4609
Szczegóły |
Tytuł |
4609 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4609 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4609 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4609 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Robert Holdstock
LAVONDYS
Podr� do nieznanej krainy
T�umaczy� Micha� Jakuszewski
(Lavondyss: Realm of Fire)
Data wydania oryginalnego 1988
Data wydania polskiego 1997
Gla George�a, Dotothy, Douglasa, Mercy i Rity �
Najwspanialszych gaw�dziarzy!
Nie jeste�cie daleko.
Czy wa�ysz si�, o duszo,
P�j�� ze mn� na obszar nieznany,
Gdzie �cie�ek nie znajdziesz ni grunyu pod stopami?
Walt Whitman , Czy wa�ysz si� duszo
CZʌ� PIERWSZA
Stare zakazane miejsce
W Krainie Ptasich Duch�w plonie ogie�.
Me ko�ci tl� si�. Musz� tam pow�drowa�.
Szama�ska pie�� snu
(oko�o 10 000 p.n.e.)
GABERLUNGI
Bia�a Maska
Jasny ksi�yc wisz�cy nisko nad Kurhanowym Wzg�rzem o�wietla� okryte ca�unem �niegu pola, sprawiaj�c, �e zimowy krajobraz zdawa� si� jarzy� blad� po�wiat�. W wymar�ej okolicy nie by�o na czym zatrzyma� oka, lecz zarysy p�l by�y wyra�ne, odgraniczone rzucanymi przez blask ksi�yca cieniami mrocznych d�bowych �ywop�ot�w, kt�re je otacza�y. W oddali, z cienia otaczaj�cego ��k� nosz�c� nazw� Pniaki, ponownie zacz�� si� wy�ania� widmowy kszta�t, kt�ry przeszed� ukryt� �cie�k� wiod�c� wzniesieniem gruntu, a nast�pnie skr�ci� w lewo, by skry� si� mi�dzy drzewami. Tam si� zatrzyma�, ledwie teraz widoczny dla starego cz�owieka, kt�ry obserwowa� go z farmy Stretley. On r�wnie� mu si� przygl�da�. P�aszcz, kt�ry mia� na sobie, by� ciemny, a kaptur zsuni�ty nisko na twarz. Gdy poruszy� si� po raz drugi, zbli�aj�c si� do budynku, zostawi� czarny las za sob�. Garbi� si�, by� mo�e na skutek bo�onarodzeniowego ch�odu. Tam, gdzie przeszed�, zostawia� w �wie�ym �niegu g��bok� bruzd�.
Czekaj�c u bramy farmy na moment, kt�ry - jak ju� wiedzia� - musia� z pewno�ci� nadej��, Owen Keeton us�ysza�, �e jego wnuczka si� rozp�aka�a. Zwr�ci� si� w stron� ciemnej �ciany domu i zacz�� nas�uchiwa�. �kanie na chwil� tylko zak��ci�o cisz�. Mo�e niemowl�ciu co� si� �ni�o, bo po chwili zn�w zapanowa� spok�j.
Keeton wr�ci� po w�asnych �ladach przez ogr�d, wszed� do ciemnego domu i strzepn�� �nieg z but�w. Nast�pnie skierowa� si� do najwi�kszego pokoju, poruszy� metalowym pogrzebaczem k�ody w kominku, a� p�omienie rozpali�y si� ponownie, podszed� do okna i wyjrza� na szos� do Shadoxhurst, wioski po�o�onej najbli�ej farmy. Niewyra�nie, w wielkiej dali, s�ysza� �piewane kol�dy. Spojrzawszy na zegar wisz�cy nad kominkiem, zda� sobie spraw�, �e przed dziesi�cioma minutami zacz�o si� Bo�e Narodzenie.
Wbi� wzrok w zawieraj�cy legendy i ludowe opowie�ci tom, kt�ry le�a� otwarty na stole w pokoju. Druk by� bardzo wyra�ny, grube stronice wykonane z papieru dobrej jako�ci, a wielobarwne ilustracje pi�kne. To by�a ksi��ka, kt�r� kocha�. Mia�a by� jego prezentem dla wnuczki. Obrazy rycerzy i bohater�w dawa�y mu natchnienie. Walijskie brzmienie imion i nazw budzi�o w nim nostalgi� za utraconymi miejscami i zaginionymi echami m�odo�ci sp�dzonej w g�rach Walii. Epickie opowie�ci wype�nia�y mu g�ow� szcz�kiem or�a, zawo�aniami wojennymi oraz szelestem li�ci i ptak�w na polanach nawiedzanych las�w.
Teraz w ksi��ce znalaz�o si� te� co� innego, co napisano na bia�ych polach otaczaj�cych druk: list. Jego list do dziecka.
Wr�ci� do pocz�tku owego listu, do miejsca, gdzie zaczyna� si� rozdzia� m�wi�cy o Arturze, wodzu Bryt�w. Przemkn�� szybko oczyma po s�owach:
Moja droga Tallis,
Jestem starym cz�owiekiem, kt�ry pisze do ciebie w zimn�, grudniow� noc. Zastanawiam si�, czy b�dziesz kocha�a �nieg tak bardzo jak ja. A tak�e ubolewa�a nad tym, jak skutecznie potrafi on uwi�zi�. W �niegu kryje si� dawna pami��. Dowiesz si� tego we w�a�ciwym czasie, gdy� wiem jut, sk�d przychodzisz...
Ogie� dogasa�. Keeton dr�a� z zimna mimo p�on�cego kominka i grubego p�aszcza, kt�ry mia� na sobie. Wpatrywa� si� w �cian� odgradzaj�c� go od pokrytego �niegiem ogrodu, p�l i zmierzaj�cej ku niemu zakapturzonej postaci. Poczu� nagle gwa�town� potrzeb� uko�czenia listu, sfinalizowania go. By�a to swego rodzaju panika. Z�apa�a go za serce i �o��dek. R�ka, kt�r� si�gn�� po pi�ro, dr�a�a. Tykanie zegara rozleg�o si� g�o�niej, lecz opar� si� pragnieniu wpatrywania si� w niego i �ledzenia up�ywu czasu. Mia� go tak ma�o, tak niewiele minut...
Musia� sko�czy� list, i to szybko. Nachyli� si� nad stron� i zacz�� wciska� s�owa na w�ski margines:
Przywo�ujemy do �ycia duchy, Tallis, i one t�ocz� si� na skraju pola widzenia. S� m�dre m�dro�ci�, kt�r� wci�� posiadamy, cho� o niej zapomnieli�my. Ale las jest nami, a my jeste�my lasem! Dowiesz si� tego. Poznasz nazwy. Poczujesz wo� owej pradawnej zimy, bez por�wnania okrutniejszej ni� zwyk�y �nieg na Gwiazdk�. A gdy tak si� stanie, wkroczysz na stary i wa�ny szlak. Ja ruszy�em nim pierwszy, zanim mnie opu�ci�y...
Pisa� dalej, odwracaj�c stronice i wype�niaj�c marginesy. ��czy� w�asne s�owa skierowane do �pi�cego dziecka z tekstem ba�ni, wykuwaj�c wi�, kt�ra w przysz�o�ci pewnego dnia mia�a si� sta� dla dziewczynki cenna.
Gdy sko�czy�, osuszy� atrament chusteczk� i zamkn�� ksi��k�. Zawin�� j� w gruby, br�zowy papier i przewi�za� kawa�kiem sznurka.
Na opakowaniu umie�ci� wiadomo��: �Dla Tallis na pi�te urodziny. Od dziadka Owena�.
Zapi�� na nowo p�aszcz i wr�ci� w zimn�, cich�, zimow� noc. Przez chwil� sta� za drzwiami, wystraszony i bardzo zaniepokojony. Zakapturzona posta� przeby�a ca�� drog� przez pola i zatrzyma�a si� przy bramie do ogrodu, obserwuj�c dom. Keeton waha� si� jeszcze przez moment, po czym podszed� do niej ci�kim krokiem.
Dzieli�a ich tylko brama. Stary dr�a� pod grubym p�aszczem, lecz jego cia�o p�on�o od gor�ca. Kaptur os�aniaj�cy g�ow� kobiety by� nisko opuszczony i m�czyzna nie potrafi� jej rozpozna�. Musia�a by� �wiadoma jego nie wypowiedzianej my�li, gdy� unios�a lekko wzrok i odwr�ci�a si�, by na niego spojrze�. Gdy to uczyni�a, Keeton zda� sobie spraw�, �e dot�d spogl�da�a w dal za jego plecami. Pod we�nian� peleryn� b�ysn�a bia�a maska.
- A wi�c to ty... - wyszepta�.
W oddali dostrzeg� jeszcze dwie zakapturzone postacie schodz�ce z wa��w Kurhanowego Wzg�rza. Ca�kiem jakby wiedzia�y, �e je zauwa�y�, zatrzyma�y si� i przepad�y w bieli okolicznych p�l.
- Zaczyna�em rozumie� - powiedzia� niemal z gorycz�. - Zaczyna�em rozumie�, a teraz mnie opuszczasz...
Dziecko w domu zap�aka�o g�o�no. Bia�a Maska spojrza�a w stron� okna na p�pi�trze, lecz �kanie okaza�o si� tylko kolejnym przelotnym zak��ceniem. Keeton przygl�da� si� kobiecie-duchowi, nie mog�c powstrzyma� �ez, kt�re zacz�y szczypa� go w oczy. Ona r�wnie� popatrzy�a na niego. Wyda�o mu si�, �e przez w�skie szpary oczu dostrzega cie� jej twarzy.
- Wys�uchaj mnie - rzek� cicho. - Musz� ci� o co� poprosi�. Widzisz, oni stracili syna. Zestrzelono go nad Belgi�. Stracili go i b�d� go op�akiwa� przez d�ugie lata. Je�li zabierzesz teraz c�rk�... je�li j� teraz zabierzesz... - Zadr�a�, otar� d�oni� oczy i zaczerpn�� g��boki haust lodowatego powietrza. Bia�a Maska obserwowa�a go bez ruchu czy g�osu. - Daj im kilka lat. Prosz�. Je�li nie chcesz mnie... przynajmniej daj im kilka lat z dzieckiem...
Bia�a Maska unios�a powoli palec do ust pokrytego kred� kawa�ka drewna, kt�ry zakrywa� jej twarz. Keeton widzia� teraz, jak stary jest ten palec, jak obwis�a sk�ra na jej d�oni, jak ma�a sama d�o�.
Nast�pnie odwr�ci�a si� i umkn�a od niego. Jej ciemny p�aszcz falowa� na wietrze. Stopy wzbija�y w g�r� �nieg. W po�owie pola zatrzyma�a si� i odwr�ci�a. Keeton us�ysza� przenikliwy ton jej �miechu. Tym razem, uciekaj�c, kierowa�a si� na zach�d, w stron� lasu cieni. Lasu Ryhope. Jej towarzyszki na Kurhanowym Wzg�rzu r�wnie� czmychn�y.
Keeton dobrze zna� okolic�. Natychmiast si� zorientowa�, �e trzy postacie spotkaj� si� na granicy ��ki Stretley Stones, gdzie pi�� pokrytych ogamami kamieni oznacza�o staro�ytne groby.
Poczu� ulg�, lecz jednocze�nie by� zaintrygowany. Ulg� dlatego, �e Bia�a Maska przysta�a na jego pro�b�. By� tego pewien. Nie przyjd� po Tallis jeszcze przez wiele lat. By� tego pewien.
Czu� si� jednak zaintrygowany Stretley Stones i kobietami-duchami, kt�re mia�y si� spotka� w tamtym miejscu.
Dziecku nic si� nie stanie...
Rozejrza� si� wok� z poczuciem winy. W domu panowa�a cisza.
Dziecku nic si� nie stanie przez kilka minut... tylko kilka minut... wr�ci do domu na d�ugo przed tym, nim rodzice Tallis przyjd� z bo�onarodzeniowego nabo�e�stwa.
Wzywa�y go Stretley Stones. Otuli� si� cia�niej p�aszczem, otworzy� bram� i zacz�� brn�� przez g��boki �nieg pokrywaj�cy pole. Szed� po �ladach Bia�ej Maski. Wkr�tce przeszed� do biegu, pragn�c si� przekona�, co kobiety chcia�y zrobi� na ��ce, na kt�rej le�a�y pokryte znakami kamienie...
DR���CA
Wa�y
I
- A wi�c nadal nie znasz tajemnej nazwy tego miejsca? - raz jeszcze zapyta� pan Williams.
- Nie - potwierdzi�a Tallis. - Jeszcze nie. By� mo�e nigdy jej nie poznam. Tajemne nazwy bardzo trudno jest odkry�. Znajduj� si� w cz�ci umys�u dok�adnie odgrodzonej od �my�l�cego� fragmentu.
- Doprawdy?
Dotarli do najni�ej po�o�onego punktu Pag�rkowatego Pola. Szli powoli w okrutnym letnim upale. Tallis wdrapa�a si� na prze�az. Pan Williams, kt�ry by� starym cz�owiekiem o zdecydowanie ci�kiej budowie, przeciska� si� przez rozklekotan�, drewnian� konstrukcj� z wi�ksz� ostro�no�ci�. W po�owie drogi zatrzyma� si� i u�miechn�� niemal przepraszaj�co, jakby chcia� powiedzie�: Przykro mi, �e ka�� ci czeka�.
Tallis Keeton by�a wysoka, jak na trzyna�cie lat, lecz bardzo chuda. Patrz�c na m�czyzn�, czu�a si� bezradna. By�a przekonana, �e pomocna d�o�, kt�r� mog�aby do niego wyci�gn��, okaza�aby si� bezu�yteczna. Wsadzi�a wi�c r�ce do kieszeni letniej sukienki i zacz�a kopa� ziemi�, wzbijaj�c tuman py�u.
Gdy pan Williams przedosta� si� ju� na pole, u�miechn�� si� ponownie, tym razem z zadowoleniem. Przeczesa� d�oni� g�ste, bia�e w�osy i podwin�� r�kawy koszuli. Marynark� mia� przerzucon� przez rami�. Nast�pnie ruszyli w stron� strumyka, kt�ry Tallis nazywa�a Lisi� Wod�.
- Ale czy nie znasz nawet powszechnie u�ywanej nazwy tego miejsca? - zapyta�, kontynuuj�c rozmow�.
- Nawet jej - odpar�a Tallis. - Powszechnie. u�ywane nazwy te� potrafi� by� trudne. Musia�abym znale�� kogo�, kto tam by� albo o nim s�ysza�.
- A wi�c... je�li dok�adnie zrozumia�em... mo�esz opisa� ten dziwny �wiat, kt�ry ty jedna widzisz, wy��cznie przy u�yciu nazwy, kt�r� sama mu nada�a�.
- Mojej sekretnej nazwy - zgodzi�a si� Tallis.
- Stare Zakazane Miejsce - wyszepta� pan Williams. - To brzmi nie�le...
Przerwa�, cho� mia� zamiar powiedzie� co� wi�cej, gdy� Tallis naskoczy�a na niego, przyciskaj�c palec do warg. Jej ciemne oczy by�y szeroko rozwarte i pe�ne niepokoju.
- Co znowu zrobi�em? - zapyta�. Id�c obok dziecka, d�ga� grunt lask�. By�a pe�nia lata. Le��ce na polach zwierz�ce odchody obsiad�y brz�cz�ce muchy. Same zwierz�ta zgromadzi�y si� w cieniu pod otaczaj�cymi pole drzewami. Wsz�dzie panowa�a cisza. Gdy stary cz�owiek i dziewczynka rozmawiali podczas drogi, ich ludzkie g�osy brzmia�y s�abo.
- M�wi�am panu wczoraj, �e sekretn�, osobist� nazw� mo�na wypowiedzie� tylko trzy razy mi�dzy �witem a zmierzchem. Pan ju� to zrobi� trzy razy. Zu�y� pan ca�y zapas.
Pan Williams skrzywi� twarz.
- Jest mi okropnie przykro... Tallis westchn�a tylko.
- Ta ca�a sprawa z nazwami - podj�� po chwili dyskusj� pan Williams. S�yszeli teraz strumie� przetaczaj�cy si� nad umo�liwiaj�cymi przej�cie w br�d kamieniami, kt�re umie�ci�a tam Tallis. - Czy wszystko nazywa si� trojako?
- Nie wszystko.
- Na przyk�ad to pole. Ile ma nazw?
- Tylko dwie - odpar�a dziewczynka. - Powszechnie u�ywan� - Wykopki - i moj� sekretn�.
- A jak�?
Tallis u�miechn�a si�. Podnios�a wzrok ku swemu towarzyszowi. Zatrzymali si�.
- To jest ��ka Wietrznej Jaskini - wyja�ni�a. Pan Williams rozejrza� si� wok�, marszcz�c brwi.
- Tak jest. Wspomina�a� wczoraj o takim miejscu. Ale... - Uni�s� d�o� do czo�a, os�oni� oczy i przesun�� z uwag� wzrok od prawej do lewej. - Nie widz� �adnych jaski� - stwierdzi� po chwili dramatycznym tonem.
Tallis roze�mia�a si�. Wznios�a w g�r� ramiona, by wskaza� miejsce, w kt�rym si� zatrzyma�. - Stoi pan w niej!
Pan Williams podni�s� wzrok, rozejrza� si� wok� i przy�o�y� d�o� do ucha. Potrz�sn�� g�ow�.
- Nie jestem przekonany.
- Ale� tak! - zapewni�a go g�o�no Tallis. - To wielka jaskinia. Ci�gnie si� a� pod wzg�rze. Tylko �e wzg�rza te� pan nie widzi.
- A ty widzisz? - zapyta� pan Williams stoj�cy na spalonej s�o�cem ��ce w samym �rodku gospodarstwa rolnego.
Tallis z tajemnicz� min� wzruszy�a ramionami.
- Nie - przyzna�a. - No, czasami.
Pan Williams popatrzy� na ni� podejrzliwie.
- Hmm - wyszepta� po chwili. - Dobra, chod�my dalej. Chcia�bym zanurzy� stopy w zimnym potoku.
Przeszli przez Lisi� Wod� po kamieniach, znale�li odpowiedni, trawiasty odcinek brzegu i �ci�gn�li buty oraz skarpetki. Pan Williams podwin�� nogawki spodni. Poruszali palcami n�g w ch�odnej wodzie. Przez chwil� siedzieli w milczeniu, gapi�c si� ponad pastwiskiem, ��k� Wietrznej Jaskini, na odleg�y, mroczny kszta�t domu, w kt�rym mieszka�a Tallis.
- Czy nada�a� nazwy wszystkim polom? - zapyta� po chwili pan Williams.
- Nie wszystkim. Nazwy niekt�rych po prostu nie chc� przyj��. Musz� co� robi� nie tak, ale jestem za m�oda, �eby si� w tym po�apa�.
- Naprawd�? - szepn�� pan Williams z lekkim u�miechem.
- Staram si� dosta� do lasu Ryhope o w�asnych si�ach, ale nie mog� pokona� ostatniego pola. Musi mie� bardzo mocn� obron�... - odpowiedzia�a Tallis, ignoruj�c jego uwag� (lecz zdaj�c sobie spraw� z jej ironicznej natury).
- Pole?
- Las. On le�y w maj�tku Ryhope. Jest bardzo stary. Istnieje ju� od tysi�cleci, jak m�wi Gaunt...
- To wasz ogrodnik.
- Tak. Nazywa go �pierwotnym�. Twierdzi, �e wszyscy o nim wiedz�, ale nikt nigdy o nim nie m�wi. Ludzie boj� si� tego lasu.
- Ale ty nie.
Tallis potrz�sn�a g�ow�.
- Tyle �e nie mog� si� przedosta� przez ostatnie pole. Pr�buj� znale�� inn� drog�, ale to trudne.
Wbi�a wzrok w staruszka, kt�ry gapi� si� na powierzchni� wody, zatopiony w my�lach.
- My�li pan, �e las mo�e by� �wiadomy obecno�ci ludzi i utrzymywa� ich na dystans?
Skrzywi� twarz.
- To zabawna my�l - stwierdzi�. - Dlaczego nie u�y� jego tajemnej nazwy? - doda�. - Znasz j�?
Tallis wzruszy�a ramionami.
- Nie. Tylko powszechnie u�ywane nazwy. Ma ich setki. Niekt�re wywodz� si� sprzed tysi�cy lat. Las Shadox, las Ryhope, Szary Las, Las Je�d�ca, Drzewa Hooda, Zagajniki G��bokiej Doliny, Wyj�cy Las, Piekielne Drzewa, Graymes... lista ci�gnie si� bez ko�ca. Gaunt zna je wszystkie.
Pan Williams by� pod wra�eniem.
- I oczywi�cie nie mo�esz po prostu przej�� przez pole do tego t�ocznego od nazw lasu...
- Oczywi�cie, �e nie. Nie sama.
- Nie. Oczywi�cie, �e nie mo�esz. Rozumiem. Dzi�ki temu, co powiedzia�a� mi wczoraj, rozumiem to bardzo dobrze.
Obr�ci� si� w miejscu, w kt�rym siedzia�, by wpatrzy� si� w dal, lecz pomi�dzy nim a lasem Ryhope by�o zbyt wiele p�l, zbyt wiele zboczy, zbyt wiele drzew, by m�g� zobaczy� b�r. Gdy spojrza� z powrotem na Tallis, wskazywa�a za drzewa.
- Mo�na st�d zobaczy� wszystkie moje obozy. Przez kilka ostatnich miesi�cy s�ysza�am w nich mn�stwo ruchu. Inni go�cie. Ale oni nie s� tacy jak my. Dziadek nazywa� ich mitotworami.
- To dziwne s�owo.
- To duchy. Pochodz� st�d. - Pukn�a si� w g�ow�. - I st�d. - Dotkn�a g�owy pana Williamsa. - Nie rozumiem tego do ko�ca.
- Tw�j dziadek to chyba interesuj�cy cz�owiek.
Wskaza�a w stron� ��ki Stretley Stones.
- Umar� tam, pewnego Bo�ego Narodzenia. By�am jeszcze ma�a. Nie zna�am go. - Wyci�gn�a r�k� w przeciwn� stron�, ku Kurhanowemu Wzg�rzu. - To m�j ulubiony ob�z.
- Widz� wa�y.
- To stary zamek. Sprzed stuleci. - Wskaza�a palcem w jeszcze innym kierunku. - A to jest ��ka Smutnej Pie�ni. Tam, po drugiej stronie �ywop�otu.
- ��ka Smutnej Pie�ni - powt�rzy� pan Williams. - Dlaczego ta nazwa przysz�a do ciebie?
- Dlatego �e czasem s�ysz� muzyk�. Fajn�, ale smutn�.
- �piewan�? - zapyta� zaintrygowany pan Williams. - Czy instrumentaln�?
- Jak... jak wiatr. W�r�d drzew. Ale z melodi�. Kilkoma melodiami.
- Pami�tasz kt�r�� z nich?
Tallis u�miechn�a si�.
- Jedna mi si� podoba...
Za�piewa�a j� �tra-la-la�, wybijaj�c takt stopami w wodzie. Kiedy sko�czy�a, pan Williams roze�mia� si�. Swym grubym g�osem zanuci� �da-da-da� podobn� melodi�.
- Nazywa si� Bogacz i �azarz - wyja�ni�. - To pi�kna piosenka ludowa. Ale twoja wersja... - Zmarszczy� brwi, po czym poprosi� Tallis, by wykona�a j� raz jeszcze. Zrobi�a to. - Brzmi archaicznie, prawda? - powiedzia�. - Jest bardziej prymitywna. �liczna. Ale to nadal Bogacz i �azarz.
Spojrza� na ni� rozpromieniony. W oczach mia� b�ysk. Spos�b, w jaki unosi� brwi, sprawi�, �e Tallis roze�mia�a si� po raz pierwszy od chwili, gdy spotka�a go przed dwoma dniami.
- Nie chc� si� chwali� - wyszepta� - ale kiedy� skomponowa�em utw�r muzyczny oparty na tej ludowej piosence.
- Nie jeszcze jeden - zaprotestowa�a Tallis r�wnie� szeptem.
- Obawiam si�, �e tak. W swoim czasie pr�bowa�em niemal wszystkiego...
II
Zatrzymali si� w�r�d olch nad szerokim strumieniem, kt�ry Tallis nazywa�a Potokiem �owcy. Wyp�ywa� on z samego lasu Ryhope. P�niej mija� p�ytkie doliny po�o�one mi�dzy polami a borem, tocz�c swe wody w kierunku Shadoxhurst, gdzie znika� pod ziemi�.
Las Ryhope by� g�st� pl�tanin� letniej zieleni wznosz�c� si� w oddali nad ��to-czerwonymi zaro�lami, kt�re z nim graniczy�y. Drzewa wydawa�y si� ogromne, a w ich g�stych koronach nie by�o prze�wit�w. Z jednej strony pokrywa�y ca�e wzg�rze, z drugiej za� przechodzi�y w linie �ywop�ot�w wyci�gaj�ce si� niczym ko�czyny. B�r wygl�da� na nieprzebyty.
Pan Williams po�o�y� d�o� na ramieniu Tallis.
- Czy mam ci� przeprowadzi�?
Potrz�sn�a g�ow�. Nast�pnie powiod�a go dalej wzd�u� Potoku �owcy, mijaj�c miejsce, gdzie spotka�a go po raz pierwszy, ku wysokiemu, uderzonemu piorunem d�bowi rosn�cemu na polu tu� za g�stym �ywop�otem drzew. D�b by� niemal martwy. Szczelina w jego pniu tworzy�a w�skie siedzenie.
- To Stary Przyjaciel - rzuci�a rzeczowym tonem Tallis. - Cz�sto tu przychodz� pomy�le�.
- Sympatyczna nazwa - stwierdzi� pan Williams. - Ale niezbyt oryginalna.
- Nazwy to nazwy - zaoponowa�a Tallis. - One istniej�. Ludzie je odkrywaj�. Ale ich nie zmieniaj�. Nie mog�.
- Pod tym wzgl�dem nie zgadzam si� z tob� - rzek� �agodnym tonem pan Williams.
- Gdy ju� nazwa zostanie odkryta, jest niezmienna - sprzeciwi�a si� Tallis.
- Nieprawda.
Popatrzy�a na niego.
- Czy mo�e pan zmieni� melodi�?
- Je�li tego chc�.
- Ale wtedy to nie jest... nie jest ta melodia - odpar�a, lekko zbita z tropu. - Nie pierwsza inspiracja!
- Na pewno?
- Nie chc� si� spiera� - ci�gn�a niepewnym tonem Tallis.
- M�wi� tylko, �e je�li nie zaakceptuje pan daru takim, jaki jest, je�li zmieni pan to, co us�ysza� albo pozna�, to czy pod jakim� wzgl�dem pan tego nie os�abi?
- Niby dlaczego? - zapyla� cicho pan Williams. - Jestem przekonany, �e m�wi�em ci ju�, i� dar nie polega na tym, co si� s�yszy czy poznaje, ale na umiej�tno�ci s�yszenia i poznawania. Te rzeczy nale�� do ciebie od chwili, gdy si� zjawi�. Mo�esz nada� kszta�t melodii, glinie, obrazowi, czemukolwiek, poniewa� nale�y do ciebie. Tak zawsze post�powa�em ze swoj� muzyk�.
- I tak powinnam, pa�skim zdaniem, post�powa� ze swymi opowie�ciami-domy�li�a si� Tallis. - Tylko �e... - Zawaha�a si�, nadal niepewna. - Moje opowie�ci s� prawdziwe. Je�li je zmieni�, stan� si� po prostu... - Wzruszy�a ramionami. - Po prostu niczym. Bajkami dla dzieci. Mam racj�?
Spogl�daj�c nad letnimi polami na poro�ni�te drzewami wa�y Kurhanowego Wzg�rza, pan Williams potrz�sn�� g�ow�.
- Nie wiem - przyzna�. - Cho� jestem sk�onny s�dzi�, �e w tym, co nazywasz bajkami dla dzieci, kryj� si� wielkie prawdy.
Ponownie spojrza� na ni� i u�miechn�� si�. Nast�pnie opar� si� o rozszczepiony pie� Starego Przyjaciela, a w jego oczach pojawi� si� intensywny b�ysk.
- Je�li ju� mowa o opowie�ciach - zacz�� - a zw�aszcza o Starym Zakazanym Miejscu...
Klepn�� si� d�oni� w usta. Gdy tylko wypowiedzia� te s�owa, zda� sobie spraw�, co uczyni�.
- Strasznie mi przykro! - zapewni�.
Tallis wznios�a oczy i westchn�a z rezygnacj�.
- Ale co z nim i z t� histori�? - nie ust�powa� pan Williams.
- Ju� od dw�ch dni obiecujesz, �e mi j� opowiesz...
- Tylko od wczoraj.
- Niech b�dzie od wczoraj. Chcia�bym jednak j� us�ysze�, nim b�d� musia�...
Przerwa�, spogl�daj�c z obaw� na dziewczynk�. Podejrzewa�, �e j� zasmuci�.
- Nim b�dzie pan musia� co? - zapyta�a Tallis z lekkim zatroskaniem na twarzy.
- Nim b�d� musia� wyjecha� - odpowiedzia� �agodnym tonem.
By�a wstrz��ni�ta.
- Wyje�d�a pan?
- Musz� - odpowiedzia� z przepraszaj�cym wzruszeniem ramion.
- Dok�d?
- Do miejsca, kt�re jest dla mnie bardzo wa�ne. Kt�re le�y bardzo daleko.
Przez chwil� nic nie m�wi�a, lecz jej oczy zamgli�y si� lekko.
- A dok�d dok�adnie?
- Do domu - odpowiedzia�. - Tam, gdzie mieszkam. W ba�niowej krainie Dorking. - U�miechn�� si�. - Tam, gdzie pracuj�. Czeka na mnie robota.
- Nie przeszed� pan w stan spoczynku? - zapyta�a ze smutkiem Tallis.
Pan Williams roze�mia� si�.
- Na Boga, jestem kompozytorem. Kompozytorzy nie przechodz� w stan spoczynku.
- Dlaczego nie? Pan jest bardzo stary.
- Mam tylko dwadzie�cia sze�� lat - odpar� pan Williams, spogl�daj�c w g�r�, do wn�trza drzewa.
- Osiemdziesi�t cztery!
Natychmiast przeni�s� na ni� wzrok z wyrazem podejrzliwo�ci w oczach.
- Kto� ci powiedzia� - stwierdzi�. - Nikt nie m�g�by zgadn�� tak dok�adnie. Ale tak czy inaczej kompozytorzy nie przechodz� w stan spoczynku.
- A dlaczego?
- Dlatego, �e muzyka nie przestaje do nich przychodzi�.
- Och. Rozumiem.
- Ciesz� si� z tego. Dlatego w�a�nie musz� wr�ci� do domu. W og�le nie powinno mnie tu by�. Nikt nie wie, �e tu jestem. Mia�em te� da� odpocz�� chorej nodze. Z tych wszystkich powod�w chcia�bym, �eby� dotrzyma�a obietnicy. Opowiedz mi o... - Powstrzyma� si� w por�. - Opowiedz mi wszystko o tym dziwnym miejscu, kt�re jest takie zakazane i takie stare. Opowiedz mi o SZP.
Tallis mia�a strapion� min�.
- Ale opowie�� nie jest jeszcze uko�czona. W�a�ciwie ledwie si� zacz�a. Pozna�am jedynie drobne urywki.
- C�, w takim razie opowiedz mi te urywki. Prosz�. Obieca�a�. A obietnicy z�o�enie to d�ugie obci��enie.
Twarz Tallis, jasna, piegowata i pe�na smutku, wydawa�a si� teraz bardzo dziecinna. Jej br�zowe oczy l�ni�y. Nagle zamruga�a i u�miechn�a si�. Dziecko znikn�o. Wr�ci�a m�oda, figlarna dziewczyna.
- Prosz� bardzo. Niech pan usi�dzie w pniu Starego Przyjaciela. W porz�dku... Zaczynamy. Czy jest panu wygodnie?
Pan Williams wcisn�� si� w obj�cia drzewa. Zastanowi� si� nad zadanym pytaniem.
- Nie - oznajmi�.
- �wietnie - odrzek�a Tallis. - W takim razie zaczynam. �adnego przerywania - doda�a surowym tonem.
- Prawie nie b�d� oddycha� - zapewni�.
Odwr�ci�a si� od niego, po czym powoli skierowa�a z powrotem w jego stron� z wyrazem dramatycznego napi�cia w oczach. Unios�a lekko d�onie dla wyra�enia emfazy.
- Pewnego razu - zacz�a - by�o sobie trzech braci...
- Jak dot�d, bardzo oryginalne - szepn�� pan Williams z u�miechem na twarzy.
- �adnego przerywania! - nakaza�a ostrym tonem Tallis. - Taka jest zasada!
- Przepraszam.
- Je�li przerwie pan w wa�nym momencie, mo�e pan zmieni� opowie��. A to by by�a katastrofa.
- Dla kogo?
- Dla nich! Dla ludzi. Dobrze. Prosz� siedzie� zupe�nie cicho, a opowiem panu wszystko, co wiem o Starym Za... - Powstrzyma�a si�. - O SZP.
- Zamieniam si� w s�uch.
- Pewnego razu - zacz�a po raz drugi - by�o sobie trzech braci. Byli synami wielkiego kr�la. Mieszkali w du�ym zamczysku i kr�l bardzo ich wszystkich kocha�. Tak samo jak kr�lowa. Ale kr�l i kr�lowa nie lubili si� nawzajem. On j� zamkn�� w wysokiej wie�y na pot�nym p�nocnym murze...
- Jak dot�d, to bardzo dobrze znane - przerwa� figlarnie pan Williams. Tallis przeszy�a go w�ciek�ym wzrokiem. - Czy synowie nazywali si� Ryszard, Geoffrey i Jan bez Ziemi? Czy m�wimy o Henryku Drugim i Eleonorze Akwita�skiej?
- Nie m�wimy! - zaprzeczy�a g�o�no Tallis.
- Pomyli�em si�. Kontynuuj.
Zaczerpn�a g��boko tchu.
- Pierwszy syn - powiedzia�a, obrzucaj�c audytorium twardym, znacz�cym spojrzeniem - nazywa� si� Mordred...
- Aha. On.
- W j�zyku kr�la, bardzo starym j�zyku, to imi� znaczy�o: �Ch�opiec, kt�ry b�dzie w�drowa��. Drugi syn mia� na imi� Artur...
- Kolejny stary przyjaciel.
- Co - wyja�ni�a Tallis z w�ciek�o�ci� w oczach - w tym samym, zapomnianym dzi� j�zyku znaczy�o: �Ch�opiec, kt�ry zatriumfuje�. Trzeci syn, najm�odszy, nazywa� si� Scathach...
- Ten nowy ch�opiec, o kt�rym wspomina�a�.
- Jego imi� oznacza: �Ch�opiec, kt�ry b�dzie naznaczony�. Ci trzej synowie byli dobrzy we wszystkim...
- Ojej - powiedzia� pan Williams. - Jakie to nu��ce. Czy nie by�o �adnych c�rek?
Tallis niemal krzykn�a z irytacji na niecierpliwego m�czyzn� siedz�cego w pniu drzewa. Nagle jednak na jej twarzy pojawi� si� wyraz dezorientacji. Wzruszy�a ramionami.
- Mo�e i by�y. Dojd� do tego p�niej. Prosz� ju� si� nie wtr�ca�!
- Przepraszam - powiedzia� raz jeszcze, unosz�c r�k� w �agodz�cym ge�cie.
- Ci trzej synowie byli dobrzy w sporcie, polowaniu, grach i muzyce. I - doda�a-bardzo kochali sw� siostrzyczk�. Chocia� jej dzieje to ju� inna historia!
Spojrza�a na niego ostro.
- Ale przynajmniej wiemy, �e by�a siostra.
- Tak!
- I bracia j� kochali.
- Tak! Na r�ne sposoby...
- Aha. A jakie?
- Panie Williams!
- Ale to mo�e by� wa�ne...
- Panie Williams! Pr�buj� opowiedzie� panu histori�!
- Przepraszam - powiedzia� po raz trzeci, swym najcichszym, najbardziej pojednawczym g�osem.
Dziewczynka po raz kolejny zebra�a my�li, nie przestaj�c narzeka�. Wreszcie unios�a r�ce, by nakaza� ca�kowit� cisz�.
Gdy jednak mia�a przem�wi�, nagle si� zmieni�a, zadr�a�a gwa�townie, a jej twarz zbiela�a. Pan Williams zaobserwowa� to ju� wczoraj, a dzi� na to w�a�nie czeka�. Pochyli� si� do przodu, przygl�daj�c si� jej z ciekawo�ci� i niepokojem. Op�tanie dziewczynki, gdy� wyobra�a� sobie, �e jest to op�tanie, zatrwo�y�o go nie mniej ni� poprzednim razem. Nie m�g� jednak nic zrobi�, by jej pom�c. Tallis nabra�a nagle niezdrowego wygl�du. Zako�ysa�a si�. Wydawa�a si� tak blada i wyn�dznia�a, jak gdyby zaraz mia�a zemdle�. Utrzyma�a si� jednak na nogach, cho� jej oczy spogl�da�y w dal, wskro� stoj�cego przed ni� m�czyzny. W�osy, d�ugie i bardzo pi�kne, zdawa�y si� falowa�, unoszone niewyczuwalnym powiewem. Powietrze wok� niej i pana Williamsa wype�ni� lekki ch��d. Stary nie potrafi� znale�� na okre�lenie tej zmiany lepszego s�owa ni� �niesamowita�. To, co j� op�ta�o, nie mia�o zrobi� jej krzywdy, gdy� nie uczyni�o tego wczoraj, odmieni�o j� jednak totalnie. M�wi�a tym samym dziewcz�cym g�osem, lecz by�a teraz inna, a j�zyk, kt�rym si� pos�ugiwa�a - zawsze wyszukany, jak na jej wiek - sta� si� nagle jaskrawo archaiczny.
Us�ysza� za plecami s�abiutkie poruszenia w podszyciu. Siedz�c, odwr�ci� si� niezgrabnie, by popatrze� na drzewa. Nie m�g� by� tego pewien, ale przez chwil� mia� wra�enie, �e widzi stoj�c� tam zakapturzon� posta� o bia�ej, pozbawionej wyrazu twarzy. Rzucany przez chmur� cie� zmieni� o�wietlenie �ciany lasu i kszta�t znikn��.
Ponownie zwr�ci� si� ku Tallis. Wstrzymywa� oddech i dr�a� z niecierpliwo�ci, zdaj�c sobie spraw�, �e stoi w obliczu czego�, co wykracza poza granice jego rozumu.
Dziewczynka raz jeszcze podj�a opowie��...
Dolina Sn�w
Czterdzie�ci lat �y� ju� kr�l i synowie jego stali si� m�czyznami. Stawali do pojedynk�w i zdobyli wiele zaszczyt�w. Brali udzia� w bitwach i wyr�nili si� odwag�.
Wyprawiono wielk� uczt� na cze�� Ucha Pszenicy. Mi�d na kr�lewski st� nios�o dziesi�ciu s�u��cych. �wierci wo�u nios�o dwudziestu. Dama dworu kr�lowej upiek�a chleb, kt�ry by� bia�y jak �nieg i roztacza� wo� jesiennej krainy.
- Kto otrzyma zamek? - zapyta� najstarszy syn, o�mielony winem.
- �aden z was, jak mi B�g mi�y - rzek� kr�l.
- A dlaczeg�?
- Tylko moje cia�o i cia�o kr�lowej b�dzie mieszka�o w zamku - rzek� pan.
- To z�y pomys� - stwierdzi� Mordred.
- Na me s�owo, tak si� stanie.
- Z�amane drzewce mojej si�dmej w��czni m�wi, �e to ja b�d� mia� zamek - odpar� buntowniczo syn.
- B�dziesz mia� zamek, ale nie b�dzie to ten.
Rozpocz�a si� wielka k��tnia i trzem synom nakazano stan�� przy stole po stronie p�omienia i je�� tylko r�k�, w kt�rej trzyma si� tarcze. Kr�l podj�� decyzj�. Kiedy umrze, pochowaj� go w najg��bszej komnacie. Zewn�trzne pokoje i dziedzi�ce wype�ni si� ziemi� z pola bitwy pod Bavduin, b�d�cej wielkim wydarzeniem w historii tego ludu. Zamczysko stanie si� wielkim kopcem usypanym na cze�� w�adcy. Do serca grobowca, gdzie mo�na b�dzie znale�� i serce kr�la, b�dzie wiod�a tylko jedna prawdziwa droga. Jedynie rycerz o pi�ciu rydwanach i siedmiu w��czniach, zabijaj�cy na zimno rycerz o gwa�townym g�osie, b�dzie m�g� j� odnale��. Pozosta�ych czeka�a tylko walka z duchami wojownik�w poleg�ych pod Bavduin.
Kto po�r�d tego wszystkiego po�wi�ci� my�l kr�lowej? Jedynie Scathach, najm�odszy syn.
- A gdzie w ca�ej tej krwawej ziemi b�dzie le�a�o serce naszej matki? - zapyta�.
- Je�li moje s�owo nie pozbawi mnie honoru, tam gdzie upadnie! - zapowiedzia� pan.
- To okrutna my�l.
- Na tysi�c z kot�a, m� w�asn� d�oni� tam wrzuconych, tak si� stanie.
Och, ale serce kr�lowej by�o czarne. Czarne od nienawi�ci, czarne od gniewu, czarne od w�ciek�o�ci na wszystkich poza jej najm�odszym synem. Obdarzywszy Scathacha matczynym poca�unkiem, powiedzia�a mu to: - Gdy nadejdzie czas mej �mierci, zamknij moje serce w czarnej szkatu�ce, kt�r� zrobi dla mnie wiedz�ca kobieta.
- Uczyni� to z rado�ci� - odpar� syn.
- Gdy serce znajdzie si� w szkatu�ce, ukryj je w zamku, w wype�nionej ziemi� komnacie, gdzie b�dzie je m�g� przemoczy� jesienny deszcz, a zimowy wiatr b�dzie m�g� nim porusza�, tak jak porusza samym gruntem.
- Uczyni� to niezawodnie.
By�a pi�kno�ci� o mrocznym sercu, pe�n� w�ciek�o�ci matk�, �on� wielkiego, lecz okrutnego cz�owieka. Po �mierci zamierza�a go prze�ladowa�, nawet po samo Jasne Kr�lestwo.
W czasie P�czka na Ga��zi wyprawiono kolejn� wielk� uczt� i kr�l podarowa� synom zamki w kr�lestwie. Mordred otrzyma� zamek zwany Dun Gurnun, masywn� fortec� zbudowan� w�r�d bujnych bukowych las�w na wschodzie kraju. Na ka�dym z jej mur�w wznosi�o si� czterdzie�ci wie�yczek. W Dun Gurnun mieszka�o tysi�c ludzi i nigdy nie s�yszano, by kt�ry� z nich si� uskar�a�. W borze roi�o si� od wysokich niby konie dzik�w i t�ustych go��bi. Ca�a ta zwierzyna nale�a�a wy��cznie do Mor-dreda.
Artur zosta� obdarowany zamkiem na po�udniu kraju, znanym jako Camboglorn. Jego strzeliste, dumne wie�yczki wznosi�y si� w g�stej d�browie. Zbudowano go na wzg�rzu. Do jego wielkich d�bowych bram trzeba by�o jecha� konno kr�tym traktem przez pe�en tydzie�. Z wysokich mur�w nie by�o wida� nic poza muraw� opas�� od czerwonych jeleni i dzikich �wi�, kryj�c� krystaliczne wody, t�uste od srebrnych �ososi. Wszystko to nale�a�o tylko do Artura.
Co jednak ze Scathachem, najm�odszym synem? Przebywa� on w�wczas daleko, na wojnie. Walczy� w armii innego kr�la w wielkim, czarnym borze. Kiedy wr�ci� do domu, ojciec niemal go nie pozna�. Jego blizny by�y straszliwe, cho� nie utraci� urody. S� jednak takie znaki, kt�rych nie wida�, a syn �w odni�s� ci�kie rany.
Gdy ujrza�, �e starsi bracia otrzymali pi�kne zamki ze wspania�ymi terenami �owieckimi, poprosi� o podobny dla siebie. Kr�l da� mu Dun Craddoc, lecz Scathachowi przeszkadza�y tam przeci�gi. Zaoferowa� mu zamek Dorcic, ale nawiedza�y go dziwne duchy. Zasugerowa� fortec� znan� jako Ogmior, lecz ta sta�a na kraw�dzi urwiska. Najm�odszy syn odrzuci� je wszystkie. Rozw�cieczony kr�l powiedzia� mu tak: - W takim razie nie b�dziesz mia� zamku z kamienia! Wszystkie inne nale�� do ciebie, je�li zdo�asz jaki� odnale��.
Od tego dnia Scathach sta� przy stole po stronie p�omienia i jad� tylko t� r�k�, w kt�rej trzyma si� tarcz�.
Rozgniewany, uda� si� do matki. Ta przypomnia�a mu o jego obietnicy, �e pomo�e jej prze�ladowa� ducha m�a w Krainie Szybkich �ow�w albo na Szerokiej R�wninie czy w Wielobarwnym Kr�lestwie, dok�dkolwiek kr�l ucieknie po �mierci. Scathach nie zapomnia� i zapewni� j� o tym synowskim poca�unkiem. Kr�lowa wys�a�a go do wiedz�cej kobiety, a ta zatrzyma�a go na trzydzie�ci dni mi�dzy jednym ksi�ycem a nast�pnym, gdy pogr��ona w ekstazie poszukiwa�a po�r�d Dziewi�ciu Milcz�cych Dolin zamku, kt�ry by go zadowoli�.
I wreszcie go znalaz�a. By�a to wielka, mroczna budowla z owego kamienia, kt�ry nie jest prawdziwym kamieniem. Sta�a g��boko w lesie, ukryta przed �wiatem kr�giem jar�w i szalej�cych rzek. Panowa�a tam zima. �adna armia nie mog�aby zdoby� tego zamku. �aden cz�owiek nie m�g�by tam zamieszka�, pozostaj�c przy zdrowych zmys�ach. �aden cz�owiek nie m�g�by stamt�d wr�ci� do �wiata swych narodzin, nie przekszta�ciwszy si� uprzednio w zwierz� w swej duszy. Ale najm�odszy syn przyj�� go i wyruszy� do Starego Zakazanego Miejsca, by na jego najwy�szej wie�y zatkn�� sw�j bia�y sztandar.
Min�o wiele lat. Lat bez wizji. W owym czasie matka Scathacha przechodzi�a, przy u�yciu masek, do kr�lestwa Starego Zakazanego Miejsca. Bracia Scathacha r�wnie�, cho� docierali tylko do najbli�szego jaru i patrzyli z oddali na zamek, przygl�daj�c si� najm�odszemu podczas �ow�w, gdy �ciga� bestie, kt�rych nie spos�b opisa�, jako �e wszystko w owym �wiecie by�o zrodzone z umys��w ludzi, a poniewa� wszyscy ludzie byli szaleni, by�y to szalone stwory, kt�re biega�y jak szalone.
III
Min�a chwila, nim pan Williams zda� sobie spraw�, �e Tallis przesta�a m�wi�. Wpatrywa� si� w ni�, ws�uchuj�c si� w jej s�owa, w histori� przypominaj�c� mu opowie�ci z walijskiej mitologii, kt�re cz�sto czyta�. Teraz ujrza�, �e na jej policzki wr�ci� kolor, a w nieobecnym spojrzeniu pojawi�a si� �wiadomo��. Splot�a r�ce i zadr�a�a, rozgl�daj�c si� wok�.
- Czy jest zimno?
- W�a�ciwie nie - odpar�. - Ale co z reszt� opowie�ci?
Tallis popatrzy�a na niego, jakby nie pojmowa�a jego s��w.
- Nie jest uko�czona - stwierdzi�. - Dopiero zacz�a si� robi� interesuj�ca. Co syn uczyni� potem? Co si� sta�o z kr�low�?
- Scathach? - Wzruszy�a ramionami. - Jeszcze nie wiem.
- Nie mo�esz da� mi jakiej� wskaz�wki?
Roze�mia�a si�. Nagle wr�ci�o do niej ciep�o. To, co ni� zaw�adn�o, odesz�o. Podskoczy�a do nisko opuszczonej ga��zi i zwis�a z niej, sprawiaj�c, �e na siedz�cego poni�ej m�czyzn� spad�a ma�a ulewa li�ci.
- Nie mog� da� panu wskaz�wki na temat czego�, co si� jeszcze nie wydarzy�o - odpar�a. Zeskoczy�a na ziemi� i wbi�a w niego wzrok. - Ale to dziwna historia, prawda?
- S� w niej ciekawe rzeczy - zgodzi� si� pan Williams. - Co jest takiego szczeg�lnego w rycerzu o pi�ciu rydwanach i siedmiu w��czniach? - zapyta� szybko.
Jej twarz utraci�a wyraz.
- To liczba stoczonych przez niego pojedynk�w. Dlaczego pan pyta?
- Gdzie by�a bitwa pod Bavduin?
- Nikt tego nie wie. To wielka tajemnica.
- Dlaczego synom kazano je�� r�kami, w kt�rych trzyma si� tarcze?
- Popadli w nie�ask� - odrzek�a Tallis. Roze�mia�a si�. - R�ka, w kt�rej trzyma si� tarcz�, to r�ka tch�rza. To oczywiste.
- A co to jest w�a�ciwie synowski poca�unek?
Tallis zaczerwieni�a si�.
- Prawd� m�wi�c, nie wiem - przyzna�a.
- Ale u�y�a� tych s��w.
- Tak, ale to tylko element opowie�ci. Jestem za m�oda, �eby wiedzie� wszystko.
- Co to jest �kamie�, kt�ry nie jest prawdziwym kamieniem�?
- Zaczynam si� ba� - powiedzia�a Tallis. Pan Williams u�miechn�� si� do niej, uni�s� d�o� i zako�czy� przes�uchanie.
- Jeste� fascynuj�c� m�od� kobiet� - stwierdzi�. - Nie wymy�li�a� sama historii, kt�r� mi przed chwil� opowiedzia�a�. Ona jest cz�ci� powietrza, wody, ziemi...
- Tak jak pana muzyka - zripostowa�a Tallis.
- W rzeczy samej. - Siedz�c, odwr�ci� si� i popatrzy� na las za swymi plecami. - Ale kiedy ja komponuj�, nie szepcze do mnie widmowa posta�. Dostrzeg�em j� przelotnie. Jest zakapturzona i nosi bia�� mask�. - Przeni�s� wzrok na Tallis, kt�ra wyba�uszy�a szeroko oczy. - Mog�em niemal wyczu� przep�ywaj�cy mi�dzy wami powiew.
Wy�lizn�� si� z niewygodnej grz�dy w sercu umieraj�cego drzewa. Strzepn�� ze spodni kor� i owady. Spojrza� na zegarek. Tallis podnios�a ku niemu wzrok. Nagle ogarn�� j� ponury nastr�j.
- Czy ju� czas wraca�? - zapyta�a.
- Wszystko, co dobre... - odpar� �agodnym tonem. - To by�y dwa cudowne dni. Nie opowiem o nich nikomu poza jedn� osob�, a jej ka�� przysi�c, �e dochowa tajemnicy. Wr�ci�em do jednego z miejsc mojej pierwszej prawdziwej wizji, pierwszej prawdziwej muzyki, spotka�em tam pann� Tallis Keeton i us�ysza�em cztery wspania�e historie. - Wyci�gn�� do niej r�k�. - Chcia�bym po�y� jeszcze pi��dziesi�t lat, �eby m�c ci� pozna�. Pod tym wzgl�dem przypominam twojego dziadka.
Z namaszczeniem u�cisn�li sobie d�onie. U�miechn�� si�.
- Lecz niestety...
Ruszyli z powrotem przez pola, kieruj�c si� ku �cie�ce do konnej jazdy, wiod�cej ku Shadoxhurst. Pan Williams natychmiast przy�pieszy� kroku, unosz�c lask� w ostatnim po�egnaniu. Tallis patrzy�a, jak odchodzi.
Gdy oddali� si� ju� na pewn� odleg�o��, zatrzyma� si� i spojrza� na dziewczynk�, wsparty na lasce.
- Jeszcze jedno! - krzykn��. - Znalaz�em nazw� dla pola, tego przy lesie.
- I jak ona brzmi?
- Znajdowisko. Powiedz mu, �e je�li si� b�dzie sprzeciwia�, staruszek wr�ci i je zaorze! Nie b�dzie protestowa� d�ugo.
- Przeka�� panu wiadomo��! - krzykn�a do niego.
- Nie zapomnij o tym.
- Niech pan napisze jak�� fajn� muzyk� - doda�a. - Nie tak� ha�a�liw�!
- Zrobi�, co b�d� m�g� - dobieg� do niej g�os nikn�cej w dali postaci, jeszcze widocznej pod wysokimi drzewami rosn�cymi wzd�u� drogi.
- Hej! - wrzasn�a.
- Co znowu? - odkrzykn��.
- Nie opowiedzia�am panu czterech historii. Tylko trzy.
- Zapominasz o Sympatii Po�ama�ca! - zawo�a�. - To najwa�niejsza z twoich opowie�ci.
Sympatia Po�ama�ca?
Patrzy�a, jak znika jej z oczu. Gdy po raz ostatni dos�ysza�a jego g�os, zaintonowa� melodi�, kt�r� przedtem nazwa� Bogacz i �azarz. Co mia� na my�li? Sympatia Po�ama�ca?
Potem s�ycha� ju� by�o tylko odg�osy przyrody oraz �miech Tallis.
SINISALO
Sympatia Po�ama�ca
I
Dziecko urodzi�o si� we wrze�niu 1944 roku. Ochrzczono je ciep�ym, pogodnym porankiem pod koniec tego miesi�ca. Nadano mu imi� Tallis, by uczci� walijsk� cz�� rodziny, a zw�aszcza dziadka, kt�ry by� znakomitym gaw�dziarzem i bardzo lubi�, gdy por�wnywano go do Taliesina, legendarnego walijskiego barda. Jak m�wiono, zrodzi� si� on z samej ziemi, prze�y� wielki potop i opowiada� wspania�e historie w zimowych rezydencjach wodza Artura.
- Ale� pami�tam, jak sam to robi�em! - cz�sto powtarza� dziadek m�odszym, bardziej podatnym na wp�ywy cz�onkom rodziny.
Nikt nie zdo�a� wyszuka� �e�skiego odpowiednika imienia owej romantycznej postaci z dawnych dni, ukuto wi�c imi� �Tallis� i ochrzczono nim dziewczynk�.
Nadano jej wtedy tylko to jedno imi�. By�a to zwyczajna ceremonia, odprawiona przez starego wikarego w ko�ciele w Shadoxhurst. Gdy si� sko�czy�a, ca�a rodzina zebra�a si� na wiejskich b�oniach wok� rosn�cego tam spr�chnia�ego d�bu. Dzie� by� s�oneczny, roz�o�ono wi�c koc, urz�dzono piknik i spo�yto skromny, lecz przyjemny posi�ek. Wojenne racjonowanie �ywno�ci nie wp�yn�o na dost�pno�� jab�ecznika domowej roboty. Opr�niono osiem p�katych flaszek. Pod wiecz�r ekspresyjne, zabawne legendy opowiadane przez dziadka zdegenerowa�y si� do chaotycznego, niesp�jnego ci�gu anegdot i wspomnie�. Okrytego wstydem, zaprowadzono go do domu, na farm�, i po�o�ono do ��ka. Ostatnie s�owa, jakie wypowiedzia� owego dnia pod koniec wrze�nia brzmia�y: �Czekajcie na jej drugie imi�.
Przepowiedzia� trafnie. W trzy dni p�niej, o zmierzchu, nag�e zamieszanie w ogrodzie sprawi�o, �e wszyscy wybiegli z domu. Zobaczyli wielkiego, okulawionego jelenia zwanego w okolicy Po�ama�cem, kt�ry przedar� si� przez ogrodzenie i tratowa� jesienn� kapust�. Ogarni�ty panik� pobieg� ku szopie na jab�ka, waln�� poro�em o drewno i od�ama� fragment rosochy po prawej stronie.
Wszyscy doro�li zebrali si� na trawniku, by si� przygl�da�, jak wielkie zwierz� pr�buje uciec, lecz gdy zjawi�a si� matka Tallis z niemowl�ciem na r�kach, jele� uspokoi� si� nagle. Grzeba� w ziemi kopytami, lecz gapi� si� na milcz�ce dziecko.
By�a to chwila strachu i magii zarazem, gdy� nigdy dot�d �aden jele� nie podszed� tak blisko, a Po�amaniec by� miejscow� legend�, pot�nym rogaczem, kt�ry liczy� sobie dobrze ponad czterna�cie lat. Zwierz� otaczano podobn� czci� zapewne ze wzgl�du na fakt, i� najwyra�niej znane by�o w okolicy od pokole�. W niekt�rych latach nie widywano go w og�le, lecz potem jaki� farmer dostrzega� j e na wysokiej grani albo ucze� id�cy ze szko�y na �cie�ce do konnej jazdy czy my�liwi, kiedy w�drowa� przez pola. Rozchodzi�a si� wie��: �Widziano Po�ama�ca!� Nigdy nie zauwa�ono, by zrzuca� poro�e. Scypu� zwisa� z jego rosoch niczym brudne strz�py czarnych �achman�w.
By� to Szmat�awy Jele�. Opowiadano, �e fragmenty scypu�u s� kawa�kami pogrzebowego ca�unu.
- Czego on chce? - wyszepta� kto�. Ca�kiem jakby d�wi�k s��w przywr�ci� mu �ycie, jele� odwr�ci� si�, przesadzi� p�ot i znikn�� w g�stniej�cym mroku, biegn�c w stron� lasu Ryhope, od kt�rego dzieli�y go dwa strumienie.
Matka Tallis podnios�a kawa�ek poro�a. Potem owin�a go w skrawek bia�ego ubranka chrzestnego, mocno przewi�za�a dwoma niebieskimi wst��kami i zamkn�a w kufrze, w kt�rym trzyma�a wszystkie skarby. Tallis nadano imi� �Sympatia Po�ama�ca� i wznoszono na jej cze�� toasty a� do p�na w nocy.
Gdy mia�a dziesi�� miesi�cy, dziadek posadzi� j� sobie na kolanie i zacz�� do niej szepta�.
- Opowiadani jej wszystkie historie, kt�re znam - wyja�ni� matce Tallis.
- Nie rozumie ani s�owa - odpar�a Margaret Keeton. - Powiniene� zaczeka�, a� b�dzie wi�ksza.
To rozgniewa�o staruszka.
- Nie mog� czeka�, a� b�dzie wi�ksza! - oznajmi� bez ogr�dek, po czym wznowi� mamrotanie do niemowl�cego ucha.
Owen Keeton zako�czy� �ycie, nim Tallis zda�a sobie spraw� z jego istnienia. W noc Bo�ego Narodzenia wybra� si� na spacer po polach. Umar�, skulony i przysypany �niegiem, pod starym d�bem. Oczy mia� otwarte. Na zamarzni�tej twarzy widnia� wyraz �agodnego uniesienia. Tallis pami�ta�a o nim w p�niejszych latach jedynie dzi�ki rodzinnej opowie�ci o swym imieniu oraz oprawionej w ramki fotografii stoj�cej przy ��eczku. Oraz oczywi�cie za spraw� tomu ludowych powiastek i legend, kt�ry zostawi� jej w spadku. By�a to wspania�a ksi��ka o pi�knym druku i licznych, wielobarwnych ilustracjach. Na stronie tytu�owej znajdowa�a si� dedykacja dla Tallis. By� te� d�ugi list napisany na marginesach rozdzia�u o Arturze, s�owa sp�odzone pewnej zimy w desperackiej pr�bie nawi�zania ��czno�ci ponad barier� lat.
Nie zrozumia�a listu jak nale�y, dop�ki nie uko�czy�a dwunastu lat, lecz jedno s�owo przyku�o jej uwag� bardzo wcze�nie - niezwyk�y wyraz �mitotw�r�, kt�ry jej dziadek po��czy� w tek�cie z imieniem Artura.
Farma Keeton�w by�a wspania�ym miejscem dla dziecka. Dom sta� w �rodku wielkiego ogrodu, w kt�rym znajdowa�y si� sady, gara�e, szklarnie, szopy z jab�kami i drewutnie, a tak�e dzikie zakamarki ukryte za wysokimi murami, gdzie wszystko ros�o bujnie i chaotycznie. Na zapleczu domu, zwr�cony ku otwartym terenom, le�a� szeroki trawnik oraz ogr�d warzywny oddzielony od p�l drutem maj�cym powstrzymywa� owce oraz zb��kane jelenie... najwyra�niej nieskuteczny w przypadku du�ych rogaczy.
Widoczne z ogrodu tereny zdawa�y si� ci�gn�� bez ko�ca. Wszystkie pola by�y otoczone drzewami. Nawet na odleg�ym horyzoncie dostrzega�o si� spl�tane skrawki starego lasu, kt�ry przetrwa� stulecia. Jelenie szuka�y tam schronienia podczas sezonu polowa�.
Keetonowie byli w�a�cicielami farmy Stretley dopiero od dw�ch pokole�, lecz czuli si� ju� cz�ci� okolicy powi�zan� z mieszka�cami Shadoxhurst.
Ojciec Tallis, James Keeton, by� nieskomplikowanym, dobrym cz�owiekiem. Zarz�dza� farm� najlepiej jak potrafi�, lecz wi�kszo�� czasu po�wi�ca� na prowadzenie ma�ej firmy doradztwa prawnego w Gloucester. Margaret Keeton - kt�r� Tallis zawsze okre�la�a w my�lach jako �surow�, lecz uderzaj�co pi�kn��, co by�o pierwszym opisem matki, jaki us�ysza�a w �yciu - udziela�a si� w miejscowej spo�eczno�ci i skupia�a na prowadzeniu sad�w.
G��wny ci�ar kierowania ma�� farm� spada� na Edwarda Gaunta, kt�ry zajmowa� si� ogrodem oraz szklarniami. Go�cie zawsze uwa�ali Gaunta (wola� u�ywa� samego nazwiska) za �ogrodnika�, lecz by� kim� znacznie wi�cej. Mieszka� w chacie niedaleko od domu Keeton�w i - po wojnie - sta� si� w�a�cicielem wielu spo�r�d zwierz�t gospodarskich. Op�acano go na najr�niejsze sposoby, lecz - jak zawsze m�wi� - najlepszy by� udzia� w zyskach ze sprzeda�y jab�ecznika produkowanego z jab�ek Keeton�w.
Tallis bardzo lubi�a pana Gaunta. We wczesnym dzieci�stwie sp�dza�a z nim wiele godzin. Pomaga�a mu w szklarniach albo w ogrodzie, s�ucha�a jego opowie�ci i piosenek b�d� te� opowiada�a mu w�asne. Dopiero gdy podros�a, oddali�a si� od niego, gdy� poch�on�y j� jej w�asne, tajemne zainteresowania.
Najdawniejsze wspomnienie Tallis dotyczy�o Harry�ego, dwukrotnie utraconego brata.
W�a�ciwie by� jej przyrodnim bratem. James Keeton mia� przedtem inn� �on�, Irlandk�, kt�ra umar�a w Londynie, we wczesnym okresie wojny. Bardzo szybko o�eni� si� po raz drugi i wkr�tce potem urodzi�a si� Tallis.
Pami�ta�a Harry�ego jako kochaj�cego, �agodnego i zachwycaj�co psotnego cz�owieka. Mia� jasne w�osy i oczy oraz palce, kt�re zawsze potrafi�y znale�� czu�e miejsca w jej �okciach. W 1946 roku wr�ci� nieoczekiwanie z wojny, cho� wcze�niej odnotowano go jako �zaginionego w akcji, prawdopodobnie poleg�ego�. Pami�ta�a, jak ni�s� j� na ramionach przez pola dziel�ce ich farm� od ��ki Stretley Stones, gdzie pi�� zwalonych na ziemi� kamieni znaczy�o miejsca staro�ytnych grob�w.
Posadzi� j� na konarach drzewa i dra�ni� si� z ni�, gro��c, �e j� tu zostawi. Mia� poparzon� twarz - wyra�nie pami�ta�a t� skaz� - a jego g�os stawa� si� niekiedy bardzo smutny. Do obra�e� dosz�o po rozbiciu si� samolotu podczas walk nad Francj�. Smutek wywodzi� si� z czego� g��bszego.
Liczy�a sobie tylko trzy lata, gdy owe wspomnienia sta�y si� cz�ci� jej �ycia, lecz nigdy nie mia�a zapomnie� tego, jak ca�y dom, ca�a okolica, zdawa�y si� �piewa�, kiedy tylko Harry odwiedza� farm�. Dostrzega�a na sw�j dziecinny spos�b ow� rado�� mimo cienia, jaki nosi� w sobie.
Pami�ta�a r�wnie� gniewne g�osy. Harry nie �y� dobrze ze sw� macoch�. Czasami, z pokoiku na poddaszu, Tallis przygl�da�a si�, jak ojciec i Harry szli pod r�k� przez pola, zatopieni w rozmowie albo w my�lach. W takich chwilach, kt�re dziecku wydawa�y si� bezgranicznie smutne, odg�os maszyny do szycia dobiegaj�cy z pracowni na dole przypomina� gniewny ryk.
Latem, gdy nasta� dzie� czwartych urodzin Tallis, Harry przyszed� do domu o �wicie, by si� po�egna�. Pami�ta�a, jak si� schyli�, by j� poca�owa�. Sprawia� wra�enie rannego. Rannego w pier�, pomy�la�a. Kiedy go zapyta�a, co si� sta�o, u�miechn�� si� i odpowiedzia�: - Kto� postrzeli� mnie z �uku.
Jego oczy l�ni�y w p�mroku. Do jej ust sp�yn�a pojedyncza �za.
- Pos�uchaj mnie, Tallis - wyszepta�. - Pos�uchaj mnie. Nie b�d� daleko. Rozumiesz? Nie b�d� daleko. Obiecuj�! Jeszcz