3433

Szczegóły
Tytuł 3433
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3433 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3433 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3433 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Alan Brennert Ma Qui W nocy �mig�owce furkocz�c nad bambusowym dachem d�ungli. Spadaj� z pu�apu trzystu metr�w na niewiele ponad trzydzie�ci, zataczaj� kr�gi, wspinaj� si� wy�ej, znowu kr���, cho� nie maj� wyznaczonego miejsca l�dowania, a na ziemi nie czekaj� ranni, kt�rych trzeba ewakuowa�. Przez �oskot wirnik�w przebijaj� si� pot�pie�cze wrzaski: j�ki, zawodzenia i b�agania, wy��cznie po wietnamsku... To prawdziwy horror, tajemnicze g�osy w ciemno�ci i deliryjne omamy, ale cho� wiadomo, �e dobiegaj� z g�o�nik�w zainstalowanych na �mig�owcach, i mimo �e w przerwach s�ycha� wzmocniony szum przesuwaj�cej si� ta�my, to i tak ��tki boj� si� tego jak diabli. Zab��kana Dusza, tak si� to nazywa - �a�osne skargi martwych Wietnamczyk�w, kt�rych cia�a nie otrzyma�y nale�nego poch�wku, a bezsilne dusze tu�aj� si� teraz po ziemi. Wojna psychologiczna. Sanctum przybywa do Wietnamu. ��tki ukryte w swoich tunelach s�ysz� wszystko, wiedz�, �e to nieprawda i pr�buj� zasn��, ale nie mog�, bo cholerny ha�as trwa przez p� nocy. Im ni�ej kr��� �mig�owce, tym dono�niejsze staj� si� j�ki, by nagle ucichn��, oddalaj�c si� wraz z wznosz�cymi si� maszynami. Zaraz jednak rozbrzmiewaj� na nowo, kiedy kolejny �mig�owiec opada nad d�ungl� z �adunkiem dusz zamkni�tych w skrzynce. Co za g�wno. W rzeczywisto�ci wszystko wygl�da zupe�nie inaczej. Obserwuj� ostatni� maszyn�, jak zatacza szeroki kr�g i odlatuje na po�udnie, a do d�ungli na chwil� powraca cisza. Teren doko�a mnie przypomina przek�uty p�cherz po oparzelinie: krater wyrwany przez mo�dzierzowy pocisk, otoczony obw�dk� wypalonej ziemi, nieco dalej trawa i drzewa osmalone przez p�omienie. Krater s�u�y mi za ��ko, pok�j i dom. �pi� w nim - o ile mo�na to nazwa� snem - i zawsze do niego wracam, kiedy zm�cz� si� przemierzaniem �cie�ek w poszukiwaniu drogi do Da Nang, Cam Te albo Ju� Do��, dlatego �e ten rozorany kawa�ek ziemi stanowi w promieniu wielu kilometr�w jedyne cholerne c o �, co nie jest Wietnamem. To nie jest ani d�ungla, ani m�tna woda, ani zaostrzone bambusowe pale umazane g�wnem. Jest wstr�tny, go�y i przypomina powierzchni� pieprzonego ksi�yca, ale sta� si� taki dzi�ki moim rodakom - jedyny autograf, jaki byli w stanie z�o�y� na tym gor�cym, cuchn�cym kraju - wi�c �pi� w nim i czuj� si� jak w domu. Zgin��em niedaleko st�d, na ��ce w pobli�u brzegu rzeki Song Cai. M�j oddzia� znalaz� si� pod ostrza�em, nie otrzymali�my wzmocnienia, wi�c p�dzili�my co si� w nogach ku miejscu, z kt�rego mia�y nas zabra� �mig�owce. Niekt�rzy zapomnieli o ostro�no�ci. Martinez nie zauwa�y� drutu przeci�gni�tego w trawie i mina eksplodowa�a tu� pod nim, rozrywaj�c mu pachwiny. Umar�, zanim zdo�ali�my donie�� go do �mig�owca. Dunbar wdepn�� w pu�apk� na nied�wiedzie: dwie deski ze stercz�cymi ostrymi ko�kami zatrzasn�y si� na jego lewej nodze jak szcz�ki drewnianego krokodyla. My�la�em, �e Prosser i DePaul zdo�aj� go uwolni�, ale kiedy obejrza�em si�, zobaczy�em ich cia�a w pobli�u pu�apki. Zostali za�atwieni przez snajper�w, jak tylko spr�bowali pom�c koledze. Cholerne ��tki zostawi�y jednak Dunbara przy �yciu; nadal tkwi� w pu�apce, b�agaj�c o pomoc, a krew tryska�a obficie spomi�dzy dw�ch desek. Zawr�ci�em i pobieg�em w jego stron�, ostrzeliwuj�c z M-16 kraw�d� lasu w nadziei, �e powstrzymam snajper�w na tyle, �eby uwolni� Dunbara... Trafili mnie zaledwie kilka metr�w od niego, i to od razu kilkoma pociskami, kt�re wyrwa�y mi po�ow� klatki piersiowej. Upad�em z krzykiem, ale jednocze�nie widzia�em siebie, jak upadam. Widzia�em, jak run��em na ziemi�, a ostre �d�b�a s�oniowej trawy wbi�y mi si� g��boko w twarz. Widzia�em, jak pod wp�ywem si�y uderzenia krew trysn�a w g�r� i na u�amek sekundy zas�oni�a moje cia�o szkar�atn� chmur�, by zaraz potem rozbryzn�� si� w tysi�ce kropelek i opa�� na traw� niczym czerwona rosa fa�szywy zwiastun wiosny. Dunbar umar� kilka minut p�niej. Od zachodu nad wierzcho�kami drzew przetoczy� si� odleg�y �oskot nadlatuj�cych �mig�owc�w. Sta�em bez ruchu, wpatrzony w cia�o u moich st�p, my�l�c, �e to na pewno nie ja, �e to kto� inny, a potem odwr�ci�em si� i pobieg�em ku maszynom. Wtedy jeszcze nie zwr�ci�em uwagi, �e moje stopy prawie nie dotykaj� ziemi i �e ukryte w trawie druty przecinaj� moje .cia�o, jakby by�o tylko zab��kanym podmuchem wiatru. Wreszcie zobaczy�em sanitariuszy wci�gaj�cych rannych do dw�ch �mig�owc�w. Wi�kszo�� mojego oddzia�u dotar�a do miejsca ewakuacji. Widzia�em, jak wnoszono Silvermana, zauwa�y�em te� Estebana, wyci�gaj�cego do sanitariusza zakrwawiony kikut, kt�ry nadal uwa�a� za swoj� r�k�. Pobieg�em w ich stron�, ale wtedy wielkie chinooki ruszy�y w g�r�. - Zaczekajcie na mnie! - rykn��em, lecz �oskot wirnik�w zag�uszy� m�j g�os. - Zaczekajcie na mnie, sukinsyny!!! Nie zaczekali. Nie zatrzymali si�. Nikt nie zwr�ci� na mnie uwagi i �mig�owce wznosi�y si� coraz szybciej. Co oni wyrabiaj�, do jasnej cholery?! Pieprzone sukinsyny, wracajcie po mnie! Dopiero kiedy stalowe wa�ki zr�wna�y si� z wierzcho�kami drzew, a ja zobaczy�em uginaj�ce si� ga��zie i traw� ch�ostan� podmuchami powietrza ci�tego przez wirniki, zorientowa�em si�, �e nie czuj� na twarzy wiatru i �e nie mam najmniejszych k�opot�w z utrzymaniem si� na nogach w �rodku miniaturowego huraganu, kt�ry rozp�ta� si� na ��ce. Rozejrza�em si� doko�a. Tu� za skrajem ��ki na le�n� g�stwin� spada�y mo�dzierzowe pociski. Niekt�re trafia�y w cel, inne omija�y go i wybucha�y tam, gdzie jeszcze niedawno znajdowa�y si� nasze pozycje. Przed i po ka�dym trafieniu s�ysza�em wrzaski �o�nierzy Vietcongu, widzia�em jak wybiegaj� z d�ungli, niekt�rzy z pourywanymi ko�czynami, inni p�on�cy jak pochodnie, i jak padaj� jeden za drugim, skoszeni od�amkami kolejnych pocisk�w. Ju� wiedzia�em, co si� sta�o. Odwr�ci�em si� i niczym w transie ruszy�em w stron� kraw�dzi lasu. Przechodzi�em przez p�omienie, czuj�c niewiele wi�cej ni� umiarkowane ciep�o i widzia�em, jak grunt ta�czy mi pod stopami, cho� nie zachwia�em si� ani przez chwil� zupe�nie jak w tym dowcipie o pijaku i trz�sieniu ziemi. Wreszcie ostrza� usta�. ��ka by�a zryta pociskami i martwa. Trupy - wietnamskie i ameryka�skie - le�a�y w nie�adzie, zw�glone i poszarpane. Szed�em w�r�d nich, a unosz�cy si� dym przenika� przeze mnie jak chmura przez ob�ok py�u... Wkr�tce ujrza�em inne widma, inne postaci stoj�ce nad resztkami cia�. By�y tak przejrzyste i eteryczne, �e podmuchy wiatru wywo�ywane przez odlatuj�ce �mig�owce zdawa�y si� zagra�a� ich iluzorycznej egzystencji. Prosser spojrza� w d�, na swoje rozszarpane cia�o. - Cholera - zakl��. - Rzeczywi�cie - zgodzi� si� Dunbar. - Cz�owieku, wiedzia�em, �e to si� stanie! - wykrzykn�� Martinez. - Dopiero co podupczy�em sobie w Da Nang. Czy to jakie� pieprzone przeznaczenie, czy co? Przykaza�em sobie w duchu, �eby nigdy nie dyskutowa� z Martinezem o metafizyce. To raczej nie mia�o �adnego sensu. - I co teraz? - zapyta�em. Dunbar wzruszy� ramionami. - Niebo, jak przypuszczam. - Albo piek�o - wtr�ci� si� Martinez, niepoprawny optymista. - Dobra, ale kiedy? - My�l�, �e wkr�tce - odpar� Prosser takim tonem, jakby m�wi� o autobusie, kt�ry powinien przyjecha� o 11.00. Spojrza� na nasze cia�a i skrzywi� si� z niesmakiem. Wygl�da na to, �e jeste�my martwi, zgadza si�? Zerkn��em na zmia�d�on� nog� Dunbara, na poszarpany tu��w Martineza, na... - Hej, Collins! Gdzie jeste�, do cholery? Powinienem by� metr albo dwa od zw�ok Dunbara, ale nie by�em. W pierwszej chwili pomy�la�em, �e podmuch eksplozji przesun�� troch� moje cia�o, ale cho� rozgl�da�em si� uwa�nie doko�a, nigdzie nie mog�em go dostrzec. Wreszcie wr�ci�em do Dunbara i znalaz�em miejsce, w kt�rym dosi�g�y mnie kule. Pozna�em je po kropelkach krwi zaschni�tych na �d�b�ach wysokiej trawy. Przykucn��em, badaj�c uwa�nie teren, i zobaczy�em wyra�ny �lad, ci�gn�cy si� zygzakiem przez kilka metr�w za tym miejscem. - Sukinsyny - warkn��em. - Zabrali mnie. - ��tki? - zapyta� Martinez. - Odci�gn�li mnie na kilka metr�w, a potem podnie�li we dw�ch i zabrali. - Nikogo nie widzia�em - powiedzia� Dunbar. - Mo�e by�e� zaj�ty czym� innym. Prosser zmarszczy� brwi i obrzuci� okolic� uwa�nym spojrzeniem. - DePaul te� znikn��. Upad� tu� obok mnie - byli�my blisko rzeki, bo pami�tam, �e s�ysza�em szum wody - ale teraz nigdzie go nie ma. - Mo�e tylko zosta� ranny - powiedzia�em. W ka�dym razie mia�em tak� nadziej�. Kilka miesi�cy temu dzi�ki DePaulowi nie wlaz�em na co�, co wygl�da�o jak k�pka suchej trawy, a okaza�o si� - po ,tym, jak rzucili�my tam spory kamie� - pu�apk� podobn� troch� do uz�bionej hu�tawki. Gdyby nie DePaul, mia�bym okazj� pobuja� si� na niej, nabity na kilkana�cie zardzewia�ych metalowych kolc�w. Przed�u�y� mi wtedy �ycie o kilka miesi�cy - mo�e teraz ja zrewan�owa�em mu si� tym samym, �ci�gaj�c na siebie ogie� snajper�w, dzi�ki czemu mia� czas na ucieczk�. - Pos�uchajcie! - sykn�� Dunbar. - �mig�owiec. Z maszyny wysypali si� �o�nierze z batalionu sanitarnego i korzystaj�c z tego, �e teren chwilowo by� bezpieczny, zabrali si� do zbierania tych cia�, kt�re jeszcze zosta�y na polu walki. Dwaj z nich wyszarpn�li zmia�d�on� nog� Dunbara z pu�apki na nied�wiedzie i wsadzili zw�oki do worka. Suwak przyci�� warg�, wi�c jeden z �o�nierzy musia� rozpi�� go i zaci�gn�� jeszcze raz. Dunbar nie posiada� si� z oburzenia. - Uwa�ajcie, kretyni! - wrzasn��, po czym odwr�ci� si� do mnie. - Uwierzy�by� w co� takiego? Dwaj inni �o�nierze ostro�nie rozbroili drug� min� pu�apk�, kt�r� znale�li w pobli�u cia�a Martineza, po czym zebrali to co zosta�o z nieszcz�nika - tu��w do jednego worka, nogi do drugiego - i za�adowali go do helikoptera. Martinez przygl�da� si� temu w milczeniu, a nast�pnie powiedzia� do mnie: - Collins, czy nie uwa�asz, �e powinni�my... Spojrza�em w jego stron�, ale jego ju� tam nie by�o. - Martinez? Cia�o Dunbara tak�e zosta�o zaniesione do �mig�owca. Upad�o na pod�og� jak worek cementu, a ja niemal poczu�em p�d powietrza, kt�re nap�yn�o gwa�towne ze wszystkich stron, �eby wype�ni� pustk�, kt�ra powsta�a obok mnie. Odwr�ci�em si� raptownie. Dunbar te� znikn��. - Dunbar! Maszyna ruszy�a w g�r�, ga��zie okolicznych drzew zacz�y si� porusza� gwa�townie, jak rozgniewani amanci odganiaj�cy natr�tnego konkurenta, a ja zosta�em sam. Mo�ecie mi wierzy� lub nie, ale zg�osi�em si� na ochotnika. Wtedy wydawa�o mi si�; �e to dobry pomys�: rodziny z Detroit nale��ce do ni�szej klasy �redniej z najwi�kszym trudem mog�y sobie pozwoli� na kszta�cenie jednego dziecka, a c� dopiero m�wi� o dw�ch. Poniewa� moja starsza siostra studiowa�a ju� w Ann Arbor, by�o oczywiste, �e m o j e studia s� raczej ma�o realne. W zwi�zku z tym da�em si� przekona� urz�dnikom z biura rekrutacyjnego, kt�rzy wmawiali wszystkim, �e nasze jedyne zadanie polega na budowaniu most�w! naprawianiu chat i pomaganiu Wietnamczykom. Wed�ug nich by�o to co� w rodzaju Korpusu Pokoju; jedyna r�nica polega�a na wi�kszej wilgotno�ci powietrza. M�j tata pracowa� jako brygadzista na budowie, a ja przez ca�e �ycie mia�em do czynienia z budowaniem i bardzo to lubi�em. Lubi�em to s�ysze�, widzie� i czu�, lubi�em zapach desek i cementu, podoba� mi si� widok siatki zbrojeniowej, zanim zosta�a zalana betonem... Sta�em nieraz godzinami, gapi�c si� na d�wigary, belki i szalunki, kt�re w wyobra�ni o�mioletniego ch�opca upodabnia�y si� do szkieletu dinozaura i my�la�em o tym, �e ludzie, kt�rzy sprowadz� si� tu kiedy�, nigdy si� nie dowiedz� - w przeciwie�stwie do mnie - jak ich dom n a p r a w d � wygl�da od wewn�trz. W zwi�zku z tym nie mia�em nic przeciwko temu, �eby budowa� domy dla ludzi i mosty dla bawo��w. Tyle tylko, �e wszystkie mosty, jakie widzia�em w ci�gu o�miu miesi�cy pobytu w Wietnamie, zosta�y zniszczone przez ameryka�skie bombowce, a je�li chodzi o naprawianie chat, to jedynie raz uda�o mi si� zbli�y� do idea�u, kiedy pomog�em przy �ataniu dachu w barze w Da Nang, gdzie utkn��em podczas monsunowej ulewy. Bior�c wszystko pod uwag�, zaci�gni�cie si� do wojska nie wydawa�o mi si� ju� tak znakomit� inwestycj� w przysz�o�� jak wtedy, kiedy to zrobi�em. Przez pierwszych kilka dni trzyma�em si� blisko krateru, oddalaj�c si� tylko na tyle, �eby wr�ci� przed zapadni�ciem zmroku. Szuka�em drogi powrotnej, cho� zdawa�em sobie spraw�, �e jest ona d�u�sza ni� da si� to wyrazi� w kilometrach, a w dodatku z pewno�ci� nie mo�na uzna� jej za dobrze oznakowan�. Stara�em si� jednak o tym nie my�le�. Gdybym zacz�� my�le�, nigdy nie wykrzesa�bym z siebie do�� odwagi, by opu�ci� m�j ma�y zak�tek piek�a. Nie mia�em poj�cia, gdzie znajduje si� najbli�sza baza armii USA, ale pami�ta�em, �e poprzedniego dnia min�li�my ma�� wiosk�, w kt�rej zauwa�y�em jeepa ze znakami Czerwonego Krzy�a. Jeep nale�a� do francuskiego lekarza z Katolickiej S�u�by Medycznej, rozdaj�cego leki mieszka�com wioski. Mo�e pojawi si� tam znowu i podwiezie do... W�a�nie, dok�d? Co zrobi�, kiedy tam dotr�: zaczn� pyta� o drog� w Za�wiaty? Przy moim pechu przypuszczalnie okaza�oby si�, �e tam tak�e rz�dzi armia. (By�a to niepokoj�ca my�l - przede wszystkim dlatego, �e bardzo prawdopodobna. To, co mnie spotka�o, by�o tak popieprzone, �e wygl�da�o na stuprocentowo wojskow� operacj�. Czy�bym wcze�niej zapomnia� wype�ni� jaki� formularz?) Ruszy�em z powrotem t� sam� drog�, kt�r� szli�my ku �mierci ale tym razem, opr�cz zwyk�ych odg�os�w d�ungli na przyk�ad szelestu w g�stym poszyciu (kiedy s�yszysz taki szelest, natychmiast zaczynasz si� modli�, �eby spowodowa�a go �mija albo tygrys) - do moich uszu dociera�y tak�e inne d�wi�ki. Bardzo podobne do tych, kt�re przynosi�y �mig�owce kr���ce w nocy nad wierzcho�kami drzew. S�ysza�em szloch. Nie j�ki ani nie zawodzenie - po prostu bezradny, rozpaczliwy m�ski szloch, dobiegaj�cy, jak mi si� wydawa�o, ze wszystkich stron na raz. A potem powoli zacz��em ich dostrzega�: siedzieli tu i tam w charakterystyczny dla Wietnamczyk�w spos�b, w tych swoich czarnych jedwabnych pi�amach, teraz zbryzganych krwi�, i p�akali. Zatrzyma�em si�, nic nie rozumiej�c. Nigdy do tej pory nie widzia�em p�acz�cego �o�nierza Vietcongu. Owszem, widzia�em ich przestraszonych, a nawet przera�onych, ale nigdy p�acz�cych. Ta ca�a gadka o tym, �e oni s� zupe�nie inni od nas, �e c z u j � inaczej, to bzdura. Czuj� dok�adnie to samo, tylko po prostu okazuj� to w inny spos�b. Ci faceci w�a�nie demonstrowali t� prawd� naszym fachowcom od propagandy. Mo�e jednak wolno ci p�aka�, je�li jeste� �o�nierzem Vietcongu i zostaniesz zabity. Mo�e nawet oczekuje si� tego od ciebie. Ruszy�em dalej. Id�c na po�udnie, wzd�u� wij�cej si� przez d�ungl� Song Cai, zacz��em powa�nie bra� pod uwag� mo�liwo��, �e wcale nie zgin��em i �e nadal nale�� do �wiata �ywych. Mo�e pociski, kt�rymi zosta�em trafiony, tylko mnie zrani�y. Mo�e Wietnamczycy zabrali mnie, �eby p�niej wydoby� ze mnie jakie� wiadomo�ci. Im d�u�ej nad tym my�la�em, tym bardziej realna wydawa�a si� taka mo�liwo��. Zabrali mnie, �eby wyleczy�, a potem podda� torturom. (W tym popieprzonym kraju nie by�oby to nic dziwnego.) Jednak gdzie� po drodze oddzieli�em si� od cia�a. Zosta�em z ty�u jak cie�, kt�ry od��czy� si� od w�a�ciciela. S�ucha�em dobiegaj�cych zewsz�d szloch�w Bo�e, prawie �a�owa�em; �e to nie s� j�ki i zawodzenia; my�l�, �e zni�s�bym je du�o �atwiej - i coraz bardziej utwierdza�em si� w przekonaniu, �e nie jestem, �e n i e m o g � by� martwy. �cie�ka doprowadzi�a mnie do polany, na �rodku kt�rej sta�o co� przypominaj�cego ogromn� budk� dla ptak�w: by�a to bambusowa chatka, niewiele wi�ksza od du�ej skrzyni, umieszczona na wysokim pniaku pozosta�ym po �ci�ciu pot�nego drzewa. Domki dla duch�w, bardzo podobne do tego, kt�ry teraz widzia�em przed sob�, spotyka�o si� na terenie ca�ego Wietnamu. Tubylcy wznosili je z my�l� o zmar�ych krewnych lub z�o�liwych duchach, kt�re mog�yby stanowi� zagro�enie dla niefortunnych wie�niak�w. Przed przybyciem d� tego kraju otrzymali�my podstawowe informacje na temat miejscowych zwyczaj�w i przes�d�w: na przyk�ad dowiedzieli�my si� o tym, �e nigdy nie nale�y klepa� Wietnamczyka po g�owie, poniewa� w jego mniemaniu jest to siedziba duszy, oraz �e pod �adnym pozorem nie wolno siada� ze skrzy�owanymi nogami w taki spos�b, by stopa by�a skierowana w stron� czyjej� g�owy, gdy� stanowi to najwi�ksz� obraz�. Dowiedzieli�my si� te� o wielu innych bzdurach. Niekt�re ��tki nadaj� ch�opcom imiona identyczne z nazwami kobiecych narz�d�w rozrodczych, licz�c na to, �e w ten spos�b oszukaj� z�e duchy, poniewa� ch�opcy s� znacznie cenniejsi od dziewczynek i nale�a�o ich starannie chroni�. Jezu. Dzi�ki temu wiedzia�em o domkach dla duch�w, a kiedy pewnego dnia mijali�my ten, do kt�rego teraz dotar�em, pomy�la�em sobie: cholera, ca�kiem niez�y, chyba nawet lepszy od tamtego, kt�ry zbudowa�em w ogrodzie dziadk�w, kiedy mia�em dwana�cie lat. I poszed�em dalej. Tym razem zatrzyma�em si� i przyjrza�em uwa�nie. Tym razem w budce dla ptak�w siedzieli jacy� ludzie. Jednym z nich by� wiekowy papa-san, drugim m�oda, najwy�ej dwudziestodziewi�cioletnia kobieta. Oboje palili kadzide�ka, kt�rych s�odki zapach ulatywa� z wiej�cym do�� mocno wiatrem, doko�a nich za� ujrza�em mn�stwo �wiec, ma�e, wykonane r�cznie mebelki oraz kilka ksi��ek. Ruszy�em powoli w ich stron�, a kiedy znalaz�em si� w odleg�o�ci kilku metr�w od domku dla ptak�w, papa-san spojrza� na mnie, zamruga� z lekkim zdziwieniem, po czym u�miechn�� si� i przy�o�y� r�k� do piersi w tradycyjnym ge�cie gassho, stanowi�cym jednocze�nie powitanie i spos�b okazania szacunku. Zauwa�y�em, �e drugie rami�, schowane pod jedwabn� koszul�, jest wygi�te w dziwny spos�b, jakby by�o z�amane... albo jeszcze gorzej. - Witaj, w�drowcze - powiedzia�. M�wi� po wietnamsku, ale ja, mimo to, w jaki� spos�b go rozumia�em. - Eee... Dzie� dobry - odpar�em, niezbyt pewien, czy to dzia�a w obie strony. Dzia�a�o, gdy� u�miechn�� si� ponownie i wskaza� na swoj� towarzyszk�. - Jestem Phan Van Duc. To moja c�rka, Chau. Kobieta odwr�ci�a si� i spiorunowa�a mnie wzrokiem. Og�lnie rzecz bior�c by�a �adna, lecz mia�em k�opoty z dostrze�eniem tego z powodu grymasu niech�ci, kt�ry wykrzywia� jej nieruchom� twarz, zupe�nie jakby zosta� tam wytatuowany. Poniewa� nie wiedzia�em, czy gniew dziewczyny jest skierowany do mnie, czy te� nie, na wszelki wypadek postanowi�em nie zwraca� na ni� uwagi. - Nazywam si� William Anthony Collins - przedstawi�em si� staremu. Nie by�em pewien, czy tutejsza etykieta wymaga podawania pe�nego nazwiska, ale doszed�em do wniosku, �e nie powinno to zaszkodzi�. - Czy mo�emy zaofiarowa� ci schronienie? - zapyta� grzecznie Phan. Jego c�rka nadal mia�d�y�a mnie spojrzeniem. Domek z trudem mie�ci� ich dwoje, a ja nie mia�em zamiaru znale�� si� w pobli�u Chau. Odrzuci�em propozycj�, nie zapominaj�c jednak za ni� podzi�kowa�. - Jak d�ugo nie �yjesz? - zapyta� nagle papa-san. A� podskoczy�em. - Ja nie umar�em! - stwierdzi�em stanowczo. Stary spojrza� na mnie tak, jakbym oszala�, jego c�rka za� parskn�a szyderczym �miechem. Wyja�ni�em im, co mi si� sta�o, a raczej poda�em swoj� wersj� wydarze�. Powiedzia�em te�, �e id� do wsi le��cej w dole rzeki, �eby sprawdzi�, czy �o�nierze Vietcongu zabrali tam moje cia�o. Przez ca�y czas Phan wpatrywa� si� we mnie smutnymi, m�drymi oczami, a kiedy sko�czy�em, skin�� g�ow� - przypuszczam, �e raczej z uprzejmo�ci ni� dlatego, �e uwierzy� w moj� teori�. - To, co m�wisz, mo�e by� prawd� - odpar� z namys�em cho� jeszcze nigdy nie s�ysza�em czego� podobnego. Wydaje mi si� jednak, �e zamiast prowadzi� wi�nia do wsi, gdzie m�g�by zosta� �atwo odnaleziony, zabraliby go raczej do kt�rej� ze swoich podziemnych baz. Vietcong wybudowa� pod ziemi� setki tuneli tworz�cych paj�cz� sie� koszar, punkt�w dowodzenia i szpitali, tak rozleg�� i tak skomplikowan�, ~e dopiero niedawno zacz�y do nas dociera� jej prawdziwe rozmiary. Gdyby mnie tam uwi�ziono, szanse na odnalezienie w�asnej osoby by�yby takie same jak na wygranie pod rz�d trzech g��wnych nagr�d w loterii pa�stwowej. - W takim razie... - powiedzia�em, cho� niezbyt u�miecha�a mi si� taka perspektywa. - W takim razie poczekam, a� moje cia�o umrze, a kiedy to si� stanie, Znikn�. Papa-san spojrza� na mnie z na p� wsp�czuj�cym, a na p� przera�onym wyrazem twarzy, jakbym w�a�nie poinformowa� go, �e niebo jest zielone, a ksi�yc zosta� zrobiony z ziarenka ry�u. Do licha, je�li si� zastanowi�, to mo�e ��tki naprawd� my�l�, �e ksi�yc jest zrobiony z ry�u? - A co z wami? - zapyta�em, �eby zmieni� temat. Dlaczego tu jeste�cie? - Zosta�em napadni�ty przez tygrysa i wykrwawi�em si� na �mier� - odpar� Phan bez najmniejszego �alu w g�osie. Widz�c brak reakcji z mojej strony, wyja�ni� cierpliwie: Nie zosta�em wpuszczony do drugiego �wiata, poniewa� zgin��em nag�� �mierci�. Zamruga�em, nie widz�c �adnego zwi�zku mi�dzy tymi rzeczami. - Przecie� to nie twoja wina, �e napad� ci� tygrys powiedzia�em ze zdziwieniem. Sprawia� wra�enie r�wnie zaskoczonego moimi s�owami, co ja jego. - A jakie znaczenie ma tu wina? Jest to, co jest - doda�, wzruszaj�c ramionami. Wola�em nie wdawa� si� w dyskusj� na ten temat. Phan i Martinez z pewno�ci� zrozumieliby si� w okamgnieniu. -A twoja c�rka? Zerkn�� na ni� z ukosa, a ona utkwi�a we mnie w�ciek�e spojrzenie i ruszy�a na czworakach w kierunku otwartej �ciany domku, wypluwaj�c rozgniewane, gorzkie s�owa. - Umar�am nie maj�c dzieci! - wysycza�a. - Czy to chcia�e� us�ysze�? Jeste� zadowolony? Umar�am bezdzietna, niepotrzebna, i zosta�am za to pot�piona. - To szale�stwo! - wyrwa�o mi si�. Za�mia�a si� chrapliwie. - To ty jeste� szalony - powiedzia�a. - Ma qui, kt�ry my�li, �e �yje. �al mi ciebie. - Nieprawda - przerwa� jej �agodnie papa-san. - �al ci tylko siebie samej. Przez chwil� mierzy�a go gro�nym spojrzeniem, po czym jeszcze raz parskn�a �miechem. - Masz racj� - przyzna�a. - Nikogo mi nie �al. Nie wiem, dlaczego pozwalam, �eby� mnie tu trzyma�. Mog� robi�, co zechc�. Mog� sprowadzi� na wiosk� chorob� i pozabija� dzieci moich dawnych przyjaci�ek. Tak, chyba chcia�abym to zrobi�. - U�miechn�a si� okrutnie, jakby ta my�l sprawi�a jej przyjemno��. - Nie zrobisz tego - odpar� stanowczo Phan. - Jestem twoim ojcem i zakazuj� ci! Wymamrota�a pod nosem jakie� przekle�stwo i wr�ci�a do wn�trza domku, papa-san natomiast odwr�ci� si� i spojrza� na mnie ze smutkiem. - Nie oceniaj mojej c�rki na podstawie tego, co teraz widzisz - poprosi� cicho. - �mier� czyni nas takimi, jakimi chce nas mie�. �wi�ty Jezu, ci ludzie naprawd� w to wierzyli! Przypuszczam, �e w�a�nie dlatego to dostawali. Ale nie ja. Za �adn� choler�. Nie ja. Cofn��em si�. - Musz� ju� i��. - Zaczekaj - powiedzia� Phan. Zatrzyma�em si�, nie bardzo wiedz�c dlaczego to robi�. Pochyli� si� w moj� stron�, jakby chcia� zdradzi� mi jaki� niezmiernie wa�ny sekret. - Je�li b�dziesz w wiosce... Musisz zachowa� ostro�no��. Nie wchod� do dom�w frontowymi drzwiami, bo wie�niacy ustawiaj� tam lustra, �eby ka�dy m�g� ujrze� swoje odbicie. Je�li duch zobaczy si� w lustrze, przestraszy si� i ucieknie. Trzymaj si� te� z daleka od tych drzwi, przy kt�rych zobaczysz czerwone strz�pki papieru, bo w przeciwnym razie rozgniewasz Boga Wr�t. Rozumiesz? Lekko oszo�omiony skin��em g�ow�, podzi�kowa�em mu za rad� i nawia�em stamt�d najszybciej, jak tylko si� da�o. Szed�em szybko �cie�k�, mijaj�c szlochaj�cych �o�nierzy w czarnych koszulach i odczuwaj�c ogromn�, ponur� t�sknot� za czym� tak gwa�townym i jednocze�nie swojskim jak wybuch mo�dzierzowego granatu. Brakowa�o mi warkotu silnik�w kanonierek, jasnych kresek smugowych pocisk�w, terkotu pistolet�w maszynowych i �oskotu wirnik�w wielkich chinook�w kr���cych nad celem. Cholera. To piek�o ��tk�w, nie moje. Nie mia�em zamiaru bra� w tym udzia�u, nie chcia�em znale�� si� w ich g�upim, zabobonnym g�wnie! Szlochanie wok� mnie przybra�o na sile. Bieg�em wzd�u� brzegu Song Cai, bezkarnie depcz�c bezcielesnymi stopami ukryte w s�oniowej trawie miny i pu�apki... Szloch zmieni� si�. Sta� si� inny: g��bszy. Natychmiast zrozumia�em, �e nie wydobywa si� z piersi Wietnamczyka. Wiedzia�em, z ca�kowit� i wywo�uj�c� md�o�ci pewno�ci�, �e s�ysz� j�ki Amerykanina. Zatrzyma�em si� i rozejrza�em doko�a, ale w g�stwinie nie dostrzeg�em �adnego cia�a. Us�ysza�em natomiast g�os: - �wi�ta Mario i J�zefie, pom�cie mi... Bo�e, pomy�la�em. DePaul. Podnios�em wzrok. Unosi� si� niczym balon na uwi�zi jakie� p�tora metra nad m�tnymi wodami rzeki. Jego pot�ne cia�o sprawia�o wra�enie, jakby zosta�o napompowane gazem, a czarna sk�ra sta�a si� niemal blada. Zakrywa� twarz d�o�mi, p�aka�, modli� si�, przeklina� i znowu p�aka�. W pierwszej chwili pomy�la�em, �e przesuwa si� w g�r� rzeki, ale zaraz potem u�wiadomi�em sobie, �e to tylko z�udzenie, spowodowane przez p�yn�c� pod nim wod�. DePaul ko�ysa� si� lekko w prz�d i w ty�, ale poza tym by� zupe�nie nieruchomy. Min�o troch� czasu, zanim zebra�em si� na odwag� i wykrzykn��em jego imi�, staraj�c si� zag�uszy� szum rzeki. Rozejrza� si�, zdumiony. Kiedy mnie zobaczy� - i gdy zobaczy�, �e na niego patrz� - na jego twarzy pojawi�a si� niewys�owiona ulga. - Jezu... - j�kn�� tak cicho, �e z trudem go us�ysza�em. To ty, Collins? Jeste� prawdziwy? - Mam nadziej�, do cholery! - �yjesz? To pytanie pozostawi�em bez odpowiedzi. - Co si� z tob� sta�o, u diab�a? Prosser powiedzia�, �e by�e� tu� ko�o niego, ale twoje cia�o... - ��tek trafi� mnie od ty�u. - Dopiero teraz dostrzeg�em otw�r u podstawy jego karku i drugi z przodu, tu� poni�ej obojczyka, pozostawiony przez wylatuj�cy pocisk. - Nie mog�em oddycha�. Nie mog�em my�le�. Jako� wsta�em i pobieg�em, ale nie w t� stron� co trzeba. Wpad�em do rzeki. Jezu, Bill, to by�o okropne! Krztusi�em si� i topi�em, a potem, kiedy odzyska�em przytomno��... - odruchowo podni�s� r�k� do szyi, �eby zas�oni� ran�. - Moje cia�o pop�yn�o z pr�dem, ale trafi�o na jak�� ska��. Tam. Pod��y�em wzrokiem za jego spojrzeniem. Cia�o utkwi�o mi�dzy dwiema ska�ami, a woda omija�a je, pieni�c si� i sycz�c. Odwr�ci�em si� ponownie do DePaula, wisz�cego nieruchomo nad rzek�, i zrobi�em krok w jego kierunku. - Na lito�� bosk�, De... - powiedzia�em cicho. - W jaki spos�b... To znaczy, jak... - Nie mog� si� st�d ruszy� - j�kn��, a ja po raz pierwszy us�ysza�em w jego g�osie cierpienie. - Wisz� tu dwa, mo�e trzy dni, i to boli! Jezu, jak boli! Czuj� si� tak, jakbym ca�y czas szed� pod pr�d, zanurzony w wodzie, i ju� nie czuj� mi�ni. Jestem cholernie zm�czony, po prostu... Wybuchn�� p�aczem. Nigdy do tej pory nie widzia�em, �eby p�aka�. Odwr�ci� g�ow�, poczeka�, a� sp�yn� �zy, po czym znowu spojrza� na mnie. - Pom� mi, Collins - powiedzia� cicho. - Pom� mi. By�em bezsilny i przera�ony. - Tylko powiedz mi, w jaki spos�b. Dlaczego to ci si� sta�o? Wiesz co� o tym? - Tak, wiem. - Z trudem nabra� powietrza w p�uca. - To dlatego, �e umar�em w wodzie, rozumiesz? Jak umrzesz w wodzie, to tw�j duch jest z ni� zwi�zany tak d�ugo, a� znajdziesz kogo� innego, i... - �e co?! Jezus, Maria, De! Sk�d wytrzasn��e� te bzdury? - Powiedzia� mi jeden Wietnamiec. Odstrzelili mu p� g�owy, �azi teraz po brzegu w t� i z powrotem. - Uwierzy�e� w to g�wno? - wrzasn��em. - ��tki wierz� w te pieprzenia, ale ty nie musisz! Na lito�� bosk�, przecie� jeste� Amerykaninem! - Collins... - Spotka ci� tylko to, w co wierzysz. Przesta� wierzy�, a wszystko wr�ci do normy. Wystarczy... - Prosz� ci� - przerwa� mi, wpatruj�c si� we mnie zrozpaczonym spojrzeniem. - Prosz�... Bez wzgl�du na to, co my�la�em o ca�ym tym g�wnie, liczy�o si� tylko jedno: on kiedy� ocali� mi �ycie, a nawet je�li teraz nie mog�em odwdzi�czy� mu si� tym samym, bo ju� nie �y�, to przynajmniej mog�em spr�bowa� ul�y� jego cierpieniom. Musia�em spr�bowa�. - W porz�dku. Co mam zrobi�? Zawaha� si�. - Sprowad� mi dzieciaka - powiedzia� wreszcie cicho. - Po co? Zawaha� si� ponownie. - �eby mnie uwolni�. �ycie za �ycie. Wyba�uszy�em na niego oczy. -Co takiego? - To jedyny spos�b - doda� szybko. - Je�li umar�e� w wodzie, mo�esz si� uwolni� tylko wtedy, jak... utopisz dziecko. Jako ofiar�. Opu�ci� ze wstydem oczy, jeszcze zanim sko�czy� m�wi�. Przez d�ug� chwil� s�ycha� by�o jedynie szum wody omijaj�cej tam� z cia�a DePaula i niesione wiatrem, odleg�e �kania. - Nie mog� tego zrobi� - powiedzia�em wreszcie. - Bill... - Nawet gdybym wierzy�, �e to pomo�e... S z c z e g � 1 n i e gdybym wierzy�, �e pomo�e... - To nie musi by� zdrowe dziecko - przerwa� mi DePaul. W jego g�osie pojawi�y si� b�aganie i rozpacz. - Wystarczy nawet chore. Wiesz, takie, kt�re i tak nied�ugo umrze. Cholera, po�owa tutejszych dzieciak�w umrze, zanim... - Oszala�e�? - parskn��em. - ��tek czy nie ��tek, nie mog� przecie�... Zamilk�em, ws�uchuj�c si� w swoje s�owa. Popielat� twarz DePaula wykrzywi� grymas cierpienia. - Collins, prosz�... Tak mnie boli... Zaczyna�em wierzy� w te bzdury. Zupe�nie jak on. Kto� nak�ad� mu do g�owy miejscowych bredni, a on teraz umiera� wed�ug tego, w co uwierzy�. Bo tak w�a�nie jest, prawda? Po �mierci dostajesz to, czego si� spodziewasz: katolicy - niebo albo piek�o, atei�ci - chyba nic, jakie� nieistnienie, pustk�, ��tki - w�a�nie to. Byli�my tu tak d�ugo, brodz�c po kolana w ich zasranym kraju, �e w ko�cu zacz�li�my wierzy� w to samo co oni. Wiedzia�em jednak, �e DePaul nigdy nie zabi�by dziecka. Nawet po to, �eby si� uratowa�. Mo�e jedynym sposobem, �eby otrz�sn�� go z tych bzdur, by�o pokaza� mu to. Odczeka�em d�u�sz� chwil�, obmy�laj�c plan dzia�ania, po czym zapyta�em zupe�nie powa�nie, jakbym mu uwierzy�: - Chore dziecko, powiadasz? Spojrza� na mnie z nadziej�. - Takie, kt�re i tak umrze. Widzia�e� je, wiesz, jak wygl�daj�. Mo�na to zobaczy� w ich oczach. - Nie przyprowadz� ci takiego, kt�re mog�oby prze�y�. - Nie, nie trzeba! Wystarczy chore. Nawet bardzo chore. Bo�e, prawie mnie wzruszy�. Powiedzia�em mu, �e nie wiem, ile czasu mi to zajmie, ale �e p�jd� do wioski, kt�r� mijali�my kilka dni temu i zobacz�, co si� da zrobi�. Powiedzia�em mu te�, �e wr�c� najszybciej jak b�d� m�g�. - �piesz si�, Bill. �piesz si�. By�y to ostatnie s�owa, jakie us�ysza�em od niego, zanim ponownie zag��bi�em si� w d�ungl�. Nabra�em go. Teraz pozosta�o mi tylko udowodni�, �e wcze�niej nabra� go kto� inny - a co najwa�niejsze, �e jeszcze mo�e si� z tego wykaraska�. Do wioski dotar�em po mniej wi�cej dw�ch godzinach marszu, ale nie zasta�em tam ani jeepa ze znakami Czerwonego Krzy�a, ani francuskiego lekarza rozdaj�cego aspiryn� i antybiotyki; tylko n�dzne chaty, gromady p�nagich dzieci taplaj�cych si� w b�otnistych ka�u�ach, prawdopodobnie pe�nych pa�eczek duru brzusznego, oraz zm�czone kobiety pior�ce ubrania w ma�ym strumieniu wpadaj�cym do Song Cai. Na skraju wsi znajdowa� si� wielki krater - pami�tka po ostrzale z mo�dzierzy, kt�ry nast�pi� zbyt p�no, �eby ocali� mnie, Dunbara i DePaula. Co najmniej dwie chaty sp�on�y doszcz�tnie, a dachy kilku innych zosta�y powa�nie nadpalone. Sojuszniczy ostrza�. Gdyby by� jeszcze troch� bardziej sojuszniczy, p� wsi wysz�oby na drog�, �eby mnie powita�. Szed�em mi�dzy chatami, zagl�daj�c do okien. Je�eli chcia�em, �eby przedstawienie wypad�o przekonuj�ce, musia�em zabra� naprawd� chore dziecko, cho� na razie nie mia�em poj�cia, jak powinienem tego dokona�. W pewnej chwili us�ysza�em g�os matki uciszaj�cej p�acz�ce niemowl�. Postanowi�em wej�� do �rodka i przyjrze� mu si�. Tak jak powiedzia� papa-san, przy drzwiach wisia�y strz�pki czerwonego papieru, maj�ce na celu odstraszy� z�e duchy. Przest�pi�em pr�g. Wielkie mi rzeczy. No i co ty na to, Bogu Wr�t? Odwr�ci�em si�... I wrzasn��em. W lustrze, na kt�re pad�o moje spojrzenie, ujrza�em cz�owieka z ogromn� dziur� w piersi. Poszarpane kraw�dzie rany by�y zw�glone, jej wn�trze za� czerwone jak �wie�y tatar. Bezu�yteczne p�uca dynda�y na cienkim pasemku mi�ni, a podziurawione w kilku, miejscach serce pulsowa�o uparcie w ponurej parodii �ycia. A za moimi plecami mign�o co� jeszcze: jakby czerwony cie�, r�wnie czerwony jak skrawki papieru powiewaj�ce przy drzwiach: Porusza� si� razem ze mn�, ale z pewnym op�nieniem, i zbli�a� si� coraz bardziej... Uciek�em. Wybieg�em z domu, pop�dzi�em przed siebie drog�, wpad�em na �cie�k�, byle dalej od skupiska chat, wreszcie osun��em si� na k�p� s�oniowej trawy. Pocz�tkowo ba�em si� spojrze� na siebie, ale kiedy wreszcie to zrobi�em, zobaczy�em dok�adnie to samo co do tej pory: zakrwawiony mundur w zielone maskuj�ce plamy. Dopiero teraz u�wiadomi�em sobie, �e widzia�em wy��cznie cudze rany. A� do tej pory. Do�� d�ugo siedzia�em bez ruchu, zbieraj�c w sobie odwag�, by wej�� do jeszcze jednej chaty. Stara�em si� nie my�le� o tym, co ujrza�em w lustrze. Wola�em wyobra�a� sobie siebie samego w taki spos�b, jak do tej pory. Kiedy wreszcie podnios�em si� i ponownie wkroczy�em do wioski, pami�ta�em o tym, by trzyma� si� z daleka od drzwi. Chorych dzieci by�o tyle co zwykle, czyli mn�stwo. Wi�kszo�� mia�a malari�, ale znalaz�em te� kilka z durem brzusznym, gryp� oraz czerwonk�. Czu�em si� fatalnie, usi�uj�c podj�� decyzj�, kt�re z nich wybra�, cho� przecie� zdawa�em sobie spraw�, �e ma to by� tylko podst�p, terapia wstrz�sowa, kt�ra pozwoli DePaulowi odzyska� zdrowe zmys�y. Sko�cz z tym wreszcie, pomy�la�em. Za jednym z okien zobaczy�em mniej wi�cej dwuletni� dziewczynk� w sukience uszytej ze starego spadochronu, ze zbyt du�ym kolczykiem w ma�ej ma��owinie. Matka my�a j� w�a�nie, i dopiero kiedy odwr�ci�a dziecko przodem do mnie, ujrza�em ma�y br�zowy penis i zrozumia�em, �e kobieta stara si� uchroni� swojego chorego synka przed z�ymi duchami. Pr�bowa�a je przekona�, �e ch�opiec jest w rzeczywisto�ci dziewczynk�, a tym samym nie stanowi cennej zdobyczy. Bo�e, pomy�la�em. Takie zachowanie wiele m�wi o pozycji tutejszych kobiet. Ale dzi�ki temu wiedzia�em, �e dziecko jest na pewno powa�nie chore. Po tym, jak wykorzystam je do przywr�cenia DePaulowi zdrowych zmys��w, zanios� je do najbli�szego punktu ewakuacyjnego i zostawi� na progu szpitala z kartk�, na kt�rej napisz� nazw� wioski. Zak�adaj�c, �e b�d� m�g� cokolwiek napisa�. I zak�adaj�c, �e w og�le uda mi si� je zabra�. Zaczeka�em, a� matka wyjdzie z pokoju, po czym wzi��em g��boki oddech i przenikn��em przez �cian� chaty. Bambusowe �erdzie okaza�y si� dla mnie r�wnie �atw� przeszkod� jak druty pu�apek minowych przeci�gni�te przez �cie�k�. Przez chwil� sta�em nad dzieckiem, obawiaj�c si�, �e moje r�ce przenikn� tak�e przez jego cia�o, po czym nachyli�em si�... Dotkn��em go. Nie wiem, dlaczego ani w jaki spos�b, ale mog�em go dotkn��. Wzi��em ch�opca w ramiona i przytuli�em do piersi. Wpatrywa� si� we mnie starymi, m�drymi oczami. Wszystkie tutejsze dzieci maj� takie same oczy: zm�czone, smutne i bardzo m�dre. Jakby jeszcze przed narodzeniem wiedzia�y o otaczaj�cej je niedoli, o bezustannych wojnach i obcych naje�d�cach - od Japo�czyk�w, poprzez Francuz�w, a� do Amerykan�w. Bujane w ko�ysce wojny budzi�y si�, bez zdziwienia, przy wt�rze ko�ysanek eksplozji. Wyszed�em z chaty przez �cian�, pami�taj�c o tym, �eby przenie�� dziecko przez otwarte okno. Kiedy znale�li�my si� na zewn�trz, ponownie przytuli�em ch�opca do piersi i znikn��em w d�ungli, �anim ktokolwiek zd��y� co� zauwa�y�. Postanowi�em trzyma� si� z dala od g��wnej drogi, obawiaj�c si�, �e kto� m�g�by mnie zobaczy� - a raczej nie tyle mnie, bo przecie� by�em niewidzialny, tylko ch�opca. (Ciekawe, jak by to wygl�da�o? Dziecko niesione wiatrem, czy mo�e otulone ramionami jakiego� cienia, niewyra�nej smugi w powietrzu? Nie wiedzia�em i nie chcia�em si� tego dowiedzie�.) Co pewien czas spogl�da� na mnie jaki� martwy Wietnamczyk, przycupni�ty na brzegu rzeki albo w cieniu drzewa kauczukowego. Niekt�rzy przygl�dali mi si� ze zdziwieniem, inni z oburzeniem, jeszcze inni ze strachem, ale �aden nie odezwa� si� ani s�owem. Po prostu patrzyli, a potem wracali do swoich j�k�w i szlocha�. Szed�em najszybciej jak mog�em. Jaki� kilometr od DePaula dostrzeg�em w d�ungli, w odleg�o�ci oko�o dziesi�ciu metr�w, oddzia� Vietcongu nios�cy nieprzytomnego ameryka�skiego �o�nierza. Schowa�em si� w g�stych zaro�lach; zakrywszy uprzednio twarz dziecka r�bkiem koca, aby uchroni� je przed uk�uciami s�oniowej trawy. Widzia�em, jak jeden z Wietnamczyk�w nachyli� si� i poci�gn�� za co�, co wygl�da�o jak grudka suchej ziemi, a okaza�o si� zamaskowanym uchwytem. Zaraz potem unios�a si� klapa pokryta cienk� warstw� ziemi i ��tki jeden po drugim weszli do tunelu, a� wreszcie zosta�o ich tylko dw�ch; byli to ci, kt�rzy nie�li nieprzytomnego Amerykanina. Zastanawia�em si�, co zrobi� - i czy w og�le jest co�, co m�g�bym zrobi� - ale zanim zd��y�em podj�� jak�� decyzj�, zobaczy�em, �e g�owa �o�nierza zwisa pod bardzo dziwnym k�tem, i zrozumia�em, �e pomyli�em si�. Nie by� nieprzytomny, lecz martwy. Zaraz potem i on znikn�� pod ziemi�. Wojna psychologiczna. Dostawali�my sza�u, kiedy nie mogli�my znale�� naszych poleg�ych, i ��tki doskonale o tym wiedzia�y. Wykorzystywali nasze l�ki tak samo, jak my wykorzystywali�my ich przes�dy, nasy�aj�c na nich Zab��kane Dusze. Wsta�em i ruszy�em w dalsz� drog�. Nieca�e p� godziny p�niej dotar�em do rzeki. DePaul nadal wisia� bezradnie nad wartkim nurtem. Kiedy podni�s� na mnie wzrok, grymas cierpienia widoczny na jego twarzy ust�pi� miejsca zdumieniu... i l�kowi? Trzymaj�c dziecko w ramionach stan��em nad brzegiem rzeki, spojrza�em w g�r� na DePaula i powiedzia�em twardym, rzeczowym tonem, jak najlepiej wyszkolony sier�ant: - Ch�opak ma malari�. Je�li odwiniesz mu doln� powiek�, zobaczysz, �e jest ca�a r�owa. Ma te� anemi� w�tpi�, czy wa�y wi�cej ni� dziesi�� kilogram�w. W obozie ewakuacyjnym mogliby go jeszcze uratowa�, chyba �e ty go zabijesz. - Patrzy�em mu prosto w oczy. Co wybierasz, DePaul? Zna�em go jeszcze z obozu rekruckiego. Wiedzia�em, co mi odpowie. I kiedy tak czeka�em z zadowolon� min�, jego na p� przezroczyste cia�o wykona�o nag�y p�obr�t, run�o na mnie jak pocisk rakietowy i r�bn�o we mnie z ogromn� si��, wytr�caj�c mi dziecko z ramion. Rozci�gn��em si� jak d�ugi na ziemi. Wrzasn��em na niego, ale zanim zdo�a�em si� pozbiera�, on ju� z�apa� ch�opaka w stalowy u�cisk i wepchn�� go pod wod�. Rozp�dzi�em si� i waln��em w DePaula ca�ym ci�arem cia�a, ale on uderzy� mnie �okciem w twarz i odtr�ci� na bok. - Przykro mi... - mamrota� pod nosem. - Naprawd�, cholernie mi przykro... Zaatakowa�em ponownie i tym razem uda�o mi si� zbi� go z n�g. Wypu�ci� dziecko, a ja zanurkowa�em w �lad za ch�opcem. Czu�em si� bardzo dziwnie, gdy� woda przep�ywa�a przeze mnie, a ja nie odczuwa�em ani zimna, ani wilgoci. Rzeka by�a tak zamulona, �e widoczno�� nie przekracza�a trzydziestu centymetr�w. Wreszcie, po tak d�ugim czasie, �e wydawa� si� wieczno�ci�, dostrzeg�em przed sob� ma�e cia�o. Wyci�gn��em r�k� i zacisn��em palce na ramieniu dziecka, po czym natychmiast wyp�yn��em na powierzchni� i zataczaj�c si� wyszed�em na brzeg. Po�o�y�em ch�opca na ziemi. Mia� sin� twarz i nie porusza� si�. Pr�bowa�em zrobi� sztuczne oddychanie, ale nie przynios�o to �adnych efekt�w, a ja - nagle wybuchn��em op�ta�czym, ponurym �miechem, gdy� przysz�o mi do g�owy, �e jestem chyba ostatni� istot� na ziemi, kt�ra mog�aby marzy� o tym, by swoim tchnieniem przywr�ci� komu� �ycie. Podnios�em wzrok, gdy� wydawa�o mi si�, �e zawis� nade mn� DePaul... Ale nigdzie go nie dostrzeg�em. Kiedy spojrza�em tam, gdzie jeszcze niedawno wisia�, bezradny i cierpi�cy... Ujrza�em ducha ma�ego ch�opca, zanosz�cego si� rozpaczliwym p�aczem. Zacz��em krzycze�. Krzycza�em bardzo d�ugo. Wiedzia�em ju�, dlaczego mog�em dotkn�� dziecko, cho� przez wszystko inne moje r�ce przechodzi�y na wylot. By�em ma qui, z�ym duchem, kt�ry przybywa�, �eby zabiera� chore male�stwa, i spe�ni�em to, co do mnie nale�a�o, nawet nie wiedz�c, �e to robi�. Pomy�la�em o Phanie, o jego c�rce Chau, o DePaulu i o sobie samym. �mier� czyni nas takimi, jakimi chce nas mie�. Potem po raz pierwszy rozp�aka�em si�. P�aka�em r�wnie g�o�no i bezradnie jak Wietnamczycy, kt�rych widzia�em i s�ysza�em doko�a siebie. P�aka�em jak Zab��kane Dusze, poniewa� wreszcie zrozumia�em, �e jestem jedn� z nich. Zosta�em na brzegu rzeki jeszcze przez ca�y dzie�, pr�buj�c odpokutowa� swoj� win� i znale�� jaki� spos�b, �eby pom�c duszy ch�opca, kt�r� skaza�em na wieczne pot�pienie. Bez rezultatu. Bez wahania zamieni�bym si� z ni� miejscami, ale nie wiedzia�em, jak tego dokona�. Kiedy wreszcie wr�ci�em do domku dla duch�w, w kt�rym mieszkali Phan i jego c�rka, i kiedy opowiedzia�em o tym, co si� sta�o, papa-san nie oburzy� si� ani nie wpad� we w�ciek�o��, tylko zdziwi� si�, �e potrzebowa�em a� tak wiele czasu, by pozna� swoje miejsce na ziemi. Jego c�rka natomiast rado�nie pogratulowa�a mi mego czynu. - Ma qui - powiedzia�a, lecz tym razem zrozumia�em, �e oznacza to nie tylko ducha, ale tak�e diab�a. - Czy nie sprawi�o ci to przyjemno�ci? Gdzie� w moim wn�trzu wybuch�o wtedy wielkie zadowolenie. Przypomina�o czarn�, zimn� trucizn�, przera�aj�c� i zarazem dodaj�c� animuszu. By�a to jednocze�nie ulga i oczyszczenie z winy, dokonane nie poprzez wyparcie si� z�a, lecz zaakceptowanie go w ca�o�ci. Chau roze�mia�a si� chrapliwie, jakby wiedzia�a o czym my�l�, po czym nachyli�a si� ku mnie z u�miechem, kt�ry by� ju� nie tylko szyderczy, ale tak�e uwodzicielski, - Yeu dczu - powiedzia�a. - Yeu quai. Ukochany demon. - Wsp�lnie mo�emy dokona� wielu rzeczy - ci�gn�a, nawijaj�c na palec kosmyk czarnych w�os�w. Jej oczy b�yszcza�y z�owr�bnie. - Wielu rzeczy... Roze�mia�a si� ponownie. Okrutne oczy, lodowaty �miech. Czu�em si� oszukany przez swoj� erekcj�. Pragn��em jej i nie chcia�em mie� z ni� nic wsp�lnego. Nienawidzi�em jej, a nienawidz�c pragn��em jeszcze bardziej, poniewa� nawet perwersyjne po��danie jest jednak po��daniem. Chcia�em wbi� w ni� swojego martwego kutasa, �eby dzi�ki temu znowu poczu� si� �ywym. Kiedy u�wiadomi�em sobie, jak bardzo tego pragn�, uciek�em. Roze�mia�a si� jeszcze g�o�niej. - Ukochany demonie! - zawo�a�a za mn�. - Wr�cisz tutaj! Ale ja nie wr�ci�em. Jeszcze nie. Ani do niej, ani do krateru po wybuchu mo�dzierzowego pocisku, miejsca mojej �mierci. Wci�� szukam swojego cia�a, cho� wiem, �e szanse na jego odnalezienie w ci�gn�cych si� setkami kilometr�w podziemnych tunelach s� praktycznie r�wne zeru. Prowadz� poszukiwania za dnia, noc� za� wracam do mojego nowego domu. Mam w�asn� budk� dla ptak�w, bardzo blisko wioski. Jest to ma�y domek ustawiony na bambusowym pniaku, pe�en kadzide�ek, �wiec i miniaturowych mebli. Wracam tu, aby przypomnie� sobie, kim i czym jestem. Walcz� z ca�ych si�, �eby nie sta� si� yeu quai, demonem, za jakiego uwa�a mnie Chau. Tyle tylko, �e kiedy ws�ucham si� uwa�nie w siebie, to wiem, �e ja n a p r a w d � nim jestem, a nie post�puj� jak on tylko dzi�ki sile woli i sumieniu - ostatnim pozosta�o�ciom po �ywym cz�owieku, kt�rym kiedy� by�em. Nie mam poj�cia, jak d�ugo jeszcze zdo�am panowa� nad demonem. Nie wiem nawet, jak d�ugo b�d� chcia� nad nim panowa�. Jedyne, co mog�, to stara� si� ze wszystkich si� i nie my�le� o Chau, o tym, jak cudownie gorzki smak musz� mie� jej wargi. Gorzkie jak s�l, gorzkie jak krew... Cholera. Nad moj� g�ow� Zab��kana Dusza j�czy z magnetofonu, zawodzi i p�acze w �a�osnej imitacji pot�pienia, a ja my�l� o wszystkim, co m�wiono nam o tym kraju, a tak�e o tym, czego nam nie powiedziano. Jeszcze w Da Nang, kiedy rozmawiali�my tylko o pokojowych zadaniach armii chodzi�o o "zdobycie serc i umys��w Wietnamczyk�w" us�ysza�em dowcip: trzeba ich z�apa� za jaja, a wtedy serca i umys�y przestan� stawia� op�r. Nikt nam jednak nie powiedzia�, �e podczas gdy my b�dziemy walczy� o ich serca i umys�y, oni zdob�d� nasze dusze. Armia nauczy�a nas metod walki w d�ungli, zaznajomi�a nas z miejscowymi zwyczajami, wbi�a do g��w, �e musimy bi� si� z ��tkami na ich warunkach - ale nawet nie zaj�kn�a si� o tym, �e b�dziemy te� musieli umiera� 'na ich warunkach. Pomimo ca�ej technologii, zaopatrzenia i planowania, jakie w�adowano w t� wojn�, zapomniano o najwa�niejszej rzeczy. Zapomniano