2309
Szczegóły |
Tytuł |
2309 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2309 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2309 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2309 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
J.R.R TOLKIEN
Drzewo i li��
oraz
Mythopeia
Przek�o�yli:
Joanna Kokot
Marek Obarskj
Krzysztof Soko�owskj
WST�P
Dwa spo�r�d prezentowanych tu utwor�w - O ba�niach i Li��, dzie�o Niggle'a - ukaza�y si� ��cznie pod wsp�lnym tytu�em Drzewo i li�� w 1964 roku. Do obecnego wydania do��czyli�my trzeci tekst, wiersz pt. Mythopoeia (tworzenie mitu), w kt�rym Filomitos (mi�o�nik mitu) podwa�a pogl�dy Mizomitosa (wroga mitu). Wiersz ten nie by� dotychczas publikowany, lecz ojciec cytuje czterna�cie jego linijek w swym eseju O ba�niach - tak podobne s� my�li zawarte w obu wypowiedziach. Jednak zanim powiem co� wi�cej na temat Mythopoei, pragn��bym przytoczy� wst�p mego ojca do pierwszego wydania Drzewa i li�cia:
Jest to przedruk dw�ch utwor�w - O ba�niach i Li��, dzie�o Niggle'a. Nie�atwo zdoby� ich pierwsze wydania, a s�dz�, i� mog� one i dzi� jeszcze okaza� si� interesuj�ce, szczeg�lnie dla tych, kt�rym spodoba� si� W�adca Pier�cieni. Mimo �e jeden z tych tekst�w jest esejem, drugi za� to opowiadanie, s� one ze sob� �ci�le zwi�zane - oba wykorzystuj� symbole drzewa i li�cia i oba, cho� na r�ne sposoby, m�wi� o tym, co nazywam w swym eseju sztuk� tworzenia. Co wi�cej, powsta�y one w tym samym czasie (mi�dzy 1938 a 1939 rokiem), gdy opowie�� o W�adcy Pier�cieni zaczyna�a dopiero si� rozwija�, objawiaj�c mi nawa� czekaj�cej mnie pracy i ilo�� odkry�, jakich b�d� musia� dokona� w nie znanymmi wci�� �wiecie - r�wnie przera�aj�cym dla mnie, jak i dla hobbit�w. Zdaje si�, �e dotarli�my w�wczas do Bree i wiadomo mi by�o tyle� co i im o losach Gandalfa i to�samo�ci Obie�y�wiata; rozpaczliwie pragn��em do�y� chwili, kiedy dowiem si� czego� wi�cej.
Esej w swej pierwotnej wersji zosta� wyg�oszony na University of St Andrews w 1938 roku jako wyk�ad ku czci Andrew Langa1. Jako poszerzony tekst ukaza� si� w tomie Eseje dedykowane Charlesowi Williamsowi (Es-says presented to Charles Williams, Oxford University Press, 1947, nak�ad wyczerpany). Przedrukowuj� go tu z niewielkimi zmianami.
Opowiadanie pojawi�o si� w druku dopiero w 1947 roku (w "Dublin Review"). Nie zmieni�em go od momentu, gdy je napisa�em, niemal od r�ki: po prostu pewnego dnia zbudzi�em si� rano z gotowym pomys�em. Jednym ze �r�de� inspiracji by�a topola o wielkich konarach, kt�r� widzia�em z okna, nawet le��c w ��ku. Jej w�a�ciciel ni z tego, ni z owego okaleczy� j�, obcinaj�c ga��zie - nie mam poj�cia dlaczego. Potem j� �ci�to - i by�a to chyba mniej barbarzy�ska kara za wszelkie zbrodnie, jakich mog�a si� dopu�ci�, jak cho�by to, �e �y�a i tak si� rozros�a. Nie s�dz�, by pozostawi�a po sobie jakich� przyjaci� czy �a�obnik�w - poza mn� i par� s�w.
W eseju O ba�niach m�j ojciec cytowa� wiersz, kt�ry ongi� napisa� do "cz�owieka okre�laj�cego mit i ba�� jako k�amstwa, cho� [...] by� tak mi�y i niepewny swego, �e nazwa� ba�� �tchnieniem k�amstwa poprzez srebro�". Przytaczany tam fragment zaczyna si� od s��w:
Drogi Panie - powiedzia�em - cho� zniech�cony brakiem dobra, jeszcze nie jest zgubiony...
R�kopis Mythopoei nie zawiera podobnej rymowanej episto�y. Istnieje siedem wersji tego utworu, ale �adna z nich nie przybiera formy prywatnego listu - co wi�cej, pierwsze cztery wersje zaczynaj� si� od s��w "Kiedy spogl�da na drzewa", a nie "Kiedy spogl�dasz na drzewa" (za� najwcze�niejsza wersja nosi tytu� Nizonitos: d�uga odpowied� na kr�tk� bzdur�). Poniewa� sens s��w "cho� zniech�cony brakiem" zale�y od kontekstu wcze�niejszych wers�w i wymaga ich obecno�ci -
Serce cz�owieka nie sk�ada si� z k�amstw, ale przepe�nia je m�dro�� Jedynego M�drca, kt�rego przywo�uje w niesko�czono��...
- i poniewa� przytaczany w eseju fragment pochodzi (z niewielkimi zmianami) z najwcze�niejszej wersji, oczywiste jest, i� forma listu funkcjonuje tu jedynie jako konwencjonalny zabieg.
Cz�owiekiem, kt�ry okre�li� "mit i ba�� jako k�amstwo", by� C.S. Lewis. Pi�t� wersj� Mythopoei (t�, kt�ra zaczyna si� od s��w "Kiedy spogl�dasz na drzewa", a nie "Kiedy spogl�da na drzewa") ojciec opatrzy� dopiskiem "J.R.R.T. dla C.S.L.", za� w wersji sz�stej doda� "Philomythus Miso-mytho". Wersj� ostateczn� uzupe�ni� dwiema marginalnymi uwagami2. Pierwsza z nich (do s�owa "drzewa" w incipito-wym wersie) przywo�uje pami�� sytuacji, kt�ra sprowokowa�a napisanie wiersza:
Wybra�em drzewa, poniewa� s� one zarazem �atwo klasyfikowalne i niesko�czenie jednostkowe; ale ponie-
.wa� to samo mo�na powiedzie� i o innych rzeczach, dodam jeszcze tylko, �e ja dostrzegam drzewa bardziej ni� inne rzeczy (i du�o bardziej ni� innych ludzi). W ka�dym razie strofy te pisa�em z pami�ci� o alejach i gaju w Magdalen College noc�.
W Biografii (s. 146-148) Humphrey Carpenter zidentyfikowa� sytuacj�, kt�ra sta�a si� impulsem do napisania Mytho-poei. Wieczorem 19 wrze�nia 1931 roku C.S. Lewis zaprosi� mego ojca i Hugona Dysona na obiad do Magdalen College. Po obiedzie wszyscy trzej postanowili si� przej�� po okolicy i - jak to w trzy dni p�niej pisa� Lewis do swego przyjaciela, Arthura Greevesa - rozmawiali "o metaforze i micie - gdy przerwa� nam poryw wiatru tak nag�y po�r�d owego cichego, ciep�ego wieczoru i postr�ca� li�cie z drzew z takim ha�asem, i� s�dzili�my, �e to deszcz. A� wstrzymali�my oddech, a tamci dwaj wpadli w uniesienie - niemal takie, jakiego i ty by� do�wiadczy�". W kolejnym li�cie do Greevesa (18 pa�dziernika 1931)3 Lewis stre�ci� szczeg�owo pogl�dy mego ojca i Dysona na temat "prawdziwego mitu", jakim jest opowie�� o Chrystusie. Humphrey Carpenter za� spr�bowa� zrekonstruowa� przebieg owej dyskusji (zar�wno w Biografii, jak i p�niej w The Inklings4, Allen and Unwin, 1978, s. 42-45) na podstawie list�w Le-wisa i temat�w podejmowanych w Mythopoei.
My�l�, �e mog� poda� od razu i drug� uwag� do ostatecznej wersji poematu, cho� nie dotyczy ona historii powstania wiersza, lecz wyja�nia okre�lony zwrot. �ci�lej - odnosi si� do �smego wersu dziewi�tej strofy wiersza: "...symulowane rozkosze podw�jnie kusz�". "�Podw�jnie kusz��, poniewa� uwiedzeniem tylko jest traktowanie powrotu do ziemskiego dobrobytu jako jedynego celu, a i ten cel jest zdeprawowany i poszukiwany nie tam, gdzie nale�y".
Z tego samego okresu co obie uwagi pochodz� s�owa, kt�re ojciec doda� na ko�cu r�kopisu: "Pisane g��wnie w czasie egzamin�w, podczas nadzorowania student�w".
Tekst Mythopoei, kt�ry oddajemy tu do druku, jest zgodny z r�kopi�mienn� wersj� finaln�. Cho� szczeg�ow� histori� powstawania utworu mo�na uzna� za z�o�on�, jego rozw�j polega� g��wnie na dodawaniu kolejnych fragment�w. We wcze�niejszych wersjach by� on o wiele kr�tszy - brakowa�o w nim trzech strof (od s��w "B�ogos�awieni") oraz wersu: "i z�otego widma nie porzucam w niesko�czono��".
(Christopher Tolkien)
O BA�NIACH
Zamierzam m�wi� o ba�niach, cho� zdaj� sobie spraw� z tego, jak ryzykowne jest to przedsi�wzi�cie. Kr�lestwo Ba�ni to niebezpieczna kraina, gdzie na nierozwa�nych czekaj� pu�apki, a na zbyt �mia�ych - wi�zienne lochy. A mnie nale�a�oby uzna� w�a�nie za nazbyt �mia�ego; wprawdzie jestem mi�o�nikiem ba�ni od momentu, gdy nauczy�em si� czyta�, i my�l� o nich od czasu do czasu, ale nigdy nie zajmowa�em si� nimi zawodowo. W tej krainie pe�nej cud�w, lecz nie informacji, zawsze by�em zaledwie zab��kanym podr�nikiem (a mo�e nawet intruzem).
Ba�niowe kraje rozci�gaj� si� daleko wzd�u� i wszerz, w g�r� i w g��b i pe�ne s� najprzer�niejszych rzeczy i stworze�: znajdziesz tam wszelkiego rodzaju ptactwo i zwierz�ta, niezliczone gwiazdy i bezbrze�ne oceany, czarowne pi�kno i czyhaj�c� zewsz�d groz�, rado�ci i smutki przeszywaj�ce jak ostrze miecza. Ten, kto tam zb��dzi�, mo�e chyba uzna� si� za szcz�liwca; ale odmienno�� i bogactwo tej krainy wi��� j�zyk w�drowcowi, kt�ry chcia�by o nich opowiedzie�. A zadaj�c zbyt wiele pyta�, nara�a si� on na to, �e zatrzasn� si� przed nim drzwi kr�lestwa, a klucze do nich zagin�.
Istnieje wszak�e par� problem�w, kt�re kto�, kto zamierza m�wi� o ba�niach, powinien przynajmniej spr�bowa� rozwi�za� - nawet gdyby mieszka�cy Kr�lestwa Czar�w mieli uzna� go za impertynenta. Czym s� ba�nie? Sk�d si� wzi�y? Jaki z nich po�ytek? Postaram si� odpowiedzie� na te pytania, a raczej podzieli� si� okruchami odpowiedzi, jakie uda�o mi si� zebra� - g��wnie na podstawie tych niewielu ba�ni, kt�re znam.
Ba��
Czym jest ba��? Na pr�no by�oby si� tu odwo�ywa� do Oksfordzkiego s�ownika j�zyka angielskiego. Nie zawiera on w og�le has�a "ba��" (fairy-story) i niezbyt jest pomocny, je�li chodzi o same elfy (fairies). W suplemencie do S�ownika pojawia si� has�o "ba��, bajka" (fairy-tale). S�owo to datuje si� od 1750 roku, a jego g��wnym znaczeniem jest: (a) opowie�� o elfach lub innych czarodziejskich istotach; za� znaczenia poboczne to: (b) zmy�lona lub nieprawdopodobna historia i (c) k�amstwo, fa�sz.
Drugie i trzecie znaczenie beznadziejnie poszerzy�oby zakres moich rozwa�a�. Ale pierwsze znaczenie jest zbyt w�skie. By�oby wprawdzie do�� szerokie na esej czy nawet na ksi��k�, ale nie oddaje faktycznego u�ycia tego s�owa; szczeg�lnie je�li si� przyjmie s�ownikow� definicj� elf�w (fairies): "Nadnaturalne stworzenia miniaturowych rozmiar�w, wed�ug wierze� ludowych obdarzone moc� czarodziejsk� i wywieraj�ce dobry lub z�y wp�yw na ludzkie sprawy".
"Nadnaturalny" to s�owo i trudne, i niebezpieczne - niezale�nie od tego, czy u�ywa si� go w w�szym czy w szerszym sensie. Ale nie pasuje ono do elf�w, chyba �e przedrostek "nad" potraktujemy po prostu jako superlatyw. Bo to cz�owiek jest "nadnaturalny" w stosunku do elf�w (i nierzadko jest te� miniaturowych rozmiar�w), one same za� s� naturalne - o wiele bardziej naturalne ni� ludzie. Taki ju� ich los. Droga do krainy elf�w to nie droga do nieba ani nawet do piek�a (cho� niekt�rzy zwykli utrzymywa�, �e mo�e ona tam prowadzi� po�rednio, przez diabl� dziesi�cin�):
Czy widzisz t� w�sk� drog� na b�oniach, Kt�ra wije si� w�r�d g�og�w i cierni? Tak niewielu ludzi pyta o ni�, D��� tu jedynie sprawiedliwi i wierni.
A widzisz t� drog� szerok�,
Co biegnie w�r�d ��k w maju,
Tak zdradliw�, cho� wielu cieszy ni� oko
Ufaj�c, �e prowadzi wprost do Raju?
A t� pi�kn� �cie�k� w blasku gwiazd, Co ginie w�r�d paproci? Do krainy elf�w zaprowadzi nas Tej czarodziejskiej nocy.
(" O Tomaszu rymiarzu ", t�umaczy� Marek Obarski)
Co do "miniaturowych rozmiar�w" to nie przecz�, �e takie w�a�nie cechy przypisuje si� obecnie elfom. Cz�sto my�la�em o tym, jak ciekawa mog�aby by� pr�ba wyja�nienia tego zjawiska, lecz moja wiedza na ten temat jest zbyt uboga, bym m�g� przedstawi� ostateczne rozwi�zanie. W dawnych czasach Kr�lestwo Czar�w mia�o tak�e i niewielkich mieszka�c�w (cho� raczej nie "miniaturowych rozmiar�w"), ale ma�y wzrost nie cechowa� ca�ego ba�niowego ludu. Miniaturowe elfy czy wr�ki w Anglii to, jak s�dz�, g��wnie wyrafinowany produkt literackiej fantazji . Jest chyba naturalne, �e w Anglii, gdzie w sztuce wci�� powraca mi�o�� do delikatno�ci i finezji, wyobra�nia kierowa�a si� ku temu, co filigranowe i drobne - tak jak we Francji zwr�ci�a si� ku dworskiemu �yciu i przystroi�a si� pudrem i brylantami.
Przypuszczam jednak, �e te kwiatowo-motyle rozmiary by�y produktem "zracjonalizowania" elf�w, kt�re przekszta�ci�o czar ich krainy w zwyk�e wyrafinowanie, za� niewidzialno�� w krucho��, kt�ra pozwala ukry� si� w kielichu pierwiosnka lub znikn�� za �d�b�em trawy. Moda na elfy pojawi�a si� chyba tu� po tym, gdy wielkie odkrycia geograficzne uczyni�y Ziemi� zbyt ma��, by mog�a pomie�ci� i ludzi, i elfy; gdy czarodziejskie zachodnie krainy Hy Breasail przeistoczy�y si� w zwyczajn� Brazyli�, kraj czerwonego drewna . Na pewno za tak� wizj� elf�w odpowiedzialna jest literatura - znaczn� rol� odegrali tu William Shakespeare i Michael Drayton . Nymphidia Draytona to jeden z przodk�w d�ugiej linii kwiatowych elf�w i uskrzydlonych duszk�w z czu�kami, kt�rych to stwork�w tak nie cierpia�em w dzieci�stwie i kt�rych z kolei nie znosi�y moje dzieci. Podobne uczucia �ywi� i Andrew Lang, kt�ry w Liliowej ksi�dze ba�ni tak oto m�wi o nu��cych opowie�ciach wsp�czesnych mu autor�w: "Zawsze zaczynaj� si� od tego, �e jakie� dziecko wychodzi do ogrodu i po�r�d pierwiosnk�w, gardenii i kwiecia jab�oni spotyka elfy. [...] Elfy te usi�uj� by� zabawne i ponosz� kl�sk�, albo pr�buj� moralizowa� - i �wietnie im to idzie".
Ale wszystko to mia�o sw�j pocz�tek, jak ju� rzek�em, d�ugo przed XIX wiekiem i dawno ju� zacz�o m�czy� w�a�nie nieudanymi pr�bami bawienia. Nymphidia Draytona mo�na uzna� za najgorsz� z kiedykolwiek napisanych dot�d ba�ni (czy raczej opowie�ci o elfach). Pa�ac Oberona ma �ciany z paj�czych odn�y:
I okna z oczu kocich,
A dachy i wie�e
Pokrywaj� skrzyd�a nietoperze.
(t�umaczy� Marek Obarski)
Rycerz Pigwiggen dosiada �wawej szczypawki i w kielichu pierwiosnka umawia si� na schadzk� ze sw� ukochan�, kr�low� Mab, kt�rej sk�ada w darze bransoletk� z mr�wczych oczu. Wszystko to zosta�o osadzone w nudnej opowie�ci o dworskiej intrydze i fa�szywych pos�a�cach; waleczny rycerz i rozw�cieczony ma��onek razem pogr��aj� si� w gniewie, by w ko�cu utopi� go w wodach Lety. By�oby znacznie lepiej, gdyby ca�a ta historia uleg�a zapomnieniu. Niech sobie Oberon, Mab i Pigwiggen b�d� miniaturowymi elfami - w przeciwie�stwie do Artura, Ginevry i Lance-lota - ale opowie�� o dobru i z�u na dworze kr�la Artura jest o wiele bardziej ba�niowa ni� historia Oberona.
Fairy, bliski odpowiednik wyrazu "elf' Jest s�owem obecnym w j�zyku angielskim od niedawna, niemal nie znanym przed okresem Tudor�w. Warto zwr�ci� uwag� na jego pierwsze u�ycie (jedyne sprzed roku 1450) przytoczone przez S�ownik oksfordzki. Cytat wzi�ty jest z Gowera i brzmi "as h� were a faierie" (Jak gdyby by� elfem"). Ale Gower nie to powiedzia� - napisa�: "as h� were of faierie" ("�e przyby� z czarodziejskiej krainy"). Poeta opisuje m�odego galanta, kt�ry zamierza podbi� serca panien zgromadzonych w ko�ciele:
Spod jego czapki ozdobionej klejnotem
Wymyka�y si� pukle z�ote.
Tak �wie�o wygl�da� �w m�odzieniec,
Lica okrasi� mu rumieniec,
A mo�e li�� przypi�� dla ozdoby.
I do jastrz�bia zda� si� podobny, Kt�ry wnet spadnie na zdobycz. Dziewcz�ta nie odrywa�y ode� oczu Pewne, �e przyby� Z czarodziejskiej krainy .
(t�umaczy� Marek Obarski)
Jest to m�odzieniec z krwi i ko�ci, ale daje lepsze wyobra�enie o mieszka�cach krainy elf�w ni� ich s�ownikowa definicja, w kt�rej si� znalaz� przez podw�jn� pomy�k�. Ca�y problem z prawdziwymi mieszka�cami Kr�lestwa Czar�w polega bowiem na tym, �e nie zawsze wygl�daj� oni na tych, kim naprawd� s�; �e cz�sto stroj� si� w wynios�o�� i pi�kno, kt�re to my ch�tnie przypisywaliby�my samym sobie. Przynajmniej cz�� czar�w, kt�re snuj� dobro i z�o cz�owieka, to dar wyzyskiwania pragnie� jego duszy i cia�a. Kr�lowa elf�w, kt�ra unios�a Tomasza Poet� na mleczno-bia�ym rumaku �miglejszym ni� wiatr, przeje�d�a�a obok Drzewa Eildonu jako dama - oczywi�cie by�a to dama zachwycaj�cej urody. Jak wida�, Spenser by� w zgodzie z prawdziw� tradycj�, gdy nazwa� elfami rycerzy ze swego Kr�lestwa Czar�w. Miano to przys�uguje raczej takim rycerzom jak Sir Guyon ni� Pigwiggenowi uzbrojonemu w ��d�o szerszenia.
A teraz, kiedy ju� poruszy�em (jak�e pobie�nie) problem elf�w, musz� wr�ci� do punktu wyj�cia; odbieg�em bowiem od w�a�ciwego tematu - od ba�ni. Powiedzia�em, �e nadawane jej znaczenie "opowie�ci o elfach lub innych czarodziejskich istotach" jest zbyt w�skie5. Jest ono zbyt ograniczone, nawet je�li odrzucimy miniaturowe rozmiary, bowiem ba�nie - w normalnym tego s�owa u�yciu - to nie po prostu historie o elfach, ale opowie�ci o Faerie, Kr�lestwie Czar�w. W kr�lestwie tym istniej� nie tylko elfy i wr�ki, nie tylko krasnoludy, czarownice, trolle, olbrzymy i smoki, ale tak�e morza, S�o�ce, Ksi�yc, Ziemia i wszystko, co si� na niej znajduje: a wi�c drzewa i ptaki, woda i kamienie, chleb i wino, i my, �miertelnicy, je�eli nas tam zakl�to.
Historie dotycz�ce g��wnie faries, to jest istot we wsp�czesnej angielszczy�nie zwanych elfami, s� stosunkowo rzadkie i z regu�y nie nazbyt interesuj�ce. Wi�kszo�� naprawd� dobrych ba�ni traktuje o przygodach ludzi w Niebezpiecznej Krainie albo na jej mglistych obrze�ach. To ca�kiem naturalne: je�li bowiem elfy istniej� naprawd� i niezale�nie od naszych opowie�ci, to prawd� jest tak�e i to, �e ani elfom nic do nas, ani nam do elf�w. Nasze losy si� rozdzieli�y, nasze �cie�ki rzadko si� spotykaj�. Nawet na granicy Kr�lestwa Czar�w spotka� je mo�na tylko w�wczas, kiedy przypadkiem wejd� nam w drog� .
Okre�lenie, czym jest ba��, albo czym by� powinna, nie mo�e opiera� si� na �adnych definicjach czy historycznych przekazach dotycz�cych elf�w lub innych czarodziejskich istot, ale na naturze samej Niebezpiecznej Krainy - Kr�lestwa Czar�w - i wiatru, jaki tam wieje. Nie podejmuj� si� tu ani zdefiniowania tych ziem, ani nawet pr�by ich opisania. Nie spos�b bowiem pochwyci� Kr�lestwa Czar�w w sie� s��w; jedn� z jego w�a�ciwo�ci jest to, �e nie da si� go opisa�, cho� na pewno mo�na go do�wiadczy�. Ma ono wiele aspekt�w, a ich analiza nie musi doprowadzi� do odkrycia sekretu ca�o�ci. Mam wszak�e nadziej�, �e to, co powiem za chwil� w zwi�zku z pozosta�ymi pytaniami, rzuci nieco �wiat�a na m� w�asn� - jak�e niedoskona�� - wizj� tej krainy. Na razie ogranicz� si� tylko do nast�puj�cego stwierdzenia: ba�� to opowie��, kt�ra albo w pe�ni wykorzystuje motyw Kr�lestwa Czar�w, albo do� tylko nawi�zuje dla dowolnych cel�w - satyry, przygody, moralizowania czy fantastyki. Mo�na m�wi� o tym kr�lestwie jako o Krainie Magii , ale jest to magia szczeg�lnego rodzaju i wyj�tkowej mocy, jak�e daleka od pospolitych wysi�k�w pracowitego i kszta�conego czarownika. Istnieje jedno tylko zastrze�enie: je�li w opowie�ci obecna jest satyra, to wolno jej wy�miewa� si� ze wszystkiego, z wyj�tkiem samej magii. J� jedn� trzeba traktowa� powa�nie; nie nale�y z niej kpi� ani jej wyja�nia�. �redniowieczny poemat Sir Gawain i Zielony Rycerz jest podziwu godnym przyk�adem takiej powagi.
Ale nawet przy tak niewyra�nych i nieostrych granicach ba�niowego gatunku trzeba stwierdzi�, �e wielu ludzi - tak�e spo�r�d znawc�w - u�ywa terminu "ba��" do�� nierozwa�nie. Wystarczy tylko rzut oka na ostatnio publikowane ksi��ki okre�lane jako zbiory ba�ni, aby stwierdzi�, �e opowie�ci o elfach czy jakichkolwiek czarodziejskich istotach, nawet o krasnoludach i goblinach, to tylko niewielki fragment ich zawarto�ci. Po cz�ci, jak ju� zauwa�yli�my, mo�na si� by�o tego spodziewa�. Ale zbiory te zawieraj� te� sporo opowie�ci, kt�re tak naprawd� wcale nie powinny si� tam znale�� - nie wprowadzaj� bowiem Kr�lestwa Czar�w ani nawet do� nie nawi�zuj�.
Dam par� przyk�ad�w na selekcj�, jak� pragn��bym przeprowadzi�. B�dzie to pomocne przy sformu�owaniu negatywnego aspektu definicji. Powinno te� doprowadzi� nas do pytania o pocz�tki ba�ni.
Istnieje wiele zbior�w ba�ni. W Anglii �aden z takich zbior�w nie mo�e r�wna� si� pod wzgl�dem popularno�ci, zawarto�ci czy og�lnych zalet z dwunastoma ksi�gami w dwunastu r�nych kolorach, kt�re zawdzi�czamy Andrew Langowi i jego �onie. Pierwsza z tych ksi�g pojawi�a si�
ponad pi��dziesi�t lat temu ( l889 r.) i wci�� jest wznawiana. Gros zawartych w niej opowie�ci mniej wi�cej odpowiada naszym kryteriom. Nie b�d� ich tu analizowa� (jakkolwiek analiza taka mog�aby by� interesuj�ca), wspomn� jedynie, �e �adna spo�r�d opowie�ci zawartych w B��kitnej ksi�dze ba�ni nie m�wi wy��cznie o elfach, a wi�kszo�� z nich w og�le nie wspomina o tych istotach. Znakomita cz�� owych ba�ni pochodzi z Francji; by� to i chyba wci�� by�by s�uszny wyb�r (cho� niezgodny ani z mymi obecnymi gustami, ani z upodobaniami z czas�w dzieci�stwa). Od kiedy po raz pierwszy zangielszczono Contes de ma Mer� L 'Oye Charlesa Perraulta, tak silne by�y ich wp�ywy (jak i innych znanych w�tk�w z Gabinet des Fees), �e gdyby dzi� poprosi� kogo� o podanie jakiej� ba�ni, najpewniej wymieni�by kt�r�� z tych francuskich historyjek: Kota w butach, Kopciuszka czy Czerwonego Kapturka. Niekt�rym mog�yby najpierw przyj�� do g�owy Ba�nie braci Grimm.
Ale c� rzec o obecno�ci Podro�y do kraju Liliput�w w B��kitnej ksi�dze ba�ni? Powiem tylko tyle: nie jest ba�ni� ani oryginalna, autorska wersja tego tekstu [pierwsza ksi�ga Podro�y Guliwera Jonathana Swifta], ani te� zamieszczona w B��kitnej ksi�dze jego przer�bka pi�ra panny May Kendall. Utw�r ten nie pasuje do ca�ego zbioru. Obawiam si�, �e umieszczono go tam wy��cznie ze wzgl�du na ma�e, a nawet miniaturowe rozmiary Liliput�w - jedyn� wyr�niaj�c� ich cech�. Ale niewielki wzrost jest w Kr�lestwie Czar�w nie mniej akcydentalny ni� w naszym �wiecie: Pigmejom jest r�wnie daleko do elf�w co Patago�czykom. Nie wykluczy�bym tej opowie�ci ze wzgl�du na jej satyryczne zabarwienie: satyra mo�e dominowa� w ca�o�ci lub we fragmentach niew�tpliwych ba�ni; cz�sto chyba pojawia�a si� tam, gdzie dzi� ju� nie jeste�my w stanie jej rozpozna�. Wy��czy�bym Podro� do kraju Liliput�w ze zbioru ba�ni, gdy� tekst b�d�cy tu no�nikiem satyry - niezale�nie od tego, jak jest b�yskotliwy i tw�rczy - nale�y do gatunku opowie�ci podr�niczych. Opowie�ci takie m�wi� o wielu niezwyk�o�ciach, ale s� to niezwyk�o�ci, na kt�re natkn�� si� mo�na w r�nych zak�tkach �wiata �miertelnik�w, w naszym czasie i w naszej przestrzeni. Opowie�ci Guliwera nie maj� wi�kszego prawa wst�pu miedzy ba�nie ni� zmy�lenia barona Munchausena, czy te�, powiedzmy, Pierwsi ludzie na Ksi�ycu albo Wehiku� czasu [H.G. Wellsa]. Po prawdzie Eloje i Morlokowie mogliby ro�ci� sobie do tego wi�ksze prawa ni� Lilipuci. Ci ostatni to bowiem tylko ludzie, na kt�rych spogl�da si� drwi�co z g�ry. Eloje i Morlokowie za� �yj� w otch�ani czasu tak odleg�ej i g��bokiej, �e dzia�a ona niemal jak czarodziejskie zakl�cie. A je�li nawet pochodz� od nas, to warto pami�ta�, �e dawny angielski my�liciel wywi�d� ylfe - elfy w�a�nie - poprzez Kaina od samego Adama . Ten czar odleg�o�ci - zw�aszcza odleg�o�ci w czasie - os�abiony jest jedynie przez absurdalny i niewiarygodny wehiku� czasu. Na tym przyk�adzie wida� g��wne przyczyny, dla kt�rych granice Kr�lestwa Czar�w musz� by� tak niedookre�lone. Magia Kr�lestwa Czar�w nie. jest celem samym w sobie, jej moc przejawia si� w dzia�aniu: mi�dzy innymi w zaspokajaniu pierwotnych ludzkich potrzeb. Jedn� z takich potrzeb jest pragnienie zbadania g��bin czasu i przestrzeni. Inn� (jak zobaczymy) jest poczucie wsp�lnoty z pozosta�ymi �yj�cymi stworzeniami. Opowie�� mo�e wi�c zaspokaja� te pragnienia za pomoc� techniki albo magii i, gdy uda si� jej zachowa� w�a�ciwe proporcje, osi�gnie jako�� i posmak ba�ni.
Opr�cz opowie�ci podr�niczych wy��czy�bym z ba�niowego porz�dku te opowiadania, kt�re wykorzystuj� sen - rojenia �ni�cego cz�owieka - jako wyja�nienie dziej�cych si� tam cud�w. Je�li nawet opowiedziany sen by�by pod ka�dym wzgl�dem ba�ni�, uzna�bym ca�o�� za tw�r z gruntu nieudany - jak dobry obraz w niekszta�tnej ramie. Prawd� jest, �e marzenie senne ma co� wsp�lnego z Kr�lestwem Czar�w. Sny potrafi� wyzwoli� dziwne moce
umys�u, niekiedy nawet mog� na jaki� czas odda� �ni�cemu w�adz� nad Czarodziejsk� Krain� - w�adz�, kt�ra staj�c si� zacz�tkiem opowie�ci, nadaje jej �ywe kolory i kszta�ty. Prawdziwy sen mo�e okaza� si� niekiedy ba�ni� niemal czarodziejskiego kunsztu i lekko�ci, lecz tylko dop�ki trwa. Je�li jednak pisarz ju� na jawie usi�uje nam wm�wi�, �e ca�a ta historia to tylko wytw�r jego sennej wyobra�ni, w�wczas �wiadomie sprzeniewierza si� podstawowemu pragnieniu, kt�re stanowi j�dro Kr�lestwa Czar�w: pragnieniu, aby kraina ta istnia�a niezale�nie od poczynaj�cego j� umys�u, od tylko wyobra�onych cud�w. Mawia si� cz�sto o elfach, �e s� mistrzami iluzji, �e mami� ludzi "fantazjami"; ale to zupe�nie co innego. To ich sprawa. W ka�dym razie takie oszustwa zdarzaj� si� w opowiadaniach, gdzie same elfy iluzj� nie s� - poza tym, co jest wytworem fantazji, obecne s� tam prawdziwe moce i pragnienia, niezale�ne od umys�u i zamiar�w cz�owieka.
Najwa�niejsze dla autentycznej ba�ni - w odr�nieniu od u�ycia tej formy dla bardziej przyziemnych cel�w - jest, aby przedstawi� j� jako "prawdziw�" (znaczenie s�owa "prawda" w tym kontek�cie om�wi� p�niej). Poniewa� esencj� ba�ni s� cuda, nie toleruje ona �adnej ramy ani technicznych wybieg�w sugeruj�cych, �e ca�a historia, w kt�rej cuda te si� pojawiaj�, jest wymys�em lub z�udzeniem. Sama opowie�� mo�e by� oczywi�cie tak dobra, �e pozwoli nam zignorowa� ram�. Mo�e te� by� udana i zabawna jako wizja senna. Takie w�a�nie s� obie ksi��eczki Lewisa Carrolla o Alicji ze sw� ram� snu i zmianami w �nionym �wiecie. Z tego powodu (a tak�e wielu innych) nie s� one ba�niami .
Istnieje jeszcze jeden rodzaj cudownej opowie�ci, kt�ry wy��czy�bym spo�r�d ba�ni (nie dlatego, �e go nie lubi�): chodzi mi o bajk� zwierz�c� w jej czystej odmianie. We�my na przyk�ad Serce ma�py z Liliowej ksi�gi ba�ni Langa - opowie�� prze�o�on� ze swahili. M�wi ona o niegodziwym
rekinie, kt�ry podst�pnie nam�wi� ma�p�, by ta dosiad�a jego grzbietu. Gdy ju� wyp�yn�� z ni� daleko w morze, wyjawi� jej, �e wiezie j� do chorego su�tana z odleg�ej krainy, kt�remu potrzeba serca ma�py jako lekarstwa. Ale ma�pa przechytrzy�a rekina - nam�wi�a do powrotu, przekonuj�c go, �e swe serce zostawi�a w domu, w worku zawieszonym na drzewie. Mo�na naturalnie dopatrzy� si� zwi�zk�w mi�dzy bajk� zwierz�c� a ba�ni�. Tak jak w prawdziwych ba�niach zwierz�ta i inne stworzenia m�wi� tu ludzkim g�osem. Niekiedy (raczej rzadko) cud ten mo�na interpretowa� jako spe�nienie jednego z "pierwotnych" pragnie� le��cych u podstaw Kr�lestwa Czar�w: ludzkiego pragnienia wsp�lnoty z innymi �yj�cymi istotami. Mowa zwierz�t w bajce rozwin�a si� wszak�e w odr�bn� ga��� i niewiele ma wsp�lnego z tym pragnieniem - najcz�ciej zupe�nie o nim nie pami�ta. W�wczas gdy ludzie cudownym sposobem rozumiej� mow� ptak�w, zwierz�t i drzew, nie jeste�my zbyt daleko od Czarodziejskiej Krainy i jej oddzia�ywania. W historiach, kt�re nie dotycz� ludzi, albo w takich, gdzie bohaterami s� zwierz�ta, a cz�owiek jest tylko dodatkiem, a nade wszystko w takich, gdzie zwierz�ce kszta�ty to tylko zabieg satyryka-kaznodziei - maska na�o�ona na ludzk� twarz - mamy do czynienia ze zwyk�� bajk� zwierz�c�, a nie z ba�ni�: czy b�dzie to Reynold Lis czy Opowie�� kapelana mniszki [z Opowie�ci kanterberyjskich Geoffreya Chaucera], czy Brat Kr�lik [J.Ch. Harrisa], czy nawet Trzy ma�e �winki. Opowiadania Beatrix Potter s� bli�ej Kr�lestwa Czar�w, ale wci�� jeszcze, jak s�dz�, poza nim - przynajmniej wi�kszo�� z nich10. Blisko�� t� zawdzi�czaj� g��wnie silnemu porz�dkowi moralnemu - chodzi mi tu o wewn�trzny system etyczny, a nie o jakiekolwiek alegoryczne significatio. Jednak cho� w Piotrusiu Kr�liku - podobnie jak w Kr�lestwie
Czar�w (a i prawdopodobnie w ca�ym wszech�wiecie i w ka�dy11m wymiarze) - istniej� zakazy, pozostaje on bajk� zwierz�c�.
Tak�e Serce ma�py wyra�nie nale�y do tego gatunku. Przypuszczam, �e opowie�� ta znalaz�a si� w Ksi�dze ba�ni nie tyle ze wzgl�du na sw� zdolno�� bawienia, ile z uwagi na motyw ma�piego serca ukrytego w worku. Dla Langa, badacza folkloru, by� to motyw wa�ny - nawet je�li wynika� jedynie z �artu (bo przecie� serce ma�py najzwyczajniej w �wiecie bi�o w jej piersi). Szczeg� ten jest bowiem wt�rnym u�yciem tradycyjnego motywu, kt�ry pojawia si� i w ba�niach . Chodzi w nich o to, �e si�a lub �ycie cz�owieka (albo jakiegokolwiek stworzenia) mog� znajdowa� si� poza nim, ukryte w innym miejscu lub w innej rzeczy; albo o to, �e jak�� cz�� czyjego� cia�a mo�na bez szkody wyj�� i umie�ci� w worku, pod kamieniem czy w jajku. Na jednym, najbli�szym nam kra�cu historii folkloru pomys� ten wykorzysta� George MacDonald w swej ba�ni Serce olbrzyma, kt�ra wywodzi sw�j centralny motyw (jak i wiele innych szczeg��w) z dobrze znanych opowie�ci ludowych. Na drugim, najodleglejszym kra�cu znajdziemy ten motyw w Opowie�ci o dw�ch braciach z egipskiego papirusu D'Orsigny'ego - bodaj najstarszym ze spisanych opowiada�. Tam to m�odszy brat tak m�wi do starszego:
Zakln� me serce i umieszcz� je na szczycie cedrowej korony. I oto zetn� cedr i serce moje spadnie na ziemi�, a ty b�dziesz go szuka�, cho�by to mia�o trwa� siedem lat. A gdy je odnajdziesz, w�� je do misy z zimn� wod� i wtedy, zaprawd�, o�yj� .
Ale takie zainteresowania i zestawienia prowadz� nas ku pytaniu: Jakie s� pocz�tki ba�niowych opowie�ci? Oczywi�cie pytanie to dotyczy pocz�tku czy te� pocz�tk�w ba�niowo�ci. Pyta� bowiem o �r�d�a opowie�ci jako takich, znaczy�oby pyta� o �r�d�a ludzkiego j�zyka i umys�u.
�r�d�a
Prawd� m�wi�c, pytanie o �r�d�a ba�niowo�ci i tak postawi nas w ko�cu wobec tego samego problemu; ale ba�nie s� tak bogate w motywy (jak na przyk�ad usuwalne serce, okrycie z �ab�dzich pi�r, magiczne pier�cienie, arbitralne zakazy, niegodziwe macochy czy wreszcie same elfy), �e mo�na je bada�, nie tykaj�c g��wnego zagadnienia. S� to wszak�e - przynajmniej w zamierzeniu - badania naukowe i stanowi� cel dzia�a� folkloryst�w i antropolog�w, a wi�c ludzi u�ywaj�cych ba�ni niezgodnie z ich pierwotnym przeznaczeniem: jako kopalni, z kt�rych wydosta� mog� materia� czy informacje na temat spraw ich interesuj�cych.
Procedura ta jest sama w sobie ca�kowicie uprawniona, ale czy to przez ignorancj�, czy przez zapomnienie o naturze opowie�ci (kt�re trzeba traktowa� jako ca�o�ci) badacze ci dochodz� niekiedy do przedziwnych wniosk�w. Za szczeg�lnie wa�ne uznaj� oni powracaj�ce podobne elementy (jak na przyk�ad owa historia z sercem). Podobie�stwa te wydaj� si� im tak wa�ne, �e przejawiaj� oni tendencje do schodzenia z obranego przez siebie szlaku i u�ywania myl�cego "telegraficznego stylu" - myl�cego zw�aszcza w�wczas, gdy przedostaje si� z ich opracowa� do ksi��ek o literaturze. Folklory�ci zwykli okre�la� dwa opowiadania z tym samym | centralnym motywem (albo z t� sam� kombinacj� motyw�w) jako "to�same". A wi�c czytamy, �e Beowulf to Jedynie wersja Dat Erdmanneken", �e Czarny byk z Norwegii to "ta sama historia, co Pi�kna i bestia", �e skandynawska
Mestermoe (albo celtycka Wojna ptak�w^ i jej liczne odmiany i warianty) jest "t� sam� histori� co grecka opowie�� o Jazonie i Medei".
Tego typu stwierdzenia mog� zawiera� jak�� cz�� prawdy (cho� jest to prawda nazbyt uproszczona), ale na pewno nie s� prawdziwe w odniesieniu do ba�ni (podobnie jak nie by�yby prawdziwe w relacji do literatury i sztuki). Bo przecie� liczy si� w�a�nie koloryt, atmosfera, nieklasyfikowalne i niepowtarzalne szczeg�y danej opowie�ci, a nade wszystko jej og�lny sens o�ywiaj�cy nierozdzielny szkielet akcji. Szekspirowski Kr�l Lear to nie to samo co odpowiednia opowie�� z Bruta Layamona. Skrajnym przyk�adem r�nic mi�dzy "wersjami" by�by Czerwony Kapturek. Jest spraw� drugorz�dn�, �e p�niejsze odmiany tej opowie�ci (gdzie dziewczynk� ratuj� drwale) wywodz� si� bezpo�rednio z ba�ni Perraulta (w kt�rej Kapturek ginie zjedzony przez wilka). Naprawd� liczy si� tylko to, �e p�niejsza wersja ko�czy si� szcz�liwie (pod warunkiem, �e nie b�dziemy zbytnio op�akiwa� babci), a wersja Perraulta - nie. Do tej jak�e g��bokiej r�nicy jeszcze powr�c�.
Nie pot�piam naturalnie fascynacji zawik�an� i rozga��zion� histori� kryj�c� si� po�r�d ga��zi Drzewa Opowie�ci ani te� pragnienia, by rozplata� jej zawi�o�ci. Sam nie11kiedy odczuwam takie oczarowanie: jest ono nieod��cznym aspektem dziedziny wiedzy, o kt�rej co nieco mi wiadomo, czyli studi�w filologicznych nad gmatwanin� j�zyka. Wszak�e nawet w przypadku j�zyka o wiele wa�niejsze (i o wiele trudniejsze do pochwycenia) s� jego mo�liwo�ci i istota jako �ywej mowy, a nie jego dzieje. Tak jest te�, moim zdaniem, w przypadku ba�ni - ciekawsze, ale i trudniejsze s� dociekania na temat tego, czym opowie�ci te s� obecnie dla nas i jakie kszta�ty nada�y im owe alchemiczne procesy, kt�rym tak d�ugo podlega�y. Warto przytoczy� tu s�owa Dasenta: "Musimy zadowoli� si� zup�, kt�r� nam podano, i wyzby� si� pragnienia, by obejrze� ko�ci wo�u, na kt�rych zup� t� ugotowano"14. Chocia�, co dziwne, Dasent przez "zup�" rozumia� ca�� ba�aganiarsk� i naci�gan� prehistori� folkloru opart� na wczesnych przes�ankach filologii por�wnawczej, a przez "pragnienie, by obejrze� ko�ci wo�u" - ��danie, by przedstawiono ca�� procedur� i materia� dowodowy prowadz�cy do sformu�owania takich, a nie innych teorii. Ja natomiast mianem "zupy" okre�la�bym sam� opowie�� podan� nam przez autora czy gaw�dziarza, a za ko�ci uzna�bym jej �r�d�a albo pocz�tki, kt�re mnie nie interesuj�, nawet je�li rzadkim trafem da�oby si� je zrekonstruowa� w spos�b nie pozostawiaj�cy �adnych w�tpliwo�ci. Naturalnie nikomu nie broni� m�wi� o zupie jako o zupie.
Prze�lizn� si� tylko po zagadnieniu pocz�tk�w ba�ni. Jestem zbyt niedouczony w tej materii, by potraktowa� je inaczej. Zreszt� spo�r�d trzech pyta�, na kt�re pr�buj� tu odpowiedzie�, to jest akurat najmniej wa�ne. Wystarczy nam zatem tylko tych par� uwag. Jest chyba oczywiste, �e ba�nie (czy to w w�szym, czy w szerszym znaczeniu) s� niezmiernie stare. Pokrewne motywy za� spotka� mo�na ju� w najwcze�niejszych ich zapisach - w istocie znale�� je mo�na wsz�dzie tam, gdzie istnia� j�zyk. A wi�c musimy upora� si� z odmian� problemu, jaki napotka archeolog albo filolog-komparatysta, a mianowicie ze sporem mi�dzy zwolennikami teorii niezale�nej ewolucji (czy raczej inwencji) tego, co podobne; teorii dziedziczenia ze wsp�lnego �r�d�a; i teorii dyfuzji w rozmaitych okresach z jednego albo kilku o�rodk�w. Wi�kszo�� spor�w prowadzi do uproszcze� (kt�rych dopuszczaj� si� obie strony b�d� przynajmniej jedna z nich) i nie s�dz�, aby ten sp�r by� jakim� wyj�tkiem. Dzieje ba�ni s� najpewniej nie mniej skomplikowane ni� dzieje ludzkiej rasy i r�wnie z�o�one jak historia ludzkiego j�zyka. Wszystkie te trzy procesy - niezale�na inwencja, dziedziczenie i dyfuzja - musia�y odegra� pewn� rol� w tworzeniu zawik�anej sieci opowie�ci. By sie� t� rozplata�, potrzeba by mocy elf�w15. Najwa�niejsza jest inwencja; nic wi�c dziwnego, �e jest ona najbardziej tajemnicza. W�a�nie do inwencji tw�rczej musz� w ko�cu doprowadzi� rozwa�ania o pozosta�ych procesach. Dyfuzja (zapo�yczenie w przestrzeni) czy to artefakt�w, czy opowie�ci ka�e tylko szuka� ich pocz�tk�w gdzie indziej. W centrum danego obszaru dyfuzji znajduje si� miejsce, gdzie �yje tw�rca. Podobnie jest z dziedziczeniem (zapo�yczeniem w czasie) - ostatecznie odsy�a nas ono do tw�rcy z odleg�ej przesz�o�ci. A je�li jeste�my przekonani, �e czasami podobne tematy, idee czy pomys�y pojawia�y si� niezale�nie od siebie, to po prostu mno�ymy owego pradawnego tw�rc� - cho� nie pomaga nam to w lepszym zrozumieniu jego daru.
Zrzucono ju� filologi� z wysokiego piedesta�u, kt�ry ongi� zajmowa�a w sali przes�ucha�. Mo�na bez �alu porzuci� pogl�d Maxa Millera, �e mitologia to "choroba j�zyka". R�wnie dobrze mo�na by powiedzie�, �e my�lenie to choroba umys�u. Mitologia nie jest �adn� chorob�, cho� naturalnie, jak wszystkie ludzkie wytwory, sama mo�e by� chora. Bli�sze prawdy by�oby ju� chyba stwierdzenie, �e j�zyki - a szczeg�lnie wsp�czesne j�zyki europejskie - s� chorob� mitologii. Nie spos�b wszak�e odrzuci� j�zyka. Wcielony umys�, j�zyk i opowie�� licz� sobie w naszym �wiecie tyle samo lat. Umys� ludzki, obdarzony zdolno�ci� generalizacji i abstrahowania, nie tylko postrzega "zielon� traw�" jako co� r�nego od innych zjawisk (i przyjemnego dla oczu), ale widzi tak�e, �e jest to i "ziele�", i "trawa". Jak�e wi�c pot�nym odkryciem, jak�e stymuluj�cym dla zdolno�ci umys�u by�o wynalezienie przymiotnika: �adne zakl�cie, �adna magia w Kr�lestwie Czar�w nie ma wi�kszej mocy. I nic w tym zaskakuj�cego - czarodziejskie zakl�cie mo�na by uzna� za jak�� odmian� przymiotnika, za cz�� mowy w mitycznej gramatyce. Umys�, kt�ry pomy�la� o "lekkim", "ci�kim", "szarym", "��tym", "nieruchomym" i "bystrym", pocz�� tak�e i magi�, kt�ra czyni ci�kie rzeczy lekkimi i gotowymi wznie�� si� w powietrze, przemienia szary o��w w ��te z�oto, a nieruchom� ska�� w bystr� wod�. Skoro jest zdolny do jednego, to jest i zdolny do drugiego - i zdolno�ci te zrealizowa�. Kiedy odbieramy trawie ziele�, niebiosom b��kit, a krwi czerwie�, ju� dysponujemy moc� czarnoksi�sk� - na pewnym poziomie
- i budzi si� w nas pragnienie, by u�ywa� tej mocy tak�e w �wiecie zewn�trzym niezale�nym od naszego umys�u. Nie oznacza to, �e potrafimy wykorzystywa� t� w�adz� na ka�dej p�aszczy�nie rzeczywisto�ci. Mo�emy po�o�y� �mierteln� ziele� na ludzk� twarz i stworzy� groz�; mo�emy rozkaza� ksi�ycowi, by ja�nia� dziwnym i niesamowitym niebieskim �wiat�em; mo�emy te� sprawi�, �e le�ne drzewa wypuszcz� srebrne li�cie, a baranki porosn� z�otym runem; wreszcie mo�emy umie�ci� gor�cy ogie� we wn�trzu zimnego gada. Ale w takich "fantazjach", jak je zw�, poczynaj� si� nowe formy, rodzi si� Kr�lestwo Czar�w - cz�owiek staje si� tw�rc�: "stw�rc� pomniejszym".
Najistotniejsz� moc� Kr�lestwa Czar�w jest to, i� mo�e ono tchn�� �ycie w najbardziej nawet fantastyczne wizje. Nie wszystkie one s� pi�kne, nie wszystkie s� nawet zdrowe
- w ka�dym razie nie fantazje upad�ego cz�owieka. On to skazi� te� elfy, kt�rych moc (prawdziwa czy zmy�lona) nosi pi�tno jego w�asnej skazy. Ten aspekt mitologii - tworzenie, a nie odzwierciedlanie czy symboliczna interpretacja pi�kna i grozy w �wiecie - jest, jak s�dz�, zbyt zaniedba-
ny. Czy to dlatego, �e pe�niej ujawnia si� on w Kr�lestwie Ba�ni ni� na wy�ynach Olimpu? A mo�e dlatego, �e uwa�a si� go raczej za cech� mitologii "ni�szej" ni� "wy�szej"? Sporo dyskutowano na temat relacji mi�dzy "opowie�ci� folklorystyczn�" a "mitem", ale nawet gdyby takiej dyskusji nie by�o, nale�a�oby si� zaj�� tym zagadnieniem (cho�by pobie�nie) w jakichkolwiek rozwa�aniach na temat pocz�tk�w opowie�ci.
Ongi� przewa�a� pogl�d, i� wszystko zacz�o si� od "mitologii naturalnej". Bogowie olimpijscy byli personifikacjami s�o�ca, �witu, nocy itp., a wszystkie historie, jakie o nich opowiadano, by�y pierwotnie mitami (poprawniej by�oby m�wi� o alegoriach) wielkich �ywio�owych zmian i proces�w w naturze. Eposy, podania o bohaterach czy sagi umie�ci�y potem te historie w konkretnych, rzeczywistych miejscach i nada�y im wymiar ludzki, przypisuj�c je pradawnym herosom pot�niejszym od cz�owieka - a jednak ludziom. Wreszcie legendy te stopniowo skurczy�y si� do rozmiaru opowie�ci folklorystycznych, Marchen, ba�ni, w ko�cu za� do historyjek dla dzieci.
Wydaje si� to niemal postawione na g�owie. Im bli�ej swego za�o�onego archetypu s� tak zwane "mity naturalne", czyli alegorie wielkich proces�w natury, tym mniej s� one interesuj�ce - i w tym mniejszym stopniu zdolne s� rzuci� �wiat�o na jakikolwiek aspekt rzeczywisto�ci. Za��my na moment - za omawian� tu teori� - �e tak naprawd� nie istnieje nic, co by�oby odpowiednikiem mitologicznych "bog�w": nie ma �adnych osobowo�ci, s� tylko zjawiska astronomiczne czy meteorologiczne. Jednak�e tym naturalnym zjawiskom mo�na nada� chwalebn� i znacz�c� osobowo�� jedynie poprzez dar osoby, dar cz�owieka. Bogowie mog� wywodzi� sw�j koloryt i pi�kno ze wznios�ych splendor�w natury, ale to cz�owiek je dla nich zdoby�, bior�c je od s�o�ca, ksi�yca i chmur. Sw� osobowo�� bogowie ci otrzymali bezpo�rednio od cz�owieka, sw�j blask bosko�ci - za jego po�rednictwem z niewidzialnego, nadprzyrodzonego �wiata. Nie istnieje �adne fundamentalne rozr�nienie mi�dzy "ni�sz�" i "wy�sz�" mitologi�. Bohaterowie mit�w �yj� - je�li w og�le maj� �y� - tym samym �yciem co og� �miertelnych kr�l�w i wie�niak�w.
Oto, wydawa�oby si�, czysty przyk�ad na "olimpijski" mit naturalny: skandynawski b�g Thor. Jego imi� w j�zykach skandynawskich oznacza "Grzmot", nietrudno wi�c interpretowa� jego m�ot Mj�llnir jako b�yskawic�. A jednak (jak na to wskazuj� dost�pne nam p�niejsze przekazy) Thor odznacza si� bardzo wyrazist� osobowo�ci�, kt�rej nie ma ani grom, ani b�yskawica, nawet je�li niekt�re cechy boga mo�na by skojarzy� z tymi zjawiskami, jak na przyk�ad jego rud� brod�, jego dono�ny g�os i porywczy charakter, jego �lep� i niszcz�c� si��. Nie mia�oby wszak sensu pytanie, co by�o pierwsze: alegoria si� natury stanowi�ca personifikacj� grzmotu w g�rach, niszcz�cego ska�y i drzewa, czy te� opowie�� o �atwo wpadaj�cym w z�o��, niezbyt rozgarni�tym rudobrodym wie�niaku obdarzonym si�� ponad miar� - postaci we wszystkim z wyj�tkiem rozmiar�w podobnej do innych wie�niak�w z P�nocy, owych boendr, kt�rzy tak sobie upodobali Thora. Mo�na utrzymywa�, �e Thor skurczy� si� do rozmiar�w ludzkiej postaci albo �e z niej wyr�s� na boga. Jednak w�tpi�, czy kt�rykolwiek z tych pogl�d�w jest s�uszny - nie spos�b traktowa� obu tych aspekt�w rozdzielnie i zak�ada�, �e jeden musi koniecznie poprzedza� drugi. Rozs�dniej by�oby przypuszcza�, �e wie�niak pojawi� si� dok�adnie w tym momencie, gdy grzmot otrzymywa� ludzk� twarz, �e kiedy tylko gaw�dziarz s�ysza� rozw�cieczonego wie�niaka, po�r�d wzg�rz ni�s� si� odleg�y pomruk burzy.
Naturalnie trzeba pami�ta�, i� Thor nale�y do mitologicznej arystokracji - jest jednym z w�adc�w �wiata. Historia, kt�r� opowiada o nim Thrymskvida (z Eddy Starszej), to po prostu ba��5.
Jak na skandynawskie poematy jest ona do�� stara - cho� nie a� tak bardzo - pochodzi bowiem z oko�o 900 r. p.n.e. albo z nieco wcze�niejszych czas�w. Nie ma �adnego powodu, by twierdzi�, �e opowie�� ta nie jest "pierwotna" - w ka�dym razie nie co do jako�ci - tylko dlatego, �e jest ba�ni�, a co za tym idzie, utworem niezbyt godnym. Gdyby�my mogli odwr�ci� bieg czasu, ujrzeliby�my, jak ba�� ta zmienia si� co do szczeg��w, albo jak zast�puje j� inna opowie��. Dop�ki jednak istnieje jaki� Thor, zawsze znajdziemy jak�� "ba�niow� histori�" o nim. Gdy zniknie ba��, pozostanie ju� tylko grzmot nie s�yszany przez �adne ludzkie ucho.
Czasami w mitologii istotnie mo�na odnale�� co� "wy�szego" - b�stwo, prawo do w�adzy (w odr�nieniu od posiadania w�adzy), prawo do odbierania czci - jednym s�owem "religi�". Andrew Lang powiedzia� ongi�, a niekt�rzy do dzi� go za to chwal� , �e mitologia i religia to dwie zupe�nie r�ne sprawy, kt�re si� tak nieodwo�alnie ze sob� spl�ta�y, cho� mitologia sama w sobie jest niemal pozbawiona znacze� religijnych .
A jednak obie te rzeczy - mitologia i religia - spl�ta�y si� ze sob�, a mo�e dawno temu rozdzieli�y si�, a teraz powoli, na �lepo, poprzez labirynt b��d�w i zamieszanie
zd��aj� do ponownego po��czenia. Nawet ba�nie, jako gatunek, maj� trzy oblicza: mistyczne - zwr�cone ku Nadprzyrodzonemu, magiczne - skierowane ku Naturze oraz tzw. zwierciad�o politowania - odbijaj�ce cz�owieka. Istot� Kr�lestwa Czar�w jest oblicze magiczne. Pozosta�e dwa ujawniaj� si� w r�nym stopniu (je�li w og�le), zale�nie od wyboru gaw�dziarza. Tego co magiczne - ba�ni - mo�na u�y� jako Mirour de l'Omme [zwierciad�o cz�owieka]; mo�e te� ono (cho� z trudno�ci�) pos�u�y� jako no�nik tego co mistyczne. To w�a�nie usi�owa� czyni� George MacDo-nald, tworz�c opowie�ci rzadkiej wymowy i pi�kno�ci. Niekiedy mu si� udawa�o - jak w przypadku Z�otego klucza (okre�lanego przeze� jako ba��), niekiedy jednak nie do ko�ca mu si� to powiod�o - jak w przypadku Lilith (kt�r� nazwa� romansem).
Powr��my jeszcze na chwil� do wspomnianej przeze mnie "zupy". M�wi�c o dziejach opowie�ci, a szczeg�lnie o dziejach ba�ni, mo�emy stwierdzi�, �e "garnek z zup�", "kocio� opowie�ci", wci�� stoi na ogniu i wci�� dok�ada si� do� nowe k�ski - smaczne lub niesmaczne. Z tego te� powodu - by pos�u�y� si� dowolnym przyk�adem - fakt, i� ba�� znana jako G�siarka (Die Gansemagd braci Grimm) wykazuje pewne podobie�stwa do trzynastowiecznej opowie�ci o Bercie Wielkostopej, matce Karola Wielkiego6, nie dowodzi niczego: ani tego, �e historia ta w XIII wieku zesz�a z wy�yn Asgardu czy Olimpu, by poprzez opowie�� o legendarnym ju� w�wczas w�adcy stoczy� si� do poziomu zwyk�ej Hausmdrchen, ani tego, �e by�o akurat l na odwr�t. Okazuje si�, �e sam w�tek jest szeroko rozpowszechniony i nie jest zwi�zany wy��cznie z matk� Karola J Wielkiego ani inn� historyczn� postaci�. Wszak z faktu tegonie wynika automatycznie, �e opowie�� nie jest prawdziwa w odniesieniu do Berty - cho� takie zazwyczaj wnioski wyprowadzano z podobnych przes�anek. Prze�wiadczenie, i� historia ta nie mo�e dotyczy� matki cesarza Karola, musi opiera� si� na zupe�nie innych podstawach. A wi�c za dow�d taki mog�aby pos�u�y� obecno�� zdarze�, kt�re - zgodnie ze �wiatopogl�dem badacza - nigdy nie wydarzy�yby si� w "prawdziwym �yciu", i kt�re pozwalaj� w�tpi� w wiarygodno�� opowie�ci, nawet je�li nie wyst�puje ona w �adnej innej wersji. M�g�by by� nim tak�e udokumentowany materia� historyczny, pozwalaj�cy stwierdzi�, �e w rzeczywisto�ci �ycie Berty wygl�da�o zupe�nie inaczej - tak, �e wolno nam zakwestionowa� opowie��, nawet je�li zgodnie ze �wiatopogl�dem badacza zdarzenie takie mog�o naprawd� zaistnie�. Nikt, jak s�dz�, nie uzna�by anegdoty o tym, jak arcybiskup Canterbury po�lizn�� si� na sk�rce od banana, za nieprawdziw� tylko dlatego, �e podobny zabawny pech spotka� r�wnie� wiele innych os�b, a zw�aszcza szacownych starszych pan�w. S�uchaczowi wolno by�oby nie uwierzy� w t� histori�, gdyby przedtem objawi� si� w niej anio� (albo nawet elf) i przepowiedzia� arcybiskupowi, �e po�li�nie si� na sk�rce banana, je�li w pi�tek na�o�y getry. M�g�by w ni� tak�e pow�tpiewa�, gdyby umieszcza�a owo zdarzenie gdzie� mi�dzy 1940 a 1945 rokiem. I tyle. To oczywisto�� i ju� nieraz o niej wspominano, ale o�mielam si� zn�w j� przywo�a� (cho� nieco na marginesie mego wywodu), bo wci�� umyka ona uwagi tych, kt�rzy zajmuj� si� pochodzeniem opowie�ci.
A co z t� sk�rk� od banana? Ot� nasze z ni� sprawy zaczynaj� si� dopiero wtedy, gdy odrzuc� j� historycy. Staje si� ona w�wczas bardziej u�yteczna. Historyk prawdopodobnie powiedzia�by, �e anegdota o sk�rce od banana "przylgn�a do arcybiskupa", podobnie jak m�g�by powiedzie� na podstawie przekonuj�cych dowod�w, �e ba�� o G�siarce "przylgn�a do Berty". Jest to stosunkowo bezpieczny spos�b m�wienia, typowy dla tak zwanego wywodu historycznego. Czy jednak proponuje on rzeczywi�cie dobry opis tego, co si� zdarzy�o i zdarza w dziejach tworzenia opowie�ci? Nie s�dz�. My�l�, �e b�dziemy bli�ej prawdy, je�li powiemy, �e to arcybiskup przylgn�� do sk�rki od banana, albo �e Berta zmieni�a si� w G�siark� z ba�ni. Jeszcze lepiej by�oby rzec, i� zar�wno matka Karola Wielkiego, jak i arcybiskup znale�li si� w naszym garnku, �e stali si� sk�adnikami zupy, kolejnymi dodatkami dorzuconymi do roso�u. Wyj�tkowy to zaszczyt, bo w zupie tej znalaz�y si� rzeczy i osoby o wiele starsze, o wiele bardziej pot�ne, pi�kne, zabawne lub bardziej straszne ni� obie te postaci (jako postaci historyczne).
Tak�e i Artur7, ongi� historyczna posta� (lecz nie a� tak wielkiej wagi), znalaz� si� w "kotle opowie�ci". Tam warzy� si� przez d�ugi czas wraz z wieloma innymi dawnymi postaciami i w�tkami rodem z mitologii i z ba�ni, a nawet z paroma "ko��mi historii", kt�re si� tam zapl�ta�y (jak na przyk�ad walka Artura przeciw du�skim naje�d�com), a� wreszcie wy�oni� si� z kot�a jako w�adca czarodziejskiej krainy. Podobnie by�o z wielkim staroskandynawskim, niby-arturia�skim dworem kr�l�w Danii, potomk�w Scylda--Tarczy - Scylding�w z dawnych angielskich przekaz�w. Kr�l Hrothgar i jego r�d pozostawili du�o wyra�nych �lad�w w historii - o wiele wi�cej ni� Artur - a mimo to ju� w najstarszych (angielskich) przekazach ��czy si� ich z ba�niowymi postaciami i zdarzeniami: wcze�nie znale�li si� w kotle. Najdawniejsze zabytki angielskich opowie�ci o Kr�lestwie Czar�w (albo o jego pograniczu) nie s� wprawdzie najlepiej znane w samej Anglii - ale nie wspominam tu o nich po to, aby omawia� przemian� m�odego nied�wiedzia w wojownika Beowulfa, ani te�, by wyja�nia� napa�� potwora Grendela na kr�lewski dw�r Hrothgara. Pragn� zwr�ci� uwag� na inny aspekt tych przekaz�w: na szczeg�lnie sugestywny przyk�ad powi�za� mi�dzy elementami ba�niowymi a bogami, kr�lami i zwyk�ymi lud�mi; powi�za�, kt�re - jak s�dz� - dobrze ilustruj� pogl�d, i� elementy te nie nasilaj� si� ani nie zanikaj� z biegiem czasu, ale po prostu ju� s� obecne w kotle opowie�ci, czekaj�c, a� wielkie postaci mitu i historii oraz owi bezimienni Ona i On zostan� wrzuceni w gotuj�cy si� wywar - jeden po drugim albo wszyscy razem, bez baczenia na ich wag�, pozycj� czy wiek. Wielkim nieprzyjacielem kr�la Hrothgara by� Froda, w�adca Heathobard�w. Historia c�rki Hrothgara, Freawaru, pobrzmiewa echem dawnej opowie�ci, niespotykanej w p�nocnych podaniach o bohaterach: oto potomek wrogiego jej rodu, Ingeld syn Frody, pokocha� j� i po�lubi� na zgub� wszystkich. Jest to niezwykle interesuj�cy i znacz�cy w�tek. W tle wa�ni rodowej majaczy bowiem posta� boga, kt�rego Skandynawowie zwali Freyem (Panem) albo Yngwirreyem, a kt�remu Anglowie nadali imi� Ing. By� on w dawnej p�nocnej mitologii (i religii) bogiem p�odno�ci i urodzaju. �r�d�em wrogo�ci mi�dzy oboma kr�lewskimi rodami by� sp�r o �wi�te miejsce tej religii. Ingeld i jego ojciec nosz� imiona nawi�zuj�ce do imienia Freya, za� imi� Freawaru znaczy "Opieka Pana" (Opieka Freya). Jedn� za� z g��wnych p�niejszych opowie�ci o Freyu (w j�zyku staroislandzkim) jest historia jego mi�o�ci do p�niejszej �ony, Gerdy, c�rki olbrzyma Gymira, jednego z nieprzyjaci� bog�w. Czy jest to dow�d na to, �e Ingeld i Freawaru albo ich mi�o�� to tylko "odbicie mitologii"? Nie s�dz�. Historyczne dzieje cz�sto przypominaj� mit, gdy� jedno i drugie sk�ada si� w ko�cu z tego samego materia�u. Je�li Ingeld i Freawaru nigdy nie istnieli, lub przynajmniej nigdy si� nie kochali, to na pewno otrzymali sw� histori� od jakiej� bezimiennej pary, albo raczej weszli w t� histori�. Wrzucono ich do kot�a, gdzie spocz�o ju� tak wiele pot�nych zjawisk, kt�re od wiek�w warz� si� na ogniu - mi�dzy nimi mi�o�� od pierwszego wejrzenia. A wi�c i mi�o�� boga. Gdyby �aden m�odzieniec nie zakocha� si� w przypadkowo napotkanej dziewczynie, by odkry�, �e na drodze ich mi�o�ci stoi odwieczna rodowa nienawi��, b�g Frey nigdy nie ujrza�by z wysokiego tronu Odyna Gerdy, c�rki olbrzym�w.
Skoro ju� m�wimy o kotle, nie wolno nam zapomina� o kucharzach. W garnku warzy si� wiele rzeczy, ale kucharze nie zanurzaj� swych chochli na �lepo. Wa�ny jest wyb�r. Bogowie s� w ko�cu bogami i nie jest bez znaczenia, co si� o nich opowiada. A wi�c bez w�tpi