3566
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 3566 |
Rozszerzenie: |
3566 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 3566 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 3566 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
3566 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Andrzej �urowski
FATAMORGANA
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gda�sk 2000
4
I
�Zgoda? No to r�ka.
� R�ka! Umowa stoi.
Min�y dwa lata. Zmieni�y si� horyzonty. Mandatariusze tajnego triumwiratu przypiecz�towanego
u�ciskiem d�oni w cieniu kt�rego� z ogrod�w Santiago de Chile pozostali wierni
zamiarom. Autobus mi�kko poddaje si� fa�dzisto�ci g�rskiej szosy. Stanis�aw i Jacek nie wiedzie�
kt�ry ju� raz zabrali si� do studiowania mapy. Wol� si� gapi� przez okno. Palcem po
mapie i tak znam na pami�� ka�dy przydro�ny kamie� na trasie wyprawy. Czas odrzuci� podr�czniki,
materia�y, plany � rzuci� si� w spe�nienie. Powzi�� to okrutne ryzyko. Przed paroma
dniami by�a to jeszcze Ba�� � wspania�a nierealno�� wyprawy w g��b Azji, hen gdzie� do
drzemi�cych w Wielkiej Tajemnicy rejon�w himalajskich, plemion zaszytych w indyjskiej
d�ungli, legendarnych cejlo�skich kopal� skarb�w. Teraz przyjdzie dotkn��, pomaca� i kamer�
filmow� rozora� ca�� ow� wymarzon� nieuchwytno��, odnale�� granice, b�d� zatrze� je,
zdepta� fa�szywe przedzia�y po�r�d tysi�ca i jednej nocy. Nocy fascynacji czy rozczarowa�?
Pierwsze progi za nami. W ostatniej chwili, jakby pod�wiadomie zacz�li�my si� kokosi� z
opuszczeniem Stambu�u. Jeszcze dzie�, dwa cho�by jeszcze dni na twardym europejskim
gruncie. Niczym wielka brosza spinaj�ca obrze�a dw�ch kontynent�w, rozkraczony nad Bosforem,
ju� nieeuropejski, jeszcze nieazjatycki Stambu�. Wt�oczy� nas w sw� pl�tanin� bez
centrum, w uliczki nadbrze�ne, staczaj�ce si� ze wzg�r z wprost w stalow�, ch�odn� powierzchni�
Morza Marmara. Zau�ki czmychaj� w g�r� i rozp�dzone, na o�lep wpadaj� z przeciwleg�ej
strony wprost w fale Morza Czarnego. Omijaj� Bosfor i zewsz�d osaczone wod�, w
pop�ochu splataj� si� w labirynt bez �adu i sk�adu. I ludzie, jakby poddaj�c si� panice ulic,
gnaj� we wszystkich kierunkach, a wygl�da to tak, jak gdyby kr�cili si� w k�ko. Tylko koty,
niespieszne, z oci�ganiem przenosz� si� na coraz bardziej rozgrzane s�o�cem dachy drewnianych
dom�w. W wirze ulicznego ko�owrotu, tu� obok zat�oczonych jezdni, wci�ni�te pomi�dzy
domy, w ich cieniu drzemi� omsza�e muzu�ma�skie cmentarzyki. Niczym przydomowe
ogr�dki, z r�wnymi rz�dkami grobowych p�yt i przysadzistych obelisk�w z kamiennymi turbanami.
Protopla�ci trwaj� w kr�gu domostwa. Wok� obelisk�w szaleje dzieciarnia. Nak�adaj�
si� warstwy pokole�...
Kawa jest po prostu turecka. Jedyna bodaj w tej kawiarni rzecz o okre�lonym charakterze.
Reszta jest nijaka, ze szcz�tem skundlona. Hippiesowska zbieranina. Obsiedli stoliki i drzemi�
w gnu�nym oczekiwaniu. Mo�e dzi�, mo�e za tydzie�... �cian� wykleili odr�cznymi
og�oszeniami, kt�re zapraszaj� na wsp�ln� jazd� do Kathmandu. Dwumetrowy bezz�bny
szkielet, wyp�owia�a pannica, troglodyta o rudej brodzie i zmierzwionym ko�tunie do ramion.
No nie, niechaj was inne pod Himalaje prowadz� bogi. Dopijam kaw�.
Popo�udnie stygnie nad Stambu�em w kurzu i czerwonawych poblaskach pe�zaj�cych po
dachach meczet�w. Rozgonione po okolicznych wzg�rzach, na ich szczytach miasto szczerbi
5
si� palisad� minaretowych pik. Hagia So�phia, B��kitny Meczet � jak zwykle pi�kne, te same
co zawsze, jeszcze jedne, kolejne repliki europejskiego stereotypu Orientu. Wol� w doliny. W
gwar z wolna budz�cego si� wieczoru, w handlowe arterie przecieraj�ce oczy neonow� migotliwo�ci�,
mi�dzy stragany nie ko�cz�cych si� bazar�w. Twarze, twarze, twarze. Bia�e, oliwkowe.
Turcy i Ormianie, �ydzi, Arabowie, Grecy. Stambulczycy. W tym mie�cie ps�w, kot�w
i bank�w mimo wszystko i ludziom uda�o si� jako� wywalczy� sobie nieco ziemi pod
stopy. Przepycham si� mi�dzy stertami owoc�w, piramidami but�w, �egluj� morzem straganiarskiej
r�no�ci, a brzegu, Kolumbie, ni widu. Tu� przy moim hotelu uliczny rze�nik
�wiartuje wo�u. Krew chlapie na bruk, rozbryzguj� j� opony taks�wek. Wok� rze�nika sformowa�
si� nieruchomy kr�g. Zastygli niczym �wiadkowie jakiego� magicznego obrz�du; w rze�niczy
n� wpatruj� si� chciwe kocie i psie oczy. Sk��cone od nie wiedzie� kiedy gatunki zawar�y
g�odowe przymierze � psy i koty potulnie czekaj� spo�em w kolejce przed jatk� mi�sn�. Cuchnie
potem i krwi�. Dachy meczet�w sp�on�y. Popieli je teraz wolno osypuj�cy si� mrok.
Zjawi� si� belfersko punktualny. Kiedy wszed�em do hotelowego hallu, wygl�da� niczym
stary wypolerowany bibel ot rzucony w k�t kanapy dla podkre�lenia nowoczesno�ci wn�trza.
Pulchny staruszek o pomidorowych policzkach i siwych w�osach nad dziecinnym u�miechem.
Zabawnie podskoczy� na kanapie, wsta� i wypr�y� si� na ca�� okaza�o�� swych okr�g�o�ci.
Profesor Biskupski ogromnie rad, �e mo�e przygarn�� rodak�w pod opieku�cze skrzyd�a, ju�
przed wyznaczon� godzin� spotkania wypatrywa� nadej�cia podopiecznych. Teraz, uchylaj�c
czarny kapelusz o olbrzymim filcowym rondzie, szarmancko zaprasza� nas do taks�wki.
� Daleko was, ch�opcy, bo daleko wywioz�em, ale tu to si� i! No, dobierajcie, dobierajcie
na Boga. Specja�y tureckie godzi si� popr�bowa�. Azali nie smakuje? � Tak to potraw� po
potrawie do smaku przyprawia zach�tami i soczysto�ci� dawno z u�ycia wycofanych wyra�e�.
� Mo�e tam i w Polsce wycofanych, ale w Adampolu? Co to, to nie! Tu si� o j�zyk dba,
tu si� go jako dziecko najukocha�sze ho�ubi. Sto lat z ok�adem min�o, jak si� tutaj, na tureckiej
ziemi dziady osiedlili, jak w�asn�, Adampolem nazwan�, za�o�yli wiosk�, jak do dalekiej
ojczyzny my�li tylko, bo nie nogi przecie, lata�y, a zasie mowa mateczka nie pomar�a. I nie
pomrze! Nie pomrze, pok�d Polacy z Adampola Polakami. Oho, pr�buj� Turki, pr�buj�. Ale
si� im nie udaje. I nie uda! Obywatelstwo tureckie ca�a adampolska rodzina wzi�� musia�a,
ale Polski z duszy cudze obywatelstwo nie wygna�o. I nie wygna.
P�no si� robi� zacz�o. I coraz ciemniej w zadymionej restauracyjnej sali. Na parkiecie
tar�o. Greczynki, �yd�wki, Ormianki ha�a�liwie, mo�e odrobin� zbyt ha�a�liwie manifestuj�
niezale�no��, t� niebywa�� swobod� w por�wnaniu do zakutanych w stare obyczaje i zakazy
Turczynek. Ta�ce sun� na ca�ego. I kiedy gong, i kiedy zn�w nagle pe�ne �wiat�a, a na estradzie
p�naga tancerka w tiulach � jako� dziwnie obco, dziwnie egzotycznie po europejskich
rytmach i tanecznych figurach m�odzie�y, nieomal dziwacznie wygl�da w tej tureckiej restauracji
narodowy taniec tureckiej dziewczyny w tiulach. Zeskoczy�a z estrady, wymija oklaskuj�c�
j� w takt d�insow� gromad� i tanecznym krokiem kieruje si� ku naszej cz�ci sali �
gdzie za zastawionymi sto�ami, w cieniu kinkiet�w dyskretnie u�miechaj� si� starsi panowie
w wykwintnych garniturach. Jeden zwinny ruch i dziewczyna jest ju� na stole. W podniesionych
nad g�ow� d�oniach pobrz�kuje b�benek. Drobne bose stopy bezb��dnie trafiaj� w puste
miejsca pomi�dzy talerze, butelki, p�miski. Tancerka jest gor�ca i przes�odzona jak lewanty�ska
herbata. Cieniutka stru�ka potu p�ynie jej po skroni. Lekko, w k�cikach dr�y wymuszony
u�miech. Panowie w czarnych garniturach u�miechaj� si� i dyskretnie wk�adaj� dziewczynie
za dekolt ma�e papierki. B�benek zag�usza ich szelest.
� Ano, panie Stanis�awie, tak, tak � profesor trz�sie si� ze �miechu. � Kiedy to by�o? Tak
tak, z pi�tna�cie lat. Ale� mi pan narobi� w�wczas bigosu...
6
Prawda, ponios�a Szwarc�Bronikowskiego dziennikarska licentia poetica. Po pierwszej
wizycie w Stambule napisa� reporta� o Biskupskim, w kt�rym nieopatrznie nadmieni�, i� profesor
pozostaje dot�d wierny stanowi kawalerskiemu i � doda� ju� od siebie � nie zdradzi go,
chyba �e dla rodowitej Polki. Napisa� i sko�czy� spraw�. Natomiast dla Biskupskiego rzecz
si� dopiero zacz�a � skrzynka listowa po prostu p�ka�a w szwach. Dziesi�tki, setki list�w. I
jak tu nie wierzy� w go��bie serca Polek, w czu�e ich sentymenta i samaryta�skie natury, co to
ka�� cho�by i w �wiat i��, nie�� duchowe wsparcie zagubionemu na tureckiej obczy�nie rodakowi.
A jak�e, odpisywa�, wszystkim odpisywa�. Grzecznie, z nale�nym oddaniem i szacunkiem.
� Z�ama� si� pan jednak, zatwardzia�y kawaler, nie da�...
� Co to, to nie, ale co� mi pan, powtarzam, bigosu nagotowa�, to moje. A zreszt�... � przycich�
jako� i spojrza� k�dy� tam, za siebie. � Gdyby to tak by� pan ze trzydzie�ci lat wcze�niej
napisa�... � trwa�o to dobr� chwil�, nim znowu przerwa� milczenie. � M�ody by� cz�owiek,
g�upi. Polka, upar� si�, i Polka. Chcia�a mnie tu jedna, chcia�a, �e hej. Nie powiem � brzydka
nie by�a, a i dobre dziewczynisko. Ale co? � g�upi i tyle � Turczynki nie chcia�. A Polk� sk�d
niby by�o tu bra�? W Adampolu wszyscy ju� skuzynieni. To tak i zosta�o.
Siedzia� teraz z nag�a jakby postarza�y. Nie w t� odwr�cony stron�, w przeciwn�. Jeden z
tych, co to ich zwykli�my z dziarskim b�benkiem, z werbelkami przed narodem oprowadza�,
po ramieniu poklepywa� � o wierno�ci im kadzi�, o honorze narodowym, o romantyzmie
wielkiej t�sknoty. Nieszcz�ni zagubie�cy. Nigdzie u siebie, nigdy w�r�d swoich. Od kilku
pokole� tacy Biskupscy na ziemi tureckiej osiedli, t� ziemi� ryli, �yli z niej i dzieci hodowali.
Pi�knie, �e im to i jeszcze kolejnym mow�, �e im obyczaj, �e im legend� dziad�w k�dy� znad
Buga i Wis�y nad Bosfor i Marmara przenie�li. Ale sko�czy�, wytyczy� granic nie potrafili.
Gdzie� ich, w kt�rym� punkcie � jak�e po polsku � ponios�o. I tak trwaj� rozdarci, obolali.
Potomek pierwszych przybysz�w profesorem literatury francuskiej zosta� na stambulskim
uniwersytecie, nigdy do Polski w siedemdziesi�cioletnim z ok�adem �yciu nie wyje�d�a�,
pokolenia tureckich student�w wychowa�, z za�enowaniem o swym tureckim obywatelstwie
wspomina, z Turczynk� nie by� si� o�eni�. Ojczyzny si� nie zapar�, czy te� wypar� si� ojczyzny?
G�upie pytanie � bo jednoznaczne.
� A ja wam, panowie, �e tak by�o, powtarzam � uderzy� r�k� w st� i natychmiast si� zawstydzi�.
Mrukn�� co� jeszcze pod nosem, speszone spojrzenie rzuci� w g��b sali. W�a�nie
dogasa�a. Za oknem nocne �wiate�ka �odzi na Bosforze te� ju� wyra�nie mru�y�y si� do snu.
Tylko profesor �apa� drugi oddech. Podniecony dowodzi� absolutnej prawdy dawnej hipotezy,
wedle kt�rej Mickiewicz nie zmar� w Stambule na choler�, ale zosta� tu podst�pnie otruty. �
Naturalnie, mam na to nie znane dot�d dokumenty. Jak je tylko opublikuj�, przestaniecie si�
panowie u�miecha�.
U�miechali�my si�, prawda, ale z sympati� i... mo�e odrobin� smutku. Jeszcze i ten Mickiewicz.
I ta wieloletnia pasja odkrycia prawdy o �mierci cudzoziemskiego poety, kt�ry przed
wiekiem przyby� do Stambu�u. Sk�d�e ta pasja, turecki profesorze literatury francuskiej...
� Przyjad�, oczywi�cie, �e przyjad�. W przysz�ym roku. Tyle razy ju� sobie obiecywa�em i
jako� nie wychodzi�o. Ale tym razem � mur! � D�ugo �egnali�my si� na rogu, obok pustego
teraz straganu rze�nika. Tylko par� kot�w drzema�o przy rynsztoku. Mo�e ju� zajmowa�y
sobie kolejk�. Raz jeszcze zatrzyma� si� przed zakr�tem, podni�s� do g�ry sw�j filcowy kapelusz
z gigantycznym rondem. � Przyjad�!
Ile� razy s�ysza�em to, w ilu� krajach, od ilu� ludzi s�ysza�em, kt�rych nigdy ju� p�niej nie zobaczy�em,
kt�rym nigdy nie przysz�o zrealizowa� swego wielkiego marzenia. Na szcz�cie mo�e?
7
Znikn�� za rogiem. I tak rozstali�my si�. Z Europ�. Ju� w par� godzin p�niej mostem nad
Bosforem wyciekali�my do Azji. Jakby powinien napisa� reporter: �Stara, poczciwa Europa
zosta�a za nami�. Ani poczciwa, czego nie musimy sobie t�umaczy�, ani stara � bo g�wniara
wszak przy swych siostrzycach wielkich azjatyckich kultur, co to ju� kt�re� rodzi�y pokolenia
my�li, kiedy smarkata, w podkasanej sp�dniczce, bajek jeszcze u �lepego Homera s�ucha�a.
Ani te� nie �pozosta�a za nami�, cho� tak bym tego pragn��, cho� tak bardzo bym pragn��
tego. I mo�e dlatego nie potrafi�.
Jedzie. Siedzi tu� obok, na tym wolnym siedzeniu obok Staszka. Autobus trz�sie, a uparta,
bezlitosna Europa wlecze si� za mn�. Im dalsza � uporczywsza, bardziej nachalna w zaciskaniu
wok� m�zgu w�a�ciwych jej stereotyp�w. Mo�e wyrzuc� j� na kt�rym� przystanku,
umkn� mo�e, zmyl� pogonie. Cho� w�tpi�.
Rozmaito�� g�rskiego pomiotu cwa�uje wzd�u� szosy. Dawna stolica Frygii, dzi� Turcji
sto�eczna Ankara zapad�a si� poza otaczaj�ce j� szczyty. W mig przys�oni�y t� prowincjonaln�
stolic�, zapomnian� w cieniu Stambu�u � niezmiennej metropolii Turcji. Przedziwna g�r
rozmaito��. Autobus slalomem�gigantem wali na po�udnie. I nie wiedzie� kto pr�dzej � autobus
czy te� zmienno�� g�rskiej panoramy wymienia przed oczyma obrazy. P�kaj�ce jakimi�
minera�ami brocz� czerwieni�, br�zem, ��ci�, po ob�ych niewysokich stokach g�ry rozlewaj�
si� w ziele� i cynober. Nie ma ju� dzisiaj takich; ostatnia bodaj gdzie� na strychu domu mych
rodzic�w spr�chnia�a, na poddaszu coraz mi ju� dalszego, coraz ju� bli�szego dzieci�stwa: a
by�a to narzuta�cudo, stara, ci�ka narzuta na mieszcza�skie ��ko. Strzy�ona, a jak�e, pluszowa,
w kwiaty zgo�a fantastyczne, w ca�� orgi� kwiat�w i r�wnie im barwn�, upiorn� wielo��
dekoracyjnych es�w�flores�w. Ale kurz kwiaty pozagryza�, ale s�o�ce esy�floresy wywabi�o.
I narzuta przemieni�a si� w pejza� jakowy� dziwny a tajemny. Pejza� moich tajnych
strychowych wypraw i podr�y; krajobraz czerwieni� i br�zem zbroczony, zlany cynobrem i
��ci�. I gdzie�by mi to przez g�ow� kiedy przemkn�o, i� po owej od lat w k�cie strychu porzuconej
kapie gna� b�d� serpentynami po�udniowej Turcji.
Ale si� ju� i oto narzuta urwa�a, a spod niej pocz�y si� wy�ania� garby rozmaite a pocieszne.
Zrazu ostro�nie, po jednym, a� si� tak na koniec rozzuchwali�y, �e ca�ymi po okolicy
siej� si� tabunami. Na, jak arabski chleb p�askiej a rozwa�kowanej r�wni to tu, to tam jeden i
dziesi�ty, i k�dy spojrze� kuce�garbusy, niczym kurhany z obci�tymi czubami g�ry kopcowo
�sto�owe. Jakby tu babki z piasku stolemy stawia�y i sko�czywszy zabaw� posz�y sobie
miejsca nie r�wnaj�c. Tote� i siedz� sobie g�ry kokosz� a wysiaduj�, autobus po�r�d nich
sam z sob� bawi si� w chowanego. Bo i z kim bawi� by Si� mia�, kiedy pusto, �e i na lekarstwo.
G�ry same tylko g�ruj�, p�aszczyzny si� p�aszcz�, pustkowia pustosz�.
A� zarycza� z rado�ci, kiedy na koniec, zza kt�rego� kopca ludzka wyskoczy�a osada.
Rykn��, chrapn��, dogazowa� i tyle po spotkaniu. Ledwie �e jeszcze na ko�cu szosy jak na
sznurku czerwone szarawary �opocz�, ledwie �e owiec par� przy drodze i dzieciak usmarkany.
A tu ju� i kokosz� gdzie� si� za wsi� zapad�y, a tu ju� woko�o �miechu warte piegusy pi�trz�
si� popod chmury. Grube toto, zwaliste, pnie si� jedna przez drug�, bia�e g�ry kredowe.
Jakby kto groch na nich m��ci� � miejsce przy miejscu, pochy�o�� za pochy�o�ci�, kropki na
nich ciemne, zielonkawe. I tak k�pkami trawy g�rskiej nakrapiane stoj� przy drodze bu�y piegusy
� a mo�e si� i ze wstydu jedna w drug� powt�acza�y.
Sam stan�� po�r�d drogi. Zwalisty a smuk�y, wypr�ony z jak�� ponur� godno�ci�. Niby
starzec s�katy, co to lag� g�wniarzeri� na mil� porozgania�, by samotnie odetchn�� i siwy �eb
w puste niebo zadrze�. Wysoko zadar�. Popod chmury. Dawno ju�, tak dawno, �e sam nie
pomni kiedy wygas�y, ostyg�y wulkan. Zimn� �niegow� czap� zmiesza� z chmurami i kolumnie
podobny podpiera niebo tak lekko, jakby dziewczyn� w taniec bra�. Wprost z p�askiej wy-
8
ros�y r�wni zdaje si� wi�kszy jeszcze, pot�niejszy a bardziej obcy dookolnemu. Inny, r�wnie
od przedwiek�w wygas�y, a od tysi�cleci p�on�cy cz�owieczymi sprawy, r�wnie wielki, a w
ludzkiej wyobra�ni po stokro� pot�niejszy wulkan, w podobnie bia�ej czapie wspina si�
gdzie� za tych g�r p�nocnym wschodem. Widzia�em kiedy� Ararat od arme�skiej strony.
Podw�jny jego wierzcho�ek � w sacrum przekuty, w mit. Nie dlatego nawet, �e ongi� w jego
tyglu, na bia�ym dzi� szczycie pionowej ska�y pra�y�y si� losy wsp�towarzyszy Noego. Dlatego
za�, i� u jego podn�y we krwi obmywa�y si� dzieje Ormian. Od lat wznosi si� po tureckiej
stronie. Atoli, cho� ju� p� wieku z ok�adem na drugi si� bok od tamtej pory obr�ci�o, nie
masz Ormianina, kt�ry by buduj�c dom, okien na Ararat nie skierowa�. Jak i drugiego nie
znale�� kraju, kt�ry by w herbie nosi� g�r� rosn�c� poza jego granicami. � Poza jakimi granicami?
� w nos by mi si� za�mia� Surik, Lowa, ka�dy inny z ormia�skich znajomk�w � za jakimi
granicami, kiedy go go�ym z Erewania wida� okiem, kiedy czu�, jak k�uje w serce jego zagrabiony
dw�jz�b. Za jakimi �e to wszystko granicami, kiedy autobus wraz z g�rami ju� si� poczyna na
po�udnie obsuwa�, kiedy ca�� nieomal ku Syrii przeje�d�a� ko�cz� Turcj�, a Europa ni my�li
ust�pi� z wolnego obok mnie fotela. Ani my�li z obro�y potencjalnego spu�ci� renegata.
Wulkan samotnik dawno si� ju� w chmurach utopi�. Wraz z szos� g�ry osypuj� si� w d�.
Coraz drobniejszym, coraz bardziej rozkruszonym �wirowiskiem. Pustynnymi, na �mier�
spra�onymi stepami. Pustymi jak smagaj�cy je wiatr. Trwa to d�ugo, dostatecznie d�ugo, by
przywo�a� t�sknot� za barwno�ci�. I ta oto nadchodzi jak spe�nienie. Niespodziewana, brutalna
obfito�ci�. Zrazu cyprysy ch�odne a wyrafinowane, wiotkie eukaliptusy na wzorzystych,
niby dotkni�tych egzem� pniach, jeden i drugi cedr. Nareszcie i orgia. Oliwki, cytryny, ziele�;
ziele� i wo�. �yzno�� �r�dziemnomorska. I w dole przede mn� lepki, w�a�nie morski przedsmak
Lewantu � p�ksi�yca arabskiej obfito�ci.
� Pami�tasz legend� drzewa tamaryszku?
� Pami�tam.
� Wi�c opowiem. Trzeba ci wprz�dy wiedzie�, �e drzewo to u�ywano do wyk�adania pa�acowych
komnat, tote� w powszechnym by�o poszanowaniu. Nie na tym si� wszak rzecz ca�a zak�ada.
Daleko, w Egipcie si� zaczyna. Tam w�a�nie syn Hora, a B�g S�o�ca, przes�awny na niebie
Pan � Ozyrys, mia� brata imieniem Set. Pod�a to by�a figura, albo i rejony, kt�rymi mu w�ada�
przysz�o, skaza�y go na niepopularno��. Do��, �e b�g z�a, pan ciemno�ci i �mierci � Set...
� ...i p�odno�ci...
� ...a wi�c Set � b�g �mierci, i p�odno�ci, nienawidzi� Ozyrysa. Szala� na my�l o mi�o�ci,
jak� brata otacza� egipski lud, wdzi�czny Ozyrysowi za przekazanie �miertelnym sztuki
uprawy roli. Pan Ciemno�ci skrycie uda� si� do Libanu i d�ugo wybiera� odpowiedni cedr. A�
wybra� najpi�kniejszy z pi�knych i z cedrowego pnia zbudowa� ol�niewaj�cy sarkofag. Jako
�e cedr by� w owych czasach cenion� i poszukiwan� rzadko�ci�, nie ma si� co dziwi�, i� kiedy
Set przytaska� sarkofag do ojczyzny, zapanowa� og�lny zachwyt. Natenczas B�g Z�a rzek�:
� Przysi�gam, �e oddam ten sarkofag pierwszemu, dla kt�rego b�dzie sposobny. Wi�c pr�bowali.
Mo�ni i ubodzy, m�owie i niewiasty. Set kr�ci� g�ow�, u�miecha� si� skrycie i nikomu
nie wr�y� nadziei na boski dar. A� sta�o si� to, na co pod�y czeka�. Nadszed� Ozyrys. I on
dla �artu postanowi� j�� si� pr�by. Ze �miechem u�o�y� si� w sarkofagu. � Pasuje! � rykn��
Set i zatrzasn�� wieko. Podni�s� sarkofag i z ca�ych si� rzuci� go w wody Nilu. �wi�ta rzeka
trumn� z �ywcem pogrzebanym Ozyrysem wyplu�a do morza. Z liba�skiego wyciosany cedru,
sarkofag �eglowa� do ojczystych brzeg�w. A� zary� si� w piach pla�y u mur�w miasta Byblos.
I w miejscu tym wyros�o pierwsze drzewo tamaryszku.
W dalekim Egipcie Set tryumfowa�. W dalekim Egipcie po stracie m�a i brata rozpacza�a
pi�kna Izys � Ozyrysowa siostra i ma��onka. Przywdzia�a nieszcz�sna str�j w�drowczy, po-
9
sz�a przez drogi i bezdro�a szuka� Jedynego. A wiod�o j� to, co wszystkie wiedzie kobiety
nieomylnie po �ladach ich m�czyzn, chocia�by drogi obojga najbardziej by�y zawik�ane.
I zapuka�a Izis pi�kna do bram Byblos. I zosta�a piastunk� tutejszych dzieci kr�lewskich.
A by�o to w czas, kiedy w pa�acu pocz�y nocami dzia� si� dziwy przer�ne, o�ywa� si� g�osy
jakoby z samego si� wn�trza ziemi dobywaj�ce, a i zjawy ukazywa� takie, �e usta ludzkie
pr�dzej zastygn�, zanim si� opowiedzie� te potworno�ci odwa��. Izis wyzna�a prawd�. To
uwi�ziony w rosn�cym za murami pniu drzewa tamaryszku duch jej boskiego brata�ma��onka
szamocze si� w straszliwej m�ce. Kr�lowa miasta Byblos wys�ucha�a nieszcz�sn�. Kaza�a
�ci�� pie� i niczym zw�oki siostrze�wdowie odda�a drzewo tamaryszku. Izyda zbudowa�a
��d�, u�o�y�a w niej pie� i pu�ci�a si� na morze ku egipskim piaskom. Tam jednak czuwa� Set.
Zawy� przera�liwie, a� si� morska pow�oka sfaldowa�a. Zawy� raz wt�ry. Kiedy wy� po raz
trzeci, tak straszliwa nawa�nica ogarn�a Posejdonowe kr�lestwo, �e a� hen na ko�cu �wiata
s�upy Heraklesa trzeszcza�y w posadach. Jak�e na kruchej �odzi wdowie samotnej unosi� w
taki czas zw�oki ukochanego. Izyda ostatkiem si� zawr�ci�a, by skry� ��d� w uj�ciu pobliskiej
Byblos rzeki. Ju��ju� mia�a dobi� do brzegu, kiedy ��d� przewr�ci�a si� i boskie zw�oki w
pie� tamaryszku zamienione z pluskiem osun�y si� w g��b rzeki. Uton�y raz wt�ry i ostateczny.
I nie wiedzie� � za kar�, czy te� z rozpaczy, �e poch�on�o �wi�te Ozyrysowe cia�o �
�r�d�o, kt�re rzece owej wod� dawa�o, wysch�o wrychle i po dzi� dzie� ja�owe pozostaje.
� Pami�tasz legend� o drzewie tamaryszku?
� Pami�tam.
� Wi�c ci opowiem.
I zaczynali�my od pocz�tku. Ten albo i inny, a przecie� zawsze ten sam, cho� na r�ne
kuty wyobra�nie, mit poszukuj�cej brata�ma��onka. Mit poszukuj�cych si� na przek�r
wszystkiemu, jako ma��onka, jako siostra bliskich. Wi�c zaczynali�my od pocz�tku. O wiernej
Izis, o Asztarte, bogini syryjskiej, matce Baala. O tej samej wieloimiennej i wieloustnej,
kt�r� z tylu� znamy mitologii, kt�ra w tylu postaciach o naszych w�asnych m�wi marzeniach,
o w�asnych naszych t�sknotach. O wiecznym marzeniu o wierno�ci i oddaniu.
I tak to by�o, kiedy chodzili�my z Mari� po Libanie. Po Byblos, Tyrze, Tripoli. T�dy w�a�nie,
kt�r�dy teraz jad� sam � bo bez niej � w moj� mglist� azjatyck� drog� szuka� pod Himalajami
tego, co przecie� tak bliskie, �e aby je w pe�ni ujrze�, trzeba a� by�o ode� odjecha�.
I tak to by�o, kiedy�my si� w��czyli mi�dzy ruiny i ba�nie i w starych kamieniach odnajdywali
opowie�ci o nas. Maria jest teraz daleko. Jest tam, nad Ba�tykiem, sk�d kiedy� przyszli�my
do Libanu podgl�da�, jak o zachodzie na rozgrzanym brzegu �r�dziemnego ku ton�cemu
s�o�cu chyl� si� g�owy w turbanach. Jest teraz tam, gdzie ml powiedzia�a � b�d� czeka�. Jest
teraz tam, gdzie robi si� ju� pewnie coraz grubsza i grubsza, ci�sza. Nape�niona. A� wywrzeszczy
si� z niej to, kt�re�my wymarzyli � i troch� p�niej p�jdzie w swoj� w�asn� drog�.
A ja przez Liban moj� drog�, do niego � do tego z marze� jeszcze, okr�n�.
I �mieli�my si�, ufni, chocia� oboje lubimy Strindberga. I �mieli�my si�, cho� kiedy� na
randki chodzili�my na Taniec �mierci � po czym i tak pobrali�my si�. I �mieli�my si�. I by�o
dobrze. I Maria, bo zna ich sprawy, prowadzi�a mnie mi�dzy bogi Lewantu. Jak u Strindberga,
pomi�dzy mi�o�ci� rozdarte a walk�. Wi�c w�adcy Byblos:
Hathor�Ona � bogini p�odno�ci i wojny, kt�ra zmar�ych we wios�a wyposa�a�a, by przeby�
mogli rzek� �mierci, i Pan�On � boski jej ma��onek, w�adca wichr�w i deszczu � symbolu
m�skiego posiewu. Wi�c czuwaj�ca nad ludem starego grodu Ugarit, mocarna Anat, co to,
kiedy si� mi�o�ci� b�d� wojn�, kt�rym patronowa�a, radowa�a prawdziwie, ca�a ziemia dudni�a.
Wi�c rodzicielka boskiego Baala, wielka Aszirat, kt�ra � gdy j� w szczerych mod�ach
zwa� kto� Asztart lub Astarte � ku niemu r�wnie� kierowa�a lito�ciw� d�o�. Wielka Aszirat �
10
pani mi�o�ci i wojny, nami�tno�ci i walki, p�odno�ci i urodzaju. Pani ca�ej wszelako�ci emocji
cz�owieczych. I u�miechali�my si�. I by�o nam dobrze, po�r�d tych bog�w, co bez os�ony
mi�o�� nazywaj� mi�o��, a walk� walka. I co to obydwu strzeg� tych ludzkich spraw, bo wiedz�,
�e w owej podw�jno�ci � jedno��, ze dwa to skrzyd�a tego samego ptaka, w kt�rych cieniu
��czy si� m�czyzna z kobiet�. Asztarte, Izis, a mo�e to Hathor przemkn�a/ponad Norwidem,
kiedy � �a jedno skrzyd�o to �mier�, a drugie skrzyd�o � mi�o�� � pisa�. A mo�e Aszirat,
kt�ra nie wstydzi�a si� nago�ci � a jedno jej nagie rami� to by�a walka, a drugie rami� �
mi�o��. Kap�anki w obrz�dowej, przy�wi�tynnej prostytucji przez wieki cze�� oddawa�y pot�nej
pani rozkoszy i b�lu. A� nadeszli ascetyczni starcy o p�on�cych oczach, kt�rzy �r�d
ludu .szerzy� pocz�li wie�� o Jahwe. Zamarli ze zgrozy przed nag� bogini�. Odwr�cili oczy i
nazwali j� Asztorof, co imi� dumnej skojarzy�o ze s�owem � bezwstyd. I to by� pocz�tek ko�ca.
Od oplutej nago�ci Aszirat ruszy� przez wieki poch�d p�tnik�w ku pruderii. Pogrzebano
nago�� g��boko, oplwan�, wykl�t�, czyst�. Jak�e trudno powraca� do korzeni... Niczym archeolodzy,
kt�rzy w Ugarit, Byblos, Palmyrze ryj� ku podglebiu. Pod gruz, kurz i szczerupy
zgniecione butami wszystkich, kt�rzy t�dy szli � a szli t�dy wszak wszyscy, od kiedy cz�owiek
ruszy� w drog�. Pod mia�em epok, cieniem krzy�a i p�ksi�yca odgrzebuj� ��cz�c� nas
z przedchrze�cija�skim podglebiem sp�jni�. Ow� jedno�� marze� i wyobra�e�, kt�ra na
wsp�lny �a�cuch nanizuje mity Grecji, Azji Zachodniej, Mezopotamii, Azji Mniejszej, Starego
Testamentu. I niczym wielk� brosz� spina je na lewanty�skim brzegu �r�dziemnego w
rumowiskach Ugarit � tym punkcie tranzytowym kultur, kt�ry w swych kupieckich warowniach
tyle by� skarb�w pomie�ci�. Od Eufratu i Tygrysu po �r�dziemne pozbieranych na �yznym
p�ksi�ycu. Na ziemi, kt�ra ongi� � kiedy to Aszirat i Hathor by�y bardzo smarkate, a
Ozyrys nie zd��y� jeszcze zakocha� si� w Izis, swej pi�knookiej siostrze � zrodzi�a dziwaczny
stw�r, kt�ry po tysi�cleciach sam nazwa� siebie homo sapiens. I tak to powr�cili�my do pieczary,
Mario.
Mam z sob� stary kajet, kt�ry towarzyszy� tamtej podr�y. Notatki, troch� szkic�w. Pismem
Marii zanotowany cytat z kt�rej� z prac wsp�czesnego liba�skiego filozofa, pisarza i
publicysty, profesora Ren� Habaszi z Uniwersytetu Bejruckiego:
Jak muszla na brzegu Morza �r�dziemnego, tak Liban� piaszczysta pla�a otoczona koron�
g�r � nagromadzi� echa wszystkich fal cywilizacji, kt�re dotkn�y jego brzeg�w. Zbli�cie
wiec t� muszl� do ucha, a us�yszycie zmartwychwstaj�c� histori�, rozsiewaj�c� swe bogactwa
w sercu. wsp�czesno�ci.
Czytam te zdania, kt�re Maria przed paroma laty zapisywa�a za�atw s�o�cu na tarasie bejruckiego
hotelu. Patrzy�em wtedy na cieniutk� stru�k� potu, kt�ra wolniutko op�ywa�a jej
g�rn� warg�, na moment zatrzymywa�a si� na meszku u k�cika ust i wysycha�a na sklepieniu
brody. Dalej, za profilem Marii, hucza� w dole jeden z g��wnych plac�w miasta. Na jego
�rodku, z g��bi ziemi wyziera�y resztki pysznej rzymskiej kolumnady. Samochody okr��a�y
wykopaliska �agodnym �ukiem. Jak w maureta�skiej architekturze starej Kasby, stolicy algierskiej,
domy stoj� wprost na domach, tak tu, w Bejrucie, miasta stan�y na miastach, kultury
na kulturach. Na samej g�rze, na tarasie zajmuj�cym dach hotelu siedzia�a Maria i w�ska
stru�ka potu sp�ywa�a po jej wci�� jeszcze dzieci�cej twarzy.
Czytam to zdanie Habasziego, kt�re Maria w�wczas zanotowa�a. To dobrze, �e z Turcji
nie ruszy�em prosto na Iran, i dalej, w cie� Sziwy. To dobrze, cho� nie logika � emocje zepchn�y
mnie z Ankary na po�udnie, bym wielkim p�kolem przez Liban, Syri� i Irak wraca�
na szlak ucieczki z Europy przed Europ�. I tak oto po �ladach Marii powr�ci�em do miejsc, w
kt�rych dopiero godzi si� Europ� �egna�. Je�eli w og�le potrafi� j� po�egna�, to wypada�oby
tutaj w�a�nie, gdzie si� rodzi�a � na obczy�nie.
11
Zza szyby samochodu migoc� znajome miejsca. Nie chc� w nie wst�powa� � w mo�e ju�
nieznajome... Maria tyje na p�nocy, coraz grubsza, jeszcze par� miesi�cy... Z tej Ska�y skakali�my
kiedy� do morza.
Zmierzcha. Wsuwam si� g��biej w r�g wozu. Staram si� sobie przypomnie�. Porozrzucane
kartki z dziej�w Lewan�tu. Dziesi�tki, setki nazwisk, dat, miejscowo�ci... Pogruchotana mozaika.
Wielobarwna, a przecie� w tonacji jednolitej. Nu�y monotonn� zmienno�ci� w�adc�w,
zwyci�zc�w, pobitych, bohater�w. Tylko czasem, z rzadka, przystanie cz�owiek na chwil�,
g��biej zajrzy w spatynowane oczy. Co czu�? Co dzia�o si� w sercach tych, zepchni�tych dzi�
w zbiorowe grobowce.kolymn chronologicznych i hera�dycznych drzew? tych wyp�dzonych
kr�l�w o zapomnianych imionach? umykaj�cych w bieli�nie satrap�w? Wszystkich tych, o
kt�rych zapomnieli ju� nawet heraldycy... Jaka� to tragedia skry� si� musia�a pod suchym
akapitem po�wi�conym Fachr el�Dinowi, kt�ry wzni�s� by� XVIII�wieczn� pot�g� Libanu,
by w par� lat p�niej uchodzi� przed Turkami w niedost�pne g�ry; i aby uchodz�c nie�� na
barach �wiadomo��, �e jego syn po przegranej bitwie zosta� �ci�ty, a ukochana g�owa, ufryzowana
i uperfumowana wraz z odci�tym, przyozdobionym w sygnet palcem, potoczy�y si�
do st�p w�adcy Stambu�u. D�ugo jeszcze d�wiga� mu przysz�o �w obraz, zanim i on sam,
wielki Fachr el�Din, wyda� ostatni charkot, uduszony przez fanatyczny t�um przed stambulskim
meczetem. Albo taki Ahmad pasza al D�azzar. Puste, zapomniane d�wi�ki. A ile� to
nami�tno�ci, ile� si�y musia�o by� w ch�opaku z Bo�ni. Smarkacz zakocha� si� w szwagierce.
Nie chcia�a go. Wzi�� si��. Gwa�t gard�em si� p�aci�o. Uciek�. W Stambule sprzeda� si� handlarzowi
niewolnik�w i trafi� na kairski dw�r Ali�beja. Nie by�o takiego, kt�ry by dor�wna�
Ahmadowi w bezwzgl�dno�ci, w wierno�ci, z jak� spe�nia� najokrutniejsze rozkazy. Wi�c tam
to w�a�nie, w Kairze, dorobi� si� przydomku D�azzar � rze�nik. Nie tylko rze�nik by� to musia�,
ale i �o�nierz niepo�ledni, skoro po dostaniu si� do armii paszy Damaszku za zas�ugi przy
obronie Bejrutu i Sydonu przed Rosjanami zosta� mianowany zarz�dc� prowincji. C� to musia�a
by� za indywidualno��, ten Ahmad�rze�nik, �w gwa�ciciel i uciekinier z Bo�ni, niewolnik,
ten sam, kt�ry wreszcie w roku 1780 zostaje... pasz� Damaszku i panem ca�ej Syrii...
Albo �w � na innym zn�w lu�nym zakrzep�y odprysku pogruchotanej mozaiki � paniczny
strach Ahirama. Ten strach, dzi�ki kt�remu znamy dzi� imi� fenickiego kr�la Byblos sprzed
trzydziestu stuleci. Po prostu bardziej ni� mo�e wi�ksi, mo�e wspanialsi zapomniani, bardziej
po prostu od innych ba� si� o po�miertny spok�j swych ziemskich cz�onk�w. Owa zapobiegliwo��
strachem kierowana jest jedynym � daj�cym mu w nagrod� nie�miertelno�� � czynem
Ahirama, kt�ry przechowa�a po nim pami��. Wspania�y, pot�ny sarkofag, w kt�rym zw�oki
w�adcy zaw�drowa� mia�y do grobu szybowego, zbyt nik�ym wydawa� si� Ahiramowi zabezpieczeniem.
Kaza� wi�c wyku�
na sarkofagu silniejsz� ni� marmur r�kojmi� � s�owo. S�owo z�owieszcze:
Uwaga! Pami�taj! Wewn�trz jest twoje nieszcz�cie! Je�liby jaki� kr�l mi�dzy kr�lami,
lub namiestnik miedzy namiestnikami czy te� w�dz jakiego� wojska uczyni� wypraw� przecie
Byblos i otworzy� ten sarkofag � w�wczas z laski jego w�adzy niechaj opadn� li�cie, tron jego
niechaj zostanie obalony i pok�j niech opu�ci Byblos.
Mimo poczw�rnego muru, mimo z marmuru kutego sarkofagu, ba � mimo magicznych zakl��!
� znalaz� si� kto�, kto za nic mia� trud i gro�by, kto za nic mia� wieczne kr�la odpoczywanie
i w�asne, skalanego kl�tw�, bezpiecze�stwo. A mo�e, po prostu, czyta� nie umia�...
Spl�drowa� grobowiec. A wiatr dokona� dzie�a. Prochy Ahirama rozwia� k�dy� po Lewancie.
Jak tylu innych. Jak wszystkich tych, kt�rych nazwisk ju� dzi� nie spami�ta�. Ni imion.
Cho�by i bog�w, c� za� i ludzi dopiero...
12
Pozostali ci najbli�si tylko. Izis, co by� Hathor, Ozyrys, kt�ry by� Baalem, Tammzie i
Asztarte, i wszystkie owe mityczne pary, na dobre z sob� z��czone i na z�e. Wiecznie odradzalne,
wci�� w nowe konkretyzowane kszta�ty pi�kno�ci i marzenia.
� I my... � powiedzia�a Maria.
Tak, to ten sam hotel nad brzegiem. Z szosy wida� go wyra�nie. Tak, �wiat�a w restauracji
� okna wychodz� na morze. Jest o par� lat wcze�niej. Siedzimy z Mari� w restauracji. Przy
oknie. Z g�o�nika s�ycha� Ksi�ycow�.
� To tak�e i my � m�wi Maria.
Przy s�siednim stoliku na ca�e gard�o ryczy ze �miechu niemieckie towarzystwo. Motyw II
cz�ci raz po raz ginie w tym wrzasku. Nie ma Ksi�ycowej � jest po�udnie, fenicki port i
obok grupka roze�mianych Niemc�w. Przycichli na chwil�. Maria u�miecha si�, ale lekko,
ledwie dostrzegalnie � tak, aby niczego nie sp�oszy�. Patrz� przez okno. Koda Ksi�ycowej.
.To samo morze. To samo, nad kt�rym siadali od pokole�, siadali blisko, we dwoje i m�wili:
To tak�e i my. Ile� to? Trzydzie�ci kilka wiek�w � Filisty�czycy. Z tubylczymi kobietami
porodzili pierwszych Fenicjan. I pierwszych bog�w. Z tego brzegu �egna�y ich kobiety, kiedy
to sze��set lat przed urodzeniem Jezusa wsiedli na swe okr�ty i op�yn�li Afryk�. Nieco dalej
na po�udnie, nad tym samym wybrze�em � wczoraj, nie: przedwczoraj byli�my tam z Mari� �
nie opodal Tyru, podczas k�pieli utopi� si� Fryderyk Barbarossa. Gr�b pono� przywali�y ruiny
katedry. Troch� by� jednak Fryderyk bezczelny. Tutaj, na drugim ko�cu �wczesnego
�wiata, wr�czy� wsp�pracuj�cym z nim Ormianom koron� z napisem �Armenia pod protektoratem
Niemiec�. Trudno si� dziwi�, �e po �mierci cesarza Ormianie jedno s�owo � korony
wydrapali i wymienili, na nowe � Armenia pod protektoratem Boga.
� Rzeczywi�cie, troch� bezczelny � Maria odwraca wzrok od wody. A mo�e nie? Naturalnie;
to przecie� nie ona, to ja patrzy�em wtedy na ni�, a z ty�u, za uchem Marii w oknie pojawi�y
si� piaszczyste, g�sto ukamieniowane wzg�rza. Jak gdyby jeszcze bledsze, jeszcze bardziej
suche na granicy szturmuj�cych je fal �r�dziemnego. Ludziom st�d morze zawsze wi�cej
dawa�o ni� ziemia. Od niepami�tnych czas�w wkopywali w grunt owalne kamienie z wywiercon�
przez �rodek dziur� � symbole dobrego boga obfito�ci Baala. Takie w�a�nie, jakie
do dzi� spotka� mo�na w okolicach Byblos. Wkopywano wi�c owe kamienie w ziemi� z ufno�ci�.
Lecz wiadomo � kamie� najch�tniej rodzi kamienie... Wi�c przy ub�stwie rolnictwa i
z�� naturalnych zdecydowa� si� w ko�cu Liban zosta� bankiem i bazarem Bliskiego Wschodu.
I dobrze na tym przez jaki� czas wychodzi�. Bo jak kamie� kamienie, podobnie i z�oto �
najch�tniej rodzi z�oto.
Ale nas ma�o to obchodzi�o. My w�drowali�my przez ba�nie. Niechaj by i nawet po trosze
prawdziwe.
Chyba w�a�nie po to pojechali�my nad Psi� Rzek�. Tak, z pewno�ci� po to, by nieprawdopodobne
sta�o si� jeszcze bardziej nieprawdopodobne przez realno�� miejsca, w kt�rym narodzi�a
si� ba��. A miejsce jest ca�kiem zwyk�e, powszednie � mo�na by powiedzie�. Przy drodze,
kt�ra otwiera wrota w g��b kraju. Przy skale, na kt�rej, od Ramzesa II w XIII pocz�wszy
wieku przed Jezusem, Asyryjczycy, Babilo�czycy, Turcy, Anglicy, Francuzi � s�owem wszyscy
zdobywcy, pozostawiali pami�tkowe tablice. A� po rok 1946 � w kt�rym wmurowan�,
tak�e tutaj, tablic� Liban upami�tni� odzyskanie niepodleg�o�ci. Wi�c tutaj to w�a�nie, przy
uj�ciu Psiej Rzeki sta� przed wiekami pos�g psa. Wierne kamienne psisko, kiedy tylko zbli�a�o
si� niebezpiecze�stwo, ostrzega�o tubylc�w szczekaniem tak g�o�nym, �e s�ycha� je by�o
na Cyprze � co solennie ci po�wiadczaj�, kt�rzy na w�asne uszy s�yszeli. I zrzed�y miny racjonalistom
�prze�miewcom, kiedy w roku 1942 pos�g psa wy�owiono z dna rzeki. Wi�c by�...
13
Wida� �wiat�a Bejrutu. Jestem zm�czony. I nie wiem � dzisiejsz�, czy t� dzi� sprzed paru
lat powt�rzon� drog�. Za chwil� b�dzie hotel, ��ko i jutro czym pr�dzej do Damaszku. Tak
bardzo czekam na Damaszek � miasto, w kt�rym by�em kiedy� na tyle kr�tko, �e uda�o mi si�
bez przerwy czu� si� w nim szcz�liwym.
Ju� niedaleko. Samoch�d dawno min�� rzek� Nahr Ibrahim. Nigdy nie dali�my si� skusi�.
Mimo wszystko. Z Psi� Rzek� to co innego. S� jednak miejsca, kt�re nale�y dotyka� tylko w
marzeniu. Niechaj pozostan� w nieostro�ci. Jak w�a�nie to, za smug� rozjarzonego powietrza,
tam wysoko, gdzie w g�rach Nahr Ibrahim bierze sw�j pocz�tek u �r�d�a Adonisa. Pi�kny
bo�ek wegetacji rozkaza� by� �r�d�u o jego �wi�tym imieniu trysn�� z wn�trza wielkiej a
mrocznej groty Dzita, kt�ra wry�a si� w stok wysokiego g�rskiego zbocza. Po wzniesionej
ongi� na jego szczycie przez Rzymian �wi�tyni Wenus dzi� ledwie pozosta� martwy stos kamieni.
�yj� natomiast wci�� nowe, jakby odradzaj�ce si� j�zory wiecznego ognia � p�omyki
oliwnych lampek, kt�re lud okoliczny niezmiennie, od tysi�cy ju� lat stawia przed sklepieniem
groty � ku czci Pani nawiedzaj�cej miejsce swej dawnej �wi�tyni. I czy� nie wszystko
jedno, �e Pani owa dla okolicznych muzu�man�w to Wenery niejako siostrzyca � Zahara, a
dla chrze�cijan � Matka Boska? Czy� nie wszystko jedno, jak � wspinaj�c si� tu z oliwnymi
lampkami w rozmodlonych d�oniach � zw� protektork� swych marze� najskrytszych? I c�,
�e to ni Matka Jezusowa, ni Zahara, ni Wenus. Inne tutaj bogi na nieszcz�cie straszliwe patrzy�y,
inne tu uczy�y si� kocha� i nienawidzi�. Asztarte � ta sama, wieczysta lewanty�skich
kultur Asztarte � tyle �e tutaj, przy grocie Dzita imi� Afrodyty dla wi�kszo�ci wyznawc�w
przybra�a. St�d to j� p�niej Rzymianie, �wi�tyni� stawiaj�c, Wenus nazwali. Czy� w ko�cu
mo�e mie� znaczenie, jakim imieniem przyzywa� j� boski kochanek, sam r�wnie� to Tammuzem,
to zn�w Adonisem zwany? Do��, �e urodzi� si� by� ze stad�a kr�la Cypru Cinyriasa i
c�rki Jego Myrry. .A pi�kno�ci tak by� ol�niewaj�cej, �e nawet liba�skie cedry szumie� na
chwil� przestawa�y i w niemym zastyga�y zachwycie, kiedy �miga� po�r�d nich w pogoni za
zwierzyn�. Tutaj to w�a�nie, w grocie Dzita, nie opodal �r�d�a zosta� kochankiem Afrodyty. I
w okolicznym lesie �mierci� mu za t� mi�o�� przysz�o zap�aci�. Broni� si� t�go, acz dzik, kt�ry
go rozszarpa�, moc posiada� nieziemsk�, jako �e przez samego gromow�adnego, op�tanego
zazdro�ci� Zeusa�Baala, zosta� nas�any. Trysn�a na ziemi� krew boskiego kochanka. I z krwi
Adonisowej w oka mgnieniu wsz�dy wyros�y zawilce, kt�re odt�d co rok na wiosn� krwawym
kwieciem oblewaj� g�ry Libanu. Raz te� co roku, w rocznic� �mierci syna Cinyriasa, od
�r�d�a Adonisowego a� po same uj�cie rzeki Nahr Ibrahim woda broczy purpur�. S�, kt�rzy
twierdz�, �e to wiosenne ulewy zmywaj� z g�r bogat� w zwi�zki �elaza ziemi� i rzece przydaj�
czerwieni. Atoli lud wierzy, �e to krew Adonisa, i utrzymuje, i� ma ku tej wierze powody.
Nie pojechali�my sprawdzi� do groty. Mo�e trzeba by by�o umrze� raz jeszcze...
��ko stoi tu� przy oknie. G�ow� mam pod samym parapetem. Wszystko jak w�wczas.
Tylko Maria gdzie� tam teraz w p�nocnej ciszy. Nie mog� zasn��. Za hotelowym oknem
biegnie przelotowa bejrucka szosa. Przez ca�y czas � cho� odjechali�my st�d b�dzie z trzy lata
� przez ca�y czas i dzisiaj znowu ten sznur samochod�w na szosie. Ten sam, nieprzerwany
sznur samochod�w jedzie po mojej g�owie. Usi�uj� liczy�.
Przy trzysta trzyna�cie tysi�cy trzysta trzynastym wschodzi s�o�ce.
Damaszek, 9 Xl
Zrobi�em, Mario, piekielny, niewybaczalny b��d. Nie wiem, jakim cudem uda�o mi si�
nam�wi� Staszka i Jacka na zboczenie z trasy i jazd� wielkim zakolem przez Damaszek. I to
byl �w b��d. Dziecinna naiwno�� pr�by powrotu do miejsc z dawna nieobecnych. Obaj Bro-
14
nikowscy oczarowani. Mo�e tym bardziej d�awi mnie pustka miasta kt�re znalem jako Twoj�
opraw�.
Przyjechali�my z Bejrutu wczoraj, p�nym wieczorem. W ciemno�ciach prze�lizn��em si�
do hotelu. Dopiero dzi� rano ogarn�� mnie l�k. Ucieka�! Czym pr�dzej ucieka�!
Telefon do ambasady. Tak, zaraz przysy�aj� samoch�d. Wi�c tylko kilka formalno�ci bankowych
i b�dzie mo�na wia�. Bronikowskich wypchn� do Omajjad�w, na suk, i gdzie tam
jeszcze � niech ogl�daj�. Sam zamkn� si� w hotelu i przeczekam.
Samoch�d by� rzeczywi�cie w kwadrans. Zrazu bardzo po prostu. Ulice, ludzie, trawniki.
Nagle, z daleka, minarety Omajjad�w. Coraz bli�ej � ten sklep obok mur�w meczetu, ten, w
kt�rym stary Arab drapowat na Tobie � pami�tasz? � czarny, haftowany adamaszek. Ma jeszcze
na wystawie par� bel. Jaki� przewodnik natarczywie ci�gn�� do meczetu. Zosta�em w wozie.
� Nazwa pochodzi od dynastii Omajjad�w, kt�rych w�adza � ze stolic� w Damaszku � si�ga�a
od Chin po Francj�... � Coraz cichsze s�ysza�em s�owa oddalaj�cego si� ze Szwarc�Bronikowskimi
przewodnika. � Zbudowany na gruzach chrze�cija�skiego ko�cio�a �wi�tego Jana
Baptysty, wzniesionego ongi� na murach rzymskiej �wi�tyni 'Jowisza, kt�r� z kolei stawiano
na rozwaliskach �wi�tyni aramejskiego boga Hadad'a... Nie wiem dok�adnie, w kt�rym momencie
przesta�em s�ysze� przewodnika Bronikowskich, a kiedy to powr�ci� g�os oprowadzaj�cego
nas tutaj kiedy� gajda. I pami�� Twojej rado�ci, �e stoisz w miejscu, w kt�rym
dzieje religii w kamiennym przek�ada�cu u�wiadamiaj� to�samo�� owego jedynego, cho�
stuimiennego cz�owieczego marzenia.
Zbli�a�o si� po�udnie. Kr�tkie cienie minaret�w k�ad�y si� po okolicznych dachach. Zachodni,
Narzecze�ski, minaret Jezusa. Znowu pojawi�a si� twarz naszego dawnego gajda. �
Muzu�manie wierz� � jakbym go s�ysza� tu� obok � muzu�manie wierz�, �e Jezus powr�ci
kiedy� na ziemi�, by z tego to minaretu og�osi� �miertelnym wsp�ln� wiar� w Boga wszystkich
ludzi...
Unios�a� si� wtedy na palcach i szepn�a� mi do ucha, w co b�dzie to wed�ug Ciebie wiara...
Bronikowscy wracali od bramy Omajjad�w.
Najgorzej na placu dworcowym. Orient Pal�ce Hotel. Okno na pierwszym pi�trze, na lewo
od bramy, lekko uchylone, �aluzje zaci�gni�te do po�owy. Tak w�a�nie jak w�wczas, w�a�nie
tak, jak zwyk�a� to robi�. Nie wytrzyma�em � kaza�em zatrzyma� w�z. W hallu ten sam recepcjonista,
�ysy z w�sami. Ten sam ch��d od marmurowych �cian. Ten sam, zupe�nie inny �
pusty, ogromny jak t�sknota hali. Tu� przed hotelowymi schodami, na placu, stary Murzyn
podsma�a kolejn� porcj� fistaszk�w. U�miecha si�, zupe�nie jakby mnie poznawa�. U�miecha�
si� tak samo, kiedy widzia� nas po raz pierwszy.
S�o�ce stoi wysoko nad wzg�rzem, na kt�rym Kain zabi� Abla. Przecinam ten damasce�ski
epizod. Najch�tniej bym go unicestwi�. Za chwil� wyje�d�amy � mam ju� w kieszeni bilet
na autobus do Bagdadu. Zostawiam to miasto, kt�remu nagle zamar�o t�tno � stan�o, kiedy
zabrak�o mu punktu odniesienia, kt�ry motywowa� jego rytm i form�. Nie rozumiem Damaszku
bez Ciebie. Stoi ze swoimi minaretami, hotelami, gwarem � stoi martwy. Nawet
u�miech Murzyna od fistaszk�w przed Orient Pal�ce Hotel zdaje si� jakby na wp� urwany.
Wszystko to niczym teatralna dekoracja, nad kt�r� opuszczono kurtyn� po pierwszym akcie, a
kiedy uniesiono j� przed drugim � aktorzy nie weszli na plan. I nagle, pozbawiona ludzkiego
punktu odniesienia, pyszna makieta obna�y�a ca�� sw� pozorno��.
Za par� dni premiera Krzysztofa. Pewnie p�jdziesz. Diabl� mam trem� przed tym jego
Hamletem.
Kochanie! Zaraz wyje�d�am. Ca�uj�, ca�uj�. Ciebie oboje. l nas oboje w Tobie.
15
Andrzej
PS. Ogrody Guty po staremu oblegaj� Damaszek. W�a��nie chyl� si� ku jesieni. Kt� to
nam opowiada�, jakoby Adam i Ewa sp�dzili tu najpi�kniejsze dni �ycia? I na tyle byli m�drzy,
�e �adne z nich nigdy ju� potem do Damaszku nie powr�ci�o...
Lubi� te noce w transpustynnych autobusach. T� jazd� �r�d przestrzeni rozmazanej, bez
wyra�nego horyzontu, bez punktu oparcia. Jazd� pozornie bez ko�ca i bez pocz�tku, iluzj�
chwili niesko�czono�ci. Tak by�o na ameryka�skich, afryka�skich pustyniach � podobnie i
tutaj, Tak, wida�, po prostu � jest. Tyle �e ostrzej, tyle �e bardziej jaskrawo �w poz�r braku
jakichkolwiek punkt�w odniesienia uwypukla si� tu w�a�nie, kiedy zachodz�ce s�o�ce �lizga
si� po p�askiej jak d�o� przestrzeni, chwieje si� chwil� i wreszcie spada k�dy� daleko w piach.
Noc. Pochrapywanie podr�nych. Monotonny warkot motoru. Piaszczyste, z rzadka poros�e
k�pkami trawy obrze�a szosy w snopie reflektor�w. Woko�o Wsch�d, a cichy jakby go nie
by�o. Bo noc.
Wulkaniczna pustynia syryjska. Szlak Damaszek � Bagdad. Szlak jak ludzka pami�� prastary.
Wojska Cyrusa, Aleksander Wielki, ormia�skie zagony Tigranesa, Pompejusza rzymskie
legiony. Kt� nie w�drowa� t�dy, kt� m�g� si� nie otrze� o ten przedpok�j trzech kontynent�w.
Z Egiptu do Mezopotamii, okr��aj�c pustyni�, dla wygody � przez Palmyr� � armie
egipskich faraon�w, w szyku, jak na �o�nierzy boskiego przysta�o, i na o�lep, w pop�ochu
umykaj�ce, rozbite wojska Sargona. I krok za krokiem, bez po�piechu, z kijem w�drownym w
d�oni starzec o siwej, rwanej pustynnym wiatrem brodzie, starzec�patriarcha Abraham ze
swymi koczowniczymi plemionami. A z naprzeciwka perscy kupcy do Egiptu. A ku wschodowi
Fenicjanie do Zatoki Perskiej; albo i dalej � na Daleki Wsch�d, do Indii, moj� dzisiejsz�
przeciera� drog�. I czyje� mi to przysz�o szlaki odkurza�...
Dawno zapad�y w pustyni� syryjskie posterunki graniczne. Woko�o niekontrolowane pustkowia,
setki kilometr�w ku pierwszym posterunkom irackim. Tylko od zciemnia�ego horyzontu
odcina si� czasem w g��bi pustyni zarys biwakuj�cej karawany, b�d� paru bedui�skich
lepianek. Autobus wali prosto, przed siebie, jak wielb��dzi trucht. Tnie, �adnym nie zam�cone
zakr�tem drogi, pustkowie ziemi niczyjej, bedui�skiej po prostu, arabskiej.
S�odki, niezno�ny fetor. W pierwszej chwili nie mog� si� zorientowa� sk�d. Zewsz�d chyba.
Nieprzytomnie d�uga iracka kontrola celna. Po dziesi�� razy rozespanemu urz�dnikowi
pokazujemy ka�d� kamer�, obiektyw, magnetofon. S�abe �wiat�o lampy snuje si� po zaciekach
�cian, sufitu, po brudzie wydeptanej pod�ogi. Sk�d jednak a� taki smr�d? Jacek nareszcie
dopina plecak. Kontrola sko�czona. Obaj z ojcem mocuj� si� z zacinaj�cym si� zamkiem
walizy. A� im w�osy lec� na czo�a. Na ko�nierzu Staszka jaka� szara plamka. Punkcik zaczyna
si� porusza�! Pe�znie powoli, przeskakuje na kark, zag��bia si� we w�osy. Odruchowo �api�
si� za czupryn� i dr�twiej� z obrzydzenia � w osmrodzonych palcach zostaje mi lepka miazga
rozduszonego pluskwiaka. Czym pr�dzej wyskakuj� z komory celnej i teraz dopiero okazuje
si�, �e rudera ta by�a prawdziwym azylem; woko�o budynku, przy czekaj�cym ko�ca odprawy
autobusie, gdzie tylko pali si� jaka� latarnia � wsz�dzie, dos�ownie wsz�dzie sunie falanga
pluskwiak�w.Tysi�ce, setki tysi�cy ma�ych popielatych owad�w t�ocz� si� na ziemi, pe�zn�
po �cianach, ubraniach, lgn� do baga�y. Rozduszane ca�ymi setkami przez otrzepuj�cych si� i
depcz�cych je podr�nych, mszcz� si� poza gr�b s�odkawym pluskwim odorem. Autobus
rusza z kopyta. D�ugo jeszcze goni nas smrodliwa t�uszcza. Dopiero wdzieraj�cy si� przez
okienka pustynny wiatr... Nieomal u�askawienie...
16
Woko�o noc. Noc d�uga jak pustynia i pustynia ciemna jak noc. Tylko raz na kilka godzin
mierzona kr�tkim postojem autobusu przy rzuconej w pustyni� traktierni: ciemnej, osmolonej
klitce, gdzie przy p�omyku �oj�wki obdartus serwuje gor�c�, lepk� od cukru herbat�. I dalej w
noc. O spaniu ni marzy�. Kto� nuci p�g�osem, z ty�u swarliwie rozprawia o czym� dw�ch
m�odzie�c�w, m�j s�siad kopci bez ustanku jakie� smrodliwe papierosy. Pomimo to warto
mie� go w polu widzenia. Pot�ne, ciemne ch�opisko w jaskrawym bedui�skim zawoju na
g�owie, w d�ugiej, si�gaj�cej kostek sp�dnicy, z kordelasem zatkni�tym/ za pas. Zorana, p�aska
.twarz o czarnym, puszczonym w�sie. Twarz tak pe�na bruzd i dziur najprzer�niejszych,
jak gleba stepowa w czas lata, kiedy skwar powypij� wszelk� wilgotno�� i w miejsce rzek,
strumieni, ba � staw�w nawet, pozostawi jeno suche sp�kane szramy. Jest policjantem.
� Pustynnym policjantem. Takim, co to na koniu strze�e porz�dku tam, gdzie trafiaj� najodwa�niejsi
tylko, albo najgorsi � podkre�la z dum� i proponuje kolejnego skr�ta.
Pali powoli, z namaszczeniem. W poblasku tl�cego si� papierosa cie� jego profilu wyostrza
si� jeszcze bardziej, z�by zdaj� si� �yska� bielej jeszcze, co w oczach Europejczyka
nadaje wyraz dziko�ci tej w istocie poczciwej, steranej g�bie pustynnego str�a. Poz�r li to
tylko? europejski filtr? A mo�e urodzi� si� m�j towarzysz k�dy� na zachodnich stokach Debel
Sind�ar, sk�d dobrze wida� lej�cy si� w dole bury Eufrat; po�r�d tych, kt�rych inne plemiona
zw� Jezydami i boj� si� �miertelnie, jako �e za czcicieli samego diab�a ich uwa�aj�. Gdyby
Jezydzi cho� odrobin� wyznawali si� na dziejach religii, bez trudu zdaliby sobie spraw�, i�
wiara ich jest po prostu nies�ychanym zlepkiem wierze� zoroastrian, manichejczyk�w, �yd�w,
chrze�cijan, mahometan, sabelian, wreszcie semickich religii przedchrze�cija�skich. W
sam raz dla ludu mi�dzy Eufratem osiad�ego a Tygrysem, w miejscu ongi tygla ludzkiego z
Adama i Ewy winy, zanim jeszcze sta� si� tyglem kultur, mentalno�ci i idei przecinaj�cych si�
tu z czterech stron �wiata, na kt�re Ewy i Adama wygnanych z raju rozbieg�o si� potomstwo.
Od Afryki Maniego, przez Jude� Jezusa, po Zoroastry Wsch�d i dalszy jeszcze Wsch�d prorok�w
mahometa�skich, po Indie zahaczaj�cych cieniem p�ksi�yca. Sko�czy� papierosa i
drzemie. Twarz wyg�adzi�a si� nieco, rozmaza�a. I bynajmniej na wyznawc� Ksi�cia Ciemno�ci
nie wygl�da.
Zi�b. Coraz bardziej przenikliwy. Przejmuj�cy zi�b pustynnej nocy, kiedy si� ju� pochyla
ku przed�witnemu przesileniu. I migotliwa g��bia pustynnego nieba. Tak pe�nego wszelakiej
gwiezdnej obfito�ci, tak niebywale, jak nigdzie indziej osypanego rojem �wiat�a, jak gdyby w
rekompensacie za ja�ow� pustk� piaszczystej ziemi. Nocy pustynnej najbardziej mi�sista pora.
Niezad�ugo z oddali ozwie si� nadranny muezzin z wioski u brzegu piask�w. A potom, o �wicie,
piach wko�o i piach w oczach.
Tymczasem ksi�yc jeszcze nad pustyni�. Ostry, zakrzywiony sierp, jak gdyby wyj�ty z
ilustracji do ba�ni o Wschodzie. I prawie tak samo jak ilustracje realny. Bo znajomy. Bo dobry
znajomy niczym Europejczyka pierwsze, najprostsze skojarzenie ze Wschodem, z Arabi�...
A nie opodal Wielki W�z. W pierwszej chwili inny jako�, obcy � przekrzywiony, z odmiennego
ogl�dany k�ta. Jakby nieprawdziwy. Wielki W�z, co stan�� d�ba i zary� dyszlem w
d�, z kopytami zadartymi w g��b nieba.
Teheran, 23 XI
Krzysiu!
17
Dzisiaj Tw�j Hamlet. Nie spodziewa�em si�, �e b�dzie to dla mnie a� tak trudny wiecz�r.
Zupe�nie nie mog� znale�� sobie miejsca. C� to za nonsens, �e w�a�nie dzisiaj, zamiast by�
na premierze, le�� w tehera�skim hotelu i gapi� si� w sufit. Poz�r to, absurdalny poz�r.
Wcale nie jestem tutaj, nic mnie to wszystko nie obchodzi � ca�y zosta�em tam, w Europie, na
sali teatralnej, na premierze.
Twojego Hamleta wymarzy�em sobie dawno bardzo, chyba jeszcze zanim poznali�my si�.
Tak, z pewno�ci� wcze�niej mia�em go w ocz