4752
Szczegóły |
Tytuł |
4752 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4752 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4752 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4752 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Erskine Caldwell
Poletko Pana Boga
Rozdzia� 1
Kilka jard�w podkopanego piasku i gliny zerwa�o si� u kraw�dzi i osun�o na dno
do�u. Tay Tay Walden tak si� rozz�o�ci� na ten widok, �e znieruchomia� z kilofem
w r�kach, po kolana w czerwonej ziemi, i zacz�� kl�� na czym �wiat stoi. Ale
jego synowie i tak ju� chcieli przerwa� prac�. By�o p�ne popo�udnie, a od �witu
tkwili tam, wyrzucaj�c ziemi� z wielkiego wykopu.
- Dlaczego, u diab�a starego, ten piach musia� si� oberwa� akurat, jake�my
dokopywali si� g��biej? - powiedzia� Tay Tay, �ypi�c na Shawa i Bucka. - Co to
za los!
Zanim kt�ry� zd��y� odpowiedzie� ojcu, ten �cisn�� obur�cz trzonek kilofa i
smyrgn�� nim z ca�ej si�y o �cian� wykopu. Na tym poprzesta�; ale czasem w
podobnych wypadkach ogarnia�a go taka pasja, �e �apa� kij i grzmoci� nim ziemi�,
p�ki nie opad� z si�.
Buck, przytrzymuj�c si� r�kami za kolana, wyci�gn�� nogi z sypkiej ziemi, po
czym usiad�, aby wytrz�sn�� z trzewik�w piasek i �wir. Rozmy�la� o ca�ej tej
wielkiej kupie piachu, kt�r� trzeba b�dzie wybra� i wynie�� z do�u, zanim zn�w
wezm� si� do kopania.
- Pora zacz�� nowy d� - powiedzia� Shaw do ojca. - Ju� blisko od dw�ch miesi�cy
ryjemy w tej dziurze i nie trafi�o si� nam nic, pr�cz ci�kiej har�wki. Mam
dosy� tego do�u. Nic z niego nie wydostaniemy, cho�by�my si� dokopali nie
wiadomo jak g��boko.
Tay Tay usiad� i zacz�� wachlowa� kapeluszem rozgrzan� twarz. W wykopie
brakowa�o powietrza i by�o gor�co jak w kotle z wo�owin�.
- Z wami, ch�opaki, jest ta bieda, �e nie macie takiej cierpliwo�ci jak ja -
powiedzia�, wachluj�c i ocieraj�c sobie twarz. - Kopi� w tej ziemi prawie od
pi�tnastu lat i mam zamiar kopa� drugie pi�tna�cie, je�eli b�dzie trzeba. Ale
co� czuj�, �e wcale nie b�dzie trzeba. Widzi mi si�, �e ju� nied�ugo nam si� to
op�aci. Czuj� to w ko�ciach. Nie mo�na zaraz wszystkiego rzuca� i kopa� gdzie
indziej, jak tylko troch� tej ziemi oberwie si� z wierzchu i zleci. Nie by�oby
�adnego sensu zaczyna� za ka�dym razem nowego do�u. Musimy ry� dalej, jak gdyby
nigdy nic. Tylko tak mo�na co� zrobi�. Wy, ch�opaki, zanadto si� niecierpliwicie
drobiazgami.
- Cholera tam, niecierpliwicie! - odpar� Buck, spluwaj�c na czerwon� glin�. -
Nie potrzeba nam cierpliwo�ci, potrzeba nam odgadywacza. Ojciec, m�g�by� ju�
zm�drze� i nie kopa� bez niego.
- Znowu zaczynasz gada� jak te Murzyny, synu - odpowiedzia� z rezygnacj� Tay
Tay. - Powiniene� mie� tyle oleju w g�owie, �eby ich nie s�ucha�. To jest
przes�d, nic innego. We� na przyk�ad mnie. Ja pracuj� naukowo. Jakby kto s�ucha�
tego, co m�wi� czarnuchy, toby pomy�la�, �e maj� wi�cej rozumu ode mnie. A oni
tylko potrafi� gl�dzi� o r�nych odgadywaczach i czarodziejach.
Shaw podni�s� �opat� i zacz�� wdrapywa� si� na g�r�.
- No, ja w ka�dym razie na dzisiaj ko�cz� - o�wiadczy�. - Chc� jecha� wieczorem
do miasta.
- Zawsze rzucasz robot� w �rodku dnia, �eby si� zbiera� do miasta - powiedzia�
Tay Tay. - W ten spos�b nigdy si� nie wzbogacisz. A w mie�cie tylko pokr�cisz
si� troch� przy bilardzie i zaraz lecisz za jak�� bab�. Gdyby� posiedzia� w
domu, przynajmniej dosz�oby si� do czego�.
W p� drogi do wierzchu wykopu Shaw pocz�� pe�zn�� na czworakach, aby nie zsun��
si� w ty�. Patrzyli, jak w�azi� coraz wy�ej i wreszcie stan�� na g�rze.
- Do kogo on tak cz�sto je�dzi? - zapyta� Tay Tay drugiego syna. - Narobi sobie
nieszcz�cia, je�eli nie b�dzie uwa�a�. Shaw jeszcze nie zna kobiet. Dostanie od
nich jakiego paskudztwa i po�apie si� dopiero, jak ju� b�dzie za p�no.
Buck siedzia� w wykopie naprzeciw ojca i kruszy� w palcach zeschni�t� glin�.
- A bo ja wiem - odrzek�: - Chyba do nikogo w szczeg�lno�ci. Wci�� s�ysz�, �e ma
jak�� now� dziewuch�. Podoba mu si� ka�da, co nosi kieck�.
- Czemu, u diab�a starego, nie mo�e odczepi� si� od tych kobit? Nie ma �adnego
sensu, �eby cz�owiek co dzie� gania� gzi� si� jak rok d�ugi. Te baby wyniszcz�
go na wi�r. Za moich m�odych lat nigdy tak nie wyprawia�em z kobitami. Co go
napad�o? Powinno mu wystarczy�, �e siedzi w domu i patrzy sobie na nasze
dziewuchy.
- Mnie ojciec nie pytaj. Guzik mnie obchodzi, co on tam robi w mie�cie.
Shawa nie by�o wida� ju� od paru minut, ale nagle ukaza� si� na g�rze i zawo�a�
do ojca. Spojrzeli na niego ze zdziwieniem.
- A co tam, synu? - zapyta� Tay Tay.
- Jaki� go�� idzie tu polem od domu, tato - odpar�.
Tay Tay wsta�, rozgl�daj�c si� na wszystkie strony, jak gdyby m�g� co� zobaczy�
ponad kraw�dzi� wykopu znajduj�c� si� o dwadzie�cia st�p wy�ej.
- Co to za jeden, synu? Czego on tu chce?
- Jeszcze nie mog� pozna� - odpar� Shaw. - Ale wygl�da jak kto� z miasta. Ubrany
jest po miejsku.
Buck z ojcem pozbierali kilofy i �opaty, po czym wyle�li z do�u.
Gdy wydostali si� na wierzch, ujrzeli t�ustego m�czyzn�, brn�cego ku nim z
trudem przez wyboiste pole. Szed� wolno z powodu upa�u, a jego bladoniebieska
koszula przylepiona by�a do zlanej potem piersi i brzucha. Bezradnie potyka� si�
na nier�wnym gruncie, bo z powodu oty�o�ci nie m�g� dojrze� w�asnych st�p.
Tay Tay pomacha� r�k�.
- Przecie� to Pluto Swint - powiedzia�. - Ciekawe, czego on tu chce.
- Nie pozna�em go, taki wystrojony - rzek� Shaw. - W og�le bym go nie pozna�.
- A, p�ta si� nie wiadomo po co - odpowiedzia� ojcu Buck. - Odk�d go znam,
zawsze to samo.
Pluto podszed� do nich, po czym wszyscy zasiedli w cieniu d�bu.
- Ale upa�! - powiedzia� Pluto, zwalaj�c si� na ziemi�. - Jak si� macie,
ch�opaki! Co u was s�ycha�, Tay Tay? Powinni�cie zrobi� dojazd do tych do��w,
tobym m�g� dosta� si� tu autem. Chyba jeszcze nie sko�czyli�cie na dzisiaj, co?
- Trzeba ci by�o zaczeka� w mie�cie, a� si� pod wiecz�r och�odzi, i dopiero do
nas przyjecha� - rzek� Tay Tay.
- Ano, chcia�em si� z wami zobaczy�.
- Gor�co, nie?
- Je�eli inni mog� wytrzyma�, to chyba i ja wytrzymam. No, jak wam idzie?
- Nie narzekam - odpar� Tay Tay.
Pluto opar� si� plecami o pie� d�bu i dysza� jak pies goni�cy za kr�likami w
upalne lato. Pot �cieka� mu po pulchnej twarzy i szyi i kapa� na bladoniebiesk�
koszul�, przyciemniaj�c j� o kilka ton�w. Pluto siedzia� tak chwil�, zbyt
wyczerpany i zgrzany, by si� porusza� czy m�wi�.
Buck i Shaw skr�cili i zapalili papierosy.
- Wi�c nie narzekacie? - odezwa� si� Pluto. - No, to ju� Bogu dzi�kowa�. Dzisiaj
do�� jest powod�w do narzekania, je�eli cz�owiek ma ochot� troch� pobiadoli�.
Uprawa bawe�ny ju� si� nie op�aca, a Murzyny z�eraj� ka�dy arbuz, jak tylko
dojrzeje na krzaku. W dzisiejszych czasach nie ma wielkiego sensu gospodarowa�.
Ja w ka�dym razie nigdy nie nadawa�em si� na rolnika.
Przeci�gn�� si� i za�o�y� r�ce pod g�ow�. W cieniu poczu� si� troch� lepiej.
- Trafi�o wam si� co� ostatnio? - zapyta�.
- Iii, nic takiego - odrzek� Tay Tay. - Ch�opaki mnie gn�bi�, �eby zacz�� nowy
d�, alem si� jeszcze nie zdecydowa�. Wkopali�my si� tu na dwadzie�cia st�p i
boki zaczynaj� si� zawala�. W�a�ciwie mo�na by troch� pokopa� gdzie indziej.
Nowy d� nie b�dzie gorszy od starego.
- Bo wam potrzeba do pomocy albinosa - powiedzia� Pluto. - M�wi�, �e bez
albinosa cz�owiek ma tyle szans co kula �niegu w piekle.
Tay Tay wyprostowa� si� i spojrza� na niego.
- Bez czego, Pluto?
- Bez albinosa.
- A co to jest albinos, u diab�a starego? Nigdy o czym� takim nie s�ysza�em.
Sk�de� to wytrzasn��?
- Przecie� wiecie, o czym m�wi�. Ju� wam o tym opowiadali.
- W takim razie zupe�nie mi to wylecia�o z g�owy.
- To takie facety ca�e bia�e, co wygl�daj�, jakby byli zrobieni z kredy albo z
czego� innego bia�ego. Albinos to jest w�a�nie taki. Podobno wszystko ma bia�e:
w�osy, oczy i w og�le.
- Aha - powiedzia� Tay Tay, opieraj�c si� znowu o drzewo. - Z pocz�tku nie
mog�em wymiarkowa�, o czym m�wisz. No pewnie, �e wiem, o co ci idzie. S�ysza�em,
jak o tym gadali Murzyni, ale nie zwracam uwagi, co plot� czarni. Mo�e by
zreszt� przyda� mi si� taki, gdyby by�o wiadomo, gdzie go znale��. Nigdy w �yciu
nie widzia�em na oczy podobnego stworzaka.
- Wam potrzeba tu albinosa.
- Zawsze powtarza�em, �e nie dam si� nabra� na te przes�dy i czarodziejstwa, ale
tak sobie my�l�, �e przyda�by si� nam taki albinos. Tylko, rozumiesz, ja ca�y
czas pracuj� naukowo. Nie chc� mie� nic wsp�lnego z czarami. W to jedno nie b�d�
si� bawi�. Wola�bym spa� w ��ku z grzechotnikiem, ni� si� wyg�upia� z jakim�
tam czarodziejem.
- Kto� mi m�wi�, �e par� dni temu widzia� albinosa - rzek� Pluto. - To fakt.
- A gdzie? - zapyta� Tay Tay, zrywaj�c si� na r�wne nogi. - Gdzie on go widzia�,
Pluto? Mo�e gdzie� niedaleko, co?
- Bodaj�e w dolnej cz�ci okr�gu. Nie tak bardzo daleko. Wystarczy�oby wam
najwy�ej dziesi�� albo dwana�cie godzin, �eby pojecha� i przywie�� go tutaj. Nie
my�l�, �eby�cie mieli trudno�ci ze z�apaniem tego faceta, ale nie zaszkodzi�oby
troch� go zwi�za� przed powrotem. On mieszka na moczarach i mo�e by mu si� nie
podoba�o na twardym gruncie.
Shaw i Buck podsun�li si� bli�ej do drzewa, pod kt�rym siedzia� Pluto.
- Prawdziwy albinos, jak B�g przykaza�? - zapyta� Shaw.
- Prawdziwy jak s�o�ce na niebie.
- Taki, co �yje i chodzi?
- Tak mi m�wi� tamten go�� - odpar� Pluto. - To fakt.
- A gdzie on teraz jest? - pyta� Buck. - �atwo mo�na go z�apa�?
- Nie wiem, czy go �atwo z�apiecie, moi kochani, bo mo�e trzeba b�dzie ogromnie
d�ugo go przekonywa�, �eby si� przeni�s� tutaj, na twardy grunt. Ale chyba sami
wiecie, jak si� do niego zabra�.
- Zwi��emy go - rzek� Buck.
- Nie chcia�em tego m�wi�, ale�cie zgadli, co mia�em na my�li. Z zasady nie
chodz� po ludziach i nie doradzam, �eby �amali prawo, a jak ju� o tym napomkn�,
to wol�, �eby mnie nie mieszali w takie rzeczy.
- A du�y on jest? - zapyta� Shaw.
- Ten go�� nie pami�ta�.
- Chyba nie za ma�y, �eby zrobi� co� po�ytecznego - powiedzia� Tay Tay.
- Na pewno. I zreszt� tu nie wzrost si� liczy, a ta bia�o��, Tay Tay.
- Jak on si� nazywa?
- Ten go�� te� nie pami�ta�. To fakt.
Tay Tay u�ama� podw�jn� prymk� tytoniu do �ucia i podci�gn�� szelki. Zacz��
przechadza� si� w cieniu tam i z powrotem, nie odrywaj�c oczu od ziemi. By� zbyt
podniecony, aby usiedzie� d�u�ej na miejscu.
- Ch�opaki - odezwa� si�, krocz�c tak przed nimi. - Znowu mnie chwyci�a gor�czka
z�ota. Id�cie do domu i przyszykujcie samoch�d do drogi. Sprawd�cie, czy opony
s� porz�dnie, twardo napompowane, i nalejcie pe�n� ch�odnic� wody. Zaraz
jedziemy.
- Po albinosa, ojciec? - zapyta� Buck.
- Ogromnie jeste� sprytny, synu - odpar�, przy�pieszaj�c kroku. - Dostaniemy
tego bielasa, cho�bym mia� sobie flaki wypru�. Tylko �e nie b�dzie w tym
wszystkim �adnych czarodziejstw i hokus-pokus�w. We�miemy si� do rzeczy naukowo.
Buck zaraz ruszy� ku domowi, natomiast Shaw zawr�ci� do nich.
- No, a co b�dzie z �ywno�ci� dla Murzyn�w, ojciec? - zapyta�. - Czarny Sam
m�wi� w obiad, �e ju� mu si� sko�czy�o mi�so i m�ka kukurydziana, a Wuj Feliks
gada�, �e nie mia� co je�� na �niadanie. Prosili mnie, �ebym aby na pewno
powiedzia� o tym ojcu, bo chc� co� dosta� na kolacj�. Obaj mieli g�by porz�dnie
zapadni�te.
- S�uchaj no, synu, wiesz doskonale, �e nie mam czasu martwi� si� o jedzenie dla
czarnuch�w - powiedzia� Tay Tay. - Dlaczego, u diab�a starego, zawracasz mi
g�ow�, akurat jak jestem najbardziej zaj�ty i zbieram si�, �eby jecha� po tego
bielasa? Musimy zd��y� na moczary i z�apa� albinosa, zanim zwieje. Powiedz
Czarnemu Samowi i Wujowi Feliksowi, �e co� im dam do ugotowania, jak tylko
znajdziemy albinosa i przywieziemy go tutaj.
Shaw nadal nie odchodzi�. Zaczeka� jeszcze par� minut, zerkaj�c na ojca.
- Czarny Sam powiedzia�, �e jak ojciec mu nie da szybko �arcia, to zar�nie i zje
tego mu�a, kt�rym orze. Pokazywa� mi dzisiaj rano brzuch. Zapad� mu si� pod
�ebra.
- Id� powiedzie� Czarnemu Samowi, �e jakby zabi� i zjad� tego mu�a, wezm� si� do
niego i z�oj� mu ty�ek na miazg�. Nie pozwol�, �eby w takiej chwili smoluchy
zawraca�y mi g�ow� �arciem. Powiedz Czarnemu Samowi, �e ma zamkn�� pysk,
zostawi� tego starego mu�a w spokoju i ora� pod bawe�n�.
- Powiem - odpar� Shaw - ale on pewnie i tak zje tego mu�a. M�wi�, �e jest
strasznie g�odny, i nie wiadomo, co mu nied�ugo strzeli do g�owy.
- Powt�rz mu, co powiedzia�em. Zajm� si� nim, jak przytaskamy tego albinosa.
Shaw wzruszy� ramionami i poszed� do domu za Buckiem.
Na drugim ko�cu pola dwaj Murzyni zaorywali nowizn�. Na farmie zosta�o ju�
niewiele ziemi pod upraw�. Pi�tna�cie czy dwadzie�cia akr�w usianych by�o do�ami
g��bokimi od dziesi�ciu do trzydziestu st�p i dwa razy szerszymi. Ze dwadzie�cia
pi�� akr�w nowizny wykarczowano na wiosn� pod upraw� bawe�ny. Gdyby nie to, nie
starczy�oby tego roku gruntu do obrabiania dla dw�ch czarnych parobk�w. Rok po
roku mala�a powierzchnia ziemi uprawnej, w miar� jak mno�y�y si� wielkie wykopy.
Jesieni� przysz�oby zapewne kopa� je na nowi�nie albo pod samym domem.
Pluto odkraja� �wie�y kawa�ek ��tego tytoniu do �ucia z pod�u�nej, prasowanej
cegie�ki, kt�r� nosi� w tylnej kieszeni spodni.
- Sk�d wy wiecie, Tay Tay, �e w tej ziemi jest z�oto? - zapyta�. - Kopiecie tu
od pi�tnastu lat i jeszcze nie natrafili�cie na �y��, prawda?
- Ju� teraz nied�ugo, Pluto. Trafimy na pewno, jak tylko b�dziemy mieli tego
bia�ego faceta, bo on odgadnie miejsce. Czuj� to wyra�nie w ko�ciach.
- Ale sk�d wiecie, �e z�oto w og�le jest w ziemi na tej farmie? Kopiecie nie
wiadomo odk�d, a jeszcze�cie nic nie znale�li. Wszyscy st�d a� do rzeki Savannah
gadaj� o z�ocie, tylko �e nikt go nie widzia�.
- Ciebie trudno przekona�, Pluto.
- Bo go te� nie widzia�em - odrzek�. - To fakt.
- No, w�a�ciwie m�wi�c, jeszcze nie trafi�em na �y�� - powiedzia� Tay Tay - ale
ju� jeste�my diabelnie blisko. Czuj� w ko�ciach, �e robi si� "gor�co". M�j
ojczulek m�wi� mi, �e w tej ziemi jest z�oto, to samo gadaj� wszyscy w Georgii,
a nie dalej jak na zesz�e Bo�e Narodzenie ch�opaki wykopa�y bry�k� wielk� jak
spore jajko. To dla mnie murowany dow�d, �e z�oto tu jest, i mam zamiar dobra�
si� do niego przed �mierci�. Ani mi si� �ni przerywa� szukania. Wiem doskonale,
�e je�eli nam si� uda znale�� tego albinosa i �ci�gn�� go tutaj, to natrafimy na
�y��. Podobno czarnuchy wci�� szukaj� z�ota po ca�ej okolicy, nawet w Augu�cie,
a to najlepszy znak, �e z�oto gdzie� jest.
Pluto �ci�gn�� usta i plun�� strumieniem z�oto��tego soku tytoniowego na
jaszczurk�, kt�ra siedzia�a pod spr�chnia�� ga��zi� o dziesi�� st�p od niego.
Wycelowa� bezb��dnie. Szkar�atna jaszczurka pierzch�a jednym susem, z oczami
piek�cymi od soku tytoniowego.
Rozdzia� 2
- Czy ja wiem - m�wi� Pluto, wypatruj�c ponad noskami but�w innego celu do
oplucia. - Czy ja wiem. Co� mi si� zdaje, �e to strata czasu kopa� te wielkie
dziury i szuka� w nich z�ota. Ale mo�e to dlatego, �e jestem leniwy. Gdybym mia�
gor�czk� z�ota jak wy, pewnie bym te� tu wszystko porozkopywa�. Tylko �e ta
gor�czka jako� si� mnie nie ima, tak jak was wszystkich. Mog� jej si� pozby�,
jak tylko troch� posiedz� i pomy�l�.
- Kiedy dostaniesz porz�dnej, uczciwej gor�czki z�ota, Pluto, nie otrz��niesz
si� z niej za nic w �wiecie. Mo�e powiniene� si� cieszy�, �e jej nie masz.
Teraz, jak ju� mi wlaz�a w krew, wcale tego nie �a�uj�, ale bo te� nie jestem
podobny do ciebie. Cz�owiek nie mo�e by� leniwy i jednocze�nie mie� gor�czk�. Bo
to go zaraz podrywa i gna do roboty.
- Ja tam nie mam czasu na rycie w ziemi - rzek� Pluto. - Po prostu nie mam
czasu.
- Gdyby� dosta� gor�czki, nie mia�by� czasu na nic innego - powiedzia� Tay Tay.
- To cz�owieka wci�ga zupe�nie jak picie albo ganianie za kobitami. Jak w tym
zasmakujesz, nie potrafisz usiedzie� na miejscu i czeka�, a� b�dzie jeszcze
gorzej. Bo to si� ci�gle robi coraz mocniejsze i mocniejsze.
- Zdaje mi si�, �e teraz rozumiem troch� lepiej - odrzek� Pluto. - Ale w dalszym
ci�gu nie mam gor�czki.
- I widzi mi si�, �e nie dostaniesz, p�ki si� nie odchudzisz, �eby m�c krzynk�
popracowa�.
- Moja tusza mi nie przeszkadza. Czasami nie jest z tym wygodnie, ale jako� daj�
sobie rad�.
Pluto splun�� w lewo na chybi� trafi�. Jaszczurka nie wr�ci�a, a nie m�g� sobie
znale�� innego celu.
- Jedyne moje zmartwienie, to �e nie wszystkie dzieci chc� przy mnie siedzie� i
pomaga� - powiedzia� z wolna Tay Tay. - Buck i Shaw owszem, pomagaj�, i �ona
Bucka tak�e, i Mi�a Jill, ale druga dziewczyna wyjecha�a do Augusty, dosta�a
prac� w tej prz�dzalni nad rzek� w Dolinie Horse Creek i wysz�a za m��, no a o
Jimie Leslie pewnie s�ysza�e�, wi�c nic nie potrzebuj� ci m�wi�. Zrobi� tam w
mie�cie karier� i teraz jest bogaty jak ma�o kto.
- Tak, tak - potwierdzi� Pluto.
- Jimowi co� strzeli�o do g�owy ju� dawno. Nie chcia� mie� z nami nic wsp�lnego
i dalej nie chce. Teraz tak si� zachowuje, jakby nie wiedzia�, co ja jestem za
jeden. Kiedy� przed sam� �mierci� matki zawioz�em j� do miasta, do niego.
M�wi�a, �e zanim umrze, chce jeszcze cho� raz zobaczy� syna. Wi�c j� tam
zabra�em i zaprowadzi�em do jego wielkiego bia�ego domu na Wzg�rzu, ale kiedy
zobaczy�, kto stoi pod drzwiami, zamkn�� si� i nie chcia� nas wpu�ci�. Pewnie
przez to matka i pr�dzej umar�a, bo si� rozchorowa�a i skona�a, nim min��
tydzie�. To by�o tak, jakby si� nas wstydzi� albo co. I dalej jest to samo. Ale
moja druga c�rka nie taka. Ta jest podobna do nas wszystkich. Zawsze si� cieszy,
jak przyjedziemy do Doliny Horse Creek z wizyt�. Wci�� powtarzam, �e Rozamunda
to bardzo fajna dziewczyna. A Jim Leslie - no, o nim nie mog� tego powiedzie�.
Ile razy go spotkam w mie�cie na ulicy, odwraca g�ow� w inn� stron�. Ca�kiem
jakby si� mnie wstydzi�. Nie mog� zrozumie� dlaczego, bo przecie� jestem jego
ojciec.
- Tak, tak - powiedzia� Pluto.
- Nie wiem, czemu m�j starszy ch�opak mia�by si� tak odwraca�. Przez ca�e �ycie
by�em religijny. Zawsze post�powa�em najuczciwiej, jak mog�em, �eby tam nie wiem
co, i pr�bowa�em nauczy� tego samego moich syn�w i moje c�rki. Widzisz ten
kawa�ek ziemi, o tam, Pluto? No, wi�c to jest poletko Pana Boga. Dwadzie�cia
siedem lat temu, jakem kupi� t� farm�, przeznaczy�em jeden akr gruntu dla Pana
Boga i co roku oddaj� na ko�ci� wszystko, co z tego kawa�ka zbior�. Je�eli to
jest bawe�na, oddaj� na ko�ci� wszystkie pieni�dze, jakie za ni� dostan� na
targu. To samo ze �winiami, jak je hoduj�, albo z kukurydz�, kiedy j� posadz�.
To jest poletko Pana Boga, Pluto. Dumny jestem, �e chocia� niewiele mam,
przecie� dziel� si� tym z Panem Bogiem.
- A co tam ro�nie w tym roku?
- Co ro�nie? A nic. Najwy�ej troch� mlecz�w i �opuch�w. Bo po prostu nie mia�em
czasu zasadzi� bawe�ny tego roku. Ja, moje ch�opaki i te dwa czarnuchy tacy�my
byli zaj�ci czym innym, �e na razie musia�em zostawi� od�ogiem.
Pluto uni�s� si� i spojrza� nad polem ku lasom sosnowym. Wsz�dzie pi�trzy�y si�
tak ogromne usypiska wykopanego piasku i gliny, �e nie w�a��c na drzewo, trudno
by�o si�gn�� wzrokiem dalej ni� na sto jard�w.
- Powiadacie, �e gdzie jest to poletko, Tay Tay?
- O tam, pod lasem. St�d nie wida�.
- A dlaczego�cie je a� tam umie�cili? Czy to nie troch� zanadto na uboczu, Tay
Tay?
- Wiesz, ja ci co� powiem, Pluto. Ono nie zawsze by�o tam, gdzie teraz. Przez te
dwadzie�cia siedem lat musia�em je przesuwa� wiele razy. Jak ch�opaki zaczn�
uradza�, gdzie by tu kopa� na nowo, zawsze jako� wypada na poletko Pana Boga.
Sam nie wiem dlaczego. A ja jestem przeciwny kopaniu na Jego gruncie, wi�c musz�
ci�gle je gdzie� przenosi� po ca�ej farmie, �eby go nie rozkopywa�.
- A nie boicie si�, �e mo�ecie akuratnie tam trafi� na �y��, Tay Tay?
- Nie, tego nie powiem, ale za nic bym nie chcia� znale�� tej �y�y na panaboskim
poletku, bo potem musia�bym wszystko odda� na ko�ci�. Pastor i tak ma, co mu
potrzeba. Okropnie bym nie chcia� odda� mu ca�ego z�ota. Na to nie m�g�bym
p�j��, Pluto.
Tay Tay podni�s� g�ow� i popatrzy� na usiane do�ami pole. W pewnym punkcie m�g�
si�gn�� wzrokiem mi�dzy kopcami ziemi na odleg�o�� bez ma�a �wier� mili w linii
prostej. Tam, na nowi�nie, Czarny Sam i Wuj Feliks orali pod bawe�n�. Tay Tay
zawsze stara� si� mie� na nich oko, gdy� zdawa� sobie spraw�, �e je�li nie
uprawi� bawe�ny i kukurydzy, nie b�dzie wcale pieni�dzy, a ma�o co do jedzenia
na jesie� i zim�. Murzyn�w trzeba by�o ci�gle pilnowa�, bo inaczej wymykali si�
przy pierwszej sposobno�ci i kopali do�y za swymi chatkami.
- Chcia�bym was o co� zapyta�, Tay Tay.
- Po to przyjecha�e� tu w taki upa�?
- Aha. Chcia�em was spyta�.
- No, co ci tam le�y na sercu, Pluto? Wal �mia�o i pytaj.
- Chodzi o wasz� c�rk� - powiedzia� niepewnie Pluto, po�ykaj�c przypadkiem
troch� soku tytoniowego.
- O Mi�� Jill?
- Aha. W�a�nie w tej sprawie przyjecha�em.
- No wi�c czego chcesz, Pluto?
Pluto wyj�� z ust prymk� i odrzuci� j� na bok. Odkaszln��, aby pozby� si� z
gard�a smaku ��tego tytoniu.
- Chcia�bym si� z ni� o�eni�.
- Chcia�by�, Pluto? Powa�nie?
- Jak Boga kocham, Tay Tay. Da�bym sobie uci�� praw� r�k�, �eby si� z ni�
o�eni�.
- Wpad�a ci w oko dziewczyna?
- Jak Boga kocham, �e tak - odpar�. - To fakt.
Tay Tay zastanowi� si� chwil�, rad, �e jego najm�odsza tak wcze�nie spodoba�a
si� m�czy�nie, kt�ry mia� powa�ne zamiary.
- Nie warto odcina� sobie r�ki, Pluto. Po prostu we� i o�e� si� z ni�, jak
b�dzie gotowa. Mo�e zgodzisz si� zostawi� j� tu przez jaki� czas po �lubie, �eby
nam pomog�a przy kopaniu, a mo�e i sam przyjedziesz troch� pom�c. Im wi�cej
b�dziemy mieli pomocy, tym pr�dzej trafimy na t� �y��. Na pewno nie mia�by� nic
przeciwko temu, �eby troch� pokopa�, jakby� ju� by� w rodzinie.
- Nigdy nie mia�em wielkiej smyka�ki do kopania - powiedzia� Pluto. - To fakt.
- No, nie b�dziemy teraz o tym gadali. Starczy czasu, jak ju� si� pobierzecie.
Pluto czu�, �e krew ci�nie mu si� do twarzy. Wyj�� chustk� i d�ugo ociera� sobie
policzki.
- Tylko �e jest jedna rzecz...
- A co takiego, Pluto?
- Mi�a Jill m�wi, �e jej si� nie podobam z takim t�ustym brzuchem. A ja na to
nie mam �adnej rady.
- Co, u diab�a starego, ma tutaj do rzeczy tw�j brzuch? - powiedzia� Tay Tay. -
Jill jest czasem troch� stukni�ta, Pluto. Nie zwracaj uwagi na to, co m�wi. Po
prostu o�e� si� i nie my�l o tym. B�dzie zadowolona, jak j� gdzie� zabierzesz na
jaki� czas. Cz�sto co� jej strzela do g�owy bez �adnego powodu.
- I jeszcze jedno - rzek� Pluto, odwracaj�c twarz.
- A mianowicie?
- Nieprzyjemnie mi o tym gada�.
- M�w �mia�o, Pluto, bo jak powiesz, sko�czysz z tym i ju� ci� nie b�dzie wi�cej
trapi�o.
- S�ysza�em, �e czasem za du�o sobie pozwala.
- Na ten przyk�ad, co?
- No, m�wili mi, �e si� przekomarza i figluje z ca�� kup� ch�opc�w.
- Co� gadali na moj� c�rk�, Pluto?
- No tak, na Mi�� Jill.
- I co m�wili?
- Nic takiego, tyle �e za du�o figluje z m�czyznami.
- Ogromnie jestem kontent, jak s�ysz� co� podobnego. Mi�a Jill jest najm�odsza z
rodziny i dopiero teraz dorasta. Bardzo si� ciesz�, �e to m�wisz.
- Ale powinna da� spok�j, bo ja chc� si� z ni� o�eni�.
- Nic nie szkodzi, Pluto - powiedzia� Tay Tay. - Nie zwracaj na to uwagi.
Pewnie, nieopatrzna z niej dziewczyna, ale nie robi nic z�ego. Ju� taka jest.
Jej to nic nie zaszkodzi, przynajmniej nie na tyle, �eby by�o o czym gada�.
Widzi mi si�, �e wiele kobiet wyprawia mniej albo wi�cej to samo, zale�nie od
natury. Mi�a Jill lubi troch� si� przekomarza� z ch�opem, ale w gruncie rzeczy
nie robi nic strasznego. Na tak� �adn� dziewczyn� ka�dy leci i ona o tym wie.
Twoja sprawa, �eby� j� zadowoli�, bo jak jej b�dzie dobrze, pu�ci kantem
wszystkich pr�cz ciebie jednego. Dlatego tak si� dzieje, �e ju� teraz doros�a, a
nie znalaz� si� ch�op, kt�ry by j� przytrzyma�. Ale ty potrafisz j� zadowoli�,
widz� to po twoich oczach, Pluto. Nie zawracaj tym sobie g�owy.
- Bo to szkoda, �e Pan B�g nie mo�e stworzy� takiej kobiety jak Mi�a Jill i
przesta�, zanim posunie si� za daleko. Tak w�a�nie zdarzy�o Mu si� z ni�. Zrobi�
co� udanego i nie wiedzia�, kiedy ju� sko�czy�. Robi� dalej i dalej, no i
prosz�, co z tego wysz�o! Tyle w niej jest tych figl�w, �e pewnie nie prze�pi�
spokojnie ani jednej nocy, jak ju� si� pobierzemy.
- No, mo�e to i wina Pana Boga, �e nie wiedzia�, kiedy przerwa�, ale przecie�
Jill nie jest jedyna stworzona w ten spos�b. Za moich czas�w trafia�y si� takie
na p�czki. Nie trzeba by mi chodzi� tysi�c mil od domu, �eby je znale��. We�
cho�by �on� Bucka. O�wiadczam ci, �e nie wiem, co my�le� o takiej pi�knej
dziewczynie jak Gryzelda.
- Tak wam si� zdaje, Tay Tay, ale ja tam nie wiem, jak to mo�e by�. Widzia�em
du�o kobiet troch� podobnych do Jill, ale ani jednej tak postrzelonej. Nie
chcia�bym, �eby ci�gle gania�a samopas, kiedy ju� zostan� szeryfem. To nie
wysz�oby na dobre mojej karierze politycznej. O tym musz� pami�ta�.
- Jeszcze ci� nie wybrali na szeryfa, Pluto.
- Nie, jeszcze nie, ale wszystko na to wskazuje. Mam sporo przyjaci�, kt�rzy
pracuj� dla mnie dzie� i noc w ca�ym okr�gu. Je�eli kto� nie wejdzie mi w
parad�, dostan� urz�d bez �adnej trudno�ci.
- Powiedz tym przyjacio�om, �eby tu do mnie nie przyje�d�ali. Masz zapewniony
m�j g�os i g�osy nas wszystkich. Niech aby �aden z tych twoich ludzi nie pcha
si� tutaj i nie pr�buje �ciska� r�k wszystkim na farmie. Powiadam ci, �e tego
lata by�o u nas ze stu kandydat�w co najmniej. Z �adnym nie chcia�em si�
wy�ciskiwa� i powiedzia�em ch�opakom, Jill i Gryzeldzie, �eby te� nie pozwalali.
Chyba nie potrzebuj� ci m�wi�, dlaczego nie chc� widzie� u siebie kandydat�w.
Niekt�rzy roznosz� parchy na wszystkie strony, i nie pozb�dziemy si� tego przez
siedem d�ugich lat. Nie m�wi�, �e ty masz parchy, ale kupa kandydat�w ma. Tej
jesieni i zimy tyle przypadk�w zdarzy si� w ca�ym okr�gu, �e przez siedem lat
strach b�dzie je�dzi� do miasta.
- Gdyby nie ci�kie czasy, nie by�oby tylu kandydat�w na te kilka wolnych
urz�d�w. Ci�kie czasy wyci�gaj� na wierzch kandydat�w niczym �ug pch�y z psiej
sier�ci.
Na podw�rku przed domem Buck i Shaw wytoczyli w�z z gara�u i pompowali opony.
�ona Bucka, Gryzelda, rozmawia�a z nimi, stoj�c w cieniu ganku. Mi�ej Jill nie
by�o nigdzie wida�.
- No, trzeba si� ju� zbiera� - powiedzia� Pluto. - Bardzo si� dzi� zap�ni�em.
Przed zachodem s�o�ca musz� jeszcze odwiedzi� wszystkich wyborc�w st�d a� do
samego skrzy�owania dr�g. Trzeba jecha�.
Siedzia� oparty o pie� d�bu i czeka�, a� mu przyjdzie ochota wsta�. Tu by�o
wygodnie i ch�odno; tam na polu, gdzie nie by�o cienia, s�o�ce pra�y�o
niemi�osiernie. Nawet chwasty zaczyna�y wi�dn�� w tym nieustannym upale.
- Gdzie my znajdziemy tego twojego albinosa, Pluto?
- Jed�cie prosto za m�yn Clarka i przed strumieniem skr��cie w t� drog�, co
idzie w prawo. Tamten go�� widzia� go o jak�� mil� od rozwidlenia. M�wi�, �e
albinos sta� w zaro�lach nad brzegiem bagna i r�ba� drzewo. Wysi�d�cie i
rozejrzyjcie si�. Gdzie� tam jest, bo nie m�g� si� wynie�� daleko przez taki
kr�tki czas. Gdybym nie mia� tyle roboty, pojecha�bym razem z wami i pom�g� w
miar� mo�no�ci. Ale teraz wy�cig o stanowisko szeryfa robi si� z ka�dym dniem
coraz gor�tszy i musz� przez ca�y czas oblicza� g�osy. Nie wiem, co bym zrobi�,
gdyby mnie nie wybrali.
- Chyba go jako� znajdziemy - powiedzia� Tay Tay. - Zabior� ch�opak�w, to si�
pokr�c�, a ja b�d� siedzia� i patrza�, co si� �wi�ci. Warto by wzi�� par� linek
od p�uga i zwi�za� tego albinosa, jak go z�apiemy. Pewnie zacznie si� ostro
stawia�, kiedy mu ka�� tu jecha�. Ale je�eli jest gdzie� w okolicy, to go
dostaniemy. Tego w�a�nie nam by�o potrzeba od niepami�tnych czas�w. Murzyny
powiadaj�, �e taki bielas potrafi odgadn��, gdzie jest �y�a, a oni ju� wiedz�,
co m�wi�. Kopi� wi�cej ni� ja i ch�opcy, a my przecie na og� nic innego nie
robimy od rana do wieczora. Gdyby Shawowi nie zachcia�o si� przed chwil� rzuci�
roboty i jecha� do miasta, jeszcze by�my teraz pracowali w tym dole.
Pluto zrobi� ruch, jakby chcia� powsta�, ale zniech�ci� go niezb�dny po temu
wysi�ek. Dysz�c ci�ko, usiad� na powr�t, aby jeszcze troch� odpocz��.
- Ja bym tam nie tarmosi� zanadto tego albinosa - doradzi�. - Nie wiem, w jaki
spos�b chcecie go z�apa�, wi�c nie mog� wam m�wi�, jak si� do tego bra�, ale z
pewno�ci� nie radz� strzela� do niego ze strzelby. Zranienie go by�oby sprzeczne
z prawem; na waszym miejscu, moi kochani, zabezpieczy�bym si� na wszelki wypadek
i nie robi� mu wi�kszej krzywdy ni� to konieczne. Zanadto wam jest niezb�dny,
�eby bez potrzeby ryzykowa� �amanie prawa w�a�nie wtedy, gdy dostajecie co�, na
czym wam najbardziej w tej chwili zale�y. Ot, z�apcie go mo�liwie
najdelikatniej, �eby mu si� nic nie sta�o i �eby nie mia� �adnych blizn, kt�re
m�g�by potem pokaza�.
- Nic mu nie b�dzie - przyobieca� Tay Tay. - Obejd� si� z nim �agodnie jak z
nowo narodzonym niemowlakiem. Zanadto mi potrzebny ten albinos, �ebym go mia�
tarmosi�.
- Teraz ju� musz� si� zbiera� - oznajmi� Pluto, lecz nie uczyni� �adnego ruchu.
- Ale �ar, co? - powiedzia� Tay Tay, przypatruj�c si� fali rozgrzanego powietrza
drgaj�cej ponad spieczon� ziemi�.
Plutowi zrobi�o si� gor�co na sam� t� my�l. Przymkn�� oczy, ale to go nie
och�odzi�o.
- Dzi� za wielki upa�, �eby oblicza� g�osy - powiedzia�. - To fakt.
Siedzieli jeszcze chwilk�, patrz�c jak Buck i Shaw krz�taj� si� ko�o wielkiego
auta, stoj�cego na podw�rku przed domem. Gryzelda przysiad�a na schodkach ganku
i tak�e na nich patrza�a. Mi�ej Jill wci�� nie by�o wida�.
- Trzeba nam b�dzie jak najwi�cej r�k do pracy, kiedy ju� zwi��emy tego albinosa
i przytaskamy go do domu - powiedzia� Tay Tay. - Chyba zap�dz� do kopania i Mi��
Jill, i Gryzeld�. Szkoda, �e nie ma Rozamundy. Mog�aby nam bardzo pom�c.
My�lisz, �e uda�oby ci si� wpa�� tu za par� dni i pokopa� troch� z nami, Pluto?
Bardzo by� nam si� przyda�, gdyby� tak�e wzi�� si� do �opaty. Nie potrafi�
powiedzie�, jaki bym ci by� za to wdzi�czny.
- Kiedy ja musz� jecha� do swoich wyborc�w - odpar� Pluto, potrz�saj�c g�ow�. -
Inni kandydaci na szeryfa dzie� i noc si� uwijaj�. W ka�dej wolnej chwili musz�
gania� za wyborcami. To dziwaczni ludzie, Tay Tay. Obieca ci taki, �e b�dzie na
ciebie g�osowa�, a zanim si� obejrzysz, ju� obiecuje to samo nast�pnemu. Nie
mog� przepa�� w tych wyborach. Nie mia�bym wtedy z czego �y�. Nie wolno mi
straci� takiej dobrej posady, je�eli nie mam czego innego, �eby si� jako�
utrzyma�.
- Ilu jest wystawionych przeciwko tobie?
- Na szeryfa?
- W�a�nie.
- Dzi� rano s�ysza�em, �e ju� jedenastu stan�o do wy�cigu, a wieczorem pewnie
jeszcze kilku przyb�dzie. Ale w�a�ciwych kandydat�w jest niewielu; reszta to ci,
co zbieraj� dla nich g�osy i licz�, �e sami zostan� zast�pcami. Teraz jak tylko
cz�owiek pojedzie do wyborcy i poprosi, �eby na niego g�osowa�, tamten zaraz
dostaje kr��ka i ani si� po�apiesz, jak ju� sam kandyduje na jaki� urz�d. Je�eli
warunki nie poprawi� si� przed jesieni�, b�dzie tylu kandydat�w na okr�gowe
urz�dy, �e nie zostanie ani jeden zwyczajny wyborca.
Pluto zaczyna� �a�owa�, �e opu�ci� ocienione ulice miasta i przyjecha� na wie�
piec si� w tym gor�cym s�o�cu. Mia� nadziej�, �e zobaczy si� z Jill, ale
poniewa� nie m�g� jej nigdzie znale��, pocz�� przemy�liwa�, czyby nie wr�ci� do
miasta, nie odwiedzaj�c po drodze wyborc�w.
- Jakby� mia� troch� wolnego czasu, Pluto, wybierz si� w te strony za par� dni i
pom� nam troch� przy kopaniu. Bo to by du�o dla nas znaczy�o. A kopi�c, nie
powiniene� zapomnie� o tych kilku g�osach z naszej farmy. Przecie� teraz
najbardziej potrzeba ci g�os�w.
- Postaram si� wpa�� nied�ugo i wtedy spr�buj� troch� pokopa�, je�eli d� nie
b�dzie za g��boki. Bo nie chc� z�azi� tam, sk�d nie m�g�bym si� wydosta�. A
zreszt�, jak ju� z�apiecie tego albinosa, nie b�dziecie musieli tak harowa�.
Wtedy wszystkie wasze k�opoty si� sko�cz�, Tay Tay, i trzeba b�dzie tylko
dokopa� si� do tej �y�y.
- Daj Bo�e - odpar� Tay Tay. - Kopi� ju� od pi�tnastu lat i potrzeba mi troch�
zach�ty.
- Albinos potrafi znale�� �y��. To fakt.
- Ch�opcy ju� s� gotowi do drogi - rzek� Tay Tay, wstaj�c. - Trzeba jecha�,
zanim si� �ciemni. Musz� z�apa� tego bielasa przed �witem.
Tay Tay ruszy� �cie�k� ku domowi, gdzie czekali jego synowie. Nie ogl�da� si�,
by sprawdzi�, czy Pluto wsta�, bo bardzo mu si� �pieszy�o. Pluto pozbiera� si� z
wolna i poszed� za nim �cie�k� mi�dzy g��bokimi do�ami i wysokimi kopcami ku
miejscu, gdzie dwie godziny temu zostawi� przed domem samoch�d. Mia� nadziej�,
�e jeszcze zobaczy Mi�� Jill przed odjazdem, ale nigdzie nie by�o jej wida�.
Rozdzia� 3
Doszed�szy do domu, Tay Tay i Pluto zastali tam obu ch�opak�w odpoczywaj�cych po
robocie. D�tki by�y twardo napompowane, a w ch�odnicy a� przelewa�a si� woda.
Wszystko najwyra�niej gotowe ju� by�o do odjazdu. Shaw siedzia� na stopniu auta,
czekaj�c na ojca, i skr�ca� sobie papierosa, a Buck usadowi� si� obok �ony na
schodkach ganku i obejmowa� j� wp�. Gryzelda bawi�a si� jego w�osami,
rozburzaj�c je d�oni�.
- Ju� idzie - powiedzia�a - ale to jeszcze nie znaczy, �e got�w zaraz jecha�.
- Ch�opcy - zacz�� Tay Tay, przysiadaj�c na pniu sykomoru, aby odsapn�� chwil�.
- Musimy bra� si� do rzeczy. Przed ranem z�api� tego bielasa. Je�eli gdzie� jest
w okolicy, b�dziemy go mieli o tej porze albo i grubo wcze�niej.
- Trzeba b�dzie pilnowa� albinosa, jak go tu przywieziecie, prawda, tato? -
spyta�a Gryzelda. - Murzyni mog� pr�bowa� go porwa�, jak tylko si� dowiedz�, �e
masz u siebie czarodzieja.
- Ju� ty si� o to nie martw, Gryzeldo - powiedzia� gniewnie Tay Tay. - Wiesz
doskonale, �e nie wierz� w �adne zabobony, czarodziejstwa i takie tam rzeczy.
Bierzemy si� do tego naukowo i nie b�dziemy si� bawi� w �adne czary. Na to, �eby
odnale�� �y��, trzeba naukowca. Jeszcze� nie s�ysza�a, �eby czarnuchy wykopa�y
wiele bry�ek z�ota mimo ca�ej tej swojej przem�drza�ej gadaniny o czarach. Bo to
po prostu niemo�liwe. Od samego pocz�tku prowadz� ca�� spraw� naukowo. Niech ci�
o to g�owa nie boli, Gryzeldo.
- Czarni sk�dsi� wygrzebuj� te bry�ki - powiedzia� Buck - bo ich widzia�em do
licha; jako� tam wy�a�� z ziemi. Murzyni z�apaliby sobie albinosa, gdyby
wiedzieli, �e taki jest w okr�gu albo gdzie� niedaleko, i gdyby nie bali si�
jecha� po niego.
Tay Tay odwr�ci� g�ow�; mia� ju� do�� tych dyskusji. Wiedzia�, co trzeba robi�,
ale by� nazbyt wyczerpany ca�odzienn� har�wk� w wielkim dole, aby pr�bowa� ich
przekonywa� o s�uszno�ci swego punktu widzenia. Odwr�ci� wi�c g�ow� i popatrza�
w innym kierunku.
By�o ju� p�ne popo�udnie, lecz s�o�ce wci�� wisia�o jakby na mil� wysoko, a
upa� nie zel�a� ani odrobin�.
- �a�uj�, �e musz� zaraz ucieka�, moi kochani - powiedzia� Pluto, siadaj�c w
cieniu na schodkach. - Ale mi�dzy tym domem a skrzy�owaniem dr�g czeka na mnie
ca�a urna g�os�w i musz� je wszystkie policzy�, nim s�o�ce zajdzie. Nigdy nie
op�aca si� odk�ada� roboty na p�niej. Dlatego trzeba ju� p�dzi�, cho� takie
gor�co.
Shaw i Buck chwil� patrzyli na Pluta, potem zerkn�li na Gryzeld� i wybuchn�li
gromkim �miechem. Pluto by�by nie zwr�ci� na to uwagi, gdyby nie to, �e �miali
si� dalej.
- Co tam takiego �miesznego, Buck? - zapyta�, rozgl�daj�c si� po podw�rku, a
potem zatrzymuj�c wzrok na swoim opas�ym brzuchu.
Gryzelda ponownie wybuchn�a �miechem, kiedy zauwa�y�a, �e Pluto tak sam siebie
ogl�da.
Buck szturchn�� j� �okciem, aby mu odpowiedzia�a.
- Panie Swint - zacz�a. - Wygl�da na to, �e pan b�dzie musia� wstrzyma� si� do
jutra z tym obliczaniem g�os�w. Mi�a Jill pojecha�a jak�� godzin� temu i jeszcze
nie wr�ci�a. Zabra�a pana w�z.
Pluto otrz�sn�� si� jak zmok�y pies. Uczyni� ruch, jakby chcia� wsta�, ale nie
m�g� podnie�� si� ze schodk�w. Popatrza� na drug� stron� podw�rka, ku miejscu,
gdzie wczesnym popo�udniem zostawi� samoch�d. Nie by�o go tam: nie m�g� go
nigdzie dojrze�.
Tay Tay pochyli� si�, by dos�ysze�, o czym m�wi�.
Pluto mia� do�� czasu, aby co� odpowiedzie�, ale nie wyda� �adnego zrozumia�ego
d�wi�ku. Znalaz� si� w takim po�o�eniu, �e nie wiedzia�, co m�wi� czy robi�. Nie
rusza� si� wi�c z miejsca i milcza�.
- Panie Swint - powt�rzy�a Gryzelda. - Mi�a Jill pojecha�a pa�skim autem.
- Nie ma go - b�kn��. - To fakt.
- Nie przejmuj si� tym, co robi Jill - pocieszy� go Tay Tay. - Ona czasem
ca�kiem wariuje bez �adnego powodu.
Pluto opad� na schodki, a jego cia�o rozla�o si� na deskach. Wsadzi� do ust
�wie�� prymk� ��tego tytoniu. Nie by�o nic innego do roboty.
- Trzeba jecha�, ojciec - powiedzia� Shaw. - P�no si� robi.
- No, synu, zdawa�o mi si�, �e godzin� temu rzuci�e� robot�, �eby pojecha� do
miasta - odpar� stary. - Co b�dzie z tym twoim bilardem?
- Nie wybiera�em si� do miasta na bilard. Wol� dzi� jecha� na moczary.
- W takim razie, je�eli nie mia�e� gra� w bilard, to co b�dzie z t� bab�, za
kt�r� chcia�e� lata�?
Shaw odszed� bez odpowiedzi. Kiedy Tay Tay podkpiwa� z niego, m�g� tylko odej��.
Nie umia� wyt�umaczy� ojcu pewnych rzeczy i ju� od dawna doszed� do wniosku, �e
najlepiej jest da� mu si� wygada�.
- Czas jecha� - rzek� Buck.
- Co prawda, to prawda - odpar� Tay Tay i poszed� w kierunku stajni.
Po chwili wr�ci�, nios�c przewieszone przez r�k� linki. Wrzuci� je na tylne
siedzenie samochodu i znowu przysiad� na pniu.
- Ch�opcze - powiedzia�. - Co� mi przysz�o do g�owy. Po�l� po Rozamund� i Willa,
�eby tu przyjechali. Teraz, jak b�dziemy mieli tego albinosa, i on poka�e, gdzie
jest �y�a, musz� nam troch� pom�c przy kopaniu, a przecie� nie maj� w tej chwili
wiele do roboty. Prz�dzalnia w Scottsville znowu stoi i Will nie robi nic a nic.
Wi�c mo�e tu przyjecha�, �eby pokopa� z nami. Rozamunda i Gryzelda te� mog� du�o
pom�c, a pewnie i Mi�a Jill tak�e. Tylko we�cie pod uwag�, �e ja wcale nie chc�,
aby dziewczyny pracowa�y tyle samo co my. Ale i tak mog� du�o pom�c. Mog� nam
gotowa� jedzenie, nosi� wod� i robi� r�ne inne rzeczy. Gryzelda i Rozamunda
pomog�, ile tylko si� da, tylko nie jestem taki pewny co do Mi�ej Jill. Spr�buj�
j� nam�wi�, �eby dla nas popracowa�a. Nie pozwoli�bym, �eby dziewczyna tyra�a u
mnie jak ch�op, ale zrobi�, co potrafi�, �eby Jill tak�e wzi�a si� troch� do
pomocy.
- Chcia�bym zobaczy�, jak ojciec zmusi Willa Thompsona do kopania - powiedzia�
Shaw, wskazuj�c Tay Taya ruchem g�owy. - Ten Will to najgorszy le� st�d do
Atlanty. Nie widzia�em go nigdy przy robocie, a ju� w ka�dym razie nie tutaj.
Nie wiem, co on tam robi w fabryce, kiedy prz�dzalnia idzie, ale za�o�y�bym si�,
�e niewiele. Will Thompson du�o nie wykopie, cho�by nawet zlaz� do do�u i
udawa�, �e macha �opat�.
- Wy, ch�opaki, nie macie takiego serca do Willa jak ja. Przecie� on potrafi
harowa� jak ma�o kto. Dlatego nie lubi kopa� u nas w do�ach, �e nie czuje si�
tutaj jak w domu. Will to robotnik fabryczny i na wsi, na gospodarstwie jest mu
nijako. Ale mo�e teraz troch� pokopie. Je�eli chce, potrafi nie gorzej od
innych. Mo�liwe, �e tym razem dostanie gor�czki z�ota, zejdzie do do�u i we�mie
si� za �opat� jak szatan. Nigdy nie wiadomo, co si� stanie, kiedy gor�czka
chwyci cz�owieka. Mo�e kt�rego� ranka obudzicie si�, wyjdziecie na dw�r i
zobaczycie, �e Will kopie, a� furczy. Jeszcze nie widzia�em m�czyzny ani
kobiety, kt�rzy by nie ryli si� w ziemi, kiedy ich z�apie gor�czka z�ota.
Cz�owiek zaczyna my�le�, �e mo�e nast�pnym uderzeniem kilofa wyrzuci na wierzch
gar�� tych ��tych bry�ek, a wtedy, rany boskie, kopie i kopie, i kopie! Dlatego
zaraz po�l� po Rozamund� i Willa. Trzeba nam b�dzie jak najwi�cej r�k, synu. Ta
�y�a mo�e tkwi� na trzydzie�ci st�p pod ziemi�, i to w miejscu, gdzie jeszcze
nie zacz�li�my kopa�.
- A mo�e ona jest na poletku Pana Boga? - powiedzia� Buck. - Co by� ojciec wtedy
zrobi�? Chyba by� nie wykopywa� bry�ek, je�eliby mia�y wszystkie p�j�� dla
pastora, na ko�ci�, co? Bo ja na pewno nie. Ca�e z�oto, kt�re wykopi�, p�jdzie
do mojej kieszeni, przynajmniej tyle, ile mi si� nale�y. Nie oddam go pastorowi
w ko�ciele.
- Powinni�my przenie�� gdzie indziej poletko, p�ki nie zaczniemy kopa� na tym
gruncie i nie upewnimy si�, co tam jest - rzek� Shaw. - Bogu ono niepotrzebne, a
zanim si� cz�owiek obejrzy, mo�e tam trafi� na �y��. Niech mnie cholera we�mie,
je�eli b�d� wykopywa� z�oto i patrza�, jak je pastor zabiera. Ja by�bym za tym,
�eby przesun�� gdzie indziej poletko Pana Boga, p�ki si� nie przekonamy, co na
nim jest.
- W porz�dku, ch�opcy - zgodzi� si� Tay Tay. - Jeszcze raz przesun� poletko, ale
wcale nie mam zamiaru w og�le go znie��. Bo ono jest Pana Boga i po dwudziestu
siedmiu latach nie mog� Mu go odbiera�. To nie by�oby przyzwoicie. Natomiast nie
mo�e by� nic z�ego w przesuni�ciu go odrobin�, je�eli zajdzie potrzeba. Szkoda
gada�, by�aby piekielna szkoda, gdyby�my znale�li na nim �y��, wi�c widzi mi
si�, �e lepiej je od razu przenie��, bo wtedy nie b�dziemy mieli zmartwienia.
- A dlaczego tata go nie przeniesie tu, gdzie jest dom i stajnia? - podsun�a
Gryzelda. - Pod domem nic nie ma, a zreszt� i tak nie mo�na by pod nim kopa�.
- Nigdy mi to do g�owy nie przysz�o - odrzek� Tay Tay - ale musz� powiedzie�, �e
pomys� wydaje mi si� dobry. Chyba je tu przerzuc�. No, bardzo si� ciesz�, �e mam
to ju� z g�owy.
Pluto obr�ci� si� i spojrza� na niego.
- Przecie�e�cie go jeszcze nie przenie�li, Tay Tay? - powiedzia�.
- Jeszczem nie przeni�s�? A jak�e. Tu, gdzie siedzimy, jest teraz poletko Pana
Boga. Przesun��em je stamt�d tutaj.
- No, to z was najszybszy cz�owiek, o jakim s�ysza�em - rzek� Pluto, kiwaj�c
g�ow�. - To fakt.
Buck i Gryzelda poszli za r�g domu. Shaw ruszy� za nimi, ale rozmy�li� si� i
zamiast tego skr�ci� sobie papierosa. By� got�w do drogi i nie chcia� d�u�ej
zwleka�. Wiedzia� jednak, i� Tay Tay nie odjedzie, p�ki nie znudzi mu si�
bezczynno��.
Pluto siedzia� na schodkach, rozmy�la� o Jill i zastanawia� si�, gdzie te� mo�e
by�. Chcia�, �eby ju� wr�ci�a, chcia� usadowi� si� przy niej i obj�� j� wp�.
Czasem pozwala�a mu siada� przy sobie, kiedy indziej zn�w nie. By�a w tym tak
samo nieobliczalna jak we wszystkim, co robi�a. Pluto nie mia� poj�cia, co na to
poradzi�; taka ju� by�a, nie widzia� sposobu, �eby j� zmieni�. Jednak�e p�ki
siedzia�a spokojnie i pozwala�a si� obejmowa�, by� zupe�nie zadowolony; dopiero
kiedy trzepn�a go w twarz albo wykuksa�a pi�ciami po brzuchu, robi�o mu si�
ca�kiem nieprzyjemnie.
Jaki� samoch�d przejecha� przed domem w tumanie czerwonego kurzu, opylaj�c
wszystko doko�a tak, �e chwasty i drzewa wyda�y si� jeszcze bardziej martwe.
Pluto zerkn�� na w�z, ale zaraz spostrzeg�, �e nie prowadzi go Jill, wi�c
przesta� si� nim interesowa�. Auto znikn�o za zakr�tem, ale py� jeszcze d�ugo
unosi� si� w powietrzu.
Kiedy Pluto widzia� ostatnim razem Jill, kaza�a mu si� zabiera� w pi�� minut po
przyje�dzie. Zabola�o go to, wi�c wr�ci� do domu i po�o�y� si� do ��ka.
Przyjecha� wtedy na ca�y wiecz�r i by� przekonany, �e sp�dzi z ni� co najmniej
kilka godzin, a oto ju� w pi�� minut po przybyciu wraca� do domu. Jill
powiedzia�a mu, �eby si� zabiera� do diab�a. Ma�o tego; jeszcze go wytrzaska�a
po twarzy i wyszturcha�a pi�ciami w �o��dek. Tym razem mia� nadziej�, �e je�li
s�uszna jest teoria prawdopodobie�stwa czy cho�by zasada wyr�wnania, ich
dzisiejsze spotkanie b�dzie mia�o zupe�nie inny przebieg. Je�eli w og�le jest
sprawiedliwo��, Jill powinna by tym razem ucieszy� si� na jego widok, pozwoli�
si� pie�ci�, a nawet, dla wynagrodzenia poprzednich odwiedzin, da� si� poca�owa�
kilka razy. Powinna by uczyni� to wszystko, natomiast czy istotnie post�pi tak,
czy nie - tego nie wiedzia�. Reakcje Jill by�y r�wnie trudne do przewidzenia jak
to, czy go wybior� tej jesieni na szeryfa.
My�l o zbli�aj�cych si� wyborach poruszy�a Pluta. Zebra� si�, �eby wsta�, ale
nawet nie drgn�� z miejsca. W taki upa� nie by� w stanie maszerowa� pieszo
zakurzon� drog� i odwiedza� wyborc�w.
Buck i Gryzelda wr�cili, nios�c dwa wielkie arbuzy oraz solniczk�. Buck trzyma�
w r�ku n� rze�nicki. Pluto, ujrzawszy ogromne arbuzy, zapomnia� o swoich
zmartwieniach i wyprostowa� si� nieco. Tay Tay, kt�ry siedzia� w kucki, podni�s�
si� tak�e. Kiedy Buck i Gryzelda z�o�yli arbuzy na ganku, Tay Tay podszed� i
pokraja� je na �wiartki. Gryzelda przynios�a Plutowi przeznaczon� dla� porcj�,
on za� pocz�� jej dzi�kowa� za t� uprzejmo��. Nie musia� podnosi� si� i chodzi�
po sw�j kawa�ek arbuza, skoro Gryzelda ju� wsta�a, a nie wiedzia�, czy by�by si�
ruszy�, gdyby mu go nie przynios�a. Usiad�a obok i patrza�a, jak pogr��y� ca��
twarz w ch�odny mi��sz. Arbuzy od dw�ch dni ch�odzi�y si� na dnie studni i by�y
zimne jak l�d.
- Panie Swint - powiedzia�a Gryzelda, przygl�daj�c si� Plutowi - pan ma oczy
podobne do pestek arbuza.
Wszyscy si� roze�mieli. Pluto czu�, �e Gryzelda ma racj�. Nieomal zobaczy�
siebie w tej chwili.
- E, Gryzeldo! - odpar�. - Znowu si� ze mnie nabijasz.
- Musia�am to powiedzie�. Bo pan ma takie ma�e oczki i tak� czerwon� twarz, �e
wygl�da zupe�nie jak arbuz z dwiema pestkami.
Tay Tay za�mia� si� jeszcze g�o�niej.
- Jest pora na zabaw� i pora na robot� - powiedzia�, wypluwaj�c gar�� pestek. -
A teraz przysz�a pora na robot�. Musimy bra� si� do rzeczy, ch�opaki. Dosy� na
dzi� nasiedzieli�my si� przy domu i teraz trzeba jecha� w drog�. Musz� z�apa�
tego albinosa przed ranem. No, zbierajmy si�.
Pluto otar� r�ce i twarz i odrzuci� sk�rk� arbuza. Mia� ochot� mrugn�� do
Gryzeldy i po�o�y� jej d�o� na kolanie. Po paru minutach zdoby� si� na odwag�,
by mrugn�� do niej swymi pestkami arbuza, ale ani rusz nie m�g� si� zdecydowa�,
�eby jej dotkn��. My�l, �e m�g�by po�o�y� d�o� na kolanach Gryzeldy, a mo�e i
popr�bowa� wsun�� palce mi�dzy jej uda, sprawi�a, �e twarz i kark obla�y mu si�
rumie�cem. Pocz�� b�bni� palcami po schodkach w takt siedem �smych, pogwizduj�c
pod nosem, �miertelnie wystraszony, �eby kto� nie odczyta� jego my�li.
- Buck ma przystojn� �on�, co, Pluto? - odezwa� si� Tay Tay, wypluwaj�c now�
gar�� pestek arbuza. - Widzia�e� gdzie �adniejsz� dziewczyn�? Tylko popatrz na
t� �mietankow� sk�r� i z�oto we w�osach, nie m�wi�c o tej bladej niebiesko�ci w
oczach. A jak ju� j� wychwalam, to nie mog� pomin�� i reszty. Widzi mi si�, �e
Gryzelda jest naj�adniejsza ze wszystkich dziewczyn. Ma dwa naj�liczniejsze
stercz�ce cude�ka, jakie cz�owiek w og�le mo�e zobaczy�. A� dziw, �e Pan B�g
umie�ci� tyle �liczno�ci pod jednym dachem z takim starym mantyk� jak ja. Mo�e i
wcale nie zas�uguj�, �eby to ogl�da�, ale o�wiadczam ci, �e p�ki mo�na, napatrz�
si�, ile wlezie.
Gryzelda spu�ci�a g�ow� zarumieniona.
- Daj�e spok�j, tato - poprosi�a.
- Nie mam racji, Pluto?
- Bardzo z niej �adna kobitka - odrzek�. - To fakt.
Gryzelda zerkn�a na Bucka i zaczerwieni�a si� znowu. Buck roze�mia� si� do
niej.
- Synu - powiedzia� Tay Tay do Bucka. - Sk�de� ty j� u diaska wytrzasn��,
szcz�ciarzu jeden?
- Tam, sk�d ona pochodzi, nie ma ju� wi�cej takich - odpar�. - Wybrana jest z
ca�ego przych�wka.
- I za�o�� si�, �e dali spok�j z chowaniem innych, kiedy przyszed�e� i zabra�e�
t� najpi�kniejsz�.
- No, przesta�cie ju� jeden z drugim! - zawo�a�a Gryzelda, zas�aniaj�c sobie
r�kami twarz przed ich wzrokiem.
- Bardzo nie lubi� sprzeciwia� ci si�, Gryzeldo - ci�gn�� z uporem Tay Tay - ale
jak ju� raz zaczn� o tobie m�wi�, nie mog� przerwa�. Po prostu musz� ci�
wychwala�. I chyba to samo robi�by ka�dy, kto by ci� tak obejrza� jak ja. Kiedy
ci� pierwszy raz zobaczy�em, jak Buck ci� stamt�d przywi�z�, zachcia�o mi si� z
punktu kl�kn�� i co� poliza�. To rzadkie uczucie u cz�owieka, i je�eli ju� na
mnie przychodzi, to z dum� m�wi� o tym przy tobie.
- Prosz� ci�, tato... - szepn�a.
Tay Tay m�wi� dalej, ale nikt nie m�g� dos�ysze� jego s��w. Siedzia� na pniu,
gada� sam do siebie i wpatrywa� si� w ubity, bia�y piasek u swoich st�p.
Pluto lekko poruszy� r�kami. Mia� ch�� przysun�� si� bli�ej do Gryzeldy, ale
zabrak�o mu odwagi. Obejrza� si�, czy kto� nie patrzy. Wszyscy mieli wzrok
skierowany w inn� stron�, wi�c szybko po�o�y� d�o� na nogach Gryzeldy. Gryzelda
obr�ci�a si� i trzepn�a go w twarz tak b�yskawicznie, �e nawet nie zd��y�
zauwa�y�, sk�d cios pochodzi. Uczu� fal� krwi nap�ywaj�c� do piek�cego policzka,
a w uszach zad�wi�cza�y mu dzwonki. Kiedy zdo�a� otworzy� oczy, Gryzelda sta�a
ju� przed nim, a Buck i Shaw skr�cali si� ze �miechu.
- Ja ci� naucz� pozwala� sobie ze mn�, ty kupo siana! - krzykn�a ze z�o�ci�. -
Niech pan nie my�li, �e jestem Jill. Mo�e ona nie zawsze daje panu po g�bie, ale
ja na pewno b�d� tak robi�a. Za nast�pnym razem ju� pan nie popr�buje czego�
podobnego!
Tay Tay wsta� i przeszed� przez podw�rko, by sprawdzi�, czy Pluto mocno oberwa�.
- Pluto nie chcia� zrobi� nic z�ego, Gryzeldo - usi�owa� j� uspokoi�. - Nie
skrzywdzi�by ci�, szczeg�lnie przy Bucku.
- Niech pan lepiej idzie sobie oblicza� te g�osy - powiedzia�a.
- S�uchaj�e, Gryzeldo, przecie� wiesz doskonale, �e Pluto nie mo�e odjecha�,
p�ki Jill nie wr�ci z jego wozem.
- A na piechot� nie �aska? - spyta�a, �miej�c si� z Pluta. - Nie wiedzia�am, �e
ju� nawet nie mo�e chodzi�.
Pluto popatrza� rozpaczliwie doko�a, jakby szukaj�c, czego by si� przytrzyma�.
Przera�a�a go my�l, �e mia�by wyj�� na �ar s�oneczny i maszerowa� w czerwonym
pyle. Obur�cz uchwyci� si� kraw�dzi schodk�w.
Shaw zauwa�y�, �e kto� idzie od stodo�y ku domowi. Potem spojrza� raz jeszcze i
pozna� Czarnego Sama. Kiedy Murzyn zbli�y� si�, Shaw wyszed� z podw�rka na jego
spotkanie.
- Panie Shaw - powiedzia� Czarny Sam, zdejmuj�c kapelusz - ja bym okropnie
chcia� zamieni� s��wko z pana ojczulkiem. Musz� si� z nim zobaczy�.
- A o co idzie? Przecie� ci m�wi�em, co powiedzia� o jedzeniu.
- Ja nie wiem, panie Shaw, ale wci�� jestem g�odny. Chcia�bym zobaczy� si� z
pana ojczulkiem, bardzo prosz� pana szanownego.
Shaw odwo�a� ojca za dom.
- Panie