3330
Szczegóły |
Tytuł |
3330 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3330 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3330 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3330 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Joseph Conrad Laguna
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gda�sk 2000
Adolfowi P. Kriegerowi na pami�tk� dawnych dni.
5
Karain - wspomnienie ( Karain; A memory)
I
Znali�my go w owych czasach pe�nych swobody, kiedy wystarcza�o nam to, �e byli�my
panami swego �ycia i maj�tku. Obecnie chyba nikt z nas maj�tku nie posiada, niekt�rzy
za� podobno utracili lekkomy�lnie i �ycie; ale jestem pewien, �e ci nieliczni, kt�rzy
pozostaj� jeszcze przy �yciu, zachowali wzrok do�� bystry, aby przy czytaniu dziennik�w
o w�tpliwej reputacji nie przeoczy� wzmianek o przer�nych powstaniach krajowc�w
na Wschodnim Archipelagu. Blask s�o�ca bije spo�r�d wierszy tych kr�tkich notatek
- blask s�o�ca i l�nienie morza. Obcobrzmi�ca nazwa budzi wspomnienie; drukowane
s�owa czu� z lekka dymem naszej atmosfery, lecz bije od nich zarazem subtelny i
przenikliwy zapach przybrze�nej bryzy, ci�gn�cej pod gwia�dzistym niebem dawno minionych
nocy; ognisko - sygna� b�yszczy jak klejnot na wynios�ym czole ciemnej ska�y; wielkie
drzewa - niby wysuni�te naprz�d plac�wki olbrzymich las�w - stoj� czujnie i cicho
nad sennymi rozlewiskami szerokich w�d; bia�y przyp�yw grzmi o pusty brzeg, pieni
si� p�ytka woda mi�dzy ska�ami, a zielone wysepki le�� o cichej, po�udniowej godzinie,
rozsypane po morskiej g�adzi jak gar�� szmaragd�w rzucona na stalow� tarcz�.
Majacz� si� i twarze - ciemne, srogie, u�miechni�te; szczere, �mia�e twarze ludzi
bosych, zbrojnych i cichych. Zape�niali w�ski a d�ugi pok�ad naszego szkunera barbarzy�skim,
strojnym t�umem, kt�ry mieni� si� pstrymi barwami kraciastych sarong�w, czerwonych
zawoj�w, bia�ych kaftan�w, haft�w - rozsiewa� b�yski pochew, z�otych pier�cieni,
amulet�w, naramiennik�w, lanc i r�koje�ci sadzonych drogimi kamieniami. Ludzie
ci zachowywali si� swobodnie a pow�ci�gliwie, z oczu patrzy�a im stanowczo��; i
- zda si� - s�yszymy jeszcze �agodne g�osy, kt�re m�wi� o bitwach, podr�ach, ucieczkach;
przechwalaj� si� statecznie, �artuj� ze spokojem; niekiedy s�awi� z umiarem i bez
ha�asu w�asn� odwag� lub nasz� hojno�� albo z lojalnym zapa�em wynosz� pod niebiosa
cnoty swojego w�adcy. Pami�tamy twarze, oczy, g�osy, widzimy zn�w po�ysk jedwabiu
i metalu, patrzymy na szemrz�ce rozko�ysanie tej ci�by - wspania�ej, �wi�tecznej,
wojowniczej; czujemy, zda si�, dotkni�cie przyjaznych, brunatnych r�k, kt�re -
po kr�tkim u�cisku - k�ad� si� z powrotem na cyzelowanej r�koje�ci.
Byli to ludzie Karaina - wierni mu i oddani. �owili swoje ruchy na jego ustach; czytali
swoje my�li w jego oczach; gdy mrukn�� do nich niedbale o �yciu i �mierci, przyjmowali
jego
6 s�owa w pokorze jak wyroki przeznaczenia. Wszyscy byli lud�mi wolnymi, a zwracali
si� do
niego, m�wi�c: " tw�j niewolnik " . Z nadej�ciem w�adcy ucisza�y si� g�osy, jak gdyby
go strzeg�o milczenie; korne poszepty sz�y za nim. Zwali go swoim wodzem. By� panem
trzech osad po�o�onych w w�skiej dolinie, w�adc� nieznacznego skrawka ziemi - zdobytego
skrawka ziemi - kt�ry na kszta�t ksi�ycowego sierpa le�a� zapomniany mi�dzy pasmem
wzg�rz a morzem.
Z pok�adu naszego szkunera, zakotwiczonego w �rodku zatoki, Karain wyci�ga� rami�
ku poszarpanym zarysom wzg�rz, obejmuj�c teatralnym ruchem ca�� sw� dziedzin�. Ten
szeroki ruch zdawa� si� odsuwa� wstecz granice jego w�adztwa, powi�kszaj�c je naraz
do olbrzymich i nieokre�lonych. rozmiar�w; zdawa�o si� nam przez chwil�, �e t ylko
niebo stanowi jego granice. I rzeczywi�cie: patrz�c na to miejsce zamkni�te ska�ami
ze strony morza i odgrodzone od l�du stromymi zboczami g�r, trudno by�o uwierzy�
w istnienie jakiegokolwiek s�siedztwa. By� to zak�tek cichy, stanowi�cy ca�o�� sam
w sobie, nieznany i pe�en �ycia, kt�re t�tni�o potajemnie, sprawiaj�c niepokoj�ce
wra�enie samotni; kt�re w niewyt�umaczony spos�b zdawa�o si� pozbawione wszystkiego,
co mog�oby pobudzi� my�l, wzruszy� serce, przypomnie� z�owr�bne nast�pstwo dni.
Ten zak�tek wydawa� si� nam krajem bez wspomnie�, �al�w i nadziei; krajem, gdzie
nic nie mog�o przetrwa� nadej�ci a nocy i gdzie ka�dy wsch�d s�o�ca - niby oddzielny,
, ol�niewaj�cy akt stworzenia - by� oderwany i od. . wczoraj, i od jutra.
Karain zatoczy� r�k� �uk w kierunku swego pa�stwa: " Wszystko to moje! " Stukn��
w pok�ad d�ug� lask�; z�ota jej ga�ka zab�ys�a jak spadaj�ca gwiazda; stoj�cy tu�
za nim stary Malaj w bogato haftowanym, czarnym kaftanie, jeden jedyny z ca�ej
�wity nie powi�d� oczami za w�adczym gestem. Nie podni�s� nawet powiek. Sta� nieruchomo
za swym panem z g�ow� spuszczon�, trzymaj�c na prawym ramieniu d�ug� kling� w srebrnej
pochwie. Pe�ni� s�u�b�, oboj�tny na wszystko. Zdawa�o si�, �e co� mu ci��y - ale
nie brzemi� wieku; �e ugina si� raczej pod ci�arem tajemnicy �ycia. Karain, oci�a�y
i pe�en wspania�o�ci, sta� w pozie wynios�ej i oddycha� spokojnie. By�a to nasza
pierwsza wizyta; rozgl�dali�my si� z ciekawo�ci�.
Zatoka wygl�da�a jak bezdenna jama, pe�na jaskrawego �wiat�a. Okr�g�y p�at wodny
odbija� �wietliste niebo, a zamykaj�ce go brzegi tworzy�y matowy pier�cie� z ziemi,
zawieszony w przejrzystej pustce b��kitu. �a�cuch wzg�rz, fioletowych i nagich, odrzyna�
si� ci�ko od nieba; szczyty zdawa�y si� rozp�ywa� w barwnym drganiu, jakby wst�puj�ce
w g�r� opary; u st�p stromych zboczy, podkre�lonych zieleni� w�skich rozpadlin, le�a�y
pola ry�owe, k�py bananowc�w, ��te piaski. Strumie� wi� si� jak upuszczona nitka.
Grupy drzew owocowych wskazywa�y miejsca wiosek; smuk�e palmy ��czy�y g�owy nad niskimi
chatami; dachy z suchych li�ci palmowych ja�nia�y z dala, za ciemn� kolumnad� pni,
niby dachy ze z�ota; barwne postacie przesuwa�y si�, szybko znikaj�c; dym z ognisk
tkwi� prostopadle nad g�szczami kwitn�cych krzew�w; po�yskiwa�y bambusowe, p�oty,
biegn�c �aman� lini� mi�dzy polami. Nag�y okrzyk na wybrze�u d�wi�cza� �a�o�nie w
oddali i urywa� si� niby zduszony ulew� �wiat�a; lekki podmuch znaczy� si� b�yskawic�
ciemno�ci na g�adkiej wodzie, owiewa� nasze twarze i przepada�. Nic si� nie porusza�o.
Ol�niewaj�cy blask sp�ywa� w �wietlist� kotlin�, pe�n� barw i ciszy.
Tak wygl�da�a scena, po kt�rej st�pa� Karain, przybrany wspaniale dla odegrania swej
roli, pe�en niezr�wnanego dostoje�stwa, wywy�szony przez szczeg�ln�, wrodzon� mu
si��, kt�ra wzbudzi�a w ludziach bezsensowne oczekiwanie, �e stanie si� co� bohaterskiego
i buchnie czynem lub pie�ni� na wibruj�ce t�o cudownego s�o�ca. Uderzaj�cy by� -
i zagadkowy; nie umieli�my bowiem sobie wyobrazi�, jak� te wymy�lne pozory straszliw�
kry� mog� otch�a�. Nie nosi� maski - za wiele by�o w nim �ycia, a maska jest rzecz�
bezduszn� - lecz wyst�powa� zasadniczo jak aktor, jak ludzka istota utajona za
wyzywaj�cym przebraniem. Najdrobniejsze, jego czyny by�y obmy�lone i zaskakuj�ce,
przemowy powa�ne, a zdania - pe�ne z�owr�bnych aluzyj i zawi�e jak arabeski. Traktowano
go z uroczyst� czci�, kt�r� bezceremonialny zach�d obdarza monarch�w tylko na scenie,
a przyjmowa� te g��bokie ho�dy z nieza-
7 chwianym dostoje�stwem, jakie widuje si� jedynie w �wietle kinkiet�w - w skondensowanej
i fa�szywej atmosferze jaskrawego tragizmu. Zapomina�o si� niemal, kim on jest rzeczywi-
�cie: naczelnikiem drobnego plemienia w zatraconym k�cie Mindanao, gdzie mogli�my
ze wzgl�dnym bezpiecze�stwem �ama� prawo, zabraniaj�ce dostarczania krajowcom broni
palnej i amunicji. Co by nast�pi�o, gdyby kt�ra� z obumar�ych hiszpa�skich kanonierek,
tkni�ta pr�dem galwanicznym, wsta�a nagle do czynnego �ycia, ta kwestia przestawa�a
nas obchodzi� z chwil�, gdy znale�li�my si� wewn�trz zatoki - tak dalece pa�stwo
Karaina zdawa�o si� le�e� poza obr�bem w�cibskiego �wiata; a przy tym mieli�my
w owych czasach do�� �yw� wyobra�ni� i zapatrywali�my si� z pewnego rodzaju weso��
oboj�tno�ci� na perspektyw�, �e powiesz� nas gdzie� chy�kiem, nie nara�aj�c si� na
dyplomatyczne interwencje. Co si� za� tyczy Karaina, mog�o go spotka� tylko to, co
spotyka nas wszystkich - przegrana i �mier�; odznacza� si� jednak pewn� szczeg�ln�
w�a�ciwo�ci�: otacza�a go zawsze z�uda niezawodnego powodzenia. Wydawa� si� zbyt
wspania�y, zbyt potrzebny - stanowi� zanadto niezb�dny warunek istnienia swego kraju
i ludu, aby mog�o go co� unicestwi� - chyba tylko trz�sienia ziemi. By� wcieleniem
swej rasy, swego kraju, �ywio�u nami�tnego �ycia i tropikalnej przyrody. Posiada�
jej bujn� si��, jej czar i - podobnie jak ona - kry� w sobie zar�d niebezpiecze�-
stwa.
Po wielu kolejnych odwiedzinach poznali�my dok�adnie scen�, na kt�rej wyst�powa�:
fioletowe zakole wzg�rz, smuk�e drzewa pochylone nad chatami, ��te piaski, p�ynn�
ziele� w�woz�w. Wszystko to mia�o surowy i ol�niewaj�cy koloryt malowanej dekoracji,
jej celowo�� prawie przesadn� i podejrzan� nieruchomo��; a scena ta stanowi�a tak
idealne t�o dla zdumiewaj�cej gry aktorskiej Karaina, �e reszta �wiata zdawa�a si�
wy��czona na zawsze ze wspania�ego przedstawienia. Nic nie mog�o istnie� poza tym.
Odnosi�o si� wra�enie, �e ziemia odsuwa si�, wiruj�c, coraz dalej, rzuciwszy w
przestrze� t� kruszyn� swojej powierzchni. Karain wydawa� si� odci�ty od wszystkiego
- pr�cz s�o�ca - a nawet i s�o�ce by�o jakby tylko dla niego stworzone. Gdy raz
zapyta�em, co si� znajduje po drugiej stronie wzg�rz, odrzek� ze znacz�cym u�miechem:
" Przyjaciele i wrogowie - liczni wrogowie; inaczej dlaczeg� bym kupowa� wasze strzelby
i wasz proch? " Taki by� zawsze - odmierza� s�owa zgodnie ze sw� wol�, stosuj�c si�
wiernie do pewnik�w i tajemnic swego otoczenia. " Przyjaciele i wrogowie " - nic
poza tym. . Poj�cie nieuchwytne i szerokie. Ziemia toczy�a si� zaiste coraz dalej,
usun�wszy si� spod jego kraju, i oto pozosta� z gar�ci� swojego ludu, otoczony
bezg�o�nym zam�tem - jak gdyby jego pa�stewko by�o oaz� w �wiecie swarliwych cieni.
I rzeczywi�cie, �aden d�wi�k z zewn�trz nie przedostawa� si� na �a�cuch wzg�rz. "
Przyjaciele i wrogowie! " M�g� by� doda�: " i wspomnienia " - przynajmniej o ile
chodzi�o o niego samego - lecz nie uczyni� tego w�wczas. Dowiedzieli�my si� o tym
p�niej, ale ju� po uko�czeniu codziennego przedstawienia - za kulisami, �e si�
tak wyra��, i po zgaszeniu �wiate�. A tymczasem roztacza� na scenie sw�j barbarzy�ski
majestat.
Przed jakimi dziesi�ciu laty Karain poprowadzi� na zdobycie zatoki sw�j lud, gar��
zebranych przygodnie w�drownych Bugis�w, a teraz pod jego dostojn� piecz� poddani
zapomnieli o przesz�o�ci i zbyli si� wszelkiej troski o przysz�o��. Obdarza� ich
m�dro�ci�, rad�, nagrod�, kar�, �yciem lub �mierci�, zachowuj�c zawsze niezachwian�
pogod� w mowie i wygl�dzie. Zna� si� na nawadnianiu p�l i sztuce wojennej, na broni
i budowaniu statk�w. Umia� zatai� uczucia; mia� wi�cej wytrwa�o�ci ni� kt�rykolwiek
z jego poddanych, potrafi� p�ywa� d�u�ej i lepiej sterowa� �odzi�, a strzela� celniej
i prowadzi� uk�ady bardziej zawile od wszystkich ludzi z jego rasy, jakich zdarzy�o
mi si� spotka�. By� to morski awanturnik, wygnaniec, w�adca - i m�j serdeczny przyjaciel.
�ycz� mu szybkiej �mierci w�r�d walki, �mierci w blasku s�onecznym, albowiem zakosztowa�
w�adzy i wyrzut�w sumienia, a �aden cz�owiek nie mo�e wi�cej wymaga� od �ycia. Dzie�
po dniu zjawia� si� przed nami, niezachwianie wierny scenicznej perspektywie, a
o zachodzie nagle poch�ania�a go noc jak spuszczona kurtyna. Porysowane wzg�rza
zamienia�y si� w czarne cienie, stercz�ce wysoko na czystym niebie; nad
8 nimi b�yszcz�cy bez�ad gwiazd podobny by� do ob��kanego zam�tu, uciszonego jednym
ge-
stem; wszelkie d�wi�ki milk�y, ludzie usypiali, kszta�ty si� rozp�ywa�y i pozostawa�a
tylko istota wszech�wiata - przedziwna otch�a� mroku i �wietlistych migot�w.
.
II
Dopiero noc� m�wi� z nami otwarcie, zapominaj�c o wymaganiach scenicznej etykiety.
Za dnia rozprawiali�my uroczy�cie o interesach. Na pocz�tku naszej znajomo�ci dzieli�a
go ode mnie jego wspania�o��, moje nikczemne podejrzenia i sceniczny krajobraz, kt�ry
wdziera� si� do realnego �ycia i przes�ania� je nieruchom� fantazj� barw i kszta�t�w.
Liczna �wita t�oczy�a si� wko�o Karaina; nad jego g�ow� szerokie ostrza w��czni tworzy�y
naje�on� aureol� z �elaza; odgradza� si� od ludzi po�ysk broni, l�nienie jedwabi,
podniecony i korny gwar zapalczywych g�os�w. Przed zachodem s�o�ca �egna� nas ceremonialnie
i odje�d�a� pod czarnym parasolem, otoczony orszakiem dwudziestu �odzi. Wszystkie
wios�a b�yska�y jednocze�nie, zanurzaj�c si� pot�nym pluskiem, kt�ry rozbrzmiewa�
g�o�nym echem we wspania�ym amfiteatrze wzg�rz. Szeroki strumie� ol�niewaj�cej
piany �cieli� si� za flotyll�. �odzie wydawa�y si� bardzo czarne w�r�d bia�ego syku
wody; g�owy w zawojach chyli�y si� w ty� i naprz�d; mn�stwo ramion w czerwonych i
��tych r�kawach wznosi�o si� i opada�o jednym ruchem; w��cznicy stoj�cy w tyle �odzi
mieli barwne sarongi i ramiona b�yszcz�ce jak u br�zowych pos�g�w; strofy pie�ni,
skandowanych p�g�osem przez wio�larzy, ko�czy�y si� w miarowych odst�pach �a�osnym
krzykiem Orszak mala� w oddali, urywa�a si� pie��; wysypywali si� na brzeg w�r�d
d�ugich cieni padaj�cych od zachodnich wzg�rz. Promienie s�o�ca oci�ga�y si� jeszcze,
lgn�c do purpurowych szczyt�w; widzieli�my wyra�nie Karaina, wiod�cego orszak ku
cz�stoko�owi. Szed� z go�� g�ow�, wielki i oci�a�y, wyprzedzaj�c o dobry kawa� lu
no rozsypan� �wit�, i ko�ysa� rytmicznie hebanow� lask�, si�gaj�c� mu wy�ej g�owy.
Mrok g�stnia� szybko; pochodnie b�yska�y od czasu do czasu za krzakami; kilka razy
rozlega�y si� przeci�g�e nawo�ywania w wieczornej ciszy i wreszcie noc zaci�ga�a
g�adk� zas�on� na wybrze�e, �wiat�a i g�osy.
Potem, gdy zabierali�my si� ju� do spoczynku, wartownik szkunera okrzykiwa� daleki
plusk wiose� w gwia�dzistym mroku zatoki. Jaki� g�os odpowiada� mu ostro�nie, a nasz
serang, wtykaj�c g�ow� przez otwarty luk, oznajmia� bez zdziwienia: " To rad�a
przyj��. On ju� tu by� " . Karain ukazywa� si� bez szmeru na progu ma�ej kajuty.
Wydawa� si� w�wczas uosobieniem prostoty - odziany w biel, z zawojem na g�owie;
za ca�� bro� mia� tylko krys o zwyczajnej rogowej r�koje�ci, przy czym zas�ania�
go uprzejmie fa�d� saronga, nim pr�g przest�pi�. Za jego plecami widnia�a zawsze
zniszczona i ponura twarz starego Malaja nosz�cego miecz - twarz pokryta tak g�stymi
zmarszczkami, , �e zdawa�a si� patrze� skro� oczek cienkiej, ciemnej siatki. Karain
nie rusza� si� nigdzie bez tego zausznika, kt�ry sta� tu� za nim albo przysiada�
na pi�tach. Rad�a nie lubi� czu� za sob� otwartej przestrzeni. A nawet wi�cej, ni�
nie lubi�: zdawa�o si� po prostu, �e si� l�ka, �e niepokoi go to, co si� dzieje tam,
gdzie wzrok jego nie si�ga. Nie mogli�my tego zrozumie� wobec jawnej i zapami�ta�ej
wierno�ci, jaka go otacza�a Znajdowa� si� przecie� sam w�r�d oddanych mu ludzi; nie
czyha�y na niego ani s�siedzkie zasadzki, ani braterskie ambicje, a jednak niejeden
z naszych go�ci zapewnia�, �e w�adca nie znosi samotno�ci. M�wili nam: " Nawet kiedy
je albo �pi, jest przy nim zawsze na stra�y cz�owiek, kt�ry posiada bro� i si�� "
. I rzeczywi�cie zawsze mu kto� towarzyszy�, ale nasi informatorzy nie mieli wyobra�enia
ani o broni, ani o sile tego stra�nika, kt�re by�y zaiste ciemne i straszliwe,
Przekonali�my si� o tym, ale dopiero p�niej, s�uchaj�c pewnego opowiadania.
9 Zauwa�yli�my tymczasem, �e nawet podczas najwa�niejszych rozm�w Karain wzdryga�
si� cz�sto i przerywaj�c swoje wywody si�ga� w ty� nag�ym ruchem, aby si� przekona�,
czy stary Malaj jest za nim. A stary Malaj, tajemniczy i znu�ony, by� zawsze na stanowisku.
Dzieli� po�ywienie w�adcy; jego spoczynek, jego my�li; zna� jego plany, strzeg� jego
tajemnic i - niewzruszony wobec wzburzenia swego pana, nie drgn�wszy nawet, szepta�
mu koj�co nad g�ow� jakie� nieuchwytne s�owa.
Dopiero gdy Karain znalaz� si� na szkunerze, otoczony bia�ymi twarzami, w�r�d nie
znanych sobie d�wi�k�w i przedmiot�w, zdawa� si� zapomina� o dziwnym niepokoju,
kt�ry wi� si� jak czarna ni� przez wspania�o�� i pomp� jego publicznego �ycia. Noc�
zachowywali�my si� wobec w�adcy w spos�b swobodny i niewymuszony, nie posuwaj�c si�
jednak a� do klepania go po plecach, istniej� bowiem poufa�o�ci, kt�rych nale�y
si� wystrzega� w stosunku do Malaja. O�wiadczy� nam, �e podczas tych wizyt jest nie
tylko cz�owiekiem prywatnym, kt�ry przybywa w odwiedziny do ludzi r�wnych sobie urodzeniem.
Zdaje si�, �e mia� nas a� do ko�ca za tajnych wys�annik�w rz�du, popieraj�cych za
pomoc� nielegalnego handlu jaki� plan wysoce dyplomatyczny. Nasze zaprzeczenia i
protesty by�y bezskuteczne. U�miecha� si� tylko uprzejmie a dyskretnie i zapytywa�
o kr�low�. Ka�da wizyta rozpoczyna�a si� od tego pytania; ��dny by� wszelkich szczeg��w
o niej: czarowa� go urok w�adczym, kt�rej ber�o rzuca�o cie� si�gaj�cy z zachodu
przez ziemie i morza - a� hen daleko poza pi�d� ziemi zdobyt� przez Karaina. Wymy�la�
coraz to nowe pytania; nigdy nie by� syty wiadomo�ci t ycz�cych si� monarchini,
a m�wi� o niej z podziwem i rycersk� czci�, z pewnym rodzajem tkliwo�ci i grozy!
Dowiedzieli�my si� p�niej, �e by� synem kobiety, kt�ra przed wielu laty rz�dzi�a
ma�ym pa�stwem bugiskim, i wpadli�my na domys�, �e wida� pami�� o matce - a wspomina�
j� zawsze z zachwytem - stapia�a si� niejako w jego umy�le z wyobra�eniem, kt�re
usi�owa� sobie wytworzy� o dalekiej kr�lowej, zwanej przez niego Wielk�, Niezwyci�on�,
Pobo�n� i Szcz�liw�. Musieli�my w ko�cu wymy�la� r�ne szczeg�y, aby nasyci� jego
zach�ann� ciekawo��; nale�y nam wybaczy� to uchybienie lojalno�ci, gdy� usi�owali�my
dostroi� informacje do wznios�ego i wspania�ego idea�u, jaki sobie Karain wytworzy�.
Rozmawiali�my bez ko�ca. Noc przesuwa�a si� nad nami, nad cichym szkunerem, nad �pi�cym
l�dem. i nad bezsennym morzem, kt�re grzmia�o w�r�d ska� na zewn�trz zatoki. Wio�larze
Karaina - dwaj zaufani ludzie - spali w �odzi u st�p okr�towej drabiny. Stary zausznik,
zwolniony ze swego obowi�zku, drzema� na pi�tach, opar�szy si� plecami o odrzwia;
a Karain siedzia� rozparty w drewnianym fotelu pod z lekka rozko�ysan� lamp�, z cygarem
w ciemnych palcach, przed szklank� pe�n� lemoniady. Bawi� go syk ulatniaj�cego si�
gazu, ale poci�gn�wszy jeden lub dwa �yki, czeka�, a� si� nap�j wyszumi, po czym
dwornym ruchem r�ki prosi� o �wie�� butelk�. Dziesi�tkowa� nasz skromny zapas,
lecz go�cili�my go ch�tnie, bo rozgadawszy si� opowiada! bardzo interesuj�co. Musia�
by� ongi wielkim bugiskim dandysem, gdy� nawet w owym czasie ( a kiedy�my go znali,
nie by� ju� m�ody) nieskazitelna czysto�� cechowa�a zawsze wspania�y jego str�j,
a w�osy barwi� na kolor jasnobr�zowy. Spokojne dostoje�stwo jego obej�cia zamienia�o
�le o�wietlon� kajut� na sal� pos�ucha�. M�wi� o sprawach polityki na archipelagu
z bystro�ci� pe�n� ironii i melancholii. Napodr�owa� si� wiele, niema�o przeszed�,
spiskowa�, walczy�. Zna� tuziemcze dwory, osady europejskie, lasy, morze i - jak
si� sam wyra�a� - rozmawia� swego czasu z wielu s�awnymi lud�mi. Lubi� ze mn� gaw�dzi�,
poniewa� zna�em niejednego z owych potentat�w; zdawa� si� s�dzi�, �e ja zdolny jestem
go zrozumie�, i ze wspania�� pewno�ci� siebie wnioskowa�, �e umiem przynajmniej oceni�,
o ile on sam stoi wy�ej od innych znakomito�ci. Ale ch�tniej jeszcze rozmawia� o
swoim kraju rodzinnym - ma�ym pa�stewku bugiskim, le��cym na wyspie Celebes. Poniewa�
by�em tam niedawno, rozpytywa� mnie usilnie o nowiny. Gdy podczas rozmowy wyp�ywa�y
imiona ro�nych ludzi, m�wi� o tym lub owym: " P�ywa�em z nim w zawody, gdy byli�my
ch�opcami " . Albo: " Polowali�my razem - w�ada� p�tl� i w��czni� r�wnie dobrze jak
ja " . Niekiedy toczy� niespokojnie wielkimi, zamy�lonymi oczami, marszczy� brwi
albo u�miecha� si�, albo zamy-
10 �la� i, patrz�c przed siebie w milczeniu, kiwa� z lekka g�ow� ku jakiej� nieod�a�owanej
wizji z
lat minionych. Matka jego rz�dzi�a ongi niewielkim, na wp� niezale�nym pa�stewkiem
na wybrze�u zatoki Boni. Opowiada� o niej z dum�. By�a to kobieta pe�na zdecydowania
w sprawach pa�stwa, tudzie� w�asnego serca. Po �mierci pierwszego m�a, nie zastraszona
ha�a�liw� opozycj� swych wodz�w, po�lubi�a bogatego kupca z plemienia Korinchi,
cz�owieka o niskim pochodzeniu. Karain by� jej synem z tego drugiego ma��e�stwa,
lecz niefortunna ta okoliczno�� nie mia�a snad� nic wsp�lnego z jego wygnaniem. Przyczyn
tego wygnania wcale nam nie wyjawi�, cho� raz wymkn�o mu si� z westchnieniem: "
Ha! kraj m�j nie poczuje ju� nigdy ci�aru moich krok�w " . Ale opowiada� ch�tnie
dzieje swych w�dr�wek i opisa� nam szczeg�owo zdobycie zatoki. Napomkn�wszy o
plemieniu mieszkaj�cym za pasmem wzg�rz, rzek� raz cicho i �agodnie, z niedba�ym
ruchem r�ki: " Przyszli kiedy� przez g�ry, aby walczy� z nami; ale ci, kt�rzy uciekli,
nie powr�cili ju� nigdy " . Zamy�li� si� na chwil�, u�miechaj�c si� do siebie. "
Bardzo niewielu uciek�o " - doda� z pogodn� dum�. Kocha� wspomnienia swych powodze�;
�ywi� radosny zapa� do czynu; gdy opowiada�, wygl�d jego by� wojowniczy, rycerski
i wznios�y. Nic dziwnego, �e lud go wielbi�. Widzieli�my raz, jak szed� w blasku
dnia mi�dzy chatami osady. Gromadki kobiet stoj�cych we drzwiach ogl�da�y si� za
nim z cichym szczebiotem b�yszcz�cymi oczami; zbrojni ludzie ust�powali mu z drogi
" prostuj�c si� w postawach pe�nych czci; inni podchodzili z boku, zginaj�c karki,
aby przem�wi� do� pokornie; stara kobieta, stoj�ca w ciemnej framudze drzwi, wyci�gn�a
chude rami� i zawo�a�a: " B�ogos�awiona twoja g�owa! " Jaki� cz�owiek o ognistych
oczach wychyli� przez niskie ogrodzenie bananowego gaju mokr� od potu twarz i pier�
przeoran� dwiema bliznami. Krzykn�� zdyszanym g�osem w �lad za nim: " Bo�e, daj zwyci�stwo
naszemu w�adcy! " Karain szed� pr�dko, stawiaj�c d�ugie, pewne kroki, i odpowiada�
na sypi�ce si� zewsz�d powitania szybkimi, przenikliwymi spojrzeniami. Dzieci bieg�y
naprz�d w�r�d chat i wygl�da�y l�kliwie zza w�g��w, m�odzi ch�opcy trzymali si� na
jednej linii z w�adc�, przemykaj�c si� mi�dzy krzewami, a oczy ich b�yszcza�y w�r�d
ciemnych li�ci. Stary zausznik, dzier��c srebrn� pochw� na ramieniu, sun�� pr�dko
tu� za Karainem z g�ow� spuszczon� i oczami wbitymi w ziemi�. Przechodzili szybko,
skupieni, w�r�d og�lnego poruszenia, niby dwaj ludzie d���cy spiesznie przez pustkowie.
W sali narad wojennych otaczali Karaina powa�ni zbrojni dow�dcy, starzy za� wojownicy
w bawe�nianych szatach przysiadali na pi�tach w dw�ch d�ugich rz�dach, z r�kami zwisaj�-
cymi bezczynnie z kolan. Pod strzech� wspart� na g�adkich kolumnach - z kt�rych ka�da
kosztowa�a �ycie smuk��, m�od� palm� - wo� kwitn�cych �ywop�ot�w przep�ywa�a ciep��
fal�. S�o�ce zni�a�o si�. Na otwarty dziedziniec wchodzili suplikanci, wznosz�c ju�
z oddali z��czone r�ce ponad schylone g�owy i gn�c si� nisko w jasnym potoku �wiat�a.
M�ode dziewcz�ta z kwiatami na kolanach siedzia�y pod wielkim drzewem, w cieniu
szeroko rozpostartych konar�w. Niebieski dym ci�gn�� od ognisk i powleka� przejrzyst�
mg�� spadziste dachy chat o po�yskliwych �cianach plecionych z trzciny; wok� nich
bieg�y s�upy z grubo ciosanych pni, podpieraj�ce pochy�y okap. Karain sprawowa� s�dy
w cieniu drzew; tronuj�c na wysokim siedzisku, wydawa� rozkazy, udziela� rad lub
napomnie�. Gwar pochlebnych g�os�w wzmaga� si� od czasu do czasu, a bezczynni w��cznicy
- kt�rzy stali wsparci niedbale � s�upy, przypatruj�c si� dziewcz�tom - odwracali
z wolna g�owy. �aden m�� nie �y� pod os�on� takiej czci, zaufania i grozy. A jednak
pochyla� si� chwilami i nas�uchiwa� - niby dalekiego echa jakiej� zwady; czeka� -
zda si� - �e us�yszy czyj� cichy g�os lub szelest lekkich krok�w; czasem na wp�
porywa� si� z krzes�a, jak gdyby kto� poufale dotkn�� jego ramiona. Rzuca� w ty�
trwo�ne spojrzenie; stary zausznik szepta� mu do ucha nieuchwytne s�owa, a wodzowie
odwracali oczy - bo oto stary czarownik, cz�owiek rozkazuj�cy widmom i zsy�aj�cy
z�e duchy na nieprzyjaci�, przemawia� do w�adcy. W kr�g ciszy zalegaj�cej na kr�tko
dziedziniec szumia�y z lekka drzewa; cichy �miech dziewcz�t bawi�cych si� kwiatami
tryska� kaskad� radosnych
11 d�wi�k�w. Na szczytach wysokich drzew d�ugie p�ki barwionego ko�skiego w�osia
mieni�y
si� w podmuchach wiatru przejrzyst� purpur�, a strumie� o kryszta�owej, bystrej wodzie,
p�yn�cy za jaskrawym kwieciem �ywop�ot�w, toczy� si� niewidzialny i g�o�ny pod
zwisaj�c� traw� brzegu, szemrz�c co� nami�tnie i �agodnie.
Po zachodzie s�o�ca wida� by�o z dala - poprzez pola i zatok� - p�ki pochodni gorej�cych
pod wysokim dachem szopy przeznaczonej na narady. Dymi�ce czerwone p�omienie chwia�y
si� na wysokich �erdziach; ognisty blask przebiega� po twarzach, lgn�� do g�adkich
pni palm, krzesa� jasne iskry z metalowych p�misk�w, stoj�cych na cienkich matach.
Ten nieznany awanturnik ucztowa� jak kr�l. Ma�e grupki ludzi obsiada�y ciasnym ko�em
drewniane misy, brunatne r�ce kr��y�y nad �nie�nymi kopczykami ry�u. Karain, siedz�c
troch� na uboczu na prostej �awie, wspiera� spuszczon� g�ow� na d�oni, a obok niego
jaki� m�odzieniec improwizowa� rapsod s�awi�cy jego m�dro�� i odwag�. Pie�niarz
kiwa� si� rytmicznie, tocz�c rozgorza�ym wzrokiem; stare kobiety drepta�y w ko�o
z p�miskami, a biesiadnicy siedz�cy na pi�tach podnosili g�owy i ws�uchiwali si�
z powag�, nie zaprzestaj�c jedzenia. Pie�� triumfu rozbrzmiewa�a w nocnym powietrzu;
strofy p�yn�y ponure i ogniste jak my�li pustelnika. Uciszy� je gestem: " Dosy�!
" W oddali chichota� puszczyk, , rozkoszuj�cy si� g��bokim mrokiem w g�szczu listowia;
nad g�owami biega�y po dachu z palmowych li�ci jaszczurki, nawo�uj�c si� �agodnie;
suche li�cie w strzesze szele�ci�y; gwar zmieszanych g�os�w pot�gowa� si� nagle.
Karain, powi�d�szy w kr�g trwo�nym spojrzeniem, jak cz�owiek zbudzony nag�ym poczu-
ciem niebezpiecze�stwa, rzuca� si� w ty� i pod wzrokiem starego czarownika uspokaja�
si� stopniowo, podejmuj�c z szeroko rozwartymi oczami w�t�� ni� swoich marze�. Wszyscy
woko�o �ledzili zmian� w usposobieniu pana; gwar o�ywionej rozmowy przycicha� jak
fala na p�ytkim brzegu. W�adca jest zamy�lony! I ponad szmer zni�onych g�os�w wybija�
si� tylko lekki szcz�k broni, jakie� pojedyncze, g�o�niejsze s�owo, wyra�ne i samotne,
lub te� powa�ne brz�kni�cie wielkiej miedzianej tacy.
III
Odwiedzali�my go przez dwa lata w kr�tkich odst�pach czasu. Polubili�my go, nabrali�my
do niego zaufania, podziwiali�my go prawie. Spiskowa� i przygotowywa� wojn�, wykazuj�c
tyle cierpliwo�ci i przezorno�ci, tak� �wiadomo�� celu i wytrwa�o��, o jakie nie
pos�dzi�bym go nigdy, zwa�ywszy na jego ras�. Wydawa� si� nieustraszony wobec jutra
i zdradza� w planach bystro��, ograniczon� jedynie przez g��bok� ignorancj� w stosunku
do pozosta�ego �wiata. Starali�my si� go o�wieci�; ale na pr�no; nie by� w stanie
poj��, jak nieodparte s� si�y, kt�rym si� przeciwstawia�; nic nie mog�o ostudzi�
zapa�u, z jakim gotowa� si� do walki o swoje prymitywne idea�y. Nie rozumia� nas
i odpowiada� argumentami, kt�re doprowadza�y do rozpaczy dziecinn� sw� przebieg�o�ci�.
Ciasnota jego poj�� by�a nieuleczalna. Czasem b�yska�a w nim mroczna, �arz�ca si�
w�ciek�o�� - ponure a niejasne poczucie doznanej krzywdy - i skupiona ��dza gwa�tu,
niebezpieczna u Malaja. Szale�stwo porywa�o go jak natchnienie. Pewnego razu, gdy
rozmawiali�my d�ugo w noc w kampongu, skoczy� nagle na r�wne nogi. Wielkie, jasne
ognisko pali�o si� w gaju; �wiat�a i cienie ta�czy�y mi�dzy drzewami; w�r�d cichej
nocy miga�y nietoperze, przelatuj�c pod ga��ziami jak roztrzepotane p�atki zg�szczonego
mroku. Karain porwa� miecz z r�k starego zausznika, wyci�gn�� z pochwy, a� �wisn�o
W powietrzu, i wbi� ostrze w ziemi�. Nad cienk�, prost� kling� srebrna r�koje��,
oswobodzona z uwi�zi, s�ania�a si� przed Karainem jak co� �ywego. Cofn�� si� o krok
i g�uchym g�osem przem�wi� dziko do wibruj�cej stali:
12 - Je�li jest cnota w ogniu, w �elazie, w r�ce, kt�ra ci� wyku�a, w s�owach nad
tob� wyrze-
czonych, w pragnieniu mego serca i w m�dro�ci twoich tw�rc�w - odniesiemy razem zwyci�-
stwo!
Wyci�gn�� miecz z ziemi i popatrzy� wzd�u� ostrza. - Bierz! ! - rzek� przez rami�
do starego zausznika.
. A �w, siedz�c bez ruchu na pi�tach, obtar� ostrze brzegiem saronga, wetkn�� z powrotem
bro� do pochwy i w dalszym ci�gu piastowa� j� na kolanach, nie spojrzawszy w g�r�
ani razu. Karain uspokoi� si� nagle i zasiad� na powr�t z godno�ci�. Od tej chwili
dali�my pok�j perswazjom, pozostawiaj�c go na drodze wiod�cej ku chwalebnej pora�ce.
Wszystko, co mo�na by�o dla niego zrobi�, polega�o tylko na jednym: pilnowali�my,
aby proch by� dobry i strzelby zdatne do u�ytku, cho� stare.
Ale gra sta�a si� w ko�cu zbyt ryzykowna i chocia� my sami, prowadz�c j� tak cz�sto,
niewiele robili�my sobie z niebezpiecze�stwa, pewni wielce szanowni ludzie, siedz�cy
zacisznie po biurach, rozstrzygn�li za nas, �e ryzyko jest zbyt wielkie i �e odb�dziemy
ju� tylko Jedn� jedyn� wypraw�. Rozpu�ciwszy, jak zwykle, wiele mylnych pog�osek
co do celu naszej podr�y, wymkn�li�my si� spokojnie i po kr�tkiej przeprawie wp�yn�li�my
do zatoki. By� wczesny ranek i zanim jeszcze kotwica si�gn�a dna, szkuner zosta�
otoczony przez ��dki.
Pierwsz� rzecz�, kt�r� us�yszeli�my, by�a wiadomo��, �e tajemniczy zausznik Karaina
umar� przed kilku dniami. Nie przypisywali�my tej nowinie wielkiego znaczenia. Zapewne,
trudno by�o sobie wyobrazi� Karaina bez nieodst�pnego towarzysza, ale cz�owiek �w
by� stary, nigdy do �adnego z nas s�owa nie przem�wi� - nie s�yszeli�my chyba wcale
d�wi�ku jego g�osu i przyzwyczaili�my si� patrze� na� jak na co� pozbawionego �ycia,
jak na cz�� przepychu, w�r�d kt�rego �y� nasz przyjaciel, jak na miecz, kt�ry
za nim noszono, lub czerwony parasol z fr�dzlami, pojawiaj�cy si� w czasie uroczystych
objazd�w. Karain nie odwiedzi� nas po po�udniu, jak to czyni� zazwyczaj. Przed zachodem
s�o�ca przes�a� nam pozdrowienie i dar z�o�ony z owoc�w i jarzyn. Nasz przyjaciel
p�aci� nam jak bankier, a go�ci� nas jak kr�l. Oczekiwali�my go do p�nocy. Na rufie
pod p��ciennym dachem brodaty Jackson brzd�ka� na starej gitarze i �piewa� ohydnym
akcentem stare romanse hiszpa�skie, a m�ody Hollis i ja, rozci�gni�ci na pok�adzie,
grali�my w szachy przy �wietle latarni. Karain nie pojawi� si� jednak. Nast�pnego
dnia byli�my zaj�ci wy�adowaniem towaru i dowiedzieli�my si�, �e rad�a jest niezdr�w.
Oczekiwane przez nas zaproszenie nie nadesz�o. Przes�ali�my przyjazne pozdrowienia,
lecz boj�c si� przeszkodzi� jakim� tajemnym obradom, nie opu�cili�my statku. Na trzeci
dzie� wczesnym rankiem wy�adowali�my ju� wszystek proch i karabiny, a tak�e i sze�ciofuntow�
mosi�n� armatk� z lawet�, kt�r� zakupili�my i wsp�lnie na dar dla naszego przyjaciela.
Po po�udniu uczyni�o si� parno. Strz�piaste brzegi czarnych chmur wygl�da�y zza pag�r-
k�w; niewidzialne burze kr��y�y naok�, warcz�c jak dzikie bestie. Przygotowali�my
szkuner do odjazdu, aby odp�yn�� nast�pnego ranka o �wicie. Dzie� ca�y pra�y�o zatok�
bezlitosne s�o�ce, okrutne i blade, roz�arzone do bia�o�ci. Na l�dzie panowa�a martwota.
Wybrze�e by�o puste, osady zdawa�y si� wyludnione, dalekie drzewa sta�y w nieruchomych
k�pach jak namalowane; bia�y dym z niewidzialnych ognisk snu� si� nisko u brzegu,
niby opadaj�ca mg�a. Nad wieczorem trzech zaufanych ludzi Karaina, przybranych w
najpi�kniejsze stroje i uzbrojonych od st�p do g��w, przyby�o w cz�nie, wioz�c
skrzynk� z dolarami. Pos�pni byli i przybici; m�wili nam, �e przez pi�� dni nie
widzieli swojego rad�y. Nikt go nie widzia�! Uregulowali�my wszystkie rachunki,
po czym wys�annicy Karaina, podawszy nam kolejno r�ce w g��bokim milczeniu, zeszli
jeden po drugim do �odzi i ruszyli ku brzegowi. Siedzieli blisko siebie w jaskrawych
strojach, zwiesiwszy g�owy; z�ote hafty kaftan�w b�yszcza�y ol�niewaj�co, gdy si�
oddalali, sun�c po g�adkiej wodzie; �aden z nich nie obejrza� si� ani razu. Przed
zachodem warcz�ce chmury zdoby�y szturmem pasmo wzg�rza i zsun�y si�, kot�uj�c;
po wewn�trznych zboczach. Wszystko znikn�o: czarna, wiruj�ca kurzawa wype�ni�a zatok�,
a
13 W �rodku niej szkuner ko�ysa� si� tam i sam w zmiennych podmuchach wiatru. Pojedynczy
wystrza� piorunu zagrzmia� z si��, kt�ra - zda�o si� - rozniesie w kawa�ki pier�cie�
wysokich wzg�rz; ciep�y potop sp�yn�� na ziemi�. Wiatr zamar�. Sapali�my z gor�ca
w dusznej kabinie; z twarzy la� si� nam pot; zatoka sycza�a jak gotuj�ca si� woda;
ulewny deszcz zlatywa� w prostopad�ych kolumnach ci�kich jak o��w; chlusta� o
pok�ad, la� si� z rej, bulgota�, szlocha�, pluska�, szemra� w �lepym mroku. Lampka
pali�a si� ciemno. Hollis, obna�ony do pasa, le�a� na skrzyni bez ruchu, z zamkni�tymi
oczami, niby obdarty trup; u jego g�owy Jackson brzd�ka� na gitarze i pod�piewywa�
w�r�d westchnie� ponur� dumk� o beznadziejnej mi�o�ci i oczach jak gwiazdy.
Wtem us�yszeli�my na pok�adzie przera�one g�osy, krzycz�ce w�r�d deszczu, spieszne
kroki rozleg�y si� nad naszymi g�owami i Karain uka�� si� nagle we drzwiach kabiny.
Nagie jego piersi i twarz po�yskiwa�y w �wietle; przemoczony sarong oblepia� mu nogi;
w lewej r�ce trzyma� krys w pochwie, a kosmyki mokrych w�os�w, wymykaj�c si� Spod
czerwonego turbanu, zwisa�y mu na oczy i policzki. Przesadzi� pr�g jednym susem,
ogl�daj�c si� przez rami� jak cz�owiek �cigany. Hollis odwr�ci� si� pr�dko na bok
i otworzy� oczy. Jackson przycisn�� wielk� d�o� do wibruj�cych strun i brz�k zamar�.
Wsta�em z krzes�a.
- Nie s�yszeli�my okrzykni�cia waszej �odzi! - i zawo�a�em. - �odzi? . . . Ale� ten
cz�owiek dosta� si� tu wp�aw - wycedzi� Hollis na swojej skrzyni. - Sp�jrzcie na
niego!
Patrzyli�my w milczeniu na Karaina, a on sta� z ob��kanymi oczami, dysz�c ci�ko.
Woda ciek�a z niego, zbiera�a si� w ciemn� ka�u�� i bieg�a uko�nie przez pod�og�
kabiny. Us�yszeli�my na pok�adzie g�os Jacksona, kt�ry wyszed�, aby sp�dzi� naszych
malajskich majtk�w ze schodk�w wiod�cych do kabiny; kl�� i grozi� w�r�d g�o�nego
plusku ulewy. Wielkie wzburzenie panowa�o na pok�adzie; wartownicy oszaleli ze
strachu na widok ciemnej postaci wskakuj�cej przez burt� - jakby wprost z morskiej
otch�ani - i zaalarmowali ca�� za�og�.
. Wreszcie Jackson wr�ci� z pok�adu gniewny i obsypany kroplami deszczu, b�yszcz�cymi
na brodzie i w�osach, a Hollis, jako najm�odszy z nas przybra� poz� pe�n� niedba�ej
wy�szo�ci i rzek�, nie poruszaj�c si� wcale:
- Dajcie mu suchy sarong. . . . ten m�j. . . wisi tam w �azience. Karain po�o�y�
na stole krys, r�koje�ci� ku sobie i wykrztusi� kilka s��w zduszonym g�osem.
- Co takiego? ? - spyta� Hollis, kt�ry nic nie us�ysza�. - Usprawiedliwia si�, ,
�e wszed� z broni� w r�ku - rzek�em oszo�omiony.
. - C� to za ceremonie. . . Powiedz, �e wybaczamy to naszemu przyj acielowi. . .
w tak� noc - cedzi� Hollis. - Co si� sta�o?
? Karain wsun�� przez g�ow� suchy sarong, mokry opu�ci� na ziemi� i wyst�pi� z niego.
Wskaza�em mu drewniany fotel - jego fotel. Usiad� na nim wyprostowany. - Ha! - wyrzek�
silnym g�osem; kr�tki dreszcz przebieg� szerokie jego barki. Spojrza� niespokojnie
przez rami�, zwr�ci� si� do nas niby chc�c co� powiedzie�, ale wytrzeszczy� tylko
dziwne, jakby o�lep�e oczy i obejrza� si� zn�w Jackson wrzasn��:
- Hej tam, , baczno�� na pok�adzie! Us�ysza� s�aby odzew i wyci�gni�t� nog� zatrzasn��
drzwi kabiny. - Teraz ju� wszystko w porz�dku - o�wiadczy�;
; Wargi Karaina drgn�y z lekka. Od jaskrawej b�yskawicy zapali�y si� nagle na wprost
niego dwa okr�g�e okienka i b�ysn�y jak para okrutnych, fosforyzuj�cych oczu.
Wyda�o si� nam przez chwil�, �e p�omie� lampy rozsypa� si� w brutalny proch, za�
lustro nad kredensem wyskoczy�o zza plec�w Karaina niby g�adki p�at silnego �wiat�a.
Huk piorunu zbli�y� si� i zawis� nad nami; szkuner dr�a� ca�y, a wielki g�os miota�
wci�� straszne gro�by, oddalaj�c si� w przestw�r. Przez kr�tk� chwil� w�ciek�y deszcz
siek� o pok�ad. Karain powi�d� z wolna
14 wzrokiem od twarzy do twarzy i cisza Sta�a si� tak g��boka, �e us�yszeli�my wyra
nie oba
chronometry, tykaj�ce w mojej kabinie - jeden za drugim - z nie s�abn�cym po�piechem.
. Wszyscy trzej, dziwnie wytr�ceni z r�wnowagi nie byli�my w stanie zdj�� oczu z
Karaina. Sta� si� zagadkowy, wzruszy� nas swoj� tajemnic�, kt�ra wygna�a go w noc
i burz� i zmusi�a do szukania ucieczki w kajucie szkunera. Nikt z nas nie w�tpi�,
�e patrzymy na zbiega, mimo ca�ej dziwaczno�ci takiego przypuszczenia. Mia� twarz
wyn�dznia��, jakby nie spa� ca�ymi tygodniami; schud�, jakby od wielu dni nic nie
jad�. Policzki jego zapad�y si� oczy wg��bi�y; muska�y piersi i ramion drga�y z lekka,
jak po wyczerpuj�cej walce. Prawda, �e ci�k� mia� przepraw� a� do szkunera, ale
z jego twarzy wyziera�o znu�enie innego rodzaju, gniewna i trwo�na udr�ka jak po
zmaganiu si� z my�l�, z poj�ciem, z czym� nieuchwytnym, nie daj�cym ani chwili
wytchnienia, z niczym, z cieniem - niezwyci�onym i nie�miertelnym, kt�ry �eruje
na �yciu. Znali�my owo co� r�wnie dobrze, jakby krzykn�� nam jego nazw�. Pier� Ka-
raina rozszerza�a si� raz po raz; zdawa�o si�, �e nie mo�e opanowa� uderze� serca.
Mia� przez chwil� w�adz� w�a�ciw� op�tanym - w�adz� budzenia ciekawo�ci, b�lu, politowania
i przera�aj�cego bliskiego odczucia rzeczy niewidzialnych, rzeczy mrocznych i niemych,
kt�re otaczaj� ludzk� samotno��. Oczy jego b��dzi�y czas jaki� bez celu i zatrzyma�y
si� wreszcie. Rzek� z wysi�kiem:
- Uciek�em! . . . - Przeskoczy�em cz�stok� jak zbieg po kl�sce! Bieg�em w ciemno�ciach.
Woda by�a czarna. Zostawi�em go wo�aj�cego na brzegu czarnej wody. . . Zostawi�em
go stoj�cego samotnie na brzegu. P�yn��em. . . wo�a� za mn�. . . p�yn��em. . .
Dr�a� od st�p do g��w, siedz�c bardzo prosto i patrz�c przed siebie. Kogo zostawi�?
Kto go wo�a�? Nic nie wiedzieli�my. Nie mogli�my zrozumie�, o co chodzi. Powiedzia�em
na chybi� trafi�:
- Opanuj si�! ! D�wi�k mego g�osu zdawa� si� go krzepi�; zesztywnia� nagle, nie zwracaj�c
na mnie zreszt� uwagi. Przez chwil� nas�uchiwa�, jakby czeka� na co�, potem zn�w
m�wi� dalej:
- On tu przyj�� nie mo�e. . . dlatego uciek�em do was. Do was, ludzi o bia�ych twarzach,
kt�rzy gardzicie niewidzialnymi g�osami. On nie mo�e mie�� waszej niewiary i waszej
si�y.
Zamilk�. Po chwili us�yszeli�my cichy okrzyk! - Ach! ! Jak�e silni s� ludzie bez
wiary! - Nie ma tu nikogo pr�cz ciebie, rad�o, i nas trzech - rzek� spokojnie Hollis,
kt�ry le�a� wci�� nieruchomo z g�ow� wspart� na �okciu.
- Wiem - rzek� Karain. - Nie goni� tu za mn� nigdy. Przecie� m�dry cz�owiek zawsze
mi towarzyszy�. Ale odk�d zmar� stary m�drzec, kt�ry zna� moj� niedol�, s�ysza�em
tamten g�os ka�dej nocy. Zamkn��em si� na wiele dni w ciemno�ciach Dochodzi�y mnie
strapione szepty kobiet, szum wiatru i bie��cej wody, szcz�k broni w r�ku wiernych
m��w, ich kroki - i jego g�os! . . . Blisko. . tu� przy uchu! Poczu�em go dzi� ko�o
siebie. . . oddech jego owion�� mi szyj�. Wyskoczy�em na dw�r bez krzyku. Wszyscy
naoko�o spali spokojnie. Pobieg�em ku morzu. Lecia� u mego boku bez najl�ejszego
szmeru, szepcz�c, szepcz�c dawne s�owa - szepcz�c mi do ucha dawnym g�osem. Wbieg�em
w morze; pop�yn��em ku wam z krysem w z�bach. Ja, zbrojny m��, uciek�em przed tchnieniem
do was. We�cie mnie do waszego kraju! Stary m�drzec umar�, a z nim przepad�a moc
jego s��w i zakl��. I nikomu nie mog� nic powiedzie�. Nikomu. Nie ma tu nikogo, kto
by by� na to do�� wiemy i do�� m�dry - na to, aby wiedzie�! Tylko przy was, niewiernych,
nieszcz�cie moje rozp�ywa ci� jak mg�a pod okiem dnia.
Zwr�ci� si� ku mnie. - P�jd� za tob�! - krzykn�� hamuj�c g�os. - Za tob�, kt�ry znasz
tylu spomi�dzy nas. Chc� rzuci� ten kraj. . . m�j lud. . . i jego. . . tam!
Wyci�gn�� dr��cy palec, wskazuj�c na chybi� trafi� gdzie� poza siebie. Ci�ko nam
by�o znie�� widok tej zatajonej niedoli. Hollis patrzy� w niego z uwag�. Zapyta�em
�agodnie:
- Gdzie jest niebezpiecze�stwo? ?
15 - Wsz�dzie poza tym miejscem - odrzek� ponuro. - Gdziekolwiek t ylko si� znajd�.
On
czeka na mnie na �cie�kach, pod drzewami, przy �o�u, gdy k�ad� si� na spoczynek,
wsz�dzie, tylko nie tutaj.
Powi�d� wzrokiem po ma�ej kajucie - po malowanych belkach i prz ybrudzonej politurze
grodzi; obejrza� wszystko naoko�o, jakby odwo�uj�c si� do obco�ci i lichoty tego
otoczenia, do nieporz�dnej zbieraniny nieznanych przedmiot�w, co nale�� do zagadkowego
�ycia pe�nego wysi�ku, zabieg�w, niewiary - do pot�nego �ycia bia�ych ludzi, kt�re
toczy si� twardo i nieodparcie po kraw�dzi zewn�trznego mroku. Wyci�gn�� ramiona,
jakby chcia� obj�� to �ycie wraz z nami. Czekali�my. Wiatr i deszcz usta�y; cisza
nocna wok� szkunera by�a tak g�ucha, jakby nas otacza! martwy �wiat, z�o�ony w
grobie z chmur na wieczny spoczynek. Spodziewali�my si�, �e Karain zacznie m�wi�.
Od ch�ci zwierzenia si� drga�y mu wargi. S� ludzie, kt�rzy twierdz�, �e Malaj nie
odezwie si� szczerze do bia�ego cz�owieka. To b��d. �aden cz�owiek nie przem�wi do
swego pana; lecz do w�drowca i przyjaciela, kt�ry nie przybywa, aby poucza� lub rz�dzi�,
kt�ry niczego nie wymaga i zgadza si� na wszystko - wobec takiego przyjaciela padaj�
szczerze s�owa u ognisk obozowych, we wsp�lnej samotno�ci morza, w pobrze�nych osadach,
na postojach w�r�d las�w, s�owa nie zwa�aj�ce na ras� czy kolor sk�ry. Jedno serce
m�wi - drugie serce s�ucha, a ziemia, morze, ni ebo, przelotny wiatr lub li�� chwiej�cy
si� na ga��zi s�uchaj� tak�e b�ahej opowie�ci o brzmi eniu �ycia.
Przem�wi� wreszcie. Niepodobna odda� wra�enia, jakie wywar�y na nas jego dzieje.
Jest to wra�enie niezniszczalne, cho� �yje tylko we. wspomnieniu, a g��bia jego i
wyrazisto�� nie mo�e by� objawiona tym, co go nie zaznali, tak jak niepodobna podzieli�
si� z nikim wzruszeniem prze�ytym w �nie, Trzeba by�o widzie� wrodzon� wspania�o��
Karaina, trzeba by�o zna� go przedtem - i patrze� na niego w owej chwili. Chwiejny
p�cie� ma�ej kajuty; na zewn�trz g�ucha cisza, skro� kt�r� dochodzi�o tylko pluskanie
wody o boki szkunera; blada twarz Hollisa o spokojnych, ciemnych oczach; energiczna
g�owa Jacksona, uj�ta w dwie wielkie d�onie, i d�uga, ��ta jego broda sp�ywaj�ca
na struny gitary po�o�onej na stole; wyprostowana i nieruchoma poza Karaina, jego
g�os - wszystko to wywiera�o wra�enie, kt�rego zapomnie� niepodobna. Siedzia� naprzeciw
nas po drugiej stronie sto�u. Ciemna g�owa i br�zowy tors widnia�y nad matow� tafl�
drzewa, l�ni�ce i nieruchome, jak odlane z metalu. Tylko usta porusza�y si�, a
oczy �arzy�y, gas�y, ja�nia�y zn�w lub patrzy�y ponuro w przestrze�. S�owa jego p�yn�y
wprost z udr�czonego serca. Snu�y si� cicho, niby smutny szmer bie��cej wody; czasem
brzmia�y rozg�o�nie, jak �oskot wojennego gongu, albo wlok�y si� powoli jak znu�eni
w�drowcy, albo gna�y naprz�d zdj�te trwog�.
IV
Oto mniej wi�cej, co nam opowiedzia�: - By�o to po owych wielkich zaburzeniach, kiedy
przymierze czterech pa�stw Wajo zosta�o zerwane. Walczyli�my mi�dzy sob�, a Holendrzy
�ledzili nas z daleka, czekaj�c, a� nasze si�y si� wyczerpi�. Potem ujrzeli�my
dym ich statk�w wojennych przy uj�ciu naszych rzek, a wielcy ich m�owie przybyli
w �odziach pe�nych �o�nierzy, aby m�wi� nam o opiece i pokoju. Odpowiedzieli�my ostro�nie
i m�drze, gdy� wioski nasze by�y spalone, cz�stoko�y s�abe, lud wyczerpany, a bro�
st�piona. Przybyli i odjechali; wiele by�o gadaniny, ale po ich odje�dzie wszystko
wygl�da�o jak dawniej; widzieli�my tylko obce statki kr���ce u naszych wybrze�y i
kupcy holenderscy zjawili si� niebawem pod gwarancj� bezpiecze�stwa. M�j brat by�
w�adc� i jednym z tych, kt�rzy dali ow� gwarancj�. By�em w�wczas m�ody, walczy�em
podczas zaburze�, a Pata Matara walczy� u mego boku. Dzielili�my g��d, niebezpiecze�stwo,
16 zm�czenie i triumfy. Oczy jego szybko chwyta�y gro��ce mi ciosy, a moje rami�
dwukrotnie
ocali�o mu �ycie. Tak chcia�o jego przeznaczenie. By� moim przyjacielem. A s�yn��
po�r�d nas i nale�a� do tych, kt�rzy otaczali mego brata - w�adc�. Przemawia� podczas
obrad; odwaga jego by�a wielka; podlega�o mu wiele osad le��cych woko�o rozleg�ego
jeziora, kt�re znajduje si� w �rodku naszego kraju, jak serce znajduje si� w �rodku
ludzkiego cia�a. Gdy wnoszono do kampongu miecz zwiastuj�cy jego przybycie, w gaju
owocowym szepta�y rozciekawione dziewcz�ta, bogaci m�owie naradzali si� w cieniu
i przygotowywano uczt� w�r�d �piew�w i rozradowania. Cieszy� si� �ask� w�adcy i mi�o�ci�
ubogich. Kocha� wojn�, polowanie, czar kobiet. Posiada� klejnoty, szcz�liw� bro�
i ludzkie przywi�zanie. By� to m�� srogi; i nie mia�em przyjaciela poza nim.
Dowodzi�em w�wczas stra�� czuwaj�c� u cz�stoko�u zbudowanego przy uj�ciu rzeki i
w imieniu mego brata pobiera�em myto od przeje�d�aj�cych cz�en. Pewnego dnia zobaczy�em
holenderskiego kupca kieruj�cego si� w g�r� rzeki. Mia� z sob� trzy �odzie; nie ��da�em
od niego myta, poniewa� dym holenderskich statk�w unosi� si� nad horyzontem i byli�my
jeszcze za s�abi, aby zapomnie� o traktatach. Pojecha� w g�r� rzeki pod gwarancj�
bezpiecze�stwa, a brat m�j udzieli� mu opieki. Holender o�wiadczy�, �e przybywa,
�eby z nami handlowa�. S�ucha� naszych g�os�w, gdy� jeste�my lud�mi, kt�rzy przemawiaj�
otwarcie i bez strachu; liczy� nasze w��cznie, ogl�da� drzewa, bie��ce wody, traw�
nadbrze�n�, stoki naszych wzg�rz. Uda� si� do kraju Matary i tam pozwolono mu wybudowa�
dom. Handlowa� i sadzi� ro�liny. Lekcewa�y� nasze rado�ci, nasze my�li i nasze troski.
Twarz jego by�a czerwona, w�osy jak ogie�, oczy blade jak nadrzeczna mg�a; ruchy
mia� ci�kie i m�wi� grubym g�osem; �mia� si� g�o�no jak g�upiec i dwornie przemawia�
nie umia�. By� to wielki, szyderczy m�czyzna, kt�ry patrza� w twarze kobiet i
k�ad� r�k� na ramieniu wolnych ludzi, Jak wysoko urodzony w�adca. Znosili�my go cierpliwie.
Czas mija�.
A potem siostra Pata Matary uciek�a z kampongu i zamieszka�a w domu Holendra. By�a
to pani wielka i samowolna; widzia�em raz, jak niewolnicy nie�li j� na plecach wysoko
ponad t�umem. Twarz mia�a odkryt�; s�ysza�em, jak wszyscy m�czy�ni m�wili, �e pi�kna
jest niezmiernie, �e na jej widok milknie rozum, a zachwyt porywa serce. Ucieczka
jej przerazi�a wszystkich. Twarz Matary poczernia�a od ha�by, gdy� wiedzia�, �e obiecano
jego siostr� innemu m�czy�nie, Matara poszed� do domu Holendra i rzek�: " Wydaj
mi j� na �mier� - to c�rka wielkiego rodu " . Bia�y cz�owiek odm�wi� i zamkn�� si�
w domu, a s�u�ba jego wartowa�a dniem i noc� z nabitymi strzelbami. Matara pieni�
si� z w�ciek�o�ci. Brat m�j zwo�a� narad�. Ale holenderskie statki kr��y�y w pobli�u
i warowa�y chciwie u naszych wybrze�y. Wi�c brat m�j rzek�: " Je�li on teraz zginie,
kraj za t� krew zap�aci. Poniechajmy go, p�ki nie staniemy si� silniejsi i p�ki statki
nie odp�yn� " . Matara by� m�dry, wi�c czeka� i �ledzi� Holendra. Lecz bia�y l�ka�
si� o jej �ycie i odjecha�.
Zostawi� sw�j dom, swoje plantacje � sw�j dobytek! Odjecha�, zbrojny i gro�ny, i
rzuci� wszystko - dla niej! Porwa�a jego serce. Zza cz�stoko�u widzia�em, jak pu�ci�
si� na morze w wielkiej �odzi. Z pomostu dla wojownik�w obaj z Matara patrzyli�my
na jego odjazd. Siedzia� na rufie ze skrzy�owanymi nogami i trzyma� obur�cz strzelb�,
a lufa b�yszcza�a uko�nie przed jego wielk�, czerwon� twarz�. Szeroka rzeka sta�a
si� pod nim - r�wna, g�adka, po�yskliwa, jak srebrzysta r�wnina; statek za�, wydaj�cy
si� z brzegu bardzo kr�tki i bardzo czarny, sun�� po srebrnej r�wni w dal, ku b��kitowi
morza.
Matara, stoj�c u mego boku, po trzykro� krzykn�� jej imi� w�r�d b�lu i z�orzecze�.
Wzruszy� moje serce. Imi� zabrzmia�o trzy razy; i trzy razy ujrza�em oczyma duszy
zamkni�t� pod pok�adem kobiet� z rozpuszczonym w�osem, odchodz�c� od swego kraju
i swego plemienia. Gniew czu�em - i smutek. Dlaczego? I wnet zacz��em krzycze� zniewagi
i przekle�stwa. Matara rzek�: " Teraz, kiedy opu�cili nasz kraj, �ycie ich do mnie
nale�y. P�jd� za nimi i uderz�, i cen� krwi sp�ac� sam " . Wielki wiatr wia� ku
zachodz�cemu s�o�cu przez pust� rzek�. Krzykn��em: " P�jd� u twego boku! " Pochyli�
g�ow� na znak zgody. Tak chcia�o jego prze-
17 znaczenie. S�o�ce zasz�o, a drzewa nad naszymi g�owami porusza� y ga��mi z wielkim
szu-
mem. Trzeciego dnia opu�cili�my kraj na prao handlowym. Naprzeciw wysz�o nam morze
- szerokie, bezdro�ne i nieme. P�yn�cy statek �ladu nie zostawia. Skierowali�my
si� ku po�udniowi. By� ksi�yc w pe�ni; i patrzyli�my na niego m�wi�c: " Gdy zab�y�nie
nast�pny ksi�yc, o�wietli nam drog� powrotn�; a oni b�d� ju� martwi " . Od tego
czasu up�yn�o lat pi�tna�cie. Wiele ksi�yc�w dojrza�o i zwi�d�o, a ja kraju mego
ju� nie zobaczy�em. Wzi�li�my kurs na po�udnie; dop�dzili�my wiele statk�w; ' zbadali�my
brzegi i zatoki; ujrzeli�my kraniec naszego wybrze�a i naszej wyspy - stromy przyl�dek
nad niespokojn� cie�nin�, k�dy snuj� si� cienie rozbitych okr�t�w i topielcy krzycz�
po nocach. Teraz ju� szerokie morze otacza�o nas zewsz�d. Ujrzeli�my wielk� g�r�
pal�c� si� po�r�d wody; ujrzeli�my tysi�ce wysepek rozsypanych jak okruchy �elaza
wystrzelone z wielkiej armaty; ujrzeli�my wielkie wybrze�e, naje�one g�rami i przyl�dkami,
rozci�gni�te szeroko w s�o�cu z zachodu na wsch�d. To by�a Jawa. Powiedzieli�my sobie:
" Oni s� tam; czas ich nadchodzi i powr�cimy wnet albo umrzemy wolni od ha�by "
.
Wyl�dowali�my. Czy� jest w tym kraju co dobrego? �cie�ki biegn� proste i twarde,
i pokryte kurzem. Kamienne kampongi, pe�ne bia�ych twarzy, otoczone s� urodzajnymi,
polami, lecz ka�dy cz�owiek, kt�rego napotkasz, jest niewolnikiem. Rad�owie �yj�
pod ostrzem cudzoziemskiego miecza. Wst�powali�my na g�ry, przebywali�my doliny;
o zachodzie wchodzili�my do wsi. Pytali�my ka�dego: " Widzieli�cie bia�ego cz�owieka?
" Niekt�rzy wytrzeszczali, oczy, inni �mieli si�; kobiety dawa�y nam czasem posi�ek
z trwog� i szacunkiem, jak gdyby�my byli szale�cami z - bo�ego dopustu; ale niekt�rzy
nie rozumieli naszego j�zyka, inni kl�li nas albo ziewaj�c pytali z pogard� o przyczyny
naszych poszukiwa�. Raz, gdy ruszali�my w dalsz� drog�, jaki� starzec krzykn��
za nami: " Dajcie temu spok�j! "
W�drowali�my dalej. Kryj�c bro�, ust�powali�my pokornie z drogi je�d�com; zginali�my
si� nisko na dziedzi�cach w�adc�w, kt�rzy nie byli niczym wi�cej jak niewolnikami.
B��dzili�my nieraz polem i d�ungl�. Pewnej nocy w lesie sp�tanym lianami trafili�my
na miejsce, gdzie stare mury le�a�y zwalone w�r�d drzew, a dziwne kamienne b�stwa
- rze�bione wizerunki diab��w o wielu r�kach i nogach, o cia�ach, oplecionych w�ami,
o g�owach dwudziestu, b�stwa dzier��ce tysi�c miecz�w - zdawa�y si� budzi� do �ycia
i grozi� nam w �wietle ogniska. Nic nas nie przera�a�o. A w�druj�c drogami, i u ka�dego
ogniska, i na ka�dym noclegu, m�wili�my zawsze o niej i o nim. Czas ich nadchodzi�.
Nie m�wili�my o niczym innym. Nie m�wili�m