6115

Szczegóły
Tytuł 6115
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

6115 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 6115 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

6115 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Janusz Wi�niewski �Zespo�y Napi�� Copyright � Janusz L. Wi�niewski 2002 Projekt ok�adki Maciej Sadowski Redakcja Jan Ko�biel Redakcja techniczna El�bieta Babi�ska Korekta Jadwiga Piller �amanie Ma�gorzata Wnuk ISBN 83-7337-176-1 Warszawa 2002 Wydawca Pr�szy�ski i S-ka SA 02-651 Warszawa, ul. Gara�owa 7 Druk i oprawa OPOLGRAF Sp�ka Akcyjna 45-085 Opole, ul. Niedzia�kowskiego 8-12 Syndrom przekle�stwa Undine Przesta�a wierzy� w Boga dopiero, gdy dowiedzia�a si� od matki, �e Go nie ma. Pami�ta dok�adnie ten wiecz�r, gdy jej odpowiedzia�a troch� rozdra�nionym, zniecierpliwionym g�osem: - My przecie� nie wierzymy w takie zabobony jak B�g. I nawet nie wspominaj o tym ojcu. Mia�a wtedy sze�� lat. Anita, kole�anka z �awki, opowiada�a jej o pogrzebie dziadka, kt�ry umar� w Polsce, i wspomnia�a, �e ksi�dz zrobi� znak krzy�a nad cia�em w trumnie. Zapyta�a wieczorem matk�, kto to jest ksi�dz i dlaczego to robi�. I wtedy matka pierwszy raz powiedzia�a jej o tych zabobonach. Dot�d wydawa�o si� jej, �e istnieje kto� taki bezgranicznie dobry, komu mo�na o wszystkim opowiedzie� po cichu wieczorem pod ko�dr� - tak, aby na pewno nikt nie s�ysza� - cho�by o tym, co zdarzy�o si� w domu i na podw�rku. Taki B�g w�a�nie. Ale mama ma racj�. Zawsze przecie� ma. Jeszcze nigdy jej nie ok�ama�a. Dlatego p�niej nie opowiada�a Mu ju� pod ko�dr� �adnych rzeczy. Nie wiedzia�a wtedy dok�adnie, co to s� �zabobony", ale czu�a, �e to co� bardzo z�ego, skoro nie mo�na o tym wspomina� ojcu. Dzisiaj my�la�a o tym, �e najbardziej Go brakuje, gdy ojciec wieczorem wraca pijany do domu. Zaczyna�o si� zawsze tak samo. Przywozili go koledzy tym policyjnym czarnym autem, kt�re zna�o ju� ca�e osiedle, czasami wysiada� sam, czasami prowadzili go we dw�jk� pod rami�. Wali� pi�ciami lub kopa� w drzwi, budz�c wszystkich na pi�trze, a potem wtacza� si� do kuchni, gdzie czeka�a wystraszona mama, i krzycza�. Po prostu krzycza�. Mama siedzia�a skulona na tym drewnianym ko�lawym krzese�ku przy lod�wce, patrzy�a milcz�c w pod�og�, �ciska�a z ca�ej si�y d�onie, a on sta� nad ni� i krzycza�. Ona kiedy� chowa�a si� pod ko�dr�, szczelnie owija�a si� ni�, aby nic nie s�ysze�. Zag�usza�a wrzask ojca swoj� rozmow� z Nim, prosi�a, aby ojciec przesta�. Im g�o�niej ojciec krzycza� na matk�, tym g�o�niej ona, dr��c i dusz�c si� pod t� ko�dr�, Jego prosi�a o pomoc. Ale nigdy nie wys�ucha� jej pro�by. Nigdy. Dlatego pewnie mama ma racj�, �e Go wcale nie ma i to tylko ten zabobon. Potem nie wchodzi�a ju� do ��ka i nie rozmawia�a z Nim. Sama nauczy�a si�, jak przetrwa� t� furi� ojca w kuchni. Najpierw w��cza�a swoje pozytywki, kt�re przynosi� jej zawsze na urodziny dziadek, potem przeno�ne radio, kt�re bra�a z biurka i siada�a z nim za szaf�, z uchem przy samym g�o�niku. Czasami i to nie pomaga�o. Bo jej ojciec mia� bardzo mocny, jazgotliwy g�os. Poza tym on krzycza� przecie� ca�ymi dniami w pracy. Krzycza� na ludzi. Nauczy� si� krzycze�. Pami�ta, �e kiedy�, nie mog�c ju� tego wytrzyma�, w��czy�a odkurzacz, kt�ry mama przechowywa�a w szafie w jej pokoju. Pomog�o. W kuchni zrobi�o si� nagle cicho. Ojciec z butelk� w�dki w r�ku wpad� do jej pokoju i w tej swojej furii wyrwa� kabel od odkurzacza razem z kontaktem i kawa�kiem tynku ze �ciany. Stalowy zaczep kontaktu wbi� si� w g�ow� mamy, kt�ra wbieg�a za ojcem. Wtedy, tego wieczoru, matka pierwszy raz uciek�a z ni� z domu. B��ka�y si� po ulicach Rostocku bez celu, a potem, gdy zrobi�o si� bardzo zimno, je�dzi�y tramwajami ca�� noc. Ona we flanelowej pi�amie przykrytej fioletow� ortalionow� kurtk� i w filcowych kapciach z ko�uszkiem, a mama w sk�rzanym za du�ym p�aszczu i we�nianej oliwkowej czapce przesi�kni�tej krwi�. Mama nie posz�a opatrzy� rany na g�owie. �ony policjant�w w Rostocku, szczeg�lnie �ony oficer�w STASI, nie opatruj� ran. Tej nocy wiedzia�a ju� na pewno, �e On to zabobon. Potem cz�sto ucieka�y z matk� do tych tramwaj�w i nocnych ulic. Mia�y swoje trasy, swoje ulubione linie i plan na ca�� noc, do �witu. Gdy dzie� szaro�ci� zaczyna� przep�dza� ciemno��, wraca�y do domu. Cicho otwiera�y drzwi, na palcach przechodzi�y przez przedpok�j, po�piesznie k�ad�y si� razem do ��ka w jej pokoju i mocno tuli�y si� do siebie. Matka p�aka�a. Ojciec ju� dawno wtedy spa�, najcz�ciej z g�ow� na blacie kuchennego sto�u lub w ubraniu i w butach na ��ku w sypialni. Pewnej nocy tramwajem pojecha�y na koniec miasta, przesz�y alej� nad morze i ogl�da�y wsch�d s�o�ca. Siedzia�y na resztkach betonowego falochronu tu� przy gruzowisku otaczaj�cym hal� starej sieciami, kt�ra od lat straszy�a kikutami niszczej�cych mur�w. Kiedy�, zanim powsta� kombinat przy stoczni, by� tam port rybacki. Powiedzia� im o tym miejscu motorniczy, kt�ry zna� je dobrze, bo cz�sto je�dzi� z nimi po Rostocku. Zatrzyma� tramwaj, mimo �e nie by�o tam przystanku, tu� przy pocz�tku nadmorskiej asfaltowej alei i obieca�, �e zaczeka na nie. Tej nocy wr�ci�y do domu p�niej ni� zwykle. Gdy zasn�a, jak zawsze wtulona w matk�, zdarzy�o si� to po raz pierwszy. W�a�nie tej nocy, zupe�nie pierwszy raz, umar�a na kr�tko we �nie. Mia�a wtedy osiem lat. Matylda wie, �e nigdy nie sp�dzi nocy sama z �adnym m�czyzn�. Nigdy. To s�owo wcale na ni� ju� nie dzia�a. Wie przecie� od dawna, �e prawie ka�de �nigdy" mo�na jako� obej��. Gdyby tak nie by�o, umar�aby ju� jako dziecko, a przecie� wczoraj sko�czy�a dwadzie�cia cztery lata. Poza tym, dlaczego dni z m�czyzn� nie mog� by� pi�kniejsze ni� noce?! Ona nienawidzi nocy. Nie znosi zachod�w s�o�ca, ciemno�ci i Wielkiego Wozu przed upalnym dniem. Dni zawsze s� pi�kniejsze ni� noce. Noce nigdy takie nie b�d�. Nigdy. Gdy ma si� kilkadziesi�t �nigdy", to nast�pne jedno nie robi �adnego wra�enia. Tylko jedno robi. Jedyne NIGDY, jakiego sobie nie mo�e wyobrazi�. Tego, �e Jakob m�g�by ju� nigdy wi�cej nie przyj�� do niej wieczorem. Jakob jest najwa�niejszy. Jakob zasypia z ni� i jest, gdy ona si� budzi. Jakob m�wi jej, �e ma odwr�ci� si� na drugi bok. Przypomina, aby po�o�y�a d�onie wzd�u� swojego cia�a. Jakob zamyka oczy, gdy ona zdejmuje stanik i majtki i wk�ada koszul� nocn� lub pi�am�. Jakob otwiera i zamyka okna w jej sypialni. Jakob dba, aby lampka by�a zawsze w��czona na jej nocnym stoliku. I zawsze ma zapasow� �ar�wk�. Ale najwa�niejsze jest to, �e Jakob NIGDY nie zasypia. NIGDY. Tak naprawd� nigdy. To znaczy, nie zasn�� nigdy dot�d. A jest przy niej, gdy ona zasypia i si� budzi, od szesnastu lat. Ka�dej nocy. Mia�a osiem lat, gdy przyszed� do nich po raz pierwszy. I zosta�. Teraz ma dwadzie�cia cztery lata. Jakob by� i jest przy wszystkim, co wa�ne. Gdy sz�a pierwszy raz do gimnazjum i nie mog�a zasn�� z podniecenia. Gdy wyprowadzi� si� ojciec i zostawi� je same. Gdy matka sp�dza�a w pokoju za �cian� jej sypialni pierwsz� noc z ojczymem, kt�rego ona nienawidzi, mimo �e jest taki dobry i tak dba o jej matk�. By� tak�e tej nocy, gdy pad� mur w Berlinie i tej nocy, gdy urodzi�a si� jej przyrodnia siostra, a tak�e tej nocy, gdy pojecha�a za Madonn� do Dachau. Tej nocy, gdy przysz�o pierwsze krwawienie, tak�e by�. Przysz�o we �nie. Jakob to zauwa�y�, bo on nigdy nie �pi, gdy ona �pi. Nigdy. Obudzi�a si� od wilgoci, czuj�c dziwne pulsowanie podbrzusza. Gdy zda�a sobie spraw� z tego, co si� sta�o, zacz�a p�aka�. Ze wstydu. Jakob wzi�� j� wtedy tak delikatnie na r�ce, poca�owa� w policzek, otar� jej �zy i szepta� jej imi�. Ojciec te� kiedy� ni�s� j� na r�kach i szepta� jej imi�. Dawno temu. By�a jeszcze ma�� dziewczynk�. Zabra� j� kt�rego� dnia na osiedlowe podw�rko, posadzi� na baga�niku starego roweru matki i wozi� osiedlowymi alejkami pe�nymi dziur i wyboj�w. Siedzia�a na tym baga�niku, z ca�ych si� obejmuj�c ojca w pasie. Na kt�rym� z wyboj�w jej noga dosta�a si� w szprychy tylnego ko�a. Mi�so tu� nad pi�t� odesz�o od ko�ci, bia�a skarpeta zrobi�a si� czerwona i mokra od krwi a� ponad kostk�. Prawie zemdla�a z b�lu. Ojciec, gdy zauwa�y�, co si� sta�o, zatrzyma� natychmiast rower, wzi�� j� na r�ce, szepta� do ucha jej imi� i bieg� do tego budynku przy poczcie, gdzie zawsze sta�y taks�wki. W szpitalu za�o�yli jej kilka szw�w. Sin� blizn�, zmieniaj�c� latem kolor na czerwony, ma do dzisiaj. Jednak tak naprawd� to, co pozosta�o z tamtej historii, to pami�� dr��cego g�osu ojca, kt�ry nios�c j� na r�kach do taks�wki, szepta� jej imi�. I tamtej nocy, gdy dosta�a pierwszego krwawienia, Jakob tak�e wzi�� j� na r�ce i tak�e powtarza� szeptem: �Matyldo". A potem przyni�s� z szafy w sypialni czyste prze�cierad�o. By�o jej tak wstyd. Tak strasznie wstyd. Potem z tego wstydu p�aka�a pod ko�dr�. Widzia�, �e p�aka�a. Bo on rejestruje wszystko. Szczeg�lnie skurcze jej serca. Gdy si� p�acze, serce kurczy si� i rozszerza inaczej. Jakob dba o jej serce najbardziej. Wie o nim wszystko. Nosi przy sobie w portfelu jej elektrokardiogramy. Obok jej fotografii. Zawsze najnowsze. Owini�te przezroczyst� foli�, zgrzan� na kraw�dziach. Aby si� nie zniszczy�y. Tamta noc by�a szczeg�lna. Pami�ta, �e do rana nie spa�a. Gdy wstyd min��, przysz�o podniecenie i niecierpliwo��. Nie mog�a doczeka� si� poranka. Jakob oczywi�cie rejestrowa� to, �e ona nie �pi, ale nie okazywa� �adnych emocji. Rano pobieg�a do szko�y wcze�niej ni� zwykle. Stan�a przy szatni i czeka�a na Anit�. Chcia�a jej to jak najpr�dzej powiedzie�. Pami�ta, �e by�a jaka� taka dumna i chcia�a to dzieli� ze swoj� najlepsz� przyjaci�k�. Czu�a, �e to, co sta�o si� tej nocy, by�o troch� jak przekroczenie jakiej� granicznej linii. Takiej granicy mi�dzy doros�o�ci� i dzieci�stwem. Mimo �e by�a na to przygotowana - przedyskutowali to w szkole w najdrobniejszych szczeg�ach ju� w trzeciej klasie podstaw�wki - wcale nie mia�a uczucia, �e to co� czysto fizjologicznego, wynikaj�cego z naturalnej kolei rzeczy. Dla niej by�o to w du�ym stopniu emocjonalne, a nawet troch� mistyczne, i my�la�a wtedy - chocia� teraz, gdy sobie to przypomina, musi si� �mia� z siebie - �e to nie �adna fizjologia, tylko akt woli, dzi�ki kt�remu zaistnia�a na nowo i inaczej. Oczywi�cie wtedy, maj�c trzyna�cie lat, wcale nie by�a taka m�dra, aby opisywa� to jako �akt woli", ale teraz wie, �e w�a�nie ten opis oddaje najdok�adniej to, co wtedy czu�a. Poza tym, chocia� to mo�e dziwaczne, dzisiaj dok�adniej pami�ta uczucia, jakie towarzyszy�y jej przy pierwszej miesi�czce ni� przy pierwszym poca�unku. By� mo�e przez ten wstyd, �e Jakob by� przy tym. Pami�ta tak�e, �e pierwsze miesi�ce z niecierpliwym oczekiwaniem na �te dni", nadchodz�ce osza�amiaj�co regularnie, dawa�y jej poczucie doros�o�ci i kobieco�ci i utwierdza�y j� w nim. Wtedy, przez te pierwsze trzy lub mo�e cztery miesi�ce, podoba�o si� jej wszystko w tym comiesi�cznym ceremoniale. Nawet b�le podbrzusza znosi�a z poczuciem pewnego wyr�nienia, �e �ona ju�, a niekt�re kole�anki w klasie jeszcze nie". Niedawno czyta�a po raz kolejny dziennik Anny Frank. Wcale nie zdziwi�a si�, �e opisywa�a z dum� swoje pierwsze miesi�czki. Potem zafascynowanie tym aspektem kobieco�ci oczywi�cie jej min�o i przysz�a dokuczliwo�� i uci��liwo�� PMS-u z b�lem g�owy, p�aczliwo�ci�, wypryskami na twarzy i b�lem piersi. Jakob te� czu�, �e tamtej nocy przekroczy�a granic�. Nast�pnego dnia przyszed� z wizyt�, oficjalnie, ju� rano, a nie jak zwykle pod wiecz�r. Przyni�s� kwiaty. W�o�y� garnitur. Mia� taki niemodny, w�ski sk�rzany krawat. I by� tak �miesznie uroczysty. Pachnia� tak inaczej. Przyni�s� ogromny bukiet b��kitnych niezapominajek. Bo to by�o wiosn�. Nic nie powiedzia�, tylko wstawi� je do wazonu w jej pokoju i postawi� na parapecie. I poca�owa� j� w r�k�. By�a najnormalniej w �wiecie wzruszona. I od tej nocy i tego nast�pnego dnia z kwiatami na parapecie okna czeka�a wieczorem na Jakoba inaczej. Nie umie tego nawet teraz wyt�umaczy�, ale wie, �e ju� wtedy chcia�a zasypia� przy nim pachn�ca, z u�o�onymi w�osami i w �adnej bieli�nie. Nie tylko o jej sercu Jakob wie wszystko. Tak�e o jej krwi. Wie, ile w niej tlenu lub dwutlenku w�gla. Ile hemoglobiny i ile kreatyniny. Wie tak�e, ile ciep�a. Dlatego gdy ona si� zakocha, Jakob b�dzie m�g� to zauwa�y�, zarejestrowa�, a nawet zmierzy�. Ho ona chyba jeszcze nie by�a tak naprawd� zakochana. To z Krystianem, osiem lat temu, to nie by�o �adne zakochanie. Mimo �e w�a�nie wtedy, z Krystianem, ca�owa�a si� po raz pierwszy w �yciu. Dok�adnie 28 czerwca, w sobot�. Krystian ju� w marcu by� w niej zakochany. To by�o jasne dla wszystkich jej kole�anek. Tylko dla niej nie. Taki czu�y, delikatny i wra�liwy. Chocia� chodzi� do zawod�wki, a ona do najlepszego w Rostocku gimnazjum. I mia� taki pomys�, �eby w dow�d mi�o�ci zgasi� sobie papierosa na r�ce. I podarowa� jej swoj� legitymacj� szkoln�. Kiedy� zobaczy�a go pijanego i nie chcia�a wi�cej widzie�. On si� z tym nie pogodzi�. Przyje�d�a�. Wystawa� godzinami pod jej blokiem. I pisa�. Raz przys�a� list, w kt�rym narysowane by�o serce, a w tym sercu na �rodku wypisane czerwon� kredk� �Matylda". W jednym rogu serca wydzieli� ma�y fragment i napisa�: �Rodzice", a w drugim nazw� dru�yny pi�karskiej z Rostocku. Pisa� do niej przez ponad dwa lata. Nigdy nie odpisa�a. A tak bardzo chcia�aby si� zakocha�. I by� z nim zawsze i nie mie� od niego �adnych list�w. Bo list�w si� nie ma wtedy, gdy ludzie si� nigdy nie rozstaj�. I �eby on by� troch� taki jak Jakob. Jakob jeszcze tylko jeden jedyny raz, odk�d go zna, w�o�y� garnitur i krawat. Gdy pojechali za Madonn� do Dachau. To by�a sobota. Mia�a urodziny. Te najwa�niejsze, osiemnaste. Niby normalnie, jak ka�dego roku. �niadanie, kwiaty, �yczenia od matki i ojczyma. Kilka porannych telefon�w z gratulacjami. Tylko od ojca nie. I wtedy podjecha� ten samoch�d. Dok�adnie w po�udnie. Wysiad� Jakob. W garniturze i tym swoim w�skim sk�rzanym krawacie. Podszed� do niej, z�o�y� �yczenia i powiedzia�, �e zabiera j� na koncert Madonny. Do Berlina. Tak po prostu. Jak gdyby Berlin by� zaraz za parkiem w Rostocku. Ona bardzo chcia�a by� kiedy� na koncercie. I bardzo lubi�a Madonn�. Nie mog�a uwierzy�, gdy Jakob tak po prostu sta� przed ni� w przedpokoju i u�miechni�ty pyta�: - No to co? Jedziemy? Matka i ojczym wiedzieli o wszystkim od dawna, tylko trzymali to w tajemnicy. Nie mog�a powstrzyma� �ez. Jakob wiedzia�, �e b�d� musieli po koncercie nocowa� w Berlinie. Ca�e trzy miesi�ce organizowa� z kas� chorych i klinik� w Berlinie wypo�yczenie urz�dze�. Na dwa dni przed jej urodzinami pojecha� wczesnym rankiem do Berlina i zainstalowa� wszystko w hotelu. Wieczorem wr�ci� i spa� z ni� jak ka�dej nocy. Na koncert przysz�o czterdzie�ci tysi�cy ludzi. Jakob sta� obok w tym swoim garniturze i �miesznym krawacie i skaka� tak samo jak ona, razem z ca�ym tym t�umem. Przez chwil� trzymali si� za r�ce. A gdy Madonna wysz�a na czwarty bis, to odwr�ci�a si� do niego i poca�owa�a go w policzek. Nigdy przedtem nie by�a tak szcz�liwa jak tego wieczoru. Nast�pnego dnia pojechali za Madonn� do Dachau. Chocia� wiedzia�a, �e gazety przesadzaj�, to i tak bardzo j� to poruszy�o, gdy przeczyta�a, �e �Madonna pojecha�a zwiedza� Dachau". Nieca�kiem dok�adnie pojechali za Madonn�: ona polecia�a swoim helikopterem, a oni po prostu pojechali tego samego dnia autem. To by� pomys� Jakoba. Wiedzia�a oczywi�cie o obozach koncentracyjnych ze szko�y. P�aka�a za ka�dym razem przy dzienniku Anny Frank, kt�ry podsun�a jej do czytania babcia, matka ojca. Odk�d pad� mur, rozmawiali o tym w szkole znacznie cz�ciej i dok�adniej. Czyta�a o nich, co tylko si� da�o, ale ich abstrakcyjno�� pozwala�a jej pogodzi� si� z tym jako� i nie my�le�, �e zrobili to �wiatu Niemcy. Ale tutaj nic nie by�o abstrakcyjne. Baraki, podziurawione pociskami �ciany z wyd�ubanym krzy�ami i gwiazdami Dawida, kolorowe znicze na ka�dym kroku, kwiaty le��ce na w�zkach przy paleniskach, kwiaty przywi�zane kolorowymi wst��kami wprost do drut�w kolczastych, kominy i tysi�ce zdj�� na �cianach. Ogolone g�owy, wychudzone twarze, za du�e oczodo�y, i wiek, i numer w lewym dolnym rogu. Szesna�cie lat, siedemna�cie lat, pi��dziesi�t cztery lata, dwana�cie lat, osiemna�cie lat... Pami�ta, �e gdy tylko przeszli bram� w Dachau, poczu�a, �e nie wolno jej rozmawia�, bo te wszystkie dusze ci�gle tu s�. Ca�y czas dr�a�a z przera�enia i poczucia winy. Ona. Osiemna�cie lat. I wtedy Jakob, nie zwa�aj�c na te jej za du�e i przera�one oczy, stan�� przed ni� i opowiedzia� o tych dzieciach i nastolatkach zagazowanych w Dachau. Podawa� jej liczby i daty. A na ko�cu powiedzia�, �e dusze tych zagazowanych dziewcz�t i ch�opc�w z pewno�ci� si� nie starzej�. Tak dok�adnie powiedzia�. �e one s� ci�gle m�ode i �e spotkaj� si� tego wieczoru gdzie� za barakami lub przy krematorium i powiedz� sobie z dum�: �S�uchajcie, Madonna by�a dzisiaj u nas. Madonna...". Mam na imi� Matylda. Jakob zna si� na wszystkim. Na gwiazdach, na sensorach, chemii, bezpiecznikach i psychologii dojrzewania dziewcz�t. Ale najlepiej zna si� na �nie. Chocia� on �pi od szesnastu lat w dzie�, wie o �nie w nocy prawie wszystko. Tak�e to, �e Sen to rodzona siostra �mierci. Czasami, gdy by�am m�odsza, opowiada� mi o tym. Gasi� �wiat�o, zapala� �wiece i czyta� mi wiersze Ovida o �nie odbitym w lustrze, za kt�rym stoi �mier�. Sama go o to wtedy poprosi�am. Jakob sam z siebie nigdy, przenigdy by tego nie zrobi�. Ale moja psychoterapeutka, kt�ra przenios�a si� do Rostocku z Zachodu, uwa�a�a, �e mam si� �podda� paradoksalnej konfrontacji". Gdy powiedzia�am to Jakobowi, bardzo si� zdenerwowa� i zacz�� kl�� w gwarze z po�udnia Niemiec. Jakob zaczyna m�wi� w tej gwarze tylko wtedy, gdy si� nie kontroluje. Nast�pnego dnia nie poszed� do pracy w domu starc�w, tylko pojecha� do tej psychoterapeutki i czeka� cztery godziny w jej poczekalni, aby jej powiedzie�, �e jest �skrajnie g�upia, arogancka jak prawie wszyscy zachodni szpanerzy i na dodatek bezgranicznie okrutna". Wys�ucha�a go i potem zosta� u niej dwie godziny. Wr�ci� zmieniony i kilka nocy p�niej zacz�� mi czyta� Ovida. Czasami chodzi� do biblioteki przy uniwersytecie i zamiast Ovida przynosi� germa�skie ba�nie. W nich tak�e Sen i �mier� to siostry. Jakob nigdy jeszcze nie przyszed� do mnie, nie maj�c kieszeni wypchanych bezpiecznikami. Ostatnio przynosi tak�e dwa telefony kom�rkowe. Zawsze dwa. Bo Jakob jest bardzo nieufny. Zbudowa� te� w piwnicy agregat. Znosi� i zwozi� dwa miesi�ce jakie� cz�ci, rozwiesza� na �cianach arkusze schemat�w i wpatrywa� si� w nie z uwag�. Po nieprzespanych nocach zostawa�, zamyka� si� w piwnicy i budowa�. Tak na �wszelki wypadek", gdyby dwa razy pr�d wy��czyli. Raz w dzielnicy, a raz w naszym agregacie. Bo miasto po dw�ch latach �ebraniny Jakoba zgodzi�o si�, �eby pod��czy� nam specjalny agregat. Ale Jakob i tak nie wierzy. Ani miastu, ani swojemu agregatowi. Jakob po prostu chce mie� pewno��, �e obudzimy si� razem. We dwoje. I �e te ba�nie Ovida i German�w, kt�re kiedy� mi czyta�, to tylko ba�nie. Bo my zawsze budzimy si� we dwoje. Cz�sto wcale nie �pimy, tylko sobie opowiadamy r�ne historie. Czasami, gdy go poprosz�, Jakob opowiada mi o swoim dniu i o tych swoich babciach, dziadkach i pradziadkach z dom�w starc�w lub blokowisk. Ci z blokowisk - m�wi Jakob - maj� o wiele gorzej, nawet je�li maj� trzy pokoje, telewizor kolorowy, sprz�taczk�, pani� od zakup�w, podnoszone i opuszczane elektrycznie ��ka i �azienk� z por�czami. Samotni s�. Samotni bez granic. Opuszczeni przez zapracowane, zaj�te karierami dzieci, nie maj�ce nawet czasu na rodzenie i wychowywanie wnuk�w, kt�re mog�yby czasami wpada� do babci lub dziadka i rozgania� im t� samotno��. W domu starc�w te� nie ma wnuk�w, ale zawsze mo�na si� pok��ci�, chocia�by z tym staruchem spod trzynastki, i nie jest si� wtedy takim samotnym. Jakob czasami m�wi takie niesamowite rzeczy o swoich babciach i dziadkach. Kiedy� powiedzia� mi, �e B�g si� chyba pomyli� i ustawi� wszystko w przeciwnym kierunku wobec up�ywu czasu. �e wed�ug niego ludzie powinni rodzi� si� tu� przed �mierci� i �y� do pocz�cia. W drug� stron�. Bo wed�ug Jakoba proces umierania biologicznie jest r�wnie aktywny jak �ycie. Dlatego �mier� nie r�ni si� od narodzin. I dlatego ludzie, teoretycznie, mogliby rodzi� si� na milisekundy przed zgonem. Mieliby ju� na pocz�tku �ycia t� swoj� �yciow� m�dro��, do�wiadczenia i ca�y ten przychodz�cy z wiekiem spok�j i rozs�dek. Pope�niliby ju� te wszystkie swoje b��dy zdrady i �yciowe pomy�ki. Mieliby ju� te wszystkie blizny i zmarszczki, i wszystkie wspomnienia, i �yliby w drug� stron�. Ich sk�ra stawa�aby si� coraz g�adsza, ka�dego dnia budzi�aby si� w nich wi�ksza ciekawo��, w�osy by�yby coraz mniej siwe, oczy coraz bardziej b�yszcz�ce i serce coraz silniejsze i coraz bardziej otwarte na przyjmowanie nowych cios�w i nowych mi�o�ci. I potem, na samym ko�cu, kt�ry by�by pocz�tkiem, znikaliby z tego �wiata nie w smutku, nie w b�lu, nie w rozpaczy, ale w ekstazie pocz�cia. Czyli w mi�o�ci. Takie fantastyczne rzeczy czasami opowiada mi m�j Jakob, gdy nie chce mi si� spa�. Jakobowi mog� powiedzie� wszystko. Rozmawiamy te� o wszystkim. Kiedy� mia�am jaki� taki nastr�j i rozmawiali�my o moim ojcu i mojej matce. To by�o tego wieczoru, kiedy matka mi powiedzia�a, �e b�d� mia�a przyrodni� siostr�. Powiedzia�am mu, �e nie mog� sobie wyobrazi�, �e moja matka strasznie szala�a kiedy� z mi�o�ci do tego m�czyzny, kt�ry by� moim ojcem. �e mo�e nawet kocha�a si� z nim na dywanie. I mo�e na ��ce. I �e mu przyrzek�a, �e b�dzie z nim zawsze. I �e b�d� si� zawsze trzyma� za r�ce na spacerach. I �e on potem, po tym wszystkim, m�g� tak strasznie krzycze� na ni�, gdy ona skulona siedzia�a na tym ma�ym drewnianym krzese�ku przy lod�wce w kuchni. I tej nocy Jakob powiedzia� mi, dlaczego jest kulawy. Jakob jest astrofizykiem. Wie dok�adnie, jak rodz� si� gwiazdy, jak ekspanduj�, jak eksploduj�, jak przekszta�caj� si� w supernow� lub staj� pulsarami. I wie tak�e, jak umieraj�, kurcz�c si� do tych ma�ych, okropnych i niebezpiecznych dla galaktyk czarnych dziur. Jakob to wszystko wie. Potrafi zamkn�� oczy i wymienia� mg�awice, nazwy i kody wa�nych gwiazd i podawa� odleg�o�ci w latach �wietlnych do najpi�kniejszych lub najwa�niejszych gwiazd. I opowiada o tym tak, �e mi dech zapiera. I jak si� przy tym zapomni, to jest przy tych opowie�ciach tak podekscytowany �e m�wi, sam nie wiedz�c o tym, w tej swojej �miesznej gwarze. Supernowa i pulsary w gwarze z dolnej Saksonii! Jakob bada� swoje gwiazdy na uniwersytecie w Rostocku. Je�dzi� do obserwatorium na skarp� nad Ba�tykiem i dniami i nocami ogl�da� przez teleskop i radioteleskop niebo, i potem robi� z tego publikacje i sw�j doktorat. Nie m�g� pogodzi� si� z tym, �e nie mo�e pojecha� do Arecibo i obejrze� tego najwa�niejszego radioteleskopu �wiata, po jecha� na kongres do USA lub nawet tylko do Francji. Nie m�g� pogodzi� si� tak�e z tym, �e nie maj� kserografu w instytucie i �e na seminariach we czwartki cz�sto m�wi� o FDJ i ideologii, zamiast o astronomii. Dlatego zgodzi� si�, aby w�r�d ca�ej tej elektroniki w obserwatorium jego koledzy ze stowarzyszenia ewangelik�w zainstalowali ma�� stacj� nadawcz� i czasami zak��cali programy lokalnej telewizji kilkusekundowymi spotami o �wolnej NRD". Taka �mieszna, banalna, okropnie nieszkodliwa opozycyjna dziecinada. Nikt nie powinien wpa�� na to, �e nadajniki znajduj� si� w obserwatorium. Bo przecie� oni nadaj� tak silne sygna�y, �e ci od radionamiar�w w STASI nigdy nie oddziela ich sygna�u od sygna�u badawczego. Oddzielili. A jak�e. Dok�adnie 2 1 listopada. W Dzie� Pokutny, jedno z najwa�niejszych ewangelickich �wi�t. Wpadli do obserwatorium tu� po dziewi�tnastej. Pobili siedemdziesi�cioletni� portierk�. Skuli wszystkich kajdankami. Zdj�li ga�nic� i zniszczyli wszystko, co mia�o ekran. Monitory, uderzane dnem czerwonej ga�nicy, eksplodowa�y jeden po drugim. Z czytnik�w ta�m magnetycznych z zapisami pomiar�w wyrywali kasety i wyci�gali ta�my z danymi, tak jak wyci�ga si� sylwestrow� serpentyn�. Doktoraty, plany, seminaria, publikacje, lata pracy i ca�� przysz�o�� wielu ludzi wyci�gali z tych czytnik�w jak kolorowe serpentyny i rwali na kawa�ki. Potem zawie�li wszystkich skutych kajdankami do podziemnego aresztu obok ratusza w centrum Rostocku. Portierk� wypu�cili po czterdziestu o�miu godzinach, gdy zas�ab�a i trzeba by�oby j� i tak odwie�� do szpitala. Dyrektora obserwatorium, cukrzyka, wypu�cili po trzech dniach, gdy sko�czy�a si� insulina. Reszt� trzymali dwa tygodnie. Bez nakazu aresztowania, bez prawa kontaktu z adwokatem, bez prawa telefonu do �ony lub matki. Ca�e dwa tygodnie. Jakoba przes�uchiwa� naczelnik wydzia�u. Pijany od rana, ale pedantyczny do granic. Traktowa� swoj� prac� jak ka�dy. Tyle �e ten �ka�dy" by� ksi�gowym albo kopa� w�giel pod ziemi�. A on kopa� wi�ni�w. Najpierw krzycza�. Zrzuca� z krzes�a na poplamione i popalone niedopa�kami papieros�w szare linoleum i kopa�. Po nerkach. Po plecach i po g�owie. Tak�e po biodrach. To by� bardzo zimny listopad. Naczelnik mia� tego dnia zimowe ci�kie buty i Jakob dosta� w staw biodrowy i nerki. Krwotok wewn�trzny opanowali, ale ze stawem nie da�o si� nic zrobi�, jak m�wili mu potem na chirurgii. Dlatego kuleje i boli go, jak m�wi, �ca�e cia�o co ma ko�ci" na zmian� pogody. Po dw�ch tygodniach ich wypu�cili. Wzi�li wszystkie przepustki, zwolnili z pracy i kazali i�� do domu, a potem �najlepiej od razu na rent�". Naczelnikiem wydzia�u od pocz�tku do upadku muru by� m�j ojciec. To on dwudziestego pierwszego listopada tego roku skopa� Jakoba, odsun�� go na zawsze od radioteleskop�w i gwiazd, zniszczy� nieodwracalnie staw biodrowy i biografi�, a potem wr�ci� pijany do domu i krzycza� w kuchni na moj� matk�. I wtedy to bezrobotny i �naznaczony" Jakob zacz�� wynajmowa� si� kasie chorych i domom opieki spo�ecznej w Rostocku do opieki nad ob�o�nie chorymi. Tylko tam chcieli przyj�� go do pracy i to te� za specjalnym por�czeniem. Taki kulawy radioastronom z niedoko�czonym doktoratem do wynoszenia nocnik�w. I tak trafi� na mnie. Szesna�cie lat temu. I od szesnastu lat sp�dzamy razem noce. Czy powinnam by� wdzi�czna za to mojemu ojcu, naczelnikowi wydzia�u? -Jakob, czy ja powinnam by� wdzi�czna mojemu ojcu, �e mam ciebie? Powiedz mi, prosz� - zapyta�am, gdy sko�czy� swoj� opowie��. Patrzy�am mu prosto w oczy. Odwr�ci� g�ow�, udaj�c, �e patrzy na kt�ry� 'z oscyloskop�w, i odpowiedzia� zupe�nie od rzeczy: - Bo my, Matyldo, jeste�my stworzeni do zmartwychwsta�. Jak trawa. Odro�niemy nawet wtedy, gdy przejedzie po nas ci�ar�wka. Bo Jakob czasami m�wi od rzeczy. M�wi tak pi�knie od rzeczy. Tak jak wtedy, gdy kt�rego� wieczoru wr�cili�my do tematu Dachau i on nagle zacisn�� pi�ci i powiedzia� przez z�by: -Wiesz, o czym ja marz�? Wiesz, o czym, Matyldo? Marz� o tym, �eby oni kiedy� sklonowali Hitlera i postawili go przed s�dem. W Jerozolimie jednego klona, w Warszawie drugiego i w Dachau trzeciego. I �ebym ja m�g� by� przy tym procesie w Dachau. O tym marz�. Takie historie opowiada mi wieczorami Jakob. Bo my rozmawiamy o wszystkim. Tylko o mojej menstruacji nie rozmawiali�my. Ale od tamtego czasu Jakob ju� nie trzyma mnie za r�k�, gdy zasypiam. Bo Jakob nie jest moim kochankiem. O tym, �e Jakob spotka� si� z jej ojcem, dowiedzia�a si� dopiero kilka lat po tym spotkaniu. To zdarzy�o si� tej nocy, gdy pad� mur i wszyscy z tego zdumienia przeszli na Zach�d, chocia� tylko po to, aby si� przekona�, �e na pewno nie b�d� strzela�. Takie p� godziny udzia�u w historii Europy i �wiata i zaraz powr�t dla pewno�ci do domu. Zamieni� wschodnie marki na DM, kupi� troch� banan�w, pomacha� r�k� do kamery jakiej� stacji telewizyjnej i szybko wr�ci� do domu na Wschodzie. Bo Zach�d to tak naprawd�, nawet dzisiaj, inny kraj i tak naprawd� u siebie jest si� tylko na Wschodzie. Jej ojciec wiedzia�, �e nie sko�czy si� na tej p�godzinie wolno�ci i na bananach. Dlatego ba� si�. Bardzo si� ba�. Odk�d zobaczy� w telewizji trabanty przeje�d�aj�ce na drug� stron� przez Check Point Charly i Bram� Brandenbursk�, ba� si� ka�d� kom�rk�. Upi� si� tej nocy - tym razem nie z na�ogu, ale ze strachu - i w tym pijanym widzie ze starego chyba jeszcze przyzwyczajenia i ze starej chyba jeszcze t�sknoty nie wiadomo za czym chcia� wr�ci� �pod lod�wk�" w kuchni, do swojej �ony. To nic, �e od lat nie by�a to ani jego kuchnia, ani jego lod�wka, ani jego �ona. Zadzwoni� do drzwi. Otworzy� mu Jakob, kt�ry przyszed� wcze�niej do jej oscyloskop�w i sensor�w. Kulawy, ze swoim skopanym biodrem poku�tyka� do drzwi i otworzy�. I powiedzia�: �Prosz� wej��". I ten skurwiel naczelnik wydzia�u wszed� i bez s�owa poszed� jak zwykle do kuchni. I usiad� na tym drewnianym ko�lawym krzese�ku przy lod�wce i p�aka�. I wtedy Jakob zapyta� go, czy nie napi�by si� herbaty, �bo przecie� tak zimno na dworze", i nastawi� czajnik. Mam na imi� Matylda. Jestem troch� chora. Jakob m�wi, �e nie powinnam tak m�wi�. Uwa�a, �e mam po prostu �przej�ciowe k�opoty z oddychaniem". I �e to minie. Mam je od szesnastu lat, ale Jakob m�wi, �e to minie. Od szesnastu lat tak m�wi. On nawet w to wierzy. Bo on zawsze m�wi tylko to, w co wierzy. Gdy nie �pi�, oddycham tak jak Jakob. Gdy zasn�, m�j organizm �zapomina" oddycha�. Taka, najprawdopodobniej genetycznie uwarunkowana, przypad�o��, u�ywaj�c terminologii Jakoba. Nie mog� zasn�� bez urz�dze�, kt�re pobudzaj� moje p�uca do oddychania. Dlatego rozci�li mi delikatnie brzuch i wszyli elektroniczny rozrusznik. Taki niedu�y. Mo�na go poczu�, gdy dotknie si� mojego brzucha. Wysy�a impulsy elektryczne do nerwu w mojej przeponie. I dlatego podnosi si� ona i opada nawet wtedy, gdy zasn�. Je�li nie masz Undine, to nie potrzebujesz rozrusznika. Ja nie mia�am tyle szcz�cia przy sk�adaniu gen�w i potrzebuj� rozrusznika. Rozrusznik trzeba nieustannie kontrolowa�. I sterowa� jego impulsami. I sprawdza�, jak dzia�a. Dlatego zak�adam najr�niejsze sensory na moje cia�o. Na palce, wok� nadgarstk�w, pod piersi, na przepon� i na podbrzusze. Jakob dba nawet o to, aby sensory nie by�y szare. Kupi� lakiery do paznokci i pomalowa� moje sensory na r�ne kolory. Tak, aby pasowa�y do mojej bielizny lub koszul nocnych. Moje sensory s� kolorowe. Czasami, gdy s� zimne, Jakob ogrzewa je w d�oniach lub chucha na nie i przynosi do ��ka. Przynosi dopiero wtedy, gdy s� ciep�e i przytulne. I zamyka oczy, gdy podnosz� stanik lub obsuwam majtki i zak�adam je pod sercem lub na podbrzuszu. A potem dba, aby te zielone, czarne, czerwone i oliwkowe sensory przenosi�y impulsy. Nie mog� zasn�� w poci�gu, nie mog� zasn�� przy telewizji. Nie mog�abym zasn�� w niczyich ramionach. Nie mog� zasn�� bez Jakoba. Nie b�d� te� mog�a zasn�� z moim m�czyzn�, je�li Jakoba nie b�dzie w s�siednim pokoju przy monitorach. Bo on obserwuje te urz�dzenia. Od szesnastu lat. Ka�dej nocy. Pewna nimfa rzuci�a kiedy� przekle�stwo na swojego niewiernego kochanka. Nie mog�a znie�� jego zdrady. Mia� nic nie zauwa�y� i po prostu przesta� oddycha� we �nie. I przesta�. I umar�. I ta nimfa p�acze, i b�dzie p�aka�a do ko�ca �wiata. Nimfa mia�a na imi� Undine. Moja choroba nazywa si� syndrom przekle�stwa Undine. �rednio pi�� os�b na rok dowiaduje si� w Niemczech, �e s� chore na undine. Ja dowiedzia�am si�, gdy mia�am osiem lat, w dzie� po tym, jak przytulona do mojej matki prawie umar�am we �nie. Jakob, gdy zapalimy czasami �wiece i s�uchamy muzyki, i jest rozczulony to �artuje i m�wi, �e jestem dla niego jak jego ksi�niczka. Ja to przecie� wiem. Jestem jak zamkni�ta w szklanej trumnie ksi�niczka. Kiedy� przyjdzie m�j ksi���, podniesie wieko i obudzi mnie poca�unkiem. I zostanie na noc. Ale nawet wtedy w s�siednim pokoju przy monitorach b�dzie siedzia� Jakob. M�j Jakob. Anorexia newosa Pierwszy raz zobaczy�a go w Wigili�. Siedzia� na betonowej p�ycie przy ich osiedlowym �mietniku i p�aka�. Ojciec powinien lada chwila wr�ci� z dy�uru w szpitalu; mieli zasi��� do Wigilii. Nie mog�a si� doczeka�. Karp skwiercz�cy na patelni - tak cudownie pachnia�o w ca�ym mieszkaniu - kol�dy, choinka przy nakrytym bia�ym obrusem stole. Tak przytulnie, ciep�o, rodzinnie i bezpiecznie. Czy mo�e by� �wiat lepszy ni� ten wigilijny? Dlatego tylko, dla dobra wigilijnego nastroju i dla zachowania �rodzinnej zgody i harmonii", nie zaprotestowa�a, gdy matka poprosi�a j�, aby wynios�a �mieci. W planie Wigilii jest choinka, pieczenie karpia i fryzjer rano, ale nie ma �mieci, kt�re mog�yby poczeka� do jutra! Akurat teraz - by�o ju� ciemno! Poza tym nie znosi�a osiedlowego �mietnika. By� jak �mierdz�ca, ohydna wi�zienna klatka. Ale dla jej matki Wigilia nigdy nie by�a powodem, aby bodaj troch� odst�pi� od ustalonego harmonogramu. �Dzie� musi mie� plan" - powtarza�a przy ka�dej okazji. Wigilia r�ni si� tylko planem i poza tym jest zaznaczona na czerwono w jej filofaksie. To nic, �e Jezus, nadzieja i pasterka. Zupe�nie nic. Wigilia,11:30, fryzjer- przeczyta�a kiedy� przypadkiem w jej kalendarzu pod dat� 18 pa�dziernika. W po�owie pa�dziernika zarezerwowany fryzjer na Wigili�! Tego nie robi� nawet Niemcy w Bawarii! Ten jej cholerny filofax jest jak lista wyrok�w na dany dzie� - my�la�a czasami. Rozmawia�a kiedy� z ni� o Wigilii. Wtedy, kiedy jeszcze rozmawia�y o czym� wa�niejszym ni� lista zakup�w w spo�ywczym za rogiem. To by�o tu� przed matur�. Prze�ywa�a okres totalnej fascynacji religi�. Zreszt�, p� �e�skiej cz�ci ich klasy to mia�o. Chodzi�y na wyk�ady do Akademii Teologicznej - niekt�re pewnie tylko dlatego, �e podkochiwa�y si� w przystojnych ch�opcach w habitach - uczy�y si� modlitw, uczestniczy�y w akademickich mszach. Czu�a, �e jest lepsza, spokojniejsza i taka uduchowiona poprzez ten kontakt z religi�. To wtedy w�a�nie, gdy kt�rego� dnia przy przed�wi�tecznym myciu okien sta�y tak blisko siebie, �e si� niemal dotyka�y, zapyta�a matk�, czy ona tak�e odczuwa�a kiedy� takie �mistyczne" oczekiwanie na Bo�e Narodzenie. Teraz wie, �e wybra�a z�y moment na to pytanie. Matka przy sprz�taniu by�a zawsze w�ciek�a, uwa�a�a bowiem, �e to bezsensowna strata cennego czasu i ona nigdy nie zrozumie, jak te wszystkie gospodynie domowe mog� nie wpa�� w depresj� po tygodniu takiego �ycia. Pami�ta, �e matka od�o�y�a �cierk� na parapet, cofn�a si� o krok, aby m�c patrzy� jej w oczy i powiedzia�a tonem, jakim zwraca�a si� do student�w: -Mistyczne oczekiwanie?! Nie. Nigdy. Przecie� w Bo�ym Narodzeniu nie ma �adnego mistycyzmu, c�reczko. Pami�ta, �e nawet w tym �c�reczko" nie by�o bodaj odrobiny ciep�a. Zreszt�, zna�a to. Przewa�nie po �c�reczko" na ko�cu zdania sz�a do pokoju, zamyka�a si� i p�aka�a. - Wigilia i Bo�e Narodzenie to przede wszystkim elementy marketingu i promocji. Jak inaczej syn cie�li z zabitej dechami Galilei sta�by si� idolem por�wnywalnym z tymi twoimi Madonn� lub Jacksonem. Ca�y ten jego dzia� promocji, tych dwunastu aposto��w ��cznie z najbardziej medialnym Judaszem, to jedna z pierwszych tak dobrze zorganizowanych akcji, kt�ra wypromowa�a prawdziw� gwiazd�. Cuda, tabuny kobiet zdejmowa� majtki na ka�de jego zawo�anie, ci�gn�ce za idolem z miasta do miasta, masowe histerie, zmartwychwstania i wniebowst�pienia. Jezus, gdyby �y� dzisiaj, mia�by agenta, adres e-mailowy i stron� WWW. Podniecona swoim wywodem, ci�gn�a z zapa�em: - Oni mieli strategie i Biblia to opisuje w szczeg�ach. Bez dobrej promocji nie wstrz�sa si� cesarstwem i nie instaluje si� nowej religii. - Mamo, co ty m�wisz, co za strategia- przerwa�a jej prosz�cym g�osem - jaki dzia� promocji, oni przecie� widzieli w nim syna Boga, mesjasza... - Tak?! Niekt�re z tych panienek, co sp�dzaj� noce pod hotelem Jacksona na deszczu lub mrozie, te� my�l�, �e Jackson jest Jezusem. Jezus, c�reczko, to po prostu idol pop kultury. A to, co ty m�wisz, to s� wszystko legendy. Tak samo o dzieci�cym ��obie, pasterzach ze �zami w oczach, wole i osio�ku. Bo prawda historyczna jest zupe�nie inna. Nie by�o �adnego spisu ludno�ci, kt�ry zmusi� Mari� i J�zefa, aby odbyli podr� do Betlejem. O tym wiedz� nawet ci, co nie s� teologami. Zapali�a papierosa, zaci�gn�a si� g��boko i m�wi�a dalej - A nawet gdyby by�, to do spisu nie zapraszali takich biedak�w jak cie�la z Nazaretu. Trzeba by�o mie� albo niewolnik�w. Poza tym spis mia� by� rzekomo w Jerozolimie. Jedyna droga do Jerozolimy z Nazaretu prowadzi�a wtedy przez dolin� Jordanu. W grudniu dolina Jordanu jest wype�niona b�otem po szyj� wysokiego m�czyzny. A Maria nie nale�a�a do olbrzym�w i by�a w ci��y z Jezusem jak pami�tasz- sko�czy�a u�miechaj�c si� z lekk� drwin� Nie mog�a w to uwierzy�. Je�li to nawet prawda - a najprawdopodobniej tak, jej matka s�yn�a z m�wienia prawdy, g��wnie naukowej, za co dosta�a habilitacj� ju� w wieku trzydziestu czterech lat - to czy musia�a jej m�wi� to dwa dni przed Wigili�, gdy ona tak bardzo to prze�ywa i tak bardzo w to wierzy? I tak bardzo czeka na ten dzie�? Pami�ta. To w�a�nie wtedy, przy tym oknie, postanowi�a, �e ju� nigdy nie wys�ucha niczego, co b�dzie chcia�a powiedzie� matka po �c�reczko". Gdy kiedy� po latach opowiedzia�a t� rozmow� najlepszej przyjaci�ce, Marta skomentowa�a to dosadnie, jak tylko ona to potrafi�a: - Bo twoja jest jak wsp�czesna hetera. Tak w staro�ytnej Grecji nazywano wykszta�cone i oczytane kobiety. Przewa�nie by�y samotne, bo �aden m�czyzna ich nie chcia�. A twoja matka jest na dodatek heter� walcz�c� i chce obja�ni� �wiat samodzielnie i na w�asn� r�k�. Ale to nie jest wcale �adna samodzielno��. Je�eli facet cz�sto robi to sobie sam, to wcale nie znaczy, �e jest samodzielny. Twoja matka jest jak ten facet. Chocia� to by�o ju� tak dawno temu, zawsze my�li o tym w Wigili�. I o ojcu. Czasami, szczeg�lnie ostatnio, tuli si� do niego wcale nie z czu�o�ci ani pragnienia blisko�ci lub z t�sknoty. Tuli si�, aby mu wynagrodzi� lodowaty ch��d jego zorganizowanej �ony. My�li, �e w ten spos�b przywi��e go do siebie i domu. Gdyby ona by�a m�em jej matki, odesz�aby wiele lat temu. Nie wytrzyma�aby takiego ch�odu. Bo jej matka potrafi�a by� zimna jak skroplony azot. A on wytrzymuje i jest tutaj. Wiedzia�a, �e jest tylko dla niej. Dzisiaj te� to zrobi. Dzisiaj te� przytuli si� do niego i obejmie go. On b�dzie jak zwykle zaskoczony, po�o�y g�ow� na jej ramieniu, mocno u�ci�nie, poca�uje jej szyj�, powie szeptem �c�reczko", a gdy si� rozdziel�, b�dzie mia� zaczerwienione oczy i b�dzie tak �miesznie udawa�, �e co� wpad�o mu do oka. I to jego �c�reczko" jest takie pi�kne. Takie pe�ne czu�o�ci. Takie wigilijne w�a�nie. Ale dzisiaj zrobi to tak od siebie. Bo dzisiaj jest wigilijnie rozczulona. Poza tym nie zna innego m�czyzny, kt�ry by�by chocia� w przybli�eniu podobny do jej ojca. Takich m�czyzn ju� nie ma. Dlatego, i aby by�a zgoda, harmonia i wykona� si� ten cholerny plan Wigilii z filofaxu jej matki, wyniesie te �mieci. Zaraz i natychmiast. B�dzie nawet udawa�a, �e robi to ch�tnie. Zesz�a z dwoma pe�nymi wiadrami. By�o wietrznie i zacina� deszcz ze �niegiem. Wpatrzona w okna migocz�ce blaskiem choinkowych lampek, otworzy�a kluczem �mietnik. Popchn�a nog� drucian� bramk� i zobaczy�a go. Siedzia� po turecku na postrz�pionej tekturze przy du�ym �mietniku na wprost wej�cia i os�ania� d�o�mi od wiatru �wieczk� stoj�c� na ga��zi choinki. P�omie� �wieczki odbija� si� w jego oczach i p�yn�cych z nich �zach. Stan�a jak wryta. Pu�ci�a oba wiadra, kt�re z hukiem upad�y na beton i przewr�ci�y si�. Chcia�a odwr�ci� si� i uciec. - Przepraszam, nie chcia�em ci� przestraszy� - powiedzia� cicho zachrypni�tym g�osem. - Pomog� ci zebra� te �mieci. Zacz�� si� podnosi�. - Nie! Nie! Nie chc�. Zosta� tam, nie podchod� do mnie - wrzasn�a. Chwyci�a wiadra, odwr�ci�a si� i wybieg�a, zatrzaskuj�c z hukiem bramk� �mietnika. Bieg�a na o�lep przez b�oto osiedlowych trawnik�w, na kt�rych nawet wiosn� nie ma trawy. Wpad�a do klatki schodowej. Ojciec wyjmowa� listy z ich skrzynki. Wpad�a na niego i przytuli�a si� z ca�ych si�. - C�reczko, co si� sta�o? - Nic. Przestraszy�am si�. Po prostu si� przestraszy�am. Ten cz�owiek tam w �mietniku... - Jaki cz�owiek? Co ci zrobi�? - Nic nie zrobi�. Po prostu tam by�. Siedzia� i p�aka�. - Co ty m�wisz? Zaczekaj tutaj. Nie ruszaj si� st�d. P�jd� i sprawdz�. - Nie! Nigdzie nie id�. Chod�my do domu. Wysup�a�a si� z jego obj�cia, poprawi�a w�osy i ruszy�a schodami w g�r�. Wzi�� od niej wiadra i poszed� za ni�. Mogli jecha� wind�, ale chcia�a si� uspokoi� po drodze. Tak aby matka nic po niej nie pozna�a, gdy wejdzie do mieszkania. Pomy�la�aby, �e jest histeryczk�. Jej ojciec zrozumia� to natychmiast. Bez jednego s�owa. Dlatego szed� za ni� na �sme pi�tro, opowiadaj�c o swoim dy�urze w szpitalu i delektuj�c si� zapachami wydobywaj�cych si� z mieszka�, kt�re mijali po drodze. Do mieszkania wesz�a u�miechni�ta. Matka nic nie zauwa�y�a. Dowiedzia�a si�, jak ma na imi�, gdy wjecha� swoim samochodem w punto, kt�rym Marta jecha�a na sw�j �lub. Marta by�a jej najlepsz� przyjaci�k�. Od zawsze. Nie pami�ta czas�w, kiedy nie by�o Marty w jej �yciu. Marta te� b�dzie do ko�ca. Cokolwiek to znaczy. Gdyby Marta mia�a czas i zrobi�a test na inteligencj�, to ona mog�aby z dum� powiedzie�, �e jest przyjaci�k� najbardziej inteligentnej kobiety w tej cz�ci Europy. Ale Marta ani nie mia�a na to czasu, ani nie by�o to dla niej istotne. Marta wykorzystywa�a swoj� inteligencj� g��wnie po to, aby prze�ywa� emocje. Ta wiejska dziewczyna - przyjecha�a na studia do Krakowa z zapad�ej S�kowej, gdzie �telefon mia� tylko proboszcz i jego kochanka", jak sama m�wi�a - nagle odkry�a �wiat. Po roku anglistyki zacz�a r�wnoleg�e studia na filozofii. �Krztusi�a si�" �yciem w Krakowie. Nie odby�o si� nic wa�nego w operze, teatrze, muzeum, filharmonii i klubie, w czym nie uczestniczy�aby Marta. To w�a�nie w klubie pozna�a tego �licznego quasi-artyst� w sk�rzanych spodniach. Powtarza� trzeci rok na Akademii Sztuk Pi�knych, ale zachowywa� si� jak Andy Warhol na stypendium ministerialnym. Nie do��, �e jak Warhol, to jeszcze by� z Warszawy, co przy ka�dej okazji podkre�la�. Krak�w mia� zaniem�wi�. Oszale� i pa�� na kolana, bo przyjecha� geniusz. Nie znosi�a go od momentu, gdy Marta przedstawi�a ich sobie w autobusie. Siedzia� bezczelnie i m�wi� o sobie tak g�o�no, �e ca�y autobus musia� to s�ysze�. Marta sta�a, ona sta�a i ta kaszl�ca staruszka z lask� obok te� sta�a. A ten �warcho�" siedzia� w tych swoich sk�rzanych przetartych spodniach i wyg�asza� wyk�ad o swojej roli w wsp�czesnej sztuce. Marcie wydawa�o si� to jednak pi�kne. Zakocha�a si�. Prawdopodobnie tylko �chemicznie", ale skutki by�y op�akane. Karmi�a go ze swojego stypendium, kupowa�a mu hektolitry alkoholu ze swoich oszcz�dno�ci, nawet dawa�a mu pieni�dze na jego przejazdy autobusem, aby m�g� imponowa� licealistkom swoimi wyk�adami w drodze na akademi�. To dla niego przesta�a bywa�. A je�li ju� bywa�a, to sta�a jak szara myszka zaraz za warszawskim �warcho�em" i patrzy�a na niego z podziwem, gdy opowiada� wszystkim, co to on zrobi w �yciu, gdy tylko �to beztalencie mszcz�ce si� na prawdziwych artystach" - mia� na my�li profesora, kt�ry go drugi raz obla� na egzaminie - �pozb�dzie si� genetycznej zawi�ci". M�wi�a Marcie, �e ma si� opami�ta�. Prosi�a, b�aga�a, grozi�a. Ale Marta nie s�ucha�a - by�a w tym czasie jak w reakcji chemicznej. Musia�o co� si� zdarzy�, aby t� reakcj� zatrzyma�. Zdarzy�o si�. Za pi�� dwunasta. Prawie dos�ownie. �lub Marty by� wyznaczony na dwunast� w po�udnie w pewien pa�dziernikowy pi�tek. Jechali punto Marty do Urz�du Stanu Cywilnego. Marta, w wypo�yczonej sukni �lubnej, prowadzi�a. Artysta, czyli pan m�ody, siedzia� obok, bo nie mia� prawa jazdy. Odebrali mu za jazd� po pijanemu. Ona jako oficjalny �wiadek siedzia�a na tylnym siedzeniu. Marta by�a podniecona i pijana -rano wypi�y we dwie p� butelki bu�garskiego koniaku na pusty �o��dek, bo nie mog�a prze�kn�� �niadania z podniecenia. Marta my�la�a, �e zd��y, zanim ��te �wiat�o zmieni si� w czerwone. Nie zd��y�a. Us�ysza�y huk, Marta krzykn�a: �O kurwa" i zrobi�o si� cicho. Uderzy� w ty� z prawej strony. Wina Marty by�a oczywista. Artysta wysiad� gwa�townie, zostawiaj�c otwarte drzwi. Podszed� do tamtego auta. Otworzy� drzwi, wyci�gn�� kierowc� i bez s�owa zacz�� ok�ada� go pi�ciami. Marta, z czerwonymi plamami krwi na welonie i sukni �lubnej, podbieg�a do artysty i wepchn�a si� mi�dzy niego i kierowc� tego drugiego samochodu. W pewnym momencie, po przypadkowym uderzeniu w twarz, upad�a na asfalt. W tej samej chwili kierowca z ca�ych si� uderzy� w twarz artyst�. Widzia�a to wszystko dok�adnie, siedz�c w punto. Gdy Marta po przypadkowym ciosie artysty upad�a na asfalt, energicznie otworzy�a drzwi, wysiad�a z samochodu, podbieg�a do le��cej przyjaci�ki i ukl�k�a przy niej. Kierowca przykl�k� tak�e. - Jest mi tak bardzo przykro. Nie chcia�em tego. Ja mia�em zielone �wiat�o. Dlatego ruszy�em. Jest mi tak bardzo przykro. Mia�em zielone. Niech mi pani uwierzy. Mia�em zielone � powtarza� bez przerwy, nachylony nad Mart�. Artysta podni�s� si� i z ca�ych si� popchn�� go, przewracaj�c na Mart�. Us�yszeli wycie policyjnej syreny i g�os: - Prosz� si� natychmiast uspokoi�. Wszyscy z dokumentami do mojego auta. Wszyscy! M�ody policjant wskazywa� na poloneza zaparkowanego na wysepce przystanku autobusowego. - My nie mamy czasu - wykrzykn�� artysta - o dwunastej w po�udnie jest nasz �lub! Marta podnios�a si� z asfaltu, podesz�a do niego i powiedzia�a spokojnie: - Nie ma �adnego �lubu. Przepro� tego pana i spierdalaj, ty gnojku. Dos�ownie tak! To by�a znowu ta stara, normalna Marta. Nareszcie! Pami�ta, �e w tym momencie wpatrywa�a si� w oczy tego m�czyzny i wiedzia�a, �e zna to spojrzenie. - Ja mia�em zielone. Ja bardzo pani� przepraszam � powiedzia� bezradnie. Marta zerwa�a welon z g�owy, wytar�a nim zakrwawiony nos, zgniot�a w d�oni i rzuci�a na asfalt. Chwyci�a m�czyzn� za rami�. - Ja wiem. Niech pan przestanie wreszcie przeprasza�. Moje ubezpieczenie zap�aci za wszystko. Nawet pan nie wie, co pan dla mnie zrobi�. Podesz�a do niego, wspi�a si� na palce i poca�owa�a go w policzek. Nie rozumia�, o co chodzi. Sta� jak os�upia�y. W tym momencie przypomnia�a sobie, sk�d go zna. To przecie� on siedzia� przy �mietniku w tamt� Wigili�. Artysta znikn�� w t�umie gapi�w, kt�rzy zd��yli zebra� si� na chodniku. - Pomog� pani �ci�gn�� auto z jezdni - powiedzia� m�czyzna. Wepchali we tr�jk� punto na chodnik. - Mam na imi� Andrzej. A pani? - Marta. A to moja przyjaci�ka Ada. To znaczy Adrianna. Spojrza� na ni� uwa�nie. Poda� jej r�k� i powiedzia� cicho: -Andrzej. Przepraszam, �e przestraszy�em pani� wtedy w Wigili�. Tak sobie po prostu! Tak jak gdyby ta Wigilia by�a przed tygodniem. A przecie� min�y prawie dwa lata. By� wysoki. Mia� czarne w�osy, zaczesane do ty�u. Szerok� blizn� na prawym policzku i bardzo szczup�e d�onie. Nigdy nie spotka�a m�czyzny, kt�ry mia�by tak szerokie i pe�ne wargi. Jego g�os by� lekko zachrypni�ty i niski. Pachnia� czym�, co jej przypomina�o ja�min. - Mam na imi� Ada. Pami�tasz to jeszcze? To by�o prawie dwa lata temu. - Tak, pami�tam. Szuka�em ci� wtedy. D�ugo ci� szuka�em. Ale nie znalaz�em. Chcia�em ci� przeprosi�. Dopiero dzisiaj. Ten wypadek... U�miechn�a si� do niego. - Nie ma za co przeprasza�. Mieszkam w bloku zaraz przy �mietniku. - Dlaczego tam wtedy siedzia�e�? Nie odpowiedzia�. Odwr�ci� g�ow� i zacz�� rozmawia� z Mart�. Po chwili poszed� do swojego samochodu, zjecha� do zatoczki i wr�ci� do nich. Marta, w poplamionej krwi� sukni �lubnej, budzi�a sensacj�. T�um gapi�w na chodniku nie przerzedza� si�. Gdy za�atwili wszystkie formalno�ci z policjantem w polonezie, zapyta�: - Gdzie mam was wywie�� z tego przedstawienia? - Pojed�my do mnie - odpar�a Marta. - Musimy to uczci�. Po drodze wst�pili do restauracji, gdzie mia�o odby� si� weselne przyj�cie. Dowiedzieli si�, �e go�cie dzwoni� nieustannie, ale Marta nie przej�a si� tym w og�le. Kaza�a zapakowa� ca�y alkohol, kt�ry zam�wi�a, i p�miski z jedzeniem. Przenie�li to wszystko do samochodu Andrzeja i pojechali do mieszkania Marty. Ju� dawno nie widzia�a przyjaci�ki tak szcz�liwej. Po kilku kieliszkach wina zacz�li ta�czy�. Przytulona do Andrzeja poczu�a, �e on jest jej dziwnie bliski. Nad ranem odwi�z� j� taks�wk� do domu. Wysiad� z ni� i odprowadzi� pod klatk� schodow�. Gdy przechodzili obok tego �mietnika, poda�a mu r�k�. �cisn�� j� delikatnie i ju� nie pu�ci�. Przy klatce schodowej podni�s� j� do ust i dotkn�� wargami. Kocha�a go ju� znacznie wcze�niej, ale urzek� j� tak naprawd�, gdy rzuci� si� na mask� jad�cego wprost na niego samochodu. Od tego wieczoru i nocy po odwo�anym �lubie Marty prawie wszystko w jej �yciu si� zmieni�o. Andrzej odszuka� j� nast�pnego dnia na uczelni; czeka� przed sal� wyk�adow�. Sta� pod �cian�. Nieco zawstydzony, z kwiatami nieudolnie schowanymi za plecami. Gdy podesz�a do niego i u�miechn�a si�, nie potrafi� ukry� ulgi i rado�ci. Od tego dnia byli razem. Wszystko przed Andrzejem straci�o sens. Wiedzia�a to ju� po tygodniu. Uj�y j� jego wra�liwo�� i czu�o��. P�niej doszed� szacunek, jakim j� otacza�. To chyba przez ten szacunek czeka� z pierwszym poca�unkiem tak d�ugo. Mimo �e go prowokowa�a, dotykaj�c, ocieraj�c si� o niego, nawi�zuj�c do tego w rozmowach, ca�uj�c jego d�o� w ciemnym kinie. Min�o strasznie du�o czasu, zanim po raz pierwszy poca�owa� j� w usta. Wracali ostatnim tramwajem od Marty, u kt�rej zasiedzieli si� po koncercie. Na zakr�cie, ulegaj�c sile bezw�adu, przycisn�� j� do szyby. - Jeste� najwa�niejsza - wyszepta� i zacz�� j� ca�owa�. Przesta�, gdy motorniczy wykrzykn��, �e zje�d�a do zajezdni. To tam, w tym tramwaju, tak naprawd� zacz�a go kocha�. By� zafascynowany tym, �e ona studiuje fizyk�. Uwa�a�, �e jest to nauka �absolutnie podstawowa, nieomal uroczysta", a przy tym wyj�tkowo trudna. Od pierwszej godziny s�ucha� jej uwa�nie. Ws�uchiwa� si� we wszystko, co m�wi�a. I wszystko pami�ta�. Potrafi� siedzie� na pod�odze naprzeciwko niej, zapatrzony, i godzinami s�ucha�. P�niej, gdy byli ju� par� i sypiali ze sob�, potrafi� kocha� si� z ni�, wsta� z ��ka, p�j�� do kuchni, wr�ci� z torb� jedzenia i napoj�w i rozmawia� z ni� do rana. Czasami denerwowa�o j� to nawet troch�, bo zdarza�o si�, �e nie kochali si� ju� drugi raz, ty