2088

Szczegóły
Tytuł 2088
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2088 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2088 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2088 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Jerzy Jesionowski Drugi brzeg Tom Ca�o�� w tomach Polski Zwi�zek Niewidomych Zak�ad Wydawnictw i Nagra� Warszawa 1989 T�oczono w nak�adzie 20 egz. pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni PZN. Warszawa ul. Konwiktorska 9 Pap. kart. 140 g kl. III_B�1 Ca�o�� nak�adu 100 egz. Przedruk z wydawnictwa MON, Warszawa 1983 Pisa� A. Galbarski Korekty dokonali: U. Maksimowicz J. Andrzejewska .nv Wst�p Powie�� ta zaczyna si� w ostatnich dniach lipca 1944 roku, gdy front przetacza si� przez wschodnie ziemie Polski, wyzwalaj�c je spod okupacji. Ko�czy - w sierpniu 1945 roku. Jest to zatem powie�� o finale wojny i pierwszym roku wolno�ci. Okres ten nie znalaz� dot�d w literaturze tak bogatego odzwierciedlenia, jak okupacja. A by� to czas wielkich zmian zar�wno w �yciu ca�ego spo�ecze�stwa, jak i pojedynczych ludzi. Trwa�a jeszcze wojna ze wszystkimi jej ci�arami, nar�d polski uczestniczy� w niej - lecz ju� inaczej ni� pod okupacj�. Nieomal od nowa - bo ca�a przedwojenna struktura zosta�a zdruzgotana - powsta�o niepodleg�e pa�stwo. O jego ustrojowy kszta�t toczy�y si� spory, a nawet walka. Dawne si�y schodzi�y z areny politycznej; wkracza�y nowe, nie maj�ce do�wiadczenia w sprawowaniu w�adzy. By� zapa� i rado�� z wyzwolenia - a jednocze�nie pi�trzy�y si� trudno�ci, gdy� kraj znajdowa� si� w ruinie i brakowa�o niemal wszystkiego. Zmieni�y si� granice pa�stwa, zaczyna�a wielka w�dr�wka ludzi. Ten pierwszy rok mia� tyle samo dni, co wszystkie p�niejsze. Lecz je�li mierzy� go nie kalendarzem, tylko zmianami - trudno wprost zrozumie�, jak si� to wszystko mog�o dokona� w tak kr�tkim czasie. Od wrze�nia 1944 roku przebywa�em na terenaach wyzwolonych. �y�em w tej rzece zdarze�. By�em w ostatnich miesi�cach wojny �o�nierzem dobijaj�cej Trzeci� Rzesz� armii. Czu�bym si� nie w porz�dku wobec siebie i mego pokolenia, gdybym - b�d�c pisarzem - nie podj�� pr�by utrwalenia tamtego roku pi�rem. St�d ta powie��. "Drugi brzeg" jest samodzieln� ca�o�ci� fabularn�. Historycznie stanowi jednak kontynuacj� mej powie�ci "Przed drugim brzegiem", traktuj�cej o latach 1939-1944. Autor I Kanonad� na wschodzie s�ycha� by�o z ka�dym dniem g�o�niej. Nawet Niemcy nie taili ju� faktu, �e Rosjanie sforsowali Bug w wielu miejscach i posuwaj� si� naprz�d szerokim frontem. Zreszt� i bez tego sytuacja by�a jasna - wystarczy�o podej�� do szosy i zobaczy�, co si� na niej dzieje. Ju� nie tylko skot�owane tabory przewala�y si� na zach�d. Coraz g�ciej przeplata�y je zbrojne oddzia�y w niesk�adnych szykach, niczym nie przypominaj�ce tych, co przed trzema laty par�y w przeciwn� stron�. Stacjonuj�ca we wsi odwodowa kompania wehrmachtu trwa�a na miejscu w oczekiwaniu na rozkaz, kt�ry m�g� j� pchn�� b�d� do przodu, przeciwko Rosjanom, b�d� ku Wi�le, na kolejn� lini� obrony. Podenerwowani Niemcy nagabywali gospodarzy o bimber, lecz nikt ju� nie chcia� wyzbywa� si� go za pieni�dze, kt�re lada dzie� mog�y straci� warto��. Chowano zreszt� alkohol na wielkie pija�stwo po wyzwoleniu. Niekt�rzy obiecywali sobie nie trze�wie� przez trzy dni, co w normalnym czasie zdarza�o si� tylko na najbogatszych weselach. Tymczasem zelektryzowa�a wie� wiadomo��, �e wycofuj�cy si� Niemcy rekwiruj� konie. Sztuk naprawd� zdatnych dla armii dawno ju� w gospodarstwach nie by�o, wymiot�y je kolejne pobory, lecz w odwrocie mog�a si� przyda� ka�da nadaj�ca si� do zaprz�gu chabeta. Powoli, by nie rzuca�o si� to Niemcom w oczy, zacz�y wi�c znika� z zagr�d konie, chocia� w �niwnym czasie trudno si� by�o bez nich obywa�. Utykano je w lesie, pod opiek� dy�uruj�cych na zmian� w�a�cicieli. Zamelinowany we wsi od przesz�o trzech tygodni Wiktor Zapa�a dochodzi� powoli do zdrowia. Przywieziono go tu na furmance noc� po d�ugim transporcie spod Puszczy Solskiej, w kt�rej pobli�u nie m�g� zosta�, bo nie by�by tam bezpieczny. Nale�a�o si� przecie� liczy� z tym, �e po zniszczeniu partyzant�w w puszczy Niemcy przetrz�sn� okoliczne wsie, by wy�owi� rozbitk�w, kt�rym uda�o si� uj�� z okr��enia. Wiktor gor�czkowa� ju� wtedy tak silnie, �e sam ratowa� si� nie m�g�. Pami�ta�, �e kapral Mi� doprowadzi� go do jakiej� zagrody i poleci� gospodarzowi zawiadomi� najbli�szy garnizon akowski o chorym oficerze. Dwie czy trzy p�niejsze doby rozmaza�y si� w �wiadomo�ci Wiktora. Tu, w Wygodzie, sprowadzony z Turzyc akowski lekarz rozpozna� rozwini�te zapalenie p�uc. Pierwsze jego sygna�y pojawi�y si� jeszcze w puszcza�skich bagnach, ju� tam do�wiadczy� Wiktor nocnych dreszczy. Po przeprawie przez rzek� mokre ubranie dope�ni�o miary. No i stan psychiczny, lek lub trucizna w ka�dej chorobie. Odk�d wr�ci�a Wiktorowi przytomno��, rozmy�la� nieustannie o tym, co si� sta�o, mimo �e lekarz kategorycznie tego zabroni�. Za� co noc nawiedzali go we �nie polegli - ci, co zostali nad Sopotem. Przed samym wyzwoleniem straci� oto prawie ca�y oddzia�, tylko czterech si� uratowa�o. Czy musia�o do tego doj��? Odpowied� by�a druzgocz�ca: nie musia�o. Jego osobista odpowiedzialno�� za tragedi� sprowadza�a si� tylko do tego, �e s�ucha� rozkaz�w majora Kaliny. Formalnie go to rozgrzesza�o. Czy jednak nie m�g� wcze�niej poprosi� o zgod� na od��czenie si� oddzia�u, jak to uczyni� potem, zbyt ju� p�no niestety? Mo�e jeszcze o dob� wcze�niej, kiedy pier�cie� okr��enia nie by� tak g�sto zaci�ni�ty, da�oby si� trafi� na szczelin� w kordonie albo przynajmniej na ogie� nie a� tak morderczy. Dotychczas doktor Wydrzy�ski dogl�da� go na miejscu, przyje�d�aj�c rowerem. Dopiero ostatnim razem zgodzi� si�, by na nast�pne badanie Wiktor przyszed� do Turzyc, ale bez forsowania si�, powoli. To mia�a by� pierwsza wyprawa Wiktora poza wie�. Postanowi� podj�� j� o dwa dni wcze�niej, ni� uzgodnili, �eby zd��y� przed szybko nadci�gaj�cym frontem. - Mo�e postara� si� panu o rower? - spyta� w poprzedzaj�cy wiecz�r gospodarz meliny, Zubek. - P�jd� spacerkiem - odpowiedzia� Wiktor. - To jednak cztery kilometry. - Podo�am. W chodzie jestem zaprawiony, a od roweru odwyk�em. M�g�by mnie zmordowa� bardziej ni� marsz. - Te� racja - zgodzi� si� Zubek. Noc� wida� by�o na wschodzie i p�nocy �uny, za� artyleria dudni�a jeszcze bli�ej. Ponad r�wny jej bulgot wybija�y si� od czasu do czasu silne eksplozje. Pewnie Niemcy wysadzali co� w powietrze. Wiktor spa� �le, dopiero nad ranem zapad� w g��bszy sen. Kiedy wsta� i wyjrza� oknem, przez wie� przeci�ga�a kolumna za�adowanych wysoko furmanek, powo�onych przez czarnych. Tak - od koloru mundur�w - nazywano na Zamojszczy�nie niemieckich osadnik�w, zwiezionych tu w poprzednim roku na gospodarstwa po wysiedlonych Polakach. Uciekali ju� od pierwszych dni radzieckiej ofensywy. Ci obecni nale�eli chyba do ostatnich, najbardziej ufnych w niemiecki or�. Wnet si� jednak wyja�ni�o, �e nie dlatego zwlekali. - To z G�oskowa - powiedzia� do Wiktora przechodz�cy pod oknem Zubek. - Maj� twardego naczelnika, jeszcze do wczoraj nie pozwala� im si� pakowa�. - Szybko si� w takim razie uwin�li z tym pakowaniem. Wozy czubate, a� konie st�kaj�. - Tak, ograbili gospodarstwa. Nasi wr�c� do pustych kom�r. - Nasi gdzie� w okolicy czy wywiezieni? - Przewa�nie w okolicy. Nie zd��yli ich wy�apa�, alarm by� na czas, pouciekali. Do Turzyc sz�o si� przez G�oskowo. Wiktor przekona� si�, �e i tym razem prawowici gospodarze byli czujni: w paru zagrodach ju� si� krz�tali. - Gdzie�e�cie byli? - spyta� par�, osadzaj�c� na zawiasach zrzucone z nich przez Niemc�w wrota. - Ostatnie dwa dni tu, w lesie - odpowiedzia� m�czyzna. - Uciekli skurwysyny, zd��yli. - A na co liczyli�cie? - �e ich Ruscy zagarn�. Wtedy by nie mogli nic wywie��. - I tak dobrze, �e nie podpalili - pocieszy�a m�a przygotowana wida� na gorsze kobieta. W Turzycach sta�o jeszcze wojsko, lecz czu�o si� atmosfer� nerwowego wyczekiwania na wymarsz. �o�nierze nie �azili po ulicach, trzymali si� miejsc zakwaterowania, jak zawsze w stanie pogotowia. U doktora Wydrzy�skiego, chocia� by�y to godziny przyj�� dla ubezpieczonych, poczekalnia �wieci�a pustk�. Nikt nie mia� g�owy do leczenia si�, kiedy uszy i my�li atakowa� nadci�gaj�cy front. Tak�e w gabinecie Wydrzy�skiego nie by�o nikogo poza nim. - Witam! - Wydrzy�ski poderwa� si� z krzes�a na widok Wiktora. - Jak si� sz�o? - Powoli. Z si�� jeszcze krucho. - Normalne po takiej chorobie, zbadamy zreszt�. Co pan powie na ten ich szkopski zamach? Partacze. Wydrzy�ski m�wi� o nieudanym zamachu na Hitlera sprzed paru dni. Wie�� o nim roznios�a si� szybko, bo roztr�bi�a j� niemiecka propaganda w charakterze dowodu, �e Opatrzno�� nieodmiennie sprzyja f~uhrerowi. - Partacze - powt�rzy� Wydrzy�ski. - Nasi by tak sprawy nie pokpili, gdyby mieli mo�no�� przedosta� si� z bomb� do kwatery Hitlera. Wiktor momentalnie posmutnia�. Wiara doktora przywo�ywa�a w nim akurat to, co wed�ug tego� doktora powinien od siebie odpycha�. - Niech pan tak bardzo nie wierzy w genialno�� naszych - powiedzia�. - Po Puszczy Solskiej... Teraz posmutnia� Wydrzy�ski. Ale nie kaza� ju� Wiktorowi porzuca� tej my�li. - W�a�nie... Teraz, kiedy pan ju� wyzdrowia�, chcia�bym si� wreszcie czego� wiarygodnego dowiedzia�. W ca�ej zamojskiej konspiracji nieomal �a�oba, ale ka�dy co innego m�wi. Nie rozmawia�em jeszcze o tym z nikim, kto by� tam, w �rodku. Czy to prawda, �e zgin�o tysi�c naszych partyzant�w? - Tysi�c nie, ale niewiele mniej. Prawie wszyscy, co tam byli. - Dlaczego? Rosjanie i alowcy wydostali si� przecie�, i to podobno bez wi�kszych strat. - Kalina te� m�g�. I sam, gdyby zdecydowa� si� wcze�niej, i z Rosjanami. Proponowali mu to nawet. - Co konkretnie? - Przebijanie si� razem, po��czonymi si�ami. Nie chcia�. - Dlaczego? - Ich by�o wi�cej i ��dali, �eby Kalina na czas akcji taktycznie si� podporz�dkowa�. Odm�wi�. Nie chcia� te� i�� za nimi. A potem, kiedy by�o ju� na wszystko za p�no, porzuci� dow�dztwo i poszed� w las. - Jest pan tego wszystkiego pewny?... - nie dowierza� Wydrzy�ski. - Takich zarzut�w nie wysysa si� z palca. By�em tam, panie doktorze. Dopiero po odej�ciu Kaliny zacz�li�my si� ratowa�, jak kto m�g�. Ale niewiele ju� by�o mo�na. Ja ocali�em tylko czterech ludzi... - A co z nim, z Kalin�? - Nie wiem. Pewnie zgin�� w bagnach. W pojedynk� przebi� si� nie m�g�. A mo�e nawet i nie chcia�. Kiedy ostatni raz go widzia�em, wygl�da� na doszcz�tnie za�amanego. Zdawa� ju� sobie pewnie spraw�, do czego doprowadzi�. Wydrzy�ski zamilk� ze spuszczon� g�ow�, nie pyta� wi�cej o Puszcz� Solsk�. Dopiero po d�u�szym czasie powiedzia�: - Niech si� pan rozbierze. Zbadam. Oddycha�, nie oddycha�, zakas�a�, puls, ci�nienie, temperatura - powt�rzy� si� znany Wiktorowi schemat. Wydrzy�ski pozwoli� mu ubra� si� z powrotem, siad� za stolikiem, lecz po bloczek recept nie si�ga�. - Og�lnie rzecz bior�c w porz�dku - oznajmi�. - ale jeszcze co najmniej przez dziesi�� dni musi si� pan uwa�a� za rekonwalescenta. Zosta� we wsi, du�o sypia�, nie nadwer�a� si�. Kiedy wr�c� normalne si�y, mo�e pan sob� dysponowa�. - Mam si� jeszcze do pana zg�osi�? - Nie ma potrzeby. Chyba �eby co� pana zaniepokoi�o. - W takim razie pi�knie dzi�kuj� za opiek�, panie doktorze. - Ku chwale ojczyzny, panie poruczniku. Ostatnie nowiny pan zna? Docieraj� na wie�? - Ostatnia by�a o zamachu na Hitlera. - S� �wie�sze. W Che�mie komunistyczny rz�d, tyle �e inaczej si� to na razie nazywa. - To by�o do przewidzenia. - Tak, ale teraz ju� fakt. - A bli�sze wie�ci? - Wczoraj wyjecha�o z G�uchowa starostwo, �andarmi wyekspediowali noc� akta i rzeczy, a co na froncie, wida� po drogach. Wiktor podzi�kowa� Wydrzy�skiemu jeszcze raz, po�egnali si�. Przez czas, kt�ry sp�dzi� w gabinecie, na ulicy odmieni�o si�. Cho� by� to poprzeczny szlak, prowadz�cy na po�udnie, a nie na zach�d, uchodzili nim ca�� szeroko�ci� jezdni utrudzeni piechurzy. Z rozbitej jednostki widocznie, bo mi�dzy zdrowymi wlekli si� l�ej ranni w zbrudzonych opatrunkach. Czy�by jaki� rozkaz skirowa� ich na San? Wiktor popatrzy� i ruszy� w swoj� stron�, ku Wygodzie. Tu, na polnej drodze, wojska nie by�o. Na podw�rzu Zubek zawiadomi� go: - Ma pan go�cia. Czeka w izbie. - Kto? - Nie znam. Miejski, przyjecha� rowerem. Wiktor zna� przybysza, spotka� si� z nim dwukrotnie: to by� porucznik "Rapid" z zamojskiego inspektoratu Armii Krajowej. Przywitali si� w milczeniu, u�ciskiem d�oni. Jeszcze przedtem Rapid przebieg� spojrzeniem po ca�ej postaci Wiktora, jakby ocenia� jego stan fizyczny po chorobie. Sam by� okazem cielesnej t�yzny, za� wzrostem przewy�sza� Wiktora niemal o g�ow�. - Jak zdrowie? - spyta�, gdy siedli. - W�a�nie wracam od lekarza - odpowiedzia� Wiktor. - W zasadzie dobrze, ale jeszcze dziesi�� dni mam zosta� tutaj, dochodzi� do kondycji. Z si�ami na razie marnie, mi�kki jestem. - Minie. Ja do pana w przyjemnej misji. - S�ucham. Rapid si�gn�� po portfel i z zamaskowanej jego kieszonki wyj�� z�o�ony na czworo arkusik papieru. Poda� go Wiktorowi w milczeniu. Mia�o to zapewne oznacza�, �e najlepiej b�dzie, je�li dokument przem�wi sam. Wiktor przebieg� szybko wzrokiem pisany na maszynie tekst. By� to wyci�g z rozkazu awansowego, kt�rego moc� podporucznik Armii Krajowej "Kormoran" (taki nosi� Wiktor pseudonim) otrzymywa� stopie� porucznika. - Gratuluj� - powiedzia� dopiero teraz Rapid. - Prawd� m�wi�c dawno si� to panu nale�a�o. Tak, rzeczywi�cie, uwzgl�dniaj�c przebieg s�u�by dawno si� to Wiktorowi nale�a�o i a� dziw, �e tak d�ugo prze�o�eni tego nie zauwa�ali. Podporucznikiem rezerwy mianowano go jeszcze na rok przed wojn�, a od pierwszego jej dnia pozostawa� nieprzerwanie w s�u�bie. Kampania wrze�niowa, potem Francja, potem Anglia, stamt�d zrzucony w czterdziestym drugim roku do kraju, tu w partyzantce na Zamojszczy�nie jako dow�dca oddzia�u, ranny w akcji przeciw wysiedleniom. Przez te pi�� lat inni awansowali o dwa i trzy stopnie, a on ci�gle by� podporucznikiem. Dopiero teraz, po zag�adzie oddzia�u, jakby na pocieszenie... Wiktor schowa� dokument do portfela, nic Rapidowi nie odpowiadaj�c. Potwierdza� jego opinii nie wypada�o, za� zaprzecza� nie by�o powodu. Awans, kt�ry jeszcze kilka tygodni temu ucieszy�by Wiktora, teraz, po Puszczy Solskiej, potr�ca� w nim jedynie strun� smutku. Dow�dc� honoruj�, a �o�nierze w piachu. C� z tego, �e nie on by� winien? Nie doczekawszy si� reakcji Wiktora Rapid podj�� nast�pny temat: - Mia�em dla pana i inny rozkaz, ustny, ale ten by� warunkowy. Gdyby pan ca�kiem wyzdrowia�, a tak niestety nie jest, jak ju� teraz wiem. - O co sz�o? - spyta� zaintrygowany Wiktor. - M�wi�c kr�tko o nowe zadanie. - A konkretnie o co? Rapid zawaha� si�, lecz zdecydowa� ostatecznie, �e mo�e to powiedzie�. - Akcja "Burza" trwa, w naszym inspektoracie te�, cho� stracili�my g��wne si�y. Te oddzia�y, kt�re by�y poza puszcz�, atakuj� w tej chwili wycofuj�cych si� Niemc�w. Potem wkraczaj� do miast, gdzie nasze w�adze wojskowe i cywilne maj� si� ujawnia� wobec Rosjan jako gospodarze terenu. - O rz�dzie w Che�mie wie pan ju�? - Rz�d jest jeden, w Londynie. A tutaj my musimy ustanowi� w�adz�, nim przyjd� uzurpatorzy. Takie mamy rozkazy. - Czego oczekiwali�cie ode mnie? Nie mam przecie� oddzia�u, jestem sam. - Do G�uchowa wejd� trzy nasze oddzia�y z w�asnymi dow�dcami. Idzie o oficera, kt�remu podlega�yby wszystkie trzy. - Kogo� w rodzaju komendanta miasta? - Mo�na to i tak okre�li�. Pr�cz tego b�dzie oczywi�cie starosta ze swoim aparatem cywilnym. W tym momencie Wiktorowi wyda�o si� szcz�ciem w nieszcz�ciu, �e nie jest jeszcze zdolny do s�u�by. Przedsi�wzi�cie, do kt�rego go zaplanowano, by�o ponad wszelk� w�tpliwo�� rozgrywk� polityczn�. Znowu, zamiast dogadywa� si� z Rosjanami, rz�d chce demonstrowa� sw� rzekom� si��. Znowu, jak Kalina... Tymczasem rz�d daleko, za morzem, za� �o�nierze tu twarz� w twarz z sowieck� armi�. Kt�re� dow�dztwo zechce tolerowa� na ty�ach swych wojsk podlegaj�ce innej w�adzy zbrojne oddzia�y? - No c�, na razie jestem nie do u�ytku - powt�rzy� to, co Rapid ju� wiedzia�. - B�dziemy musieli to rozwi�za� inaczej. W ka�dym razie, jak tylko b�dzie pan zdr�w, prosz� si� zameldowa� w Zamo�ciu. Nasza s�u�ba jeszcze nie sko�czona. Adres kontaktowy ten sam, tylko has�o teraz inne. - Jakie? - "Przyjecha�em w sprawie krajarki do tytoniu". Odpowied�: "W�a�ciciela w tej chwili nie ma, b�dzie pan musia� zaczeka�". �atwe do zapami�tania. W Zamo�ciu ju� Rosjanie, wie pan? - To jakim sposobem dosta� si� pan tu? - Wyruszy�em dwa dni temu, mam zadania w tym rejonie. Rapid po�egna� si� i odjecha�. Kanonada by�a ju� o wiele bli�sza ni� rano. Dochodzi�a tak�e od po�udniowego wschodu, je�li mo�na by�o polega� na zwodniczych w tych warunkach wra�eniach s�uchowych. Dopiero znaczone �unami nocne niebo mog�o przynie�� pewniejsze rozpoznanie. Tu� przed zmierzchem w�r�d kwateruj�cych w zagrodach Niemc�w zaroi�o si�, otrzymali jaki� rozkaz. Po�piesznie likwidowali si�, po kwadransie sformowana na skraju wsi kolumna odmaszerowa�a ku szosie. Jako ostatni dwaj telefoni�ci zwijali kabel, nie by�a to zatem jeszcze panika. Po zapadni�ciu zmroku �uny potwierdzi�y s�uchowe odczucia. Tylko na zachodzie niebo by�o ciemne, poza tym wsz�dzie pod�wietla�y horyzont r�owe plamy. Na niewielkiej wysoko�ci przelecia� nad wsi� charakterystycznie parkocz�cy radziecki kukuru�nik. Wkr�tce potem plasn�o w stronie szosy par� s�abych eksplozji: lotnik zrzuci� swe ma�e, obliczone na ra�enie piechoty bomby. Wie� czuwa�a, w ka�dej zagrodzie kto� nie spa�, �eby w ogniowej lub innej potrzebie by� od razu na nogach. Wiktor te� by� podniecony. Czu�, �e nie za�nie w tym stanie, wi�c nie k�ad� si� na razie. Siad� obok Zubka na �awce przy szczycie domu. - Jak pan my�li, panie poruczniku, mog� si� tu gdzie zaprze� i zatrzyma� Ruskich? - spyta� Zubek. To "panie poruczniku" spi�o Wiktora. Jego partyzancka przynale�no�� by�a przed wsi� ukrywana i dot�d Zubek starannie udawa�, �e jego go�� jest uciekinierem z Wo�ynia. Czy�by teraz uzna�, �e d�u�ej si� konspirowa� nie ma potrzeby. Za wcze�nie, a poza tym po co? - Prosz� mnie nie nazywa� porucznikiem - rzek�. - Jestem cywilnym uciekinierem a� do odwo�ania. - Tak jest - podporz�dkowa� si� po wojskowemu Zubek. - Ale jak pan my�li, mog� ich tu gdzie zatrzyma�? - S�dz�, �e przed Wis�� i Sanem nie. - Oby tak by�o. Nie daj Bo�e podpa�� pod front, wszystko p�jdzie w ruin�. Przed jedenast�, poprzedzony szperaczami, przeci�gn�� przez wie� akowski oddzia�. Pewnie jeden z tych trzech, kt�re mia�y wkroczy� do G�uchowa. Nie zatrzymywali si�, poszli ku szosie, gdzie po pewnym czasie rozleg�a si� strzelanina. Wiktor pami�ta�, �e jego partyzanci ju� od wiosny wyczekiwali na takie ostatnie porachunki z Niemcami: ciemno��, zat�oczone drogi, spychaj�cy butnych do niedawna ciemi�zc�w front. Nie doczekali... Strzelanina przy szosie urwa�a si�, partyzanci gdzie� odskoczyli, co by�o zrozumia�e. Po p�nocy przycich�a tak�e kanonada. To pozwala�o domy�la� si� dalszych przemieszcze� nacieraj�cych wojsk, w kt�rych artyleria musi si� dopiero rozezna�. O pierwszej zmog�a Wiktora senno��. Po�o�y� si� i szybko zasn��. Obudzi� si� kwadrans po sz�stej. �wieci�o s�o�ce, by�o cicho. Wie� nie spa�a ju� i mia�a naj�wie�sze wie�ci z szosy: jest pusta. Nie ma Niemc�w, nie ma Rosjan. Wiktor domy�li� si�, co to oznacza. Rosjanie posun�li si� gdzie� bokami. St�d Niemcy odeszli, by unikn�� okr��enia. sko�czy�a si� okupacja. Wie� mimo to wyczekiwa�a w niepewno�ci. Nikt nie wiwatowa� jeszcze na cze�� wolno�ci, nie si�ga� po alkohol. Tylko przy szosie gromadzi�o si� coraz wi�cej ludzi, wypatruj�cych czo�g�w od wschodu. Tymczasem pierwszych zwyci�zc�w powitali ci, co zostali w zagrodach. Czterech radzieckich piechur�w, w tym jeden sko�nooki, wesz�o do wsi poln� drog� od strony Turzyc. Nikt si� ich st�d nie spodziewa�, tote� mieszkaj�cy na skraju wsi Wolniewicz zdziwi� si�, gdy stan�li nagle przy furtce jego zagrody. - Giermancew u was niet? - Niet - odpowiedzia� Wolniewicz och�on�wszy z zaskoczenia. - Minutoczku - dorzuci� po chwili i pobieg� do cha�upy po w�dk�. Wiktora przy tym nie by�o, lecz samo zdarzenie sta�o si� wioskow� legend�. Wolniewicz musia� zdawa� z niego spraw� wiele razy. II Janusz Klepaczewski uwa�a� za pewne, �e je�li Rosjanie rusz� z kolejn� ofensyw�, to Niemcy nie zdo�aj� utrzyma� Lubelszczyzny. Tote� ju� zawczasu postanowi�, �e po pierwszej wie�ci o natarciu zza Bugu podejmie podr� na wsch�d, naprzeciw frontowi, by w momencie odej�cia Niemc�w by� w pobli�u Lubniewa. Praktycznie rzecz bior�c - w G�uchowie, gdy� tylko tam, u Jelonkowej, m�g� niezawodnie liczy� na go�cin� do czasu, a� Lubniewo b�dzie wolne. Z Czy�yn na Kielecczy�nie mia� do G�uchowa nieco dalej ni� Rosjanie zza Bugu. Lecz tamci musieli zwyci�a� po drodze Niemc�w, za� on - tylko pokonywa� odleg�o��. Wierzy� wi�c, �e zd��y na czas, nawet gdyby zupe�nie si� nie da�o korzysta� z kolei. W podr�nym plecaku mia� kilka butelek spirytusu, za� w portfelu - dolary. Te dwie najmocniejsze w wojennych warunkach waluty powinny nie zawie�� i tym razem. Rachuby jego sprawdza�y si� tylko do Wis�y. Po drugiej jej stronie panowa� ju� pe�ny rozgardiasz odwrotu, mo�na by�o co najwy�ej p�yn�� z pr�dem. O wynaj�ciu podwody w kierunku frontu ch�opi nie chcieli s�ysze� za �adn� cen�. Zbyt �atwo by�o straci� zaprz�g, albo nawet i �ycie. Klepaczewskiemu pozosta�y w�asne nogi. W drugim dniu marszu dosta� si� na szosie pod ostrza� z powietrza, postanowi� przeto zej�� na boczne drogi. Do G�uchowa doszed� dwudziestego sz�stego lipca w po�udnie. Jak ocenia� po kanonadzie i stanie uchodz�cych wojsk, by�y to ju� ostatki niemieckiego oporu tutaj. Przy ulicy Zamojskiej, przelotowej arterii miasta, musia� kilka minut czeka� na mo�liwo�� przemkni�cia si� na drug� stron�. Zaraz potem za�wista� pocisk i targn�� powietrzem wybuch, troch� dalej jednak, gdzie� ko�o skrzy�owania z Ko�cieln�. A wi�c G�uch�w by� ju� w zasi�gu artyleryjskiego ognia. Albo te� jaki� czo�g przedar� si� w pobli�e i ostrzeliwa� miasto. Klepaczewski pod��a� na ulic� Grabow�, gdzie na rok przed wojn� Jelonkowie pobudowali sobie domek. Adwokackie dochody S�awomira Jelonka, chocia� mia� wtedy dopiero czterdzie�ci lat, by�y ju� na tyle wysokie, �e m�g� sobie na taki wydatek pozwoli�. Dopiero na wyko�czenie wn�trz i nowe meble musia� dopo�yczy� kilkaset z�otych od Klepaczewskiego. �ci�lej - pobra� je na poczet swego wynagrodzenia za prawn� obs�ug� jego maj�tku, Lubniewa w�a�nie. Do wybuchu wojny Jelonek zaliczki tej odpracowa� nie zd��y�, co� tam jeszcze zosta�o. Jelonkowa wspomnia�a kiedy� o nie sp�aconej reszcie, lecz Klepaczewski za��da�, by nie by�o o tym wi�cej mowy. Bo jak�e m�wi� o d�ugu przyjaciela, kt�ry - s�u��c nieprzerwanie ojczy�nie - nawet utrzymywa� swej rodziny nie ma mo�no�ci? Jelonek, oficer rezerwy, znalaz� si� po wrze�niowej kl�sce w armii na obczy�nie, o czym �ona dowiedzia�a si� z du�ym op�nieniem, gdy ju� uwa�a�a go za poleg�ego. Po przedwojennym dostatku Jelonkowa zosta�a z c�rk� bez �rodk�w do �ycia, gdy� zawodu nie mia�a. Z pocz�tku wyprzedawa�a si�. Potem zacz�a z pomoc� c�rki wyrabia� swetry na prywatne zam�wienia, lecz cienko by obie prz�d�y, gdyby nie pomoc Klepaczewskiego. Przysy�a� im regularnie �ywno�� z maj�tku. Jelonkowa przyjmowa�a to wsparcie z za�enowaniem, ale z czasem przywyk�a. Jak �y�y od wiosny zesz�ego roku, kiedy Lubniewo przej�� Niemiec, Klepaczewski nie wiedzia�. W listach Jelonkowa zapewnia�a, �e daj� sobie rad�, lecz dowierza� temu zbytnio nie nale�a�o. Klepaczewski wraca� teraz, by obj�� sw�j maj�tek natychmiast, gdy tylko Niemcy si� wynios�. Nie chcia� dopu�ci� do tego, �eby go w bezpa�skich dniach ograbiono. Sz�o nie tylko o zawarto�� pa�acu, stajni czy ob�r, bo ten dobytek mo�na by chyba odzyska� p�niej, by� �atwy do odnalezienia i identyfikacji. Po�piechu wymaga�o co innego. Jeszcze nim dosz�o do masowych wysiedle� na Zamojszczy�nie, Niemcy wyrugowali z maj�tk�w niemal jedn� trzeci� polskich w�a�cicieli. Klepaczewski ba� si� od pocz�tku, �e spotka go ten los, gdy� Lubniewo by�o maj�tkiem niewielkim wprawdzie, lecz dobrze zagospodarowanym i dochodowym. Tote� prowadzi� podczas okupacji polityk�, maj�c� zabezpieczy� jego interesy, a nie niemieckiego sukcesora na reszt� wojny. Dochody wymienia� na dolary i z�oto, daj�ce si� ukry� przed konfiskat�. By�o ju� tego sporo, gdy poprzedniej wiosny uprzedzono go poufnie, �e b�dzie wysiedlony. Ucieka� przed czasem nie chcia�, co� mog�o si� jeszcze w niemieckich planach zmieni�. Z drugiej strony czekanie do ko�ca nios�o ze sob� niebezpiecze�stwo rewizji przy wysiedlaniu. Z rewizj� lub rabunkiem nale�a�o si� liczy� r�wnie� po drodze, takie by�y czasy. Po paru naradach z �on� postanowili przygotowa� si� na wszelk� ewentualno��. Papierowe dolary zaszy� w ubraniach, za� z�oto i kosztowno�ci ukry� na miejscu do czasu powrotu. Bo powr�t by� przecie� pewny, kl�ska Rzeszy ju� przes�dzona. Uszczelniony lakiem bakelitowy pojemnik zakopali pod �awk� w ogrodowej altanie, gdzie nawet sp�oni�cie wszystkich zabudowa� nie by�o dla niego gro�ne. Obdarowany maj�tkiem oficer SS, inwalida z rosyjskiego frontu, nie robi� wstr�t�w wydziedziczonym, rad z dobrego stanu posiad�o�ci. Odjechali bez przeszk�d do maj�tku ojca Klepaczewskiej na Kielecczy�nie. Stamt�d w�a�nie Klepaczewski spieszy� teraz, by zd��y� do ogrodowej altany, nim kto inny j� rozgrzebie. �o�nierze i pl�drownicy mieli podobno szczeg�lny w�ch do rzeczy zakopanych, za� dwa czy trzy dni mog�yby im wystarczy� na spenetrowanie ca�ego ogrodu. Jelonkow� zasta� w domu. Powita�a go najpierw zdumion� min�, a zaraz potem wybuchem rado�ci, ze spontanicznym uca�owaniem w oba policzki, co si� w dotychczasowej ich znajomo�ci nie zdarza�o. Mimo czterdziestu lat by�a nieodmiennie poci�gaj�c� kobiet� o ciemnej, po�udniowej urodzie. Lata wojny zmieni�y j� troch� i przygasi�y, ale tylko psychicznie: po prostu spowa�nia�a i posmutnia�a. Nie wyr�nia�a si� walorami umys�u. Jak wi�kszo�� pi�knych dziewcz�t w czasach jej m�odo�ci nie wi�za�a plan�w na przysz�o�� z nauk�; poprzesta�a na maturze. Ju� w dwa lata po niej by�a �on� rozpoczynaj�cego samodzieln� praktyk� adwokata Jelonka, co przynajmniej od strony bytowej okaza�o si� wyborem fortunnym. K�opoty materialne dosi�gn�y j� dopiero podczas okupacji, gdy zabrak�o w domu m�a. - Wracasz w sam czas! - zawo�a�a. - A Natalia i Ewka? - Zosta�y w Czy�ynach. Nie dla nich taka podr�. Zreszt� nie b�d� tu na razie potrzebne. - W Lubniewie by�e� ju�? Szwab siedzi jeszcze? - Nie by�em. P�ki s� Niemcy, nie mog� si� tam pokazywa�. - Oni tu ju� tylko jedn� nog�. Urz�dy poucieka�y, a wojsko te� wieje, jak sam pewnie widzia�e�. - Mimo to wola�bym zaczeka� u ciebie, a� zwiej� ca�kiem. Je�li pozwolisz oczywi�cie. - Taka w�tpliwo�� wprost mnie obra�a. Jeste� pewnie g�odny? - Nie. Za to ch�tnie bym si� umy�. - Id� do �azienki, zaraz dam ci r�cznik. - Mam sw�j. A gdzie twoja Ba�ka? - My�lisz, �e wiem? Od roku kr�ci si� przy konspiracji. By�am temu przeciwna, ale jak mi zarzuci�a, �e nie jestem patriotk�, skapitulowa�am. Z wasz� Ewk� nie mieli�cie jeszcze takich k�opot�w? - Nie. Mo�e dlatego, �e jest tam nowa, bez znajomo�ci. W �azience Klepaczewski przede wszystkim si� ogoli�, bo rano - po noclegu w stodole - nie mia� warunk�w po temu. W lustrze przyjrza� si� sobie. By� tylko o cztery lata starszy od El�biety Jelonkowej, lecz fizycznie wiek mocniej go ju� zadrasn��. Pocz�tki �ysiny rozci�gn�y czo�o, sk�ra na twarzy nie by�a tak g�adka jak kiedy�. Grube szk�a deformowa�y obraz oczu, wygl�da�y jak sowie - ale to akurat nie by�o skutkiem wieku, wzrok popsu� mu si� bowiem jeszcze w m�odo�ci. Tylko oty�o�� szcz�liwie go omija�a, nawet bez stara� o to. Umy� si� gruntownie z podr�nego brudu, zmieni� bielizn�. Czysty i wy�wie�ony wr�ci� do pokoju, lecz El�biety tam nie by�o. Znalaz� j� w kuchni przy obieraniu kartofli. - Je�li o mnie chodzi, nie jestem jeszcze g�odny, m�wi�em - przypomnia�. - A czy s�dzisz, �e ja nie jadam? Pora na obiad. B�dzie bezmi�sny, uprzedzam. - Innego si� nie spodziewam. Pieni�dzy nie potrzebujesz? - Nie, dzi�kuj�. Zreszt� za pieni�dze nic ju� w sklepach ani na rynku nie ma. Mo�e po cichu za ruble. O czerwonym rz�dzie w Che�mie wiesz ju�? - Nie. - To ci m�wi�. Wiadomo�� pewna, z radia, Ba�ka przynios�a. - Znasz szczeg�y? Kto w tym rz�dzie? - Nie wiem. Mo�e ona powie ci wi�cej, jak przyjdzie. Przed wojn� El�bieta Jelonkowa nie interesowa�a si� w og�le polityk�. Wiedzia�a oczywi�cie o prezydencie Mo�cickim i marsza�ku �mig�ym_Rydzu, lecz nazwiska premiera nie by�a ju� chyba stuprocentowo pewna. Podczas okupacji zacz�y j� te sprawy obchodzi�, ale tylko pod k�tem ko�ca wojny i powrotu m�a. Powstanie komunistycznego rz�du gra�o w tej materii pewn� rol�, lecz jego sk�ad osobowy - raczej nie. P�niej, po zastanowieniu si�, Klepaczewski doszed� do wniosku, �e chyba i pod innymi wzgl�dami personalia nie maj� tu wi�kszego znaczenia. Komunistyczny rz�d gro�ny jest przez sw�j program, a nie sk�ad, kt�ry mo�e si� w miar� wyzwalania kraju zmienia�. Wi�kszy wp�yw na przysz�o�� mia�o osobowe oblicze rz�du emigracyjnego w Londynie, decyduj�ce o dogadywaniu si� z Moskw�. Klepaczewski, oceniaj�c trze�wo sytuacj� polityczn�, uwa�a� to porozumienie za konieczne, je�li nie chcia�o si� straci� wszystkiego. A w tym i Lubniewa. Ju� sam� zw�ok� i dopuszczenie do tymczasowej chocia�by administracji komunistycznej nale�a�o uzna� za wielki b��d taktyczny. Fakty dokonane maj� tendencj� do utrwalania si� i coraz wi�cej trzeba p�aci� za ich uniewa�nienie. Na obiad by�y sk�po okraszone kartofle z marchwi� - i nic wi�cej. Wbrew temu, co Jelonkowa pisa�a w listach, powodzi�o si� jej jednak kiepsko. Poniewa� nie chcia�a pieni�dzy, postanowi� przys�a� jej �ywno�� z Lubniewa, gdy tylko tam wr�ci. To powinno si� sta� szybko, skoro nawet niemieckie urz�dy uzna�y ju� powiat za stracony i wynios�y si�. Gdy ko�czyli je��, w stronie ulicy Zamojskiej eksplodowa� kolejny pocisk. - Czy nie powinni�my zej�� do piwnicy? - spyta�a Jelonkowa. - Wygl�da na to, �e ostrzeliwuj� Niemc�w na trasie. My�l�, �e tutaj jeste�my bezpieczni. Tak grubo si� chyba artylerzy�ci nie myl�. Po po�udniu wr�ci�a c�rka Jelonkowej. Ju� w przedpokoju zawo�a�a g�o�no: - Mamo, je��, skr�cam si� z g�odu! Wtargn�a energicznie do pokoju - i stan�a skonfundowana obecno�ci� Klepaczewskiego. U�miechaj�c si�, wsta� na jej powitanie, zaskoczony wydoro�leniem Ba�ki. Mia�a teraz siedemna�cie lat, tyle samo co jego c�rka, lecz zmieni�a si� przez ostatni rok o wiele bardziaj ni� Ewka. �adna by�a zawsze, wierna kopia matki w m�odszym o dwadzie�cia trzy lata wydaniu, lecz dopiero teraz - kobieta. Krucze w�osy z grzywk� na czole, du�e czarne oczy pod d�ugimi rz�sami, napinaj�cy bluzk� biust. Przezwyci�ywszy zaskoczenie Ba�ka u�miechn�a si� tak�e. - Dzie� dobry panu - powiedzia�a. Nie wyci�gn�a jednak r�ki do powitania, nie wyzwolona jeszcze z dziewcz�cej tresury, nakazuj�cej czeka�, a� uczyni ten gest doros�y. - Witam ci�, Basiu - odpowiedzia� podaj�c jej d�o�. - Wydoro�la�a�. - Wszyscy mi to m�wi�. Pani Natalia i Ewka przyjecha�y te�. - Nie. Na razie tylko ja. Z Ewk� zna�y si� od dzieci�stwa, lecz nie na co dzie�, bo dzieli�a je spora jednak odleg�o�� z G�uchowa do Lubniewa. Dopiero podczas okupacji styka�y si� cz�ciej. Ewka doje�d�a�a dwa razy w tygodniu do G�uchowa na zaj�cia tajnego kompletu gimnazjalnego i zostawa�a nieraz u Jelonkowej do nast�pnego dnia. Obie dziewczynki by�y w tej samej klasie i grupie, lecz Ewka uczy�a si� lepiej. Mo�e dlatego, �e by�a brzydsza, co inaczej kieruje zainteresowania. - Co nowego, Basiu, w polityce? - spyta�. - S�ysza�em od mamy, �e ty teraz wiesz najlepiej. Ba�ka spojrza�a na matk� z niem� pretensj�. Dopiero potem odpowiedzia�a: - O Che�mie mama ju� pewnie panu m�wi�a. Nic nowego nie wiem. - A kto na czele tego rz�du w Che�mie? - To si� nazywa Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego. Na czele jaki� Os�bka_Morawski. Nieznany, u nas nikt o nim nie s�ysza�. Klepaczewski te� nie s�ysza�. Wida� dzia�acz bez przedwojennej przesz�o�ci. Prawdopodobnie wyp�yn�� podczas okupacji w lewicowym podziemiu. - Obiad w kuchni, odgrzej sobie - powiedzia�a Jelonkowa do c�rki. Ba�ka przeprosi�a Klepaczewskiego i wysz�a. W stronie ulicy Zamojskiej znowu trzasn�� pocisk. Jakie� radzieckie dzia�o nastawi�o si� pewnie na n�kanie tego w�z�a. Klepaczewski nie orientowa� si� w dono�no�ci artyleryjskiego ognia, ale nie mog�a by� wielka, zatem Rosjanie dotarli ju� gdzie� niedaleko G�uchowa. Potwierdza�o to zreszt� wyczuwalne przybli�enie si� kanonady frontowej. Uszy przywyk�y ju� do niej i nie reagowa�y precyzyjnie na zmiany, lecz obecnie na powno by�a g�o�niejsza ni� przed paroma godzinami. Po zjedzeniu obiadu Ba�ka znowu dok�d� pobieg�a. Licz�c si� z tym, �e Rosjanie mog� wej�� w nocy lub rano, Klepaczewski my�la� ju� o ostatnim etapie swojej podr�y: z G�uchowa do Lubniewa. Pragn�� przeby� go jak najpr�dzej. - Jakby tu zdoby� rower? - spyta� Jelonkow�. - Nie ma co zdobywa� - odpowiedzia�a. - Jest w domu rower Ba�ki. Damski, ale co to przeszkadza? To rzeczywi�cie nie przeszkadza�o. Klepaczewski obejrza� rower, dopasowa� siode�ko do swojej wysoko�ci, podpompowa� ko�a. Teraz pozostawa�o ju� tylko czeka� i czuwa�. Jelonkowa radzi�a mu, �eby - nawet je�li Rosjanie pojawi� si� w mie�cie noc� - nie wyrusza� na drog� przed brzaskiem. W ciemno�ci �atwo nadzia� si� na kul� jednych albo drugich. Musia� jej przyzna� racj�. Noc by�a widna od po�ar�w, kanonada wstrz�sa�a ni� ze wszystkich stron. Trudno si� by�o nawet zorientowa�, kto, sk�d i w jakim kierunku strzela. Prawdopodobnie nikt w mie�cie nie k�ad� si� spa�. Ba�ka wr�ci�a dopiero przed p�noc�. Przynios�a wiadomo��, �e Rosjanie obchodz� chyba G�uch�w bokami, bo przez miasto wycofa�a si� na zach�d kolumna czo�g�w niemieckich, a teraz id� ju� tylko zap�nieni piechurzy. - Walki o miasto, jakby z tego wynika�o, nie b�dzie - zako�czy�a optymistycznie, powtarzaj�c zapewne opini� kogo� lepiej zorientowanego w wojennej taktyce. - Oby - powiedzia�a Jelonkowa. Po p�nocy odg�osy walki zacz�y cichn��, co przemawia�o za tym, �e wiadomo�ci Ba�ki sprawdzaj� si�. Uspokojona Jelonkowa zdrzemn�a si� w fotelu. Klepaczewski, mimo zm�czenia w�dr�wk�, nie czu� potrzeby snu. By� podniecony, wygl�da� oknami i nas�uchiwa�. Po niedawnym jazgocie dzia� rozlegaj�ce si� tu i �wdzie pojedyncze strza�y by�y tylko stukni�ciami w ko�cz�c� noc cisz�. Powoli dogorywa�y �uny. Ba�ka zasn�a tak�e. O szarym brzasku Klepaczewski us�ysza� jakie� okrzyki w stronie ulicy Zamojskiej, kt�r� za dnia i wieczorem uchodzili Niemcy. Odgadywa� przyczyn�, lecz musia� si� upewni�. Natychmiast wyszed� z domu i �piesznym krokiem pod��y� ku przelotowej trasie. Takich jak on, czuwaj�cych do skutku, by�o w mie�cie wi�cej. Na ulicy Zamojskiej wita�y ju� wolno�� zag�szczaj�ce si� szpalery ludzi. Niedawno przesz�y w�a�nie pierwsze radzieckie czo�gi. Pojecha�y dalej, ale wnet po przyj�ciu Klepaczewskiego pojawi�y si� nast�pne, z uzbrojonymi w pistolety maszynowe �o�nierzami na pancerzach. Z chodnik�w zacz�y szybowa� na nie kwiaty. �o�nierze chwytali je w locie, �mieli si�, machali r�kami. Ludzi przybywa�o. Niekt�rzy ocierali wilgotne ze wzruszenia oczy. Inni �ciskali si� i ca�owali jak po d�ugim niewidzeniu. Klepaczewski nie zwlekaj�c ruszy� z powrotem na ulic� Grabow�. Obudzi� bez skrupu��w Jelonkow� i Ba�k�. - Przewali�o si�, drogie panie. Rosjanie w mie�cie. Ba�ka zerwa�a si� i natychmiast otrze�wia�a ze snu. - Musz� w takim razie i��. - Dok�d? - zaoponowa�a Jelonkowa. - Z konspiracj� chyba ju� koniec? - Nasi ch�opcy b�d� wchodzi� do miasta. Krzysiek na pewno te�. Klepaczewski dowiedzia� si� p�niej od Jelonkowej, �e Krzysiek to ch�opak Ba�ki, od wiosny akowski partyzant. Na razie nie interesowa�o go to zgo�a, umys� mia� poch�oni�ty czym innym. Spakowa� roz�adowany cz�ciowo plecak, wyprowadzi� na dw�r rower. - Uwa�aj po drodze - ostrzeg�a go Jelonkowa. - Mo�e gdzie� tam jeszcze siedz� Niemcy. - Ma�o prawdopodobne - odpowiedzia�. Ba�ka wysz�a na ulic� razem z nim, lecz skr�ci�a w przeciwn� stron�. By�o ju� ca�kiem widno. Po paru godzinach ciszy artyleria zaczyna�a nowy dzie�, ale teraz ju� na zach�d od G�uchowa. Front toczy� si� dalej, ku Wi�le. Zaraz po wyje�dzie na drog� do Lubniewa Klepaczewski natkn�� si� na maszeruj�cy ku miastu oddzia� partyzancki. Wszyscy �o�nierze byli umundurowani, szli w porz�dnym szyku. Przystan�wszy na poboczu, Klepaczewski spyta� id�cego przy kolumnie podporucznika: - Armia Krajowa? - Tak - odpowiedzia� tamten. - Spotka� pan w mie�cie jaki� nasz oddzia�? - Nie. Tylko Rosjan na Zamojskiej. W miar� zbli�ania si� do Lubniewa wzbiera� w Klepaczewskim niepok�j. Co zastanie? Czy nie buszuj� ju� pl�drownicy? Co w stajni, oborze i chlewach? Jak go przywita s�u�ba, skoro wieje czerwonym wiatrem? By� na og� w dobrych stosunkach z lud�mi, za Niemc�w wybroni� wszystkich przed wyw�zk� do Rzeszy, ale czy� mo�na wiedzie�, co komu gra w duszy? I co si� zmieni�o od zesz�ej wiosny? Na Kielecczy�nie nastroje dworskiej s�u�by wyra�nie si� zar�owi�y, odk�d peperowcy zacz�li do niej dociera� ze swoimi parcelacyjnymi obietnicami. Z biciem serca skr�ci� z szosy w topolow� alej�, prowadz�c� do maj�tku. Ju� z daleka dostrzeg� jakie� zgromadzenie na pa�acowym podje�dzie. Jego zbli�ania si� na razie nie zauwa�ono, skorzysta� wi�c z tego. Zsiad� z roweru w odleg�o�ci dobrego widzenia, stan�� przy krzaku bzu i zacz�� przygl�da� si� zbiegowisku.