4062
Szczegóły |
Tytuł |
4062 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4062 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4062 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4062 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
MICHEL ZEVACO
B�AZEN KR�LEWSKI
3
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gda�sk 2000
4
ROZDZIA� I
KR�L
� Do nogi, Triboulet! � zawo�a� kr�l Franciszek I weso�o.
Stw�r pokraczny, garbaty, do kt�rego by�y zwr�cone te s�owa, drgn��; w jego oczach zapali�a
si� i natychmiast zgas�a iskierka nienawi�ci. Po chwili, u�miechaj�c si� szeroko, zbli�y�
si� do kr�la, udanie na�laduj�c w�ciek�e szczekanie brytana.
� No, b�a�nie, co znaczy to szczekanie? � zapyta� kr�l marszcz�c brwi.
� Zwr�ci�e� si� do mnie, najja�niejszy panie, jak do psa, odpowiadam wi�c w psim j�zyku
� odrzek� Triboulet zginaj�c si� w przesadnym uk�onie.
Kilku dworzan obecnych przy tej scenie wybuch�o �miechem.
� Pod st�, Triboulet! � zawo�a� jeden z nich. � Pies le�y pod sto�em.
� Lecz czasem i gryzie, panie de La Ch�taigneraie. Na przyk�ad Jarnac, kt�ry, jako �e nie
ma k��w, musn�� ci� bole�nie r�k� po policzku.
� Bezczelny n�dzniku! � krzykn�� w�ciekle de La Ch�taigneraie, bledn�c z gniewu.
� Zgoda, moi panowie! � nakaza� kr�l �miej�c si�. � Mo�ci b�a�nie, powiedz mi tylko bez
�adnych wykr�t�w, jak ci si� dzi� podobam?
Stoj�c przed olbrzymim zwierciad�em ofiarowanym mu przez Republik� Weneck�, kr�l
Franciszek spogl�da� na siebie z zachwytem. Tymczasem dwaj s�udzy ko�czyli po�pieszenie
nak�ada� mu czarny aksamitny beret z bia�ymi pi�rami, jedwabny poziomkowy kaftan i na
ko�cu futrzany p�aszcz.
� Sire, jeste� pi�kny jak sam Febus! � odpar� Triboulet, a dzwoneczki jego b�aze�skiego
kaptura brz�kn�y d�wi�cznie.
� Dlaczego Febus? � zapyta� kr�l, zdumiony tym por�wnaniem.
� Poniewa� tw� g�ow�, kr�lu, jak g�ow� Febusa, otaczaj� promienie, z t� r�nic�, �e nie
s�oneczne, lecz z siwych w�os�w.
Triboulet cofn�� si�, potrz�saj�c kaduceuszem i chichocz�c ironicznie. T�um dworzan zaszemra�
oburzony tak� bezczelno�ci�, kr�l jednak �mia� si�, wi�c i oni zacz�li si� �mia�.
Monarcha wyprostowa� sw� wysok�, barczyst� posta� i zwr�ci� si� do jednego z dworzan:
� A ty, d'Ess�? Jak ci si� podobam?
� Nigdy jeszcze, najja�niejszy panie, nie widzia�em ci� tak rze�kim jak dzisiaj. M�odniejesz,
kr�lu, z dnia na dzie�!
� M�j ksi���! Ostro�nie! � zawo�a� z przesadn� powag� Triboulet. � Jeszcze wm�wisz
kr�lowi, �e wr�ci� do stanu niemowl�ctwa. Zdziecinnienie z czasem przyjdzie, to pewne, lecz
na razie kr�l liczy sobie zaledwie pi��dziesi�t wiosen!
� No, a co ty powiesz, Sansac? � zapyta� zn�w kr�l.
� Wasza kr�lewska mo�� jest dla nas zawsze wzorem, elegancji...
� Tak � przerwa� b�azen � ale jednak �aden z was nie zrobi sobie garbu na brzuchu, aby lepiej
na�ladowa� elegancj� kr�la! Przynajmniej ja jestem lojalny � nosz� jego imitacj� na plecach!
Brz�kn�y g�o�no dzwonki, jakby akcentuj�c z�o�liw� uwag� Tribouleta. Dworzanie spojrzeli
na niego z niech�tn� wzgard�, na co ten odpowiedzia� pociesznymi minami, kr�l za�
zacz�� si� �mia� ha�a�liwie.
5
� Sire! � zawo�a� zdenerwowany La Ch�taigneraie. � Mo�e raczysz nam wyt�umaczy�, jaki
jest pow�d twej dzisiejszej weso�o�ci?
� Przeb�g! � wtr�ci� si� znowu Triboulet. � Kr�l zapewne rozmy�la o pokoju, kt�ry mu narzuci�
jego cesarski kuzynek! Straci tylko Flandri� i Aragoni�, ksi�stwa d'Artois i Mediolanu.
Nie ma powodu do �ez.
� B�a�nie!
� �le m�wi�, panie? Myl� si�? A mo�e kr�l marzy o rzeziach urz�dzanych ku chwale Ko�cio�a
�wi�tego. Ca�a Prowansja zatopiona we krwi. Ja r�wnie� ciesz� si� niezmiernie...
� Milcz! � zagrzmia� kr�l bledn�c na wspomnienie tamtych okrucie�stw.
Opanowa� jednak szybko wzburzenie i zwr�ci� si� do dworzan:
� Dzi� wiecz�r czeka nas wielka wyprawa! Panowie! Mam pi��dziesi�t lat! Niekt�rzy powiadaj�,
�e zaczynam si� starze�. No c�, zobaczymy! Po bitwie pod Marignan m�wiono:
�Dzielny jak Franciszek!� Chc�, aby r�wnie� m�wiono: �M�ody jak Franciszek!�, �Zalotny
jak Franciszek!� Na Madonn�, radujmy si�, moi przyjaciele, bo �ycie takie s�odkie, a kobiety
we Francji takie pi�kne!
� Brawo, sire! Niech �yje mi�o��!
� Wasza kr�lewska mo�� nie wygl�da nawet na trzydzie�ci lat!
� Na Boga, moi przyjaciele! Mi�o��! Boskie brzmienie wyrazu: kocham! Ach, gdyby�cie
wiedzieli, jaka ona jest pi�kna w ca�ym blasku swoich siedemnastu lat! Jej niewinno��, czysto��
spojrzenia w po��czeniu z tak wielk� urod� zapala w moich �y�ach morze ognistych
p�omieni.
To nag�e wyznanie kr�la wzbudzi�o w sercach dworak�w niepok�j. Milczeli przezornie.
Kim by�a owa m�oda dziewczyna, w kt�rej si� zakocha�? O kim m�wi� z takim uniesieniem?
Kr�l tymczasem spacerowa� w podnieceniu po okazale urz�dzonej komnacie, w kt�rej
przepych stylu gotyckiego ��czy� si� z wdzi�kiem i wspania�o�ci� renesansu. Oczy mu b�yszcza�y,
policzki okry�y si� rumie�cem. Odm�odnia� naprawd�.
W pewnej chwili znowu stan�� przed olbrzymim zwierciad�em. U�miechn�� si� do swego
odbicia i zawo�a�:
� Nie, nie mam pi��dziesi�ciu lat! Albo� kr�l si� starzeje? Jestem m�ody! M�wi o tym
gwa�towne bicie mego serca i mi�o��, kt�ra uderza mi do g�owy. Kocham i pragn� by� kochany!
� A je�eli ona nie zechce ci� pokocha�? � zapyta� Triboulet z ironicznym u�miechem, w
kt�rym d�wi�cza� g�uchy niepok�j.
� Pokocha mnie! Taka jest bowiem moja wola. Dzisiejszego wieczora o dziesi�tej... B�dziecie
przy mnie, moi przyjaciele? Dopomo�ecie mi?
� Oczywi�cie, sire! � wykrzykn�� d�Ess�. � Lecz co powie pi�kna pani Ferron, gdy si� dowie
o wszystkim?
� Magdalena Ferron? � powiedzia� kr�l ze zdziwieniem. � Och, Magdalena dawno mnie
nudzi. M�czy. Nie chc� jej wi�cej! Mi�o�� ta sta�a si� dla mnie prawdziw� niewol�, ci���c�
jak �elazne kajdany! � ci�gn�� ze wzrastaj�c� gwa�towno�ci�.
� To pi�kna kowalka! � wykrzykn�� Triboulet.
� Triboulecie, stworzy�e� kalambur bezcennej warto�ci! � zawo�a� kr�l �miej�c si� g�o�no.
� Musisz powt�rzy� go Marotowi, aby m�g� umie�ci� go w jednej ze swych ballad. �Pi�kna
Kowalka�. Wspania�e!
� Niepowtarzalne! � przytakn�li dworzanie.
� Marot us�yszy m�j kalambur � rzek� Triboulet � ale ty, najja�niejszy panie, podpiszesz
si� pod ballad�.
� M�j Triboulecie, czy we�miesz udzia� w naszej wieczornej wyprawie? � zapyta� Franciszek
I, udaj�c, �e nie us�ysza� jego aluzji do pope�nianych przez siebie plagiat�w literackich.
6
� Przeb�g, panie m�j! Niepodobna, by g�upstwo, pope�nione przez kr�la Francji, zosta�o
pochwalone przez jego b�azna � powiedzia� z przesadnym uk�onem Triboulet i oddali� si� w
stron� niszy okiennej.
Wp�ukryty spogl�da� przez oprawne w o��w szybki na pot�ne kontury nowo wznoszonej
budowli Luwru, ton�ce z wolna w mroku, i rozmy�la� o nowej mi�o�ci kr�la. �Powiedzia�, �e
dziewczyna ma siedemna�cie lat, �e jest uosobieniem niewinno�ci... Kt� to taki?� Na nerwowej
twarzy Tribouleta pojawi� si� wyraz niepokoju i l�ku. Wida� by�o, �e nachodz� go
jakie� straszne wizje.
� Co do Magdaleny Ferron � wr�ci� do tematu kr�l � to przygotowa�em jej tak� niespodziank�,
po kt�rej ju� nigdy nie b�dzie mog�a z�apa� mnie w swoje sieci.
C� to za niespodzianka? � zapyta� Sansac.
W tej chwili drzwi do komnaty kr�lewskiej otworzy�y si� i stan�� w nich trupioblady m�czyzna
ubrany w czarny str�j.
� A oto i hrabia de Monclar � powiedzia� w�a�ciwym sobie weso�o � szyderczym tonem
Triboulet wysuwaj�c si� nieco w stron� przyby�ego. � Oto wielki wo�ny s�dowy, wielki prefekt
Pary�a, gro�ny dow�dca stra�y miejskiej, nieub�agany w swej surowo�ci szef policji,
jednym s�owem � cz�owiek budz�cy l�k w mo�nych panach, z�odziejach, kpiarzach, warcho�ach
i innych �otrzykach.
Hrabia de Monclar zbli�y� si� do kr�la i z�o�y� przed nim uk�on.
� O co chodzi? � zapyta� Franciszek I.
� Sire, przychodz� dor�czy� ci list� os�b prosz�cych o pos�uchanie. Wska� mi, kogo z nich
zechcesz przyj��. Na li�cie figuruje Stefan Dolet, drukarz.
� Nie �ycz� sobie udziela� mu audiencji � rzek� twardo kr�l. � Ponadto, hrabio, musisz
mie� baczenie na tego cz�owieka, kt�ry ma konszachty z nowo powsta�ymi sektami religijnymi,
zatruwaj�cymi umys�y mego ludu. Kt� nast�pny?
� Mistrz Franciszek Rabelais.
� Niech idzie do diab�a! l niech si� r�wnie� pilnuje! Nasza monarsza cierpliwo�� ma swoje
granice. Kto dalej?
� Czcigodny i powszechnie czczony ojciec Ignacy de Loyola. Przybywa z Prowansji.
Czo�o kr�lewskie zachmurzy�o si�.
� Wczoraj ten czcigodny ojciec by� ju� przeze mnie przyj�ty � rzek� p�g�osem.
� Przeb�g! � pisn�� Triboulet. � Po babskich kieckach nasz kr�l najbardziej kocha suknie
zakonne!
� Lista petent�w wyczerpana � powiedzia� hrabia de Monclar, ale...
� C� jeszcze?
� To, najja�niejszy panie, �e Dzielnica Cud�w staje si� niezno�n� plag�, d�um� zatruwaj�c�
Pary� tak, jak sekty heretyckie zatruwaj� ca�e pa�stwo. Ulica �w. Dionizego sta�a si� zmor�
Pary�a. Ulice Z�otych Ch�opc�w, Wolnych Mieszczan, tak�e Wielkiego i Ma�ego �ebractwa
s� przeludnione i zaczynaj� zalewa� dzielnice jeszcze zdrowe. Samowola rzezimieszk�w
przebra�a ju� wszelk� miar� i nale�y da� im dobr� nauczk�. Zw�aszcza dwaj spo�r�d nich
zas�uguj� na stryczek: niejaki Lanthenay i drugi, nosz�cy imi� Manfreda. Co mam z nimi zrobi�?
� Wtr�� ich do wi�zienia, a potem powie�!
Triboulet klasn�� w d�onie, po czym powiedzia� g�o�no:
� Chwa�a Bogu, Pary�owi nie zbywa na rozrywkach! Wczoraj mieli�my zaledwie pi�ciu
wisielc�w, a dzi� ju� o�miu.
Hrabia de Monclar sk�oni� si� z u�miechem pos�pnego zadowolenia na ustach i odwr�ci�
si� w stron� drzwi. Dworzanie w milczeniu rozst�pili si� przed t� czarn� postaci�, za kt�r� jak
cie� kroczy�a zawsze �mier�, tylko Triboulet zawo�a�:
� Pozdrowienia dla Archanio�a Szubienicy!
7
� Biedak Monclar � rzek� kr�l. � Chyba ju� od dwudziestu lat toczy zawzi�t� walk� z ca�ym
tym �wiatem �otr�w i z�odziei, kt�rzy, jak zapewnia, porwali mu, a mo�e i zamordowali
ma�ego synka. No, ale teraz, kiedy sprawy pa�stwowe s� za�atwione, zajmijmy si� osobistymi.
Zatem przed wieczorn� wypraw� chod�my do Magdaleny Ferron. Obiecuj� wam zabaw�,
moi panowie!
Franciszek I wraz z dworzanami opu�ci� pokoje kr�lewskie nuc�c jak�� ballad�.
8
ROZDZIA� II
KAT
�sma. Noc czarna jak atrament. Na dworze hula zimna pa�dziernikowa wichura.
Tu� przy murze otaczaj�cym Tuileries stoi ma�y samotny domek; jest to gniazdko, w kt�rym
przez d�ugi czas kryli swe mi�osne zapa�y kr�l i pi�kna pani Ferron. Okno pierwszego
pi�tra, s�abo o�wietlone, mruga dyskretnie, jak gwiazda na niebie. Wewn�trz domku atmosfera
rozkoszy mi�osnych, o czym �wiadczy jego umiej�tne i zbytkowne urz�dzenie i powietrze,
przesycone woni� podniecaj�cych perfum. Olbrzymie �o�e, podobne do wielkiego o�tarza,
zdaje si� oczekiwa� na now� ofiar� ku czci bogini mi�o�ci.
Kobieta siedz�ca na kolanach Franciszka I, a kt�rej pi�knych kszta�t�w nie os�ania� nawet
gazowy welon, otoczy�a ramionami szyj� kr�lewskiego kochanka i podaj�c mu swe usta,
szepta�a:
� Jeszcze jeden poca�unek, Franciszku...
Kobieta ta by�a m�oda i kr�lewsko pi�kna. Jej lekko zar�owione cia�o o harmonijnych liniach
przegi�te w niedba�ej pozie, gor�cy blask nami�tnych oczu, zmys�owo�� ka�dego ruchu,
wszystko to podnieca�o kr�la, przenosz�c go w krain� rozkosznych �nie�. To ju� nie
kobieta by�a przy jego boku! To nie pi�kna pani Ferron! To sama Wenus! To wspania�a w
swym bezwstydzie Afrodyta, cudna, jasnow�osa Afrodyta, kt�ra oczekuje pieszczot kochanka.
� Poca�uj mnie raz jeszcze, Franciszku!
Kr�l otoczy� ramionami jej smuk�� kibi�; twarz mu zblad�a, wzrok zm�tnia�, usta j�y be�kota�
wyrazy bez zwi�zku. W ko�cu porwa� j�, uni�s� i pad� wraz z ni� na olbrzymie �o�e.
Na dworze ukryty w cieniu m�czyzna wpatrywa� si� w o�wietlone okno. Nieruchomy,
nieczu�y na ch��d, zsinia�y na twarzy jakby zastyg�ej, m�czyzna ten otwiera� szeroko przekrwione
oczy, w kt�rych odbija�a si� szalej�ca w jego duszy rozpacz. Mamrota� gor�czkowo:
� Ok�amano mnie... To niemo�liwe! Magdalena jest niezdolna do fa�szu. Nie ma jej w tym
domu. Magdalena mnie kocha... jest mi wierna. Cz�owiek, kt�ry to powiedzia�, zwi�d� mnie
haniebnie. To niecny oszczerca! A jednak stoj� tu, nieszcz�sny, czatuj�c na ni�, p�acz�c, wyczekuj�c.
a� drzwi si� otworz�... Och! Jak ja cierpi�! Czy� mo�na cierpie� wi�cej? Piek�o!
Zdaje mi si�, �e g�owa p�knie mi z b�lu!
Tymczasem Franciszek I zbiera� si� do wyj�cia.
� Czy pr�dko wr�cisz, drogi Franciszku? � westchn�a m�oda kobieta.
� Nieba! Musia�bym nie mie� serca! Naturalnie, �e pr�dko, przysi�gam... �egnaj, moja
mi�a. Czy widzia�a� srebrn� szkatu�k�, kt�r� ci przynios�em?
� Co mnie to obchodzi, m�j kochany! Wracaj jak najpr�dzej! To jedynie jest wa�ne! Nic
wi�cej.
� Wr�c�, wr�c� niebawem! Szkatu�k� t� rze�bi� specjalnie dla ciebie Benvenuto Cellini.
� Och, panie, nic nie jest dla mnie wa�ne, gdybym mia�a ci� utraci�.
� W szkatu�ce jest sznur pere�, kt�ry �licznie si� uwydatni na twej alabastrowej szyi. �egnaj,
moja droga!
Ostatni u�cisk... ostatni poca�unek i kr�l Franciszek I opu�ci� gniazdko mi�o�ci. W progu
otwartych drzwi zatrzyma� si�, spojrza� na czarne jak smo�a niebo, wpatrzy� si� w mrok i do-
9
strzeg� czerniej�ce sylwetki dworzan czekaj�cych na niego. U�miechn�� si� i post�pi� w ich
stron�.
� A niespodzianka, sire? � zapyta� d�Ess�.
� Zobaczycie!
W tej chwili z mroku wynurzy� si� jaki� m�czyzna i podszed� do grupki dworzan. �Kt�ry
to z nich by� niecnym zdrajc�? Kt�ry ukrad� mi �on�? Kt�ry zniszczy� moje szcz�cie?� �
my�la� bez�adnie.
� Jeste� wa�� Ferron. Nieprawda�? � zapyta� kr�l z ironi�.
M�czyzna uczyni� wysi�ek, aby rozpozna� tego, czyj g�os smagn�� go szyderstwem. Zacisn��
r�ce, jakby chcia� go udusi�, potem podni�s� w g�r� pi�ci.
� A ty? � zgrzytn��. � A ty? Kto ty jeste�? Kto?
Nagle ramiona mu opad�y.
� Kr�l! Kr�l! � wybe�kota�, zmia�d�ony tym odkryciem.
W odpowiedzi us�ysza� �miech. Poczu�, �e wt�oczono mu do r�ki jaki� przedmiot. Sta�
przez chwil� odr�twia�y z przera�enia i rozpaczy. Gdy wreszcie wr�ci�a mu przytomno��,
ujrza� �e jest sam. Dworacy kr�lewscy znikli.
Kr�l ze swymi towarzyszami zatrzyma� si� tymczasem w pobli�u, chc�c si� przyjrze� dalszemu
ci�gowi tej historii.
� Jak si� wam podoba moja niespodzianka? � zapyta� dworak�w.
� Zdumiewaj�ca! Wspania�a! Mina Ferrona by�a cudowna!
� Ba! � za�mia� si� kr�l. � Pocieszy si�, ujrzawszy sznur pere�, kt�ry zostawi�em na g�rze.
Tymczasem zdradzony ma��onek spojrza� na przedmiot wsuni�ty mu do r�ki przez kr�la.
By� to klucz od domu, w kt�rym dokona� si� akt cudzo��stwa. To jeszcze jedna niespodzianka
zapowiedziana przez �Kr�la-Rycerza�. Z gard�a nieszcz�nika wydar� si� bolesny szloch.
Zagryz� wargi, aby powstrzyma� krzyk rosn�cy w piersi. Nagle czyja� r�ka dotkn�a jego
ramienia.
� Oto jestem, panie Ferron � us�ysza� szept. � Stawi�em si� na czas.
Ferron spojrza� os�upia�y.
� Kat! � zawo�a� pe�en okrutnej rado�ci.
� Tak, got�w do us�ug, m�j panie. Powiedzia�e� mi:
�Staw si� o �smej wiecz�r pod murami Tuileries; b�d� mia� dla ciebie robot�. Stawi�em
si�! Jestem got�w, panie!
Ferron otar� pot sp�ywaj�cy z czo�a, potem pochwyci� kata za r�k� i zapyta�:
� Czy jeste� zdecydowany uczyni� to, o co ci� swego czasu prosi�em? Nie zawahasz si�?
� Nie, poniewa� mi zap�acisz.
� Chodzi tu o kobiet�, s�yszysz?
� Ch�op czy baba, jeden diabe�, skoro pan zap�aci.
� Wszystko gotowe? Pow�z te�?
� Tak. Na rogu ulicy de la Tuileries.
� Dobrze! � szepn�� Ferron. � Nie k�amiesz? Nie boisz si�? Uczynisz to? � upewni� si�
jeszcze raz.
� O p� do dwunastej otworz� mi bram� �w. Dionizego, mam znajomego w�r�d stra�nik�w.
O p�nocy, baba czy dziad � klamka zapadnie!
Ferron wpad� do tajemniczego domku. Na pi�trze Magdalena Ferron ubiera�a si� powoli,
jakby od niechcenia. U�miecha�a si� od czasu do czasu, rozmy�laj�c o niedawnych wydarzeniach.
Zastanawia�a si� te�, co powie m�owi oczekuj�cemu na ni� w ich spokojnym domu,
jak si� wyt�umaczy z tak d�ugiej nieobecno�ci.
U�miecha�a si� nie czuj�c wyrzut�w sumienia, nie czuj�c l�ku. No, bo kocha�a! Kocha�a
szalenie, ca�� dusz�, ca�ym sercem. Ustami wilgotnymi jeszcze od poca�unk�w, spojrzeniem
pe�nym czu�o�ci u�miecha�a si� do swego odbicia w lustrze, przed kt�rym si� ubiera�a.
10
Nagle roze�miane, gor�ce usta zesztywnia�y, u�miech zamieni� si� w skurcz przera�enia.
Znieruchomia�a, straci�a mow�. Jej oczy rozszerzone l�kiem, wpatrywa�y si� uporczywie w
odbit� w lustrze posta� bladego jak widmo m�czyzny, kt�ry sta� w progu. To by� jej ma��onek!
To de Ferron!
Najwy�szym wysi�kiem woli zachowa�a zimn� krew. Odwr�ci�a si� w tym samym momencie,
gdy Ferron przekroczy� pr�g i zamkn�� drzwi. On milcza�. Ona leciutko, prawie dr��cym
g�osem szepta�a bezmy�lnie:
� Jake� si� tu znalaz�?
Ferron chcia� odpowiedzie�, lecz niewyra�ne s�owa, jakie wydoby�y si� z jego ust, podobne
by�y raczej do charkotu, wi�c lekkim skinieniem r�ki wskaza� jej klucz, kt�ry mu wr�czy�
Franciszek I. Magdalena pozna�a ten klucz i straszliwa my�l przeszy�a jej m�zg: �Ferron wyszpiegowa�
kr�la! Ferron go zamordowa�!� Jej l�k przed m�em znik� w jednej chwili. Przyskoczy�a
do niego, porwa�a za r�ce.
� Ten klucz! � krzykn�a. � Ten klucz! Jak go zdoby�e�?
Ferron zgad� jej my�li. Przyp�yw zazdro�ci zbudzi� w nim w�ciek�y gniew, w obliczu kt�rego
zblad�a nawet rozpacz. Jednym silnym ruchem otrz�sn�� si� z u�cisku r�k Magdaleny i
odtr�ci� j� od siebie. Upad�a na pod�og� tu� przy oknie, znowu wstrz�sana uczuciem strachu
przed tym m�czyzn�, kt�ry nast�puj�c na ni� z podniesionymi pi�ciami, wo�a�:
� Milcz, nieszcz�sna! Wiem o twojej ha�bie! Ten klucz... To on mi go wr�czy�! On, tw�j
kochanek! Kr�l!
Oszala�a ze strachu Magdalena otworzy�a okno i wychyli�a si� na dw�r:
� Franciszku! Najja�niejszy panie! Do mnie!
Szale�stwo! Niepodobna, by jej Franciszek m�g� by� do tego stopnia pod�y! Jej kr�l nie
omieszka po�pieszy� na jej rozpaczliwe wo�anie!
� Do mnie, Franciszku! � wzywa�a pomocy.
Tym razem kr�l odpowiedzia�. Dono�nym g�osem krzykn��:
� Zerwa�em moje okowy... �egnaj, luba! �egnaj moja �Pi�kna Kowalko!�
G�os kr�la, kt�ry zacz�� nuci� swoj� ulubion� ballad�, oddali� si�. Potem nie by�o ju� s�ycha�
nic wi�cej.
Magdalena skamienia�a ze zgrozy. Czu�a, �e traci zmys�y. Wszystko zapad�o si� w otch�a�
nico�ci. Wychyli�a si� przez okno i z bezgraniczn� odraz� wykrzykn�a:
� Kr�l Francji to nikczemnik! Nikczemnik i wiaro�omca!
Upad�a na wznak zemdlona. Ferron przez chwil� przygl�da� si� jej z gniewnym spokojem.
R�ce mu dr�a�y, usta r�wnie�, nawet g�owa chwia�a si�, wstrz�sana jakimi� dreszczami.
Wreszcie przysiad� tu� przy niej i, wspieraj�c podbr�dek na r�kach, pogr��y� si� w niemej
kontemplacji i rozpaczy. Czas wl�k� si�. Wszystko ucieka�o, umiera�o, jedynie b�l pozosta�
�ywy.
Bicie zegara zbudzi�o Ferrona z odr�twienia.
� Jedenasta! � zawo�a� jaki� g�os na dworze.
� To g�os kata � rozpozna� go Ferron i westchn�� g��boko.
Wsta�, potoczy� doko�a b��dnym spojrzeniem, na stole spostrzeg� srebrn� szkatu�k� cudownej
florenckiej roboty. Kr�lewski dar! Straszny u�miech wykrzywi� mu twarz. Porwa�
cacko, pochyli� si� nad Magdalen�, podni�s� j� i zszed� ze swym ci�arem na d�. Przed domkiem
czeka� pow�z.
Ferron wrzuci� do niego ci�gle jeszcze nieprzytomn� kobiet�, potem zwracaj�c si� do kata
poda� mu srebrne pude�eczko.
� Oto zap�ata! � rzek� pos�pnie, intonacj� g�osu podkre�laj�c podw�jne znaczenie tego wyrazu.
Kat porwa� szkatu�k�, przyjrza� si� jej i z radosnym pomrukiem kiwn�� g�ow�. Szybko zaj��
miejsce na ko�le, a Ferron wsiad� do powozu, nakazuj�c:
11
� Ulicami Pary�a co ko� wyskoczy!
�Co ko� wyskoczy, wo�nico! Co ko� wyskoczy, kacie!� � t�uk�o mu si� po g�owie podczas
tej piekielnej jazdy. Brz�k podk�w zbudzi� dono�ne echo w u�pionych ciemnych ulicach.
Wreszcie pow�z znalaz� si� przed Bram� �w. Dionizego, kt�ra otworzy�a si� na dany przez
wo�nic� znak.
Poza murami stolicy droga by�a znacznie gorsza, usiana wybojami, wi�c pow�z posuwa�
si� z trudem ale w ko�cu zbli�y� si� do ciemnego punktu majacz�cego w mroku nocy.
Magdalena, kt�ra tymczasem zbudzi�a si� z omdlenia, j�a si� rzuca�, b�aga� o lito�� i
przebaczenie.
� �aski! Dok�d mnie wieziesz?! �aski!
Hen w dali ciemny punkt rozszerza si�, uwypukla, zaczyna przybiera� wyra�niejszy
kszta�t. Pow�z zatrzyma� si�. Ferron wyskoczy� poci�gaj�c za sob� Magdalen�.
� �aski! Pomocy! Franciszku! Franciszku! � szlocha�a kobieta; l�k chwilowo zatar� w jej
sercu pami�� o nikczemnym post�pku kochanka.
� Tak! � warkn�� Ferron. � Wzywaj go! Gdzie� jest ten tw�j Franciszek? Gdzie jest �w
kawaler, kt�ry uprzedzi� mnie o zdradzie? Gdzie� jest ten ukochany, kt�ry ci� wyda� w r�ce
kata? Gdzie on jest? Cierpliwo�ci, Magdaleno! Odnajd� go, moja ��dza zemsty i rozpacz dopomog�
mi. A wtedy... Drzyjcie przede mn�! Ty p�jdziesz pierwsza, potem on!
Powiedziawszy to rzuci� j� w ramiona kata. Magdalena zacz�a rozgl�da� si� doko�a wzrokiem
b��dnym ze strachu i grozy. Nagle ujrza�a okropny obraz.
� Ojcze niebieski! � wybe�kota�a. � Gdzie ja jestem?
Tu� przed sob� zobaczy�a dziwny kszta�t murowanej budowli, jakie� na poz�r bez�adne
po��czenie muru, belek i powroz�w.
Krzyk �miertelnej grozy rozdar� cisz� nocy:
� Przeb�g! To szubienica na Montfaucon!
� Gdzie jest tw�j Franciszek? Gdzie jest tw�j kochanek? Co robi tw�j �Kr�l-Rycerz�?!
� �aski! Lito�ci! � j�cza�a nieszcz�sna pani Ferron.
12
ROZDZIA� III
B�AZEN
Oko�o dziesi�tej, gdy ju� ca�y Luwr pogr��y� si� we �nie, kr�l, siedz�c w swym gabinecie,
czeka� na przybycie trzech faworyt�w, o kt�rych zwyk� mawia�:
� D'Ess�, Sansac, La Ch�taigneraie i ja to godna czw�rka czystej krwi rycerzy.
W pokoju znajdowa� si� r�wnie� Triboulet. Przygrywa� na lutni, a Franciszek I, jeszcze
pe�en animuszu po pierwszej przygodzie, obmy�la� szczeg�y drugiej, spaceruj�c po pokoju w
radosnym wyczekiwaniu. Chwilami zatrzymywa� si� i szepta�:
� Hiletka! Ona nazywa si� Hiletka Chantelys! B�g mi �wiadkiem, pi�kne imi�! W sam raz
dla tak nadobnego dziewcz�cia.
Potem dodawa� ju� w my�li: �Ach! Kocham j� naprawd�! Nigdy jeszcze nie odczuwa�em
tak silnej ��dzy i nigdy w moim sercu nie zago�ci�o tak s�odkie i tak gor�ce uczucie�
� Oto trzy czwarte kr�la! � zawo�a� nagle Triboulet na widok wchodz�cych do komnaty
kr�lewskiej de'Ess�go, La Ch�taigneraie'a i Sansaca.
� Czy jeste�cie gotowi, moi panowie?
� Dla ciebie, sire, jeste�my zawsze gotowi do us�ug � rzek� Sansac.
� Lecz nie powiedzia�e� nam jeszcze, najja�niejszy panie, dok�d p�jdziemy � doda� La
Ch�taigneraie.
� Moi panowie, udamy si� do Trahoir, wiecie, gdzie to jest. Tu� przy ulicy �w. Dionizego.
Tam w�a�nie mieszka pi�kna ptaszyna, kt�r� mamy wyp�oszy� z gniazdka. Ptaszyna ta ma na
imi� Hiletka i ...
Franciszek I urwa�, gdy� w pokoju rozleg� si� okrzyk trwogi. Okaza�o si�, �e krzyk ten
wydar� si� z piersi Tribouleta.
� Co si� sta�o, panie b�a�nie? � zapyta� wynio�le Sansac.
� Nic, panowie, nic... Mniej ni� nic.... Upu�ci�em lutni�, a wzruszenie...
Triboulet zmieni� si� na twarzy, r�ce mu dr�a�y, ale po chwili zapanowa� nad sob� na tyle,
by zapyta� spokojnym g�osem:
� Co powiedzia�e�, najja�niejszy panie?
� Powiedzia�em, �e p�jdziemy do Trahoir � odpowiedzia� Franciszek I.
Triboulet wzdrygn�� si�.
� Do Trahoir? Wasza kr�lewska mo�� nie m�wi chyba tego na serio!
� Co to ma znaczy�, b�a�nie?
� Ale�, panie, przypomnij sobie tylko, co m�wi� pan de Monclar o zbuntowanych z�oczy�cach.
Trahoir znajduje si� w�a�nie w pobli�u Dzielnicy Cud�w. Nie, nie, sire! Nie pope�nisz
takiego szale�stwa!
� Postrada�e� zmys�y?
� Sire, zaczekaj do jutra. B�agam ci� o t� �ask�! Jutro prefekt wy�apie najniebezpieczniejszych
�otr�w. Jutro, sire... Nie dzi�!
� Triboulet oszala�, moi panowie. Nagle zachorowa� na ostro�no��.
� Tak, sire, jestem ostro�ny. Jestem tylko nieszcz�snym b�aznem, kt�rego jedyn� rado�ci�
jest mo�no�� wywo�ania czasem u�miechu kr�la. Przezorno�� moja zrodzi�a si� ze s�usznych
obaw przed niebezpiecze�stwem. Sire! Nie chod� dzi� do Trahoir!
13
� Niebezpiecze�stwo? Naj�wi�tsza Panno, to w�a�nie powi�ksza urok naszej wyprawy!
Chod�my, panowie! P�jd� z nami, Triboulecie!
Kr�l skierowa� si� ku drzwiom, ale Triboulet by� szybszy. Jednym skokiem znalaz� si�
przed nim.
� Sire! Sire! Racz mnie wys�ucha�... Pomy�l nad tym, co chcesz uczyni�. Siedemnastoletnia
dziewczyna! Wasza kr�lewska mo�� ulituje si� nad ni�! Sire! Masz przecie� damy dworu,
mieszczki. Ta biedna ma�a... Pos�uchaj, kr�lu, nie znam jej, lecz historia ta sprawia mi dziwn�
przykro��. Tyle wdzi�ku, m�odo�ci i niewinno�ci! Sam to powiedzia�e�. Och, sire! �aski dla
tego dziecka!
Wszyscy wybuchn�li �miechem.
� Triboulet, uosobienie cn�t ewangelicznych! � parskn�� kr�l ironicznym chichotem.
� Triboulet kaznodzieja!
� Triboulecie, kiedy zechcesz mnie wyspowiada�?
B�azen za�amywa� r�ce, a jego b�agalny wzrok by� utkwiony w kr�lu, kt�ry p�ka� ze �miechu.
� Sire, sire! � ci�gn�� dalej. � Kto zar�czy, czy to dziecko nie ma matki? Pomy�l o strasznej
rozpaczy...
� Uspok�j si�! � odpar� kr�l �miej�c si� serdecznie. � Ona nie ma matki!
� A wi�c mo�e ma ojca! � m�wi� dalej Triboulet dr��cym g�osem. � Och, sire! Jeste� te�
ojcem. Pomy�l o okrutnej �a�obie, jak� okry�oby si� twoje ojcowskie serce, gdyby...
� N�dzniku! � wrzasn�� kr�l bledn�c z w�ciek�o�ci. � O�mielasz si� czyni� podobn� aluzj�?!
Ci�ka r�ka monarchy spad�a na rami� b�azna, kt�ry upad� na kolana.
� Nie, nie, sire! � zawo�a� nieszcz�sny. � Daleki jestem od my�li przypisywania memu
kr�lowi tak niskich czyn�w, ale, o panie, a nu� to dziecko ma ojca? Albo mo�e z braku ojca
jaka� dobra dusza przygarn�a j�? Wyobra� sobie, panie, �e kto� pozbawiony na zawsze rozkoszy
mi�o�ci i ogniska domowego, zwi�za� z ni� wszystkie nadzieje, ca�� tkliwo��, ca�e swe
�ycie! Pomy�l tylko, kr�lu, jak ten cz�owiek b�dzie cierpia�. Pomy�l, �e swym post�pkiem
zabijesz go, panie!
� Dosy� tego, b�a�nie! Chod�my, panowie!
� Sire, czo�gam si� u twoich st�p!
� Na mi�y B�g, dasz ty mi raz spok�j?!
� Pies w�cieka si� czasem, sire!
Triboulet z trudem podni�s� si� z pod�ogi. By� przera�aj�co blady. Kr�l chcia� go usun�� z
drogi ruchem r�ki.
� Sire, zabij mnie, bo, dop�ki �yj�, nie p�jdziesz do Trahoir � odezwa� si� z determinacj�
b�azen.
� Sansac, przywo�aj mi kapitana stra�y!
Dworak podskoczy� spe�ni� rozkaz kr�lewski i po chwili w sali ukaza� si� kapitan w towarzystwie
dw�ch halabardnik�w.
� Bervieux, aresztuj mego b�azna � rozkaza� zimnym g�osem kr�l.
� Sire! � szlocha� Triboulet. � Sire, wtr�� mnie do lochu, lecz wys�uchaj przedtem, ulituj
si�! Powiem ci... dowiesz si�...
Bervieux da� znak. W jednej chwili b�azna porwano i powleczono do wi�zienia. Nie up�yn�y
dwie minuty, a siedzia� ju� w jednej z cel wi�ziennych Luwru. Przez pewien czas by� jak
odr�twia�y, potem nagle zacz�� kr��y� po celi, wydaj�c bolesne westchnienia. W pewnym
momencie podskoczy� do okienka i zacz�� gwa�townie potrz�sa� �elaznymi kratami, wreszcie
gry�� je. W ko�cu pad� jak d�ugi na ziemi�, rozbijaj�c sobie czo�o do krwi. Wybuchn�� p�aczem.
Le�a� tak, na przemian szlocha�, modli� si� i b�aga� o lito��.
14
Kapitan Bervieux, kt�ry, zdumiony rozkazem aresztowania Tribouleta, opowiada� p�niej
porucznikowi Montgomery, �e nigdy jeszcze nie s�ysza� tak bolesnych skarg i �e musia�
odej�� od drzwi, aby nie wybuchn�� p�aczem.
� Bez lito�ci! � mrucza� Triboulet wpijaj�c paznokcie w ziemi�. � Ten kr�l jest bez lito�ci.
Czy� mog�em mu powiedzie�? Drwi�by ze mnie... O, moja Hiletko! O, m�j aniele czysto�ci i
cnoty! Albo� mog�em mu powiedzie�, �e jeste� dla mnie wszystkim? �e los nas z��czy� na
wieki od chwili, kiedy jako biedne, opuszczone dziecko spotka�em ci� na swej drodze, ja,
b�azen, pies na �a�cuchu szczekaj�cy na ca�y �wiat? Od owej szcz�liwej chwili, kiedy tw�j
niewinny wzrok sta� si� dla mnie promieniem nadziei rozwidniaj�cym piekielny mrok mego
�ycia... Moja c�rko! Zapewniam ci�, sire, �e sta�a mi si� c�rk�. Jest mym dzieckiem, dzieckiem
tego, kt�ry nie ma ani ojca, ani matki, ani kochanki, ani potomstwa, ani nikogo innego
jak �wiat d�ugi i szeroki! Zwr�� mi moj� c�rk�! Lito�ci, sire! Och, przekl�ty! Pot�piony!
Z nastaniem dnia otworzono drzwi celi i znaleziono w niej Tribouleta le��cego bez przytomno�ci
na ziemi.
15
ROZDZIA� IV
NIKCZEMNIK
Kr�l Franciszek I wraz ze swym orszakiem �pieszy� w kierunku Trahoir. Nie my�la� ju�
wcale o b�agalnych pro�bach swego b�azna. Kroczy� szybko naprz�d, nie m�wi�c ani s�owa,
u�miechaj�c si� tylko do swych rozkosznych marze�. Jego towarzysze milczeli r�wnie�, nie
chc�c mu przeszkadza�.
Gdy weszli na ulic� �w. Dionizego wymin�a ich jaka� kobieta w �achmanach. Pomimo
mrozu sz�a w rozche�stanej na piersiach sukni i z go�� g�ow�. Nie zwracaj�c na nich �adnej
uwagi, wo�a�a ostrym, przera�liwym g�osem:
� Franciszku! Franciszku! Co� zrobi� z nasz� c�rk�? Co zrobi�e� z c�rk�?
Kr�l zatrzyma� si� blady i dr��cy. Odruchowo zas�oni� twarz brzegiem p�aszcza, jak gdyby
obawiaj�c si�, �e ta �ebraczka go dostrze�e.
� Och! Ten g�os! � szepn�� przera�ony. � Gdzie ja s�ysza�em ten g�os?
Kobieta posz�a dalej, kieruj�c si� w stron� bramy �w. Dionizego, ale jeszcze z daleka p�yn�o
do nich jej wo�anie:
� Franciszku! Franciszku! Gdzie jest nasza c�rka?
� To nic nie jest, sire � odezwa� si� La Ch�taigneraie. � Jaka� wariatka, i tyle. Znaj� j�
wszyscy w tej dzielnicy. Zaczepia ka�dego przechodnia, zapytuj�c o c�rk�. Ma na imi� Margentyna.
� Margentyna! � powt�rzy� g�ucho kr�l.
� Tak, sire. Szalona Margentyna albo inaczej Jasnow�osa Margentyna.
� A wi�c to jednak ona � szepta� kr�l. � Margentyna... Jak�e inna ni� tamta dziewczyna,
kt�r� zna�em przed laty.
Pogr��y� si� na chwil� w gorzkich wspomnieniach. Czo�o jego zas�pi�o si�. Potem potrz�saj�c
g�ow� zawo�a� gwa�townie:
� Chod�my, moi panowie!
Po kilku minutach szli ju� ulic� de la Croix � do Trahoir, a� wreszcie zatrzymali si� przed
domkiem z dziwacznie spiczastym dachem. Domek by� otoczony ogr�dkiem.
� To tu! � rzek� kr�l.
Jego wzrok przywar� do okna, z kt�rego p�yn�o md�e �wiat�o.
Franciszek I d�ugo si� nie namy�la�.
� U��my plan dzia�ania � szepn�� przywo�uj�c swych towarzyszy.
W ma�ym pokoiku przy ogromnym kominie, na kt�rym dopala�y si� g�ownie, siedzia�a
przy ko�owrotku m�oda dziewczyna. Na wprost niej, wtulona w g��boki fotel, spa�a stara,
korpulentna kobieta. W pokoju sta� kufer, szafa, st� o rze�bionych nogach i kilka pi�knych
krzese�. W ca�ym domu panowa�a cisza, s�ycha� by�o jedynie furkot ko�owrotka i powolne
tykanie �ciennego zegara.
M�oda dziewczyna siedz�ca przy kominie w kr�gu �wiat�a woskowej pochodni by�a ubrana w
bia�e szaty. Mia�a cudowne z�ote w�osy, a ca�a jej posta� by�a jak gdyby uosobieniem czysto�ci.
Chwilami przestawa�a prz���. Wtedy jej wzrok �lizga� si� bezwiednie po przedmiotach,
zdradzaj�c, �e my�lami b��dzi gdzie� daleko. Czasem u�miecha�a si� lekko, a w pewnym
momencie powiedzia�a sama do siebie:
16
� Pani Marcela zapewnia mnie, �e on ma na imi� Manfred... Nigdy nie zapomn� tego
imienia.
Potem dalej snu�a swoje rozmy�lania: �Jaki ma �agodny i dumny wygl�d! Jego oczy obudzi�y
we mnie takie dziwne wzruszenie, jakiego nigdy jeszcze nie doznawa�am...�
Tymczasem stara kobieta obudzi�a si� i spojrzawszy na zegar, zawo�a�a z przestrachem:
� Ju� tak p�no? Ach, Hiletko, to bardzo �le.
� Nie chcia�am pani budzi�, Marcelo � odpar�a dziewczyna z u�miechem.
� Pr�dko do ��ka! Gdyby ojciec dowiedzia� si�, �e czuwasz jeszcze po zgaszeniu ogni,
mia�abym si� z pyszna.
� To prawda! Kochany ojczulek! � zawo�a�a Hiletka wcale nie przestraszona, ale grzecznie
wzi�a pochodni� i skierowa�a si� do drzwi swego pokoju.
� Chryste Jezu! � zawo�a�a nagle pani Marcela przestraszona. � Zupe�nie jakby kto� chodzi�
po ogrodzie.
� To wiatr rozwiewa suche li�cie... � zacz�a Hiletka, ale jej przerwano.
Oto drzwi pchni�te si�� rozwar�y si� gwa�townie i do pokoju wdar�o si� czterech m�czyzn.
Pani Marcela wyda�a przera�liwy okrzyk i upad�a zemdlona na fotel. Hiletka zblad�a,
nie straci�a jednak przytomno�ci; sta�a wyprostowana z pochodni� w r�ku.
� Widz�, �e maj� panowie przy boku szpady � rzek�a lekko dr��cym g�osem. � To wstyd,
�e szlachta wdziera si� do cudzego domu, jak nikczemni opryszkowie. Prosz� wyj��!
� M�j Bo�e! Jaka� ona pi�kna! � zawo�a� kr�l nabrzmia�ym nami�tno�ci� g�osem.
Potem zbli�y� si� do Hiletki i zdejmuj�c beret z g�owy, zwr�ci� si� do niej tymi s�owy;
� Pi�kna panno, pope�ni�em zbrodni� nie do darowania, �ci�gaj�c na siebie tw�j gniew!
Lecz przebaczysz mi, gdy si� dowiesz, jak gor�c� mi�o�� obudzi�a� w mym sercu i kim jest
ten, kt�ry ci� pokocha�.
� Panie! Panie! Prosz� wyj��! � zawo�a�a dr��c z oburzenia i przestrachu.
� Mam st�d wyj��? Dobrze, ale z tob�! Och, gdyby� wiedzia�a, jak ci� kocham! Jak m�ode
i gor�ce uczucie burzy krew w moich �y�ach! Chcesz bogactwa? Chcesz w�adzy? Chod�!
Chod� ze mn�! B�dziesz kr�low�!
� O, zgrozo! O, ha�bo! Na pomoc!
Kr�l, nie zwracaj�c uwagi na jej zachowanie, gwa�townie porwa� j� w ramiona. Dziewczyna
wyda�a okrzyk trwogi i zacz�a wydziera� si� z jego obj��, lecz napastnik by� silniejszy.
Po chwili unosi� ju� sw� zdobycz. Kilkoma susami przesadzi� ogr�d i wypad� na ulic�.
� Na pomoc! Ratunku! � krzycza�a Hiletka.
� Niech tylko kto o�mieli si� przyj�� ci z pomoc�! � warkn�� kr�l rozz�oszczony jej nie
s�abn�cym oporem.
� Hola! � rozleg� si� nagle m�ody g�os, silny i d�wi�czny. � Hola! Kim s� ci �otrzykowie z
piek�a rodem, kt�rzy wyciskaj� kobietom �zy z oczu? Tch�rze! Zaraz wyp�azuj� was ostrzem
mej szpady, aby da� wam nauczk�, jak nale�y traktowa� kobiety.
� Precz! � zawo�a� Sansac. � Precz, bo zginiesz!
� Wol� przyjrze� ci si� z bliska, n�dzniku! � odpar� m�czyzna. � Szpada przeciw szpadzie!
O nieba! I to maj� by� panowie szlachta! Rabusie kobiet, wybierajcie! Stryczek czy
k�od�, na kt�rej z�o�ycie wasze pod�e g�owy.
Tajemniczy obro�ca ukaza� si� nagle w md�ym �wietle padaj�cym z okna domku. By� to
m�odzieniec o dumnej postawie i �mia�ym spojrzeniu; w�s mia� bu�czucznie nastrz�piony,
usta w�skie, w tej chwili wykrzywione pe�nym wzgardy u�miechem.
Franciszek I, zaskoczony tym nag�ym spotkaniem, stan�� w miejscu, z�o�y� dziewczyn� na
ziemi, przytrzymuj�c j� jednak r�k�. Hiletka spojrza�a na m�odzie�ca, u�miechn�a si� promiennie
i wyszepta�a jego imi�. A po chwili, wida� zmorzona niedawnymi prze�yciami i
uspokojona pojawieniem si� obro�cy, opad�a bez si� na ziemi�.
� Hej�e na zuchwalca! � rykn�� kr�l.
17
Odpowiedzia� mu g�o�ny wybuch �miechu.
Trzej dworzanie obna�yli szpady.
� Precz, chamie! � krzykn�� gro�nie Sansac.
� Pod�y lokaju! � zaszydzi� d�Ess�.
� Ladaco z piek�a rodem! � zagrzmia� La Ch�taigneraie.
D�ugi rapier nieznajomego b�ysn�� gro�nie, a on sam zawo�a�:
� Na diab�a rogatego, panowie s� zbyt hojni! Cham, lokaj, ladaco! Naprawd� zbytek �aski!
Lecz umiem p�aci� pi�knym za nadobne. Uwaga! Zaczynam wyp�at�. Masz za chama, trzymaj!
Sansac wrzasn�� z b�lu, gdy� szpada nieznajomego przeszy�a mu rami�. La Ch�taigneraie i
d�Ess� rzucili si� na napastnika jednocze�nie. Brz�kn�a stal i znowu rozleg� si� zjadliwy g�os
nieznajomego:
� Cz�� d�ugu ju� sp�acona. Uwaga, teraz odwet za lokaja. Lokaj p�aci, m�j panie! Bierz,
co ci si� nale�y! Nie kr�puj si�!
D'Ess� zakl�� pe�nym w�ciek�o�ci g�osem i pad� jak k�oda na ziemi�, a nieznajomy zaatakowa�
La Ch�taigneraie'a.
� Na Boga, uwa�aj � zawo�a� kr�l.
� Nie obawiaj si� o niego, panie � odezwa� si� nieznajomy. � Odbierze sw� nale�no��.
Umiem p�aci� zobowi�zania, zapewniam pana. Jak� wolisz monet�, m�j rycerzu? Pi�kne ci�cie
z prawej? Zgoda! Oto rachunek za ladaca wyr�wnany.
La Ch�taigneraie, ranny w pier�, upad� z g�uchym j�kiem. Wtedy nieznajomy ruszy� w
stron� kr�la.
� Odczep si� od te] kobiety, nicponiu! � rzuci� rozkazuj�cym g�osem.
� N�dzniku! � sykn�� kr�l. � A wiesz ty, kim jestem?
� Jeste� nikczemnikiem, kt�ry zdradziecko, po nocy zakrada si� do cudzego domu, aby go
okry� ha�b�!
� Przekle�stwo! B�dziesz powieszony!
� Je�li ci� przedtem nie nadziej� na ostrze mej szpady.
� G�upcze! Zmuszasz mnie do tego, abym ci� zmia�d�y� d�wi�kiem mego imienia. Lecz
uwa�aj, b�dzie to twym wyrokiem �mierci. Dowiedz si� zatem, n�dzniku, jestem kr�lem
Francji!
� A ja � odpar� ostrym g�osem nieznajomy � nazywam si� Manfred, pierwszy i ostatni
przedstawiciel tego imienia. Manfred, kt�ry nie ma ani ojca, ani matki, ani mienia, ani w�asnego
k�ta... Jestem Manfred, kr�l �ebrak�w.
Franciszek I wybuchn�� nerwowym �miechem.
� �ebrak... w��cz�ga, o Bo�e!
� Cz�owiek, panie!
� No, no, ju� zaczyna�em si� gniewa�. Tymczasem przygoda jest bardzo weso�a.
� Strze� si�, sire, by nie sta�a si� tragiczna.
� Ani s�owa wi�cej, m�j panie! � uci�� kr�l.
� A wi�c niech m�wi� szpady!
� Dobrze. Daruj� ci �ycie.
� Do broni! Zobaczymy, co jest warta szpada ukuta przez p�atnerza z Padwy wobec rapieru
ho�ysza!
� Ej�e, �ebraku! Kat rozprawi si� z tob�!
� A ja z wa�panem, mo�ci kr�lu! Kr�l zblad�.
� S�uchaj! � rzek� jeszcze wynio�lejszym i pogardliwszym tonem. Powtarzam ci po raz
ostatni: zmykaj, p�ki� ca�y!
� Po raz ostatni, m�j panie, przemawiam do rozs�dku wa�pana.
18
Manfred uczyni� krok naprz�d, wyci�gn�� r�k� i ko�cem wskazuj�cego palca dotkn�� piersi
kr�lewskiej.
� Za chwil� m�j sztylet utkwi w tym miejscu, je�li nie zostawisz tej dziewczyny w spokoju.
Palec Manfreda zaci��y� kr�lowi jak ostrze szpady. Twarze przeciwnik�w wykrzywione
w�ciek�o�ci� by�y tu� przy sobie. Roziskrzony wzrok Franciszka I zwar� si� ze wzrokiem
Manfreda. Kr�l wyczyta� w oczach m�odzie�ca tak szalon� zuchwa�o��, tak nieugi�t� decyzj�,
�e jego cia�em wstrz�sn�� lodowaty dreszcz.
Kr�l Francji zadr�a� ze strachu! Cofa� si� te� krok po kroku.
� Oddal si�, sire! � rzek� z nies�ychanym spokojem Manfred.
� �otrze! � wyszepta� g�ucho kr�l. � Udajesz odwa�nego, bo twoi wsp�lnicy kryj� si�
pewnie w pobli�u.
Pod wp�ywem tych s��w w g�owie Manfreda zrodzi�a si� szalona my�l.
� W bia�y dzie�, w obecno�ci twej stra�y, sire, przyjd� powt�rzy� ci, �e ka�dy m�czyzna,
kt�ry dopuszcza si� gwa�tu na kobiecie, jest nikczemnikiem! � zawo�a� z brawur�.
� Przyjdziesz? � zapyta� z niedowierzaniem kr�l.
� Przyjd�.
� Dok�d?
� Do twego Luwru!
Odwr�ci� si� do dziewczyny, kt�ra odzyska�a przytomno�� i od pewnego czasu by�a
�wiadkiem tej sceny.
� Niech si� pani ju� niczego nie boi � rzek� bardzo �agodnie, co stanowi�o du�y kontrast z
jego poprzednim zjadliwym tonem.
Podnios�a na niego rozja�niony wzrok i odpowiedzia�a:
� Jestem spokojna od chwili, gdy pan si� tu zjawi�.
Zadr�a�.
� Chod�, pani � rzek� z prostot�.
� Wzi�� j� za r�k� i poprowadzi� za sob�, po upewnieniu si�, �e nikt nie idzie ich �ladem.
Po up�ywie jakiego� czasu zatrzymali si� przed ma�ym domkiem, wygl�daj�cym na domek
mieszczanina. Manfred zako�ata� dwukrotnie do drzwi.
Po kr�tkiej chwili drzwi si� otworzy�y; m�ody jeszcze m�czyzna o pe�nej energii twarzy i
my�l�cym czole stan�� w progu z pochodni� w r�ku.
� Pozna�em ci� po pukaniu � rzek� do Manfreda. � Wejd�, przyjacielu, i powiedz, co ci�
sprowadza, szcz�cie czy nieszcz�cie?
� Mistrzu Dolet! � odezwa� si� z wielk� powag� Manfred. � Przychodz� prosi� ci� o go�cin�
dla tej dziewczyny.
� Go�� w dom. B�g w dom! Zbudz� �on� i c�rk�, Wejd�cie! M�j dom jest twoim domem,
drogie dziecko.
Hiletka zbli�y�a si� do gospodarza staj�c w pe�nym �wietle pochodni. Manfred obrzuci� j�
zachwyconym spojrzeniem. �Jak�e jest pi�kna w swym naiwnym wzruszeniu!� � pomy�la�.
� Nie wiem, jak mam panu dzi�kowa� � powiedzia�a cicho dziewczyna.
Nagle od strony miasta dolecia� g�uchy odg�os krok�w i gwar g�os�w wielu ludzi. Manfred,
nie odpowiadaj�c na podzi�kowania Hiletki, porwa� gospodarza domu za r�k�.
� Szlachetny panie i przyjacielu! � rzek�. � Przysi�gnij mi, �e zaopiekujesz si� ni�, jak
w�asn� c�rk�.
� Przysi�gam!
� Przysi�gnij, �e cokolwiek si� stanie, zastan� j� u ciebie po powrocie.
� Przysi�gam!
� Dzi�kuj� ci, mistrzu Dolet! � zawo�a� Manfred. � A teraz zatarasuj pr�dko drzwi. Do zobaczenia!
Rzuci� si� w mroczn� uliczk� i pop�dzi� w stron� bramy �w. Dionizego.
19
ROZDZIA� V
MATKA
Kr�l Franciszek sta� przez chwil� nieruchomy, spogl�daj�c za oddalaj�cymi si� Manfredem
i Hiletk�. Wkr�tce znikli mu z oczu. Wtedy, nie zwracaj�c najmniejszej uwagi na cia�a
swych pomordowanych czy tez tylko zemdlonych dworzan, zacz�� si� skrada� za m�od� par�.
Podpatrzy� z ukrycia, jak Hiletka wesz�a do domu Doleta, widzia� zamykaj�ce si� drzwi i
oddalaj�cego si� Manfreda. W�wczas podszed� pod dom. Kiedy sta� rozmy�laj�c, us�ysza�
gwar, kt�ry sp�oszy� Manfreda. Ha�as si� przybli�a�, wi�c kr�l ukry� si� i czeka�, co z tego
b�dzie.
�Co si� tam dzia�o? Mo�e jaki� bunt?� Po�o�y� r�k� na r�koje�ci sztyletu. Ale po chwili
ukaza�a si� spora gromadka zbrojnych, kt�rzy szli w zwartych szeregach o�wietlaj�c sobie
drog� latarniami.
Kr�l drgn�� rado�nie. To nie by� bunt ani jaka� banda �otrzyk�w, ale po prostu stra� miejska.
Odetchn�� pe�n� piersi�, rzuci� si� ku nim i po�o�y� r�k� na ramieniu m�czyzny id�cego
na czele oddzia�u.
� Kr�l! � zawo�a� dow�dca ods�aniaj�c g�ow� i ruchem r�ki zatrzymuj�c �o�nierzy. � Sire,
c� za nieostro�no��!
� Psst, mo�ci Monclar. S�uchaj... ten �ebrak... ten Manfred...
� Jestem na jego tropie, sire. Kaza�em obsadzi� ulice. Ten nicpo� mi si� nie wymknie.
� Jest tam � rzek� p�g�osem, w kt�rym drga�a ca�a pow�ci�gana dotychczas nienawi��. �
Jest tam, przed wami... zaledwie o kilkaset krok�w. Monclar, pochwy� go! Musi umrze�!
Jeszcze dzisiejszej nocy musi skona� w m�czarniach. Pragn� dla niego najstraszniejszych
tortur. �piesz si�, Monclar, p�d� za nim!
Prefekt da� znak � Porucznik wraz z dwunastoma �o�nierzami stan�� przy Franciszku l,
tworz�c improwizowan� eskort�. Sam hrabia de Monclar i reszta �o�nierzy pu�cili si� w kierunku
wskazanym przez kr�la.
Na ustach monarchy ukaza� si� zimny, pe�en okrucie�stwa i zaspokojonej zemsty u�miech.
Zwr�ci� si� do oficera:
� Panie, zapukaj do tych drzwi.
Oficer spe�ni� rozkaz. Rozleg� si� stuk m�otka, ale drzwi nie otworzy�y si�. W domu panowa�a
cisza, a okna pozosta�y ciemne. Nowe, silniejsze uderzenie i znowu cisza.
Oficer spojrza� na kr�la pytaj�cym wzrokiem.
� Wywa�y� te drzwi! � rzuci� Franciszek I przez z�by, a na jego twarzy pojawi� si� wyraz
zaci�tego uporu.
�o�nierze zbli�yli si� do drzwi domu. W tej samej chwili w mroku nocy zabrzmia� ponury
okrzyk:
� Franciszku! Franciszku! Co� zrobi� z nasz� c�rk�?
Kr�lem wstrz�sn�� dreszcz. Zblad� raptownie.
� Och! � szepn��. � Ob��kana Margentyna! Nie! I ten okropny krzyk.
To by�a rzeczywi�cie jasnow�osa Margentyna. Nieszcz�liwa matka wci�� b��ka�a si� po
ulicach w poszukiwaniu dziecka, kt�re utraci�a przed blisko dwunastu laty. Widzia�a je w
swym szale�stwie ci�gle jako ma�� jeszcze dziewczynk�. Tak� jak wtedy, gdy zagin�a.
20
Wynurzy�a si� z mroku nocy i stan�a przed Franciszkiem I. Zawaha�a si�, a potem g�osem
pe�nym pow�ci�ganych szloch�w zacz�a m�wi�:
� Panie, mo�e spotka�e� j� gdzie�? Powiedz... taka zupe�nie ma�a dziewczynka... sze�cioletnia...
blondynka. Sama na ulicy w tak� pogod�... Och, m�j panie! Czy chcesz, �ebym ci
powiedzia�a, jak ma na imi�? Ma �liczne imi�... Hiletka, s�yszy pan? M�wi� ci, �e Hiletka!
S�owa te wywar�y na Franciszku niesamowite wra�enie. Zapomnia� o wszystkim, co go
otacza�o, widzia� tylko Margentyn�, sw� kochank�.
� Hiletka twoj� c�rk�? � wybe�kota�. � Bo�e! Bo�e! Czy to jest mo�liwe?!
Do ob��kanej matki nie dotar� niew�tpliwie sens jego s��w. Niesko�czenie �agodnym,
pieszczotliwym g�osem m�wi�a dalej:
� Hiletka... pi�kne imi�, nieprawda�? Od tak dawna jej szukam. W Blois mi zgin�a... Czy
znasz Blois? Moje drogie biedactwo ma sze�� latek... Powtarzam, w Blois... Tam kocha�am...
� powtarza�a u�miechaj�c si�. Nagle krzykn�a gwa�townie i dziko: � Franciszku, gdzie jest
twoja c�rka?
� To straszne! � j�kn�� kr�l. � Kocham w�asn� c�rk�. Porwa�em w�asn� c�rk�. To moja
c�rka jest w tym domu!
Spojrza� na wariatk� wzrokiem, w kt�rym przez kilka sekund b�ysn�o dawno umar�e
uczucie.
Nagle rozleg� si� g�uchy turkot. Ze straszliwym ha�asem zbli�a� si� w ich stron� p�dz�cy
co ko� wyskoczy pow�z. Zjawisko to by�o tak niespodziewane, �e wszyscy zacz�li �ledzi� je
z uwag�.
Margentyna r�wnie� dostrzeg�a pow�z i nowa my�l zrodzi�a si� w jej biednym m�zgu.
Rzuci�a si� w tamtym kierunku z okrzykiem:
� Porwano mi moj� c�rk�!
Po chwili znik�a w mroku nocy. Z oddali dolatywa� turkot oddalaj�cego si� powozu.
Franciszek I nie m�g� wyj�� z os�upienia:
�o�nierze bali si� poruszy�. Oficer zapewnia� p�niej, �e m�g�by przysi�c, i� kr�l uczyni�
w pewnym momencie taki ruch, jakby chcia� ratowa� si� ucieczk�. Zatrzyma� si� jednak,
przesun�� r�kami po czole, wydaj�c westchnienie podobne do szlochu, a potem zacz�� wypowiada�
jakie� wyrazy bez zwi�zku.
� Ale� to potworne... Czuj�, �e mimo wszystko kocham j� jeszcze... O, ja nieszcz�sny!
Wpatrzy� si� nieprzytomnym wzrokiem w drzwi domu Doleta. Co dzia�o si� w jego sercu?
Jaka bolesna walka toczy�a si� mi�dzy mi�o�ci� zmys�ow� a rodzicielsk�?
Gdy wreszcie, jak si� zdawa�o, odzyska� r�wnowag� duchowa, oficer zaryzykowa� pytanie:
� Sire, co mam uczyni�?
� M�j panie � odpar� kr�l jakim� dziwnym, obcym g�osem � rozkaza�em ci przecie� wywa�y�
te drzwi.
21
ROZDZIA� VI
SCHRONISKO CZY GR�B
Manfred szed� szybkim krokiem. Jego wprawne ucho mierzy�o ci�gle przestrze� dziel�c�
go od stra�y miejskiej. Odgad�, �e byli to �o�nierze i u�miechn�� si� z pogard�. Chcia� skr�ci�
w pierwsz� przecznic�, ale w ciemno�ci ujrza� poruszaj�ce si� piki. Wzruszy� ramionami i
szed� dalej przed siebie.
� Zdaje mi si�, �e pan prefekt urz�dzi� sobie zabaw� � mrukn��.
Druga ulica by�a tak�e obsadzona �o�nierzami.
� Aa... farsa trwa jeszcze!
W trzeciej i w nast�pnej r�wnie� l�ni�y piki.
� Dobrze! � powiedzia� p�g�osem Manfred. � Wielki to dla mnie honor, ca�y Pary�
uzbroi� si� na moje przyj�cie!
Nagle za plecami us�ysza� nadbiegaj�cy oddzia�ek stra�nik�w, kt�rzy d��yli jego �ladem.
Rozejrza� si�, znajdowa� si� akurat przed Bram� �w. Dionizego, zamkni�t� o tej godzinie. A
wi�c wpad� w pu�apk�. Czeka go �mier�.
Przez chwil� wybieg� my�l� ku dziewczynie, kt�r� powierzy� opiece mistrza Doleta. Serce
zabi�o mu �ywszym t�tnem. �mia�o zarysowane usta wykrzywi� gorzki u�miech.
� Ano! � rzek� do siebie. � Widocznie nie by�em stworzony do spokojnej egzystencji i
mi�o�ci mieszcza�skiej. Jestem �ebrakiem i zgin� jak prosty w��cz�ga. Ale do wszystkich
diab��w, niejeden z tych ps�w przyp�aci to r�wnie� �yciem!
Ruchem, kt�rego by mu pozazdro�ci� najdzielniejszy nawet rycerz, wyci�gn�� z pochwy
d�ugi rapier i, potrz�sn�wszy g�ow� jak dzik szykuj�cy si� do walki, stan�� nie w pozycji
obronnej, lecz jak ten, kt�ry zamierza przypu�ci� atak na wroga.
� Naprz�d! � zagrzmia� g�os hrabiego de Monclar. � Patrzcie! Mamy go!
� Jeszcze nie! � rykn�� Manfred i ze szpad� wzniesion� do g�ry szykowa� si� do natarcia.
W tej samej chwili w szeregach �o�nierzy rozleg�y si� okrzyki. Bo oto wprost na nich p�dzi�
z szalon� szybko�ci� pow�z, zmierzaj�c w stron� zamkni�tej bramy miejskiej. Jad�c na
o�lep, roztr�ca� i przewraca� stra�nik�w.
Brama �w. Dionizego otwar�a si�. Kto to uczyni�? Dlaczego?
Dy�urny sier�ant, kt�rego p�niej postawiono przed s�dem, nie zdo�a� odpowiedzie� na to
pytanie. W ka�dym razie nie dowiedziono mu tego, �eby by� w zmowie ze �ciganym
A Manfred, ujrzawszy pow�z wje�d�aj�cy w czelu�cie otwartej bramy, z okrzykiem rado�ci
rzuci� si� za nim, uderzeniem pi�ci powali� �o�nierza, kt�ry zast�pi� mu drog�, przewr�ci�
sier�anta i, znalaz� si� poza murami miasta.
By� ocalony!
Bieg� jeszcze przez chwil�, potem zatrzyma� si� i nie s�ysz�c za sob� pogoni, zawr�ci� w
stron� Pary�a.
� Tam do licha! Jak�e przyjemne jest �ycie! � zawo�a� i roze�mia� si� bezd�wi�cznym
�miechem: � M�wi�em panu, panie de Monclar, �e dzi� nie b�dziesz mnie mia�! A jednak
wo�nica tego powozu zas�u�y� na wielk� wdzi�czno�� z mej strony. Dzielny pocztylion! Im�
pan kat m�g�by mie� do niego s�uszn� pretensj�.
22
M�wi�c to spojrza� w stron�, w kt�r� uda� si� pow�z. Nie widzia� go ju�, ale s�ysza� gruchot
k� gdzie� w okolicy Montfaucon. Wiedziony impulsem poszed� w tamtym kierunku.
Nie up�yn�o nawet dwudziesta minut, kiedy turkot pojazdu usta�.
� To dziwne, �e pow�z zatrzyma� si� pod wielk� szubienic� � mrukn�� do siebie Manfred.
Przy�pieszy� kroku i podszed�szy bli�ej ukry� si� za krzakami cierniowymi. Widok jaki ujrza�,
zmrozi� mu krew w �y�ach.
O par� krok�w przed nim majaczy�y kontury szubienicy, pod ni� jaka� kobieta boryka�a
si� z m�czyzn�, kt�ry usi�owa� j� zawlec na miejsce ka�ni. Manfred patrzy� na t� scen�, niezdolny
wyda� jednego okrzyku, uczyni� jednego ruchu. Widowisko by�o tak nieoczekiwane i
tak straszliwe.
Nagle ujrza�, jak cia�o kobiety zawis�o na stryczku. M�czyzna wsiad� do powozu i skierowa�
si� w stron� Montmartre.
� Okropno��! � wybe�kota� os�upia�y Manfred.
Jak w m�cz�cym �nie rzuci� si� do szubienicy, wdrapa� na podmurowane wzniesienie, pod�wign��
wisz�c� kobiet�, przeci�� powr�z ostrzem sztyletu, zszed� z podwy�szenia i z�o�y�
ofiar� na ziemi. Potem ukl�k� przy niej i przy�o�y� r�k� do jej piersi. Serce bi�o. Przyjrza� si�
uwa�nie zemdlonej i wyda� okrzyk zachwytu:
� Jaka� ona pi�kna, mimo swej blado�ci!
Po chwili nieznajoma zacz�a przychodzi� do siebie. Otworzy�a szeroko oczy, jeszcze pe�ne
�miertelnej trwogi.
� Jeste�, pani, ocalona � rzek� do niej.
Podnios�a si� z trudem.
� Ocalona! � szepn�a s�abym, dalekim g�osem.
Rozejrza�a si� doko�a i przypomnia�a sobie wszystko.
� Ocalona! � powt�rzy�a, ale nie z wybuchem rado�ci, jaki ogarnia cz�owieka cudem uratowanego,
tylko z wyrazem wielkiej nienawi�ci na twarzy. � A wi�c �yj�! Och! Biada teraz
n�dznikowi! Biada ci, Franciszku! Zemsta Magdaleny b�dzie straszna; przysz�e pokolenia
b�d� o niej opowiada�. Panie � doda�a nagle � zawdzi�czam panu wi�cej ni� �ycie. Pa�skie
imi�?
� Manfred.
� Je�li jeste� ubogi, prze�ladowany, je�li cierpisz lub b�dziesz cierpia� i potrzebowa� pomocy,
przyjd� do mnie o ka�dej porze. Przyjd� do ma�ego domku tu� pod murami Tuileries i
wymie� twe imi�. To wystarczy!
Z tymi s�owy Magdalena Ferron znik�a w ciemno�ciach n