3488

Szczegóły
Tytuł 3488
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3488 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3488 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3488 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

James Tiptree, Jr. My, kt�rzy wykradli�my "Sen" W hermetycznie zamkni�tych kontenerach dzieci mog� prze�y� tylko dwana�cie minim�w. Jilshat pcha�a poprzez ciemno�� ci�ki w�zek transportowy najszybciej jak �mia�a, modl�c si� w duchu, by nie �ci�gn�� na siebie uwagi Ziemianina-stra�nika stoj�cego w powodzi �wiat�a rzucanego przez reflektor. Gdy mija�a go ostatnim razem, otrz�sn�� si� z zadumy i spojrza� na ni� swymi przera�aj�cymi wyblak�ymi oczami obcego. Wtedy na Jej w�zku znajdowa�y si� tylko fermentacyjne kontenery pe�ne owoc�w amlatu. Teraz w jednym z pojemnik�w, zwini�ty w k��bek, le�a� ukryty jej jedynak, jej syn Jemnal. W barakach za�adunkowym i wagowym wykorzystane ju� zosta�y co najmniej cztery minimy. Dopchanie �adunku do statku, gdzie jej ludzie po�l� go na g�r� ta�moci�giem poch�onie jeszcze cztery do pi�ciu minim�w. A jeszcze troch� czasu up�ynie, zanim jej ludzie na statku odnajd� kontener z Jemnalem i otworz� go. Jilshat zebra�a si�y i przyspieszy�a. Jej s�abe, szare, humanoidalne nogi dygota�y z wysi�ku. Gdy zbli�y�a si� do jasno o�wietlonego posterunku, Ziemianin odwr�ci� g�ow� i dostrzeg� j�. Jilshat skurczy�a si� ze strachu usi�uj�c sta� si� jeszcze mniejsz� ni� by�a w rzeczywisto�ci, staraj�c si� st�umi� w sobie impuls ucieczki. Och, dlaczego nie wywioz�a Jemnala w poprzednim kursie? Inne matki zabra�y wtedy swoje dzieci. Ale ona si� ba�a. W ostatniej chwili zachwia�a si� jej wiara. Trudno by�o uwierzy� w urzeczywistnienie tego, co od tak dawna i z takim mozo�em planowano i przygotowywano, w mo�liwo�� przechytrzenia pot�nych Ziemian i opanowania statku transportowego przez jej ludzi, jej biednych, s�abych, kar�owatych Joilani. Na razie ten wielki statek sta� nieruchomo na swym stanowisku, uj�ty w sto�ek �wiat�a rzucanego przez reflektory. Na poz�r nic nie m�ci�o spokoju. Trzeba dokona� niemo�liwego, bo b�dzie �le. Inne m�ode musz� ju� by� bezpieczne. Tak - teraz ju� odr�nia�a puste w�zki transportowe ukryte w cieniu; ci, kt�rzy je pchali, musieli ju� dosta� si� na statek. To wszystko dzia�o si� naprawd� - ich wielka ucieczka ku wolno�ci lub ku �mierci stawa�a si� faktem. A ona mija�a ju� stra�nika, by�a ju� niemal bezpieczna. Usi�owa�a pu�ci� mimo uszu chrapliwe warkni�cie Ziemianina. Przy�pieszy�a. Ale tamten post�piwszy trzy gigantyczne kroki wyr�s� przed ni� i musia�a si� zatrzyma�. - G�ucha jeste�? - spyta� ziemskim j�zykiem swego czasu i miejsca. Jilshat ledwie go zrozumia�a; pracowa�a jako robotnica na dalekich plantacjach emlatu. Stra�nik nie spuszczaj�c z niej wzroku ostukiwa� kolb� broni kontenery, a ona potrafi�a my�le� tylko o up�ywaj�cym nieub�aganie czasie. Jej ogromne, ciemnorz�se, oczy b�aga�y go niemo; w panice zapomnia�a o ostrze�eniach i jej ma�a, go��bio-szara twarz wykrzywi�a si� w grymasie udr�ki, kt�ry Ziemianie nazywali "u�miechem". Odwzajemni� si� takim samym, niesamowitym u�miechem, jak gdyby te� cierpia�. - Ja phacuj�, phosz� pana - zdo�a�a wykrztusi�. Min�� ju� jeden minim, mo�e nawet dwa. Je�li jej zaraz nie pu�ci, jej dziecko jest ju� na pewno zgubione. Wyda�o si� jej, �e s�yszy cichutkie kwilenie, jakby oszo�omione narkotykiem niemowl� ju� walczy�o o oddech. - Ja id�, phosz� pana! Ludzie na statku �li! - jej u�miech rozszerzy� si� w cierpieniu nadaj�c twarzy, z czego nie zdawa�a sobie sprawy, kusz�cy wyraz. - Niech sobie poczekaj�. Wiesz co? Nawet si� nie�le prezentujesz jak na samic� Juloo. - W gardle dziwnie mu zabulgota�o. Mam rozkaz sprawdzania, czy tubylcy nie nosz� przy sobie broni. Wyskakuj z tego - szturchn�� ryjem swojego karabinu jej obszarpany jelmah. Trzy minimy. Zdarta z siebie jelmah obna�aj�c swoj� szerokobiodr�, kr�tkonog�, nisk�, szar� posta� z dwoma wymionami i wzd�tym brzuchem. Jeszcze kilka uderze� serca i b�dzie za p�no, Jemnal umrze. Mog�a go jeszcze ocali� - zerwa� zatrzaski i odwali� to dusz�ce wieko. Jej dziecko wci�� jeszcze tam �y�o. Gdyby to jednak zrobi�a, wszystko wysz�oby na jaw; zdradzi�aby ich wszystkich. Jallasenatha, modli�a si�. Daj mi odwag� w mi�o�ci. O moi Joilani, dajcie mi si��, �ebym pozwoli�a mu umrze�. P�ac� za swoj� niewiar�. - Odwr�� si�. Us�ucha�a u�miechaj�c si� z rozpaczy i przera�enia. - Tak lepiej. Wygl�dasz prawie jak cz�owiek. O Bo�e, za d�ugo ju� tu siedz�. Jasny gwint. - Poczu�a na po�ladkach jego d�onie. Lubisz to, co! Jak si� nazywasz, moolie? Up�yn�� ostatni mo�liwy minim. Odr�twia�a z rozpaczy Jilshat wymamrota�a fraz� oznaczaj�c� "Matka Umar�ego". - Fiu, fiu - g�os stra�nika uleg� zmianie. - Prosz� , prosz�! A ty sk�d si� tu wzi�a�? Za p�no, za p�no: ko�ysz�c zalotnie biodrami zbli�a�a si� do nich szybkim krokiem okaleczona samica Lal. Twarz mia�a g�adko wygolon�, pomalowan� na r�owo i czerwono; okr�ci�a si� wok� osi, aby rozchyli� po�y jasnego jelmaha i ods�oni� groteskowo zabarwione i zniekszta�cone cia�o maj�ce imitowa� obrazki czczone przez Ziemian. Jej twarz wykrzywia�a si� w wystudiowanym u�miechu. - Ja Lal - prztykn�a palcami, �eby uwolni� wo� esencji kwiatowej, kt�r� Ziemianie zdawali si� uwielbia�. - Ty chcesz, ja zrobi� fik-fik dla ciebie? . W momencie, gdy Jilshat wyczu�a, �e uwaga stra�nika odwraca si� od niej, naparta z ca�ych si� na ci�ki w�zek i pchaj�c go przed sob�, pop�dzi�a naga przez bezkresn� p�yt� kosmodromu zataczaj�c si� po drodze z wysi�ku przekraczaj�cego mo�liwo�ci jej p�uc i serca, wiedz�c, �e i tak jest ju� za p�no, niezdolna jednak do poniechania nadziei. Wok� niej przemyka�y w stron� statku cienie ostatnich ob�adowanych Joilani. Za ich plecami Lal ci�gn�a stra�nika pod os�on� wartowni. W ostatniej chwili obejrza� si� i zmarszczy� czo�o. - Hej, ci Juloo nie powinni przechodzi� do statku tamt� drog�. - Ludzie m�wi� przyj��. M�wi� przenie�� beczki - Lal unios�a r�k� i pog�adzi�a go po szyi. - Fik - fik - zaszczebiota�a u�miechaj�c si� kusz�co. Stra�nik zadr�a� i odwr�ci� si� do niej z chichotem. Statek sta� niestrze�ony. By� to podstarza�y transportowiec amlatu, lataj�ca fabryka wybrana spo�r�d innych z uwagi na ogromn� �adowni�, w kt�rej utrzymywano sta�� temperatur� i ci�nienie powietrza. Dzi�ki temu owoce fermentowa�y ju� po drodze i gdy statek dociera� do portu przeznaczenia, jaki� tam enzym, kt�ry cenili sobie Ziemianie, by� ju� gotowy. W tej �adowni mo�na by�o �y�, a �adunek owoc�w amlatu zostanie tysi�ckrotnie pomno�ony w cyklu konwertera �ywno�ci. Statki tego typu przybywa�y tu najcz�ciej; ca�ymi dekadami czy�ciciele statk�w z rasy Joilani sk�adali kawa�ek po kawa�ku, szczeg� po szczeg�le kompletny obraz urz�dze� sterowniczych i ich obs�ugi. Ta konkretna jednostka by�a stara i zdezelowana. Gwiazda Imperium Ziemskiego i znaki identyfikacyjne domaga�y si� stanowczo nowej farby. Drugie s�owo nazwy wy�arta zupe�nie rdza pozostawiaj�c tylko litery SEN... Niegdy� sen jakiego� Ziemianina; teraz sen Joilani. Ale to nie by� sen Lal. Lal czeka�y tylko b�l i �mier�. By�a bezu�yteczna jako przysz�a matka; jej kr�tkie, bli�niacze kana�y rodne porozrywane zosta�y ogromnymi, twardymi cz�onkami Ziemian, a delikatna, g�bczasta tkanka stanowi�ca �ono Joilani uleg�a nieodwracalnemu zniszczeniu. A wi�c Lal wybra�a po�wi�cenie, s�u�enie swym bli�nimi t� jedn� ostatni� tortur�. We wpi�tym we w�osy kwiecie znajdowa�a si� trucizna, kt�ra pozwoli jej umrze�, gdy "Sen" odleci bezpiecznie. Teren nie by� jeszcze bezpieczny. Ponad wielk� mas� pochylaj�cego si� nad ni� stra�nika Lal dostrzega�a �wiate�ka pozycyjne innego statku stoj�cego na p�ycie kosmodromu - kr��ownika patrolowego stacji. Pech chcia�, �e gotowa� si� w�a�nie do okresowego rekonesansu w okolicach planety. Na nasze nieszcz�cie podczas za�adunku "Snu"; ziemski statek wojenny znajdowa� si� w gotowo�ci do startu i m�g� nas przechwyci�, zanim zdo�amy uciec w przestrze�-tau. W tym przypadku nie dopisa�o nam szcz�cie Stary Jalun ku�tyka� do kr��ownika przez strefa portu kosmicznego wydzielon� dla statk�w Patrolu tak �wawo, jak mu na to pozwala�a jego chroma noga. Mia� na sobie bia�� kurtk� i �e�ski jelmah, w kt�ry Ziemianie ubierali swoich s�u��cych z mesy, a pod pach� ni�s� ma�y, owini�ty w serwetka przedmiot. Nad nim krzy�owa�y si� promienie trzech szybkich ksi�yc�w rozrzucaj�cych wok� jego w�t�ej sylwetki trzy cienie. Zblad�y, gdy wkroczy� na plama �wiat�a padaj�cego z otwartego luku kr��ownika. Wielki Ziemianin majstrowa� co� przy zamku �luzy. Wspinaj�c si� z mozo�em po gigantycznych stopniach Jalun dostrzeg�, �e kosmonauta ma tylko kr�tk� bro� u pasa. Dobrze. Potem pozna� tego cz�owieka i jego bli�niacze serca zabi�y mocniej pod wp�ywem nie Joila�skiego przyp�ywu nienawi�ci. To by� ten sam Ziemianin, kt�ry zgwa�ci� wnuczk� Jaluna i kopniakiem przetr�ci� krzy� jego wnukowi spiesz�cemu na pomoc siostrze. Jalun, krzywi�c si� z b�lu, st�umi� to uczucie. Jailasanatha, spraw bym nie wykroczy� przeciwko Jedno�ci. - A ty dok�d, weso�ku? Co tam taszczysz? Nie pozna� Jaluna; wszyscy Joilani wydawali si� Ziemianom podobni do siebie: - Komandoh m�wi dla was, phosz� pana. M�wi uhoczy�to��. M�wi odda� najpiehw oficeh. - Poka� no to. Dygocz�c z wysi�ku, jaki kosztowa�o go zapanowanie nad sob�, u�miechaj�c si� bole�nie od ucha do ucha, Jalun odwin�� r�g tkaniny. Kosmonauta spojrza� i gwizdn�� z zachwytu. - Na gwiazdy rodzinnego domu, czy�by to by�o to, o czym my�l�? Poruczniku I - krzykn�� popychaj�c przed sob� Jaluna po stopniach prowadz�cych do wn�trza statku. - Zobaczcie, co szef nam przys�a�! Porucznik z jeszcze jednym kosmonaut� przegl�dali w mesie oficerskiej mapy mikro�r�de�. Porucznik te� mia� tylko bro� osobist� przy pasie - znowu dobrze. Wyt�aj�c sw�j joila�ski s�uch Jalun nie wykrywa� obecno�ci innych Ziemian na statku. Wci�� wyra�aj�c u�miechem sw� nienawi�� sk�oni� si� nisko i odwin�� przed porucznikiem przyniesion� przez siebie paczuszk�. Spowita w �nie�nobia�e p��tno le�a�a tam ma�a ametystowa flaszka w kszta�cie �zy. - Komandoh m�wi, �e dla was. M�wi trzeba wypi� zahaz. Jest otwahta. Porucznik zagwizda� przeci�gle i z namaszczeniem uni�s� flaszeczk� do g�ry. - Czy wiesz, co to jest, stary weso�ku? - Nie, phosz� pana - ze�ga�. Jalun. - A co to jest, sir? - spyta� drugi kosmonauta. Jalun zauwa�y�, �e jest bardzo m�ody. - To jest, synku, najnieprawdopodobniejszy, najdrogocenniejszy i najrozkoszniejszy trunek, jaki kiedykolwiek sp�ynie twoim delikatnym gardzio�kiem. Czy nigdy nie s�ysza�e� o �zach Gwiazd? M�odzieniec wlepi� wzrok we flaszk�. Twarz mu spochmurnia�a. - I weso�ek ma racj� - ci�gn�� porucznik. - Gdy si� j� raz otworzy, trzeba z miejsca wypi� zawarto��. No dobra, chyba zrobili�my ju� wszystko, co sobie na dzisiejszy wiecz�r zaplanowali�my. Musz� przyzna�, �e stary zostawi� nam spor� dzia�k�. Czy powiedzia�, dlaczego to przysy�a, Juloo? - Uhoczysto��, phosz� pana. M�wi, jego uhoczysto��, jego dzie�. - Jaka� uroczysto��. Dobra jest, nie wnikajmy w szczeg�y. Jon, dawaj tu trzy kubki. Tylko czyste. - Tak jest, sir! - Wielki kosmonauta odwr�ci� si� i zacz�� szpera� w zawieszonych na �cianie kabiny szafkach. Stoj�c tak w�r�d tych ogromnych Ziemian, przypominaj�cy wzrostem dziecko Jalun znowu ugi�� si� pod brzemieniem kontrastu, jaki tworzy�y ze sob� ich wielko��, si�a i doskona�o�� oraz jego ma�a, w�t�a posta� o rachitycznych ko�czynach i spadzistych ramionach. W�r�d swych ludzi uchodzi� kiedy� za silnego m�odzie�ca, ale dla tych pot�nych Ziemian si�a Joilani by�a kpin�. By� mo�e mieli racj�; by� mo�e nale�a� do rasy ni�szej, nadaj�cej si� tylko na niewolnik�w... Ale wtedy Jalun przypomnia� sobie, co wie i wyprostowa� swe w�t�e plecy. M�odszy kosmonauta m�wi�: - Sir, je�li to naprawd� s� �zy Gwiazd, to nie mog� ich pi�. - Nie mo�esz? Dlaczego? - Obieca�em. W�a�ciwie, hmm, przysi�g�em. - Z�o�y�e� tak� idiotyczn� obietnice? - Mojej... mojej matce - wyzna� zdeprymowany m�odzieniec. Jego towarzysze wybuchn�li �miechem. - Jeste� teraz daleko od domu, synu - powiedzia� dobrotliwie porucznik. - Co ja m�wi�, Jon? Z najwi�ksz� przyjemno�ci� obci�gn�liby�my twoj� dzia�ka, ale nie mog� wprost znie�� widoku cz�owieka odtr�caj�cego najwspanialsz� rzecz na �wiecie i nie zamierzam go znosi�. Zapomnij o mamusi i przygotuj sw� czyst� duszyczka na rozkosz. To rozkaz... No, weso�ku, polewaj po r�wno. A jak uronisz cho� kropl�, to ci... - Tak phosz� pana - Jalun rozla� ostro�nie ohydny p�yn do ma�ych kubk�w. - Nigdy tego nie kosztowa�e�, Juloo? - Nie, phosz� pana. - I nigdy nie skosztujesz. No dobra, teraz zmiataj st�d. No to... za nasz� now� baza i �eby nam si�... Jalun wycofa� si� w milczeniu w cie� schodni i zaj�� pozycje, z kt�rej m�g� obserwowa�, jak kosmonauci podnosz� do ust kubki i opr�niaj� je da dna. Nienawi�� i wstr�t sparali�owa�y go, chocia� nie raz ogl�da� ju� taki widok: Ziemian pij�cych zach�annie �zy Gwiazd. To by� prawdziwy symbol ich zapami�ta�ego okrucie�stwa, ich odej�cia od Jailasanathy. Nie mog�a ich usprawiedliwia� niewiedza; Jalun s�ysza� z ich ust wiele opowie�ci o pochodzeniu �ez Gwiazd. Nie by�y to w �cis�ym tego s�owa znaczeniu �zy, lecz wydzielina cia� rasy pi�knych, delikatnoskrzyd�ych istot z dalekiego �wiata. T� ciecz, kt�r� Ziemianie uznawali za tak zachwycaj�co upajaj�c�, wydziela�y gruczo�y tych stworze� pod wp�ywem psychicznego lub fizycznego cierpienia. By j� otrzyma�, chwyta�o si� wsp�yj�c� ze sob� par� i powoli zam�cza�o oboje na �mier�, jedno na oczach drugiego. Jalunowi opowiadano ohydne szczeg�y, kt�rych wspomnienia nie m�g� znie��. Teraz patrzy� zdumiewaj�c si�, �e p�on�ca w jego oczach nienawi�� nie obudzi�a dot�d czujno�ci Ziemian. By� ca�kowicie pewien, �e narkotyk jest bez smaku i nie wyrz�dzi nikomu �adnej krzywdy; dowiod�y tego dok�adne, prowadzone wiele lat do�wiadczenia. Ryzyko polega�o na tym, �e czas reakcji rozci�ga� si�, zale�nie od organizmu, od dw�ch od pi�ciu minim�w. Ziemianin, kt�ry ostatni odczuje dzia�anie trucizny, b�dzie mo�e mia� czas na wszcz�cie alarmu. Jalun umrze, byleby do tego nie dopu�ci� - o ile na co� to si� zda. Twarze trzech Ziemian uleg�y zmianie. Oczy im b�yszcza�y. - Widzisz, synu? - spyta� ochryple porucznik. Ch�opak pokiwa� g�ow� wpatruj�c si� rozmarzonym wzrokiem w jaki� nieokre�lony punkt. Wtem du�y kosmonauta wyprostowa� si� gwa�townie i wymamrota�: - Co...? - po czym g�owa opad�a mu ci�ko na wyci�gni�te rami�. - Ej! Ej, Jon! - porucznik podni�s� si� wyci�gaj�c ku niemu r�k�. Ale zanim zd��y� go dotkn��, zwali� si� bezw�adnie na blat sto�u w mesie. Zosta� tylko wytrzeszczaj�cy oczy ch�opak. Czy b�dzie dzia�a�? Czy si�gnie po komunikator? Jalun spr�y� si� do skoku zdaj�c sobie spraw�, �e niewiele zdzia�a, �e w tych silnych ramionach znajdzie tylko �mier�. Ale ch�opak powt�rzy� tylko: "Co...? Co...?" i zatopiony w swych prywatnych marzeniach opad� na oparcie fotela, a potem zsun�� si� na pod�og� i zacz�� pochrapywa�. Jalun dopad� do nich i wyrwa� bro� zza pas�w dw�ch ogromnych, bezw�adnych cia�. Potem pogna� do sterowni kr��ownika przywo�uj�c z pami�ci ca�� wiedz�, jak� zgromadzi� przez te d�ugie, wlok�ce si� lata. Tak - to by� nadajnik. Zerwa� z urz�dzenia pokryw� i otworzy� ogie� do skal, pokr�te� i przycisk�w. Strumie� ognia tryskaj�cy z broni przera�a� go, ale nie pu�ci� spustu, dop�ki wszystko nie uleg�o zgruchotaniu i stopieniu. Teraz kolej na komputer nawigacyjny. Tutaj napotka� na pewne trudno�ci ze spaleniem, ale wkr�tce uzyska� efekt, kt�ry mo�na by�o uzna� za wystarczaj�ce uszkodzenie. Jego uwag� przyci�gn�a metalowa skrzynka przymocowana w pobli�u tego, co teraz stanowi�o sufit. Nie by�o jej w jego planie dzia�ania - poniewa� Joilani nie wiedzieli o nowych systemach dubluj�cych, w jakie ostatnio wyposa�ono kr��ownik. Jalun pos�a� w stron� skrzynki jedn�, p�omienist� wi�zk� i skierowa� blaster na konsol� sterowania ogniem. Emocje, kt�rych dotychczas nie do�wiadczy� eksplodowa�y w nim przes�aniaj�c wzrok i rozs�dek. Grza� z blastera na o�lep po p�ycie koncentruj�c si� na wszystkim, co mog�o eksplodowa� lub ulec stopieniu, nie zdaj�c sobie sprawy, �e okablowanie broni ci�kiej pozostawia w�a�ciwie nietkni�te. Przypi�te do �cian obrazki groteskowych samic Ziemian, kt�re przynios�y jego ludowi tyle cierpie�, spali� na popi�. I wtedy uczyni� najg�upsz� rzecz. Miast przez mes� oficersk� po�pieszy� z powrotem na d�, zatrzyma� si�, �eby spojrze� w obwis�� twarz kosmonauty, kt�ry tak okrutnie obszed� si� z jego wnuczk�. Blaster parzy� go w d�o�. Szale�stwo ogarn�o Jaluna: wypali� w t� twarz roz�upuj�c na kawa�ki czaszk� Ziemianina. Wyzwolona nienawi�� spalaj�ca go przez ca�e �ycie zdawa�a si� kierowa� nim na skrzyd�ach p�omienia. Nie zdaj�c sobie z tego sprawy zabi�, nie przerywaj�c ognia, pozosta�ych dw�ch Ziemian i zbieg� na d�. Kiedy dotar� do komory reaktora by� ju� oszala�y z w�ciek�o�ci i wstr�tu do samego siebie. Zapominaj�c o godzinach pracowitego zapami�tywania instrukcji obs�ugi automatycznych wysi�gnik�w, wbieg� od razu przez ekranuj�ce drzwi do samego stosu. Tutaj zacz�� ci�gn�� go�ymi r�koma za pr�ty spowalniaj�ce reakcj�, jak gdyby by� odzianym w skafander Ziemianinem. Ale jego joila�ska si�a by�a o wiele za ma�a i ledwie zdo�a� je ruszy�. W�cieka� si�, wypala� w stos z blastera i znowu ci�gn��. Jego cia�o wystawione by�o na pe�n� furi� promieniowania. Gdy po pewnym czasie na statek przyby�a reszta ziemskiej za�ogi, znale�li �ywego trupa czepiaj�cego si� dziko stosu. Wyj�� tylko cztery pr�ty; zamiast stopi� reaktor, nie osi�gn�� nic. Technik spojrza� na Jaluna przez wizjer, wsun�� do komory ci�ki automatyczny wysi�gnik i rozgni�t� nieszcz�nika o �cian�. Potem w�o�y� na miejsce pr�ty, sprawdzi� wskazania przyrz�d�w i zameldowa�: Gotowo�� startowa. Istnia�o te� wielkie niebezpiecze�stwo, �e Ziemianie zaalarmuj� kt�ry� ze swych pot�nych statk�w wojennych, kt�ry sam jeden mo�e wys�a� pocisk tropi�cy poprzez przestrze�-tau. Wy�oni�a si� konieczno�� pope�nienia haniebnego czynu. Stary Jayakal wszed� do kabiny ��czno�ci w chwili, gdy operator Ziemianin ko�czy� nadawanie przepisowego meldunku przewidzianego na ten okres doby. Zosta�o to dok�adnie zaplanowane. Przede wszystkim zapewni to maksymaln� zw�ok� w zaalarmowaniu innych stacji. Co nie mniej wa�ne, Joilani nie zdo�ali dotychczas odkry� sposobu dostania si� do tego pomieszczenia, gdy nie by�o w nim operatora. - Ej, Ojczulku, a ty czego tu szukasz? Wiesz przecie�, �e nie wolno ci tu wchodzi�. Zmykaj ! Jayakal u�miechn�� si� szeroko w b�lu serca. Ten Ziemianin by� na sw�j szorstki spos�b przyjazny Joilani. Nie kpi� z nich i okazywa� szacunek dla ich zwyczaj�w. Zna� ich z w�a�ciwych imion nigdy nie napastowa� ich samic; jad� schludnie i nie pija� �wi�stw. Wypytywa� nawet powa�nie o �wi�te poj�cia: Jailasanatha, �ycie-W-Honorze, Jedno��-W-Mi�o�ci. Elastyczne ko�ci policzkowe Jayakala pow�drowa�y w g�r� w promiennym grymasie wstydu. - O szlachetny przyjacielu, przyszed�em by dzieli� - wypowiedzia� rytualn� fraz�. - Wiesz, �e niezbyt dobrze rozumiem wasz� mow�. Musisz st�d wyj��. Jayakal nie zna� �adnego ziemskiego s�owa odpowiadaj�cego joila�skiemu "dzieli�"; by� mo�e takie wcale nie istnia�o. - Przyjacielu, przynios�em ci rzecz. - O rany, no dobrze, dasz mi j�, jak st�d wyjd�. - Widz�c, �e stary Joilani nie rusza si� z miejsca, operator wsta�, �eby go wyprowadzi� za drzwi. Ale nagle obudzi�a si� w nim pami��; przypomnia� sobie prawdziwe znaczenie tego u�miechu. - Co to jest, Jayakal? Co� ty tu przyni�s�? Jayakal wyci�gn�� przed siebie r�ce z ci�kim przedmiotem. - �mier�. - Go... sk�d to masz? Matko �wi�ta, oddaj mi to! Ten �adunek jest odbezpieczony! Zawleczka jest wyci�gni�ta... �mudnie podkradany i gromadzony g�rniczy plastyk by� w�a�ciwie z�o�ony. Zapalnik zosta� za�o�ony prawid�owo. W wyniku eksplozji fragmenty ca�ego kompleksu nadajnika zmieszane ze szcz�tkami Jayakala i jego przyjaciela Ziemianina spad�y deszczem na baz� Ziemian i dalej - na pola amlatu. Kosmonauci i personel stacji wypadli z bar�w bazy. Nie bar= dzo wiedzieli, co si� dzieje, dop�ki ich oczy nie przywyk�y do panuj�cych ciemno�ci. Wtedy dopiero dostrzegli mrowie p�on�cych pochodni ko�ysz�ce si� wok� zabudowa� transformatora biegaj�ce tu i tam, podskakuj�ce, wrzeszcz�ce, ma�e, szare figurki, kt�re ciska�y swe p�omieniste pociski. - Szybko! Ci skubani Juloo atakuj� elektrowni�! Zaplanowano i inne akcje dywersyjne. Imiona Starych oraz okaleczonych samic, kt�re odda�y wtedy za nas swe �ycie, zapisane s� na �wi�tych zwojach. Mogli�my si� tylko modli�, by znale�li szybk� i �atw� �mier�. Pas z broni� komendanta stacji wisia� na por�czy krzes�a obok jego ��ka. Sosalal, cierpi�c b�l i poni�enie, obserwowa�a go przez ca�y czas, wyczekuj�c na sposobno��. Gdyby tak Bislat, "ch�opiec" komendanta, m�g� przyj�� jej z pomoc�! Ale on nie przyjdzie - jest potrzebny na statku. ��dza komendanta pozostawa�a wci�� nienasycona. Poci�gn�� �yk z wstr�tnej, ma�ej, purpurowej flaszki i mru��c swe ma�e oczy spojrza� na ni� wymownie. Sosalal u�miechn�a si� i jeszcze raz odda�a mu swoje dr��ce, groteskowo zeszpecone cia�o. Ale nie: on chcia�, �eby go teraz podnieci�a. Wprawi�a w ruch swe zwinne palce, swoje dr��ce usta w nadziei, �e obiecany odg�os wkr�tce si� rozlegnie, modl�c si�, by komunikator komendanta nie rozbrz�cza� si� wie�ciami o niepowodzeniu pr�by. Dlaczego, och dlaczego, to trwa tak d�ugo? Zapragn�a spojrze� jeszcze raz na wielk�, tr�jwymiarow� map� gwiezdnego nieba znajduj�c� si� w posiadaniu komendanta. W jednym jej dalekim zak�tku b�yszcza�y te b�ogos�awione, niewiarygodne symbole jej ludu. Gdzie� tam, tak daleko st�d, znajdowa�a si� ojczyzna Joilani mo�e nawet, przemkn�a jej przez g�ow� my�l, podczas gdy jej cia�o pracowa�o nad swym upokarzaj�cym zadaniem, mo�e nawet imperium Joilanil Nie odczuwa�a ju� prawie b�lu; jej okaleczone cia�o wygoi�o si� przybieraj�c form� dogadzaj�c� temu Ziemianinowi. By�a ju� czwart� "dziewczyn�" komendanta. Jak daleko Biegaj� w przesz�o�� przekazy Joilani, byli i inni komendanci - niekt�rzy lepsi, niekt�rzy gorsi - i bez liku "dziewczyn". To takie "dziewczyny" jak ona i tacy "ch�opcy" jak Bislat pierwsi zobaczyli wielkie, tr�jwymiarowe, b�yszcz�ce roje gwiazd w prywatnej kwaterze komendanta i przynie�li swemu ludowi niewiarygodne wie�ci: gdzie� wci�� istnieje ojczyzna Joilani! Jedna z "dziewczy�", ryzykuj�c bardzo, spyta�a kiedy� o te symbole Joilani. Jej komendant wzruszy� ramionami. - Te� co�! To diabelnie daleko, po drugiej stronie systemu. P� �ycia by� tam lecia�a. Kto� je tu po prostu wstawi�. Nie mam poj�cia kto. Na pewno nie wasi Juloo. A jednak symbole, male�kie kopie staro�ytnego S�o�ca-W-Chwale Joilani, b�yszcza�y tam. Mog�o to jedynie oznacza�, �e stary mit m�wi� prawd�; �e nie pochodzili z tego �wiata, lecz byli potomkami kolonist�w pozostawionych tu przez Joilani, kt�rzy przemierzali kosmos tak jak Ziemianie. I �e ci wielcy Joilani nadal istniej�! Gdyby tak mo�na si� by�o z nimi skontaktowa�. Ale jak, jak? Mo�e wys�a� im jak�� wiadomo��? Ale to by�o niemo�liwe. A nawet gdyby si� uda�o, to jak ich rasa mog�a ich wyswobodzi� z samego �rodka pot�gi Ziemian? Nie. Chocia� wydawa�o si� to beznadziejnym przedsi�wzi�ciem, musz� wydosta� si� st�d i dotrze� do rejonu kosmosu opanowanego przez Joilani o w�asnych si�ach. I tak narodzi� si� i przez lata, przez pokolenia rozwija� wielki plan. �mudnie, potajemnie, kawa�ek po kawa�ku, s�udzy z rasy Joilani, barmani, czy�ciciele statk�w, �adowacze amlatu odkrywali i gromadzili magiczne liczby i ich znaczenie: wsp�rz�dne przestrzeni-tau, kt�re zaprowadz� ich do tamtych gwiazd. Z porozrzucanych po k�tach statk�w instrukcji obs�ugi, ze strz�p�w pods�uchanych rozm�w kosmonaut�w sk�adali fragment po fragmencie poj�cie samej przestrzeni-tau. Czasami jaki� pot�ny Ziemianin uzna� naiwne pytanie Joilani za wystarczaj�co zabawne, by na nie odpowiedzie�. Ci, wpuszczani do wn�trz statk�w znosili okruchy tajnik�w ziemskiej magii. Joilani b�d�cy uni�onymi "ch�opcami" w dzie� lub "dziewczynami" w nocy stali si� potajemnie uczniami i nauczycielami. Dopasowywali do siebie fragmenty tajemnic swych pan�w, odzieraj�c je z magii i sprowadzaj�c do poziomu zwyczajnych praw przyrody. Planuj�c wszystko w najdrobniejszych szczeg�ach, popychani tylko bezpodstawn� nadziej�, przygotowywali si� do swojego niewiarygodnego exodusu. I teraz nadesz�a ta chwila, dla kt�rej �yli. Czy aby na pewno nadesz�a? Czemu to trwa tak d�ugo? Cierpi�c z u�miechem na ustach, jak wiele razy przedtem, Sosalal_ traci�a powoli nadziej�. Na pewno nic si� nie zmieni, nic si� nie mo�e zmieni�. To byt tylko sen; wszystko zostanie po staremu, jak zawsze - poni�enie i b�l... Komendant zasygnalizowa� jej nowe ��dania; Sosalal zastosowa�a si� do jego �ycze� zapominaj�c w ogarniaj�cym j� �alu o ostro�no�ci. - Uwa�aj! - od uderzenia w g�ow� pociemnia�o jej w oczach. - Przepraszam; phosz� pana. - Masz ju� za d�ugie z�by, Sosi. - Wiedzia� co m�wi; z�by dojrza�ych Joilani by�y bardzo du�e. - Lepiej zacznij przyucza� m�odsz� moolie. Albo ka� je sobie powyrywa�. - Tak, phosz� pana. - Jak mnie jeszcze raz zadrapiesz, sam ci je wyrw�... B�ysk za oknem roz�wietli� pok�j. Po nim nast�pi� grzmot, kt�ry wstrz�sn�� �cianami baraku. Komendant odepchn�� j� i zerwa� si� z ��ka, by wyjrze� na zewn�trz. A wi�c sta�o si�! To nie by� sen! Szybko. Przesun�a si� ukradkiem bli�ej krzes�a. - Bo�e Wszechmog�cy, zdaje si�, �e to nadajnik wylecia� w powietrze. Co si�... Odwr�ci� si� na pi�cie, by si�gn�� po sw�j komunikator, po ubranie i znalaz� si� oko w oko z wylotem w�asnej broni trzymanej rozdygotanymi r�koma Sosalal. By� zbyt zaskoczony, aby zareagowa�. Gdy nacisn�a spust, zwali� si� na ziemi� z rozerwan� piersi�, a na jego twarzy malowa� si� wci�� wyraz bezgranicznego zdumienia. Sosalal, dzia�aj�c jak we �nie, by�a r�wnie� wstrz��ni�ta. Zabi�a. Naprawd� zabi�a Ziemianina. �yw� istot�. - Przysz�am, by dzieli� - wyszepta�a rytualn� fraz�. Nie odrywaj�c wzroku od szalej�cego za oknem piek�a przy�o�y�a sobie blaster do g�owy i nacisn�a spust. Nic si� nie sta�o. Dlaczego? Sen urwa� si�, pozostawiaj�c j� na pastw� strasznej rzeczywisto�ci. Stuka�a i potrz�sa�a rozpaczliwie tym obcym przedmiotem. Czy trzeba jeszcze co� nastawi�? Nie wiedzia�a co oznacza czerwona kropka b�d�ca wska�nikiem stanu �adunku komendant by� na tyle nieostro�ny, �e zapomnia� o do�adowaniu broni po ostatnim polowaniu. By�a zupe�nie roz�adowana. Mocowa�a si� nadal z tym bezdusznym kawa�kiem metalu, gdy drzwi otworzy�y si� z trzaskiem i poczu�a chwytaj�ce j� r�ce i spadaj�ce na ni� ciosy, kt�re niemal j� og�uszy�y. Pod kopniakami obutych w podkute buciory n�g i po�r�d dzikich wrzask�w, jej gruczo�y nadgarstkowe roni�y szkar�atne �zy Joilani, a ona wiedzia�a ju�, �e czeka j� powolna, m�cze�ska �mier�. Us�ysza�a to w momencie, gdy rozpocz�li przes�uchanie: g��boki, dudni�cy odg�os startuj�cego statku. "Sen" odlecia� - jej ludziom uda�o si�, byli ocaleni I Przez b�l s�ysza�a g�os Ziemianina: - Osiedle Juloo jest pust�! Na tym statku s� wszyscy m�odzi. Pod ciosami kat�w jej dwa bli�niacze serca zabi�y mocniej z rado�ci. Ale w chwil� p�niej zgas�o ca�e uniesienie; us�ysza�a g�o�niejszy huk silnik�w wyrywaj�cego w niebo kr��ownika Ziemian. A wi�c "Sen" przegra�: zostan� do�cigni�ci i zabici. Pogr��ona w rozpaczy pragn�a znale�� �mier� z r�k Ziemian, ale �ycie nie chcia�o jej opu�ci� i jej pogruchotane cia�o �y�o wystarczaj�co d�ugo, by wyczu� pot�ny wstrz�s na niebie, kt�ry musia� oznacza� zag�ad� jej rasy. Umar�a w przekonaniu, �e rozwia�y si� wszystkie nadzieje. Nic jednak nie wyzna�a przes�uchuj�cym j� Ziemianom. W wielkim niebezpiecze�stwie znale�li si� ci, kt�rzy odwa�yli si� wystartowa� na "�nie". - Wy os�y, je�li powa�nie chcecie polecie� tym statkiem, to lepiej przestawcie najpierw d�wigni� trymera, bo inaczej wszyscy zginiemy. To m�wi� pilot Ziemianin. Z trzech cz�onk�w ziemskiej za�ogi statku wzi�tych do niewoli, jego pojmano jako ostatniego. Nie musiano mu wi�c kneblowa� ust. - Szybciej, popchnij j�! Jest teraz w po�o�eniu l�dowania, ta czerwona. Nie chc� si� roztrzaska�. M�ody Jivadh, ma�y jak karze�ek w ogromnym fotelu pilota, rozpaczliwie przetrz�sa� sw�j �mudnie budowany engram pami�ciowy urz�dze� sterowniczych statku. Czerwona d�wignia, czerwona d�wignia... Nie by� ca�kiem pewien. Odwr�ci� si�, �eby spojrze� na je�c�w. By� to niewiarygodny widok: trzy wielkie, skr�powane i bezradne cia�a le��ce pod �cian�, kt�ra wkr�tce powinna sta� si� pod�og�. Siedz�cy za nim w fotelu Bislat mierzy� do nich z blastera. By� to jeden ze skradzionych Ziemianom blaster�w, kt�re gromadzili od dawna na t� swoj� najwa�niejsz� akcj� - pojmanie Ziemian ze ,;Snu". Pierwszy kosmonauta nie wierzy� w powag� ich zamiar�w, dop�ki Jivadh nie wypali� mu w buty. Le�a� teraz spokojnie wydaj�c od czasu do czasu j�ki t�umione przez knebel. Napotkawszy wzrok Jivadha pokiwa� gwa�townie g�ow� potwierdzaj�c ostrze�enie pilota. - Zostawi�em j� w po�o�eniu l�dowania - powt�rzy� pilot. Je�li spr�bujesz wystartowa� z tak ustawion�, wszyscy zginiemy! - Trzeci jeniec te� skwapliwie pokiwa� g�ow�. Umys� Jivadha przebiega� bez ustanku zapami�tane instrukcje. "Sen" by� starym, niestandardowym statkiem. Nie dotykaj�c czerwonej d�wigni, Jivadh rozpocz�� procedur� odpalania. - Popchnij j�, g�upcze! - wrzasn�� pilot. - Matko �wi�ta, chcesz zgin��? Bislat spogl�da� nerwowo to na Jivadha, to na Ziemianina. On r�wnie� zna� procedury sterowania transportowcami amlahr, ale nie tak dobrze jak Jivadh. - Jivadh, jeste� pewien? - Nie mog� mie� pewno�ci. Wydaje mi si�, �e na statkach tego typu jest to d�wignia uruchamiaj�ca systemy awaryjne, kt�re tak zmieniaj� albo wypompowuj� paliwo, �eby nie mo�na by�o odpali� silnik�w. Oni to nazywaj� "stopowaniem'. Widzisz ten ziemski symbol "S"? Pilot us�ysza� ich rozmow�. - To nie stopowanie, to start! "S" jak "start", ty o�le. Popchnij j�, bo si� roztrzaskamy! Jego dwaj towarzysze skwapliwie kiwali g�owami. Ca�e cia�o Jivadha poszarza�o i dygota�o z napi�cia. Pami�� zdawa�a si� go zawodzi�, rozmazywa�y si� i miesza�y wspomnienia. Nigdy dot�d �aden Joilani nie poda� w w�tpliwo�� rozkazu Ziemianina, nie odm�wi� jego wykonania. Zdesperowany trzyma� si� kurczowo w my�lach jednego wyblak�ego fragmentu po��k�ej kartki papieru. - A ja my�l�, �e nie - powiedzia� powoli. Bior�c w swe delikatne palce �ycie swojego ludu wystuka� r�cznie na klawiaturze sekwencje odpalania i startu. Trzaski - szcz�k metalu - sycz�cy pomruk gdzie� w dole, szybko przybieraj�cy na sile. Stary frachtowiec zaskrzypia�, napr�y� si�, przechyli� niepokoj�co. Czy zaraz sto rozbij�? Dusza Jivadha umar�a tysi�cami �mierci. Ale otaczaj�cy ich horyzont pozostawa� poziomy. "Sen", dygocz�c, wznosi� si� w g�ro coraz to szybciej i szybciej. Ko�ysz�c si� niepewnie na boki par� uparcie ku kosmosowi. Znik�y im z oczu wszystkie znaki naziemne - lecieli! Jivadh wgniatany w fotel si�� przy�pieszenia triumfowa�. Nie rozbili ci�! Mia� racj�: Ziemianin k�ama�: Ucich�y wszystkie dochodz�ce z zewn�trz odg�osy. "Sen" przedar� si� przez atmosfer� i kierowa� ku gwiazdom! Ale nie sam. W chwili,. gdy ust�pi�o przeci��enie, w chwili gdy rado�� roznios�a si� echem po statku i pierwsi z towarzyszy pieli si� na g�r�, by powiedzie� Jivadhowi, �e na dole wszystko w porz�dku, w chwili gdy Uzdrowiciel nabiera� si� do opatrzenia zw�glonej stopy Ziemianina - w kabinie zarycza� ziemski g�os: - Zatrzyma� si�, wy tam na "�nie"! Uruchomi� silniki hamuj�ce. Wej�� na orbit� parkingow� i umo�liwi� nam dokonanie aborda�u albo was zestrzelimy. Joilani wpadaj�cy w�a�nie do sterowni stan�li jak wryci. Jivadh zorientowa� si�, �e g�os dochodzi z komunikatora, kt�ry w��czy� tak, jak to nakazywa�y procedury startowe. - Tu patrol - odezwa� si� pilot Ziemianin. - Wystartowali za nami. Musisz si� teraz podda�, osio�ku. Oni nie �artuj�; naprawd� nas rozwal�, je�li ich nie pos�uchasz. W przyrz�dzie po prawej stronie Jivadha rozleg�o si� ostre cmokanie. ZBLI�ENIOWY WSKA�NIK MASY- odczyta� z jego p�yty czo�owej. Odruchowo spojrza� na pilota Ziemianina. - Tym si� nie przejmuj, to tylko jeden z tych cholernych ksi�yc�w. S�uchaj, musisz wyhamowa�. Tym razem nie zalewam. Powiem ci, co robi�. - Wej�� na orbit� parkingow� i przygotowa� si� do aborda�u! - zadudni� pot�ny g�os. Ale Jivadh odwr�ci� si� ju� od pulpitu sterowniczego. By� zaj�ty czym innym. Nie by�a to �atwa decyzja. Niew�tpliwie wszyscy zgin�. Ale wiedzia�, czego pragnie jego lud. - Ostatnie ostrze�enie. Za chwil� otwieramy ogie� - odezwa� si� beznami�tny g�os z kr��ownika. - Oni to zrobi�! - wrzasn�� pilot Ziemianin. - Na mi�o�� bosk�, daj mi z nimi porozmawia�, pozw�l mi potwierdzi� odbi�r! Drugi Ziemianin gapi� si� na Jivadha wychodz�cymi z orbit oczyma. Ten strach by� autentyczny, zauwa�y� Jivadh, zupe�nie inny od udawanego niedawno. To, co chcia� zrobi�, nie by�o trudne, ale zabierze troch� czasu. Niewprawnie prze��czy� komunikator z odbioru na nadawanie i ignoruj�c przymru�one oczy Bislata powiedzia� do mikrofonu: - Dobrze, zatrzymamy si�. Dajcie nam thoch� czasu. To thudne. - Zuch ch�opak! - pilot odetchn�� z ulg�. - No dobra. Widzisz ten estymator delta-V pod wska�nikiem ci�gu? A zreszt� sam nie dasz sobie rady. Daj, ja to zrobi�. Teraz ju� mo�esz mnie uwolni�. Jivadh nie zwraca� na� najmniejszej uwagi. Dalej wprowadza� w czym podj�t� decyzj�. Z namaszczeniem wprowadzi� do komputera. wsp�rz�dne, te �wi�te wsp�rz�dne ryte w jego pami�ci od dzieci�stwa, liczby, kt�re prawdopodobnie, je�li prawid�owo to zrobi, wyprowadz� ich z przestrzeni-tau w�r�d gwiazd zamieszka�ych przez Joilani. - Dajemy wam trzy minimy na wykonanie rozkazu - powiedzia� g�os. - S�uchajcie, oni nie �artuj�! - krzykn�� pilot. - Co wy wyprawiacie? Dajcie mi wsta�! Jivadh nie zwraca� na niego uwagi. Zbli�eniowy wska�nik masy cmoka� teraz g�o�niej - jego te� zignorowa�. Gdy zwr�ci si� do ma�ej konsoli, pilot nagle zrozumia�, do czego zmierz�. - Nie! O nie! - wrzasn��. - Na mi�o�� bosk�, nie r�b tego! Ty sko�czony idioto, je�li wejdziesz w tau w takiej blisko�ci planety, wprasuje nas od razu w jej mas�! - jego krzyk nar�s� do pisku; pozostali dwaj kosmonauci wydawali nieartyku�owane ryki i usi�owali zerwa� kr�puj�ce ich wi�zy. Bez w�tpienia maj� racj�, pomy�la� smutno Jivadh. Jedna chwila rado�ci... a teraz �mier�. - Za jeden minim otwieramy ogie�- rozleg� si� bezduszny ryk z kr��ownika. - Sta�! Nie! Nie! - wy� pilot. Jivadh spojrza� na Bislata. Tamten domy�li� si� ju�, o co mu chodzi; teraz zaciska� usta w prawdziwym u�miechu Joilani wykonuj�c rytualny znak Zezwolenie-Na-Zako�czenie. Joilani t�ocz�cy si� w przej�ciu zrozumieli go; po statku rozszed� si� szelestem poszept ciszy. - Pierwsza pal - zakomenderowa� g�os z kr��ownika. Jivadh jednym uderzeniem przerzuci� d�wigienk� wy��cznika tau. Alarm zaj�cza� i urwa� si�, znik�y wszystkie barwy, dziko pulsowa�a czarna struktura przestrzeni i w tym momencie nieprawdopodobny przypadek sprawi�, �e trzy pobliskie, najmasywniejsze ksi�yce zasz�y jeden za drugi i ustawi�y si� w jednej linii z dodatkow�, male�k� mas� reprezentowan� przez kr��ownik oraz z energi� wybuchu wystrzelonego przeze� pocisku w taki spos�b, i� na jeden nanominim "Sen" znalaz� si� w pozornym punkcie martwym wzgl�dem masy planetarnej. W tej w�a�nie kr�tkiej chwili statek rozpostar� swoje pole-tau, zwin�� wok� siebie normalne wymiary i wystrzeli� jak zgnieciona w palcach pestka w nieci�g�o�� istnienia - w przestrze�-tau. Od eksplozji rozko�ysa�a si� pobliska czasoprzestrze�; fala uderzeniowa wstrz�sn�a ksi�ycami i przetoczy�a si� po powierzchni planety. Ten moment bezpiecznego wej�cia "Snu" w przestrze�-tau by� tak w�ski, �e p�niej, ku wielkiemu zdziwieniu Joilani, znaleziono strz�p poszycia kad�uba kr��ownika i od�amek ska�y z kopk� mchu pochodz�cy z powierzchni planety wprasowane w os�on� �adowni rafowej. Rado��, jaka wtedy przepe�ni�a ich serca, by�a tak wielka, �e mog�a znale�� uj�cie tylko w jeden spos�b: wszyscy Joaari znajduj�cy si� na statku po��czyli swe g�osy w �wi�tej pie�ni. Byli wolni! "Sen" wszed� w przestrze�-tau, gdzie nie m�g� ich znale�� �aden nieprzyjaciel! Byli bezpieczni, byli w drodze. Rozpoczynali sw� w�dr�wk� w nieznane, przez nieznany czas, z n�dznymi zapasami wody, �ywno�ci i powietrza. Tutaj zaczyna si� kronika przej�cia "Snu" przez przestrze�-tau, kt�re, chocia� bezczasowe, wymaga�o jednak sko�czonego czasu... Jatkan podni�s� wzrok znad cennego: starego zwoju i od�o�y� go ostro�nie, �eby dotkn�� d�oni wsp�towarzysza. By� jednym z dzieci przemyconych na statek w kontenerach po amlacie; niekiedy wydawa�o mu si�, �e pami�ta t� wielk� noc ich ucieczki. A na pewno pami�ta� rado�� i wzruszenie, jakie towarzyszy�y zrzuceniu strasznego jarzma. - D�u�y mi si� to czekanie - powiedzia� jego najm�odszy wsp�towarzysz, prawie dziecko. - Opowiedz nam jeszcze raz o potwornych Ziemianach. - Oni nie byli potworami. Byli tylko bardzo obcy - poprawi� �agodnie ma�ego. Napotka� wzrok Salasvati zabawiaj�cej swych wsp�towarzyszy przy iluminatorze male�kiego archiwum statku. Jatkan uprzytomni� sobie w tej chwili, �e kiedy on i Salas b�d� starzy, mog� by� ostatnimi Joilani, kt�rzy na w�asne uczy widzieli Ziemian. A ju� na pewno ostatnimi, kt�rzy b�d� mieli jakie� poj�cie o ich okrucie�stwie i pot�dze i o degradacji, jak� niewolnictwo wypali�o w duszach ich rodzic�w. No i dobrze, pomy�la�, ale czy nie b�dzie to pewnego rodzaju strat�? - ...czerwonawi albo czasami ��ci albo br�zowi, niemal bezw�osi, o ma�ych jasnych oczach - opowiada� dziecku. - I duzi, tacy jak st�d do tamtego iluminatora. I pewnego dnia, gdy tym trzem, kt�rzy znajdowali si� na .,�nie", pozwolono wyj�� na gimnastyk�, ci wdarli si� do sterowni i zmienili... ustawienie �yroskopu, przez co statek zacz�� coraz szybciej wirowa� wok� w�asnej osi i wszyscy polecieli na �ciany i nie mogli si� poruszy� rozp�aszczeni na nich przez si�� reakcji od�rodkowej. Ziemianie liczyli na sw� wi�ksz� si��, rozumiecie? - Chcieli w ten spos�b zaw�adn�� "Snem" i wydosta� si� z przestrzeni-tau do ziemskich gwiazd! - Jego dwie wsp�towarzyszki wyrecytowa�y ch�rem: "Ale ocali� nas stary Jivadh". - Tak. Tylko w�wczas by� on m�odym Jivadhem. Dzi�ki szcz�liwemu zbiegowi okoliczno�ci znajdowa� si� w tym czasie w kolumnie centralnej, akurat tam, gdzie przechowywana by�a stara bro�, kt�rej przez kilkaset dni nikt nie dotyka�. Wsp�towarzysz u�miechn�� si�. - Joila�skie szcz�cie. - Nie - zaprzeczy�. - Nie mo�emy wierzy� w zabobony. To by� zwyk�y przypadek. - I zabi� ich wszystkich! - wybuchn�o z podnieceniem w g�osi� dziecko. Zaleg�a cisa. - Nigdy nie wypowiadaj jego s�owa tak beztroskim tonem powiedzia� surowo Jatkan. - Zastan�w si�, co ono oznacza, ma�a. ,Jailasanatha... Upominaj�c dziecko zauwa�y� niestosowno�� swych s��w: "ma�a" by�a ju� prawie tak du�a jak on, a on z kolei by� wi�kszy i silniejszy od swoich rodzic�w. Mog�o to by� wynikiem karmienia dzieci po�ywieniem z recylkulatora statku przeznaczonym dla Ziemian, ale niekoniecznie. Gdy starsi zauwa�yli, jak rosn� m�odzi, potwierdzi�o to inny mit: mit m�wi�cy, �e ich przodkowie byli kiedy� gigantami, kt�rzy skarleli na skutek braku jakiego� sk�adnika w glebie planety. Czy�by ka�dy mit-legenda okazywa� si� od razu prawd�? Tymczasem stara� si� wyja�ni� dzieciom prawdziw� okropno��, decyzji w obliczu kt�rej stan�� Jivadh i dziki sza� Jivadha po udaremnionej, pr�bie samob�jstwa, kt�re chcia� pope�ni�, by odkupi� sw� win�. Pami�� Jatkana by�a pokryta bliznami wspomnie� z tamtego dnia. Najpierw mia�d��ca si�a wgniataj�ca w �cian� - potem strza�y - i w ko�cu ulga; a potem nieko�cz�ce si� godziny rytualnej dysputy, perswadowania Jivadhowi, �e jego wiedza o statku jest zbyt cenna, by si� jej dobrowolnie wyrzec. B�1 w g�osie Jivadha, gdy wyznawa�: "W swoim egoizmie bra�em te� pod uwag�, �e przypadnie nam ich woda, ich �ywno�� i ich powietrze''. - To dlatego nie przyjmuje nale�nej mu, dodatkowej racji �ywno�ci i �pi na go�ej stali. - I dlatego jest zawsze taki smutny - powiedzia�o dziecko marszcz�c czo�o w my�lowym wysi�ku. - Tak. - Ale Jatkam wiedzia�, �e ono nigdy naprawd� tego nie zrozumie; nie m�g� tego zrozumie� nikt, kto nie ogl�da� okropnego widoku; jaki przedstawia sob� cia�o, kt�re zgin�o gwa�town� �mierci�, a kt�re kiedy� �y�o, nawet je�eli by�o obce i wrogie. Trzy trupy pochowano zgodnie z rytua�em w komorach recylkulatora, tak jak to czyniono z w�asnymi zmar�ymi. Do tej pory wszyscy Joilani musz� nosi� w swych cia�ach jakie� cz�stki, kt�re kiedy� sk�ada�y si� na Ziemianina. Cie� przes�oni� jego umys�. Jeszcze kilka dni temu by� pewien, �e te m�ode i dzieci ich dzieci nie b�d� si� nigdy musia�y dowiedzie�, czym jest zabijanie. Teraz ogarn�y go w�tpliwo�ci... Odp�dzi� od siebie te my�li. - Czy dziennik pok�adowy zachowa� si� do dzi�? - spyta�a Salasvatr od iluminatora. Tak jak Jatkan mia�a trudno�ci z utrzymaniem w ryzach gromadki swoich wsp�towarzyszy podczas tego uroczystego oczekiwania. - O tak. Palce Jatkam przerzuca�y ostro�nie pstre stronice aktualnego dziennika pok�adowego spoczywaj�cego na stojaku. Zszyto go z ostatnich skrawk�w papieru i kart, jakie uda�o im si� znale��. Strona po stronie rzuca�o mu si� w oczy wyra�ne pismo Joilani: "G��d... racje zmniejszono... za�amanie, ko�czy si� woda... naprawy... racje doros�ych ponownie zmniejszone... ko�czy si� tlen... dzieci... zmniejszono racje wody... dzieci potrzebuj�... jak d�ugo jeszcze mo�emy... wkr�tce koniec, nie wystarczy... kiedy..." Tak, to by�o ca�e jego �ycie, �ycie ich wszystkich: kurcz�ce si� �rodki niezb�dne do �ycia w wielkim, wiruj�cym cylindrze, kt�ry by� ich �wiatem. Bezlitosna niepewno��: czy kiedykowiek wydostan� si� ponownie w normaln� przestrze�? A je�li tak, to gdzie? A mo�e b�dzie tak a� do czasu, gdy wszyscy powymieraj� tutaj, w tej bezczasowej, bez�wietlnej pustce? I rzadkie, niesamowite zdarzenia, ledwo widoczne obiekty, jak ten dziwny, lekki statek widmo, kt�ry nagle wy�oni� si� znik�d tu� przy ich Burcie i niepoj�cie obce istoty wyzieraj�ce spoza jego modu��w - i znik� znowu tak samo nagle, jak si� by� pojawi�. Gdzie�, w magicznym komputerze "Snu", tajemnicze uk�ady realizowa�y funkcje narzucone im wprowadzonymi wsp�rz�dnymi, ale nikt nie wiedzia�, jak sprawdzi�, czy program przebiega prawid�owo, albo chocia� czy nadal dzia�a. Gdy studniowe cykle przesz�y w tysi�ce, zacz�y dawa� o sobie zna� skutki przed�u�aj�cego si� oczekiwania w strasznym napi�ciu. Jedni milkli i nie odzywali si� do nikogo; inni szeptem powtarzali bez ko�ca frazy rytualne; jeszcze inni zabijali czas chwytaj�c si� najdrobniejszych zaj��. Ich przyw�dc� by� wtedy stary Bislat; jego odwaga i zdecydowanie by�y nieugi�te. Ale to Jivadh, pomimo straszliwego uczynku, pomimo milczenia i odosobnienia, kt�re sam sobie narzuci�, stanowi� dla nich nadal symbol niez�omnej wiary. I nie dlatego, �e to on w�a�nie wystartowa� "Snem", �e ocali� ich dwukrotnie; sprawi�a to wyczuwalna prawo�� jego serca... Wertuj�c stare stronice, Jatkan zastanawia� si� czy znoszenie tego wszystkiego nie by�o przypadkiem �atwiejsze dla dzieci, kt�re nie zna�y innego �ycia, poza czekaniem na Dzie�. I wtedy - zmieniony charakter pisma m�wi� sam za siebie zdarzy� si� cud, nasta� pierwszy z Dni. Zupe�nie niespodziewanie, gdy przygotowywali si� do trzy tysi�ce kt�rego� okresu snu, statek zadr�a� i wok� rozdudni�y si� nieznajome, pomieszane d�wi�ki. Zerwali si� wszyscy na nogi bliscy ob��du, og�uszeni trwog�. Wielkie napr�enia, przera�aj�ce metaliczne zgrzyty - i stary statek zrzuci� z siebie pole-tau rozci�gaj�c sw� mas� w normalnej przestrzeni. A co to by�a za przestrze�! W ka�dym iluminatorze p�on�y gwiazdy - s�o�ca z legendy - niekt�re na tle g��bokiej czerni, inne spowite wspania�ymi �wietlistymi ob�okami! Doro�li wesp� z dzie�mi biegali od iluminatora do iluminatora p�acz�c ze zdumienia i zachwytu. Z czasem powr�ci�a powoli zdolno�� logicznego my�lenia: byli wci�� sami w bezkresnym, pustym, nieznanym kosmosie, w�r�d nieznanych istot i si�, z zatrwa�aj�co ma�ymi zapasami wszystkiego, co potrzebne do przetrwania. Podj�to dawno zaplanowane dzia�ania. Nastawiono nadajnik na wysy�anie sygna�u alarmowego, joilani na odleg�o��, kt�ra wed�ug starego Jivadha by�a maksymalnym zasi�giem urz�dzenia. Grupa �mia�k�w wysz�a na zewn�trz, na kad�ub, w prowizorycznie przerobionych skafandrach kosmicznych Ziemian. Zamalowali znak Ziemian zast�puj�c go ogromnym S�o�cem-W-Chwale. Nad ziemskimi literami wypisali joila�skie s�owo "Sen". Gdyby nadal znajdowali si� w granicach ziemskiego Imperium, wszystko by�oby teraz stracone podw�jnie. - Moja matka wysz�a wtedy na zewn�trz - odezwa�a si� dumnie najstarsza wsp�t