3310
Szczegóły |
Tytuł |
3310 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3310 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3310 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3310 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
JACEK KOMUDA
Wilcze gniazdo
Karczma Roz�ogi
By� koniec sierpnia. Lato przechodzi�o w jesie�. Od dawna panowa�y upa�y i step wysech�. Kostrzewy i ostnice przybra�y barw� br�zu. Na zboczach jaru, zamiast g�stych zaro�li stercza�y usch�e badyle, wy�ej rozpo�ciera� si� g�szcz bezlistnych bodiak�w i suchych, stepowych ost�w. Zapada� zmrok. Czerwonawy blask rozlewa� si� po zachodnim widnokr�gu. Jednak na dno w�wozu, kt�rym jecha� Gedeon, przedostawa�o si� wystarczaj�co �wiat�a, aby jecha� bez ryzyka skr�cenia karku.
Droga, kt�r� pod��a� pan Gedeon Sienie�ski, nie by�a traktem, jaki spotyka�o si� na przedmie�ciach Krakowa, czy Lwowa. To by� zwyk�y, Ukrai�ski szlak - szeroka, wydeptana w glinie �cie�ka. Na szcz�cie bieg�a dnem w�wozu, wi�c trudno by�o j� zgubi�. W stepie b��dzi�y czasami ca�e karawany kupieckie, a tylko po starych kurhanach - mogi�ach i kopcach, pozna� mo�na by�o, �e t�dy, a nie gdzie indziej przebiega trakt. Na szcz�cie wielu podr�nych trzyma�o si� zwyczaju, nakazuj�cego, by przeje�d�aj�c obok, cisn�� na kopiec cho�by star� ga���. Dlatego te odnawiane ci�gle znaki przetrwa�y ca�e lata.
Gedeon spieszy� si�, cho� wiedzia�, �e do nadej�cia zmroku by�o jeszcze du�o czasu. Nie zamierza� sp�dzi� samotnie nocy na stepie. Jego czelad� pochorowa�a si� jeszcze w Brac�awiu. Zostawi� ich pod dobr� opiek�, a sam ruszy� dalej, cho� wielu odradza�o mu t� podr�. Ale c�, jak dot�d nie przytrafi�o mu sienie szczeg�lnego. Wprawdzie w Konstantynowie usieczono przy nim cz�owieka w karczmie, potem wpad� w �rodek zajazdu, jaki urz�dzi� pan podkomorzy Ostrowski na jakiego� Ba�abana, nast�pnie za�, o ma�o co nie wzi�to go za wo�nego z pozwem i nie obito kijami. By�y to jednak zwyk�e, domowe sprawy szlachty, jakie dzia�y si� nie tylko tu, na dalekiej Ukrainie, lecz tak�e i w rodzinnym Sieradzkim. W sumie - nie taka straszna wydawa�a mu si� ta Ru�.
Jar stawa� si� coraz p�ytszy. Wkr�tce szlachcic wyjecha� na step, poro�ni�ty k�pami niewysokich zaro�li. Dalej by� las - stary, mroczny pogr��ony w ciszy wieczoru. Ogromne drzewa wyci�ga�y konary nisko nad drog�. Wierzchowiec Gedeona -du�y, silny konik jab�kowitej ma�ci potrz�sn�� �bem i parskn��. Szlachcic po�o�y� d�o� na szabli. Drzewa rozst�pi�y si�, a potem na niewielkiej polanie ujrza� karczm�. Zdumia� si� nieco. Zwykle zajazdy znajdowa�y si� we wsiach, kt�re z obawy przed tatarskimi najazdami umacniano tak, i� przypomina�y ma�e forteczki. Jednak ta cha�upa sta�a w lesie, z dala od ludzkich sadyb. A� dziw, �e przetrwa�a. Niedaleko st�d by�o do Korsunia, a kilka mil za nim rozci�ga�y si� ju� os�awione Dzikie Pola.
Gedeon przyjrza� si� ponurej budowli. Nie spodziewa� si� tutaj wspania�ego zajazdu, ze �wie�� po�ciel�, �a�ni� i czystymi dziewkami s�u�ebnymi. Karczmy w tych stronach, co pozna� na w�asnej sk�rze, by�y ma�e, brudne i ciasne. W ich strzechach hula� wiatr, z powa�y spada�y paskudne robaki, a wok� paleniska le�eli na p� martwi z przepicia Kozacy. Ta za� nie by�a ani lepsza, ani inna od pozosta�ych. Zwie�czona by�a s�omianym, opadaj�cym a� do ziemi dachem, w kt�rym - rzecz dziwna w tych stronach - by�a tylko jedna ma�a dziura. �ciany by�y krzywe, jakby wspar� si� o nie krzepki pijanica, pozostaj�cy pod przemo�nym wp�ywem trunku, obej�cie brudne i zaro�ni�te chwastami. Zajazd nie mia� obszernego stanu z ty�u. Ju� na pierwszy rzut oka wygl�da� na typow� mordowni�. Na szczycie dachu widnia�a wiecha, a nad drzwiami spr�chnia�a tablica z nazw�. Ale nie jak�� tam �adn�, pasuj�c� do tego miejsca. Pisa�o po prostu - "Roz�ogi", a ni�ej jeszcze "Tronki i pivo". Znaczy�o to, �e karczm� mo�na by uzna� niemal za �wiatow�, bo w tych stronach ma�o kto z posp�lstwa potrafi� czyta� i pisa�.
- Hej, bywaj tu! - zakrzykn�� szlachcic, gdy wjecha� na plac otoczony zmursza�ym p�otem. - Wyjd��e Kozacze!
Nikt nie odpowiedzia�. Gedeon rozejrza� si�. Zwykle karczmy w tych stronach prowadzili starzy Zaporo�cy o czerwonych od gorza�ki nosach, g�bach ozdobionych bliznami po zwadach i bitwach. Mo�e w tej by�o inaczej? Mo�e prowadzi� j� kto� inny? W takim razie m�g� nim by� chyba tylko �yd.
- Hej, �ydzie!
Nikt nie odpowiedzia�. Gedeon zeskoczy� z kulbaki, wprowadzi� wierzchowca do starej, na wp� rozwalonej szopy obok karczmy. By�y w niej dwa konie. Jeden bia�y, smuk�y o wspania�ej, delikatnej grzywie, a obok niego kud�aty tatarski bachmat. Znaczy�o to, �e w karczmie kto� sta�. Czyli by�o z kim pi�. Ko� Gedeona zar�a� gniewnie, gdy szlachcic przywi�za� go obok tamtych obu. Szybko obr�ci� si� zadem, chc�c kopn�� dzianeta. Gedeon uderzy� go d�oni� po �bie.
- Spok�j, Kaper, szelmo!
Przemierzy� podw�rze i kopn�� drzwi karczmy. Tak jak si� spodziewa�, gospoda by�a ma�a i brudna. Na widocznym w g��bi pomieszczenia szynkwasie p�on�� kaganek, na �cianach dwie pochodnie. W ich blasku ujrza� dw�ch szlachcic�w. Ten pierwszy nie by� wysoki - Gedeon przewy�sza� go o co najmniej p� g�owy. W�osy nieznajomego, podgolone wysoko, znacznie ju� posiwia�y. Czo�o przecina�a g��boka, ciemna bruzda - blizna po dawnym ci�ciu szabl�. Oczy - znu�one, zielonkawe, wygl�da�y w p�mroku jak �lepia kota. Nieznajomy odziany by� w dostatni, szarawy �upan przepasany litym pasem, zza kt�rego stercza�a r�koje�� kind�a�u. Obok zasiada� drugi - du�o wy�szy, m�ody; bardzo chudy, w skromnym �upa-nie z zielonego sukna. Pewno pan i s�uga - pomy�la� Gedeon.
- Czo�em, waszmo�ciowie! - rzek�, podnosz�c r�k� do rysiego ko�paka. Tamci nie odpowiedzieli. Starszy, czyli ten z blizn�, przyjrza� si� uwa�niej Gedeonowi. Zapewne nie uszed� jego uwadze dostatni str�j nowoprzyby�ego, a zw�aszcza m�oda twarz i szabla w nabijanej klejnotami pochwie. Gedeon wiedzia�, �e z pozoru wygl�da� na ma�o do�wiadczonego szlachetk�, kt�ry cz�ciej mia� do czynienia z kuflem i misk�, ni� z szabl�, a fechtowa� wy��cznie �y�k�. Pozory jednak myli�y i to bardzo, o czym mia�o sposobno�� przekona� si� ju� co najmniej kilku warcho��w z Sieradzkiego.
Zza kontuaru wybieg� przygarbiony �yd w wystrz�pionym cha�acie.
- Piwa �ydzie! I je�� mi dawaj!
- Ja wita�, wita�, ja�nie wielmo�na pan �lachcic! - zagada� szybko starozakonny. - Nu, u Chaima w�i�ko psiednie. U Chaima s� delicyja�y, jakich nawet pan �lachcic u ksi�cia Koreckiego by nie mia�!
- Jak zwykle ��esz, �ydzie! - mrukn�� cicho Gedeon. -Ruszaj pojad�o.
�yd nie zareagowa�, skuli� si� i wyszepta� cicho, niemal do ucha m�odego szlachcica:
-Ja si� ba�, panie �lachcic. Ja si� bahdzo ba�... �eby ja by� sam, to aj waj! Ja by ugo�ci� ja�nie pana, jak babina! Ale tu sta� inny �lachcic. I on nie chcie�, �eby tu kto inny poza nim by�. A jak kto� by� - to on giewa�ty czyni�. To on si� bi�. On kahczm� spali� i stahego �ida za brod� szarpa�! Ja�nie wielmo�ny pan! Ja nie wiedzie�, co czyni�.
Gedeon westchn�� ci�ko. Zerkn�� z ukosa na posiwia�ego szlachcica.
- A widzia�e� ty, Chaim, taki pieni�dz? - zapyta�, przedrze�niaj�c nieco mow� �yda, po czym rzuci� na st� czerwonego z�otego. Oczy karczmarza rozszerzy�y si� gwa�townie. Gedeon pozwoli�, by wzi�� w r�k� ci�k� monet�. Widzia� jego bezbrze�ny zachwyt.
- Ruszaj pojad�o. A tamtym szlachcicem si� nie martw.
- Ja�nie pan, zi�by ja si� nie martwi� niczym, to by ja ho, ho, rabinem nasim zosta�. A tak z �aski pana Niemihycza ten kahczma phowadz�. A ten pan, to jest mo�ny pan. To ja�nie wielmo�ny pan Dyionizy Muhaszko. Mo�ny �lachcic.
- Ruszaj po �arcie! - warkn�� zniecierpliwiony Gedeon. Spojrza� z ukosa na obu szlachcic�w, a potem wyci�gn�� zza pasa kr�cic� i po�o�y� na stole, tak, �eby widzieli j� dok�adnie. Zastanawia� si�, kiedy tamci si� zorientuj�, �e bynajmniej nie ma ochoty opu�ci� karczmy. By� bardzo ciekaw, kiedy sko�czy si� cierpliwo�� pana Muraszki.
Chwil� p�niej Pan Muraszko skin�� na karczmarza, a potem rzek� do� co� �ciszonym g�osem. �yd za�ama� r�ce i przy-truchta� do Gedeona.
- Jasny pan szlachcic. Pan Muhaszko kaza� powiedzie�, zi�by wasia wielmo�no�� st�d posied�.
- A czyja to karczma? - spyta� Gedeon. - Pana Muraszki?
- Ja�nie wielmo�nego pana Niemihycza...
- Skoro tak, to tylko Nimirycz m�g�by kaza� mi st�d wyj��. R�b swoje �ydzie i panem Muraszk� si� nie przejmuj!
- Aj waj! Giewa�t b�dzie! - za�ama� r�ce �yd. Odszed� jednak od go�cia. Po�piesznie uda� si� za szynkwas, a po d�u�szej chwili przyni�s� Gedeonowi mis� kaszy jaglanej z mi�sem, zwanej na Ukrainie sa�amach� i pogi�ty, cynowy kufel pe�en piwa. M�ody szlachcic zamierza� zabra� si� do wieczerzy, gdy wysoki i chudy towarzysz Muraszki poderwa� si�.
- Wa�pan nie s�ysza�e�, co ci �yd m�wi�?! - warkn�� nie-przyja�nie. - Dymaj z tej karczmy!
- Czy to wasz szynk?
Tamten stropi� si� nieco. Milcza� przez chwil�. Najwyra�niej pytanie przeros�o mo�liwo�ci jego podgolonego �ba.
- Nasza, czy nie nasza... Le� to! - powiedzia� troch� nie do rzeczy. - Wa�pan masz st�d i�� i kwita!
- A jak nie p�jd�?
- Bieda b�dzie! - rozleg�o si� z boku. To przem�wi� sam Muraszko. Wsta�, nieco chwiej�c si�, widocznie by� ju� nie�le podpity - Ja w tej karczmie stoj�, ch�ystku. Ja lubi�, jak mam du�o miejsca - czkn�� z powag�- dymaj st�d!
- A jak nie p�jd�?
Chudy odst�pi� w ty�. Gedeon dostrzeg�, �e wyci�ga r�k� do szabli.
Bo�e - przemkn�o mu przez g�ow� - znowu awantura. A ju� my�la�em, �e dojad� spokojnie...
- Stawaj wa��! - zakrzykn�� w furii siwy szlachcic. - Stawaj zaraz mlekosysie!
- Co wa�ci tak spieszno do bitki? I o co idzie sp�r? Miejsca tu dosy�!
-Ja nie lubi� jak mi ho�ota powietrze psuje - mrukn�� tamten niewyra�nie. - Jam jest Dionizy Muraszko, o kt�rym wiele wa�pan musia�e� s�ysze�!
- S�ysza�em, jako psy wyj� do ksi�yca... A jam Gedeon Micha� Sienie�ski.
- Sienie�ski! - wykrzykn�� tamten. - Syn Janusza Sienie�skiego?
- Co wa�ci do tego. A je�li nie syn, ale bratanek, to co?
- To nic - Muraszko wygl�da� na nieco stropionego. -Cho�by� nawet by� jego b�kartem, to i tak stawaj!
- Zaraz. Wieczerz� sko�cz�...
Chudzielec obr�ci� si� b�yskawicznie. Chcia� chwyci� oparty o �aw� bandolet, ale gdy si� wyprostowa�, Gedeon wymierzy� we� kr�cic�. M�ody szlachcic zerwa� si� z �awy szybko i cicho jak ry�. Muraszko chwyci� za szabl�, lecz zaraz zamar� niezdecydowany...
- Odwo�aj pacho�ka, bo rusz� cyngiel! - wycedzi� Gedeon. - Co�cie wy - zb�je, �eby napada� na samotnego! A niech�e to pioruny strzel�! Id�cie do diaska!
- Stawaj wa��! -Jak sko�cz� je��.
- Tch�rzysz? - zapyta� cicho Muraszko. - Godniejszym od ciebie krew upuszcza�em...
- To gdzie staniemy? Przed karczm�? -Id�!
-Ty pierwszy - zarz�dzi� Gedeon. - A pacho�ka pu�� przodem. Nie chc� mie� kuli w plecach!
-My szlachta, honor mamy!
-Akurat. Pies jeba� twoje szlachectwo... - Gedeon nie sko�czy�. Jego r�ka, trzymaj�ca kr�cic� na wysoko�ci serca chudego s�ugi, nawet nie drgn�a w czasie rozmowy. -1 niech tw�j pacho�ek od�o�y bro�! Nie chc� tu jatki.
Muraszko spojrza� uwa�niej na Gedeona. Ale z twarzy m�odzie�ca nie wyczyta� wahania, ani niepewno�ci. Skin�� na swego towarzysza i ten opu�ci� bandolet.
-Wyjd�cie pierwsi!
Powoli Muraszko ruszy� w stron� drzwi. Wychodz�c, wyszarpn�� z pochwy zygmunt�wk�. Stal zal�ni�a s�abo w �wietle pochodni.
-Stawaj, psi synu!
Gedeon ruszy� za nimi wolno. Opu�ci� pistolet. Obaj zawalidrodzy odwr�cili si� w stron� karczmy.
-Wy�a�! - warkn�� Muraszko.
Gedeon ruszy� do drzwi. Ale zamiast wyj��, chwyci� za klamk�, zatrzasn�� drzwi i zasun�� rygiel. Potem spokojnie wr�ci� na miejsce i wzi�� si� do sa�amachy. Kasza ju� wystyg�a.
Min�a d�uga chwila, nim z zewn�trz da�o s�ysze� si� sapanie Muraszki. Chyba dopiero teraz zorientowa� si�, co mia�o miejsce. Gedeon us�ysza� ciche przekle�stwo, a potem niepewny g�os:
-Panie Sienie�ski... Co si�... To tak?! Ty psi synu! Wychod�!
Gedeon milcza�. Nie mia� zamiaru wszczyna� karczemnej zwady.
-Tylko wieczerz� sko�cz�! - odkrzykn��. - Poczekaj na mnie, panie Muraszko!
-Ty tch�rzu! - rozdar� si� w odpowiedzi adwersarz. - Ty psi synu! Ty ho�oto! Wychod�, �cierwo, jak na szlachcica przysta�o!
Gedeon nie zada� sobie trudu, aby wyt�y� s�uch. Zaraz po tym dosz�o go �omotanie w d�bowe deski. Na szcz�cie drzwi by�y do�� solidne, a okna zas�oni�te okiennicami. Us�ysza� znowu krzyki, wrzaski i wymy�lania.
-To co, nie wyjdziesz?! - wrzasn�� Muraszko. - Ju� ja ci� dostan�, z kurwy synu!
Gedeon jad� i nie zwraca� uwagi na krzyki. Jego przeciwnik raz jeszcze za�omota� w drzwi, a potem zapanowa�a cisza. Dopiero p�niej szlachcicowi zda�o si�, �e us�ysza� st�umiony, oddalaj�cy si� t�tent kopyt.
Nie min�o wiele czasu, gdy Gedeon sko�czy� sa�amach�, wypi� nieco piwa, a potem z pistoletem w gar�ci otworzy� drzwi. Noc by�a ksi�ycowa, wyra�nie widzia� wi�c ca�y plac przed szynkiem. Nie by�o na nim nikogo. Najwyra�niej pan Muraszko nie dotrzyma� mu pola i wola� uda� si� w jaki� inne miejsce. Gedeon zastanawia� si�, czy powinien tego �a�owa�. Zwykle lubi� zwady i awantury, niegdy� zreszt� omal nie zabito go w pojedynku, rym razem jednak wola� unikn�� niepotrzebnego rozlewu krwi. Wiedzia�, �e w tej okolicy b�dzie musia� zatrzyma� si� na d�u�ej, wi�c nie chcia�, by ju� na wst�pie znano go jako hultaja i zabijak�. Cho� z drugiej strony to by�a przecie� Ukraina. A tutaj ka�dy, kto nie potrafi� utrzyma� szabli w gar�ci, ko�czy� w tatarskich �ykach lub te� na dwie pi�dzi pod ziemi�. Ciekawi�o go, kim tak naprawd� by� ten Muraszko. Nie wygl�da� na wielkiego posesjonata, ani znacz�c� osobisto��. Sienie�ski mia� nadziej�, �e spotka� si� ze zwyk�ym zawalidrog�, jakich pe�no by�o zawsze w ka�dym za�cianku zar�wno na Ukrainie, jak i na Mazowszu.
-Ja�nie pan �lachci�... Ja�nie pan �lachcici�... - us�ysza� nagle. �yd, kt�ry wcze�niej ukrywa� si� w komorze, za�amywa� r�ce.
-Co si� sta�o?
-Aj, waj, j a�nie panie! - wykrzykn�� starozakonny. -1 co ja tehaz zrobi�? I co tehaz ze mn� b�dzie?! Ja sthac�! Wsi�tkosthac�! I b�dzie koniec! Jak mnie ci�ko zi� na �wiecie...
-Przecie Muraszko pojecha�.
-Ale, pan �lachci�... Pojecha�... On tu ma blisko wie� i dwory. Tam zije jego hodzina! Panowie Muhaszkowie. I on do nich pojecha�. I on ich sphowadzi! I ja b�d� pi� to piwo, co mi wasia wielmo�no�� nawazi�...
-Tam �yje jego rodzina? - wyszepta� cicho Sienie�ski i nagle, cho� noc by�a ciep�a, zrobi�o mu si� ch�odno. - To m�wisz, �e on pojecha� po swoich krewnych?
-Ja wiedzie� wsi�tko, ja�nie wielmo�ny pan. Tam zije ze sto ch�opa. A panowie Muha�kowie stra�ni. Oni na jarmarku w Korsuniu pana Ksiesia zabili. Pana Muszalskiego po�cierbi-li! Aj wej z nimi phocesowa� i wadzi�! Aj wej pan �lachci� tehaz b�dzie mia� z nimi...
-Osiod�aj mi konia! - rozkaza� Gedeon. - Nie ma co, b�dzie nieszcz�cie...
Min�a d�uga chwila, nim �yd dobudzi� stajennego. Szybko osiod�ali Kapera. Gedeon wskoczy� na siod�o, spojrza� na karczmarza.
-Bywaj, Chaim. A jakby si� o mnie pytali, powiedz, �e pojecha�em na Bohus�aw.
-Aj wej, panie. Ju� ja tu awantuh� czuj�...
Gedeon spi�� konia ostrogami. Ruszy� szybko traktem na zach�d, tam, sk�d niedawno przyjecha�. Ale ledwie karczma znikn�a mu z oczu, skr�ci� w las. Wjecha� wolno pomi�dzy stare d�by, a potem zeskoczy� na ziemi�. Wygl�da�o na to, �e b�dzie musia� sp�dzi� noc w borze. Mia� nadziej�, �e nie �y�y tu wilki. Ale �eby nie pozbawia� si� przyjemno�ci, obszed� lasem karczme. W ko�cu zatrzyma� si� na wprost wej�cia, ukry� za konarami spr�chnia�ego, zwalonego buka, przywi�za� Kapera do drzewa. Zajazd mia� st�d jak na d�oni. Mimowolnie wysun�� zza pasa kr�cic�. Dopiero teraz spostrzeg�, �e nie nakr�ci� zamka, a wi�c gdy w karczmie grozi� Muraszce, nie m�g�by odda� strza�u. Poczu� nieprzyjemny dreszcz. Doprawdy uda�o mu si� sprytnie wywik�a� z wi�kszej awantury. Czeka�, co b�dzie dalej.
By�a noc. Siedz�c za pniem zwalonego drzewa, z szabl� pod r�k�, s�ysza� pohukiwanie sowy, potem szelest li�ci, gdy jakie� ma�e zwierz�tko przekrada�o si� przez chaszcze. Gdzie� z dala, dosz�o do� przyt�umione, wilcze wycie. Kaper poruszy� si�, parska� niespokojnie. Gedeon wydoby� buk�ak z piwem, nala� na d�o� nieco trunku i podsun�� j� koniowi. Wierzchowiec wyczu� mi�� wo� chmielu, po�piesznie ch�epta� piwo. Sapn�� ci�ko i od razu si� uspokoi�.
Nagle Gedeon zamar�. Wyt�y� s�uch. Na drodze, gdzie� daleko, za�omota�y ko�skie kopyta. T�tent zbli�a� si�. Ksi�yc �wieci� jasno, wi�c ca�� polan� z karczm� mia� jak na d�oni. Nie min�o wiele czasu, gdy z boru wypad�o kilkunastu je�d�c�w. Szybko dopadli do karczmy, osadzili spienione wierzchowce. Czyj� ko� zar�a�, inny stan�� d�ba. W �wietle ksi�yca zab�ys�y obna�one szable, zaczerni�y si� ko�paki i wilcze kapuzy na g�owach nowoprzyby�ych. Rozleg�y si� krzyki i nawo�ywania. Drzwi od karczmy otwar�y si� z trzaskiem. Gedeon us�ysza� rozw�cieczony g�os Muraszki.
-Gdzie on, �ydzie?! Gdzie Sienie�ski?! Gadaj psi synu!
-Za borodu! Za borodu �yda, chwataj!
-Gdzie on? Gdzie?! Szukajcie wsz�dzie, takie syny!
Kilku z tamtych zeskoczy�o z koni, wkr�tce Gedeon us�ysza� z karczmy �oskot i brz�k, kt�remu wt�rowa�o biadolenie �yda. Potem chla�ni�cia nahaj�w. G�osy polskie miesza�y si� z ruskimi, widocznie w�r�d watahy znajdowali si� Kozacy.
-Aj, waj! Co wy czynicie! Giewa�t si� dzieje. Aj waj! Moje gahnki! Moje dzbany! Aj, zhujnujecie!
-Zamilcz, mordo judaszowa! - kr�tko, a sk�adnie uci�� Cha-imowe skargi Muraszko. - Gadaj, gdzie Sienie�ski?! Dok�d pojecha�? A mo�e go przechowujesz?! Semen! Zajrzyj do komory!
-Moje miody! Moje wina! Pomi�ujcie, panie! Ja jestem phosty Zid. Mnie niczego do �lachty, do siabli. Mnie ino andele, andele. Ja mie� dzieci. Moja Kindele o�m dzieci�w porodzi�a!
-Stara szkapa! - mrukn�� kt�ry� z towarzyszy Muraszki. -Chyba, panie Dionizy, ch�do�y� jej nie b�dziesz? Nic tu po nas.
Gedeon us�ysza� gwa�towny �omot i trzaski.
-Ne ma Lacha, pane!
Tym razem z karczmy dosz�y odg�osy uderze�, r�enie koni i zmieszane, w�ciek�e g�osy.
-B�dziesz ty gada�?! B�dziesz?!
-Aj, waj! Ja ju� m�wi�. Ja wsi�tko m�wi�! Ja nie mie� �adna k�amstwa... Ziadna wykh�ty. On pojecha�... Pan �lachci� pojecha� na Bohus�aw, nu. Na Bohus�aw!
-S�yszeli�cie! Na Bohus�aw trzeba jecha�!
-A to karczma Niemirycza! Z�y b�dzie na nas! Co� ty narobi� Dionizy?!
-Niemirycz mo�ny pan! Poszczerbi� nas got�w!
-Nie gada�! Na Bohus�aw! �apcie go, szelm�! -Na Bohus�aw!
Przed karczm� znowu rozleg�o si� r�enie koni, brz�k u�dzienic i chrapanie wierzchowc�w. Nie min�a chwila, a ca�a wataha poderwa�a rumaki do biegu. Wypadli na trakt, a potem pomkn�li na zach�d.
-O tak... Ca�ujcie psa w rzy�! - roze�mia� si� cicho Gedeon. - Na pewno b�d� w Bohus�awiu.
Odetchn�� z ulg�. Schowa� kr�cic� za pas. Do karczmy wola� ju� nie wraca�, wi�c cofn�� si�, odwi�za� Kapera od drzewa i wszed� g��biej w las. Odnalaz� os�oni�ty od wiatru wykrot pod korzeniami pochylonego d�bu, rozkulbaczy� i sp�ta� wierzchowca. Potem u�o�y� si� pod drzewem na stercie zesch�ych li�ci, okry� si� derk�. Mia� nadziej�, �e do rana nic si� nie zdarzy.
* * *
Promienie s�o�ca grza�y twarz Gedeona. ��ty, �agodny blask prze�wieca� przez g�stwin� li�ci. Wsta� dzie�. Kolejny, jesienny, ale zarazem pe�en ciep�a i s�odyczy. Kolejny dzie� Ukrainy... Gdzie� tam, daleko otwiera�y si� zapewne o tej porze okiennice cha�up, skrzypia�y studzienne �urawie. �wiat wstawa� ze snu. Drzewa szumia�y w podmuchach wiatru. Czas by�o rusza� w drog�.
Gdy Gedeon wyjecha� na trakt, poranek wsta� jasny, przepe�niony z�ocistym blaskiem s�o�ca i b��kitem. W g�stwinie drzew, w�r�d krzak�w, bodiak�w i porost�w trwa�a wspania�a, doprawdy niezwyk�a w tym roku jesie�. By�a akurat ta pora, gdy wszystko uk�ada�o si� ju� do zimowego snu, ale drzewa nie straci�y jeszcze listowia, s�o�ce d�ugo go�ci�o na niebie, a szary �wit nie mrozi� ch�odem i szronem.
Gedeon min�� karczm�, po czym wypu�ci� Kapera w skok. Za lasem pe�nym starych, spl�tanych konar�w, zapachu wilgoci i kurzu rozpo�ciera� si� step. Step z pozoru u�piony, pe�en zamar�ych w bezruchu traw. Step Ukrainy. A wszystko na Ukrainie by�o tak pi�kne, tak zapomniane i odleg�e, jak gdyby kraina owa nie stanowi�a cz�ci Rzeczypospolitej, lecz jaki� nieznany, odleg�y l�d. Wszystko by�o tu inne. Trawy nie wyrasta�y nigdzie indziej tak wysoko jak tutaj. Lasy nie by�y tak spl�tane i mroczne, trakty nie gubi�y si� w stepach, w pustkowiach, gdzie ukryte pod dywanem kwiat�w, od wiek�w le�a�y stosy niepogrzebanych ko�ci. Chwasty kry�y ruiny po spalonych wsiach, zr�wnanych z ziemi� grodach, polach bitew sprzed stuleci. Wiejskie cha�upy - ma�e, o spadzistych, s�omianych dachach, by�y ma�ymi twierdzami. Ufortyfikowanych dwor�w broni�y palisady, zasieki i p�oty.
Ju� wkr�tce dooko�a traktu pojawi�y si� uprawne pola, wioski i ma�e, brudne miasteczka. Pod��a� przez nie wolno, z namys�em, gdy nagle droga pocz�a opada� w d�. Strzeliste wzg�rza zarasta� wiekowy las. W g�stym borze natrafia�o si� znienacka na parowy, ogromne jary wype�nione szumem potok�w i wodospad�w, skalne progi i zdradliwe bagna n�c�ce z dala �wie�� traw� i kwiatami. A potem szlachcic zjecha� w d�, w ogromny, stepowy jar i zanim zdo�a� zorientowa� si� gdzie jest, dostrzeg� mogi�� z trzema krzy�ami, a dalej w g��bi doliny miasto. I wtedy dopiero poj��, �e dotar� do Korsunia.
Min�a d�uga chwila, nim zjecha� nad Ro� i znalaz� si� na wprost blokhauzu. Na zwodzonym mo�cie panowa� ruch, wielkie, kupieckie wozy wje�d�a�y do Korsunia skrzypi�c nienaoli-wionymi osiami, trzeszcz�c spojeniami. Za bram� Gedeon dosta� si� w sam �rodek zamieszania. W w�skich uliczkach, pomi�dzy drewnianymi �cianami domostw panowa� gwar, �cisk, zamieszanie. Brodaci, ormia�scy kupcy otwierali kramy, �ydzi szynkowali w�dk� i piwo, przekupnie wystawiali towary, a starzy bywalcy gospod poci�gali z kielich�w.
Ju� wkr�tce dotar� do rynku miasta. Plac w �rodku Korsunia by� du�y, du�o wi�kszy ni� rynki innych miast Korony czy Litwy, zat�oczony, pe�en ruchu, wrzask�w, ryku byd�a, turkotu k� i tupotu n�g. By� pocz�tek jesieni, wi�c siromachowie kozaccy wypasaj�cy byd�o na stepach, gnali stada na targi. Ukraina, bogata w zbo�e, nigdy nie wywozi�a go do dalekich, zamorskich kraj�w, jak czyniono to w innych cz�ciach Rzeczpospolitej. Dlatego karmiono ziarnem byd�o, a wo�y przep�dzano na Podole, do Multan, a nawet do Budziaku. By�a ju� jesie�, wi�c p�nadzy lub poprzebierani w furta czabanowie p�dzili stada w�r�d przekle�stw, �wistu bat�w, swar�w i k��tni. By�a jesie�... Czas zbior�w i zako�czenia kozackich chadzek za morze, zatem czumacy wyk�adali na straganach zwoje tureckich materii, p�ki sk�r i zdobiony or�. A mi�dzy nimi, kr�cili si� �ydzi, Tatarzy i ch�opi wioz�cy w podwodach s�l i wi�nie. Wszystko mo�na by�o tutaj dosta�, wszystko sprzeda�...
Gedeon przedar� si� z trudem przez rozwrzeszczany t�um. Skierowa� si� w stron� po�udniowej cz�ci rynku, gdzie wznosi� si� dw�r staro�ci�ski. Przed i wok� ganku, prowadz�cego do siedziby starosty, czeka�o ju� kilkunastu pan�w braci. Wszyscy odziani byli w �upany, delie i najwyra�niej czekali na kogo�. Ge-deon poczu� si� nieswojo. W�sate ponure g�by, poznaczone bliznami i ranami nie pa�a�y nadmiern� �yczliwo�ci� do bli�niego. Wszyscy sprawiali wra�enie ludzi dobrych w szabli i skorych do zwady. Popatrywali ch�odno na Gedeona, gdy oddawa� wodze pacho�kowi starosty. M�ody szlachcic mia� tylko nadziej�, �e nie spotka� kompan�w albo kuzyn�w pana Dionizego Muraszki.
Gdy wszed� na ganek, nagle z ciemnej sieni wysun�� si� niewysoki, brodaty, siwy szlachcic o kaprawych oczkach. Nie mia� prawej nogi - ku�tyka�, wspieraj�c si� na drewnianej; szed� jednak szybko i pewnie - mo�na by rzec, i� niemal p�dzi�, potrz�saj�c zaci�ni�t� pi�ci�. Omal nie wpad� na Gedeona. Potkn�� si�, a Sienie�ski mimowolnie chwyci� starca za rami�, przytrzyma�. Kulawy skin�� mu g�ow� w podzi�ce, a gdy z sieni wyszed� za nim jaki� m�ody cz�owiek, tak na oko - pisarz grodzki, staruszek rozwar� d�o�, ukazuj�c zmi�ty papier i zamacha� nim w powietrzu.
-Zdrajca! - zawrzasn�� chrapliwie. - Zdrajca! Psi syn! Pozew mi przys�a�! Protestacj� do ksi�g wpisa�! I to o co?! O moj� ��k�! O t� krwawic�, co j� przodkowie za wojenne czyny dostali! Za krew przelan�! Jeszcze za kr�la Stefana! Ja mam teraz ust�pi�?! Nigdy!
-Przecie ta ��ka nie wasza, panie Serafinie - mrukn�� m�ody cz�owiek, niezra�ony wybuchem starego. -Zajechali�cie bezprawnie Jaworskich i zagarn�li�cie j�. Ka�dy wie dobrze, �e w ten�e to spos�b nabywacie maj�tno�ci.
-Nie mo�e to by�! Nie mo�e! A to �cierwo! A taki z kurwy syn w�ciek�y! Jaworski! - wrzasn�� staruszek tak, a� konie przysiad�y na zadach. - Ty mnie jeszcze popami�tasz! Ja ci t� protestacj� na plecach bato�kami wypisa� ka��! Ty j� b�dziesz je�� do s�dnego dnia, a� ci flaki przez zadek wyjd�!
-Oj, �le waszmo�� m�wisz - mrukn�� m�odzieniec. - Bardzo �le! Gard�owa to sprawa dla wa�ci...
-Ja jego jeszcze dostan�! - warkn�� stary szlachcic. -A wtedy inaczej pogadamy! Tfu - splun�� zamaszy�cie na ziemi�, po czym cisn�� papier pod nogi, lub �ci�lej jedn� nog� i wdepta� go w b�oto z tak� w�ciek�o�ci�, jak gdyby wdeptywa� w ten spos�b wszystkich Jaworskich, jacy mieszka� mogli w Rzeczpospolitej. Potem poku�tyka� do koni. Natychmiast otoczy�y go te same ponure draby, kt�re tak bacznie przypatrywa�y si� Gedeonowi. Kt�ry� przytrzyma� wodze konia staremu, jednak dziadek nagle si� rozmy�li�. Ni st�d, ni zow�d paln�� pierwszego lepszego ze swoich ludzi pi�ci� mi�dzy oczy. Tamten zatoczy� si�. Za� inni uczynili co�, co wielce zdumia�o Gedeona. Zamiast zapa�a� w�ciek�o�ci�, czy rzuci� si� na starego, zamarli, wtulili g�owy w ramiona, jakby bali si� jego gniewu.
-O wy szelmy! - zagrzmia� chromy dziadek. - O psie syny! A gdzie Sienie�ski?! Co, nie znale�li�cie go?! O �cierwa! Dam ja wam w domu! To krewniaka naszego poha�biono w karczmie, a wy nawet w po�cig nie ruszacie! Co w was za krew! Co, wy nie Muraszkowie?!
-Oj, ojciec - rzek� pojednawczo jeden z tamtych - My szukalim... Szukalim wsz�dzie... Nie ma go... Nynie w las zapad�... Znikn��. Sam Dionizy nie m�g� znale��! A bi� to my si� umiemy. Nie wymawiaj!
-Nie wymawiaj?! A Krzeszowskiego, to kto w karczmie w�asn� r�k� obuszkiem rozszczepi� musia�, po zbyt pijani byli�cie, aby za szable chwyci�? Kto? Ja, czy wy? A jeszcze z dziesi�tek czeladzi mia� na podw�rzu. Jakby tamci wpadli, to we trzy pacierze wszyscy by�my legli! Wiecie wy przynajmniej, jak wygl�da ten Sienie�ski?
-Wysoki jest. I m�ody. O, taki jak ten tam ichmo�� pan -kt�ry� z tamtych wskaza� na Gedeona, kt�rego w tym momencie przesz�y ciarki. Po�piesznie odst�pi� w ty�, nie chc�c, aby sprawa przybra�a gro�niejszy wymiar. Szybko skierowa� si� do m�odego pisarza i spyta�, jeszcze zanim tamten przekroczy� pr�g:
-Pan podstaro�ci jest w domu?
-Jako �ywo - u�miechn�� si� m�odzieniec. - A waszmo�� z czym do niego?
-List do mnie przys�a�. Prosi�, abym jak najszybciej przyby� do Korsunia. No to jestem.
-Chod� wa�� - m�odzieniec zerkn�� przez rami� na kaprawego dziadka. Tamten, uspokoiwszy si� wyra�nie i waln�wszy jeszcze dw�ch spo�r�d swoich ludzi po g�bie, dosiad� konia. Pogrozi� jeszcze pi�ci�, po czym ruszy� w swoj� stron�.
-Did Muraszko z�y dzisiaj - mrukn�� m�ody s�uga, nie patrz�c wcale na Gedeona. - Krewniaka mu wczoraj kto� zniewa�y�. .. I jeszcze ta sprawa z Jaworskimi. Protestacj� wpisali do ksi�g grodzkich. Nieweso�o si� to wszystko zapowiada.
-A kt� to jest, ten Muraszko?
-Nie wiesz, waszmo��? Najwi�kszy hultaj i zabijaka w okolicy. Dziadek Serafin Muraszko... Ma dwunastu syn�w, a we dworze trzyma zbrojn� kup� Kozak�w, zabijak�w i zbrojnej ho�oty. Nie ma dnia, �eby kogo� nie poszczerbi�, nie ma miesi�ca bez zajazdu, sporu, k��tni. Nog� urwa�o mu ju� ze dwadzie�cia lat temu, kiedy zajecha� Podborskich. Stary Pod-borski mia� na strychu falkonet i organki. Ale Dziadek prze�y�. Nawet ta drewniana noga mu si� przydaje. Nie uwierzysz waszmo��, �e nosi w niej muszkiet. Ober�ni�ty ma si� rozumie�. Tak z p� roku temu dw�ch pijanych Kozak�w zaczepi�o go w karczmie. A jak dziadek wygarn�� do nich z nogi, to kiszki potem pacho�kowie z okapu �ci�ga� musieli.
-A starosta go nie �ciga?
-Starosta �ciga tylko wtedy, kiedy jest wyrok. A prawd� m�wi�c, z dziadkiem Muraszk� nikt jeszcze w s�dach nie wygra�. No, poczekaj tu wa�pan. Zaraz zapowiem ci� u podstaro�ciego.
M�odzieniec wszed� w pierwsze drzwi po lewej. Gedeon zosta� sam w ch�odnej, mrocznej sieni. Westchn�� ci�ko. Wygl�da�o, �e wpakowa� si� w awantur� z jednym z najwi�kszych hultaj�w w okolicy. Mia� tylko nadziej�, �e ten dziadek Muraszko nie mieszka� zbyt blisko jego przysz�ych w�o�ci.
Drzwi otwar�y si�. Stan�� w nich ten sam m�ody pisarz.
-Pan Rokosz ju� czeka na waszmo�ci.
Gedeon przest�pi� pr�g komnaty. By�a przestronna, pi�knie urz�dzona. Buty zapada�y si� we wzorzystym dywanie, �ciany zdobi�y makaty i gobeliny. Przez otwarte na o�cie� okno wpada� do wn�trza dworu ciep�y blask s�o�ca.
-Czo�em waszmo�ci.
Podstaro�ci siedzia� za sto�em obitym czerwonym suknem. Przed sob� mia� stos papier�w, dwie du�e ksi�gi, ka�amarz. Nie by� jeszcze zbyt stary, jednak jego podgolone wysoko w�osy przypr�szy�a siwizna. Gedeon zdj�� ko�pak i sk�oni� si�, lecz niezbyt uni�enie.
-S�ucham waszmo�ci.
Gedeon wyj�� zza pasa list, po czym po�o�y� go na stercie papier�w.
-Jestem Gedeon Micha� Sienie�ski - powiedzia�. - Dwa miesi�ce temu otrzyma�em list od waszej mo�ci, gdzie napisano, �e wed�ug ksi�g �ytomierskich, na Ukrainie s� jeszcze jakie� w�o�ci po moim stryju Januszu, co do kt�rych nikt nie ro�ci sobie prawa. Przyjecha�em, �eby je obj��.
-Waszmo�� jeste� synem Janusza Sienie�skiego?! -podstaro�ci podni�s� si�. By� kr�py, nie garbi� si�. Wida� by�o, i� sprawuj�c urz�d w tak dzikiej cz�ci Rzeczypospolitej, nie odwyk� od konia i szabli.
-Jestem jego bratankiem.
-Na Boga, nie my�la�em, �e waszmo�� tak szybko przyjedziesz. .. Si�a drogi pewnie odby�e�.
-Jestem jedynym spadkobierc� Janusza Sienie�skiego -doda� Gedeon.
Rokosz przeszed� si� wolno po komnacie z r�kami za�o�onymi do ty�u.
- Wa�pan wiesz, jak� opini� mia� nieboszczyk? - zapyta�.
Gedeon westchn�� ci�ko. S�awa brata jego ojca nie si�ga�a rodzinnego Sieradzkiego, ale ju� na Rusi Czerwonej us�ysze� mo�na by�o to i owo o jego wyczynach. C� zatem mia� rzec m�ody szlachcic - �e stryj s�yn�� jako hultaj, warcho� i niebezpieczny awanturnik? Kiedy �y�, szed� niemal r�ka w r�k� z przes�awnym Samuelem �aszczem, stra�nikiem koronnym. Mia� na sobie infamie, mia� i banicje. Ale c� z tego, gdy dla niekt�rych spo�r�d szlachty by� to nawet pow�d do dumy.
-M�j ojciec wyrzek� si� brata... - powiedzia� g�ucho m�odzieniec - Wa�pan powiniene� wiedzie� o tym.
Podstaro�ci skin�� g�ow�.
-Brata si� wyrzek�, ale na maj�tno�ciach chce r�k� po�o�y� - rzek� w ko�cu - List wys�a�em dlatego, bo uciszy�o si� wszystko, a winienem to pami�ci twego stryja, kt�ry, �wie� Panie nad jego grzeszn� dusz�, uratowa� mi kiedy� �ycie. Ale... nie wiem, czy dobrze si� sta�o, �e� tutaj przyjecha�. Tw�j stryj �y� jak pan. Jak wielki pan. Zaje�d�a� s�siad�w, �ony ich i c�rki niewoli�. Z panem �aszczem pi� po karczmach i nieraz prostego s�ug�, czy �yda czekanem rozszczepi�. Pozosta�y po nim krew niezaschni�ta i �zy.
-Pozosta�y te� maj�tno�ci - uci�� kr�tko Gedeon z�y, �e podstaro�ciemu zebra�o si� na wspominki.
-Mia� kilka wsi. Tutaj, na Ukrainie to rzecz zwyk�a. Zapewne my�lisz wa��, �e zostaniesz dziedzicem fortuny, o jakiej nikomu si� nie �ni�o. Z g�ry uprzedzam, �e jeste� w b��dzie. Wi�kszo�� w�o�ci, kt�re kiedy� do niego nale�a�y, posz�y w ruin�. Wiem tylko o jednej - Jedlinie za Krzemie�czugiem. Tam mia� sw�j dw�r i licho wie, co z niego teraz zosta�o. Najazdu tatarskiego jeszcze nie by�o. Wi�c mo�e tam sta� wszystko tak, jak sta�o. A r�wnie dobrze mog� tam wy� wilcy i topielcy.
-Du�a to by�a wie�?
-Ze trzy razy taka, jak u wa�ci w Sieradzkim.
Trzy razy - pomy�la� z zadowoleniem Gedeon. Znaczy�o to, �e substancja taka przynosi� mog�a ca�kiem niez�y doch�d. W ko�cu ziemia na Ukrainie by�a znacznie bardziej �yzna ni� w innych cz�ciach Rzeczypospolitej. Oczyma wyobra�ni zaczyna� nawet widzie� ju� stada byd�a, �any dojrzewaj�cej pszenicy, m�yny, spichrze i folwarki. Ch�op�w, pomna�aj�cych w pocie czo�a maj�tek swego pana, no i ma si� rozumie� najwspanialsz� rzecz, jak� da� mog�a szlachcicowi polskiemu w�asna wie� -zawsze uleg�e, prza�ne dziewki. A Gedeon wiedzia� z do�wiadczenia, �e tych tak�e nie brakowa�o na Ukrainie.
-Ile �an�w by�o w tej wsi?
-Nie pami�tam dobrze. My�l�, �e ze trzydzie�ci. Gedeon wyprostowa� si� gwa�townie. Trzydzie�ci �an�w.
Do tego zapewne ��ki dworskie, lasy, nie zawadzi�yby te� i stawy. Oczywi�cie wszystko to by�o zapewne zapuszczone, Gedeon jednak obiecywa� sobie wzi�� si� szybko do pracy.
-Jak tam dojecha�?
-Traktem na Krzemie�czug. A potem prosto za Dniepr, dalej ju� ka�dy wska�e wa�ci drog�. Masz poczet?
-Teraz �adnego. Czelad� pochorowa�a mi si� w Brac�a-wiu. Przyjecha�em tu sam.
-Co takiego?! - niemal zakrzykn�� Rokosz. - Waszmo�� chcesz jecha� sam w te ost�py? Poczekaj - uderzy� si� w czo�o otwart� d�oni�. - Tu, w Korsuniu jest teraz jeden m�j druh -kozak Iwan Barabasz. To czumak, co jedzie ze sk�rami do Perejas�awia i - doda� z u�miechem - czarownik znany w�r�d mo�ojc�w. Bezpieczniej wa�ci b�dzie z nim, ni� samemu. Zaraz przygotuj� piernacz dla niego
-Nie trzeba...
Podstaro�ci wydoby� niewielk�, �elazn� bu�aw�. - Jakby� wa�pan mia� k�opoty - wystarczy, �e przyjedziesz albo dasz zna�. No i uwa�aj na siebie. Ostatnio chodz� s�uchy, �e Kozacy znowu maj� si� zbuntowa�. Czasy mamy niespokojne. A Barabasza znajdziesz w szynku u kulawego Maksyma.
Poka� mu piemacz i powiedz, �e przysy�a ci� pan Rokosz. Je�li nie �pi i nie modli si�, to na pewno pije!
Gdy Gedeon wyszed� od podstaro�ciego, dziadeka Mu-raszki i jego syn�w ju� nie by�o. Sienie�ski dosiad� zatem konia, po czym ruszy� szuka� Barabasza.
Szynk wskazany przez pana Kokosz� znajdowa� si� nie opodal dworu. Wygl�da� na mordowni�, z kt�rej trudno by�o wynie�� ca�� g�ow�. Mia� dach kryty s�om� i wiech� nad skrzypi�cymi, krzywymi drzwiami. W �rodku Gedeon dostrzeg� kilku szlachcic�w siedz�cych przy stole. Pr�cz nich, w ober�y nie by�o nikogo, a ju� z ca�� pewno�ci� �adnego pijanego Kozaka Barabasza. Sienie�ski rozsiad� si� wygodnie w k�cie, za��da� miodu, po czym j�� rozmy�la�.
Mia� nadziej�, �e cokolwiek zosta�o ze wsi stryjaszka. W ko�cu Janusza zabito siedem lat temu w Czehryniu. Zgin�� -jak g�osi� napis na steli w ko�ciele w Krzeptowicach pod Sieradzem: Pro Patriae, Rex et lustitia Rei Publicae i za obron� prawdziwej wiary chrze�cija�skiej. Tak naprawd� ustrzelili go z rusznicy pijani Kozacy w awanturze o nierz�dn� dziewk�. W ci�gu tylu lat, ile up�yn�o od jego �mierci, wie� na pewno podupad�a a ch�opi zbiegli. Ale c� - zawsze mo�na by�o sprowadzi� tam nowych. Trzydzie�ci �an�w... Gedeon wiedzia� dobrze, �e w tej cz�ci Rzeczypospolitej �atwo mo�na by�o zyska� wielk� fortun�, je�li tylko mia�o si� oczy otwarte i uszy Dtwarte wszystkie strony i ostr� szabl�. Nie mia� zamiaru przegapi� takiej szansy. W Sieradzkiem nie utrzyma�by si� najediej lichej wioszczynie, takiej, jak� odziedziczy� mia� po ojcu. fedyne co m�g� zrobi�, to zaci�gn�� si� do wojska.
Nagle Gedeonowi zda�o si�, �e us�ysza� swoje nazwisko. Czy�by wypowiedzia� je kt�ry� z siedz�cych nie opodal szlachcic�w? Nie by� pewien, jednak na wszelki wypadek nadstawi� ucha.
-Powiadaj�- tokowa� jeden z tamtych - niski i gruby szlachcic z czerwonym nosem - �e widziano tu gdzie� Sienie�skiego.
-Sienie�skiego? - zapyta� siwy staruszek bez oka i z kilkoma bliznami od szabli na twarzy. Cho� r�ce trz�s�y mu si�, gdy podnosi� do ust kielich z miodem, jednak mimo tego trafi� brzegiem bezb��dnie do ust - Janusza? O, psi syn! Dziewk� mi kiedy� zba�amuci�! Niech�e go kule bij�! - zakrzykn��, si�gaj�c do szabli.
-Poczekaj dziadku - wtr�ci� inny, wyra�nie zaniepokojony rozwojem sytuacji - To nie Janusz Sienie�ski. To jaki� jego krewny. Kto� z rodziny.
-H�? Jakiej rodziny?! - staruszek chcia� zerwa� si� z miejsca, jego kompani przytrzymali go jednak za bufiaste r�kawy �upana - O psi syn! Usiek� za moj� Jad�k�, jakem �yw!
-Raz jeszcze wa�ci m�wi�, �e to nie Janusz! - zakrzykn�� kto� z boku. - Jeno jaki� Gedeon.
-H�? Przecie s�ysz� dobrze, �e Janusz!
-Pij dziadku - wtr�ci� kt�ry� z m�odszych i wcisn�� starcowi w d�o� kulawk� - Na frasunek dobry trunek. Pij, pij...
Stary szlachcic poci�gn�� z kielicha. Potem skuli� si� i zacz�� co� mrucze� pod nosem.
-Gdzie widziano tego Sienie�skiego?
-W karczmie Roz�ogi. Obi� tam Dionizego Muraszk�. To dlatego ten stary szelma Serafin taki by� z�y dzisiaj. Pono� podstaro�ciemu grozi�, �e dw�r najedzie i wszystkie folwarki mu spali.
-Je�li to Sienie�ski wr�ci� - rzek� szlachcic w sp�owia�ym karmazynowym �upanie i z podgolon� po�owa jednego w�sa -to nie wy�yje tu d�ugo.
-W rzeczy samej - potwierdzili inni.
-A ja wam powiadam! - zahucza� ten z czerwonym nosem - �e go we dwie niedziele z rusznicy ustrzel�. Tak jak starego!
-Powiadaj� o starym, �e to za spraw� czar�w go usiekli..
-Pewnie i ten b�dzie si� rozbija�, jak Janusz Sienie�ski.
-Z Muraszk� zadar�. Wnet go dziadek zajedzie i posieka jak starego Obuchowicza. Pami�tacie Obuchowicza, tego co gozwalijebak�?
-Je�li nie did Muraszko, to pewna, �e Tatary go spal�.
-A sk�d on przyjecha�? Z Litwy?
-Nie, Sienie�scy pono� z Wielkopolski... Ale, co tam gada�. To� on pierwszej burdy w karczmie nie prze�yje.
-Nie powiadaj waszmo�� byle czego! To� on, jak m�wi�, posiek� Muraszk� niemal na �mier�!
-Co? Jam s�ysza�, �e uciek� przed nim...
-Nie, �eb mu niemal obci��. I przyrodzenie!
-Czerep mu na dwie po�owy rozwali�. Tak jak staremu Bonerowi, co to jeszcze dwie niedziele po rym by� �yw, pami�tacie? I m�zg mia� na wierzchu.
-A ja wam powiadam, �e go do szcz�tu spal�! - zahucza� znowu czerwony nos.
Dalszego ci�gu rozmowy Gedeon nie s�ucha�. Powoli rodzi�a si� w nim z�o��. Ju� mia� wsta�, zbli�y� si� do tamtych, po czym rzec im co� przykrego, gdy drzwi otwar�y si� z hukiem. Do karczmy wesz�o kilku Kozak�w. Najbli�szy z nich - postawny, jeszcze niezbyt stary, �ci�gn�� wolno ko�pak z wygolonego �ba. Gedeon poczu� wo� dziegciu i gorza�ki. Zaporo�ec szed� wprost na niego. Zatrzyma� si� przy stole.
-Waszmo�� wybacz, ale czy to ty jeste� Gedeon Micha� Sienie�ski?
-A tak - m�odzieniec wsta�. Wyci�gn�� piernacz Rokosza.
-Jam jest Iwan Barabasz z Perejas�awskiego kurenia. M�j druh, Samuel Rokosz skaza�, szczo wy chcecie jecha� do Krzemie�czuga. Tam i ja jad�. Tak i witam - wyci�gn�� r�k�.
-Mi�o mi pozna� waszmo�ci - Gedeon poda� mu d�o�. -A pr�dko ruszamy?
- Ju� zaraz - odpar� Barabasz, mierz�c Gedeona uwa�nym spojrzeniem zielonkawych oczu - Szykuj si� waszmo�� do drogi.
Gedeon wzi�� z �awy ko�pak, rzuci� na st� srebrnego grosza.
-Jam ju� got�w.
Dnieprowy Liman
- D�ugo waszmo�� spa�e�.
Gedeon wygrzeba� si� spod nied�wiedzich sk�r. W�z, na kt�rym le�a�, ko�ysa� si�, skrzypia� i potrzaskiwa�, cho� jechali wolno. Barabasz siedzia� na ko�le; spogl�da� uwa�nie na Sienie�skiego. Gedeon naci�gn�� buty, zakasa� r�kawy koszuli. Przeszed� do przodu i usiad� obok Kozaka.
-Gdyby� sp�dzi� ostatni� noc tak samo jak ja, te� by� tak d�ugo spa� - powiedzia�.
-A co, spa�e� na sianie z dziewk� i ci� jej m�� wid�ami pogoni�?
-Spa�em w lesie. Za karczm�, gdzie mia�em zwad�.
-Pojedynek?
-Jeden szlachcic wszed� mi w drog�... Ale nawet nie musia�em wyci�ga� szabli.
-A kto to taki? - Barabasz poci�gn�� z buk�aka �yk gorza�ki.
-Dionizy Muraszko. Krewny Dziadka Muraszki. Barabasz zakrztusi� si�. Zakas�a�. Gedeon waln�� go w plecy. Oczy Kozaka zrobi�y si� okr�g�e jak dukaty.
-Dziadka Muraszki? Prokliatyj did! Wa�� jeste� w niez�ych terminach...
-Bywa�em w gorszych - rzek� Gedeon i westchn��.
Barabasz nie zapyta� o nic wi�cej, wi�c szlachcic rozejrza� si� dooko�a. Wo�y ci�gn�y wozy wolno, ze spuszczonymi �bami. Skrzypia�y nienasmarowane osie. Doko�a, jak okiem si�gn��, wida� by�o tylko step. Gdzieniegdzie wznosi� si� on stromo, czasami opada�, tworz�c g��bokie jary o stromych �cianach. Na ich dnie p�yn�y w�t�e, kr�te strumienie i rzeczki. Wszystko by�o zdzicza�e, trawy powyrasta�y wysoko.
Barabasz ukaza� wznosz�cy si� na prawo, od drogi, kopiec.
-Popatrz waszmo�� - powiedzia� w zadumie - tu, gdzie ten kurhan, by�a kiedy� bitwa z Tatarami. Pod Stefanem Chmieleckim wtedy s�u�y�em... Usiekli�my wielu. Pono� noc� strach t�dy jecha�. Tatary - tfu! - Barabasz splun�� z pasj� na ziemi� - parszywe psubraty, wina nie znaj�ce. Bodaj ich proroka trastia mordowa�a! Imaginuj sobie wa�pan, �e ja �y�bym dzisiaj w dostatku, gdyby nie to, �e zachcia�o mi si� chodzi� na schadzki! A teper odgniatam zadek na wozach, zamiast dogl�da� futoru! Tfu!
-Tatarzy wa�ci ograbili?
-Wszystko straci�em przez moj� g�upot� i tatarskiego kniazia...
Kozak ponuro spojrza� na step, gdzie� w dal.
-Mia�em ja, mo�ci kawalerze, garniec z czerwonymi z�otymi zakopany pod lip�, na dnieprowym limanie. To� ja bym za to wszystko trzy futory kupi�. Ale rok temu, przyjecha� do nas na Zaporo�e knia� tatarski, co go zwali Szachin Gerej -bodaj mu przyrodzenie wyci�li! Rzek� nam, �eby�my poszli z nim na wypraw� na Krym, z Kantemirem Murz� walczy�, co by� si� przeciwstawi� Mehmedowi III. Wiele nam m�wi� wtedy ten Tatarzyn. A wszyscy s�uchali go, jak urzeczeni. Oczarowa� nas czym�, bies przekl�ty! �upy wielkie, z�oto i klejnoty, dziewki w haremach poha�skich - kto by po to nie poszed�?! Wyda�em z�oto na rusznice, proch i konie. My�la�em - w Turczech wnet si� ob�owi�. I poszed�em - g�upi, jak w� na rze�. Zreszt�, jak mia�em nie i��, skoro szed� nawet nasz hetman Michai� Doroszenko. Ruszyli�my, panie bracie, pod jego komend� na Krym. Doszli�my do Bachczysaraju-wzi�li�my go szturmem, Murza pobity. Ale pod miastem bisurma�skim, kt�re zwie si� Kaffa, przysz�y na nas ci�kie chwile. Tam byli ju� Turcy. Rozerwali nasz tabor, wysiekli wszystko, co �ywe. Ja sam ledwie wymkn��em si� z matni - na jednym koniu, z szabl�, bez trzosa, bez szat ni �up�w. A com nie straci� pod Kaff� - tom potem przepi� - z �alu. I tak mam - ot - par� kolas! Tyle z tego, �em si� czar�w wojennych poduczy�.
-Paracie si� czarami, panie Barabasz?
-Znam wiele sposob�w tajemnych na prochy i strzelb�. Jakby� panie kawalerze potrzebowa� lubczyku albo driakwi, co by przyrodzenie d�u�ej sta�o, zg�o� si� do mnie. Mam ja ci takie medykamenty, jakich nawet pludracy nie za�ywaj�.
Barabasz zamilk�. Poci�gn�� z buk�aka - zapewne dla rozja�nienia w g�owie.
-My�la�em, �e wy, Kozacy, nie chodzicie za pan brat z poha�cami - mrukn�� Sienie�ski. - Pod Chocimiem dzielnie stawali�cie. A i was samych Tatary nie oszcz�dzaj�. Zawsze psuli�cie im krwi. Nie dziw, Zaporo�e siedzi ko�ci� w gardle chanowi. Sam si� nieraz dziwi�, �e Sicz przetrwa�a tyle lat.
-Tatarskie zagony przez Sicz nie chodz�. One id� albo od wschodu, gdzie jest szlak, co go zowi� "Murawskim" - tamt�dy chadzaj� na Moskw� albo od zachodu - "Czarnym" traktem, co wiedzie przez Boh na Podole. Albo "Kuczma�skim" -bo ten prowadzi wedle Dniestru na Pokucie. A Sicz... Niejeden ju� sobie na niej z�by po�ama�. Bezpieczna ona, jakoby gniazdo sokole. Wa�y tam takie, �e podobnych i w sto lat nie usypie, bo to i stara budowla. Wiesz wa�pan, kto j� postawi�?
-Nie.
-B�dzie to lat temu ze sto, a mo�e i wi�cej. Knia� Wi�nio-wiecki, co go Kozacy zw� Bajd�, wybudowa� Sicz. Wielki to by� knia�, ho, ho! Puszcza� si� Dnieprem na Turk�w, bra� miasta i grody. Rieza� i pali�. Jeno pustyni� za sob� zostawia�. W ko�cu wyprawi� si� na Wo�oszczyzn� i tam spotka�a go zdrada. Wo�osi wydali go su�tanowi, a ten - kaza� Kniazia powiesi� za �ebro. Ale Bajda - nie by� on mo�ojec taki, jak dzi� niekt�rzy, co to jak baby - tch�rzem podszyci... Jak go powiesili, tak on wyrwa� �uk jednemu janczarowi i strzela� pocz��.
A jak strzeli� Bajda z �uku
Trafi� cara prosto mi�dzy uszy
A caryc� - w potylic�
A carsk� c�reczk� - prosto w sam� g��weczk�
Tobie carze - w ziemi gni�
A Bajdzie m�odemu mi�d - gorza�k� pi�! - za�piewa� Barabasz cicho.
-To Bajda za�o�y� bractwo ni�owe? - zapyta� Sienie�ski.
-Ju� wcze�niej istnia�o. Ho, ho, od dawna. Od czas�w pana Pretfica. I pana starosty Daszkiewicza. Na Siczy mamy trzydzie�ci osiem kurzeni z ca�ej Ukrainy. Mo�ojc�w w nich nikt nie zliczy. Jak si� wszyscy zbior� do kupy, si�a z tego wielka b�dzie.
-S�ysza�em, �e na Zaporo�u niespokojnie. Gadali mi ludzie w Bohus�awiu i Brac�awiu, �e Kozaki nie chc� s�ucha� starszego Hry�ki Czarnego.
Barabasz spojrza� dziwnie na Gedeona. M�ody szlachcic zmiesza� si� nieco.
-Nie chc�... - mrukn�� cicho - Pewnie �e nie chc�, bo zanadto Lachom us�uguje. Tak przynajmniej powiadaj� niekt�rzy. Do szlachectwa mu spieszno. Pewnie liczy, �e je za zas�ugi wobec Rzeczypospolitej dostanie. Sam pu�kownik koszowy i jego ludzie, jak panowie wielcy chodz�. A ataman - ma by� jak ataman! Gorza�k� pi�, bi� si� dobrze, od dziewek nie stroni�, popom za ose�edec nie da� si� ci�ga�! Taki by� kiedy� nasz bafko Sahajdaczny. O, pod nim, to my pohulalim. Jake�my szli na Moskw�, co by ksi�cia W�adys�awa carem zrobi�, dostali my odpuszczenie wszystkich win i grzech�w na rok z g�ry. Tak i potem gdzie�my przeszli, tam tylko ziemia i niebo zostawa�a. Ech! - wykrzykn�� Barabasz i b�ysn�� w u�miechu z�bami. - To by�y czasy! A teraz - co mamy?! Taras Fedorowicz i Hry�ko Czarny dr� sobie ose�edce z g��w, bra� powa�nio-na... Jeszcze wojna z tego wyniknie. Oj ten Taras... Do buntu wszystkich namawia. Wielki z niego mo�ojec. Si�a wypraw odby�... Dobrze pod nim by�o s�u�y�.
-A ty, panie Barabasz? Stoisz, po stronie Tarasa i buntownik�w, przeciwko Rzeczypospolitej, czy po stronie Hry�ki?!
Barabasz nic nie odrzek�. Patrzy� tylko uwa�nie na Gedeona.
-Powiedz lepiej kawalerze, naprawd� chcesz obj�� ziemi�, kt�ra by�a kiedy� w posiadaniu twego stryja? Wiesz chocia� jak tam trafi�?
-Wiem, �e od Czerkas trzeba jecha� stepami na Horol. Tam gdzie� to jest nad rzek� Psio��. Wiesz wa��, tam by�a du�a wie�. I pono� bogata. Ziemi tam wiele.
Barabasz parskn�� kr�tkim, urywanym �miechem. Gedeon zmiesza� si� nieco.
-Pewnie wi�cej nawet ni� tutaj - powiedzia�. - Ot, masz, panie bracie - tutaj mo�esz bra� tyle �an�w, ile tylko zechcesz. Ale utrzymaj si� na nich d�u�ej ni� do wiosny. Wytrzymaj -Tatar�w, siromach�w i stepowe hultajstwo. Nad Psio�� wszystko ju� dawno poros�o lasem i burzanem. Wilcy tam tylko wyj� na zgliszczach panie Sienie�ski! Tam naprawd� ma�o kto osta�. Nie masz po co tam jecha�.
-Wie� by�a na prowizji u Ksi�cia Konstantego Wi�nio-wieckiego.
-Cho�by by�a na prowizji u samego czarta, nie zastaniesz tam wi�cej jak tylko zgliszcza. Ma�o tam teraz ludzi zosta�o. O! A wiesz kto b�dzie mieszka� najbli�ej ciebie?
Gedeon milcza�.
-Proklatyj did - Muraszko!
-Jak to!? Przecie� on �yje pod Korsuniem...
-Tam ma par� wiosek. Ale jak przyci�nie go starosta albo kt�ry� z hultaj�w - uchodzi do Ty�mienicy za Krzemie�czugiem. Winszuj� s�siedztwa. Zw�aszcza po tym, co si� sta�o. Weso�o tam b�dzie wa�ci... hehe, ju� tam ci dziadek Muraszko po�wieci!
* * *
Do Dniepru dojechali nast�pnego dnia o �wicie. W miar� jak zbli�ali si� do wielkiej rzeki, teren stawa� si� coraz bardziej g�rzysty, ponury i pos�pny. Step ust�powa�y miejsca pag�rkom zaro�ni�tym wyschni�t� traw� i krzewami. Jecha� by�o t�dy trudno. Droga cz�sto opada�a w d�, wiod�a przez g��bokie, ciemne jary o b�otnistych zboczach, by po chwili wspi�� si� zn�w w g�r�. Kolczaste krzewy i osty czepia�y si� bok�w wo��w i koni, wyrywa�y k�pki sier�ci, szorowa�y po p��ciennych budach woz�w. Od dawna panowa�y upa�y, wi�c drzewa i krzaki zmieni�y barw� z soczystej na sp�owia�� ziele�. Tu i �wdzie widywa�o si� w�r�d g�stwiny pierwsze z�ote li�cie. Kilka z nich sfrun�o z g�ry a� pod kopyta wo��w ci�gn�cych wozy Barabasza.
Gedeon nie potrafi�by nawet w przybli�eniu odtworzy� drogi, kt�r� przebyli. Pami�ta�, �e zjechali w jaki� jar. By� on tak ogromny, �e zmie�ci�oby si� w nim spore miasto. Na koniec jednak droga wyprowadzi�a ich znowu na poro�ni�te ostr� traw� wzg�rza. Sienie�ski my�la�, �e mog�o by� ju� nawet przedpo�udnie, bo nagle ca�y zas�oni�ty przed nimi widnokr�g rozja�ni�a wielka jasno��, jak gdyby ��ta kula s�o�ca wzesz�a w�a�nie za wilgotnymi tumanami. Wjechali na strome, strzeliste wzg�rze, a w�wczas w twarze dmuchn�� im ch�odny wiatr, z do�u, jakby z bagnisk, czy mokrade�. Mg�y ust�pi�y, ukazuj�c �wiec�ce s�o�ce i w�wczas Gedeon ujrza� przed sob�, nieco poni�ej linii wzg�rz, l�ni�c� jak czyste srebro, szerok� wst�g� rzeki. �wiat�o s�o�ca odbi�o si� od jej pofalowanej tafli, ja�nia�o w�r�d mgie� i opar�w. Jeszcze nie wiedzia� co to jest, jeszcze nawet nie domy�la� si� prawdy. Lecz w g�rze niebo by�o ju� czyste, b��kitne, a gdy s�o�ce wyz�oci�o przestrze� przed nimi, Sienie�ski zrozumia�, �e widzi przed sob� Dniepr, ogromn�, najwi�ksz� rzek� w Rzeczypospolitej... Widok by� wspania�y. Przeciwleg�y brzeg gin�� w powodzi dym�w i mgie�, by� odleg�y, zda si� nieosi�galny. Gedeon wpatrywa� si� we� jak urzeczony. A wi�c to by� Dniepr - owa dzika rzeka na kra�cu �wiata, dziel�ca Ukrain� na dwie cz�ci...
Zjechali ze wzg�rz w g�sty las porastaj�cych pola tu� przy Dnieprze. W�ski trakt wi�d� poprzez �rodek prastarych, mrocznych bor�w, prowadzi� obok rozmytych przez deszcze kurhan�w i mogi�, obok przydro�nych kopc�w prosto w stron� rzeki. Tu i �wdzie mijali stosy g�az�w podobnych do ruin dawno zapomnianych fortec, przeprawili si� przez kilka tocz�cych si� wartko potok�w, a� wreszcie dotarli nad sam brzeg. Teraz Gedeon ujrza� przed sob� bramy miasta. Na prawym brzegu Dniepru rozci�ga�a si� du�a, warowna osada. Z zas�yszanych rozm�w mi�dzy Kozakami, Sienie�ski dowiedzia� si�, �e dotarli do Czerkas, gdzie by�a przeprawa i prom na drugi brzeg rzeki. Przejechali z turkotem k� po mo�cie ponad potokiem. Miasteczko nie by�o zbyt zamo�ne - ot, zwyk�a stepowa mie�cina. Przy rynku sta�o kilka drewnianych, dostatnich dom�w, za bramami kilka dwor�w, cerkwie, ko�ci�, targ. Niekt�re z sadyb wygl�da�y ohydnie - brudne, na wp� zawalone lepianki o poros�ych traw� dachach zajmowa�y znaczn� cze�� przedmie��. Ulice by�y b�otniste, brudne, za�miecone. Na skarpie, opadaj�cej �agodnie a� do rzeki, ci�gn�y si� kupieckie sk�ady, obszerne szopy, chatynki rybak�w i posp�lstwa. Wsz�dzie panowa� gwar i zam�t, pachnia�o w�dzon� ryb�, smo�� i st�chlizn�. Cerkiewne dzwony wzywa�y wiernych na poranne nabo�e�stwo.
Nim pocz�li przeprawia� si� na drugi brzeg rzeki, zatrzymali si� przy jednej z gospod na rynku. Barabasz j�� targowa� si� z wyros�ym, jak spod ziemi ormia�skim kupcem we wzorzystym turbanie na g�owie. Zachwala� mu swoje sk�ry, czasami