3433
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 3433 |
Rozszerzenie: |
3433 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 3433 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 3433 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
3433 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Alan Brennert
Ma Qui
W nocy �mig�owce furkocz�c nad bambusowym dachem d�ungli. Spadaj� z
pu�apu trzystu metr�w na niewiele ponad trzydzie�ci, zataczaj� kr�gi,
wspinaj� si� wy�ej, znowu kr���, cho� nie maj� wyznaczonego miejsca
l�dowania, a na ziemi nie czekaj� ranni, kt�rych trzeba ewakuowa�. Przez
�oskot wirnik�w przebijaj� si� pot�pie�cze wrzaski: j�ki, zawodzenia i
b�agania, wy��cznie po wietnamsku...
To prawdziwy horror, tajemnicze g�osy w ciemno�ci i deliryjne omamy,
ale cho� wiadomo, �e dobiegaj� z g�o�nik�w zainstalowanych na �mig�owcach,
i mimo �e w przerwach s�ycha� wzmocniony szum przesuwaj�cej si� ta�my, to
i tak ��tki boj� si� tego jak diabli. Zab��kana Dusza, tak si� to nazywa
- �a�osne skargi martwych Wietnamczyk�w, kt�rych cia�a nie otrzyma�y
nale�nego poch�wku, a bezsilne dusze tu�aj� si� teraz po ziemi. Wojna
psychologiczna. Sanctum przybywa do Wietnamu. ��tki ukryte w swoich
tunelach s�ysz� wszystko, wiedz�, �e to nieprawda i pr�buj� zasn��, ale
nie mog�, bo cholerny ha�as trwa przez p� nocy. Im ni�ej kr��� �mig�owce,
tym dono�niejsze staj� si� j�ki, by nagle ucichn��, oddalaj�c si� wraz z
wznosz�cymi si� maszynami. Zaraz jednak rozbrzmiewaj� na nowo, kiedy
kolejny �mig�owiec opada nad d�ungl� z �adunkiem dusz zamkni�tych w
skrzynce.
Co za g�wno.
W rzeczywisto�ci wszystko wygl�da zupe�nie inaczej. Obserwuj� ostatni�
maszyn�, jak zatacza szeroki kr�g i odlatuje na po�udnie, a do d�ungli na
chwil� powraca cisza. Teren doko�a mnie przypomina przek�uty p�cherz po
oparzelinie: krater wyrwany przez mo�dzierzowy pocisk, otoczony obw�dk�
wypalonej ziemi, nieco dalej trawa i drzewa osmalone przez p�omienie.
Krater s�u�y mi za ��ko, pok�j i dom. �pi� w nim - o ile mo�na to nazwa�
snem - i zawsze do niego wracam, kiedy zm�cz� si� przemierzaniem �cie�ek w
poszukiwaniu drogi do Da Nang, Cam Te albo Ju� Do��, dlatego �e ten
rozorany kawa�ek ziemi stanowi w promieniu wielu kilometr�w jedyne
cholerne c o �, co nie jest Wietnamem. To nie jest ani d�ungla, ani m�tna
woda, ani zaostrzone bambusowe pale umazane g�wnem. Jest wstr�tny, go�y i
przypomina powierzchni� pieprzonego ksi�yca, ale sta� si� taki dzi�ki
moim rodakom - jedyny autograf, jaki byli w stanie z�o�y� na tym gor�cym,
cuchn�cym kraju - wi�c �pi� w nim i czuj� si� jak w domu.
Zgin��em niedaleko st�d, na ��ce w pobli�u brzegu rzeki Song Cai. M�j
oddzia� znalaz� si� pod ostrza�em, nie otrzymali�my wzmocnienia, wi�c
p�dzili�my co si� w nogach ku miejscu, z kt�rego mia�y nas zabra�
�mig�owce. Niekt�rzy zapomnieli o ostro�no�ci. Martinez nie zauwa�y� drutu
przeci�gni�tego w trawie i mina eksplodowa�a tu� pod nim, rozrywaj�c mu
pachwiny. Umar�, zanim zdo�ali�my donie�� go do �mig�owca. Dunbar wdepn��
w pu�apk� na nied�wiedzie: dwie deski ze stercz�cymi ostrymi ko�kami
zatrzasn�y si� na jego lewej nodze jak szcz�ki drewnianego krokodyla.
My�la�em, �e Prosser i DePaul zdo�aj� go uwolni�, ale kiedy obejrza�em
si�, zobaczy�em ich cia�a w pobli�u pu�apki. Zostali za�atwieni przez
snajper�w, jak tylko spr�bowali pom�c koledze. Cholerne ��tki zostawi�y
jednak Dunbara przy �yciu; nadal tkwi� w pu�apce, b�agaj�c o pomoc, a krew
tryska�a obficie spomi�dzy dw�ch desek. Zawr�ci�em i pobieg�em w jego
stron�, ostrzeliwuj�c z M-16 kraw�d� lasu w nadziei, �e powstrzymam
snajper�w na tyle, �eby uwolni� Dunbara...
Trafili mnie zaledwie kilka metr�w od niego, i to od razu kilkoma
pociskami, kt�re wyrwa�y mi po�ow� klatki piersiowej. Upad�em z krzykiem,
ale jednocze�nie widzia�em siebie, jak upadam. Widzia�em, jak run��em na
ziemi�, a ostre �d�b�a s�oniowej trawy wbi�y mi si� g��boko w twarz.
Widzia�em, jak pod wp�ywem si�y uderzenia krew trysn�a w g�r� i na u�amek
sekundy zas�oni�a moje cia�o szkar�atn� chmur�, by zaraz potem rozbryzn��
si� w tysi�ce kropelek i opa�� na traw� niczym czerwona rosa fa�szywy
zwiastun wiosny.
Dunbar umar� kilka minut p�niej. Od zachodu nad wierzcho�kami drzew
przetoczy� si� odleg�y �oskot nadlatuj�cych �mig�owc�w. Sta�em bez ruchu,
wpatrzony w cia�o u moich st�p, my�l�c, �e to na pewno nie ja, �e to kto�
inny, a potem odwr�ci�em si� i pobieg�em ku maszynom. Wtedy jeszcze nie
zwr�ci�em uwagi, �e moje stopy prawie nie dotykaj� ziemi i �e ukryte w
trawie druty przecinaj� moje .cia�o, jakby by�o tylko zab��kanym podmuchem
wiatru.
Wreszcie zobaczy�em sanitariuszy wci�gaj�cych rannych do dw�ch
�mig�owc�w. Wi�kszo�� mojego oddzia�u dotar�a do miejsca ewakuacji.
Widzia�em, jak wnoszono Silvermana, zauwa�y�em te� Estebana, wyci�gaj�cego
do sanitariusza zakrwawiony kikut, kt�ry nadal uwa�a� za swoj� r�k�.
Pobieg�em w ich stron�, ale wtedy wielkie chinooki ruszy�y w g�r�.
- Zaczekajcie na mnie! - rykn��em, lecz �oskot wirnik�w zag�uszy� m�j
g�os. - Zaczekajcie na mnie, sukinsyny!!!
Nie zaczekali. Nie zatrzymali si�. Nikt nie zwr�ci� na mnie uwagi i
�mig�owce wznosi�y si� coraz szybciej. Co oni wyrabiaj�, do jasnej
cholery?! Pieprzone sukinsyny, wracajcie po mnie!
Dopiero kiedy stalowe wa�ki zr�wna�y si� z wierzcho�kami drzew, a ja
zobaczy�em uginaj�ce si� ga��zie i traw� ch�ostan� podmuchami powietrza
ci�tego przez wirniki, zorientowa�em si�, �e nie czuj� na twarzy wiatru i
�e nie mam najmniejszych k�opot�w z utrzymaniem si� na nogach w �rodku
miniaturowego huraganu, kt�ry rozp�ta� si� na ��ce. Rozejrza�em si�
doko�a. Tu� za skrajem ��ki na le�n� g�stwin� spada�y mo�dzierzowe
pociski. Niekt�re trafia�y w cel, inne omija�y go i wybucha�y tam, gdzie
jeszcze niedawno znajdowa�y si� nasze pozycje. Przed i po ka�dym trafieniu
s�ysza�em wrzaski �o�nierzy Vietcongu, widzia�em jak wybiegaj� z d�ungli,
niekt�rzy z pourywanymi ko�czynami, inni p�on�cy jak pochodnie, i jak
padaj� jeden za drugim, skoszeni od�amkami kolejnych pocisk�w. Ju�
wiedzia�em, co si� sta�o. Odwr�ci�em si� i niczym w transie ruszy�em w
stron� kraw�dzi lasu. Przechodzi�em przez p�omienie, czuj�c niewiele
wi�cej ni� umiarkowane ciep�o i widzia�em, jak grunt ta�czy mi pod
stopami, cho� nie zachwia�em si� ani przez chwil� zupe�nie jak w tym
dowcipie o pijaku i trz�sieniu ziemi.
Wreszcie ostrza� usta�. ��ka by�a zryta pociskami i martwa. Trupy -
wietnamskie i ameryka�skie - le�a�y w nie�adzie, zw�glone i poszarpane.
Szed�em w�r�d nich, a unosz�cy si� dym przenika� przeze mnie jak chmura
przez ob�ok py�u... Wkr�tce ujrza�em inne widma, inne postaci stoj�ce nad
resztkami cia�. By�y tak przejrzyste i eteryczne, �e podmuchy wiatru
wywo�ywane przez odlatuj�ce �mig�owce zdawa�y si� zagra�a� ich
iluzorycznej egzystencji.
Prosser spojrza� w d�, na swoje rozszarpane cia�o. - Cholera - zakl��.
- Rzeczywi�cie - zgodzi� si� Dunbar.
- Cz�owieku, wiedzia�em, �e to si� stanie! - wykrzykn�� Martinez. -
Dopiero co podupczy�em sobie w Da Nang. Czy to jakie� pieprzone
przeznaczenie, czy co?
Przykaza�em sobie w duchu, �eby nigdy nie dyskutowa� z Martinezem o
metafizyce. To raczej nie mia�o �adnego sensu.
- I co teraz? - zapyta�em. Dunbar wzruszy� ramionami. - Niebo, jak
przypuszczam.
- Albo piek�o - wtr�ci� si� Martinez, niepoprawny optymista.
- Dobra, ale kiedy?
- My�l�, �e wkr�tce - odpar� Prosser takim tonem, jakby m�wi� o
autobusie, kt�ry powinien przyjecha� o 11.00. Spojrza� na nasze cia�a i
skrzywi� si� z niesmakiem. Wygl�da na to, �e jeste�my martwi, zgadza si�?
Zerkn��em na zmia�d�on� nog� Dunbara, na poszarpany tu��w Martineza,
na...
- Hej, Collins! Gdzie jeste�, do cholery?
Powinienem by� metr albo dwa od zw�ok Dunbara, ale nie by�em. W
pierwszej chwili pomy�la�em, �e podmuch eksplozji przesun�� troch� moje
cia�o, ale cho� rozgl�da�em si� uwa�nie doko�a, nigdzie nie mog�em go
dostrzec. Wreszcie wr�ci�em do Dunbara i znalaz�em miejsce, w kt�rym
dosi�g�y mnie kule. Pozna�em je po kropelkach krwi zaschni�tych na
�d�b�ach wysokiej trawy. Przykucn��em, badaj�c uwa�nie teren, i zobaczy�em
wyra�ny �lad, ci�gn�cy si� zygzakiem przez kilka metr�w za tym miejscem.
- Sukinsyny - warkn��em. - Zabrali mnie. - ��tki? - zapyta� Martinez.
- Odci�gn�li mnie na kilka metr�w, a potem podnie�li we dw�ch i
zabrali.
- Nikogo nie widzia�em - powiedzia� Dunbar. - Mo�e by�e� zaj�ty czym�
innym.
Prosser zmarszczy� brwi i obrzuci� okolic� uwa�nym spojrzeniem.
- DePaul te� znikn��. Upad� tu� obok mnie - byli�my blisko rzeki, bo
pami�tam, �e s�ysza�em szum wody - ale teraz nigdzie go nie ma.
- Mo�e tylko zosta� ranny - powiedzia�em. W ka�dym razie mia�em tak�
nadziej�. Kilka miesi�cy temu dzi�ki DePaulowi nie wlaz�em na co�, co
wygl�da�o jak k�pka suchej trawy, a okaza�o si� - po ,tym, jak rzucili�my
tam spory kamie� - pu�apk� podobn� troch� do uz�bionej hu�tawki. Gdyby nie
DePaul, mia�bym okazj� pobuja� si� na niej, nabity na kilkana�cie
zardzewia�ych metalowych kolc�w. Przed�u�y� mi wtedy �ycie o kilka
miesi�cy - mo�e teraz ja zrewan�owa�em mu si� tym samym, �ci�gaj�c na
siebie ogie� snajper�w, dzi�ki czemu mia� czas na ucieczk�. -
Pos�uchajcie! - sykn�� Dunbar. - �mig�owiec.
Z maszyny wysypali si� �o�nierze z batalionu sanitarnego i korzystaj�c
z tego, �e teren chwilowo by� bezpieczny, zabrali si� do zbierania tych
cia�, kt�re jeszcze zosta�y na polu walki. Dwaj z nich wyszarpn�li
zmia�d�on� nog� Dunbara z pu�apki na nied�wiedzie i wsadzili zw�oki do
worka. Suwak przyci�� warg�, wi�c jeden z �o�nierzy musia� rozpi�� go i
zaci�gn�� jeszcze raz. Dunbar nie posiada� si� z oburzenia.
- Uwa�ajcie, kretyni! - wrzasn��, po czym odwr�ci� si� do mnie. -
Uwierzy�by� w co� takiego?
Dwaj inni �o�nierze ostro�nie rozbroili drug� min� pu�apk�, kt�r�
znale�li w pobli�u cia�a Martineza, po czym zebrali to co zosta�o z
nieszcz�nika - tu��w do jednego worka, nogi do drugiego - i za�adowali go
do helikoptera. Martinez przygl�da� si� temu w milczeniu, a nast�pnie
powiedzia� do mnie:
- Collins, czy nie uwa�asz, �e powinni�my... Spojrza�em w jego stron�,
ale jego ju� tam nie by�o. - Martinez?
Cia�o Dunbara tak�e zosta�o zaniesione do �mig�owca. Upad�o na pod�og�
jak worek cementu, a ja niemal poczu�em p�d powietrza, kt�re nap�yn�o
gwa�towne ze wszystkich stron, �eby wype�ni� pustk�, kt�ra powsta�a obok
mnie.
Odwr�ci�em si� raptownie. Dunbar te� znikn��. - Dunbar!
Maszyna ruszy�a w g�r�, ga��zie okolicznych drzew zacz�y si� porusza�
gwa�townie, jak rozgniewani amanci odganiaj�cy natr�tnego konkurenta, a ja
zosta�em sam.
Mo�ecie mi wierzy� lub nie, ale zg�osi�em si� na ochotnika. Wtedy
wydawa�o mi si�; �e to dobry pomys�: rodziny z Detroit nale��ce do ni�szej
klasy �redniej z najwi�kszym trudem mog�y sobie pozwoli� na kszta�cenie
jednego dziecka, a c� dopiero m�wi� o dw�ch. Poniewa� moja starsza
siostra studiowa�a ju� w Ann Arbor, by�o oczywiste, �e m o j e studia s�
raczej ma�o realne. W zwi�zku z tym da�em si� przekona� urz�dnikom z biura
rekrutacyjnego, kt�rzy wmawiali wszystkim, �e nasze jedyne zadanie polega
na budowaniu most�w! naprawianiu chat i pomaganiu Wietnamczykom. Wed�ug
nich by�o to co� w rodzaju Korpusu Pokoju; jedyna r�nica polega�a na
wi�kszej wilgotno�ci powietrza.
M�j tata pracowa� jako brygadzista na budowie, a ja przez ca�e �ycie
mia�em do czynienia z budowaniem i bardzo to lubi�em. Lubi�em to s�ysze�,
widzie� i czu�, lubi�em zapach desek i cementu, podoba� mi si� widok
siatki zbrojeniowej, zanim zosta�a zalana betonem... Sta�em nieraz
godzinami, gapi�c si� na d�wigary, belki i szalunki, kt�re w wyobra�ni
o�mioletniego ch�opca upodabnia�y si� do szkieletu dinozaura i my�la�em o
tym, �e ludzie, kt�rzy sprowadz� si� tu kiedy�, nigdy si� nie dowiedz� - w
przeciwie�stwie do mnie - jak ich dom n a p r a w d � wygl�da od wewn�trz.
W zwi�zku z tym nie mia�em nic przeciwko temu, �eby budowa� domy dla
ludzi i mosty dla bawo��w. Tyle tylko, �e wszystkie mosty, jakie widzia�em
w ci�gu o�miu miesi�cy pobytu w Wietnamie, zosta�y zniszczone przez
ameryka�skie bombowce, a je�li chodzi o naprawianie chat, to jedynie raz
uda�o mi si� zbli�y� do idea�u, kiedy pomog�em przy �ataniu dachu w barze
w Da Nang, gdzie utkn��em podczas monsunowej ulewy.
Bior�c wszystko pod uwag�, zaci�gni�cie si� do wojska nie wydawa�o mi
si� ju� tak znakomit� inwestycj� w przysz�o�� jak wtedy, kiedy to
zrobi�em.
Przez pierwszych kilka dni trzyma�em si� blisko krateru, oddalaj�c si�
tylko na tyle, �eby wr�ci� przed zapadni�ciem zmroku. Szuka�em drogi
powrotnej, cho� zdawa�em sobie spraw�, �e jest ona d�u�sza ni� da si� to
wyrazi� w kilometrach, a w dodatku z pewno�ci� nie mo�na uzna� jej za
dobrze oznakowan�. Stara�em si� jednak o tym nie my�le�. Gdybym zacz��
my�le�, nigdy nie wykrzesa�bym z siebie do�� odwagi, by opu�ci� m�j ma�y
zak�tek piek�a. Nie mia�em poj�cia, gdzie znajduje si� najbli�sza baza
armii USA, ale pami�ta�em, �e poprzedniego dnia min�li�my ma�� wiosk�, w
kt�rej zauwa�y�em jeepa ze znakami Czerwonego Krzy�a. Jeep nale�a� do
francuskiego lekarza z Katolickiej S�u�by Medycznej, rozdaj�cego leki
mieszka�com wioski. Mo�e pojawi si� tam znowu i podwiezie do... W�a�nie,
dok�d? Co zrobi�, kiedy tam dotr�: zaczn� pyta� o drog� w Za�wiaty? Przy
moim pechu przypuszczalnie okaza�oby si�, �e tam tak�e rz�dzi armia.
(By�a to niepokoj�ca my�l - przede wszystkim dlatego, �e bardzo
prawdopodobna. To, co mnie spotka�o, by�o tak popieprzone, �e wygl�da�o na
stuprocentowo wojskow� operacj�. Czy�bym wcze�niej zapomnia� wype�ni�
jaki� formularz?)
Ruszy�em z powrotem t� sam� drog�, kt�r� szli�my ku �mierci ale tym
razem, opr�cz zwyk�ych odg�os�w d�ungli na przyk�ad szelestu w g�stym
poszyciu (kiedy s�yszysz taki szelest, natychmiast zaczynasz si� modli�,
�eby spowodowa�a go �mija albo tygrys) - do moich uszu dociera�y tak�e
inne d�wi�ki. Bardzo podobne do tych, kt�re przynosi�y �mig�owce kr���ce w
nocy nad wierzcho�kami drzew.
S�ysza�em szloch.
Nie j�ki ani nie zawodzenie - po prostu bezradny, rozpaczliwy m�ski
szloch, dobiegaj�cy, jak mi si� wydawa�o, ze wszystkich stron na raz. A
potem powoli zacz��em ich dostrzega�: siedzieli tu i tam w
charakterystyczny dla Wietnamczyk�w spos�b, w tych swoich czarnych
jedwabnych pi�amach, teraz zbryzganych krwi�, i p�akali. Zatrzyma�em si�,
nic nie rozumiej�c. Nigdy do tej pory nie widzia�em p�acz�cego �o�nierza
Vietcongu. Owszem, widzia�em ich przestraszonych, a nawet przera�onych,
ale nigdy p�acz�cych. Ta ca�a gadka o tym, �e oni s� zupe�nie inni od nas,
�e c z u j � inaczej, to bzdura. Czuj� dok�adnie to samo, tylko po prostu
okazuj� to w inny spos�b. Ci faceci w�a�nie demonstrowali t� prawd� naszym
fachowcom od propagandy. Mo�e jednak wolno ci p�aka�, je�li jeste�
�o�nierzem Vietcongu i zostaniesz zabity. Mo�e nawet oczekuje si� tego od
ciebie. Ruszy�em dalej.
Id�c na po�udnie, wzd�u� wij�cej si� przez d�ungl� Song Cai, zacz��em
powa�nie bra� pod uwag� mo�liwo��, �e wcale nie zgin��em i �e nadal nale��
do �wiata �ywych.
Mo�e pociski, kt�rymi zosta�em trafiony, tylko mnie zrani�y. Mo�e
Wietnamczycy zabrali mnie, �eby p�niej wydoby� ze mnie jakie� wiadomo�ci.
Im d�u�ej nad tym my�la�em, tym bardziej realna wydawa�a si� taka
mo�liwo��. Zabrali mnie, �eby wyleczy�, a potem podda� torturom. (W tym
popieprzonym kraju nie by�oby to nic dziwnego.) Jednak gdzie� po drodze
oddzieli�em si� od cia�a. Zosta�em z ty�u jak cie�, kt�ry od��czy� si� od
w�a�ciciela. S�ucha�em dobiegaj�cych zewsz�d szloch�w Bo�e, prawie
�a�owa�em; �e to nie s� j�ki i zawodzenia; my�l�, �e zni�s�bym je du�o
�atwiej - i coraz bardziej utwierdza�em si� w przekonaniu, �e nie jestem,
�e n i e m o g � by� martwy.
�cie�ka doprowadzi�a mnie do polany, na �rodku kt�rej sta�o co�
przypominaj�cego ogromn� budk� dla ptak�w: by�a to bambusowa chatka,
niewiele wi�ksza od du�ej skrzyni, umieszczona na wysokim pniaku
pozosta�ym po �ci�ciu pot�nego drzewa. Domki dla duch�w, bardzo podobne
do tego, kt�ry teraz widzia�em przed sob�, spotyka�o si� na terenie ca�ego
Wietnamu. Tubylcy wznosili je z my�l� o zmar�ych krewnych lub z�o�liwych
duchach, kt�re mog�yby stanowi� zagro�enie dla niefortunnych wie�niak�w.
Przed przybyciem d� tego kraju otrzymali�my podstawowe informacje na temat
miejscowych zwyczaj�w i przes�d�w: na przyk�ad dowiedzieli�my si� o tym,
�e nigdy nie nale�y klepa� Wietnamczyka po g�owie, poniewa� w jego
mniemaniu jest to siedziba duszy, oraz �e pod �adnym pozorem nie wolno
siada� ze skrzy�owanymi nogami w taki spos�b, by stopa by�a skierowana w
stron� czyjej� g�owy, gdy� stanowi to najwi�ksz� obraz�. Dowiedzieli�my
si� te� o wielu innych bzdurach. Niekt�re ��tki nadaj� ch�opcom imiona
identyczne z nazwami kobiecych narz�d�w rozrodczych, licz�c na to, �e w
ten spos�b oszukaj� z�e duchy, poniewa� ch�opcy s� znacznie cenniejsi od
dziewczynek i nale�a�o ich starannie chroni�. Jezu.
Dzi�ki temu wiedzia�em o domkach dla duch�w, a kiedy pewnego dnia
mijali�my ten, do kt�rego teraz dotar�em, pomy�la�em sobie: cholera,
ca�kiem niez�y, chyba nawet lepszy od tamtego, kt�ry zbudowa�em w ogrodzie
dziadk�w, kiedy mia�em dwana�cie lat. I poszed�em dalej.
Tym razem zatrzyma�em si� i przyjrza�em uwa�nie. Tym razem w budce dla
ptak�w siedzieli jacy� ludzie. Jednym z nich by� wiekowy papa-san, drugim
m�oda, najwy�ej dwudziestodziewi�cioletnia kobieta. Oboje palili
kadzide�ka, kt�rych s�odki zapach ulatywa� z wiej�cym do�� mocno wiatrem,
doko�a nich za� ujrza�em mn�stwo �wiec, ma�e, wykonane r�cznie mebelki
oraz kilka ksi��ek. Ruszy�em powoli w ich stron�, a kiedy znalaz�em si� w
odleg�o�ci kilku metr�w od domku dla ptak�w, papa-san spojrza� na mnie,
zamruga� z lekkim zdziwieniem, po czym u�miechn�� si� i przy�o�y� r�k� do
piersi w tradycyjnym ge�cie gassho, stanowi�cym jednocze�nie powitanie i
spos�b okazania szacunku. Zauwa�y�em, �e drugie rami�, schowane pod
jedwabn� koszul�, jest wygi�te w dziwny spos�b, jakby by�o z�amane... albo
jeszcze gorzej.
- Witaj, w�drowcze - powiedzia�. M�wi� po wietnamsku, ale ja, mimo to,
w jaki� spos�b go rozumia�em.
- Eee... Dzie� dobry - odpar�em, niezbyt pewien, czy to dzia�a w obie
strony. Dzia�a�o, gdy� u�miechn�� si� ponownie i wskaza� na swoj�
towarzyszk�.
- Jestem Phan Van Duc. To moja c�rka, Chau.
Kobieta odwr�ci�a si� i spiorunowa�a mnie wzrokiem. Og�lnie rzecz
bior�c by�a �adna, lecz mia�em k�opoty z dostrze�eniem tego z powodu
grymasu niech�ci, kt�ry wykrzywia� jej nieruchom� twarz, zupe�nie jakby
zosta� tam wytatuowany. Poniewa� nie wiedzia�em, czy gniew dziewczyny jest
skierowany do mnie, czy te� nie, na wszelki wypadek postanowi�em nie
zwraca� na ni� uwagi.
- Nazywam si� William Anthony Collins - przedstawi�em si� staremu. Nie
by�em pewien, czy tutejsza etykieta wymaga podawania pe�nego nazwiska, ale
doszed�em do wniosku, �e nie powinno to zaszkodzi�.
- Czy mo�emy zaofiarowa� ci schronienie? - zapyta� grzecznie Phan. Jego
c�rka nadal mia�d�y�a mnie spojrzeniem.
Domek z trudem mie�ci� ich dwoje, a ja nie mia�em zamiaru znale�� si� w
pobli�u Chau. Odrzuci�em propozycj�, nie zapominaj�c jednak za ni�
podzi�kowa�.
- Jak d�ugo nie �yjesz? - zapyta� nagle papa-san.
A� podskoczy�em.
- Ja nie umar�em! - stwierdzi�em stanowczo.
Stary spojrza� na mnie tak, jakbym oszala�, jego c�rka za� parskn�a
szyderczym �miechem.
Wyja�ni�em im, co mi si� sta�o, a raczej poda�em swoj� wersj� wydarze�.
Powiedzia�em te�, �e id� do wsi le��cej w dole rzeki, �eby sprawdzi�, czy
�o�nierze Vietcongu zabrali tam moje cia�o. Przez ca�y czas Phan wpatrywa�
si� we mnie smutnymi, m�drymi oczami, a kiedy sko�czy�em, skin�� g�ow� -
przypuszczam, �e raczej z uprzejmo�ci ni� dlatego, �e uwierzy� w moj�
teori�.
- To, co m�wisz, mo�e by� prawd� - odpar� z namys�em cho� jeszcze nigdy
nie s�ysza�em czego� podobnego. Wydaje mi si� jednak, �e zamiast prowadzi�
wi�nia do wsi, gdzie m�g�by zosta� �atwo odnaleziony, zabraliby go raczej
do kt�rej� ze swoich podziemnych baz.
Vietcong wybudowa� pod ziemi� setki tuneli tworz�cych paj�cz� sie�
koszar, punkt�w dowodzenia i szpitali, tak rozleg�� i tak skomplikowan�,
~e dopiero niedawno zacz�y do nas dociera� jej prawdziwe rozmiary. Gdyby
mnie tam uwi�ziono, szanse na odnalezienie w�asnej osoby by�yby takie same
jak na wygranie pod rz�d trzech g��wnych nagr�d w loterii pa�stwowej.
- W takim razie... - powiedzia�em, cho� niezbyt u�miecha�a mi si� taka
perspektywa. - W takim razie poczekam, a� moje cia�o umrze, a kiedy to si�
stanie, Znikn�.
Papa-san spojrza� na mnie z na p� wsp�czuj�cym, a na p� przera�onym
wyrazem twarzy, jakbym w�a�nie poinformowa� go, �e niebo jest zielone, a
ksi�yc zosta� zrobiony z ziarenka ry�u. Do licha, je�li si� zastanowi�,
to mo�e ��tki naprawd� my�l�, �e ksi�yc jest zrobiony z ry�u?
- A co z wami? - zapyta�em, �eby zmieni� temat. Dlaczego tu jeste�cie?
- Zosta�em napadni�ty przez tygrysa i wykrwawi�em si� na �mier� -
odpar� Phan bez najmniejszego �alu w g�osie. Widz�c brak reakcji z mojej
strony, wyja�ni� cierpliwie: Nie zosta�em wpuszczony do drugiego �wiata,
poniewa� zgin��em nag�� �mierci�.
Zamruga�em, nie widz�c �adnego zwi�zku mi�dzy tymi rzeczami.
- Przecie� to nie twoja wina, �e napad� ci� tygrys powiedzia�em ze
zdziwieniem.
Sprawia� wra�enie r�wnie zaskoczonego moimi s�owami, co ja jego.
- A jakie znaczenie ma tu wina? Jest to, co jest - doda�, wzruszaj�c
ramionami.
Wola�em nie wdawa� si� w dyskusj� na ten temat. Phan i Martinez z
pewno�ci� zrozumieliby si� w okamgnieniu.
-A twoja c�rka?
Zerkn�� na ni� z ukosa, a ona utkwi�a we mnie w�ciek�e spojrzenie i
ruszy�a na czworakach w kierunku otwartej �ciany domku, wypluwaj�c
rozgniewane, gorzkie s�owa.
- Umar�am nie maj�c dzieci! - wysycza�a. - Czy to chcia�e� us�ysze�?
Jeste� zadowolony? Umar�am bezdzietna, niepotrzebna, i zosta�am za to
pot�piona.
- To szale�stwo! - wyrwa�o mi si�. Za�mia�a si� chrapliwie.
- To ty jeste� szalony - powiedzia�a. - Ma qui, kt�ry my�li, �e �yje.
�al mi ciebie.
- Nieprawda - przerwa� jej �agodnie papa-san. - �al ci tylko siebie
samej.
Przez chwil� mierzy�a go gro�nym spojrzeniem, po czym jeszcze raz
parskn�a �miechem.
- Masz racj� - przyzna�a. - Nikogo mi nie �al. Nie wiem, dlaczego
pozwalam, �eby� mnie tu trzyma�. Mog� robi�, co zechc�. Mog� sprowadzi� na
wiosk� chorob� i pozabija� dzieci moich dawnych przyjaci�ek. Tak, chyba
chcia�abym to zrobi�. - U�miechn�a si� okrutnie, jakby ta my�l sprawi�a
jej przyjemno��.
- Nie zrobisz tego - odpar� stanowczo Phan. - Jestem twoim ojcem i
zakazuj� ci!
Wymamrota�a pod nosem jakie� przekle�stwo i wr�ci�a do wn�trza domku,
papa-san natomiast odwr�ci� si� i spojrza� na mnie ze smutkiem.
- Nie oceniaj mojej c�rki na podstawie tego, co teraz widzisz -
poprosi� cicho. - �mier� czyni nas takimi, jakimi chce nas mie�.
�wi�ty Jezu, ci ludzie naprawd� w to wierzyli! Przypuszczam, �e w�a�nie
dlatego to dostawali. Ale nie ja. Za �adn� choler�. Nie ja.
Cofn��em si�.
- Musz� ju� i��.
- Zaczekaj - powiedzia� Phan. Zatrzyma�em si�, nie bardzo wiedz�c
dlaczego to robi�. Pochyli� si� w moj� stron�, jakby chcia� zdradzi� mi
jaki� niezmiernie wa�ny sekret. - Je�li b�dziesz w wiosce... Musisz
zachowa� ostro�no��. Nie wchod� do dom�w frontowymi drzwiami, bo wie�niacy
ustawiaj� tam lustra, �eby ka�dy m�g� ujrze� swoje odbicie. Je�li duch
zobaczy si� w lustrze, przestraszy si� i ucieknie. Trzymaj si� te� z
daleka od tych drzwi, przy kt�rych zobaczysz czerwone strz�pki papieru, bo
w przeciwnym razie rozgniewasz Boga Wr�t. Rozumiesz?
Lekko oszo�omiony skin��em g�ow�, podzi�kowa�em mu za rad� i nawia�em
stamt�d najszybciej, jak tylko si� da�o. Szed�em szybko �cie�k�, mijaj�c
szlochaj�cych �o�nierzy w czarnych koszulach i odczuwaj�c ogromn�, ponur�
t�sknot� za czym� tak gwa�townym i jednocze�nie swojskim jak wybuch
mo�dzierzowego granatu. Brakowa�o mi warkotu silnik�w kanonierek, jasnych
kresek smugowych pocisk�w, terkotu pistolet�w maszynowych i �oskotu
wirnik�w wielkich chinook�w kr���cych nad celem. Cholera. To piek�o
��tk�w, nie moje. Nie mia�em zamiaru bra� w tym udzia�u, nie chcia�em
znale�� si� w ich g�upim, zabobonnym g�wnie! Szlochanie wok� mnie
przybra�o na sile. Bieg�em wzd�u� brzegu Song Cai, bezkarnie depcz�c
bezcielesnymi stopami ukryte w s�oniowej trawie miny i pu�apki...
Szloch zmieni� si�. Sta� si� inny: g��bszy. Natychmiast zrozumia�em, �e
nie wydobywa si� z piersi Wietnamczyka. Wiedzia�em, z ca�kowit� i
wywo�uj�c� md�o�ci pewno�ci�, �e s�ysz� j�ki Amerykanina.
Zatrzyma�em si� i rozejrza�em doko�a, ale w g�stwinie nie dostrzeg�em
�adnego cia�a. Us�ysza�em natomiast g�os:
- �wi�ta Mario i J�zefie, pom�cie mi...
Bo�e, pomy�la�em.
DePaul.
Podnios�em wzrok. Unosi� si� niczym balon na uwi�zi jakie� p�tora
metra nad m�tnymi wodami rzeki. Jego pot�ne cia�o sprawia�o wra�enie,
jakby zosta�o napompowane gazem, a czarna sk�ra sta�a si� niemal blada.
Zakrywa� twarz d�o�mi, p�aka�, modli� si�, przeklina� i znowu p�aka�. W
pierwszej chwili pomy�la�em, �e przesuwa si� w g�r� rzeki, ale zaraz potem
u�wiadomi�em sobie, �e to tylko z�udzenie, spowodowane przez p�yn�c� pod
nim wod�. DePaul ko�ysa� si� lekko w prz�d i w ty�, ale poza tym by�
zupe�nie nieruchomy.
Min�o troch� czasu, zanim zebra�em si� na odwag� i wykrzykn��em jego
imi�, staraj�c si� zag�uszy� szum rzeki. Rozejrza� si�, zdumiony.
Kiedy mnie zobaczy� - i gdy zobaczy�, �e na niego patrz� - na jego
twarzy pojawi�a si� niewys�owiona ulga.
- Jezu... - j�kn�� tak cicho, �e z trudem go us�ysza�em. To ty,
Collins? Jeste� prawdziwy?
- Mam nadziej�, do cholery!
- �yjesz?
To pytanie pozostawi�em bez odpowiedzi.
- Co si� z tob� sta�o, u diab�a? Prosser powiedzia�, �e by�e� tu� ko�o
niego, ale twoje cia�o...
- ��tek trafi� mnie od ty�u. - Dopiero teraz dostrzeg�em otw�r u
podstawy jego karku i drugi z przodu, tu� poni�ej obojczyka, pozostawiony
przez wylatuj�cy pocisk. - Nie mog�em oddycha�. Nie mog�em my�le�. Jako�
wsta�em i pobieg�em, ale nie w t� stron� co trzeba. Wpad�em do rzeki.
Jezu, Bill, to by�o okropne! Krztusi�em si� i topi�em, a potem, kiedy
odzyska�em przytomno��... - odruchowo podni�s� r�k� do szyi, �eby zas�oni�
ran�. - Moje cia�o pop�yn�o z pr�dem, ale trafi�o na jak�� ska��. Tam.
Pod��y�em wzrokiem za jego spojrzeniem. Cia�o utkwi�o mi�dzy dwiema
ska�ami, a woda omija�a je, pieni�c si� i sycz�c. Odwr�ci�em si� ponownie
do DePaula, wisz�cego nieruchomo nad rzek�, i zrobi�em krok w jego
kierunku.
- Na lito�� bosk�, De... - powiedzia�em cicho. - W jaki spos�b... To
znaczy, jak...
- Nie mog� si� st�d ruszy� - j�kn��, a ja po raz pierwszy us�ysza�em w
jego g�osie cierpienie. - Wisz� tu dwa, mo�e trzy dni, i to boli! Jezu,
jak boli! Czuj� si� tak, jakbym ca�y czas szed� pod pr�d, zanurzony w
wodzie, i ju� nie czuj� mi�ni. Jestem cholernie zm�czony, po prostu...
Wybuchn�� p�aczem. Nigdy do tej pory nie widzia�em, �eby p�aka�. Odwr�ci�
g�ow�, poczeka�, a� sp�yn� �zy, po czym znowu spojrza� na mnie. - Pom�
mi, Collins - powiedzia� cicho. - Pom� mi.
By�em bezsilny i przera�ony.
- Tylko powiedz mi, w jaki spos�b. Dlaczego to ci si� sta�o? Wiesz co�
o tym?
- Tak, wiem. - Z trudem nabra� powietrza w p�uca. - To dlatego, �e
umar�em w wodzie, rozumiesz? Jak umrzesz w wodzie, to tw�j duch jest z ni�
zwi�zany tak d�ugo, a� znajdziesz kogo� innego, i...
- �e co?! Jezus, Maria, De! Sk�d wytrzasn��e� te bzdury? - Powiedzia�
mi jeden Wietnamiec. Odstrzelili mu p� g�owy, �azi teraz po brzegu w t� i
z powrotem.
- Uwierzy�e� w to g�wno? - wrzasn��em. - ��tki wierz� w te pieprzenia,
ale ty nie musisz! Na lito�� bosk�, przecie� jeste� Amerykaninem!
- Collins...
- Spotka ci� tylko to, w co wierzysz. Przesta� wierzy�, a wszystko
wr�ci do normy. Wystarczy...
- Prosz� ci� - przerwa� mi, wpatruj�c si� we mnie zrozpaczonym
spojrzeniem. - Prosz�...
Bez wzgl�du na to, co my�la�em o ca�ym tym g�wnie, liczy�o si� tylko
jedno: on kiedy� ocali� mi �ycie, a nawet je�li teraz nie mog�em
odwdzi�czy� mu si� tym samym, bo ju� nie �y�, to przynajmniej mog�em
spr�bowa� ul�y� jego cierpieniom. Musia�em spr�bowa�.
- W porz�dku. Co mam zrobi�? Zawaha� si�.
- Sprowad� mi dzieciaka - powiedzia� wreszcie cicho.
- Po co?
Zawaha� si� ponownie.
- �eby mnie uwolni�. �ycie za �ycie. Wyba�uszy�em na niego oczy.
-Co takiego?
- To jedyny spos�b - doda� szybko. - Je�li umar�e� w wodzie, mo�esz si�
uwolni� tylko wtedy, jak... utopisz dziecko. Jako ofiar�.
Opu�ci� ze wstydem oczy, jeszcze zanim sko�czy� m�wi�. Przez d�ug�
chwil� s�ycha� by�o jedynie szum wody omijaj�cej tam� z cia�a DePaula i
niesione wiatrem, odleg�e �kania.
- Nie mog� tego zrobi� - powiedzia�em wreszcie. - Bill...
- Nawet gdybym wierzy�, �e to pomo�e... S z c z e g � 1 n i e gdybym
wierzy�, �e pomo�e...
- To nie musi by� zdrowe dziecko - przerwa� mi DePaul. W jego g�osie
pojawi�y si� b�aganie i rozpacz. - Wystarczy nawet chore. Wiesz, takie,
kt�re i tak nied�ugo umrze. Cholera, po�owa tutejszych dzieciak�w umrze,
zanim...
- Oszala�e�? - parskn��em. - ��tek czy nie ��tek, nie mog�
przecie�...
Zamilk�em, ws�uchuj�c si� w swoje s�owa.
Popielat� twarz DePaula wykrzywi� grymas cierpienia.
- Collins, prosz�... Tak mnie boli...
Zaczyna�em wierzy� w te bzdury. Zupe�nie jak on. Kto� nak�ad� mu do
g�owy miejscowych bredni, a on teraz umiera� wed�ug tego, w co uwierzy�.
Bo tak w�a�nie jest, prawda? Po �mierci dostajesz to, czego si�
spodziewasz: katolicy - niebo albo piek�o, atei�ci - chyba nic, jakie�
nieistnienie, pustk�, ��tki - w�a�nie to. Byli�my tu tak d�ugo, brodz�c
po kolana w ich zasranym kraju, �e w ko�cu zacz�li�my wierzy� w to samo co
oni.
Wiedzia�em jednak, �e DePaul nigdy nie zabi�by dziecka. Nawet po to,
�eby si� uratowa�. Mo�e jedynym sposobem, �eby otrz�sn�� go z tych bzdur,
by�o pokaza� mu to.
Odczeka�em d�u�sz� chwil�, obmy�laj�c plan dzia�ania, po czym zapyta�em
zupe�nie powa�nie, jakbym mu uwierzy�:
- Chore dziecko, powiadasz? Spojrza� na mnie z nadziej�.
- Takie, kt�re i tak umrze. Widzia�e� je, wiesz, jak wygl�daj�. Mo�na
to zobaczy� w ich oczach.
- Nie przyprowadz� ci takiego, kt�re mog�oby prze�y�.
- Nie, nie trzeba! Wystarczy chore. Nawet bardzo chore.
Bo�e, prawie mnie wzruszy�. Powiedzia�em mu, �e nie wiem, ile czasu mi
to zajmie, ale �e p�jd� do wioski, kt�r� mijali�my kilka dni temu i
zobacz�, co si� da zrobi�. Powiedzia�em mu te�, �e wr�c� najszybciej jak
b�d� m�g�.
- �piesz si�, Bill. �piesz si�.
By�y to ostatnie s�owa, jakie us�ysza�em od niego, zanim ponownie
zag��bi�em si� w d�ungl�. Nabra�em go. Teraz pozosta�o mi tylko udowodni�,
�e wcze�niej nabra� go kto� inny - a co najwa�niejsze, �e jeszcze mo�e si�
z tego wykaraska�.
Do wioski dotar�em po mniej wi�cej dw�ch godzinach marszu, ale nie
zasta�em tam ani jeepa ze znakami Czerwonego Krzy�a, ani francuskiego
lekarza rozdaj�cego aspiryn� i antybiotyki; tylko n�dzne chaty, gromady
p�nagich dzieci taplaj�cych si� w b�otnistych ka�u�ach, prawdopodobnie
pe�nych pa�eczek duru brzusznego, oraz zm�czone kobiety pior�ce ubrania w
ma�ym strumieniu wpadaj�cym do Song Cai. Na skraju wsi znajdowa� si�
wielki krater - pami�tka po ostrzale z mo�dzierzy, kt�ry nast�pi� zbyt
p�no, �eby ocali� mnie, Dunbara i DePaula. Co najmniej dwie chaty
sp�on�y doszcz�tnie, a dachy kilku innych zosta�y powa�nie nadpalone.
Sojuszniczy ostrza�. Gdyby by� jeszcze troch� bardziej sojuszniczy, p�
wsi wysz�oby na drog�, �eby mnie powita�. Szed�em mi�dzy chatami,
zagl�daj�c do okien. Je�eli chcia�em, �eby przedstawienie wypad�o
przekonuj�ce, musia�em zabra� naprawd� chore dziecko, cho� na razie nie
mia�em poj�cia, jak powinienem tego dokona�.
W pewnej chwili us�ysza�em g�os matki uciszaj�cej p�acz�ce niemowl�.
Postanowi�em wej�� do �rodka i przyjrze� mu si�. Tak jak powiedzia�
papa-san, przy drzwiach wisia�y strz�pki czerwonego papieru, maj�ce na
celu odstraszy� z�e duchy. Przest�pi�em pr�g. Wielkie mi rzeczy. No i co
ty na to, Bogu Wr�t? Odwr�ci�em si�...
I wrzasn��em.
W lustrze, na kt�re pad�o moje spojrzenie, ujrza�em cz�owieka z ogromn�
dziur� w piersi. Poszarpane kraw�dzie rany by�y zw�glone, jej wn�trze za�
czerwone jak �wie�y tatar. Bezu�yteczne p�uca dynda�y na cienkim pasemku
mi�ni, a podziurawione w kilku, miejscach serce pulsowa�o uparcie w
ponurej parodii �ycia.
A za moimi plecami mign�o co� jeszcze: jakby czerwony cie�, r�wnie
czerwony jak skrawki papieru powiewaj�ce przy drzwiach: Porusza� si� razem
ze mn�, ale z pewnym op�nieniem, i zbli�a� si� coraz bardziej...
Uciek�em.
Wybieg�em z domu, pop�dzi�em przed siebie drog�, wpad�em na �cie�k�,
byle dalej od skupiska chat, wreszcie osun��em si� na k�p� s�oniowej
trawy. Pocz�tkowo ba�em si� spojrze� na siebie, ale kiedy wreszcie to
zrobi�em, zobaczy�em dok�adnie to samo co do tej pory: zakrwawiony mundur
w zielone maskuj�ce plamy. Dopiero teraz u�wiadomi�em sobie, �e widzia�em
wy��cznie cudze rany. A� do tej pory.
Do�� d�ugo siedzia�em bez ruchu, zbieraj�c w sobie odwag�, by wej�� do
jeszcze jednej chaty. Stara�em si� nie my�le� o tym, co ujrza�em w
lustrze. Wola�em wyobra�a� sobie siebie samego w taki spos�b, jak do tej
pory. Kiedy wreszcie podnios�em si� i ponownie wkroczy�em do wioski,
pami�ta�em o tym, by trzyma� si� z daleka od drzwi.
Chorych dzieci by�o tyle co zwykle, czyli mn�stwo. Wi�kszo�� mia�a
malari�, ale znalaz�em te� kilka z durem brzusznym, gryp� oraz czerwonk�.
Czu�em si� fatalnie, usi�uj�c podj�� decyzj�, kt�re z nich wybra�, cho�
przecie� zdawa�em sobie spraw�, �e ma to by� tylko podst�p, terapia
wstrz�sowa, kt�ra pozwoli DePaulowi odzyska� zdrowe zmys�y. Sko�cz z tym
wreszcie, pomy�la�em. Za jednym z okien zobaczy�em mniej wi�cej dwuletni�
dziewczynk� w sukience uszytej ze starego spadochronu, ze zbyt du�ym
kolczykiem w ma�ej ma��owinie. Matka my�a j� w�a�nie, i dopiero kiedy
odwr�ci�a dziecko przodem do mnie, ujrza�em ma�y br�zowy penis i
zrozumia�em, �e kobieta stara si� uchroni� swojego chorego synka przed
z�ymi duchami. Pr�bowa�a je przekona�, �e ch�opiec jest w rzeczywisto�ci
dziewczynk�, a tym samym nie stanowi cennej zdobyczy.
Bo�e, pomy�la�em. Takie zachowanie wiele m�wi o pozycji tutejszych
kobiet. Ale dzi�ki temu wiedzia�em, �e dziecko jest na pewno powa�nie
chore. Po tym, jak wykorzystam je do przywr�cenia DePaulowi zdrowych
zmys��w, zanios� je do najbli�szego punktu ewakuacyjnego i zostawi� na
progu szpitala z kartk�, na kt�rej napisz� nazw� wioski.
Zak�adaj�c, �e b�d� m�g� cokolwiek napisa�. I zak�adaj�c, �e w og�le
uda mi si� je zabra�. Zaczeka�em, a� matka wyjdzie z pokoju, po czym
wzi��em g��boki oddech i przenikn��em przez �cian� chaty. Bambusowe
�erdzie okaza�y si� dla mnie r�wnie �atw� przeszkod� jak druty pu�apek
minowych przeci�gni�te przez �cie�k�. Przez chwil� sta�em nad dzieckiem,
obawiaj�c si�, �e moje r�ce przenikn� tak�e przez jego cia�o, po czym
nachyli�em si�...
Dotkn��em go. Nie wiem, dlaczego ani w jaki spos�b, ale mog�em go
dotkn��.
Wzi��em ch�opca w ramiona i przytuli�em do piersi. Wpatrywa� si� we
mnie starymi, m�drymi oczami. Wszystkie tutejsze dzieci maj� takie same
oczy: zm�czone, smutne i bardzo m�dre. Jakby jeszcze przed narodzeniem
wiedzia�y o otaczaj�cej je niedoli, o bezustannych wojnach i obcych
naje�d�cach - od Japo�czyk�w, poprzez Francuz�w, a� do Amerykan�w. Bujane
w ko�ysce wojny budzi�y si�, bez zdziwienia, przy wt�rze ko�ysanek
eksplozji.
Wyszed�em z chaty przez �cian�, pami�taj�c o tym, �eby przenie��
dziecko przez otwarte okno. Kiedy znale�li�my si� na zewn�trz, ponownie
przytuli�em ch�opca do piersi i znikn��em w d�ungli, �anim ktokolwiek
zd��y� co� zauwa�y�.
Postanowi�em trzyma� si� z dala od g��wnej drogi, obawiaj�c si�, �e
kto� m�g�by mnie zobaczy� - a raczej nie tyle mnie, bo przecie� by�em
niewidzialny, tylko ch�opca. (Ciekawe, jak by to wygl�da�o? Dziecko
niesione wiatrem, czy mo�e otulone ramionami jakiego� cienia, niewyra�nej
smugi w powietrzu? Nie wiedzia�em i nie chcia�em si� tego dowiedzie�.) Co
pewien czas spogl�da� na mnie jaki� martwy Wietnamczyk, przycupni�ty na
brzegu rzeki albo w cieniu drzewa kauczukowego. Niekt�rzy przygl�dali mi
si� ze zdziwieniem, inni z oburzeniem, jeszcze inni ze strachem, ale �aden
nie odezwa� si� ani s�owem. Po prostu patrzyli, a potem wracali do swoich
j�k�w i szlocha�. Szed�em najszybciej jak mog�em.
Jaki� kilometr od DePaula dostrzeg�em w d�ungli, w odleg�o�ci oko�o
dziesi�ciu metr�w, oddzia� Vietcongu nios�cy nieprzytomnego ameryka�skiego
�o�nierza. Schowa�em si� w g�stych zaro�lach; zakrywszy uprzednio twarz
dziecka r�bkiem koca, aby uchroni� je przed uk�uciami s�oniowej trawy.
Widzia�em, jak jeden z Wietnamczyk�w nachyli� si� i poci�gn�� za co�, co
wygl�da�o jak grudka suchej ziemi, a okaza�o si� zamaskowanym uchwytem.
Zaraz potem unios�a si� klapa pokryta cienk� warstw� ziemi i ��tki jeden
po drugim weszli do tunelu, a� wreszcie zosta�o ich tylko dw�ch; byli to
ci, kt�rzy nie�li nieprzytomnego Amerykanina. Zastanawia�em si�, co zrobi�
- i czy w og�le jest co�, co m�g�bym zrobi� - ale zanim zd��y�em podj��
jak�� decyzj�, zobaczy�em, �e g�owa �o�nierza zwisa pod bardzo dziwnym
k�tem, i zrozumia�em, �e pomyli�em si�. Nie by� nieprzytomny, lecz martwy.
Zaraz potem i on znikn�� pod ziemi�.
Wojna psychologiczna. Dostawali�my sza�u, kiedy nie mogli�my znale��
naszych poleg�ych, i ��tki doskonale o tym wiedzia�y. Wykorzystywali
nasze l�ki tak samo, jak my wykorzystywali�my ich przes�dy, nasy�aj�c na
nich Zab��kane Dusze. Wsta�em i ruszy�em w dalsz� drog�.
Nieca�e p� godziny p�niej dotar�em do rzeki. DePaul nadal wisia�
bezradnie nad wartkim nurtem. Kiedy podni�s� na mnie wzrok, grymas
cierpienia widoczny na jego twarzy ust�pi� miejsca zdumieniu... i l�kowi?
Trzymaj�c dziecko w ramionach stan��em nad brzegiem rzeki, spojrza�em w
g�r� na DePaula i powiedzia�em twardym, rzeczowym tonem, jak najlepiej
wyszkolony sier�ant:
- Ch�opak ma malari�. Je�li odwiniesz mu doln� powiek�, zobaczysz, �e
jest ca�a r�owa. Ma te� anemi� w�tpi�, czy wa�y wi�cej ni� dziesi��
kilogram�w. W obozie ewakuacyjnym mogliby go jeszcze uratowa�, chyba �e ty
go zabijesz. - Patrzy�em mu prosto w oczy. Co wybierasz, DePaul?
Zna�em go jeszcze z obozu rekruckiego. Wiedzia�em, co mi odpowie.
I kiedy tak czeka�em z zadowolon� min�, jego na p� przezroczyste cia�o
wykona�o nag�y p�obr�t, run�o na mnie jak pocisk rakietowy i r�bn�o we
mnie z ogromn� si��, wytr�caj�c mi dziecko z ramion. Rozci�gn��em si� jak
d�ugi na ziemi.
Wrzasn��em na niego, ale zanim zdo�a�em si� pozbiera�, on ju� z�apa�
ch�opaka w stalowy u�cisk i wepchn�� go pod wod�. Rozp�dzi�em si� i
waln��em w DePaula ca�ym ci�arem cia�a, ale on uderzy� mnie �okciem w
twarz i odtr�ci� na bok.
- Przykro mi... - mamrota� pod nosem. - Naprawd�, cholernie mi
przykro...
Zaatakowa�em ponownie i tym razem uda�o mi si� zbi� go z n�g. Wypu�ci�
dziecko, a ja zanurkowa�em w �lad za ch�opcem. Czu�em si� bardzo dziwnie,
gdy� woda przep�ywa�a przeze mnie, a ja nie odczuwa�em ani zimna, ani
wilgoci. Rzeka by�a tak zamulona, �e widoczno�� nie przekracza�a
trzydziestu centymetr�w. Wreszcie, po tak d�ugim czasie, �e wydawa� si�
wieczno�ci�, dostrzeg�em przed sob� ma�e cia�o. Wyci�gn��em r�k� i
zacisn��em palce na ramieniu dziecka, po czym natychmiast wyp�yn��em na
powierzchni� i zataczaj�c si� wyszed�em na brzeg.
Po�o�y�em ch�opca na ziemi. Mia� sin� twarz i nie porusza� si�.
Pr�bowa�em zrobi� sztuczne oddychanie, ale nie przynios�o to �adnych
efekt�w, a ja - nagle wybuchn��em op�ta�czym, ponurym �miechem, gdy�
przysz�o mi do g�owy, �e jestem chyba ostatni� istot� na ziemi, kt�ra
mog�aby marzy� o tym, by swoim tchnieniem przywr�ci� komu� �ycie.
Podnios�em wzrok, gdy� wydawa�o mi si�, �e zawis� nade mn� DePaul...
Ale nigdzie go nie dostrzeg�em. Kiedy spojrza�em tam, gdzie jeszcze
niedawno wisia�, bezradny i cierpi�cy...
Ujrza�em ducha ma�ego ch�opca, zanosz�cego si� rozpaczliwym p�aczem.
Zacz��em krzycze�. Krzycza�em bardzo d�ugo. Wiedzia�em ju�, dlaczego
mog�em dotkn�� dziecko, cho� przez wszystko inne moje r�ce przechodzi�y na
wylot. By�em ma qui, z�ym duchem, kt�ry przybywa�, �eby zabiera� chore
male�stwa, i spe�ni�em to, co do mnie nale�a�o, nawet nie wiedz�c, �e to
robi�. Pomy�la�em o Phanie, o jego c�rce Chau, o DePaulu i o sobie samym.
�mier� czyni nas takimi, jakimi chce nas mie�.
Potem po raz pierwszy rozp�aka�em si�. P�aka�em r�wnie g�o�no i
bezradnie jak Wietnamczycy, kt�rych widzia�em i s�ysza�em doko�a siebie.
P�aka�em jak Zab��kane Dusze, poniewa� wreszcie zrozumia�em, �e jestem
jedn� z nich.
Zosta�em na brzegu rzeki jeszcze przez ca�y dzie�, pr�buj�c odpokutowa�
swoj� win� i znale�� jaki� spos�b, �eby pom�c duszy ch�opca, kt�r�
skaza�em na wieczne pot�pienie. Bez rezultatu. Bez wahania zamieni�bym si�
z ni� miejscami, ale nie wiedzia�em, jak tego dokona�. Kiedy wreszcie
wr�ci�em do domku dla duch�w, w kt�rym mieszkali Phan i jego c�rka, i
kiedy opowiedzia�em o tym, co si� sta�o, papa-san nie oburzy� si� ani nie
wpad� we w�ciek�o��, tylko zdziwi� si�, �e potrzebowa�em a� tak wiele
czasu, by pozna� swoje miejsce na ziemi.
Jego c�rka natomiast rado�nie pogratulowa�a mi mego czynu.
- Ma qui - powiedzia�a, lecz tym razem zrozumia�em, �e oznacza to nie
tylko ducha, ale tak�e diab�a. - Czy nie sprawi�o ci to przyjemno�ci?
Gdzie� w moim wn�trzu wybuch�o wtedy wielkie zadowolenie. Przypomina�o
czarn�, zimn� trucizn�, przera�aj�c� i zarazem dodaj�c� animuszu. By�a to
jednocze�nie ulga i oczyszczenie z winy, dokonane nie poprzez wyparcie si�
z�a, lecz zaakceptowanie go w ca�o�ci. Chau roze�mia�a si� chrapliwie,
jakby wiedzia�a o czym my�l�, po czym nachyli�a si� ku mnie z u�miechem,
kt�ry by� ju� nie tylko szyderczy, ale tak�e uwodzicielski, - Yeu dczu -
powiedzia�a. - Yeu quai.
Ukochany demon.
- Wsp�lnie mo�emy dokona� wielu rzeczy - ci�gn�a, nawijaj�c na palec
kosmyk czarnych w�os�w. Jej oczy b�yszcza�y z�owr�bnie. - Wielu rzeczy...
Roze�mia�a si� ponownie. Okrutne oczy, lodowaty �miech. Czu�em si�
oszukany przez swoj� erekcj�. Pragn��em jej i nie chcia�em mie� z ni� nic
wsp�lnego. Nienawidzi�em jej, a nienawidz�c pragn��em jeszcze bardziej,
poniewa� nawet perwersyjne po��danie jest jednak po��daniem. Chcia�em wbi�
w ni� swojego martwego kutasa, �eby dzi�ki temu znowu poczu� si� �ywym.
Kiedy u�wiadomi�em sobie, jak bardzo tego pragn�, uciek�em.
Roze�mia�a si� jeszcze g�o�niej.
- Ukochany demonie! - zawo�a�a za mn�. - Wr�cisz tutaj!
Ale ja nie wr�ci�em. Jeszcze nie. Ani do niej, ani do krateru po
wybuchu mo�dzierzowego pocisku, miejsca mojej �mierci. Wci�� szukam
swojego cia�a, cho� wiem, �e szanse na jego odnalezienie w ci�gn�cych si�
setkami kilometr�w podziemnych tunelach s� praktycznie r�wne zeru.
Prowadz� poszukiwania za dnia, noc� za� wracam do mojego nowego domu.
Mam w�asn� budk� dla ptak�w, bardzo blisko wioski. Jest to ma�y domek
ustawiony na bambusowym pniaku, pe�en kadzide�ek, �wiec i miniaturowych
mebli. Wracam tu, aby przypomnie� sobie, kim i czym jestem. Walcz� z
ca�ych si�, �eby nie sta� si� yeu quai, demonem, za jakiego uwa�a mnie
Chau. Tyle tylko, �e kiedy ws�ucham si� uwa�nie w siebie, to wiem, �e ja n
a p r a w d � nim jestem, a nie post�puj� jak on tylko dzi�ki sile woli i
sumieniu - ostatnim pozosta�o�ciom po �ywym cz�owieku, kt�rym kiedy�
by�em. Nie mam poj�cia, jak d�ugo jeszcze zdo�am panowa� nad demonem. Nie
wiem nawet, jak d�ugo b�d� chcia� nad nim panowa�. Jedyne, co mog�, to
stara� si� ze wszystkich si� i nie my�le� o Chau, o tym, jak cudownie
gorzki smak musz� mie� jej wargi. Gorzkie jak s�l, gorzkie jak krew...
Cholera. Nad moj� g�ow� Zab��kana Dusza j�czy z magnetofonu, zawodzi i
p�acze w �a�osnej imitacji pot�pienia, a ja my�l� o wszystkim, co m�wiono
nam o tym kraju, a tak�e o tym, czego nam nie powiedziano. Jeszcze w Da
Nang, kiedy rozmawiali�my tylko o pokojowych zadaniach armii chodzi�o o
"zdobycie serc i umys��w Wietnamczyk�w" us�ysza�em dowcip: trzeba ich
z�apa� za jaja, a wtedy serca i umys�y przestan� stawia� op�r. Nikt nam
jednak nie powiedzia�, �e podczas gdy my b�dziemy walczy� o ich serca i
umys�y, oni zdob�d� nasze dusze. Armia nauczy�a nas metod walki w d�ungli,
zaznajomi�a nas z miejscowymi zwyczajami, wbi�a do g��w, �e musimy bi� si�
z ��tkami na ich warunkach - ale nawet nie zaj�kn�a si� o tym, �e
b�dziemy te� musieli umiera� 'na ich warunkach. Pomimo ca�ej technologii,
zaopatrzenia i planowania, jakie w�adowano w t� wojn�, zapomniano o
najwa�niejszej rzeczy.
Zapomniano