4199
Szczegóły |
Tytuł |
4199 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4199 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4199 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4199 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Marek Nowakowski
Ch�opak z go��biem
na g�owie
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gda�sk 2000
Ch�opak z go��biem na g�owie
Przystan��em pod murem i wcisn��em dwa palce do prze�yka. Jednocze�nie drug� r�k�
sprawdzi�em pieni�dze w kieszeni. Palczatka nie pomog�a. Pieni�dze by�y. Mocno opi�em si�
tej nocy i wszystko wirowa�o przed oczyma. Puste ulice. �Paradis� wyplu� swoich ostatnich
go�ci. Ju� widno. Czas przed wschodem s�o�ca. Ludzi nie wida�. Przejecha�a polewaczka.
Strumie� wody bryzn�� na chodnik. Zmoczy� mi twarz. Niewiele pomog�o.
O wielokolorowy, try�nij swoj� t�cz�! Zn�w spr�bowa�em ul�y� sobie palcami.
Na nic. Tylko szarpa�o bebechy. Znowu sprawdzi�em kiesze�. W porz�dku... Ta pami�tna
pierwsza wyp�ata za ksi��k�. Wytoczy�em si� z �Polonii�. By�a zima i pada� �nieg. Cieszy�em
si� z tych pierwszych pieni�dzy za pierwsz� ksi��k�. Szed�em czarn�, nocn� ulic� i �piewa�em.
Zatrzymali mnie milicjanci. Wyci�gn��em dow�d. Czytali, przegl�dali, �widrowali mnie
oczyma. Pozwolili i�� dalej. Potoczy�em si� na dworzec. Pada� �nieg i mia�em w kieszeni
pierwsze honorarium. Moje �ycie zmieni�o si� w spos�b oczywisty. Na dworcu w tamtych
czasach gnie�dzi�o si� wielu w��cz�g�w, z�odziejaszk�w i naci�gaczy. Rozgl�da�em si� poszukuj�c
znajomej twarzy. By� taki jeden. Czarny, brudny i obdarty, zwany Mulatem. Jego
zaprosi�em. Od dziadka klozetowego kupili�my butelk�. Zamkn�� nas w kabinie. Na zak�sk�
da� cha��. Siedz�c na sedesie, ucztowali�my z Mulatem. Bardzo ju� pi� nie mog�em. Szarpa�o
bebechy. Przysn��em. Obudzi�em si� samotny. Mulata nie by�o. W pierwszym odruchu, wynikaj�cym
z �yciowego do�wiadczenia, sprawdzi�em kieszenie. Pieni�dzy te� nie mia�em.
Tylko w kondonierce, ma�ej kieszonce spodni, pozosta� pi��dziesi�cioz�otowy banknot. Zerwa�em
si� i wybieg�em. Kto zabra� fors�? Mulat, a mo�e milicjanci, kiedy wyci�ga�em dow�d.
W dowodzie trzyma�em pieni�dze. Mia�em taki zwyczaj. M�g� te� dziadek klozetowy
zrewidowa�... Mulata jeszcze kilka razy widzia�em w tamtych czasach. Wita� si� ze mn� serdecznie,
raz nawet zaprosi� na w�dk�. Co mog�em mu powiedzie�?
Tym razem by�a dziesi�ta ksi��ka i honorarium znacznie wi�ksze od pierwszego. I letnia
noc. Noc pijanych wspomnie�. W �Paradisie�, gdzie tyle godzin przesiedzia�em na wysokim
sto�ku, barmank� by�a ta pi�kna sprzed lat, co w knajpie �Lotnik� podawa�a w�glarzom stakany
gorza�y i golonk� z tartym grochem.
Patrzy�em na ni� zach�annie i s�owem odezwa� si� nie �mia�em. Twarz mia�a szlachetn�,
czyst�, jak z portretu. Tej nocy w �Paradisie� zobaczy�em j� po raz pierwszy po wielu, wielu
latach i twarz mia�a tak samo czyst�, szlachetn�. Dziwne. Wtedy, przed laty wraca�em z La
Strady, og�uszony tym rykiem porzuconego Zampano na pustej pla�y po�r�d wzburzonych
fal. Doszed�em do knajpy �Lotnik�, ta z portretu, ksi�niczka plugawego szynku, nape�ni�a
szklaneczk� w�dk� i ci�gle ten ryk Zampano s�ysza�em, a przed oczyma szara droga w deszczu
i dziwaczny pojazd na trzech k�kach prowadzi Zampano, z ty�u wczepiona w jego bary
Gelsomina, kt�ra wygl�da�a jak przestraszony, zmok�y ptak.
Chcia�em kogo� jeszcze spotka� z tamtych lat. W bramie naro�nej kamienicy sta� Mieciu
�apka, z�odziejski emeryt, z bezw�adn�, sparali�owan� r�k�. Ten s�ynny niegdy� as doliny
pozna� mnie od razu i u�miechn�� si� szeroko. Bezw�adna r�ka zwisa�a jak doczepiona, drug�,
zdrow�, klepa� mnie zamaszy�cie i powtarza�: � Gites, gites.
5
Oni, ci starzy z�odzieje, tak wystaj� w bramach o r�nych porach dnia i nocy, przyro�ni�ci
do ostatk�w zanikaj�cej z roku na rok dawnej zabudowy miasta. Stoj� i patrz�. Mieciu �apka
chwali� moje dobre ubranie, buty, sztuczne z�by, kt�re dostrzeg� natychmiast, i d�onie, jak
m�wi�, niewypracowane. Po prostu cieszy� si� szczerze z tego przypadkowego spotkania.
Zza pazuchy waciaka wyci�gn�� jak�� buteleczk�. Poci�gn��em �yk i md�y zapach zad�awi�
wprost. Woda brzozowa. Mieciu �apka do ko�ca wypr�ni� flakon.
� No i co tam u ciebie? � zapyta�.
W odpowiedzi b�ysn��em jak tali� kart tym honorarium za dziesi�t� ksi��k�. Wcale nie takie
wielkie pieni�dze, ale w setkach by� to spory plik. Mieciowi �apce za�wieci�y si� oczy.
� Nadziany jeste� � stwierdzi� z uznaniem. Z g��bi bramy wysun�� si� ch�opak z go��biem
na g�owie. Jak cie� zbli�y� si� do nas. Jego oczy te� za�wieci�y na widok pliku setek.
� Synek � zapyta� go Mieciu �apka � gdzie� tak zabradzia�y�?
Ten m�ody z go��biem na g�owie nie us�ysza� pytania. Wpatrywa� si� w czerwone papierki.
Ja patrzy�em os�upia�y w go��bia na jego g�owie. Wreszcie ockn��em si� i odliczy�em dwa
banknoty.
� Mo�na by jak�� flaszk�... � zacz��em. Mieciu �apka przytakn��.
Przeszli�my do nast�pnej bramy. Zaczyna�o wschodzi� s�o�ce. Martwe niebo poja�nia�o
r�owo. W nast�pnej bramie sta� w�zek inwalidzki. Beznogi Przybysz spa� z szeroko otwartymi
ustami. Handlowa� w�dk�.
� Dawaj.. .� ten m�ody z go��biem na g�owie wyci�gn�� r�k�.
Da�em dwie setki. Ca�y ten plik wsun��em do bocznej kieszeni marynarki. Zawirowa�o mi
w g�owie. I czy to woda brzozowa tak rozebra�a, zatoczy�em si� i usiad�em na �elaznym, brodatym
Miko�aju w rogu bramy.
Z do�u patrzy�em na tego m�odego. Dlaczego go��b siedzia� na jego g�owie? Zwyk�y uliczny
go��b. Dzi�b wtuli� w pi�ra i mruga� niebieskimi jak paciorki oczyma. Oswojony? Mo�e
okula� lub skrzyd�o ma przetr�cone...
� Synek... � odezwa� si� Mieciu �apka. � We� flaszk�.
Z g��bi bramy dochodzi�o pochrapywanie Przybysza. Jego pi�kna twarz rzymskiego senatora,
z siwymi w�osami, zwr�cona by�a do jasno�ci, kt�ra powoli wypiera�a mrok z bramy.
� Widzia�e�? � rzek� Synek i poruszy� gwa�townie g�ow�.
Go��b wysun�� dzi�b i zatrzepota� skrzyd�ami, �api�c r�wnowag�.
� Co? � zdziwi� si� Mieciu �apka.
� Ile ten frajer ma pieni�dz�w.
� To wcale nie frajer � zaprzeczy� Mieciu �apka. � Kumpel z miasta.
Ten m�ody z go��biem na g�owie przyjrza� mi si� uwa�nie.
Chcia�em si� odezwa�, ale nawet g�osu z gard�a wydoby� nie mog�em. Tylko pokiwa�em
g�ow�, krztusz�c si� i przyciskaj�c niebezpiecznie wzdymaj�ce si� policzki.
� Kumpel... � powt�rzy� za �apk� ten m�ody z go��biem na g�owie � ale frajer.
Utkwi� drapie�ny wzrok w bocznej kieszeni mojej marynarki. Odpowiedzia�em spojrzeniem
pe�nym wyrzutu. Oczyma chcia�em powiedzie� mu o mie�cie i o sobie... O �apce i innych
jemu podobnych, kt�rzy znali i szanowali mnie przecie�. Ten m�ody odwr�ci� wzrok.
� W �eb go! � powiedzia�. � I ca�a forsa do podzia�u na dw�ch...
Rozejrza� si�. Na chodniku przed bram� spostrzeg� po��wk� ceg�y. Post�pi� krok. Tr�ci�
ceg�� butem. Zazgrzyta�a.
� W �eb go! � powt�rzy� zaciekle i pochyli� g�ow�.
Go��b zn�w zatrzepota� skrzyd�ami, �api�c r�wnowag�.
Dlaczego nie odlecia�? Jak przyro�ni�ty do g�owy tego ch�opaka. Mieciu �apka przesta� si�
u�miecha�. Po jego twarzy poro�ni�tej rzadkim zarostem przelecia� nerwowy skurcz.
� W �eb � powiedzia� po�ykaj�c sylaby � to ja mog� ciebie, g�upi wilku!
Ten m�ody z go��biem na g�owie roze�mia� si� wzgardliwie.
6
Ju� nie patrzy�em na nich. Zoboj�tnia�em.
� Znam go z miasta � dociera� z g�ry gniewny g�os Mieciu �apki. � Kiedy on przychodzi�
do miasta...
� Psychodzi�, psychodzi�... � przedrze�nia� ten m�ody be�kotliw� mow� Mieciu �apki � ale
przesta� przychodzi�... Ja teraz przychodz�. Trafia si� frajer i trzeba go oskuba�. No!!! � jego
g�os brzmia� natarczyw� zach�t�.
Mieciu �apka zani�s� si� kaszlem.
Z trudem d�wign��em ci�k� g�ow�.
� Chcesz zapali�? � zapyta� po�piesznie Mieciu �apka.
Pokr�ci�em g�ow� przecz�co.
Wtedy ten z�odziejski emeryt popchn�� m�odego w g��b bramy.
� Na co czekasz? � warkn��. � Bier od Przybysza gorza��!
Ten m�ody z go��biem na g�owie powoli zbli�y� si� do inwalidzkiego w�zka, w kt�rym
spa� beznogi z twarz� rzymskiego senatora. Szarpn�� go za rami�.
� Trafi� si� frajer... � us�ysza�em jego przenikliwy szept. � A szmalu ma w karmanie ca�y
kusz.
Co� jeszcze szepta�, gestykuluj�c niecierpliwie.
� Bier flaszk� i spierdalaj � gniewnie przerwa� mu Przybysz.
Tu, na tym odcinku ulicy, gdzie pozosta�y jeszcze stare kamienice, Przybysz cieszy� si�
powszechnym szacunkiem. Gieroj bez n�g. Przedwojenny.
� Ale taki nadziany... � ten m�ody jeszcze m�wi� z nadziej� w g�osie.
Odpowiedzi nie by�o. Zachrapa� Przybysz. Wr�ci� ten m�ody z butelk�. Odbi� korek. Poda�
Mieciu �apce jako najstarszemu. Zagulgota� prze�yk z�odziejskiego emeryta. D�ugo ci�gn��.
Wreszcie odstawi� flaszk� od swoich zach�annych ust. Poda� mnie. Ledwo prze�kn��em ma�y
�yczek. Nie chcia�a wchodzi� do �rodka gorza�a.
� Nawet chla� nie umie � zawarcza� ten m�ody z go��biem na g�owie.
Wyszarpn�� z mojej d�oni butelk�.
D�wign��em si� niezgrabnie.
� P�jd�...
� Trzymaj si�! � Mieciu �apka klepn�� mnie w rami�.
Wyra�nie ucieszy� si� i stan�� mi�dzy mn� a tym m�odym, odgradzaj�c nas w ten spos�b.
Powlok�em si� ulic�, nad kt�r� zawis�o ju� s�o�ce. Odprowadzi�o mnie zimne, wilcze spojrzenie
tego m�odego. Ale go��bia na jego g�owie ju� nie by�o. Kiedy odfrun��?
7
Stara ulica
Miesza tu mi si� w g�owie. Stare z nowym. Nawet po kawie. Podparta belkami kamienicarupie�.
Odlani z �elaza Miko�aje przycupn�li w k�cikach bramy. Podw�rze ko�czy si� blokiem
z czerwonymi balkonami. Tam znajdowa�y si� kasy wy�cigowe, a tu bar zwany �Przechodnim�.
Tam gdzie kasy, teraz �Rotunda�, okr�g�a kawiarnia, daj� koniak i piwo, s� te�
automaty do gry. Tam gdzie bar �Przechodni�, teraz ajencyjny lokalik o przy�mionych �wiat�ach
i z trunkami zagranicznych marek na p�kach. Podaj� pizz�. Przychodz� m�odzi, modnie
ubrani ch�opcy i takie same dziewczyny.
� Whisky z lodem � m�wi taki jeden i zerka na s�siadk�.
W�a�ciciel nastawia kasetowy magnetofon z nowoczesn� muzyk�. W barze zwanym
�Przechodnim� pijali dawniej w�glarze, kontuar obity by� cynkow� blach� i sycza�o piwo,
w�druj�c pod ci�nieniem z beczki do gumowego szlaucha. Przez g�stw� pij�cych na stoj�co
przepychali si� do szynkwasu dwaj wybitni arty�ci z dawnych czas�w. Poeta Ga�czy�ski z
pi�kn� szpakowat� czupryn� i aktor Kurnakowicz, schludnie ubrany, z muszk� bordo pod
szyj�, wspieraj�cy si� na bambusowym parasolu. Poeta Ga�czy�ski wychyla� ma�� w�dk�,
zapija� piwem. Aktor Kurnakowicz setk� przegryza� �ledzikiem w oleju lub po��wk� faszerowanego
jajka w skorupce.
W barze �Przechodnim� w drugiej salce wisia�o na �cianie pochy�e lustro i odbija�y si� w
nim sylwetki pij�cych. Jeszcze dawniej, opowiada� znajomy fryzjer, by�a to prywatna knajpa i
w�a�ciciel mia� kanarka Kubusia. Kubu� umieszczony by� w klatce nad kas�. W�a�ciciel co
jaki� czas wsuwa� wskazuj�cy palec do klatki. Kubu� obstukiwa� palec malutkim dzi�bkiem.
Podawali tam barszcz ukrai�ski w fili�ankach i rankiem, kiedy przychodzili pierwsi klienci,
kt�rych suszy�o po wczorajszym, w�a�ciciel, nim odmierzy� im kacow� setk� czy�ciochy,
poleca� ten ukrai�ski barszcz w�a�nie.
� Na pocz�tek podk�adzik, rebiata � powiada�.
Po tym wszystkim dawnym zosta� tylko wysoki kaflowy piec w zielonym kolorze. Lustra
nie ma. Nikt z dawnych ludzi tutaj nie przychodzi.
Kawiarnia �Rotunda�, cho� taka nowoczesna, okr�g�a i ca�a oszklona jak oran�eria, ci�gle
te kasy wy�cigowe z odleg�ych czas�w przypomina. Brama by�a d�uga, w�ska i wchodzi�o si�
na podw�rze otoczone starymi, liszajowatymi i pop�kanymi murami. Tam znajdowa�y si�
kasy i gracze obstawiali gonitwy na polu. Przy wej�ciu mieli swoje hazardowe kramiki ci, co
trzymali trzy miasta i lusterka. Ten od lusterek, przek�adaj�c nimi jak �ongler, wo�a�: � Lala
p�aci, lala traci!
Ten od trzech miast te� mia� jakie� swoje powiedzonka.
Ci od lusterek i trzech miast, opowiada� znajomy fryzjer, bywali klientami u niego w zak�adzie.
Niekt�rzy podawali mu swoje typy wy�cigowe. Kilka razy wygra�, a ich cz�sto �apa�a
milicja, nie zawsze bowiem ten, co sta� na �wiecy, potrafi� ostrzec skutecznie. Wtedy fryzjer
bieg� do znajomych w komendzie. Nie odmawiali mu tej grzeczno�ci, nieraz zwalniali przychwyconych
szuler�w, a oni nigdy nie zapominali o fryzjerze.
� Podali mi tak� jedn� gonitw� � wspomina znajomy fryzjer. � Kupi�em bilet za dwadzie�cia,
nie mia�em akurat pieni�dzy przy sobie, a to by� wybuch. Za te dwadzie�cia dosta�em
wyp�at� czterysta. �ebym tak obstawi� wi�cej. Wybuch... � powtarza wspominaj�c to zdarzenie
sprzed dwudziestu lat.
8
Do �Rotundy� zachodz� jeszcze dawni gracze. Przyzwyczaili si� do tego miejsca i tu studiuj�
programy, podkre�laj�c i znacz�c swoje typy na jutro. Wpadaj� na piwo rzemie�lnicy z
pobliskich warsztat�w. Najcz�ciej tapicer. Przychodzi z w�asn� w�dk� i pije spod stolika.
Jest taki emeryt z sygnetem. Spotyka si� tutaj z koleg�, te� emerytem. Kolega cz�sto wyci�ga
gruby, wypchany portfel, pe�en papier�w, legitymacji, za�wiadcze�, list�w, i szuka tam czego�.
� W takim chaosie robisz wszystko � m�wi ten z sygnetem i patrzy na to grzebanie z niech�ci�.
Kolega wygrzeba� wreszcie z pliku papier�w dwudziestoz�otowy banknot. Ten z sygnetem
do�o�y� taki sam. Wys�ali chudego, niestarego, co tam chodzi mi�dzy stolikami i wszystkich
zna. Poszed�. I mimo brz�ku automat�w do gry �Rotunda� ma w sobie co� dawnego. Mo�e
dlatego, �e po obu jej stronach pozosta�y jeszcze stare kamienice. Ten odcinek ulicy liczy ze
dwie�cie metr�w. Na dw�ch rogach stoj� m�czy�ni. Wi�cej na tym przy placu. Mniej tam,
gdzie t� ulic� przecina druga ulica, te� ze starymi kamienicami. Przy placu jest sklep monopolowy.
Tam gdzie t� ulic� przecina druga ulica, nie ma nawet sklepu z winem. M�czy�ni s�
w r�nym wieku. W�r�d nich jeden m�j r�wie�nik z kropk� wytatuowan� na policzku. Cz�sto
zachodz� do kiosku i wykupuj� ca�y spirytus kosmetyczny. Sprzedawca u�miecha si� ironicznie
i z g�o�nym stukotem wystawia na lad� buteleczki. Oni, ci kupuj�cy, skrupulatnie wytrz�saj�
z kieszeni drobniaki. Spirytus wypijaj� w pobliskiej bramie, gdzie dawniej mia� swoje
miejsce beznogi Przybysz w inwalidzkim w�zku. Przybysza ju� nie ma. Umar�. Na tym rogu
przy placu jest jeszcze jeden stary bar. Ale wn�trze ma zmienione, wy�sza kategoria, i nie ma
ju� wcale dawnych kelnerek.
Jedna z nich, kiedy ju� nie starcza�o pieni�dzy na zagrych�, mia�a zwyczaj m�wi� z u�miechem:
� Wi�c do w�deczki polecam wod� pompeja�sk�. � Tak poetycznie nazywa�a zwyk��
wod�, kran�w�.
Do tego baru zachodzi� niegdy� znany z wielodniowych hulanek krawiec Witkowski. S�yn��
z dobrego kroju garnitur�w, a do tego potrzebowa� tylko jednej miary. Szyli u niego ubrania
rozmaici znani ludzie, mi�dzy innymi Leopold Tyrmand. Krawiec Witkowski lubi� artyst�w
i kredytowa� im bez oporu. Jeszcze przed kilkoma laty wchodzi� do tego baru przy placu
i wo�a�: � Stawiam kolejk� dla wszystkich!
Wtedy cisn�li si� do wn�trza nawet ci, co wystaj� na ulicy i z mozo�em sk�adaj� drobne
monety na spirytus kosmetyczny. Krawiec Witkowski ju� nie zachodzi tutaj. A jeszcze dawniej
specjalno�ci� zak�adu by�y ko�skie potrawy i z pobliskiego wydawnictwa przychodzi�y
redaktorki ze swoimi autorami. Mi�dzy tymi dwoma rogami, stanowi�cymi granic� starej
ulicy, przechadza si� krzepki starzec w cyklist�wce. Oczy ma bia�e, twarz czerstw�, brutaln�.
To dawny zapa�nik. Tak m�wi�. I dawny urke. Od lat taki sobie spacerowicz. I w upalne lato
czy zim� odprowadza swych kompan�w od kieliszka do domu. Wszystkich przetrzymuje, a
pij� po r�wno.
Wczoraj zn�w zobaczy�em tego krzepkiego starca. Sta� na tym rogu przy placu. Tylko
swoj� star� cyklist�wk� zmieni� na bardzo popularn� obecnie okr�g�� czapk� z twardym, lakierowanym
daszkiem, zwan� dokerk�. Zmierzy� mnie bia�ym okiem czujnego zwierza. Znamy
si� z widzenia. Przecie� mijamy si� tyle lat.
9
Sezon
Matka od czasu do czasu wybucha�a.
� Co ja mam z tego �ycia! Dla ciebie tylko �ko�a i �ko�a!
Dosy� umiej�tnie na�ladowa�a wymow� ojca.
Wtedy przypomina�em sobie ch�opak�w z paki Janka Piechura z Bud, kt�rzy cz�sto przedrze�niali
ojca. W tej zabawie najwa�niejsz� rol� odgrywa�y pami�tne Ostatki, kiedy ojciec
postanowi� zorganizowa� w szkole pieczenie p�czk�w i zach�ca� dzieci do przynoszenia m�ki,
z kt�rej komitet rodzicielski mia� wypiec p�czki. Ci z paki Janka Piechura z Bud pokrzykiwali
zza krzak�w: � Dzieci, przynie�cie munczki, wypieczemy punczki!
Ojciec wybuchy matki przyjmowa� tak samo jak wrzaski ch�opak�w z Bud. Zupe�nie oboj�tnie.
Nawet nie unosi� g�owy znad zeszyt�w z klas�wkami matematycznymi, kt�re zwykle
wieczorami poprawia�. By� odporny i cierpliwy.
� Sk�ra nosoro�ca � tak to nazywa�a matka i d�ugo jeszcze wypomina�a mu r�ne sprawy z
przesz�o�ci.
Przede wszystkim t� swoj� chorob� jeszcze sprzed wojny, kiedy le�a�a kilka miesi�cy w
szpitalu, a ojciec, zaj�ty budow� szko�y, zapomina� j� odwiedzi� cho�by raz w tygodniu.
� My�la�am wtedy zupe�nie powa�nie o rozwodzie � m�wi�a � gdyby nie to, �e Marek by�
taki malutki...
Ojciec ca�kiem jawnie chichota� nad zeszytami. Matka, do reszty ju� wzburzona, wychodzi�a
ze sto�owego pokoju trzaskaj�c drzwiami.
W tym to czasie zacz�� bywa� w domu moich rodzic�w pan Hipolit Zabrodzki. Popowstaniowa
tu�aczka rzuci�a go do naszego miasteczka i na sta�e ju� tu pozosta�. By� ku�nierzem i
miodoustym szarmantem z przyczernionym henn� w�sikiem. Kobiety po trzykro� ca�owa� w
r�k� i nieustannie u�ywa� zwrotu ��askawa pani�, zaci�gaj�c �piewnie.
Odwiedza� nas przynajmniej raz w tygodniu, wywo�uj�c znaczne o�ywienie opowie�ciami
o klientach swej ku�nierskiej pracowni we Lwowie. Bywa�y to przewa�nie osoby z wy�szych
sfer, hrabiowie, baronowie, naftowi potentaci z Borys�awia czy Drohobycza i ich pi�kne, eleganckie
�ony i c�rki. Futra, kt�re im szy�, r�wnie� sporz�dzane by�y z najcenniejszych sk�rek.
� Elki, cybety, oposy, sobole, norki, tumaki... � wylicza� z lubo�ci� pan Hipolit Zabrodzki
� albo karaku�y bagdadzkie czy brajtszwance, wiecie pa�stwo, to jagni�tka wyjmowane z
�ona matki, cudowne, jedwabiste futerko...
Jednak nie tylko o tych futrach kosztownych opowiada�. Najch�tniej w�a�ciwie o ludziach,
kt�rzy je nosili. O ich s�abostkach, fantazjach, hulankach i szerokim ge�cie. Nawet ojciec
unosi� g�ow� znad swojej matematyki i �mia� si� razem ze wszystkimi.
Pan Hipolit Zabrodzki, kt�rego gaw�dy zwykle przerywa�a jego drobniutka, wiecznie zafrasowana
�ona, daj�c znak do powstania od sto�u, regularnie przez trzy dni tygodnia, podczas
sezonu, jak m�wi�, stawa� si� niezwykle zaj�ty, skupiony i ma�om�wny, a wszelkie pr�by
nawi�zania rozmowy zbywa� z roztargnieniem, cz�sto wr�cz niegrzecznie. W te trzy dni tygodnia
pan Hipolit Zabrodzki wyrusza� na pole, jak m�wi�, to znaczy na wy�cigi konne na
S�u�ewiec. Nosi� wtedy w kieszeni swojej kremowej marynarki program gonitw, poznaczony
rozmaitymi k�kami, krzy�ykami, strza�kami, pokre�lony czerwonym atramentem. Kiedy za�
mija�y te jego gor�ce dni, na powr�t stawa� si� uprzejmy, �yczliwy i sk�onny do towarzyskiego
�ycia.
10
Od pewnego te� czasu moja matka z piln� uwag� wys�uchiwa�a jego relacji o zawrotnych
wygranych i koniach niezwyk�ej klasy, przynosz�cych z�ote fortuny. Chyba najpi�kniej o tym
potrafi� opowiada�. Przed naszymi oczyma galopowa�y wspania�e wierzchowce, p�atami pokrywa�a
je piana, i rozgrywa�a si� za�arta, dramatyczna walka o dziesi�tki metr�w, ju� tylko
metry, a wreszcie o d�ugo�� wyci�gni�tego ko�skiego �ba jedynie. Wynik�w tych gonitw
oczekiwali�my z najwy�szym napi�ciem, wpatruj�c si� razem z nim w tablic� z imionami
zwyci�skich koni, nazwiskami d�okej�w i wysoko�ci� wygranej stawki. Ten �wiat wyczarowany
przez pana Hipolita Zabrodzkiego pe�en by� d�wi�cznych, poetyckich imion rumak�w,
takich jak Kasandra, Hermona, Alpuhara, Tamerlan, Szmaragd czy Kr�l Olch, a jednocze�nie
szele�ci�y pliki nowiutkich banknot�w, wyp�acanych w kasach za t� jedyn�, niepowtarzaln�
szans�, za tego nieoczekiwanego fuksa przede wszystkim, lub s�ysze� si� dawa� odg�os
gwa�townego, desperackiego wprost darcia przez pechowych graczy bilet�w wy�cigowych,
te� w grubych plikach, zawieraj�cych wielkie, niefortunnie stracone pieni�dze. Matka najmocniej
reagowa�a na t� wizj� straconej szansy.
Pan Hipolit Zabrodzki spogl�da� na ni� z uznaniem.
M�j ojciec r�wnie� poczytywa� sobie za obowi�zek zabra� g�os w tej sprawie, ale jego
s�owa mia�y charakter tak banalny i przykry, �e pan Hipolit Zabrodzki krzywi� si� jak po
czym� gorzkim i zwraca� wymowne spojrzenie w stron� mojej matki, jego podczas tych rozm�w
najlepszej sojuszniczki. Ojciec bowiem kwitowa� te pe�ne euforii impresje z pola jedynie
suchym: � Hazard do niczego dobrego nigdy nie doprowadzi. Tylko zgubi� mo�e. Do
szcz�tu!
I spogl�da� surowo na mnie, swego jedynaka.
� Pami�taj � dodawa�.
By�y to przykre dla nas chwile. Ten nastr�j wy�cigowego napi�cia i tajemnicy zniszczony
tak brutalnie.
Jednak pan Hipolit Zabrodzki ani my�la� ust�powa� i pogodzi� si� z tym zdaniem. Przytacza�
natychmiast argumenty powoduj�ce to charakterystyczne pochrz�kiwanie ojca, kt�re
�wiadczy�o zawsze o jego zak�opotaniu.
� Podaj� fakty, jedynie fakty... � zaczyna� rzeczowo pan Hipolit Zabrodzki.
I m�wi� o graczach, zimnych, logicznych graczach, kt�rzy maj� niezawodn� metod�.
� Matematyczn�! � podkre�la�.
Mojego ojca, matematyka, w�a�nie to wprawia�o w najwi�ksze zak�opotanie.
Pochrz�kiwa� coraz cz�ciej, a pan Hipolit Zabrodzki spogl�da� porozumiewawczo na
moj� matk�.
Dzie� jego wygranej na polu by� r�wnie� naszym �wi�tem. Zaprosi� rodzic�w do �Wenecji�,
najlepszej restauracji w naszym miasteczku. Matka wyj�a z szafy aksamitn� wieczorow�
sukni� i na�o�y�a karaku�y. Ojciec opiera� si� i wymawia� brakiem czasu. Wreszcie ust�pi�.
Wr�cili g��bok� noc� i d�ugo jeszcze s�ysza�em g�os matki z sypialni. M�wi�a o koniach.
Zn�w pada�y te barwne, d�wi�czne imiona arab�w i anglo-arab�w. M�wi�a o dwulatkach i
trzylatkach, o stadninach i trenerach. Wiedz� w tym przedmiocie posiada�a imponuj�c�.
Ojciec co jaki� czas przerywa� jej zm�czonym:
� Da�aby� spok�j, Stachna...
Matka podnosi�a g�os.
� Z tob� nigdy w �yciu nie mog�am doj�� do porozumienia. W�a�ciwie mimo tylu lat zupe�nie
obcy sobie ludzie...
Ojciec milk�. Matka bez przeszk�d ci�gn�a sw�j monolog o koniach, d�okejach, graczach
i wysokich wygranych.
Wkr�tce tylko moja matka rozmawia�a z panem Hipolitem Zabrodzkim o wy�cigach. Ojciec
ostentacyjnie obwarowywa� si� ksi��kami i zeszytami i zza tej twierdzy wcale ju� g�owy
nie unosi�. Podczas tych rozm�w �ona pana Hipolita stawa�a si� mimowolnie sojuszniczk�
11
ojca. Cz�sto wzdycha�a ci�ko, psuj�c w ten spos�b m�owi fina� jakiej� niezwyk�ej gonitwy
czy sprawozdania z derby. R�wnie� w najbardziej nieodpowiednim momencie wstawa�a od
sto�u, m�wi�c opryskliwie: � Starczy tego dobrego. Dajmy wreszcie pa�stwu odpocz��!
Ojciec spogl�da� na ni� z wdzi�czno�ci�.
A pan Hipolit Zabrodzki prze�ywa� tego lata nieustaj�ce pasmo sukces�w na polu. Ku�nierstwem
prawie przesta� si� zajmowa� i gonitwy, tak m�wi� �artobliwie, sta�y si� jego wy��cznym
warsztatem pracy. Sprawi� sobie pi�kn� lornetk� w oprawie z ko�ci s�oniowej, aby
obserwowa� wytypowane przez siebie konie od startu do mety. Wygl�da� niezwykle wytwornie,
w s�omkowym kapeluszu, kremowej marynarce i czarnych, pr��kowanych spodniach, z
lornetk� przewieszon� przez rami�.
� Gdyby �askawa pani zechcia�a... � powiedzia� kt�rego� wieczoru do mojej matki � to
ewentualnie mogliby�my naby� na sp�k� ze dwa koniki, a wtedy... � kusicielsko przeci�gn��
to s�owo. Jednak nie doko�czy�. Ojciec podni�s� nagle g�ow� znad sto�u i popatrzy� na niego
ci�ko.
Pan Hipolit od razu porzuci� ten ledwo rozpocz�ty w�tek i zwr�ci� si� do mojego ojca z
weso�� i barwn� opowie�ci� o swoich szkolnych czasach.
� By�em niesfornym uczniem � m�wi� � i cho� rodzice bardzo pragn�li, bym kszta�ci� si�
dalej, to jednak ku zadowoleniu grona nauczycielskiego opu�ci�em mury naszego klasycznego
gimnazjum po ma�ej maturze, niestety...
Dalej snu� refleksje o obywatelskim charakterze pracy pedagogicznej, nie szcz�dz�c mojemu
ojcu wyszukanych komplement�w. Jednak nawet podczas tej neutralnej gaw�dy ojciec
nie m�g� opanowa� migotliwych b�ysk�w w swoich ma�ych, g��boko schowanych oczach, co
oznacza�o najwy�szy stopie� wzburzenia, je�eli nie w�ciek�o��. Rozmowa ju� si� nie klei�a i
pa�stwo Zabrodzcy po�egnali si� wkr�tce. Matka jeszcze d�ugo po ich odej�ciu medytowa�a
nad czym� przy stole, wcale nie zwa�aj�c na badawcze, niespokojne spojrzenia ojca. Nast�pnego
dnia przypadkiem zobaczy�em moj� matk�; z torb� pe�n� zakup�w wraca�a z targu, ale
nie skierowa�a si� do domu, tylko w przeciwn� stron�. Wesz�a do cukierni �Pod Krzaczkami�
i tam spotka�a si� z panem Hipolitem Zabrodzkim. Siedzieli chyba z godzin�. Pan Hipolit
Zabrodzki wypisywa� co� w notesiku, a matka zerkaj�c mu przez rami� przepisywa�a to do
swojego zeszytu.
� Kupno konia... na razie tylko jednego... � jeszcze tego samego dnia wieczorem powiedzia�a
matka do ojca � absolutnie nie oznacza ulegania chorobie hazardu. To, m�j drogi, nie
ma nic z tym wsp�lnego. Stanowi po prostu niebywa�� szans�, kt�r� musimy wykorzysta�.
� Idiotyzm!
Matka obruszy�a si� gwa�townie.
� Pana Hipolita raczej nie mo�na pos�dza� o nierealne mrzonki. Jest to rzeczowy cz�owiek
interesu i do�wiadczony gracz � podkre�li�a z naciskiem. � Zaproponowa� to nam w bezinteresownej
�yczliwo�ci, zrozum wreszcie, nie mo�emy zmarnowa� takiej okazji. Pytam si�.
Zmarnowa� tak� okazj�?
� Idiotyzm � powt�rzy� ojciec.
Z rozmachem z�o�y� w stos swoje klas�wki, te poprawione i niepoprawione razem, wsta�
od sto�u. Matka przytrzyma�a go za r�kaw. �ciszonym g�osem, pos�uguj�c si� swoim zeszytem,
co� t�umaczy�a, podkre�la�a o��wkiem jakie� pozycje.
Min�� tydzie� i w naszym domu zjawi� si� kulawy po�rednik handlu nieruchomo�ciami,
Sobczak.
Matka przekona�a ojca. Zgodzi� si� na sprzeda� placu nabytego tu� przed wojn�. Pocz�tkowo
na placu tym rodzice zamierzali wybudowa� sobie w�asny domek. Kulawy po�rednik
Sobczak te� si� nieco o�ywi� s�ysz�c o celu, na kt�ry mia�y by� przeznaczone pieni�dze ze
sprzeda�y placu.
12
� Ci�kie pieni�dze... � zacz�� rozwlekle � ci�kie pieni�dze pakuj� ludzie... znaczy w te
konie...
Matka popatrzy�a na niego podejrzliwie. Kulawy po�rednik min� mia� jednak nieprzeniknion�
i tym swoim ulubionym ruchem prze�o�y� czapk� z jednego kolana na drugie.
Zaraz po nim przyby� przyjaciel ojca, mecenas Kuligowski � ten, kt�ry studiowa� filozofi�
indyjsk� � �eby sporz�dzi� dokument prawny okre�laj�cy charakter sp�ki przysz�ych posiadaczy
konia.
Jak zwykle niczym si� poza tymi Hindusami, Gandhim i Mahabharat� nie interesuj�c, z
mechaniczn� bieg�o�ci� rutynowanego prawnika zabra� si� do redagowania dokumentu. Matka
chcia�a w nim umie�ci� ojca jako wsp�w�a�ciciela konia wy�cigowego. Ale m�j ojciec
sprzeciwi� si� temu stanowczo.
Oto wszystko ju� prawie by�o gotowe i wielkim o�ywieniem b�yszcza�y oczy mojej matki.
Tu� przed p�noc� zbudzi�o nas gwa�towne dobijanie si� do drzwi. To by�a pani Zabrodzka.
D�ugo nie mogli�my zrozumie�, co si� sta�o, gdy� �ka�a nieprzerwanie. Wreszcie w tym
p�aczu da�o si� odr�ni�: � Zabrali go! Zabrali!
� Kogo?� zapyta�a matka.
� Hipolita! � wykrztusi�a pani Zabrodzka. � Policja!
Ojciec przyni�s� karafk� spirytusowej nalewki i wmusi� w pani� Zabrodak� kielich tego
mocnego trunku. Uspokoi�a si� nieco i dowiedzieli�my si� wszystkiego.
Pan Hipolit Zabrodzki wykorzysta� w celach hazardowych futra swoich klient�w, jak r�wnie�
wszelkie dostarczane przez nich ostatnio sk�rki i b�amy. Zastawi� je u pok�tnych handlarzy
i zacz�� gra� z rozmachem o coraz wi�ksze stawki. Jednak szcz�cie opu�ci�o go i tylko
przegrywa�.
� Dure�! � powiedzia�a pani Zabrodzka; po nalewce jej twarz poczerwienia�a mocno,
ogl�daj�c si� w lusterku starannie wyciera�a rozmazany tusz z policzk�w. � Przed wojn� tak
samo zrobi�. Tylko wtedy mia� szcz�cie. Odegra� si�.
Zapad�a cisza. Jak�e weso�e oczy mia� wtedy ojciec. Te g��boko schowane niebieskie oczy
wprost skrzy�y si� od weso�ych b�ysk�w.
Przykra jeszcze by�a rozmowa z po�rednikiem, kulawym Sobczakiem. Domaga� si� prowizji
za trudy, kt�re poni�s� w poszukiwaniu odpowiedniego nabywcy. Ojciec zgodzi� si� dosy�
szybko na jego wyg�rowane warunki, a matka wygl�da�a jak nieobecna.
Niebawem ja r�wnie� wkroczy�em na sw�j szlak przyg�d. Dosta�em si� do wi�zienia i
znalaz�em si� na oddziale dla ma�oletnich, w celi pod numerem 111. W pierwsze po�udnie
rozleg�y si� na korytarzu g�osy i tupot drewnianych but�w, a potem kolejno zgrzyta�y klucze
w drzwiach cel na tym oddziale.
� Batory jedzie � powiedzia� celowy Z�bek.
Wkr�tce i nasze drzwi otworzy�y si� szeroko i w progu stan�� stra�nik oraz dw�ch kalifaktor�w
z dymi�cym kot�em zupy.
Ustawili�my si� w ogonku z miskami i kiedy doszed�em do drzwi, zagapi�em si� na starszego
kalifaktora ze zdumieniem.
By� to pan Hipolit Zabrodzki. Ubrany tak samo jak ja, w szary drelich, na g�owie mia�
okr�g�� aresztanck� czapk� zwan� kanio�k�, tylko w�siki starannie przyczernione jak na wolno�ci.
Te� pozna� mnie od razu. U�miechn�� si� pow�ci�gliwie i chochl� zaczerpn�� zr�cznie
z wierzchu kot�a t�uszczu i skwarek do mojej miski, potem dorzuci� g�stwy kartoflanej z dna.
Tak by�o odt�d zawsze. T�uszcz i g�stwa z dna zape�nia�a moj� obiadow� misk�.
� Masz fory u tego fajfusa � m�wili moi koledzy.
� Znajomy z wolno�ci � odpowiada�em.
A raz, kiedy z powodu choroby nie wyszed�em na spacer, zajrza� do mojej celi. Mia� tutaj,
na naszym oddziale wyra�ne wzgl�dy, gdy� drzwi celi otworzy� mu oddzia�owy Szcz�ka i
13
wcale nie sprzeciwi� si�, kiedy pan Hipolit wr�czy� mi dziesi�tk� papieros�w i dodatkow�
porcj� chleba.
� Jak tam zdrowie szanownej mamusi? � zapyta�. Nie czeka� na odpowied� i m�wi� dalej:
� G�upota ludzka nie ma granic. Oto dlaczego tu jestem. Prostaki. Gdyby zechcieli troch�
poczeka�... Odegra�bym si� jak nic. Jeszcze z pa�sk� mamusi�, maj�c w�asnego konia, dopiero
by�my pokazali...
Urwa� i zapatrzy� si� w kawa�ek letniego nieba poci�ty kratami.
� Sezon � powiedzia� � psiakrew!
14
M�ody w niebieskim kombinezonie
Jest to pierwsza brama przy tej ulicy. Skr�ca si� od �r�dmie�cia w t� ma�� uliczk� i je�li
dni s� upalne, brama zaprasza przyjemnym, cho� mo�e troch� zat�ch�ym ch�odem. Naprzeciw
znajduje si� bar �Pod Bomb��. Zdarzy� si� mo�e � wypijesz za du�o, wtedy najlepiej trzymaj�c
usta w gar�ci pobiec prosto do tej bramy. W podw�rzu w�r�d drewnianych zabudowa�
rozsiad� si� obszerny klozet, trzeszcz�ca rdzawego koloru buda. Dozorca tego domu jest
cz�owiekiem niem�odym i rozmownym. Ch�tnie do ciebie zagada.
� Ano, dzie� mamy �adny... Ludzie s� tacy, siacy...
Je�li znasz si� na rzeczy, pocz�stuj go papierosem. B�dzie zaci�ga� si� chciwie; pokiwa
g�ow�, powie co� o zdrowiu i polityce. Rozejdziecie si�.
Na prawo od bramy wisi szyldzik �Biustonosze�. Przychodzi tu du�o kobiet, niekt�re niebrzydkie
i ch�tne. Przy pewnym wysi�ku mo�esz pozna� ca�kiem do rzeczy kobiet�. W samym
rogu jest �Manikiur i podnoszenie oczek�. Tam w niewielkim okienku dojrzysz �adn�
dziewczyn�. Ciemnow�osa o niebieskich oczach. Ale nie natnij si�, dziewczyna ta widzi wy��cznie
przystojnych i modnych facet�w. Tylko wtedy b�y�nie w jej spojrzeniu uznanie. Niby
przypadkiem wyjdzie przed zak�ad, w s�oneczny dzie� przeci�gnie si� kocio. Maj�c kiepsk�
urod�, byle jakie w�osy i szerokie spodnie, westchnij jedynie i id� do swojej dziewczyny.
Podw�rze otaczaj� z trzech stron mury czteropi�trowej kamienicy. W oknach susz� si� gacie,
�cierki, babska r�owizna. Na balkonach wisi po�ciel. Gdzie� s�ycha� �piew. Z drugiego
pi�tra kto� wrzeszczy: � J�zek, na obiad!
Niekiedy zajdzie na podw�rze w�drowny majster.
� �luuuusarz, luuutuje, reperuje! � wyci�gnie przenikliwie. Wygl�da jak kataryniarz.
Oczy dziewczyny z �Manikiuru i podnoszenia oczek�! b�yszcz� marzycielsko. Jest pewnie
przed randk� lub po randce...
Dzi� by�o upalnie. S�o�ce grza�o cholernie, a niebo powleka� zamglony, okrutny b��kit bez
jednej chmurki. Ludzie ocierali spotnia�e twarze i oddychali ci�ko. Ko�o po�udnia spiekot�
och�odzi� nieco mizerny wietrzyk, kt�ry podrywa� zwiewne sukienki kobiet i ods�ania� bia�e,
jeszcze nie opalone nogi. Na obna�onych nogach zatrzymywa�y si� spojrzenia m�czyzn,
po��dliwe i bezsilne od tego upa�u. Sprzedawczyni ze sklepu przy bramie po�piesznie zamkn�a
drzwi.
� S�... Na pewno tam s�! � krzykn�a ostro.
Gruba kobieta i ch�opek w trykotowej koszuli pokiwali zgodnie g�owami. Sprzedawczyni
wywieszaj�c na drzwiach sklepu kartk� z kulfoniastym napisem �Zaraz wracam� znowu co�
krzykn�a, wskazuj�c w stron� bramy. Ten w trykocie zdepta� papierosa. Weszli w podw�rze.
Dwaj w niebieskich kombinezonach, spaleni s�o�cem i oci�ali, r�wnie� przystan�li przy
bramie. Zapatrzyli si� w jej ciemne wn�trze. Starszy, w�saty, chcia� i�� dalej. Jego g�bczasta
twarz sp�ywa�a potem, przetacza� j�zykiem po spieczonych wargach i marzy� o gorzkawym,
zimnym porterze. By� niezaprawiony i z�y. Ten drugi, m�ody ch�opak, mia� w oczach m�cz�cy
obraz kobiecych n�g, kt�rych tyle zobaczy� dzisiaj. Ostatnie, z rogu, pe�ne, niepokoj�ce. Nogi
kobiety przed komisem. Twarzy nie widzia�, ale �atwo wyobrazi� j� sobie. Potar� o spodnie
wilgotne d�onie.
� Chod�, Malinowski, zobaczym � powiedzia� ochryple. Powlekli si� do bramy. Z rozkosz�
wdychali jej zapach. Potar� o spodnie wilgotne d�onie.
Przed wychodkiem zebra�a si� gromadka ludzi.
15
Krostowaty m�odzik w wi�niowych wyglansowanych butach, baba o wygl�dzie kataniary,
sprzedawczyni i gruba ze swoim ch�opem w marynarskim trykocie. Z rogu, tam gdzie �Manikiur
i podnoszenie oczek�, wygl�da�a �adna dziewczyna.
Drzwi klozetu skrzypia�y lekko, poruszane wiatrem.
� Nied�ugo si� rozleci � mrukn�� dozorca, stoj�cy na uboczu. � Ale co poprawia�... � o�ywi�
si� nieco � wszystko to przeznaczone na rozbi�rk�... � Mimo upa�u nosi� bia�y sweter pod
szyj�.
� Widzia�am, jak weszli � powiedzia�a sprzedawczyni, zerkaj�c zalotnie na krostowatego.
Ch�op w trykocie u�miechn�� si� g�upawo. Krostowaty zatrzyma� wzrok na wydatnych,
obwis�ych piersiach sprzedawczyni.
� Frajerek ma na ni� ch�� � warkn�� m�ody w niebieskim kombinezonie. � Ma ch��...
Malinowski wyci�gn�� pogniecione sporty. Zapalili. Spluwali, czuj�c gorycz.
� Najlepsze s� radomskie � powiedzia� m�ody w niebieskim kombinezonie, rozgniataj�c w
palcach papierosa.
�adna dziewczyna wysz�a przed zak�ad. Spojrzenie m�odego w niebieskim kombinezonie
spotka�o si� z jej oczami. Oboj�tnie przenios�a wzrok na innych. Ten m�ody przygryz� wargi.
Malinowski pomy�la� o gorzkawym, orze�wiaj�cym porterze i poruszy� si� niecierpliwie.
� Siedz� i siedz� � westchn�a gruba. � Co za okropno��! � splun�a z obrzydzeniem.
Jej ch�op w trykocie pokiwa� skwapliwie g�ow�. �adna dziewczyna z �Manikiuru� przysun�a
si� do zebranych.
Sprzedawczyni zmierzy�a j� zawistnie. Dziewczyna spojrza�a na zegarek.
� Pi�tna�cie minut � za�mia�a si�. Poprawi�a k�dzierzaw� fryzur�.
� Takie rzeczy robi si� d�ugo � odezwa� si� krostowaty. Patrzy� przymilnie na dziewczyn�.
� Wszystko robi si� d�ugo � burkn�� m�ody w kombinezonie. Czu� wzrastaj�c� niech�� do
krostowatego.
Gruba zainteresowa�a si� sukienk� �adnej dziewczyny.
� Gustowna, bardzo gustowna � powt�rzy�a kilka razy z upodobaniem.
� Z ciuch�w � wyja�ni�a dziewczyna.
Na sukience w�r�d dziwacznych kwiat�w igra�y ma�pki i wiatraki. M�ody w kombinezonie
opu�ci� wzrok ni�ej. Nogi dziewczyny by�y d�ugie i br�zowe.
Gwa�townie post�pi� krok w stron� klozetu. Dotkn�� drzwi.
� D�ugo tak mo�na? � rzek� ze z�o�ci�.
� M�j Bo�e � szepn�a sprzedawczyni.
Malinowski poci�gn�� m�odego za r�kaw.
� Chod� � rzek� z udr�k�. Pomy�la�, �e w taki upa� ludzie mog� wypi� wszystek porter.
Drzwi klozetu rozchyli�y si� z piskiem. Wszyscy wpatrzyli si� w szpar�. Najni�szy, go�� w
trykocie, wzni�s� si� na palcach. Ale nie wychodzi� nikt. Co� tylko zamajaczy�o w �rodku.
� Boj� si� � uzna�a gruba kobieta.
� Przed wojn� � odezwa� si� ten w trykocie � pe�no by�o takich w miejskich szaletach...
Polowali na naiwniak�w.
M�ody w kombinezonie przyjrza� mu si� k�uj�co.
� A pan mia�e� chyba najwi�ksze u nich powodzenie?
Dozorca rozkaszla� si� astmatycznie. Kaszel jeszcze nie ucich�, gdy drzwi klozetu otworzy�y
si� szeroko. Wyszed� stamt�d niem�ody cz�owiek bry�owatej postaci. Obci�gn�� kremow�
wiatr�wk�.
� To on � szepn�a sprzedawczyni, poruszaj�c niespokojnie nogami.
M�czyzna wyprostowa� si� i spojrza� ponad g�owy zebranych. Jakby na niebo. Jakby na
mury kamienicy. M�ody w kombinezonie dojrza� w�laste zgrubienia �y� na jego szyi.
16
M�czyzna, kt�ry wyszed�, obr�ci� si� i patrz�c tam, do �rodka, poruszy� wargami. Wtedy
wyszed� ten drugi. Jakby s�o�ce spad�o na podw�rze. By� to naprawd� pi�kny ch�opiec.
W�r�d szarych mur�w na tym podw�rzu z wiecznym cieniem nigdy nie by�o takiego.
G�by zebranych pobrzyd�y jeszcze bardziej. Ten w trykocie ma�y i zaro�ni�ty szczur. Jego
szpetna baba, kataniara, mru�y�a �wi�skie oczka... I inni. Dozorca sta� na uboczu, stary i nachmurzony.
Sprzedawczyni z wysi�kiem przenios�a wzrok z twarzy pi�knego ch�opca na szyj�
krostowatego. Szyja by�a czerwona, z poszarpan� blizn�, �upie� znaczy� si� na ko�nierzu.
M�ody w niebieskim kombinezonie przetrz�sa� kieszenie.
� Papierosa � szepn�� chrapliwie. Ale Malinowski nie us�ysza�.
Dziewczyna z �Manikiuru� poruszy�a si� jak lunatyczka. Chcia�a koniecznie zobaczy�
pi�knego ch�opca z bliska. W�osy mia� kr�tko przyci�te, faliste. Takie jak k�dziory greckich
rze�b. Takie jak ka�e moda. Dziewczyna rozchyli�a usta. Kilka ju� lat pracuje tutaj i jeszcze
nigdy nie widzia�a takiego ch�opca. Chodzi cz�sto do kina � w filmach te� nie. Zapragn�a,
�eby ich spojrzenia si� spotka�y. Nat�y�a mocno wzrok, a� piek�o pod powiekami. A on, ten
pi�kny ch�opiec, nie widzia� jej wcale, patrzy� w twarz m�czyzny w kremowej wiatr�wce.
Krostowaty odsun�� sprzedawczyni�.
� Bi� nygus�w! � wrzasn�� nagle.
Wtedy pierwszy z nich, ten w wiatr�wce, powiedzia� co�, ale nikt go nie zrozumia�. Us�yszeli
tylko zd�awiony g�os. Potem uni�s� r�k�, pr�buj�c zas�oni� twarz.
M�ody w niebieskim kombinezonie waln�� na odlew. Siwawe w�osy rozsypa�y si� rzadko.
Kosmyk zakry� czo�o i oczy m�czyzny w wiatr�wce.
Kataniara zapiszcza�a z emocji. Malinowski przymierzy� si� i �upn�� z lewej tego pi�knego
ch�opca. Poczu� gniew i poprawi� mu jeszcze solidnym kopniakiem. Pi�kny ch�opiec upad�
pod �mietnik. Dziewczyna z �Manikiuru i podnoszenia oczek� zacisn�a powieki.
Dozorca starannie zamkn�� drzwi klozetu. Krostowaty uderzy� tego w wiatr�wce. Ten zachwia�
si� i zatrzepota� r�koma.
� Krew! � pisn�a sprzedawczyni.
� Za�atwia si� klient�w na czysto! � Krostowaty przykuli� si� i uderzy� jeszcze raz. Ten w
kremowej wiatr�wce upad�.
� Pod obcasy paskudziarza! � ucieszy� si� ch�op w trykocie.
M�ody w kombinezonie popatrzy� na le��cego. Twarz mia� zamazan� krwi�. Podkurczy�
nogi. Nie broni� si�. Nie krzycza�. I oczy mia� otwarte.
� Starczy, przecie� le�y! � m�ody w kombinezonie gwa�townie uni�s� g�ow�. � No, nie! �
jego g�os zadrga� z�o�ci�. Zast�pi� drog� temu w trykocie.
Sprzedawczyni oddycha�a nier�wno, trzymaj�c si� za wielkie piersi.
� Ach, w te buforki � zamlaska� krostowaty � w te buforki...
� Starczy � powt�rzy� gro�nie m�ody w niebieskim kombinezonie.
Ch�opek w trykocie cofn�� si� pos�usznie. Wszyscy spogl�dali teraz na podnosz�cego si� z
ziemi m�czyzn� w kremowej wiatr�wce. Pi�kny ch�opiec uj�� go pod rami�. Wyciera� mu
twarz chusteczk�.
Dziewczyna z �Manikiuru� odwr�ci�a g�ow�, ale i tak widzia�a go dok�adnie w odbiciu
szyby. Z trudem przenios�a wzrok na zebranych. Dozorca splun�� pod nogi tym z klozetu.
� No, wynocha, bo jeszcze!...
� Jakie jeszcze! � m�ody robotnik rwa� si� z u�cisku Malinowskiego.
Przekl�� raz, drugi.
� Spok�j, panowie... � �agodzi� ch�op w trykocie.
� Ju� po wszystkim � doda� ugodowo krostowaty.
Ci dwaj skierowali si� do bramy. Przed jej ciemnym wn�trzem jeden z nich si� obejrza�.
On. Pi�kny ch�opiec. M�ody w niebieskim kombinezonie utkwi� wzrok w noskach swych zawapnionych
gumiak�w. Wszyscy milczeli.
17
� P�jdziemy � rzek� Malinowski.
� Tylko czas nam zabra�a � wybuchn�� nagle jego m�ody kumpel � ta stara wyw�oka. Stara
wyw�oka � powt�rzy� patrz�c na sprzedawczyni�. � A ta druga do pazur�w i po�czoch won!!!
M�wi�by jeszcze, ale Malinowski, kt�ry ju� nie m�g� wytrzyma� bez porteru, poci�gn�� go
mocno za r�k�.
� Chamstwo! � cisn�a za nimi sprzedawczyni.
Ci dwaj w niebieskich kombinezonach nie us�yszeli. Wyszli przed bram�. Rozgl�dali si�
chwil�. Ale tamtych nigdzie nie by�o wida�.
� Po�udnie � mrukn�� Malinowski i ruszy� w stron� baru po drugiej stronie ulicy. M�ody
pow��cz�c nogami poszed� za nim.
W barze �Pod Bomb�� brz�cza�y na szybach muchy. Kilku w�glarzy chla�o na um�r.
� Dwie wi�ksze! � krzykn�� m�ody w niebieskim kombinezonie.
Barmanka przesta�a czy�ci� paznokcie. U�miechn�a si� apatycznie i nape�ni�a szklanki
w�dk�. Przez zas�on� wida� by�o bram� naprzeciw. M�ody wypi� duszkiem. Wpatrzy� si� w
okno.
� Wyszli � powiedzia� gwa�townie.
Sprzedawczyni i krostowaty pod��yli w stron� �r�dmie�cia. Malinowski nawet nie spojrza�
w okno i wypiwszy w�dk�, z rozkosz� s�czy� porter.
� Taka twarz � zamy�li� si� m�ody w niebieskim kombinezonie � taka twarz... Kobity za
nim w ogie�... � Wpatrzy� si� w zr�czne palce barmanki, kt�ra ustawia�a p�misek ze �ledziowymi
sa�atkami w gablocie. Nagle napr�y� si�.
� Stary, to ty przy�o�y�e� mu tak porz�dnie, co? � powiedzia� cicho.
Wlepi� wzrok w twarz Malinowskiego, kt�ry poczu� si� nieswojo. Odstawi� porter, obejrza�
wierzch swej d�oni, schowa� j� pod st�.
� A ty to niby co? � wymamrota�. � Kopyto w �apie te� masz t�gie... � roze�mia� si�. Jednak
urwa� zaraz, gdy� wyda�o mu si�, �e wyraz twarzy jego m�odego kumpla sta� si� jaki�
dziwny. � Od pocz�tku m�wi�em � zako�czy� � chod� na porter...
� Szefowo, dwie wi�ksze! � krzykn�� ten m�ody w niebieskim kombinezonie, uderzaj�c
szklank� w blat stolika.
18
Dawny kumpel z Bud
Spotka�em go w autobusie linii 122. Akurat kierowca przytrzasn�� staruszka po��wkami
automatycznie zamykanych drzwi. Staruszek charcza� i trzepota� si� jak ptak. Kierowca z
zainteresowaniem spogl�da� w lusterko i milczeniem zbywa� nie�mia�e protesty pasa�er�w.
Dopiero kto� przecisn�wszy si� do przodu powiedzia�:
� No otwieraj pan, szybciej!!
G�os ten zabrzmia� stanowczo i ochryple.
Kierowca odwr�ci� g�ow�. Popatrzyli na siebie. Przeci�g�y syk, drzwi otworzy�y si� szeroko.
Staruszek zosta� uwolniony. Wszyscy odetchn�li z ulg�. Wtedy go pozna�em. On mnie
te�. By�em dumny z niego. Jedyny po�r�d tylu pasa�er�w.
� Nie lubi� taikiego kozakowania � skrzywi� si�. � Niech podskoczy do r�wnego.
Wysiedli�my na najbli�szym przystanku.
� Ile to ju� lat � powiedzia�em.
� Jak d�ugi wyrok � za�mia� si�.
Byli�my z jednej ulicy. Razem �lizgali�my si� po zamarzni�tej gliniance, grali�my w
szmacian� pi�k� i chodzili�my na szaber do niemieckich magazyn�w na fortach. Nale�a� do
paki Piechura. Janka Piechura z Bud. Wi�c do tych, co mi najbardziej imponowali si�� i odwag�.
Jego dw�ch braci te� pami�ta�em doskonale. Podczas wojny pruli kolejowe transporty
niemieckie. Najstarszy straci� nogi przy tym niebezpiecznym zaj�ciu. O nim to napisa�em
opowiadanie. Tutejszy Mieriesjew. Tak go nazwa�em i pr�bowa�em opisa� jego tward�, pe�n�
niezwyk�ego uporu walk� z kalectwem. Ten by� najm�odszy. M�j r�wie�nik. Uczestnik wielu
b�jek z Wol�. Z Wol� mieli�my zadawniony konflikt. Przyczyna ju� niemo�liwa do ustalenia.
Najm�odszy zas�yn�� wtedy z niezawodnego uderzenia g�ow�.
� Mia�e� ten �eb � wpad�em w zachwyt � jak taran!
Zdj�� czapk�, rozgarn�� w�osy i pokaza� bia�� blizn� nad czo�em.
� Pami�tasz Mamuta? � zapyta�.
Mamut najgro�niejszy z Woli. Pokraczny, s�oniowaty i usta mia� pe�ne zepsutych, czarnych
z�b�w.
� Pewnie � przytakn��em.
� To Mamut w�a�nie � powiedzia� przeci�gle � tak mi wypaskudzi�.
By� w sk�rzanym p�aszczu i samodzia�owej cyklist�wce na g�owie. Stary podmiejski szyk.
Sk�ra w�a�nie. Krzepki, barczysty i jeszcze nieoty�y.
� Nie zmieni�e� si� wcale.
� �artujesz.
Spojrza� na nadje�d�aj�cy autobus. R�wnocze�nie na zegarek.
� Ten czas zasuwa bez fajerantu.
Zapalili�my. Pokaza� t� wielk� budow� na placu za nami. Ju� by�a pod dachem.
� Szybko ci�gn�.
Oczy zmru�y� przed s�o�cem.
� Tu stan��em na nogi. Robi�em na d�wigu i mo�na by�o zarobi�. Kierownik wypisywa�
wi�cej, ni� wyrabiali�my. Akurat M-3 wtedy dosta�em. Jak cacko teraz, kafelki w �azience,
meble na wysoki po�ysk, telewizor Granit. Musisz zobaczy�.
Ci�gle patrzy� na t� wielk� budow�. Rusztowanie, b�yszcza�a miedziana blacha na dachu,
uwijali si� ludzie.
19
� Ju� tu nie robi�. Sko�czy�a si� kanada. Zdj�li kierownika.
Nadjecha� kolejny autobus. Nie zainteresowa� si� nim wcale.
� Wiesz, jak si� z kobit� pozna�em? W Telekomie na zabawie to mia�o miejsce. Patrz�,
siedzi taka jedna. Podskoczy�em do niej. Ca�� noc przeta�czyli�my, niedotykalska, ani przycisn��,
ani pomaca�. Odprowadzam, chc� poca�owa�, a ona: tylko nie w usta! No i po miesi�cu
�lub. Szybko, nie? Ale nie narzekam. Kieszeni mi nie sprawdza i dom prowadzi, jak trzeba.
Lepiej mi nie b�dzie � powiedzia� z naciskiem. � Nie. Czego wi�cej szuka�... Ilu naszych
ch�opak�w ju� w piachu. Stasiu Garbinos, pami�tasz? Albo Maniek, ten co z Jad�k� Paskud�
kr�ci�. Poko�czyli si� kozacy. Szukali nie wiadomo czego. Rudy, jeszcze do tej pory, pochla
wi�cej i bredzi jak pot�uczony: nie ma dla mnie �ycia, nie ma... Tak jakby tylko dla niego.
Frajerska mowa. Rozklei� si�. Gieroj za dych�! � wzburzy� si� i poczerwienia�. � Sam te� raz
wi�cej wypi�em, to a� mnie roznosi�o. Ciasno tak... Kobit� mam charaktern� i ona mi m�wi:
co tak szumisz, g�ow� muru nie przebijesz. Ma racj�. Nie wolno tak sobie popuszcza�... Ja
tam lubi� w chacie siedzie�, dziesi�te pi�tro, widok z okna taki, kawa� miasta a� za Wis��.
Dobra chata wa�na sprawa. Tak w�a�nie u mnie jest. Dobrze... W drugim bloku jeden hultn��
z �smego pi�tra, nie by�o co zbiera�. Co� go nasz�o, nie wiadomo... A u mnie niedawno w�amanie
chcieli zrobi�. Kobita posz�a do sklepu, a ja na zwolnieniu akurat. Dzwonek, nic si� nie
odzywam, puka, raz, drugi, ja dalej nic, chrobot w zamku s�ysz�, pas�wk� dobiera. Schowa�em
si� pod st� i czekam. Wytryszkiem skluczy�, nawet szybko, i wchodzi. M�odziak taki,
rozejrza� si� i od razu szaf� otwiera, �apy pod bielizn� �aduje, gmera� zaczyna, wie, cwaniaczek,
gdzie baby fors� kitraj�. Wtedy do niego wyskoczy�em. Zdr�twia�, na kolana pad� i o
lito�� prosi. Ja mu m�wi�: co p�kasz, poka� klas�, mo�emy si� spr�bowa�. Gdzie tam, tylko
cykoria nim trz�s�a. Co zrobi� z takim? Da�em mu wycisk i za drzwi won!
� Trzeba by�o na milicj� nygusa � wyrwa�o mi si�.
� E tam, ma�olatek. Tak jak my kiedy�. Nie pami�tasz?
Zawstydzi�em si�.
� Tak jak my kiedy� � powt�rzy�. � Szukali�my fartu. Mojki, skoki, odsiadki i tak dalej.
Starannie wdepta� niedopa�ek papierosa w ziemi�.
� Czasem chcia�oby si� tak zn�w. Tylko nie te lata ju�. Gorza�a na przyk�ad, dawniej litr i
nic. Teraz po flaszce robi si� we �bie zamieszanie. Na to nie ma sposobu. Ka�demu z naszych
ch�opak�w to klaruj�. Nie ma co szuka�, nic nie znajdziesz. Jak to m�wi jeden taki majster od
nas: sadas sadupas, wy�ej nie dasz rady. Tak wi�c w chacie przewa�nie siedz�. Mo�na si� w
telewizor pogapi�, flaszk� rozpi�, moja kobita lubi tylko s�odk�... albo do szwagra, blisko
mieszka.
Wyobrazi�em sobie naraz to siedzenie, patrzenie. Te przeciekaj�ce dni, noce. Kleiste takie,
szare i niezmienne. Skrzywi�em si�, jakby rozbola� mnie z�b. Zauwa�y� moj� min� i
u�miechn�� si� pob�a�liwie.
� Nie pasuje ci. Mnie te� nie za bardzo. Ale nie by�o jeszcze takiego rebego, �eby lepiej
wymy�li�.
Wpatrzy� si� wyczekuj�co. Nie znalaz�em odpowiedzi.
� Dzieciaki mam udane � odezwa� si� po chwili � parka, ch�opak i dziewczyna. Ch�opak
ma sze�� lat, a jaki silny. Ze starszymi daje sobie rad�. W sobot� wracam z roboty, patrz�:
dw�ch za�atwi� w kr�tkich abcugach, trzeciego wp� chwyci� i do g�ry podnosi. Pyta: tato, co
z nimi zrobi�. Postaw, m�wi�, jeszcze si� rozleci. Taki z niego zawodnik, niech si� nie daje,
dop�ki mo�e... Tak go ucz� od male�ko�ci.
Znowu zapalili�my.
� A co u ciebie? � zapyta�.
� U mnie? � wpad�em w pop�och. � Nic... Ani �ony, ani dzieciaka.
� To d�ugo si� uchowa�e� � zdziwi� si�. � Te� nie�le. Skaczesz sobie z kwiatka na kwiatek.
20
Ko�ysa� si� na szeroko rozstawionych nogach. Skrzypia� p�aszcz sk�rzany. Bry�a taka. Jak
ten jego brat najstarszy. Nasz Mieriesjew znaczy.
� �bem by� tak potrafi� jak dawniej? � zapyta�em.
Zastanowi� si�.
� Co by nie. Jakby trzeba by�o. Tyle �e si�a nie taka... Ten Mamut � doda� nieoczekiwanie
� dopiero mia� kopa w �apie. Jak si� nie zacz�� szanowa�, to na pewno ziemi� dawno ju� gryzie.
Spojrza� na zegarek.
� Kobita z obiadem czeka � powiedzia� troch� wstydliwie. � Wiesz, jak to baba, czeka i nie
wiadomo co sobie my�li.
Po�egnali�my si� wymieniaj�c adresy.
Ju� na stopniu, w drzwiach autobusu, obejrza� si� i zapyta� �ciszonym g�osem: � Ci jehowcy,
wiesz, ta sekta, przepowiadaj� koniec �wiata na siedemdziesi�ty pi�ty rok, jak ty si� na to
zapatrujesz?
Wpatrzy� si� we mnie z nat�eniem. Nie zd��y�em odpowiedzie�. Drzwi zatrzasn�y si� z
sykiem. Autobus odjecha�. Dawny kumpel z Bud. Zacz��em wymachiwa� r�k� za autobusem.
Tego nie m�g� ju� zauwa�y�. Tak sta�em wi�c. Ja. S�aby i zm�czony trudem zaczerniania
papieru. Na�ogowiec tego zaczerniania. Ile ju� zapisanych stos�w. Ani dzieciaka, nic. Jednak
po uprzytomnieniu sobie jego ostatniego pytania poczu�em si� nie taki ca�kiem samotny. To
pytanie ��czy�o nas przecie�. Jego i mnie. Tak oto pomy�la�em i zapatrzy�em si� na t� wielk�
budow� obro�ni�t� rusztowaniem, z widocznymi tu i �wdzie ruchliwymi figurkami pracuj�cych
ludzi. Ich te�.
21
W obliczu �mierci
By� styczniowy, zimny poranek. Niemcy opu�cili miasteczko noc�. Tylko w domku przy
szosie prowadz�cej na zach�d pozosta�a ta gruba Stahlowa. M�czy�ni pod najwi�ksz� kamienic�,
zwan� Pekinem, naradzali si� z o�ywieniem. Zacina� ostry wiatr.