4544
Szczegóły |
Tytuł |
4544 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4544 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4544 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4544 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Sta�o si� jutro
zbi�r dwudziesty czwarty
Andrzej Zimniak
�Zr�by w�adzy�
Otworzy�em drzwi obite grub� warstw� d�wi�koch�onnego tworzywa i wszed�em. Profesor, kwadratowy �ysy m�czyzna o stalowych oczach, siedzia� za masywnym biurkiem zawalonym papierami. Rozmawia� w�a�nie przez telefon, sk�adaj�c komu� uni�enie podzi�kowania i �yczenia, lecz dostrzeg� mnie po chwili i zaprosi� nieznacznym gestem do zaj�cia miejsca. Gdy sko�czy�, zaproponowa� mi kaw�, po czym zam�wi� j� u sekretarki. Nie wiedzia�em, po co mnie wezwa�, on za� zdawa� si� smakowa� t� chwil� mojej niepewno�ci, kt�r� niezbyt dobrze maskowa�em oboj�tnym wpatrywaniem si� w rozrzucone po biurku o��wki. Wreszcie, nie spuszczaj�c ze mnie ci�kiego wzroku, odezwa� si� niskim g�osem
- Panie kolego - tu zaci�gn�� si� papierosem - jak id� pa�skie badania?
Oho - pomy�la�em - troch� za du�o teatru i oficjalnego stylu jak na zwyk�� rozmow�. Tylko o co mu chodzi?
- Doskonale, panie profesorze - stara�em si�, aby m�j g�os brzmia� swobodnie - w�a�nie rozpocz��em pr�by nad elektrycznymi w�a�ciwo�ciami w��kien nerwowych w obni�onych temperaturach. S�dz�...
- Taak - przerwa� mi profesor cichym, lecz nie dopuszczaj�cym sprzeciwu g�osem. - Rozpocz�� pan, s�dzi pan. To te� ciekawe. Ale - i tu ton jego g�osu podni�s� si� nieznacznie - mnie teraz interesuj� wyniki ju� otrzymane. Chcia�em zauwa�y�, �e w�a�nie up�ywa p� roku pana a stypendium. S�ucham pana.
Wej�cie by�o ostre, nie spodziewa�em si� w�a�ciwie takiego ataku. Straci�em wi�c nawet t� uprzednio wymuszon� swobod�, i o to pewnie staremu chodzi�o. Pierwsza runda by�a przegrana.
- A wi�c, panie profesorze, zaraz po okresie wst�pnego instalowania si� rozpocz��em pr�by, to jest bada�em procesy chemicznej transmisji impuls�w przez nerwy w r�nych temperaturach.
- I..?
- Stwierdzi�em, �e ju� w okolicach zera stopni Celsjusza zanikaj� one zupe�nie, a kilka pr�b w temperaturach ni�szych nie wykazywa�o wzrostu aktywno�ci, co by�o, to znaczy, co przewidzieli�my uprzednio.
- Ej; panie kolego, zn�w ten brzydki �argon naukowy profesor pokr�ci� z niesmakiem g�ow�, a ja pomy�la�em z satysfakcj�, �e taki �ysy to ju� nied�ugo po�yje. - Pan mo�e by� w okolicach Koziej W�lki, ale nie zera stopni. Ale wracajmy do meritum sprawy. M�ody cz�owiek na pana miejscu, z pana aspiracjami, mo�e sobie pozwoli�, aby spo�r�d dziesi�ciu eksperyment�w jeden, no powiedzmy dwa by�y nieudane lub negatywne. A pan przychodzi po p� roku pracy i m�wi mi, �e owszem, par� do�wiadcze� panu nie wysz�o, a inne s� w planie. To jest sygna�, �e trzeba si� powa�nie zastanowi�.
By�em coraz bardziej zdenerwowany, maska wystudiowanej oboj�tno�ci dawno ze mnie opad�a. Czu�em w ustach sucho�� j�zyka, a nieprzyjemna chrypka przeszkadza�a w m�wieniu. - Ale�, panie profesorze, w tej nowej dziedzinie ka�dy wynik...
- Byle jaki wynik nie jest dobry w �adnej dziedzinie stary wszed� mi w s�owo. - Licz� si� dobre wyniki, i tylko takie - doda� z naciskiem. - A samymi hipotezami daleko nie zajedziemy. W zwi�zku z brakiem wynik�w w dotychczas badanym przez pana kierunku - zacz�� zn�w spokojnym niskim g�osem - proponuj� zmian� tematyki. B�dzie to dla pana jeszcze jedna szansa wykazania si�.
- Panie profesorze, ja w�a�nie zacz��em najwa�niejsze do�wiadczenia!
- W naszym Instytucie - g�os szefa grzmia� teraz dono�nie po wszystkich k�tach gabinetu - nie przeprowadza si� do�wiadcze� niewa�nych. Wszystkie bez wyj�tku s� wa�ne zako�czy� konfidencjonalnym szeptem, jakby zdradza� tajemnic� pa�stwow�. - To by�oby wszystko, panie kolego - zn�w zahucza� gromko - za pi�� minut mam zebranie, przepraszam, ale musz� ju� i��. Aha, proponuj�, aby zaj�� si� pan preparatami u�atwiaj�cymi przej�cie w stan hibernacji. Doktor Agira wprowadzi pana w zagadnienie. �ycz� powodzenia i wydajniejszej ni� dotychczas pracy spojrza� niemal weso�o; wstaj�c. Nie da� mi �adnych szans.
Przez grub� szyb� okienn�, nastawion� przez kogo� na maksimum przepuszczalno�ci, wpada�o czerwone �wiat�o wieczoru i za�amywa�o si� ob�ymi krwistymi refleksami w szkle ustawionej aparatury. Przypatrywa�em si� bezmy�lnie tym barwnym plamom o karminowych wn�trzach i ��kn�cych obrze�ach, pe�zaj�cym po kolbach i ch�odnicach w rytmie zachodz�cego s�o�ca. Wype�niony aparatur� pok�j ton�� w mroku, tylko w odleg�ym k�cie pracowa� przy swoim biurku Stef. Jego lampa jawi�a mi si� jako przewodnie �wiate�ko u kresu ciemnego szlaku, wiod�cego w�r�d nieokre�lonych kszta�t�w i niezrozumia�ych zdarze�. Stef odwr�ci� si�, jakby moja zmaterializowana my�l dotkn�a jego ramienia. - Hallo. En! - zawo�a� do mnie. Dlaczego En? Nie mog�em sobie przypomnie�, kto pierwszy tak mnie nazwa�. Potem przyj�o si�. - Nie s�ysza�em, jak wchodzi�e�. Co masz tak� grobow� min�? - gada� weso�o, podchodz�c z r�kami w kieszeniach. - Oho, widz�, �e nie na �arty przej��e� si� Starym. A w dzisiejszych czasach...
- Za��da� zmiany tematu - przerwa�em jego potok s��w. Twarz mu spowa�nia�a, ale wida� by�o, �e usilnie szuka dla mnie jakiego� pocieszenia. Poklepa�em go po ramieniu.
- Nie jest tak �le, stary - m�j g�os zabrzmia� nawet dosy� swobodnie. - Dam sobie rad�, nie martw si� o mnie. Dzi� id� si� zabawi�, nie mam ju� ochoty na prac�, a jutro na przek�r wszystkiemu i wszystkim sko�cz� ten eksperyment, by� mo�e kluczowy dla ca�ego problemu.
- To jest m�skie podej�cie do sprawy - Stef u�miechn�� si� zadowolony, �e nie musi wyst�powa� w roli pocieszyciela. - Jutro mam troch� luzu przy moich pr�bach, pomog� ci.
Wyszed�em w szaro�� korytarza, r�wnie� g�sto zastawionego aparatur� i sprz�tem pomocniczym. Na chropowatej betonowej �cianie przymocowany by� telefon. Nakr�ca�em kolejno numery kilku moich przyjaci�ek lub znajomych, lecz �adna z tych, kt�re zg�osi�y si�, nie mia�a wolnego wieczoru. Z�y, odwiesi�em s�uchawk�. Przyjdzie mi upi� si� samemu - pomy�la�em, lecz jednocze�nie narasta� wewn�trzny bunt. I nagle, wtedy po raz pierwszy, dozna�em tego niesamowitego uczucia.
G�ow� przebiega�y mi naprzemienne fale gor�ca i zimna lub raczej - zg�szczonej rozrzedzonej materii. I cho� zjawisko trwa�o kr�tko, zdawa�o mi si� pod koniec, �e czaszka staje si� elastyczna niby balon nape�niony wod�, a deformuj� j� w jednostajnie identyczny spos�b dwa szeregi przemykaj�cych z obu stron, swobodnie zawieszonych walc�w. Na p�aszczyzn� zamazanego. pola widzenia wpe�z�y �wietliste punkty, rozla�y si� szeroko jak kr�gi na wodzie i wsi�k�y w obraz.
Dolegliwo�ci ust�pi�y, pozosta� jedynie lekki b�l w skroniach. Nadal sta�em oparty o chropowat� �cian� tu� przy telefonie. Na szcz�cie nikt nie zauwa�y� tej chwilowej niedyspozycji jeszcze brakowa�o, �eby zacz�to mnie cuci�! By�by temat do �art�w w ca�ym Instytucie.
Ruszy�em przed siebie. Czu�em si� dziwnie lekki, nogi jakby same nios�y mnie naprz�d. Przypisywa�em to doskona�ej kondycji fizycznej, co z kolei wprawia�o mnie w dobry nastr�j. Zmory dzisiejszego popo�udnia prys�y i mia�em nadziej�, �e nie b�d� zak��ca�y zbli�aj�cej si� zabawy. Nie wiedzia�em jeszcze, dok�d i z kim p�jd�, ale mia�em pewno��, �e wiecz�r b�dzie udany.
Aksamitny, wilgotny zmierzch opad� ju� na trawiaste boisko, pod kt�rym rozlokowane zosta�y trzewia cyklotronu.
Sp�nieni biegacze w swoich odcinaj�cych si� od t�a bia�ych szortach powracali z wieczornego treningu. Pod jasn� p�acht� pomara�czowo-zielonego nieba zawis�y nieruchomo ma�e, roz�wietlone od do�u chmury.
Wsiad�em do samochodu i ruszy�em ostro; rozkoszowa�em si� pr�dko�ci�. Odczuwa�em fizyczn� przyjemno��, gdy stalowe cielsko maszyny z �atwo�ci� wnika�o w masy nap�ywaj�cego naprzeciw ch�odnego, wieczornego powietrza.
Czu�em si� zn�w dziwnie lekki, chwilami zdawa�o mi si�, �e, to kto inny prowadzi w�z, �e obce r�ce dotykaj� kierownicy, ` a ja przygl�dam si� z boku. Mo�e kto� podsun�� mi papierosa z marihuan�?
P�dzi�em w kierunku swojego hotelu, kiedy nagle zauwa�y�em z boku wystawowe okna centrum handlowego. Zahamowa�em gwa�townie i skr�ci�em na parking. Ale� to jasne! �e te� wcze�niej nie wpad�em na ten prosty pomys�.
- Dobry wiecz�r, panno Krystyno - zacz��em, opieraj�c si� o kas�. Posz�o �atwiej, ni� si� spodziewa�em. Ju� w pi�tna�cie minut po zamkni�ciu sklepu siedzieli�my w nocnym barze przy butelce dobrej brandy, a wok� nas migota�y kolorowe �wiat�a, p�yn�a muzyka i wytwarza� si� nastr�j weso�ej zabawy. Alkohol pali� mnie w gardle, po cz�onkach rozchodzi�o si� przyjemne ciep�o. Do�wiadcza�em uczucia poprzedzaj�cego lekki zawr�t g�owy - co� jakby drobne przesuni�cie �wiadomo�ci w kierunku beztroski.
- Wiesz, Kris - nachyli�em si� do siedz�cej obok dziewczyny - dobrze mi z tob�. Bardzo dobrze. A teraz wypijmy za zdrowie mojego szefa. Da� mi dzi� wspania�y temat, rokuj�cy nie byle jakie perspektywy
- B�dzie mu to policzone - Kris za�mia�a si� g�osem mo�e o ton za g��bokim jak na filigranow� blondyneczk� o sarnich oczach i pe�nych, nieco wysuni�tych do przodu ustach. Z ka�dym kieliszkiem wydawa�a mi si� pi�kniejsza i powabniejsza.
Potem poszli�my ta�czy�. Czu�em j� tak� drobn�, ciep�� tu� ko�o siebie, opar�a czo�o o m�j policzek, p�yn�li�my gdzie� w takt melodii, kt�rej ju� nie s�yszeli�my. I wtedy zn�w co� zacz�o si� dzia�. Stawa�em si� lekki, nieobecny. Ogl�da�em rzeczywisto�� wok� niby kiepski film, a mo�e raczej �ni�em? Trzyma�em w obj�ciach jak�� dziewczyn�, dosy� chyba �adn�, ale zdecydowanie zbyt szczup��. Czu�em si� tak, jakbym ta�czy� z manekinem po�r�d przetaczaj�cych si� wok� bezkszta�tnych mas ludzkich. Chcia�em przerwa� ten koszmar, ale spostrzeg�em, �e zupe�nie nie panuj� nad w�asnym cia�em. Dalej ci�ko ta�czy�em niby jaka� kuk�a w kiepskim teatrzyku ga�ganiarzy, ob�apiaj�c coraz mocniej t� chud� dziewczyn�, a wszystko rejestrowa�em jakby zza p�przejrzystej zas�ony w dusznym, wilgotnym powietrzu. Dopiero przy stoliku pu�ci�y kleszcze, trzymaj�ce moj� �wiadomo�� w �elaznym u�cisku. P�aski, md�y obraz wyostrzy� si�, nabra� stopniowo trzeciego wymiaru, barw, woni i d�wi�k�w. Jak poprzednio wok� nas p�yn�a muzyka, a Kris zn�w pi�kna i poci�gaj�ca, przygl�da�a mi si� z trosk�. Mia�em przez chwil� wra�enie, �e to nie ja, a �wiat zewn�trzny ulega kolejnym dewiacjom, jakim� chwilowym odchyleniom od maksymalnej warto�ci prawdopodobie�stwa istnienia. W ka�dym jednak przypadku moja osoba w zmienionej rzeczywisto�ci musia�a wydawa� si� r�wnie osobliwa, jak odmienione otoczenie dla mnie.
- Kris, kochanie, te tutejsze chi�skie przyprawy... widocznie mi nie s�u��. W przysz�ym tygodniu zaprowadz� ci� gdzie indziej, zobaczysz.
- Wiesz co, En - dziewczyna by�a lekko przestraszona posied�my tu jeszcze troch�. Jeste� ca�y mokry.
- W porz�dku, sko�czymy nasze koktajle. Wiesz, Kris, ja my�la�em, to jest... nigdy nie mia�em czego� takiego. To zdarzy�o si� po raz pierwszy.
- Nie przejmuj si� tym teraz, En. Odpocznij. Nast�pnym razem wszystko u�o�y si� lepiej - nieszczerze m�wi�a Kris. Oboje wiedzieli�my, �e nast�pnego razu nie b�dzie. Z oczu dziewczyny wyziera� strach, uwa�a�a mnie z pewno�ci� za nienormalnego, a przynajmniej za nerwowo chorego.
Aby zatuszowa� zmieszanie, zacz��em rozgl�da� si� po sali: Panowa� gwar, wielobarwny t�um falowa�, a w�r�d czerwonych lamp unosi�a si� mg�a dymu tytoniowego.
W pewnym momencie drgn��em - prawie zas�oni�ty szerokim ozdobnym filarem, przy stoliku wci�ni�tym pomi�dzy palm� a barek, siedzia� �ysy, kwadratowy grubas. Przeprosi�em Kris i wsta�em. . Obszed�em powoli filar, kieruj�c si� w stron� toalety. Przechodz�c w okolicach barku od niechcenia odwr�ci�em g�ow�, niby rozgl�daj�c si� po sali. Przy stoliku obok palmy nie by�o nikogo! Na bia�ej serwetce sta�a tylko nie dopita fili�anka kawy. Dalsze spacerowanie nie mia�o sensu, powr�ci�em wi�c do swojego stolika. Gdy zapala�em papierosa Kris, �ysy grubas zn�w siedzia� na dawnym miejscu. I cho� z tej odleg�o�ci nie mog�em dojrze� jego twarzy, by�em pewien, �e do ust ma przylepiony sw�j zwyk�y, ironiczny u�miech.
Odczuwa�em w�ciek�o��, lecz jednocze�nie parali�uj�cy l�k. Wok� mnie czai�o si� co� nieznanego, dzia�a�y nieprzyjazne si�y, kt�rych nie potrafi�em zrozumie�, a wi�c tym bardziej przeciwstawi� si� im.
Ten �ysy, kwadratowy grubas. Czy chce mnie tylko pogn�bi�, o�mieszy�, czy te� zniszczy� za to, �e �mia�em by� r�ny od stereotypu nadskakuj�cego stypendysty? A mo�e jest mu to oboj�tne, po prostu sta�em si� przypadkowym obiektem jego rutynowych przyjemnostek?
Po�piesznie zap�aci�em, odwioz�em Kris do domu i uda�em si� do siebie. Natychmiast zapad�em w ci�ki, lecz kr�tki sen cz�owieka odurzonego alkoholem.
- Pani Heleno, co pani robi?
- Przygotowuj� panu szk�o - odrzek�a dziewczyna spokojnym, mi�ym g�osem panienki z centrali telefonicznej, kontynuuj�c wprawnymi ruchami demontowanie mojej aparatury.
- To jaka� pomy�ka, ja tego wszystkiego b�d� dzisiaj u�ywa�!
- Jutro zaczynamy eksperyment z lekami prohibernacyjnymi, chc� wi�c przygotowa� wszystko jak nale�y. Jestem teraz pana now� pomocnic� - jej mi�y, lecz bezbarwny g�os w innych okoliczno�ciach dzia�a�by zapewne uspokajaj�co.
- Prosz� to natychmiast zostawi� !
- Ale�, prosz� pana, ja pracuj� tylko do czwartej, mam niewiele czasu - m�j wybuch nie wp�yn�� w najmniejszej mierze na jej zachowanie. Nadal my�a zr�cznymi ruchami szk�o i uk�ada�a je r�wno w suszarce.
- Niech pani mnie pos�ucha, pani Heleno - zacz��em znowu, zmuszaj�c si� do spokoju. - To dla mnie bardzo wa�ny eksperyment, kt�ry - by� mo�e - pozwoli podsumowa� p�roczn� prac�! - mimo woli podnios�em g�os - A pani ot, tak, demontuje mi aparatur� ! Czy pani to rozumie .
- Chc� panu pom�c. Zaraz rozpoczn� instalowanie zestawu do jutrzejszego do�wiadczenia - by�a zbyt g�upia albo zbyt m�dra, aby wdawa� si� ze mn� w dyskusj�.
Zacisn��em pi�ci z bezsilnej w�ciek�o�ci. Przecie� nie b�d� si� z ni� bi�! Warkn��em:
- Kto pani� przys�a�?
- Znalaz�am dzi� rano na swoim biurku kartk� z poleceniem. S�dz�, �e od doktora Agira, ale mo�e od profesora - jej g�os nie podni�s� si� ani o jot� podczas naszej rozmowy, nie zaprzesta�a r�wnie� precyzyjnego uk�adania szk�a.
- I nie ma w�tpliwo�ci, �e to pani jest moim pomocnikiem, a nie na odwr�t?
Po�yka�a wszystko g�adko.
- Oczywi�cie. Postaram si� pom�c panu jak najwi�cej w grymasie maj�cym oznacza� u�miech ods�oni�a solidne, szeroko rozstawione z�by.
By�em bezsilny. Wyszed�em, trzasn�wszy drzwiami.
Musia�em komu� o tym wszystkim opowiedzie�. Stefa nie by�o w bibliotece, znalaz�em go dopiero w laboratoryjnej ch�odni. Ubrany w zbyt obszerny waciak, ekstrahowa� co� z szarych p�at�w tkanki za pomoc� szeregu bufor�w.
Nie zdziwi� si� specjalnie, widz�c mnie mocno wzburzonego; widocznie wiedzia� ju� o likwidacji mojego stanowiska pracy. Uzgodnili�my, �e zjemy razem obiad.
Kieruj�c si� ku wyj�ciu min�li�my szereg pot�nych agregat�w, chronionych przed niepowo�anymi specjaln� instalacj� alarmow�. By�o to kr�lestwo doktora Agira i oczko w g�owie profesora - w ka�dym z tych oszronionych, pod�u�nych pude�, w temperaturze niewiele odbiegaj�cej od zera bezwzgl�dnego, spoczywa� cz�owiek. Ci zahibernowani ludzie czekali na rozw�j medycyny albo byli ciekawi jutra, a mo�e mieli nadziej� odnale�� w �wiecie przysz�o�ci co�, czego pr�no poszukiwali teraz i tutaj. Udali�my si� do ma�ej w�oskiej restauracji na wolnym powietrzu. Tam nad kuflem piwa uspokoi�em si� prawie zupe�nie, cho� nadal snu�em pe�ne determinacji plany. Jednego by�em pewien : powinienem opu�ci� Instytut.
- Co to jest w�adza? - rzuci�em na wp� do siebie, na wp� do Stefa.
- System represji stosowanych przez pa�stwo w celu zapewniania sprawnego funkcjonowania jego mechanizm�w - wyrecytowa�.
- Nie, chodzi mi o co� innego. O w�adz� cz�owieka nad cz�owiekiem, o wp�yw jednostek na inne jednostki. Widzisz, hierarchia administracyjna nie zawsze odpowiada rzeczywistej sytuacji. A nawet je�li odpowiada, to ukszta�towa�a si� pod wp�ywem takich, a nie innych osobowo�ci ludzkich. Formu�ki "urodzony kierownik" lub "zdolno�ci organizacyjne" to tylko parawany, pr�by obej�cia zagadnienia.
Przez rzadkie li�cie figowca prze�wieca�o ci�kie, popo�udniowe s�o�ce, tworz�c na obrusie stolika pl�tanin� rozta�czonych ��tych plam podobnych do refleks�w fal morskich na piaszczystym dnie. Mocne piwo rozleniwia�o cia�o, lecz stymulowa�o my�li, pobudza�o do skojarze�. W�adza. To problem, kt�ry ciekawi� mnie naprawd�. Nie biochemia, fizyka i chemia, bo w tych dziedzinach, po zach�annych i z pewno�ci� pasjonuj�cych studiach, doszed�em w ko�cu do etapu drobiazgowych analiz zamiast frapuj�cej syntezy, do wy�wietlania drobnych obrazk�w zamiast og�lnego, ca�o�ciowego spojrzenia. Lecz nie pragn��em posi��� w�adzy, zupe�ne nie o to mi chodzi�o. Chcia�em zrozumie� jej istot�, dotrze� do korzeni, do praprzyczyn. Dlaczego jeden cz�owiek ma wyra�ny wp�yw na innych? Co kryje si� pod poj�ciami silnej albo ujmuj�cej osobowo�ci ? Czy w�adza to tylko brutalna przewaga fizyczna, czy co� znacznie wi�cej ? Przecie� przemoc nie oznacza jeszcze zapanowania nad umys�em, a to daje dopiero ca�kowite uzale�nienie. Rozw�j cywilizacji technicznej polega w pewnym sensie na rozszerzaniu w�adzy nad przyrod� o�ywion� i nieo�ywion�, nad czasem i przestrzeni�. A czy �ycie jako takie nie polega na w�adaniu materi� i energi�, na odpowiednim sterowaniu ich przetwarzaniem? Immanentn� cech� �ycia w og�le jest ci�g�a ekspansja, �ar�oczne podporz�dkowywanie sobie wszystkiego po drodze; spostrze�enie to b�dzie s�uszne dop�ty, dop�ki nie poznamy o�ywionych form materii opartych na odmiennych od naszych prawach rozwojowych. Na razie za� nowe �wiaty mo�emy kreowa� tylko na zasadzie �amig��wki, kombinuj�c dobrze znane elementy w innym ni� dotychczas porz�dku. Lecz czy wtedy powstaj� nowe jako�ci? Pytania, pytania! Czy kiedykolwiek znajd� na 'tnie odpowiedzi, cho�by na jedno z nich? Mo�e uda mi si� zastosowa� jak�� now� metod� badawcz�, doskonalsze narz�dzie poznania. Wtedy mia�bym szans�.
Monotonny g�os Stefa z wolna zacz�� przes�cza� si� przez k��bowisko moich bez�adnych my�li.
- Ci, kt�rzy �atwo uzyskuj� supremacj� nad otoczeniem, musz� mie� jak�� szczeg�ln� cech� lub wy�sze ni� inni parametry tej cechy osobowo�ci. Jeden z wektor�w ich pola bioelektrycznego ma du�e nat�enie...
Po kilku solidnych �ykach piwa zacz�o mnie to wszystko bawi�. I te dziwne zdarzenia wok� mnie, i teoria Stefa.
- To niez�e. Pomy�l, gdyby ten wektor odpowiednio wzmocni�, mo�na by�oby kreowa� w�adc�w... - urwa�em nagle w p� zdania. Zn�w tam by�! Wsta�em raptownie i, potykaj�c si� w slalomie mi�dzy stolikami, rzuci�em si� ku wyj�ciu. Teraz nie mo�e mi uj��!
Omal nie zderzy�em si� z kelnerem, otar�em si� o mur kamienicy w w�skim przej�ciu na ulic� i wypad�em Ta furtk�. Oddalony o jakie� dwadzie�cia metr�w, stromym chodnikiem schodzi� w d� kwadratowy �ysy grubas w ciemnym garniturze. Ruszy�em za nim biegiem. S�ysz�c po�cig zacz�� ucieka�, lecz by�em znacznie szybszy i ju� po chwili rzuca�em mu w twarz dysz�ce, z�e s�owa. Ale urwa�em nagle, bo ujrza�em starego, nieznajomego cz�owieka. S�owa przeprosin uwi�z�y mi w gardle. Powlok�em si� ci�ko z powrotem, przygarbiony i zawstydzony.
Seminarium by�o d�ugie i nudne. Prelegent mamrota� do tablicy, pokazywa� dziesi�tki tabel i rysunk�w i stawia� mn�stwo hipotez.
Spojrza�em po audytorium. Najbli�si wsp�pracownicy prelegenta s�uchali uwa�nie, ciekawi raczej formy, poniewa� tre�� znali doskonale, natomiast inni uczestnicy wygl�dali na mniej lub bardziej znudzonych beznami�tnym tokiem wyk�adu.
Ewa. Siedzia�a w ostatnim, najwy�szym rz�dzie. Chocia� twardo postanowi�em usun�� j� ze swoich my�li i pragnie�, nie mog�em teraz oderwa� wzroku od delikatnego owalu jej twarzy, g�adko zaczesanych do ty�u i zwi�zanych w w�ze�ek kr�tkich w�os�w, oczu o aksamitnym wejrzeniu, drobnej figury. Wyobrazi�em sobie, jak schodzi w kierunku wyj�cia - mia�a jedyny, tak bardzo kobiecy spos�b poruszania si�, drobne, niemal niedostrzegalne ruchy g�owy, ramion i bioder, kt�re zawiera�y ca�� jej krucho��, nieporadn� delikatno��, a jednocze�nie gi�tko�� kotki.
Co z tego, kiedy by�a niegrzeczna. Wprost opryskliwa, kiedy usi�owa�em zaleca� si� do niej. Mia�a swojego Larry'ego i by�a absolutnie monogamiczna.
G�os prelegenta dudni� nadal przed wykresami, tabelami, pl�tanin� krzywych.
R�ce o pomarszczonej sk�rze, starej i zniszczonej chemikaliami. Moje r�ce? Czu�em si� tak, jakbym swoje m�ode, lekkie d�onie trzyma� w kieszeniach, a na pulpicie pozostawi� te zewn�trzne, obce pow�oki, jak sk�ry po przepoczwarzeniu. Ale one rusza�y si�! Chyba robi�y notatki czy po prostu maza�y co� bezmy�lnie w notesie, kt�ry le�a� jak wielka ksi�ga na ogromnej czerni pulpitu. Inni ludzie siedzieli daleko, wielcy i dostojni, jak nieruchome pos�gi. I to dudnienie, tak g�uche i odleg�e... jakby pusty beczkow�z po bruku... Co to za dziewczyna, tam w g�rze schod�w o coraz wy�szych stopniach, jak wyci�ta z komiksu, siedzi na wysokim sto�ku i u�miecha si� z pob�a�aniem; te r�ce zgrabia�e; chyba moje?, co� pisz� w ksi�dze pami�tkowej Uczelni, podanie do Pana o przeniesienie w stan Wiecznej Szcz�liwo�ci, jeszcze podpis, i ju� mog� wyj�� swoje w�asne r�ce z kieszeni, po�o�y� na pulpicie, s�ysz� szmer, to pos�gi zadaj� pytania, prelegent ju� odwr�ci� si� do audytorium, odpowiada normalnym g�osem, a w g�rze, w ostatnim rz�dzie, siedzi ta_ drobna ma�a Ewa, o kt�rej mia�em ju� nie my�le�.
By�o mi lekko i dobrze. Odczeka�em do ko�ca seminarium i uda�em si� do profesora. P�yn��em korytarzami jak balonik nape�niony gazem rozweselaj�cym, a sprz�ty wok� opalizowa�y i mia�y op�ywowe, ob�e kszta�ty.
Bez s�owa po�o�y�em podanie na biurku szefa. Kwadratowy �ysy starzec z oboj�tnym wyrazem twarzy przeczyta� pismo.
- Wi�c pan chce odej�� - w beznami�tnym g�osie wyczu�em nut� ironii. - Czy pan s�dzi, �e to w�a�nie jest najlepszy spos�b?
- Mo�na to nazwa� odej�ciem. Przemy�la�em t� kwesti� dok�adnie. Chc� mie� szans�...
Szef ponownie rzuci� okiem na trzymany w r�ku arkusz.
- Czy pan rzeczywi�cie cierpi na nowotw�r?
- Nie, ale...
Profesor oboj�tnie przedar� moje podanie i wyrzuci� do kosza.
- Panie kolego, w powa�nych sprawach etyka obowi�zuje nas r�wnie�.
Grzeba� chwil� w biurku, po czym wyci�gn�� formularz i da� mi do wype�nienia.
- Prosz� wpisa�, �e zgadza si� pan na eksperyment naukowy, a ca�� odpowiedzialno�� sam pan ponosi.
I podpis. Zwykle - doda� po chwili - poddajemy hibernacji ludzi wybitnych i starszych lub chorych. Ale tym razem zrobi� wyj�tek.
Zaaplikowano mi seri� zastrzyk�w nasennych i przygotowuj�cych. �wiat zamaza� si� jak na poruszonym zdj�ciu i osun�� do ty�u, zapad�em g��boko w studni� nie�wiadomo�ci. Cia�o umieszczono w ch�odni, gdzie procesy �yciowe pocz�y zwalnia� sw�j bieg, a� zamar�y ca�kowicie. Wtedy, w temperaturze ciek�ego azotu, moje cia�o sta�o si� lodow� martw� bry��, pozbawion� duszy.
Aby zapobiec szcz�tkowym procesom degradacji, temperatur� obni�ono niemal�e do zera bezwzgl�dnego. Spoczywa�em teraz w pot�nym agregacie, zanurzony w ciek�ym helu. Przez wiele lat to otoczenie mia�o by� moim domem. I w tych warunkach, kiedy atomy zatrzymuj� si� w swoim odwiecznym biegu, a oscylacje moleku� niemal zamieraj�, przemieniaj�c si� w najcichszy szept materii, dusza powr�ci�a do zakl�tego w krystaliczne struktury cia�a. Sploty nerw�w i paj�cza sie� neuron�w, przechwytuj�c niby antena energi� impuls�w bioelektrycznych ludzi �yj�cych w �wiecie wysokich temperatur, wytwarza�y pr�dy w swoich nadprzewodz�cych wn�trzach. Owe impulsy nerwowe, mozolnie przenoszone przez g�stw� atom�w rozszala�ych w zwyk�ej temperaturze cia�a, teraz przemierza�y nadprzewodz�c� sie� krystaliczn� swobodnie i bez �adnych strat energii. M�zg w swojej nowej funkcji potrafi� znacznie wi�cej ni� dawniej. Oszo�omi� mnie potok nowych wra�e�, odbiera�em siebie i �wiat innymi zmys�ami, musia�em uczy� si� wszystkiego jak niemowl�. Pole bioelektryczne interferowa�o teraz w wyra�nie wyczuwalny spos�b z wysepkami materii o�ywionej. Zala� mnie i przygni�t� pot�ny strumie� odczu� z tego samego, lecz jak�e innego �wiata ! By�em bezradny.
Wtedy rozleg� si� G�os. I natychmiast dojrza�em ich tu� obok - kruche, nadprzewodz�ce siatki neuron�w, mieni�ce si� intensywn� cyrkulacj� biopr�d�w - ludzkie, a jednocze�nie tak inne intelekty, do kt�rych teraz i ja nale�a�em. G�os wyja�nia� i uczy� mnie, wprowadza� w nowy rodzaj �ycia, odkrywa� przed moim raczkuj�cym umys�em rozleg�e mo�liwo�ci, jak r�wnie� niema�e trudno�ci. Okaza�o si�, �e nad swoimi �ywicielami i opiekunami mamy rozleg�� w�adz�, przy czym nawet nie podejrzewaj�, jak wiele dziedzin ich dzia�alno�ci znajduje si� pod kontrol�. Nie wiedz� oni nawet o istnieniu naszego intelektu i dowiedzie� si� nie powinni.
Teraz zrozumia�em wiele dziwnych zdarze� ze schy�ku mojego poprzedniego �ycia. Poj��em wkr�tce po przebudzeniu, �e niemal�e ca�y program badawczy Instytutu by� inspirowany, wi�cej - kierowany w�a�nie st�d. Dlatego tak wielkie �rodki przeznaczono na eksperymenty hibernacyjne; wszak s�u�y�y one doskonaleniu warunk�w istnienia naszej inteligencji cieplnego obszaru brzegowego.
Rozkaz przerwania moich do�wiadcze�, .mog�cych ods�oni� r�bek tajemnicy, pochodzi� r�wnie� od istot, kt�re teraz powo�a�y mnie do swego grona. Nasza w�adza rozci�ga�a si� ju� daleko poza Instytut i stopniowo si�ga�a coraz dalej. Zrozumia�em r�wnie�, dlaczego zosta�em przyj�ty do spo�eczno�ci tych krystalicznych intelekt�w, zrodzonych z ludzkich uk�ad�w nerwowych. Moje badania naukowe, kt�re mog�y niepotrzebnie rzuci� �wiat�o na niekt�re biochemiczne zjawiska niskotemperaturowe, nie stanowi�y wielkiego problemu, nie one wi�c by�y bezpo�redni� przyczyn�. W sk�ad grupy w��czano po prostu jednostki zdolne, aby zwi�kszy� si�� jej oddzia�ywania, a tym samym umocni� jej w�adz� nad otoczeniem. Przy czym zdolno�ci stanowi�y w tym �wiecie synonim potencji tw�rczej. Inteligencja indywidualna rozumiana jako szybko�� korzystania z zakodowanej w m�zgu informacji oraz wiedza b�d�ca zbiorem tych informacji nie mia�y du�ego znaczenia na tym poziomie rozwoju mo�liwo�ci integracyjnych grupy. Natomiast zdolno�ci tw�rcze cecha wybitnie jednostkowa - stanowi�y podstaw� dalszego post�pu i ka�dy, kto m�g� wnie�� co� nowego, by� preferowany przy wyborze. Moje rozwa�ania nad istot� problemu w�adzy, tak fantastyczne i b�ahe w �wiecie, kt�ry opu�ci�em, tutaj wzbudzi�y zainteresowanie. Mog�em wreszcie urzeczywistni� swoje marzenia i po�wi�ci� si� pracy, do kt�rej czu�em powo�anie. O ile� wi�ksze mia�em teraz mo�liwo�ci jej realizacji !
W tej perspektywie profesor wyda� mi si� ma�ym i pos�usznym wykonawc� naszych polece�, jednostk� o umiej�tnie wykorzystywanych sk�onno�ciach do megalomanii. Teraz by�em w stanie upokorzy� go, doprowadzi� do za�amania - lecz nie odnalaz�em w sobie ani �ladu zwyk�ej ludzkiej ch�ci zemsty, jawi�a si� ona jako puste poj�cie. Skojarzy�em te� wiele fakt�w po odkryciu, �e mo�emy i w�ada�, i poznawa�, i rozumie� pi�kno, lecz nie potrafmy jednego: odczuwa� dozna� zwi�zanych z funkcjami cia�a. Wszak nasze cia�a s� lodowymi bry�ami, funkcjonuj� tylko intelekty. Ale i tutaj mo�liwe by�o rozwi�zanie - pod��czenie si� do sfery prze�y� zwyk�ych �ywych ludzi. Postanowi�em spr�bowa� tej metody jeszcze dzi� wieczorem.
Larry by� w doskona�ym nastroju. Mia� dzisiaj dobry dzie�, a teraz siedzia� wygodnie rozparty w fotelu w swoim mieszkaniu, s�czy� koktajl d�inowy z lodem i czeka� na Ew�. Powinna zjawi� si� lada chwila. Niecierpliwe, pe�ne napi�cia oczekiwanie sprawia�o mu fizyczn� przyjemno��.
Nie zwleka�em d�u�ej - nawi�za�em kontakt falowy. Nasze cz�stotliwo�ci by�y r�ne, jak zwykle przy pierwszej pr�bie, czu�em wi�c przez chwil� lekkie pulsowanie, zanim nie dostroi�em swojego biopola. Dla Larry'ego synchronizacja okaza�a si� bardziej uci��liwa - chwyci� si� obur�cz za g�ow� i zblad� wyra�nie. Lecz po chwili dobry humor powr�ci�. Czu� si� teraz jakby l�ejszy, poniewa� odbiera�em mu, na razie niewielk�, cz�� wra�e�, r�wnie� fizycznego poczucia wagi cia�a.
Wtedy wesz�a Ewa, pe�na nieodpartego dla mnie powabu. Mia�a na sobie tylko zwiewn� letni� sukienk�, tak �e niecierpliwe d�onie Larry'ego nie napotyka�y na swojej drodze wielu przeszk�d. Na razie rejestrowa�em bieg wypadk�w jak scen� z sugestywnego filmu, cho� mia�em ju� drobny udzia� w odczuciach kochank�w. Dotychczas powstrzymywa�em si� ca�� si�� woli, aby nie wkroczy� zbyt. wcze�nie - m�g�bym wszystko zepsu�. Ewa, na pocz�tku nie-wci�gni�ta jeszcze w wir nami�tno�ci, od razu spostrzeg�aby inno�� Larzy'ego i istnia�a ewentualno��, �e mog�aby usun�� si�. Wi�c nie chcia�em ryzykowa�, lecz teraz nadszed� w�a�ciwy moment.
Wnikn��em zdecydowanie w umys� m�odego m�czyzny, nie napotykaj�c prawie �adnego oporu, i zepchn��em jego �wiadomo�� gdzie� daleko w bok, na peryferyjne obwody neuronowych splot�w, pozostawiaj�c jej tylko niezb�dne minimum swobody koniecznej do prze�ycia. Od tej chwili Lamy �ni� jedynie m�tny i niesp�jny sen o biegu wydarze�, nad kt�rym ja panowa�em ca�kowicie. To ja odczuwa�em gibko�� i spr�ysto�� jego cia�a, nad kt�rym mia�em teraz ca�kowit� w�adz�. To mnie przebiega�y dr��ce fale gor�ca, kiedy tuli�em t� kobiet�, kt�rej ruchy by�y nieporadne jak zawsze, lecz teraz stokro� bardziej fascynuj�ce.
Ewa musia�a spostrzec odmienne zachowanie partnera. Wyczuwa�em ogrom szcz�cia tej ma�ej istoty, kiedy opad�a bez tchu na moj� (czy rzeczywi�cie moj�?) pier�, patrz�c na mnie z bezgranicznym zdumieniem. Przez moment poczu�em mu�ni�cie �alu i t�sknoty za dawnym, prostym i ograniczonym �yciem, i mo�e za losem, kt�ry m�g�bym z ni� dzieli�. Gdyby kiedy� wybra�a mnie, mo�e wszystko potoczy�oby si� inaczej. Czy ca�e �ycie zbudowane jest na zdarzeniach przypadkowych?
Musia�em ju� wraca� do siebie. Ten g�upi, nie�wiadomy niczego Larry, kt�rego teraz by�o mi troch� �al, z j�kiem zas�oni� sobie oczy - jego �wiadomo�� odzyska�a ca�e terytorium i rozla�a si� po siatce neuron�w, niby cz�owiek prostuj�cy ko�ci po przyd�ugim przebywaniu w wymuszonej, a niewygodnej pozycji. Wsta� i pijanym krokiem zmierza� w kierunku barku, a dziewczyna odprowadza�a go przestraszonym wzrokiem.
Ju� rok min�� od chwili powo�ania mnie do spo�eczno�ci tych dziwnych kriolitycznych intelekt�w ludzkich. Przez ten czas sta�em si� jej do�wiadczonym cz�onkiem - otworzy� si� przede mn� inny, bogatszy i jak�e przestronny �wiat.
Mog�em zachowa� ogrom swobody, albowiem byli�my nieliczni, a odkrywali�my wci�� nowe tereny eksploracji. Niemal od pocz�tku egzystencji w nowym wcieleniu prowadzi�em intensywne studia nad zagadnieniem istoty w�adzy i mechanizmami-jej oddzia�ywania. W radosnym uniesieniu, granicz�cym cz�stokro� z eufori�, odkrywa�em wspania�e, dziewicze tereny. Jak�e to by�o pi�kne! Teraz �a�uje, �e spieszy�em si� tak bardzo, �e nie przystan��em ani na chwil�, aby delektowa� si� dost�pn� mi na kr�tko wy�sz� jako�ci� istnienia. Na kr�tko, bo niebawem zn�w dotar�em do jakiej� mrocznej zas�ony, za kt�r� porusza�y si� tylko dziwne, niemo�liwe do okre�lenia kszta�ty. I tak samo jak niegdy� ze�lizgiwa�em si� z powrotem usi�uj�c przenikn�� dalej, zdawa�o mi si�, �e mijam gdzie� prawd�, czasami chyba zupe�nie blisko, cho� mo�e by�y to jedynie mira�e; znowu stawia�em pytania, na kt�re by�o wiele odpowiedzi, lecz brak�o tej w�a�ciwej. Podobnie jak poprzednio, wy�wietla�em obrazki, dokonywa�em �mudnej analizy, drepcz�c w miejscu. Czu�em si� tak, jakbym przesun�� o troch� s�upek graniczny w krainie tak wielkiej, �e w zasadzie niesko�czonej. By�a to gorzka pigu�ka dla porywczego, ambitnego m�odzie�ca, ale jej prze�kni�cie sk�oni�o mnie do istotnych refleksji i przemy�le�. Tymczasem przywyk�em ju� do swojego �wiata, przyj��em go za w�asny. R�wnie� poza moj� dziedzin� bada� niewiele osta�o si� w nim tajemnic og�lniejszej natury, mog�em poznawa� w zasadzie tylko szczeg�y. Czasami w fantastycznych marzeniach t�skni�em za nast�pnym wcieleniem, za powo�aniem do jakiego� hipotetycznego jeszcze wy�szego poziomu cywilizacji ludzkiej, gdzie zn�w m�g�bym zacz�� od pocz�tku.
Lecz pomimo niemal pe�nej harmonii nie mog�em nie dostrzec pewnych drobnych niekonsekwencji, jakich� chwilowych niesp�jno�ci i zak��ce� w obrazie i trwaniu naszego �wiata. Nie wiedzieli�my przecie� wszystkiego, a odkryte przez nas prawa by�y z pewno�ci� tak�e szczeg�lne i pasowa�y tylko do chwilowej rzeczywisto�ci, w kt�rej przebywali�my. I kiedy�, podczas rozmy�lania nad kolejnymi zr�bami intelektu tej samej cywilizacji i nad problemami zale�no�ci i w�adzy, zimnym l�kiem przenikn�o mnie natarczywie powracaj�ce pytanie : my rz�dzimy lud�mi, ale kto rz�dzi - nami?
Andrzej Zimniak
�Pojedynek�
Zbli�a� si� do Miasta. Opu�ci� ju� piaszczyste r�wniny i wspina� si� na rozleg�y granitowy p�askowy�, przenikni�ty silnym strumieniem energii z wn�trza Ziemi. Czu�, jak jego tkanki regeneruj� si�, a my�li staj� si� szybsze i ja�niejsze. Wyczu� blisko�� Miasta. Po dalekim niebie p�yn�y ze� ogromne rzeki rzadkich fal radiowych. Miasto pulsowa�o tysi�cami istnie� ludzkich - nami�tno�ciami, pragnieniami, - smutkiem, rado�ci�, dobroci� i z�em. Og�ln� wrzaw� �ycia co chwila przeszywa� cichn�cy krzyk umieraj�cego, ponad tysi�cem g�os�w i szmer�w wyp�ywa� ogrom ulgi rodz�cej kobiety lub wzlatywa�a bezwolna rozkosz kochank�w. Jonat u�miechn�� si� bezg�o�nie Oto trzy krzyki �ycia: pocz�cie, narodzenie i �mier�. Reszta - to tylko szepty o tych trzech wyznacznikach istnienia.
Miasto ukaza�o si� wreszcie jak na d�oni. Jego Miasto. Mruga�o tysi�cem �wietlistych j�zyk�w, sypa�o kaskadami barwnych iskier, buzowa�o rozrzedzonym promieniowaniem. Lecz te sygna�y cywilizacji technicznej nie obchodzi�y Jonata. Interesowali go ludzie. Mali i wielcy. Dobrzy i �li. Te niepowtarzalne hybrydy nieklasyfikowalnych cech. Ludzie, kt�rych nikt nie rozpozna�, kt�rzy nie znaj� siebie samych i nie mog� si� sprawdzi� w codziennym, przypisanym im rytuale �ycia. Jonat kocha� to Miasto. Ch�tnie przebieg�by ulicami, i zajrza� na podw�rza pe�ne kwietnych klomb�w i odwiedzi� poddasza starych dom�w z palonej ceg�y. Niegdy� lubi� zatrzymywa� si� o zmierzchu pod nagrzanymi jeszcze s�o�cem murami, po kt�rych rozpe�z�o si� dzikie wino, i dawa� si� przenika� wirem nami�tno�ci ludzkich. Teraz jednak musia� od�o�y� to wszystko na p�niej; a by� mo�e zaniecha� na zawsze.
St�umi� w sobie wzruszenie i szybkim spojrzeniem obrzuci� ca�e Miasto. W�r�d masy ludzkiej w wielu miejscach jarzy�y si� umys�y obiecuj�ce i zdolne, nawet wybitne, lecz �aden z nich nie przekroczy� jeszcze progu samou�wiadomienia. I Jonat odetchn�� z ulg�. W Mie�cie nie by�o Olsena. Szed� wmieszany w r�nobarwny t�um przechodni�w. Przygarbi� si�, g�ow� wci�gn�� mi�dzy ramiona. Nikt go nie pozna�, lecz Jonat przypomina� sobie wielu mieszka�c�w, ka�dy dom, plac, ulic�. Z ulicznych kawiarenek, spo�r�d kolorowych lamp, m�ode dziewczyny posy�a�y nieznajomemu u�miechy. Skr�ci� w boczn� alej� i znalaz� si� przed domem Ojca. �cie�ka jego zabaw dzieci�cych poros�a traw�, rozbuchany g�szcz ga��zi muska� go po g�owie i karku. Drzwi by�y otwarte, po pod�odze biega�y ma�e, zielone jaszczurki. Widok biurka z rozrzuconymi na nim ksi��kami sprawia� wra�enie, �e Ojciec wyszed� tylko do s�siedniego pokoju.
W przyleg�ym pomieszczeniu sta� stary, zniszczony st�. To na nim uczy�em si� ustawia� klocki, czyta� i pisa� - Jonat po�o�y� d�o� na chropowatym blacie i ciep�o wspomnie� przenikn�o mu palce. "Przy stole siedzi z�otow�osy, rumiany ch�opczyk i ze z�o�ci� odrzuca nieudane rysunki. Wreszcie w�ciek�o�� malca nie daje mu pracowa�, po policzkach sp�ywaj� �zy, bielej� palce zaci�ni�te na kraw�dzi blatu. Nienawistny wzrok skierowany jest na stos kartek, kt�re w pewnym momencie... zaczynaj� falowa�, mi�� si� i zgniata� w papierow� kul�. Gor�ca fala z�o�ci odp�ywa, pozostawiaj�c tylko ogrom zdziwienia.
Za plecami ch�opca stoi Ojciec. Wyci�ga r�k� w stron� jasnej g��wki. B�dziesz silny, bardzo silny - m�wi". Jonat przerwa� pasmo wspomnie� i wyszed� w zielon�, pachn�c� ciemno�� ogrodu. Na tle przepastnego aksamitu nieba z przyszytymi pere�kami gwiazd p�dzi�y rw�ce rzeki fal radiowych, ostre strumienie w pasmach telewizyjnych, s�abe, lecz charakterystyczne odblaski telepatyczne. Nieforemne k��by fal zamkni�tych, przypominaj�ce sny o bezpa�skich my�lach, zwiastowa�y blisko�� silnej burzy magnetycznej.
W g��bi w�skiej ulicy jaka� dziewczyna w d�ugiej, ciemnej szacie po�piesznie ukry�a si� w bramie. Z mroku kto� nadchodzi� - wysoka, szczup�a posta� m�czyzny. Jonat skupi� si� jak umia�, ale nie by� w stanie spenetrowa� jego m�zgu. "Olsen?" - przemkn�o mu przez g�ow�. Zbli�aj�cy si� m�czyzna wykazywa� czujno�� i gotowo�� do konfrontacji. By� ju� bardzo blisko - p�owe w�osy, wysokie czo�o, czujne, nerwowe spojrzenie, g�owa wci�gni�ta mi�dzy szerokie ramiona.
Zimny strach. A potem szok - to przecie� on sam! Jonat wyprostowa� si� i popatrzy� na siebie - wtedy lustrzany obraz wybrzuszy� si�, rozmaza� i sp�yn�� gdzie� w bok.
Z bramy wybieg�a dziewczyna owini�ta w szary, d�ugi szal. Przysun�a swoj� mokr� twarz tak blisko, �e czu� jej p�ytki, urywany oddech. "Uciekaj st�d - szepn�a zduszonym g�osem. - Odejd� natychmiast, b�agam". G�os przeszed� w niezrozumia�y be�kot, w rozbieganych oczach czai� si� ob��d. Usta mia�a wypuk�e, pe�ne, nami�tne. "Odnajd� ci�" - rzuci� za ni�, kiedy ju� zdj�� z niej hipnoz� i uciek�a przestraszona. "Nie odejd�!" - krzycza� bezg�o�nie, odrzucaj�c ostrze�enie Olsena. Musia� podwoi� czujno��. Ostateczna rozgrywka zbli�a�a si� szybko.
W�skie uliczki Starego Miasta wyludnia�y si�. P�na pora i b�l g�owy spowodowany rozwichrzon�, zasnuwaj�c� Miasto burz� magnetyczn� zap�dza�y mieszka�c�w w zacisze sypialni. Jonat przeciska� si� przez g�sty, niemal lepki mrok zau�k�w wy�o�onych g�adkim kamieniem rzecznym. Uwag� mia� napi�t� a� do b�lu. Chce mnie zm�czy� - pomy�la�. W miar� jak jego cia�o s�ab�o, duch zdawa� si� pot�nie� i uzupe�nia� niedostatki fizyczne. Pomarszczona jak zasuszony owoc twarz Matki, mlecznosiwe w�osy zaczesane g�adko do ty�u. Gdy Ojciec uczy� go w�adzy nad umys�ami innych, Matka zawsze m�wi�a: "Synu, b�d� r�wnie� dobry i sprawiedliwy. U�ywaj wielu oczu, bowiem jedna para mo�e okaza� si� zawodna. Wyczuwaj wiele wymiar�w. Kochaj".
Agresja! Jak sw�d palonej sk�ry, jak zduszony trzask ze zgniatanego lustra. Jonat nie ruszaj�c si� z miejsca odbi� uderzenie i odruchowo wypu�ci� pot�n� kontr� o szerokim spektrum dzia�ania, raczej dla os�ony i zyskania na czasie ni� w celu unicestwienia przeciwnika. Natychmiast uchwyci� s�abe punkty w m�zgu napastnika i zacz�� ju� wypuszcza� skoncentrowane, dobrze dostrojone uderzenie, kiedy nagle poczu� bezcelowo�� akcji. Przeciwnik zosta� unieszkodliwiony pierwszym ciosem obronnym.
Jonat pchn�� zmursza�e drzwi i w ciemno�ci wszed� na g�r� skrzypi�cymi schodami, w�r�d zapachu moczu i zbutwia�ego drewna. Na pode�cie le�a� stary, licho ubrany cz�owiek w pozycji �wiadcz�cej o bezw�adnym upadku. "Zimny ok�ad na czo�o!" - rozkaza� dziewczynie, skulonej w najdalszym k�cie. Z�y na siebie wyszed� w mrok nocy. Omal nie zabi� ulicznego rzezimieszka.
Burza rozszala�a si� na dobre. Zmierzwiona we�na k��b�w falowych zaw�adn�a niebem, przyt�pi�a s�abe promyki gwiazd, wyciszy�a potoki d�ugo�ci radiowej. W miejscach silnego promieniowania urz�dze� elektrycznych interferencja wyzwala�a istne kaskady barwnych rozb�ysk�w lub wiry na kszta�t tr�b powietrznych z rozjarzonego py�u. Co chwila nabrzmia�e energi� niebiosa z g�uchym mla�ni�ciem przekazywa�y jej nadmiar do wstrz�sanej razami Ziemi.
Na pocz�tku poczu� ma�� mr�wk� biegaj�c� pod w�osami, po czaszce. Zanim zorientowa� si� i zacz�� stawia� os�on�, by�o ju� za p�no. Pot�ne uderzenie, mog�ce z �atwo�ci� zabi�, zwali�o go z n�g. By�o na szcz�cie w du�ym stopniu chybione - zwiad trwa� zbyt kr�tko na pe�ne rozeznanie. Nast�pny cios, nie mniej pot�ny i wymierzony o wiele precyzyjniej, Jonat odbi� ju� z �atwo�ci�. B�yskawicznie zlokalizowa� Olsena, kt�ry zdemaskowa� swoj� pozycj� atakiem, i wypu�ci� szerokie kontruderzenie. Szybko penetrowa� m�zg przeciwnika i bi� w s�abe punkty kr�tkimi, lecz dok�adnymi ciosami. Sam odparowywa� serie podobnych uderze�.
Zaprzestali tych w�ciek�ych, chaotycznych, bezcelowych raz�w i zm�czeni przygl�dali si� sobie nawzajem. Olsem stary i do�wiadczony mistrz; kt�ry niejednemu niebezpiecze�stwu stawia� ju� czo�o, zaj�� pozycj� obronn�. Jonatan m�g�by by� jego synem - zdolny, uparty, entuzjazmem m�odo�ci pokrywa� brak rutyny. Tylko jeden z nich m�g� pozosta� w Mie�cie.
Jonat wyszed� ju� poza przedmie�cia. Min�� ostatnie ma�e domki z czerwonej ceg�y, otulone ko�uchem pn�cej ro�linno�ci, i posuwa� si� brzegiem rozigranego potoku. Lecz �wiat ten nie istnia� teraz dla niego - porusza� si� w krainie rozbieganych pr�d�w, wezbranych rzek falowych i sk��bionej we�ny burz magnetycznych. A przed nim rozb�yskiwa� podst�pnymi ciosami umys� Olsem, cz�owieka, kt�ry po raz drugi chcia� wyp�dzi� go z Miasta. Wyp�dzi� ju� na zawsze. Jonat spr�bowa� zastosowa� stary fortel. Klucz�c dla niepoznaki zbli�y� si� do p�ytkiej niecki geologicznej, szybko wskoczy� w jej ognisko i pos�a� przeciwnikowi grad uderze�. Olsen ugi�� si� pod ich ci�arem, lecz zdo�a� wypu�ci� kontr�. Ten zaprawiony w bojach weteran wiedzia� doskonale, �e zag��bienie wymyte w pok�adach rudy mo�e by� r�wnie dobrym emiterem, jak i kolektorem wi�zki fal. Cios przedar� si� przez gard� i t�pym obuchem zdzieli� Jonata, kt�ry z najwi�ksz� trudno�ci� odczo�ga� si� na bok. Na szcz�cie Olsen te� dosta� swoje - pomy�la�. - Inaczej m�g�by teraz wyko�czy� mnie w ci�gu sekundy. Postrz�piona we�na burzy falowej odp�yn�a, a w czarn� otch�a� nieba wyla�y si� ogniste, rozszala�e rzeki promieniowania wschodz�cego s�o�ca. Jonat za ka�dym razem by� zdziwiony bogactwem i groz� tego widowiska. I zawsze wtedy szkoda mu by�o innych ludzi, zdolnych obserwowa� jedynie tak �a�o�nie ma�y wycinek widma.
Taki w�a�nie ranek wstawa� przed wielu laty, kiedy by� jeszcze ma�ym ch�opcem. Wtedy Olsen zwyci�y� Ojca, zada� mu ostatni cios po ca�onocnych zmaganiach. Lecz nie zabi�, stosuj�c si� do niepisanego prawa walki mistrz�w. Ojciec wraz z rodzin� zosta� wygnany z Miasta. Od tego czasu nigdy ju� nie doszed� do dawnej �wietno�ci, �yj�c z dala od rodzinnych stron coraz bardziej zapada� na zdrowiu.
A Olsen...
Jonat, tkni�ty nag�� my�l�, rozpocz�� zn�w ostro�n� penetracj� m�zgu odpoczywaj�cego, ale czujnego Olsem. Lecz nie m�g� znale�� tego, czego chcia�, cho� �lizga� si� po powierzchniach my�li, zapuszcza� w meandry wspomnie�, przebiega� pok�ady pami�ci. Zupe�nie nic?! Wydawa�o si� to niemo�liwe. Owszem, w zwojach pami�ciowych trafi� na zapis zdarze� tamtego dnia, lecz by�a to tylko kronika z zachowaniem �cis�ej chronologii, i na tym koniec.
Poprzez stare, infantylne pok�ady pami�ci dosta� si� w obszar p�ytkiej pod�wiadomo�ci. Czu� si� nieswojo i nie ca�kiem w porz�dku, ale jakie by�o inne wyj�cie? Jak w nieprzejrzystej wodzie przesuwa�y si� zagmatwane kszta�ty my�li, pragnie� i wyobra�e�, daj�ce nigdy w pe�ni nie uzewn�trzniany obraz cz�owieka. Jonat czu� si� jak z�odziej w sanktuarium �wi�to�ci, bo c� bardziej �wi�tego i intymnego mo�na mie� poza w�asn� nag� pod�wiadomo�ci�, o kt�rej naturze mamy tylko mgliste poj�cie, poza bezbronnym ja, odartym z wszelkich ozd�b, masek i konwenans�w?
Aby przenikn�� g��biej, Jonat musia� skorzysta� z energii swojej os�ony obronnej. Nale�a�o teraz dzia�a� szybko, poniewa� przeciwnik m�g�by go dosi�gn�� z �atwo�ci�. Szuka� wi�c gor�czkowo w�r�d wspomnie�, marze�, pragnie�. I cho� nie wnika� g��biej w �adne z nich, �lizga� si� raczej tylko po ich powierzchni, zadziwi�o go bogactwo wewn�trzne sprzeczno�ci tego cz�owieka.
Wreszcie znalaz�. Zepchni�te na dno pod�wiadomo�ci, pe�ne b�lu i poczucia winy wspomnienie walki z Ojcem Jonata, obraz zsy�anych na wygnanie. D�ugie, bezsenne noce. Wyrzuty sumienia, ledwie zaprawione dum� zwyci�zcy.
Lecz jaki bezmiar goryczy! Goryczy wyp�dzanego z wielu miast. Zgorzknienie tu�acza. Zapiek�y �al do ludzi. Olsen od najm�odszych lat nie mia� Domu. Walka z Ojcem o Miasto by�a ostatni� szans� starzej�cego si�, steranego �yciem cz�owieka. Jonat �a�owa� teraz, �e tak g��boko spenetrowa� to miejsce. Nie by�o czasu na rozwa�ania etyczno-moralne, lak zwykle zreszt�. Ci�nienie fakt�w pcha�o do rozwi�za� dyktowanych prost� walk� o byt. Zastanowienie przychodzi�o p�niej, lecz zn�w nie zmienia�o w niczym dalszych dzia�a�. Jonat po�piesznie przepisa� do swojej �wiadomo�ci poczucie winy Olsena, jego b�l i wyrzuty sumienia. Nast�pnie znowu " os�oni� si� podw�jn� gard� i przygotowa� do ostatecznej rozgrywki.
Rozpocz�� bez�adn� wymian� cios�w, w kt�r� stary mistrz, nie podejrzewaj�cy pu�apki, da� si� bez trudu wci�gn��. Gdy przerwali, zm�czeni, Jonat skupi� si� a� do b�lu, wskoczy� b�yskawicznie do ogniska niecki geologicznej, tej samej, kt�r� wykorzystywa� uprzednio, i wypu�ci� skoncentrowan� wi�zk�. Zawar� w niej ca�y �al, b�l i �wiadomo�� pope�nionego okrucie�stwa, ca�y dokonany przed chwil� wypis z zakamark�w m�zgu Olsem. Wi�zk� wzmocni� na tyle, na ile potrafi�. Wyrzuty sumienia mog� m�czy�, lecz wzmocnione stukrotnie poczucie winy - mo�e zabi�. M�zg Olsena pr�bowa� si� broni�, stawia� jak�� zapor�, wypu�ci� kontr�, tak jak ranne zwierz� usi�uje niezdarnie ucieka�, ci�ko potykaj�c si� i k�saj�c powietrze, a� zwali si� bezw�adnie na ziemi�. By� zwyci�ony.
Droga do Miasta dla Ojca, ca�ej rodziny i dla niego sta�a otworem, lecz Jonat w pe�ni czu� gorycz tego zwyci�stwa. Po�o�y� si� na fragmencie muru, otaczaj�cego niegdy� Miasto. Przyroda wok� budzi�a si� z nocnego odpoczynku w �yciodajnych promieniach s�o�ca. Poczu� ciep�� fal� radosnego podniecenia kilku dziewcz�t, biegn�cych brzegiem strumienia. M�ode p�dy ro�lin stroi�y si� w delikatne korony fal wzrostowych, �ycie zdawa�o si� cieszy� samym faktem swojego istnienia. , Jonat biernie rejestrowa� zachodz�ce wok� zjawiska.
Sta� si� �lepy na barwy zdarze�, jego m�zg maskowa� wszelkie emocje i wzruszenia. Postarza� si� o wiele lat w ci�gu tej nocy.
Bia��, pylist� drog�, ci�ko stawiaj�c kroki, odchodzi� stary, pokonany cz�owiek. Tak jakby to mog�o pom�c, Jonat u�cisn�� mu d�o�.
Andrzej Zimniak
�Thor�
Opowie�� ta zaczyna si� w bardzo dawnych czasach, kiedy jeszcze Ziemi� przemierzali wzd�u� i wszerz Kosmici na swoich ognistych rydwanach. W�r�d bia�ych, kruchych wzg�rz by�a zielona i pe�na s�o�ca dolina, a w niej, w chacie z ciosanych kamiennych blok�w, mieszka� jasnow�osy m�odzieniec imieniem Thor. W podobnych chatach wok� mieszkali inni ludzie, m�czy�ni, kobiety, dzieci i starcy. Thor siedzia� w�a�nie przed progiem i zastanawia� si�, kt�r� dziewczyn� wzi�� sobie za �on�: jasnow�os� Ene, kt�r� zna�, od kiedy si�ga� pami�ci�, czy ciemn� i smag�� Nom a� z przeciwleg�ego kra�ca wioski, kiedy przed jego domem zatrzyma� si� ognisty rydwan, a z niego wysiedli ogromni Kosmici. Thor nie zdziwi� si� ani nie przej��, poniewa� by�o to zdarzenie zwyk�e i cz�ste w owych czasach; wsta� tylko i podszed� do rydwanu, pytaj�c Kosmit�w, czego im trzeba, albowiem brali oni cz�sto wod� od mieszka�c�w wioski i wlewali j� do dzioba ognistego ptaka. Lecz Kosmici nie potrzebowali niczego; usiedli z nim na kamiennym progu jego domu i pytali go, czy naprawd� chce Ene lub Nom za �on�. Odpowiedzia� zdziwiony, bo c� Kosmit�w obchodz� tak ma�e sprawy jego, Thora?, �e w�a�nie zastanawia si�, bo pora ju� wst�pi� w stad�o ma��e�skie. Wtedy oni mu rzekli, �eby ws�ucha� si� w te kobiety, czy lubi ich muzyk�, czy te� ich granie go razi i czy owe g�osy nastrajaj� go dobrze do pracy, kt�r� zamierza w przysz�o�ci wykonywa�. Dziwi� si� Thor wielce ich niezrozumia�ym radom, gdy� nieraz ju� przyk�ada� g�ow� do niewie�ciego �ona, lecz s�ysza� naonczas tylko bicie serca. Wtedy Kosmici zasmucili si�, �e ludzie �yj�c ze sob� tak niewiele o sobie nawzajem wiedz�, i nauczyli go ws�uchiwa� si� w muzyk� ludzkiej duszy. Bo ka�dy cz�owiek i wszystko, co �yje, gra swoj� najpi�kniejsz� muzyk�, na jak� mo�e si� zdoby�; Kosmici s�ysz� te d�wi�ki i u ludzi, lecz nie mog� ich zrozumie�, ale ludzie powinni rozumie� siebie nawzajem. Ucz�c go przykazali wi�c, aby nauczy� i innych, lecz Thorowi nie uda�o si� to nigdy. Mo�e nie potrafi� tyle, a mo�e ludzie pozostali g�usi, bo nigdy nie wierzyli w jego nauki?
Tak wi�c tego wieczora Kosmici nauczyli Thora s�ysze� muzyk� duszy, Najpierw us�ysza� dziwne i niezrozumia�e melodie swoich nauczycieli, a potem ca�y ch�r g�os�w z wioski, co da�o razem wielk�, rzewn� muzyk�, w�r�d kt�rej narodzi� si�, wzni�s�, pracowa� i kocha�. Kosmici dosiedli swojego rydwanu i ulecieli w jasne niebo, Thor za� zosta� na progu swojej chaty, upojony otaczaj�c� go zewsz�d ogromn� melodi� �ycia.
Ju� wkr�tce uda�o mu si� rozr�ni� w�r�d innych d�wi�k�w muzyk� Ene - by�a to powolna i smutna melodia, od kt�rej �cisn�o mu si� serce. Uda� si� wi�c na drugi koniec wioski do Nom, lecz po drodze us�ysza� muzyk� tak cudn�, �e a� przystan��; d�wi�ki lekkie jak poca�unek porannego wiatru pie�ci�y go niby najczulsza kochanka. Poszed� za tym czarownym g�osem i znalaz� dziewczyn� imieniem Noa o jasnych, wilg