2366

Szczegóły
Tytuł 2366
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2366 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2366 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2366 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Robin Cook Zabawa w Boga Przek�ad Zygmunt Jagielski Barbarze i Puchatkowi - moim nieroz��cznym towarzyszom i najbardziej wdzi�cznym s�uchaczom Prolog Bruce Wilkinson ockn�� si� nagle z twardego snu. Natychmiast oprzytomnia�, czuj�c, �e przenika go niewyt�umaczalny l�k. Tak budzi� si� z koszmarnych sn�w w dzieci�stwie. Nie mia� poj�cia, co go w�a�ciwie obudzi�o - musia� to by� ha�as lub jaki� ruch w pobli�u. Zastanawia� si�, czy go kto� nie dotkn�� podczas snu. Le�a� cicho z szeroko otwartymi oczami, wstrzymuj�c oddech i nas�uchuj�c. Pocz�tkowo nie m�g� sobie uprzytomni�, gdzie si� znajduje, ale powoli pami�� mu wraca�a: by� w Boston Memorial, w sali 1832. Niemal jednocze�nie zorientowa� si�, �e wok� panuje g��boka ciemno��: musia�o by� ko�o p�nocy. Ca�y szpital by� pogr��ony w ciszy. Od przesz�o tygodnia le�a� na oddziale chirurgii serca. Przed oko�o miesi�cem przebywa� w tym samym szpitalu kilka pi�ter ni�ej po nieoczekiwanym ataku serca, zd��y� si� wi�c ju� przyzwyczai� do szpitalnych odg�os�w: skrzypienia w�zk�w przewo��cych chorych, odleg�ych sygna��w nadje�d�aj�cych ambulans�w, a nawet do wywo�ywania nazwisk lekarzy. Wszystkie te d�wi�ki nie tylko mu nie przeszkadza�y, ale wr�cz budzi�y w nim poczucie bezpiecze�stwa. Na ich podstawie Bruce nie spogl�daj�c na zegarek m�g� niemal dok�adnie okre�li� godzin�. Wszystkie �wiadczy�y, �e w razie potrzeby w ka�dej chwili mo�e otrzyma� pomoc lekarsk�. Bruce nigdy nie przejmowa� si� zbytnio stanem swojego zdrowia, mimo i� cierpia� na stwardnienie rozsiane. Wyst�puj�ce pi�� lat temu k�opoty ze wzrokiem ust�pi�y. Bruce usi�owa� wi�c zapomnie� o diagnozach lekarskich, gdy� szpitale i doktorzy budzili w nim l�k. Niespodziewanie, jak grom z jasnego nieba, ten atak serca, konieczno�� pobytu w szpitalu i poddania si� operacji. Chocia� lekarze zapewniali go, �e obecna choroba serca nie ma nic wsp�lnego ze stwardnieniem rozsianym, nie poprawi�o to jego pogarszaj�cego si� samopoczucia. Teraz, gdy obudzi� si� w �rodku nocy i nie s�ysza� zwyk�ych szpitalnych odg�os�w, szpital wyda� mu si� ponurym i pos�pnym miejscem, budz�cym raczej l�k ni� nadziej�. Otaczaj�ca go cisza by�a przera�aj�co g�ucha, nie wiedzia� sk�d si� wzi�a ogarniaj�ca go nagle niemoc. Czu�, �e zaczyna go parali�owa� narastaj�cy strach. W miar� jak up�ywa�y sekundy coraz bardziej zasycha�o mu w ustach, dok�adnie tak samo jak przed pi�cioma dniami po lekach stosowanych przed operacj�. Le�a� wci�� spokojnie i cicho jak czujne zwierz�, trzymaj�c wszystkie zmys�y w napi�ciu. Zachowywa� si� dok�adnie tak samo jak przed laty, gdy jako ma�y ch�opiec, obudziwszy si� ze z�ego snu, nie porusza� si� w nadziei, �e straszny potw�r go nie zauwa�y. Le��c na plecach niewiele m�g� widzie� wok� siebie, gdy� jedynym �r�d�em �wiat�a by�a ma�a lampka stoj�ca za ��kiem, tu� przy samej pod�odze. Przed sob� widzia� �cian�, na kt�rej rysowa� si� olbrzymi cie� zainstalowanego przy ��ku statywu z butl� i rurk�. Mia� wra�enie, �e butelka lekko si� chwieje. Usi�uj�c st�umi� narastaj�cy l�k, Bruce zacz�� si� zastanawia� nad swoim samopoczuciem. Przede wszystkim niepokoi�a go odpowied� na zasadnicze pytanie: czy nie dzieje si� z nim w tej chwili co� z�ego? Od dnia, w kt�rym prze�y� atak serca, straci� zaufanie do swojego zdrowia; obawia� si�, by to nag�e przebudzenie nie zapowiada�o jakiej� nowej katastrofy. Mo�e szwy na sercu pu�ci�y? Bardzo si� tego obawia� tu� po operacji. Czy mo�e bypass si� rozlu�ni�? Bruce czu� pulsowanie t�tna w skroniach, ale opr�cz pocenia si� r�k i nieprzyjemnego uczucia w g�owie, kt�re przypisywa� gor�czce, nie mia� powodu do niepokoju. W ka�dym razie nie czu� �adnego b�lu, a przede wszystkim piek�cego ucisku w piersi zapowiadaj�cego zwykle atak serca. Spr�bowa� nabra� wi�ksz� ilo�� powietrza do p�uc: nic, najmniejszego b�lu, chocia� w�o�y� w to nieco wysi�ku. Nagle w wype�niaj�cym sal� p�mroku rozleg� si� chrapliwy, flegmisty kaszel. Bruce poczu� nowy przyp�yw l�ku, ale szybko u�wiadomi� sobie, �e te odg�osy wydaje Hauptman, le��cy na s�siednim ��ku pacjent. Z pewno�ci� to on obudzi� go swoim kaszlem. Na t� my�l Bruce poczu� co� w rodzaju ulgi. Starzec zakaszla� raz jeszcze, a nast�pnie ha�a�liwie przewr�ci� si� na drugi bok. Bruce zacz�� si� zastanawia�, czy nie warto wezwa� do Hauptmana piel�gniarki; mia�by wtedy okazj� do porozmawiania. Rzecz jednak w tym, �e s�siad cz�sto kaszla�, jego kaszel nie stanowi� wi�c wystarczaj�cego pretekstu do takiego alarmu. Nieprzyjemne gor�czkowe uczucie zacz�o w nim narasta�. Chory poczu�, jakby jego pier� zala�a gor�ca fala. Wr�ci� l�k, �e dzieje si� z nim co� niepokoj�cego. Spr�bowa� spojrze� w kierunku bocznej metalowej por�czy ��ka, do kt�rej przymocowany by� przycisk dzwonka. G�ow� mia� zbyt ci�k�, �eby j� odwr�ci�, ale k�tem oka dostrzeg�, �e ze stoj�cej obok butli z kropl�wk� w miarowym, lecz dziwnie przyspieszonym tempie sp�ywaj� krople wype�niaj�cej butl� cieczy. Za�amuj�ce si� w kroplach �wiat�o sprawia�o wra�enie iskrzenia, kt�re lada chwila spowoduje wybuch. To by�o bardzo dziwne! Bruce wiedzia�, �e kropl�wka znajdowa�a si� obok niego tylko na wszelki wypadek, a pod��czona powinna sp�ywa� jak najwolniej. Bruce dobrze to pami�ta� i przed wy��czeniem lampki do czytania za ka�dym razem to sprawdza�. Spr�bowa� odnale�� palcami przycisk dzwonka. Nie by� jednak w stanie si� poruszy�. Wygl�da�o tak, jakby prawe rami� odmawia�o mu pos�usze�stwa. Spr�bowa� ponownie - r�wnie� bez rezultatu. Strach zamieni� si� w panik�. Teraz by� ju� pewien, �e dzieje si� z nim co� przera�aj�cego. W najlepszym szpitalu nie mia� w tej chwili opieki lekarskiej. Musi wezwa� pomoc. Musi natychmiast wezwa� pomoc. To jest jak koszmarny sen, z kt�rego nie mo�e si� obudzi�. Unosz�c g�ow� nad poduszk�, Bruce zawo�a� piel�gniark�. By� zdumiony, �e jego g�os zabrzmia� tak cicho. Chcia� krzycze�, a z jego ust wydobywa� si� zaledwie szept. Jednocze�nie g�owa zaci��y�a mu straszliwie, jakby by�a z o�owiu; musia� wyt�y� wszystkie si�y, �eby j� utrzyma� nad poduszk�. Z wysi�ku zacz�� dr�e�, a razem z nim zacz�o si� trz��� ca�e ��ko. Ulegaj�c panice, opad� z powrotem na poduszk� z ledwo dos�yszalnym westchnieniem. Ponownie spr�bowa� zawo�a�, ale zamiast swojego g�osu i s��w us�ysza� tylko nieartyku�owany syk. Cokolwiek si� z nim dzia�o - sz�o ku gorszemu. Zdawa�o mu si�, �e niewidoczny o�owiany pled rozci�ga si� nad nim i przyciska do ��ka. Jego oddech stawa� si� coraz bardziej nier�wny i przyspieszony. Z najwy�szym przera�eniem Bruce uprzytomni� sobie, �e si� dusi. Jakim� cudem uda�o mu si� jeszcze pozbiera� my�li i przypomnie� o dzwonku alarmowym. Ogromnym wysi�kiem woli uni�s� rami� nad ��kiem i nieskoordynowanym ruchem przesun�� po piersi. Mia� wra�enie, jakby by� zanurzony w g�stej, lepkiej mazi. Palce kurczowo przylgn�y do por�czy w poszukiwaniu przycisku, lecz go nie znalaz�y. Resztkami si� przewr�ci� si� na lewy bok, przyciskaj�c mimowolnie twarz do zimnej, stalowej por�czy, kt�ra zas�ania�a mu prawe oko. Brakowa�o mu ju� si�y, �eby poruszy� si� i zmieni� pozycj�. Lewym okiem dojrza� le��cy na pod�odze przycisk dzwonka. Panika i desperacja ogarn�y Bruce'a, gdy poczu�, �e ucisk na jego cia�o wci�� narasta i wyklucza mo�liwo�� wykonania cho�by najmniejszego ruchu. Przera�ony pomy�la�, �e co� niedobrego musia�o si� sta� z jego sercem: prawdopodobnie wszystkie za�o�one podczas operacji szwy pop�ka�y. Uczucie duszno�ci ros�o, a jednocze�nie wszystko w nim niemal krzycza�o o dodatkowy dop�yw powietrza. By� ca�kowicie sparali�owany, zdolny jedynie do wydawania z siebie przyt�umionych j�k�w. Mimo to by� zupe�nie przytomny, zachowa� ca�kowit� jasno�� umys�u. Wiedzia�, �e umiera. W uszach mu dzwoni�o, czu� zawr�t g�owy i nudno�ci. Potem zapad�a ciemno��... Pamela Breckenridge ju� od roku pracowa�a w szpitalu codziennie od jedenastej wieczorem do si�dmej. Nie by�a to popularna zmiana, ale ona j� docenia�a, gdy� dawa�a sporo swobody. Latem chodzi�a w ci�gu dnia na pla��, a sypia�a wieczorami. Wysypia�a si� dobrze - ca�e siedem godzin. Lubi�a swoje nocne dy�ury. W nocy by�o w szpitalu mniej nerwowo�ci i bieganiny. W ci�gu dnia czu�a si� cz�sto jak policjant na skrzy�owaniu ulic - rozrywana na lewo i na prawo. Poza tym Pamela wola�a nie dzieli� si� z nikim odpowiedzialno�ci�. Tej nocy sz�a pustym, ciemnym korytarzem, ws�uchana w cisz� szpitala: do jej uszu dochodzi� jedynie syk respiratora i odg�osy w�asnych krok�w. By�a za kwadrans czwarta. W tej chwili na oddziale nie by�o �adnego lekarza i Pamela dy�urowa�a tylko z dwiema innymi do�wiadczonymi piel�gniarkami. W tr�jk� radzi�y sobie nawet w najtrudniejszych sytuacjach. Przechodz�c obok pokoju 1832, Pamela zatrzyma�a si�. Tej nocy przekazuj�ca jej s�u�b� piel�gniarka wspomnia�a, �e kropl�wka u Bruce'a ko�czy si�, tak, �e nale�a�oby pomy�le� o zawieszeniu nad ranem nowej butli z D5W. Zawaha�a si�. By�a to czynno��, kt�rej wykonanie mog�a prawdopodobnie zleci� komu innemu, ale poniewa� znalaz�a si� ju� pod drzwiami tego pokoju i nie przestrzega�a pedantycznie tego, co do jej obowi�zk�w nale�y, a co nie, postanowi�a zrobi� to sama. W s�abo o�wietlonej sali przywita� j� kaszel chorego, budz�c w niej samej podobny odruch. Bezszelestnie przesun�a si� wzd�u� ��ka Wilkinsona. P�ynu w butli by�o ma�o; przestraszy�a si�, widz�c jak szybko sp�ywa drenem w stron� �y� chorego. Zapasowa butla z D5W sta�a na nocnej szafce. Po dokonaniu wymiany pojemnik�w i uregulowaniu kropl�wki nagle nast�pi�a na co� twardego. Spojrza�a w d�: na pod�odze le�a� przycisk dzwonka. Gdy pochyli�a si�, by go podnie��, spostrzeg�a, �e twarz chorego by�a dziwnie przyci�ni�ta do �elaznej por�czy ��ka. Co� tutaj by�o nie w porz�dku. Delikatnie przewr�ci�a Bruce'a na plecy. Pacjent opad� bezw�adnie na poduszk� jak szmaciana lalka, a jego prawa r�ka przyj�a nienaturaln� pozycj�. Pamela pochyli�a si�: chory nie oddycha�! Sprawnymi, wytrenowanymi ruchami nacisn�a przycisk dzwonka, zapali�a stoj�c� na nocnej szafce lampk� i odsun�a ��ko od �ciany. W ostrym, fluoryzuj�cym �wietle dostrzeg�a, i� sk�ra Bruce'a mia�a ciemnoniebiesk� barw�, jak chi�ska porcelana, co wskazywa�o, �e chory musia� si� czym� ud�awi� i udusi�. Pochyliwszy si� nad nim, lew� r�k� przesun�a do ty�u jego podbr�dek, praw� �cisn�a mu nozdrza i mocno dmuchn�a w otwarte usta. Ze zdziwieniem stwierdzi�a, �e pier� Bruce'a unios�a si�: najwidoczniej to, czym si� ud�awi�, nie stanowi�o ju� przeszkody dla powietrza. Uj�a Bruce'a za przegub d�oni - nie wyczu�a pulsu. Usun�a poduszk� spod g�owy, uderzy�a go r�k� w pier�, a nast�pnie pochyli�a si� ponownie, by wdmuchn�� mu do ust powietrze. Niemal jednocze�nie wpad�y do sali dwie piel�gniarki - Trudy i Rose. Pamela rzuci�a w ich kierunku tylko jedno s�owo: "kod" i obie natychmiast przyst�pi�y do akcji. Rose szybko nada�a wiadomo�� o wypadku przez g�o�nik, Trudy za� przynios�a mocn� desk� o wymiarach 60 na 90 centymetr�w, podk�adan� zwykle pod pacjenta podczas masa�u serca. Po u�o�eniu Bruce'a na desce Rose zacz�a rytmicznie uciska� jego mostek. Po ka�dych czterech naci�ni�ciach Pamela wdmuchiwa�a powietrze do p�uc pacjenta, gdy tymczasem Trudy pobieg�a po w�zek reanimacyjny i aparat EKG. Kiedy po czterech minutach zjawi� si� Jerry Donovan, dy�urny lekarz, piel�gniarki zd��y�y ju� pod��czy� aparatur� EKG. Niestety, aparat kre�li� prost�, poziom� lini�, cho� jednocze�nie twarz Bruce'a nieco si� zar�owi�a. Stwierdziwszy, �e EKG nie wykazuje pracy serca, Jerry - podobnie jak wcze�niej Pamela - uderzy� r�k� w pier� pacjenta. �adnej reakcji. Sprawdzi� �renice: by�y rozszerzone i nieruchome. Za Jerrym nadszed� m�ody lekarz, Peter Matheson, a potem w drzwiach stan�� jaki� rozczochrany student. - Kiedy to si� sta�o? - zapyta� Jerry. - Znalaz�am go w takim stanie pi�� minut temu - odpowiedzia�a Pamela. - Nie mam poj�cia, kiedy m�g� straci� przytomno��. Nie by�o go na g��wnym monitorze. Sk�r� mia� szarosin�. Jerry skin�� g�ow� w milczeniu. Przez u�amek sekundy zastanawia� si� nad celowo�ci� dalszych pr�b reanimacji. Podejrzewa�, �e u pacjenta nast�pi�a ju� �mier� m�zgu. Nie m�g� si� jednak zdecydowa�, co robi� dalej - �atwiej by�o kontynuowa� to, co ju� zacz��. - Potrzebuj� dw�ch ampu�ek dwuw�glanu i troch� epinefryny - burkn��, bior�c z w�zka rurk� dotchawicz�. Cofn�wszy si� nieco, poleci� Pameli, by wznowi�a sztuczne oddychanie: po chwili wprowadzi� do krtani Bruce'a laryngoskop, a nast�pnie za�o�y� rurk� dotchawicz� i umocowa� worek ambu, kt�ry po��czy� ze znajduj�cym si� w �cianie �r�d�em tlenu. Postawiwszy stetoskop na piersi pacjenta, poleci� przytrzyma� go Peterowi, a sam zacz�� rytmicznie naciska� worek ambu. Pier� Bruce'a natychmiast zacz�a si� unosi�. - Wiemy przynajmniej, �e drogi oddechowe s� w porz�dku - powiedzia� jakby do siebie Jerry. Tymczasem podano dwuw�glan i epinefryn�. - Zaaplikujemy mu chlorek wapnia - zdecydowa� Jerry, obserwuj�c jak twarz Bruce'a powoli przybiera normalny, r�owawy kolor. - Ile? - spyta�a Trudy, podchodz�c do w�zka reanimacyjnego. - Pi�� centymetr�w sze�ciennych dziesi�cioprocentowego roztworu - odpowiedzia� Jerry, a zwracaj�c si� do Pameli zapyta�: - Na co chorowa�? - Jest po bypassie - odpar�a. Rozpostar�a kart� choroby, kt�r� poda�a jej Rose. - Czwarty dzie� po operacji. Stan dobry. - By� dobry - poprawi� j� Jerry. Sk�ra Bruce'a przybra�a ju� niemal ca�kowicie normaln� barw�, tylko �renice by�y wci�� rozszerzone, a aparat EKG rysowa� wci�� t� sam� prost� lini�. - By� mo�e nast�pi� ci�ki, rozleg�y zawa� serca, a mo�e by� to zator p�ucny. Pani powiedzia�a, �e by� siny, kiedy go znalaz�a? - Szarosiny - potwierdzi�a Pamela. Jerry potrz�sn�� g�ow�. Ani w jednym, ani w drugim przypadku nie powinna wyst�pi� sinica. Jego rozwa�ania przerwa�o przybycie chirurga sta�ysty. By� rozespany. Jerry zwi�le przedstawi� mu sytuacj�. W uniesionych do g�ry r�kach trzyma� strzykawk�, pr�buj�c uwolni� znajduj�c� si� w niej epinefryn� od p�cherzyk�w powietrza; nast�pnie wbi� ig�� prostopadle w pier� Bruce'a. Rozleg�o si� ciche "pla�ni�cie", gdy ig�a przebi�a �ci�gna. Poza tym s�ycha� by�o tylko szum aparatu EKG, wypluwaj�cego z siebie ta�m� z p�askim wykresem. Kiedy Jerry cofn�� t�oczek strzykawki, jej wn�trze wype�ni�a krew. Przekonany, �e trafi� w serce, wstrzykn�� zawarto�� do �rodka, po czym poleci� Peterowi wznowienie masa�u serca, a Rosie - sztucznego oddychania. Nadal nie by�o �adnych oznak pracy serca. Wydobywaj�c ze sterylnego opakowania do�yln� elektrod� rozrusznika, Jerry zastanawia� si� nad celowo�ci� swoich wysi�k�w. Intuicyjnie czu�, �e sprawy zasz�y ju� za daleko. Musia� jednak sko�czy� to, co zacz��. Zwil�onym betadyn� tamponem zacz�� naciera� lew� stron� szyi Bruce'a, przygotowuj�c zabieg. - Czy chcia�by� mo�e, �ebym ja to zrobi�? - zapyta� chirurg, odzywaj�c si� po raz pierwszy. - S�dz�, �e opanowali�my ju� sytuacj� - stwierdzi� Jerry, nadrabiaj�c min�. Pamela pomog�a mu za�o�y� chirurgiczne r�kawice. Mieli w�a�nie przyst�pi� do uk�adania pacjenta do zabiegu, gdy w drzwiach pojawi�a si� jaka� posta�, odsuwaj�c na bok stoj�cego w nich studenta. Uwag� Jerry'ego zwr�ci�o zachowanie si� chirurga sta�ysty: by� tak bardzo uni�ony wobec przyby�ego, �e brakowa�o tylko, by mu zasalutowa�. Nawet piel�gniarki wyprostowa�y si� mimo woli, gdy do sali wkroczy� Thomas Kingsley, najlepszy chirurg w szpitalu. By� ubrany jak do zabiegu - najwidoczniej przyszed� prosto z sali operacyjnej. Podszed� do ��ka i �agodnie po�o�y� d�o� na ramieniu Bruce'a, jakby w ten spos�b chcia� postawi� diagnoz�. - Co robisz? - zapyta� Jerry'ego. - Zak�adam elektrod� do komory serca - odpowiedzia� Jerry, nieco speszony obecno�ci� przyby�ego. Etatowi lekarze zwykle nie pojawiali si� w takich sytuacjach, szczeg�lnie w �rodku nocy. - Wygl�da na to, �e serce ca�kowicie przesta�o pracowa� - stwierdzi� doktor Kingsley, przebiegaj�c wzrokiem kawa�ek ta�my EKG. Nie zachodzi tu przypadek bloku przedsionkowo-komorowego. Rozrusznik chyba ju� nic nie pomo�e. Tracisz po prostu czas. - Namaca� puls w pachwinie Bruce'a. Spogl�daj�c na Petera, kt�ry by� ju� spocony od wysi�ku, rzek�: - Puls jest silny. Dobrze pracowa�e�, a zwracaj�c si� do Pameli, rzuci� kr�tko: - Numer sz�sty, prosz�. Pamela poda�a mu natychmiast r�kawice; za�o�y� je i poprosi� o skalpel. - Czy m�g�by� zdj�� z niego opatrunki? - zwr�ci� si� do Petera. Od Pameli za��da� przygotowania wysterylizowanych cienkich no�yc. Peter spojrza� na Jerry'ego, jakby oczekuj�c od niego zgody, a nast�pnie przerwa� masa� i �ci�gn�� pl�tanin� plastr�w i gazy z mostka pacjenta. Kingsley podszed� do ��ka i palcem wypr�bowa� ostrze skalpela. Nie namy�laj�c si�, zanurzy� n� w goj�cej si� ranie i poci�gn�� go z g�ry na d�. S�ycha� by�o jak ostrze przecina niebieskie, przezroczyste szwy nylonowe. Peter odsun�� si� na bok, �eby nie przeszkadza�. - No�yce - rzuci� doktor Kingsley; wszyscy przygl�dali mu si� bacznie jak urzeczeni. Na ich oczach dzia�o si� co�, o czym dot�d mogli czyta�, ale nigdy ogl�da�. Doktor Kingsley porozcina� szwy ��cz�ce mostek. Nast�pnie wcisn�� obie r�ce w otwart� ran� i si�� rozepchn�� obie po�owy mostka. Rozleg� si� ostry chrz�st. Jerry Donovan usi�owa� zajrze� w g��b rany, ale doktor Kingsley zas�ania� mu widok. W ka�dym b�d� razie nie wida� by�o krwawienia. Doktor Kingsley wsun�� teraz r�k� w g��b otwartej piersi i uj�� w place koniuszek serca, po czym zacz�� go rytmicznie uciska�, skinieniem g�owy daj�c znak Rosie, kiedy powinna nape�nia� p�uca pacjenta powietrzem. - Prosz� teraz sprawdzi� puls - poleci�. - Peter pos�usznie to wykona�. - Jest silny - o�wiadczy�. - Potrzebuj� troch� epinefryny - powiedzia� Kingsley. - Sprawa nie przedstawia si� dobrze. S�dz�, �e pacjent ju� od pewnego czasu nie �yje. Jerry Donovan zastanawia� si�, czy nie powiedzie�, �e odni�s� takie samo wra�enie, ale si� powstrzyma�. - Prosz� sprowadzi� aparat EEG - poleci� doktor Kingsley, kontynuuj�c masa� serca. - Zobaczymy, czy m�zg jeszcze pracuje. Trudy podesz�a do telefonu. Doktor Kingsley wstrzykn�� pacjentowi epinefryn�, co jednak nie mia�o �adnego wp�ywu na wskazania aparatu EKG. - Czyj to pacjent? - zapyta�. - Doktora Ballantine'a - odpowiedzia�a Pamela. Pochyliwszy si� nad Bruce'em, doktor Kingsley zajrza� w g��b otwartej rany. Jerry domy�li� si�, �e dokonuje w tej chwili fachowej oceny pracy chirurga. By�o powszechnie wiadome, �e gdyby za poziom techniki chirurgicznej wystawiano oceny, to stosunek ocen przyznanych Kingsley'owi i Ballantine'owi wynosi�by w przybli�eniu 10:3, mimo �e ten ostatni by� szefem oddzia�u kardiochirurgii. Nagle Kingsley uni�s� g�ow� i spojrza� na studenta medycyny tak, jakby zobaczy� go po raz pierwszy. - Na jakiej podstawie m�g�by� stwierdzi�, �e to nie jest przypadek bloku przedsionkowo-komorowego, doktorze? Z twarzy studenta odp�yn�a ca�a krew. - Nie wiem - wydusi� wreszcie z trudem. - Na sw�j spos�b odwa�na odpowied� - roze�mia� si� Kingsley. - Chcia�bym mie� tak� odwag� przyzna� si�, �e czego� nie wiem, gdybym by� studentem medycyny. - Zwracaj�c si� do Jerry'ego, zapyta�: - Jak zachowuj� si� �renice naszego pacjenta? Jerry uni�s� powieki Bruce'a: - S� nieruchome - odpar�. - Prosz� przynie�� jeszcze jedn� ampu�k� dwuw�glanu - poleci� Kingsley. - Zak�adam, �e zaaplikowa�e� mu wapno? Jerry skin�� g�ow�. Przez kilka nast�pnych minut, w�r�d panuj�cej ciszy, Kingsley masowa� serce pacjenta, dop�ki nie pojawi� si� technik z nienajnowszej generacji encefalografem. - Chc� tylko wiedzie�, czy w m�zgu pacjenta zachodz� jeszcze jakiekolwiek procesy bioelektryczne - Kingsley rzuci� mimochodem. Technik umocowa� przy czaszce elektrody i w��czy� aparat. Wykres fal m�zgowych by� r�wnie p�aski jak EKG. - Niestety, nic ju� nie poradzimy - stwierdzi� Kingsley i wyj�� d�o� z wn�trza piersi Bruce'a. �ci�gn�� r�kawiczki. - Trzeba wezwa� doktora Ballantine'a. Dzi�kuj� wam za pomoc. - Zdecydowanym krokiem wyszed� z sali. - Nigdy dot�d nie widzia�em czego� podobnego - zauwa�y� Peter, patrz�c na otwart� no�em chirurga pier� Bruce'a. - Ja te� - przytakn�� Jerry. - Przygl�da�em si� temu z zapartym tchem. - Obaj podeszli do ��ka i zajrzeli w g��b rany. Jerry najpierw odkaszln��, a nast�pnie powiedzia� w zamy�leniu: - Nie wiem, co bardziej jest potrzebne, by tak odwa�nie kraja� cz�owieka: fachowo��, czy te� wielka pewno�� siebie. - Chyba jedno i drugie - rzek�a Pamela, wyjmuj�c z gniazdka wtyczk� od EKG. - A teraz proponowa�abym, �eby panowie nam nie przeszkadzali: musimy wszystko doprowadzi� do porz�dku. Aha, omal nie zapomnia�am powiedzie�, �e gdy znalaz�am pana Wilkinsona w tym stanie, kropl�wka by�a odkr�cona niemal do oporu; a przecie� powinna s�czy� si� powoli. Nie wiem, czy to ma jakie� znaczenie dla sprawy, ale pomy�la�am, �e lepiej b�dzie, je�li o tym powiem. - Dzi�kuj� - odpar� Jerry. My�lami by� gdzie indziej. Zafascynowany, wsun�� palec w g��b rany i dotkn�� serca. - M�wi�, �e Kingsley to kawa� aroganckiego sukinsyna. Mimo to wiem na pewno, �e gdyby zasz�a potrzeba, to w�a�nie jego prosi�bym o zrobienie mi bypassu. - Amen - powiedzia�a Pamela odsuwaj�c go od ��ka, by rozpocz�� rutynowe czynno�ci. Rozdzia� I - Tej nocy przyj�li�my tylko jednego pacjenta - o�wiadczy�a Cassandra Kingsley, zagl�daj�c do swojego notatnika. Czu�a si� nieswojo pod obstrza�em spojrze� ca�ego zespo�u oddzia�u psychiatrii Clarkson 2, zebranego na porannej odprawie. - Nazywa si� William Bentworth i jest pu�kownikiem - ci�gn�a. - Ma czterdzie�ci osiem lat, rasy bia�ej, trzy razy rozwiedziony. Zosta� przywieziony przez pogotowie po awanturze w gejowskim barze. By� bardzo pijany i zachowywa� si� grubia�sko wobec personelu. - M�j Bo�e! - roze�mia� si� Jacob Levine, g��wny lekarz zak�adowy. Zdj�� z nosa okr�g�e, w drucianej oprawie okulary i przetar� oczy. - Podczas pierwszego dy�uru trafi�a� na Bentwortha! - Przesz�a� przez prawdziw� pr�b� ogniow�! - stwierdzi�a Roxane Jefferson, czarna nieg�upia piel�gniarka. - Nie mo�na powiedzie�, �e psychiatria w Boston Memorial jest nudnym zaj�ciem! - Nie by� dla mnie idealnym pacjentem - ze s�abym u�miechem przyzna�a Cassi. Uwagi Jacoba i Roxany doda�y jej pewno�ci siebie - poczu�a, �e gdyby nawet strzeli�a jakie� g�upstwo, wybaczono by jej: Bentworth najwyra�niej by� dobrze znany na Clarkson 2. Cassi pracowa�a na oddziale psychiatrii zaledwie od kilku dni. Listopad nie jest typowym miesi�cem dla rozpoczynania pracy, ale a� do lipca Cassi nie mog�a zdecydowa� si� na przej�cie z patologii na psychiatri� i uczyni�a to dopiero wtedy, gdy jeden ze sta�yst�w na psychiatrii z�o�y� wym�wienie. Pocz�tkowo by�a nawet bardzo szcz�liwa z podj�cia tej decyzji - obecnie jednak nie by�a ju� tego taka pewna. Rozpoczynanie pracy bez koleg�w r�wnie niedo�wiadczonych okaza�o si� trudniejsze, ni� si� tego spodziewa�a. Pozostali pierwszoroczni sta�y�ci mieli nad ni� pi�ciomiesi�czn� przewag�. - Za�o�� si�, �e Bentworth umy�lnie dobiera� s��w, kiedy si� pojawi�a� - stwierdzi�a Joan Widiker, lekarka z trzyletnim ju� sta�em, prowadz�ca obecnie psychiatryczne konsultacje, kt�ra odnosi�a si� z sympati� do Cassi. - Wola�abym ich nie powtarza� - przyzna�a Cassi, skin�wszy g�ow� w kierunku Joan. - Nie chcia� rozmawia� ze mn� o niczym innym, opr�cz tego, co my�li o psychiatrii i psychiatrach. Poprosi� mnie o papierosa, a gdy mu go da�am w nadziei, �e si� nieco odpr�y, zacz�� przyciska� roz�arzony koniuszek do swoich r�k. Zanim zd��y�am wezwa� pomoc, poparzy� si� w sze�ciu miejscach. - Swoj� drog� uroczy z niego facet - stwierdzi� Jacob. - Trzeba by�o mnie wezwa�, Cassi. O kt�rej go przywieziono? - O wp� do trzeciej rano - odpowiedzia�a. - Cofam to, co powiedzia�em - o�wiadczy� Jacob. - Post�pi�a� prawid�owo. Wszyscy, nie wy��czaj�c Cassi, g�o�no si� roze�mieli. W tym zespole nie czu�o si� atmosfery nieprzyjaznej konkurencji, kt�ra jej towarzyszy�a podczas studi�w. Nie s�ysza�a tak�e �adnych uwag ani z�o�liwych komentarzy pod adresem jej zwi�zku ma��e�skiego z Thomasem Kingsley'em, kt�rych uprzednio musia�a tyle wys�ucha�. By�a wdzi�czna wszystkim za takie przyj�cie. - W ka�dym b�d� razie - powiedzia�a, usi�uj�c zebra� my�li - pan Bentworth, czy mo�e raczej "pu�kownik armii ameryka�skiej pan Bentworth", zosta� przywieziony do naszego szpitala w stanie ostrego zatrucia alkoholem i g��bokiej depresji, przerywanej gwa�townymi wybuchami gniewu, ze sk�onno�ci� do samouszkadzania si� i cztero-kilogramow� histori� swoich poprzednich hospitalizacji. Wszyscy ponownie wybuchn�li �miechem. - Jedno, co mo�na zaliczy� pu�kownikowi Bentworthowi na plus - zauwa�y� Jacob - to fakt, �e pom�g� nam wyszkoli� ca�e pokolenie psychiatr�w. - Domy�li�am si�, z jakim pacjentem mam do czynienia - stwierdzi�a Cassi. - Usi�owa�am zapozna� si� z g��wnymi fragmentami historii choroby: jest d�uga jak "Wojna i pok�j". Przynajmniej powstrzyma�a mnie przed pope�nieniem g�upstwa - pr�b� postawienia diagnozy. Zakwalifikowa�am go po prostu jako jednostk� o zachwianej r�wnowadze psychicznej z okresowymi, kr�tkimi atakami psychozy. Szczeg�owe badania jego kondycji fizycznej wykaza�y liczne st�uczenia na twarzy i ma�e rozci�cie g�rnej wargi. Reszta by�a w normie, z wyj�tkiem �wie�ych oparze�. Na nadgarstkach obu r�k widoczne by�y blizny. Pacjent odm�wi� wsp�pracy podczas badania neurologicznego, ale doskonale orientowa� si� w szczeg�ach dotycz�cych miejsca, czasu i os�b, z kt�rymi mia� do czynienia. Poniewa� symptomy by�y te same, co wielokrotnie poprzednio, i amytal sodium okaza� si� przedtem tak skutecznym �rodkiem, r�wnie� i tym razem otrzyma� p� grama tego specyfiku do kropl�wki. Ledwie Cassi sko�czy�a m�wi�, jej nazwisko zapali�o si� na szpitalnej tablicy informacyjnej. Instynktownie podnios�a si� z miejsca i chcia�a wyj��, ale Joan powstrzyma�a j� uspokajaj�c, �e dy�urna piel�gniarka odpowie za ni� na wezwanie. - Czy s�dzisz, �e pu�kownik Bentworth m�g�by pope�ni� samob�jstwo? - zapyta� Jacob. - Chyba nie - odrzek�a Cassi, uprzytomniaj�c sobie nagle, �e wkracza na niepewny grunt. Zdawa�a sobie doskonale spraw�, �e w tej materii jej opinia by�a warta tyle co pierwszego lepszego przechodnia. - Przypalanie si� papierosem by�o raczej samookaleczeniem si� ni� pr�b� samodestrukcji. Jacob odsun�� z czo�a skr�cony kosmyk w�os�w i spojrza� na Roxane, kt�ra pracowa�a tutaj najd�u�ej ze wszystkich i by�a uznawana za autorytet w zespole. Jej obecno�� by�a jedn� z przyczyn, dla kt�rych Cassi lubi�a obecn� prac�. Nie by�o tutaj takiej sztywnej hierarchii, jaka istnia�a we wszystkich szpitalach - z lekarzami na wierzcho�ku i personelem pomocniczym w dole; ka�dy - bez wzgl�du na stanowisko - by� r�wnoprawnym cz�onkiem zespo�u i cieszy� si� nale�nym mu szacunkiem. - S�dz�, �e r�nica mi�dzy jednym a drugim istnieje - o�wiadczy�a Roxane - ale sk�onna jestem tym razem j� zignorowa�. Powinni�my by� ostro�ni. On jest niezwykle skomplikowanym osobnikiem. - To jest raczej bardzo enigmatyczne okre�lenie - stwierdzi� Jacob. - Facet szybko awansowa� w wojsku, zw�aszcza podczas s�u�by w Wietnamie. Zosta� nawet kilkakrotnie odznaczony. Kiedy jednak zajrza�em do jego wojskowych akt personalnych, okaza�o si�, �e niewsp�miernie du�a liczba jego podkomendnych zgin�a. Jego psychiczne problemy ujawni�y si� dopiero teraz, gdy awansowa� na pu�kownika. Wygl�da na to, �e to ten awans go zniszczy�. - Wracaj�c do sprawy ewentualnego samob�jstwa - odezwa�a si� ponownie Roxane - uwa�am, �e wszystko zale�y od stopnia depresji. - To nie jest typowa depresja - zauwa�y�a Cassi, �wiadoma tego, �e znowu wchodzi na �liski teren. - Powiedzia�, �e czuje si� raczej pusty ni� smutny. Przez chwil� znajdowa� si� w stanie depresji, by nagle wybuchn�� gniewem i miota� wyzwiska. By� niekonsekwentny. - Tu ci� mamy - powiedzia� Jacob. By�o to jedno z jego ulubionych powiedzonek, kt�rego znaczenie zale�a�o od tego, kt�re s�owo w nim zaakcentowa�. W tym przypadku wyra�a�o zadowolenie. - Gdybym mia� wybra� jedno s�owo, �eby okre�li� cz�owieka z pogranicza, s�owo "niekonsekwencja" wyda�oby mi si� najbardziej odpowiednie. Ta pochwa�a sprawi�a Cassi wyra�n� przyjemno��; w ci�gu ca�ego tygodnia niewiele mia�a okazji do podreperowania swojego samopoczucia. - A wi�c - odezwa� si� znowu Jacob - co zamierzasz uczyni� z pu�kownikiem Bentworthem? Dobry nastr�j Cassi prysn�� w mgnieniu oka. Przez chwil� panowa�o k�opotliwe milczenie, kt�re przerwa� jeden ze sta�yst�w: - S�dz�, �e mog�aby� spr�bowa� oduczy� go palenia... Ca�y zesp� wybuchn�� �miechem, a powsta�e napi�cie roz�adowa�o si� r�wnie szybko, jak si� pojawi�o. - Co si� tyczy terapii, kt�r� zamierzam zastosowa�... - Cassi zawiesi�a na chwil� g�os - zamierzam najpierw poczyta� co� na ten temat w czasie weekendu. - Rozumiem, �e jest to uczciwa odpowied� - stwierdzi� Jacob - ze swej jednak strony proponuj� zastosowa� - przynajmniej na razie - kr�tk� kuracj� �rodkami uspokajaj�cymi. Co prawda pacjenci z pogranicza raczej �le znosz� kuracj� l�kow�, niemniej powinna mu pom�c przetrwa� stan psychozy. Co wi�cej zdarzy�o si� jeszcze tej nocy? Odpowiedzi� na to pytanie zaj�a si� jedna z piel�gniarek, Susan Cheaver, kt�ra jak zwykle zwi�le i sprawnie zda�a relacj� ze wszystkiego, co si� zdarzy�o na oddziale od p�nego popo�udnia wczorajszego dnia do dzisiejszego ranka. Nie by�o �adnych trudniejszych przypadk�w - jedynie akt fizycznej przemocy, kt�rego ofiar� pad�a jedna z pacjentek, Maureen Kavenaugh, zak��ci� spok�j chorych i personelu. Maureen odwiedzi� m��, co nie zdarza�o si� cz�sto. Wizyta mia�a pocz�tkowo mi�y przebieg, gdy nagle dosz�o do ostrej wymiany zda� mi�dzy ma��onkami i serii brutalnych uderze� otwart� d�oni�, zadanych �onie przez pana Kavenaugh. Mimowolnymi �wiadkami tego incydentu byli inni pacjenci, przebywaj�cy w tym czasie w sali przyj��, kt�rych ta nieoczekiwana napa�� bardzo wzburzy�a. Pana Kavenaugh trzeba by�o obezw�adni� i si�� wyprowadzi� ze szpitala, jego �on� za� z trudem uda�o si� uspokoi�. - Kilkakrotnie rozmawia�am z jej m�em - wtr�ci�a Roxane. - Jest kierowc� ci�ar�wki i raczej ma niewiele zrozumienia dla stanu, w jakim znalaz�a si� jego �ona. - Jakie wi�c widzisz rozwi�zanie? - zapyta� Jacob. - Uwa�am, �e nale�y zach�ca� pana Kavenaugh do dalszych odwiedzin, ale kto� zawsze powinien by� obecny przy ich spotkaniach. Nie s�dz�, �eby�my byli w stanie osi�gn�� popraw� zdrowia Maureen, je�li jej m�� nie b�dzie uczestniczy� w terapii, a jego chyba nie�atwo b�dzie sk�oni� do wsp�pracy. Cassi przys�uchiwa�a si� z zainteresowaniem dyskusji, w kt�rej bra� udzia� ca�y - bez wyj�tku - zesp�. Kiedy Susan sko�czy�a, ka�dy ze sta�yst�w m�g� m�wi� o swoich pacjentach; poza tym zabrali g�os zawodowy terapeuta i pracownik socjalny. Na koniec doktor Levine zapyta�, czy kto� jeszcze chcia�by co� powiedzie�. Nikt si� nie odezwa�. - Doskonale - o�wiadczy� Levine. - Do zobaczenia wi�c podczas popo�udniowego obchodu. Cassi nie od razu ruszy�a si� z miejsca. Przymkn�a oczy i nabra�a tchu w piersi. Teraz, gdy towarzysz�ce jej podczas zebrania napi�cie opad�o, czu�a jak bardzo jest zm�czona i wyczerpana. Tej nocy spa�a tylko trzy godziny, a wypoczynek zawsze by� dla niej bardzo wa�ny. Z jak� przyjemno�ci� po�o�y�aby g�ow� nawet na tym stole! - Widz�, �e jeste� zm�czona - zauwa�y�a Joan Widiker, k�ad�c d�o� na jej ramieniu. By� to ciep�y, koj�cy gest. Cassi z wysi�kiem zdoby�a si� na u�miech. Joan szczerze przejmowa�a si� sprawami innych ludzi. Po�wi�ci�a wi�cej ni� inni swojego czasu, �eby u�atwi� Cassi adaptacj� w zespole. - Dam sobie rad� - powiedzia�a Cassi. Po chwili za� doda�a: - Mam tak� nadziej�. - Na pewno dasz sobie rad� - zapewni�a j� Joan. - Tak naprawd�, to dzi� na naradzie wypad�a� doskonale. - Rzeczywi�cie tak s�dzisz? - zapyta�a Cassi. Jej sarnie oczy o�ywi�y si� na chwil�. - Nie mam co do tego najmniejszych w�tpliwo�ci. Zas�u�y�a� sobie nawet na pochwa�� Jacoba. Podoba�o mu si� twoje okre�lenie zachowania si� pu�kownika Bentwortha jako "niekonsekwentnego". - Daj spok�j - rzek�a Cassi niepocieszona. - Przecie� tak naprawd� to nie pozna�abym osoby z pogranicza nawet wtedy, gdybym zjad�a z ni� obiad. - Prawdopodobnie masz racj� - zgodzi�a si� Joan. - Ale nie pozna�oby jej tak�e wielu innych ludzi, gdyby nie dosta�a ataku psychozy. Tego rodzaju ludzie dobrze si� maskuj�; sp�jrz cho�by na Bentwortha - jest przecie� pu�kownikiem. - To mnie w�a�nie najbardziej niepokoi. To te� wygl�da na niekonsekwencj�. - Bentworth jest w stanie wytr�ci� z r�wnowagi ka�dego - uspokaja�a j� Joan, g�aszcz�c opieku�czo po ramieniu. - A teraz chod�my ju� st�d. Napijemy si� kawy - to ci dobrze zrobi. - Na pewno tak - zgodzi�a si� Cassi. - Nie wiem tylko, czy mi wolno w godzinach s�u�bowych. - Traktuj to jako polecenie lekarza - podnosz�c si� z miejsca o�wiadczy�a Joan. A gdy ju� obie sz�y korytarzem, doda�a: - Mia�am r�wnie� do czynienia z Bentworthem na pierwszym roku sta�u i te� nie mia�am wtedy �adnego do�wiadczenia. Dlatego wyobra�am sobie, jak si� czujesz. - Nie �artuj - powiedzia�a Cassi w lepszym ju� nieco nastroju. - Nie chcia�am si� do tego przyzna� na odprawie, ale tak naprawd� to pu�kownik mnie przerazi�. Joan skin�a g�ow� ze zrozumieniem. - S�uchaj, Bentworth to bardzo trudny przypadek. Jest z�o�liwy i inteligentny. Potrafi dobra� si� ludziom do sk�ry - znale�� ich s�ab� stron�. Ta umiej�tno�� w po��czeniu z tajon� z�o�liwo�ci� i wrogo�ci� mo�e by� si�� destrukcyjn�. - To z jego powodu poczu�am si� nagle kim� zupe�nie bezu�ytecznym - poskar�y�a si� Cassi. - Jako psychiatra - zaznaczy�a Joan. - Jako psychiatra - zgodzi�a si� Cassi. - Ale w�a�nie by� psychiatr� to jest moja rola. By� mo�e uda mi si� co� przeczyta� o podobnych przypadkach. - Istnieje du�o publikacji na ten temat. Mo�e nawet zbyt wiele. Ale niewiele jest takich, z kt�rych mo�na si� czego� nauczy�. Mo�na ca�ymi latami czyta� o rowerach i nie umie� na nich je�dzi�. Psychiatria jest w r�wnym stopniu wiedz�, co umiej�tno�ci�. Chod�my jednak w ko�cu napi� si� tej kawy. Cassi zawaha�a si�. - Mo�e jednak powinnam wr�ci� do pracy. - Nie masz przecie� teraz �adnej zaplanowanej wizyty u pacjenta? - Nie, ale... - Wobec tego nie ma o czym m�wi�. - Joan wzi�a j� pod r�k� i obie ruszy�y korytarzem. Cassi pozwoli�a si� prowadzi�. Mia�a ochot� sp�dzi� troch� czasu z Joan. Rozmowa z ni� by�a dla niej pouczaj�ca i pokrzepiaj�ca. A Bentworth po nocnym wypoczynku oka�e si� - by� mo�e - nie takim strasznym pacjentem. - Pozw�l, �e powiem ci co� jeszcze o pu�kowniku - odezwa�a si� Joan, jakby czytaj�c w my�lach Cassi. - Ka�dy, kto go leczy�, nie wy��czaj�c mnie, by� przekonany, �e go wyleczy. Ale ludzie z pogranicza, a szczeg�lnie pu�kownik Bentworth, nie daj� si� wyleczy�. Po drodze Cassi wst�pi�a do pokoju piel�gniarek, �eby zostawi� kart� Bentwortha i zapyta�, kto jej szuka� podczas odprawy. - Doktor Robert Seibert pyta� o pani� - oznajmi�a dy�urna piel�gniarka. - Prosi�, �eby pani jak najszybciej do niego zadzwoni�a. - Kto to jest doktor Seibert? - spyta�a Joan. - Jest sta�yst� na patologii - odrzek�a Cassi. - Je�li to takie pilne, to lepiej zadzwo� teraz - poradzi�a Joan. - Mog� ci� wi�c na chwil� przeprosi�? Joan skin�a g�ow�; Cassi wymin�a stoj�cy u wej�cia do pokoju kontuar i podesz�a do aparatu telefonicznego, znajduj�cego si� obok p�ki z kartami chorych. W tym czasie do Joan podesz�a Roxane. - Jest mi�a - zauwa�y�a pod adresem Cassi. - S�dz�, �e b�dzie bardzo u�yteczna w zespole. - Joan skin�a g�ow� potakuj�co; obie wiedzia�y, �e brak pewno�ci siebie Cassi i jej nerwowo�� by�y wynikiem nader powa�nego stosunku do pracy. - Troch� si� jednak o ni� obawiam - doda�a Roxane. - Jest chyba bardzo wra�liwa. - Uwa�am, �e da sobie rad� - odrzek�a Joan. - Zreszt� nie mo�e by� tak� lili�, skoro jest �on� Thomasa Kingsley'a. Roxane u�miechn�a si� znacz�co i odesz�a. By�a wysok�, eleganck� czarn� kobiet�, kt�rej gust i rozs�dek budzi�y og�lny szacunek. Zacz�a wi�za� w�osy w ko�ski ogon na d�ugo przedtem, zanim sta�o si� to tak modne. Gdy Cassi rozmawia�a przez telefon, Joan przygl�da�a si� jej z uwag�. Roxane mia�a racj�. Cassi rzeczywi�cie wygl�da�a bardzo eterycznie. Prawdopodobnie jej blada, niemal przezroczysta cera sprawia�a takie wra�enie. Mia�a szczup��, nie pozbawion� wdzi�ku sylwetk�. Swoje pi�kne, jasnokasztanowe, mieni�ce si� r�nymi odcieniami w�osy, tu i �wdzie wpadaj�ce w blond, nosi�a upi�te na g�owie za pomoc� licznych spinek i grzebyk�w, spod kt�rych wymyka�y si� ma�e, okalaj�ce twarz i czo�o kosmyki. Rysy mia�a drobne, a lekko sko�ne oczy przydawa�y jej urodzie egzotycznego wyrazu. Stosowa�a tylko bardzo subtelny makija�, dzi�ki czemu nie wygl�da�a na dwadzie�cia osiem lat. By�a zawsze starannie ubrana i nawet po nieprzespanej nocy wygl�da�a �wie�o - dzi� mia�a na sobie bia�� bluzk� z wysokim ko�nierzykiem. Przypomina�a Joan m�ode kobiety ogl�dane cz�sto na fotografiach z epoki wiktoria�skiej. - Zamiast na kaw�, mo�e wst�pi�yby�my na kilka minut na oddzia� patologii? - zaproponowa�a Cassi, od�o�ywszy s�uchawk� telefonu. - Patologii? - powt�rzy�a zaskoczona Joan. - Jestem pewna, �e tam dostaniemy kaw� - powiedzia�a Cassi, jakby chc�c tym zapewnieniem rozwia� w�tpliwo�ci Joan. - Chod�my. By� mo�e b�dzie to dla ciebie nawet interesuj�ce. Joan pozwoli�a si� poprowadzi� Cassi d�ugim korytarzem do ci�kich przeciwpo�arowych drzwi, kt�re wiod�y do g��wnego budynku szpitalnego. W Clarkson 2 wszystkie drzwi zawsze sta�y otworem - to by� oddzia� "otwarty". Aczkolwiek pacjent�w obowi�zywa� zakaz opuszczania oddzia�u, nie by� on przez nich rygorystycznie przestrzegany, mimo i� grozi�o im za to odes�anie do State Hospital, gdzie panowa�a mniej przyjemna atmosfera. Gdy ci�kie drzwi zamkn�y si� za nimi, Cassi poczu�a pewien rodzaj ulgi. W przeciwie�stwie do oddzia�u psychiatrii, tutaj, w g��wnym budynku �atwiej by�o odr�ni� lekarzy i piel�gniarki od pacjent�w. Lekarze nosili swoje cywilne ubrania albo bia�e fartuchy, piel�gniarki - bia�e uniformy, a pacjenci chodzili w szpitalnych pi�amach. W Clarkson 2 wszyscy byli ubrani jak przeci�tni ludzie. - Co to w�a�ciwie znaczy by� sta�ystk� na patologii? - zapyta�a Joan, gdy podchodzi�y do windy. - Czy lubi�a� swoj� prac�? - Bardzo - odpar�a Cassi. - Mam nadziej�, �e nie sprawi� ci przykro�ci - ze �miechem oznajmi�a Joan - je�li ci powiem, �e wcale nie wygl�dasz na patolo�k�. - Niestety, zawsze tak by�o - rzek�a Cassi. - Najpierw nie chciano mi wierzy�, �e jestem studentk� medycyny, p�niej m�wiono mi, �e nie wygl�dam na lekarza, bo jestem za m�oda, a ostatnio pu�kownik Bentworth by� �askaw o�wiadczy�, �e nie wygl�dam na psychiatr�. Mo�e mi wi�c powiesz, na kogo wygl�dam? Joan milcza�a. Tak naprawd� to Cassi wygl�da raczej jak tancerka lub modelka, a nie jak lekarka. Przed windami obs�uguj�cymi g��wny budynek sta�o ju� sporo oczekuj�cych os�b. By�o tylko sze�� wind w ca�ym budynku i dlatego czasem trzeba by�o d�ugo czeka�, a potem zatrzymywa� si� na ka�dym pi�trze. - Dlaczego zmieni�a� oddzia�? - zapyta�a Joan i natychmiast po�a�owa�a swojej dociekliwo�ci. - Nie musisz odpowiada�. Nie chc�, �eby� pomy�la�a, �e jestem w�cibska. Mo�e odezwa� si� we mnie w tej chwili psychiatra. - Nic nie szkodzi - odpar�a spokojnie Cassi. - Przyczyna by�a ca�kiem prosta. Choruj� na m�odzie�cz� cukrzyc�. Powinnam mie� to na uwadze przy wyborze specjalno�ci zawodowej. Pocz�tkowo pr�bowa�am to zlekcewa�y�, ale nies�usznie. Niezwyk�a szczero�� Cassi wprawi�a Joan w zak�opotanie. Rozumia�a, �e musi teraz odpowiednio si� zachowa�. - S�dz� - rzek�a - �e w tych warunkach patologia nie by�a z�ym wyborem. - Ja te� tak pocz�tkowo s�dzi�am - odpar�a Cassi. - Niestety, w zesz�ym roku zacz�am mie� k�opoty ze wzrokiem. Obecnie moje lewe oko jest w stanie zaledwie odr�ni� �wiat�o od ciemno�ci. Jestem pewna, �e wiesz wszystko o cukrzycowej retinopatii. Nie jestem defetystk�, ale gdyby dosz�o do najgorszego i utraci�abym wzrok, mog� uprawia� psychiatri� nawet b�d�c niewidom�. To nie by�oby mo�liwe w przypadku patologii. Ale mamy ju� wind�... Joan dawno nie czu�a si� tak niezr�cznie, ale zdawa�a sobie spraw�, �e raz podj�ty temat wypada kontynuowa�. - Od kiedy cierpisz na cukrzyc�? - zapyta�a. To pytanie cofn�o Cassi my�lami w przesz�o��. Do �smego roku �ycia lubi�a szko��, by�a dziewczynk� o ch�onnym umy�le, ��dn� wci�� nowych wra�e�. W trzeciej klasie wszystko si� zmieni�o. Je�li przedtem ch�tnie zrywa�a si� wcze�nie z ��ka do szko�y, to odt�d matka by�a zmuszona wci�� j� ponagla�. Nie uwa�a�a na lekcjach i coraz cz�ciej otrzymywa�a od nauczycielki uwagi do dzienniczka. Najwa�niejszej jednak zmiany pocz�tkowo nikt nie zauwa�y�, nawet sama Cassi: dziewczynka zacz�a coraz cz�ciej biega� do toalety. Nauczycielka, panna Rossi, podejrzewaj�c, �e Cassi pragnie w ten spos�b wymiga� si� od udzia�u w lekcjach, cz�sto nie chcia�a udziela� jej zgody na wyj�cie z klasy. W�wczas dziewczynka prze�ywa�a straszliwy l�k, �e mo�e straci� panowanie nad p�cherzem. W wyobra�ni widzia�a pod swoim krzes�em stru�k� moczu, tworz�c� wok� jej st�p ka�u��. L�k wywo�ywa� w niej uczucie z�o�ci, kt�re z kolei powodowa�o ostracyzm ze strony kole�anek i koleg�w. W domu przypadek zmoczenia po�cieli w nocy zaskoczy� i zaszokowa� zar�wno Cassandr�, jak i jej matk�. Pani Cassidy za��da�a od c�rki wyja�nie�, kt�rych Cassi nie by�a w stanie udzieli�. Ojciec chcia� zasi�gn�� opinii domowego lekarza, lecz matka, dla kt�rej ca�a ta sprawa by�a upokarzaj�ca, uwa�a�a, �e raczej nale�y zastosowa� ostrzejsze �rodki wychowawcze. Stosowane kary nie odnosi�y skutku, przeciwnie, zaostrzy�y problem. Cassi zacz�a dostawa� atak�w w�ciek�o�ci, trac�c z ich powodu reszt� przyjaci�. Wi�kszo�� czasu sp�dza�a zamkni�ta w swoim pokoju. Aczkolwiek niech�tnie, pani Cassidy zacz�a si� w ko�cu zastanawia� nad konieczno�ci� wizyty u dzieci�cego psychologa. Wczesn� wiosn� dosz�o do przesilenia w sytuacji Cassi. Do dzi� pami�ta doskonale wydarzenia tamtego wiosennego dnia. Zaledwie p� godziny po przerwie mi�dzy lekcjami zacz�a odczuwa� narastaj�ce parcie na p�cherz i pragnienie. L�kaj�c si�, �e panna Rossi nawet nie b�dzie chcia�a s�ysze� o jej wyj�ciu z klasy, Cassi stara�a si� wytrzyma� do ko�ca lekcji. Wierci�a si� bez przerwy na krze�le i zaciska�a z ca�ej si�y pi�stki. W ustach jej zasch�o, nie potrafi�a prze�kn�� �liny i mimo wysi�k�w w pewnym momencie poczu�a, �e popu�ci�a. Przera�ona podesz�a na palcach do panny Rossi i poprosi�a o zgod� na opuszczenie klasy, ta jednak nawet na ni� nie spojrza�a i poleci�a usi��� na swoim miejscu. Cassi obr�ci�a si� na pi�cie i skierowa�a ku wyj�ciu. Panna Rossi spostrzeg�a niesubordynacj� dziewczynki dopiero wtedy, kiedy zamkn�y si� za ni� drzwi. Zerwa�a si� z miejsca i pobieg�a za ma��, kt�ra jednak pozwoli�a si� dopa�� dopiero w toalecie. Jeszcze w biegu Cassi unios�a sukienk� i opu�ci�a majteczki, by w ko�cu z g��bok� ulg� opa�� na sedes. Panna Rossi stan�a przed ni� wspieraj�c d�onie na biodrach z wyrazem twarzy, kt�ry m�wi�: - Lepiej b�dzie dla ciebie, je�eli teraz co� "zrobisz", inaczej... Cassi "zrobi�a". Robienie siusiu trwa�o nies�ychanie d�ugo. Wyraz twarzy panny Rossi nieco z�agodnia�. - Dlaczego nie za�atwi�a� si� w czasie przerwy? - zapyta�a. - Za�atwi�am si� - bezbarwnym g�osem odpowiedzia�a Cassi. - Nie wierz� ci - stwierdzi�a nauczycielka. - Po prostu ci nie wierz� i dlatego po lekcjach p�jdziemy razem do dyrektora. Po powrocie do klasy poleci�a dziewczynce zaj�� miejsce. Cassi do tej pory jeszcze pami�ta, �e poczu�a zawr�t g�owy. Najpierw nie potrafi�a dostrzec tablicy, a potem poczu�a si� jako� dziwnie i mia�a ochot� wymiotowa�. Nie zd��y�a, gdy� po chwili zemdla�a. Ockn�a si� dopiero w szpitalu: zobaczy�a pochylon� nad sob� matk�, od kt�rej us�ysza�a, �e jest chora na cukrzyc�. Wracaj�c my�lami do rzeczywisto�ci Cassi odpowiedzia�a Joan: - Maj�c lat dziewi�� znalaz�am si� w szpitalu - m�wi�a pospiesznie w nadziei, �e Joan nie dostrzeg�a jej chwilowego zamy�lenia. - Wtedy po raz pierwszy us�ysza�am, na co choruj�. - Musia�a� wtedy prze�y� bardzo ci�kie chwile - zauwa�y�a Joan. - Niezupe�nie. - Pod pewnym wzgl�dem poczu�am g��bok� ulg�, �e wszystkie objawy mia�y pod�o�e fizjologicznej natury. A poniewa� lekarze przepisali mi odpowiednie dawki insuliny, poczu�am si� o wiele lepiej. Po przekroczeniu dziesi�tego roku �ycia wolno mi by�o nawet samej sobie robi� zastrzyki. - Ale jeste�my ju� na miejscu - o�wiadczy�a na kolejnym pi�trze, przepuszczaj�c Joan do wyj�cia. - Jestem pod wra�eniem tego, co mi powiedzia�a� - wyzna�a szczerze Joan. - W�tpi�, czy by�abym w stanie uko�czy� studia, gdybym by�a chora na cukrzyc�. - Na pewno da�aby� sobie rad� - zapewni�a j� Cassi. - Do wszystkiego si� mo�na przyzwyczai�. Niezupe�nie przekonana, Joan zada�a kolejne pytanie: - A co na to wszystko tw�j m��? W swoim �yciu zna�am niewielu chirurg�w, mam jednak nadziej�, �e tw�j m�� okazuje ci zrozumienie i wsparcie w chorobie. - O, tak - potwierdzi�a Cassi, uczyni�a to jednak jako� bardzo pospiesznie. Oddzia� patologii stanowi� jakby wydzielony, odr�bny od reszty szpitala �wiat. Chocia� Joan pracowa�a w Boston Memorial ju� trzeci rok, znalaz�a si� tutaj po raz pierwszy. By�a przygotowana na to, �e zobaczy zupe�nie co� innego. Patologia kojarzy�a si� jej zawsze z wydzia�em na uczelni, z ciemnymi dziewi�tnastowiecznymi salami, w kt�rych pod �cianami sta�y odrapane, zaszklone szafy, pe�ne s�oik�w z ��taw� formalin� i p�ywaj�cymi w niej kawa�kami horroru. Zamiast tego znalaz�a si� w bia�ym futurystycznym �wiecie zbudowanym z kafelk�w, plastyku, nierdzewnej stali i szk�a. Nie by�o tutaj �adnych s�oik�w z formalin� ani ha�a�liwej krz�taniny, ani te� dziwnie odpychaj�cych zapach�w. Przy wej�ciu Joan ujrza�a kilka sekretarek, ze s�uchawkami na uszach, pracuj�cych przy komputerach. Na lewo znajdowa�y si� biura, �rodkiem sali za� bieg� d�ugi st�, na kt�rym sta� szereg mikroskop�w. Cassi wprowadzi�a Joan do pierwszego z brzegu pokoju; zza biurka zerwa� si� elegancko ubrany m�ody m�czyzna i u�ciska� j� na powitanie. Nast�pnie odsun�� Cassi nieco od siebie, tak �eby si� jej lepiej przyjrze�. - Bo�e m�j, wygl�dasz wspaniale - o�wiadczy�. - Ale chwileczk�: chyba nie zmieni�a� koloru w�os�w? - Wiedzia�am, �e zauwa�ysz - stwierdzi�a ze �miechem Cassi. - Nikt inny opr�cz ciebie. - Oczywi�cie �e zauwa�y�em. A to jest nowa bluzka. Kupiona u "Lorda i Taylora"? - Nie, u "Saksa". - Jest cudowna. - Dotkn�� palcami materia�u. - To bawe�na. Bardzo �adna. - O, przepraszam bardzo! - zawo�a�a Cassi przypomniawszy sobie o Joan. - To jest Joan Widiker, a to Robert Seibert, drugoroczny sta�ysta na patologii - dokona�a prezentacji. Joan uj�a wyci�gni�t� d�o� Roberta. Podoba� jej si� jego ujmuj�cy szczery u�miech. Czu�a, �e przygl�da si� jej badawczo iskrz�cym wzrokiem. - Robert i ja sko�czyli�my t� sam� uczelni� - wyja�ni�a Cassi, gdy Robert znowu obj�� j� ramieniem. - I zupe�nym zbiegiem okoliczno�ci spotkali�my si� znowu w Boston Memorial na oddziale patologii. - Wygl�dacie jak siostra i brat - zauwa�y�a Joan. - Ludzie cz�sto tak m�wi� o nas - odpowiedzia� Robert z widoczn� satysfakcj�. - Wiele przyczyn z�o�y�o si� na to, �e po��czy�a nas wzajemna sympatia. Wa�n� rol� odegra� fakt, �e w dzieci�stwie oboje zapadli�my na ci�kie choroby: Cassi na cukrzyc�, ja na gor�czk� reumatyczn�. - I oboje strasznie bali�my si� lekarzy - powiedzia�a Cassi, i razem z Robertem wybuchn�li g�o�nym �miechem. Joan pomy�la�a, �e ten humor musi mie� pod�o�e osobiste. - W rzeczywisto�ci to nie jest takie �mieszne - o�wiadczy�a Cassi. - Zamiast si� wzajemnie wspiera� na duchu, ostatnio straszymy si� nawzajem. Robert musi usun�� swoje z�by m�dro�ci, a ja - krwiaka w lewym oku. - Swoimi z�bami zajm� si� ju� wkr�tce - oznajmi� wojowniczo Robert - a ciebie mam ju� z g�owy. - Uwierz� w to dopiero wtedy, kiedy ju� si� stanie - powiedzia�a ze �miechem Cassi. - Przekonasz si� - odpar� Robert. - Ale teraz przejd�my ju� do rzeczy. Poczeka�em z sekcj� zw�ok do twojego przyj�cia. Pozw�l jednak, �e najpierw zadzwoni� do lekarza, kt�ry usi�owa� dokona� reanimacji pacjenta. Robert podszed� do swojego biurka i podni�s� s�uchawk� telefonu. - Sekcja zw�ok! - zawo�a�a Joan z przera�eniem. - To ponad moje si�y. Nie jestem pewna, czy b�d� mog�a to znie��. - To mo�e by� dla ciebie nawet interesuj�ce - stwierdzi�a Cassi z niewinn� min�, jakby chodzi�o o dobr� zabaw�. - W czasie gdy pracowa�am na oddziale patologii, nasz� uwag� zwr�ci� szereg nag�ych �miertelnych przypadk�w, kt�re razem z Robertem oznaczyli�my has�em SSD*. Wszystkie mia�y miejsce po pomy�lnej operacji serca, po kt�rej wi�kszo�� operowanych pacjent�w czu�a si� dobrze. We wszystkich tych przypadkach nie uda�o si� ustali� anatomicznej przyczyny zgonu. Kilka spo�r�d nich mo�e by si� jeszcze da�o jako� wyt�umaczy�, ale w ci�gu dziesi�ciu lat naliczyli�my a� siedemna�cie takich przypadk�w. Ten ostatni zmar�y, kt�rego sekcji Robert ma zamiar teraz dokona�, jest ju� osiemnasty. Robert od�o�y� s�uchawk� oznajmiaj�c, �e Jerry Donovan zaraz przyjdzie. Aby skr�ci� oczekiwanie, zaproponowa� go�ciom kaw�; zanim zd��yli j� wypi� pojawi� si� Jerry, kt�ry przede wszystkim u�ciska� serdecznie Cassi. Joan by�a mile zaskoczona tym, �e Cassi pozostaje w tak przyjaznych stosunkach ze wszystkimi swoimi by�ymi kolegami. Jerry klepn�� kordialnie Roberta po ramieniu i podzi�kowa� mu za telefon. Robert skrzywi� si� pod tym uderzeniem i przywo�a� na usta wymuszony u�miech. Joan pomy�la�a, �e Jerry wygl�da niechlujnie. Mia� na sobie bia��, wymi�t� i poplamion� marynark�, kt�ra wisia�a na nim nieco krzywo, gdy� praw� kiesze� rozpycha� czarny, ci�ki notes. Na spodniach wida� by�o wyra�ne �lady krwi. Przy eleganckim Robercie Jerry wygl�da� jak robotnik z masarni. - Jerry ko�czy� t� sam� uczelni�, co ja i Robert - wyja�ni�a Cassi. - By� jednak na starszym roku. - Jest to r�nica, kt�rej do dzi� �a�uj� - za�artowa� Jerry. - Chod�my ju� - zaproponowa� Robert. - Zarezerwowa�em dla nas jedn� z sal prosektorium. Robert wyszed� pierwszy, za nim pod��y�a Joan. Jerry przy��czy� si� do Cassi. - Nie zgadniesz, kogo mia�em przyjemno�� ogl�da� w akcji minionej nocy - rzek� Jerry, gdy oboje szli wzd�u� sto�u z mikroskopami. - Nawet nie pr�buj� - odpar�a Cassi, oczekuj�c kiepskiego �artu. - Twojego ma��onka! Doktora Thomasa Kingsley'a. - Naprawd�? A co ty robi�e� w sa