6312

Szczegóły
Tytuł 6312
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

6312 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 6312 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

6312 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

FRANCIS CLIFFORD Polowanie Ten znany pisarz angielski,. kt�rego prawdziwe nazwisko brzmi � Arthur Bell Thompson (1918-1975), jest autorem licznych ksi��ek t�umaczonych na wiele j�zyk�w. Jako osiemnastolatek zacz�� praco wa� w londy�skiej firmie prowadz�cej interesy z Dalekim Wschodem, wkr�tce potem wyjecha� do Rangunu (Birma). Kiedy w roku 1942 Japonia napad�a na Birm�, ochotniczo zaci�gn�� si� do armii brytyjskiej. Wojna odcisn�a na nim tak silne pi�tno, �e po powrocie do Anglii zacz�� o niej pisa�, aby-jak sam mawia�-"usun��j� ze swego organizmu". �yczliwe przyj�cie pierwszej ksi��ki pt. Ksi�yc w dzunglii. zach�ci�o go do dalszych pr�b, na tyle owocnych, �e od roku r958 m�g� si� po�wi�ci� wy��cznie pisarstwu. - Nak�ad�m Wydawnictwa "Ksi��nica" ukaza� si� pierwszy tom - utwor�w zebranych Francisa Clifforda ODRUCH LITO�CI - oraz powie�ci CIEMNA STRONA KSIʯYCA NAGI POS�ANIEC STRACH PRZYCHODZI NOC� TRZECIA STRONA MEDALU WSZYSCY LUDZIE S� TERAZ SAMOTNI �EGNAJ, GROSVENOR SQUARE Markowi 1 Cz�owiek, kt�ry szuka k�opot�w, nie musi daleko chodzi�. �oharrn Georg Zimmerman j t; ROZDZIA� PIERWSZY Najwi�cej gniazd kolibr�w by�o na krzewach ja�owca na zboczu wzniesienia. Brennan sp�dzi� cztery pracowite godziny fotografuj�c .ptaki. Najbli�ej po�o�one gniazdo i najlepiej widoczne znajdowa�o si� jakie� siedemdziesi�t pi�� st�p poni�ej jego stanowiska. By�y w nim dwa �wie�o wyklute br�zowe kolibry, �lepe i go�e, ich brzydota by�a przeciwie�stwem urody male�kich rodzic�w. Widok samicy unosz�cej si� od czasu do czasu nad gniazdem, cudowno�� jej furkocz�cego lotu, sprawia�y, �e nieomal zapomnia�, po co tu przyszed�. U�ywa� retiny reflex ze stupi��dziesi�ciomilimetrowym obiektywem i ultrafioletowym filtrem, ale w fotografowaniu kolibr�w najwa�niejsza by�a migawka. Gdy wzbijaj� si� w g�r�, skrzyd�a trzepoc� pi��dziesi�t razy na sekund�, a lec�c przed siebie staj� si� mieni�cym blaskiem, kt�rego kolor�w nie mo�na odr�ni� wzrokiem. Do sz�stej wieczorem Brennan wyczerpa� zapas kolorowych film�w. S�o�ce zaczyna�o si� chowa� za g�rami, jeszcze spowitymi szybko g�stniej�cym �wiat�em. Oczywi�cie zamierza� wraca� do miasta przed zapadni�ciem zmroku, ale im d�u�ej tu pozostawa�, tym bardziej opanowywa�o go dziwne odr�twienie, tym ci�ej przychodzi�o mu odej��. Od wielu dni nie powiod�o mu si� tak dobrze jak dzisiaj. Za�adowa� ostatni czarno-bia�y film i dalej cierp- liwie fotografowa�, a� doszed� do:wniosku, �e nie ma sensu nadal eksperymentowa�. Las naoko�o niego �piewa� i szepta�. Nietoperze kre�li�y ju� pospieszne linie na szkar�atnych brzegach �awicy chmur na zachodzie, a zielone �aby rozpocz�y przenikliwy, wieczorny koncert. Brennan pozwoli� sobie opu�ci� poro�ni�ty mchem wyst�p skalny, na kt�rym poci� si� przez wi�kszo�� popo�udnia. Z �zawi�cymi oczyma i obola�ymi mi�.�niami, ale zadowolony z siebie, stan�� i wyprostowa� si� wreszcie. To by�o sto dwadzie�cia uj��. Trudno wymaga� wi�cej. A sporo z nich ca�kiem dobrych. Niekt�re oka�� si� znakomite, by� tego, pewien. By�o za p�no; by schodzi� do samochodu. Land-rover znajdowa� si� w dole, w odleg�o�ci jakich� tysi�ca pi�ciuset st�p, ukryty przy drodze. Dotarcie do niego zaj�oby mu co-najmniej godzin�. Z tego trzy czwarte czasu musia�by si� nara�a� na skr�cenie karku w ciemno�ci. �adnej �cie�ki, a zbocza strome. Nie po raz pierwszy zapami�tawszy si� w pracy sp�dzi noc na �wie�ym powietrzu i na pewno nie b�dzie to ostatni raz. Spokojnie zebra� ekwipunek fotograficzny i w�o�y� go do starej torby ze �wi�skiej sk�ry, a nast�pnie przeni�s� si� na bezpieczniejsze miejsce. Zmierzch karaibski opada� jak welwetowa zas�ona. Z kieszeni torby wyj�� piwo i wypi� je wprost z puszki: Mi�dzy ciep�ymi haustami wyko�czy� resztki pogniecionych kanapek, nast�pnie zapali� papierosa i obserwowa� szybko zakrywaj�c� niebo purpurow� ciemno��. Przebija�y przez ni� liczne gwiazdy. Bywa� wvi�kszych k�opotach i w bardziej nieprzyjemnych miejscach. To, �e si� podrapie w lesie, nie przera�a�o go; a nie zanosi�o si� na deszcz. Rano poczuje si� troch� odr�twia�y, ale to nie jest wysoka cena za udane zdj�cia. . Po�o�y� si� na plecach i wyci�gn�� papierosa. Zadowolony, oczyma duszy widzia� kolibry - a szczeg�lnie kolibra-pszcz�k� z jaskrawoczerwon� koron� na g��wce i k�pk� puszku w uszach. Ptaszek d�ugo�ci dw�ch cali mierz�c od dziobka do ogona, kr���cy cudownie w�r�d ��tych hibiskus�w na po�o�onych ni�ej zboczach. Mia� szcz�cie, �e uda�o mu si� to uchwyci�. U�y� migawki I:rooo sekundy. Wszystko razem z�o�y�o si� na pomy�lny dzie�. Jedynie my�l�c o Alison �a�owa�, �e nie wr�ci� wcze�niej, i z cieniem zazdro�ci, kt�ra go zdziwi�a, zastanawia� si�, czy Frank Merchant pojawi� si� po po�udniu w klubie tenisowym Oasis na dalszy z ni� trening. Chocia� przedstawia� si� jako nowicjusz, Merchant gra� nie gorzej od innych cz�onk�w klubu. Jego rzekomo s�aby bekhend zaczyna� wygl�da� na pretekst; by gra� z Alison. Tylko cholerny pretekst... Nagle w pod�wiadomo�� Brennana wdar� si� warkot samolotu i przenikaj�c coraz g��biej jego my�li, przywr�ci� go brutalnie do rzeczywisto�ci. Przez chwil� nie zdawa� sobie sprawy, gdzie si� znajduje.i co tutaj robi, nie m�g� te� poj��, sk�d pochodzi, odg�os: Spojrza� - niespiesznie na niebo, bo pomieszane my�li sugerowa�y nadci�gaj�c� burz�. Tysi�c �wiec�cych gwiazd wyklucza�o jednak t� mo�liwo��, ale huk samolotu nabiera� si�y wzbogacony teraz jakim� oszala�ym ostrym j�kiem. Brennan dozna� niesamowitego uczucia, �e na chwil� zatrzyma� si� czas Poderwa� si� na �okciach, gapi�c si� na niebo, i w�a�nie wtedy samolot �mign�� wprost nad je`go g�ow�. By� olbrzymi, a lecia� tak nisko, �e nieomal �ci�� czubek cedru, pod kt�rym le�a� fotograf. Powietrze zadr�a�o i grzmot silnik�w odrzutowca og�uszy� go wdzieraj�c si� w g��b czaszki. - Jezus, Maria... Zanim wsta�, odrzutowiec znikn�� z pola widzenia. Znikn�� szybko. Tylko ciemne skrzyd�a zal�ni�y. Okna wzd�u� kad�uba p�on�y �wiat�ami. Przez kilka chwil Brennan sta� bez ruchu, przykuty nieprawdopodobnym napi�ciem, w kt�rym niedowier�anie zmaga�o si� z przera�eniem. Zaraz potem us�ysza� pierwszy trzask. To nie by� w�ciek�y odg�os silnika; by� znacznie s�abszy, .jakby kto� g�o�no chrupa� rzodkiewk�: Prawie natychmiast d�wi�k si� powt�rzy�. Tylko u�amek sekundy dzieli� go od -poprzed- niego. Nie musia� zgadywa�, co si� sta�o. Niebawem nast�pi�y liczne jednostajne odg�osy, podobne do strza��w z karabinu maszynowego, i Brennan wiedzia�, �e samolot przebija dach lasu. Jednak potem nie pami�ta�, czy ruszy� z miejsca przed czy po ostatecznym crescendo spadaj�cego odrzutowca. Wspinaj�cego -si� po omacku prowadzi�y przeb�yski pomara�czowego, migotliwego blasku od stro- ny samolotu; ale to nie trwa�o d�ugo: �wiat�o gwiazd nada�o upiorny kszta�t otoczeniu. Brennan przebija� si� przez wiecznie zielone zagajniki i pl�tanin� wisz�cych lian, niczym zbieg rozpaczliwie uchodz�cy przed po�cigiem. Z przyzwyczajenia chwyci� torb�, zawiesi� j� na ramieniu, a pod jej ci�arem kilka razy straci� r�wnowag�. Szed� bez odpoczynku; dop�ki starczy�o mu si�, a� wreszcie musia� si� zatrzyma�. Spojrza� na zegarek, jakby sprawdzenie godziny mog�o po��czy� , to, co si� zdarzy�o, . z rzeczywisto�ci� i po�o�y� kres niedowier�aniu faktom. By�a za,pi�tna�cie sz�sta. Rozejrza� si� wok� siebie, a tymczasem pali�o go w klatce piersiowej i pot sp�ywa� t�ustymi strumieniami. Odg�osy �piewu ptak�w nie by�y alarmuj�ce, ale jego przera�enie nie s�ab�o. Bezczynno�� wydawa�a si� zbrodni� i zanim up�yn�o par� chwil, zacz�� si� posuwa� we w�a�ci- wym, jak my�la�, kierunku. Utykaj�c wspina� si� po zboczu. Wkr�tce przysz�o mu z pomoc� �wiat�o jutrzenki, znalaz� jak�� �cie�k� i dalsza droga nie by�a ju� tak wyczerpuj�ca.. Ale nawet teraz przez p� godziny nie m�g� sforsowa� wi�cej ni� p� mili. G��bia sklepienia lasu zabarwia�a si� powoli, a jasne plamy nieba prze�witywa�y przez koronk� najwy�szych drzew. Znowu si� zatrzyma�, poszukuj�c pierwszych �lad�w katastrofy. Ziemia zdawa�a - si� ko�ysa� mu pod nogami, a do uszu .dotar� d�wi�k podobny do brz�czenia komar�w. Nie mia� poj�cia; ile 10 czasu up�yn�o mi�dzy chwil�, gdy spostrzeg� samolot i gdy us�ysza� odg�os jego upadku. Jednak�e rozs�dek m�wi� mu; �e musi by� blisko miejsca katastrofy, i wyobra�nia ca�y czas podsuwa�a mu widoki; kt�re na niego czekaj�. Pierwszy znacz�cy �lad zobaczy� zbli�ywszy si� do szczytu wzg�rza: troch� ni�ej i bardziej na lewo od niego sta� rozpo�owiony palisarlder. Musia� przej�� co najmniej sto jard�w, zanim zobaczy� nowy znacz�cy szczeg�. Na poszarpanych ga��ziach utkwi� wysoko fragment skrzyd�a wraz z silnikiem. Teraz ju� tylko �lepiec m�g� zab��dzi�. W g��bi podszycia le�nego zaznacza�a si� krzywa prze= cinka wyryta przez sun�cy samolot. Jej koniec przes�ania�a ciemna spirala dymu, ale od strony, sk�d nadchodzi� Brennan, wida� by�o rozbite metalowe szcz�tki. Ziemia by�a rozorana, podszycie le�ne pogniecione, drzewa wyrwane z korzeniami, z po�amanymi pniami i konarami. Cisza by�a pe�na grozy. Bia�y pofa�dowany kad�ub, opleciony lianami; le�a� nieruchomo. Nie zwracaj�c uwagi na t�n przera�aj�cy widok, Brennan bieg� dalej, by jak najszybciej tam dotrze�. Po drodze mija� rozrzucone wyposa�enie samolotu i baga�e, poduszke, tace plastykowe; niemodn� walizk�, r�czniki... Je�li nadzieja gna�a go do powyginanego kad�uba, to zanim tam dotar�, rozwia�a si� ca�kowicie. Nikt nie m�g� prze�y� tej katastrofy. Przypomnia� sobie fioletowy b�ysk, a potem gro�ne p�omienie: Po�ar trwa� nied�ugo, ale pali� si� w�ciekle. Wok� le�a�y sczernia�e kawa�ki metalii, a ostry zapach spalenizny odrzu�i� go do ty�u i poczu� md�o�ci. Zamacha� g�ow�, jak pies otrz�saj�cy wod� z grzbietu, i spr�bowa� wyplu� przykry smak z ust. - Bo�e wszechmocny - wyszepta� ochryple - ile ich zgin�o? . Odpowiedzia� mu trzask ognia. Iskry polecia�y z chmu-: r� szarego py�u. Samolot nie mia� skrzyde�, a dzi�b zary� si� g��boko. Otwarty koniec kad�uba stercza� ostro w g�r� i Brennan by� zadowolony, �e nie widzi st�d wn�trza ani 11 nie jest do�� blisko, by zajrze� przez okno. Odsun�� si� i spojrza� wzd�u� wyci�tego przez samolot korytarza. Wygl�da�o jak po bombardowaniu; wsz�dzie porozrzucane rzeczy - du�e i ma�e, jaki� kapelusz ko�o podwozia z opon� poci�t� na paski, urz�dzenia kuchenne, ciemnoczerwone zas�ony absurdalnie zwisaj�ce z chromowanej barierki. Z wielk� uwag� zapami�tywa� co zobaczy� - a szczeg�lnie zwr�ci� uwag�, jak dziwnie zosta�y �ci�te drzewa na r�- nych poziomach. Go�e pnie r�nej wysoko�ci wznosi�y si� ze wszystkich stron. Podszed� po�piesznie do ogona. Straszna �wiadomo�� bezsilno�ci zast�pi�a poczucie, �e powinien si� �pieszy�. VBok� ogona podszycie le�ne by�o zgniecione i po�amane, jakby wytarza�o si� tutaj jakie� zwierze w przed�miertnej agonii. Wsz�dzie �lady p�omieni i jeszcze wi�cej od�amk�w. - Dziesi�� jard�w dalej zobaczy� zw�oki cz�owieka. Na pierw- szy rzut oka wygl�da�o, �e potkn�� si� i teraz le�y nierucho- mo. Nic poza tym. Ale gdy Brennan odwr�ci� go i spojrza� mu w twarz, okaza�o si�, �e by�a tak strasznie pokaleczona, i� mimo woli si� cofn��. Nawet teraz nie by� przygotowany . na taki przyprawiaj�cy o md�o�ci dow�d, �e nie ma tu nicdo roboty. Wkr�tce znalaz� drugie zw�oki. Podobnie jak poprzednia ofiara i ten osobnik by� w czarnym garniturze, ale wygl�da� tak; �e nie musia� go odwraca�; by zrobi� nie�wiadomie gest, �e tutaj tak�e nie ma nic do zrobienia: Promienie s�oneczne prze�witywa�y p�asko przez ota- czaj�ce drzewa. Jaskrawo ubarwiony motyl tanecznym ruchem g�osiL rado�� �ycia. My�li Brennana kr��y�y wok� r�nych spraw, zag��bi� si� w pytaniach o nieuchronno�� iego wypadku i nag�ej �mierci. Kim oni byli? Co si� w�a�ciwie sta�o?... Wystarczy�oby zaledwie sto st�p, a sa- molot omin��by �a�cuch g�rski. Jeszcze raz obszed� teren . katastrofy i stwierdzi�, �e ni� nie usprawiedliwia dalszego pozostawania tutaj. Rozs�dek nakazywa� jak najszybciej zej�� do Pozoblanv. Ekipa ratunkowa bez przewodnika 12 mo�e b��dzi� tu d�ugie godziny. Wr�ci� w pobli�e ogona samolotu i przykry� oba cia�a; jedno jakimi� poduszkami, drugie pledem: Mr�wki ju� wyczu�y krew i nie mia� w�tpliwo�ci; �e wkr�tce znajd� si� muchy, zrobi� wi�c, co by�o w jego mocy. Wyprostowawszy si� zauwa�y� niespodziewanie posta� m�czyzny siedz�cego na pobliskim drzewie morwowym: Odkrycie pozbawi�o go -tchu i sprawi�o, �e ��ierp�a mu sk�ra. M�czyzna znajdowa� si� na wysoko�ci oko�o dwudziestu st�p nad ziemi�. Pierwszym wra�eniem Brennana by�o; �e ten cz�owiek �yje, �e na niego patrzy: Przez szalon� chwil� wyobrazi� sobie, �e musi tam podej��, i w nerwowym podnieceniu przem�wi� do ofiary. Nie do wiary, ale z jego ust pad�y s�owa: - Czy wszystko w porz�dku? Zanim je us�ysza�, wiedzia�, �e nie b�dzie `odpowiedzi. Jeszcze bardziej niewiarygodny by� fakt, �e ten cz�owiek siedzia� w fotelu, przymocowany pasem bezpiecze�stwa. Brennan zbli�y� si�, nie wierz�c w�asnym oczom. Na ciele ofiary nie by�o widocznych przyczyn gwa�townej �mierci, nie by�o te� wyrazu nag�ego przera�enia. Gruboko�cista szara twarz wygl�da�a spokojnie, r�ce spoczywa�y wzd�u� ud. Tylko brak jednego buta na zwisaj�cej stopie i k�t wykrzywienia nogi dawa�y wyobra�enie sile, kt�ra dosi�g�a tego m�czyzn�, fotel i wszystko inne, gdy samolot rozpad� si� na cz�ci. Brennan pocz�tkowo my�la� o �ci�gni�ciu zw�ok na d�, ale nie mia� do nich dost�pu: Na grubym, g�adkim pniu trudno si� by�o utrzyma�, a najni�sze ga��zie znajdowa�y si� za wysoko. Trzeba by�o drabiny, lin. A w�a�ciwie po co si� �pieszy�? By� tak samo martwy jak pozostali. Wygl�da� bardziej niesamowicie, miejsce spoczynku by�o dziwaczne, niemniej by� martwy. Instynktownie wyci�gn�� aparat z torby. R�ce mu jeszcze drza�y i pot pali� oczy; ale starannie zrobi� trzy . zdj�cia. A poniewa� instynkt profesjonalisty ��da� wi�cej, 13 wykorzysta� rolk� do zdj�� ogona i rozbitego kad�uba. : Zako�czy� uj�ciami og�lnego obrazu zniszcze�: P�niej, gdy zastanawia� si�, co go do tego sk�oni�o, uzna�, �e sceptycyzm podpowiedzia� mu, �e w tej sprawie b�d� potrzebne dowody. W�wczas jednak - tam; na miejscu katastrofy, gdy wyci�gn�� aparat - dzia�a� automatycznie. Zanim sko�czy�, dochodzi�a si�dma. Z tego, co pozosta�o z samolotu, unosi�y si� jeszcze resztki dymu. Cz�owiek na drzewie dalej wygl�da� na �pi�cego, gdy Brennan odwr�ci� si� i skierowa� w stron� wioski. ROZDZIA� DRUGI Teraz gdy od katastrofy up�yn�a co najmniej godzina, Brennanowi wydawa�o si�, �e to zupe�nie niemo�liwe, �eby tylko on wiedzia�, co si� zdarzy�o. W prostej linii do Pozoblanco by�o oko�o o�miu mil; wystarczaj�co blisko, by us�yszano; jak samolot spada�. Mo�e nawet widziano wypa- ; dek, w takim razie La Paz by�o zawiadomione. Tak czy inaczej ju� wcze�niej oczekiwa� oznak poszukiwania. Samoloty nie s� wypuszczane jak go��bie pocztowe i zostawiane samym sobie. Wyznaczano im drog�, kierowano nimi, utrzymywano ci�g�y kontakt. I o tym samolocie La Paz powinno by�o wiedzie�. Niebawem, jakby w odpowiedzi na swoje rozmy�lania, us�ysza� st�umiony warkot od po�udniowego wschodu. Warkot umilk�, po czym znowu go by�o s�ycha� i tak trwa�o to kilka minut. Cho� Brennanowi wydawa�o .si� chwilami, �e jest zupe�nie-blisko, to wiedzia�, �e ,to mylne wra�enie. W ko�cu warkot ucich� zupe�nie. Poprzez podszycie widzia� las rozci�gaj�cy si� w dali, wznosz�cy si� i opadaj�cy b��kitnozielonymi falami: Uzna�, �e w wyniku rozpoznania 14 lotniczego i prawdopodobnych doniesie� , z Pozoblanco miejsca katastrofy b�d� poszukiwa� tutaj. �a�owa�, �e nie pomy�la� o sygnale dymem, jednak�e wydawa�o si� niemo�liwe, aby przy takim olbrzymim spustoszeniu naoko�o mo�na by�o przeoczy� miej sce wypadku. Skacz�c i �lizgaj�c si� w stron� drogi, my�la� przede wszystkim o zw�okach zawieszonych - mi�dzy ga��ziami drzewa morwowego. W majestatycznej panoramie lasu zwiesza�y si� girlandy pn�czy, a bujne krzewy podszycia okrywa�y egzotyczne kwiaty. W ��tawym �wietle poranka unosi�y si� papugi, zobaczy� nawet doskonale upozowan� do fotografii tanagr� o srebrzystym dziobie, ale jego my�li pozosta�y w miejscu katastrofy i teraz �pieszy� si� nie zwa�aj�c na niebezpiecze�stwo drogi, jakby od niego zale�a�o �ycie ludzi. Zszed� siedemset czy osiemset st�p w d�, gdy znowu us�ysza� przerywany warkot. Odp�ywa� i powraca� w tak samo nier�wnym rytmie jak przedtem, ale teraz by�,bli�ej i po chwili uda�o mu si� zobaczy� ma�y samolot wywiadowczy z jednym silnikiem i wysoko ustawionymi skrzyd�ami. Wkr�tce pokaza� si� z drugiej strony �a�cucha g�r z nag�ym wybuchem warkotu i zawis� bez ruchu. Zaraz wszak�e przechyli� si� i ostro skr�ci�, znikaj�c z oczu Brennanowi, , kt�ry wiedzia� jednak, �e samolot dalej kr��y. Za chwil� znowu go spostrzeg�, gdy wyr�wna� lot niebezpiecznie zbli�aj�c si� do szczyt�w wzniesienia. Jeszcze dwukrotnie okr��y� to miejsce, zawr�ci� i gdy nast�pnie oddali� si� w kierunku wschodu, Brennan nie mia� w�tpliwo�ci; �e zako�czy� zwiad. . Gdzie� musia�a tu by� droga, wij�ca si� w g��bokiej dolinie, brunatna i pop�kana jak wysch�e koryta rzeki. Teraz w�a�nie jej szuka , zm�czony schodzeniem w d� po nier�wnym terenie. Z ka�dym krokiem odczuwa� naras-. taj�cy upa�. Pot przenika� do drobnych skalecze�, kt�rych . w szoku nie zauwa�y� do tej pory. Napi�cie nerwowe ust�powa�o, ate od czasu do czasu dopada�o go jeszcze gwa�towne dr�enie, kt�re prawie wywraca�o mu �o��dek i wzbudza�o prymitywne pragnienie, aby kto� z nim by�. . W ko�cu doszed� do w�iosku, �e w Pozoblanco musiano nic nie wiedzie� o katastrofie, ale jakie�vdwadzie�cia minut p�niej, ledwie dotar� do drogi i min�� zakr�t, zobaczy� grup� zbli�aj�c� si� od strony wioski. By�o w niej sze�ciu wiejskich policjant�w i ksi�dz. Ku jego zdziwieniu szli pieszo. Ksi�dz pozostawa� w tyle, ale m�czyzna na czele gromadki, sier�ant, na widok Brennana zacz�� biec. - Zdarzy�o si� nieszcz�cie. Samolot rozbi� si� na jednym z tych wzg�rz. O �wicie. Czy mo�e przypadkiem co� pan s�ysza�, se�or? Czy mo�e widzia�?... By� t�gim ciemnosk�rym m�czyzn� w �rednim wieku, robi�cym wra�enie troch� sflacza�ego od zbyt d�ugiego przebywania za biurkiem. Odpowied� Brennana wprawi�a go w os�upienie; Brennan wiedzia�, �e zaskoczenie to by�o spowodowane tak nieoczekiwanym uzyskaniem informacji. - Nie �yj�? - zapyta� ochryple.. , - Wszyscy zgin�li. - Czy jest pan pewien? - Ca�kowicie. Wracam stamt�d. Sier�ant przygl�da� mu si� z nie s�abn�cym zdumieniem, .nast�pnie skierowa� wzrok na �a�cuch wzniesie�. Wszyscy zrobili to za nim, ale nic nie by�o wida� poza pasmem lasu. Szczyt by� niewidoczny z drogi. - Gdzie pan by�, gdy to si� sta�o? - - W�a�nie tam, w g�rze. - O tak wczesnej godzinie? - - By�em tam przez ca�� noc. Brennan nie wysila� si� na wyja�nienia. Do��czy� do nich ksi�dz, kulej�cy stary cz�owiek o g��boko osadzonych oczach. Ni�s� torb� z p��tna, a wyp�owia�a sutanna by�a pokryta warstw� kurzu a� do kolan. - Wszyscy zabici, ojcze.- powiedzia� mu sier�ant. - Ten pan widzia� na w�asne oczy. 16 Ksi�dz zmarszczy� czo�o; a za chwil� z rezygnacj� , prze�egna� si�. - Wyruszyli�my ci�ar�wk�; ale zepsu�a si�. Gdyby nie to, byliby�my tu wcze�niej. - Zacz�� wachlowa� si� swoim kapeluszem o p�askiej g��wce: . Musieli�my przej�� sze��, a mo�e nawet siedem kilometr�w. = I tak byliby�cie za p�no - wtr�ci� Brennan. - Niech odpoczywaj� w pokoju:.. Czy jest ich wielu? - Tego nie mog� powiedzie�. Wiem o trzech, ale z pewno�ci� s� inni. Samolot pali� si�... - zako�czy� wzruszeniem ramion: - Po�ar by�o wida� z Pozoblanco - o�wiadczy� jeden z policjant�w. - W�a�nie - potwierdzi� sier�ant. = S�ycha� te� by�o eksplozj�. Nikt z nas nie s�ysza� osobi�cie, ale to ja telefonowa�em do. La Paz. Wyruszyli�my p� godziny p�niej - m�wi� jakby oczekiwa� nagrody. - Widzieli�cie wi�c samolot zwiadowczy? - Na wsch�d st�d; tak, niedawno. Uwa�amy, �e szuka� za daleko na wschodzie. - Ale potem jaki� samolot dotar� tam. Dok�adnie tam. W La Paz b�d� wiedzieli. - Droga jest jak grzbiet w�a; se�or. W wielu miejscach drzewa zas�aniaj� horyzont, tak �e nie mogli�my vidzie�. - Sier�ant spojrza� na g�ry bez u�miechu. - Powiedzia� pan, �e to si� sta�o blisko szczytu? Brennan skin�� g�ow�. - Mogliby�my to miejsce zobaczy�, gdyby�my byli jakie� pi��dziesi�t metr�w wy�ej. - Czy poka�e nam pan to miejsce? - - Zamierza�em to zaproponowa�. - Gracias. - P�jd�. - Ksi�dz potrz�sn�� swoj� steran� siwo= y w�os� g�ow�. Wygl�da�o na to, �e oczekiwa� dalszych wyja�nie� Brennana. - Doktora nie by�o w domu. Zostawili�my mu wiado- mo��, �eby do��czy� do nas, jak tylko wr�ci. Ruszyli z miejsca z Brennanem na czele. Bez przerwyto wspinali si� w g�r�, to schodzili w d� jakiego� garbu. Sier�ant szed� tu� za nim, sapi�c z niecodziennego wysi�ku d�wigania przewieszonego przez rami� karabinu. Inni pod��ali za nimi, ale niebawem ksi�dz zacz�� nie nad��a�. Co pewien czas musieli na niego czeka�, a sier�ant korzysta� z okazji, by dalej bada� Brennana. Tak wi�c szarpi�c- jego mokr� od potu bawe�nian� koszul� spyta�: - Jaki to by� samolot, se�or? - Odrzutowiec. Do�� du�y. - Cywilny czy wojskowy? - - Pan B�g wie. - By� pan w lesie przez ca�� noc? Najwyra�niej nie dawa�o mu to spokoju. - Zupe�nie sam? - Tak. Zbyt ryzykowne by�o schodzi�, gdy sko�- czy�em. - Sko�czy� pan, se�or? - - Fotografowa�em ptaki. Los colibris. - Ach: - D�ugo przygl�da� si� torbie. - Ach... Mia� pan zatem szcz�cie. To by� przypadek? - Mo�na to tak nazwa� --odpar� Brennan. Czasami; w czasie odpoczynku, Brennan przygl�da� si� twarzom wiejskich policjant�w i zastanawia� si�, jak zarea- guj�, gdy znajd� si� na miejscu? Jak na przyk�ad zachowaj� si� wobec ma�o zmienionego po �mierci m�czyzny, zawie- szonego dwadzie�cia st�p nad ziemi�: Od lat nie zdarzy�o mu si� by� blisko nag�ej �mierci i z trudem sam uwalnia� si� z szoku. Zdawa�o mu si�, �e jeszcze czuje od�r spalenizny, a przypomnienie zw�ok, kt�re odwr�ci�, sprawi�o mu b�l. Posuwali si� wolno i by� z tego zadowolony, nie tylko dlatego, �e bola� go ka�dy mi�sie�. Przy trzecim lub czwartym postoju usiad� z dala od innych i aby czym� si� zaj��; bez specjalnego powodu zmieni� film w aparacie. . Staremu ksi�dzu uda�o si� wreszcie z nimi zr�wna�. Zanim ruszyli w dalsz� drog�, dali mu par� minut wytchnienia. Ol�niewaj�ce ostrza promieni s�onecznych przebija�y si� przez ciemnozielon� koronk� drzew. Powietrze by�o wilgotne i gor�ce jak w cieplar�i. Od czasu do czasu z podszycia wyp�ywa�y chmary motyli i rozprasza�y si� jak �awice tropikalnych ryb, nieustannie s�ycha� by�o alarmuj�cy �piew ptak�w i przera�ony furkot ich skrzyde�. Ale Brennan zoboj�tnia� na pi�kno i niespodzianki otoczenia. Za dziesi�� dziewi�ta oceni�; �e byli w odleg�o�ci pi�ciuset st�p od celu, zarz�dzi� nast�pny odpoczynek i pocz�stowa� wszystkich papierosami. Jak tylko tam dotr�, jego rola si� sko�czy, jak najszybciej zejdzie w d�. Dosy� koszmar�w na dzisiaj. - S�yszycie? - spyta� nagle sier�ant. Tym razem warkot silnika by� ostrzejszy; bardziej g�uchy, zbli�a� si� do nich po�piesznie. Spogl�dali na chmury,p�yn�ce nad ich g�owami i niebawem ujrzeli l�ni�cy w s�o�cu, �mig�owiec. Co chwila znika� im z oczu; ale Brennan przynajmniej przez mgnienie oka zobaczy�, jak zaj�� pozycj� poni�ej szczytu. Ledwie si� zni�y�; tak �e przestali go widzie�, gdy drugi zawarcza� gniewnie nad szczytem i zacz�� si� opuszcza� w d�. Wydawa�o si�, �e �mig�owce b�d� pr�bowa�y l�dowa�. Brennan nie m�g� uwierzy� w�asnym oczom. Ale one unios�y si� szybko w g�r� jeden za drugim i oddali�y, b�yszcz�ce w s�o�cu uniesionymi lekko, cienkimi ogonami. - Odlatuj�? - zdziwi� si� sier�ant, gdy warkot stopniowo cichn��. - Dlaczego odlatuj�? - By� wyra�nie zaskoczony. - Nie - rzek� Brennan. - S�dz�, �e wysadzi�y kogo� na ziemi�. Mia� racj�. Gdy wreszcie dotarli na miejsce, by�o tam co najmniej dwunastu ludzi w mundurach. Kilku z nich mia�o opaski Czerwonego Krzy�a na panterkach, a w centralnym 19 miejscu ju� zamontowano radio polowe. Z ca�� pewno�ci� ta grupa ratunkowa nie znalaz�a si� tu przypadkiem. Osob�ik znajduj�cy si� najbli�ej nich zatrzyma� si� w p�- , kroku na widok wy�aniaj�cego si� Brennana; przyjrza� mu si� uwa�nie i zawo�a� jednego ze swoich towarzyszy. Sier�ant policji wysun�� si� troch� do przodu i z du�� pewno�ci� siebie zameldowa�: - , - Enrique Gallego z Pozoblanco. Jest z nami ksi�dz: ; Wspinanie bardzo go zm�czy�o i teraz ani on sam nie wygl�da� imponuj�co, ani jego s�owa nie zrobi�y wi�kszego wra�enia. Cz�owiek, do kt�rego zwr�ci� si� sier�ant; mia� - po jednej gwiazdce na epoletach, ale w�a�nie zbli�a� si� inny z trzema gwiazdkami. - S� z Pozoblanco, - zameldowa� pierwszy. - - Ach, tak? --Przyby�y spojrza� na sier�anta z ledwo ukrywan� pogard�. By� raczej wysoki, smag�y, szczup�y, mia� w�sy i wygl�da� na twardziela. Spod he�mu o ameryka�skim kszta�cie spogl�da�y ruchliwe oczy; na d�u�sz� chwil� zatrzyma�y si� na Brennanie. - Z pewno�ci� jednak nie pan. Brennan potrz�sn�� g�ow�. - To ja telefonowa�em do La Paz - odezwa� si� ponownie sier�ant. Nic nie mog�o stopi� lod�w; on jednak m�wi� dalej, wyja�niaj�c, �e zebra� swoich ludzi z w�asnej inicjatywy: �e gdyby nie k�opot z ga�nikiem, przybyliby ponad godzin� , wcze�niej. , : - Cho� wiedzieli�my, �e nikt nie prze�y�, naszym obowi�zkiem by�o podej�� tutaj. To,jasne, nie przewidzieli�my, �e nadlec� helikoptery i... Oczy kapitana zw�zi�y si� bardziej, ni�by zmusza�o do tego s�o�ce. Ruchem r�ki uciszy� sier�anta. - Wiedzieli�cie, �e nikt nie prze�y�? - Ale� tak. ` - Jak si� dowiedzieli�cie? - , 20 - Powiedzia� nam obecny tu pan: Brennan oddali� si� par� krok�w, ufaj�c �e uniknie " daremnego przes�uchania. Zm�czenie i powr�t na miejsce katastrofy sprawi�o, �e jego odpowied� by�a bardziej szorstka- ni� zamierza�. . - Fotografowa�em tutaj - powiedzia�. - Fotografowa�em ptaki. By�em blisko miejsca, gdzie spad� samolot: Spotka�em ekip� sier�anta w drodze do Pozoblanco i zaproponowa�em, �e ich tu przyprowadz�: To wszystko. - Fotograf? Jest pan fotografem? - Tak. A teraz, je�li pan pozwoli, p�jd� ju�. Mam dosy� tego miejsca. - Najpierw zadam panu par� pyta�, se�or:.. Oczywi�cie je�li pan pozwoli. - Jego grzeczno�� by�a troch� sp�niona. - Marnuje pan czas. Wiem tylko to, co wida�. - Ale by� pan tutaj? - W tym miejscu: - Brennan wskaza� niepewnie na zalesione zbocze. - Spa�em. By�o po wszystkim, zanimi zda�em sobie spraw�, co si� sta�o. Zacz�� kr�tko opowiada�, co zapami�ta�: szalony ha�as, �ami�ce si� drzewa, blask, po�ar. . - Ale podszed� pan do miejsca, gdzie jeste�my obecnie. - Z miejsca, gdzie.stali,, nikt nie m�g� ich s�ysze�. - Oczywi�cie. - To pan przykry� te dwa cia�a? - Tak, zrobi�em to. Kapitan w zamy�leniu potar� palcami wargi. Nast�pnie powiedzia� co� porucznikowi, kt�ry skin�� g�ow� i skierowa� si� do operatora radia. - Zabierz z sob� ksi�dza, skoro tam idziesz - zawo�a� jeszcze za nim i da� znak ksi�dzu; �e mo�e odej��: Stary cz�owiek z trudem go min��, ci�gle �ciskaj�c torb�. Na policjant�w nawet nie spojrza�; ale zwr�ci� si� do Brennana. 21 - Zabi� pan nasze nadzieje. S�dzili�my, �e kto� wyszed� z �yciem, chocia� by�by to pewnie cud. Sk�d jednak mieli�my wiedzie�, �e pan lub kto� inny by� tu przed nami? Brennan wzruszy� ramionami. W�a�nie przechodzi� obok nich oficer z namalowanym na he�mie napisem M�dico, kilku ludzi pochyla�o si� nad przekrzywionym kad�ubem samolotu, inni przeszukiwali obrze�a lasu. Zauwa�y�, �e zw�oki znalezione ko�o ogona zosta�y usuni�te, nie by�o te� �ladu po cz�owieku na drzewie. - Widz�, �e znale�li�cie tak�e trzeci� ofiar�. - - Kogo ma pan na my�li? - By� tutaj, na drzewie. - Ach tak. - Kapitan przygl�da� si� swoim stopom w getrach. Po kr�tkim milczeniu spyta�: - Jak d�ugo by� Pan tutaj? - Trudno powiedzie� dok�adnie. , - Z pewno�ci� niewiele umkn�o pana uwadze. Zapewne fotograf jest bardziej spostrzegawczy ni� wi�kszo�� ludzi. - Ledwo go dostrzeg�em. - Brennan dotkn�� szczeciny swej nie ogolonej brody. - Prawd� m�wi�c, gdyby pan mi powiedzia�, �e wyobrazi�em sobie to wszystko, te� bym uwierzy�. ,S�dz�, �e zrobi�em par� uj��, aby upewni� si�, �e to nie by�y omamy. Sier�ant policji z Pozoblanco stan�� przed oficerem. - Jeste�my gotowi do pomocy. Je�li pokieruje pan nami, ja i moi ludzie... - P�niej - kapitan zby� go kr�tko. Podpar�szy si� pod boki spojrza� na Brennana. - M�wi pan, �e fotografowa� tutaj. - Jego ton by� nadzwyczaj dociekliwy. - Tak, par� uj��. - Mo�e to si� panu nie spodoba�, se�or, ale obawiam si�, �e musz� poprosi� o film. 22 Bezpo�rednio�� jego zachowania zaskoczy�a Brennana nie mniej ni� niezwyk�o�� ��dania. - Nie ca�kiem pana rozumiem, - odparowa�. - Film z pana aparatu - kapitan czeka�. - Prosz� o film. - A po chwili, jakby chc�c z�agodzi� cie� gro�by w ��daniu, doda� - Mo�e okaza� si� bezcenny dla w�adz. Wszystko, co dotyczy tego nieszcz�cia, b�dzie interesowa�o ludzi badaj�cych wypadek. - Nie te zdj�cia, kt�re zrobi�em. - Inni to os�dz�. A ja mam prawo za��da� od pana tego filmu. - Z pewno�ci� pan �artuje. - - �artuj�? Nic podobnego. Przez chwil� Brennan pomy�la� sobie, �e by�a to pr�ba wy�udzenia �ap�wki. - Czy pan powa�nie pr�buje mnie przekona�, �e par� zdj�� zrobionych po rozbiciu samolotu mo�e pom�c w ustaleniu,. co spowodowa�o wypadek? .- Rzuci� wyzywaj�ce spojrzenie. - Nonsens... W ka�dym razie na filmie poza zdj�ciami tego; co si�- tu zdarzy�o, s� jeszcze inne uj�cia. - Dostanie pan pokwitowanie. Wszystko wr�ci do pana w odpowiednim czasie. - Dzi�kuj� bardzo. Ton Brennana by� szyderczy. Chcia� odej��, ale kapitan chwyci� go za rami�. - Pan mnie nie docenia. Powinien pan by� rozs�dny. Samokontrola nie nale�a�a do cn�t Brennana, ale do szed� do takiego etapu, �e zm�czenie przy�mi�o z�o��. . - Rozs�dek musi dotyczy� obu stron, kapitanie. - Wyzwoli� r�k� z u�cisku. - Widzi pan, mia�em do�� prze�y� dzisiejszego ranka i bez tego, co pan dodaje. - Jest mi przykro. Zapewniam jednak pana; �e musz� dosta� to, czego ��dam. 23 Policjanci przygl�dali si� nic nie rozumiej�c: Brennan nagle zacz�� im wsp�czu�, szczeg�lnie sier�antowi. Co innego by�o obserwowa� brutalne dzia�anie w�adz, a- co innego do�wiadcza� tego na sobie. Nie chcia� k�opot�w, ale na filmie by�o co najmniej sze�� studi�w ptak�w, kt�re mia�y warto�� tylko dla niego. Fotografowa� je w zapadaj�cym zmierzchu poprzedniego wieczoru, kilkakrotnie zmieniaj�c przes�on�. Nagle zda� sobie spraw�, �e w ko�cowym etapie podchodzenia pod g�r� prze�adowa� aparat. Z trudem ukry� ulg�. Aby ni� wzbudza� podejrze� kapitana; zaprotestowa� jeszcze raz czy dwa razy, zanim ust�pi�. Wreszcie z udan� niech�ci� otworzy� torb�, szybko wrzuci� w�a�ciw� kaset� na dno i wyj�� z aparatu nowo za�o�on�. - Dzi�kuj�, se�or. - Kapitan odpi�� zatrzask kieszeni na piersiach i wyj�� z niej notes. - Pana nazwisko? - Robert Brown - powiedzia� Brennan pod wp�ywem nag�ego impulsu Spojrza� na przygl�daj�cych mu si� z szeroko otwartymioczyma policjant�w, zastanawiaj�c si�; czy widzieli, jak wy�adowywa� aparat. Zrobi� to ca�kiem otwarcie. W tej chwili wydawali si� jego , sojusznikami, ale wiadomo, �e kt�ry� z nich m�g�by wykorzysta� sytuacj�; by sobie przysporzy� zas�ug: - Adres? - Hotel Clara. - Brennan sk�ama� po raz drugi. - La Paz? - La Paz. - Jestem panu wdzi�czny - powiedzia� kapitan. Pozwolii sobie na lekki u�miech. = Nie ma pan �alu? Brennan odpowiedzia� uniesieniem ramion, kt�re zaraz opad�y. W rosn�cym upale fragmenty �lad�w zniszcze� i zgliszcz zacz�y drga�. Smrodliwy powiew dotar� z ko�ca �cie�ki uwydat�iaj�c znikomo�� ich utarczki. - Adios - powiedzia� gorzko. 24 Jego k�amstwo wyjdzie na jaw po jakim� czasie, ale idiotyczne ��dania kwalifikowa�y si� do farsowego potraktowania. Teraz jednak uzna�, �e nale�y odej��, kiedy jeszcze mo�na; zanim kapitan wyci�gnie wniosek, �e warto skonfiskowa� aparat, a tak�e torb�. - Idzie pan na piechot�, se�or Brown? Ca�� drog� do La Paz? - Mam samoch�d w dole. Brennan odwr�ci� si� i zacz�� schodzi� po wzniesieniu w stron� drzew. Gn�bi�o go straszne pragnienie. �yj�cy byli tak samo anonimowi, jak umarli; obcy, ka�dy z nich i wszyscy razem. Nic nie sk�ania�o go do obejrzenia si�: ROZDZIA� TRZECI Ukryty land-rover czeka� na niego bezpiecznie. Brennan odgarn�� przykrywaj�ce samoch�d li�cie palmowe i wgramoli� si� do �rodka. Usiad� za kierownic� i zapali� papierosa, by si� uspokoi�. Dochodzi�a jedenasta, ale dzie� by� dziwnie zamazany. S�dzi�, �e mia� ju� za sob� szalone napi�cie nerw�w tego ranka; okaza�o si� jednak, �e potrzebowa� na to wi�cej czasu. Jedenasta... Wszystko by�o bez sensu. Wytar� twarz i szyj� i si�gn�� po le��ce na p�ce okulary przeciws�oneczne. Miasto La Paz znajdowa�o si� w prostej linii czterdzie�ci mil st�d, ale poruszaj�c si� pe�n� serp�tyn drog� mia� przed sob� co najmniej sze��dziesi�t mil i musia� �jecha� do poziomu morza - nie mniej ni� trzy tysi�ce st�p w d�. W hotelu Oasis b�dzie dopiero po pierwszej, a my�l, �e musi przez par� godzin. zmaga� si� z jazd� po nier�wnym pod�o�u laterytowym nie napawa�a . go optymizm�m. Czu� si� tak, jakby straci� na g�rze 25 wszystkie si�y, a teraz by�a w nim jaka� dziwna moc, jak I po przebytej gor�czce. Zanim w��czy� silnik, siedzia� przez chwil� bez ruchu pr�buj�c wyja�ni� sobie, co to wszystko znaczy. W m�zgu b�bni�y mu pytania, na kt�re nie mia� jeszcze odpowiedzi. Gdyby kapitan nie by� tak cholernie wrogo nastawiony, poprosi�by go o informacje. Przez chwil� pomy�la�, �e zakrawa to na absurd: gdy znajdzie si� w La Paz, miasto b�dzie si� ju� trz�s�o od wiadomo�ci i wreszcie dowie si� wszystkiego - z gazet, radia, a mo�e nawet od kogo� takiego jak windziarz w Oasis. B�d� wiedzieli, do jakich linii nale�a� samolot gdzie zmierza�, i b�d� znali to�samo�� ofiar, kt�re-on widzia� i dotyka�, pierwszy �wiadek ich losu. Delikatna warstwa wilgoci, powsta�a w nocy na metalowych powierzch�iach land-rovera, po wydobyciu samochodu z ukrycia zaraz wyparowa�a. Szybko wysychaj�ca mgie�ka jeszcze si� unosi�a nad brezentowym nadwoziem. Brennan wypali� do ko�ca papierosa, po czym z westchnieniem przekr�ci� kluczyk: Silnik zapali� od razu, a jego odg�os wyp�oszy� kilka go��bi z obwieszonego lianami palisandra. Odwr�ci� samoch�d i ostatni raz wyci�gn�� szyj� spogl�daj�c na wzg�rza, trwa�y �lad jego nieprawdopodobnych- ostatnich prze�y�. Nie mia� wyrzut�w sumienia, �e wprowadzi� w b��d kapitana. Z ca�� pewno�ci� nie z tego nie wyniknie. A gdyby nawet jakiemu� skrupulatnemu funkcjonariuszowi uda�o si� go odszuka�, powinny wystarczy� wylewne przeprosiny. Po wywo�aniu filmu zdj�cia - poza kilkoma pierwszymi - zadowol� rz�d, je�li komukolwiek b�dzie jeszcze na tym zale�a�o. W odr�nieniu od jaskrawego ubarwienia i furkotu skrzyde� kolibr�w zdarzenia ostatnich kilku godzin mia�y jednak pozostawi� swoje pi�tno, sprawiaj�ce, �e nie nale�a�y one tylko do przesz�o�ci. Czu� to ju� teraz i gdy kwadratowa maska land-rovera ko�ysa�a si� na drodze w stron� La Paz, jego , 26 umys� sta� si� niczym kalejdoskop, kt�rego tylko ma�� cz�� stanowi�a wij�ca si� przed nim droga. Min�wszy porzucony przez policj� samoch�d, jecha� ju� prosto do Pozoblanco, wioski ze zrujnowanymi domami o kostropatych �cianach i s�omianych nier�wnych dachach. Z ma�ego, r�wnie zaniedbanego, prostok�tnego nie brukowanego rynku wida� by�o jaskrawo malowane fasady ko�cio�a, s�du i komisariatu, przyci�gaj�ce uwag� podr�nych, kt�rzy zatrzymywali si�, by im si� przyjrze�. W ka�dym razie tury�ci mogli robi�, co chcieli, je�li chodzi o Pozoblanco. Nie trzeba by�o przyzwole�. Szyld reklamowy coca-coli by� tak samo nie na miejscu jak , zamazane slogany Pan-Americano. Chudy pies wyszed� z ocienionego k�ta i szczekaj�c podbieg� do land-rovera, ale poza tym wioska spoczywa�a w strasznym bezw�adzie. Par�, g��w odwr�ci�o si� spogl�daj�c na Brennana z pos�pn� oboj�tno�ci�. Nie m�g� si� nadziwi�; �e co� tak odleg�ego; jak widok i odg�os eksplozji w g�rach, poderwa�o sier�anta do dzia�ania. Na rogu, gdzie rynek z-powrotem przechodzi� w ulic�, znajdowa� si� bar. Ciemne wej��ie otacza�a futryna w kolorze czerwonym i bia�-ym. Brennan zahamowa� i wysiad� z samochodu pragn�c ugasi� pragnienie. W drzwiach sta� na krze�le bardzo chudy cz�owiek i pr�bowa� bez po�piechu zawiesi� �wie�e lepy na muchy w miejsce starych. - Buenos - pozdrowi� go Brennan i zam�wi� piwo. . Odpowied� nie by�a entuzjastyczna, ale piwo cudownie zimne. Wycieraj�c pian� z warg przypomnia� sobie, co mia� za�atwi�. - Gdzie znajd� doktora? - Nie ma go. A jak wr�ci, musi pilnie p�j�� w g�ry. By� tam wypadek samolotu. Un desastre. - Mo�na by�o pomy�le�, �e m�czyzna m�wi o pogodzie. Lepka spirala papieru z przylepionymi muchami dynda�a mu w jednej r�ce. - A pan wie, gdzie on mieszka? - Oczywi�cie, ale m�wi� panu,-�e nie ma go w domu. Zosta� wezwany do jednej z fineas w nocy. Brennan przesun�� peso po kontuarze do barmana. - Przys�u�ysz mu si�, zawiadamiaj�c, �eby nie zawraca� sobie g�owy wyjazdem w g�ry. Nikt si� nie uratowa�. - Nikt? . - To by�aby niepotrzebna wyprawa. Barman opar� si� na chudym �okciu. - W�tpi�, czy mnie pos�ucha. Dlaczego niby? - Wygl�da�o na to, �e zaniedbany wygl�d spoconego Brennana nie robi na nim wra�enia. - Dlaczego mia�by mnie pos�ucha�, se�or? - powt�rzy�, gdy�Brennan da� znak, �eby zatrzyma� reszt�. - Dlatego; �e w�a�nie zaprowadzi�em na miejsce katastrofy policjant�w. Jest tam ju� ekipa ratunkowa z La Paz, a w�r�d nich co najmniej jeden doktor. Wasz lekarz mo�e zaoszcz�dzi� sobie n�g. Barman spojrza� na niego --z rosn�cym zainteresowaniem. - A wi�c wszyscy zabici? To niedobrze... niedobrze. I pan tam by�? Widzia� ich pan? Teraz chcia� rozmawia�, dowiedzie� si� czego� wi�cej. �mier� by�a spraw� powszedni�; ale w takiej �mierci - cho� nie przestawa�a by� �mierci� - by�o pewne wyr�nienie. - Kln�c si� na Boga Ojca i Jego Syna, by� pan tam? Wie pan, co si� tam.sta�o? Brennan ju� si� odwr�ci� do wyj�cia, chc�c unikn�� lawiny pyta�. . -- Powiedz doktorowi! - Zabrzmia�o to szorstko; jego odczucia ci�gle by�y niejednoznaczne i �atwo by�o wytr�ci� go z r�wnowagi. - Oczywi�cie, se�or. Jak tylko go zobacz�. Barman odprowadzi� Brennana do drzwi i wyszed� z nim na dw�r; gdzie w g�rze zaciska�o .metaliczn� pi�� s�o�ce. Wreszcie poczu� si� dumny z tej przypadkowej znajomo�ci: Klamka drzwi land-rovera by�a tak gor�ca, �e Brennan z trudem jej dotkn��. Zgrzyt rozrusznika zwr�ci� uwag� nagiego dziecka siedz�cego w rynsztoku i zaniepokoi� stadko kur, kt�re rozpierzch�o si� na wszystkie strony. - Osobi�cie tego dopilnuj�, se�or. Wkr�tce mia� za sob� ubogie zarysy wioski, pozosta�y tylko gliniane n�dzne cha�upki wzd�u� obu nier�wnych brzeg�w drogi. Ale zaraz nad -wszystkim zapanowa� las, . ." cisn�c si� z obu stron drogi, nieujarzmiony i pi�kny na przek�r krzywdom i apatii ludzi. Droga zacz�a si� znowu wi� i wznosi� coraz wy�ej. Jazda wymaga�a od Brennana pe�nej koncentracji. Trakt przeciska� si� mi�dzy zboczami wzg�rz, a czasami bieg� wzd�u� zbocza nad otwart� otch�a- ni� , zielonej przepa�ci. Bez przerwy naciska� klakson. Ka�dy zakr�t wymaga� aktu odwagi, ale przebywaj�c pierwsze par� mil spotka� je,dynie dzika, kt�ry znikn�� mu z oczu w podszyciu le�nym. - Dochodzi�a dziewi�ta czterdzie�ci pi��, gdy zobaczy� karetki pogotowia. By�o ich trzy. Musia� gwa�townie skr�ci� i zatrzyma� si� nad niebezpieczn� kraw�dzi� drogi, by je przepu�ci�. Spostrzeg�, �e by�y to ambulanse wojs- kowe i w pierwszym przy kierowcy siedzia� oficer. Na zakurzonym boku drugiego pojazdu kto� wypisa� palcami wszechobecn� nazw� Pan-Americano. Poniewa� by�a to, jak zreszt� pozosta�e wozy; ameryka�ska produkcja- che- vrolet, Brennanowi przypomnia�o si� kazanie dla ju� na- wr�conych. Wyspie Santa Marta zapewnia�y ochron� Sta- ny Zjednoczone, jej rz�d korzysta� z pomocy dolar�w ameryka�skich: Helikoptery tak�e s� ameryka�skie, a w rzeczywisto�ci ca�e wyposa�enie ekipy ratowniczej odzwierciedla�o pomoc ameryka�sk�: mundury, bro� r�cz- 29 na, ekwipunek �o�nierzy; nawet, d�ugopis dowodz�cego kapitana: Frank Merchant zawsze �o� papla� o potrzebie zako�czenia serii wpadek na Karaibach, o konieczno�ci ,;kontynuacji ekonomicznej i politycznej" w tym rejonie i dra� pewnie mia� racj�: Powinien o tym wiedzie�! Jako cz�owiek z ambasady interesowa� si� tym zawodowo.na lito�� bosk�, ze z�o�ci� my�la� Brennan, zmar�ym powinno si� - bez wzgl�du na to; kim byli - zaoszcz�dzi� czyichkolwiek spekulacji. Zaczeka�, a� opadnie kurz, zanim ponownie uruchomi� samoch�d. Z drugiej strony doliny z zaros�ego zieleni� wulkanicznego wzg�rza wy�ania�a si� rozpadaj�ca -twierdza, kt�r� ponad czterysta lat temu zbudowa� Conqistador. Nic nie trwa wiecznie, to pewne. Has�a zmieni�y si� sto razy, odk�d twierdza popad�a w ruin�. Ale jeden ze wsp�czesnych Konkwistadorowi kronikarzy-spisa� floi`� i faun� wyspy, a je�li chodzi o kolibry, to wydawa�o si� oczywiste, �e widzia� ba�amutk� ksi�nej Heleny, miedziany ogonek, a tak�e prawdopodobnie rufusa (tu��w ui kolorze szmaragdu, br�zowy nakrapiany lebek, skrzyde�ka w barwach synogarlicy i pi�ra ogona w kolorze bia�ym, czerwonym i b��kitnym - ca�y ptak nie d�u�szy ni� �rodkowy palec cz�owieka...). W tym w�a�nie; �e te ptaki ci�gle tutaj by�y, widzia� Brennan ci�g�o��. ` Przyroda mia�a do dyspozycji wieczno�� i mog�a sobie pozwoli� na cierpliwe czekanie na wyniki swoich eksperyment�w. W po�udnie, zje�dzaj�c w d� naturalnej skarpy, musia� pokona� kilkana�cie zakr�t�w. Nad r�wnin� unosi�a si� mgie�ka spowodowana upa�em, a lawendowy horyzont wyznacza�y chmury. Przebywa� na Santa Marta od trzech , tygodni i nie by�o dnia, aby go nie uderzy� jaki� wspania�y widok. Ale przy obecnym samopoczuciu nie reagowa� na pi�kno przyrody, poranne przykre odczucia niezupe�nie zblad�y, a znaki zapytania bez przerwy pojawia�y si� w jego 30 my�lach. Nie by�o przecie� zwyk�� rzecz� zobaczy� tak du�o, a jednak nic nie wiedzie�. Zmagaj�c si� z kierownic�; stara� si� nie widzie� w.lusterku wstecznym obrazu centralnego masywu i prawie desperacko narzuca� sobie my�l o tym, co dopiero nast�pi, aby zapomnie� o huku spadaj� cego samolotu, jego chrobotaniu o ga��zie drzew i o wszystkim co by�o potem. Nade wszystko potrzebowa� k�pieli, paru godzin snu i przebrania si�. Wtedy mo�e uda mu si� na to spojrze� z innej perspektywy i znowu nawi�za� kontakt z Alison. Trzeba b�dzie rozpocz�� od przeprosin; �e nie wr�ci� wczoraj wieczorem do La Paz. U podn�a skarpy znajdowa�a si� ma�a wioska: Jej zabudowania t�oczy�y si� bez�adnie wzd�u� traktu; na kt�rym samoch�d wzbija� tumany kurzu. Dalej droga spada�a �agodniej, w miejsce lasu pojawi�y si� gaje kokosowe, rz�dy drzewek limonowych i pola bawe�ny. Zobaczy�; �e tutaj co� si� dzia�o - m�czy�ni kopali korzenie maranty, kobiety oddziela�y plewy od ziarna. Przywraca�o mu to poczucie normalno�ci, jak gdyby koszmar senny wreszcie si� sko�czy�. Przy�pieszy� troch�, chc�c jak najszybciej przyby� do celu. Znak drogowy informowa�, �e do La Paz ma jeszcze czterna�cie kilometr�w. Wzd�u� drogi pojawi�y si� szyldy reklamuj�ce restauracje, hotele,, napoje orze�wiaj�ce i rum. Litery by�y wielkie, aby przeje�dzaj�cy mogli z �atwo�ci� przeczyta�. Reklama klubu Oasis by�a wi�ksza od innych. Zachwala�a mi�dzynarodow� kuchni�, klimatyzacj�, basen p�ywacki, tenis, �owienie ryb morskich... By�a to mi�a zmiana w por�wnaniu ze sloganami politycznymi. Z lewej strony w dole dojrza� pierwsze b�yski morza. Jego martwa powierzchnia odbija�a niebo jak najdoskonal= sze lustro. Dalej by�o Mo�terrey, kt�re zaraz znikn�o �e swoimi pla�ami. Tak wygl�da miejsce weekendu dla bardzo zamo�nych: grube, ch�odne gipsowe mury i stylowe patia po��czone ze szklanymi fasadami i podpartymi na 31 kolumnach kru�gankami. Z kolei przed oczyma Brennana ukaza� si� pejza� z plantacj� mango, palmami kr�lewskimi i prowadz�c� mi�dzy nimi drog�; po kt�rej obu stronach - czerni�a si� ziemia wulkaniczna. Teraz zobaczy� zwarty kompleks La Paz -- jej wsp�czesne geometryczne bloki biurowc�w i centr�w handlowych, wygrywaj�ce bitw� z tradycyjnym budownictwem. Najpierw by�a dzielnica slams�w; pochylonych nisko dom�w; odra�aj�cych i cuchn�cych, o kt�rych przewodniki milcza�y, nie mog�y okrasi� rzadkie k�py kwitn�cych bugenwilli i jaskrawych k�nnn. Dziko powsta�e uliczki, wybrukowane kostropatymi kamieniami, z barami po obu stronach, stopniowo przechodzi�y w dzielnice tanich dom�w czynszowych, gdzie pobrz�kiwa�y tramwaje i wdzi�czy�y si� pozbawione zieleni i urody place. Zmienia�y si� zapachy, wzmaga� ruch pojazd�w. Taks�wki, zaprz�one w konie bryczki, rowery i ci�ar�wki przepycha�y si� obok siebie i wsz�lkie mo�liwe typy ludzi o r�nym kolorze sk�ryr�nym stopniu celowo�ci wysi�k�w t�oczy�y si� na rozwalonych chodnikach. Brennan skr�ci� w stron� portu. Sta�o tam na kotwicy kilka statk�w, nieskazitelnych i oboj�tnych, z dala od lasu maszt�w i pomost�w setki ma�ych �odzi cumuj�cych wzd�u� mola i tamy. Poza �ukiem portu I�ni�y place i pyszni�y si� domy bogato zdobione pokruszonymi muszlami i koralami, tworz�ce serce La Paz, deptaki pod arkadami, balkony z filigranowymi dekoracjami, br�zowe drewniane dachy, wreszcie roma�ska katedra, naznaczona przez czas z�otoszar� barw�. Policjant w,bia�ym he�mie zatrzyma� go na skrzy�owaniu, na nast�pnych czerwonych �wiat�ach. Dopiero teraz, gdy land-rover przystawa�, Brennan zacz�� odczuwa� pod wp�ywem upa�u mocne uderzenia pulsu. Min�� olbrzymi pomnik Konkwistadora i pod��y� w d� szerok�, wysadzan� palmami alej�; a� do Pa�acu Prezydenckiego. Min�� Kasy 32 no z ol�niewaj�cymi fontannami. i razem z mrowiem pojazd�w wjecha� na drog� prowadz�c� do klubu Oasis. Ju� dawno min�o po�udnie, by�o prawie wp� do drugiej, . i Brennanowi zdawa�o si�, �e na dobre si� przyklei� do fotela land-rovera. Wy��czy� silnik. Id�c przez parking czu�, jak zm�czenie przenika go na wskro�. Brudxiy i nie uczesany, nie zdawa� sobie sprawy, �e spod parasoli na tarasie dosi�gaj� go spojrzenia go�ci. Niskimi schodami dotar� do do�� ciemnego holu recepcyjnego. Powietrze w klimatyzowanym pomieszczeniu wyda�o mu si� nieprawdopodobnie czyste i ch�odne. Podszed� do lady po swoj� poczt�, ale bez zainteresowania, tylko przelotnie rzuci� okiem na dor�czone listy i uda� si� do baru; usiad� na pierwszym z brzegu wysokim sto�ku i zapali� papierosa. - .�e�or? - K�niak - odpowiedzia� Brennan. - Z wod� sodow�? - - Czysty. Widz�c siebie w lustrze pomy�la�: O co chodzi, u licha? Podany koniak wypi� jednym haustem i zam�wi� nast�pny. Musia� si� pokrzepi�.. Powoli ogarnia�o go md�e ciep�o, przetar� knykciami oczy i pog�adzi� nie ogolon� brod�. Jaki� rumiany osobnik na sto�ku obok wzi�� pieni�c� si� daiquiri � i odsun�� si� dalej, jak gdyby blisko�� Brennana mog�a mu zagrozi� infekcj�. Koniak wywo�a� w nim nag�e nieracjonalne rozdra�nienie i gniew - zapewne skutek wcze�niejszego szoku i paskudnego nastroju, kt�ry mu potem towarzyszy� przez ca�y ten nie ko�cz�cy si� dzie�. Do diab�a z tym wszystkim! Gdzie� musia�o le�e� wczesne popo�udniowe wydanie "La Verdad"; barman Jose na pewno wys�ucha� jednego z cz�sto nadawanych komunikat�w radiowych o katastrofie albo dowiedzia� si�, od kogo�, kto s�ysza�. Ko�czy� drugi koniak i ju� si� gotowa� ��i�gn�� uwag� barmana, gdy poczu�, �e kto� dotyka jego ramienia. - Wygl�da na to, �e fotografowi si� nie powiod�o - odezwa� si� mi�y g�os. Brennan spojrza� w lustro. - Cze��, Mercharit - wyraz twarzy nie zmieni� mu si�. Frank Merchant�w�lizgn�� si� na wolny sto�ek i spogl�da� na niego z u�miechem rozbawienia. By� wytworny jak zawsze-muszka, jedwabna koszula, jasny garnitur i og�lne wra�enie dystyngowanej niedba�o�ci: - Zawsze mnie przekonywano, �e kolibry s� niezmier nie ma�e. Mo�e nawet filigranowe. I ca�kowicie niegro�ne. - Nie jestem w nastroju, Merchant. - Co pijesz? - Koniak. - Co� podobnego! Brennan wzruszy� ramionami. Merchant usadowi� si� wygodniej i skin�� g�ow� w stro n� lustra. - Przyciemniaj� lustra, schlebiaj�c przegl�daj�cym si� w nich, ty jednak robisz wra�enie; jak by� w�a�nie sforsowa� kilka przeszk�d: Ufam;. �e cel by� tego wart. - S�uchaj, Merchant; ze wzgl�du na nas obu... - zirytowany Brennan zgni�t� papierosa na firmowej popielniczce Oasis. � Czy mo�esz przenie�� sw�j dyplomatyczny styl gdzie indziej? . - Podoba mi si� tutaj: Bardzo mi si� podoba. Merchant z przekor� zam�wi� piwo: Jose . nape�ni� szklank� i drewnian� ��patk� usun�� pian�, zanim kt�ry� z nich si� ,odezwa�. Wtedy Brennan ze znu�on� min� cz�owieka godz�cego si� z sytuacj� powiedzia�: - Ten samolot dzi� rano... by�em tam, p� godziny drogi od miejsca katastrofy. - Tak? - Jeszcze . przed trzema godzinami widzia�em je i to , wcale nie by�o przyjemne. 34 - Doprawdy? - U�miech Merchanta .nic nie wyja�nia�, jak odno�nik do przypisu, kt�rego nie by�o. - Widzisz, nie mam poj�cia, o-czym m�wisz. Jaki samolot? - Nic nie s�ysza�e� - Nic ciekawego nie dzieje si� w moim �yciu. Gdzie to si� zdarzy�o - W g�rach Colmillos, powy�ej Pozoblanco. - Nic nie s�ysza�em. Co si� sta�o? Brennan opowiedzia� omijaj�c szczeg�y, podczas gdy Merchant g�adzi� szklank� z perlistym piwem. Wygl�da� na mniej zainteresowanego, ni� by si� to Brennanowi wyda�o mo�liwe. Spogl�da� na rozsuni�te kolana, jakby rozwa�aj�c drog� pi�ki golfowej do celu. .Wreszcie, po odpowiednio d�ugiej pauzie; wycedzi�: - Jakie to dziwne, �e tam akurat by�e�. - Nie widz� w