4110

Szczegóły
Tytuł 4110
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4110 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4110 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4110 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Karen Robards UWODZICIEL (t�um. Joanna Klaput) wyd. 1987 polskie wydanie 2002 Ksi��k� t� dedykuj� mojemu najm�odszemu synowi, Johnowi Hamiltonowi Robardsowi, urodzonemu 16 listopada 1995 roku. Dedykuj� j� r�wnie� z wielk� mi�o�ci� Dougowi, Peterowi i Christopherowi. Prolog 19 czerwca 1996, godz.15.00 Jeste� got�w na �mier�? Jess Feldman zerkn�� porozumiewawczo na swego brata Owena i skr�ci� w bok, staraj�c si� omin�� m�czyzn� o nawiedzonym spojrzeniu, kt�ry niespodziewanie zaszed� im drog�. - Pyta�em, czy jeste� got�w na �mier�? - M�czyzna podni�s� g�os o oktaw�, nie daj�c za wygran�. Nale�a� do niewielkiej gromadki maszeruj�cej z transparentami przed budynkiem lotniska w Salt Lak� City. Mia� ze czterdzie�ci lat, z lekka �ysiej�c� czaszk�, nosi� tani kombinezon z szarego poliestru; po��k�� ze staro�ci koszul� i niemodny czar ny krawat. - Sp�ywaj! - warkn�� niezbyt uprzejmie Jess. Owen, chwyciwszy brata za r�kaw flanelowej koszuli w krat�, poci�gn�� go za sob�. - �a�ujcie za grzechy! - hukn�� za nimi m�czyzna. - Koniec tego �wiata jest bliski! - Doprawdy? - zadrwi� Jess, odwracaj�c g�ow�. Owen ponownie szarpn�� go bezlito�nie. - A kiedy� to ma nast�pi�? - Dwudziestego trzeciego czerwca tysi�c dziewi��set dziewi�� dziesi�tego sz�stego roku, n�dzny grzeszniku. O dziewi�tej rano! Do kraw�nika cicho podjecha� policyjny w�z na �wiat�ach. Zwiastun apokalipsy ulotni� si� w okamgnieniu. - Co za precyzja dzia�ania - zwr�ci� si� Jess do brata. - Ciekaw jestem, co si� dzieje z takimi prorokami, kiedy ich przepowiednia si� nie sprawdza? Owen wzruszy� ramionami. - Zapewne uk�adaj� now�. Chod� ju�! Chyba nie chcesz sp�ni� si� na spotkanie z naszymi uroczymi turystkami z tej szacownej szko�y dla dziewcz�t w Chicago? - Za nic. To m�j ulubiony typ turystek. - Jess wykrzywi� twarz w u�miechu. Wchodz�c za Owenem do budynku, obejrza� si� raz jeszcze. Dw�ch policjant�w w mundurach zawzi�cie dyskutowa�o z uczestnikami pochodu. Ujrzawszy porzucony na ziemi transparent, Jess odczyta� jego s�owa: ��a�ujcie za grzechy! Koniec �wiata ju� blisko!�. Pod napisem wymalowano p�kni�te na p� krwistoczerwone serce. Jedna z po��wek le�a�a przewr�cona na bok. Poni�ej za� umieszczone by�o has�o: �Mi�o�� uzdrawia�. - Stek bzdur - mrukn�� Jess, kr�c�c g�ow�. A gdy tylko szklane drzwi zamkn�y si� za nim cicho, natychmiast o wszystkim zapomnia�. 1 19 czerwca 1996, godz. 23.45 Kto� jest na zewn�trz! Szesnastoletnia Theresa Stewart wypu�ci�a z d�oni koniec sp�owia�ej ��tej zas�ony i sp�oszona cofn�a si� od okna. W jej g�osie brzmia� strach. Bezkresne, g�rzyste pustkowie, otaczaj�ce trzy po chylone ze staro�ci chaty, ton�o w ciemno�ciach nocy. Zagubiona w g�uszy le�nych rezerwat�w Uinta w Utah dawna osada g�rnik�w stanowi�a dot�d bezpieczny azyl. Theresa niejednokrotnie s�ysza�a, jak ojciec zapewnia� matk�, �e nikt ich tutaj nie znajdzie. Tymczasem teraz, po up�ywie o�miu miesi�cy od dnia, kiedy Stewartowie osiedlili si� w swojej pustelni, po raz pierwszy zawitali do niej obcy. �wiat�o ksi�yca na kr�tk� chwil� wydoby�o z mroku sylwetki przybysz�w, kt�rzy wynurzyli si� z lasu na polan� otaczaj�c� osad�. By�o ich trzech, mo�e wi�cej. - To pewnie nied�wied� - odezwa�a si� Sally, matka Theresy, odrywaj�c si� na chwil� od Eliasza, najm�odszego, si�dmego dziecka, kt�re w�a�nie usypia�a, ko�ysz�c si� razem z nim w fotelu na biegunach. Eliasz, pulchniutki i s�odki bobas, mia� ju� sze�� miesi�cy. Sally powoli odzwyczaja�a go od karmienia piersi�, lecz wci�� lubi�a tuli� synka w ramionach przed snem. Twierdzi�a, �e dzi�ki temu ma�y spokojniej �pi. - To nie nied�wied�, mamo. Widzia�am obcych m�czyzn wychodz�cych z lasu. - W takim razie zapewne tury�ci. W ko�cu jest lato i teraz, niestety, nie mamy lasu tylko dla siebie jak podczas srogiej zimy. Sally siedzia�a przed kominkiem, kt�ry stanowi� jedyne �r�d�o ciep�a i �wiat�a w male�kiej chatce. Cho� stara�a si� m�wi� uspokajaj�cym tonem, jej g�os zdradza� napi�cie. Razem z Theres� i czw�rk� m�odszych dzieci by�a w chatce sama. Jej m��, Michael, zabra� dw�ch najstarszych ch�opc�w do Provo, gdzie mieli za�atwi� par� spraw i kupi� �ywno��. Nie spodziewa�a si� ich wcze�niej ni� nast�pnego dnia. - To nie tury�ci - odrzek�a Theresa �ciszonym g�osem, podchodz�c do matki. Zatrzyma�a si� przy niej, zaciskaj�c d�onie w pi�ci. Male�ki domek, sk�adaj�cy si� z dw�ch pomieszcze� na parterze i sypialni na strychu, nagle o�y�. Z ka�dego zakamarka zdawa�y si� wyziera� chybotliwe cienie. D�awi�cy, prymitywny strach �cisn�� dziewczyn� za gard�o. Nie mia�a poj�cia, sk�d ta pewno��, kim s� nieznajomi przybysze. Mimo to wiedzia�a. - Mo�e wi�c Kyle. Albo Alice lub Marybeth. Albo kt�re� z dzieci pobieg�o do lasu. Marybeth i Alice by�y siostrami Michaela, a Kyle m�em Alice. Razem z jedena�ciorgiem dzieci w wieku od o�miu do osiemnastu lat zamieszkiwali dwie s�siednie chaty. Poniewa� osada pochodzi�a z ko�ca dziewi�tnastego wieku, domy nie mia�y kanalizacji i do za�atwiania naturalnych potrzeb obecnym mieszka�com s�u�y�a napr�dce przystosowana do tego celu szopa, stoj�ca u wej�cia do starej kopalni srebra. Czasem te� szukano odosobnienia w g��bi lasu. - Nie, wyra�nie widzia�am jakiego� m�czyzn�. Kilku m�czyzn. Wyszli z lasu. - g�os Theresy si� za�ama�. - Jeste� pewna? Theresa pokiwa�a g�ow�. Odj�wszy �pi�ce dziecko od piersi, Sally wsta�a i zapi�a bluzk�. - Thereso, skarbie, to na pewno nie oni. To niemo�liwe. - Mamo... Przerwa�o jej pukanie do drzwi. Obie z matk� instynktownie przywarty do siebie, wpatruj�c si� z napi�ciem w grubo ciosane drewniane deski. Jakby w przeczuciu nadci�gaj�cego zagro�enia niemowl� zakwili�o �a�o�nie. Sally przycisn�a je mocniej do piersi. I ona, i Theresa dobrze wiedzia�y, �e nikt z ich krewnych nie zastuka�by w ten spos�b. Cicho, a zarazem z�owieszczo. - Spokojnie, m�j male�ki - szepn�a do synka Sally. A potem, oddaj�c go Theresie, nakaza�a: - Zabierz go st�d. To polecenie przerazi�o dziewczyn�; u�wiadomi�a sobie, bowiem, i� matka podziela jej obawy. Wzi�a w ramiona niemowl� i przytuli�a je mocno do siebie. Kontakt z dzieckiem sprawi� jej przyjemno��. Zapach mleka, ciep�o bij�ce od ma�ego cia�ka, dotyk g��wki muskaj�cej jej podbr�dek, kiedy braciszek pr�bowa� umo�ci� si� wygodnie na jej piersi, na chwil� przywr�ci�y Theresie spok�j. - Id� ju� - ponagli�a j� Sally, popychaj�c z lekka. - To na pewno tury�ci, ale na wszelki wypadek... Theresa schroni�a si� do pomieszczenia s�u��cego jednocze�nie jako kuchnia i sk�adzik. Wszed�szy tam, odwr�ci�a si�, by zapyta� o co� jeszcze. Lecz na widok matki, kt�ra schyli�a si� po stoj�c� w k�cie siekier� o dw�ch ostrzach, dziewczyna straci�a mow�. Przyciskaj�c do siebie Eliasza, ukry�a si� w najg��bszym cieniu pomieszczenia, podczas gdy Sally, z siekier� w r�ku, ruszy�a ku frontowym drzwiom. Znienacka cisz� rozdar� g�uchy �oskot. Z piekielnym trzaskiem p�kaj�cego drewna i zgrzytem wy�amywanych zawias�w drzwi run�y do �rodka. Rozpaczliwie szukaj�c lepszej kryj�wki, Theresa, z niemowl�ciem w ramionach, us�ysza�a odg�osy walki i krzyk matki. A� w ko�cu da� si� s�ysze� g�os; rozpozna�a go od razu, g�os z dr�cz�cego j� od dawna sennego koszmaru, o kt�rym nadaremnie stara�a si� zapomnie�. To by� szept �mierci: - Godzina wybi�a! 2 20 czerwca 1996, godz. 17.00 D� po�ladk�w sta� si� niezno�ny. Z trudem powstrzymuj�c si� od j�ku, Lynn Nelson obiema d�o�mi potar�a daj�c� si� jej we znaki cz�� cia�a. Ten zaimprowizowany masa� nie przyni�s� jednak �adnego rezultatu. B�l nie ust�pi� ani troch�. Nagle zda�a sobie spraw�, �e jej zabiegi mog� wzbudzi� czyje� zainteresowanie. Zak�opotana opu�ci�a r�ce, niespokojnie rozgl�daj�c si�, wok�, aby sprawdzi�, czy przypadkiem nikt jej nie obserwuje. Ale wszyscy uczestnicy tej wakacyjnej wyprawy: dwadzie�cia czternasto- i pi�tnastoletnich dziewcz�t; dwie nauczycielki oraz pozosta�e dwie matki, pe�ni�ce podobnie jak ona funkcj� opiekunek, wydawali si� ca�kowicie poch�oni�ci przygotowaniem obozowiska do noclegu. Nikt me zwraca� na ni� najmniejszej uwagi. Nikt te� nie cierpia� z powodu bol�cych po�ladk�w. Maj� to miejsce ze stali czy co? Ani chybi. Nikt opr�cz niej nie st�pa� tak, jakby mia� je�a w spodniach tam, gdzie s�o�ce nie dochodzi. Nikt nawet nie utyka�. - Czy ju� wiesz, co mu dolega? - zagadn�� j� dwudziestokilkuletni twardziel o imieniu Tim, pozuj�cy na kowboja. W d�insach, d�ugich butach i nasuni�tym na jasne loki kowbojskim kapeluszu w ka�dym calu pasowa� do otaczaj�cego ich krajobrazu. I jak podsumowa�a Lynn, o to zapewne chodzi�o. - Jeszcze nie. - Lynn zmierzy�a nienawistnym spojrzeniem kud�atego g�rskiego konika o imieniu Heros - przyczyn� swych k�opot�w, po czym odnalaz�a w�r�d trawy metalowy szpikulec, kt�ry przed chwil� wetkn�a w ziemi� na chybi� trafi�. Schwyciwszy przedni� nog� zwierzaka w spos�b, kt�ry wcze�niej pokaza� jej Tim, usi�owa�a nieco unie�� ub�ocone kopyto. Pi��set kilogram�w �ywego, spoconego i smrodliwego cielska opar�o si� o ni� przyjacielsko, a jej szyj� owion�� md�y oddech Herosa, zalatuj�cy odorem sfermentowanej trawy. Brrr. Lynn ju� wiedzia�a, dlaczego tak nie cierpi koni. - Odsu� si�, ty... - sykn�a przez z�by, z ca�ej si�y odpychaj�c zwierz� ramieniem; w nagrod� czule przygni�t� j� jeszcze wi�kszy ci�ar. Cho� zapar�a si� ze wszystkich si�, kopyto ani drgn�o. - Poczekaj. - Tim wyszczerzy� z�by w u�miechu i poderwa� si� by jej pom�c. Bez najmniejszego wysi�ku uni�s� nog� konia. - Dzi�ki - wycedzi�a Lynn kwa�nym tonem. Je�li nawet zabrzmia�o to szorstko, nie umia�a temu zaradzi�. Tak si� w�a�nie czu�a. Skwaszona i obola�a. Stan�a w rozkroku, zgi�ta nieomal wp� nad kosmat�, ub�ocon� nog� zwierz�cia i wk�u�a stalowy szpikulec w kopyto, unieruchomione mi�dzy jej kolanami. Heros nachyli� si� ku niej �agodnie. Swoj� drog� jego cierpliwo�� by�a godna podziwu. - Spr�buj troch� g��biej, a za�o�� si�, �e zaraz znajdziesz ten kamyk - poradzi� jej Tim. �Nauczysz si� oporz�dza� swego wierzchowca� - obiecywa� slogan reklamowy, zachwalaj�cy t� wycieczk�. Rzeczywi�cie, pomy�la�a Lynn, sama rado��. Jeszcze jedno d�gni�cie i wreszcie kawa� zaschni�tego b�ota polecia� w traw�. Spod niego, zgodnie z przewidywaniami Tima, wy�oni� si� kamyk, oblepiony substancj� znacznie bardziej cuchn�c� ni� b�oto. Fuj. Nareszcie. Co za ulga. - Dobra robota. Tim klepn�� j� z uznaniem w plecy, (cho� mo�e s�owo �trzasn��� by�oby bardziej na miejscu). Lynn zatoczy�a si� do ty�u, puszczaj�c jednocze�nie nog� wierzchowca i szpikulec. Konik tupn�� i parskn�wszy g�o�no, odwr�ci� �eb, by jej si� przyjrze�. Gdyby to zwierz� by�o cz�owiekiem, Lynn przysi�g�aby, �e w prychni�ciu zabrzmia�a pogarda. - Och, przepraszam. - Tim nie kry� rozbawienia, schylaj�c si� po szpikulec. - Wkr�tce zrobimy z ciebie prawdziwego je�d�ca. Zobaczysz. - Nie mog� si� doczeka�. - Masz, daj to Herosowi, a zaskarbisz sobie jego dozgonn� mi�o��. - Szcz�ciara ze mnie. - Pod okiem Tima Lynn z niech�ci� za�o�y�a na szyj� swego wierzchowca worek z obrokiem. Zwierz� zastrzyg�o z wdzi�czno�ci� uszami i zacz�o si� posila�. - A teraz poklep go jeszcze po szyi - zach�ci� j� m�czyzna. Lynn, co prawda mia�a ochot� zupe�nie inaczej potraktowa� t� paskudn� besti�, lecz pow�ci�gn�a swe zamiary i pos�usznie posz�a za rad� kowboja. Sk�ra konika okaza�a si� nieprzyjemna w dotyku. Klepn�wszy go, Lynn z obrzydzeniem spojrza�a na wn�trze d�oni oblepione burorud� sier�ci� i brudem. - Doskonale - pochwali� j� Tim, po czym ruszy� przed siebie, wzd�u� szeregu pozosta�ych wierzchowc�w. Kiedy tylko si� oddali�, pozostawiona wreszcie sobie samej Lynn natychmiast przycisn�a pi�ci do bol�cej cz�ci cia�a poni�ej plec�w, usilnie staraj�c si� nie my�le� o tym, �e min�� dopiero drugi z dziesi�ciu dni cudownych �wakacji� w g�uszy. Z ca�ej si�y powstrzymywa�a si� r�wnie�, by ponownie nie potrze� po�ladk�w. Co, u licha, sk�oni�o j� do uczestniczenia w tej wyprawie? No tak, Rory, przypomnia�a sobie, patrz�c na sw� czternastoletni� c�rk� przycupni�t� przy jednym z niewielkich ognisk, kt�re rzekomo mia�y chroni� od �niewidzialnych� niebezpiecze�stw. Rory, co prawda, wcale nie zaprasza�a jej do wzi�cia udzia�u w wycieczce pierwszoklasistek. Wr�cz przeciwnie: na wie�� o tym, �e matka sama zg�osi�a si� jako opiekunka, j�kn�a tylko g�ucho- Jednak Lynn w g��bi duszy czu�a, �e c�rka bardzo potrzebuje jej obecno�ci. Pragn�a po�wi�ci� dziewczynce troch� wi�cej czasu ni� zwykle, aby umocni� mocno ostatnio nadw�tlon� wi� mi�dzy nimi. Poza tym wszystkie ulotki reklamowe zachwala�y ten rodzaj letniego odpoczynku jako niepowtarzalne, a zarazem pouczaj�ce oraz niezwykle odpr�aj�ce do�wiadczenie �yciowe. Tote� nie namy�laj�c si� d�ugo, postanowi�a zafundowa� sobie pierwsze od trzech lat prawdziwe wakacje. Po�egna�a si� na dwa tygodnie z nieko�cz�cym si� codziennym m�ynem w rodzimej stacji telewizyjnej i tak oto w�a�nie znalaz�a si� na zapomnianym przez Boga i ludzi g�rzystym pustkowiu w pa�mie Uinta w stanie Utah, wlok�c si� jak cie� za zwariowan� grup� kilkuna stoletnich pannie, kt�re tam w�a�nie postanowi�y urz�dzi� sobie konn� wycieczk�. Czy przynajmniej mia�a przyjemno�� z tej eskapady? Odpowied� brzmi: nie, i jeszcze raz nie! Usiad�a ci�ko na wi�zce siana, roz�o�onej specjalnie w tym celu przy ognisku, pr�buj�c znale�� ja�niejsze strony w ca�ym tym przedsi�wzi�ciu. W ka�dym razie lepiej ju� pozwoli� Rory wyszale� si� na takiej wyprawie ni� przygl�da� si� bezradnie jej rosn�cemu zainteresowaniu ch�opcami. Ta wycieczka, stanowi�ca nagrod� za rok m�nie sp�dzony w ekskluzywnej szkole dla dziewcz�t, kosztowa�a fortun�, ale za to eliminowa�a m�skie towarzystwo. Z wyj�tkiem przewodnik�w, niestety. Jak na z�o�� samych m�czyzn. I do tego przystojnych. No tak. C� za ironia losu. Na le�a�o przewidzie� tak� ewentualno��. Powinna by�a przewidzie� r�wnie�, �e nowe buty do konnej jazdy b�d� j� uwiera�, po�ladki bole�, a nos spiecze jej si� w s�o�cu jak skwarka - pomimo mleczka chroni�cego przed s�o�cem i kapelusza z szerokim rondem, kt�ry nosi�a przez ca�y dzie� - oraz �e ka�dy cal jej cia�a, nawet g��boko ukryty pod ubraniem, pokryj� tony dra�ni�cego py�u. Och, jak�e nienawidzi�a jazdy konnej! Zmieni�a pozycj�, j�cz�c przy tym z b�lu, po czym zaci�ni�tymi w pi�ci d�o�mi potar�a zesztywnia�e uda. Od pasa w d� czu�a wszystkie mi�nie. - To powinno pom�c. - M�czyzna, kt�ry przycupn�� obok niej na pi�tach (a jak�eby inaczej m�g� przysi��� prawdziwy kowboj z Utah), wr�czy� jej p�ask� z�ot� puszeczk�. �Ma�� dla je�d�c�w doktora Grandviewa� - g�osi�y wielkie czarne litery na wieczku. Pi�knie, pomy�la�a Lynn. Fakt, �e nawet zaoferowany lek udawa� specyfik z podr�cznej apteczki Johna Waynea, podsyci� jej rosn�cy z godziny na godzin� sceptycyzm. Wszystko wok�, poczynaj�c od przewodnik�w, a na muchach bzykaj�cych bez przerwy podczas jazdy wok� ko�skich uszu ko�cz�c, wygl�da�o jak �ywcem wyj�te z legend o dawnym Dzikim Zachodzie. Jednym s�owem, w opinii Lynn - razi�o zbytni� sztuczno�ci�. - Wygl�dam a� tak �le? - Mimo wszystko zdoby�a si� na u�miech, obracaj�c wolno puszeczk� w d�oni. Owen Feldman do sp�ki ze swym m�odszym bratem prowadzi� firm� Adventure Inc., kt�ra zajmowa�a si� zorganizowaniem i obs�ug� tej wyprawy. Owen by� wysoki, mia� szerokie bary i w�skie biodra, kr�tko ostrzy�on� p�ow� czupryn�, wyrazist� twarz o kwadratowej szcz�ce i b��kitne jak niezabudki oczy. Zapewne starszy o kilka wiosen od trzydziestopi�cioletniej Lynn, robi� wra�enie rasowego mieszka�ca Utah, urodzonego i wychowane go w tych stronach, kt�ry jak nikt zna� wszystkie bezdro�a g�rzystych pustkowi Uinta. Ponadto ulotka reklamowa przedstawia�a go jako cz�owieka uczciwego, bieg�ego w swym fachu oraz w naj wy�szym stopniu godnego zaufania, a na dodatek - prawdziwego kowboja. Po dw�ch dniach podr�y Lynn mia�a jednak do�� kowboj�w. Szczeg�lnie tych podrabianych. Ilekro� Feldmanowie lub kt�ry� z ich ludzi wskakiwali na ko�ski grzbiet, nie mog�a si� oprze� wra�eniu, �e za chwil� rozlegn� si� pierwsze takty znanej melodii z filmu �Bonanza�. W przeciwie�stwie do matki Rory z zachwytem ch�on�a te wszystkie ekstrawagancje. Co wi�cej, zd��y�a ju� wyznaczy� Owenowi rol� potencjalnego konkurenta mamy, sobie za� zarezerwowa�a przywilej ubiegania si� o wzgl�dy jego m�odszego brata, Jessa. Lynn zmartwia�a nagle. Gdzie podziewa si� Rory? I gdzie znikn�� Jess? - Wiele os�b po pierwszym dniu sp�dzonym w siodle ma k�opoty - zauwa�y� Owen, najwyra�niej bior�c jej sm�tn� min� za wyraz przygn�bienia wywo�anego dolegliwo�ciami fizycznymi. - Wetrzyj to w... bol�ce miejsce, a jutro poczujesz si� o wiele lepiej. - Dzi�ki, tak zrobi�. Lynn schowa�a metalow� puszeczk� wielko�ci pude�ka pasty do but�w do kieszeni swej jaskrawopomara�czowej kurtki. Sprawi�a sobie �w ubi�r specjalnie na t� wypraw�, wybieraj�c kolor, kt�ry mia� u�atwi� zbyt impulsywnym my�liwym odr�nienie jej od �osia. Potem, przezwyci�aj�c dr�enie w kolanach, b�l po�ladk�w i dygotanie wewn�trznej cz�ci ud, wsta�a. Zagryzaj�c wargi, omiot�a szybkim spojrzeniem grup� siedz�c� przy ognisku, po czym zwr�ci�a si� do Owena: - Nie widzia�e� Rory? Albo swojego brata? M�czyzna u�miechn�� si� szeroko, a� wok� oczu zarysowa�y mu si� g��bokie zmarszczki, w�a�nie takie, jakie powinny si� po jawi� wok� oczu kowboja. R�wnie� wsta�, przyt�aczaj�c Lynn swym okaza�ym wzrostem. Najlepszy re�yser nie obsadzi�by trafniej tej roli, pomy�la�a z sarkazmem. - Rory to twoja c�rka? Ta ma�a blondyneczka? Razem z grup� innych dziewcz�t chcia�a nauczy� si� rzuca� lassem. Jess zaofiarowa� si�, �e udzieli im lekcji przed kolacj�. - Wspaniale - podsumowa�a Lynn jawnie zgry�liwym tonem. Owen, oczywi�cie, nie dostrzega� niczego niestosownego w zachowaniu brata, kt�ry bez �enady oddali� si� w odosobnione miejsce sam na sam ze stadkiem egzaltowanych nastolatek, lecz ona wprost zatrz�s�a si� z oburzenia. Niew�tpliwie Jess Feldman by� ulepiony z zupe�nie innej gliny ni� jego starszy brat i okre�lenie �godny zaufania� z pewno�ci� w tym wypadku nie mog�o mie� zastosowania. - W kt�r� stron� poszli? - Pr�bowa�a nada� swemu g�osowi lekki ton, ale nie w pe�ni jej si� to powiod�o. Twarz Owena nieco st�a�a. - Chod�, poka�� ci - zaproponowa�. - Och, nie chcia�abym ci� odci�ga� od innych pilnych zaj��. W odpowiedzi tej znalaz�o si� ziarenko prawdy, sedno jednak tkwi�o, w czym innym. Ot� Lynn przyzwyczai�a si� unika� jak ognia nawet drobnych gest�w uprzejmo�ci ze strony innych ludzi. Od tak wielu lat sama boryka�a si� z �yciem i nauczy�a si� ceni� wszystko, co z takim trudem zdobywa�a dla siebie i Rory, �e w ko�cu jej jedyn� dewiz� �yciow� sta�o si�: �Nigdy nie by� od nikogo zale�n��. A ju� w szczeg�lno�ci od podrabianych kowboj�w. - Bob i Ernst zajmuj� si� przygotowaniem posi�ku, Tim dogl�da koni. Nie mam wi�c do czego si� �pieszy�. - Owen pos�a� jej uspokajaj�cy u�miech. - Chod�my. Odwzajemniwszy si� nieco wymuszonym grymasem ust. Lynn ruszy�a potulnie aa kowbojem. Przeszli przez obozowisko, kieruj�c si� w stron� g�stego lasu porastaj�cego strome zbocze na jego ty�ach. Niebotyczne sosny zd��y�y przez wiele dziesi�tk�w lat zrzuci� tyle igie�, �e Lynn nie mog�a oprze� si� wra�eniu, i� spaceruje po grubym, mi�kkim kobiercu. Po drodze min�li grup� dziewcz�t, siedz�cych razem ko�em na trawie i z zapa�em wy�piewuj�cych piosenki. Pat Greer i Debbie Stapleton, dwie pozosta�e mamy-opiekunki, oderwa�y si� na chwil� od dobrowolnie podj�tego zadania - prowadzi�y bowiem improwizowane gry i piosenki - aby bacznym spojrzeniem obrzuci� przechodz�c� par�. - �Je�li kolejna butelka spadnie, osiemdziesi�t siedem butelek mleka pozostanie na dnie...�. Mleka! Dobre sobie! Taka wersja znanej piosenki nie przysz�aby Lynn do g�owy. Owe stanowczo przes�odzone, naiwne s�owa nape�ni�y j� niesmakiem. Te dwie �wi�toszkowate matrony, Pat i Debbie, nigdy by nie pozwoli�y swym podopiecznym �piewa� o czym� r�wnie nieodpowiednim dla ich wieku jak piwo. Lynn lubi�a piwo. Gdyby jaka� butelka znalaz�a si� w zasi�gu r�ki, nie odm�wi�aby sobie przyjemno�ci poci�gni�cia t�giego haustu - chocia�by po to, by zdenerwowa� obie mamusie. Ich demonstracyjna weso�o��, w�cibstwo i perfekcyjna macierzy�ska nadopieku�czo�� wyj�tkowo j� dra�ni�y. Oddalaj�c si�, nieomal namacalnie czu�a spojrzenia obu pa� wbite niczym dwie pary sztylet�w w plecy jej i Owena. Dwie zadowolone z siebie damy z luksusowego przedmie�cia, szcz�liwie po�lubione ludziom sukcesu, kt�rzy zapewnili im �yciow� stabilizacj�, instynktownie czu�y nieufno�� w stosunku do Lynn. Podejrzewa�a nawet, �e jako samotna matka, mi�o�niczka kawy i papieros�w, a przede wszystkim przedstawicielka trudnej profesji wymagaj�cej specjalnych predyspozycji i lat nauki, zosta�a przez obie zaliczona do odmiennego ni� one same gatunku kobiet. Nie bez pewnej racji, przyzna�a niech�tnie. - Czy masz wi�cej dzieci? - niespodziewanie zagadn�� j� Owen, zatrzymuj�c si�, by przytrzyma� ga��� tarasuj�c� �cie�k�, kt�ra wiod�a w las, i przepu�ci� Lynn pierwsz�. - Tylko Rory - wyja�ni�a kr�tko, sil�c si� na o�ywiony ton. Wyprzedzaj�c m�czyzn�, pr�bowa�a odsun�� od siebie nieprzyjemne my�li. W le�nym g�szczu by�o ciemno i ponuro. Mech porasta� wszystko: od ska� przez pnie drzew a� po w�sk� �cie�k�. Powietrze pachnia�o st�chlizn� jak w piwnicy. - To moje jedyne piskl�tko. - Jest uderzaj�co podobna do ciebie. Nie spos�b tego nie zauwa�y�. Niespodziewanie Lynn wpad�a w pu�apk� misternej paj�czyny rozci�gni�tej w poprzek dr�ki. Wzdrygn�a si�, a potem za cz�a zdejmowa� z twarzy porwane, mokre nitki. Wyswobodziwszy si� z pu�apki, ponownie ruszy�a przed siebie. - Naprawd�? - wr�ci�a do tematu, staraj�c si� nie my�le�, co te� mog�o si� sta� z paj�kiem, kt�ry zrobi� t� sie�. Nie znosi�a paj�k�w. Co do Rory, faktycznie przypomina�y dwie krople wody. Obie mia�y jasne w�osy, (cho� Lynn pomaga�a troch� naturze w utrzymaniu �wietlistego odcienia swej kr�tkiej blond czupryny), per�ow� karnacj� i wielkie, niebieskie oczy. �adna z nich nie odznacza�a si� wysokim wzrostem (Lynn nie tolerowa�a okre�lenia: niska), lecz nienaganne sylwetki z nawi�zk� nagradza�y im �w niedostatek. Jedyna r�nica mi�dzy matk� a c�rk� w kwestii wygl�du polega�a na tym, �e o ile Lynn od kilkunastu lat z ogromnym samozaparciem zabiega�a o utrzymanie szczup�ej sylwetki, jej c�rce przychodzi�o to bez najmniejszego wysi�ku. - Biedna ma�a - podsumowa�a po d�u�szej chwili z niezamierzon� kokieteri�. - W �adnym razie tak bym tego nie uj��. - Szed� o krok za ni�. Cho� nie widzia�a twarzy swego towarzysza, ton g�osu zdradza� podziw dla jej urody. Lynn zgrzytn�a z�bami. Chyba nie zamierza� przystawia� si� do niej, u diaska. Mimo ca�ego swego wdzi�ku nieokrzesa�ca narazi�by si� na srogie rozczarowanie, gdyby spr�bowa�. Nie mia�a najmniejszej ochoty wpl�ta� si� w wakacyjn� przygod� z pseudokowbojem. - A ty masz dzieci? - zapyta�a, by przerwa� milczenie. �cie�ka z wolna pi�a si� w g�r�; skalista polana, na kt�rej mieli sp�dzi� noc, pozosta�a w dole za nimi. Z powodu licznych korzeni i stercz�cych z ziemi g�az�w musieli ostro�nie stawia� ka�dy krok. Gdzie� z oddali przed nimi dobiega� huk spadaj�cej wody, woko�o za� rozlega�y si� chroboty, piski i szelesty - odg�osy �ycia, kt�rych �r�de� Lynn wola�a nie docieka�. - Nie - odrzek� Owen z nutk� rozbawienia w g�osie. - Ani �ony. M�j brat twierdzi, �e nie jestem facetem zdolnym utrzyma� przy sobie kobiet�. Wszystkie odchodz�, gdy tylko poznaj� mnie bli�ej. Lynn ze zdziwieniem rozejrza�a si� doko�a. - Chyba nie jest a� tak �le - odpar�a. Owenowi rozb�ys�y oczy. - Mam nadziej�, chocia� Jess wydawa� si� m�wi� ca�kiem powa�nie. Przy�pieszy�a kroku. W smutnym u�miechu kowboja kry�o si� co�, co wzbudzi�o jej czujno��. Wydawa� si� zbyt uroczy, zbyt g�adki i nieomal wystylizowany, jakby stanowi� cz�� przedstawienia. Wszystkie owe wyznania mog�y si� okaza� jednym wielkim k�amstwem. Wcale by si� nie zdziwi�a, gdyby w rzeczywisto�ci ten typek mia� �on� i dwana�cioro dzieci. Mniejsza zreszt� o to, czy jest �onaty, czy nie. To jej nie obchodzi�o ani troch�. Wyprowadza�o j� natomiast z r�wnowagi przekonanie, �e ten facet uwa�a j� za idiotk� gotow� ulec urokowi jednego u�miechu, b��kitnych oczu i kowbojskiego kapelusza do tego stopnia, by bra� wszystkie jego s�owa za dobr� monet�. Owszem, nie brakowa�o jej wad, ale z pewno�ci� nie zalicza�a si� do nich t�pota. Nagle uwag� Lynn przyci�gn�� refleks �wietlny w oddali przed nimi. Poprzez rozko�ysane ga��zie ujrza�a z daleka promie nie s�oneczne igraj�ce na powierzchni srebrzy�cie po�yskuj�cej wody. Kiedy podesz�a bli�ej w t� stron�, jej oczom ukaza� si� wspania�y widok: szeroki strumie� mieni� si� na tle zielonobr�zowej �ciany lasu porastaj�cego wysok� g�r� na drugim brzegu; lazurowe niebo ja�nia�o w g�rze nad nimi. Na g�adkiej, szarej skale wystaj�cej z bystrej wody siedzia� t�usty pi�moszczur, po ruszaj�c w�sami na widok czego� niedostrzegalnego dla ludzkiego oka. Po chwili bezg�o�nie zanurkowa� w fale, znikaj�c z pola widzenia. Urzeczona tak wspania�� sceneri�, Lynn wysz�a spod cienistych zaro�li, by rozkoszowa� si� zapieraj�c� dech w piersiach urod� tego miejsca. Szeroki strumie� toczy� swe ciemnozielone wody w�r�d wyg�adzonych kamieni a� do skalnego progu oddalonego oko�o pi��dziesi�ciu metr�w. Tam za� z hukiem spada� z wysoko�ci, by zmieni� si� w dole w buchaj�c� oparami mokrej mg�y spienion�, bia�� kipiel, kt�ra z ka�dym nast�pnym metrem uspokaja�a si� powoli, p�yn�c dalej leniwie przez g�rsk� dolin�. Na dw�ch wielkich g�azach ponad wodospadem usadowi�y si� dwie smuk�e, wci�ni�te w d�insy nastolatki. Trzecia - niewysoka, roze�miana blondynka - sta�a, zapieraj�c si� mocno na szeroko rozstawionych nogach w samym �rodku strumienia, tu� ponad wodospadem. Zanurzona po uda, opiera�a si� ufnie plecami o szeroki tors ubranego w bia�� koszulk�, opalonego przystojniaka o p�owej czuprynie. Rory i Jess Feldman. Oczy Lynn zw�zi�y si� w szparki. Wbrew wszystkim zewn�trznym znamionom dojrza�o�ci - Rory dor�wnywa�a ju� wzrostem matce, a do niedawna dziecinna, przypominaj�ca nitk� sylwetka zacz�a si� w�a�nie zaokr�gla� - c�rka wci�� by�a tylko czternastoletni� dziewczynk�. I do tego zwariowan� na punkcie ch�opc�w. Jess Feldman za� nie przypomina� ju� ch�opca. Z ca�� pewno�ci� by�, co najmniej trzydziestoletnim, dojrza�ym m�czyzn�. I cho� to nie do wiary, ten �obuz pozwala� sobie w�a�nie obejmowa� ramionami jej c�rk�! 3 Lynn zastyg�a bez ruchu i przez chwil� po prostu bez s�owa obserwowa�a t� par�, bezwiednie mocno zaciskaj�c pi�ci. Wielkie, opalone r�ce Jessa Feldmana spoczywa�y na drobnych d�oniach Rory. �agodnie pomaga� jej prowadzi� uniesion� na wysoko�ci g�owy, z�o�on� do strza�u kusz� na ryby. W ko�cu wypu�cili z niej bambusow� �erd� na odblaskowej zielonej lince, kt�ra rozwin�a si� ze �wistem. Przymocowany do niej ci�arek z pluskiem uderzy� w wod� o kilka metr�w dalej i szybko zaton��. Dziewczynki na skale zacz�y wiwatowa�. Rory ze �miechem odwr�ci�a twarz w stron� Jessa, chc�c mu co� powiedzie�, lec niespodziewanie ujrzawszy matk�, zamar�a. Id�c �ladem jej znieruchomia�ego spojrzenia, Jess r�wnie� spostrzeg� Lynn w towarzystwie swojego brata. Pokiwa� im weso�o r�k�. Nonszalancko, jak oceni�a Lynn. Niby przyjacielsko, jak gdyby nic si� nie sta�o. Jakby w przed chwil� ogl�danej przez ni� scenie, gdy obejmowa� jej niewinne dziecko, nie tkwi�o nic zdro�nego. - Jess �wietnie radzi sobie z dzie�mi - szepn�� jej do ucha zadowolony Owen. Lynn przyj�a t� uwag� z niedowierzaniem, wci�� nie mog�c oderwa� oczu od pary w wodzie. ��wietnie radzi sobie z dzie�mi� - a to dobre! Nie, z pewno�ci� nie okre�li�aby w ten spos�b zachowania Jessa Feldmana. - Ani Rory, ani pozosta�e dziewcz�ta nie s� ju� dzie�mi. To nastoletnie panny, m�ode kobiety - wypali�a ostro, po czym gestem pr�bowa�a przywo�a� c�rk�. Rory naburmuszy�a si� oczywi�cie. Widz�c to, Lynn poczu�a, �e nak�onienie nastolatki do poddania si� jej woli nie p�jdzie g�adko. Zacz�a w duchu szykowa� si� do nieprzyjemnej sceny, my�l�c r�wnocze�nie, co niejednokrotnie czyni�a ostatnimi czasy, kiedy to jej s�odkie male�stwo zd��y�o przeobrazi� si� w lolitk� zdradzaj�c� autodestruktywne upodobania. Nie mog�a oprze� si� wra�emu, �e przemiana nast�pi�a w ci�gu jednej zaledwie nocy. To nieodmiennie przywodzi�o jej na my�l sceny z filmu: �Inwazja �owc�w cia��. Mo�e to jaki� Obcy podst�pnie zamieszka� w ciele c�rki, korzystaj�c z nieuwagi Lynn, podczas gdy prawdziwa Rory pozostaje wci�� u�piona. Lynn nie mia�aby mc przeciwko takiemu w�a�nie wyt�umaczeniu. W ka�dym razie zwalnia�oby j� przynajmniej od odpowiedzialno�ci za obecny stan rzeczy. Z zadumy wyrwa� j� rozbrzmiewaj�cy w oddali ha�a�liwy metaliczny j�k: odg�os wzywaj�cego do sto�u gongu. Wcze�niej Lynn zauwa�y�a, jak kt�ry� z m�czyzn wydobywa� go z pakunk�w. - Kolacja! - zawo�a� Owen do brata, zwin�wszy d�onie wok� ust. S�ysz�c to, Jess wyszczerzy� z�by w u�miechu i podni�s�szy kciuki do g�ry na znak rado�ci, powiedzia� co� do Rory, a potem zgrabnie skr�ci� link� w�dki. Zarzuciwszy na rami� bambusow� �erdk�, uj�� pod rami� dziewczynk�, pomagaj�c jej wygramoli� si� z wody. Lynn ruszy�a w ich stron�. Za ni� Owen. - Dzi�kuj�, Jess - odezwa�a si� Rory, spogl�daj�c z uwielbieniem na swego towarzysza, kiedy wdrapali si� na brzeg. Pozosta�e dwie nastolatki: Jenny Patoski, najlepsza przyjaci� kaRory, oraz Melody James, druga jej najlepsza kole�anka, zeskoczy�y ze swej skalnej grz�dy, by podej�� do tamtych dwojga. Jenny by�a wy�sza od Rory, mia�a czarne, kr�cone w�osy si�gaj�ce ramion, ogromne czekoladowe oczy i przyjemne, harmonijne rysy twarzy. Jej uroda przyci�ga�a wzrok, natomiast Melody, cho� jej pi�kne, d�ugie, proste w�osy mog�y budzi� zachwyt, szpeci� d�ugi nos i zbyt blisko osadzone oczy. Ale nawet Jenny, stwierdzi�a obiektywnie Lynn, nie umywa�a si� do Rory, szczeg�lnie kiedy ta promienia�a rado�ci�, tak jak w tej w�a�nie chwili. - Bardzo prosz�. - Jess obdarzy� Rory wystudiowanym u�miechem podrywacza. Potem, zwr�ciwszy si� ku pozosta�ym, wyra�nie domagaj�cym si� jego wzgl�d�w, uni�s� d�o�, prosz�c o uwag�. - P�niej jeszcze si� spotkamy. Teraz chod�my co� zje��. Trzy ma�lane pary oczu wpatrywa�y si� we� z zachwytem, kiedy od�o�ywszy na bok kusz� do w�dkowania, si�gn�� po porzucon� na pobliskim kamieniu flanelow� koszul�. A gdy j� wk�ada� bez po�piechu, prezentuj�c napi�te musku�y, nastolatki poblad�y z wra�enia, bliskie ekstazy. Na ten widok z ust Lynn wyrwa�o si� drwi�ce, przeci�g�e gwizdni�cie. Wcale zreszt� nie pod adresem dziewcz�t. Wr�cz przeciwnie: doskonale rozumia�a ich zachowanie. Gdyby tak jak one, mia�a czterna�cie lat, sama zapewne da�aby si� porwa� urodzie Jessa Feldmana. Musia�a przyzna�, �e wygl�da� niezwykle poci�gaj�co, lecz ca�y jego wdzi�k, wszystkie pozy wydawa�y si� nazbyt wystudiowane. Tego akurat m�ode dziewcz�ta nie mog�y jednak oceni� w�a�ciwie. Dumnie podrzuca� grzyw� z�otawo po�yskuj�cych w�os�w (Lynn nie zdziwi�aby si� wcale, gdyby wysz�o na jaw, �e owe ja�niej�ce w�r�d ciemniejszych pasma s� tak samo dzie�em fryzjera jak jej w�asne), pr�y� szerokie bary, napina� muskularny tors i che�pliwie obnosi� ciemn� opalenizn� w odcieniu starego india�skiego mokasyna. W�skie biodra, d�ugie nogi w opi�tych d�insach, b��kitne jak u brata oczy i nieodmiennie przyklejony do twarzy irytuj�cy, szelmowski u�miech dope�nia�y obrazu. Jess Feldman �mia�o m�g� uchodzi� za uciele�nienie marze� m�odych dziewcz�t. Wszystko w nim, bowiem, poczynaj�c od jasnych lok�w na g�owie a� po obcis�e spodnie, zosta�o starannie dobrane, tak by s�u�y� jednemu tylko celowi: wywarciu osza�amiaj�cego wra�enia na kobietach. Ciekawe, czy chwyt z odgrywaniem ostatnich prawdziwych kowboj�w naprawd� pomaga� braciom Feldmanom przyci�ga� turyst�w, zastanowi�a si� Lynn. Z ca�� pewno�ci� tak. W ka�dym razie turystki. Cho� Jess, zapinaj�c koszul�, na poz�r pozostawa� oboj�tny wobec pe�nych uwielbienia spojrze� nastolatek, niemo�liwe, aby nie zdawa� sobie w g��bi duszy sprawy z zam�tu, jaki wywo�ywa� w ich wra�liwych serduszkach. Zachwyt maluj�cy si� na twarzach dziewcz�t �wiadczy� nazbyt dobitnie o ich uczuciach. Lynn nie mia�a cienia w�tpliwo�ci, �e ten dra� �wiadomie wodzi biedaczki na pokuszenie. Zapewne czerpa� przyjemno�� ze swej gry. Lynn dobrze zna�a ten typ m�czyzn, spotka�a ju� niejednego takiego megalomana na swojej drodze. Dufny samiec, pewny, �e �adna kobieta mu si� nie oprze, gotowy bez przerwy udowadnia� w�asn� m�sko��. Na t� my�l zadr�a�a. O nie, nie z jej ma�� c�reczk�! - Gdzie twoja kurtka? - zwr�ci�a si� przez zaci�ni�te z�by do Rory. Pod niebiesk� koszulk� ozdobion� pyskiem szczerz�cego k�y buldoga, opinaj�c� kibi� dziewczynki, wyra�nie rysowa�y si� stercz�ce brodawki drobnych piersi. Nie wiadomo, czy nabrzmia�y tak za spraw� wieczornego ch�odu, mokrych spodni czy innej jeszcze przyczyny. Lynn wola�a wierzy�, �e winowajc� jest zimny wiatr. Tak czy siak, jedno nie ulega�o kwestii: ma�a nie nosi stanika! - Zostawi�am kurtk� w obozie. Nie potrzebuj� jej, przecie� jest ciep�o! Lynn przyjrza�a si� bacznie c�rce, kt�ra z niepokojem pod chwyci�a jej wzrok. - Na stanik te� za ciep�o? - zadrwi�a matka tonem s�odkiej trucizny, �ciszaj�c g�os tak, by nikt opr�cz Rory nie us�ysza� tego pytania. - Och, daj spok�j, mamo - zje�y�a si� nastolatka. - Czy musisz si� czepia�? - Pos�uchaj, m�oda damo... - zacz�a Lynn podniesionym tonem, ale natychmiast ugryz�a si� w j�zyk i zaniecha�a dalszej przemowy. Przypomnia�a sobie, bowiem, �e ostra wymiana zda� z Rory ko�czy si� zawsze w ten sam spos�b: �zami dziewczynki i jej w�asnymi wyrzutami sumienia. Nie, powinna nauczy� si� post�powa� z c�rk� inaczej. Ale jak? Nie mia�a poj�cia. Tymczasem w oddali odezwa� si� kolejny gong. Spojrzenie nastolatki przenios�o si� z matki na Jessa. Oczy Rory natychmiast ponownie rozb�ys�y podziwem. Lynn zacisn�a z�by. - Je�li nie wr�cimy w por�, mo�emy zasta� puste sto�y - odezwa� si� Owen, a Jess wyszczerzy� z�by w u�miechu. - Dla nas Bob od�o�y jaki� k�sek, w ko�cu jeste�my jego szefami. Ale co do tych dam, to zupe�nie inna sprawa... W�r�d g�o�nych protest�w dziewcz�t ruszyli ca�� grup� w stron� obozowiska. Owen przej�� komend�, spokojnym g�osem staraj�c si� jednocze�nie zapanowa� nad emocjami, wywo�anymi przewrotnym o�wiadczeniem brata. Lynn wy��czy�a si� zupe�nie z ich paplaniny. Id�c tu� przed Owenem, kt�ry zamyka� niewielk� grupk�, zag��bi�a si� w rozmy�laniach, rozwa�aj�c wszystkie za i przeciw dotycz�ce udzielenia c�rce kr�tkiej lekcji pogl�dowej na temat niebezpiecze�stw czyhaj�cych na niewinne dziewcz�ta zadaj�ce si� z dojrza�ymi m�czyznami o wybuja�ym temperamencie. Wystarczy�o jednak rzuci� okiem na wyprostowan� jak struna sylwetk� Rory i wdzi�cznie podryguj�cy przy ka�dym kroku ty�eczek, by uzna� ten pomys� za poroniony. Smarkula doskonale wiedzia�a, co czuje matka. Prowokacyjny ch�d �wiadczy� o tym najdobitniej. Co wi�cej, nie zamierza�a wcale poddawa� si� woli Lynn. To tak�e wyra�a� spos�b, w jaki si� porusza�a. Lynn westchn�a ci�ko. Zajmuj�c si� male�k� Rory, nieraz wyobra�a�a sobie, �e macierzy�stwo stanie si� mniej uci��liwe, kiedy c�rka podro�nie. Jak�e niewiele wiedzia�a o dzieciach! Kiedy dotarli do obozowiska, z ulg� stwierdzi�a, �e irytuj�ce �piewy na szcz�cie dawno ju� umilk�y. Dziewcz�ta z mena�kami w r�kach t�oczy�y si� w kolejce po kolacj�. Zaszczebiotawszy weso�o do przyjaci�ek, Rory pobieg�a si� przebra�. Lynn w towarzystwie dw�ch pozosta�ych dziewcz�t posz�a umy� r�ce w specjalnie przygotowanym do tego celu wiadrze z wod�. Natomiast bracia Feldmanowie oddalili si� spiesznie w sobie tylko znanym kierunku. Chwa�a Bogu, odetchn�a z ulg�. - Czy� Jess nie jest s�odki? - zagadn�a Jenny stoj�c� za ni� w kolejce do mycia Melody. Lynn z najwy�szym wysi�kiem powstrzyma�a si�, by nie wznie�� oczu do nieba. - Jak cukiereczek - przytakn�a Melody. A napotkawszy wzrok matki Rory, zapyta�a: - Zgadza si� pani z. nami, pani Nelson? - Och, oczywi�cie - rzuci�a zdawkowo, ucieszona widokiem c�rki, kt�ra zmierza�a w�a�nie w ich stron� ubrana w suche d�insy i zapinany na suwak szary sweterek. Sze�� jaskrawo��tych namiot�w, w kt�rych mieszkali, sta�o tak blisko siebie, �e obraz Jessa Feldmana zrzucaj�cego mokre d�insy w tak bliskim s�siedztwie Rory prze�ladowa� Lynn podczas nieobecno�ci dziewczynki. M�wi�c szczerze, ta niebezpiecznie ma�a odleg�o�� mi�dzy nastolatk� o rozszala�ych hormonach a obiektem jej westchnie�, przebieraj�cym si� w tym samym czasie, budzi�a uzasadniony g��boki matczyny niepok�j. - O czym rozmawiacie? - za�wiergota�a Rory do przyjaci�ek. - O Jessie Feldmanie - odrzek�a Melody. - Twoja mama te� uwa�a, �e jest wyj�tkowo s�odki. - Naprawd�? Rory spojrza�a na matk� szeroko otwartymi ze zdumienia oczami, podczas gdy Jenny wreszcie dopcha�a si� do wiadra z wod�. Tego ju� by�o Lynn za wiele. - Jak landrynka - o�wiadczy�a ponuro, przewracaj�c oczami. - A ja twierdz�, �e rzeczywi�cie jest s�odki - podkre�li�a Rory z zaci�tym wyrazem twarzy. Lynn gotowa by�a p�j�� o zak�ad, i� c�rka w�a�nie podsumowa�a j� jako przera�liwie star�, nudn� i og�lnie beznadziejn� rodzicielk�. Pozosta�e dziewczynki przes�a�y Rory spojrzenia pe�ne wsp�czucia. - Nie s�dzicie, �e jest dla nas cokolwiek za stary? - wyrwa�o si� Melody, kt�rej kolej mycia r�k w�a�nie nadesz�a. Lynn zapewne rzuci�aby si� uca�owa� j� za ten przejaw zdrowego rozs�dku, gdyby w tym samym momencie pozosta�e dwie smarkule nie zaprotestowa�y ch�rkiem: �Sk�d!�, i nie skwitowa�y tego stwierdzenia histerycznym chichotem. - Hej tam, dziewczyny! Lepiej si� po�pieszcie, je�li chcecie co� zje��! - pogoni�a je Pat Greer z przodu kolejki. Ca�y zapas prowiantu oraz niezb�dne naczynia i sprz�ty kuchenne dostarczono do obozu samochodem, a �ci�le rzecz bior�c, czerwonym d�ipem marki Grand Cherokee. Dotar� na miejsce przed uczestnikami wyprawy inn�, �atwiejsz� tras� i czeka� ju� na nich. Teraz za� wyci�gni�ty z samochodu opas�y kocio�ek ko�ysa� si� nad najwi�kszym z ognisk, rozsiewaj�c rozkoszne wonie mi�sa duszonego z fasol�. - Ju� lecimy! Melody wr�czy�a Lynn myd�o, po czym wraz z Jenny pomkn�y ku �r�d�u smakowitych zapach�w. Lynn przekaza�a myd�o c�rce, twardo postanowiwszy nie odst�powa� jej ani na krok. Umyje r�ce, kiedy Rory sko�czy. Zostawszy sam na sam z matk�, dziewczynka w milczeniu zacz�a namydla� d�onie, popatruj�c spode �ba na Lynn. Ta odwzajemni�a jej si� niespokojnym spojrzeniem. - Tak, mamo? - zacz�a nastolatka z nutk� sarkazmu w g�osie, k�ad�c nacisk na s�owo �mamo�. Jeszcze do niedawna Rory nie nazywa�a jej inaczej ni� �mamusi��, nieodmiennie wymawiaj�c to s�owo z wielk� czu�o�ci�, a naiwnej Lynn �w zwrot w ustach dziewczynki wydawa� si� czym� najnaturalniejszym na �wiecie. S�dzi�a, �e zawsze ju�, po wieczne czasy, b�dzie tak tytu�owana. Tote�, kiedy pewnego dnia nagle to si� zmieni�o, Lynn nie mog�a och�on�� ze zdumienia. S�owo �mamo� zosta�o rozmy�lnie wym�wione dobitnie i zimno - c�rka chcia�a j� zrani�. I cho� Lynn za nic w �wiecie nie przyzna�aby si� do tego g�o�no, Rory uda�o si� to osi�gn��. - Powinny�cie by� bardziej pow�ci�gliwe w zachowaniu i wyg�aszaniu opinii. Jess Feldman got�w was niew�a�ciwie zrozumie� - odezwa�a si� ostro�nie, celowo u�ywaj�c liczby mnogiej w nadziei, �e w ten spos�b, cho� odrobin� z�agodzi ostry ton, nieuchronnie prowadz�cego do spi�cia przem�wienia. - Nic podobnego! - nie da�a jej sko�czy� Rory. Spokojnie od�o�y�a myd�o i zanurzy�a d�onie w wodzie. - Powiedzia�am mu, wprost, �e chcia�abym mie� z nim dziecko. - Co mu powiedzia�a�? - wykrzykn�a Lynn. Wiedzia�a, �e ujawnianie macierzy�skiej troski wobec Rory jest r�wnie niebezpieczne jak okazywanie strachu przed ujadaj�cym psem, lecz nie potrafi�a si� opanowa�. - �e chcia�abym mie� z nim dziecko - powt�rzy�a dziewczynka ze z�o�liw� satysfakcj�. - Rory Elizabeth - Lynn poczu�a, �e uchodzi z niej ca�e powietrze. Zamar�a z wra�enia, a kiedy oprzytomnia�a, zdo�a�a jedynie wykrztusi� s�abym g�osem: - Nie, nie zrobi�aby� czego� podobnego... - Och, mamo, jeste� taka dziwna. - Przy tych s�owach b��kitne oczy c�rki zap�on�y wrogo. Dziewczynka wytar�a r�ce, a potem kontynuowa�a my�l: - Podoba ci si� Owen, chyba nie zaprzeczysz? Dlaczego wi�c nie przyznasz si� do tego przed sam� sob� i nie spr�bujesz zakr�ci� si� wok� niego, dop�ki jest okazja? W ko�cu masz tylko jedno �ycie, powinna� wreszcie przypomnie� sobie jego smak! - Rory! - Zaskoczona Lynn straci�a mow� z wra�enia. Dziewczynka u�miechn�a si� triumfalnie, najwyra�niej zadowolona z celnego strza�u. Wyrzuciwszy do �mieci zu�yty kawa�ek papierowego r�cznika, ze stosu pi�trz�cych si� obok wiadra przygotowanych naczy� porwa�a blaszany talerz i pogna�a w stron� kolejki, by do��czy� do przyjaci�ek, pozostawiaj�c matk� sam� w stanie ca�kowitego oszo�omienia. Nie maj�c si� na nic wi�cej, Lynn patrzy�a przez d�u�sz� chwil� t�po, jak Rory, przerzuciwszy charakterystycznym dla siebie gestem d�ugi jasny warkocz przez rami�, szepcze co� z o�ywieniem do ucha Jenny. Melody w��czy�a si� do spisku i po chwili wszystkie trzy plotkowa�y z zapa�em. Lynn mog�a si� jedynie domy�la�, o czym tak zawzi�cie rozprawiaj�. Wola�a jednak nie zgadywa�. Po chwili dosz�a do siebie na tyle, �e mog�a umy� r�ce. Namydlaj�c d�onie, modli�a si� w duchu, aby wyznanie jej ma�ej c�reczki okaza�o si� k�amstwem wymy�lonym na poczekaniu na u�ytek matki. Nie, Rory nie mog�a paln�� czego� tak g�upiego. Zna j� przecie�, to nie w jej stylu. - No, wi�c od jak dawna tego nie kosztowa�a�? - dobieg� j� zza plec�w m�ski g�os, kiedy odwr�cona ty�em do wiadra wyciera�a r�ce w papierowy r�cznik. Gwa�townie wyrwana z zamy�lenia, Lynn obejrza�a si� przez rami�. Tu� za sob� ujrza�a Jessa Feldmana, najbardziej znienawidzonego cz�owieka na ziemi. Z podwini�tymi do opalonych ra mion r�kawami p�uka� r�ce w wiadrze. Mia� na sobie czyste, suche d�insy i koszul� w niebieskiej tonacji, w kt�rym to stroju nadal do z�udzenia przypomina� Brada Pitta z reklamy Marlboro. Na ten widok przez g�ow� Lynn przemkn�� jak b�yskawica upiorny obraz Rory deklaruj�cej owemu pseudokowbojowi ch�� posiadania z nim dziecka. - Nie kosztowa�am czego? - powt�rzy�a jak automat, staraj�c si� zapanowa� nad sob�. Powinna och�on��, zanim si� rozprawi z tym �otrem. - Smaku �ycia - dopowiedzia� z u�miechem. 4 - To chyba nie twoja sprawa? - warkn�a, daj�c upust ca�ej wrogo�ci, jak� odczuwa�a wobec tego cz�owieka. �wietny sobie moment wybra� na zaczepki, nie ma, co. Zamiast rozmawia� mia�a ochot� trzasn�� go czym� ci�kim w czaszk�. Zgniot�a zu�yty papierowy r�cznik w kul� i cisn�a ni� z furi� w stron� wiadra pe�ni�cego funkcj� kosza na �mieci. Szkoda, �e to nie kamie�; jeszcze bardziej by�o jej �al, �e nie g�owa Jessa. Pocisk trafi� prosto do celu z godn� podziwu precyzj�. Lata trening�w w szkolnej dru�ynie pi�ki r�cznej wyda�y pi�kny plon: Lynn niezwykle rzadko chybia�a celu. - Chcia�em tylko powiedzie�, �e je�li m�g�bym si� na co� przyda� w tym wzgl�dzie, ch�tnie s�u��. - My� r�ce, u�miechaj�c si� bezczelnie. Najwyra�niej na nic si� zda�a ostentacyjna wrogo�� Lynn. Ciekawe, czy �w typ zawsze bierze za dobr� monet� tak jawne objawy niech�ci ze strony otoczenia? Pewnie tak. Przystojniacy na og� nie grzesz� bystro�ci�. - Och, wierz�, �e by�by� do tego zdolny - odpar�a ch�odno, mierz�c go wynios�ym spojrzeniem od st�p do g��w. - Pohamuj jednak swoje zap�dy, Romeo, nie jeste� w moim typie. - Po czym z zawzi�tym wyrazem twarzy doda�a, �ciszaj�c g�os: - A je�li ju� o tym mowa, wiedz, �e nie jeste� tak�e w gu�cie mojej c�rki. Na wszelki wypadek przypominam ci te�, �e ona ma dopiero czterna�cie lat. Ta zabawa pachnie wi�zieniem, m�j panie. Radz� o tym pami�ta�. - S�odki z niej dzieciak. - W oczach Jessa zamigota�y iskierki rozbawienia. Lynn czu�a, �e zaraz wybuchnie, zdoby�a si� jednak na ogromny wysi�ek, by zapanowa� nad sob� i dorzuci�a ostro: - Trzymaj si� od niej z daleka. Ostrzegam ci�! - Bardzo ch�tnie, pod warunkiem, �e ty si� mn� zajmiesz. - Zgni�t� sw�j papierowy r�cznik i wymierzy� do wiadra na �mieci. Chybi�, a Lynn u�miechn�a si� z politowaniem. No, ten facet z pewno�ci� nie biega� po boisku jako rozgrywaj�cy. W odpowiedzi Jess u�miechn�� si� jeszcze szerzej. Wygl�da� na niezra�onego ani jej osch�o�ci�, ani swoim chybionym strza�em. - Twoja c�rka jest naprawd� mi�a. Ty za to masz niez�y temperamencik. - A z ciebie odpychaj�cy typ. - Doprawdy? - Jess przeszed� par� krok�w, by podnie�� papier i wrzuci� go do kosza. Potem powoli odwr�ci� si� ku Lynn i zatkn�wszy kciuki za przednie kieszenie w d�insach, odezwa� si� ponownie: - Co� ci powiem. Owen w�a�nie pr�buje si� pozbiera� po rozpadzie diabelnie nieudanego ma��e�stwa. Ostatni� rzecz�, jakiej teraz potrzebuje, jest z�akniona m�skiej czu�o�ci turystka, kt�ra pragn�aby owin�� go sobie dooko�a palca pod czas wakacji. Ja to co innego: nie mam z�amanego serca, jestem wolny jak ptak i got�w na ka�de twoje skinienie. Odpychaj�cy czy nie, to inna sprawa. Ale na twoim miejscu wybra�bym moj� kandydatur�. - Z�akniona m�skiej czu�o�ci? ... - Lynn nie wierzy�a w�asnym uszom. - Czyja dobrze s�ysz�? - Jak najbardziej. Rory twierdzi, �e nie spotyka�a� si� z nikim od rozstania z m�em, czyli od jej niemowl�ctwa. Twoja c�rka uwa�a, �e to z tego powodu wiecznie jeste� taka zgry�liwa. - Moja c�rka nie powiedzia�a czego� podobnego! - Czy�by? - droczy� si� z u�miechem. - Oczywi�cie, �e nie - zaprzeczy�a bez przekonania. Tak, Rory niew�tpliwie zdolna by�a chlapn�� podobne g�upstwo, jak r�wnie� tamto o dziecku z Jessem. Po prostu temat seksu ostatnio nie schodzi� jej z ust. - Lynn! Chod� wreszcie, je�li chcesz co� zje��! I ty te�, Jess! - dobieg�o ich wo�anie Pat Greer. Dobroduszna, gadatliwa Pat o puco�owatych policzkach i czarnych lokach okalaj�cych twarz nie wiadomo jak i kiedy wzi�a wszystkich uczestnik�w wyprawy pod swoje opieku�cze skrzyd�a. Wci�ni�ta w d�insy o wiele za ciasne na jej obfite biodra i z trudem oddychaj�c w opinaj�cej solidny biust d�insowej koszuli, wygl�da�a jak uosobienie pe�nego po�wi�cenia macierzy�stwa, bogini domowego ogniska, kt�ra z oddaniem codziennie pichci swym piskl�tom �wie�e obiadki i nigdy nie podnosi g�osu nawet na najbardziej niesforne latoro�le. Typ matki, o jakiej Rory mog�a tylko marzy�. Idea�, kt�remu Lynn mimo najlepszych ch�ci nigdy nie dor�wna. - Trzymaj si� z daleka od mojej c�rki - sykn�a na koniec do Jessa, po czym odwr�ci�a si� na pi�cie i pomaszerowa�a w stron� Pat. Pomimo wielu godzin sp�dzonych na �wie�ym powietrzu, sporego fizycznego wysi�ku w ci�gu dnia oraz zach�caj�cego wygl�du potraw apetyt jej nie dopisa�. Sm�tnie dzioba�a zbyt ostro przyprawione mi�so, bez entuzjazmu pogryzaj�c gumowat� fasolk�. B�ble na szyi od uk�sze� podst�pnych komar�w, kt�rych nie zdo�a�a odstraszy� gruba warstwa ochronnego kremu, dokucza�y jej niemi�osiernie, tak �e bez przerwy musia�a si� drapa�; dym z ogniska szczypa� w oczy, a� zacz�a mruga� i �zy nap�yn�y jej pod powieki. Jednym s�owem, kosztowa�a wszystkich przyjemno�ci cudownej wyprawy w g�usz�, obiecywanych w pe�nych entuzjazmu materia�ach reklamowych Adventure Inc. �Siedz�c przy weso�o buzuj�cym ognisku, docenisz smak autentycznych potraw z Dzikiego Zachodu i urod� otaczaj�cej ci� pierwotnej przyrody�. M�wi�c szczerze, nie powinna narzeka�. W sloganach reklamowych nie tkwi�o ani �d�b�o przesady, tylko �e wszystkie te atrakcje z perspektywy jej zacisznego saloniku wydawa�y si� o wiele hardziej ekscytuj�ce. Caveat emptor. Niech kupuj�cy ma si� na baczno�ci. �wi�te s�owa. A czego si� spodziewa�a? Hotelu Ritz do jej wy��cznego u�ytku na ka�dym postoju? Wy��czywszy si� z nieweso�ych przemy�le�, Lynn zarzuci�a zmagania z �autentyczn� potraw� z Dzikiego Zachodu� i odstawi�a talerz z prawie nietkni�tym jedzeniem do miski na brudne naczynia. Rozejrza�a si� wok� w p