� przez chwil� lornetki, podszed� do okna i skierowa� obiektywy na s�siedni wie�owiec. Odszukanie w�a�ciwych okien nie zaj�o mu du�o czasu. Tym razem jednak zamiast widoku znajomego wn�trza ujrza� szar� zas�on�. Podszed� w zasi�g mikrokamery wideofonu, roz�o�y� bezradnie r�ce i stwierdzi�:
- Okna s� zas�oni�te. Nic nie rozumiem, przecie� nigdy tego nie robi�a.
- Pewnie dowiedzia�a si�, �e j� podgl�dacie. Od kogo mog�a si� dowiedzie�?
- My�lisz, �e Adler jest tam?
- Nic nie my�l�, od tego mam szef�w. Musz� ko�czy�, bo widz� jaka� rozr�b�. Szykuje si� nam psia s�u�ba.
- To przez t� parszyw� stonk� turystyczn�. Po��cz si� ze mn�, jak wy�lesz grup� operacyjn�. Mo�e b�d� co� wiedzia� o Gimnastyczce.
Ekran wideofonu o�lep�. Trent wzi�� do r�ki szklank� z koktajlem i chcia� wr�ci� do przerwanego widowiska. Przedtem jednak skontrolowa� rutynowo monitory i zamar�. Nad jednym z monitor�w pali�a si� alarmowa lampka sygnalizacyjna, na ekranie za� widnia� kawa�ek �ciany.
III
ZARZ�DZENIE NR 22/24
1) Przydzia�y socjalno-bytowe zachowuj� wa�no�� na nast�pny kwarta�. Warto�� wymienna przydzia��w podlega okresowej regulacji. Od wej�cia niniejszego zarz�dzenia w �ycie ustala si� nast�puj�ce ekwiwalenty wymiany:
1 przydzia� = 1 standardowa puszka �ywno�ciowa lub 10 litr�w wody witaminizowanej lub 2 ��te punkty kredytowe lub 0,5 niebieskiego punktu kredytowego;
2 przydzia�y = 1 puszka �ywno�ciowa typu �Extra-witaminizowana�;
3 przydzia�y = 2 fiolki pastylek tonizuj�cych lub 0,5l w�dki;
10 przydzia��w = ubranie wielokrotnego u�ytku lub para obuwia tekstylnego;
15 przydzia��w = ��ko standardowe lub st� standardowy oraz dwa krzes�a lub czynsz miesi�czny za jeden pok�j.
Pozosta�e ekwiwalenty nie ulegaj� zmianom.
2) Przydzia�y przys�uguj� zarejestrowanym osobom pozostaj�cym czasowo bez pracy oraz osobom powy�ej 60 roku �ycia, kt�rych miesi�czna emerytura nie przekracza 200 ��tych punkt�w kredytowych.
3) Pok�tny handel przydzia�ami jest nielegalny i z mocy prawa b�dzie �cigany.
4) Zarz�dzenie wchodzi w �ycie z dniem 30 kwietnia 2044 roku.
Komisja Warunk�w �ycia
Rady Ekspert�w Apostezjonu
opublikowano w: �Urz�dowy Wykaz Zarz�dze� Rady Ekspert�w Apostezjonu�, nr 4/44, poz. 10, z dnia 11 kwietnia 2044 roku
Wiosna to najprzyjemniejsza pora roku - pomy�la� Nordmann. - Wiosna to sezon mo�liwo�ci. Wiosn� wszystko jest mo�liwe. - To ostatnie zdanie wprowadzi� do pami�ci cyfrowego przetwarzacza s��w, czyli m�wi�c kr�tko - s�owaka. S�owak by� jego protez�, za pomoc� kt�rej tworzy� znane wszystkim powie�ci; by� jego maszyn� do pisania, pami�ci�, podr�czn� bibliotek� i doradc�, nade wszystko - doradc�, kt�ry go nigdy nie zawi�d�. Nacisn�� klawisz z napisem: �Skojarzenia� i korzystaj�c z chwili przerwy na prac� maszyny, podszed� do okna, by zaczerpn�� rze�kiego wieczornego powietrza. Lubi� wiosn�, lubi� t� por� roku, gdy w jego przydomowym ogr�dku przyroda powstawa�a z zimowego odr�twienia. Co roku fascynowa�a go obserwacja tego ulotnego momentu, gdy w pozornie martwych patykach zaczyna�o pulsowa� �ycie. Najpierw nie�mia�o, jakby ukradkiem nabrzmiewa�y p�ki, by p�niej bezwstydnie ukaza� swoje wn�trze, z kt�rego bu�czucznie wystrzela�y li�cie i kwiaty. Zaczynamy na nowo - zdawa�y si� krzycze�. - Oto zn�w jeste�my, mimo i� zdawa�o si�, �e nas ju� nie ma.
Nordmann postanowi� zapisa� te impresje. By�y one dobrym t�em do wprowadzenia w�tku mi�o�ci dwojga ludzi. By� cz�owiekiem wra�liwym i dlatego opisy przyrody przeplatane perypetiami mi�osnymi pisa� z prawdziw� przyjemno�ci�. Przeci�gn�� si�, podszed� do lustra, uwa�nie przestudiowa� swoj� twarz (b�d� musia� zmieni� u�miech, bo te zmarszczki wok� oczu postarzaj� mnie) i zasiad� do s�owaka. Na ekranie widnia�a diagnoza: �Wiosn� wszystko jest mo�liwe - zdanie wymaga dookre�lenia. Skojarzenia pozytywne: dalszy rozw�j, witalno��, �wie�o��. Skojarzenia negatywne: zmiana, bunt�.
Istotnie - pomy�la� pisarz. - Je�li wszystko jest mo�liwe, to mo�liwy jest r�wnie� koniec Apostezjonu, a to przecie� nie jest mo�liwe. - Skrzywi� si� i wprowadzi� to zdanie do pami�ci r�wnoleg�ej s�owaka, do kt�rej dost�p mia� tylko on. Opisy przyrody zawiera�y najwi�cej niestosownych skojarze�, kt�re s�owak bezb��dnie wychwytywa�. W ko�cu pracowa� on wed�ug programu u�o�onego przez samego pisarza; programu wzbogacanego latami i doprowadzonego niemal do perfekcji. Dzi�ki pomocy s�owaka krytycy byli bezradni wobec dzie� pisarza, kt�re nadawa�y si� do program�w szkolnych bez �adnych przer�bek. Zapisa� szybko impresje sprzed chwili i ponownie nacisn�� klawisz z napisem: �Skojarzenia�. Nie mia� wielkiej nadziei, �e wejd� one do powie�ci, ale odk�d wyposa�y� s�owaka w pami�� r�wnoleg��, wszystkie odrzucone metafory, w�tki i zwroty akcji nie gin�y bezpowrotnie. Z tych odrzuconych element�w literackiego budulca zamierza� pisarz wznie�� konstrukcj� na sw�j w�asny prywatny u�ytek. Jednak to, co z pocz�tku mia�o by� niewinn� igraszk�, podniet� dla zrutynizowanego umys�u, stawa�o si� stopniowo g��wnym celem pracy. Pisarz formu�owa� swoje my�li coraz mniej ostro�nie, zwalaj�c ca�y ci�ar czujno�ci na s�owaka. Tote� powie�� posuwa�a si� do przodu niezwykle powoli, pojemno�� pami�ci r�wnoleg�ej za� musia�a by� ci�gle poszerzana.
Wieczorami, gdy mia� pewno��, �e nikt do niego nie zajrzy, wydobywa� zapisy z pami�ci r�wnoleg�ej, skleja� je starannie, rozwija� i uzupe�nia�. W ten spos�b powstawa�a druga powie��, a w�a�ciwie - antypowie��, zjadliwe zaprzeczenie tej pierwszej, jej karykatura, cho� w miar� rozwoju akcji i wi�zania kolejnych w�z��w ludzkiego dramatu - pisarz odnosi� coraz cz�ciej wra�enie, i� obie powie�ci karykaturuj� si� wzajemnie. I te wra�enia postanowi� notowa�. W ten spos�b, obok powie�ci i antypowie�ci, powstawa� zacz�� odautorski komentarz, kt�ry wkr�tce przybra� form� literackiego dziennika. Zapisywa� tam bowiem my�li dotycz�ce ju� nie tylko fikcyjnych postaci, ale �ywych ludzi i spraw dziej�cych si� naprawd�.
S�owak zn�w zdyskwalifikowa� opis przyrody. Pisarz si�gn�� po szklank� koktajlu orze�wiaj�cego i zacz�� pisa� drug� wersj�: ��ycie jest niezwyci�one, jak niezwyci�ona jest m�odo�� pot�nego Apostezjonu i jego nieugi�te d��enie do rozszerzania post�pu. Popatrzcie na suche ga��zie na przedwio�niu; pulsuje w nich �ycie, kt�re z wyt�sknieniem czeka na o�ywcze tchnienie wiosny, tak jak uciskane ludy czekaj� na wyzwolenie z p�t niewoli. Wiosna, to mo�liwo�ci dalszego rozwoju. Wiosna - to czas poryw�w serca. Ludzie, od wiek�w stanowi�cy cz�stk� niezmiennych, obiektywnych praw przyrody, zdo�ali je ujarzmi�, ale przecie� nie do tego stopnia, by wiosna przesta�a by� sezonem mi�o�ci. Irka sz�a przez las, zamy�lona g��boko...�
Pisanie przerwa� mu - �wiergot sygnalizatora wej�ciowego. Pisarz wy��czy� ekran i z oci�ganiem ruszy� w kierunku drzwi. By�o ju� ciemno. Dzisiejsza noc, jedna z pi�ciu nocy przed zawodami, nie by�a najlepsz� por� na niespodziewane odwiedziny, Nazje�d�a�o si� mn�stwo ludzi ze wszystkich zak�tk�w wyspy. Na pewno nie zabrak�o w�r�d nich temporyst�w, kt�rzy w sam raz nadawali si� na negatywnych bohater�w jego powie�ci.
- Kto tam? - zapyta� na wszelki wypadek.
- To ja, Wintage - us�ysza� przymilny g�os.
Przez twarz Nordmanna przebieg� grymas niech�ci, ale zaraz znikn��. Otworzy� drzwi.
- Nie przeszkadzam? - Wintage zlustrowa� szybko przedpok�j i nie czekaj�c na odpowied� przest�pi� pr�g.
- Nie, sk�d�e znowu! - zaprzeczy� Nordmann, zamykaj�c za nim starannie drzwi.
Wintage wszed� do przestronnej pracowni, rozejrza� si� raczej z nawyku ni� z ciekawo�ci i rzuci� zdawkowo:
- Wieczory s� coraz ch�odniejsze.
- Napijesz si� czego� rozgrzewaj�cego? - Nordmann stara� si� nada� swemu g�osowi nieco cieplejsze tony. Wintage by� krytykiem, kt�rego zdanie si� liczy�o.
- Ch�tnie. Masz koktajl siedemnasty?
- Mam. A mo�e piwa?
- Wiesz, nie mog� si� jako� do niego przyzwyczai�. Wol� tradycyjne napitki.
Pisarz uruchomi� dystrybutor spo�ywczy.
- Nad czym pracujesz? - Wintage podszed� do s�owaka, ale ekran by� pusty.
- Eee... Nic takiego! - Podszed� do dystrybutora, wzi�� dwie szklanki i jedn� z nich poda� Wintage�owi. - Nic powa�nego. Pisz�, �eby nie zardzewie�.
- No, no! - zaprotestowa� Wintage. - To si� tak zawsze m�wi, a potem szast-prast i dzie�o gotowe. Wy, tw�rcy, nie lubicie, gdy zagl�da si� wam do garnk�w. Doskona�y ten koktajl. - Wintage rozsiad� si� w fotelu. - Nie to, co te obrzydliwe napoje z powszechnej sieci dostawczej.
- Ty te� przecie� jeste� pod��czony do sieci specjalnej - zaoponowa� uprzejmie.
- No tak, ale ty masz wej�cie do sieci ekspert�w!
- Co za r�nica? - Wzruszy� ramionami.
- O, przepraszam! R�nica jest. Mo�e niewielka, ale jest. To si� od razu wyczuwa. - Poci�gn�� ma�y �yczek, zmru�y� oczy i mlasn�� z wyra�nym zadowoleniem. - W tym koktajlu jest taka szczeg�lna, szlachetna gorycz; tylko dla koneser�w.
Zapad�a chwila milczenia, kt�r� ponownie przerwa� Wintage:
- My�la�em, �e nie zastan� ci� w domu.
- Dlaczego? Nigdzie si� nie wybiera�em. Nie lubi� tych nocy przed zawodami. Nawet w mojej dzielnicy kr�c� si� wtedy r�ne podejrzane typki. W zesz�ym roku, w czasie jednej z takich nocy...
- My�la�em, �e b�dziesz na zebraniu - przerwa� mu Wintdge, patrz�c na niego uwa�nie.
- Na jakim zebraniu?
- Wysokiej Rady Ekspert�w.
- Nie ma dzisiaj posiedzenia rady.
- Jeste� pewien?
- Absolutnie! - rzek� z przekonaniem i si�gn�� do kalendarzyka. - Najbli�sze zebranie rady jest za dwa tygodnie.
- A wi�c co� si� sta�o! - rzek� Wintage z triumfem. - Przeczucie mnie nie myli�o.
- O czym ty m�wisz?
- W tej chwili w Pa�acu Centralnym odbywa si� jaka� wa�na narada.
- Sk�d wiesz?
- Ludzie m�wi�...
- To plotki - �achn�� si�. - Zwyk�e plotki i nic wi�cej!
- Albo zebranie �cis�ego prezydium. Co� si� szykuje, czuj� to, Wiktor!
- Nie przesadzaj! Na pewno bym co� wiedzia�. To ta noc tak dzia�a. Jutro rano b�dzie to, co zawsze.
- Jutro b�d� eliminacje do zawod�w.
- M�w ja�niej!
- Ludzie m�wi�, �e szykuj� si� du�e zmiany. Przeje�d�a�em obok pa�acu. Ca�y w �wiat�ach, a wok� pe�no spec�w i tebek�w. Czy to normalne?
- Nazje�d�a�o si� mn�stwo ludzi z wyspy i zza morza. Konieczne s� pewne �rodki bezpiecze�stwa. Pami�tasz przecie�, co dzia�o si� w zesz�ym roku?
- Tu chodzi o co� wi�cej. - Wintage popija� koktajl ma�ymi �ykami. - Ludzie m�wi�, �e zmiany obejm� tak�e kultur�. Kryteria, rozumiesz, zostan� odwr�cone. To co by�o przedtem dobre, teraz b�dzie z�e i na odwr�t.
- Bzdury! - przerwa� mu pisarz. Zacz�o w nim kie�kowa� niejasne prze�wiadczenie, �e jest delikatnie poci�gany za j�zyk, �e Wintage chce wydoby� z niego jaki� gest czy aluzj�, kt�r� m�g�by p�niej wykorzysta� do swoich cel�w. - Zwyk�e plotki. Dziwi� si� tylko, �e ty, wytrawny krytyk, r�wnie� im ulegasz. To ta noc... Wszystkim nam daje si� we znaki.
- Tak my�lisz?
- Mhmmm - mrukn�� niech�tnie. - Jutro b�dziesz my�la� tak samo. Dlaczego to, co dobre, mia�oby by� z�e i na odwr�t? Dobre - to dobre, a z�e - to z�e! - Nordmann czu� rosn�ce poirytowanie. Czy�by kto�... Nie, to niemo�liwe. Nikt nie m�g� z�ama� szyfru s�owaka.
- Powiedzmy... - W g�osie Wintage�a zabrzmia�y dwuznaczne nuty.
- Mo�e jeszcze jeden koktajl?
- Nie, dzi�kuj�. - Wintage potrz�sn�� g�ow�. - Ten by� doskona�y, ale na dzi� wystarczy. Nie m�g�bym zasn��, zreszt� i tak dzisiaj mia�bym ze snem trudno�ci. - Wsta� i odstawiaj�c pust� szklank�, doda�: - My�l�, �e si� zobaczymy? Je�li nie przed zawodami, to w ich trakcie. B�d�, jak zwykle, w sektorze pracownik�w kultury.
- Nie wiem... - odpar� Nordmann z wahaniem. - Nie przepadam za takimi widowiskami. Wiem, �e s� potrzebne, ale...
- Twoja nieobecno�� mo�e by� r�nie komentowana. Po starej przyja�ni radz� ci pojawi� si�, cho�by na kr�tko. Zw�aszcza �e b�d� to chyba, ostatnie zawody na Apostezjonie.
- Co� ty powiedzia�? - Pisarz odwr�ci� si� gwa�townie. - Sk�d to wiesz?
- Ludzie m�wi�, Wiktor. - Wzruszy� ramionami. - Plotki kr���... Do zobaczenia.
Gdy wyszed�, Nordmann przez d�ug� chwil� patrzy� z progu na jego nikn�c� w mroku sylwetk�. P�niej zamkn�� starannie drzwi i wr�ci� pospiesznie do gabinetu. Zasiad� przed wideofonem i zacz�� nerwowo naciska� klawisze.
Ekran urz�dzenia rozja�ni� si� zielonkaw� po�wiat�.
- Z profesorem Nemeczkiem! - rzuci� do mikrofonu.
- Nie ma go w domu - odpar� automat. - Czy co� przekaza�?
Pisarz przerwa� po��czenie i ponownie nacisn�� klawisze:
- Z doktorem Virno!
- Nie ma go w domu - g�os automatu by� r�wnie ciep�y jak poprzednio. - Kto m�wi i jak� przekaza�...
Pisarz znowu przerwa� po��czenie i rzuci� si� na oparcie fotela. Przez chwil� bezmy�lnie studiowa� abstrakcyjne wzory na suficie, po czym zn�w zacz�� naciska� klawisze.
- Czy mog� m�wi� z Genera�em?
- Niestety - odezwa�a si� m�oda przystojna adiutantka. - Genera� nie mo�e z panem rozmawia�. Czy co� przekaza�? - Nordmann dostrzeg� jej sp�oszony wzrok, mimo i� stara�a si� by� naturalna.
- Nie, nie! - zaprzeczy� pospiesznie. - To nic wa�nego. Dobranoc! - przerwa� po��czenie i zacz�� chodzi� po gabinecie. Czy to mo�liwe, aby zebranie Rady Ekspert�w odby�o si� bez niego? To by przecie� znaczy�o, �e... - Pisarz poczu� mrowienie sk�ry i jaki� ch��d zbieraj�cy si� powoli wok� serca. - To przecie� mo�e by� zbieg okoliczno�ci. Tak! Zwyk�y zbieg okoliczno�ci. Nemeczek i Virno mogli gdzie� p�j��, a Genera�? C�, Genera� jest ci�gle zaj�ty. A je�li ten Wintage co� zw�szy�? Ale dlaczego ja? Dlaczego? Przecie� zawsze wiernie... Ja nigdy nic takiego... Spok�j, spok�j... Trzeba si� uspokoi�. - Za�y� pastylk� tonizuj�c� i popi� resztk� koktajlu. - To ta okropna noc. W �wietle dnia wszystko wygl�da inaczej. Trzeba zasn��, aby... A je�li to co� powa�nego. Je�li w nocy przyjd�?
Podrepta� do przedpokoju. Za�o�y� staro�wieck� kurtk�, szczelnie j� zapinaj�c. Zamkn�� starannie drzwi i wsiad� do ekwipartu.
- Pa�ac Centralny - powiedzia� do mikrofonu automatycznego pilota. Pojazd ruszy� i po chwili osi�gn�� szybko�� podr�n�.
Ekwipart mija� bezludne przecznice, roz�wietlane od czasu do czasu sygnalizatorami dystrybutor�w spo�ywczych. Dzielnica by�a spokojna; o tej porze jej stali mieszka�cy spali snem sprawiedliwych. Wkr�tce jednak pojazd wjecha� w ulice centralne. Pisarz zauwa�y�, �e patrole spec�w kr��y�y g�ciej ni� zazwyczaj, cho� ich widok w nocy nie by� niczym szczeg�lnym. Ekwipart�w prywatnych i komunalnych te� zreszt� by�o wi�cej ni� zwykle: by�a to przecie� jedna z ostatnich nocy przed zawodami - czas zabawy.
Kilka minut p�niej pojazd zajecha� na parking ko�o Pa�acu Centralnego. Pisarz wygramoli� si� z fotela i skierowa� si� do frontowego wej�cia. Okaza�a budowla by�a rz�si�cie o�wietlona. A wi�c jednak... Przeszy� go dreszcz niepokoju. Wszed� do �rodka i w�wczas zast�pi� mu drog� m�ody, nienagannie ubrany tebek. Pisarz wyci�gn�� sta�� przepustk� i machn�� ni� niedbale. Tebek wzi�� dokument do r�ki, obejrza� go starannie i powiedzia�:
- Te przepustki s� dzisiaj niewa�ne, przyjacielu.
IV
W nadchodz�cym sezonie letnim zarzucamy wreszcie tradycyjny makija� d�oni. Eleganckie panie nosz� d�onie dyskretnie naturalne. Je�li �y�y prze�wituj� przez sk�r�, mo�emy je lekko przypudrowa�, ale bez przesady! W lecie nosi� si� b�dzie ods�oni�te uszy. Makija� te� dyskretny: najwy�ej kilka poci�gni�� tuszu i nic wi�cej!
Ubrania, ubrania... Mo�na nosi� wszystko, ale najbardziej modne b�d� jak zwykle jednorazowe kombinezony: przewiewne, funkcjonalne, higieniczne i kolorowe. Kolory - dopasowane do temperamentu: pastelowe dla natur uczuciowych, zimne - dla natur bardziej ch�odnych emocjonalnie. Dobranie w�a�ciwego koloru ubrania oszcz�dzi ci nieporozumie� w centrach integracyjnych. Kroje kombinezon�w - dowolne, lecz najbardziej awangardowe s� ju� jakby pass�. Tak wi�c nadal moda jest zr�nicowana: dla ka�dego co� dobrego.
Eleganckie panie pami�taj� o trzech zasadach: unikanie przesady, wdzi�k, staranne dobieranie dodatk�w, a nade wszystko - u�miech, u�miech, kt�ry jest niezb�dnym dodatkiem do ka�dego eleganckiego stroju.
��wiat Kobiet - miesi�cznik kulturalno-obyczajowy�, nr 4/529, �K�cik mody�.
Szed� ledwie widoczn� w mroku �cie�k�, a za nim pos�usznie drepta�a Berta. By� ju� p�ny wiecz�r. �cie�ka raz po raz gin�a w zaro�lach, ale Wargacz szed� bez wahania. Ugina� si� pod ci�k� wi�zk� chrustu, kt�ry wsp�lnie z Bert� nazbiera� w pobliskim, zapuszczonym parku. Na szyi dynda�a mu stara, wypchana torba.
- Nie m�g�by� mieszka� gdzie� bli�ej? - zapyta�a p�aczliwie Berta.
Wargacz przystan��, obejrza� si� i wyplu� skr�ta, kt�ry zacz�� ju� parzy� wargi.
- Zamknij si�, babo! - mrukn��. - Przecie� wiesz, �e to ju� niedaleko.
- Za dwa marne przydzia�y wlec si� taki kawa�! - narzeka�a. - Chyba g�upia jestem albo mi co� zada�e�...
- Chyba jednak jeste� g�upia - stwierdzi� lakonicznie i poprawiwszy wi�zk� chrustu ruszy� dalej.
Zaro�la rozst�pi�y si� i na niewielkiej wolnej przestrzeni zamajaczy�y kontury jakiego� budynku. Przystan�� i uwa�nie zlustrowa� budynek. Nigdzie nie dostrzeg� �adnego �wiat�a, a cisz� zak��ca�y jedynie przyt�umione drzewami odg�osy wielkiego miasta i przyspieszony oddech Berty.
- Zosta� tutaj - powiedzia� i nie czekaj�c na jej reakcj� znikn�� wewn�trz budynku. Wej�cie do swojej kryj�wki wola� otwiera� bez �wiadk�w. Nie chcia�, by kto� postronny wiedzia�, w jaki spos�b zosta�o zamaskowane. Nawet Berta, kt�ra by�a na tyle g�upia, �e Wargacz darzy� j� czym� w rodzaju zaufania. Przebywa� w�r�d lovitt�w blisko rok. Prowadzi� ich tryb �ycia, m�wi� ich j�zykiem, spa� z ich kobietami, jakby by� jednym z nich. Dobrze pozna� to �rodowisko. Na tyle dobrze, by mimo swojej silnej pozycji nie zaniedba� koniecznych �rodk�w ostro�no�ci.
Kryj�wka mie�ci�a si� w na wp� zrujnowanym domku, kt�rego pierwotnego przeznaczenia nikt nie pami�ta� ani nawet nie stara� si� pami�ta�. Mo�e mieszkali tu jacy� ludzie? A mo�e by�o tu kiedy� jakie� biuro? Jakie to mia�o dzisiaj znaczenie? Wargacz strzykn�� �lin� na zapaskudzon� pod�og� korytarza i zszed� do piwnicy. Parter i strych nie nadawa�y si� do zamieszkania. Tylko w lecie, gdy pada�o, szuka�y tam schronienia przygodne parki, kt�re Wargacz bezlito�nie p�oszy�, je�li akurat znajdowa� si� w pobli�u. Kryj�wk� urz�dzi� sobie w jednym z piwnicznych pomieszcze�. Wej�cie do niej zamaskowa� tak umiej�tnie, �e nawet wprawne oko tebeka mia�oby k�opoty z odnalezieniem w�a�ciwej drogi. Jedyn� zewn�trzn� oznak�, kt�ra mog�aby wskazywa�, �e ruiny bywaj� zamieszkane, by� dym wydobywaj�cy si� z blaszanej rury tu� przy fundamentach. Ale dym ten ukazywa� si� jedynie w porach, kt�re Wargacz uzna� za stosowne do przyrz�dzania gor�cego posi�ku. A do jedzenia, trzeba to powiedzie� otwarcie, nie przywi�zywa� specjalnej wagi. Jad�, kiedy by� g�odny i kiedy zarazem mia� pod r�k� co�, co mog�o �w g��d zaspokoi�. Nie by�y to wi�c pory regularne.
Zrzuci� chrust za progiem i zapali� �wieczk�. W jej p�omieniu ukaza�o si� skromne wn�trze: prycza, na kt�rej le�a�y w bez�adzie przybrudzone koce i poduszka bez poszwy, �elazny piecyk sklecony z resztek jakiego� urz�dzenia, dwa krzes�a z po�amanymi oparciami oraz stolik, na kt�rym sta�y puste puszki �ywno�ciowe, talerz z resztkami jedzenia i kilka wyszczerbionych szklanek, zapewne �ci�gni�tych z kt�rego� z dystrybutor�w spo�ywczych. W k�cie sta� kubek na odpadki, kt�ry jednak nie by� przepe�niony, �mieci bowiem wala�y si� g��wnie po pod�odze, a tu� obok znajdowa� si� staro�wiecki zlew: z nieszczelnego kranu miarowo kapa�a woda. Obrzuci� szybkim spojrzeniem pomieszczenie; wszystko by�o na swoim miejscu. Zdj�� z szyi torb� i rzuci� j� w k�t, po czym wyj�� zza pazuchy zawini�tko, zwa�y� je w r�ce i schowa� do pud�a pod prycz�. Z zewn�trz dobieg� go g�os Berty. Przez twarz przelecia� mu grymas ni to u�miechu, ni zniecierpliwienia. Zapali� drug� �wieczk� i wyszed�.
Stan�� w progu i os�aniaj�c p�omyk �wiecy od leniwych podmuch�w wiatru rzuci� w ciemno��:
- Mo�esz ju� wej��.
- My�la�am, �e ju� o mnie zapomnia�e�! Sta�am tu hektar czasu, a ciebie gdzie� wci�o! - Berta zmierza�a do budyneczku drobnymi krokami. - Po�wie� mi, bo nic nie widz�!
Wargacz zignorowa� jej zrz�dzenie i skoro tylko pojawi�a si� w zasi�gu �wiat�a, ruszy� przodem.
- Uwa�aj! - powiedzia� p�g�osem. - Tu jest zwalona belka i zaraz za ni� kto� napaskudzi�. Jak wdepniesz, to si� rozjedziesz.
- Nie m�g�by� tego sprz�tn��! - Berta przy�o�y�a chusteczk� do nosa. - Chyba mam �wira, �e si� z tob� zadaj�! Za ten smr�d do�o�ysz mi jeszcze jeden przydzia�. Chyba �e natychmiast tu posprz�tasz.
- Zamknij si�, babo, i nie miel ozorem po pr�nicy. Te g�wna to zapora dla nieproszonych go�ci. A u mnie nie �mierdzi. Zmajstrowa�em dobr� wentylacj�.
Odpowiedzia�o mu tylko gniewne sapni�cie Berty.
Gdy weszli do kryj�wki, Berta rzuci�a si� z ulg� na prycz� i zdj�a niezbyt wygodne buty.
- Nie rozwalaj si� - rzek� Wargacz. - Rozpal w piecyku, a ja przygotuj� co� do picia. Musimy obla� m�j dzisiejszy po��w. No, do roboty! - ponagli� j�.
Berta, zrezygnowana, zwlok�a si� z pryczy i pochyli�a nad piecykiem. Wargacz tymczasem zgarn�� ze sto�u cz�� puszek, kt�re z brz�kiem potoczy�y si� po pod�odze. Przetar� z grubsza dwie szklanki, postawi� je na stole i si�gn�� do torby. Wyj�� z niej ledwie napocz�t� puszk� �ywno�ciow� i postawi� na piecyku, a potem wyj�� butelk� i potrz�sn�� ni� mocno. Odpowiedzia� mu znajomy bulgot. U�miechn�� si�, potar� zaro�ni�ty siwo-rud� szczecin� podbr�dek i wprawnie odkorkowa� butelk�.
- Napijesz si�?
- G�upie pytanie! - obruszy�a si� Berta. - Na trze�wo nie da�abym rady nawet za dziesi�� zasmarkanych przydzia��w. Lej, Wargacz, i nie pytaj, bo mnie zaraz cholera trza�nie, �e da�am si� nam�wi�. S�abo�� mam do ciebie, czy co? Lej, Wargacz! Za to nasze zasrane �ycie.
Wargacz rozla� w�dk� i poda� jedn� szklank� Bercie:
- Pij, ma�a, pij. Byle nie na smutno. Pijmy za to, co przyniesie przysz�o��. - Wychyli� zgrabnie szklank�, po czym otrz�sn�� si� niby pies wyj�ty z zimnej wody. Berta pi�a ma�ymi �ykami, za ka�dym razem krzywi�c si� okropnie:
- Nie znosz� go�dy - stwierdzi�a stanowczo. - A ten samogon nie jest nawet dobrze oczyszczony. - Spojrza�a z pogard� na butelk�. - Na dzisiejszy wiecz�r m�g�by� skombinowa� co� ekstra.
- Dlaczego nie bierzesz pastylek? - zapyta� ironicznie. - Nie maj� smaku ani nie zostawiaj� kaca, a skutek ten sam.
- Dobrze wiesz, dlaczego. Jestem sp�ukana. Te twoje trzy przydzia�y przeznacz� na pastylki, �eby� wiedzia�.
- Dwa - sprostowa�.
- Co dwa?
- Dwa przydzia�y, a nie trzy. Taka by�a umowa. - Wargacz wsta�, przemiesza� zawarto�� puszki �ywno�ciowej i grza� r�ce nad piecykiem.
Berta odstawi�a szklank� z resztk� alkoholu i wyci�gn�a si� na pryczy:
- Za trzy przydzia�y b�dziesz m�g� mnie dmucha� jak chcesz. Za dwa - tak, jak ja chc�. No, co ty na to?
- Dwa.
- G�upiec. - Wzruszy�a ramionami i zacz�a zdejmowa� buty.
- Zjesz co�? - Wargacz znowu zacz�� miesza� zawarto�� puszki �ywno�ciowej.
- A co masz?
- Nie wiem. Etykieta gdzie� odpad�a. - Zagarn�� �y�k� i spr�bowa� zawarto�ci. - Dobre, ca�kiem dobre.
- �wie�e? - zapyta�a rzeczowo.
- �wie�e.
- To daj mi troch�. Przecie� tej twojej trucizny nie mo�na pi� na sucho.
Wargacz znowu nape�ni� szklanki, postawi� puszk� z paruj�c� zawarto�ci� na krzese�ku przy pryczy, poda� Bercie szklank� i �y�k�, a sam przyci�gn�� sobie drugie krzese�ko.
- No, to sit gloria transit mundi - zasalutowa� jej szklank� i wychyli� ca�� zawarto��. Berta spojrza�a na niego zaskoczona i te� wypi�a wszystko jednym haustem. Zatka�o j� troch�, ale z�apa�a powietrze ju� po pierwszym k�sie potrawy, po kt�r� �apczywie si�gn�a.
- Ty jak co� powiesz, Wargacz, to nie mo�na si� po�apa�; kpisz, czy o drog� pytasz. - Wyraz zaskoczenia nie zd��y� opu�ci� jej twarzy. - Co powiedzia�e�?
- Nic takiego, dziecinko. - Te� przek�si� solidnie. - Przypomnia�y mi si� dawne czasy. Teraz to niewa�ne. Jeszcze po jednym?
- Nie tak szybko! - zmitygowa�a go. - Ur�niemy si�. A opr�cz tego jutro musz� by� w szwungu. Wiadomo - nied�ugo zawody. Nie b�d� musia�a k��ci� si� o marne trzy przydzia�y. To dla mnie �niwa.
- Dla mnie te�. Jedz, bo wystygnie. - Wsta� i ponownie nape�ni� szklanki.
- Nie chce mi si� je��. - Wzi�a szklank� z r�k Wargacza. - To ju� ostatnia kolejka - zastrzeg�a si�.
- Jak chcesz - wzruszy� ramionami.
- Gdzie jutro b�dziesz?
- Jeszcze nie wiem. Pewnie tam, gdzie zwykle.
- Wargacz, Wargacz... Zamiast �