6244
Szczegóły |
Tytuł |
6244 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6244 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6244 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6244 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Rafa� Klunder
�mietnisko
W fabryce pracowa� Chrystus. Tak o nim m�wiono, cho� naprawd� ani nie by�
Chrystusem, ani nie pracowa�. To znaczy, przypomina� wygl�dem powszechne
wyobra�enie Chrystusa: by� w�t�y, raczej chudy ni� szczup�y, mia� niezdrow� cer� i
zapadni�te policzki, kt�re ukrywa� pod rudziej�c� na ko�cach, d�ug� brod�. Nie mia�
jednak w sobie ani odrobiny chrystusowej charyzmy. Za to z ca�� pewno�ci� cherlawa
postura utrudnia�a mu prac� w ku�ni, kt�r� wykonywa� lub m�wi�c dok�adniej, kt�r�
stara� si� wykonywa� najlepiej jak umia�. Sta� na wiotkich nogach, w granatowym,
wiecznie poplamionym i o kilka rozmiar�w zbyt obszernym kombinezonie, w zbyt
du�ych butach o szerokich, metalowych nosach i trzymaj�c w �ylastych r�kach d�ugie
kleszcze, zdejmowa� z ta�moci�gu pieca pi�ciokilowe bry�y m�ot�w. Godzina po
godzinie, dzie� po dniu, robi� to z mozo�em, wolno, znacznie wolniej ni� nale�a�o, st�d
te� nikt w fabryce nie rozumia�, dlaczego w�a�ciwie przyj�to go do pracy i co wi�cej, nie
wyrzucono jeszcze na ulic�. Chyba tylko przez lito��, szeptano.
Najbardziej irytowa� Chrystus Wani�. Wania mia� to nieszcz�cie, �e urodzi� si�
ambitny, a pracowa� musia� do pary z Chrystusem - po drugiej stronie pieca, do kt�rego
wk�ada� �elazne bry�y m�ot�w. Nie mo�na powiedzie�, �e by� g�upi; na przerwach w
fabrycznej kantynie rozprawia� �ywo o polityce i sporcie, interesowa� si� histori� i
literatur�, czym bez w�tpienia zadziwia� swoich wiernych a cierpliwych s�uchaczy. Mia�
przy tym du�e �adne oczy, rumian� twarz, by� ros�y i silny, co tylko dodawa�o mu uroku.
Jednak gdy stawa� przy piecu, wst�powa� w niego jaki� oszala�y potw�r, kt�remu nie
m�g� i chyba nie chcia� si� oprze�. Z dziko�ci� w oczach wyjmowa� m�oty z drucianego
kojca, dwa-trzy za jednym razem i ciska� je do paszczy hucz�cego pieca jak
styropianowe cegie�ki. Co kilka minut uwa�nie spogl�da� na zegarek, liczy� sekundy i
m�oty, kalkuluj�c w ten spos�b wykonane m�otogodziny i u�miecha� si� rado�nie,
ilekro� wysz�o mu, �e w ci�gu ostatnich pi�ciu minut pobi� o dwa m�oty rekord sprzed
poprzednich pi�ciu minut. Jednak�e gdy wynik oblicze� okazywa� si� gorszy, najpierw
robi� si� bardzo powa�ny i wida� by�o, �e my�li, potem smutnia�, by wreszcie ze
zdwojon� energi�, rado�nie i lekko ciska� kolejne m�oty. Mo�na powiedzie�, �e pora�ki
mobilizowa�y go do jeszcze wi�kszego wysi�ku. Ludzie co prawda czasami m�wili mu,
�eby si� nie wyg�upia�, �e nie o ilo��, lecz o jako�� w tej pracy chodzi, �e fabryka
zdoby�a �wiatow� renom� w�a�nie dzi�ki sta�ej i wysokiej jako�ci i dlatego jego, Wani,
najwy�sz� powinno�ci� jest dba� o jako��. Szydercy dodawali, �e tytu�u przodownika
pracy i tak nie dostanie, lecz on nie dawa� si� przekona�; wiedzia�, �e jest w fabryce
najlepszy i nawet mia� po temu wyra�ne dowody. Mianowicie ilekro� zdarza�o si� jakie�
pilne zam�wienie, na przyk�ad seria m�ot�w dla oddzia��w kwatermistrzowskich wojsk
l�dowych Arabii Saudyjskiej, boss zwraca� si� z pro�b� o pomoc nie do kogo innego, jak
w�a�nie do niego. Po prostu tylko jemu m�g� powierzy� tak odpowiedzialne, o znaczeniu
strategicznym zadanie. Oczywi�cie, by�by Wania jeszcze lepszy, gdyby nie ten
nieszcz�sny Chrystus po drugiej stronie pieca, kt�ry nigdy nie m�g� nad��y�.
Pocz�tkowo Wania prosi� i przekonywa�, u�ywaj�c jak najbardziej logicznych i
rzeczowych argument�w:
- Przecie� obu nas wyrzuc� - t�umaczy� b�agalnym g�osem. - Ty nie wiesz, Chrystus, ty
jeste� nowy. W tej fabryce, tak jak w �yciu, licz� si� tylko najlepsi. Je�li nie jeste�
najlepszy, jeste� na ulicy i na twoje miejsce przychodzi najlepszy.
Ale g�uchy na wszelki g�os rozs�dku, Chrystus zawsze ko�czy� rozmow� prosz�c o
drobn� po�yczk� na bochenek chleba i pude�ko margaryny, bo rzekomo od kilku dni nic
nie jad�. A Wania czego jak czego, ale po�yczania pieni�dzy to nie znosi�.
- Pieni�dzy, dziewczyny i samochodu nie po�yczam - odpowiada� zdenerwowany i
chc�c nie chc�c, odchodzi� nie za�atwiwszy sprawy.
Pr�bowa� tak�e nak�oni� bossa, aby ten wyrzuci� Chrystusa z pracy albo przynajmniej, w
przypadku gdyby by�o to dla fabryki niewskazane, przesun�� go na inne, bardziej
odpowiednie dla jego t�yzny fizycznej - w tym miejscu drwi�co si� u�miecha� -
stanowisko pracy. Ale boss, z sobie tylko wiadomych i doprawdy niejasnych powod�w,
r�wnie� pozostawa� g�uchy. Wida� - pomy�la� w ko�cu Wania - co� musi by� w tym
Chrystusie takiego, �e nikt nie chce si� go pozby�. Wtedy postanowi� si� z nim
ostatecznie i po m�sku rozm�wi�.
Czwartki by�y w fabryce dniem szczeg�lnie wa�nym, gdy� boss rozdawa� koperty. Ju�
od rana praca sz�a jako� sprawniej, ludzie zdawali si� by� pogodniejsi i weselej ni�
zwykle pr�bowali �artowa�, nawet huk maszyn wydawa� si� cichszy, a od�r spalonego
oleju mniej dusz�cy, nawet s�o�ce wpada�o przez zadymione szybki w blaszanym dachu
ja�niej i rado�niej, niczym promyki nadziei.
Wani tak�e udziela�a si� podnios�a atmosfera tego dnia - lubi� czwartki. Gdy tylko
dostawa� do r�ki kopert�, a odbywa�o si� to podczas przerwy na lunch, rzuca� wszystko i
bieg� do ubikacji, by schroniony w kabinie przed ludzkim w�cibstwem, ogl�da� i liczy�
�wie�utkie banknoty. Nie by� chciwy, by� oszcz�dny. Lubi� dotyka� wypuk�ego druku,
czyta� napisy, lubi� szelest najlepszej jako�ci papieru. �y� skromnie, wynajmowa� ma�y
pokoik u starej kobiety, kt�ra bra�a niedrogo, gdy� - Wania to w zasadzie rozumia� - nie
ujawnia�a dochod�w w corocznym zeznaniu podatkowym. W fabryce nie zarabia�
wprawdzie du�o, ale i tak by� bogaty, prawdopodobnie najbogatszy ze wszystkich, je�li
wzi�� pod uwag� jego m�ody wiek i nied�ugi sta� pracy, przeliczony na m�otogodziny.
Nast�pnie, nacieszywszy si� widokiem tygodniowej sumki, a w�a�ciwie us�yszawszy
d�wi�k syreny w hali, oznajmiaj�cy koniec przerwy, bieg� do pieca i do ko�ca dnia
ciska� m�oty my�l�c o tym, z jakim szacunkiem spojrzy na niego kasjerka w banku, gdy
zobaczy powi�kszony stan konta. Tego czwartku postanowi� jednak zmieni� rutyn� i
zaprosi� Chrystusa na symboliczne piwo do pobliskiego pubu. Musia� to w ko�cu zrobi�,
tak d�u�ej by� ju� nie mog�o.
Chrystus, o kt�rym m�wiono, �e jest alkoholikiem, ch�tnie przysta� na zaproszenie. Od
dawna dokucza�a mu samotno��, cz�sto miewa� dr�cz�ce l�ki egzystencjalne, waha� si�
d�u�ej �y�, wi�c mo�e - pomy�la� - rozmowa z Wani�, kt�ry na og� klepie trzy po trzy,
nie bardzo si� nad tym zastanawiaj�c, oka�e si� do pewnego stopnia po�yteczna. Mo�e
niezm�cone samozadowolenie bij�ce z tego p�ch�opaka-p�m�czyzny przyniesie
odpowied� na dot�d retoryczne pytania o sens �ycia, ci�g�o�� czasu, przemijanie, spok�j
duszy w �wiecie zwyrodnia�ym w przemocy i totalnie wyzutym z prawdziwych
warto�ci? W ka�dym razie nie zaszkodzi napi� si� po pracy piwa.
Gdy zawy�a ostatnia syrena i stan�y maszyny i piece, w hali nasta�a niemal idealna
cisza. Ludzie pobiegli do szatni, niekt�rzy zrzucili brudne kombinezony, kobiety
fartuchy, inni tylko wyszarpn�li z metalowych szafek swoje puste, foliowe torby z
supermarketu i wszyscy stan�li w nerwowej kolejce do zegara, aby odbi� karty.
Chrystusowi wydawa�o si� to irracjonalne, albowiem uwa�a�, �e �ycia cz�owieka nie
mo�na mierzy� fabrycznym zegarem i tekturow� kart�; zawsze wychodzi� na samym
ko�cu, protestuj�c w ten spos�b przeciwko upodleniu jednostki ludzkiej w �wiecie
patologicznej technokracji. Wania przeciwnie, by� przekonany, �e szybki bieg do zegara
w celu natychmiastowego odbicia karty jest jak najbardziej uzasadniony, poniewa�
zwlekanie, jak to robili niekt�rzy, stanowi�o nieuczciwo�� wobec pracodawcy, a ponadto
by�o niepotrzebnym marnotrawieniem czasu.
- To niewa�ne - argumentowa� teraz, stoj�c obok Chrystusa - �e pracodawca nie p�aci za
ani jedn� minut� po ostatniej syrenie, niezale�nie od tego, jak p�no odbije si� kart�.
Wa�ne jest, �eby nie oszukiwa�, bo oszukuj�c mo�na �atwo straci� zaufanie
pracodawcy, na kt�re tak ci�ko si� pracowa�o.
- Wobec tego na co komu te karty? - zapyta� Chrystus.
- Chrystus! Jak to, na co? Te karty to podstawowa sprawa w naszej fabryce!
Tak dyskutuj�c znale�li si� na utulonej w wiosennym s�o�cu ulicy i wkr�tce doszli do
naro�nego pubu. W �rodku panowa� p�mrok rozja�niany czerwonawym �wiat�em lamp,
zawieszonych na d�ugich sznurach nad stolikami i rozlega�y si� d�wi�ki spokojnej,
popowej muzyki. Mimo wczesnej pory by�o ju� par� os�b. Barman leniwie przeciera�
szklank� bia�ym r�czniczkiem, jaki� m�czyzna wbija� bia�e, mocne z�by w pot�ny
kawa� befsztyku, kto� inny pochyla� si� i buja� nad sto�em bilardowym. Przy kontuarze,
skryte za szklanicami piwa, u�miecha�y si� dwie znajome z fabryki twarze.
- Drogo tu? - zapyta� Wania, rozgl�daj�c si� po sali, jak gdyby spodziewa� si�, �e z
kt�rej� strony nadleci kamie�.
- Nic si� nie przejmuj, ja stawiam - odpar� Chrystus i zam�wi� dwa piwa, jedno ciemne,
bezalkoholowe, drugie jasne, pe�ne.
- A co ty, nie b�dziesz pi�? - zdziwi� si� Wania.
- Nie, ja ostatnio tylko ciemne - zmusi� si� do u�miechu Chrystus.
Usiedli przy stoliku w k�cie sali i przez chwil� w milczeniu gasili pragnienie. Wania
pierwszy otar� usta wierzchem d�oni; mia� min� su�tana.
- Wiesz, w�a�ciwie to chcia�em pogada� - zacz�� nie�mia�o, szukaj�c w my�lach
odpowiednich s��w. - Chodzi o t� prac�. Widzisz, na pewno s�ysza�e�, �e boss chce mnie
zrobi� swoim pomocnikiem. To cholernie odpowiedzialna praca i, boss mi jeszcze nie
m�wi�, ja sam wiem, ja si� nadaj�. Widzisz, to jest taka u nas hierarchia - ustawi� palce
na blacie stolika, po czym drug� r�k� zacz�� je kolejno przestawia� - robotnik, pomocnik
bossa, boss, dyrektor, w�a�ciciel. Jak boss odejdzie - zgi�� jeden palec - to wiesz kto
b�dzie bossem? A jak dyrektor odejdzie?
- A jak w�a�ciciel? - Chrystus pomimo ca�ej swojej �agodno�ci nie m�g� si�
powstrzyma�.
- No w�a�nie. Ty si� �miejesz, ale tak jest. Taki jest porz�dek... Tylko �e... no, g�upia
sprawa... Ty si� albo musisz zmieni�, albo... Zrozum mnie dobrze, ja musz� dosta� t�
pozycj�. Ty mi stoisz na przeszkodzie. Albo si� zmienisz, albo musisz odej�� - te
ostatnie s�owa wypowiedzia� ju� bez wahania.
- W jakim sensie mam si� zmieni�? - Chrystus zainteresowa� si� rozmow�, gdy�
zwr�ci�y jego uwag� pewne aspekty filozoficzne tego zagadnienia, kt�re mog�y okaza�
si� kluczowe dla istoty cz�owiecze�stwa Wani.
- W sensie wydajno�ci pracy powiniene� si� zmieni�. Ty mi obni�asz moj� wydajno�� i
przez to nara�asz moj� reputacj�. A na to nie mog� pozwoli�.
- C�, tak zwana reputacja cz�owieka jest poj�ciem wzgl�dnym i zale�y od rozmaitych
czynnik�w kulturowych. Na przyk�ad aleksandryjskie kurtyzany cieszy�y si� najwy�sz�
reputacj� wsp�czesnych, a dzisiaj kobieta pi�kna, zmys�owa, kt�ra uprawia pos�ug�
seksualn�, jest w spo�ecze�stwie napi�tnowana. Lecz nie zmienia to faktu, �e w�a�nie
spo�ecze�stwo wraz z demokratycznym reprezentantem, jakim jest parlament, nie tylko
korzysta z jej us�ug, ale przede wszystkim to ono je stwarza. Inny przyk�ad: poeci.
Staro�ytny Rzym, Hellada, Mezopotamia, Chiny - poeci byli w�adcami i dusz� narod�w.
Albo wsp�cze�ni naukowcy. Jak� rol� odgrywa�a nauka w �redniowiecznej
rzeczywisto�ci? Naukowc�w palono na stosach. Jak� odgrywa obecnie, jak� zajmie w
przysz�o�ci? Jeste�my �wiadkami budowania si� fundament�w spo�ecze�stwa
scjentystycznego, w kt�rym naukowcy zajm� miejsce polityk�w i wojskowych, tak jak
niegdy� oni zaj�li miejsce poet�w. Sam widzisz, �e reputacja i w og�le ta ca�a
obyczajowo��, to opium dla mas, aby nimi �atwiej sterowa�.
- No, tak, zgadzam si�, ale ja chc� mie� t� pozycj�. Mnie interesuje moje... - chcia�
powiedzie�, �ycie, lecz pomy�la� przez chwil� i poprawi� si�: - Mnie interesuje moja
egzystencja teraz i tutaj.
Chrystus zrobi� weso�� min�. Poci�gn�� d�ugi �yk piwa i powiedzia�:
- Nigdy nie osi�gniesz szcz�cia, je�li b�dziesz �y� tylko �yciem doczesnym. �ycie
doczesne jest marne i nic nie znaczy, a na pewno nic nie znaczy twoja wzgl�dnie
dostrzegana reputacja. Co ma znaczenie, to reputacja wzgl�dem samego siebie, to, czy ty
sam siebie szanujesz. I tu zasadza si� sedno twojego losu: chcesz tej pozycji, bo chcesz
by� szanowany, bo tylko wtedy ty sam b�dziesz si� szanowa�. A jako zwyk�y robotnik
czujesz si� niedoceniony, niedowarto�ciowany.
- Przecie� to normalne, �e chc� i�� w g�r�, tym bardziej �e boss widzi, �e si� nadaj�.
- Ach, ty nic nie rozumiesz. Dla ciebie wchodzenie na coraz wy�sze poziomy spo�eczne
jest celem samym w sobie, podczas gdy w istocie to w�a�nie spo�ecze�stwo umieszcza
ci� na takim poziomie, na jakim ci� widzi, przewa�nie zreszt� na najni�szym, �eby
trzyma� ci� nisko przy ziemi. W�wczas spo�ecze�stwo czuje si� bardziej
dowarto�ciowane. �yj�c dla spo�ecze�stwa, �yjesz �yciem fa�szywym, �yjesz nie dla
siebie, lecz na pokaz, cieszysz si� �yciem nie swoim, lecz �yciem pokazanym.
- A ty nie masz takiej potrzeby? Nie chcesz, �eby ci�... w�a�nie spo�ecze�stwo
umie�ci�o? No, chyba nie masz, bo jak ty wygl�dasz? Twoja broda... twoje w�osy...
Jeste� spo�ecznie odra�aj�cy. I w og�le nie umiesz pracowa�. Gdyby to ode mnie
zale�a�o, dawno bym ci� zwolni�.
- Broda te� nie zawsze by�a spo�ecznie odra�aj�ca. Dla mnie wa�ne jest osi�ganie coraz
wy�szych poziom�w rozwoju wewn�trznego, dla mnie istotne jest to, jak ja postrzegam
�wiat, a nie, jak �wiat postrzega mnie. Dla mnie najwa�niejsze jest poznanie, kt�re jest
fundamentem cz�owiecze�stwa. A zreszt� sp�jrz na to obiektywnie: obaj jeste�my nic
nie znacz�cymi elementami w �yciu spo�ecznym, powiedzmy, �e w tej fabryce.
Umrzesz, spo�ecze�stwo nawet nie zauwa�y, odejdziesz z fabryki, m�oty b�dzie robi�
kto� inny.
- To odejd�, skoro nie jest to dla ciebie wa�ne, bo dla mnie jest. Musisz odej��. Nie
potrzebujemy filozof�w, tylko wydajnej pracy. Wcze�niej czy p�niej i tak ci� wyrzuc�,
zobaczysz. Tylko �e przez ciebie mog� wyrzuci� i mnie.
- Wcze�niej czy p�niej, cha, jak to brzmi. Wcze�niej czy p�niej, drogi przyjacielu,
wszyscy p�jdziemy do piachu i tyle po nas zostanie co kupa ko�ci. Tak naprawd� �ycie
nie ma sensu - Chrystus zamilk� nagle i spos�pnia�. Poczu�, �e zaczyna go przejmowa�
l�k egzystencjalny. W gruncie rzeczy zazdro�ci� Wani jego prostoty my�lenia i, co tu
du�o m�wi�, prostoty �ycia. Je�li kt�ry� z nich mia�by kiedykolwiek osi�gn�� szcz�cie,
to pewnie by�by to Wania. By�oby to g�upie szcz�cie, niepe�ne, �lepe, fa�szywe, ale
daj�ce spok�j sko�atanej �wiadomo�ci. - Przynios� jeszcze piwa - powiedzia� po chwili.
Siedzieli ju� do�� d�ugo, Chrystus mia� m�tne oczy i d�ugie usta, gdy� jednak
zdecydowa� si� na mocniejsze piwo, a Wania �mia� si� z byle powodu i wlepia� krowie
oczy w jedyn� obecn� na sali kobiet�. Muzyka gra�a teraz g�o�no, przyby�o go�ci i od
zapachu piwa i dymu z papieros�w zrobi�o si� duszno. Wania z coraz wi�kszym trudem
rozumia� rozlewaj�ce si� w ustach s�owa Chrystusa, wi�c gdy dostrzeg� wchodz�cego z
dworu Kryg�, weso�o zacz�� macha� r�k�.
Kryga pracowa� kiedy� w fabryce, lecz zwolni� si�, bo za�o�y� w�asny biznes. Jaki, tego
nie chcia� powiedzie�. Jednak widocznie dobrze sobie radzi�, gdy� ubrany by� jak z
�urnala, mia� z�oty sygnet osiemnastokaratowy i gruby �a�cuch na szyi, do kompletu.
Wani szalenie imponowa�a jego przedsi�biorczo��; jeszcze w fabryce wymy�li� spos�b,
�eby za jednym poci�gni�ciem drutu przy prasie, kt�r� obs�ugiwa�, jednocze�nie
zamkn�� ochronn� siatk� i zwolni� peda� pneumatyczny. Dzi�ki tej metodzie
napracowa� si� mniej, a zrobi� wi�cej, z po�ytkiem dla siebie i fabryki. Lecz p�niej
przyszed� jaki� cz�owiek z biura, obejrza� maszyn� i kaza� drut odczepi�, �e niby to by�o
niebezpieczne. Kryga chcia� nawet sw�j pomys� opatentowa� i sprzeda� fabryce, ale
w�a�nie wtedy zacz�� chodzi� ko�o biznesu i d�ugo ju� nie popracowa�.
- No, i jak tam? - poda� r�k� Wani i nie czekaj�c na odpowied�, powiedzia�: - Ty wiesz,
co te cholery w banku mi porobi�y? Plastyk mi nie dzia�a. Ty sobie wyobra�asz idiot�w?
Do jutra nie mam dost�pu do pieni�dzy. Rozumiesz, co za bank, nie mog� wybra� moich
w�asnych pieni�dzy. Po�ycz mi na piwo, bo parno jak w kotle, chyba b�dzie pada�.
- Wy si� znacie? - Wania po�o�y� d�o� na ramieniu Chrystusa.
- Co, ja Chrystusa nie znam? - za�mia� si� g�o�no Kryga. - Ty po�ycz, Chrystus, na
piwo, jutro si� spotkamy, to ci oddam.
- Drogi przyjacielu, po�yczy�em tobie ze trzy razy na w�dk� i mi nie odda�e�, a zatem co
wskazuje na to, �e oddasz mi tym razem? - wyrecytowa� Chrystus.
- Cz�owieku, jak Boga kocham, zapomnia�em. No, gdybym po�yczy� na samoch�d, to co
innego, ale te par� groszy? Ja mam tak� g�ow� do pieni�dzy - pokaza� r�kami jak� - ale
do du�ych pieni�dzy, do du�ych. A propos, mam par� but�w do sprzedania, nie chcecie
kupi�? Brazylijskie.
- Po ile? - uda� ciekawo�� Wania.
- Jak dla ciebie, po p� ceny. Daj trzy tysi�ce zaliczki i jutro ci, rozumiesz, dostarcz� do
domu, jak kr�lowi.
- Trzy tysi�ce? To ile masz tych but�w?
- A, no kontener mi si� trafi�, ile chcesz. Ty Chytrus, cha, cha, cha, co ja m�wi�,
Chytrus, Chrystus, we��e przynie� to piwo, bo chyba tu zaraz padn�, tak mnie suszy.
Chrystus wsta� i do�� niepewnym krokiem uda� si� do baru. Wani zrobi�o si� nagle
przykro. Spojrza� pod sto�em na swoje twarde od odcisk�w d�onie. Taki Kryga to
dopiero ma �ycie. No, ale trzeba przyzna�, �e g�ow� do interes�w te�.
- No, co tam, w fabryce? Stary jeszcze �yje? - rzuci� Kryga, rozgl�daj�c si� po sali za
Chrystusem.
- �yje, �yje. Ma mnie awansowa� na pomocnika. Tylko �e mi Chrystus przeszkadza.
- Co, on te� karier� robi? - za�mia� si� Kryga.
- Nie, tylko �e mi reputacj� psuje - Wania zacz�� zwierza� si� ze swych zmartwie�, a
gdy sko�czy�, zapyta�: - Nie wymy�li�by�, jak si� go pozby�? Strasznie mi zale�y na tej
pozycji.
- Nie takie rzeczy si� robi�o. Chrystusa to spokojnie, rozumiesz, mo�na wys�a� do domu
wariat�w albo zamkn�� gdzie� na par� dni, to go sami z roboty wyrzuc� za nieobecno��.
Zreszt� mam lepszy pomys�, ale trzeba b�dzie troch� zap�aci� ch�opakom, no, jakie�
p�tora tauzena. No, chyba tyle masz, nie?
- Jasne, �e mam - rozpromieni� si� Wania, lecz zaraz spochmurnia�. - A nie mo�na
inaczej, bez pieni�dzy?
W tym momencie wr�ci� do stolika Chrystus, wi�c rozmowa zako�czy�a si� sekretn�
wymian� spojrze�. Postawi� na stole trzy du�e szklanki piwa.
- Macie, pijcie, a ty Kryga, pami�taj, �e Chrystus nie jest chytry - zanurzy� usta w pianie
i opr�ni� spor� cz�� szklanki; �wiat wirowa� coraz szybciej.
Gdy opu�cili pub, na dworze by�o ju� ciemno. Ich rozgrzane do krwistej czerwono�ci
twarze owia� przyjemny, ch�odny wiaterek wiosennej nocy. Kryga bez chwili
wytchnienia perorowa� o swoich interesach, Wania s�ucha� z rozdziawionymi ustami,
pocieraj�c kciukiem spracowane d�onie, Chrystus by� prawie nieprzytomny i z trudem
utrzymywa� r�wnowag� cia�a, jak gdyby d�wiga� na swych galaretowatych nogach
ogromny w�r, balansuj�c nim na wszystkie strony. Jak to w takich sytuacjach cz�sto
bywa, �egnali si� p�niej d�u�szy czas, wyznaj�c sobie bezgraniczn� przyja��, ob�apuj�c
si�, �lini�c wzajemnie policzki, chuchaj�c sobie w nosy �o��dkowym oddechem i snuj�c
odwa�ne plany na wsp�ln� przysz�o��. Po czym, a�eby zrewan�owa� Chrystusowi
poniesione koszty, um�wili si� na spotkanie nast�pnego dnia o tej samej porze i w tym
samym miejscu, i ka�dy poszed� w swoim kierunku.
Nazajutrz Chrystusa nie by�o w fabryce. Wania szala� jak zwykle przy piecu i poniewa�
z drugiej strony boss postawi� m�odego, silnego ch�opaka, mo�na by�o spr�bowa� pobi�
wszystkie rekordy na raz. Jednak�e z ka�d� up�ywaj�c� godzin� Wania coraz bardziej
markotnia�. Niedospana noc i nadmiar alkoholu, do kt�rego jego organizm nie by�
szczeg�lnie przyzwyczajony, wywo�ywa�y lodowaty pot i t�tni�cy b�l g�owy. Ponadto
im dok�adniej przypomina� sobie wczorajsze rozmowy, tym gorzej czu� si� psychicznie;
mia� wyrzuty sumienia, �e naci�gn�� biednego w ko�cu Chrystusa na bezsensowne i
kosztowne pija�stwo, lecz nade wszystko martwi�a go jego nieobecno�� w pracy oraz
s�owa Krygi, �e ma jaki� tajemny pomys�. Im d�u�ej o tym rozmy�la�, tym bardziej
stawa� si� podejrzliwy i niespokojny. Mo�e rzeczywi�cie Kryga wynaj�� kogo�, a�eby
porwa� lub pobi� Chrystusa i teraz on, Wania, b�dzie musia� zap�aci� p�tora tysi�ca? A
je�li Chrystusowi sta�o si� co� z�ego i teraz on i Kryga p�jd� do wi�zienia? Odp�dza�
czarne my�li, t�umacz�c sobie, �e takie chuchro, jak Chrystus, na pewno le�y w ��ku i
nie ma nawet si�, by wsta� po szklank� wody.
Tak czy owak, ten dzie� ci�gn�� si� w niesko�czono�� i gdy wreszcie zawy�a syrena,
Wania pop�dzi� co tchu na um�wione spotkanie w pubie, a nast�pnie, poniewa� nikt si�
nie zjawi�, pobieg� do domu, w kt�rym Chrystus wynajmowa� pok�j. Lecz i tam go nie
by�o, a gospodyni nic nie wiedzia�a, mo�e tylko z wyj�tkiem tego, �e w�a�nie dzisiaj
nale�y jej si� op�ata za pok�j. Pogna� wi�c do domu wsp�lnych znajomych, potem do
kolejnego i do jeszcze innego, obszed� wszystkie puby, w kt�rych Chrystus najcz�ciej
przebywa�, szuka� go po ca�ym mie�cie, lecz wszystko nadaremnie. Pyta� tak�e o adres
Krygi, lecz wsz�dzie, gdzie powi�d� go �lad, dowiadywa� si�, �e owszem, mieszka� taki,
ale znikn�� przed tygodniem, przed miesi�cem, przed rokiem, nie zap�aciwszy dzier�awy
i - co gorsza - po�yczywszy wcale niema�e kwoty pieni�dzy.
Wani� zacz�a op�tywa� panika, ba� si� a� do b�lu i im d�u�ej pozostawa� w niszcz�cych
szponach strachu, tym bardziej si� ba�. Ba� si� odpowiedzialno�ci za to, co zrobi� i o
czym pomy�la�. Ba� si� o Chrystusa i o siebie, ba� si� Krygi i jego "ch�opak�w". Ba� si�
o p�tora tysi�ca i o pozycj� pomocnika bossa. Ba� si� wreszcie tego, co powiedzia� w
pubie i ba� si� siebie samego. Wieczorem, gdy wyczerpany do granic wytrzyma�o�ci
wr�ci� do swojego pokoju, ba� si� samotno�ci i nadchodz�cej nocy, a tak�e tego, �e si�
boi, bo przecie� je�li si� ba�, to musia� mie� jaki� pow�d. Ba� si� zatem tak�e
abstrakcyjnego powodu. Panika zwolna przemienia�a si� w ob��d, wi�c czuj�c coraz
wyra�niej, �e odchodzi od zmys��w, zacz�� wszystkie fakty analizowa� od pocz�tku:
- Chrystus jest alkoholikiem, tak? Tak - m�wi� g�o�no do siebie. - Nie musia� upi� si� w
pubie, tak? Tak. Ale poniewa� to zrobi�, sam ponosi odpowiedzialno��, tak? Tak. Kryga,
czy spowodowa� znikni�cie Chrystusa, czy te� nie, r�wnie� sam ponosi
odpowiedzialno��, tak? Tak. Ja ponosz� odpowiedzialno�� za to, co zrobi�em, a �e
w�a�ciwie niczego z�ego nie zrobi�em, nie ponosz� �adnej odpowiedzialno�ci, tak? Nie.
Jestem winny? Tak. Bo je�eli Chrystus nie �yje, win� ponosz� wszyscy, kt�rzy do tego
dopu�cili. S�d, egzekwuj�cy prawa stanowione, uniewinni mnie, to pewne, ale do ko�ca
�ycia b�d� czu� si� winny. A mo�e Chrystus postanowi� odej��, �eby nie psu� mi
reputacji, przecie� w�a�nie o to go prosi�em. A je�eli wpad� pod samoch�d, pod poci�g,
pod tramwaj? Je�li by�a to �mier� przypadkowa? M�g� tak�e przewr�ci� si� i rozbi�
g�ow�, m�g� nawet pope�ni� samob�jstwo, przecie� zdrowy na umy�le to on ca�kiem nie
by�. Nie by�? Nie jest?
Oszo�omiony swoimi my�lami, Wania pobieg� do telefonu i nerwowo �limacz�c palcem
po ksi��ce, wydzwania� po wszystkich szpitalach, lecz nigdzie Chrystusa nie by�o. W
ko�cu postanowi�, �e p�jdzie na komisariat policji i wszystko powie. Wszystko - to
znaczy co? �e Chrystus jest alkoholikiem i nie przyszed� do pracy? Tylko tyle naprawd�
wiedzia�. Policja go wy�mieje i wyp�dzi za drzwi. Policja ma powa�niejsze sprawy na
g�owie ni� znikni�cie jakiego� Chrystusa, kt�ry by� mo�e wcale nie znikn��, lecz ukry�
si�, by zakpi� z Wani, by ukara� go za grzeszne my�li, by pogn�bi� moralnie, zniszczy�,
zniweczy� jego dobre samopoczucie i wysokie mniemanie o sobie. Wszak sam m�wi�,
�e spo�ecze�stwo trzyma cz�owieka na najni�szym poziomie, nisko przy ziemi, a�eby
ono samo lepiej si� czu�o. Z drugiej strony, on sam m�wi�, �e je�li umrzesz,
spo�ecze�stwo nawet nie zauwa�y. To znaczy, �e nie b�dzie wiedzia�o, i� umar�e�, czyli
w oczach spo�ecze�stwa b�dziesz �y� nawet wtedy, gdy umrzesz. Chyba �e
spo�ecze�stwo znajdzie twoje martwe cia�o... Mo�e wi�c Chrystus pope�ni� samob�jstwo
i ukry� cia�o, �eby spo�ecze�stwo go nie znalaz�o - w oczach spo�ecze�stwa �y�by
wiecznie. Chrystus by� wariatem, wi�c m�g� co� podobnie idiotycznego wymy�li�. By�?
Jest? Mo�e chcia� osi�gn�� szcz�cie wieczne, o kt�rym ci�gle my�la�? W Boga nie
wierzy�, bo m�wi�, �e zostanie z nas kupa ko�ci. Nic nie wspomina� o duszy i raju.
Wierzy� w spo�ecze�stwo, kt�rego jednocze�nie nie akceptowa�, a to jest niebezpieczne.
Pragn�� zmieni� spo�ecze�stwo, jednocze�nie w to nie wierz�c - by� m�czennikiem
spo�ecze�stwa i samego siebie. Wani� nagle zadziwi�y jego w�asne my�li, poczu� l�k
egzystencjalny. A mo�e wszystko, co m�wi� Chrystus, to prawda?
Tej nocy �ni�y mu si� koszmary: Chrystus z fabryki bij�cy krzy�em Jezusa Chrystusa,
spo�ecze�stwo anio��w i diab��w bij�ce zgodnie brawo, on, Wania, wbijaj�cy
fabrycznym m�otem z�oty gw�d� w serce Jezusa, Kryga biegaj�cy wok� konaj�cego
cia�a, z krawieck� miar�, jak groteskowy w�a�ciciel zak�adu pogrzebowego, w czarnym,
kusym garniturze. Przebudziwszy si� rano, spocony, zm�czony, nieuczesany,
rozogniony, pop�dzi� do ko�cio�a i znalaz�szy si� w konfesjonale, powiedzia� przez
kratk� do ksi�dza:
- Ojcze, Chrystus znikn��! Szuka�em go wsz�dzie, lecz nigdzie go nie ma.
- Synu, co ty m�wisz? Zagubi�e� si� w tym szalonym �wiecie, potrzebujesz pomocy.
Chrystus jest w tobie, otw�rz serce, a uka�e si� tobie, tak jak ukazuje si� wszystkim,
kt�rzy w niego wierz�.
- Ostatni raz widzia�em go w czwartek przed pubem. By� pijany, ledwie sta� na nogach.
Poszed� do domu, lecz nie doszed�. Ojcze, ja si� boj�, �e on pope�ni� samob�jstwo... �e
zabi� si� przeze mnie, bo prosi�em, �eby odszed�.
- Blu�nisz, synu. Chrystus w og�le nie pije. Odpocznij, jeste� zm�czony, zgubi�e� drog�,
ale Chrystus ci pomo�e, pom�dl si� w ciszy, pomy�l o nim. On jest w tobie. Czy� dobro,
b�d� pomocny, s�u� Bogu i ludziom. Nie odmawiaj, gdy prosz�, rzucaj chlebem, gdy
rzucaj� kamienie, nie kradnij, nie cudzo��, nie wywo�uj imienia...
- Gospodyni te� go szuka, nie zap�aci� za pok�j!
- Gospodyni niech te� si� pomodli, przy�lij j� do nas, my jej pomo�emy. I ona go
znajdzie. I ona tak�e.
- Co teraz b�dzie? Ja si� bardzo boj�. Czy ju� zawsze b�d� �y� w strachu i w dr�cz�cej
winie?
- Czego si� boisz? Strach nie jest grzechem, strach jest pokut� za winy. Dobrze, �e do
nas przyszed�e�. Nie jeste� sam. Jeste� w domu Chrystusa.
- To on tu jest? Przyprowad� go, ojcze, prosz�, b�agam, ja ju� d�u�ej nie mog�...
- Jest, synu, jest. Zaraz go zobaczysz, ale pozw�l, �e przyprowadz� kogo�, kto ci tak�e
pomo�e, dostaniesz zastrzyk i zaraz poczujesz si� lepiej. Przyrzeknij mi jednak, �e ju�
nigdy nie b�dziesz grzeszy�.
- Przyrzekam. Przyrzekam. Nie chc� ju�, aby Chrystus odszed�, niech b�dzie, jaki jest,
ale niech si� uka�e, niech mnie d�u�ej nie dr�czy. Ja mam l�ki!
- Egzystencjalne? Chrystus te� je ma. Ka�dy ma l�ki egzystencjalne, o ile je sobie
u�wiadomi. To nie grzech, to pokuta. Zaczekaj tu na mnie, przyprowadz� Chrystusa,
p�jd� po pomoc. Pom�dl si�.
Za kratk� nasta�a cisza. Wania my�la� i modli� si� naprzemian. A mo�e modli� si�
my�l�c lub my�la� modl�c. A mo�e modlitwa jest my�leniem? Mo�e my�lenie jest
modlitw�? Co si� sta�o? Co zasz�o? �wiat, dot�d taki prosty i uporz�dkowany, nagle sta�
si� zawi�y, niejasny, niepewny, przewr�ci�y si� jak klocki wszystkie warto�ci: fabryczny
zegar, tekturowe karty, broda Chrystusa, z�oty �a�cuch Krygi...
Ksi�dz nie wraca�, Chrystusa nie by�o, czas up�ywa�. Nagle otworzy�y si� drzwiczki,
wpad�a smuga �wiat�a i w jej promieniach ukaza�a si�, jak �wi�ta, u�miechni�ta twarz
Krygi.
- Kryga, co zrobi�e� z Chrystusem?
- Ty, cz�owieku, bardzo �le wygl�dasz. Ty �le si� czujesz? Ludzie m�wi�, �e biegasz po
mie�cie jak oszala�y i krzyczysz, �e nie ma Chrystusa. Czy jeste� chory?
- Kryga, przyznaj si�, ja wiem, �e go zabi�e�!
- Cz�owieku, ty oszala�e�, ciebie trzeba zamkn��. Ty musisz si� wyleczy�.
- Pili�my razem w pubie, ty, ja i Chrystus. Dok�d potem poszed�e�?
- Jak to dok�d? Do domu.
- S� �wiadkowie, barman, Chrystus kupowa� piwo, ta kobieta, dwaj ludzie z fabryki.
Wszyscy widzieli. Zabi�e� Chrystusa! Tacy ludzie jak ty, wyzuci z prawdziwych
warto�ci, nikczemni, podli mordercy...
- Szalony! Oszala�, nic wi�cej! Wariat! Og�upia�! Ty id� lepiej do psychiatry. Ja nie
mam czasu na twoje fanaberie, ja mam interes na g�owie, ja si� spiesz�.
Wania poderwa� si� na r�wne nogi i rzuci� si� na Kryg�. Ten uskoczy� w bok, lecz
potkn�� si� i upad� na posadzk�. Wania dopad� go i zacz�� dusi�, krzycz�c na ca�y g�os,
g�os odbija� si� echem w ko�cielnej ciszy:
- Zabi� Chrystusa! Zabi� Chrystusa! Zabi� Chrystusa!
Twarz Krygi zrobi�a si� sina, oczy nabieg�y krwi�, na skroniach wyst�pi�y �y�y. �elazne
palce szale�ca mia�d�y�y krta�. Nadbieg� ksi�dz, doskoczyli ludzie, ksi�dza przewr�cili,
ramiona odci�gn�y op�tane cia�o. Nadjecha�a karetka i wbiegli sanitariusze. Wsp�lnymi
si�ami obezw�adniono Wani�, zwi�zano go w kaftan, skr�powano r�ce, wywleczono z
ko�cio�a jak worek zmielonego mi�sa. Ksi�dz podni�s� si� z pod�ogi, otrzepa� sutann�,
mia� dr��ce r�ce.
- Reputacj� mi psuje! Sekciarze przeciwko ko�cio�owi! Spo�ecze�stwo przeciwko
sekciarzom! - krzycza�, a g�os jego grzmia� gro�nie i surowo. Ludzie rozsun�li si� na
boki i spogl�dali z coraz wi�ksz� niepewno�ci� to na ksi�dza, to na wci�� szarpi�cego
si� w kaftanie Wani�, to zn�w na Kryg�, kt�ry sta� jak ra�ony piorunem i patrzy� w
jasno�� dnia, bij�c� z dworu przez drzwi �wi�tyni.
Wani� zwolniono ze szpitala po kilku dniach, zalecaj�c odpoczynek i kuracj� przeciwko
nie tyle chorobie, co stanowi �wiadomo�ci ogarni�tej Depresj� Naszych Czas�w. Wr�ci�
do fabryki, gdzie nadal wrzuca� do pieca �elazne m�oty, lecz robi� to jako� ospale,
mechanicznie, bez serca. Nie by� ju� najlepszy, nie bi� rekord�w, nie przelicza� m�ot�w i
sekund na m�otogodziny. Ogarnia�y go coraz wi�ksze w�tpliwo�ci, nie pragn�� ju� mie�
tej pozycji pomocnika bossa, nie biega� w czwartki do ubikacji, nie cieszy� go stan konta
w banku, nie widzia� w spojrzeniu kasjerki niczego poza uprzejm� oboj�tno�ci�. Coraz
cz�ciej miewa� l�ki egzystencjalne, zastanawia� si� nad sensem �ycia, waha� si� �y�.
Ca�ymi dniami rozmy�la� o Chrystusie, lecz im d�u�ej to trwa�o, tym mniej rozumia�.
Potajemnie, staraj�c si� nie zwraca� na siebie niczyjej uwagi, prowadzi� prywatne
dochodzenie. Owszem, wszyscy potwierdzili zdarzenia zaistnia�e w pubie, lecz nikt nie
interesowa� si� dalszym biegiem wydarze�. Znikni�cia Chrystusa nikt nie zauwa�y�.
Nawet policjant, do kt�rego zwr�ci� si� Wania sk�adaj�c zg�oszenie o zagini�ciu,
zachowa� si� ca�kiem oboj�tnie. P�niej, co pewien czas wzywano go wprawdzie do
prosektorium, lecz �adne ze zw�ok, kt�re mia� rozpozna�, nie by�y cia�em Chrystusa. Co
pewien czas znajdywano zw�oki brodatych, chudych m�czyzn, to nad rzek�, to przy
torze kolejowym, to w lasku na obrze�ach miasta, lecz byli to zwykli miejscy pijacy,
przewa�nie bezdomni, niepracuj�cy, najcz�ciej wywodz�cy si� z aspo�ecznych,
patologicznych �rodowisk kryminogennych, kt�rymi spo�ecze�stwo interesowa�o si�
tylko o tyle, o ile byli niebezpieczni. Z czasem w og�le przestano go wzywa� i w
powodzi bie��cych wydarze�, w szale�stwie p�dz�cych dni i miesi�cy zapomniano o
ca�ej tej sprawie. Dopiero po wielu latach Wania przeczyta� w gazecie, �e porz�dkuj�cy
stare, opuszczone �mietnisko buldo�er odkopa� przypadkiem wyschni�ty szkielet
cz�owieka. Wania pomy�la� o wci�� tkwi�cych w jego pami�ci, wci�� pulsuj�cych w
skroniach, wci�� prawdziwie brzmi�cych s�owach Chrystusa: tyle po nas zostanie co
kupa ko�ci.
Rafa� Klunder, Gold Coast, lipiec 1999