3659
Szczegóły |
Tytuł |
3659 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3659 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3659 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3659 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Gene Wolfe
Cie� Kata
przek�ad : Arkadiusz Nakoniecznik
1. 2. 3. 4. 5. 6. 7. 8. 9. 10. 11. 12. 13. 14. 15. 16. 17. 18. 19.
Tysi�czne stulecia w twoim spojrzeniu
Jak wiecz�r mijaj�cy;
Stra�nik sko�czy� swoj� s�u�b�
Wraz ze wschodz�cym s�o�cem.
Zmartwychwstanie i �mier�
Jest zupe�nie mo�liwe, i� ju� w�wczas niejasno przeczuwa�em, co spotka
mnie w przysz�o�ci. Wznosz�ca si� przed nami zardzewia�a, zamkni�ta na
g�ucho brama, z nanizanymi na ostre blanki strz�pami wilgotnej mg�y,
pozostaje mi do dzisiaj w pami�ci jako symbol mojego wygnania. Dlatego
rozpoczynam moj� relacj� w�a�nie od p�ywackiej eskapady przez Gyoll,
podczas kt�rej ja, Severian, ucze� w konfraterni kat�w niemal uton��em.
- Stra�nik gdzie� sobie poszed� - powiedzia� m�j przyjaciel Roche do
Drotte'a, kt�ry sam zd��y� ju� to zauwa�y�.
Ma�y Eata zaproponowa� niezbyt pewnym g�osem, �eby�my okr��yli bram�.
Jego szczup�e, pokryte piegami rami� wskazywa�o na ci�gn�cy si� tysi�cami
stadi�w mur przecinaj�cy miasto i wspinaj�cy si� na wzg�rze, gdzie ��czy�
si� z niebotycznymi bastionami Cytadeli. Kiedy�, du�o p�niej, mia�em
przeby� t� drog�.
- Mieliby�my przej�� przez mur? Natychmiast trafiliby�my do mistrza
Gurloesa.
- Ale dlaczego nie ma stra�nika?
- Niewa�ne - Drotte zastuka� w przerdzewia�e pr�ty. - Eata, spr�buj,
czy uda ci si� przecisn��.
Drotte by� naszym kapitanem, tote� Eata bez s�owa prze�o�y� nog� i r�k�
na drug� stron�. Ju� po chwili sta�o si� oczywiste, �e nic wi�cej nie uda
mu si� osi�gn��.
- Kto� idzie - szepn�� ostrzegawczo Roche. Drotte wyszarpn�� Eat�
spomi�dzy pr�t�w.
Obejrza�em si� za siebie. W perspektywie ulicy ko�ysa�y si� przy
akompaniamencie st�umionych rozm�w i szelestu krok�w migotliwe latarnie.
Chcia�em rzuci� si� do ucieczki, ale Roche da� znak d�oni�, bym tego nie
czyni�.
- Widz� halabardy - powiedzia�.
- My�lisz, �e to wracaj� stra�e?
Potrz�sn�� g�ow�.
- Jest ich zbyt wielu.
- Co najmniej tuzin - dorzuci� Drotte.
Czekali�my ci�gle jeszcze mokrzy po k�pieli w Gyoll. Gdzie� w
najg��bszych zakamarkach mego umys�u stoimy tam do tej pory, dr��c z
ch�odu. Tak jak wszystko, w niezniszczalne d��y do samozag�ady, tak i te
najbardziej nawet ulotne chwile powracaj� wci�� na nowo, nie tylko w mojej
pami�ci (z kt�rej nic nie jest w stanie znikn��), ale tak�e w biciu serca
i mrowieniu sk�ry na g�owie, odradzaj�c si� tak samo, jak ka�dego ranka w
przenikliwych d�wi�kach fanfar odradza si� nasza Wsp�lnota.
Jak wkr�tce zobaczy�em w ��tym, pe�gaj�cym �wietle latarni, zbli�aj�cy
si� ludzie nie mieli na sobie zbroi; mieli za to halabardy, jak powiedzia�
Drotte, a opr�cz tego topory i s�kate kije. Za pasem ich dow�dcy b�yszcza�
d�ugi, obosieczny sztylet. Jednak du�o bardziej od sztyletu zainteresowa�
mnie masywny klucz wisz�cy na jego szyi; wygl�da� dok�adnie tak, jak
powinien wygl�da� klucz pasuj�cy do pot�nego zamka bramy.
Ma�y Eata dr�a� z niepokoju; w�a�nie wtedy dow�dca dostrzeg� nas i
uni�s� latarni� nad g�ow�.
- Chcemy wej�� do �rodka - odezwa� si� Drotte. By� wy�szy od tamtego,
ale uda�o mu si� nada� swojej ciemnej twarzy wyraz szacunku i niepewno�ci.
- Dopiero o �wicie - odburkn�� dow�dca halabardnik�w. - Lepiej
wracajcie do domu.
- Panie, stra�nik obieca� nas wpu�ci�, ale gdzie� sobie poszed�.
- W nocy tu nie wejdziecie. - M�czyzna po�o�y� d�o� na r�koje�ci
sztyletu i post�pi� krok w nasz� stron�. Przez moment obawia�em si�, �e
odgad�, kim jeste�my.
Drotte cofn�� si�, maj�c nas ca�y czas za plecami.
- Kim jeste�, panie? Nie macie mundur�w...
- Jeste�my ochotnikami - odpar� jeden z nich. - Chronimy naszych
zmar�ych.
- Wi�c mo�ecie nas wpu�ci�.
Dow�dca zd��y� ju� si� od nas odwr�ci�.
- Nie mo�e tu by� nikogo opr�cz nas - stwierdzi� tonem nie znosz�cym
sprzeciwu. Klucz zazgrzyta� w dawno nie oliwionym zamku i brama z
przera�liwym skrzypieniem uchyli�a si� nieco. Nim ktokolwiek zd��y� go
powstrzyma�, Eata rzuci� si� w w�ski otw�r. Kto� zakl�� g�o�no, za�
dow�dca z jeszcze dwoma lud�mi ruszyli w pogo�, ale by� on dla nich zbyt
szybki. Widzieli�my jego jasn� g�ow� i po�atan� koszul� przemykaj�c�
mi�dzy pozapadanymi grobami posp�lstwa. Po czym lata znikn�� w�r�d
wysokich, marmurowych obelisk�w w zamo�niejszej cz�ci cmentarza. Drotte
chcia� pop�dzi� za nim, ale dwaj m�czy�ni chwycili go mocno za ramiona.
- Musimy go znale��! Nie tkniemy waszych zmar�ych.
- Wi�c czego tutaj szukacie? - zapyta� jeden z ochotnik�w.
- Zi� - odpar� Drotte. - Jeste�my pomocnikami medyk�w. Zbieramy zio�a
dla chorych.
Uzbrojony w halabard� m�czyzna przyjrza� mu si� dok�adniej. Kiedy
cz�owiek, kt�ry otworzy� bram� rzuci� si� w pogo� za Eat�, upu�ci� swoj�
latarni� i teraz jedyne o�wietlenie stanowi�y niemrawe p�omienie
pozosta�ych kagank�w. W ich przyt�umionym blasku twarz ochotnika wygl�da�a
g�upio i niewinnie. Przypuszczam, �e zarabia� na �ycie wynajmuj�c si� do
r�nych, niezbyt skomplikowanych prac.
- Wiesz z pewno�ci�, �e niekt�re gatunki leczniczych zi� maj�
najwi�ksz� moc tylko wtedy, gdy zbiera si� je na cmentarzu przy �wietle
ksi�yca - ci�gn�� dalej Drotte. - Wkr�tce nadejd� pierwsze przymrozki i
zabij� wszystkie ro�liny, ale przedtem nasi chlebodawcy musz� mie� gotowe
zapasy na zim�. W�a�nie dlatego kazali nam dzisiaj przyj�� tutaj.
- Nie macie work�w, do kt�rych mogliby�cie je zbiera�.
Do dzisiaj podziwiam Drotte'a za to, co wtedy uczyni�, wyj�� mianowicie
z kieszeni kawa�ek najzwyklejszego sznurka i powiedzia�:
- Mamy wi�za� je od razu w p�czki, �eby pr�dzej wysch�y.
- Rozumiem - mrukn�� ochotnik. By�o oczywiste, �e nic nie rozumie.
Roche i ja przysun�li�my si� nieco bli�ej uchylonej bramy.
Drotte natomiast odst�pi� krok wstecz.
- Skoro nie chcesz nas wpu�ci�, �eby�my nazbierali zi�, to b�dzie
lepiej, je�li st�d p�jdziemy. Zreszt� w�tpi�, czy uda�oby nam si� znale��
teraz tego ch�opca.
- Nie, nie odchod�cie. Musimy go odszuka�!
- Niech b�dzie - zgodzi� si� z oci�ganiem Drotte i weszli�my do
�rodka, a ochotnicy za nami.
Niekt�rzy twierdz�, �e ca�y rzeczywisty �wiat zosta� stworzony przez
nasz umys�, bowiem naszym post�powaniem rz�dz� jak najbardziej sztuczne
kategorie, kt�rym podporz�dkowujemy wszystkie, najmniej nawet istotne
rzeczy i zjawiska, du�o mniej wa�kie i znacz�ce ni� s�owa, kt�rymi je
nazywamy. Po raz pierwszy poj��em intuicyjnie t� zasad� w�a�nie tamtej
nocy, gdy us�ysza�em za sob� zgrzyt zamykanej bramy.
- B�d� str�owa� przy mojej matce - powiedzia� jeden z tych, kt�rzy do
tej pory nie odezwali si� ani s�owem. - Zmarnowali�my mas� czasu. Mogli j�
ju� dawno przenie�� nie wiadomo gdzie.
Kilku innych mrukn�o potwierdzaj�co i grupa zacz�a si� rozprasza� -
jedna latarnia skr�ci�a w lewo, a druga w prawo. My, wraz z pozosta�ymi
ochotnikami ruszyli�my g��wn� alej� (t� sam�, kt�r� szli�my zawsze
w�wczas, gdy chcieli�my dotrze� do zasypanego gruzami wy�omu w murach
Cytadeli).
Moj� natur�, rado�ci� i przekle�stwem zarazem jest to, �e nigdy niczego
nie zapominam. Ka�de grzechocz�ce uderzenie �a�cucha i ka�dy po�wist
wiatru, ka�dy widok, zapach i smak pozostaj� nie zmienione w mojej pami�ci
i chocia� wiem, �e jest to cecha w�a�ciwa tylko mnie jednemu, to nie
potrafi� sobie wyobrazi�, jak mo�e by� inaczej, jak mo�na nie pami�ta�
czego�, po co wystarczy tylko si�gn�� nieco g��biej i dalej ni� po
wydarzenia ostatniego dnia... Widz� teraz wyra�nie, jak idziemy przed
siebie bielej�c� w ciemno�ci alej�: by�o zimno, a robi�o si� wraz zimniej,
nie mieli�my �wiat�a, za� znad Gyoll zaczyna�y nap�ywa� coraz g�stsze
zwa�y mg�y. Ptaki, kt�re przylecia�y specjalnie po to, �eby sp�dzi� noc w
g�stych ga��ziach pinii i cyprys�w przenosi�y si� niespokojnie z drzewa na
drzewo. Pami�tam dotkni�cie moich d�oni, gdy rozciera�em nimi zzi�bni�te
ramiona, �wiat�o latarni migaj�ce od czasu do czasu mi�dzy nagrobkami,
zapachy �agodny rzeki, osiadaj�cy wraz z mg�� na mojej koszuli i ostry,
natarczywy �wie�o wzruszonej ziemi. Tego dnia, zapl�tawszy si� w
zdradzieckie p�tle wodorost�w niemal uton��em w nurtach rzeki; tej nocy
zacz��em stawa� si� m�czyzn�.
Rozleg� si� strza�; jeszcze nigdy w �yciu nic takiego nie s�ysza�em ani
nie widzia�em - fioletowa b�yskawica rozdzieraj�ca ciemno�� niczym
potwornych rozmiar�w klin, po kt�rego usuni�ciu czarna kurtyna zasuwa si�
z g�uchym �oskotem gromu. Gdzie� w oddali z pot�nym trzaskiem run��
obalony pos�g, po czym zapad�a cisza... Wszystko doko�a zdawa�o si�
rozp�ywa�... Pop�dzili�my przed siebie w kierunku, z kt�rego zacz�ty
dobiega� pomieszane okrzyki. W pewnej chwili us�ysza�em przera�liwy zgrzyt
stali, jakby kto� trafi� ostrzem halabardy w jeden z kamiennych pomnik�w.
Bieg�em zupe�nie nieznan� mi �cie�k� (w ka�dym razie tak� si� wtedy
wydawa�a) wij�c� si� zygzakiem mi�dzy nagrobkami i szerok� ledwie na tyle,
�eby dwaj ludzie mogli zej�� ni� rami� w rami� do czego� w rodzaju ma�ej
dolinki. W g�stniej�cej mgle widzia�em tylko ciemna sylwety grobowc�w po
jej obu stronach. I wtedy �cie�ka umkn�a spode mnie tak nagle, jakby kto�
wyszarpn�� mi j� spod n�g - przypuszczam, �e po prostu nie zauwa�y�em
nag�ego zakr�tu. Rzuci�em si� w bok, �eby unikn�� zderzenia z ogromnym
obeliskiem, kt�ry wyr�s� tu� przede mn� i z ca�ym impetem wpad�em na
m�czyzn� ubranego w czarny, si�gaj�cy do ziemi p�aszcz.
Sta� niczym drzewo, si�a uderzenia zbi�a mnie z n�g i pozbawi�a tchu w
piersi. Us�ysza�em wymamrotane pod nosem przekle�stwo, a potem kr�tki,
�wiszcz�cy odg�os, jaki wydaje wysuwana z pochwy bro�.
- Co to by�o? - zapyta� jaki� g�os.
- Kto� wpad� na mnie. Znikn��, ktokolwiek to by�. Le�a�em bez ruchu.
- Ods�o�cie lamp� - poleci� trzeci g�os, nale��cy bez w�tpienia do
kobiety. Przypomina� �agodne gruchanie go��bicy, ale by�o w nim tak�e
ponaglenie i niepok�j.
- Rzuc� si� na nas jak stado dzikich ps�w, madame - odpar� ten, na
kt�rego upad�em.
- I tak tego nie unikniemy. S�ysza�e� przecie�, �e Vodalus wystrzeli�.
- Powinno ich to raczej odstraszy�.
- �a�uj�, �e w og�le to zabra�em - powiedzia� ten, kt�ry odezwa� si�
jako pierwszy, z akcentem, po kt�rym tylko dzi�ki memu ma�emu
do�wiadczeniu i m�odemu wiekowi nie rozpozna�em od razu arystokraty. - To
�le, �e musieli�my tego u�y� w starciu z takim przeciwnikiem.
M�wi�c to zbli�a� si� do mnie i po chwili mog�em go ju� dojrze� - by�
wysoki, szczup�y i nie mia� �adnego nakrycia g�owy. Stan�� tu� przy
pot�nie zbudowanym m�czy�nie, z kt�rym si� zderzy�em. Trzecia posta�,
ca�a spowita w czer�, musia�a by� t� kobiet�. Si�a uderzenia pozbawi�a
mnie nie tylko tchu w piersi, ale i niemal wszystkich si�, zdo�a�em jednak
przetoczy� si� za pobliski pomnik i z bezpiecznego ukrycia obserwowa�em
to, co si� dzia�o przede mn�.
M�j wzrok zd��y� ju� przyzwyczai� si� do ciemno�ci, dzi�ki czemu mog�em
dostrzec przypominaj�c� kszta�tem serce twarz kobiety oraz zauwa�y�, �e
by�a niemal r�wnie wysoka jak szczup�y m�czyzna, kt�rego nazwa�a imieniem
Vodalus. Drugi z m�czyzn tymczasem gdzie� znikn��, ale wkr�tce us�ysza�em
jego g�os.
- Wi�cej liny - za��da�. S�dz�c po tym, jak doskonale go s�ysza�em,
znajdowa� si� nie wi�cej ni� krok lub dwa od mojej kryj�wki, chocia�
roztopi� si� w ciemno�ci r�wnie dok�adnie, jak topi si� wrzucona w
szalej�cy ogie� �wieca. Dopiero po chwili dostrzeg�em co� ciemnego,
poruszaj�cego si� tu� przy stopach Vodalusa; by� to kaptur jego
towarzysza. M�czyzna zeskoczy� po prostu do wykopanej w ziemi dziury.
- Co z ni�?
- �wie�a jak kwiat, madame. Nie ma obawy, prawie nie cuchnie. -
Wyskoczy� na g�r� ze zr�czno�ci�, o jak� bym go nie pos�dza�. - Chwy�
teraz za jeden koniec, panie, a ja za drugi i wyci�gniemy j� jak marchew.
Kobieta powiedzia�a co�, czego nie dos�ysza�em, a na co szczuplejszy
m�czyzna odpar�:
- Nie musia�a� tutaj przychodzi�, Theo. Ale jak by to wygl�da�o, gdybym
ja nie bra� w tym udzia�u?
On i drugi m�czyzna zaparli si� mocno nogami - poci�gn�li i
zobaczy�em, jak u ich st�p pojawia si� co� bia�ego. W chwili, kiedy
schylili si�, �eby to podnie��, niczym pod dotkni�ciem czarodziejskiej
r�d�ki amschaspanda mg�a zawirowa�a i rozst�pi�a si�, przepuszczaj�c
zielonkawy promie� ksi�yca. Na ziemi le�a�o cia�o kobiety. Niegdy� ciemne
w�osy zakrywa�y w nie�adzie cz�� bladej twarzy; mia�a na sobie d�ug�
szat� z jakiego� jasnego materia�u.
- Tak jak ci m�wi�em, panie - odezwa� si� mimowolny sprawca mojego
upadku - dziewi�� razy na dziesi�� nie ma �adnych problem�w. Teraz musimy
j� ju� tylko przenie�� przez mur.
W chwili, kiedy sko�czy�, us�ysza�em czyj� krzyk. Trzej ochotnicy
p�dzili co si� �cie�k�, kt�r� i ja zbieg�em do dolinki.
- Powstrzymaj ich, panie - st�kn�� pot�nie zbudowany m�czyzna,
zarzucaj�c sobie zw�oki na rami�. - Ja si� ni� zajm�. I wyprowadz� st�d
madame.
- We� to - powiedzia� Vodalus. �wiat�o ksi�yca pad�o na b�yszcz�cy
metal pistoletu. Obarczony martwym ci�arem cz�owiek zagapi� si� na bro�.
- Nigdy tego nie u�ywa�em, panie...
- Bierz, mo�e ci si� przyda�. - Vodalus schyli� si� i podni�s� z ziemi
co�, co wygl�da�o na prosty, zwyczajny kij. Rozleg� si� kr�tki �wist i
b�ysn�a stal jasnego, w�skiego ostrza.
- Bro�cie si�! - krzykn��.
Kobieta wyj�a pistolet z d�oni m�czyzny i obydwoje znikn�li w
ciemno�ci.
Trzej ochotnicy zawahali si�. Dopiero po chwili jeden z nich przesun��
si� na lewo, drugi za� na prawo, by zaatakowa� jednocze�nie z trzech
stron. Ten, kt�ry pozosta� na �cie�ce, mia� halabard�, za� jeden z
pozosta�ych �ciska� obur�cz stylisko topora.
Trzecim okaza� si� dow�dca oddzia�u, ten, z kt�rym Drotte rozmawia�
przy bramie.
- Kim jeste�? Jakie moce Erebu da�y ci prawo wej�� tutaj i czyni� to,
co czynisz?
Vodalus nie odpowiedzia� i ostry koniec jego miecza porusza� si� to w
jedn�, to w drug� stron� niczym obserwuj�ce napastnik�w oko.
- Teraz! - rzuci� przez zaci�ni�te z�by dow�dca. Ruszyli, ale niezbyt
pewnie i zanim zdo�ali go dopa��, Vodalus skoczy� naprz�d. Dostrzeg�em
b�ysk uniesionego ostrza i us�ysza�em szcz�k, gdy ci�cie dosi�g�o
metalowego okucia halabardy - zupe�nie, jakby stalowy w�� prze�lizgn�� si�
po �elaznej ga��zi. Zaatakowany ochotnik krzykn�� co� i odskoczy�. Vodalus
uczyni� to samo, prawdopodobnie obawiaj�c si�, by dwaj pozostali nie
znale�li si� za jego plecami, ale zachwia� si�, straci� r�wnowag� i upad�.
Wszystko dzia�o si� w ciemno�ci i mgle: Widzia�em to, o czym m�wi�, ale
przez wi�kszo�� czasu walcz�cy m�czy�ni byli dla mnie tylko niewyra�nymi
cieniami, podobnie jak kobieta o g�osie go��bicy zanim odesz�a z
cz�owiekiem, kt�ry ni�s� na ramieniu wydobyte z grobu zw�oki. Kobieta
nagle sta�a si� dla mnie niezwykle cenna, chyba dlatego, �e Vodalus bez
wahania zdecydowa� si� zaryzykowa� w�asnym �yciem, �eby j� ocali�. A ju�
na pewno to w�a�nie by�o przyczyn�, dla kt�rej zacz��em go wtedy
podziwia�. P�niej zdarza�o si� wielokrotnie, �e gdy sta�em na skrzypi�cej
platformie wzniesionej w �rodku rynku jakiego� ma�ego miasteczka,
trzymaj�c w d�oni r�koje�� Terminus Est, za� u kolan maj�c dr��cego z
przera�enia w��cz�g� i s�ysza�em ciskan� we mnie szmerem przyciszonych
poszeptywa� nienawi�� t�umu, albo, co by�o jeszcze gorsze, czu�em podziw i
zadowolenie tych, kt�rzy znajduj� upodobanie w cierpieniu i �mierci
innych, przypomina�em sobie le��cego na kraw�dzi �wie�o rozkopanego grobu
Vodalusa i unosz�c w g�r� miecz m�wi�em sobie, �e robi� to dla niego.
Jak powiedzia�em, zachwia� si� i upad�. W�a�nie wtedy nast�pi� moment,
w kt�rym moje �ycie splot�o si� nierozerwalnie z jego.
Trzej napastnicy ruszyli na niego, ale on nie wypu�ci� miecza z d�oni.
Ostrze strzeli�o w g�r�, a ja nie wiadomo dlaczego pomy�la�em, �e dobrze
by by�o mie� tak� bro� tego dnia, kiedy Drotte zostawa� kapitanem uczni�w
Naszej konfraterni.
Cz�owiek z toporem, w kt�rego by�o wymierzone pchni�cie, cofn�� si�
po�piesznie; jednocze�nie drugi rzuci� si� naprz�d z wyci�gni�tym zza pasa
sztyletem. Zerwa�em si� na nogi i wygl�daj�c zza ramienia chalcedonowego
anio�a zobaczy�em, jak n� mija o szeroko�� kciuka gard�o Vodalusa i wbija
si� a� po r�koje�� w mi�kk� ziemi�. Vodalus usi�owa� pchn�� dow�dc�
ochotnik�w, ale ten by� zbyt blisko. Zamiast cofn�� si�, zostawi� n� w
ziemi i niczym zapa�nik chwyci� le��cego w obj�cia. Znajdowali si� nad
sam� kraw�dzi� rozkopanego grobu - przypuszczam, �e Vodalus potkn�� si�
w�a�nie o wyrzucon� z niego ziemi�.
Drugi ochotnik uni�s� sw�j top�r, ale nie m�g� uderzy�, bowiem
rozp�ata�by g�ow� swemu dow�dcy. Zaszed� walcz�cych z drugiej strony,
dzi�ki czemu znalaz� si� mo�e dwa kroki ode mnie. K�tem oka dostrzeg�em,
jak Vodalus wyrywa sztylet z ziemi i wbija go w gard�o przeciwnika. Top�r
uni�s� si� w g�r�; niemal odruchowo chwyci�em drzewce tu� poni�ej ostrza i
nie bardzo zdaj�c sobie spraw� z tego, co robi�, szarpn��em z ca�ej si�y,
a potem uderzy�em.
Walka by�a sko�czona. Cz�owiek, kt�rego zakrwawiony top�r trzyma�em w
d�oniach, nie �y�, dow�dca ochotnik�w dogorywa� u naszych st�p, za�
uzbrojony w halabard� napastnik znikn��, pozostawiaj�c swoj� bro� le��c�
nieszkodliwie w poprzek �cie�ki. Vodalus odszuka� w trawie pochw� i
schowa� do niej sw�j miecz.
- Kim jeste�? - zapyta�.
- Nazywam si� Severian. Jestem katem. To znaczy, uczniem w konfraterni
kat�w, panie. Uczniem Zgromadzenia Poszukiwaczy Prawdy i Skruchy. -
Przerwa�em, by nabra� w p�uca powietrza. - Jestem Vodalarianinem. Jednym z
tysi�cy Vodalarian, o kt�rych istnieniu mo�e nawet nie wiesz, panie. -
By�a to nazwa, kt�ra raz czy dwa obi�a mi si� o uszy.
- Masz. - Po�o�y� mi na d�oni ma�� monet�, tak g�adk� i �lisk�, �e
wydawa�a si� czym� posmarowana. �ciskaj�c j� z ca�ej si�y sta�em bez ruchu
przy rozkopanym grobie patrz�c, jak Vodalus odchodzi szybkim krokiem. Mg�a
i ciemno�� poch�on�y go na d�ugo przedtem, zanim dotar� do kraw�dzi
dolinki; niebawem nad moj� g�ow� przemkn�� z rykiem przypominaj�cy strza��
srebrny �lizgacz.
Sztylet w jaki� spos�b wypad� z rany na szyi martwego m�czyzny -
prawdopodobnie sam wyszarpn�� go w agonii. Kiedy schyli�em si�, �eby go
podnie��, zda�em sobie spraw�, �e ci�gle �ciskam w d�oni ma�� monet�.
Wrzuci�em j� do kieszeni.
Uwa�amy, �e to my tworzymy symbole, natomiast prawda jest taka, �e to
one nas tworz�. Jeste�my ich dzie�em, ograniczonym ostrymi, definiuj�cymi
kraw�dziami. Ka�dy z �o�nierzy po z�o�eniu przysi�gi otrzymuje monet�,
ma�e asimi z wybitym profilem autarchy. Przyjmuj�c j�, przyjmuje
jednocze�nie na siebie ci�ar obowi�zk�w �o�nierskiego �ycia, cho� mo�e
nawet nie, zdaje sobie sprawy, jakie one rzeczywi�cie s� i w zwi�zku z
tym, czego b�d� od niego wymaga�. Ja w�wczas r�wnie� nie zdawa�em sobie z
niczego sprawy, chocia� w b��dzie s� ci, kt�rzy twierdz�, �e musimy o
wszystkim zawczasu wiedzie�, ulegaj�c tym samym przemo�nemu wp�ywowi
takiej wiedzy. W gruncie rzeczy ci, kt�rzy w to wierz�, staj� si� tym
samym wyznawcami najpodlejszego i najbardziej przes�dnego rodzaju magii.
Niedosz�y czarnoksi�nik wierzy g��boko w skuteczno�� i niezawodno��
czystej wiedzy; racjonalnie my�l�cy ludzie wiedz�, �e wszystko, co si�
dzieje, dzieje si� samo przez si�, albo nie dzieje si� w og�le.
W chwili, gdy ma�a moneta znikn�a w mojej kieszeni, nie wiedzia�em nic
o ruchu, na kt�rego czele sta� Vodalus, ale bardzo szybko nadrobi�em te
zaleg�o�ci. Wraz z nim nienawidzi�em autarchii, chocia� nie mia�em
poj�cia, co by mog�o j� zast�pi�. - Wraz z nim nienawidzi�em arystokrat�w,
kt�rzy nie mieli dosy� odwagi, �eby wyst�pi� przeciwko autarsze i zamiast
tego wi�zali z nim w ceremonialnym konkubinacie najpi�kniejsze ze swoich
c�rek. Wraz z nim gardzi�em lud�mi za ich brak dyscypliny i wsp�lnego celu
dzia�ania. Spo�r�d cn�t, kt�re pr�bowali mi wpoi� mistrz Malburius (by�
mistrzem wtedy, gdy ja by�em jeszcze ma�ym ch�opcem) i mistrz Palaemon,
uznawa�em tylko jedn�: lojalno�� wobec konfraterni. Mia�em chyba
s�uszno��; �ywi�em g��bokie przekonanie, i� mo�liwe jest, bym s�u�y�
wiernie Vodalusowi b�d�c jednocze�nie katem. Tak w�a�nie zacz�ta si� moja
d�uga w�dr�wka, kt�ra mia�a zaprowadzi� mnie a� na sam tron.
nast�pny
Gene Wolfe Cie� Kata
. 2 .
Severian
Moja pami�� przygniata mnie. B�d�c wychowanym w�r�d kat�w, nigdy nie
zna�em ani swej matki ani ojca. Podobnie zreszt� jak inni uczniowie naszej
konfraterni. Od czasu do czasu, najcz�ciej jednak zim�, do Bramy Zw�ok
pukaj� nieszcz�ni �ajdacy, kt�rzy maj� nadziej� na przyj�cie do naszego
staro�ytnego bractwa. Cz�sto racz� Brata Furtiana dok�adnymi opisami
m�czarni, jakie z rado�ci� zadawaliby w zamian za misk� strawy i dach nad
g�ow�; czasem demonstruj� niekt�re z nich na zwierz�tach.
Wszystkich odsy�a si� precz. Tradycja si�gaj�ca dni naszej �wietno�ci,
poprzedzaj�cych obecne zdegenerowane czasy, a tak�e dawniejszych i jeszcze
dawniejszych, o kt�rych nie pami�taj� ju� nawet najznakomitsi z uczonych,
nie pozwala nam na tego rodzaju rekrutacj�. Nawet term gdy nasze szeregi
stopnia�y do dw�ch mistrz�w i niespe�na dwudziestu czeladnik�w, nikt nie
�mie jej z�ama�.
Od pewnego momentu pami�tam dok�adnie wszystko. W najstarszym z moich
wspomnie� bawi� si� kamykami na Starym Dziedzi�cu, le��cym na po�udniowy
zach�d od Wied�mi�ca, ju� w�a�ciwie na terenie Wielkiego Dworu. Odcinek
muru, kt�rego obrona nale�a�a niegdy� do obowi�zk�w naszej konfraterni,
ju� w�wczas le�a� cz�ciowo w ruinie, otwieraj�c szerokie przej�cie mi�dzy
Czerwon� i Nied�wiedzi� Wie��; chodzi�em tam cz�sto, by wdrapa� si� na
rumowisko nietopliwego metalu i spogl�da� w d� na zajmuj�c� ca�e zbocze
Wzg�rza Cytadeli nekropoli�.
Kiedy podros�em, cmentarz sta� si� moim ulubionym miejscem zabaw. Jego
kr�te alejki by�y co prawda patrolowane, ale tylko za dnia, stra�nicy w
dodatku zwracali baczn� uwag� jedynie na �wie�e groby, znajduj�ce si� w
dolnej cz�ci cmentarza, za� wiedz�c, kim jeste�my, nie bardzo mieli
ochot� ugania� si� za nami w�r�d wysadzanych cyprysami, nieucz�szczanych
�cie�ek, gdzie urz�dzili�my sobie nasze kryj�wki.
M�wi si�, �e nasza nekropolia jest najstarsza w ca�ym Nessus. Jest to
oczywi�cie nieprawda, ale ju� samo funkcjonowanie takiej opinii �wiadczy o
jej staro�ytnym rodowodzie, chocia� autarchowie nie byli tutaj chowani
nawet wtedy, gdy Cytadela stanowi�a ich g��wn� twierdz�, za� wielkie rody
tak�e w przesz�o�ci, podobnie jak obecnie, wola�y powierza� swych
arystokratycznych zmar�ych grobowcom znajduj�cym si� na terenie ich
posiad�o�ci. Najwy�sz� cz�� cmentarza, granicz�c� z murem Cytadeli,
upodoba�a sobie szlachta i optymaci, w dolnej za�, si�gaj�cej a� do
wyros�ych wzd�u� brzegu Gyoll domostw, grzebali swoich bliskich mniej
zamo�ni mieszka�cy miasta, a tak�e zwyk�a biedota.. Jako ch�opiec jednak
nie zapuszcza�em si� w swych w�dr�wkach a� tak daleko.
Trzymali�my si� zawsze we tr�jk�: Drotte, Roche i ja. P�niej do��czy�
do nas Eata, najstarszy spo�r�d pozosta�ych uczni�w. Nikt z nas nie
urodzi� si� katem, bo te� nikt katem si� nie rodzi. Powiada si�, �e
dawniej w konfraterni byli zar�wno m�czy�ni jak i kobiety, i �e c�rki i
synowie dziedziczyli rzemios�o po swych rodzicach, jak to si� dzieje w�r�d
kowali, z�otnik�w i wielu innych, ale Ymar Niemal Nieomylny widz�c, jak
bardzo okrutne s� kobiety i jak cz�sto zadaj� wi�cej cierpie� ni� zosta�o
im polecone, rozkaza�, by w�r�d kat�w ju� nigdy nie by�o kobiet.
Od tej pory uzupe�niamy nasze szeregi tylko i wy��cznie dzie�mi tych,
kt�rzy dostaj� si� w nasze r�ce. W jednym z korytarzy Wie�y Matachina
znajduje si� ukryty w �cianie �elazny pr�t, wystrzeliwuj�cy z niej z
ogromn� si�� na wysoko�ci l�d�wi doros�ego m�czyzny. Dzieci p�ci m�skiej,
kt�re tamt�dy przejd�, przyjmujemy do bractwa i wychowujemy jak w�asne.
Czasem trafiaj� do nas brzemienne kobiety; otwieramy im brzuchy i je�li
dziecko prze�yje, a jest ch�opcem, dajemy mu mamk� i pozostawiamy w�r�d
nas, za� je�li to dziewczynka, oddajemy j� na wychowanie wied�mom. Tak
dzieje si� niezmiennie od czas�w Ymara.
W ten oto spos�b nikt z nas nie wie sk�d, ani od kogo pochodzi. Ka�dy,
gdyby go zapyta�, twierdzi�by, �e jest potomkiem jakiego� szlachetnego
rodu - w rzeczy samej, nierzadko si� zdarza, �e trafiaj� do nas dzieci
takiego w�a�nie pochodzenia. Jako ch�opcy snuli�my najr�niejsze domys�y,
pr�buj�c uzyska� jakie� informacje od naszych starszych braci, a nawet od
czeladnik�w , ale ci zbyt byli zgorzkniali i zaj�ci swoimi sprawami, by
zwraca� uwag� na nasze pytania. Eata, wierz�cy �wi�cie, i� jego rodzice
byli dystyngowanymi arystokratami, wyrysowa� nawet na suficie nad swoj�
prycz� drzewo genealogiczne rodu, z kt�rego rzekome pochodzi.
Je�eli chodzi o mnie, to za sw�j wybra�em herb odlany w br�zie nad
wej�ciem do jednego z grobowc�w - widnia�a na nim strzelaj�ca w g�r�
fontanna, unosz�cy si� na falach statek, a pod tym wszystkim kwiat r�y.
Same drzwi otwarto dawno temu, za� na posadzce grobowca sta�y dwie puste
trumny. Trzy kolejne, zbyt ci�kie dla mnie, bym m�g� je podnie�� lub
przestawi�, sta�y nienaruszone na znajduj�cych si� przy �cianie p�kach.
Jednak nie trumny, wszystko jedno zamkni�te czy otwarte, stanowi�y o
atrakcyjno�ci tego miejsca, chocia� nieraz odpoczywa�em na mi�kkich
poduszkach, kt�re wyci�gn��em z tych ostatnich. Na wyobra�ni� oddzia�ywa�y
przede wszystkim niewielkie wymiary pomieszczenia; grube, kamienne �ciany,
w�skie okno przedzielone na p� �elaznym pr�tem i masywne drzwi, kt�rych
od niepami�tnych ju� lat nikt nie zamyka�.
W�a�nie przez te drzwi i okno mog�em, pozostaj�c niewidocznym, �ledzi�
kipi�ce na drzewach, w krzakach i w trawie �ycie. Czujne makol�gwy i
kr�liki, uciekaj�ce zawsze w pop�ochu, gdy tylko pojawi�em si� w pobli�u,
nie mog�y mnie tam ani wypatrzy�, ani zw�szy�. Mog�em obserwowa� z
odleg�o�ci dw�ch �okci, jak wrona najpierw pracowicie buduje swoje
gniazdo, a potem wysiaduje jaja i karmi m�ode. Widzia�em lisa,
maszeruj�cego z dumnie podniesion� kit�, a raz te� lisa, ale du�o
wi�kszego, z gatunku, kt�ry ludzie nazywaj� "zwilcza�ym", id�cego
nie�piesznie o zmroku w sobie tylko znanym kierunku i celu. Wielokrotnie
podziwia�em poluj�c� na �mije karakar� i jastrz�bia, wzbijaj�cego si� do
lotu z wierzcho�ka pinii.
Kilka chwil wystarczy, �eby opowiedzie� o tym, co zaj�o mi wiele lat,
ale na to, �eby da� wyobra�enie o znaczeniu, jakie wszystkie te zdarzenia
mia�y dla ma�ego, obdartego, przygarni�tego przez kat�w ch�opaczka, nie
starczy�oby chyba �ycia. Moj� obsesj� sta�y si� w�wczas dwie my�li, a
w�a�ciwie marzenia: pierwsze, �e ju� nied�ugo, mo�e lada dzie�, czas
stanie nagle w miejscu, �e wszystkie te kolorowe dni, ci�gn�ce si� jeden
za drugim niczym nanizane na niesko�czonej d�ugo�ci nitk� paciorki prysn�
nag�e w ostatnim rozb�ysku s�o�ca. Drugie, �e istnieje gdzie� tajemnicze
�wiat�o (czasem wyobra�a�em je sobie jako �wiec�, czasem za� jako
pochodni�) o�ywiaj�ce wszystkie przedmioty, jakie znajd� si� w jego
zasi�gu, tak �e na przyk�ad opad�y z drzewa li�� odlatywa� nagle,
podkuliwszy cienkie n�ki i machaj�c gi�tkimi czu�kami, a g�sty, br�zowy
krzaczek rozgl�da� si� w pewnej chwili doko�a czarnymi, b�yszcz�cymi
oczami i ucieka� po�piesznie na drzewo.
Czasem jednak, a szczeg�lnie podczas sennych, ci�gn�cych si�
niezmiernie wolno godzin oko�o po�udnia, niewiele by�o do ogl�dania.
W�wczas m�j wzrok spoczywa� na wisz�cym nad drzwiami herbie i
zastanawia�em si�, w te� ja, Severian, mog� mie� wsp�lnego z fontann�,
statkiem i r�, a potem przez d�ugi czas wpatrywa�em si� w oczyszczon�
przeze mnie do po�ysku pokryw� jednej z trumien, ozdobion� br�zow�
p�askorze�b� przedstawiaj�c� posta� zmar�ego. Le�a� na wznak z zamkni�tymi
metalowymi powiekami. W przy�mionym �wietle wpadaj�cym do wn�trza grobowca
przez w�skie okienko przygl�da�em si� jego twarzy, por�wnuj�c j� z w�asn�,
kt�rej odbicie widzia�em w wypolerowanym metalu: M�j prosty nos, g��boko
osadzone oczy i zapadni�te policzki bardzo przypomina�y jego; niezmiernie
chcia�em wiedzie�, czy on tak�e mia� czarne w�osy.
Zim� rzadko odwiedza�em nekropoli�, ale latem zar�wno ten jak i inne
grobowce stanowi�y dla mnie miejsce obserwacji i wytchnienia. Drotte,
Roche i Earta tak�e tu przychodzili, ale nigdy nie zaprowadzi�em ich do
mego. ulubionego miejsca, a i oni, jak o tym doskonale wiedzia�em, mieli
swoje tajemne kryj�wki, o kt�rych nikt pr�cz nich nie wiedzia�. Kiedy
byli�my razem, z rzadka wchodzili�my do wn�trza grobowc�w, raczej
sporz�dzali�my sobie drewniane miecze i prowadzili�my d�ugotrwa�e boje,
albo rzucali�my szyszkami w �o�nierzy lub te� rysowali�my plansze na
mi�kkiej ziemi �wie�ych grob�w i grali�my w warcaby, u�ywaj�c jako pionk�w
kamieni lub muszelek.
Nieraz r�wnie� bawili�my si� w labiryncie Cytadeli i p�ywali�my w
wielkim zbiorniku pod Wie�� Dzwon�w. Pod wysokim sklepieniem by�o ch�odno
i wilgotno nawet latem, ale i zim� nie by�o tam wcale gorzej, a poza tym,
co najwa�niejsze, Wie�a Dzwon�w nale�a�a do tych miejsc, do kt�rych wst�p
by� nam najsurowiej zakazany. Odczuwaj�c wi�c rozkoszny dreszcz emocji
biegli�my tam po kryjomu zawsze, kiedy wszyscy przypuszczali, �e jeste�my
dok�adnie gdzie indziej i zapalali�my pochodnie dopiero wtedy, gdy za
ostatnim z nas zatrzasn�a si� ci�ka, drewniana klapa. A kiedy zap�on�y
ju� pochodnie, jak�e ta�czy�y nasze cienie po tych ciemnych, pokrytych
zaciekami �cianach!
Jak ju� wspomnia�em, drugi cel naszych p�ywackich eskapad stanowi�a
Gyoll, wij�ca si� przez Nessus niczym ogromny, utrudzony w��. Kiedy
nachodzi�y ciep�e dni, wyruszali�my w jej kierunku, mijaj�c najpierw
stare, okaza�e grobowce wniesione tu� przy murach Cytadeli, nast�pnie
pyszni�ce si� che�pliwym przepychem groby optymat�w, proste, kamienne
pomniki zwyk�ych ludzi (tam najcz�ciej trafiali�my na stra�nik�w, wi�c
starali�my si� wygl�da� mo�liwie godnie i powa�nie, z pochylonymi g�owami
w�druj�c alejkami �mierci), a� wreszcie niewysokie, usypane po�piesznie z
gliniastej ziemi kopczyki - miejsca spoczynku posp�lstwa, nikn�ce bez
�ladu po pierwszej gwa�towniejszej ulewie.
Wej�cia na teren nekropolii strzeg�a od strony nadrzecznej niziny
�elazna brama, kt�r� opisa�em na samym wst�pie. Przez ni� wnoszono cia�a
przeznaczone do poch�wku w najubo�szej cz�ci cmentarza. Dopiero po
mini�ciu jej wynios�ej, przerdzewia�ej konstrukcji czuli�my, �e jeste�my
rzeczywi�cie poza Cytadel�, �ami�c tym samym w niezaprzeczalny spos�b
regu�y, kt�re powinny rz�dzi� naszym �yciem w konfraterni. Wierzyli�my
(albo raczej udawali�my nawzajem przed sob�, �e wierzymy), �e zostaniemy
poddani torturom, je�eli nasi starsi bracia dowiedz� si� o tej
niesubordynacji; w rzeczywisto�ci nie grozi�o nam nic poza solidnym
trzepaniem sk�ry. Tak wielka by�a wyrozumia�o�� bractwa, kt�re kiedy�
mia�em zdradzi�.
Du�o wi�ksze i bynajmniej nie wyimaginowane niebezpiecze�stwo grozi�o
nam ze strony mieszka�c�w obskurnych, wielopi�trowych dom�w wznosz�cych
si� po obu stronach ulic, kt�rymi szli�my nad rzek�. Czasami nachodzi mnie
my�l, �e by� mo�e nasza konfraternia przetrwa�a tak d�ugo w�a�nie dzi�ki
temu, �e ogniskowa�a na sobie ludzk� nienawi��, odci�gaj�c j� od osoby
Autarchy, arystokrat�w, wojska, a w pewnym stopniu tak�e od jasnosk�rych
odmie�c�w, przybywaj�cych czasem na Urth z odleg�ych gwiazd.
To samo wyczucie, kt�re podpowiada�o cmentarnym stra�nikom, kim
jeste�my, demaskowa�o nas tak�e przed lud�mi z miasta. Zdarza�o si�, i�
wylewano na nas pomyje, a niemal zawsze towarzyszy� nam niech�tny,
z�owrogi pomruk. Ale strach, towarzysz�cy nieodmiennie tej nienawi�ci,
okazywa� si� wystarczaj�c� ochron�. Nigdy nie spotkali�my si� z
bezpo�redni� przemoc�, a raz czy dwa, kiedy akurat naszym starszym braciom
dostarczono jakiego� powszechnie znienawidzonego mo�now�adc� czy znan� z
sadystycznego wyuzdania arystokratk�, otrzymywali�my nawet rady, co z nimi
zrobi� - niemal wszystkie by�y obsceniczne, a wi�kszo�� niemo�liwa do
zrealizowania.
W miejscu, w kt�rym zawsze p�ywali�my, Gyoll wiele wiek�w temu utraci�a
swe naturalne brzegi. Wygl�da�a tam jak dwu �a�cuchowej szeroko�ci pole
b��kitnych nenufar�w ograniczone dwiema kamiennymi �cianami, w kt�rych w
niewielkich odst�pach znajdowa�y si� schody, pomy�lane jako miejsce do
cumowania dla najr�niejszych �odzi i statk�w. Latem ka�de schody
okupowane by�y przez dziesi�cin - lub pi�tnastoosobow� band� wyrostk�w.
Nasza czw�rka nie mia�a szans na to, �eby kt�r�kolwiek z nich usun��, ale
oni z kolei nie mogli (a mo�e po prostu nie chcieli) odm�wi� nam miejsca
do k�pieli, chocia� zasypywali nas pogr�kami, gdy si� do nich
zbli�ali�my, a szydzili i wy�miewali si�, kiedy byli�my ju� mi�dzy nimi.
Wkr�tce zreszt� sami przenosili si� gdzie indziej, pozostawiaj�c nas w
spokoju a� do nast�pnej wizyty.
Opisuj� to wszystko akurat teraz, bowiem dzie�, w kt�rym ocali�em
Vodalusa by� ostatnim, w kt�rym si� tam znalaz�em. Drotte i Roche byli
przekonani, �e przestraszy�em si� konsekwencji, jakie musieliby�my
ponie��, gdyby nas tam z�apano. Tylko Eata domy�li� si� prawdy - ch�opcy,
zanim zbli�� si� do tego wieku, w kt�rym staj� si� m�czyznami, s� cz�sto
obdarzeni wr�cz kobiec� intuicj�. Chodzi�o o nenufary.
Nigdy nie my�la�em o nekropolii jako o mie�cie �mierci. Wiedzia�em, �e
rosn�ce na jej terenie krzaki fioletowych r� (kt�re inni uwa�aj� wr�cz za
ohydne) daj� schronienie i mieszkanie niezliczonym ma�ym zwierz�tom i
ptakom. Egzekucje, kt�rym si� przygl�da�em i kt�re sam p�niej tak cz�sto
wykonywa�em, nie s� niczym innym jak po prostu wykonywanym z zawodow�
rutyn� rzemios�em, usuwaniem istot w znacznej cz�ci mo�e i bardziej
niewinnych, ale i z ca�� pewno�ci� mniej warto�ciowych od rze�nego byd�a.
Kiedy my�l� o w�asnej �mierci albo o �mierci kogo�, kto okaza� mi dobro�,
czy nawet o �mierci s�o�ca, przed oczyma pojawia mi si� obraz nenufaru o
l�ni�cych, bladych li�ciach i lazurowym kwiecie. Pod tymi kwiatami i
li��mi znajduj� si� czarne korzenie, cienkie i mocne niczym w�osy,
si�gaj�ce daleko w g��b ciemnych w�d.
Jak to ch�opcy w naszym wieku - p�ywaj�c, pluszcz�c si� i nurkuj�c
mi�dzy b��kitnymi kwiatami - nie po�wi�cali�my im nawet najmniejszej
uwagi. Ich zapach niwelowa� do pewnego stopnia nieprzyjemny od�r bij�cy z
wody. Tego dnia, w kt�rym mia�em ocali� �ycie Vodalusa, zanurkowa�em pod
ich zbite g�sto li�cie tak, jak to ju� czyni�em tysi�ce razy.
Tym razem jednak nie wyp�yn��em na powierzchni�. W jaki� spos�b
trafi�em w miejsce, gdzie korzenie by�y znacznie grubsze od tych, jakie
widzia�em do tej pory. Zosta�em schwytany w pl�tanin� setek mocnych sieci.
Oczy mia�em otwarte, ale nie mog�em dostrzec nic opr�cz k��bowiska
czarnych, wij�cych si� korzeni. Usi�owa�em p�yn��, ale czu�em, �e chocia�
moje r�ce i nogi poruszaj� si�, odgarniaj�c na boki miliony delikatnych
bocznych odrostk�w, to moje cia�o pozostaje w miejscu. Zacz��em chwyta� je
d�o�mi i rozrywa�, ale gdy wydawa�o mi si�, �e ju� sko�czy�em; by�em tak
samo unieruchomiony, jak przedtem. P�uca niemal mi p�ka�y, usi�uj�c wyrwa�
si� z piersi i napieraj�c ze straszliw� si�� na zaci�ni�te kurczowo
gard�o. Pragnienie zaczerpni�cia oddechu, nabrania otaczaj�cej mnie
zewsz�d ciemnej, ch�odnej wody by�o niemal nie do przezwyci�enia. Nie
wiedzia�em ju�, w kt�r� stron� nale�y kierowa� si� do powierzchni i nie
zdawa�em sobie sprawy z obecno�ci wody jako wody. Zacz��em traci� w�adz� w
ko�czynach, ale przesta�em si� ba�, chocia� wiedzia�em, �e umieram, albo
nawet ju� nie �yj�. W uszach odezwa�o mi si� nieprzyjemne, g�o�ne
dzwonienie, a przed oczyma pojawi�y si� halucynacje.
Mistrz Malrubius, nie�yj�cy ju� od kilku lat, zwyk� nas budzi�
uderzaj�c w �ciany metalow� �y�k� - to w�a�nie by�o to dzwonienie, kt�re
s�ysza�em. Le�a�em na pryczy nie mog�c si� podnie��, chocia� Drotte, Roche
i wszyscy m�odzi ch�opcy wstali ju� i ziewaj�c rozdzieraj�co, niezgrabnie
nak�adali ubrania. P�aszcz mistrza Malrubiusa rozsun�� si� ukazuj�c
zwiotcza�� sk�r� na jego piersi i brzuchu. Napr�aj�ce j� niegdy� mi�nie
i tkank� t�uszczow� zniszczy� up�ywaj�cy nieub�aganie czas. Chcia�em
powiedzie�, �e ju� si� obudzi�em, �e nie �pi�, ale nie by�em w stanie
wydoby� z siebie g�osu. Po chwili ruszy� dalej, ca�y czas uderzaj�c w
�cian� �y�k�. Kiedy dotar� do okna, wychyli� si� i spojrza� w d�,
wiedzia�em, �e szuka mnie na Starym Dziedzi�cu.
Nie m�g� mnie jednak dojrze�, bowiem znajdowa�em si� w jednej z cel
bezpo�rednio pod pokojem przes�ucha�. Le�a�em na wznak, wpatruj�c si� w
szary sufit. Rozleg� si� krzyk kobiety, ale nie mog�em jej dostrzec, a
poza tym moj� uwag� zaprz�ta�y nie jej j�ki, tylko to bezustanne,
nieprzerwane, nie ko�cz�ce si� dzwonienie. Niespodziewanie zamkn�a si�
wok� mnie ciemno��, z niej za� wy�oni�a si� ogromna twarz kobiety
wielko�ci zielonej tarczy ksi�yca. To nie ona krzycza�a - j�ki i
zawodzenia nie usta�y ani na moment, na tej natomiast twarzy nie zna� by�o
ani �ladu cierpienia, wr�cz przeciwnie - emanowa�o z niej nie daj�ce si�
opisa� pi�kno. Wyci�gn�a ku mnie r�ce, a ja w tym momencie zamieni�em si�
w piskl�, kt�re przed rokiem wyj��em z gniazda, maj�c nadziej�, �e uda mi
si� je oswoi� i przyuczy�, by na zawo�anie przylatywa�o i siada�o na moim
palcu, bowiem jej r�ce by�y d�ugo�ci trumien, w kt�rych czasem
odpoczywa�em w mojej sekretnej kryj�wce. Chwyci�y mnie, poci�gn�y
najpierw do g�ry, a potem w d�, coraz dalej od twarzy i od zawodz�cych
j�k�w, w ciemn� otch�a�; dotkn��em czego� sta�ego, co mog�o by� mulistym
dnem i wystrzeli�em nagle w obramowany nieprzeniknion� czerni� �wiat
jasno�ci.
Ci�gle jednak nie mog�em oddycha�, a w�a�ciwie nie chcia�em, za� moja
pier� nie unosi�a si� ju� w samodzielnym, niezale�nym od mojej woli
rytmie. P�yn��em, chocia� nie mia�em poj�cia, jak ani dlaczego tak si�
dzieje. (P�niej okaza�o si�, �e to Drotte chwyci� mnie za w�osy).
Niebawem le�a�em na zimnych, o�lizg�ych kamieniach, za� Drotte i Roche na
zmian� pompowali mi powietrze prosto w usta. Widzia�em nachylaj�ce si�
nade mn� oczy, same oczy, r�ne, niczym w kalejdoskopie i dziwi�em si�,
dlaczego Eata ma ich wi�cej ni� powinien.
Wreszcie odepchn��em Roche'a i zwymiotowa�em wielk� ilo�� czarnej wody.
Od razu poczu�em si� lepiej - mog�em ju� usi��� i nawet oddycha�, a tak�e,
chocia� nie mia�em prawie zupe�nie si�y i trz�s�y mi si� r�ce, porusza�
ramionami. Oczy, kt�re widzia�em, nale�a�y do prawdziwych ludzi,
mieszka�c�w pobliskich dom�w. Jaka� kobieta przynios�a misk� czego�
gor�cego do picia; nie by�em pewien, czy to zupa, czy herbata, mog� tylko
powiedzie�, �e by�o to s�onawe, parzy�o i pachnia�o dymem. Udawa�em tylko,
�e pij�, ale p�niej i tak okaza�o si�, �e poparzy�em sobie wargi i j�zyk.
- Specjalnie to zrobi�e�? - zapyta� Drotte. - Jak wyp�yn��e� na
powierzchni�?
Potrz�sn��em tylko g�ow�.
- Wystrzeli� z wody, jakby go co� wypchn�o! - powiedzia� kto� z t�umu.
Roche pom�g� mi opanowa� dr�enie d�oni.
- My�leli�my, �e wyp�yniesz w innym miejscu, �e chcesz nas nastraszy�.
- Widzia�em Malrubiusa - wykrztusi�em z trudem.
- Kto to jest? - stary cz�owiek, zapewne rybak, s�dz�c z poplamionego
smo�� stroju, zapyta� Roche'a, bior�c go za rami�.
- By� mistrzem i opiekunem uczni�w. Ju� nie �yje.
- To nie kobieta? - Stary m�czyzna ca�y czas trzyma� Roche'a za rami�,
ale nie spuszcza� wzroku z mojej twarzy.
- Nie. W�r�d nas nie ma kobiet.
Pomimo gor�cego napoju i ciep�ego dnia trz�s�em si� z zimna. Jeden z
ch�opc�w, kt�rzy nam zazwyczaj dokuczali, przyni�s� jaki� brudny koc, w
kt�ry si� zawin��em, ale min�o tak du�o czasu, zanim odzyska�em si�y na
tyle, �eby m�c znowu samodzielnie si� porusza�, �e gdy dotarli�my do
cmentarnej bramy, statua Nocy na wzg�rzu po drugiej stronie rzeki by�a ju�
jedynie ma�� kreseczk� na tle p�on�cego czerwieni� zachodniego
niebosk�onu, za� sama brama by�a zamkni�ta na g�ucho.
nast�pny
Gene Wolfe Cie� Kata
. 3 .
Oblicze Autarchy
Dopiero p�nym rankiem nast�pnego dnia przypomnia�em sobie o monecie,
kt�r� da� mi Vodalus. Po obs�u�eniu spo�ywaj�cych posi�ek w refektarzu
czeladnik�w sami, jak zwykle, zjedli�my �niadanie, zebrali�my si� w klasie
i po kr�tkim przygotowawczym wyk�adzie mistrza Palaemona zeszli�my z nim
na d�, �eby zapozna� si� z przebiegiem i rezultatami wieczornej pracy
naszych starszych braci.
Zanim jednak b�d� kontynuowa� moj� relacj�, powinienem chyba
powiedzie� kilka s��w o Wie�y Matachina. Wznosi si� ona w g��bi Cytadeli,
po jej zachodniej stronie. Na parterze znajduj� si� gabinety naszych
mistrz�w, gdzie odbywaj� si� spotkania z wa�niejszymi urz�dnikami wymiaru
sprawiedliwo�ci i mistrzami innych zwi�zk�w. Pi�tro wy�ej usytuowano nasz�
�wietlic�, s�siaduj�c� bezpo�rednio z kuchni�, za� jeszcze wy�ej
refektarz, s�u��cy zar�wno jako miejsce zebra�, jak i jadalnia. Nad nim
znajduj� si� prywatne apartamenty mistrz�w, za dni �wietno�ci naszej
konfraterni znacznie liczniejsze ni� obecnie, na kolejnych za� pi�trach
odpowiednio - pokoje czeladnik�w, bursa dla uczni�w s�siaduj�ca z klas� i
wreszcie najr�niejsze puste, nie u�ywane kom�rki i pomieszczenia. Na
samym szczycie jest usytuowana zbrojownia - na wypadek, gdyby Cytadela
zosta�a zaatakowana a my, n�dzne pozosta�o�ci �wietnej ongi� konfraterni,
mieliby�my wype�ni� spoczywaj�cy na nas obowi�zek jej obrony.
Gdyby kto� chcia� zobaczy� nas przy pracy, musia�by zej�� na d�. Na
pierwszej podziemnej kondygnacji znajduje si� pok�j przes�ucha�. Pod nim,
si�gaj�c daleko poza Wie��, rozci�ga si� labirynt loch�w, z kt�rych
wykorzystuje si� obecnie trzy poziomy, po��czone centralnie usytuowanymi
schodami. Cele s� proste, czyste i suche, wyposa�one w st�, krzes�o i
ustawione na samym �rodku w�skie ��ko.
Rozja�niaj�ce ciemno�ci �wiat�a pochodz� z pradawnych czas�w i maj�
podobno p�on�� wiecznie, chocia� niekt�re z nich ju� pogas�y. Szli�my
pogr��onymi w p�mroku korytarzami, ale m�j nastr�j daleki by� od tego,
jaki, wydawa�oby si�, to miejsce powinno wywo�ywa�. By�em szcz�liwy i
rado�nie podniecony to tu w�a�nie b�d� pracowa�, kiedy zostan�
czeladnikiem, doskonal�c si� w staro�ytnej sztuce i zbli�aj�c si� z ka�dym
dniem do chwili, kiedy na moich barkach spocznie godno�� mistrza; to tu
po�o�� fundamenty pod budow� �wietno�ci naszego bractwa. Panuj�ca w
lochach atmosfera wydawa�a si� spowija� mnie niczym delikatny koc, ogrzany
uprzednio nad oczyszczaj�cym wszystko ogniem.
Zatrzymali�my si� przed drzwiami jednej z cel i pe�ni�cy dzisiaj
s�u�b� czeladnik otworzy� je pot�nych rozmiar�w kluczem. Le��ca wewn�trz
na ��ku klientka unios�a g�ow� i gdy zobaczy�a nas, jej czarne oczy
zrobi�y si� okr�g�e niczym dwie monety. Mistrz Palaemon mia� na sobie
obszyty sobolami p�aszcz i aksamitn� mask�, oznak� jego w�adzy.
Przypuszczam, �e w�a�nie to, a mo�e niezwyk�e urz�dzenie optyczne, dzi�ki
kt�remu widzia�, sta�o si� powodem jej przera�enia. Nic jednak nie
powiedzia�a, a my, rzecz jasna, r�wnie� si� nie odzywali�my.
- Mamy tutaj przyk�ad, dobrze ilustruj�cy stosowan� przez nas
nowoczesn� technik� wykraczaj�c� daleko poza tradycyjne, znane od
niepami�tnych czas�w metody - rozpocz�� mistrz Palaemon doskonale
oboj�tnym, beznami�tnym g�osem. - Klientka zosta�a wczoraj wieczorem
poddana przes�uchaniu - by� mo�e niekt�rzy z was j� s�yszeli. W celu
zapobie�enia szokowi i utracie przytomno�ci podano jej dwadzie�cia minim�w
tinktury przed i dziesi�� po zabiegu, ale dawka ta okaza�a si�
niewystarczaj�ca, dlatego te� poprzestano jedynie na obdarciu jej prawej
nogi. - Skin�� na Drotte'a, kt�ry zacz�� odwija� banda�e.
- P�but? - zapyta� Roche.
- Nie, ca�y. By�a s�u��c�, a te, jak twierdzi mistrz Gurloes, maj�
zawsze mocn� sk�r�. W tym przypadku okaza�o si� to prawd�. Tu� pod kolanem
wykonano ok�lne naci�cie, chwytaj�c nast�pnie kraw�d� sk�ry w osiem par
szczypiec. Staranna, wysoce fachowa praca mistrza Gurloesa, Odo, Mennasa i
Eigila pozwoli�a nast�pnie na usuni�cie bez u�ycia no�a wszystkiego, co
znajdowa�o si� mi�dzy kolanem a stop�.
Skupili�my si� wok� Drotte'a popychani przez m�odszych ch�opc�w,
udaj�cych, �e wiedz�, na co patrze� i na co zwraca� uwag�. T�tnice i �y�y
pozosta�y nietkni�te, ale mia� miejsce ci�g�y, cho� powolny up�yw krwi.
Pomog�em Drotte'owi za�o�y� �wie�e banda�e.
Kiedy mieli�my ju� wyj��, kobieta przem�wi�a:
- Nie wiem, naprawd� nie wiem. Dlaczego mi nie wierzycie? Ona odesz�a
z Vodalusem. Powiedzia�abym wam dok�d, ale naprawd� tego nie wiem...
Na korytarzu, udaj�c ignorancj�, zapyta�em mistrza Palaemona kim jest
�w Vodalus.
- Ile razy wam powtarzam, �e nic z tego, Co m�wi przes�uchiwany klient
nie mo�e dotrze� do waszych uszu?
- Wiele razy, mistrzu.
- Ale bez �adnego r