2083
Szczegóły |
Tytuł |
2083 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2083 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2083 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2083 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jan Karski
TAJNE PA�STWO
OPOWIE�� O POLSKIM PODZIEMIU
(c)PRACOWA� WALUEMAR
fiSTYL
Tytu� orygina�u STORY OF A SECRET STATE
Opracowanie graficzne BOGNA BURSKA
Zdj�cie na ok�adce (s. l.): "Warszawa na starej fotografii",
Wydawnictwo Artystyczno-Graficzne, Warszawa 1960;
wyklejka: Archiwum Biblioteki G��wnej ASP w Warszawie;
ok�adka (s. 4.) Blackstone Studios, Inc. New York City (zdj�cie g�rne)
Redaktor EL�BIETA JASZTAL-KOWALSKA
Opracowanie i korekta ROMA SZCZECI�SKA
Wyb�r ilustracji i podpisy ANDRZEJ KRZYSZTOF KUNERT
Ilustracje pochodz� ze zbior�w: Archiwum Akt Nowych w Warszawie (ii. 3, 7),
Studium Polski Podziemnej w Londynie (ii. 8, 9), Instytutu Polskiego i Muzeum im. Gen. Sikorskiego w Londynie
(ii. l, 4-6, 10, 11, 18, 22-24, 30, 31, 34-36), Hoover Institution w Stanford (ii. 12, 13, 15, 19-21)
Za pomoc przy kompletowaniu materia�u ilustracyjnego
vyrazy wdzi�czno�ci sk�adamy Janowi Karskiemu
i red. Stanis�awowi M. Jankowskiemu
Ksi��nica Koperhika�ska w Toruniu
(c) Copyright by Jan Karski, 1999
(c) Copyright for the first Polish edition by Wydawnictwo Ksi��kowe "Tw�j Styl" Sp. z o.o.
Wydawnictwo Ksi��kowe "Tw�j Styl" Sp. z o.o. Wydanie I, Warszawa 2000 r.
ISBN 83-7163-177-4 Cena 44,- z�
Typografia, sk�ad i �amanie WMC s.c., Warszawa
Druk i oprawa: Wroc�awska Drukarnia Naukowa PAN
im. Stanis�awa Kulczy�skiego Sp. z o. o.
53-505 Wroc�aw, ul. Lelewela 4
�o�nierzom i cz�onkom
walcz�cym o woln� i niepodleg�� Polsk�,
tym, kt�rzy oddali �ycie,
tym, kt�rzy prze�yli, oraz
wszystkim tym, kt�rych spotka�em na syiojej
wojennej drodze,
opowie�� t� -
Od Autora
Nigdy nie przypuszcza�em, �e moja wojenna ksi��ka " Story of a Secret State" (" Tajne pa�stwo - Opowie�� opolskim Podziemiu ") uka�e si� w Polsce.
Przed laty ch�� wydania ksi��ki wyrazi� szlachetny Jerzy Giedroyc. Pocz�tkowo zgodzi�em si�. Op�aci�em t�umaczenie z j�zyka angielskiego. Do wydania jednak nie dosz�o.
Obecna sytuacja w Polsce, argumentacja wydawcy pana Andrzeja Rosnera, z wykszta�cenia i pasji historyka, oraz podj�cie si� pracy nad przek�adem i opracowaniem (opartych tak�e na moich uzupe�nieniach i korektach) przez publicyst� i dziennikarza Waldemara Piaseckiego zdecydowa�y o mojej zgodzie na polsk� edycj�.
Wdzi�czny jestem tak�e panu Andrzejowi K. Kunertowi, �e zechcia� pochyli� g�ow� nad ksi��k� przed j ej skierowaniem do druku.
Ksi��ka ta nie jest dokumentem historycznym sensu stricto. Nie jest histori� polskiego wojennego Podziemia. Jest natomiast opowie�ci� o nim, opart� na osobistych do�wiadczeniach i wra�eniach.
Z racji mej roli w polskim Pa�stwie Podziemnym -politycznego ��cznika w kraju i tajnego kuriera, czterokrotnie wysy�anego w misjach na Zach�d i z powrotem do Polski - wiedzia�em o sytuacji i przyw�dcach zar�wno w kraju, jak i na wychod�stwie wi�cej ni� inni. By�em znany z fotograficznej pami�ci. Nigdy te� nie zawiod�em pok�adanego we mnie zaufania: raportowa�em wiernie, a powierzonych mi przekaz�w nie u�y�em dla jakichkolwiek innych cel�w. Ka�dej misji podejmowa�em si�, jakby m przyst�powa� do Komunii �wi�tej.
Pami�ta� mnie Kazimierz Pu�ak, gdy po wojnie, na dnie nieszcz�cia, spisywa� w polskim wi�zieniu sw�j e pe�ne goryczy wspomnienia.
Skar��c si� na intrygi i rzekomy brak zaufania rz�du genera�a Sikorskiego do przyw�dc�w Podziemia w kraju, w pierwszym okresie wojny, pisa�:
" (...) Dopiero gdzie� w po�owie maja (1940) przyby� emisariusz Witold (zdaje si� Kozielewski), kt�ry w sprawie delegata i stosunk�w rz�dowych i emigracyjnych -jak si� p�niej okaza�o - najdok�adniej i naj obiektywniej nas poinformowa�.
Mia� w swoim po�o�eniu emisariusza najwa�niejszy atrybut - doskona�� foto-geniczn� [!] pami��. Przekonali�my si� na jego sprawozdaniu, napisanym po z�o�eniu go nam przed tym - ustnie. By� to rzeczywi�cie majstersztyk dok�adnej pami�tli-wo�ci (...)".
Pisz�c t� ksi��k� w 1944 roku, pos�ugiwa�em si� pami�ci� wiernie i uczciwie. Istniej�ce jednak wtedy okoliczno�ci narzuca�y pewne ograniczenia tego, co mo�na by�o napisa�. T�umaczy to w swoim s�owie wst�pnym, lokuj�cym ksi��k� w szerszym kontek�cie polityczno-historycznym, pan Waldemar Piasecki.
W Waszyngtonie, l wrze�nia 1999 roku.
Jan Karski
Jak czyta�
Tajne pa�stwo - Opowie�� o polskim Podziemiu"
K
si��ka, kt�r� Czytelnik ma przed sob�, powstawa�a w Stanach Zjedno-;zonych pomi�dzy marcem a sierpniem 1944 roku. Niemal dok�adnie pi��dziesi�t pi�� lat temu. Dot�d nie by�a wydana po polsku, mimo �e w samych Stanach wydano j � ��cznie w 360 tysi�cach egzemplarzy, co - jak na �w czas - by�o nak�adem gigantycznym. Szybko doczeka�a si� wyda�: szwedzkiego (1945), norweskiego (1946) i francuskiego (1948). Przez wielu krytyk�w uznana zosta�a za najpopularniejsz� ksi��k� czasu wojny w og�le. Nim dojdziemy do przyczyn, dla kt�rych Autor powstrzymywa� si� przed jej wydaniem w j�zyku ojczystym, kr�tkie przypomnienie �wczesnej sytuacji politycznej.
By� to fatalny okres dla sprawy polskiej. W po�owie kwietnia 1943 roku Niemcy ujawniaj� zbrodni� katy�sk� dokonan� na kilkunastu tysi�cach oficer�w polskich przez NKWD. Stalin protestuje przeciwko obarczaniu ZSRR odpowiedzialno�ci� za mord. 25 kwietnia zrywa stosunki dyplomatyczne z rz�dem genera�a W�adys�awa Sikorskiego. �rodowiska emigracyjne odpowiadaj � zmasowan� kampani� antysowieck�, domagaj�c si� dochodzenia Mi�dzynarodowego Czerwonego Krzy�a w kwestii zbrodni. 4 maja Stalin ��da od Churchilla wyeliminowania "prohitlerowskich element�w" w rz�dzie londy�skim. Chur-chill reaguje natychmiast i obiecuje, �e "nieszcz�sne szmat�awce" atakuj�ce rz�d sowiecki zostan� uciszone, a zmiany w polskim rz�dzie przy�pieszone. Roose-velt pozostaje chwilowo neutralny i nie podejmuje pr�b interwencji w konflikt. R�wnocze�nie Stalin czyni Rooseveltowi wyrzuty, �e uruchomienie drugiego frontu na zachodzie Europy jest odwlekane. Z wiosny 1943 roku Anglia i Stany Zjednoczone przesuwaj� l�dowanie na wrzesie�, by ostatecznie prolongowa� ca�� operacj� do wiosny 1944 roku. Stalin uroczy�cie protestuje i odwo�uje ambasador�w Majskiego i Litwinowa. Ustaje nawet korespondencja mi�dzy trzema przyw�dcami. Temperatura stosunk�w osi�ga najni�szy poziom od wybuchu wojny.
W�adys�aw Sikorski apeluje z kolei u przyw�dc�w Anglii i Ameryki, aby wymogli na Stalinie respektowanie praw ludno�ci polskiej na terenie ZSRR, kt�ra po zerwaniu stosunk�w sowiecko-polskich pozosta�a bez jakiejkolwiek obrony, w tym prawa do opuszczenia ZSRR, opieki konsularnej etc. Sikorski zabiega� te� o jak najszybsze przemieszczenie II Korpusu z Persji, po wyj�ciu z ZSRR, na teren europejskiego teatru dzia�a� wojennych.
4 lipca 1943 roku Sikorski ginie pod Gibraltarem w katastrofie lotniczej, a jego �mier� staje si�. oczywistym ciosem dla rz�du londy�skiego. Jego nast�pca, Stanis�aw Miko��jczyk, by� wtedy zupe�nie nieznany.
Churchill istotnie wydaje 13 lipca rozkaz przeniesienia II Korpusu w rejon Morza �r�dziemnego, a miesi�c p�niej wysy�a wraz z Rooseveltem projekt dokumentu dotycz�cego Polak�w w ZSRR. Przez sze�� tygodni Stalin nawet nie potwierdza jego otrzymania. 27 wrze�nia w jednozdaniowej depeszy do przyw�dc�w Anglii i Ameryki odrzuca ich propozycje w ca�o�ci.
W po�owie pa�dziernika 1943 roku ma si� rozpocz�� w Moskwie konferencja ministr�w spraw zagranicznych Anglii, Stan�w Zjednoczonych i ZSRR, poprzedzaj�ca szczyt Churchill-Roosevelt-Stalin w Teheranie. 5 pa�dziernika Miko�ajczyka wzywa Eden i obcesowo komunikuje, �e Polska ma si� natychmiast zgodzi� na ust�pstwa terytorialne wobec Rosji. Domaga si� od premiera rz�du londy�skiego upowa�nienia do prowadzenia na ten temat negocjacji z Rosjanami. M�wi, �e los Wilna jest przes�dzony, ale Lw�w mo�e si� uda uratowa�. Obiecuje w zamian Prusy Wschodnie i cz�� �l�ska. Miko��jczyk odmawia. Tego samego dnia Eden na posiedzeniu gabinetu wojennego doradza, aby nie robi� nic w kwestii przywr�cenia stosunk�w sowiecko-polskich, nim Polacy nie zaaprobuj� ust�pstw na rzecz Stalina. Gor�co popiera go Churchill.
Notabene, od marca obowi�zuje w Wielkiej Brytanii zapis cenzury wojennej na dyskutowanie problemu granic sowiecko-polskich w prasie i radiu.
Polska liczy jeszcze na Ameryk�. Sekretarz stanu Cordell Hull wylatuje do Moskwy z dan� wcze�niej ambasadorowi RP Janowi Ciechanowskiemu obietnic�, �e spory terytorialne b�d� rozstrzygane dopiero po wojnie, na konferencji pokojowej. Po powrocie do Waszyngtonu Hull m�wi zdumionemu Ciechanowskiemu, �e bez ust�pstw terytorialnych ze strony rz�du londy�skiego rz�d sowiecki nie wznowi zerwanych stosunk�w, a Stany Zjednoczone s� w tej sprawie bezsilne.
Co si� sta�o w Moskwie? Hull wni�s� pod obrady tekst wsp�lnej deklaracji, m�wi�cej, �e alianci zobowi�zuj� si� w s p � l n i e podejmowa� decyzje zwi�zane z "poddawaniem si� i rozbrojeniem nieprzyjaciela", a tak�e z "wszelk� okupacj� terytorium nieprzyjaciela i terytori�w innych pa�stw pozostaj�cych w r�kach nieprzyjaciela". Sowiecki minister spraw zagranicznych Wiaczes�aw Mo�otow powiedzia�, �e deklaracja jest �wietna i... wykre�li� s�owo "wsp�lnie". Wywo�a�o to konsternacj� Hulla i Edena. Oznacza�o bowiem, �e Rosjanie b�d� mogli sobie poczyna� na zdobytych terenach, jak zechc�. Spraw� od�o�ono do dyskusji.
Wieczorem na Kremlu wydano przyj�cie na cze�� delegacji USA i Wielkiej Brytanii. Zjawi� si� na nim nieoczekiwanie Stalin. Bior�c pod r�k� Hulla, odszed� na bok i powiedzia�: "Prosz� powiedzie� swemu prezydentowi, �e Zwi�zek Radziecki zaatakuje Japoni�. Po wsp�lnym pokonaniu Niemiec". By�a to wiadomo��, kt�rej Ameryka, prowadz�ca wojn� na Pacyfiku, oczekiwa�a od dawna. Hull natychmiast przekaza� znakomit� nowin� Rooseveltowi. 3 listopada 1943 roku ze wsp�lnej deklaracji znikn�o s�owo "wsp�lnie". Dobito targu. Grunt pod szczyt w Teheranie zosta� przygotowany.
Ani Miko��jczyk, ani jakikolwiek inny Polak nie wiedzia� o faktycznym przekazaniu Polski pod dominacj� moskiewsk�. Kurs na zbli�enie by� jednak nadto widoczny. Prasa i radio opiewa�y bohaterstwo Sowiet�w, samotnie d�wigaj�cych ci�ar wojny z Hitlerem. Na ekranach kin pojawi� si� film "Misja do Moskwy" ("Mission to Moscow"), zrealizowany na podstawie ksi��ki by�ego ambasadora USA w ZSRR Josepha E. Daviesa. Produkcja ta bi�a na g�ow� wszystko, co w czasie wojny ukaza�o si� na Zachodzie na temat Sowiet�w i Stalina. W�dz sowiecki ukazany by� w wymiarze nieomal biblijnym: jako zbawca ludzko�ci, poskromiciel z�a, cz�owiek wielkiej dobroci. Davies obje�d�a� Ameryk�, promuj�c sw�j "utw�r". Na wiecu w Chicago, na kt�ry przysz�o ponad 50 tysi�cy ludzi, krzycza� w zapami�taniu: "S�owo dane przez rz�d sowiecki jest r�wnie �wi�te, jak Biblia. (...) Zwi�zek Sowiecki jest �arliwym zwolennikiem i stra�nikiem moralno�ci mi�dzynarodowej". I tak dalej. Renomowany tygodnik "Life" z 29 marca 1943 roku, w ca�o�ci po�wi�cony ZSRR, okre�la� Lenina mianem "najwi�kszego zapewne cz�owieka wsp�czesnego", s�awi�c naturalnie tak�e geniusz Stalina. "Dementowano" tendencyjne opinie na temat NKWD. "Life" wyja�nia�, �e jest to po prostu "policja narodowa podobna do FBI".
Pomi�dzy 28 listopada a l grudnia 1943 roku odby�a si� w Teheranie konferencja trzech wielkich �wczesnego �wiata: Churchilla, Roosevelta i Stalina. Ten ostatni uzyska� wszystko, co chcia�, w kwestii Polski: granice i przyzwolenie na skonstruowanie uzale�nionego od Moskwy rz�du. Podj�to tak�e decyzje w sprawie: W�och, Japonii, Chin, Persji, Austrii i Finlandii, a tak�e Ba�-kan�w. Tworzono podwaliny nowego "�adu politycznego" na d�ugie lata.
Po zako�czeniu konferencji w Londynie i Waszyngtonie zacz�y szerzy� si� plotki o tajnych decyzjach i porozumieniach w sprawie Europy �rodkowej i Wschodniej. 15 grudnia 1943 roku Anthony Eden zdementowa� je w Izbie Gmin. 11 stycznia 1944 roku w Kongresie Stan�w Zjednoczonych to samo uczyni� Franklin Delano Roosevelt.
Sytuacja rz�du na wychod�stwie stawa�a si� dramatyczna. Zabiegi Miko�ajczyka o spotkanie z Churchillem i Rooseveltem by�y ignorowane i zbywane. R�wnocze�nie kwestionowano reprezentatywno�� gabinetu londy�skiego i struktur Pa�stwa Podziemnego w kraju, w zwi�zku z coraz aktywniejsz� dzia�alno�ci� w okupowanej Polsce Polskiej Partii Robotniczej i powi�zanej z ni� partyzantki: Armii Ludowej.
W Londynie dojrzewa w tej sytuacji projekt przedsi�wzi�cia propagandowe-
10
11
go na du�� skal�. Minister informacji, profesor Stanis�aw Kot, wzywa do siebie porucznika Jana Karskiego, aby poinformowa� go o nowym zadaniu. M�ody, niespe�na trzydziestoletni emisariusz Polski Podziemnej ma ju� za sob� udan� misj� do czo�owych przedstawicieli establishmentu w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych. Raportowa� o sytuacji w okupowanej Polsce, strukturze Pa�stwa Podziemnego i tragedii �yd�w mi�dzy innymi Anthony'emu Edenowi, lordowi Selborne w Anglii czy prezydentowi Rooseveltowi, Cordellowi Hullowi, Henry'emu Stimsonowi i Felixowi Frankfurterowi w Stanach Zjednoczonych. Dotar� tak�e do pisarzy, jak Herbert G. Wells i Arthur Koestler, i dziennikarzy miary Waltera Lippmana czy Marthy Gellhorn Hemingway, �ony Ernesta, staraj�cej si� nawet �ci�gn�� z Hawany do Londynu swego m�a, aby pozna� osobi�cie polskiego emisariusza.
Udaj�c si� do Stan�w Zjednoczonych, Jan Karski ma tym razem powa�niejsz� misj�. Premier Stanis�aw Miko�ajczyk pisze w li�cie z 20 lutego 1944 roku do ambasadora RP w Waszyngtonie Jana Ciechanowskiego:
"Po raz drugi polecam opiece Pana Ambasadora p. Jana Karskiego. Pierwotnie mia� on jecha� ze mn�- obecnie, po od�o�eniu mojej podr�y, zdecydowa�em si� wys�a� go samego.
Zadaniem p. Karskiego b�dzie doprowadzi�, przy pomocy Pana Ambasadora, do zrealizowania wielkiego filmu o polskim ruchu podziemnym. Scenariusz napisany przez niego zyska� ca�kowit� aprobat� Rz�du. Poza tym Karski b�dzie si� stara� przeprowadzi� akcj� odczytow� na terenie okr�gu konsularnego chicagowskiego oraz w zachodnich stanach USA. Prosz� wyda� stosowne zarz�dzenia w tym kierunku. Niezale�nie od tego p. Karski powinien stara� si� rozwin�� j ak naj szersz� akcj � prasow� i radiow� - zaopatrzy� si� w tym celu w bardzo bogate materia�y.
Za swoim pierwszym pobytem w USA p. Jan Karski, na moje polecenie, przedstawi� si� czynnikom ameryka�skim jako powracaj�cy do kraju. Niestety, fakt ten rozszed� si� w opinii publicznej i uniemo�liwi� na przeci�g kilku miesi�cy wys�a� go do Kraju. Obecnie nale�y go przedstawia� jako pozostaj�cego do ko�ca wojny poza ziemiami polskimi. Niemniej, podaj� do wiadomo�ci Pana Ambasadora, a gdyby zachodzi�a potrzeba, prosz� to poda� do wiadomo�ci najbardziej kompetentnym czynnikom ameryka�skim, i� po trzymiesi�cznym pobycie w USA zostanie on szybko wys�any do Kraju. Jego wyjazd z Ameryki i powr�t do Londynu zostanie utrzymany w dyskrecji. By� mo�e, �e zostanie on wezwany do Londynu znacznie wcze�niej. W tym wypadku musia�by przerwa� prac� (...). Prezes Rady Ministr�w Stanis�aw Miko�ajczyk".
27 lutego 1944 roku Jan Karski przyp�yn�� do Nowego Jorku. Rozmowy w kilku wytw�rniach w Hollywood nie przynios�y rezultatu. Po pierwsze, znani producenci woleli unika� "polskiego tematu", bowiem ni�s� on kontrowersje wok� stosunk�w polsko-rosyjskich. Po drugie, dynamika wydarze� wojennych mog�a �atwo film zdezaktualizowa�. Po trzecie, trudno by�o oceni�, jak na wojenne przygody w Polsce zareaguje widownia w Ameryce.
W tej sytuacji pozostawa�o pomy�le� o ksi��ce. W marcu 1944 roku Jan Karski pozna� agenta literackiego Emery'ego Reevesa, reprezentuj�cego na ameryka�skim rynku wydawniczym m.in. Winstona Churchilla i Antho-ny'ego Edena. Reeves szybko zorientowa� si�, �e trafia si� co� zupe�nie innego. Wojenny autentyk. Karski nie by� w Ameryce osob� nieznan�. Ukazywa�y si� o nim artyku�y, bra� udzia� w licznych odczytach i spotkaniach. Agent uwa�a�, �e ksi��ka odniesie wielki sukces i b�dzie znakomitym narz�dziem propagowania sprawy polskiej.
Karski natychmiast powiadomi� rz�d w Londynie i uzyska� zgod� na zawarcie umowy. Warunki agenta by�y ci�kie. Po pierwsze, oczekiwa�, �e ksi��ka powstanie szybko, jeszcze przed wakacjami. Po drugie, z g�ry zapowiedzia�, �e tekst ma by� wolny od element�w antysowieckich lub czegokolwiek antagonizuj�cego ZSRR. "�aden wydawca nie b�dzie firmowa� ksi��ki, kt�ra jest propagand� obcego rz�du, panie Karski. Co kogo obchodz� wasze k��tnie ze Stalinem?" - t�umaczy� Polakowi. Po trzecie, Reeves zagwarantowa� sobie ingerencj� w dowolny fragment tekstu, w celu jego uatrakcyjnienia. Za��da� te� podzia�u honorarium autorskiego p� na p�. Normaln� praktyk� by�y prowizje dziesi�cio-, dwudziestoprocentowe. Karski jednak przysta�.
Pisa� do Kota: "Warunki finansowe mordercze. Chc� jednak jak najsilniej zainteresowa� finansowo mego agenta, aby zapewni� ksi��ce jak najszersz� sprzeda� i eksploatacj�. Wychodz� jednak z za�o�enia, �e wa�niejszy jest efekt propagandowy".
Ambasada RP wynaj�a Karskiemu pok�j w hotelu na Manhattanie, kt�ry na czas pisania sta� si� biurem. Oddelegowano tak�e do jego dyspozycji maszynistk�, Krystyn� Soko�owsk�, biegle znaj�c� angielski i do�wiadczon� w t�umaczeniu na ten j�zyk. Praca wygl�da�a tak, �e od rana do wieczora Karski dyktowa� tekst polski, kt�ry nast�pnie Soko�owsk� t�umaczy�a na angielski. Co tydzie� Reeves otrzymywa� okre�lon� liczb� stron. Przekazywa� je swojemu redaktorowi Williamowi Posterowi, kt�ry nadawa� tekstowi ostateczny kszta�t.
Przyst�puj�c do pracy, autor narzuci� sobie rygory formalne. Ksi��ka powinna by� prawdziwa w tym sensie, �e tworzywem dla niej powinny by� wydarzenia autentyczne. Nie oznacza�o to jednak ujawniania konkretnych miejsc, adres�w czy danych pozwalaj�cych na lokalizacj�. Wojna wci�� trwa�a. Karski postanowi� wprowadzi� kilka kategorii postaci. 1) Osoby wymieniane z imienia i nazwiska, je�eli nic im nie mog�o zagrozi�, bo, na przyk�ad, pozostawa�y poza zasi�giem Niemc�w albo nie �y�y. 2) Bohaterowie autentyczni, wyst�puj�cy pod kryptonimami. Zwykle pierwsze litery kryptonim�w nawi�zywa�y do prawdziwego nazwiska (np. "Laskowa" to w rzeczywisto�ci Langrodowa; "Leczewski" to Lenczowski). 3) Postaci autentyczne potraktowane opisowo. Tak jest m.in. z doktorem Janem S�owikow-skim - w ksi��ce "Lekarzem z Nowego S�cza" - czy osobami bior�cymi udzia� w odbiciu autora ze szpitala. Na ko�cu ksi��ki umieszczono "klucz"
13
12
"UplSUWC . t) DUI1�UCIUW1C
b�d�cy kompozycj� kilku os�b. Do takich nale�y na przyk�ad "Dziepa�tow-ski" czy "Profesor ze Lwowa". 5) Postaci fikcyjne, gdy nale�a�o wprowadzi� kamufla� osobowy lub sytuacyjny. I tak np. przez Pireneje przeprowadza� Karskiego jeden przewodnik, ale dla potrzeb ksi��ki epizod ten zosta� skomplikowany poprzez wprowadzenie kilku os�b pomagaj�cych w przedostaniu si� do Hiszpanii.
W wydaniu angielskim cz�� nazwisk i kryptonim�w zosta�a zniekszta�cona. W polskiej edycji przywr�cono im w�a�ciwe brzmienie. Przywr�cono te� imiona pomini�te przez ameryka�skiego edytora.
Nazwy geograficzne generalnie odpowiadaj� rzeczywistym. W wersji angielskiej zamiast Nowego S�cza wyst�powa�a "Krynica" ze wzgl�d�w kamu-fla�owych. W obecnej edycji nie by�o takiej potrzeby. Utrzymano natomiast zasad� niewymieniania niekt�rych miejscowo�ci, aby zachowa� klimat "kon-spiracyjno�ci". Gdy mowa o maj�tku, gdzie ukrywa� si� Karski, chodzi o K�ty. Skoro jednak w wydaniu ameryka�skim m�wi si� o nim opisowo, jako o nale��cym do rodziny Saw�w, tak te� zosta�o w tym wydaniu.
W jednym przypadku rozbie�no�� nazewnicza ma g��bsze przyczyny. Nazwa obozu, do kt�rego zostaje zabrany Karski, podawana jest jako "Be��ec". Tak� nazw� wymieni� mu organizuj�cy wypraw� Leon Feiner oraz �ydowski przewodnik jad�cy z nim poci�giem do Lublina, a potem ch�opskim wozem do miasteczka. Karski by� przekonany, �e przywieziono go do Be��ca. Gra�y rol� emocje. Emisariusz koncentrowa� si� przede wszystkim na tym, aby si� nie zdradzi�, a nie na tym, aby dok�adnie zidentyfikowa� miejsce, gdzie si� znalaz�. Je�eli plan zak�ada� �wiadome zdezorientowanie Karskiego, uda� si� dobrze. Po wojnie historycy izraelscy i polscy zmierzali do ustalenia, gdzie kurier przebywa�. Profesor Yitzhak Arad, historyk Holocaustu i �wcze�nie dyrektor Instytutu Pami�ci Yad Yashem w Jerozolimie, na pocz�tku lat 80. zwr�ci� uwag� na fakt, �e Karski opisywa� za�adunek �yd�w do poci�gu, podczas gdy z Be��ca transporty nigdzie dalej nie wychodzi�y. Arad sk�ania� si� ku wersji, �e wprowadzono Karskiego do kt�rego� z oboz�w rozdzielczych, z kt�rych wychodzi�y transporty do Be��ca. Wedle profesora J�zefa Marsza�ka z Uniwersytetu Marii Curie-Sk�odowskiej w Lublinie, znanego autorytetu w dziedzinie historii oboz�w niemieckich na terenie Polski wschodniej, kurier trafi� do obozu w Izbicy. Miasteczko to, znane jako tradycyjne skupisko �yd�w, trafi�o mi�dzy innymi do prozy Isaaca Bashevisa Singera, a przez okoliczn� ludno�� zwane by�o "Izbica - �ydowska stolica". W Izbicy hitlerowcy zorganizowali jeden z oboz�w tranzytowych. Be��ec le�a� 45 kilometr�w dalej, na wsch�d. Ob�z izbicki po�o�ony by� mniej wi�cej czterdzie�ci metr�w poni�ej poziomu miasta, co odpowiada�o opisom topograficznym podawanym p�niej przez kuriera.
W ameryka�skim wydaniu "Story of a Secret State" Karskiego wprowadza do obozu "esto�ski stra�nik". W rzeczywisto�ci by� to stra�nik ukrai�ski z for-
oo. JTUWUUCIU zmiany oyia ueiintuna sytuacja w stosunkach polsko-ukrai�skich pod okupacj� niemieck�, a przede wszystkim na ziemiach polskich zaj�tych przez Stalina. Rz�d na wychod�stwie uzna�, �e wskazywanie na Ukrai�c�w jako pomocnik�w Niemc�w w eksterminacji �yd�w -niezale�nie od prawdy historycznej - mo�e tylko szkodzi� i antagonizowa�. St�d zmiana. Gwoli prawdy - formacje esto�skie i �otewskie by�y r�wnie� wykorzystywane przez Niemc�w do podobnych zada�. W polskiej edycji po pi��dziesi�ciu latach przywr�cono stan faktyczny.
W ksi��ce uleg�y zmianie dane faktograficzne o samym autorze, jak i wi�kszo�ci opisywanych postaci. By�o to naturalne dla zachowania rygor�w konspiracji. Na �amach ksi��ki pojawiali si� przecie� ludzie aktualnie dzia�aj�cy w Podziemiu. W swoim raporcie dla rz�du w Londynie z 15 stycznia 1945 roku Karski stwierdza: "Pisz�c ksi��k�, stara�em si� pisa� przede wszystkim prawd�: zar�wno z mojej dzia�alno�ci osobistej, jak i prawd� o rzeczywisto�ci Polski. Oczywi�cie musia�em zmienia� ze wzgl�d�w technicznych r�ne przez siebie opisywane incydenty, nigdy jednak nie przeinaczy�em rzeczywisto�ci".
W sierpniu 1944 roku maszynopis by� gotowy i agent Reeves obje�d�a� z nim kolejne wydawnictwa. Ostatecznie, spo�r�d czterech oficyn gotowych wyda� ksi��k�, Reeves wybra� renomowany bosto�ski dom wydawniczy Hough-ton Mifflin Company. Okaza�o si� jednak, �e wydawca ma swoje wymagania. Za��da� usuni�cia fragment�w tekstu o wywrotowej dzia�alno�ci komunist�w wobec Podziemia londy�skiego, rozbudowania w�tku �ydowskiego o opis walki w powstaniu w getcie (kt�rego Karski nie by� �wiadkiem ani nawet nie by� wtedy w Polsce) oraz... wprowadzenia w�tku erotycznego, z my�l� o czytelniku. Ostatecznie, po konsultacjach z Londynem, "wypad�y" fragmenty "antykomunistyczne". Mimo solidarno�ci z narodem �ydowskim Karski nie zgodzi� si� na fikcyjny opis powstania w getcie warszawskim, bowiem podwa�a�oby to wiarygodno�� ca�ej ksi��ki. Z podobnych powod�w nie wprowadzi� te� w�tku erotycznego, mimo natarczywego nalegania wydawcy na pojawienie si� romansu Jana Karskiego z Danut� Saw� (S�awik�wn�).
Odpowiadaj�cy za styl i kompozycj� redaktor ksi��ki, William Poster, w wielu miejscach doda� swoje "trzy centy".
Od wczesnej jesieni 1944 roku ruszy�a intensywna kampania reklamowa ksi��ki Karskiego. Jej fragmenty publikowane by�y w poczytnych magazynach: "Life", "Harper's Bazaar", "Collier's", "American Mercury" czy "Jewish Forum". W pa�dzierniku renomowany Book of a Month Club og�osi� "Story of a Secret State" ksi��k� stycznia 1945 roku w Stanach Zjednoczonych.
Autor bra� aktywny udzia� w kampanii promocyjnej. Ju� w kwietniu 1944 roku, tu� po zawarciu umowy z Reevesem, Karski podpisa� drug� z Clarkiem H. Gettsem, znanym impresariem nowojorskim. Sta� si� on organizatorem publicznych wyst�pie� polskiego emisariusza. W r�nych �rodowiskach ameryka�skich, na terenie 42 stan�w, odby�o si� ich ponad dwie�cie. Gdy "Story of
14
15
a Secret State" wchodzi�a na rynek, jej autor by� ju� osob� znan� w Stanach Zjednoczonych.
A wchodzi�a na rynek w czasie zaiste dramatycznym dla rz�du londy�skiego. 24 listopada 1944 roku, na cztery dni przed ukazaniem si� "Story of a Secret State", Stanis�aw Miko�ajczyk zrezygnowa� ze stanowiska premiera. Stalin odrzuci� jego ofert� rezygnacji z teren�w polskich na wschodzie, za wyj�tkiem Lwowa. R�wnocze�nie trzy spo�r�d czterech stronnictw politycznych w rz�dzie odci�y si� od oferty premiera z�o�onej Kremlowi. Miko�ajczyk m�g� si� tylko poda� do dymisji. Natychmiast zosta� okre�lony przez wi�kszo�� emigracji mianem kapitulanta.
W Polsce tymczasem funkcjonowa� "rz�d lubelski". Zorientowany promo-skiewsko, nie by� w najmniejszym stopniu zainteresowany w legitymizowaniu Pa�stwa Podziemnego i jego organ�w. Los powstania warszawskiego dowi�d� tego z ca�� bezwzgl�dno�ci�. PKWN zosta� oboj�tny wobec braku pomocy Armii Czerwonej dla walcz�cej Warszawy. Na terenach "Polski lubelskiej" trwa� terror wobec �o�nierzy Armii Krajowej i przedstawicieli podziemnych w�adz administracyjnych. Propaganda szydzi�a z "londy�skiego podziemia", przedstawiaj�c je jako "antynarodowe" czy wr�cz "faszystowskie". Kpi�a ze struktur Pa�stwa Podziemnego jako "fikcyjnych" i powsta�ych dla "mydlenia oczu". W takiej sytuacji ksi��ka Karskiego stawa�a si� nie tylko �wiadectwem elementarnej prawdy o Pa�stwie Podziemnym, ale tak�e wyrzutem sumienia czynionym Zachodowi, kt�ry coraz bardziej ulega� Stalinowi.
"Story of a Secret State" robi�a furor�. Ponad sto tytu��w prasy ameryka�skiej zamie�ci�o pozytywne (w wi�kszo�ci entuzjastyczne) recenzje ksi��ki. By�y to mi�dzy innymi: "New York Times", "Washington Post", "Los Angeles Times", "Publisher's Weekly".
Z pocz�tkiem grudnia 1944 roku Karski wyruszy� w podr� promocyjn� ksi��ki, trwaj�c� sze�� miesi�cy. Podpisa� r�wnie� kontrakty na wydanie jej: po szwedzku, norwesku i du�sku; po francusku, hiszpa�sku i portugalsku oraz po hebrajsku i arabsku. Ukaza�a si� w Szwecji ("Den hemliga staten", Sztokholm 1945), Norwegii ("Den hemmelige stat, Oslo 1946) i Francji ("Mon temoignage devant le monde", Pary� 1948). W pozosta�ych wymienionych j�zykach nie ukaza�a si�. Z jakich przyczyn - nie wiadomo, cho� - by� mo�e -jest pewien �lad.
12 lutego 1945 roku w Ja�cie dobiega ko�ca konferencja przyw�dc�w pa�stw sprzymierzonych: Churchilla, Roosevelta i Stalina. Og�aszaj�c wyniki spotkania, komunikuj�, mi�dzy innymi, �e ZSRR otrzyma tereny wschodniej Polski, zaj�te przez Sowiet�w we wrze�niu 1939 roku. W marcu tego� roku szesnastu czo�owych dzia�aczy Podziemia zostaje zaproszonych na rozmowy, po czym porwanych do Moskwy, mimo wcze�niejszej gwarancji bezpiecze�stwa. Karski, wbrew opiniom Reevesa i Gettsa, publicznie krytykuje "azjatyckie poczynania" Stalina i przestaje unika� krytyki Sowiet�w. Nast�puje reakcja.
W marcowym numerze magazynu "Soviet Russia Today", wydawanego po angielsku za pieni�dze ZSRR i rozprowadzanego po Stanach Zjednoczonych, ukazuje si� artyku� atakuj�cy ksi��k� i dzia�alno�� Karskiego. Publikacja nosi tytu� "Not the Whole Story" ("Nie ca�a historia") i podpisana jest "Eve Grot". Autorka (?) atakuje polityk� wojenn� rz�du londy�skiego i Podziemia w kraju. Twierdzi, �e by�a ona nieodpowiedzialna wobec narodu, bowiem nie liczy�a si� z jego cierpieniami i stratami. Szczeg�lnie ostro atakuje "oboj�tny" stosunek Podziemia do zasady odpowiedzialno�ci zbiorowej stosowanej przez okupanta wobec cywilnej ludno�ci. Karskiego okre�la jako arystokrat� nie posiadaj�cego poj�cia o �yciu robotnik�w czy ch�op�w i w gruncie rzeczy oboj�tnego na ich los. Ponadto nazywa go "antysemit� powi�zanym z polskimi nacjonalistami". Karski otrzymuje tak�e miano prowokatora staraj�cego si� podwa�a� wysi�ek wojenny aliant�w, gdy nazywa konferencj� ja�ta�sk� .jeszcze jednym uk�adem monachijskim". (By�o to prawd�; Karski u�y� tych s��w na spotkaniu publicznym po og�oszeniu wynik�w Ja�ty). Na koniec "Soviet Russia" stwierdza, �e Karski to zwyk�e "narz�dzie w r�kach aparatu propagandy rz�du londy�skiego", i ostrzega Amerykan�w przed dawaniem mu wiary.
- Artyku� ten mia� negatywny wp�yw na akcj� promocyjn� ksi��ki - m�wi Jan Karski. - Zacz�li�my otrzymywa� coraz mniej zaprosze� ze �rodowisk li-beralno-demokratycznych, kt�rych zapleczem by�a inteligencja i kr�gi opiniotw�rcze. Gwa�townie wzros�a natomiast liczba zaprosze� z prawicowych kr�g�w antykomunistycznych. W og�lnej atmosferze euforii wobec pokonania Niemiec i komplement�w wobec Rosji i Stalina moja ksi��ka zaczyna�a by� niewygodna. Gdy 5 lipca 1945 roku Stany Zjednoczone i Wielka Brytania uzna�y rz�d w Polsce - sta�a si� niewygodna jeszcze bardziej.
Nie jest wykluczone, �e Rosjanie u�yli stosownych �rodk�w oddzia�ywania na wydawc�w w innych krajach i podpisane kontrakty nie zosta�y zrealizowane. Agent literacki Reeves nigdy nie poda� Karskiemu przekonuj�cej informacji o przyczynach wycofania si� edytor�w. Pochwali� si� natomiast kiedy�, i� wie, �e kilka egzemplarzy ksi��ki mia�a ze sob� w Ja�cie liczna delegacja ameryka�ska.
W Polsce po 1945 roku ksi��ka Jana Karskiego ukaza� si� nie mog�a z oczywistych wzgl�d�w politycznych. Jak napisa� ju� w ko�cu 1944 roku Ster-ling North z "New York Post": "Lubelscy Polacy zwi�zani z Moskw� be_d� w�ciekli, kiedy przeczytaj� t� ksi��k�. Jan Karski kradnie komunistom ich marsz zwyci�stwa". Ofertom wydawnictw emigracyjnych odmawia�. U�ywa� argument�w, �e ksi��ka posiada�a w edycji ameryka�skiej liczne przerysowania i uproszczenia, kt�re dla polskiego czytelnika mog�yby si� okaza� a� nazbyt oczywiste. Do skorygowania decyzji przekona�y Autora zar�wno zmiany w Polsce po 1989 roku, zapewniaj�ce ksi��ce dost�p do rzetelnej i uczciwej oceny w kraju, jak te� racje wydawcy Andrzeja Rosnera. Argumentowa� on, �e ksi��ka jest wa�nym �wiadectwem walk i stara� o zachowanie niepod-
17
16
Rozdzia� I KL�SKA
leg�o�ci Polski u schy�ku II wojny �wiatowej. Jak z kurtuazj� stwierdza Autor, decyduj�cym argumentem okaza�y si� pr�bki uwsp�cze�nionego opracowania wersji polskiej, na postawie kt�rych podj�to ostateczn� decyzj�.
Reszta pozostaje lektur�. Przed sze��dziesi�ciu laty Autor wyruszy� na woj-
n�...
WALDEMAR PIASECKI
Waszyngton, wrzesie� 1999
N
oc 23 sierpnia 1939 roku zesz�a mi na weso�ej zabawie. Wydawa� j� syn ambasadora Portugalii w Warszawie, Susa de Mendes. Mia� oko-to dwudziestu pi�ciu lat i by� moim r�wie�nikiem. By� te� szcz�ciarzem - bratem pi�ciu pi�knych i czaruj�cych si�str. Do�� cz�sto widywa�em jedn� z nich i dlatego nie mog�em wprost doczeka� si� naszego wieczornego spotkania.
Do Polski wr�ci�em niedawno. Po uko�czeniu Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie w roku 1935 i rocznej podchor���wce artylerii konnej, odby�em sta�e w Szwajcarii, Niemczech i na koniec - w Anglii. Interesowa�y mnie problemy demograficzne. Po trzech latach sp�dzonych w s�ynnych bibliotekach europejskich, gdzie gromadzi�em materia�y do swojej pracy, po opanowaniu francuskiego, niemieckiego i angielskiego, po poznaniu �ycia tych kraj�w, zosta�em wezwany do Polski. Zmar� m�j ojciec.
Jakkolwiek demografia, z jej opisem grup narodowo�ciowych, statystykami i analizami por�wnawczymi, by�a moj� ulubion� dziedzin� nauki, stawa�o si� coraz bardziej jasne, �e nie mam talentu do pisania prac naukowych. Zwleka�em z doko�czeniem rozprawy doktorskiej, kt�rej znaczne partie uznane zosta�y za nie spe�niaj�ce kryteri�w. By�a to jedyna ciemna chmura na jasnym i s�onecznym niebie perspektyw, jakie przed sob� widzia�em.
Nastr�j zabawy by� weso�y i beztroski. Wielki salon rezydencji zaaran�owany by� wytwornie, cho� nieco mo�e romantycznie. Ch�odny b��kit tapet kontrastowa� z surow� powag� w�oskich mebli. W przygaszonym �wietle robi�y stosowne wra�enie ozdobne wazony z bukietami kwiat�w, kt�rych wo� ��czy�a si� z zapachem perfum pi�knych, barwnie ubranych pa�. Towarzystwo by�o zgrane i dobrane. Wkr�tce salon rozbrzmiewa� �artami i weso�ymi rozmowami. Niekt�re tematy pozosta�y mi w pami�ci. Przede wszystkim, entuzjastyczna obrona pi�kna warszawskiego Ogrodu Botanicznego i jego przewagi nad innymi tego typu w Europie oraz wymiana uwag o kolejnej wersji
19
ne obgadywanie. W pewnej chwili zobaczy�em, �e moi znajomi, panna Mar-celle Galopin i Stefan Leczewski, dyskretnie, od dawna ustalonym zwyczajem, znikn�li z salonu. Polityk� prawie sienie interesowano.
Popijali�my dobre wina i nie oszcz�dzali si� w ta�cu. By�y to zwiewne, beztroskie ta�ce europejskie, po�r�d kt�rych dominowa�y liczne odmiany walca. Nie mog�o zabrakn�� tak�e tanga. Popisowym numerem by�o tango portugalskie, ze wszystkimi jego zawi�o�ciami figurowymi, brawurowo wykonane przez Sus� de Mendesa i jego siostr� Helen�.
Tego wieczoru mia�em okazj� poumawia� si� na nast�pny tydzie�. Ostatecznie z powodzeniem przekona�em pann� de Mendes, �e jestem jedynym i najw�a�ciwszym jej przewodnikiem po Warszawie. Um�wi�em si� z moimi przyjaci�mi Leczewskim i Mazurem na obiad i kolacj�, a z pann� Obromsk� na niedzielny spacer. Niestety to spotkanie musia�em szybko odwo�a�, gdy okaza�o si�, �e tego dnia s� urodziny mojej ciotki. Z kolei z pann� Galopin mieli�my si� telefonicznie um�wi� na przeja�d�k� konn�.
Przyj�cie sko�czy�o si� bardzo p�no. Po�egnania si� przed�u�a�y. Grupki balownik�w sta�y jeszcze przed bram� i ustalano terminy spotka� na nadchodz�cy tydzie�. Wr�ci�em do domu zm�czony, ale d�ugo nie mog�em zasn��. My�la�em o zabawie i planach na najbli�szy czas.
Obudzi�o mnie energiczne ko�atanie do drzwi. Mia�em wra�enie, �e kto� budzi mnie tu� po za�ni�ciu. Zwlok�em si� z ��ka i schodami ruszy�em na parter. Walenie narasta�o z ka�d� sekund�, co doda�o mi przy�pieszenia. Jednym szarpni�ciem otworzy�em drzwi. Przede mn� sta� policjant. Poda� mi jaki� czerwony kartonik, wycedzi� co� przez z�by i odszed�, rzucaj�c ma�o przyjazne spojrzenie.
Mia�em w r�ku rozkaz mobilizacyjny. W ci�gu czterech godzin mia�em opu�ci� Warszaw� i do��czy� do mego pu�ku. By�em podporucznikiem artylerii konnej, a m�j pu�k stacjonowa� w O�wi�cimiu, niedaleko granicy polsko--niemieckiej. Zapewne forma dor�czenia rozkazu jak i wczesna pora sprawi�y, �e odczu�em groz� i powag� sytuacji. Naturalnie wszystkie moje plany towarzyskie stawa�y si� nieaktualne.
Poszed�em obudzi� brata i bratow�. O dziwo, przyj�li wiadomo�� bardzo spokojnie. By�o mi nawet g�upio z powodu mojej ekscytacji.
Ubieraj�c si� i przygotowuj�c do podr�y, dyskutowa�em z bratem nad przyczynami mobilizacji. Doszli�my do wniosku, �e posiada ona zapewne bardzo ograniczony charakter i chodzi raczej o u�wiadomienie oficerom rezerwy potrzeby zachowania stanu gotowo�ci, a nie jakie� realne zagro�enie. Brat i jego �ona doradzali mi, abym nie bra� ze sob� zbyt wielu rzeczy. Bratowa zaprotestowa�a, gdy zacz��em pakowa� kilka komplet�w zimowej bielizny.
- Przecie� nie jedziesz na Syberi�... - strofowa�a mnie jak uczniaka ogarni�tego romantycznymi wizjami. -Najdalej za miesi�c b�dziesz z powrotem.
Rozpogodzi�em si�. Mo�e to wszystko oka�e si� zabawn� przygod�. Prze-
Jako jej wielbiciel, ju� si� widzia�em w mundurze, przemierzaj�cego galopem pola na pi�knym wojskowym koniu... Spakowa�em moje najlepsze sk�rzane buty. Opanowa�o mnie wra�enie, �e udaj� si� na wojskow� parad�. Ko�czy�em pakowanie w nastroju tryumfalnym. Nawet ironicznie z�o�y�em bratu wyrazy wsp�czucia, �e armia nie ma aktualnie "zapotrzebowania na starszych pan�w". Pos�a� mi kilka przekle�stw i ostrzeg�, �e jak si� nie zamkn�, przyleje mi. Bratowa przerwa�a sprzeczk�, m�wi�c, �e zachowujemy si� jak smarkacze. W po�piechu ko�czy�em pakowanie.
Gdy dotar�em na dworzec kolejowy, zdawa�o mi si�, �e s� tam m�czy�ni z ca�ej Warszawy. Poj��em, �e ca�a ta mobilizacja by�a tajna o tyle, �e nie podano jej do wiadomo�ci publicznej. By�o jasne, �e rozkazy mobilizacyjne otrzyma�y setki tysi�cy ludzi. Wtedy przypomnia�em sobie plotk� sprzed dw�ch czy trzech dni, �e rz�d polski zamierza og�osi� mobilizacj� ze wzgl�du na zagro�enie ze strony Niemiec, ale przestrzegaj� przed tym przedstawiciele Anglii i Francji. Dlaczego? By nie "prowokowa�" Hitlera. Europa wci�� jeszcze liczy�a na za�agodzenie sytuacji. Decyzja polskiego rz�du o "tajnej" mobilizacji musia�a jednak zosta� zaakceptowana przez naszych zachodnich sojusznik�w w obliczu niemal otwartych przygotowa� Niemiec do napa�ci na Polsk�.
O tym wszystkim dowiedzia�em si� du�o p�niej. Na dworcu wype�nionym t�umem m�czyzn plotka robi�a na mnie r�wnie niewielkie wra�enie jak wtedy, gdy j� s�ysza�em pierwszy raz. Wielotysi�czna rzesza zmobilizowanych oblega�a poci�gi. Wszyscy byli �atwo rozpoznawalni po wojskowych kuferkach mieszcz�cych ich baga�. Po�r�d t�umu wyr�niali si� eleganccy wy�si oficerowie rezerwy, kt�rzy pomachiwali do znajomych, nawo�ywali si�, wymieniali pozdrowienia. Podtrzymywali atmosfer� towarzysk�. Szuka�em wzrokiem jakich� znajomych, ale nie dostrzeg�em nikogo. Odruchowo odtwarza�em z pami�ci "list� obecno�ci" zesz�onocnej zabawy u Susy de Mendesa. Niedawnych kompan�w jednak nie by�o w t�umie dworcowym. Patrz�c na tysi�ce pchaj�cych si� do poci�g�w, zrozumia�em z�y wzrok policjanta, kt�ry obudzi� mnie nad ranem. Przecie� on musia� roznie�� co najmniej kilkadziesi�t kart mobilizacyjnych, a ja z takim oci�ganiem reagowa�em na jego walenie w drzwi...
Podda�em si� masie ludzkiej sun�cej do najbli�szego wagonu. Zosta�em wci�gni�ty do �rodka. Wszystkie przedzia�y by�y przepe�nione, na ka�dym miejscu cisn�y si� po dwie osoby. �cisk panowa� w korytarzach. Okupowane by�y nawet toalety. Nikt jednak nie narzeka�. Panowa�o radosne podniecenie. Oficerowie byli pewni siebie. Cywile - mniej entuzjastyczni. Wielu z nich eskapada oderwa�a od codziennych zaj�� i obowi�zk�w, tote� traktowali j � bez zapa�u, cho� naturalnie okazywali solidarno�� ze wsp�towarzyszami podr�y.
Lokomotywa zacz�a sapa�. Poci�g ruszy� powoli z miejsca. "Jedziemy! Ju� jedziemy!" - da�y si� s�ysze� normalne w takich razach komentarze.
20
21
W miar� jednak, jak poci�g nabiera� szybko�ci, przeradza�y si�. w coraz g�o�niejsze, wydawane pe�nym gard�em okrzyki entuzjazmu.
Podr� z ka�dym kwadransem wzmaga�a moje przekonanie o powadze sytuacji. Nie mia�em naturalnie poj�cia o blisko�ci wojny, ale rozumia�em nadto dobrze, �e jest to prawdziwa mobilizacja. Fanfaronada porannego pakowania si� i rozm�w z bratem ulecia�a. Na kolejnych stacjach doczepiano nowe wagony. By�y wype�nione ch�opami. Byli oni bardziej realistyczni ni� my: sto�eczna inteligencja. Liczyli si� z mo�liwo�ci� prawdziwej wojny. M�odzi wiejscy ch�opcy demonstrowali stanowczo�� i determinacj� typow� raczej dla doros�ych, �yciem do�wiadczonych m�czyzn. Wszyscy starali�my si� by� dla siebie �yczliwi i uczynni. Jakkolwiek og�lny nastr�j spad� z poziomu euforii do przekonania, �e ,jest robota do zrobienia" i trzeba j� wykona�, daleko by�o nam do w�tpliwo�ci czy przygn�bienia.
By� jednak wyj�tek: kobiety. �ony, matki, siostry, narzeczone t�oczy�y si� na peronach, p�aka�y, za�amywa�y r�ce, �ciska�y swoich najdro�szych. Za wszelk� cen� stara�y si� odwlec moment rozstania. Nawet gdyby to mia�a by� tylko sekunda. Za�enowani ch�opcy starali si� wyrwa� z matczynych obj��.
- Pu�� mnie ju�, mamo! - krzycza� jaki� dwudziestolatek na jednej ze stacji. - Nied�ugo przyjedziesz do mnie do Berlina.
Podr� do O�wi�cimia trwa�a dwukrotnie d�u�ej ni� normalnie. Na ka�dej stacji poci�g przystawa�, doczepiano nowe wagony, dosiadali si� nowi pasa�erowie. W ko�cu konieczne okaza�o si� doczepienie dw�ch dodatkowych lokomotyw: jednej z przodu, drugiej - z ty�u sk�adu. Upa�, t�ok i zm�czenie odbi�y si� negatywnie na naszych nastrojach. Do koszar dotarli�my p�nym wieczorem. Dobra kolacja poprawi�a jednak nasze humory.
Uda�em si� na kwater� w towarzystwie kilku oficer�w poznanych w kantynie. Nie wszyscy zmobilizowani zdo�ali ju� dotrze�. Dwie baterie artylerii konnej ju� odkomenderowano na pozycje w pobli�u granicy z Niemcami. W koszarach pozosta�y tylko trzecia i czwarta bateria rezerwy. Id�c do barak�w, unikali�my powa�nych temat�w. Koncentrowali�my si� na tym, co istotne "tu i teraz"...
Podporucznik Pietrzak, absolwent Uniwersytetu Jagiello�skiego w Krakowie, m�wi�, �e jest ledwie �ywy z wyczerpania. Zbiegiem okoliczno�ci, poprzedni� noc sp�dzi� na zabawie, tak jak j a. By�a pod ka�dym wzgl�dem wyborowa i czaruj�ca. Pietrzak chwali� si� niezwyk�ym powodzeniem u kobiet. Musia� si� ucieka� do makiawelicznych forteli, by unika� natarczywo�ci licznych pi�kno�ci, zainteresowanych nim r�wnocze�nie. Kiedy wraca� do domu, zauwa�y� policjanta wchodz�cego do jego klatki schodowej. By� przekonany, �e jest to zwi�zane z jego mi�osnymi manewrami, i postanowi� wizyt� str�a porz�dku przeczeka�. Ubawi� nas obrazowym opisem skradania si� po schodach, gdy policjant jednak nie schodzi�. Nast�pnie za� ulga, jaka we� wst�pi�a, �e ma si� stawi� w wojsku, a nie w... s�dzie.
Historia ta, jakkolwiek zupe�nie nieprawdopodobna, ubawi�a nas wszyst-
22
kich. Sk�oni�a te� do wynurze� na tematy rodzinne, zawodowe i towarzyskie. Zawi�zywa�y si� pierwsze wi�zi kole�e�stwa i przyja�ni, na kt�re zostali�my skazani w tych kilku kr�tkich dniach.
Pietrzak, m�ody "Don Juan", kt�ry pierwszy zacz�� te opowie�ci, sta� si� moim nieod��cznym kompanem. Pochodzi� z zamo�nej rodziny, a jego profesja -jak si� zorientowa�em - zwi�zana by�a ze �wiatem finans�w. Tak jak ja uwielbia� konie i lektur� dobrych ksi��ek, a ponadto posiad� wielki dar opowiadania anegdot, co czyni�o go towarzyszem bardzo po��danym. Jego zabawne opowie�ci budowane by�y na wypr�bowanej formule otaczania jakiego� faktu aur�przekolorowanych, niekiedy ewidentnych zmy�le�. Nas�ucha�em si� ich w przytulnym klubie oficerskim o�wi�cimskiej jednostki do
woli.
Podczas skoszarowania mobilizacyjnego regulamin wojskowy i dryl by�y surowsze ni� podczas normalnych �wicze�, nie mia�y jednak wp�ywu na swobod� korzystania wieczorami z dobrodziejstw klubu oficerskiego. Trudno to wyja�ni�, ale panowa�a w nim niepisana umowa, �e unikamy temat�w kontrowersyjnych i - generalnie - politycznych. Gdy dochodzi�o ju� do rozwa�a� nad obecn� sytuacj� w kraju i mo�liwo�ciami jej rozwoju, prezentowali�my niemal pe�n� jednolito�� i zgodno�� opinii. Opiera�y si� one na optymizmie, co chroni�o nas przed l�kiem, zw�tpieniem, ale niestety tak�e przed trze�wym os�dem tego, co si� dzieje na politycznej scenie europejskiej. Inna sprawa, �e zmiany na tej scenie nast�powa�y w tempie trudnym do ogarni�cia rozumem. A my wcale nie chcieli�my ich rozumie�. Podda�em si� temu letargowi intelektualnemu. Odrzuca�em wysi�ek zg��bienia nowej sytuacji. To stanowi�oby bowiem wielkie zagro�enie dla mego dotychczasowego i obecnego trybu �ycia. Ju� w Ameryce podsuni�to mi psychologiczn� "diagnoz�" tej dobrowolnej inercji, przekonuj�c, i� by�a to - "obronno�� percepcyjna". Po prostu: wygodniej by�o "nie widzie�" i "nie wiedzie�".
Wraca�y jednak w pami�ci uwagi brata bezpo�rednio po rozpocz�ciu mobilizacji. By� starszy ode mnie o blisko dwadzie�cia lat, zajmowa� wysokie stanowisko rz�dowe. Odk�d pami�ta�em, zawsze nale�a� do os�b dobrze poinformowanych. Opinie Pietrzaka, budowane na wiedzy jego ojca, posiadaj�cego by� mo�e lepsze �r�d�a informacji ni� m�j brat, zdawa�y si� potwierdza� analizy brata. Inni koledzy dorzucali swoje uwagi. Wszystko to uk�ada�o si� w jeden zgodny nurt my�lowy: mobilizacja stanowi odpowied� Polski na niemieck� wojn� nerw�w. Hitler jest zbyt s�aby, aby rozpoczyna� prawdziw� wojn�, i blefuje. Kiedy tylko przekona si�, �e Polska jest "silna, zwarta i gotowa", szybko wycofa swoje wojska znad granicy, a my wr�cimy do dom�w. W przeciwnym razie damy temu opertkowemu fanatykowi srog� lekcj�. Je�li nie samodzielnie, to z pomoc� Anglii i Francji.
Kt�rego� wieczoru nasz major powiedzia� wr�cz:
- Tym razem Anglia i Francja nie s� nam potrzebne. Sko�czymy to sami...
Pietrzak doda� za� beznami�tnie:
23
- Tak jest, panie majorze. Jeste�my silni... to oczywiste, ale... zawsze milej w dobrym towarzystwie.
Nad ranem l wrze�nia, kr�tko przed godzin� pi�t�, gdy dywizjon artylerii konnej spokojnie posypia�, samoloty Luftwaffe, po pokonaniu niewielkiego dystansu dziel�cego ich od granicy, usia�y ca�� okolic� O�wi�cimia ognistym deszczem bomb zapalaj�cych. W tym samym czasie ruszy�a nawa�a setek nowoczesnych czo�g�w, dope�niaj�cych aktu zniszczenia.
Po niespe�na trzech godzinach bombardowania i ostrzeliwania liczba ofiar oraz skala zniszczenia i dezorganizacji by�y niewiarygodne. Gdy oprzytomnieli�my z pierwszego szoku na tyle, by zorientowa� si� w sytuacji, sta�o si� przejrzy�cie jasne, �e nie ma szans na jakikolwiek skuteczny op�r. Mimo to, jakim� cudem, kilka baterii przez d�ugi czas utrzymywa�o swoje pozycje i zdo�a�o odda� nieco strza��w w kierunku nacieraj�cych czo�g�w. Przed po�udniem dwie baterie z o�wi�cimskiego dywizjonu przesta�y istnie�.
Koszary zosta�y zniszczone niemal ca�kowicie. Dworzec kolejowy zr�wnany z ziemi�. Kiedy okaza�o si�, �e nie da si� powstrzyma� natarcia Niemc�w, dano rozkaz odwrotu. Nasza bateria rezerwowa mia�a opu�ci� miasto i w szyku bojowym, pod broni�, z zapasami amunicji i prowiantu posuwa� si� w kierunku Krakowa. Ruszyli�my. Kiedy przechodzili�my przez ulice O�wi�cimia, ku naszemu os�upieniu z niekt�rych dom�w zacz�y pada� do nas strza�y. Z okien strzelali obywatele polscy niemieckiego pochodzenia, hitlerowska pi�ta kolumna. Dawali dow�d swojej nowej lojalno�ci. Reakcja �o�nierzy by�a gwa�towna i natychmiastowa. Chcieli atakowa� budynki, z kt�rych pad�y strza�y, i w odwecie podpala� je. Powstrzymali ich oficerowie. Takie akcje dezorganizowa�yby marsz, a o to akurat pi�tej kolumnie chodzi�o. Po drugie, w domach mieszkali przecie� Polacy, ludzie uczciwi i patrioci...
Po dotarciu do linii kolejowej okaza�o si�, �e tory kolejowe uleg�y zniszczeniu. Trzeba wi�c by�o czeka�, a� zostan� naprawione. Porozsiadali�my si� na ziemi. S�o�ce grza�o niemi�osiernie. �wie�o przed oczami sta�y nam jeszcze obrazy rozhisteryzowanej ludno�ci O�wi�cimia, p�on�cych dom�w i zdradzieckich okien, sk�d ra�ono nas ogniem. Gdy wreszcie podstawiono poci�g, pakowali�my si� do wagon�w w ponurym, zaci�tym milczeniu. Ruszyli�my na wsch�d, w kierunku Krakowa.
Noc� poci�g przystawa� wielokrotnie. Starali�my si� "z�apa�" nieco snu, a obudzeni kl�li�my wulgarnie i g�o�no zastanawiali nad tym, co si� w�a�ciwie sta�o. Wszyscy chcieli, aby wreszcie zacz�a si� prawdziwa walka z wrogiem.
Rankiem nadlecia�a nad poci�g gromada kilkunastu Heinkli. Ostrzeliwa�y nas i bombardowa�y przez prawie godzin�. Ponad po�owa wagon�w uleg�a zniszczeniu, a wi�kszo�� jad�cych nimi - zabita lub ranna. Jakim� cudem m�j wagon nie zosta� trafiony. Gdy samoloty odlecia�y, pozbierali�my si� do kupy i nie staraj�c si� nawet formowa� szyk�w, ruszyli dalej na wsch�d.
Nie byli�my ju� polsk� armi�. Nie byli�my bateri� artylerii konnej. Nie byli�my czymkolwiek, co da�oby si� uzna� za wojsko. Byli�my gromad� zmie-
rzaj�c� do jakiego� nie zdefiniowanego celu. Na drodze k��bi� si� zdezorientowany t�um uciekinier�w. �o�nierze poszukiwali swoich oddzia��w i dow�dc�w. Cywile pod��ali wraz z nimi, spodziewaj�c si� najwidoczniej, �e wojsko wie lepiej, co robi�. Przez dwa tygodnie ta masa ludzka powoli posuwa�a si� na wsch�d.
Grupa, w kt�rej szed�em, stara�a si� utrzymywa� wygl�d rozpoznawalnego oddzia�u wojskowego. Zachowywali�my wiar�, �e uda nam si� kiedy� do��czy� do wi�kszego zgrupowania i podj�� walk� albo przynajmniej znale�� odpowiednie miejsce do prowadzenia dzia�a� obronnych samodzielnie, oczekuj�c na nadej�cie Niemc�w. Kiedy tylko zdawa�o nam si�, �e taki teren wypatrzyli�my, t�um pod��aj�cy z nami tak�e si� zatrzymywa�. Zdawa� si� przekazywa� naszemu dow�dcy jaki� "nakaz" kontynuowania marszu, a ten wzrusza� tylko ramionami i wskazywa� na wsch�d. Po chwili kolumna zn�w rusza�a.
Z�e wie�ci jak s�py, �ywi�c si� resztkami naszej nadziei, pod��a�y za nami. Niemcy zaj�li Pozna�. Pad�a ��d�. Ju� s� w Kielcach, wkroczyli do Krakowa... Powtarzaj�ce si� naloty utwierdza�y nas w przekonaniu, �e nawet je�eli mieli�my jakie� samoloty i obron� przeciwlotnicz�, to przesta�y one istnie�. Dymi�ce ruiny miast i miasteczek, w�z��w kolejowych, wsi, zak�ad�w przemys�owych tylko t� gorzk� prawd� pog��bia�y.
Po pi�tnastu dniach marszu, um�czeni, zlani potem, ot�piali i zdezorientowani dotarli�my w okolice Tarnopola. By� 17 wrze�nia i dat� t� zapami�ta�em do ko�ca �ycia.
Szosa tarnopolska by�a rozpra�ona upa�ami, a nasze buty, po niemal czterodniowym nieprzerwanym marszu, tak zniszczone, �e ich wierzchy uwiera�y nieopisanym, piekielnym b�lem. Wi�kszo�� z nas wola�a i�� mi�kkim poboczem, cho� w oczywisty spos�b zwalnia�o to tempo marszu.
Szli�my wi�c niespiesznie, bowiem i tak nie bardzo rozumieli�my cel tej w�dr�wki. Nagle dotar� do mnie narastaj�cy ha�as i dostrzeg�em pojedynczych ludzi biegaj�cych pomi�dzy grupami. Oznacza�o to zwykle nadej�cie jakiej� wa�nej wiadomo�ci lub kolejnej sensacyjnej plotki.
Posuwa�em si� naprz�d w grupie o�miu oficer�w-lekarzy. Zbli�y�em si� do nich od czasu, kiedy jeden z nich opatrzy� moj� otart� pi�t�. Sz�o nam si� razem dobrze. Teraz wszyscy zrozumieli�my, �e dzieje si� co� niezwyk�ego.
- Id� sprawdzi�, o co tu chodzi - odezwa� si� m�ody kapitan, budz�cy powszechny podziw z powodu schludnego i dystyngowanego wygl�du, jaki uda�o mu si� zachowa�. - Mo�e jaka� dobra nowina dla odmiany...
- Pewnie Hitler chce nam si� podda� - dorzuci� kto� ironicznie.
- Wkr�tce b�dziemy wiedzie� - odpar� kapitan i pod��y� w kierunku kompanii piechoty, o jakie� dwadzie�cia pi�� metr�w za nami.
�o�nierze o czym� �ywo dyskutowali, co wynika�o z ich energicznej gestykulacji. Czekali�my w cieniu rzucanym sk�po przez postarza�e i na wp� uschni�te drzewo, patrz�c, jak kapitan spr�y�cie zbli�a si� do grupy. Po kil-
25
24
ku minutach by� ju� z nami. Zasapany, �ykaj�cy szybko oddech, krzycza� do nas na odleg�o��.
- Rosjanie! Rosjanie przekroczyli nasze granice! - wo�a�. - S�yszycie?!
Niestety, s�yszeli�my. Otoczyli�my naszego "wys�annika" i natychmiast zarzucili lawin� chaotycznych pyta�. Mia�y one, jak si� nam zdawa�o, sprawdzi�, j