3408
Szczegóły |
Tytuł |
3408 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3408 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3408 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3408 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Tadeusz Do��gaMostowicz BRACIA DALCZ I SKA
Tom pierwszy
3 Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gda�sk 2000
4 Rozdzia� I
Od rana ju� czym� niedobrym pachnia�o w powietrzu. Szwajcar Molenda, kt�ry jeszcze
pami�ta� rz�dy samego nieboszczyka Franza, kt�ry wi�kszo�� z tych robotnik�w zna�
od ma�ego, patrzy� spode �ba, jak wsypywali si� do portierni coraz g�stszymi grupkami,
jak mu kiwali g�owami, dotykaj�c r�k� daszk�w czapek, jak codziennym nieomylnym
ruchem przekr�cali r�czki zegar�w i wybijali swoje numery przy d�wi�ku kr�tkich
dzwonk�w.
Niby wszystko tak, jak co dzie�, a przecie� nie to. Stary Molenda zbyt by� zro�ni�ty
z �yciem fabryki, by nie wyczu� jakiego� dziwnego nastroju, czaj�cego si� w czym�
nieuchwytnym, a gro��cego niespodziankami. Jako ostatnie k�ko w administracji
Zak�ad�w Przemys�owych Braci Dalcz i Sp�ki, Molenda rozumia� wag� i odpowiedzialno��
swej funkcji. Na pewno te� poszed�by zaraz do naczelnego dyrektora, gdyby nie to,
�e dos�ownie nie mia� na czym oprze� swych obaw.
Ale nied�ugo czeka�y na swe uzasadnienie. W po�udnie, jeszcze zanim strza�ka stan�a
na dwunastej, zacz� y si� nawo�ywa� syreny fabryczne. Pierwsza odezwa�a si� od "
Lilpopa " ( tym zawsze si� �pieszy! ) , druga " Ursusa " , p�niej " Woli " , dalej
" Rudzkiego " , " Gerlacha " , Gazowni, wreszcie rozleg� si� tu� chrapliwy baryton
" Dalcz�w " . Podczas gdy Wacek, pomocnik Molendy, otwiera� drzwi, on sam wyjrza�
na ulic�. Jak zwykle wzd�u� muru fabrycznego, po przeciwnej stronie pod parkanem
i dalej ko�o przejazdu kolejowego poprzykuca�y gromadki kobiet i dzieci z garnuszkami
i zawini�tkami: - obiad dla swoich. Zaraz w korytarzu, ��cz�cym podw�rze z portierni�,
rozlegnie si� tupot setek n�g. Zaraz rozdzwoni� si� zegary obecno�ci. . . Tak jak
co dzie�. Dzi� jednak co� musia�o si� sta�. Molenda podbieg� do okna: na placu przed
biurami administracji gromadzi� si� t�um. Spokojny, nieruchliwy, zdawa�o si� nawet
- weso�y, gdy� raz po raz zrywa�y si� w nim �miechy i frywolne okrzyki.
I nagle zakot�owa�o si� z brzegu tu� przy drzwiach biura personalnego. Nad g�owami
zatrzepota�a czarna masa wielkiego wora od w�gla. Gwar przeszed� w huk, w pot�ny
ryk, w og�uszaj�cy ha�as. T�um wielk� rozhu�tan� fal� run�� do bramy. Z okien portierni
wida� by�o doskonale, jak k��bi� si� i przewala� wok� popychanych w �rodku taczek,
na kt�rych szamota� si� �miesznie i bezkszta�tnie czarny worek.
- Precz z �ab�dziem! - dobiega�y z og�lnego wycia poszczeg�lne okrzyki. - Za bram�!
. . . Nie bi� go! . . . �ab�dziu m�j! . . . Na zbit� mord�! . . . Niech idzie �piewa�!
Wal sukinsyna! . . . A kopnij go tam kt�ry! . . . Nie bi� go! . . . Nie bi� go lekko!
. . .
�miech, wrzaski i pod�piewywania " �ab�dziu m�j " miesza�y si� z dudnieniem setek
ci�kich but�w po bruku. W tym ha�asie stary Molenda nie dos�ysza� tupotu w korytarzu,
a gdy rzuci� si� do szafki, by broni� kluczy, by�o ju� za p�no. Kilkunastu robotnik�w
i kilkadziesi�t robotnic otoczy�o go zwart� mas�, a tymczasem wy�amano drzwiczki
od szafki i porwano klucze. Po chwili portiernia opustosza�a. Natomiast przeci�g�y
j�k otwieranej bramy �wiadczy�, �e klucze zdobyto.
Oto t�um rozst�pi� si�. Ci, co popychali taczki, rozp�dzili si� i taczki z furi�
wyjecha�y na ulic�, podskakuj�c na kocich �bach bruku. W jednej chwili przechyli�y
si� i wyrzuci�y sw�
5 zawarto�� do rynsztoka, pe�nego m�tnej i kolorowoszklistej od smar�w wody. Radosne,
triumfalne wycie nape�ni�o powietrze. Taczki cofn�y si� i brama zawar�a si� z g�uchym
ha�asem, a ludzie ruszyli na podw�rze. Nie up�yn�a minuta i, jakby nigdy nic,
zat�oczyli portierni�, wydzwaniaj�c na zegarach wyj�cie.
Tymczasem Molenda wybieg� przed fabryk�, by ratowa� uwi�zionego w worku. Wiedzia�,
kto to jest. " �ab�dziem " przecie od pocz�tku nazywaj� nie tylko tu, lecz na ca�ej
Woli, pana Zdzis�awa Dalcza, dyrektora personalnego. Molenda te� nie czu� do niego
najmniejszego sentymentu, ale poczuwa� si� do obowi�zku wybawienia cz�onka dyrekcji
z okropnej sytuacji. Nie by�o to �atwe. Worek z szamoc�cym si� wewn�trz dyrektorem
otoczy�y kobiety, w�r�d pisk�w, wyzwisk i drwin, obsypuj�c go grudkami b�ota i ma�ymi
kamykami. Wierzch worka by� mocno zawi�zany drutem i Molenda porz�dnie si� nam�czy�,
zanim zdo�a� uwolni� pana dyrektora. W mokrym i nieprawdopodobnie utyt�anym ubraniu
jego okr�g�a posta�, nad kt�r� dysza�a czerwona, umazana sadzami twarz i pi�trzy�a
si� rozmierzwiona czupryna, sprawia�a tak �mieszne wra�enie, �e nawet stary szwajcar
nie m�g� utrzyma� nale�nej powagi. Poszkodowany zacz�� krzycze�, tupa� nogami i
wygra�a� pi�ciami robotnikom, kt�rzy mijali go teraz, p�g�osem rzucaj�c dotkliwe
�arciki.
Nigdy si� go nie bali, a teraz wiedzieli, �e pozbyli si� go raz na zawsze. Raz wywieziony
na taczkach, nikt nie o�mieli si� wr�ci� do fabryki. Tak by�o zawsze i zdawa�o si�
im, �e inaczej by� nie mo�e.
Podczas gdy wywo�ono m�odego pana Dalcza, w gmachu Zarz�du nikt o niczym nie wie-
dzia�. Gmach sta� na uboczu, a jego okna wychodzi�y na ulic� W�glow�. Zreszt� wraz
z pierwszym d�wi�kiem syreny urz�dnicy powstali od biurek. G�o�ne rozmowy i rumor
przesuwanych krzese� zag�uszy� odg�osy awantury. Je�eli za� w gabinecie naczelnego
dyrektora, pomimo panuj�cej tam ciszy, nie dos�yszano odleg�ego ha�asu, to dlatego,
�e odbywa�a si� tu niezwykle wa�na konferencja, decyduj�ca by� mo�e o samym istnieniu
fabryki. Urz�duj�cy w s�siednim pokoju sekretarz Holder domy�la� si� tego i oceniaj�c
wag� sytuacji, nie chcia� niepokoi� pryncypa�a wiadomo�ci�, �e przed biurami administracji
zbieraj� si� robotnicy. Dopiero w�wczas, gdy z kierownictwa ruchu zawiadomiono go
telefonicznie o napadzie na m�odego Dalcza i o przygotowanych taczkach, odwa�y� si�
po chwili wahania wej�� do gabinetu i powiedzie�:
- Bardzo przepraszam pana dyrektora, , �e przerywam, ale jest sprawa bardzo pilna.
- No, c� tam, panie Holder? - u�miechn�� si� naczelny dyrektor swobodnie, chocia�
spod jego siwych krzaczastych brwi patrzy� niepok�j.
Sekretarz zrozumia� i u�miechn�� si� r�wnie�. Ci finansi�ci nie mog� nawet przypu�ci�,
by w Zak�adach Przemys�owych Braci Dalcz mia�o zdarzy� si� co� niepo��danego, a tak
niebezpiecznego, by tym a� trzeba by�o niepokoi� samego szefa.
- W�a�ciwie drobiazg, panie dyrektorze - powiedzia� - ale czeka na instrukcj� in�ynier
Kami�ski, a jego poci�g odje�d�a za trzydzie�ci pi�� minut. Dlatego o�mieli�em si�.
. .
- Ach, Kami�ski, kt�ra to? Ju� po dwunastej? - zdziwi� si� naczelny dyrektor i zwracaj�c
si� do dw�ch pan�w siedz�cych przed biurkiem, doda� kurtuazyjnie - z panami tak mi�o
si� rozmawia, �e zapomina si� o czasie. Panowie pozwol�, �e na chwil� zostawi� ich
samych?
- Ale prosimy, , panie dyrektorze - zerwali si� obaj. . Usiedli dopiero w�wczas,
gdy za Dalczem zamkn�y si� drzwi. Doskonale wiedzieli, �e to jemu na nich zale�y,
nie odwrotnie, jednak osoba Wilhelma Dalcza wprost nakazywa�a szacunek. Wspania�y
ten starzec, bliski osiemdziesi�tki, a taki wci�� rze�ki i ruchliwy, nie tylko swoj�
nieskaziteln� opini�, nie tylko szerokimi stosunkami i wp�ywami czy powszechnie cenio-
nym umys�em imponowa� ludziom, z kt�rymi si� styka�. Sama jego wysoka, nieznacznie
przygarbiona posta�, sucha rasowa twarz z wysokim jasnym czo�em, pogodnym spojrzeniem
i z par� siwych jak mleko, niemal szlago�skich dobrodusznych w�s�w nakazywa�a cze��,
�yczli-
6 wo�� i zaufanie. Tote� niespodziewana przerwa w konferencji wcale nie zaniepokoi�a
obu fi-
nansist�w, z g�ry zdecydowanych na prolongat� kredyt�w, o kt�re tak chodzi�o Dalczowi.
Tymczasem on sam sta� w sekretariacie ze s�uchawk� telefonu w r�ku i s�ucha� sprawoz-
dania. By�o ju� po wszystkim. Sekretarz Holder nie m�g� wyczyta� na twarzy szefa
niczego, co wskazywa�oby, jak zamierza post�pi�. Powiedzia� tylko kr�tkie " dzi�kuj�
" i po�o�ywszy tub�, odezwa� si� ze zwyk�� uprzejmo�ci�:
- Zechce pan, , panie Holder, sprowadzi� mego syna tutaj do sekretariatu. Zaraz.
- Dobrze, , panie dyrektorze. - Na godzin� za� drug� zam�wi pan do mnie delegat�w
fabrycznych.
. - S�ucham, , panie dyrektorze. Wilhelm Dalcz wr�ci� do oczekuj�cych go pan�w i
z w�a�ciw� sobie swobod� wznowi� rozmow�. Istotnie zale�a�o mu bardzo na szybkim
sfinalizowaniu sprawy. Jemu osobi�cie. W razie przeci�gni�cia si� pertraktacyj znowu
by�by zmuszony zwr�ci� si� do brata o dalszy wk�ad, a to r�wna�oby si� wyzuciu w�asnej
rodziny z reszty udzia��w. Poza tym Karol, nie cierpi�cy bratank�w, oczywi�cie natychmiast
usun��by z fabryki Zdzis�awa. . . Zw�aszcza po dzisiejszej kompromitacji.
Na szcz�cie rzecz w zasadzie by�a za�atwiona. Chodzi�o tylko o przy�pieszenie terminu
i uporz�dkowanie ksi�g przed przyjazdem z Belgii Krzysztofa, kt�rego trzeba b�dzie
wprowadzi� do Zarz�du przedsi�biorstwa. Na jakie stanowisko, jakiej pozycji Karol
za��da dla swego syna - Wilhelm Dalcz jeszcze nie wiedzia�. Znaj�c zdrowy rozs�dek
brata, nie przypuszcza�, by ten chcia� od razu powierzy� Krzysztofowi jakiekolwiek
kierownictwo. Uko�czenie politechniki i dwa lata praktyki w zagranicznych fabrykach
to jeszcze za ma�o. W ka�dym razie Karol skorzysta na pewno z pomocy syna w kontrolowaniu
gospodarki Zak�ad�w. Oczywi�cie Wilhelm Dalcz nic przeciw takiej kontroli nie mia�.
Je�eli za� obawia� si� czego, to jedynie ewentualnych zatarg�w Zdzis�awa i Jachimowskiego
z Krzysztofem, kt�rego prawie nie zna�, a kt�ry niew�tpliwie b�dzie do tamtych nie�yczliwie
przez ojca uprzedzony.
Z przygodnych relacyj, jakie Wilhelm Dalcz miewa� o swoim bratanku, wynika�o, i�
jest to spokojny i zimny m�ody cz�owiek, no i podobno niez�y fachowiec w dziedzinie
budowy maszyn. Sam nie zna� go prawie wcale. Stosunki wytworzone mi�dzy domami
obu braci przez histerie J�zefiny sprawi�y to, �e poza terenem interes�w wszelki
kontakt zanik� jeszcze przed przyj�ciem na �wiat Krzysztofa. Wilhelm Dalcz widzia�
go zaledwie kilkakrotnie i przelotnie podczas wizyt u brata, od czasu gdy ten zosta�
sparali�owany i unieruchomiony w domu. W pami�ci stryja bratanek pozosta� czarnym
smuk�ym ch�opcem o do�� w�t�ej budowie i bardzo du�ych oczach. To wszystko.
Rozmy�lania dyrektora Dalcza przerwa�o wej�cie sekretarza. - Syn pana dyrektora oczekuje
- powiedzia� - czy mam prosi�?
? - Niech wejdzie.
. Po chwili na progu ukaza� si� Zdzis�aw. Na zniszczone ubranie na�o�y� czyje� za
d�ugie i za w�skie palto i wygl�da� niemal odra�aj�co.
- Usi�d� - kr�tko powiedzia� ojciec. . - To jest straszne! To jest bolszewizm! Ja
w tej chwili zawiadomi� policj� polityczn�! - wybuchn�� Zdzis�aw.
- Zamilknij - podni�s� na� surowe spojrzenie ojciec - nie po to ci� wezwa�em, by
wys�uchiwa� twoich niedorzecznych pogr�ek. Prosz� mi kr�tko i �ci�le opowiedzie�,
co by�o przyczyn� zaj�cia?
- A czort ich wie, , to byd�o! Ju� doprawdy nie mam nerw�w do tego chamstwa. . .
- Zdzis�awie, , albo si� natychmiast uspokoisz, albo wyjdziesz. - No, posz�o o tego
brygadzist� Dominiaka. Wydali�em go. Ba�wan, pozwala sobie na bezczelne wyzwiska
pod moim adresem i jeszcze innych podjudza. Ile razy przechodz� przez narz�dziownie,
zawsze jakie�. . .
7 - Czekaj - przerwa� pan Wilhelm - a po co w�a�ciwie chodzisz do warsztat�w, w jakim
celu?
- A co, mo�e mi nie wolno po w�asnej fabryce chodzi�? Przepraszam ojca, ale chyba
mam prawo!
- Masz obowi�zek zdoby� si� na tyle rozs�dku, , by nie prowokowa� swoj� osob� zatarg�w,
kt�re szkodz� przedsi�biorstwu. Wiesz, �e nie cieszysz si� w�r�d robotnik�w popularno�ci�.
. .
- Mam w nosie ca�� popularno��! Pluj� na to byd�o! Ojciec nie rozumie tego, bo nie
ma w sobie krwi wielkich pan�w, kt�rzy kazali nahajami uczy� moresu czer�. Ale ja
mam w sobie i krew Korniewickich! . . .
- G�upiec - powiedzia� dobitnie Wilhelm Dalcz. . Zdzis�aw otworzy� usta, lecz spojrzawszy
w oczy ojca, zamilcza�. - Powinienem usun�� ci� z fabryki. Spr�buj� jednak zostawi�
ci�. In�ynier Turski zajmie twoje stanowisko, a ty obejmiesz kierownictwo magazyn�w.
- �artuje ojciec? Dlatego, �e temu chamstwu nie racz� si� podoba�, mam przej�� na
ni�sze stanowisko?
- Je�eli wolisz pozosta� - spokojnie powiedzia� pan Dalcz - pozosta� i dosta� kulk�
w �eb. . . Chyba wiesz, jak rozprawiaj� si� z tymi, kt�rych raz ju� wywieziono taczkami?
. . . Ot� powiedzia�em, �e spr�buj� przenie�� ci� do magazyn�w. Naturalnie zale�y
to od zgody delegat�w. Ani my�l� znosi� dalszych awantur. Co za� dotyczy kierownictwa
magazyn�w, jest ono i tak dla ciebie zbyt trudne. Niestety, nie umiesz nic i do �adnej
pracy si� nie nadajesz. . .
- Jestem wsp�w�a�cicielem fabryki i chyba mam w niej niejakie prawa? ? - Tak ci
si� wydaje? - u�miechn�� si� Wilhelm Dalcz. - Ot� wiedz, �e w tych dniach przyje�d�a
Krzysztof. I mo�e si� okaza�, �e. . . �e w�asno�� twoja i Haliny, i. . . moja jest
tu zbyt ma�a, by mia�a nam da� jakiekolwiek prawa. . . Id�. Ka� si� odwie�� do domu
moim samochodem i ode�lij w�z z powrotem. Wieczorem b�d� w domu. Zakomunikuj� ci
ostatecznie decyzj� co do twego pozostania w fabryce.
- Czy ojciec m�wi� o naszej sytuacji serio? ? Wilhelm Dalcz milcza�. - A to �adnie
nas ojciec wygospodarowa�! ! - wybuchn�� Zdzis�aw.
. - Prosz� wyj�� - odpowiedzia� p�g�osem ojciec.
. Gdy drzwi za Zdzis�awem trzasn�y, podni�s� r�ce do skroni i trwa� tak przez chwil�
w bezruchu. . . Nacisn�� guzik dzwonka. Na progu ukaza� si� sekretarz.
- Czy s� ju� delegaci? ? - Tak jest, , panie dyrektorze. - Niech wejd�.
. Weszli trzej robotnicy. Pan Dalcz zna� ich dobrze. Ju� od trzech lat byli wybierani.
Mieli bowiem nie tylko wzi�cie u og�u robotnik�w, lecz i uznanie dyrekcji za sw�j
takt i za umiej�tno�� �agodzenia zatarg�w, kt�rych przecie nie brak�o, jak w ka�dej
fabryce.
- Dzie� dobry, , panowie - powita� ich dyrektor, , podaj�c po kolei r�k� - siadajcie,
, prosz�. W milczeniu �ciskali ko�cami palc�w d�o� zwierzchnika i usadowi�i si� na
stoj�cych przed biurkiem fotelach. Nie zanadto swobodnie, ale i nie na brze�kach.
Ot, zwyczajnie. Najbli�ej usiad� najwi�kszy z nich, tokarz Madejczyk, s�kate ch�opisko
o zezowatym oku i twarzy zoranej osp�. Jako prezes delegacji on te� pierwszy si�
odezwa�:
- Ano niby domy�lamy si�, , panie dyrektorze, wzgl�dem czego pan nas sobie �yczy�.
C�. . . nie nasza wina.
- Wiadomo - podchwyci� siedz�cy za nim szczup�y blondynek, �lusarz z modelarni -
sami podm�wili si�. My o niczym nie wiedzielim.
- Zrobili�cie mi wielk� krzywd� - potrz�sn�� g�ow� dyrektor Dalcz - nie spodziewa�em
si�, �e zas�u�y�em u robotnik�w na takie post�powanie.
- Co te� pan m�wi, panie Dalcz - odezwa� si� trzeci delegat, giser Czepiel, wzruszaj�c
ramionami - pana samego to nikt by palcem nie tkn��.
.
8 - Ale, panie Czepiel, tkn�� mego syna. A przecie� to by�o takie proste: - uznawali�cie,
�e
m�j syn nies�usznie Dominiaka wydali�, nale�a�o do mnie przyj�� i powiedzie�, zamiast
doprowadza� do takiego skandalu. Nie spodziewa�em si� tego, �e na staro�� doczekam
si� takich od was dowod�w �yczliwo�ci.
- Panie dyrektorze, kiedy tu nie o Dominiaka chodzi�o - przerwa� Madejczyk uspokajaj�-
cym tonem - Dominiaka, wiadomo, niesprawiedliwie wyla�, ale w og�le wszystkim syn
pa�ski do �ywego dojad�. Za pi�� minut sp�nienia kaza� po p� godziny str�ca�,
do Kasy Chorych za�wiadcze� nie wydawa�, a do cz�owieka to jak do psa gada�. No
i co dziwi� si�, �e nerwy nie strzymali? . . . My sami nieraz chcielim do pana dyrektora
przyj��, ale tak jako� na rodzonego syna, cho� to po prawdzie m�wi�c, a nie uchybiaj�c,
to pan dyrektor nie bardzo ty� z niego, za przeproszeniem, zaszczytu ma. Niby z pocz�tku
to nic, ale p�niej, jak zacz�� si� do ka�dego czepia�, jak zacz�� ka�dego traktowa�,
jak zacz�� wyra�a� si�, to ludzie znielubieli. A zwiedzieli si�, �e znaczy si�
pa�ski syn, za przeproszeniem, w teatrze opery od�piewywa�, co to za �ab�dzia by�,
czy jak tam. . .
- Za �ab�dzia, a jak�e - z przekonaniem potwierdzi� blondyn i wszyscy trzej zachichotali
dyskretnie.
- A niechby - ci�gn�� Madejczyk - cho� to nie wychodzi, �eby dyrektor personalny
i takie rzeczy, ale nie lubili go, to i krzyknie ten i owy, jak pa�ski syn przez
hal� przechodzi: - Te, �ab�d� idzie! A kysz, do �azienek! Spuszczajcie �ab�dzia na
wod�! Kukuryku! I takie insze rzeczy. Ludzie, jak ludzie, po�artowa� lubiej�. �eby
m�dry by�, toby ko�o uszu pu�ci�, a on czepia� si� i jak kogo przy�apa�, to ju� mu
zemsta pisana. Tak i z Dominiakiem by�o. Jak�e mo�na, ch�op �onaty, troje dzieci,
a i rzemie�lnik, sam pan dyrektor wie, pierwszokla�ny i za byle co za bram�. . .
Jego wina, �e panu dyrektorowi personalnemu podoba�o si� �ab�dzia odstawia�?
Wilhelm Dalcz zacz�� m�wi�. Spokojnie, jasno, dobitnie. S�dzi�, �e awantury tego
rodzaju s� niedopuszczalne, �e pomimo wszystko nie mo�e dla nich znale�� usprawiedliwienia,
�e nie mo�e ulega� takim presjom, lecz wobec tego, co zasz�o, i w przekonaniu, �e
si� to nie powt�rzy, przeniesie swego syna na stanowisko g��wnego magazyniera.
Delegaci spojrzeli po sobie. Blondyn wzruszy� ramionami. Czepiel chrz�kn��, a Madejczyk
powiedzia�:
- Je�eli pan dyrektor chce ryzykowa�. . . . - Chc� od was otrzyma� gwarancj�, �e
porz�dek nie zostanie naruszony. M�j syn nie b�dzie teraz mia� �adnej styczno�ci
z robotnikami i s�dz�, �e. . . dla mnie te� mo�ecie panowie mie� niejakie wzgl�dy.
Czepiel pochyli� si� do Madejczyka i mrukn��: - Niech tam. . . . - Panie dyrektorze
- odezwa� si� ospowaty - z panem toby my poszli na zgod�, ale niby, jak nam przed
towarzyszami m�wi�? . . . Ot, powiemy tak: pan przyjmie z powrotem Dominiaka, to
i rychtyk b�dzie.
Jednak pan Dalcz ze wzgl�d�w presti�owych nie m�g� na to przysta�. Po kr�tkich per-
traktacjach doszed� wszak�e z nimi do uk�adu: - Zdzis�aw ma zapewnione bezpiecze�stwo,
Dominiak za� na trzy miesi�ce otrzyma prac� u " Lilpopa " , a potem przyj�ty zostanie
z powrotem.
Po wyj�ciu delegacji, zanim zjawi� si� wezwany telefonicznie in�ynier Turski, do
gabinetu wpad� zi�� dyrektora Dalcza, dokt�r Jachimowski, dyrektor handlowy Zak�ad�w.
- Niech ojciec to podpisze - zaterkota� swoim trzeszcz�cym g�osem, podsuwaj�c r�owy
blankiet asygnaty kasowej - musz� zaraz jecha� do ministerstwa i wsun�� te osiem
tysi�cy do �apy Puczkowskiemu. Inaczej przepadniemy przy przetargu. A to spisa� si�
nasz kochany Zdzich? Co? . . . Swoj� drog� to bolszewizm. M�wiono mi, �e g��wnym
macherem by� ten ojca ukochany Czepiel. Nale�a�oby z policj� pogada� tak po cichu,
�eby go uprz�tn�li. . . No, co
9 ojciec patrzy! Jak Boga kocham, sp�ni� si� i Czesi nas ubiegn�. Puczkowski to
uczciwy
cz�owiek, je�eli wcze�niej od nich �ap�wk� we�mie, to ze mn� ju� gada� nie zechce.
No niech�e ojciec pr�dzej podpisuje!
Pan Dalcz przygryz� siwe w�sy i w zamy�leniu przygl�da� si� r�owemu kwadracikowi
papieru, nerwowo potrz�sanemu przez wymanicurowane brudne palce zi�cia. Z wolna pod-
ni�s� oczy na jego chud� ziemist� twarz i powiedzia�:
- Nie podpisz�. . - O, Jezu - zatrzepota� r�kami Jachimowski - co ojciec my�li, �e
ja do w�asnej kieszeni wezm� fors�? Niech ojciec sam sprawdzi. Puczkowski w cztery
ocz y nie b�dzie ukrywa�. A r�cz�, �e inaczej ca�e zam�wienie diabli wezm�. Je�eli
za� ojciec znajduje, �e w naszej sytuacji sta� nas na wyrzeczenie si� zam�wienia
na p�tora miliona, to ciekaw jestem, co pan Karol na to powie. Ojciec �yje wci��
ubieg�ym stuleciem, ale, do pioruna, dlaczego my wszyscy mamy na tym cierpie�? Niech
ojciec zadzwoni do biura sprzeda�y. Oni wydostali ceny Czech�w. S� prawie o czterna�cie
procent ni�sze od naszych! Rozumie ojciec? . . . A zreszt�, co ja b�d� z ojcem wojowa�?
Podpisze ojciec czy nie? . . .
Starzec zgarbi� si� i powiedzia� cicho: - Daj.
. Powoli, jakby oci�gaj�c si� przy ka�dej literze, podpisa� i bez s�owa podsun��
asygnat� zi�ciowi.
- No i w porz�deczku - za�mia� si� pojednawczo Jachimowski, ukazuj�c z�otoczarne
uz�bienie - i c� ojciec zrobi z tym idiot� Zdzichem? Aha, znowu mi przys�a�a Halina
jakiego� cymba�a. Oczywi�cie wyrzuci�em go za drzwi. Do pioruna, co ona sobie wyobra�a,
�e b�d� rozdawa� posady w fabryce wszystkim jej absztyfikantom i gigolakom? Doprawdy
ojciec m�g�by troch� utemperowa� swoj� c�reczk�. Zdzich napycha nam jakie� wyran�erowane
baletnice, Halina swoich gach�w, nie do�� kochanej rodzinki, jeszcze mamy sta� si�
przytu�kiem emerytalnym. . . Istny dom wariat�w. . . Co to jeszcze - poskroba�
si� w �ysin� - aha! Biuro kalkulacji trzeba wzi�� za pysk. Oni nas zar�n� cenami
robocizny! Licz� na przyk�ad siedemna�cie godzin na imade�ko " F " do tych du�ych
frezarek. Umy�lnie dowiadywa�em si�. Czort wie, co. A w niemieckich fabrykach, gdzie
robocizna jest o sto czterdzie�ci procent dro�sza, wypada w cenie o po�ow� taniej.
Po prostu in�ynier Kami�ski jest za stary i nie umie kalkulowa�. Na najbli�szym Zarz�dzie
postawi� wniosek o wylanie go.
- Kami�ski pracuje u nas od trzydziesty pi�ciu lat - jakby do siebie powiedzia� Wilhelm
Dalcz.
- To i dosy� - ironicznie zawyrokowa� Jachimowski - no, , do widzenia. Rozmowa z
Turskim zaj�a przesz�o p� godziny. P�niej przyszed� g��wny buchalter z wekslami
gwarancyjnymi do podpisu, Holder z korespondencj�, szef biura zakup�w, majster z
hartowni z pro�b� o po�yczk� na �lub syna, kierownik wojskowych warsztat�w samocho-
dowych z pretensjami z powodu ustawicznego psucia si� dostarczonych obrabiarek. Ganzier,
przedstawiciel Dalcz�w w Gda�sku, radca prawny w sprawie procesu z hut� Nordi o niedo-
trzymanie umowy. . . Jak codziennie, setki pi�trz�cych si�, zaz�biaj�cych si� w najbardziej
skomplikowany i niespodziewany spos�b spraw, interes�w, trudno�ci.
Pomimo swoich lat siedemdziesi�ciu o�miu dyrektor Wilhelm Dalcz nie czu� fizycznego
zm�czenia. Trwa� na stanowisku niewzruszenie i mocno w tej coraz szybciej i coraz
bardziej zygzakowato obracaj�cej si� masie zdarze�. Przynajmniej nikt z tych, kto
jak�kolwiek z nim mia� styczno��, nie w�tpi� o tym.
W�a�nie wybi�a czwarta i syrena fabryczna przeci�g�ym rykiem oznajmi�a koniec dnia
roboczego, a wo�ny wszed�, by dyrektorowi poda� palto, gdy zadzwoni� telefon, przeznaczony
wy��cznie do prywatnego u�ytku. Jego numer znany by� zaledwie kilku osobom, a poniewa�
dyrektor Dalcz wiedzia�, i� pani J�zefina o tej porze �pi, jeszcze zanim podni�s�
s�uchawk� i us�ysza� g�os Blumkiewicza, domy�li� si�, �e dzwoni� od Karola.
10 - Dzie� dobry, , panie Blumkiewicz - powiedzia� uprzejmie - jak�e si� ma m�j brat?
? - Uszanowanie najni�sze, panie dyrektorze, w�a�nie pan prezes poleci� mi zatelefonowa�
i zapyta�, czy pan dyrektor nie by�by �askaw wst�pi� do niego, albo po obiedzie,
albo zaraz?
- Wi�c przyjecha� - wyrwa�o si� dyrektorowi Dalczowi. . - Tak jest, panie dyrektorze,
dzi� rano razem z pani� prezesow�. Pan prezes niezmiernie si� ucieszy� powrotem syna.
- Niech pan powie memu bratu, , �e zaraz b�d�. Po�o�y� s�uchawk�, mrukn�� pod nosem
co�, czego wo�ny nie dos�ysza�, i wsta�. Stary wo�ny podsun�� mu kalosze, a pomagaj�c
na�o�y� palto, zapyta�:
- A to pewno panicz Krzysztof przyjecha�? ? - Tak, J�zefie, przyjecha�. B�d� zdr�w
i powiedz szoferowi, by zajecha� po mnie od ulicy �wirskiej.
Podw�rze fabryczne ju� opustosza�o. Wilhelm Dalcz szed� swoim r�wnym du�ym krokiem
po czarnej od w�gla, ubitej i tu i �wdzie po�yskuj�cej ka�u�ami ziemi wzd�u� wielkiej
hali warsztat�w stolarskich, a� do wysokich sztachet, oddzielaj�cych teren fabryki
od starego ogrodu, w kt�rym sta� pa�acyk wybudowany jeszcze przez jego ojca. Zna�
tu ka�de drzewo i ka�dy krzak. Przecie sam tu mieszka� przez lat wiele, zanim o�eni�
si� z J�zefin�. W�ska �cie�ka g�sto by�a pokryta, mokrymi od niedawnego deszczu,
��tymi i czerwonymi li��mi. Zupe�nie ju� prawie go�e ga��zie drzew stercza�y nieruchomo,
pod szarym zachmurzonym niebem. Zbudzony jego krokami, zaszczeka� wielki �a�cuchowy
pies, lecz zaraz si� uspokoi� i zacz�� macha� ogonem. Wilhelm Dalcz nie bywa� tu
cz�stym go�ciem, ale przecie� kundel zna� go do�� dobrze, by bez obawy dopu�ci� do
wej�cia na werand�.
Na spotkanie wybieg� ma�y, ruchliwy Blumkiewicz i uni�enie pochylaj�c ogromn� domi-
nika�sk� �ysin�, wprowadzi� go�cia przez ma�y, ciemny i ciasny przedpok�j do du�ego
bidermajerowskiego salonu o meblach pokrytych bia�ym p��tnem. Tu dopiero pom�g�
panu Wilhelmowi zdj�� palto.
- Pan prezes czeka. . S�siedni pok�j, s�u��cy jednocze�nie za gabinet i sypialni�,
mia� opuszczone rolety. Przy wysokim mahoniowym ��ku pali�a si� ma�a lampka, rzucaj�c
kr�g ��tawego �wiat�a na poduszk� i siw� brodat� g�ow� z �ywymi czarnymi oczyma.
- Jak si� miewasz, , Karolu? - Dzi�kuj� ci, , Wil - chory wyci�gn�� do brata lew�
r�k� - dzi� lepiej. Siadaj, prosz�. Panie Blumkiewicz, przysu� pan fotel. . . Dzi�kuj�
i tego. . . mo�e pan odej��. Gdy b�d� potrzebowa�, zadzwoni�.
Zostali sami. Karol chcia� nieco podnie�� si� w poduszkach, lecz nie starczy�o mu
si� i Wilhelm musia� go uj�� pod sparali�owane rami�, by mu dopom�c.
- Dzi�kuj� ci - st�kn�� chory. . - Dzisiaj przyjecha� Krzysztof.
. - Domy�li�em si� tego. . Zechcesz zwo�a� posiedzenie Zarz�du? - Nie, tymczasem
w Zarz�dzie po dawnemu b�dzie mnie zast�powa� Blumkiewicz. Krzy� jeszcze nie chce
wchodzi� w sprawy og�lne. Oczywi�cie po pewnym czasie on obejmie prezesur�, a ja
si� zrzekn�. . .
- Czy nie uwa�asz, Karolu, �e on jest za m�ody? Ma zaledwie dwadzie�cia siedem lat.
M�g�by� jeszcze przez rok, dwa. . .
- Nie - stanowczo zaprzeczy� Karol Dalcz - po prostu nie czuj� si� uprawniony do
dalszego zarz�dzania jego maj�tkiem. Nigdy ci, Wil, nie m�wi�em o tym, ale sam
wiesz, �e wszystkie pieni�dze, jakie wk�adam do fabryki, stanowi� wy��czn� w�asno��
Krzysztofa. Ze spadku po jego przybranym ojcu, nieboszczyku Wyzborze.
Wilhelm nie wiedzia� o tym. Przypuszcza�, �e jego brat, prowadz�c tak oszcz�dny i
odosobniony tryb �ycia, sam posiada� znaczne fundusze i z nich czerpa�, wykupuj�c
udzia�y
11 bratank�w. �e stary sk�piec Wyzbor, wuj Karolowej, umieraj�c, gdy ona spodziewa�a
si�
potomka, zostawi� adoptacj� i wielki zapis jej dziecku, na wypadek gdyby urodzi�a
syna - to by�o powszechnie znane. Przyzwyczajony jednak do skrupulatno�ci brata,
Wilhelm nie przypuszcza�, by ten naruszy� kapita�y syna, zanim Krzysztof sam wejdzie
do czynnego �ycia i sam zadecyduje o lokacie.
- No - rzuci� lekko - skoro czu�e� si� uprawniony do dysponowania. . . . M�odszy
brat zmierzy� go wymownym spojrzeniem: - By� to jedyny spos�b zabezpieczenia Krzysztofowi
mojej cz�ci przedsi�biorstwa.
. Wilhelm nie odpowiedzia�, a Karol dorzuci� prawie szeptem: - Zanim zosta�oby zmarnowane
przez twoje dzieci i r�nych przyb��d�w w rodzaju Jachimowskiego. . . czy innych
protegowanych twojej pani J�zefiny. . . wielkopa�skich darmozjad�w, pr�niak�w,
kretyn�w, przez ca�e to robactwo, kt�re obsiad�o tw�j dom, a kt�re wytru�bym, jak.
. .
Zakaszla� si�, pergaminowa twarz pokry�a si� bladym rumie�cem, w oczach zaszkli�y
si� �zy.
- Uspok�j si�, Karolu - zimno powiedzia� Wilhelm - niesprawiedliwe zarzuty nie staj�
si� s�uszne przez to, �e wypowiada si� je z nienawi�ci�.
- Tak? . . . Niesprawiedliwe? . . . B�j si� Boga, nie wmawiaj we mnie, �e sam siebie
umia�e� ok�ama�! Nie udawaj przede mn�! Nawet taki Blumkiewicz widzi, �e si� tylko
m�czysz!
- Dajmy spok�j twoim przywidzeniom, , Karolu. Chcia�e� m�wi� ze mn� o Krzysztofie.
Chory sapa� przez chwil� i �u� wargi. Opanowa� si� jednak i zacz�� m�wi�: - Tak.
Krzy� sko�czy� budow� maszyn, sko�czy� ze z�otym medalem. Z fabryk, w kt�rych praktykowa�,
ma najlepsze opinie. Jest zdolny, nawet bardzo zdolny. Dlatego s�dz�, �e b�dzie po�yteczny.
Sam si� zreszt� o tym przekonasz. My�la�em nad tym, jakie mu stanowisko powierzy�,
i postanowi�em, na jego w�asne �yczenie, �e zostanie dyrektorem technicznym.
- A c� zrobimy z in�ynierem Wajdlem? ? - C�? Na razie pozostanie na stanowisku
g��wnego in�yniera. To mu �adnej ujmy nie przyniesie. Przecie dyrekcja techniczna
obejmie opr�cz jego dzia�u szereg innych, ale o tych szczeg�ach rozm�wisz si� ju�
z samym Krzysztofom. Nie w�tpi�, �e zrobisz wszystko, by mu u�atwi� prac�. . .
- Mo�esz tego by� pewien. . - Dzi�kuj� ci, nigdy ani przez chwil� nie stawia�em pod
znakiem zapytania dw�ch twoich cech charakteru: uczciwo�ci i szlachetno�ci. Mam tedy
dalsz� do ciebie pro�b�. Nie chcia�bym ci� dotkn��, ale by�bym ci wdzi�czny za
umo�liwienie Krzysiowi jak najmniejszego kontaktowania z Jachimowskim, Zdzis�awem
i z ca�� twoj� rodzin�.
- Jak chcesz. . . . - Nie obra�aj si�. Krzy� jest troch� odludkiem. Z lud�mi i z
�yciem w og�le styka� si� ma�o. Wiesz, �e by� wychowany przez matk�, a Terenia zawsze
unika�a ludzi.
- Jednak skoro chcesz, by zosta� dyrektorem technicznym, b�dzie musia� ustawicznie
mie� do czynienia z wszystkimi podw�adnymi.
- W�a�nie prosz� ci�, by� go poma�u i w to wprowadzi�, oswoi� z warunkami, z otocze-
niem, no i osobi�cie wdro�y� w prac�.
- Mo�esz na mnie liczy�. . - W�a�nie. Wiem przecie, �e i tobie le�y na sercu los
przedsi�biorstwa, ju� chocia�by przez pami�� na naszego �wi�tej pami�ci ojca, kt�ry
wierzy�, �e jeszcze jego prawnuki i prawnuczki utrzymaj� si� na tej plac�wce. .
. No, a kt� po nas to obejmie? Po tobie i po mnie? . . . Zdzis�aw? . . . Chyba sam
si� nie �udzisz. Zatem tylko Krzy�. I naszym obowi�zkiem jest da� mu do tego przygotowanie,
je�eli nie chcemy, by fabryka wpad�a w obce r�ce. Wprawdzie pozostaje jeszcze tw�j
starszy syn, ale jest to cz�owiek ca�kiem zwichni�ty. . . Szkoda, gdy jeszcze by�
ma�ym ch�opcem, mia�em nadziej�, �e z niego t�gi ch�op wyro�nie. �e na nim
12 oprze si� z czasem ca�a firma. . . A tymczasem szcz�liwa r�czka twojej �ony tak
go pokiero-
wa�a, �e nawet gimnazjum nie sko�czy�, �e zrobi�a ze� wa�konia i hulak�. . . - Daj
spok�j - smutno potrz�sn�� g�ow� Wilhelm Dalcz - nie m�wmy o Pawle. Wykre�li�em
go z mojej pami�ci i z jakichkolwiek rachub. Masz zupe�n� racj�. Pozostaje tylko
Krzysztof. Daj Bo�e, �eby. . .
Nie doko�czy�, gdy� zapukano do drzwi i nie czekaj�c na pozwolenie, uchylono je,
a na progu stan�a niska, szczup�a staruszka w bia�ym fartuchu.
- O, , dzie� dobry, panie Wilhelmie. - Dzie� dobry, Tereniu - zerwa� si� z galanteri�
i poca�owa� j� w r�k� - wci�� wygl�dasz m�odo i rze�ko.
- �artujesz, panie Wilhelmie. Ale przeszkodzi�am wam? Chcia�am tylko przypomnie�
Karolowi, by wzi�� proszek. On zawsze zapomina.
Staruszka nala�a do kubeczka wody i poda�a m�owi lekarstwo. - B�d� tak dobra - powiedzia�
chory, oddaj�c kubek - zawiadom Krzysia, �e mo�e przyj�� powita� stryja Wilhelma.
- Dobrze, , z�otko. Czekali w milczeniu. Up�yn�o dobrych pi�� minut, zanim us�yszeli
szybkie pewne kroki i do pokoju wszed� Krzysztof. Pan Wilhelm, nie podnosz�c si�
z miejsca, obrzuci� go uwa�nym spojrzeniem. Przed nim sta� m�ody cz�owiek �redniego
wzrostu, raczej szczup�y, o podniesionej g�owie. Smag�a twarz, g�adko wygolona, niedu�y
prosty nos, �adnie wykrojone usta, du�e czarne my�l�ce oczy i kr�tko przystrzy�one,
w ty� zaczesane w�osy koloru hebanu sk�ada�y si� na ca�o�� powa�n� i ujmuj�c�.
- Mi�o mi ci� powita�, , Krzysztofie - odezwa� si� wreszcie i wyci�gn�� r�k�. . -
W�a�ciwie pozna� - u�miechn�� si� m�ody cz�owiek - tak si� jako� z�o�y�o, , �e prawie
nie widywali�my si� ze stryjem.
Pan Wilhelm potrz�sn�� ma��, lecz siln� d�oni� bratanka. Na og� podoba� mu si�,
tylko mi�kki i zanadto m�odzie�czy g�os nieco razi�. Natomiast swobodne i naturalne
zachowanie si� Krzysztofa robi�o dodatnie wra�enie. Przysun�� sobie krzes�o i usiad�
naprzeciw stryja. Nie wygl�da� na swoje lata, lecz ju� po chwili rozmowy pan Wilhelm
przekona� si�, �e ma do czynienia z dojrza�ym i zr�wnowa�onym m�czyzn�.
Krzysztof opowiada� o belgijskich i niemieckich fabrykach metalurgicznych, w kt�rych
odbywa� praktyk�, o rozmaitych stosowanych tam systemach administracji, o post�pach
naukowej organizacji pracy, o nowych metodach regulowania produkcji.
M�wi� rzeczowo, bez sadzenia si� na znawstwo, bez popisywania si� erudycj�, lecz
w spos�b �wiadcz�cy o gruntownej znajomo�ci przedmiotu i o w�asnym trze�wym zdaniu
w omawianych sprawach.
Pan Karol Dalcz z nieukrywan� rado�ci� wodzi� oczyma z twarzy syna na twarz brata,
kt�ry zreszt� nie ukrywa� swego uznania dla m�odego in�yniera. Ju� sam spos�b,
w jaki si� do� zwraca� z pytaniami, aczkolwiek mia� w sobie jakby posmaczek egzaminu,
�wiadczy�, �e pan Wilhelm traktuje bratanka ca�kiem powa�nie.
Wesz�a znowu pani Teresa z propozycj� przyrz�dzenia kawy, lecz pan Wilhelm podzi�ko-
wa�.
- Jak�e m�j syn, , panie Wilhelmie? - zapyta�a z maskowanym niepokojem. - Musz� ci,
Tereniu, powinszowa�. O ile znam si� na ludziach, b�dzie z niego prawdziwy Dalcz.
- Jeszcze si� stryj rozczaruje - za�mia� si� Krzysztof, ukazuj�c bia�e i jakby drapie�ne
z�by - a dlaczego to stryj z moj� matk� tak dziwnie si� tytu�uj�?
? - Widzisz, Krzysztofie, zna�em twoj� matk�, gdy jeszcze by�a w tym wieku, kiedy
nie tylko m�wi si� pannom po imieniu, lecz i nosi si� je na r�kach.
13 - Jak�e chcesz - za�mia�a si� pani Teresa - pan Wilhelm by� ju� w�wczas studentem.
. Pomimo tych wspomnie� nastr�j do ko�ca by� zimny. Przy po�egnaniu ustalono, �e
Krzysztof nazajutrz z rana zjawi si� u pana Wilhelma i zostanie przeze� oprowadzony
po fabryce. Nominacj� otrzyma zaraz, za� po kilku tygodniach i po bli�szym poznaniu
przedsi�biorstwa przyst�pi do zorganizowania swego dzia�u.
Dyrektor Wilhelm Dalcz pojecha� do domu. Zapad� ju� zmierzch i gdy auto dotar�o do
�r�dmie�cia, w wilgotnym asfalcie odbija�y si� m�tne refleksy o�wietlonych wystaw
sklepowych.
W ogromnym mieszkaniu przy Alei Ujazdowskiej panowa� wielki ruch i ha�as. By� to
pi�tek, dzie� przyj�� pani J�zefiny. Wilhelm Dalcz po�piesznie zdj�� palto i przemkn��
si� mi�dzy rozbiegan� s�u�b� przez jadalni� i boczny korytarz do swojej sypialni.
Z przyleg�ego gabinetu dolatywa�y g�o�ne �miechy i okrzyki. Przekr�ci� na wszelki
wypadek klucz w zamku, zdj�� marynark�, na�o�y� stary, zniszczony szlafrok i zadzwoni�.
Po d�ugim oczekiwaniu wpad�a pokoj�wka. Kaza� jej przynie�� obiad. Zamiast obiadu
zjawi�a si� jednak pani J�zefina i wznosz�c r�ce nad sw� majestatyczn� postaci�,
wybuchn�a oburzeniem: on jej ca�y dom dezorganizuje, on przychodzi wtedy na obiad,
kiedy mu si� podoba, wprowadza chaos, odrywa s�u�b� od jej obowi�zk�w, je�eli Halina
dotychczas za m�� nie wysz�a, to wszystko przez niego, sam palcem nie ruszy, a teraz
ona, zamiast bawi� go�ci i czuwa� nad porz�dkiem, musi tu przychodzi�, dobrze, niech
teraz on sam idzie, ona z miejsca si� nie ruszy, dzi� pierwszy raz jest ten hrabia
w�gierski, a ten tak zwany pan domu nawet nie raczy si� pokaza�, biedna ta Halina,
ale ona do grobu nie zapomni wyrodnemu ojcu, zawsze udaje zm�czonego, byle tylko
nie spe�nia� swoich �wi�tych obowi�zk�w. . .
Pan Wilhelm Dalcz przygl�da� si� przez chwil� �onie oboj�tnym wzrokiem, po czym bez
s�owa po�o�y� si� na sofie i zamkn�� powieki. Pani J�zefina, trzasn�wszy drzwiami
wysz�a z pokoju.
14 Rozdzia� II
Do pokoju maszyn wszed� sekretarz Holder z min� zwiastuj�c� nowin�. - No, , moje
panie - powiedzia� zacieraj�c r�ce - z jedn� z was musz� si� rozsta�.
. W jednej chwili umilk�y " Royale " i " Remingtony " , a panna Klimaszewska, kt�ra
nie dalej jak wczoraj w li�cie samego dyrektora zrobi�a dwa b��dy ortograficzne,
�miertelnie zblad�a. Holder jednak stan�� przy stoliku panny Jarsz�wny i chrz�kn��:
- Co pani o tym s�dzi, , panno Marychno? - Ale� za co? ? - przestraszy�a si� Jarsz�wna.
- Przecie ja, , panie Holder, nic nie zawini�am? - No, niech si� pani nie boi! -
u�miechn�� si�. - Rozstajemy si� z pani� my, to znaczy sekretariat, a pani dostaje
awans i hm. . . perspektywy! . . .
- Perspektywy? ? - I to jakie! Zostaje pani osobist� sekretark� dyrektora Krzysztofa
Dalcza. Niech pani powie J�zefowi, �eby przeni�s� pani maszyn� do gabinetu dyrekcji
technicznej.
- Dlaczego Marychna? Czy to " stary " zarz�dzi�? Czy dostanie podwy�k�? - posypa�y
si� pytania.
- Ba, �eby� " stary " . Sam pan Krzysztof powiedzia�: - Prosz� mi wyznaczy� t� blondynk�,
co siedzi przy oknie, ona mi si� szalenie podoba.
- �artuje pan - zaczerwieni�a si� Jarsz�wna - to niemo�liwe! ! - Serio tak powiedzia�?
? Holder sta� u�miechni�ty i rozkoszowa� si� wra�eniem, jakie sprawi�: - No, , o
podobaniu si� nie m�wi�, ale skoro pani� wybra�, widocznie co� w tym jest. - On mi
si� wcale nie podoba - zawo�a�a panna Klimaszewska - taki jaki�. . . . - Ho, , ho,
bo zielone winogrona! - I od kiedy mam tam do niego i��? Od jutra? - Po co odk�ada�
szcz�cie? - z �artobliwym patosem odpowiedzia� Holder - ma pani i�� zaraz.
- Ale� ja nie mog� zaraz! - zerwa�a si� Jarsz�wna - niech pan sam patrzy! Mam zupe�nie
wytarte �okcie i w og�le to stara sukienka! I w�osy mi si� ca�kiem rozfryzowa�y.
O m�j Bo�e, dlaczego mi pan nie powiedzia� wczoraj! Ja tak nie p�jd� za �adne skarby!
Gor�czkowo pudrowa�a nosek i otrzepywa�a kurz z sukni. Jaskrawe rumie�ce i roziskrzone
emocj� niebieskie oczy wraz z nieco rozczochran� czupryn� koloru lnu sk�ada�y si�
na obraz najwy�szego podniecenia. Pe�ne du�e piersi wznosi�y si� po�piesznym nierytmicznym
oddechem. Bez�adnie machaj�c grzebieniem wyrywa�a sobie ca�e pasma w�os�w.
- Co si� tak przejmujesz, Marychno - wzruszy�a ramionami panna Wreczkowska i wyd�a
przywi�d�e policzki - my�lisz, , �e on si� z tob� zaraz o�eni? Czy mo�e po�le ci�
do fotografii?
- My�li, , �e Pana Boga za nogi z�apa�a - dorzuci�a inna. . - W og�le ja s�ysza�am,
�e on jest ju� zar�czony i zostawi� swoj� narzeczon� za granic�. Podobno co drugi
dzie� do niej listy pisuje.
- No - zjadliwie nadmieni�a panna Klimaszewska - teraz Marychna b�dzie mu listy wy-
stukiwa� na maszynie.
15 - Gadajcie, panie, gadajcie - zauwa�y� sekretarz - a ka�da z was do nieba skaka�aby,
�eby
by�a na miejscu panny Marychny. - O, , tylko nie ja. - I nie ja. - I nie ja. - Mnie
si� on w og�le nie podoba. Brunet i taki wyskrobek. M�czyzna powinien mie� wzrost,
bary. . .
- I taki zawsze powa�ny, jakby kij po�kn��. - Sama wczoraj m�wi�a�, �e takich oczu
jeszcze nie widzia�a� - zaperzy�a si� panna Jarsz�wna.
- Phi. . . no, ma �adne oczy. Ale to jeszcze smarkacz. Co to za wiek dla m�czyzny
dwadzie�cia osiem lat.
- Dla ciebie pewno, �e za ma�o - odci�a si� Marychna - przykro mie� do czynienia
z m�czyzn� o sze�� lat m�odszym od siebie.
- K�amiesz! ! Ja nie mam trzydziestu czterech lat! - Sza, panienki - przerwa� Holder
- bo jeszcze " stary " wejdzie. No, panno Marychno, niech pani �pieszy, bo tam jest
co� pilnego do dyktowania.
J�zef zabra� maszyn�, a w chwil� potem Marychna, prze�egnawszy si� ukradkiem, wysz�a
na korytarz.
Gabinet jej nowego szefa mie�ci� si� w ko�cu korytarza na pierwszym pi�trze. Na wielkich
czarnych drzwiach wisia�a tabliczka:
" In�. Krzysztof WyzborDalcz - Dyrektor Techniczny " . Zapuka�a i us�yszawszy kr�tkie,
ale melodyjnym g�osem rzucone " prosz� " , wesz�a. Siedzia� przy biurku, lecz wsta�
na jej powitanie i odk�adaj�c papierosa powiedzia�: - Czeka�em na pani�. . Jestem
Dalcz. U�cisk d�oni mia� mi�kki, lecz mocny, a wyraz twarzy raczej surowy i tylko
przygodnie uprzejmy.
- Od jak dawna pracuje pani u nas? ? - zapyta� wskazuj�c jej krzes�o. - Od dw�ch
lat, , panie dyrektorze. - Zatem jest ju� pani do�� otrzaskana z terminologi� techniczn�.
W ka�dym razie ilekro� w tym, co b�d� pani dyktowa�, b�dzie pani mia�a jakiekolwiek
w�tpliwo�ci dotycz�ce pisowni, prosz� zapyta�.
- Dobrze, , panie dyrektorze. Skin�� g�ow�, co zrozumia�a jako zako�czenie rozmowy.
Wsta�a i zaj�a miejsce przy maszynie. Ta by�a ustawiona w ten spos�b, �e Marychna
musia�a siedzie� zwr�cona plecami do biurka. Jednak na �cianie przed ni� wisia� wielki
oszklony plan fabryki i w tym w�a�nie szkle widzia�a odbicie swojej jak�e fatalnie
nieuczesanej g�owy, a dalej kontury biurka i siedz�cego przy nim swego szefa. W�a�nie
przewraca� jakie� papiery, rozk�ada� du�e arkusze, segregowa� ma�e kartki, na kt�rych
od czasu do czasu co� notowa�. To prawda, �e wola�a m�czyzn wy�szych, ale ten
by� taki przystojny i tak �adnie zbudowany. Oczywi�cie, kole�anki z sekretariatu
krytykowa�y go tylko przez zazdro��, �e w�a�nie j� wybra�. By�aby g�upia, gdyby z
tego mia�a sobie zaraz co� wyobra�a�, ale jednak�e. . . Nawet pasuj� do siebie, bo
on jest szczup�y brunet, a ona do�� pe�na blondynka! Przemys�owiec i stenotypistka.
. . w wielu bardzo pi�knych filmach zdarza�y si� takie sytuacje. Ma si� rozumie�,
nie b�dzie tak naiwna, by rozmarza� si� na ten temat, ale w ka�dym razie to awans.
W przerwie obiadowej p�jdzie do kre�larni pochwali� si� ojczymowi. . .
- Piszemy, , prosz� pani - rozleg� si� za ni� g�os mi�kki i d�wi�czny - jest pani
gotowa? ? - Prosz�, , panie dyrektorze. - Nag��wek: Organizacja dyrekcji technicznej
Zak�ad�w Przemys�owych Braci Dalcz i Sp�ki. . . Gotowe?
16 - Tak jest.
. - Wi�c od nowego wiersza: - Z dniem pierwszym stycznia bie��cego roku wprowadza
si� nast�puj�c� struktur� administracji. . .
Szybki, sprawny stukot maszyny zmiesza� si� z p�ynnym wyrazistym g�osem dyktuj�cego.
Marychna nie podnios�a oczu znad klawiatury. Nie rozumia�a ani s�owa z tego. co wystuki-
wa�y jej palce, ca�� uwag� skupi�a na tym, by nie przepu�ci� ani jednej litery, by
nie narobi� b��d�w. Robota musi by� wykonana bez zarzutu. Dyrektor Krzysztof Dalcz
miarowym krokiem chodzi� wzd�u� pokoju i dyktowa� " z g�owy " . W kr�ciutkich przerwach
widzia�a odbicie jego postaci w szybie przed sob�: jedn� r�k� trzyma� w kieszeni,
w drugiej mia� notatki, do kt�rych z rzadka zagl�da�. Taki elegancki. . . Krzysztof.
. . To bardzo �adne imi�. . . Ten student, kt�rego pozna�a w wagonie, nazywa si�
Stanis�aw, w og�le co drugi ch�opak to Stanis�aw albo Jan, albo Jurek. Pospolicie.
Co innego Krzysztof. . . Krzy�, Krzych, a mo�na i z drugiej po�owy imienia: na przyk�ad
Toffi - tak jak cukierki!
! - . . . z uwzgl�dnieniem wy�ej wymienionych rubryk maj� te� by� sporz�dzane codzienne
raporty rozchodu magazynowego w trzech egzemplarzach, a to celem wzajemnej kontroli.
. .
Czy te� on naprawd� jest zar�czony? W ka�dym razie dotychczas na �adn� z urz�dniczek
nie zwraca� uwagi, a przecie� jest ju� w fabryce od trzech tygodni. W buchalterii
m�wiono, �e wci�� siedzi w warsztatach albo konferuje z kierownikami poszczeg�lnych
biur i dzia��w. Ciekawa rzecz, czy teraz b�dzie wi�cej przesiadywa� w gabinecie?
Bo po c� by kaza� przydzieli� sobie sekretark�?
Od czasu do czasu, nie przerywaj�c dyktowania, zatrzymywa� si� przy niej i nachyla�
si� nad maszyn�, by sprawdzi�, co jest napisane.
Co za szcz�cie - my�la�a Marychna - �e wczoraj zrobi�am manicure! Co jak co, ale
swoich r�k nie potrzebuj� si� wstydzi�. Daj Bo�e ka�dej. Jutro na�o�� granatow�
sukienk� z bia�ym ko�nierzykiem i te ja�niejsze po�czochy.
Zegar na korytarzu zacz�� bi� dwunast� i niemal jednocze�nie odezwa�a si� chrapliwie
syrena.
- Pani je obiad w fabryce? ? - przerwa� dyrektor. - Nie, , panie dyrektorze, w domu.
Tu tylko �niadanie. - A bardzo pani g�odna?
? - C� znowu, , bynajmniej. - No wi�c piszmy dalej. Zale�y mi na sko�czeniu tego
memoria�u dzi� jeszcze. Nie czuje si� pani zm�czona?
- O, nie - sk�ama�a Marychna i zaryzykowa�a ma�y u�miech, lecz on w og�le tego nie
spostrzeg�.
To nic - my�la�a w trzasku maszyny - przecie dzi� tylko pierwszy dzie�. Za tydzie�,
dwa, rozkrochmali si� i nie b�dzie taki oficjalny.
Pisanie sko�czy�o si� oko�o trzeciej. Wzi�� maszynopis i zasiad�szy przy biurku,
pogr��y� si� w czytaniu. Zaleg�a cisza. Marychna nieznacznie rozciera�a zm�czone
palce, zerkaj�c ku zwierzchnikowi. Jaki on ma �adny owal twarzy i jak� g�adk� smag��
cer�. . .
- Prosz� pani - podni�s� na ni� oczy - czy pani jest pewna, �e " narz�dziownia "
pisze si� przez " rz " ?
- No. . . tak, panie dyrektorze - odpowiedzia�a speszona i teraz ju� sama nie wiedzia�a,
czy nie nale�y pisa� przez " � " .
- Niech si� pani nie dziwi - u�miechn�� si�, najwyra�niej u�miechn�� si� do niej
- niech si� pani nie dziwi, �e jestem s�aby w ortografii. Zar�wno szko�� �redni�,
jak i politechnik� przechodzi�em za granic�, a w gramatyce polskiej jestem tylko
samoukiem, i to, jak pani widzi, kiepskim.
17 Chcia�a co� odpowiedzie�, ale ani rusz nie przychodzi�o jej na my�l nic odpowiedniego.
Tymczasem on sko�czy� czyta� i wzi�� do r�ki s�uchawk� telefonu wewn�trznego. Kaza�
si� po��czy� z naczelnym dyrektorem i powiedzia�:
- Tu m�wi Krzysztof, , czy stryj b�dzie m�g� teraz mnie przyj��? . . . Dobrze, zaraz
przyjd�. Bez po�piechu z�o�y� papiery i pobrz�kuj�c kluczami zamyka� szuflady biurka.
- O kt�rej pani przychodzi do pracy? ? - zapyta�. - O �smej, , panie dyrektorze.
- Hm. . . Wola�bym, by pani przychodzi�a o si�dmej, za to, oczywi�cie, ju� o trzeciej
b�dzie pani wolna. Nie sprawi to pani r�nicy?
- Nie, panie dyrektorze, tylko �e ja mieszkam w Zielonce i. . . �eby na czas zd��y�,
musia�abym wstawa� bardzo wcze�nie. . . o pi�tej. . .
- Ano tak - zastanowi� si� - trudno pani� do tego zmusza�, , jak� pani ma pensj�?
- Dwie�cie dziesi�� z�otych.
. - Wi�c dostanie pani podwy�k�, , ale trzeba b�dzie zamieszka� w Warszawie. Czy
chce pani? Naturalnie, �e chcia�a. Mieszka w Zielonce u ojczyma, a teraz przeprowadzi
si� do miasta i wynajmie pok�j, je�eli to jest potrzebne. Dyrektor Dalcz powiedzia�,
�e nawet konieczne, gdy� b�dzie jej od czasu do czasu potrzebowa� i w godzinach pozabiurowych,
za kt�re, oczywi�cie, wyp�ac� jej dodatkowo. Na razie pensja zostanie podwy�szona
do trzystu pi��dziesi�ciu z�otych.
- Bardzo dzi�kuj�, panie dyrektorze - zaczerwieni�a si� i niespodziewanie dla siebie
samej dygn�a.
To go widocznie rozbawi�o, gdy� u�miechn�� si�, ukazuj�c �liczne drobne i bardzo
bia�e z�by. - Ile pani ma lat? - zapyta�. - Dwadzie�cia jeden, , to jest w�a�ciwie
dwudziesty drugi - za�enowa�a si�.
. - Jest pani jeszcze bardzo m�oda. No, wi�c uk�ad stoi? . . . Wydam odpowiednie
polecenie panu Holderowi. Teraz jeszcze jedno. Prosz� pani�, by wszystko, co jej
dyktuj�, zatrzymane zosta�o w �cis�ej tajemnicy. To jest trunek nieodzowny. Do widzenia
pani.
Poda� jej r�k� i wyszed� z gabinetu. By�a niezwykle podniecona. Tyle zmian! Bo�e,
b�dzie mia�a tak� du�� pensj�, no i nareszcie zamieszka w Warszawie! Zaraz od jutra
zacznie szuka� sobie pokoju. Co te� ojczym na to powie?
Gor�czkowo pakowa�a sw�j woreczek i zamyka�a maszyn�. Korci�o j�, by pobiec zaraz
do sekretariatu i pochwali� si� kole�ankom, lecz wytrzyma�a do gwi zdka. Teraz za�
musia�a �pieszy� si� na poci�g. Pr�dko wybieg�a na ulic�. Nie cierpia�a tego kawa�ka
drogi do przystanku tramwajowego. W lecie czy w zimie, zawsze by�o tu pe�no b�ota,
a w jesieni nale�a�o wr�cz uprawia� ekwilibrystyk�, by po rozrzuconych tu i �wdzie
ceg�ach dotrze� do ulicy Wolskiej, gdzie ju� by�y chodniki. Dzi� jednak wprost nie
zwr�ci�a na to uwagi. Na przystanku zebra�o si� ju� kilkana�cie os�b, przewa�nie
z biura konstrukcyjnego i z kalkulacji. Wszyscy ju� wiedzieli, �e zosta�a sekretark�
Krzysztofa Dalcza, i winszowali jej awansu. Osob� m�odego dyrektora bardzo si� interesowano
przede wszystkim ze wzgl�du na zmiany, jakie mia� zaprowadzi� w fabryce, a poza tym
z racji, �e wszystko, co dotyczy�o rodziny pryncypa��w, by�o jednym z najpopularniejszych
temat�w w rozmowach mi�dzy pracownikami. Lubiano i bano si� Wilhelma Dalcza, z przek�sem
m�wiono o Zdzis�awie, z szacunkiem o Karolu, Jachimowski mia� opini� " cwaniaka "
, a o Krzysztofie Dalczu nie wyrobiono sobie jeszcze zdania.
Ojczym Marychny Jarsz�wny, pan Ozierko, jako jeden z najstarszych pracownik�w firmy,
doskonale by� obznajmiony z tymi kwestiami. Tote�, gdy tylko wraz z pasierbic� ulokowali
si� w przedziale trzeciej klasy poci�gu do Zielonki i gdy Marychna zakomunikowa�a
mu propozycj� swego szefa, o�wiadczy�, �e nic przeciw niej nie ma, gdy� Dalczowie
to " rodzina solidna " i nie dadz� swemu cz�owiekowi zrobi� krzywdy. Takie ju� obyczaje
s� od starego Franza.
18 Poniewa� za� Marychna czu�a si� od dzi� tak�e " swoim cz�owiekiem " Dalcz�w, sama
za-
cz�a wypytywa� ojczyma o ich histori�. S�ysza�a j� wprawdzie kilkadziesi�t razy,
opowiadan� r�nym przygodnym s�uchaczom, lecz nigdy nie zwraca�a na ni� szczeg�lnej
uwagi, nawet w�wczas, gdy po sko�czeniu gimnazjum dosta�a posad� w fabryce. Teraz
jednak by�o zupe�nie inaczej. Ka�da informacja, ka�de s�owo mia�y swoje g��bokie
aktualne znaczenie.
- Stary Franz - m�wi� ojczym - nie mia� i trzydziestki, jak do Warszawy przyjecha�,
ale rzemie�lnik by� ju� pierwsza klasa i, jak si� pokaza�o, g�ow� na karku mia�.
Na psach przyjecha�, co mu w�zek z ca�ym dobytkiem przyci�gn�y, a nie nazywa�
si� Dalcz, tylko Daltz. Ale �e to ludziom trudno tak wym�wi�, to i wszyscy m�wili:
a to zanie� zamek do naprawy do Dalcza, a niech Dalcz zreperuje zawiasy, bo to otworzy�
sobie skromny warsztacik na Bonifraterskiej, co to nazywano tak�e i " pod psami
" , �e to niby na psach przyjecha�. Ale cz�owiek by� zacny, pracowity, a by� w�wczas
taki zamo�ny m�ynarz na Pradze, Bauer si� nazywa�. Te� z Niemc�w. Ot� Franz robi�
to i owo przy m�ynie i co� w dwa lata z c�rk� Bauera si� o�eni�. Podobno w posagu
dosta� pi�� tysi�cy rubli, czy wi�cej. A �e cz�owiek by� oszcz�dny, pracowity i nieg�upi,
zaraz sobie niewielk� kotlarni� za�o�y�, a poma�u plac za Wolsk� rogatk� kupi�
i zacz�� budowa�. Troch� ze swoich, troch� z posa�nych, a troch� z po�yczonych, bo
by� uczciwy i ludzie mu w�asn� dusz� zawierzyliby. Powodzi�o si� nie�le. Z pocz�tku
narz�dzia rolnicze robi�, p�niej na Kolej Wiede�sk� r�ne zam�wienia przysz�y.
A jak synowie szko�y poko�czyli i ojcu pomaga� przyszli, to ju� w fabryce ze dwustu
robotnik�w by�o.
- To znaczy, , �e w tej samej fabryce, gdzie my teraz pracujemy? - zapyta�a Marychna.
. - W tej samej. Tylko �e po �mierci starego Franza obaj synowie zaraz fabryk� rozszerzyli,
zarzucili drobn� robot�, przeszli na fabrykacj� maszyn. Starszy, Wilhelm, �e to bardziej
przystojny i elegancki by�, z hrabiank� si� o�eni�, z pann� Korniewick�. Zbiednia�a
rodzina, tylko na ma�ym folwarczku siedzia�a, ale zawsze, co hrabian