409
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 409 |
Rozszerzenie: |
409 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 409 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 409 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
409 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
S Z A � A S
Autor : Arkadiusz Szynaka
HTML : ARGAIL
Najpierw sz�o si� ulic� bli�niaczych domk�w z czerwon� dach�wk�, pod
wysokimi drzewami w�skiego parku, prosto w kierunku morza. Potem, ju� na
betonowej opasce nabrze�a opanowanej przez wodorosty, skr�ca�o si� w bok i droga
prowadzi�a wzd�u� secesyjnie wygi�tych, kulistych latar� na zadbanych
trawnikach, a� do zej�cia na bia��, kamienist� pla��. Stamt�d trzeba by�o si�
wspi�� na zakrzewion� polan� kamiennymi schodami, wiecznie podmywanymi przez
jesienne i wiosenne sztormy. W zasadzie w tym miejscu ko�czy�a si� trasa
rodzinnych spacer�w mieszka�c�w metropolii. Tylko nieliczne osoby decydowa�y si�
na jeszcze dalsz� w�dr�wk� piaszczyst�, wojskow� drog� przez las, a� do
dzielnicy wybudowanej na szczycie morenowego wzg�rza. Do starego lasu na d�ugiej
nadmorskiej skarpie, nie licz�c zakochanych i �lepych na �wiat par, wchodzi�y
wy��cznie dzieci. Nawet w�a�ciciele ps�w kr�cili si� tylko po polanie tak, jak
ten ma�y ch�opczyk obchodz�cy wko�o zaro�la w poszukiwaniu rudej wiewi�rki,
kt�r� karmi� codziennie resztk� pra�onej kukurydzy, po zabawie z dzie�mi z
ulicy. Wiewi�rk� zauwa�y� na starej drodze drugiego dnia po przyje�dzie na
wakacje do babci, kiedy z reszt� ch�opc�w wraca� z lasu do domu. Nazajutrz,
kiedy znowu w�drowa� po zabawie na obiad do babci rzuci� jej pokruszon� garstk�
pra�onej kukurydzy wydobyt� z kieszonki spodni, a zwierz�tko ufnie zacz�o j�
je��. Teraz by�o to sta�ym punktem jego biegania po polanie i w lesie. Niestety
kiedy dzieci pr�bowa�y karmi� j� wsp�lnie, zwierz�tko p�oszy�o si� i ucieka�o.
Tak wi�c szybko si� do tego zniech�cono i tylko ten ch�opiec nadal w drodze do
domu wysypywa� jej garstk� jedzenia na piaszczyst� drog�, a wiewi�rka odwa�a�a
si� podchodzi� do niego bli�ej na czas jedzenia. Zaraz potem ucieka�a w zaro�la
i w las.
Dawid, kt�ry od tygodnia przychodzi� na polan� ze sztalugami, zawsze
u�miechni�ty przypatrywa� si� z odleg�o�ci karmieniu wiewi�rki przez ch�opca i
p�niejszemu szukaniu jej w krzakach. Przypomina�o mu to jego dzieci�stwo, kiedy
do ogrodu rodzic�w przychodzi� rankami z pobliskiego zagajnika gruby je�. Dawid
pr�bowa� karmi� go sa�at� i zawsze uparcie, lecz bezskutecznie stara� si�
wy�ledzi� jego nor�. Ch�opcu te� najwyra�niej nie udawa�o si� ci�gle odkry�, w
kt�rych krzakach ukrywa si� wiewi�rka po jedzeniu i kt�r�dy ucieka do lasu.
Dawid pracowa� w sklepie z antykami swojej przyjaci�ki z czas�w szko�y
podstawowej. Po latach braku kontaktu spotkali si� przypadkiem na serii odczyt�w
uniwersyteckich o malarstwie impresjonist�w. Wsp�lne zainteresowanie sztuk�
pomog�o im w o�ywieniu dawnej znajomo�ci. Kiedy Maria za pieni�dze ze spadku po
dziadku kupi�a stary sklep z antykami, sama zaproponowa�a Dawidowi prac� u
siebie. Po czterech dniach namys�u Dawid odszed� z lokalnej gazety, dla kt�rej
pisa� publicystyczne teksty o �rodowiskach m�odzie�owych i zosta� pomocnikiem
Marii w jej sklepie. By� jej zast�pc�, magazynierem i obs�ug� techniczn� na czas
remont�w i awarii. Maria mia�a za sob� studia konserwatora sztuki. Dawid
studiowa� na kilku r�nych kierunkach, lecz do sztuki podchodzi� wy��cznie z
zapa�em hobbysty. W sumie �wietnie si� razem dogadywali, wi�c interesy i
przyja�� dobrze si� rozwija�y.
Poniewa� prac� w sklepie prowadzili na dwie zmiany Dawid mia� w tym miesi�cu
wolne przedpo�udnia, kt�re od pewnego czasu trawi� na pr�bach namalowania
pejza�u polany ze �cian� lasu z ty�u i morzem w tle. Po raz pierwszy malowa�
farbami olejnymi, zawsze dot�d wola� rysunek r�nobarwnymi kredkami. To Maria
nam�wi�a go do wypr�bowania tej nowej dla niego techniki, lecz szczerze m�wi�c,
jak na razie efekty by�y bardzo miernawe. Dawid zdawa� sobie z tego spraw� i
dlatego swoje malarskie wysi�ki ogranicza� do p�godzinnego nak�adania olejnych
plam na obraz. Wola� nie zniech�ca� si� tym co wychodzi�o mu z pod p�dzla,
pr�bowa� te� powoli przyzwyczai� w�asne poczucie estetyki do swojego nowego
dzie�a. Reszt� czasu sp�dza� tu na lekturze gazety i drugim �niadaniu w ma�ej,
ocienionej drzewami restauracyjce z tarasem, dopiero co wybudowanej przy wej�ciu
na polan�. To by�o jego ulubione miejsce na przetrwanie po�udniowego �aru
s�onecznego. Bia�o malowane kamienne �ciany i marmurowa posadzka d�ugo trzyma�y
ch��d powietrza w lokalu. No i kuchnia te� by�a dobra.
W pewn� parn� �rod�, ju� po rytualnym pacykowaniu p��tna, siedzia� na
tarasie przy stoliku pod zadziwiaj�co bia�ym parasolem nad porcj� omletu z zimn�
brzoskwiniow� konfitur� i mro�on� kaw�. Zupe�nie oboj�tnie przegl�daj�c
wczorajsz� brukow� popo�udni�wk� trafi� na artyku� o nieokre�lonej rasy kundlu,
kt�ry przedwczoraj, na pobliskiej ulicy rzuci� si� raptem na spaceruj�ce
ma��e�stwo. Oboje zostali gro�nie poranieni. Dzi�ki reakcji przechodni�w psa
odgoniono, a potem og�usznego kamieniami schwytano i zamkni�to w schronisku dla
zwierz�t, gdzie sprawdza si� czy nie jest w�ciek�y. Obok tekstu zamieszczono
zdj�cie psa w klatce. Nie by� on du�y, g�ow� si�ga�by mniej wi�cej do kolan
niewysokiej osoby. Mia� przy tym jamnikowato d�ugi, p�aski grzbiet i jakby lisi�
mord�. Kr�tka sier�� koloru szarego, albo brudnego. S�owem nic wielkiego, co
powinno budzi� strach swym wygl�dem. "Na pewno w�ciek�y" - pomy�la� Dawid i na
s�siedniej stronie wczyta� si� w horoskop Marii.
Pi�� dni potem, kiedy wieczorem ju� po zamkni�ciu antykwariatu siedzia� w
ma�ym jazzowym barze pobliskiego hotelu i ze szklaneczk� "Bia�ego Rosjanina" w
d�oni rozmy�la� weso�o nad numerem telefonu agencji towarzyskiej, reklamuj�cej
si� na pude�kach zapa�ek, kto� nastawi� lokalne wiadomo�ci w barowym
telewizorze. Spiker jako ciekawostk� podawa� informacj� o zauwa�eniu na jednej z
pla� miasta stadka pelikan�w. Miejskie zoo nie zg�asza�o �adnej straty, zreszt�
ptaki uciek�y najpewniej z jakiego� nielegalnego transportu dla prywatnych
hodowc�w. W ko�cu przez portowe miasto pr�buje si� przemyci� r�ne rzeczy.
Zwierz�ta musia�y by� przy tym �le karmione, albo chore, co najwyra�niej
potwierdza ich nienaturalne ubarwienie. Zaciekawiony Dawid podni�s� wzrok na
telewizor i zobaczy� wychudzone ptaki z morsko-b��kitnym upierzeniem. W domu
mia� nawet tubk� farby o takim kolorze. Kiedy w telewizorze przewidywano kolejn�
upaln� pogod� na jutrzejszy dzie�, Dawid wykr�ci� ju� numer agencji w automacie
telefonicznym na �cianie baru.
Mimo czasowo oszcz�dnego podej�cia do malowanego obrazu, praca nad pejza�em
zbli�a�a si� do ko�ca. Tak samo zbli�a� si� koniec miesi�ca, w kt�rym Dawid
pracowa� popo�udniami. Kt�rego� dnia po z�o�eniu sztalug postanowi�, �e raz
zjawi si� na polanie wczesnym �witem. Chcia� zobaczy� to miejsce w porannym
ch�odzie i mgie�ce. Liczy�, �e oddanie tego widoku farbami mo�e doda� ciekawego
klimatu obrazowi. Nazajutrz samemu kln�c w�asne pomys�y wsta� z ��ka tu� po
pi�tej rano, wypi� kaw� z miodem i po truchcie pustawymi ulicami, par� minut po
p� do sz�stej zjawi� si� na polanie. S�o�ce dawno by�o na niebie, ale blisko��
lasu ci�gle ch�odzi�a powietrze. Na trawie b�yszcza�a jeszcze rosa, a przy
brzegu nadmorskiej skarpy rozwiewa�y si� ostatnie mgielne pasemka. Nie by�o tu
nikogo pr�cz niego. Wok� panowa�a absolutna cisza. Lekki wiatr nie by� wstanie
wykrzesa� z morza poni�ej polany szumu fal. Te ptaki, kt�re ju� si� obudzi�y
milcz�co, jakby w zaspaniu, przelatywa�y obok. Dawid sta� tam bez ruchu ch�on�c
niesamowity widok. Wtedy na skraju lasu pojawi� si� jelonek. Powoli wyszed� z
pomi�dzy drzew, przystan�� i wr�cz majestatycznie zacz�� oskubywa� z li�ci
najbli�szy krzew. Dawid najpierw wytrzeszczy� oczu w zdumieniu, potem poczu�
zniech�cenie. Widok polany z tym zwierzakiem sta� si� po prostu kiczowaty.
Jelonek nie�wiadom obserwatora spokajnie zjada� li�cie.
Przez sw�j niewielki wzrost sprawia� wra�enie jeszcze m�odego. By� drobny,
lekkiej budowy z jednolicie jasnobr�zow� sier�ci� na grzbiecie, czarnymi
obw�dkami nad kopytami i z bia�ym brzuszkiem. Wysmuk�� g�ow� zdobi�o mu poro�e z
dw�ch rozga��zionych na ko�cu rog�w. Raptem wiatr wiej�cy od morza zmieni�
kierunek, jelonek podni�s� g�ow�, spojrza� na Dawida, a potem prawie bezg�o�nie
skoczy� mi�dzy drzewa. Przez chwil� wida� go by�o w cieniu ga��zi, potem znikn��
w lesie. "Zdumiewaj�ce, �e te zwierz�ta �yj� ci�gle tak blisko miasta" -
pomy�la� Dawid. "Zreszt� mo�e to normalne, mo�e dzi�ki temu �atwiej mog�
przetrwa� zim� zjadaj�c jakie� odpadki ze �mietnik�w? Poza tym blisko miast zimy
s� chyba �agodniejsze." Par� godzin p�niej, jeszcze przed prac� w sklepie, tak
z ciekawo�ci pr�bowa� w bibliotece naukowej odnale�� w atlasie zwierz�t jakie�
informacje o jelonku. Niestety nie m�g� trafi� na jego zdj�cie z opisem. W
desperacji przejrza� nawet podobne gatunki z innych kontynent�w, tam tym
bardziej nie by�o o nim �adnych informacji.
W weekend Dawid nie pojawi� si� na polanie. Sobotnie przedpo�udnie sp�dzi�
na wyprzeda�y ma�ego zaniedbanego dworku stoj�cego w�r�d jezior kilkadziesi�t
kilometr�w od miasta. Nie narzeka�, w ko�cu ten wyjazd by� odmian� ostatnich
dni. Na miejscu wynaj�� ma�y domek na prywatnym campingu i wyposa�ony w s�u�bow�
got�wk� naby� dla sklepu kilka porcelanowych i drewnianych bibelot�w z prze�omu
wieku, obraz wymagaj�cy kontaktu z konserwatorem i jeszcze par� starych ksi��ek
oprawionych w sk�r�. Reszt� dnia sp�dzi� na wypo�yczonym kajaku, a wieczorem
zafundowa� sobie kolacj� w miejscowej knajpie, gdzie zatrzymywali si� szoferacy
zje�d�aj�cy z pobliskiej autostrady i gdzie do �witu grano muzyk� country. W
niedziel� rano uregulowa� rachunki, przygotowa� dla Marii rozliczenie pieni�ne,
zapakowa� kupione rzeczy do wozu, zaliczy� spacer wzd�u� jeziora i po obiedzie
wyruszy� z powrotem. W sklepie razem z Mari� sporz�dzi� opis i now� wycen�
rzeczy, cz�� od�o�yli do czyszczenia, obraz zabiera�a Maria do renowacji. Dawid
dopiero przed snem, kiedy s�ucha� radiowego serwisu, us�ysza� o zagini�ciu
dziecka, ale by� ju� tak zm�czony, �e nie zwr�ci� na to uwagi. �ni�a mu si�
rzeka.
Nast�pnego dnia, kiedy ze sztalugami zjawi� si� si� na polanie zaskoczy� go
jej wygl�d. By�a strasznie zdeptana, wida� by�o nawet �lady k� mi�dzy krzewami.
Woko�o jednego z drzew okr�cono przerwan� ju�, szerok�, bia�o-czerwon�
plastikow� ta�m� z napisem "Nie wchodzi� ! Obszar dzia�a� policji". Dawid
zaskoczony ca�ym tym widokiem wszed� to otwartej restauracyjki i spyta� kelnera
co tu si� dzia�o. Ten zdziwi� si�, �e Dawid nic nie wie i wyja�ni�, �e to
policja poszukiwa�a �lad�w zaginionego w pi�tek ch�opca, potem da� Dawidowi do
przeczytania porann� gazet�, gdzie opisywano ca�� spraw�. Obok zdj�cia znajomo
wygl�daj�cego dziecka przeczyta�, �e ch�opiec - Ada� - przyjecha� na
parotygodniowy odpoczynek do babci, szybko znalaz� sobie nowych koleg�w z
podw�rka, wszyscy wsp�lnie bawili si� na polanie i le�nej nadmorskiej skarpie. W
pi�tek, kiedy nie wr�ci� do domu w porze obiadowej zaniepokojona babcia zacz�a
wypytywa� o niego dzieci na ulicy. Te zgodnie stwierdzi�y, �e Ada� wr�ci� si�
jeszcze do ich le�nego sza�asu po zapomnian� torebk� pra�onej kukurydzy, kt�r�
zawsze po zabawie karmi� biegaj�c� po polanie wiewi�rk� i wi�cej go nie
widzieli. Policja w poszukiwaniu jakich� �lad�w ch�opca bezskutecznie
przeszuka�a polan� i las z sza�asem, do kt�rego doprowadzi�y psy. Rodzice,
kt�rzy przyjechali na miejsce, wystosowali apel do porywaczy z pro�b� o kontakt
i obietnic� pieni�dzy. Dawid przypomnia� sobie ch�opca, kt�rego obserwowa�, gdy
ten karmi� wiewi�rk�. Podzi�kowa� kelnerowi za gazet�, w swoim sta�ym miejscu
roz�o�y� sztalugi i delikatnymi poci�gni�ciami p�dzla pr�bowa� wyko�czy�
malowany pejza�. Ale nie m�g� si� skupi� na tym co robi, my�la� o zaginionym
dziecku.
Pami�ta� jak samemu, b�d�c w pierwszej klasie zgubi� si� w lesie nad
jeziorem, gdzie przyjecha� pod namiot z rodzicami. Pewnego ranka wymy�li�, �e
zrobi im niespodziank� zbieraj�c na �niadanie jagody. Wymkn�� si� z namiotu pod
pretekstem zrobienia siusiu, wszed� g�ebiej w las i w swym zbieraczym
zapami�taniu kompletnie zab��dzi�. Znaleziono go przypadkiem po koniec drugiego
dnia b��kania si� po lesie. By� bardziej zm�czony ni� przestraszony swoj�
sytuacj�. Szcz�ciem akurat dopisa�a pogoda, a dwudniowe od�ywianie si� jagodami
wcale mu nie przeszkadza�o. Brakowa�o mu tylko czego� do picia. Noc sp�dzi� pod
nisko rosn�cymi, g�stymi ga��ziami jakiego� drzewa. W sumie odszed� prawie
dwadzie�cia kilometr�w od namiotu. Kiedy w ko�cu odprowadzono go na camping
ogromnie wstydzi� si� �ez rodzic�w, g�upio mu by�o, �e tak si� o niego martwili.
Po rozpocz�ciu nowego roku szkolnego poprosi�, �eby zapisali go do harcerstwa.
Chcia� nauczy� si�, jak nigdy wi�cej si� nie gubi�. Co�, dla niego by�a to
przygoda, no i wszystko dobrze si� sko�czy�o, ale nie wiadomo jak czu� si�
zaginiony ch�opiec.
Dawid zauwa�y�, �e po polanie kr�ci si� o wiele mniej dzieci ni� zawsze.
"Pewnie rodzice zabronili im tu przychodzi�" - pomy�la�. Potem spojrza� na
miejsce sk�d dzieci zawsze wraca�y z lasu i zauwa�y� nerwowo przebiegaj�c�
mi�dzy krzakami wiewi�rk�. "No tak, ona ci�gle na niego czeka. Ju� si�
przyzwyczai�a." Tkni�ty nag�ym odruchem kupi� torebk� pra�onej kukurydzy i
powoli ruszy� w kierunku zwierz�tka. Po drodze otworzy� paczuszk� i wysypa�
sobie troch� kukurydzy na r�k�. Nie mia� poj�cia czy wiewi�rka sprawnie
pos�uguje si� w�chem i wzrokiem, a chcia� �eby skupi�a si� na jedzeniu i
pozwoli�a mu blisko podej��.
Kiedy by� ze trzy metry od zwierz�tka zacz�� przykucni�ty ostro�nie sypa�
przed sob� po ziemi ziarna kukurydzy. Wiewi�rka wci�� podskakuj�c nerwowo to w
prz�d, to w ty�, zbli�y�a si� do najbli�szych ziarenek. Nieufnie chwyci�a jedn�
z pra�ynek, ale natychmiast zacz�a j� chrupa�. Dawid u�miechn�� si�. Wiewi�rka
z�apa�a drugie ziarenko i wsun�a je w kieszonk� na brzuchu. Dawid zamar� z
g�upim u�miechem na twarzy. Przez pierwszy moment my�la�, �e jednak mu si�
zdawa�o. Ale zwierz�tko w tym samym momencie najspokojniej na �wiecie powt�rzy�o
t� czynno��. Podnios�o kawa�ek kukurydzy i wsun�o go do sk�rzastej kieszonki.
Dawid w zdziwieniu wyprostowa� si� gwa�townie, a sp�oszona wiewi�rka w pop�ochu
pobieg�a do lasu. Nie namy�laj�c si� wiele ruszy� szybko za ni�, ale znikn�a mu
z oczu zaraz gdy wbieg� mi�dzy drzewa. Stan��, rozejrza� si� wok�l, potem
niepewnie ruszy� prosto przed siebie w kierunku, w kt�rym wbieg� do lasu. Zacz��
wspina� si� pod g�r� patrz�c na pnie i ga��zie mijanych drzew, lecz nigdzie jej
nie widzia�. Za jedn� z k�p krzak�w znalaz� ma�� trawiast� nieck� niewidoczn� od
strony polany, a na niej spory sza�as z�o�ony z li�ciastych ga��zi. W odleg�o�ci
przesz�o p�tora metra od siebie wbito w ziemi� dwie rozwidlone u g�ry �erdzie,
po�o�ono no nich poprzeczk�, a na niej oparto ga��zie tworz�ce ty� sz�asu i
przedni� �cian�, gdzie po�rodku zostawiono puste miejsce na wej�cie. Boczne
�ciany zrobiono z mniejszych, powbijanych pionowo w ziemi� ga��zek. Wi�kszo��
wysuszonych li�ci pospada�a ju� z ga��zi i w sza�asie prze�witywa�o sporo szpar.
Z ty�u ga��zie by�y rozsuni�te. "To pewnie ten sza�as dzieciak�w, o kt�rym
pisali w gazecie." - pomy�la� przygl�daj�c si� z zewn�trz konsrukcji. "Ciekawe
czy same go zbudowa�y? E, chyba nie. Jest za dobrze zrobiony." Dawid rozejrza�
si� po niecce r�wnie pe�nej ludzkich �lad�w, jak polana przed lasem. Potem ju�
bez wi�kszej nadziei na sukces spojrza� za wiewi�rk� po najbli�szych drzewach.
Postanowi� przyj�� w to miejsce nazajutrz rano. Pomy�la�, �e by� mo�e st�d
zauwa�y kt�r�dy zwierz�tko wychodzi z lasu. Wtedy te� spr�buje przyjrze� si� jej
dok�adnie. Wolno wyszed� z lasu, zabra� sztalugi z restauracji i wr�ci� do
miasta. Jeszcze przed prac� sprawdzi� w bibliotece, �e workowate wiewi�rki �yj�
wy��cznie w Australii. Telefonicznie dowiedzia� si�, �e w miejskim zoo te� nie
mieli takich zwierz�t.
Wiewi�rka workowata na zdj�ciu w ksi��ce ze zwierz�tami, kt�r� wertowa� w
bibliotece r�ni�a si� od zwierz�tka, kt�re jad�o jego pra�on� kukurydz�.
By� na miejscu ko�o �smej. Przed restauracj� zacz�li si� w�a�nie pojwia�
pierwsi spacerowicze, kiedy wszed� w las i wspina� si� pod g�rk� w kierunku
niecki. Miejsce z sza�asem by�o ciche, pokryte plamami s�o�ca i cieni li�ci
drzew. Obszed� sza�as dooko�a rozgl�daj�c si� po drzewach. Nie by�o to nic
specjalnego. Zwyk�y las, zwyk�e drzewa, tyle �e wiewi�rka, kt�ra wczoraj gdzie�
t�dy przebiega�a nie figurowa�a w �adnym atlasie zwierz�t. Dawid zajrza� do
wn�trza sza�asu. Kto� nazrywan�, po��k�� traw� wy�o�y� go w �rodku. By�o tam
ca�kiem przytulnie. Dawid najpierw usiad� po turecku w progu, ale po chwili
wyprostowa� nogi na zewn�trz i po�o�y� si� w �rodku z r�kami pod g�ow�.
Rozlu�ni� si� i leniwie, wr�cz w b�ogo�ci obserwowa� przez ga��zie z resztkami
li��mi wolno przesuwaj�ce si� nad lasem s�o�ce. Las nagrzewj�c si� zacz�� sennie
pachnie� �ywic� i zio�ami. Dawid poczu� si� zupe�nie jak gdyby zn�w mia�
czterna�cie lat i spa� upaln� noc� w otwartej stodole pe�nej siana. Le��c
wykr�ci� si� i patrzy� teraz przez rozsuni�te ga��zie tylnej �ciany sza�asu.
Ros�y za ni� m�ode pokrzywy z dzwoneczkowatymi, bia�ymi kwiatami. Kiedy by�
dzieckiem delikatnie odrywa� kwiaty od ro�liny, bra� w usta ich zerwan� ko�c�wk�
i zsysa� s�odki nektar. Wysun�� r�k� z pod g�owy w kierunku pokrzyw, ale by�o mu
niewygodnie si�gn�� do kwiat�w w tej pozycji. Wsta� z plec�w, podni�s� si� i
obszed� sza�as dooko�a. Przy tylnej �cianie ga��zi zobaczy� tylko podeptan�
traw�. "Tak. Czy�bym si� zdrzemn��?" - mrukn�� do siebie.
Przeci�gn�� si�, wr�ci� do sza�asu i spojrza� przez ga��zie. Bia�okwietne
pokrzywy spokojnie wygrzewa�y si� w s�o�cu. Dawid przygl�da� im si� wr�cz
bezmy�lnie. Wyszed� na zewn�trz, znowu obszed� konstrukcj� z ga��zi, lecz z ty�u
by�a wy��cznie trawa. Kucn�� i porozgarnia� z�amane �d�b�a, ci�gle nie znajduj�c
tam niczego innego pr�cz trawy. Burza my�li przelatywa�a mu przez g�ow�, kiedy
wraca� do �rodka sza�asu. Pokrzywy uparcie ros�y za szczelin� w tylnej �cianie.
Dawid usiad� i bardziej rozsun�� na bok ga��zie sza�asu, a potem patrzy�
oszo�omiony przez powsta�� dziur�. Nie widzia� tam drzew na wzniesieniu skarpy,
o kt�rych wiedzia�, �e rosn� za sza�asem, tylko zaro�la paproci na pag�rkowatej
��ce.
Zaskoczony odkryciem d�ugo siedzia�, jakby zagl�daj�c do nowego lasu przez
otw�r w �cianie sza�asu. Absolutnie nie rozumia� jak mo�liwe jest, �e widzi to
co widzi. Ostro�nie wysun�� r�k� mi�dzy ga��ziami na drug� stron�. Nic si� nie
wydaarzy�o. Dotkn�� pokrzyw i zerwa� ich kwiat. Kiedy cofn�� r�k�, kwiat by�
nadal w palcach. Podni�s� go do ust i w zdziwieniu wyssa� s�odki nektar. To
wszystko sprawia�o bardzo realne wra�enie. Powoli prze�o�y� przez otw�r g�ow�.
Po drugiej stronie by�o ch�odniej i bardziej wilgotno. Wysun�� si� troch�
bardziej, odwr�ci� i jeszcze bardziej zdziwiony zobaczy�, �e jego cia�o nie
wystaje na zewn�trz sza�asu, ale w�a�nie wsuwa si� do jego �rodka przez tyln�
�cian�. Przestraszony cofn�� si� gwa�townie. Znowu siedzia� normalnie przed
ga��ziami, plecami do wyj�cia. Powt�rzy� eksperyment wysuwaj�c si� a� do kolan,
co pozwoli�o mu wyjrze� przez wyj�cie drugiego sza�asu. Dooko�a widzia� wysokie
paprocie, a dalej co� jakby bia�e brzozy. Na pewno nie do tego lasu wszed� rano.
Znowu si� cofn�� i ponownie siedzia� przed dziuraw�, tyln� �cian� pierwszego
sza�asu. Gor�czkowo zacz�� my�le�, kogo zawiadomi� o swoim odkryciu. Radio? A
mo�e policj�? No dobrze, a co to da? A je�li wezm� go za czubka? Wystarczy, �e
przez czas wyja�nie� jacy� chuligani rozwal� sza�as i ju� nic nie b�dzie m�g�
udowodni�. A je�li ten fenomen trwa tylko przez t� chwil� i za moment ca�kiem ,
na zawsze zniknie, to jak kogokolwiek o nim przekona? Bo�e ! A gdyby to
przesta�o dzia�a�, kiedy do po�owy wystawa� po drugiej stronie? Co by sie z nim
sta�o? T� ostatni� my�l� tak si� przestraszy�, �e a� wyskoczy� z sza�asu i
stan�� z boku patrz�c na niego nieufnie. Trwa� tak prawie bez ruchu przez
kilkana�cie minut bij�c si� z my�lami i roztrz�saj�c r�ne pomys�y. Raptem z pod
ga��zi wybieg�a wiewi�rka. Stan�a zaskoczona jego widokiem, a kiedy patrzyli na
siebie zdziwieni Dawid zobaczy� sk�rzast� torb� na jej brzuchu.
Po chwili zaskoczenia zwierz�tko skoczy�o naprz�d mi�dzy drzewa, w kierunku
polany nad morzem. "A, to st�d si� wzi�a�." - pomy�la�. "Hm, chwileczk� �adne
zwierze instynktownie nie przejdzie przez rzecz, kt�ra zaraz mia�aby przesta�
istnie�. Bez wzgl�du na to, czy chodzi o most nad przepa�ci�, czy o takie
przej�cie do drugiego lasu. Tak my�l�. A to znaczy, �e to przej�cie nie zniknie
tak zaraz. Policja przeszukiwa�a ju� to miejsce, dzieciaki boj� si� teraz
wchodzi� do lasu, z regu�y nikt inny tu si� nie w��czy. Wi�c my�l�, �e m�g�bym
spr�bowa�. O.K. jestem idiot�, ale chc� to zobaczy� dok�adnie." Dawid odetchn��,
rozejrza� si� wok� siebie, potem znowu wszed� do sz�asu i ostro�nie, powoli
przecisn�� si� przez dziur� ca�kiem na drug� stron�. Tam usiad� w �rodku
identycznego sza�asu. Obejrza� si� za siebie. Przez dziur� w tylnej �cianie
widzia� sw�j znajomy, normalny las.
Wyszed� z pod ga��zi i rozejrza� si� po drugiej polanie. Na jej pag�rkach ros�y
wysokie na przesz�o metr, wysmuk�e, intensywnie zielone paprocie. Teren by�
jasny, dooko�a poro�ni�ty drzewami, kt�re od prawdziwych brz�z r�ni�y si�
du�ymi, plackowatymi li�ciami z meszkiem. Delikatnie odgarniaj�c ro�liny, ruszy�
ca�y czas prosto przed siebie tam, gdzie jak mu si� zdawa�o rzednie liczba
drzew. Rzeczywi�cie po kilkunastu metrach lasku trafi� nad brzeg rzeki. Woda
by�a krystaliczna, a nurt niespiesznie przemywa� szare kamienie dna. Na drugim
brzegu odleg�ym o jakie� pi��, sze�� metr�w ros�y wysokie, ciemne, iglaste
drzewa, tworz�c mroczny las zupe�nie inny od tego, z kt�rego przed chwil�
wyszed�. Jak daleko m�g� si�gn�� wrokiem wzd�� rzeki, nie widzia� �adnej
budowli, ani cz�owieka. Przygl�daj�c si� wodzie zauwa�y� ryby. Wygl�da�y na
w�gorze, ale mia�y czerwony, ostry grzbiet i p�etwy jak okonie. S�ysza� �piew
ptak�w, lecz �adnego nie m�g� wypatrze� w ga��ziach drzew. Dawid ba� si�, �e
je�li odejdzie gdzie� dalej to zgubi powrotn� drog� do sza�asu. Podszed� do
brzegu rzeki i nazbiera� du�ych, p�askich kamieni, kt�re przy wej�ciu do lasu
u�o�y� w rurkowatej trawie na kszta�t tr�jk�ta wskazuj�cego kierunek prosto na
niewidoczny st�d sza�as. W obawie �eby znak nie zainteresowa� jakiego�
przechodnia przykry� go odrobin� zerwan� traw�. Potem jeszcze wszed� do lasu i
z�ama� par� bia�okorych ga��zi, kt�re wbi� w brzeg rzeki i umocni� kamieniami na
przed�u�eni lini sza�as - tr�jk�t. "No, wygl�da to nawet na m�ode drzewka, nie
powinno wzbudza� podejrze�. Szkoda tylko, �e pokaleczy�em inne drzewo, ale
lepszy wandalizm ni� zgubienie drogi powrotnej." - pomy�la�. Z�ama� jeszcze
jedn�, grubsz� ga��� i u�ywaj�c jej po oberwaniu li�ci jako w�drownego kija,
ruszy� w d� rzeki.
Szed� brzegiem lasu pilnie rozgl�daj�c si� dooko�a. Po jakiej� godzinie
w�dr�wki, za kolejnym, si�dmym zakr�tem rzeki zobaczy� dym unosz�cy si� zza
g�stych drzew przy niedalekiej, kamienistej pla�y. Stan�� za jakim� pniem i
ostro�nie zacz�� wypatrywa� ruchu w tamtym miejscu. Nie wiedzia� dlaczego
instynktownie zachowuje tak� ostro�no��. Sta� d�ugo, ale w ko�cu zobaczy�, jak
kto� wychodzi na pla��. Z odleg�o�ci wygl�da� jak grube dziecko w
czarno-zielonym ubraniu. Mia�o ono ze sob� jakby dwa metalowe wiadra, kt�re
najpierw umy�o w rzece, a potem z pe�nymi wody wr�ci�o mi�dzy drzewa. "Czy�by
harcerze?" - zastanowi� si� Dawid. My�la� chwil� nad tym, p�niej sam zaskoczony
w�asn� decyzj� wszed� g��biej w las i bardzo ostro�nie, cicho, zacz�� i�� w
kierunku dymu. Kiedy us�ysza� d�wi�ki kucn�� i porusza� si� dalej na kolanach.
"Rety, je�li mnie tak zobacz�, pomy�l� pewnie, �e jestem jakim� zboczonym
podgl�daczem." Mimo, �e by� ju� bardzo blisko i rozr�nia� rozmowy, ci�gle nie
m�g� zrozumie� j�zyka. Wreszcie zacz�� si� czo�ga�. Wysuni�tym kijem powolutku
odsun�� ga��� w�ochato-li�ciastego krzaka, pod kt�ry wpe�z i ujrza� ca�y ob�z
rozbity na polanie.
Dawid wiedzia�, �e las kt�rym w�druje r�ni si� od tego, gdzie znalaz�
sza�as dzieci. Wej�cie do niego by�o zupe�nie fantastyczne, jakby ze starych
zabaw z dzieci�stwa, by�y tu inne ro�liny i inne zwierz�ta. Ale mimo wszystko ta
odmienno�� �wiata, w kt�rym przebywa� ci�gle jeszcze nie dociera�a w pe�ni do
jego �wiadomo�ci. Dopiero teraz z przyt�aczaj�c� przestrachem �wiadomo�ci�
zrozumia�, �e znajduje si� w �wiecie raczej obcym cz�owiekowi. Przed nim nie
by�o obozu harcerzy. Po polanie kr�ci�y si� kar�y. By�y masywne, z d�ugimi
czarnymi i rudymi w�osami, zebranymi w kity na plecach. Cz�� z nich mia�a na
sobie stalowe p�pancerze, wszyscy byli uzbrojeni co najmniej w ci�k�, wygi�t�
szabl�. Ale wida� te� by�o topory z podw�jn� siekier� i ko�czany z kr�tkimi,
wygi�tymi �ukami. W cieniu drzew sta�y konie pot�nej budowy, lecz niewiele
wi�ksze od kuc�w. By� te� tam drewniany w�z za�adowany skrzyniami. Obok sta�
prymitywnie wygl�daj�cy, mimo ozdobnych fr�dzli, namiot ze sp�owia�ego p��tna,
przypominaj�cy proste india�skie tipi. Na �rodku polany, otoczone rzecznymi
kamieniami p�on�o ogniska, a nad nim pieczono jakie� zwierze. Drugie, nie�ywe
le�a�o obok. Dawid rozpozna� kszta�t jelonka z nadmorskiej skarpy. Zawieszona na
grubej ga��zi drzewa na skraju obozowiska wisia�a drewniana klatka. Dawid my�la�
przez chwil�, �e to rodzaj spi�arni. Potem zobaczy� w niej ch�opca. Wi�zie� na
pewno nie pochodzi� z lasu kar��w. Mia� na sobie zabrudzone sportowe buty,
podrapane kolana schowne by�y w kr�tkich, poszarpanych spodenkach. Na koszulce z
kr�tkim r�kawem, z pod �lad�w b�ota wygl�da�a��ta twarz Burta Simpsona. Nie
by�o w�tpliwo�ci. To musia� by� zaginiony dzieciak.
Dawid na prawd� si� ba�. Widok ma�ych, umi�nionych facet�w, chodz�cych z
archaiczan� broni� w r�ku, gadaj�cych nigdy nie s�yszanym przez niego j�zykiem i
trzymaj�cych w klatce cz�owieka jednoznacznie m�wi�, �e trafi� w miejsce, gdzie
rz�dzi si�a, a jego poj�cie prawa mo�e by� abstrakcj�. To znaczy, �e je�li kto�
go znajdzie, to przy du�ym szcz�ciu wyl�duje w klatce. Je�li b�dzie mia� pecha,
kto wie czy nie sko�czy na ro�nie. To r�wnie� oznacza, �e absolutnie nikt nie
pomo�e ch�opcu. Przecie� nie uda mu si� tu sprowadzi� �adnej policji, czy
wojska. Zanim opowie komukolwiek o wszystkim, wpakuj� go w kaftan
bezpiecze�stwa. Je�li uda�oby mu si� przekona� rodzic�w ch�opca i z pomoc� ich
pieni�dzy, prywatnie zwerbowa� jakich� ochroniarzy, to i tak nie wiadomo jak
d�ugo to potrwa, i jak d�ugo b�d� tu obozowa� kar�y. Desperacko szukaj�c
rozwi�zania pomy�la� nawet o sobie, ale zaraz odrzuci� ten pomys� jako
idiotycznie �mieszny. Zreszt� nie mia� nawet scyzoryka, �eby u�y� go jak broni.
Powolutku, ostro�nie wycofa� si� z pod krzaka i cicho wszed� g��biej w las, a
potem dotar� a� za zakr�t rzeki. Im d�u�ej my�la� o tej sytuacji, tym bardziej
miota�y nim sprzeczne uczucia. Z jednej strony m�g� by� ostatni� szns� dla
ch�opca, z drugiej nie mia� poj�cia o uwalnianiu zak�adnik�w. W ko�cu, z pewnym
fatalizmem zdecydowa�. Przecie� by� cz�owiekiem.
Noc� kar�y wystawi�y pod klatk� stra�nika. Cz�� zasn�a w namiocie, cz��
pod wozem. Dw�ch drzema�o po obu stronach ogniska. Noc by�a ch�odna, bezwietrzna
i roz�wietlana gwiazdami. Dawid d�ugo czeka� a� do pierwszej zmiany warty. Wtedy
zszed� z drzewa na kt�re wspi�� si� wczesnym zmierzchem. Ukryty w jego ga��ziach
obserwowa� z g�ry ob�z. Raz tylko prze�y� chwil� grozy, gdy jeden z kar��w
wybra� sobie to miejsce na za�atwienie wieczornych potrzeb. Dawid modli� si�,
�eby kurdupel nie spojrza� w g�r�. I uda�o si�, nikt go nie zauwa�y�. Teraz
kuca� w zaro�lach na skraju polany i obserwowa� stra�nika pod klatk�. Ten przez
jaki� czas spacerowa� pod drzewem, wreszcie zm�czony opar� si� plecami o pie�.
Dawid odczeka� moment i zacz�� rzuca� kamykami z brzegu rzeki w krzaki
zacienione przez pe�gaj�ce ognisko pniem drzewa. Stra�nik najpierw spojrza� w
tamt� stron�, potem leniwie ruszy� w kierunku d�wi�k�w. Kiedy by� ju� w cieniu i
min�� ukrytego Dawida, ten d�ugim, p�ynnym krokiem wyszed� z zaro�li bior�c
zamach kijem. Stra�nik us�ysza� go, zdo�a� odwr�ci� si� do po�owy, kiedy
rozp�dzony kawa�ek drewna z cichym odg�osem wszed� mu pod szcz�k� mia�d��c
krta�. Uderzenie by�o tak silne, �e karze� nie zd��y� chwyci� si� za szyj�, a
ju� le�a� na trawie. Dawid b�yskawicznie usiad� mu na piersi i zrozpaczony
pr�bowa� zas�oni� mu usta r�kami, �eby biedak nie wyda� �adnego d�wi�ku.
Planowa� og�uszy� go uderzeniem w g�ow�, ale nie trafi� i teraz wszystko
wydawa�o si� stracone. Karze� szarpa� si� pod nim w milczeniu z wytrzeszczonymi
oczami, raptem znieruchomia�. Dawid, kt�ry prawie przykrywa� go sob�,
zdezorientowany patrzy� mu z bliska w twarz. Kiedy zobaczy� jego zeszklone oczy
z dreszczem zsun�� si� w traw�. Karze� nie �y�. "Jezu ! Zabi�em go ! Wsadz�
mnie za to na do�ywocie !" - pomy�la� spanikowany. "Zaraz, co ja bredz�? Zabij�
mnie na miejscu, kiedy zobacz� co zrobi�em z ich kumplem. I po co si� ma�y
durniu odwraca�e�? Czy nikt nie s�ysza�?" Spojrza� w kierunku reszty obozu, ale
nic si� tam nie dzia�o. "Trzeba si� spieszy�, trzeba dalej robi� tak, jak
wymy�li�em."
Podczo�ga� si� pod pie� drzewa i wsta� obok klatki. Jej pod�og� mia� na
wysoko�ci ramion. W �rodku spa� skulony ch�opiec. Dawid wsun�� przez drewniane
pr�ty r�k� i po�o�y� j� na ustach dziecka. Ch�opiec obudzi� si�, szarpn��, ale
przytrzymany nie wyda� �adnego d�wi�ku. Spojrza� przera�ony na Dawida, a on
u�miechn�� si� �agodnie i po�o�y� na swoich ustach palec drugiej d�oni mrugaj�c
porozumiewawczo okiem. Po chwili ch�opiec zrozumia� i pr�bowa� kiwn�� g�ow�.
Dawid powoli zdj�� d�o� z jego ust. Ch�opiec patrzy� na niego wytrzeszczonymi
oczami, ale milcza�. Dawidowi, kt�ry wci�� u�miecha� si� i gestem nakazywa�
cisz�, ul�y�o. Ogromnie ba� si� reakcji ch�opca, czy nie zacznie krzycze�
niszcz�c szans� ucieczki. Teraz Dawid przyjrza� si� klatce.
Wszystkie drewniane pr�ty ��czone by�y grubym sznurem i ze sznura by�y
zawiasy, ale zamkni�ciem by�a toporna �elazna k��dka. D�o�mi da� ch�opcu zna�,
�eby cicho na niego czeka�, a sam podczo�ga� si� z powrotem do martwego kar�a.
Powoli wyj�� z pochwy jego szabl� i wr�ci� do klatki. Zacz�� delikatnie
przecina� sznury zawias�w. Szabla by�a ostra jak brzytwa, ale ci�cie sz�o
powoli, bo Dawid ba� si�, �e przy silniejszym nacisku ostrza powr�z zacznie
skrzypie�, albo klatka si� rozko�ysze. Wreszcie uda�o si�, ostro�nie otworzy�
drzwczki i zawiesi� je na k��dce. Wbi� niepotrzebn� szabl� w ziemi�, wsun�� do
klatki r�ce i wyci�gn�� z niej ch�opca. Nie puszczaj�c milcz�cego dziecka
wycofa� si� na skraj polany i powoli, �eby nie naha�asowa� zanurzy� si� w
wysokich krzakach. Kiedy by� po drugiej stronie przyspieszy� kroku. W ci�g�ym
milczeniu, z ch�opcem na r�kach zatoczy� w lesie �uk a� do miejsca, z kt�rego w
dzie� zobaczy� dym ogniska. Tutaj postawi� ch�opca na trawie i przykl�kn�� przed
nim.
- Cze��. Jestem Dawid. A ty?
- Ada�. - ch�opiec mia� wystraszony g�os.
- Nie b�j si�. Uciekniemy do twoich rodzic�w, do domu.
- Nie znam drogi, zab��dzi�em. - ch�opiec by� bliski p�aczu
Dawid pog�aska� go po g�owie, a po chwili mocno przytuli�.
- Nie martw si�. Wiem jak trafi� do sza�asu. W�a�nie tak tu wszed�e�,
prawda?
- Goni�em wiewi�rk�, ona przebieg�a dziur� mi�dzy ga��ziami, a ja chcia�em
za ni� i wtedy oni mnie z�apali nad rzek�, i w�o�yli do klatki, i ... - ch�opiez
zacz�� p�aka�.
Dawid przestraszy� si�, �e ich us�ysz�. Wzi�� ch�opca na r�ce i ruszy�
szybko w g�r� rzeki.
- Ja te� wszed�em tu przez sza�as, wiesz? - stara� si� zdyszanym szeptem
uspokoi� dziecko - I te� widzia�em twoj� wiewi�rk�. A potem podkrad�em si� do
ich obozu i zobaczy�em ciebie, i pomy�la�em, �e musz� ci pom�c. A ty by�e�
ogromnie dzielny, �e nie krzycza�e�, kiedy by�em przy klatce. Ile masz lat?
- Osiem. Naprawd� by�em dzielny?
- Tak ma�y, a teraz przytul si�, musimy jak najszybciej wr�ci� do naszego
lasu.
Po mini�ciu drugiego zakr�tu rzeki od obozu, Dawid postawi� ch�opca na ziemi
i dalej ci�gn�� go za r�k�. Obaj dyszeli ze zm�czenia, ale starali si� nie
zwalnia� kroku. Kiedy mijali trzeci zakr�t us�yszeli w ciszy nocy jaki� szelest.
Spanikowany Dawid odwr�ci� si� za siebie, ale nikogo nie zobaczy�. Za chwil�
s�ycha� ju� by�o wyra�nie, ci�ki tupot. Ale nie za nimi, a po drugiej stronie
rzeki. Obaj przestraszeni, lecz wci�� nie przerywaj�c szybkiego marszu, zacz�li
w �wietle gwiazd spogl�da� na drugi brzeg. Ada� zobaczy� go pierwszy. R�wnolegle
do nich, pod mrocznymi drzewami po drugiej stronie wody bieg� pies. Robi� to w
milczeniu i nie spuszcza� z nich wzroku. Nie by� du�y, si�ga� najwy�ej do kolan.
Wydawa� si� ruchom�, szar� plam�. Dawid rozpozna� go. Widzia� zdj�cia takiego
psa, je�li to w og�le by� pies, w gazecie. Przypomnia� sobie artyku� o prawie
zagryzionych ludziach. Zacz�� kalkulowa�, czy to zwierze da rad� przeskoczy�
rzek�. Co b�dzie, je�eli to zrobi? Nie maj� nawet kija, kt�rym zabi� kar�a,
zostawi� go przy klatce �eby nie przeszkadza� w ucieczce. Tak si� tym
zdenerwowa�, �e pomyli�a mu si� liczba zakr�t�w. Nie wiedzia�, czy min�li ju�
pi�ty, czy sz�sty. Nie wiedzia�, czy patrze� na biegn�cego psa, czy wypatrywa�
ga��zi wbitych na brzegu rzeki. Ada� by� co raz bardziej zm�czony, co raz
bardziej ci�gn�� w ty� r�k� Dawida.
- Ju� nie mog� - wykrztusi� ch�opiec
- Jeszcze troszeczk�. Odpoczniemy zaraz za tym zakr�tem.
Dotruchtali tam i stan�li g�o�no oddychaj�c. Ch�opiec usiad� na trawie.
Le�ny pies te� stan��, a potem zacz�� kr�ci� si� po brzegu wchodz�c �apami do
wody. Nie wydawa� z siebie �adnych warkni��.
- Boj� si� go. - Ada� zal�kniony patrzy� na psa. - Czy skoczy do nas?
- Nie wiem, to chyba za daleko. Dlaczego nie chce przep�yn��?
- Mo�e nie umie?
- Raczej boi si� czego� w wodzie. Mo�e jakich� drapie�nych ryb?
- Widzia�em, �e kar�y te� nie wchodzi�y do wody. Czy daleko jeszcze?
- Nie wiem, pomyli�em liczb� zakr�t�w rzeki. Musimy szuka� ga��zi wbitych na
brzegu.
- Takich, jak tamte? - ch�opiec wskaza� r�k� na ledwo widoczne z odleg�o�ci,
jakby kije r�sn�ce nad wod�.
- Chyba tak. Chod�, to ju� blisko.
Kiedy ruszyli, pies zn�w zacz�� i�� r�wno z nimi. Przy ga��ziach, kt�re bez
wi�kszego trudu da�o si� wyci�ga� z ziemi, bo rzeczywi�cie by�y zostawionym
znakiem, Dawid odwr�ci� si� plecami do rzeki i ruszy� do lasu macaj�c nog�
ziemie. Znalaz� w ten spos�b tr�jk�t z kamieni. Kaza� stan�� w tym miejscu
ch�opcu, a sam wr�ci� do ga��zi. Wyrwa� je wszystkie i zadepta� miejsce wbicia,
potem poprzerzuca� je na drugi brzeg rzeki. Nie chcia� zostawia� tu rzadnych, a�
tak wyra�nych �lad�w dla kar��w. Pies za wod� nie uciek� przed ga��ziami, stoj�c
na sztywnych nogach ci�gle im si� przygl�da�. Dawid wzi�� Adasia za r�k� i
staraj�c si� i�� ci�gle prosto wszed� mi�dzy drzewa i paprocie. Kiedy przeszli
tak par� metr�w us�yszeli raptem g�o�ny plusk wody. Najwyra�niej pies pr�bowa�
jednak dosta� si� na drugi brzeg. Obaj spojrzeli na siebie z napi�ciem i ju�
chcieli ucieka�, gdy dobieg� ich niesamowity skowyt zwierz�cia. Co� zadawa�o mu
okropny b�l. S�yszeli plusk wody, jakby z gwa�townej szamotaniny i za chwil�
wszystko ucich�o. Dawid z ch�opcem ci�gle stali nieruchomo patrz�c w kierunku
rzeki, ale �adne zaro�la z tamtej strony nie porusza�y si�, nie s�yszeli �danych
d�wi�k�w.
- Chyba mu si� nie uda�o, wi�c jednak by�o co� w wodzie. - wyszepta� Dawid.
Odwr�ci� si� i dalej poci�gn�� ch�opca za sob�. Wkr�tce drzewa si�
prze�edzi�y i weszli na pag�rkowat� polank�. Dawid posadzi� sobie Adasia na
barkach, a ch�opiec z wysoko�ci zobaczy� kawa�ek sza�asu. Podbiegli tam i
kucn�li przed wej�ciem. Dawid pierwszy wszed� do �rodka. Podobnie ostro�nie jak
za pierwszym razem, w�o�y� najpierw w rozsuni�te ga��zie r�k� i cofn�� j� z
powrotem. Nic si� nie sta�o. Wtedy powoli zacz�� przechodzi� na drug� stron�.
Kiedy by� w po�owie poczu� ciep�� noc i zapach morza. Na pewno wracali w dobre
miejsce. Jak ju� by� na drugiej stronie, wyci�gn�� r�ce i pom�g� przez dziur�
przej�� ch�opcu.
Wyszli z sza�asu na znajom�, ma��, trawiast� nieck�. Dawid zacz�� rozwala�
sza�as. Wyci�ga� z ziemi ga��zie bocznych �cian i rozrzuca� jak najdalej.
Ch�opiec patrzy� na to w milczeniu. Wreszcie kiedy zosta�y ju� tylko dwa
wide�kowato zako�czone kije, wbite g��boko w ziemie zapyta�:
- Dlaczego pan go zniszczy�? �eby nie gonili nas a� tutaj?
- Te�. Ale r�wnie�, �eby �adne zwierze wi�cej tu nie wesz�o, jak poprzednio
zrobi� to taki sam szary pies. I �eby nikt nie wszed� na tamt� stron�.
- Dlaczego?
- To inny �wiat. Nie nasz. Nie wiadomo co by si� mog�o sta�. Nie wiadomo
jakie by�yby ofiary. Lepiej nie zna� drogi na drug� stron�.
- A co teraz ze mn�? Czy p�jdziemy ju� do mojej babci? Jestem g�odny. I chc�
pi�.
- Poczekaj, chyba najpierw musimy pogada� o paru rzeczach. Idziemy do mnie,
tam co� zjemy i wymy�limy co dalej. O.K?
Ch�opca znaleziono nast�pnego dnia, �pi�cego w lesie na skarpie przy
piaszczystej drodze, ko�o nowej dzielnicy na wzg�rzu. Ada� twierdzi�, �e kiedy
pobieg� do lasu, to chcia� potem zobaczy� co jest dalej na skarpie, potkn�� si�,
sturla� gdzie� w d�, a potem ju� nic nie pami�ta. �ni�o mu si� tylko, �e
chodzi� po jakim� lesie. Na t� histori� um�wi� si� z Dawidem. Ch�opca zbadano i
og�oszono, �e jest zdrowy, tyle �e posiniaczony, brudny i wyg�odzony, co mog�oby
potwierdza� jego opowie��. Od uderze� i ze strachu m�g� dosta� szoku i b��ka�
si� pewnie p�przytomny po lesie. Ze wzgl�d�w bezpiecze�stwa zabroniono dzieciom
bez opieki doros�ych wchodzi� do lasu. Zreszt� dzieci nie chcia�y ju� si� tam
bawi�, bo kto� zniszczy� ich sza�as. Dawid dowiedzia� si�, �e to nie one go
zbudowa�y, �e by� ju� w lesie. Dzieci do�o�y�y tylko kilka ga��zi na zewn�trz i
wrzuci�y do �rodka zerwan� traw�. Kiedy to robi�y, cieszy�y si�. �e b�d� mog�y
bawi� si� w Indian, albo w rycerzy w zamku, albo w Robin Hooda. Wchodzi�y do
�rodka ile tylko si� ich zmie�ci�o i wymy�la�y, czym dzisiaj b�dzie sza�as i
gdzie z niego wyjd�. Na przyk�ad umawia�y si� powa�nie i uroczy�cie, �e to
statek kosmiczny, a one w�a�nie wyl�dowa�y na obcej planecie. Potem wybiega�y z
sza�asu i mi�dzy drzewami prze�ywa�y fantastyczne przygody. Dawid przypomnia�
sobie jak sam bawi� si� tak w dzieci�stwie. W znalezionym na wysypisku starym,
wielkim kufrze zrobi� sobie z innymi dzie�mi z podw�rka tajn� baz�, kt�ra zawsze
by�a dla nich czym� innym. Raz czo�giem na wojnie, a raz skarbcem pirat�w. Kiedy
bawi� si� tak ostatni raz, wyobra�ano sobie, �e to dom czarownika, kt�ry w�ada
r�nymi potworami. Noc� kufer sp�on��, nie wiadomo dlaczego.
O ca�ej sprawie rozpisywano si� przez cztery dni. Potem zainteresowanie
medi�w skupi�o si� na problemie fali w�ama� do mieszka�, kt�rych w�a�ciciele
wyjechali na wakacje. Zreszt� Adasia ju� nie by�o w mie�cie. Na drugi dzie� po
znalezieniu, rodzice wr�cili z nim do domu. Tymczasem Dawid sko�czy� sw�j obraz.
Pejza� wyszed� paskudnie. Nawet Maria zgodzi�a si�, �e lepiej radzi sobie z
rysunkiem kolorow� kredk�. Dawid odwiedzi� schronisko dla zwierz�t. Tam
dowiedzia� si�, �e szary pies, o kt�rego pyta, zosta� u�piony ze wzgl�du na
przejawian� ostr� agresj�. Na pla�y nikt ju� wi�cej nie widzia� niebieskawych
pelikan�w. Dawid przychodzi� teraz na polan� popo�udniami, ze szkicownikiem i
gar�ci� kredek. Rysowa� wiewi�rk� upychaj�c� pra�on� kukurydz� w kieszonce na
brzuchu.
Gdynia 1994-07-29