6262

Szczegóły
Tytuł 6262
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

6262 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 6262 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

6262 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

WAWRZYNIEC �U�AWSKI SYGNA�Y ZE SKALNYCH �cian �CfANTRAGE DIETATRZA�- SKfEW�DK�W KIALPEOSKIE SKALNE LATO NA SZA KS{ � GAKNIA 1^58 Ok�adk�, �(ron( tytu�ow� l uk�ad gintlcsny tlmtracil piolektowat ZBIONIBW SYCHUCKI We 3: 3. .A ^ W.W At^^AS. ,^)� A'S. WST^P T? . ofc 1957. Rok w Alpach wyj�tkowo tragiczny. Co par� dni nadchodz� wie�ci o zaginionych w g�rach. Przychodzi r�wnie� wiadomo��: wraz z dwoma Jugos�owianami zagi- n�� jeden z wybitnych polskich alpinist�w, Stanis�aw ^Gro�- ski. Staszek Gro�ski, z kt�rym Wawrzyniec �u�awski przed laty stawia� pierwsze kroki w Alpach. Na ratunek rusza ekipa francuska i polska. Wawrzyniec �u�awski staje si� dusz� akcji ratunkowej, nies�ychanie tru- dnej i niebezpiecznej. Poszukiwania utrudnia niepogoda., Mg�y. �nie�yce. Lawiny. Mijaj� noce i dni. Akcja trwa ju� tydzie�. Nadzieja ga�nie. 16 sierpnia 1957 �u�awski pisze z Chamonix: �...Nie ma ju� niestety �adnej nadziei, aby �y� Gro�ski., Trawersowa� Mont Blanc z jakimi� dwoma Jugos�owianami i wszelki �lad po nim zagin��. Nie pomog�y rekonesanse lotni- cze, wie pomog�a akcja, kt�r� wczoraj prowadzi�em przez ca�y dzie� po p�nocnych szlakach Mont Blanc, we mgle, w silnej zadymce, w g��bokim na metr �wie�ym �niegu, pod ci�g�� gro�b� lawin, z radiotelefonem, z kt�rego co godzina odzywa�o si� niespokojne wo�anie: �Allo, allo, l'equipe polonaise! Descen- dez, descendez! Le mauvais temps s'approche�1. Burza przy- sz�a rzeczywi�cie pod wiecz�r, ale zdo�ali�my ju� zako�czy� nasze bezowocne poszukiwania i uciec do nie zagospodaro- 1 Allo... (franc.) � Halo, halo, ekipa polska! Schod�cie, schod�cie/ Burza nadchodzi! .f 5; wanego, starego schroniska na Grands Mullets, z tych, kt�re najbardziej uwielbiam. Wieczorem pioruny wali�y, schronisko, umieszczone na wysokiej, samotnej skale, stercz�cej z lodow- ca, wy�o i trzeszcza�o pod naporem wiatru. Zn�w mia�em kawa� prawdziwej, alpejskiej przygody, niestety okupionej znikni�ciem starego, zacnego towarzysza. Dzi� w po�udnie zeszli�my z Grands Mullets, a granie Mont Blanc pozosta�y puste i ciche". 17 sierpnia na naradzie francuskiego pogotowia alpejskiego z udzia�em polskich alpinist�w uznano, �e akcj� ratunkow� nale�y zako�czy�. Gro�ski i towarzysze przebywali w g�rach ju� dziewi�� dni bez namiotu. Nie by�o nadziei, by mogli �y�. Gdy jednak wieczorem tego dnia zacz�a si� poprawia� po- goda, ratownicy francuscy postanowili raz jeszcze wyruszy� na postukiwania. By�o nie do pomy�lenia, by w akcji tej zabrak�o Polak�w. 18 sierpnia przed �witem wyrusza ostatnia wyprawa. �...G�ry potrafi� by� straszliwie nieub�agane � pisa� Wa- wrzyniec �u�awski � a mimo to nadal mam jaki� bardzo oso- bisty stosunek do Mont Blanc, do tych wielkich, pustych p�a- szczyzn �nie�nych, do nie ko�cz�cych si� szerokich grzbiet�w, pokrytych gdzieniegdzie zielonkawym lodem. Nie mam nawet � mimo wszystko � �alu za okrucie�stwo, z jakim poch�ania ludzi, zagubionych w tych przestrzeniach podczas niepogody, za dziesi�tki ofiar, kt�rych cia� nigdy nie znaleziono, tak jak, by� mo�e, nie odnajdzie si� nigdy cia� Gro�skiego i to- warzyszy". Nie odnaleziono r�wnie� i Wawrzy�ca �u�awskiego, gdy na zboczu Mont Blanc du Tacul porwa�a go i zasypa�a w lodowej szczelinie pot�na lawina serak�w. �Dnia 18 sierpnia 1957 roku, w masywie Mont Blanc w Alpach, �piesz�c na ratunek zaginionym towarzyszom, zgin�� �mierci� g�rsk�..." Na ratunek? To do niego pasuje. Ale �mier�? Bywaj� tacy ludzie � �yj�cy i ju� nie�yj�cy � kt�rych przesiania ich w�asna tw�rczo�� lub dzia�alno��. My�l�c o nich, w gruncie rzeczy my�limy o ich dzie�ach, czynach czy post�pkach, niejako w oderwaniu od ich osobowo�ci. Oni sami � rozp�ywaj� si�, nikn�. S� mniej interesuj�cy, mniej potrzebni, ni� to, co zdzia�ali. Z Wawrzy�cem �u�awskim � inaczej. Wa�ne jest nie tylko to, co stworzy� i czego dokona�. Nale�a� do tych nie- licznych ludzi, kt�rzy ju� samym faktem swego istnienia wzbogacaj� �ycie innych. Nie�atwy do zdefiniowania, skompli- kowany i prosty jednocze�nie, wszechstronnie utalentowany, pe�en wdzi�ku, o zamy�lonych oczach i sceptycznym u�mie- chu, g��boko uczuciowy, potrafi� by� r�wnie� ch�odny, ostry, skupiony, praktyczny. Zawsze � naturalny. Nawet najbardziej niezwyk�ych czy- n�w, wymagaj�cych m�stwa, ofiarno�ci i si�y, czasem nawet heroizmu, dokonywa� od niechcenia, lekko, z u�miechem. Wielu ludzi wdzi�cznych mu jest za wszystko, czego dla nich dokona�. Nie mo�na sobie jednak wyobrazi�, aby kto- kolwiek odczuwa� ci�ar tej wdzi�czno�ci. Wawrzyniec �u- �awski nie mia� w sobie nic z ofiarnictwa, cho� ofiarowywa� wiele. Umia� pi�knie i lekko dawa�. I � co jest r�wnie rzadkie � umiaSt bra�. R�wnie naturalnie, z r�wnym wdzi�- kiem, jak dawa�. Nienawidzi� spraw i ludzi nieludzkich. Nie cierpia� ci�- kich, przygniataj�cych atmosfer. Nie pasowa�o do niego nic, co jest nieodwracalne, nieodwo�alne, ostateczne. Dlatego nie- kt�rzy z jego bliskich m�wi�, �e Wawrzyniec zosta� w ma- sywie Mont Blanc. Jakby to by�a tylko przerwa w jego alpejskich w�dr�wkach. By� utalentowanym kompozytorem, uporczywie i bezkom- promisowo walcz�cym o w�asny styl, o w�asny wyraz arty- styczny. Napisa� wariacje fortepianowe, sonatin� na forte- pian, kilka mazurk�w, sonat� skrzypcow�, kwintet fortepiano- wy, trio na instrumenty d�te, kilka pie�ni. Mo�e najlepiej wypowiedzia� si� w mazurkach. Ale swej pe�ni muzycznej nie osi�gn��. Nie zd��y�. . By� nie tylko tw�rc�, ale cz�owiekiem, kt�ry oddaje si� wi�cej i gor�cej sprawom innych ludzi ni� w�asnym. Znakom mity organizator, wieloletni sekretarz generalny Zwi�zku, Kompozytor�w Polskich, prezes ogromnej i skomplikowanej instytucji, jak� jest Stowarzyszenie Autor�w, ZAIKS, odda- j�cy � z krzywd� dla w�asnej tw�rczo�ci � swe zdolno�ci� si�y i czas potrzebom koleg�w i organizacji. By� tak�e muzykologiem o wszechstronnej i rozleg�ej wiedzy, �wietnym krytykiem muzycznym i znakomitym pedagogiem^ Tu� po wojnie, mimo bardzo m�odego pod�wczas wieku, wyk�a- da w Konserwatorium ��dzkim. Wkr�tce jednak przenosi sit? do Warszawy, aby obj�� katedr� w odbudowuj�cym si� z wojennych zniszcze� Konserwatorium Warszawskim. By� r�wnie� pisarzem. Pisa� o tym, co poza muzyk� by�o g��wn� jego nami�tno�ci�: o g�rach. G�ry kocha� i zna� od najwcze�niejszego dzieci�stwa. Wyr�s� w domu od lat zwi�- zanym z g�rami. Jego ojciec � znany pisarz i poeta Jerzy �u�awski � chodzi� po Alpach, rozkochany by� w Tatrach, jako jeden z pierwszych porzuci� utarte tatrza�skie szlaki, szukaj�c nowych, nie zdobytych jeszcze dr�g. W tajniki wspi- naczki wprowadzali Wawrzy�ca dwaj starsi bracia � Marek, i Juliusz, oraz stryjeczny brat � Jacek. Kilkunastoletni ch�o- piec zna� ju� �wietnie g�ry, otrzaskany by� z wszystkimi nie- bezpiecze�stwami, gro��cymi tym, kt�rzy wdzieraj� si� w ich g��b. Jego pierwsza ksi��ka, �Niebieski krzy�", przynios�a sze- reg wspomnie� z wypraw ratunkowych, w kt�rych bra� udzia� ju� jako siedemnastoletni ch�opiec w 1933 roku. Du�o wcze�niej ni� jego r�wie�nicy ko�czy� okres �terminu" g�rskiego i do- skonale przygotowany wkracza� w okres samodzielno�ci ta- ternickiej. Umia� uczy� si� od starszych koleg�w i bardzo wcze�nie nauczy� si� umiej�tno�ci swe przekazywa� tym, kt�rzy �ywot g�rski dopiero rozpoczynali. Od pierwszej chwili zetkni�cia z g�rami by� zawsze got�w �pieszy� z pomoc� oczekuj�cym ratunku, ...."� Rok 1935 �rok �Skalnego lata" � to jego pierwszy, wielki rok taternicki. Po sukcesach zimowych nadchodzi sezon letni i oto pada ca�y szereg wspania�ych, przez nikogo dot�d nie zdobytych �cian tatrza�skich. Pierwsze przej�cie p�nocnej �ciany Ma�ego M�ynarza. Pierwsze przej�cie wschodniej �ciany �omnicy. Pierwsze ca�kowite przej�cie p�nocno-wschodniego filara Mi�guszowieckiego Szczytu. D�uga jest lista przej�� zimowych i letnich Wawrzy�ca �u�awskiego tego roku. Fa- chowe pismo �Taternik" tak ocenia niekt�re z tych przej��: �Droga nadzwyczaj trudna i bardzo pi�kna, o wyj�tkowej ekspozycji". �Droga nadzwyczaj trudna, nale��ca do naj- wi�kszych i najwspanialszych przej�� tatrza�skich i bardzo eksponowana". W tym pami�tnym roku Wawrzyniec �u�awski staje si� jednym z wielkich zdobywc�w �cian tatrza�skich. Oto pi�kny rok, kt�ry ze �wietnie zapowiadaj�cego si� taternika robi do�wiadczonego wyg�, przed kt�rym Tatry nie maj� ju� tajemnic. I w tym roku � jak i w poprzednich, jak i w nast�pnych � tak charakterystyczny dla �u�awskiego udzia� w wyprawach ratunkowych. Jako dziewi�tnastoletni ch�opiec nie tylko uczestniczy w akcjach ratunkowych. Po- trafi ju� nimi kierowa�. Jeden z jego starszych koleg�w i przyjaci� pisze o tym okresie: �Jesieni�, wracaj�c z Kaukazu, zaw�drowa�em w Tatry. By�em ciekaw, czy nasz beniaminek nie zmieni� si�, staj�c si� jednym z czo�owych bohater�w tatrza�skiego sezonu. Ale o tego ch�opca mo�na by�o by� spokojnym. Wyr�s� pr�dko na jednego z as�w, zachowuj�c ca�� swoj� skromno��, takt, kole�e�sko��, wdzi�k i bezpo�rednio��. Po- g��bi� si� tylko jego stosunek do s�abszych towarzyszy. Sta� si� hardziej opieku�czy i braterski. W g�rach, na wspi- naczce, gdy ka�dy krok zagra�a �yciu, naj�atwiej mo�na voy, trio-na instrumenty d�te, k�lkapie�ni. Mo�e najlepiej wypowiedzia� si� w mazurkach. Al� :swej pe�ni muzycznej nie osi�gn��. Nie zd��y�. By� nie tylko tw�rc�, ale cz�owiekiem, kt�ry oddaje si� wi�cej i gor�cej sprawom innych ludzi ni� w�asnym. Znako" mity organizator, wieloletni sekretarz generalny Zwi�zku, Kompozytor�w Polskich, prezes ogromnej i skomplikowanej instytucji, jak� jest Stowarzyszenie Autor�w, ZAIKS, odda- j�cy � z krzywd� dla w�asnej tw�rczo�ci � swe zdolno�ci, si�y i czas potrzebom koleg�w i organizacji. By� tak�e muzykologiem o wszechstronnej i rozleg�ej wiedzy, �wietnym krytykiem muzycznym i znakomitym pedagogiem. Tu� po wojnie, mimo bardzo m�odego pod�wczas wieku, wyk�a- da w Konserwatorium ��dzkim. Wkr�tce jednak przenosi si<? do Warszawy, aby obj�� katedr� w odbudowuj�cym si� 2 wojennych zniszcze� Konserwatorium Warszawskim. By� r�wnie� pisarzem. Pisa� o tym, co poza muzyk� by�o g��wn� jego nami�tno�ci�: o g�rach. G�ry kocha� i zna� od najwcze�niejszego dzieci�stwa. Wyr�s� w domu od lat zwi�- zanym z g�rami. Jego ojciec � znany pisarz i poeta Jerzy �u�awski � chodzi� po Alpach, rozkochany by� w Tatrach, jako jeden z pierwszych porzuci� utarte tatrza�skie szlaki, szukaj�c nowych, nie zdobytych jeszcze dr�g. W tajniki wspi- naczki wprowadzali Wawrzy�ca dwaj starsi bracia � Marek i Juliusz, oraz stryjeczny brat � Jacek. Kilkunastoletni ch�o- piec zna� ju� �wietnie g�ry, otrzaskany by� z wszystkimi nie- bezpiecze�stwami, gro��cymi tym, kt�rzy wdzieraj� si� w ich g��b. Jego pierwsza ksi��ka, �Niebieski krzy�", przynios�a sze- reg wspomnie� z wypraw ratunkowych, w kt�rych bra� udzia� ju� jako siedemnastoletni ch�opiec w 1933 roku. Du�o wcze�niej ni� jego r�wie�nicy ko�czy� okres �terminu" g�rskiego i do- skonale przygotowany wkracza� w okres samodzielno�ci ta- ternickiej. Umia� uczy� si� od starszych koleg�w i bardzo wcze�nie nauczy� si� umiej�tno�ci swe przekazywa� \ tym, ^ l�torzy �ywot g�rski dopiero rozpoczynali. Od pierwszej chwili zetkni�cia z g�rami by� zawsze got�w Spieszy� z pomoc� " oczekuj�cym ratunku. : Rok 1935 -�rok �Skalnego lata" � to jego pierwszy, wielki rok taternicki. Po sukcesach zimowych nadchodzi sezon letni i oto pada ca�y szereg wspania�ych, przez nikogo dot�d nie zdobytych �cian tatrza�skich. Pierwsze przej�cie p�nocnej �ciany Ma�ego M�ynarza. Pierwsze przej�cie wschodniej �ciany �omnicy. Pierwsze ca�kowite przej�cie p�nocno-wschodniego filara Mi�guszowieckiego Szczytu. D�uga jest lista przej�� zimowych i letnich Wawrzy�ca �u�awskiego tego roku. Fa- chowe pismo �Taternik" tak ocenia niekt�re z tych przej��: �Droga nadzwyczaj trudna i bardzo pi�kna, o wyj�tkowej ekspozycji". �Droga nadzwyczaj trudna, nale��ca do naj- wi�kszych i najwspanialszych przej�� tatrza�skich i bardzo eksponowana". W tym pami�tnym roku Wawrzyniec �u�awski Staje si� jednym z wielkich zdobywc�w �cian tatrza�skich. Oto pi�kny rok, kt�ry ze �wietnie zapowiadaj�cego si� taternika robi do�wiadczonego wyg�, przed kt�rym Tatry nie maj� ju� tajemnic. I w tym roku � jak i w poprzednich, jak i w nast�pnych � tak charakterystyczny dla �u�awskiego udzia� w wyprawach ratunkowych. Jako dziewi�tnastoletni ch�opiec nie tylko uczestniczy w akcjach ratunkowych. Po- trafi ju� nimi kierowa�. Jeden z jego starszych koleg�w i przyjaci� pisze o tym okresie: �Jesieni�, wracaj�c z Kaukazu, zaw�drowa�em w Tatry. By�em ciekaw, czy nasz beniaminek nie zmieni� si�, staj�c si� jednym z czo�owych bohater�w tatrza�skiego sezonu. Ale o tego ch�opca mo�na by�o by� spokojnym. Wyr�s� pr�dko na jednego z as�w, zachowuj�c ca�� swoj� skromno��, takt, kole�e�sko��, wdzi�k i bezpo�rednio��. Po- g��bi� si� tylko jego stosunek do s�abszych towarzyszy. Stal si� bardziej opieku�czy i braterski. W g�rach, na wspi- naczce, gdy ka�dy krok zagra�a �yciu, naj�atwiej mo�na �pozna� cz�owieka. Stosunek Wawrzy�ca do ludzi nie za- wodzi� nigdy. Id�c na ratunek nie uciekali od trudnych sy- tuacji. Wiedzia� dobrze, �e i�� na ratunek � to znaczy wyczerpa� wszystkie mo�liwo�ci, to znaczy nie odst�pi� nie tylko wtedy, kiedy jest nadzieja, ale nawet wtedy, gdy istnieje cho�by cie� cienia nadziei". Nast�pne lata � to nowy etap w taternickim �yciorysie �u�awskiego. 1936 � jeszcze Tatry. 1937 � ju� Alpy. Wa- wrzyniec zdobywa alpejskie ostrogi wej�ciem na Mont Blanc grani� Innominaty. 1938 � dwudziestodwuletni Wawrzyniec je- dzie znowu w Alpy, tym razem jako kierownik wyprawy. Pi�kne wyj�cie wschodni� �cian� Mont Blanc przez Senti- nelle Rouge. Na owe czasy jest to przej�cie �jednej z naj- trudniejszych, najwspanialszych i w�r�d alpinist�w zachod- nioeuropejskich najbardziej cenionych, lodowych �cian". �u�awski przygotowuje si� do wypraw w g�ry od Alp wy�sze. Marzy o udziale w wyprawach himalajskich. Wojna przerwa�a b�yskotliwy rozw�j polskiego alpinizmu. Nie czas �a�owa� r� � ale czy mo�na zapomnie� o g�rach? W Warszawie wychodzi nadal, oczywi�cie potajemnie, klu- bowe pismo �Taternik". Jednym z jego redaktor�w jest Wawrzyniec �u�awski. Nie dopuszcza on r�wnie�, by za- mar�a � jak chce okupant � wszelka dzia�alno�� organizacji taternickiej. Staje si� jednym z filar�w tajnego Klubu Wysokog�rskiego. Istnieje specjalna �moralno�� liny", kt�ra w czasie wspi- naczki wi��e ze sob� ludzi na �ycie i na �mier�. Wawrzyniec �u�awski po��czony by� z lud�mi w ten spos�b nie tylko w czasie wspinaczki i nie tylko w g�rach. Podczas okupacji wraz z matk�, pani� Kazimier� �u- �awsk�, przebywal stale w Warszawie. Dziesi�tki ludzi pa- mi�taj� mieszkanie na Marsza�kowskiej, z balkonem jak jask�cze gniazdo uwieszonym wysoko nad ulic�, z obszern�, mroczn� jadalni�, z obrazami Witkacego, Tymona Niesio- �owskiego, Gottiieba i Marka �u�awskiego, z fortepianem, 10 �z podawan� codziennie punkt o pi�tej herbat�, kt�r� cz�sto zast�powa� okupacyjny �klar". W mieszkaniu na Marsza�kowskiej ukrywano wiele rzeczy i spraw. Wawrzyniec, �o�nierz AK, organizowa� tam zebrania konspiracyjne i wsp�lne czytanie podziemnej prasy. W ja- kich� przemy�lnych skrytkach chowana by�a bro�, nie- legalne wydawnictwa i broszury. Ale przede wszystkim � ludzie. Z ka�dego pokoju, z licznych zakamark�w wychy- la�y si� jakie� twarze. Dom pe�en by� stale przyjaci� i obcych. Niewa�ne, czy kto� jest Polakiem czy �ydem, AK-owcem czy AL-owcem, bojowym konspiratorem czy zaszczutym uciekinierem. Nie istnia� problem: czy udzieli� pomocy. Istnia� natomiast problem: jak i gdzie go ulokowa�? <Co da� je��? Bywa�y alarmy i ostrze�enia, po kt�rych rozpraszali si� �chy�kiem nielegalni mieszka�cy i bywalcy, dom pustosza� �na par� dni lub tygodni, a potem znowu przez bram� i schody zaczynali przemyka� si� ludzie potrzebuj�cy pomocy, ludzie, �przed kt�rymi drzwi zawsze sta�y otworem. Przychodzili tam r�wnie� i ci, kt�rzy niczego nie po- trzebowali, nic nie mieli do za�atwienia, ale pragn�li ode- tchn�� atmosfer� tego domu, atmosfer� koj�c� i pe�na uroku, jak� roztaczali doko�a siebie pani Kazimiera �u�awska i Wawrzyniec. Zdawa�o si�, �e poza pr�g ich mieszkania nie mo�e si� wcisn�� nic, co nieludzkie. Niezm�cony spok�j i odwaga, jakie przejawiali oboje w najgro�niejszych nawet momentach, pozwoli�y im nieraz uratowa� nie tylko ukry- waj�cych si� u nich ludzi, ale i siebie samych. Naturalno�� w zachowaniu, spok�j i wdzi�k w czasach i sytuacjach tak dramatycznych mog�y czasem u ludzi, kt�rzy powierz- chownie znali �u�awskich, wywo�ywa� wra�enie pewnej lekkomy�lno�ci. Nic biedniejszego nad takie mniemanie. Oboje; matka i syn, anga�owali si� we wszystko, co robili, z szeroko otwar- tymi oczyma, z pe�n� �wiadomo�ci�, �e grozi im nie tylko 11 �mier�, ale ci�szy nieraz od �mierci pobyt w gestapo lub O�wi�cimiu. Wiedzieli o tym, a jednak ani na chwil� nie zmienili swojej postawy, temu co nieludzkie przeciwstawia- j�c pe�ni� swego cz�owiecze�stwa. Do dzi� dnia bywaj� u pani Kazimiery �u�awskiej ci,. kt�rzy jej i Wawrzy�cowi zawdzi�czaj� ocalenie nie tylko �ycia, ale i wiary w cz�owieka. Ko�czy si� wojna. Szeregi polskich taternik�w i dzia- �aczy wysokog�rskich s� mocno przerzedzone. Trzeba bra�- si� od nowa do roboty. Od nowa szkoli� kadry, od nowa. szykowa� si� na podb�j o�miotysi�cznych olbrzym�w hi- malajskich. W 1947 roku Wawrzyniec �u�awski bierze udzia� w pierw- szej po wojnie i na d�ugie lata ostatniej wyprawie w Alpy. Nadchodz� lata zastoju. Alpini�ci polscy, kt�rzy przed wojn�, znajdowali si� w czo��wce �wiatowej, zostaj� ca�kowicie od- ci�ci od zagranicznych wypraw wysokog�rskich. Taternictwo^ �ci�ni�te do obszaru Tatr polskich, wchodzi w beznadziejny okres. Wawrzyniec �u�awski szarpie si�, walczy, szuka wyj�cia. z sytuacji. Jest ju� nie tylko jednym z najznakomitszych; taternik�w i alpinist�w. Staje si� czo�owa postaci� walcz�- cego o swa przysz�o�� polskiego ruchu wysokog�rskiego^ Zdobywa coraz wi�kszy autorytet moralny i organizacyjny, stoj�c na czele grupy, kt�ra wreszcie w 1954 roku wypro- wadza nasze taternictwo z impasu. Odt�d Wawrzyniec kie- ruje Sekcj� Alpinizmu PTTK i GKKF, a nast�pnie zostaje prezesem reaktywowanego Klubu Wysokog�rskiego. Przeci��ony w dzie� rozlicznymi obowi�zkami, niejedno- krotnie sprawy Klubu za�atwia w p�nych godzinach. Je�li do kogo� z przyjaci� lub koleg�w taternik�w telefon za- dzwoni� po p�nocy, to by�o wiadome, �e dzwoni Wawrzyniec^ 12 Dzi�ki jego wyt�onej dzia�alno�ci otworzona zosta�a na nowo przed polskimi alpinistami droga do Alp, otwar�y si� perspektywy innych dr�g, wiod�cych w najwy�sze g�ry �wiata. -�s Wawrzyniec mia� wielu oddanych przyjaci� i jak ka�da wybitna indywidualno�� � mia� te� przeciwnik�w. Prze- ciwnikami jego byli z regu�y hodowcy jednego, a nie stu kwiat�w, ci, kt�rzy posiadali zaledwie �rozs�dek � ten rozum bez skrzyde�". Nie zawsze potrafiono s�usznie oceni� prawdziwe motywy jego post�powania. Nawet w tych tragicznych dniach sierpnia � 957 r., w zwi�zku z jego ostatni� wypraw� dla ratowania przyjaciela, znale�li si� ludzie, kt�rzy kwestionowali s�uszno�� jego decyzji. Zapewne, �atwo jest z boku przygl�da� si� tym, kt�rzy nara�aj� w�asne �ycie dla ratowania cudzego. �atwo kry- tykowa� i zastanawia� si�: czy potrzebnie? czy s�usznie? Ale kt� o�mieli si� dyktowa� drugiemu cz�owiekowi, gdzie �ma przebiega� granica mi�dzy nadziej� a brakiem nadziei, mi�dzy g�osem wewn�trznym, szepc�cym: � id�, ratuj!, a mi�dzy spokojnymi rozwa�aniami: mo�e ju� nie i��? Przecie� zdarza�y si� sytuacje, gdy akcje ratunkowe, pro- wadzone wbrew nieub�aganym � zdawa�oby si� � prawom logiki �ycia i �mierci, okazywa�y si� s�uszne i skuteczne. Ale wtedy nikt nie krytykowa� ratownik�w za ryzyko, kt�re podj�li. Wtedy wy��cznie podziwiano ich bohaterstwo. Ostatnia wyprawa Wawrzy�ca �u�awskiego jest prost� konsekwencj� ca�ego jego �ycia. To nie przypadek sprawi�, �e ju� jako dziewi�tnastoletniemu ch�opcu starsi i do�wiad- cze�si towarzysze powierzali kierownictwo akcji w trudnych i niebezpiecznych warunkach. Nie przypadkiem r�wnie�, maj�c zaledwie dwadzie�cia dwa lata, zosta� kierownikiem polskiej wyprawy alpejskiej. I nie przypadkiem by� wysu- 13 wany jako kandydat na kierownika projektowanej polskief wyprawy w Himalaje. Ci, kt�rzy go znali, wiedz�: ten kapry�ny chwilami i sce- ptycznie u�miechni�ty Wawrzyniec, ten wra�liwy na d�wi�k, barw� i ksztalt artysta, subtelny i delikatny esteta, w ka�dej chwili potrafi� przeobra�a� si� w b�yskawicznie i pewnie dzia�aj�cego organizatora i realizatora. By� cz�owiekiem sil- nym i wspania�ym, w stu procentach odpowiedzialnym za siebie i innych, cz�owiekiem, o kt�rym wiadomo: nie opu�ci w nieszcz�ciu, cho�by go to mia�o kosztowa�... Wiemy, ile go to kosztowa�o. SYGNA�Y ZE SKALNYCH �CIAN GRA�YNA WOYSZNIS-TERLIKOWSKA NA RATUNEK W senn� cisz� lipcowej nocy, pog��bion� jeszcze szumem pluskaj�cego za oknami deszczu, wdar� si� ostry g�os dzwonka telefonicznego. Cz�owiek drzemi�cy przy biurku drgn��, gwa�- townie przebudzony, niepewn� r�k� szuka� przez chwil� po omacku s�uchawki telefonu, wreszcie przyci�gn�� j� szerokim gestem do siebie. � Halo... Tak, to tutaj... Przepraszam, jakie schronisko?... Tak, s�ucham... Ilu turyst�w? Dw�ch m�czyzn i kobieta... O kt�rej s�yszano ich wo�ania? Czy teraz odpowiadaj� na sygna�y latark�? Cz�owiek w ma�ym pokoiku przy biurku jest najzupe�niej rozbudzony. � Czy w ksi��ce schroniskowej 'zostawili infor- macj�, jak� drog� zamierzaj� odby�? A mo�e m�wili za- rz�dcy lub komu� z turyst�w? Prosz� si� stara� zbli�y� do nich na odleg�o�� g�osu, powiedzie� im, �eby siedzieli spo- kojnie tam, gdzie s�, nie ruszali si� i czekali cierpliwie na pomoc. Za dwie godziny b�dziemy u was w schronisku. Cz�owiek dy�uruj�cy w ma�ym pokoiku zakopia�skiego �Dworca Tatrza�skiego" na Krup�wkach tylko na chwil� od- �o�y� s�uchawk�. Natychmiast idzie meldunek telefoniczny do kierownika Tatrza�skiego Ochotniczego Pogotowia Ra- tunkowego: � Schronisko przy Morskim Oku melduje, �e troje turyst�w nie powr�ci�o na nocleg. Inni tury�ci, wraca- j�cy z Rys�w, twierdz�, �e s�yszeli wieczorem wo�ania o po- moc, dochodz�ce � jak zeznaj� � z prawej strony �cie�ki, 2 � W. �u�awski , �? od Ni�nich Rys�w. P�no wieczorem nadesz�o do schroniska dw�ch znanych taternik�w N. i S., kt�rzy na ochotnika udali si� na poszukiwania. Decyzja kierownika zapada b�yskawicznie: Wys�a� natych- miast ekspedycj� ratunkow� z�o�on� z sze�ciu przewodnik�w. Niech nawi��� ��czno�� z dzia�aj�cymi ju� w terenie ochot- nikami i wsp�lnie prowadz� akcj�. Poszukiwania rozpocz�� w Kotle pod Rysami, przeszuka� grz�dy spadaj�ce z Ni�nich Rys�w. Dw�ch przewodnik�w wys�a� na przetrz��ni�cie �cie�ki wiod�cej na Prze��cz pod Ch�opkiem. Informacjom przygodnych turyst�w nie mo�na zbyt ufa�. Echo g�rskie myli czasem nawet do�wiadczonych. Podczas tego dwaj dy�uruj�cy w Dworcu przewodnicy nie pr�nuj�. Szykuj� �ywno��, wydobywaj� z szafek liny, haki, p�tle, bambusy, ca�� zbrojowni� taternick� i ratownicz�. ��cznik na rowerze pruje ciemno�� deszczowej nocy, pe- da�uj�c co si� na Kasprusie, Ko�cieliska, Krzept�wki, by wezwa� na zbi�rk� wyznaczonych do wyprawy przewodnik�w. Na placyku przed Dworcem warczy ju� silnik samochodowy. W p� godziny, a mo�e w trzy kwadranse ekspedycja jest gotowa do wymarszu. Jeszcze ostatnie wskaz�wki, rozkazy i auto p�dzi po wariackich serpentynach szosy wiod�cej do Morskiego Oka, nie bacz�c na ciemno�ci i rozmok�� od deszczu drog�. Wewn�trz samochodu panowa� milcz�cy nastr�j, jak zwykle w�r�d ludzi wyrwanych gwa�townie z pierwszego, mocnego snu. Z nieba sp�ywa�y prawdziwe potoki deszczu. Gwa�- towne porywy wichru miota�y w ciemno�� ca�e fale d�d�u. W ostrym �wietle reflektor�w wygl�da�o to jak powierzchnia wzburzonego morza. � Dobra dzi� b�dzie robota � mrukn�� jeden z na wp� u�pionych przewodnik�w patrz�c przez szyb� samochodu. � Nie zazdroszcz� tym, co tam siedz� teraz w ska�ach. Nikt nie odpowiedzia� i w aucie zapanowa�a znowu cisza. Ze zgrzytem hamulc�w zajechali przed u�pione schronisko. Gdy weszli na ciemn� werand�, wysun�� si� ze swego pokoju 18 zarz�dca. Udziela obja�nie�, informuje. Kr�tka narada: i�� czy czeka� �witu? � Po ciemku wiele nie zwojujemy. Za dnia pr�dzej si� ich odszuka. A wi�c czeka�? � Ba, a mo�e oni tam ju� ostatkiem si� i woli trzymaj� si� kurczowo ska�. lub roz- mok�ych traw w jakim� �z�ym" miejscu? Mo�e tamci, co tak ofiarnie poszli na pomoc, mimo �e to wspinacze pierwszej wody � sami s� teraz w niebezpiecze�stwie? Cho� podej�� do nich na odleg�o�� g�osu, cho� krzykn��, �e pomoc ju� blisko, byle tylko wytrwali do rana! Narada nie trwa d�ugo. Opinaj� szczelniej kaptury wia- tr�wek wok� g�owy, plecaki zarzucaj� na ramiona � i sze�� postaci sunie w mroku nocy. Chwil� jeszcze bielej� w ciemno�ci cyfrowane �portki" g�ralskie z grubego samo- dzia�u... ...O dziewi�tej rano zebrani na werandzie schroniska tu- ry�ci niecierpliwie przebijali wzrokiem zas�on� deszczu, wpa- truj�c si� w tafl� jeziora. Od strony Czarnego Stawu sunie ��d�. Zbli�a si� � jest ju� niemal w p� drogi. Lornetki id� w ruch. Niekt�rzy na g�os licz� ludzi w ��dce. � Siedem, osiem... dziewi��... S� wszyscy! � krzyczy kto�. Sze�ciu przewodnik�w, dwaj taternicy i tr�jka uratowa- nych turyst�w. ��dka dobija do brzegu. Wysiadaj�. Wynosz� na ramionach ch�opaka ze z�aman� nog�, wyprowadzaj� i po- wierzaj� opiece lekarskiej m�od� kobiet� z objawami wstrz�- su nerwowego. Trzeci z uratowanych � cho� mocno podra- pany i posiniaczony, w ubraniu wygl�daj�cym jak podarta szmata wyj�ta �wie�o z b�ota � trzyma si� jednak dobrze l nawet usi�uje �artowa� ze swej sytuacji. G�ry pokaza�y niedo�wiadczonym nieub�agan� moc i groz�, udzieli�y im bolesnej lekcji, a wreszcie... z kr�lewsk� wielko- duszno�ci� wypu�ci�y ich �ywych ze swych szpon�w. 19 Wyprawy g�rskie � czy b�d� to zwyk�e turystyczne wy- cieczki �cie�kami, czy w��cz�ga po rzadziej odwiedzanych dolinach, szczytach i graniach *, czy wreszcie karko�omne wspinaczki poprzez pionowe urwiska � staj� si� dla cz�o- wieka, kt�ry w nich raz zasmakowa�, �r�d�em g��bokich, niezatartych prze�y�, �r�d�em rado�ci �ycia, odpr�enia i wy- poczynku po trudach pracy, �r�d�em kszta�towania sprawno�ci fizycznej i si�y charakteru. Majestat i urok dzikiej, pierwotnej przyrody g�rskiej rozwija zmys� pi�kna, budzi umi�owanie natury. Trudno�ci terenu i ci�kie nieraz wysi�ki wyrabiaj� odwag�, orientacj�, szybko�� decyzji, wytrzyma�o��, odporno�� fizyczn� i psychiczn�, wyrabiaj� tak cenne zalety, jak we- wn�trzna dyscyplina, wysokie poczucie odpowiedzialno�ci za siebie i swych towarzyszy, kole�e�stwo i bratersk� solidar- no�� mi�dzy lud�mi. Dlatego rokrocznie latem i zim� tysi�ce ludzi spieszy w Tatry � jedyne w Polsce pasmo o charakte- rze prawdziwie wysokog�rskim � by zaczerpn�� pe�n� piersi� krystalicznego powietrza, by znale�� wytchnienie w jakim� czarodziejskim zak�tku nad b��kitnozielonym stawem lub pi�� si� w g�r� ku s�onecznym szczytom. Nie wolno jednak zapomina�, �e urzekaj�ca pi�kno�� Tatr kryje w sobie liczne niebezpiecze�stwa � prawdziwe pu�apki dla niedo�wiadczonych: krucho�� ska�, strome, �liskie trawki, pozornie �atwe, a w dole podci�te urwiskiem �leby... A poza tym wszystkim, najwi�ksza mo�e gro�ba: kapry�na pogoda tatrza�ska. Ile� to razy najpi�kniejszy, s�oneczny dzie� g�r- skiego lata zmienia si� w ci�gu p� godziny, przynosz�c gwa�town� burz�, ulew�, grad, nawet �nie�yce, albo zasnu- waj�c �wiat g�st�, nieprzeniknion� mg��! Ile� to razy ka�dy z nas, przemokni�ty do ostatniej nitki, trz�s�cy si� z zimna, zgrabia�ymi palcami zak�ada� sztywn� jak drut, oblodzon� lin� do zjazdu, by m�c si� wycofa� z jakiego� gro�nego urwiska, cho�by za cen� zostawienia w nim sprz�tu tater- nickiego � �wiadka poniesionej kl�siki. Tylko najwi�kszy * Terminy wysokog�rskie obja�nione s� w s�owniku na ko�cu ksi��ki. 20 wysi�ek woli, nerw�w, si� fizycznych, tylko ogromne do- �wiadczenie wysokog�rskie pozwala wyj�� szcz�liwie z takiej sytuacji. A co si� dzieje, gdy m�odemu taternikowi � cho�by by� �wietnym wspinaczem � tego do�wiadczenia zabraknie? Albo gdy � nawet w normaln� pogod� � nie potrafi w za- wi�ym labiryncie skalnym odnale�� w�a�ciwej drogi, gdy nie do�� starannie ubezpiecza si� lin�, a hak wbity niewprawn� d�oni� wyleci od szarpni�cia i nie powstrzyma upadku? Wtedy ju� tylko szcz�liwy przypadek mo�e zapobiec ka- tastrofie. A c� dopiero m�wi� o turystach przebiegaj�cych zwyk�e �znakowane" i zabezpieczone klamrami szlaki! O turystach posiadaj�cych z regu�y minimalne albo �adne do�wiadczenie g�rskie... Wystarczy, �e zagrodzi im drog� stromy, twardy p�at �nie- gu, na kt�ry lekkomy�lnie wkrocz�, by za chwil� w �miertel- nym p�dzie zsuwa� si� ku stercz�cym w dole g�azom. Wystar- czy zmiana pogody, mglisto�� powietrza, a czasem nawet nie do�� widocznie namalowany znak przy �cie�ce, by zgubili szlak. Wtedy, zamiast spokojnie zastanowi� si�, odnale�� znaki, cofn�wszy si� kawa�ek �cie�k� do miejsca, gdzie s� one wyra�ne � poczynaj� szuka� zej�cia na w�asn� r�k�. Zazwyczaj schodz� pierwszym lepszym �lebem, kt�ry wydaje im si� �atwy i kt�ry mo�e zaprowadzi�by ich na dno doliny, gdyby nie to, �e tatrza�skie �leby �agodne w g�rnej cz�ci, w dolnej s� w wielu wypadkach poderwane pionowymi ko- minami. Nieszcz�sny turysta natrafia na coraz bardziej stromy teren, na pionowe, pocz�tkowo niewysokie progi, przez kt�re ze�lizguje si� jako�, nie zdaj�c sobie sprawy, �e odcina w ten spos�b drog� odwrotu i wpada coraz g��biej w nastawion� na niego przez g�ry pu�apk�. Wreszcie staje nad pionowym urwiskiem, a kilkadziesi�t lub czasem kilkaset metr�w ni�ej widzi bezpieczne piargi doliny. Je�li jest rozs�dny � siada w mo�liwie najbezpieczniejszym i najwygodniejszym miejscu i wo�a o pomoc � a je�eli przed wyj�ciem w g�ry czyta� instrukcj� Pogotowia, to wie, �e nale�y wo�a� (macha� zdj�t� 21 z siebie koszul�, w nocy �wieci� latark�) sze�� razy na 'minut�, potem zrobi� minutow� przerw� i znowu sze�� razy na mi- nut� l. Je�li natomiast �w turysta da si� ponie�� fa�szywej ambicji lub ulegnie panice i zacznie schodzi� urwiskiem � �miertelny wypadek jest nieunikniony. Nie tylko jednak �leby poci�gaj� niedo�wiadczonego tu- ryst�, kt�ry zgubi� drog�. Potrafi on wej�� na urwiste mokre trawki, a nawet w jaki� nieprawdopodobny spos�b zapl�ta� si� w dost�pn� tylko dla wytrawnych taternik�w pionow� �cian�, jedynie dlatego, �e najbli�szych par� metr�w wyda�o mu si� �atwych lub �e w dole ujrza� schronisko, do kt�rego stara� si� zej�� �najkr�tsz�" drog�. Nic wi�c dziwnego, �e nie ma prawie roku, by Tatry nie poch�ania�y �miertelnych ofiar. W�r�d wielu zas�ug, kt�rymi s�usznie szczyci� si� mo�e dawne (za�o�one w roku 1873) Towarzystwo Tatrza�skie, przodek dzisiejszego Polskiego Towarzystwa Turystyczno- Krajoznawczego � jedn� z najwi�kszych jest bez w�tpienia stworzenie Tatrza�skiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkom wego. My�l za�o�enia takiej instytucji powsta�a w pierwszych la- tach naszego wieku, gdy coraz wi�cej ludzi pocz�o chodzi� w Tatry, a jednocze�nie wypadki g�rskie stawa�y si� coraz liczniejsze. My�l ta zrodzi�a si� w�r�d czynnych taternik�w zgrupowanych wok� �wczesnej Sekcji Turystycznej Towa- rzystwa Tatrza�skiego. Rzuci� j� pierwszy w roku 1907 Mariusz Zaruski, �wietny taternik, narciarz, wybitny po- dr�nik i �eglarz. Dzie� 29 pa�dziernika 1909 roku jest ""dat� powstania Tatrza�skiego Ochotniczego Pogotowia Ratunko- wego. Pod kierownictwem Zaruskiego skupili si� �wcze�ni 1 Jest to mi�dzy narodowy g�rski sygna� wzywaj�cy na ratunek. Ratownicy odpowiadaj� sygna�em: �wiat�o trzy razy na minut�, minuta przerwy i znowu �wiat�o trzy razy na minut�. 22 przewodnicy-g�rale: s�awny Klimek Bachleda, Kuba Wa- wrytko, Szymon Tatar m�odszy, Jan P�ksa, Wojciech Tylka- Suleja, Staszek G�sienica-Byrcyn i honorowy cz�onek Po- gotowia, J�drzej Marusarz starszy. Obok tych godnych na- st�pc�w wielkich tradycji przewodnickich Macieja Sieczki, Wojciecha Roj� czy J�drzeja Wali � w szeregach Pogotowia znale�li si� �wietni taternicy, zdobywcy Zamar�ej Turni: Henryk Bednarski, J�zef Lesiecki i Stanis�aw Zdyb. Wszyscy cz�onkowie rzeczywi�ci Pogotowia mieli obowi�zek stawienia si� na ka�de wezwanie kierownika. Ponadto istnia�a kate- goria cz�onk�w-ochotnik�w, kt�rzy w wyprawach ratunko- wych brali udzia� dorywczo, w miar� potrzeby. Ochotnikami Pogotowia byli niemal wszyscy wybitni taternicy, a w owych czasach rekrutowali si� oni cz�sto spo�r�d najlepszych przed- stawicieli inteligencji polskiej, spo�r�d wybitnych artyst�w, pisarzy, naukowc�w, dzia�aczy spo�ecznych. Dowodem niech tu b�dzie cho�by osoba wielkiego rewolucjonisty polskiego, Juliana Marchlewskiego, kt�ry by� cz�onkiem-ochotnikiem Pogotowia i w roku 1912 bra� udzia� w poszukiwaniach Aldony Szystowskiej zaginionej bez �ladu w masywie Czer- wonych Wierch�w. Czterdzie�ci pi�� lat dzia�alno�ci Pogotowia to d�ugi okres chlubnych wysi�k�w, kt�re uratowa�y �ycie setkom i tysi�com turyst�w i narciarzy. Tote� Pogotowie Ratunkowe ma ju� swoj� histori� pe�n� wydarze� czasem radosnych, czasem dramatycznych � zawsze przynosz�cych 'zaszczyt tym, kt�rzy nie pomn�c na niebezpiecze�stwo spieszyli na pomoc o ka�dej porze dnia i nocy, w ka�dej porze roku, w deszcz czy po- god�, w �nie�yc�, zadymk� czy wichur�. W swych bogatych kronikach ma Pogotowie wyprawy na zawsze utrwalone w pami�ci ludzkiej. Wypraw�, owian� cieniem g��bokiego smutku, gdy na barkach d�wigano tra- giczne zw�oki Mieczys�awa Kar�owicza, genialnego, a tak przedwcze�nie zmar�ego kompozytora � i epickie boje w �cia- nach Ma�ego Jaworowego Szczytu o �ycie m�odego taternika, Stanis�awa Szulakiewicza, w roku 1910 � i� mniej ju� od- ' "" 23 leg�ych czas�w � s�ynn� zimow� wypraw� po cia�o Wincen- tego Birkenmajera na Galeri� Gankow� w kwietniu 1933 roku. Ma te� Pogotowie swego bohatera; jest nim prze- wodnik Klimek Bachleda, stary orze� tatrza�ski �bez strachu i skazy", kt�ry znalaz� �mier� w nie zdobytych pod�wczas zerwach Ma�ego Jaworowego, gdy wspina� si� samotnie w lodowatym deszczu i wichrze za milkn�cym g�osem ko- naj�cego turysty. Nie o tych dziejach chc� m�wi�. Pisano o nich niejedno- krotnie. Pisa� w swych popularnych ksi��kach Mariusz Za- ruski � pisa� poeta Jerzy �u�awski, r�wnie� cz�onek Pogoto- wia, w swym wspomnieniu o Klimku Bachledzie � pisz� o tych i innych wyprawach coroczne kroniki Pogotowia. Tatrza�skie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe (w skr�cie: TOPR) jest i by�o od samego pocz�tku jednym z najlepiej zorganizowanych g�rskich towarzystw ratowniczych w �wie- cie. Tw�rcy Pogotowia od razu postawili je ha p�aszczy�nie zaszczytnej s�u�by spo�ecznej. Je�li przed wojn� w Alpach wy- ruszenie ekspedycji ratunkowej z�o�onej z zawodowych prze- wodnik�w uzale�nione by�o... od sumy, kt�r� zaofiarowa�a ro- dzina zaginionego, sumy id�cej cz�sto w tysi�ce frank�w, a wielogodzinne, ba! wielodniowe targi kosztowa�y nieraz kil- ka istnie� ludzkich � to w Tatrach dzia�o si� zupe�nie inaczej. Ekspedycja wyrusza�a we wzorowo kr�tkim czasie, gdy tylko kierownik uzna�, �e nie zachodzi wypadek omy�ki lub fa�szy- wego alarmu. Nikt si� nie zastanawia�, czy poszkodowany b�- dzie mia� czym p�aci�, czy nie. Niezb�dne koszty (taks�wki, �ywno�� dla wyprawy, zniszczony sprz�t itd.) pokrywane by�y z funduszu Pogotowia, na kt�ry sk�ada�o si� sta�e subsydium Polskiego Towarzystwa Tatrza�skiego i sk�adki samych cz�on- k�w Pogotowia, to jest przewodnik�w i ochotnik�w. Uczest- nicy wyprawy ratunkowej i przewodnicy otrzymywali normal- n� dzienn� taks�, ochotnicy � oczywi�cie nic pr�cz wy�y- wienia. Niewielkie w rezultacie koszty wyprawy �ci�gane by�y z poszkodowanych nieraz w wielomiesi�cznych drobnych ratach, a w razie stwierdzenia niezamo�no�ci � obci��a�y 24 � ' bud�et Pogotowia. Tak by�o w czasach, w kt�rych rozpoczyna si� akcja niniejszych opowiada�. Dzi� zmieni�y si� oczywi�cie r�wnie� �warunki, w kt�rych dzia�a Pogotowie. Do przesz�o�ci nale�y ju� troska o zapewnie- nie fundusz�w na ratownictwo w Tatrach, uzale�nienie od prywatnych i p�prywatnych datk�w. Obecnie sta�e dotacje z fundusz�w pa�stwowych pozwalaj� na to, by Pogotowie pracowa�o bez obaw o przysz�o��. Pozwalaj� one zatrudnia� kilkuosobowy personel sta�ych pracownik�w. Opr�cz nich rzeczywistymi cz�onkami Pogotowia s� obowi�zkowo wszyscy przewodnicy w liczbie kilkudziesi�ciu, a nadto, tak jak 'da- wniej, na prawach ochotnik�w � wszyscy niemal wybitniejsi taternicy. Dzi� ju� nie ma przykrej konieczno�ci �ci�gania cho�by niewielkich kwot z ofiar wypadk�w czy te� z ich ro- dzin. Nie ma te� konieczno�ci wynajmowania taks�wek czy �fiakr�w", bo do dyspozycji uczestnik�w wyprawy ratunkowej stoi w�asny samoch�d Pogotowia. Sprz�t cho� jeszcze nie- dostateczny, to jednak w stosunku do lat przedwojennych zosta� wydatnie powi�kszony i unowocze�niony. Nie na tym koniec. W trosce o zapewnienie bezpiecze�stwa rozwijaj�cemu si� ruchowi turystycznemu utworzono Ochotni- cze Pogotowie Ratunkowe w pozosta�ych grupach g�rskich Polski. Istnieje wi�c Beskidzkie (BOPR), Sudeckie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe (SOPR) i inne. Wszystkie one pod- legaj� G�rskiemu Ochotniczemu Pogotowiu Ratunkowemu (GOPR), kt�rego siedzib� jest Zakopane, a og�lnym kie- rownikiem (od roku 1947) Tadeusz Paw�owski. Zawrzemy z nim bli�sz� znajomo�� w niniejszych opowie�ciach. Pozna- my go jako m�odego ch�opca, �wietnego taternika i alpinist�, a p�niej po latach � jako pe�nego energii kierownika Pogo- towia. Jedno si� wszak�e nie zmieni�o w ci�gu tych d�ugich czter- dziestu kilku lat. Bez wzgl�du na to, czy kierownikiem by� Zaruski, czy p�niej, w latach 1926�1939, niezwykle zas�u- �ony dla Pogotowia, zamordowany skrytob�jczo J�zef Oppen- heim, czy nast�pnie Korosadowicz, Paryski i na koniec Pa- 25 w�owski � cz�onkom Pogotowia przy�wieca� jeden i ten sam cel. Cel jasny i prosty: nie�� pomoc zawsze i wsz�dzie, gdzie- kolwiek zajdzie potrzeba, bez wzgl�du na warunki i oko- liczno�ci. By�bym niesprawiedliwy, gdybym nie podkre�li� tu wyj�t- kowych zas�ug Mariusza Zaruskiego. By� on jednym z pierw- szych, kt�rzy umieli dostrzec spo�eczne znaczenie turystyki i taternictwa, jednym z pierwszych, kt�rzy g�osili has�a tury- styki popularnej i prowadzili zbiorowe wycieczki w Tatry. Ten szczery mi�o�nik g�r przeciwstawia� si� z, �elazn� konsekwencj� zamachom na przyrod� tatrza�sk�, zar�wno przed pierwsz� wojn� �wiatow�, jak i w latach rz�d�w os�awionego ministra Babkowskiego. Jako kierownik Pogotowia, okaza� si� Zaruski niezr�wnanym pedagogiem: umia� u swych podw�adnych i towarzyszy wzbudzi� ogromne poczucie odpowiedzialno�ci, bezgraniczn� ofiarno��, wytrwa�o��, dyscyplin� i m�stwo. Wszystkie wyprawy prowadzi� osobi�cie, by� zawsze na czele ratownik�w, na najtrudniejszych odcinkach akcji. Oto jak pisano o nim we wspomnieniach z dramatycznej wyprawy w �cianach Ma�ego Jaworowego: ,,Cz�onkowie Pogotowia i ochotnicy padali ze znu�enia � zast�powano ich nowymi si�ami; od pierwszej chwili do ostatka wytrwa� tylko jeden cz�owiek, i�cie �elazny, Mariusz Zaruski". W niniejszych opowie�ciach zawarte s� drobne, nieraz ma�o znacz�ce fragmenty wybrane z d�ugiej historii Tatrza�skiego Pogotowia. Wybra�em jednak te, a nie inne, bo s� one wycin- kiem mych w�asnych wspomnie� g�rskich, bo bra�em w nich bezpo�redni udzia�. Prawdziwo�� przyg�d tu opisanych da czy- telnikowi, by� mo�e, bli�szy obraz ci�kiej, niebezpiecznej pracy Pogotowia, pe�nej trud�w, ale i szlachetnego zadowo- lenia, jakie daje �wiadomo�� ratowania ludzkiego �ycia. A �e z tymi, z kt�rymi te przygody prze�y�em, ��czy� mnie b�d� zawsze wspomnienia serdeczne i ciep�e, wi�c � cho� wielu, bardzo wielu z nich nie ma ju� po�r�d �yj�cych � my�l moja towarzyszy im wiernie poprzez wszystkie stronice tej ksi��ki. 26 DWUD.ZIESTOCZTEROGODZINNY DZIE� PRACY 13�14 lipca 1�33 r. N, ie znam chyba milszego zaj�cia, jak w pogodny, s�o- neczny dzie� letni balansowa� mi�dzy niebem a ziemi� na urwistej tatrza�skiej grani. Je�li jest ni� gra� Mi�gu- szowiecka, spadaj�ca ku prze��czy g�stw� ostrych iglic skal- nych � z lewej strony widoczne jak na d�oni Hi�czowe Stawy, z prawej, zdawa�oby si� tu� pod stopami, Mor- skie Oko � je�li s�o�ce przypieka tak, �e granit niemal parzy d�onie, je�li wreszcie towarzyszem jest tak wyborny wspinacz i tak przemi�y kompan, jak Bolek Chwa�ci�ski, chluba pol- skiego taternictwa � dzie� taki �mia�o mog� zaliczy� do najbardziej udanych wspomnie� g�rskich. Jak tancerze na linie suniemy lekko po w�ziutkiej kraw�dzi mi�dzy dwoma otch�a- niami, niby ��dka na falach powietrznego morza wznosi si� szczyt iglicy, opada w szczerb� grani pod nast�pn� turniczk� i znowu w g�r�... Gdy�my stan�li na prze��czy, uko�czywszy gra� Mi�guszo- wieckiego Szczytu �rodkowego � wprost �a�owali�my, �e przebyta droga nie by�a jeszcze o godzin� lub dwie d�u�sza. Z prze��czy trzeba zej�� kawa�ek �lebem w d� ku Hi�czo- wym Stawom i tak zwanym Kominem Martina w g�r� z po- wrotem na gra� Mi�guszowieckiego. Ten odcinek to najtrud- niejszy fragment drogi. Dopiero teraz czeka nas g��wna ro- bota. Ba! niewielka to robota dla m�odych, dobrze wysporto- wanych ludzi wspi�� si� kominkiem i przewin�� przez zamy- kaj�c� go przewieszk�. Jeden hak wbity pod przewieszk� � ot tak, �na wszelki wypadek", i ju� gonimy po szerokiej �at- wej grani. W dziesi�� minut p�niej wygrzewamy si� na szczytowych g�azach Mi�guszowieckiego. Zej�cie w d� d�ugie i nieco zawik�ane. Za to po grani ku Hi�czowej Prze��czy mo�na p�dzi� szybko, zw�aszcza �e nie- trudny teren nie zmusza do asekuracji lin�. Z prze��czy tylko �skoczy�" na Pola pod Cubryn�, a dalej � nieco ju� trac�c na tempie � poprzez rozliczne kocio�ki, piar�yska i p�aty 27 �niegu � do �cie�ki w Dolinie za Mnichem. Nie spieszy nam si� ju� zreszt�. Nie ma co! Oblecieli�my kawa�ek drogi: z Mor- skiego Oka na Prze��cz pod Ch�opkiem, potem na Mi�guszo- wiecki nad Czarnym, stamt�d grani� poprzez Mi�guszowiecki �rodkowy i G��wny na Hi�czow� Prze��cz, a teraz � dok�ad- nie dooko�a � przez Dolin� za Mnichem dochodzimy w�a�nie w lekko zapadaj�cym mroku z powrotem do Morskiego. Jeszcze�my nie wst�pili na schodki wyprowadzaj�ce znad stawu na moren�, gdzie stoi schronisko, gdy jaka� znajoma posta� wybieg�a nam naprzeciwko. Poznajemy ju� z daleka naszego przyjaciela, jednego z naj�mielszych zdobywc�w urwisk 'skalnych, jacy kiedykolwiek po Tatrach chodzi- li � no, czy� trzeba zreszt� t�umaczy�, kim by� Wies�aw Stanis�awski1? Wiesiek przyjecha� w�a�nie dzi� prosto z Warszawy, przy- wi�z� ze sob� m�odego, doskonale zapowiadaj�cego si� tater- nika Witolda Wojnara, kt�rego nam zaraz zaprezentowa� � no i oczywi�cie przywi�z� r�wnie� mas� plan�w taternickich. Jego wyrazista twarz o wydatnych szcz�kach, znamionuj�cych si��, twardy up�r i wol�, jego pe�ne energii oczy promieniej�, gdy opowiada nam o tych planach: to trzeba zrobi�, tam ,,dro- g�" na pionowej �cianie �wyprostowa�", tu i �wdzie znajd� si� nie zdobyte, a godne przej�cia urwiska... To przecie� jego ostatni sezon tatrza�ski! W jesieni s�u�ba wojskowa, potem wyjazd za granic� � te� w g�ry! � ale ju� inne, wynios�e, niezdobyte, niedost�pne. Gdy rozmawiaj�c wyszli�my na platform� moreny przed schroniskiem, zjawi� si� przed nami stale rezyduj�cy w Mor- skim Oku delegat Polskiego Towarzystwa Tatrza�skiego � Bohdan M. � Nie spieszcie si� zanadto do schroniska � wita nas od * Wies�aw Stanis�awski � zdobywca wielu przej�� o najwy�szej skali trudno�ci. Zdobyte przez niego �ciany: wschodnia Mnicha, p�nocna �abiego Konia, zachodnia �iomnicy, drogi na p�nocnej �cianie Galerii Gankowej i Ma�ego Kie�marskiego, zimowe drogi na Zadni Gierlach, Lodow� Prze��cz Wy�ni� i wiele innych, by�y najwi�kszymi osi�gni�- ciami taternickimi lat mi�dzywojennych. 28 razu � czeka was niespodzianka. Tylko co tury�ci wra- caj�cy znad Czarnego Stawu donie�li, �e w p�nocnej �cianie Mi�guszowieckiego wo�a kto� o pomoc. Dzwoni�em ju� do Po- gotowia, ale skoro tu jeste�cie, to jazda z powrotem w g�r�. Istotnie, zaj�ci rozmow� nie zauwa�yli�my niezwyk�ego ru- chu przed schroniskiem. T�um ludzi wpatruje si� w doskonale po przeciwnej stronie stawu widoczn� �cian�, rozprawia, ge- stykuluje. Kilka lornetek pracuje wytrwale, ale w wieczornym zmierzchu letnim nie spos�b wypatrzy� drobnego punktu, jakim jest sylwetka ludzka z tej odleg�o�ci. Coraz to kto� pokazuje jak�� stercz�c� ze �ciany ska�� (kt�ra w rzeczywisto�ci ma rozmiary kilkupi�trowej kamienicy) przysi�gaj�c na wszyst- kie �wi�to�ci, �e � �rusza si�". Jednak�e w kr�tkich chwilach, kiedy udaje si� uciszy� zgromadzenie, dochodzi s�abe, ale zu- pe�nie wyra�ne wo�anie o pomoc. Do diab�a! Trzeba zaraz p�dzi�, a tu dwunastogodzinny kurs czujemy dobrze w nogach. Podaj� nam napr�dce co� gor�cego do zjedzenia. Popijaj�c kwa�nym mlekiem jemy tak szybko, jak tylko pozwalaj� nam natr�tne pytania i �trafne" rady licznych gapi�w. W dziesi�� minut jeste�my gotowi. �apiemy plecaki i ca�a nasza czw�rka biegiem puszcza si� doko�a zachodniego brzegu Morskiego Oka. Na piargach pod p�nocn� �cian� Mi�guszo- wieckiego nie zwalniamy tempa. Nie wiem, czy up�yn�o dwa- dzie�cia minut, a ju� znale�li�my si� pod �cian�. Teraz ociera- my pot obficie p�yn�cy z twarzy, �apiemy oddech i robimy kr�tk� narad�. Krzyk�w nie s�ycha� � widocznie zag�uszaj� je najbli�sze formacje skalne. Znaj�c jednak konfiguracj� �cia- ny domy�lamy si�, �e sk�dkolwiek nieszcz�liwy turysta pole- cia�, powinien si� 'znale�� w niewielkim kocio�ku w dolnej cz�- �ci �ciany, gdzie zbiegaj� si� wszystkie jej �leby i kominki. Wobec tego postanawiamy si� rozdzieli� na dwie partie i zlu- strowa� �cian� poni�ej kocio�ka, kt�ry zosta� obrany jako miejsce spotkania. Bolek Chwa�ci�ski rusza z Wojnarem �cian- kami sporej buli zamykaj�cej doj�cie do kocio�ka, drog� mniej wi�cej identyczn� ze szlakiem opisanym w przewodni- 29 ku � my z Wie�kiem pr�bujemy zaatakowa� �ciank� na pra- wo od wspomnianej buli. Wiesiek wi��e si� ze mn� lin� i pierwszy atakuje �cian�. Od razu wida�, �e cz�� zadania przypadaj�ca na nas jest przy zupe�nej ciemno�ci � nie do wykonania. Wiesiek wspina si� kilka metr�w, z trudno�ci� wyszukuj�c na o�lep chwyty i stopnie. Gdy wbi� hak, doszed�em i ja do niego powierzaj�c si� wi�cej szcz�ciu ni� w�asnym umiej�tno�ciom, kt�re i tak . tu na nic si� nie mog�y przyda�. Wiesiek szturmuje znowu. W pewnej chwili o ma�o nie odlecia� od ska�y; musimy wkr�tce uzna� ca�e przedsi�wzi�cie za bezcelowe i wycofa� si� ze wsty- dem z powrotem do miejsca, gdzie rozstali�my si� z naszymi towarzyszami1. Ci tymczasem s� ju� wysoko w �ciance buli. Nic dziwnego zreszt� � teren maj� znacznie �atwiejszy, a przy tym znany Bolkowi z normalnego dziennego przej�cia. Sylwetki ich s� zupe�nie niewidoczne w ciemno�ci � s�yszymy tylko rozmowy. Nawi�zujemy z niani kontakt g�osowy. � Halo � wrzeszczy Wiesiek � jak tam?! � Ano � odpowiada z wysoka z czarnej pustki g�os Bol- ka � ciemno jak licho, nic nie wida�, tylko co przydepn��em nog� w�asn� r�k�. � A �jego" s�yszycie przynajmniej? � Owszem, troszk� si� odzywa, ale jako� z daleka i nie mog� wy�apa� kierunku. Impreza wygl�da w�a�ciwie do�� szale�czo. Szans� udzie- lenia pomocy ofierze wypadku � minimalne, szans� skr�cenia karku � bardzo du�e. Rozs�dek ka�e wr�ci� i zaczeka� kilka godzin do �witu. Rozs�dek tak, ale... � Wracaj � krzyczy Wiesiek � nic na razie nie pomo- �esz, do rana tylko par� godzin! � Dobrze, a jak zleci do reszty? � replikuje Bolek i sza- mocze si� dalej w ciemno�ciach. 1 �cianka ta zosta�a pokonana po raz pierwszy dopiero w r. 1949 przez K. Bruna, A. Nunberga i T. Or�owskiego. Przej�cie to zosta�o uznane 'za bardzo trudne. 30 � � Wracaj, wariacie, skr�cisz �eb i ty, i Witek � irytuje si� ju� na dobre Wiesiek. � Nic si� nie martw, wy�pij si� troch�, a jutro przyjdzie- cie do nas � przecina dyskusj� Bolek. Jeszcze par� chwil s�ycha� g�osy. Padaj� kr�tkie wskaz�wki i rozkazy: �lina", ��ci�gnij" �uwaga", �id�" � a potem za- pada cisza. Od szosy wiatr przynosi daleki warkot motoru. Jedzie sa- moch�d z Pogotowiem. Siadamy na g�azach, rozmawiamy. C� w ko�cu pozostaje nam do zrobienia! Umawiamy si� z Wie�- kiem na sierpie�; b�dziemy chodzi� razem, to by�o postanowio- ne ju� w Warszawie. Warkot samochodu jest coraz bli�szy, s�ycha� go wyra�nie poprzez szum wodospad�w. Chwilami na- g�y b�ysk reflektor�w przebiega po u�pionych lasach pod �a- bim. O, teraz co� b�ysn�o znowu, na prawo od nas. Ale nie, to nie reflektor. To ksi�yc za�wieci� r�bkiem przez wrota �a- biej Prze��czy. Schowa� si� za �abiego Konia. Znowu roz�wie- ci� na chwil� kotlin� Czarnego Stawu i znowu znikn�� za gra- ni�, na d�u�ej tym razem. Za to ostry blask �wiate� samocho- dowych wy�oni� si� niespodziewanie zza ostatniego zakr�tu szosy. Podjechali bli�ej, stan�li i skierowali reflektory na �cia- n�. Snop �wiat�a o�lepi� nas na chwil� i przesun�� si�