2046
Szczegóły |
Tytuł |
2046 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2046 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2046 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2046 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Lektura szkolna
ZBIGNIEW
NIENACKI
Ksi�ga strach�w
Ilustrowa�a Teresa Wi�bik
WYDAWNICTWA �ALFA"
WARSZAWA 1987
Projekt ok�adki /Miros�aw Tok
Redaktor / El�bieta Luba�ska
Redaktor techniczny / El�bieta Suchocka
ROZDZIA� PIERWSZY
Z ksi��ek I.W. �Nasza Ksi�garnia"
CO TO JEST �KSI�GA STRACH�W" * TAJEMNICZE EMESY � CO
SI� STA�O W RUINACH OBSERWATORIUM ASTRONOMICZNEGO ��
POSTANOWIENIE O NOWEJ WYPRAWIE � DO CZEGO S�U�Y�A
MOSIʯNA TULEJKA
ISBN 83-7001-163-2
Text � Copyright by Zbigniew Nienacki
Warszawa 1968
Illustrarions � Copyrighf by Teresa Wi�bik
Warszawa 1968 .,:-�
Tajemnicze i gro�ne wydarzenia, a przede wszyst-
kim udzia� w nich os�b do�� znanych w pewnych kr�-
gach, sk�oni�y mnie do pomini�cia kilku nieistotnych
szczeg��w z tej pe�nej niebezpiecze�stw historii. Czy-
telnicy Ksi�gi strach�w nie pogniewaj� si� chyba na
mnie o to, �e nie wymieni�em prawdziwych nazwisk
tych os�b, oraz wybacz� mi zmian� nazwy miejsco-
wo�ci, w jakiej si� te dramatyczne zdarzenia odby�y.
Zainteresowani i tak b�d� wiedzieli, o kim pisz�, a wiel-
biciele pi�knego krajobrazu zapewne zdo�aj� odnale��
jezioro Jasie� (nawet je�li oka�e si�, �e w rzeczywisto-
�ci 'nazywa si� ono inaczej).
Historia ta zacz�a si� dla mnie pod koniec lipca, gdy
z obozu harcerskiego powr�cili do miasta trzej m�odzi
przyjaciele: Wilhelm Tell, Sokole Oko i Wiewi�rka *.
Natychmiast po przyje�dzie odwiedzili mnie w mym
mieszkaniu, aby opowiedzie� o swych wakacyjnych
* Tell, Sokole Oko, Wiewi�rka � to oczywi�cie przydomki
ch�opc�w. Pierwszy z nich �wietnie strzela� z kuszy, drugi �
by� bardzo spostrzegawczy, a trzeci � chodzi� zwinnie po drze-
wach. O ich poprzednich przygodach dowiedzie� si� mo�e czy-
telnik z ksi��ek: Wyspa z�oczy�c�w i Pan. Samochodzik i tem-
plariusze.
przygBBach: W sierpniu ka�dy z nich jecha� na pozo-
sta�� cz�� wakacji razem z rodzicami, pozostawali
wi�c w mie�cie tylko przez kilka dni i w tym to czasie
niemal codziennie sk�adali mi wizyty. Ja tak�e mia�em
im co opowiada�, w�a�nie powr�ci�em z Pragi, gdzie
wesp� z czeskim detektywem amatorem, panem Do-
hnalem, uda�o mi si� rozwi�za� zagadk�, kt�r� ochrzci-
li�my kryptonimem �Golem". W sierpniu wybiera�em
si� na zas�u�ony wypoczynek, cho� jeszcze nie by�em
zdecydowany, dok�d skieruj� sw�j samoch�d wype�nio-
ny sprz�tem 'turystycznym.
Ob�z harcerski, na kt�rym przebywali trzej moi m�o-
dzi przyjaciele, znajdowa� si� na Pojezierzu My�libor-
skim, w przepi�knej krainie bogatej w lasy, rzeki, je-
ziora i stawy. Uroczy ten zak�tek mie�ci si� w najda-
lej wysuni�tym na zach�d �uku Odry; bez trudu mo�e-
cie |go odnale�� na mapie.
Ch�opcy pokazali mi swoje wakacyjne zdj�cia: zo-
baczy�em lesiste brzegi jeziora Jasie�, pa�ac niemiec-
kiego grafa � zamieniony na dom wypoczynkowy dla
zagranicznych turyst�w, ob�z harcerski � kilkana�cie
wielkich namiot�w zbudowanych tu� za koloni� dom-
k�w campingowych.
Obejrza�em r�wnie� brulion, na kt�rym napisano
wielkimi literami: Ksi�ga strach�w. Zauwa�y�em
w brulionie wklejone fotografie jakich� ruin poros�ych
krzakami, zdj�cie wielkiego g�azu narzutowego i roz-
staj�w le�nych dr�g, gdzie sta� pochylony krzy�. Pozo-
sta�e stronice brulionu zapisane zosta�y kszta�tnym pi-
smem Wilhelma Tella.
Ogl�daj�c zrobion� przez ch�opc�w map� okolicy do-
wiedzia�em .si�, �e jezioro Jasie� kszta�tem swym przy-
pomina liter� ,,S". Pa�ac le�y po jednej stronie wypi�-
tego brzuszka tej litery, a po drugiej stronie znajduje
si� kolonia domk�w campingowych. Tam tak�e, obok,
by� ob�z harcerzy. Na mapie kilka miejsc .zaznaczono
czerwonymi krzy�ykami i literkami MS. - .,y
� Nic z tego nie rozumiem � powiedzia�em ze zdu?'
mieniem. � Co znacz� litery MS? I co to za Ksi�ga.
strach�w? -:
� Nie s�ysza� pan nigdy o Ksi�gach strach�w? �
zdziwili si� ch�opcy. �- To przecie� bardzo dobrze zna-
na zabawa harcerska. Polega ona na tym, �e na mapie
okolicy, gdzie przebywa dru�yna harcerska, zaznacz�
si� wszystkie miejsca, w kt�rych rzekomo straszy. MS
to w�a�nie: Miejsce, w kt�rym straszy. Po-
tem robi si� Ksi�g� strach�w i zapisuj e w niej wszystkie
legendy o r�nych miejscowych strachach. A nast�pnie
poszczeg�lne zast�py odwiedzaj� noc� owe eMeSy i po
stwierdzeniu, �e �adnych strach�w si� nie spotka�o,
harcerze zostawiaj� tabliczk� z napisem: �Sprawdzo-
no. Strach�w mi� ma". ,;
� Bardzo �adna zabawa. I zapewne pe�na emocji �
przy�wiadczy�em. � Oczywi�cie odwiedzili�cie wszyst-
kie te zaznaczone na mapie eMeSy i nigdzie strach�w
nie napotkali�cie.
� Bo �adnych strach�w nie ma. Nie wierz� w duchy
ani w upiory � stwierdzi� Wilhelm Tell, a Sokole Oko
przytakn�� mu g�ow�.
Tylko Wiewi�rka odwr�ci� twarz w stron� okna, jak
gdyby nagle zainteresowa� si� lataj�cymi po niebie go-
��biami. Wyda�o mi si�, �e ch�opiec nie chce si� wypo-
wiedzie� ani na �tak", ani na �nie".
� A ty, co o tym my�lisz? � zapyta�em go.
Wzruszy� ramionami.
� Uwa�am, �e zdarzaj� si� jednak sprawy, kt�re nie
tak �atwo wyja�ni� przy pomocy rozumu. Zreszt� �
znowu wzruszy� ramionami � pan mi tak samo nie
uwierzy, jak ca�a nasza dru�yna.
� Ty znowu swoje zaczynasz? � oburzy� si� So-
kole Oko.�Przez ciebie nasz zast�p sta� si� po�mie-
wiskiem dru�yny. Po prostu zemdla�e� w ruinach sta-
rego obserwatorium i mia�e� przykre majaki.
'-�'� To wcale tak nie by�o � broni� si� Wiewi�rka.
� Znale�li�my ci� zemdlonego czy 'nie znale�li�-
my? � zapyta� go surowo Wilhelm Tell.
� -� Ja zemdla�em potem, przedtem za� zdarzy�a mi
si� ta straszna historia � t�umaczy� Wiewi�rka. �
A ten mosi�ny przedmiot, kt�ry le�a� obok mnie? Co
to jest takiego? Prosz�, niech pan'zobaczy...
Wiewi�rka pogrzeba� w kieszeniach spodni i poda�
mi mosi�n� tulejk�.
� Duchy nie zostawiaj� tego rodzaju przedmio-
t�w�drwi� Sokole Oko.
� Bo ja wcale nie m�wi�, �e spotka�em ducha �
odpar� zaczepnie Wiewi�rka. � Stwierdzam tylko, �e
widzia�em tajemnicze sprawy. Wi�cej na ten temat ni�
nie powiem, bo i tak mi .nikt nie uwierzy. A ja swoje
wiem i przekona� si� nie dam.
� Ten przedmiot le�a� tam zapewne na d�ugo przed
nasz� wizyt�. Tylko go przedtem nie zauwa�yli�my �
pogardliwie rzek� Wilhelm Tell. � W starym obserwa-
torium astronomicznym zapewne mo�na znale�� wiele
r�nych dziwnych przedmiot�w.
K��cili si� jeszcze czas jaki�, a ja ogl�da�em mo-
si�n� tulejk� stanowi�c� przedmiot sporu. Stara�em si�
nada� swej twarzy wyraz oboj�tno�ci, z trudem jednak
hamowa�em ogarniaj�ce mnie podniecenie. Wreszcie
odda�em Wiewi�rce tulejk� i zapyta�em:
� C� to za ruiny obserwatorium astronomicznego?
I jak to w�a�ciwie by�o z tym zemdleniem?
Wiewi�rka by� obra�ony na swoich koleg�w.
� Nic wi�cej nie powiem. Z�o�y�em zeznania zapi-
sane w Ksi�dze strach�w i nie zamierzam ich odwo�a�,
cho�by�cie si� ze mnie �miali przez kilka miesi�cy.
Wilhelm Tell podsun�� mi brulion.
� W Ksi�dze strach�w znajdzie pan dok�adny opis
ca�ego zdarzenia. Je�li pan chce, mo�emy Ksi�g� zo-
stawi� panu do jutra. Potem musimy j� zwr�ci� dru-
�ynie.
Czym pr�dzej schowa�em brulion do szuflady biurka.
� Kiedy znale�li�cie tulejk�? � zwr�ci�em si� do
Sokolego Oka.
� To by�o w przeddzie� naszego wyjazdu z obozu.
Le�a�a w pobli�u zemdlonego Wiewi�rki, w rumach
starego obserwatorium. ,
., � Ach tak? Wi�c od tej chwili up�yn�o zaledwie
cztery dni�liczy�em g�o�no.
Wilhelm Tell zerkn�� na mnie uwa�nie.
� Zainteresowa�a pana ta sprawa?
Odpowiedzia�em wykr�tnie:
� Po prostu chc� pozna� istot� waszego sporu. Dla-
tego ch�tnie przeczytam Ksi�g� strach�w.
I ju� wi�cej nie nawi�zywa�em w rozmowie do tej
sprawy. Opowiedzia�em ch�opcom o swych przygodach
w Pradze i nawet radzi�em si�, czy napisa� o nich no-
w� ksi��k�. Lecz gdy tylko zamkn�y si� drzwi za mo-
imi przyjaci�mi, szybko wr�ci�em do biurka, po�o�y-
�em na nim Ksi�g� strach�w i zag��bi�em si� w lek-
turze.
Tej nocy �wiat�o bardzo d�ugo nie gas�o w moich
oknach. O drugiej po p�nocy si�gn��em na p�k�,
gdzie trzyma�em przewodniki z r�nych okolic Polski,
i roz�o�y�em map� Pojezierza My�liborskiego. Wiedzia-
�em ju�, dok�d skieruj� sw�j wehiku� i gdzie sp�dz�
urlop. Nad Jasieniem, tam gdzie jeszcze przed kilkoma
dniami obozowali moi przyjaciele. Ale nie wolno mi
by�o o tym m�wi�, zapowiada�a si� bardzo niebezpiecz-
na przygoda, wi�c wola�em, aby ch�opcy sierpie� sp�-
dzili ze swoimi, rodzicami. Gdybym; wtajemniczy� ich
w swe podejrzenia, zmusiliby mnie do: zabrania ich ze
sob�. A tego w�a�nie chcia�em unikn��.
Nazajutrz odda�em im Ksi�g� strach�w i powiedzia-
�em, �e trudno mi jest wypowiedzie� si� na temat nie-
zwyk�ych prze�y� Wiewi�rki. Potem szybko po�egna-
�em ich, gdy� � jak powiedzia�em i co by�o zreszt�
prawd� � nadesz�a pora mego wyjazdu na urlop. Do-
k�d? �Gdzie� w Polsk�, bez �adnego celu" � rzek�em
mocno �ciskaj�c ich d�onie.
Naprawd� za� ju� nazajutrz chcia�em by� w Jasie-
niu. Albowiem domy�la�em si�, jak to by�o naprawd�
z przygod� Wiewi�rki. Opowiedzia�a mi o tym -mosi�na
tulejka, kt�r� znale�li obok niego. ?
By�a to �uska naboju do... pistoletu gazowego. Kil-
kakrotnie ogl�da�em taki pistolet, widzia�em naboje do
niego.
Moi trzej przyjaciele poszli noc� do starego obserwa-
torium, aby stwierdzi�, czy tam straszy. I do jednego
z nich, Wiewi�rki, kto� strzeli� z gazowego pistoletu,
osza�amiaj�c go i powoduj�c kr�tkie omdlenie. Ju� sam
taki fakt wystarczy�by, aby skierowa� m�j wehiku�
w tamte okolice. Interesuj�cych fakt�w by�o jed-
nak wi�cej, znalaz�em je w�a�nie w Ksi�dze stra-
ch�w.
I tym wydarzeniom po�wi�cam t� ksi��k�.
ROZDZIA� DRUGI
KSI�GA STRACH�W
(fragmenty)
(...) Nasz ob�z harcerski zbudowany zosta� na brzegu pi�kne-
go jeziora Jasie�, w okolicy niezwykle malowniczej, na Poje-
zierzu My��iborskim. Otaczaj� jezioro lesiste -wzg�rza pe�ne ja-
r�w i w�woz�w, przez kt�re p�yn� ma�e rzeczki. Na jednym ko�-
cu jeziora, od strony po�udniowej, rozci�ga si� wie� ze starym
ko�ci�kiem, a na drugim ko�cu jeziora znajduje si� zrujnowany
m�yn. O dwa kilometry od wioski, na brzegu jeziora, stoi pa�ac
z dwiema strzelistymi wie�ami i wielkim tarasem. Dooko�a pa�a-
cu rozci�ga si� rozleg�y i dziki park. Ca�a ta okolica � jeziora,
wielkie lasy i pola uprawne za wsi� � nale�a�y niegdy� do rodu
hrabi�w von Haubitz.
We wsi Jasie�, kt�ra nazw� bierze od jeziora, mieszka prze-
wa�nie ludno�� nap�ywowa, przyby�a zza Bugu lub z Polski cen-
tralnej, ale jest tak�e kilka rodzin �yj�cych tutaj z dziada pra-
dziada, tak zwani autochtoni, czyli Polacy, kt�rzy mimo �e d�ugo
przebywali pod jarzmem niemieckim, nie dali si� zgermanizowa�.
W czasie dzia�a� wojennych w 1945 roku pa�ac Haubitz�w zo-
sta� cz�ciowo zrujnowany, ale w nied�ugim czasie odbudowano
go i, ze wzgl�du na pi�kn� okolic�, przeznaczono na o�rodek
wczasowy dla turyst�w polskich i zagranicznych. Przyje�d�aj�
tu go�cie z Niemiec, Anglii, Szwecji, Francji, Zwi�zku Radziec-
kiego i Czechos�owacji; na brzegu jeziora zbudowano przysta�
z wypo�yczalni� sprz�tu sportowego.
W parku pa�acowym, w najodleglejszym jego zak�tku, na
szczycie du�ego wzg�rza, znajduj� si� ruiny dziwacznej bu-
dowli zaro�ni�te krzakami i m�odymi drzewami. S� to pozosta-
li
fe�ci prywatnego obserwatorium astronomicznego zbudowanego
przed siedemdziesi�ciu laty przez �wczesnego dziedzica tej zie-
mi, grata Yolkmara von Haubitz, kt�ry pasjonowa� si� astro-
nomi� i podobno mia� w tej dziedzinie nawet du�e sukcesy, sta�
si� odkrywc� jakiej� gwiazdy czy te� planety. By� on jedn� ze
�wiatlejszych postaci swego rodu, za jego �ycia polskim ch�o-
pom �y�o si� stosunkowo dobrze. Ale jego synowie nie podzie-
lali zainteresowa� swego ojca, nie pasjonowali si� astronomi�,
starali si� zrobi� karier� wojskow� w pruskiej armii i wszelkimi
si�ami d��yli do zgermanizowania ludno�ci w swojej okolicy, ru-
gowali z ziemi polskich ch�op�w, a na ich miejsce sprowadzali
kolonist�w niemieckich. Pozwolili oni, aby czas obr�ci� w ruin�
obserwatorium ich dziada, kt�re dzi� stanowi tylko malowniczy
zabytek odwiedzany przez turyst�w.
(...) Je�li chodzi o strachy i upiory, to miejscowa ludno�� na
og� nie wierzy w nie i na nasze pytanie zazwyczaj odpowia-
dano wzruszeniem ramion lub �artobliwymi uwagami, �e wszy-
stkie miejscowe strachy wynios�y si� razem z hitlerowcami. Mimo
to jednak uda�o si� nam nak�oni� pewnego cz�owieka do wska-
zania miejsc, gdzie straszy. Zrobili�my map� tych okolic i po-
stanowili�my je zbada�, aby ostatecznie rozwia� wiar� w upiory.
A oto miejsca, w kt�rych podobno straszy:
1. M�yn Topielec. Tak� dziwn� nazw� nosz� ruiny m�yna
na ko�cu jeziora. Podobno przed trzydziestu laty by� to naj-
pi�kniejszy w okolicy m�yn z wielkim ko�em poruszanym przez
spi�trzone wody niewielkiego strumienia sp�ywaj�cego do je-
ziora. W�a�cicielem m�yna by� straszliwy sk�piec, kt�ry nawet
w�asnej �onie �a�owa� jedzenia, tak �e wkr�tce zmar�a. M�ynarz
nie o�eni� si� powt�rnie, a w miar� up�ywu lat stawa� si� coraz
bardziej sk�py. Nie wiadomo by�o, dla kogo gromadzi swoje
bogactwo, bo nie mia� dzieci. Pewnego dnia utopi� si� albo te�
wpad� do wody przed stawid�em. Od tego czasu m�yn sta� si�
ruin�, a jak opowiadaj� starzy ludzie, w ksi�ycow� noc w je-
ziorku ko�o m�yna mo�na zobaczy� straszliwego topielca. Jest to
m�ynarz, kt�rzy pokutuje za swoje sk�pstwo.
2. Kamie� Diabelski przy le�nej drodze okr��aj�cej
jezioro. Jest to ogromny g�az narzutowy, zapewne przyniesiony
tu przez lodowiec. Legenda m�wi jednak, �e zrobi� go diabe� na
rozkaz grafa Hennanna von Haubitz, kt�ry sprzeda� piek�u
swoj� dusz� w zamian za to, �e diabe� b�dzie mu pomaga� w jego
przedsi�wzi�ciach. By�o to przed stu laty, gdy r�d Haubitz�w
jeszcze nie by� tak mo�ny, jak p�niej. To w�a�nie od rz�d�w
Hermanna von Haubitz wzr�s� on w bogactwo i znaczenie. Wszy-
stko, czego si� tkn�� �w Hermann, zamienia�o si� w z�oto i dosta-
tek. Ludno�� okoliczna zacz�a wierzy�, �e pomaga mu diabe�.
Hermann von Haubitz wygra� ci�gn�ce si� od wiek�w procesy
z okolicznymi grafami i znacznie poszerzy� swoje posiad�o�ci; na
jego polach rodzi�a si� niezwykle dorodna pszenica; mia� naj-.
wi�ksze w okolicy zbiory ziemniak�w; mno�y�y si� stada kr�w,
owiec i koni. On to rozbudowa� pa�ac nad jeziorem i uczyni� go
wspania�� rezydencj�. Aby uzyska� dusz� Hermanna, diab�y
ora�y na jego polach, pas�y jego stada. Ale graf Hermann stawia�
ci�gle nowe ��dania diab�om i wcale nie �pieszy� si� z odda-
niem im swojej duszy, cho� ju� by� bardzo stary. Pewnego razu
rozkaza� diab�u przynie�� ogromny kamie�, kt�ry mia� pos�u�y�
do budowy grobli przez jezioro. Jednocze�nie za��da� od diab�a
eliksiru nie�miertelno�ci, aby w ten spos�b zabezpieczy� si�
przed oddaniem piek�u swej duszy. To ��danie tak rozw�cie-
czy�o diab�a, �e porzuci� kamie� i porwa� jad�cego konno grafa,
�ywcem zanosz�c go przed oblicze Lucyfera. Porzucony przez dia-
b�a kamie� nosi �lady jego pazur�w.
3. Obserwatorium astronomiczne na skraju pa�a-
cowego parku. Z miejscem tym nie ma zwi�zanej �adnej legen-
dy ani opowie�ci o upiorach. Niemniej niekt�rzy s�dz�, �e i tam
zjawiaj� si� nocami strachy. Zapewne du�e znaczenie ma fakt,
�e ruiny obserwatorium znajduj� si� w ma�o ucz�szczanym
i prawie dzikim zak�tku, poro�ni�te s� drzewami i krzakami.
Gdy si� tam zaw�druje, ogarnia przybysza nastr�j tajemniczo�-
ci i grozy. Jak�e strasznie musz� wygl�da� te ruiny podczas
nocy ksi�ycowej. Wydaje si� wi�c, �e trzeba koniecznie od-
wiedzi� noc� ruiny obserwatorium i po dok�adnym spenetrowa-
niu tego miejsca, przybi� tabliczk� z napisem: �Strach�w nie
ma", aby w ten spos�b zach�ci� wszystkich do zwiedzania uro-
czego zak�tka r�wnie� noc�.
4. Stary ko�ci� z tajemnicz� szachownic�.
W wiosce Jasie� istnieje stary XIII-wieczny ko�ci�ek, a na
.jego kamiennym murze, tu� przy drzwiach wej�ciowych, widnie-
je wyryta w kamieniu szachownica. Takich szachownic jest
podobno jeszcze kilka na ko�cio�ach w pobliskich okolicach.
Znak szachownicy mia� r�wnie� w. swym herbie r�d graf�w
Haubitz�w i, jak twierdz� niekt�rzy ludzie, ten znak pozostawili
oni na ko�cio�ach, kt�re fundowali w swoich rozleg�ych dobrach.
�Twierdzenie to jednak budzi w�tpliwo�ci, gdy�, jak nam m�wi�
miejscowy nauczyciel, ko�cio�y te s� znacznie starsze ni� r�d
13
Haubitz�w. Uwa�a on, �e to ju� raczej Haubitzowie przyj�li do
swego herbu �w znale, gdy przybyli w te okolice i wzi�li w po-
siadanie dobra wraz z ko�cio�ami, na kt�rych widnia�a sza-
chownica.
Ze znakiem szachownicy zwi�zana jest tak�e bardzo ciekawa
historia sprzed wi�cej ni� dwudziestu laty.
By�o to na pocz�tku 1945 roku, kiedy to nad Odr� zbli�a�a si�
Armia Czerwona i I Armia Wojska Polskiego. W�wczas to stary
Johann von Haubitz, kt�ry by� zwolennikiem Hitlera i w armii
hitlerowskiej mia� swego jedynego syna, Konrada, postanowi�
ukry� w tajnym schowku najcenniejsze. swoje rzeczy. Wsiad�
w samoch�d i objecha� dobra Haubitz�w, zabieraj�c z kilku
swych dwor�w i pa�acyk�w wspania�� kolekcj� obraz�w, srebr-
ne zastawy sto�owe, �wieczniki i tym podobne przedmioty. Wszy-
stkie te rzeczy przywi�z� nast�pnie do pa�acu w Jasieniu i ukry�
w schowku w ruinach obserwatorium astronomicznego.
Po ukryciu najcenniejszych rzeczy postanowi�, uzbroiwszy
s�u�b�, broni� si� w swym pa�acu. Lecz s�u�ba rozpierzch�a si�,
gdy tylko us�yszano warkot nadje�d�aj�cych czo�g�w rosyjskich.
Stary Haubitz tak przej�� si� zdrad� s�u�by, �e dosta� ataku
serca i wkr�tce zmar�. Ale przed �mierci� zd��y� wyjawi� zau-
fanemu lokajowi, nazwiskiem Platzek, miejsce ukrycia swoich
skarb�w, rozkazuj�c mu, aby t� informacj� przekaza� w przy-
sz�o�ci m�odemu Konradowi von Haubitz. Graf kaza� r�wnie�
przekaza� synowi wiadomo��, �e �najcenniejszej rzeczy strze�e
ich rodowy znak szachownicy".
Po �mierci starego grafa i wkroczeniu Armii Czerwonej �w
Platzek postanowi� skorzysta� z udzielonej mu informacji i przy-
w�aszczy� sobie skarby Haubitz�w. Odnalaz� schowek w ruinach
obserwatorium i zacz�� wydobywa� z niego cenne przedmioty.
Na tej czynno�ci nakryli go �o�nierze, Platzek pow�drowa� do
wi�zienia, a skarby Haubitz�w trafi�y do polskich muze�w.
Po dw�ch latach wi�zienia Platzek wr�ci� do Jasienia i rozpo-
cz�� poszukiwania owej najcenniejszej rzeczy, kt�rej strzeg�
znak szachownicy. Ca�e miesi�ce trawi� na poszukiwaniach, kt�-
re okaza�y si� bezowocne. Z tego wszystkiego �w Platzek zwa-
riowa�, sta� si� po�miewiskiem i wreszcie zmar� w wielkiej n�-
dzy, gdy� pracowa� mu si� nie chcia�o. Wci�� �udzi� si� nadziej�,
�e odnajdzie t� najcenniejsz� rzecz Haubitz�w, a wtedy stanie
si� bardzo bogaty.
Starzy ludzie w Jasieniu opowiadaj�, �e w ciemne noce duch
ob��kanego Platzka kr�ci si� ko�o ko�cio�a w- Jasieniu w pobli�u
znaku, tajemniczej szachownicy. Ducha tego tak�e mo�na spot-
ka� wsz�dzie tam, gdzie widniej� owe znaki, a wi�c w ruinach
obserwatorium i obok kamienia w m�ynie Topielec.
Miejscowy nauczyciel uwa�a, �e poszukiwania Platzka by�y
bezsensowne, znak szachownicy nie kryje �adnej zagadki ani
cennego, materialnego przedmiotu. Po prostu stary von Haubitz,
m�wi�c, �e �najcenniejszej rzeczy strze�e ich rodowy znak sza-
chownicy", mia� na my�li �honor rodu" i jego wielko�� zwi�zan�
z herbem grat�w. Innymi s�owy, stary graf chcia� przekaza� sy-
nowi, Konradowi von Haubitz, zalecenie, aby zawsze pami�ta�,
z jakiego pochodzi rodu i stara� si� odbudowa� jego wielko��.
Pami�taj�c o fakcie, �e stary Haubitz chcia� z uzbrojon� s�u�b�
broni� zamku przed wkraczaj�c� Armi� Czerwon�, wyja�nienie
to wydaje si� bardzo prawdopodobne^..)
Nie by�oby chyba celowe cytowanie ca�ej Ksi�gi
strach�w ani przytaczanie z niej opisu tych wszystkich
miejsc, kt�re moi przyjaciele harcerze uznali za eMeSy.
Nie b�d� r�wnie� cytowa� relacji z poszczeg�lnych
wypraw harcerskich, kt�re mia�y ugruntowa� przeko-
nanie, �e nie ma strach�w i upior�w. Ogranicz� si�
jedynie do szczeg��w maj�cych istotne znaczenie dla
g��wnego nurtu akcji tej ksi��ki oraz dramatycznych
wypadk�w, jakie zdarzy�y si� nieco p�niej.
Sprawozdania z niekt�rych wypraw s� d�ugie i nu-
��ce, pozwol� sobie je tylko stre�ci�.
A wi�c nocna wycieczka do Diabelskiego Kamienia
przynios�a jej uczestnikom tylko katar. Trzy godziny
czatowali ch�opcy w lesie w najbli�szym s�siedztwie
kamienia. Diabe� nie pokaza� si�, nie us�yszano tak�e
j�k�w �a�osnych, kt�re � wed�ug legendy � wyda-
wa� mia�a dr�czona w piekle dusza grafa Hermanna.
Nazajutrz obok kamienia postawiono drewnian� tablicz-
k� z napisem: �Sprawdzono. Diab�a nie ma".
W ksi�ycow� noc pomaszerowali ch�opcy a� na ko-
niec jeziora, do ruin m�yna o nazwie Topielec. Oka-
za�o si�, �e staw obok m�yna, gdzie rzekomo w ksi�-
15
�ycowe noce mia� si� jawi� duch sk�pego m�ynarza,
by� zaro�ni�ty rz�s�, wi�c ch�opcy upiora nie zoba-
czyli.
R�wnie� i mocna wyprawa do obserwatorium astro-
nomicznego nie przynios�a spotkania ze strachami. Tyle
tylko, �e Wiewi�rka zemdla�, a potem opowiada� jakie�
niesamowite historie o swoich prze�yciach. Ale nikt
mu przecie� mi� dawa� wiary. Ja jednak, ze wzgl�du na
wag� sprawy, zeznania Wiewi�rki pozwol� sobie przy-
toczy� w ca�o�ci:
(...) By�o to na kr�tko przed p�noc�. Przyw�drowali�my alej�
parkow� a� do wzg�rza, na kt�rym znajduj� si�-ruiny obserwa-
torium astronomicznego. Im bli�ej wzg�rza, tym g�ciej porasta
tu alejk� trawa. Dalej prowadzi�a ju� tylko �cie�ka w�r�d krza-
k�w i drzew.
Na ko�cu alejki rozstali�my si� z sob�. Wilhelm Tell skr�ci�
w lewo, aby dosta� si� do ruin od strony wschodniej, to jest od
jeziora; inni ch�opcy podchodzili od p�nocy, bo tam jest doj�cie
najtrudniejsze, wzg�rze ma stok bardzo stromy, niemal ca�kowi-
cie poro�ni�ty kolczastymi krzakami je�yn i malin. Mnie pole-
cono zdobywa� wzg�rze od strony po�udniowej, to znaczy po
prostu p�j�� do ruin kr�t� �cie�yn�.
Gdy tylko moi koledzy przepadli w ciemno�ci, a tej nocy by�o
bardzo ciemno, nie �wieci� ksi�yc ani nie widzia�o si� gwiazd �
natychmiast pomaszerowa�em �cie�k� na wzg�rze. Ka�dy z nas
mia� elektryczn� latark�, ale obiecali�my sobie ich nie u�ywa�,
aby zb�dnymi �wiat�ami nie myli� si� wzajemnie. Zreszt� cho-
dzi�o o prze�ycie nastroju grozy i niesamowito�ci. Szed�em szyb-
ko i dwa razy niemal przewr�ci�em si� o g�ste krzaki, a raz
o ma�o nie skr�ci�em sobie nogi, kt�ra wpad�a mi w jak�� dziur�.
Wtedy chcia�em zapali� latark�, aby o�wietli� dalsz� drog�, lecz
latarka w�a�nie zawiod�a tej nocy. P�niej stwierdzi�em, �e
u�ama�a si� w niej blaszka kontaktowa.
Poczu�em si� niepewnie, zrobi�o mi si� nieswojo. Dooko�a
mnie zamyka�a si� nieprzenikniona g�stwa krzak�w, w kt�rych
co� cichutko szele�ci�o. Zawr�ci� jednak nie wypada�o, bo ch�op-
cy by mnie wy�miali. Musia�em wi�c i�� dalej, cho� bardzo si�
ba�em. Ruiny zreszt� by�y niedaleko, za nast�pnym zakr�tem
dr�ki. � ' - - ' \' '"�'� - ' :
16
Poniewa� kilkakrotnie'by�em za dnia w ruinach, wiedzia�em,
�e zaraz trafi� na pozosta�o�� po dawnej bramie do obserwato-
rium, a potem musz� przej�� pod kamiennym �ukiem bramy, aby
znale�� si� na podw�rzu, z czterech stron zamkni�tym murem.
Z prawej strony jest w murze dziura, przez kt�r� mo�na wej��
do bocznego pomieszczenia, niedu�ej sali bez dachu. To tam
podobno znajdowa�a si� kiedy� luneta do obserwacji cia� nie-
bieskich. .
I oto nad g�ow� zobaczy�em czarny cie� �uku bramy. Przy-
stan��em, bo wydawa�o mi si�, �e s�ysz� szmer rozmowy p�y-
n�cy z ruin. Pomy�la�em, �e zapewne moi koledzy szybciej ode
mnie dostali si� na szczyt -wzg�rza i przez wy�om w murze we,-
szli na ty�y obserwatorium. �mia�o wi�c zrobi�em kilka kro-
k�w przez pogr��ony w ciemno�ciach podw�rzec. ..
Raptem o�lepi� mnie ostry blask. Tak silnej latarki nie mia�
riikt z naszych ch�opc�w w obozie harcerskim, wi�c od razu wie-
dzia�em, �e to kto� obcy. Oczy a� zabola�y mnie od mocnego
�wiat�a, nagle blask przys�oni� jaki� cie�, jak gdyby kto� w czar-
nym p�aszczu zbli�a� si� do mnie. Ten cie� r�s�, pot�nia� i w�w-
czas rzuci�em si� do ucieczki. Wybieg�em na �cie�k�, p�dzi�em
co tchu, jednak za sob� wci�� s�ysza�em odg�os zbli�aj�cej si�
pogoni. W pewnej chwili doszed� mych uszu d�wi�k podobny do
tego, jaki si� s�yszy, gdy kto� otwiera butelk� z oran�ad� lub
piwem. Zrobi�o mi si� duszno, mia�em uczucie, �e �o��dek pod-
chodzi mi pod gard�o i zaraz zaczn� wymiotowa�. Przystan��em
i, czuj�c, �e zaraz upadn�, przykl�kn��em. Potem ju� nic nie pa-
mi�tam.
Jak d�ugo le�a�em na �cie�ce, tego oczywi�cie nie wiem.
Ch�opcy twierdz�, �e nie wi�cej ni� kilka minut. Bo tyle cza-
su up�yn�o od chwili, gdy us�yszeli m�j krzyk a� do momentu,
gdy �wiec�c latarkami odkryli mnie le��cego na �cie�ce. Wilhelm
Tell zrobi� mi zaraz sztuczne oddychanie i odzyska�em przy-
tomno��. Natychmiast opowiedzia�em im, co mi si� przydarzy�o,
poszli�my razem w ruiny, ale nikogo tam nie napotkali�my. Tyle
tylko, �e w pobli�u tego miejsca, gdzie upad�em, odnale�li�my
mosi�n� tulejk�, kt�ra nie wiadomo do czego s�u�y. Mo�e
zreszt� nie ma ona nic wsp�lnego z tym, co mi si� przytrafi�o?
Daj� jednak s�owo, �e gdyby le�a�a tam za dnia, toby�my j�
widzieli.
Powy�sz� opowie�� podpisuj� swoim imieniem i nazwiskiem
Oraz prawdziwo�� zawartych danych potwierdzam harcerskim
s�owem..'-", . �. '. '-.^''[ . ; ��"�. ! ,.'� �
2 � Ksi�ga strach�w
1T
- Nie dziwi� si�, "�e opowie�� Wiewi�rki wyda�a si�
jego kolegom niewiarygodna. Nikt mu oczywi�cie nie
zarzuca� k�amstwa, ale prawdopodobnym si� wydawa-
�o, �e mdlej�c, ch�opak mia� r�nego rodzaju przywi-
dzenia. Rzecz jasna, pozostawa�a kwestia: dlaczego
zemdla�? Lecz i ta sprawa dawa�a si� wyt�umaczy� do��
prosto. Ch�opiec zjad� co� niestrawnego, mia� jakie�
silne sensacje �o��dkowe (st�d to straszne uczucie
md�o�ci) i zrobi�o 'mu si� s�abo. Przecie� nic si� w�a-
�ciwie nie sta�o. Nikt mu nie zrobi� �adnej krzywdy,
nikogo nie odnaleziono w ruinach ani nie odkryto �la-
d�w potwierdzaj�cych dziwn� opowie��. "'
A w�a�nie: �lady... Jaki� �lad dla ch�opc�w mog�a
stanowi� metalowa tulejka, co do kt�rej nie mo�na by�o
nawet mie� pewno�ci, czy nie le�a�a na �cie�ce znacz-
nie wcze�niej? Za dnia ch�opcy jej nie widzieli. Nie-
wykluczone jednak, �e kto� j� tam porzuci� wieczorem.
Zreszt�, co ima wsp�lnego metalowa tulejka �z, f aktem
omdlenia Wiewi�rki?
Ja jednak ogl�da�em kiedy� pistolet gazowy i widzia-
�em naboje do niego. Pod�u�na metalowa tulejka by�a
ich zasadnicz� cz�ci�. Znam tak�e dzia�anie tej broni.
Wystrza� z pistoletu gazowego przypomina, odg�os
otwieranej butelki z piwem. Potem nast�puje charak-
terystyczne uczucie md�o�ci i duszno�ci, kt�re ogarnia
trafionego ob�okiem gazu.
Czy� mog�em w�tpi�, �e do Wiewi�rki strzelano
� 'pistoletu gazowego?
Widocznie w ruinach obserwatorium dzia�o si� w cie-
mno�ciach nocnych co� takiego, czego nie powinny zo-
baczy� oczy niepowo�anego �wiadka. Oczywi�cie, trudno
przewidzie�, co by si� sta�o, gdyby ch�opca schwytano,
i nie warto snu� w tej sprawie �adnych hipotez.
Ch�opiec zacz�� ucieka� i zatrzymano go strza�em z pi-
stoletu gazowego. Gdy omdla�y le�a� na �cie�ce, mo�na
18
: �"yf^yw?
|go by�o schwyta�. Lecz w�wczas okaza�o si�, �e na
wzg�rzu jest jeszcze kilku innych ch�opc�w, kt�rzy na
krzyk Wiewi�rki zacz�li nadbiega� z r�nych stron.
I tajemniczy osobnik, jeden lub kilku, wola� w tej sy-
tuacji znikn�� ;z ruin.
Sprawa wygl�da�a podejrzanie i tajemniczo. Na tyle
podejrzanie, aby skierowa� m�j wehiku� nad jezioro
Jasie�. Jako pracownik muzeum i ochrony zabytk�w
tylekro� bra�em udzia� w poszukiwaniach zaginionych
zbior�w, �e w mej wyobra�ni zaraz zrodzi�o si� prze-
konanie, i� i tym razem r�wnie� chodzi o jaki� ukryty
zabytkowy przedmiot.
Dzi� wiem, �e okaza�em daleko posuni�t� naiwno��.
Sprawy, z kt�rymi si� zetkn��em w Jasieniu, by�y
o wiele bardziej zawi�e, ponure i gro�ne.
2�
ROZDZIA� TRZECI
.PIERWSZA WZMIANKA O KONRADZIE VON HAUBITZ � DRWINY
Z WEHIKU�U � PO�CIG ZA PIRATEM DROGOWYM * HEINRICH
KLAUS I MANDAT * W JASIENIU � BARDZO DZIWNY PIES �
BARDZO DZIWNA CIOTKA � HORPYNA I D�UDO
Odda�em ch�opcom Ksi�g� strach�w nie zdradzaj�c
zamys�u natychmiastowego wyjazdu do Jasienia. Po-
�egna�em si� z nimi, a gdy opu�cili moje mieszkanie,
zadzwoni�em do znajomego dziennikarza, kt�ry przez
d�ugi okres czasu by� korespondentem prasowym
w Niemieckiej Republice Federalnej.
�� Czy podczas pobytu w Niemczech nie obi�o si�
p pana uszy nazwisko: Haubitz?
� Ale� tak, oczywi�cie. Konrad von Haubitz to do��
znana posta� w pewnych sferach w NRF. Jest to dzia-
�acz jednej z partii przesiedle�c�w. Nale�� do niej ci
Niemcy, kt�rzy po zako�czeniu przegranej wojny mu-
sieli opu�ci� tereny odzyskane przez Polsk�. Konrad
von Haubitz zajmuje w�r�d nich poczesne miejsce,
znany jako zagorza�y wr�g Polski i Polak�w.
� Jest on synem Johanna von Haubitz, kt�ry na
naszych ziemiach zachodnich mia� pot�ne maj�tki?
� Tak, to ten sam. W NRF przepowiadaj� mu �wie-
tn� karier� polityczn�, ale ostatnio pan Haubitz mia�
du�e k�opoty. Chce uchodzi� w oczach opinii spo�ecz-
nej za cz�owieka o �.czystych r�kach", twierdzi, �e
w minionej wojnie bra� udzia� jako zwyk�y oficer
. 20
Wehrmachtu, z �adnymi przest�pstwami wojennymi.
nie mia� nic wsp�lnego. A tu masz, w jednej z gazet
frankfurckich ukaza� si� list oskar�aj�cy go o doko-
nanie zbrodni wojennych. Haubitz wytoczy� redakcji
proces o znies�awienie i niedawno we Frankfurcie nad
Menem odby�a si� rozprawa s�dowa. Proces odroczo-
no, gdy� wyp�yn�y na 'nim pewne nowe okoliczno�ci.
S�dz� jednak, �e Haubitz proces wygra, redakcja b�-
dzie musia�a 'mu zap�aci� du�e odszkodowanie, a on.
przy okazji spr�buje zapewne zbi� nowy kapita� poli-
tyczny. To zreszt� d�uga historia. Je�li interesuje ona
pana, prosz� do mnie wpa�� do redakcji za cztery dni;.
bo dzi� wieczorem wyje�d�am do Berlina. B�d� z po-
wrotem dopiero pojutrze.
�Za cztery dni? � pomy�la�em. � Nie mog� cze-
ka� a� tyle czasu, gdy tam, w Jasieniu, wydarzy�y si�
tak podejrzane sprawy. I tak jestem sp�niony w�a�nie
o cztery idni".
� Dzi�kuj� panu � powiedzia�em do dziennika-
rza. � Informacje, kt�rych mi pan udzieli�, wydaj� mi
si� wystarczaj�ce.
W p� godziny p�niej na drzwiach mego mieszka-
nia umie�ci�em kartk� przeznaczon� dla listonosza. Po-
prosi�em go, aby listy do mnie .kierowa� na poste re-
stante w Jasieniu, w wojew�dztwie szczeci�skim. Ob-
juczony tobo�ami znalaz�em si� w swym gara�u. Wkr�t-
ce m�j dziwaczny wehiku� p�dzi� ju� szos� w kierunku
Poznania. Wyjecha�em o czwartej po po�udniu, wie-
czorem min��em Pozna�. Przenocowa�em w lasach
mi�dzy Pniewami a Skwierzyn� na rozk�adanych sie-
dzeniach swego samochodu. O �wicie ruszy�em na
Gorz�w Wielkopolski. O dziewi�tej rano znalaz�em si�
obok przydro�nej stacji benzynowej oddalonej o pi�-
tna�cie kilometr�w od Jasienia. Uzna�em, �e nadesz�a
pora uzupe�nienia baku z paliwem, crn-'-
21
Dzie� wsta� s�oneczny, na 'niebie nie widzia�o si�
ani jednej chmurki, zapowiada� si� upa�. By�a sobota,
pora przygotowania si� do niedzielnych wycieczek. Na
stacji benzynowej sta�o w kolejce po paliwo kilkana�-
cie motocykli. Przed skr�tem na podjazd do pomp
przyhamowa�em mocno, aby nie potr�ci� kt�rego�
z nich.
Raptem us�ysza�em pisk opon. Szary taunus wyprze-
dzi� mnie na skr�cie i przede imn� wpad� na podjazd.
Zatrzyma� si� przed pomp� benzynow� hamuj�c tak
gwa�townie, �e prz�d wozu nieomal przygniot�o do zie-
mi. Z taunusa wyskoczy� m�czyzna z czarn� br�dk�.
Gdy podjecha�em, wyszczerzy� do mnie z�by w ironicz-
nym u�miechu.
� Kto pierwszy, ten lepszy, no nie? � zawo�a�,
a potem obr�ci� si� do pracownika stacji: � Trzydzie�ci
niebieskiej, prosz� pana.
Motocykli�ci zaprotestowali, bo podjechali wcze�niej
i ich nale�a�o najpierw obs�u�y�. Pracownik stacji odpo-
wiedzia�, �e przecie� do motocykli bior� mieszank�
z innej pompy, a ten pan chce czyst� benzyn�. By�o
widoczne, �e wola� obs�u�y� najpierw w�a�ciciela tau-
nusa, od kt�rego by� mo�e spodziewa� si� napiwku, jako
�e w�z mia� zagraniczn� rejestracj�.
Podszed�em do brodacza. Od dw�ch lat by�em spo-
�ecznym inspektorem S�u�by Drogowej ORMO, mia-
�em w aucie �lizaka", opask�, a w kieszeni nosi�em
specjaln� blaszk� ze swym numerem inspekcyjnym.
Posiada�em tak�e ksi��eczk� mandat�w kredytowych
i obowi�zany by�em kara� �ami�cych przepisy drogo-
we. Kierowca taunusa z�ama� przepisy, ale by� to
obcokrajowiec; s�dz�c po literze �D" przy tablicy
z numerem wozu � Niemiec. Wobec cudzoziemc�w sta-
ra�em si� zazwyczaj ograniczy� spraw� do ustnego
upomnienia.
� Czy w pa�skim kraju �� zapyta�em brodacza �
wolno wyprzedza� z lewej strony, gdy w�z przed pa-
nem da� znak, �e skr�ca w lewo? M�g� pan spowodowa�
zderzenie.
Brodacz wzruszy� [ramionami.
� Pan nie docenia szybko�ci mojego samochodu. Za-
nim pan dokona� skr�tu, ja ju� by�em przed stacj�.
O zderzeniu nie .mog�o by� mowy.
� Mimo wszystko z�ama� pan przepisy...
� Och, niech pan nie b�dzie a� takim formalist�.
Prosz� wzi�� pod uwag�, �e mnie si� �pieszy � m�-
wi� dobrze po polsku, cho� z niemieckim akcentem.
� Mnie te� si� �pieszy � odrzek�em.
Roze�mia� si�.
� Gdyby si� panu �pieszy�o, nie jecha�by pan takim
gratem. Pa�ski rupie� nie wyci�ga wi�cej ni� trzy-
dzie�ci kilometr�w na godzin�.
Kilku motocyklist�w, przys�uchuj�cych si� naszej
wymianie zda�, parskn�o �miechem. Ich sympatia by-
�a po stronie brodacza, cho� chcia� wyprzedzi� czekaj�-
cych w kolejce po benzyn�. Ale tak ju� jest w�r�d
ludzi zara�onych �chorob� motoryzacyjn�", �e .impo-
nuje im ten, kto ma lepszy i szybszy samoch�d.
Wiedzia�em, co teraz nast�pi. Zaczn� si� drwiny
z mojego wehiku�u. Przecie� nie mog�em ka�demu
z osobna opowiada� historii mego samochodu, m�wi�
o W�ochu, kt�ry w wozie ferrari 410 rozbi� si� na dro-
dze do Zakopanego. O moim wujku, zapoznanym wy-
nalazcy, kt�ry odkupi� wrak ferrari, wyremontowa� go,
gospodarczym sposobem dorobi� karoseri�, wzbogaci�
w�z o kilka usprawnie� i, umieraj�c, darowa� mi sw�j
wehiku�, najszybszy samoch�d, jaki je�dzi po polskich
drogach.
� Czy pan sw�j w�z wiezie do jakiego� muzeum? �
spyta� brodacz, staraj�c si� swemu g�osowi/-nada� jak
najpowa�niejszy ton, przez co s�owa jego brzmia�y bar-
dziej ikomicznie. � Ciekawym, jaki to rocznik? Chy-
ba 1900. Czy pan s�dzi, �e z samochodami jest tak, jak
z winem? Im starsze, tym lepsze?
Motocykli�ci zarechotali zgodnym ch�rem. O�mieleni
drwinami brodacza otoczyli m�j wehiku�, zagl�dali do
-wn�trza, pukali palcami w karoseri�, jak gdyby chc�c
si� upewni�, czy nie jest z papieru.
Narasta�a we mnie w�ciek�o��, ale by�em bezradny.
M�j wehiku� przypomina� stare, odrapane cz�no, na
.kt�rym kto� zbudowa� brezentowy namiot. Przed ro-
kiem pomalowa�em samoch�d na srebrny kolor, lecz
lakier nie chcia� si� trzyma� i odpada� ca�ymi p�atami.
A te dziwaczne reflektory z przodu wozu, wyba�uszo-
ne jak oczy jakiego� robaka! Wuj zbudowa� potworka
na ko�ach, co�, co podobne by�o do dziwacznego owa-
da z zadartym kuprem. Czy mia�em ka�demu wyja�-
nia�, �e ten zadarty kuper jest potrzebny do tego, aby
m�j wehiku� m�g� p�ywa� po wodzie?
� Nie zamieni�bym go na swoj� jaw� � stwierdzi�
g�o�no jeden z motocyklist�w. � Chyba �eby mi
pan dop�aci� ze dwadzie�cia tysi�cy -�"zwr�ci� si� do
mnie. - . ;� ... � , . ,
� Czy m�g�by pan pokaza� jego silnik? � zapro-
ponowa� drugi z motocyklist�w. '
Ju� mia�em zamiar spe�ni� to �yczenie. Wiedzia�em,
�e wyba�usz� oczy, zobaczywszy l�ni�cy czysto�ci� po-
t�ny silnik ferrari 410 super amerika, kt�ry posiada�
dwana�cie pot�nych cylindr�w o mocy znamionowej
trzysta pi��dziesi�t koni mechanicznych, dwa ga�niki,
prze�o�enia nadaj�ce mu szybko�� do dwustu pi��dzie-
si�ciu kilometr�w na godzin�. Samochodu ferrari 410
nie buduje si� seryjnie, lecz na indywidualne zam�wie-
nie klient�w, jako wozy sportowo-turystyczne. Nawet
we W�oszech, gdzie powstaj� te wozy, ini,ewiele ich spo-
tyka si� na szosach. Jaki� dziwny traf spowodowa�, �e
w�a�ciciel takiego wozu rozbi� si� pod Zakopanem, mia�-
d��c karoseri�, ale nie uszkadzaj�c silnika. A potem za
bezcen po�amany wrak odkupi� m�j wujek, wynalazca.
Odremontowany przez niego wehiku� mia� teraz
wszystkie zalety dawnego ferrari 410, a jednocze�nie
wzbogacony zosta� o zupe�nie nowe elementy. Tylko
�e by� okropnie brzydki.
Nie, nie pokaza�em silnika." Pracownik stacji zacz��
nalewa� benzyn� do taunusa, a zaraz potem gumowy
w�� wsun�� do mojego baku. "''
Brodacz wyj�� ze swego wozu tubk� ze specjalnym
kremem i wyciera� nim d�onie, kt�re pobrudzi� doty-
kaj�c nakr�tki benzynowego baku. Wysmarowane d�o-
nie otar� potem o szmatk� i naci�gn�� zamszowe r�ka-
wiczki.
� Ile pali pa�ski w�z? � zagadn�� mnie.
� Dwadzie�cia litr�w ,na sto kilometr�w.
� Co?�zdumia� si�. "� �
Motocykli�ci rykn�li:
� Je�dzi z szybko�ci� trzydziestu 'kilometr�w, a pali
dwadzie�cia litr�w? Panie, czy pan 'zwariowa�! Na z�om
2 takim wozem!
P�aci�em za benzyn�, gdy brodacz dosiad� taunusa.
Zapewne chcia� motocyklistom zaimponowa� wspania-
�ym zrywem swego samochodu. Silnik rykn�� i w�z
poderwa� si�, jakby wyrzucony pot�n� spr�yn�. Mi-
n�a .sekunda � i by� ju� na szosie. Jednocze�nie, za-
ledwie tkni�ty ko�cem przedniego zderzaka, stoj�cy
na podje�dzie motocykl wolno przewr�ci� si� na bruk.
Zabrz�cza�o gniecione �elastwo, rozprys�o si� szk�o re-
flektora.
� Rozbi� mi motor! Rozbi� i uciek�! � wrzeszcza�
motocyklista. Ten sam, kt�ry drwi� z mego wehiku�u.
Ale brodacz mo�e nawet nie zauwa�y�, �e jego tau-
25
nus zaczepi� o .motocykl. P�dzi� ju� z ogromn� szyb-
ko�ci�, a po chwili znikn�� za wzg�rzem, na kt�re wspi-
na�a si� szosa.
Dw�ch motocyklist�w, kt�rzy mieli najsilniejsze mo-
tory, zapu�ci�o silniki.
� Mo�e go dogonimy � starali si� pocieszy� w�a�-
ciciela rozbitego motocykla.
Po chwili i oni ju� gnali po szosie. Podszed�em do
nieszcz�nika i powiedzia�em:
� B�dzie .musia� zap�aci� za szkod�.
Nawet nie zareagowa� na moj� obietnic�. Zapewne
uzna� mnie za wariata. Pracownik stacji benzynowej
wzruszy� ramionami, kilku innych 'motocyklist�w ro-
ze�mia�o si�. -J
Wsiad�em do wehiku�u, przekr�ci�em kluczyk w sta-
cyjce. Wje�d�aj�c na szos� wrzuci�em drugi bieg, po
�chwili trzeci. A pokonuj�c wzg�rze � czwarty, kt�-
rego nale�a�o u�ywa� dopiero, gdy szybko�� przekra-
cza�a setk�. By� jeszcze i pi�ty bieg, ale mia� rzadkie
zastosowanie, poniewa� wrzuca�o si� go dopiero po
przekroczeniu szybko�ci stu pi��dziesi�ciu kilometr�w
na godzin�, praktycznie nie do zastosowania w. nac-
szych warunkach, na w�skich i kr�tych szosach o z�ej
nawierzchni.
Dwana�cie cylindr�w ferrari 410 pracowa�o nadal
bezg�o�nie, cho� strza�ka szybko�ciomierza przekracza�a
cyfr� sto dwadzie�cia. Daleko by�o jeszcze do mak-
symalnego wysi�ku silnika, kt�ry m�g� da� pr�dko��
dwukrotnie wi�ksz�. Narasta� tylko �wist opon i ude-
rzenia powietrza o rozchylone wietrzniki. Zasun�-
�em wlec szyby i p�dzi�em wci�� szybciej i szybciej,
nie czuj�c tej pr�dko�ci, bo wehiku� m�j by� niski,
.szeroki, pokraczny jak �aba. Ale ten w�a�nie kszta�t
.nadawa� mu stabilno�� nawet przy ogromnej szyb-
.ko�ci.
Po kilku minutach dop�dzi�em motocyklist�w. Gnali
na maksymalnych obrotach silnika, og�usza� ich ryk
motor�w i p�d powietrza. Dwukrotnie musia�em zatr�-
bi�, zanim zorientowali si�, �e ��daim ust�pienia mi
z drogi.
Ich twarze zakrywa�y wielkie okulary, wi�c tylko po
p�otwartych ze zdumienia ustach pozna�em, jak bar-
dzo si� zdziwili, gdy m�j pokraczny wehiku� wyprze-
dzi� ich i dalej jecha� wci�� szybciej i szybciej. Po
dw�ch minutach nie widzia�em ich ju� we wstecznym
lusterku.
Zwolni�em do osiemdziesi�ciu, bo znak drogowy za-
powiada� ostry zakr�t. Potem jednak szosa bieg�a zn�w
prosto, podnosz�c si� wolno na wzg�rze. Kiedy wy-
skoczy�em zza zakr�tu, wydawa�o mi si�, �e na szczy-
cie dostrzeg�em taunusa.
Przycisn��em peda� gazu. Szosa by�a pusta, �adnej
furmanki ani te� samochodu. Z zachwytem patrzy�em,
jak wzg�rze z ogromn� szybko�ci� podbiega pod mask�
wehiku�u, a m�j w�z bez wysi�ku pokonuje wzniesie-
nie.
Osi�gn��em wzg�rze, zobaczy�em taunusa, zdobywa-
j�cego nast�pn� g�rk�. By� ju� niedaleko, najwy�ej
o dwa kilometry, a p�dzi� z szybko�ci� stu .dwudziestu
kilometr�w na godzin�. Jeszcze doda�em gazu i wtedy
wrzuci�em pi�ty bieg. Dogoni�em obcokrajowca tu�
przed szczytem wzniesienia i zatr�bi�em g�o�no, aby si�
zatrzyma�.
Zapewne bardzo si� zdziwi� dostrzegaj�c tu� za so-
b� pokraczn� sylwetk� mego wehiku�u. Lecz zdawa� si�
nie rozumie�, czego od niego ��dam. Z drogi si� nie
usun��, bo wiedzia�, �e pod szczytem wzniesienia nie
b�d� go wyprzedza�. ^
Ze wzg�rza roztoczy�a si� szeroka panorama wielkiej *
r�wniny nad Odr�. Zje�d�aj�c z g�ry, brodacz doda�
�gazu i przy�pieszy� szybko�� do stu czterdziestu kilo-
metr�w. Odezwa�a si� w nim �y�ka sportowca i ura�ona
ambicja, �e taka pokraka chce go wyprzedzi�. Ponie-
wa� nie ust�pi� z drogi, musia�em zjecha� na kraw�d�
szosy i dopiero wtedy wysforowa�em si� do przodu,
cho� grozi�o mi, �e wpadn� na drzewa obrastaj�ce
szos�.
O trzy kilometry dalej zajecha�em mu drog� i zmu-
si�em do zatrzymania si�. Wyskoczy�em z wehiku�u
trzymaj�c w r�ku �lizaka". Drug� r�k� si�gn��em do
kieszeni po numerek inspekcyjny.,
Przystan�� piszcz�c hamulcami. Wysiad� z samocho-
du, u�miechaj�c si� szeroko.
p � Nie .doceni�em pana � powiedzia�. � I got�w
gestem przeprosi�. Nie, nie pana � wyja�ni� � pa�-
ski samoch�d.
Nie podchwyci�em jego �artobliwego tonu.
� Poprosz� o dokumenty i pa�skie prawo jazdy.
Jestem spo�ecznym inspektorem S�u�by Drogowej �
rzek�em.
Podsun��em mu pod nos sw�j znaczek inspekcyjny.
�To u was jest tajna policja drogowa? -�'zanie-
pokoi� si�.
� Nie. Tylko spo�eczna s�u�ba porz�dkowa � od-
rzek�em.
Jego dokumenty m�wi�y, �e nazywa si� Heinrich
Klaus i pracuje jako dziennikarz w zachodnioniemiec-
kiej gazecie, organie by�ych wojskowych, szczeg�lnie
popularnej w�r�d przesiedle�c�w. Gazeta ta specjali-
zowa�a si� w atakach na Polsk� i na nasze granice na
Odrze i Nysie.
Pan Heinrich Klaus z tytu�u swej pracy w takim
pi�mie nie m�g� budzi� mojej sympatii. Ale mi�dzy-
narodowe prawo jazdy mia� w zupe�nym porz�dku, co
najwy�ej mog�em mu wlepi� mandat.
� O co w�a�ciwie chodzi? � zapyta�, gdy wyj��em
bloczek kredytowych mandat�w. .
� Wyje�d�aj�c ze stacji benzynowej potr�ci� pan
motocykl i uszkodzi� go pan. Za nieostro�n� jazd�
otrzyma pan mandat stuz�otowy. Z tym kwitem poje-
dzie pan do najbli�szej Komendy Ruchu Drogowego
i wp�aci pan tam pieni�dze. Po nast�pnym wykrocze-
niu b�dzie pan mia� powa�niejsze k�opoty. Rozumie si�
te� samo przez si�, �e wr�ci pan na stacj� benzynow�
i zechce porozumie� si� z w�a�cicielem rozbitego moto-
cykla. To wszystko, co mam do pana � powiedzia�em
�wr�czaj�c ttnu kwit.
Klaus roz�o�y� r�ce.
_ Oczywiste jest, �e natychmiast zawracam. Prosz�
mi wierzy�, �e nie ucieka�em z miejsca wypadku. Po
prostu nie zauwa�y�em, �e potr�ci�em motocykl.
_ Wierz� panu. Dlatego otrzyma� pan tylko man-
dat.
Nadjecha�o dw�ch motocyklist�w.
� B�dzie pan mia� eskort� � za�artowa�em.
� Ale� ja sam tam wr�c�. Eskorta mi niepotrzeb-
na � z�o�ci� si� iKlaus.
Motocykli�ci zwr�cili na Klausa mniejsz� uwag� ni�
na m�j wehiku�.
� Panie, co to jest? � spyta� mnie jeden z nich,
dotykaj�c maski wozu.
� Jak to: co to jest? Samoch�d.
� Ale jaki?
� Swojej roboty � u�miechn��em si�.
� Pan go sam zrobi�?
� Nie. M�j wujek. On wykona� karoseri�, ale sil-
nik jest z ferrari 410.
� No jasne, ferrari � pokiwa� g�ow� Klaus. � Te-
raz wszystko rozumiem.
Wsiad� do taunusa i zawr�ci�.
'i�8 A panom radz^, aby�cie na przysz�o�� nie byli
tak pochopni w swoich s�dach J-1 powiedzia�em moto-
cyklistom.
Pojechali za taunusem, eskortuj�c go jak milicja.
Zajrza�em do atlasu samochodowego i zorientowa-
�em si�, �e droga do Jasienia znajduje si� w odleg�o�ci
kilometra. Jest to boczna szosa, pierwsza w prawo.
Zajecha�em tam oko�o godziny jedenastej i zatrzy-
ma�em si� obok zabytkowego ko�ci�ka. Droga przez
wie� prowadzi�a do pa�acu Haubitz�w, ale w�tpliwe
by�o, czy zdo�am otrzyma� tam pok�j. By� przecie�
�rodek lata, jezioro Jasie� zwabi�o chyba wielu tury-
st�w. Nale�a�o raczej skierowa� si� wzd�u� jeziora do
o�rodka campingowego �Gromady". W najgorszym ra-
zie mog�em rozbi� sw�j namiot w tym samym miejscu,
gdzie przed niedawnym czasem znajdowa� si� ob�z
harcerzy.
Wyboist� drog� pojecha�em przez las pe�en cieni-
stych buk�w, grab�w i jesion�w. Droga to zbli�a�a si�
do zaro�ni�tego trzcinami brzegu jeziora, to zn�w od-
dala�a si� od niego, klucz�c mi�dzy niewysokimi pa-
g�rkami. Wreszcie las si� sko�czy� i ukaza�a si� roz-
ci�gni�ta nad jeziorem du�a, trawiasta polana. Wzd�u�
brzegu sta�o oko�o trzydziestu kolorowych drewnianych
domk�w, a .nieco dalej mie�ci� si� pod�u�ny budyneczek
�wietlicy i sto��wki.
Okaza�o si�, �e mam troch� szcz�cia. W�a�nie wczo-
raj jeden z domk�w opu�cili wczasowicze. By� to przed-
ostatni domek w d�ugim szeregu, najmniejszy i naj-
brzydszy. Inne mia�y po dwie izdebki, du�e okna, a na-
wet male�kie werandy. M�j za� przypomina� ciasny ul
z maciupe�kim okienkiem.
Nie zamierza�em jednak sp�dza� w nim wiele czasu.
Po prostu chcia�em sobie zapewni� nocleg i mie� miej-
sce na z�o�enie swoich "rzeczy. Wynaj��em domek, p�a-
31
c�c z g�ry za dwa tygodnie,-zapewni�em sobie-wy�y-
wienie w sto��wce. Obok domku ustawi�em wehiku�,
nakrywaj�c go brezentow� p�acht�.
Z pocz�tku o�rodek wypoczynkowy wydawa� mi si�
niemal bezludny. Dopiero po jakim� czasie domy�li-
�em si�, �e wczasowicze znajduj� si� w ukrytej w trzcir
nach zatoczce, gdzie jest pla�a z bia�ym piaskiem. :
Zd��y�em rozpakowa� swoje rzeczy, gdy przed otwar-
tymi drzwiami mego domku pojawi� si� pies. Br�zowy,,
kr�tkow�osy jamnik.
C� to by�o za �mieszne stworzenie! Nigdy w �yciu
nie widzia�em tak d�ugiego psa. Mia� chyba z p� me-
tra d�ugo�ci i n�ki tak krzywe i kr�ciutkie, �e brzu-
chem niemal szorowa� po ziemi. A do tego jeszcze �eb
z niezwykle wyd�u�onym pyskiem, ogromne uszy si�;.
gaj�ce ziemi, d�ugi ogon jak u szczura. Wydawa�o si�,
�e ten pies 'nie chodzi, ale pe�za, �e jest to du�a liszka
albo zgo�a ogromna kijanka. Br�zowe �lepia psa pa-
trzy�y na �wiat z ogromn� 'ciekawo�ci�, czarny wil-
gotny 'nos ci�gle co� w�szy� w powietrzu.
Jamnik nadszed� od strony pla�y, na chwil� zatrzy-
ma� si� przed drzwiami mego domku i obrzuci� mnie
bacznym spojrzeniem. Potem skierowa� si� do okry-
tego brezentem wehiku�u, obw�cha� jego ko�a, a na-
st�pnie podni�s�szy tyln� n�k�, zasalutowa�, obsiku-
j�c opon�. ;
l wtedy wyda�o .mi si�, �e przez trawnik od strony
pla�y zbli�a si� ku nam ogieniek... Takie por�wnanie
przysz�o mi do g�owy, cho� widzia�em, �e to po prostu
nadbiega trzynastoletnia dziewczynka w jaskrawoczer-
wonym kostiumie k�pielowym. Barwa jej kostiumu,'
a tak�e rude, rozwichrzone w�osy, bia�a twarz obsy-
pana mn�stwem pieg�w, to wszystko w�a�nie spra-
wia�o z daleka wra�enie, �e zbli�a si� ruchliwy ogie-
niek.
� Sebastian! Sebastian! � wo�a�a dziewczynka do
psa. � Dlaczego mnie nigdy nie s�uchasz? ,-a;,-
Pies par� razy kiwn�� przyja�nie ogonem, potem zie-
wn��, szeroko otwieraj�c pysk i wysuwaj�c d�ugi czer-
wony j�zyk. Dziewczynka przystan�a obok wehiku�u,
unios�a nieco brezent i natychmiast go opu�ci�a, udaj�c
przera�enie.
� Czy to jest lataj�cy talerz, prosz� pana? � zwr�-
ci�a si� do mnie.
Wskaza�em na Sebastiana i zapyta�em:
� Czy to jest na pewno pies? Czy on szczeka?
Dziewczynka wzruszy�a ramionami.
� Pewnie, �e to pies.
� Wcale na to nie wygl�da�stwierdzi�em.
� Widzia�am z pla�y, jak pan tu przyjecha�, i po-
my�la�am: �Marsjanin". Pan sam zbudowa� ten samo-
ch�d czy te� kto� panu pom�g�?
Zapyta�em:
� Czy to prawda, �e jamnik�w nie kupuje si� na
sztuki, ale na metry?
Tupn�a bos� nog�.
� Pan, zdaje si�, nie ma poczucia humoru. Po�ar-
towa� z panem nie mo�na.
� Bardzo nie lubi�, igdy kto� �mieje si� z mojego
samochodu.
. � A ja nie lubi�, gdy kto� drwi z Sebastiana.
. Wyci�gn��em do niej r�k�.
� W takim razie um�wmy.si�. Ja nie b�d� �mia�
si� z twojego psa, a ty z mojego samochodu.
Zgoda?
� Zgoda � u�cisn�a moj� d�o�. � Na imi� mam
Katarzyna. Mo�e pan m�wi� do mnie: Kasia.
� A ja mam na imi� Tomasz � przedstawi�em si�.
Sebastian znowu par� razy kiwn�� ogonem, jak gdy-
by nasza zgoda bardzo przypad�a mu do gustu. Wyra-
3 � Ksi�ga strach�w
33
ziwszy sw�j pogl�d na t� spraw�, pomaszerowa� do
s�siedniego domku (ostatniego w d�ugim ich szeregi)
i u�o�y� si� na s�omiance przed drzwiami.
� Jeste�my s�siadami � powiedzia�a Kasia. � A za
drugiego s�siada b�dzie pan mia� bardzo mi�ego star-
szego pana. Tak si� ba�am, �e ten domek zajmie ro-
dzina z ma�ym dzieckiem, kt�re b�dzie p�aka�o od �wi-
tu do nocy. Sebastian strasznie nie lubi ma�ych dzieci.
I iw og�le nie znosi ha�asu.
� Sebastian nie jest ha�a�liwy?
� On? � zdumia�a si�. � To bardzo dziwny pies.
Niekiedy przez ca�y dzie� ani razu nie zaszczeka. Nie
s�ucha ani mnie, ani mojej ciotki, nikogo. Moja mama
m�wi, �e ten pies jest indywidualist�. Czy pa�ski sa-
moch�d ma podobny charakter?
� O, nie. To bardzo pos�uszna maszyna. Tylko �e
trzeba mie� do niej w�a�ciwe podej�cie. Mo�e ty w�a-
�nie masz niew�a�ciwe podej�cie do Sebastiana i st�d
twoje wszystkie k�opoty?
� Mo�e � westchn�a bez przekonania.
Sebastian ziewn�� g�o�no i podni�s� si�. Teraz zacz��
si� przeci�ga�, a by� to widok nader zabawny. Wyd�u-
�y� si� jeszcze bardziej, prostuj�c najpierw przednie,
a potem tylne �apy. Znowu ziewn��, a nast�pnie wol-
nym, statecznym krokiem, nie ogl�daj�c si� na Kasi�,
pomaszerowa� na pla��. Jak gdyby chcia� w ten spo-
s�b okaza� swoje ca�kowite lekcewa�enie dla jakich-
kolwiek pr�b znalezienia �w�a�ciwego podej�cia".
� Widzi pan? � zawo�a�a Kasia. � Poszed� sobie.
Gwizdn�a na Sebastiana, ale on ani si� obejrza�.
Po chwili znikn�� w przybrze�nych trzcinach.
� Ci�gle si� boj�, �e mi gdzie� zginie. I biegam za
nim jak szalona.
� Nie obawiaj si�. Wr�ci. Po prostu poszed� sobie
na przechadzk� � powiedzia�em.
34
Kasia jeszcze raz ci�ko westchn�a. Raptem gszy-
pomnia�a co� sobie i a� klasn�a w r�ce. ; ? 'V�
� Przecie� ja przybieg�am do pana w bardzo wa�-
nej sprawie. Czy ma pan w swoim samochodzie gu-
mow� �atk� i klej do naprawy d�tek?
� Mam. Chyba ka�dy automobilista wo