3708
Szczegóły |
Tytuł |
3708 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3708 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3708 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3708 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jaros�aw Zieli�ski
Na drodze
Powoli, jakby ws�uchuj�c si� w ka�dy sw�j krok, ch�opiec schodzi� �cie�k�
w�r�d wszechobecnej mg�y. Patrzy� na zamazane, niewyra�ne w p�mroku
wstaj�cego dnia kontury ska� na zboczu wzg�rza. Pod jego stopami.
Stara� si� trzyma� z daleka od prawej, ostro opadaj�cej w d� strony
�cie�ki. Zm�czenie i pragnienie snu niebezpiecznie zbli�a�y go do niej.
Nawet w pe�nym �wietle dnia ta wyprawa nios�a w sobie ryzyko. Lubi� je.
Przyspieszy� kroku. Sen by� teraz jego sprzymierze�cem. Musia� i��, musia�
si� rusza� - �eby tylko nie zasn��. Inaczej - nieuwa�ny ruch i... Mg�a
kry�a przed nim dobrych par� metr�w skalnego urwiska.
Schodzi� �agodnymi zakosami �cie�ki do niedalekiego ju� miasteczka.
Przerzucona przez rami� kurtka zsun�a si� na ziemi�. Podnosz�c j� z �alem
popatrzy� na wylot bocznego w�wozu ostro skr�caj�cego na po�udnie. Gdyby
mia� troch� wi�cej czasu m�g�by i jego przej��, zbada�, czy ska�y nie maj�
czego� do ukrycia.
Gdzie� za nim pozosta�y resztki metalowych ogrodze� ostrzegaj�cych
prze�artymi rdz� tabliczkami. Widzia� ju� tyle r�nych - cho� w jaki�
spos�b podobnych. Nigdy bezpiecznych. Teraz by�y ju� tylko punktami na
mapie. Kr�tkimi zapisami w notesie ��cz�cymi si� w histori� jego kilku
ostatnich lat.
Jeszcze jeden zakr�t i ostatnia, do�� stroma cz�� drogi. Ostatni skok i
pod stopami asfalt pokryty cienk� warstw� �wiru. Pobocze hotelowego
parkingu.
Z do�u �cie�ka by�a niewidoczna. Zreszt� z tego miejsca niezbyt nadawa�a
si� do wej�cia. O wiele wygodniej by�oby podej�� niedalekim wyci�ciem
kamienio�omu, jego wschodni� �cian� poprawion� kilkoma mikrowybuchami
zaaran�owanymi przez budowniczych hotelu. „Pi�kny taras z widokiem na ca��
dolin�” - pami�ta� ten obrazek z kolorowego prospektu znalezionego gdzie�
tutaj. Ale p�niej nie by�o ju� czasu dla wielkich hoteli.
Min�� kilka dom�w. Przeszed� jezdni� i przyspieszaj�c kroku zag��bi� si� w
wylot w�skiej ulicy, prowadz�cej do pensjonatu. Przed wej�ciem do starego
pensjonatu Kerstin sta� br�zowy transporter. Kto� zdj�� z niego
identyfikatory, a bocznej szybie kabiny kierowcy brakowa�o g�rnej cz�ci.
Burt� znaczy�y �lady kul.
Obszed� go i otworzy� skrzypi�c� furtk�. Wszed� do pensjonatu, przez hall
do wp�otwartych drzwi.
Horst, niski, silny m�czyzna w ciemnej koszuli i zmi�tych spodniach,
siedzia� w fotelu odwr�conym do wn�trza salonu.
Bez zainteresowania patrzy� gdzie� nad g�ow� „nowego nabytku” Kerstin,
szczup�ej dziewczyn� o du�ych oczach. Wygl�da�a jak s�odkie niewinne
dziecko, cho� mog�a mie� nawet dwadzie�cia lat. Nie m�g� wymaga�
wzajemno�ci: m�oda jeszcze kobieta spa�a, rozdzielaj�c czas wczorajszego
przyj�cia od przygotowa� do nast�pnego.
Hort rozpozna� ch�opca, nawet nie pr�buj�c si� odwr�ci�. Nie pracowa� by
tu, gdyby tego nie potrafi�.
- Matt, Kerstin chce si� z tob� widzie� - powiedzia� Horst z lekka
zachrypni�tym g�osem. - Natychmiast - doda�.
Matt zastanawia� sie w�a�nie, gdzie b�dzie spa�a dziewczyna, je�li
wszystkie pokoje w pensjonacie by�y zaj�te, a Kerstin wymaga�a dla ka�dej
ze swej trz�dki oddzielnego pokoju.
Przyj�cie jego s��w potwierdzi�y kroki ch�opca. Drewniane schody
skrzypia�y pod ci�arem st�p.
- Nie b�dziesz ju� u mnie mieszka� - powiedzia�a mu Kerstin, jak tylko do
niej wszed�.
- O co chodzi? - ch�opiec nie s�yn�� z grzeczno�ci.
- Nie podoba mi si� to, co robisz. Nie tylko mnie si� nie podoba. To
�a�enie po bazie... jeszcze �ci�gnie na nas jakie� nieszcz�cie.
- Tam nie ma ju� nikogo - odpar�. Oboje m�wili o instalacjach na
wzg�rzach, sk�d w�a�nie wr�ci�.
- Œci�gniesz na nas nieszcz�cie - powt�rzy�a stanowczo. - Poszukaj
miejsca gdzie indziej. Od zaraz!
Matt przypomnia� sobie s�odkie dziecko na dole i ju� mia� co� jej
powiedzie�, ale zrezygnowa�. Kerstin by�a naprawd� dobra w zabawianiu
m�czyzn i nie spos�b by�o jej przeszkodzi� w czymkolwiek, co si� z tym
wi�za�o. Po prostu musieli sobie zej�� z drogi.
Rozmowa nie trwa�a ju� d�ugo. Wyszed� bez s�owa po�egnania. Zreszt� to
w�a�nie by�o po�egnanie - nic nie by�oby dobr� odpowiedzi� dla s��w
Kerstin. Wyrzuci�a go! Tak naprawd� to wyrzuci�a go z miasteczka, cho� nie
powiedzia�a tego.
Trafi� pod swoje drzwi. Przekr�ci� klucz, szarpn�� ci�k� klamk�.
Ma�y pokoik by� tak samo pusty i zimny jak przed dziesi�cioma dniami.
Wszystko, co mo�na by�o z niego wynie��, le�a�o na stole. Po chwili ju�
tylko niebieski notes i par� innych drobiazg�w nie znalaz�o swego miejsca
w torbie. Matt zmi�� w palcach wyci�gni�t� z kieszeni kurtki kartk�.
Rzuci� j� na st�, zbli�y� p�omie� zapalniczki. Po�pieszny szkic ostatniej
trasy powoli kurczy� si� w ogarniaj�cym kart� ogniu. Zgarn�� resztki
popio�u na pod�og�. Powoli rozmie�ci� reszt� swych rzeczy w torbie.
Zasun�� jej zamek. Wyszed� na schody trzaskaj�c drzwiami. M�g�by przysi�c,
�e nie wzbudzi�o to zbytniego entuzjazmu �adnego z mieszka�c�w pensjonatu.
Ale teraz ju� nie musia� si� tym przejmowa�.
Po drodze min�� dziewczyn� z du�ymi oczami. Kierowa�a si� w stron� jego
pokoju, z r�kami pe�nymi �wie�ej po�cieli. U�miechn�� si� od niej, a gdy
przeciska�a si� obok niego, przyci�gn�� do siebie i poca�owa�. Nie mia�a
jak si� broni�, zaspana i z zaj�tymi r�kami; popatrzy�a tylko na niego ze
zdziwieniem.
- Na szcz�cie, moja droga - wyja�ni� jej. - �eby� go mia�a wi�cej ni� ja
tutaj.
Szed� ulicami w�a�ciwie bez celu. Miasteczko nie by�o du�e; szybko dotar�
do jego skraju. Nowa, szeroka szosa tylko ociera�a si� o miasteczko.
W�a�nie tu prze�lizgiwa�a si� mi�dzy niskimi, ton�cymi w zieleni willami.
Ch�opiec przystan�� na chwil�, widz�c du�y transporter, wielkiego
Semihooda z d�ugim kontenerem. Zainteresowany, podszed� bli�ej.
M�czyzna by� ubrany w zielon� krutk� wojskowego kroju. Tego samego koloru
spodnie i czarny beret tworzy�y z niego filmowy obraz komandosa. Rozmawia�
z pracownikiem stacji energetycznej. Ha�as pracuj�cego silnika wielkiego
transportera zag�usza� ich s�owa.
- Hej ch�opcze, nie wiesz jak st�d dojecha� do Kamiennego Mostu? - pytanie
zatrzyma�o Matta po�rodku placu.
- Wiem. K4 do Haxton - odwr�ci� si� do �o�nierza.
- Nie wybierasz si� w tamt� stron�? - spyta� kierowca - To dalej niewiele
mi m�wi.
- Dlaczego by nie?
To mo�e by� dobry pomys� - pomy�la�. Zreszt� teraz ka�dy pomys� jest
dobry. Dosta� przecie� co� w rodzaju wilczego biletu w tym miasteczku.
- Dobrze. Mam tu jeszcze kilka spraw. Mo�emy wyjecha�, powiedzmy, za... -
spojrza� na zegarek - p� godziny. B�dziesz tutaj?
Ch�opiec w zamy�leniu skin�� g�ow�.
Odszed� bez po�piechu. Chcia� jeszcze tylko kogo� znale��. Mia� nawet
szcz�cie - spotkali si� ko�o jej domu.
Wygl�dali tak jak zawsze, kiedy ich spotyka�. Tworzyli naprawd� szcz�liw�
par�, mimo tego wszystkiego co si� wok� nich dzia�o. Mo�e mieli racj�,
pomy�la� ch�opiec.
- Cze�� Matt! - pierwsza zauwa�y�a go Jessica. Jej w�osy po�yskiwa�y w
s�o�cu, przechodz�c od g��bokiej czerni po jasne kosmyki.
- Cze�� - odpowiedzia�. - I zarazem do widzenia.
Si�gn�� do bocznej kieszeni torby. Wyj�� trzy bia�e arkusze papieru. Poda�
je Jessice.
- To dla ciebie. Na pami�tk�!
Nie by�y tak zupe�nie bia�e. Dwadzie�cia minut szybkiego przerysowywania
kilku szkic�w z kartek notesu nie stworzy�o mo�e arcydzie�a...
Ale wywo�a�o po��dany efekt.
- Och Matt! Dzi�kuj�, to wspania�e - chwyci�a go za r�k�. - Spotkamy si�
jeszcze?
Przeni�s� wzrok na obserwuj�cego t� scen� Gerry'ego. Roze�mieli si�, ca�a
tr�jka.
- By� mo�e... kiedy�.
„Kiedy�” brzmia�o lepiej ni� „nigdy”. Ile jeszcze mog�o up�yn�� czasu,
zanim na serio zacz�� by si� w niej kocha�?
Poprawi� pasek torby.
- Wi�c: do widzenia - musn�� wargami jej policzek. U�cisn�� r�k� Geralda.
Odwr�ci� si� i powoli poszed� w stron� transportera. Zosta�o mu jeszcze
troch� czasu.
Kierowca by� w miar� punktualny - sp�ni� si� najwy�ej par� minut. Zanim
uzna� za stosowne wpu�ci� go do szoferki, przedstawi� si�:
- Sier�ant Jeffrey Wharton z Sz�stego Oddzia�u S�u�by Terytorialnej.
- Matthew Anderson - odpowiedzia�.
- Jaki masz plan?
- Musimy dojecha� do skrzy�owania w Haxton. Ale K4 jest nieprzejezdna od
po�owy swej d�ugo�ci. B�dziemy musieli skr�ci� na drog� do Frey.
Transporter ostro ruszy� z miejsca.
P�niej zacz�� pada� deszcz.
Towarzyszy� im niemal od samego pocz�tku a� do ko�ca prawie dwugodzinnej
drogi. Otaczaj�ce ich strumienie wody monotonnie b�bni�y w dach kabiny,
tworz�c swoiste t�o do prowadzonej w jej wn�trzu rozmowy. Sier�ant
wypytywa� go o stan miejscowych dr�g. Jak na pierwszy kurs zupe�nie nie�le
orientowa� si� w okolicy, ale jego wiedza pochodzi�a ze studiowania map, a
nic nie by�o teraz r�wnie zawodne.
P�niej, gdy po raz drugi przekroczyli rzek� Linton, Matt musia� troch�
zaj�� si� nawigacj�. Wharton wzi�� na siebie ci�ar rozmowy.
- Pewnie nie s�ysza�e� o naszym Sz�stym Oddziale: bo i nie ma on zbyt
d�ugiej historii. To co� w rodzaju mieszanego pu�ku szybkiego. Mamy nawet
ci�kie transportery - tyle, �e bez paliwa.
- Dlatego pana wys�ali, sier�ancie?
- Jakby� zgad�! Dopiero wczoraj nawi�zali�my kontakt z t� dziur� w
Kamiennym Mo�cie. Maj� jeszcze troch� mieszanki w podziemnych zbiornikach.
Ich grup� lotnicz� odwo�ali ju� miesi�c temu na po�udnie.
- Tam musi by� teraz gor�co - zauwa�y� Matt.
- Tak jak i tutaj. Zdarzaj� si� starcia... mniej czy bardziej powa�ne.
Wsz�dzie s� te cholerne bandy, w ko�cu nigdy nie ma pewno�ci, �e komu� nie
spodoba si� m�j w�z i �adunek - przetar� d�oni� przedni� szyb�. - Na
szcz�cie to ju� chyba Kamienny Most.
- Tak, to sama osada. Baza lotnicza jest za tym wzg�rzem - wskaza� r�k�
Matt.
Strugi deszczu przerzedzi�y si� i znikn�y. Przejechali przez milcz�ce,
ciemne miasteczko, by zatrzyma� si� przed bram� bazy. Matt zeskoczy� na
zab�ocony �ladami k� asfalt.
- Dzi�kuj� - powiedzia� Wharton. Wyj�� spod siedzenia wojskow� map� -
Prezent od Sz�stego Oddzia�u.
Matt mia� tak� sam� w torbie. Ale nie by�o sensu odmawia�.
- Przyda si�. Do widzenia.
Wharton zatrzasn�� drzwiczki. Ch�opiec odsun�� si�, by nie zosta�
ochlapanym przez ko�a ruszaj�cego transportera. Potem poszed� w swoj�
stron�.
Przed siebie.
Wharton opar� d�o� o zamazan� kroplami deszczu szyb�. By�a zimna, jak i
ca�e wn�trze kantyny.
- Jak d�ugo to jeszcze b�dzie trwa�o...? - powiedzia� jakby do siebie.
- Za�adunek? Nie wi�cej ni� p� godziny - odpowiedzia� mu siedz�cy na
krze�le porucznik.
- Nie, do diab�a! Ten ca�y ba�agan w tym kraju. Widzia� pan tego ch�opca?
- Tego, co przyjecha� z wami? Tak.
- Mia� bro�. Pistolet... nawet specjalnie si� z tym nie kry�. Poza tym,
mia� co� wsp�lnego z armi�. Potrafi� to zauwa�y�.
- I co z tego?
- Nic. Ale to chyba nie jest normalne, �eby tacy jak on ci�gle bawili si�
w wojn�. Pope�nili�my kiedy� b��d na tej planecie, bior�c do wojska
szesnastoletnie dzieci. Obrona naszych dom�w i te wszystkie bzdury... Ile
minie czasu, nim zaczn� do siebie strzela�? - podszed� do sto�u i
machinalnie uderzy� kijkiem stoj�c� na zielonym polu bil�. - Ile potrzeba
b�dzie czasu, �eby to wszystko naprawi�?
- Mo�e wola�by� mie� za przewodnika dziewczyn�, kt�r� by mo�na przelecie�
po drodze? - spyta� si� go porucznik.
- Dziewczyny z pistoletem tak�e nie chcia�bym spotka�, je�li o to chodzi.
W odpowiedzi sobie Wharton us�ysza� tylko uderzenie o siebie dw�ch kul.
Porucznik podwoi� swoj� przewag�.
Dwa dni p�niej Matt szed� w kierunku wschodz�cego s�o�ca. By�o wprost
przed nim. O�lepia�o, ale i dawa�o przyjemne ciep�o.
Wchodzi� do sporego miasteczka.
Min�� ju� pierwsze domy przedmie�cia. Z tego, co dowiedzia� si� o
opuszczonych dzielnicach, m�g� liczy� na niez�e uzupe�nienie swych
ko�cz�cych si� zapas�w. I zdobycie jakiego� wozu.
Przeszed� kilka przecznic, zmierzaj�c do centrum miasta. Tam powinien
znale�� przynajmniej kilka sklep�w jeszcze nie „ewakuowanych” przez co
bardziej zapobiegliwych mieszka�c�w.
Puste ulice - to by�o przygn�biaj�ce. Ale najgorsza by�a cisza. Mia� czas
troch� si� do niej przyzwyczai�. Tylko, �e tu, na placach jeszcze niedawno
t�tni�cego �yciem miasta by�a prawie nie do zniesienia.
Skr�caj�c w jedn� z g��wnych ulic dostrzeg� tr�jk� ludzi stoj�c� przed
wej�ciem do du�ego magazynu. Cofn�� si� pod mur, obserwuj�c ich.
Byli starsi od niego, najwy�ej o kilka lat. Dw�ch ch�opc�w i dziewczyna.
Wy�szy mia� przewieszony przez rami� d�ugi karabin, drugi i dziewczyna
mieli w r�kach du�e torby.
Byli tu obcy, tak jak on.
Byli ubrani w szare, zniszczone mundury jednostek pomocniczych Si�
Ekspedycyjnych.
Wojna pojawi�a si� na tej planecie nieoczekiwanie. Bardzo szybko - i
r�wnie szybko odesz�a pozostawiaj�c cisz� dopalaj�cych si� ruin,
podzielone, walcz�ce mi�dzy sob� wojska.
Obserwatorzy powietrznych transporter�w meteo, w�r�d nich i Matt, po kilku
tygodniach szkolenia przesiedli si� za uchwyty dzia�ek. Kt�rego� dnia, na
po�udnie od jego osiedla, nadesz�a ta chwila. By� blisko, cho� nie na
odleg�o�� wzroku - i nie potrafi� nic zaradzi�. Transportowa maszyna ze
�rodka powietrznego konwoju zapali�a si� po ogniem atakuj�cych i spad�a,
jeszcze w powietrzu wybuchaj�c gwa�townym p�omieniem.
Rozbi�o si� ich jeszcze wi�cej i wielu napastnik�w spod znaku Si�
Ekspedycyjnych zap�aci�o najwy�sz� cen� za smugi rakiet przecinaj�ce
niebo. Ale w �adnej z l�duj�cych maszyn nie by�o Marka i Julii.
Odt�d nie by�o ju� jego rodzic�w. Wcze�niej straci� dom, zniszczony przez
daleki rajd. Wojna przenios�a si� na po�udnie, wygasa�a powoli. Przesta�
by� powietrznym zwiadowc� - i zostawi� sobie tylko pistolet, bardziej jako
przypomnienie ni� gwarancj� bezpiecze�stwa.
Zostawi� w sobie niepok�j, kt�ry gna� go bez celu przez zniszczone wojn�
okolice.
Matt podszed� do nich, powoli i spokojnie. W rozpi�tej kurtce, z r�k� w
kieszeni szerokich, brudnoszarych spodni.
- Czego tu szukasz? To nasz teren - spyta� go wysoki.
- Miasto jest du�e... - zauwa�y� Matt.
- Spieprzaj st�d - odezwa�a si� dziewczyna, wcale niez�a, jak oceni�. -
Nie musisz nam si� p�ta� pod nogami.
Przestali mu si� podoba�. Mundury Si� Expedycynych ros�y mu w oczach,
przes�ania�y wszystko.
- Rozumiesz? - wysoki si�gn�� po karabin. Zdj�� go z ramienia.
Jak on to �miesznie powoli robi�... �miesznie powoli. Wystarczy�o przecie�
rozchyli� kurtk� i wyj�� pistolet. Jednym p�ynnym ruchem... i oczywi�cie
nacisn�� spust. Dwukrotnie. Z takiej odleg�o�ci nie m�g� nie trafi�. Dwie
kule odrzuci�y w ty� niedosz�ego strzelca. Jeszcze cztery razy... dwie
niecelne i po jednej dla ka�dego z nich. Wszyscy troje upadli - na siebie.
Dziewczyna poruszy�a si�, p�niej ten ch�opak z plecakiem - mia� nawet
do�� si�y, �eby si� troch� podnie��. Matt pos�a� mu si�dm� kul�, zbli�aj�c
si� do nich. By�a chyba najcelniejsza, oceni�. I r�wnie skuteczna jak dwie
pierwsze.
Podszed� do nich i podni�s� karabin. Z rozmachem rzuci� go o okno jakiego�
parterowego domku. Szyba p�k�a z g�o�nym trzaskiem.
Odwr�ci� si� i schowa� pistolet. Chcia� odej�� - zn�w w stron�
wschodz�cego s�o�ca. Nie wiedzia�, co go zatrzyma�o: mo�e ch�� przyjrzenia
si� tej dziewczynie, mo�e tylko zwyk�a ciekawo��.
Zawr�ci�, podszed� do tamtej tr�jki. Odwr�ci� ich na plecy, od�o�y� na bok
sk�rzane torby. Wtedy us�ysza� cichy j�k. Na ciemnym tle wystrz�pionych
spodni dziewczyny powoli ros�a plama krwi. Poruszy�a palcami.
Przyjrza� jej si� bli�ej. Podoba�a mu si�. Lubi� ten typ urody - ma�a
twarz o delikatnej cerze, kr�tko obci�te w�osy i drobn� sylwetk�.
Czerwona plama na materiale uniformu. Kula trafi�a w lew� nog�, nieco
powy�ej kolana.
Zacz�� dzia�a� niemal odruchowo. Zrobi� jej zupe�nie poprawny opatrunek.
Zani�s� j� do najbli�szego domu. Po dziesi�ciu minutach by� tam wozem,
terenowym Snite. Jeszcze raz wzi�� j� na r�ce i umie�ci� na tylnym
siedzeniu. Dopiero kilkana�cie mil za miastem zacz�� zastanawia� si� nad
swoj� sytuacj�.
Scenk� w mie�cie skwitowa� kr�tkim wzruszeniem ramion. Prawdziwym
problemem by�a dziewczyna. By� w�ciek�y na siebie za ten g�upi odruch -
cho� jej uroda wiele usprawiedliwia�a. Mo�e zbyt d�ugo by� sam?
Potrzebowa� kogo� - cho�by to mia�o przynie�� k�opoty. Nie w�tpi�, �e ona
mu je przyniesie.
Gdy zacz�o si� �ciemnia� odnalaz� samotny, opuszczony dom otoczony
drzewami. Nie mia� z tym specjalnych trudno�ci: czasem i przez par� dni
nie spotyka� nikogo. Ludzie woleli ten mira� bezpiecze�stwa, jaki dawa�y
wielkie miasta pod opieku�czymi skrzyd�ami S�u�by Terytorialnej. A on nie
lubi� ludzi.
U�o�y� dziewczyn� w sypialni, na szerokim �o�u zas�anym tani� po�ciel� o
jaskrawych wzorach. Zdj�� jej buty i spodnie. Zapali� papierosa patrz�c na
d�ugie, zgrabne nogi dziewczyny i zgasi� go w po�owie, przypominaj�c
sobie, co jeszcze powinien zrobi�.
Wr�ci� do samochodu po reszt� rzeczy. Przeszuka� do�� pobie�nie dom.
Sprawia� wra�enie letniej rezydencji - nic specjalnie cennego i
interesuj�cego. Reszt� pracy zostawi� sobie na jutro - by� ju� troch�
zm�czony.
Przykry� j� i zmieni� opatrunek. Porwan� bluzk� zamieni� na swoj� kurtk�.
W nocnej szafce znalaz� jak�� ksi��k�. Przysun�� fotel do lampy, usiad�
wygodnie opieraj�c nogi o skraj ��ka. Wyci�gn�� z torby kilka paczek
przyjemnie wygl�daj�cych ciastek. Otworzy� pierwsz� i pogr��y� si� w
lekturze.
Co jaki� czas spogl�da� w stron� dziewczyny. Mniej wi�cej po godzinie
zauwa�y�, �e ma otwarte oczy. Okr��y� ��ko i nachyli� si� nad ni�.
Dotkn�� czo�a. By�o troch� cieplejsze ni� powinno.
- Wszystko w porz�dku? - spyta�.
Skin�a g�ow�. Jej oczy patrzy�y na niego bez wyrazu.
- Boli? Mo�esz m�wi�? - doda� szybko.
- Tak.
- Dobrze. Spr�buj teraz zasn��. Porozmawiamy jutro.
Cofn�� si� do fotela i zgasi� lamp�. Okry� nogi zabawnym karmazynowym
p�aszczem k�pielowym.
Zasn�� prawie natychmiast.
Obudzi� si� za wcze�nie, dziewczyna jeszcze spa�a. Postanowi� rozejrze�
si� za jakim� gor�cym posi�kiem. Przejrza� zapasy w kuchni i do�� szybko
wpad� na pomys� zupy mlecznej. By� ju� na dobrej drodze do jego
realizacji, gdy us�ysza� z boku jaki� szmer.
Sta�a oparta o �cian�. Zachwia�a si� robi�c krok naprz�d.
- Zwariowa�a�?! - chwyci� j� za r�ce.
- Chcia�am... si� tylko czego�... napi� - powiedzia�a dr��cym, przerywanym
g�osem. Omal nie upad�a.
Westchn��, prowadz�c j� z powrotem do ��ka.
- Poczekaj na mnie. Nie ruszaj si� st�d.
Wr�ci� po chwili z pe�nym talerzem na tacy. W�o�y� jej w r�ce ju� troch�
ostudzony nap�j.
- Dlaczego to zrobi�e�? I dlaczego mnie stamt�d wyci�gn��e�? - spyta�a.
- Po prostu zrobi�em to. Niewa�ne: dlaczego.
Czy mia� jej wszystko wyja�nia�? Czy mia� jej powiedzie�, �e strzela� w
przesz�o��, do smug rakiet z helikopter�w? A wyci�gn�� j�... mo�e dla
przysz�o�ci - by kiedy� mog�a urodzi� dziecko, kt�re nie b�dzie wiedzie�,
czym jest wojna. Mo�e tylko dlatego, �e by�a �adna.
Patrz�c na pochylaj�c� si� nad szklank� dziewczyn� zastanawia� si�, ile
jeszcze mo�e trwa� ich znajomo��. Par� dni?
Ale przecie� naprawd� mu si� podoba�a. To przecie� nie jej wina, �e trwa�a
wojna, a on ci�gle by� w drodze. Nie jej... ale czy kogo� mo�na by�o za to
wini�?
Nie trwa�o to a� tak kr�tko, bo dopiero wiosn� nast�pnego roku wybra�a
kogo� innego. W podg�rskiej osadzie trafili na jedn� z tych niedu�ych,
samowystarczalnych grup czasem mo�e zbyt ostro zwanych „bandami”. Mieli
w�a�nie odjecha�, gdy wr�ci� on. Przyw�dca.
By� starszy od Matta, o jasnych zaczesanych do ty�u w�osach i mi�ym
zwyczaju za�atwiania wszystkich spraw za pomoc� szybko opr�nianych
magazynk�w broni automatycznej. Oczywi�cie nie musia� nigdzie si�
�pieszy�, maj�c ich wystarczaj�co du�o w zapasie.
Matt nie zastanawia� si� nawet, kt�ra z tych cech mog�a j� do niego
sk�oni�. A mo�e po prostu nie chcia�a zosta� na jego drodze? C�, uwolni�
si� od niej bez b�lu.
Poszed� dalej, jak przedtem obchodz�c zaludnione miasta i myszkuj�c w�r�d
opuszczonych.
Zas�yszany gdzie� odg�os t�uczonego szk�a wyrwa� go z zamy�lenia.
Odruchowo skierowa� si� w tamt� stron�. Jedna, dwie przecznice i znalaz�
si� przed niewielkim sklepem. Drzwi by�y otwarte, a wok� zamka brakowa�o
kawa�k�w szyby.
Nie musia� d�ugo czeka� na winowajc�. Po chwili ze sklepu wysz�a
dziewczyna uginaj�c si� pod ci�arem dw�ch wypchanych pude�kami toreb.
- Dzie� dobry - powiedzia� takim tonem, jakby mia� zaraz doda� "�adna dzi�
pogoda".
Dopiero teraz go zauwa�y�a. By�a starsza od niego, ale najwy�ej o rok czy
dwa.
- Dzie�... co tu robisz?
- To samo co ty. Ale jeszcze nie zacz�em.
Po�o�y�a torby na tylnym siedzeniu transportera. W�z - stary terenowy
model, ze �ladami gwa�townych przej�� na burtach - zajmowa� prawie ca��
szeroko�� uliczki.
- Ostatecznie mo�esz mi pom�c - zdecydowa�a.
Zaskoczy�o go takie zawiadywanie jego �yciem, na tyle, by da� si� wci�gn��
w przetrz�sanie sklepu i umieszczanie co lepszych jego towar�w z ty�u
transportera. Gdy ju� nie by�o na nic wi�cej miejsca, zatrzyma� si� przy
transporterze i wzi�� dla siebie puszk� soku. Poci�gn�� spory �yk i
spyta�:
- Wozisz zaopatrzenie dla ca�ej kompanii?
- Nie, tylko dla siebie. Ma�e uzupe�nenie zapas�w - okr��y�a tranporter i
zaj�a stanowisko kierowcy; uruchomi�a silnik i krzykn�a do niego -
Wsiadasz?
Mia�a jasne w�osy rozwiewane przez pi��dziesi�t mil niezbyt ostro�nej
jazdy. Sportowa bluzka i jasnoniebieskie spodnie stanowi�y mi�y dodatek do
szczup�ej sylwetki. Cho� i im nie mo�na by�o niczego zarzuci�.
Rozpoczynali trzeci� paczk� jaki� wyra�nie przes�odzonych herbatnik�w.
Kilka opr�nionych puszek sok�w mieli ju� za sob�, tak jak i do�� og�ln�
rozmow� starannie omijaj�c� wa�ne tematy.
- Gdzie chcesz wysi���? - popatrzy�a na niego, podnosz�c na czo�o ciemne
okulary. Samoch�d wjecha� w przyciemnion� rz�dami drzew alej�.
- Na ostatnim przystanku.
Roze�mia�a si�.
- Dlaczego s�dzisz, �e b�d� chcia�a ci� tam zabra�?
- Bo te� lubi� herbatniki.
- Dobrze. To ju� niedaleko. Przed nami jeszcze tylko kilka zakr�t�w i
trafimy do Roolfish Valley 125. Aktualnie warto�� panny Chris Starne. Czy
zechcia�by pan przyj�� moje zaproszenie?
Skr�cili w jeszcze mniejsz� drog�. Przed nimi pojawi�a si� zaro�ni�ta
brama, Chris jednak potrafi�a j� otworzy� radiowym sygna�em ze swojego
transportera. Skrzyd�a bramy zamkn�y si� zaraz za nimi.
- Jak w zaczarowanym zamku, prawda? - powiedzia�a do niego.
- Mieszka�a� tu... przedtem?
- Tak. Sze�� lat. To dobre okre�lenie: przedtem.
Zatrzyma�a si� przed sporym domem. Wygl�da� na r�wnie opuszczony jak ca�a
posiad�o��... albo mia� po prostu sprawia� takie wra�enie.
- Wy�adunek! - krzykn�a dziewczyna i wskaza�a mu drog� do kuchni.
- Ile dostan� za jedn� torb�?
- To zale�y. Jak si� szybko uwiniesz, to za p� godziny b�dziemy mieli
kolacj�. Chyba, �e nie jeste� g�odny.
- Od samego patrzenia na to wszystko... - postawi� na kuchennym stole
pierwsze dwie torby.
P� godziny p�niej pi� gor�c� harbat�, ju� po zako�czonym posi�ku.
- Co chcesz teraz zrobi�? - spyta�a.
- Spa�. Wiesz, kiedy ostatnio porz�dnie spa�em?
- A p�niej?
- Du�o rzeczy. To co ju� robi�em. I kilka nowych: co� si� w koncu
zmieni�o.
Drgn�a.
- Tak s�dzisz? Dobrze, �e w ko�cu to zauwa�y�e�.
Wsta�a i podesz�a do niego.
- Spotkali�my si�. Przypadkowo, ale... Powiedz, czy zostaniesz tutaj?
Cho�by kilka dni.
Dotkn�� palcami jej ramienia. Przesun�� r�k� tak, by palce dotkn�y sk�ry,
a nie materia�u bluzki. To by�o szczup�e, opalone rami�. Realne. Blisko.
- Zostan�. Nie wiem jak d�ugo. Ale kiedy� odejd� st�d. Mo�e odejdziemy
razem?
- Ja mieszkam tu od sze�ciu lat - powiedzia�a jakby si� przed tym broni�c.
- Ja te� lubi� by� sam - powiedzia� Matt. - Nauczy�em si� tego, podczas
wojny i p�niej. Bardzo chcia�em si� tego nauczy�.
Dopi� resztk� herbaty i obj�� j�, jakby chc�c si� do ko�ca przekona� o jej
realno�ci.
Otworzy� notatnik siedz�c na ��ku, kt�re pokaza�a mu Chris. By�y tam
zapiski, szkice ludzi i miejsc, zdj�cia, z czas�w, gdy mia� ten cyfrowy
aparat sam zape�niaj�cy b�yszcz�ce kartoniki wielko�ci karty do gry.
Znalaz� t� w�a�ciw� kartk�. Po�ow� strony zajmowa� kr�tki wiersz. Pami�ta�
go, ale lubi� patrze� na cienkie, staranne litery tekstu. Na dat� i par�
s��w komentarza.
Kto� powiedzia�
Id� i nie ogl�daj si� za siebie
tam s� tylko �lady twych st�p
w szarym pyle
Ale przecie� i je zatrze wiatr...
Id� wi�c
przed tob� jeszcze wiele mil
Nie wiedzia�, czy autor tych s��w potrafi�by wyobrazi� sobie jego
sytuacj�. Ale czy musia�? S�owa s� tak wieloznaczne...
Pomy�la� nagle, �e mo�e powinienen spali� ten wiersz, jak wiele rzeczy, o
kt�rych chcia�by zapomnie�. �e mo�e powienien zosta� z t� dziewczyn�,
kt�ra potrafi�a mu powiedzie�, co ma robi�. A mo�e powinien zosta� w
pensjonacie Kerstin, z tamt� zm�czon� dziewczyn�... Mo�e nie powinien
pozwoli� odej�� tej innej, kt�ra pewnie ju� na zawsze b�dzie nosi�a �lad
jego kuli...
Zasn�� zanim cokolwiek wybra�.
Warszawa, grudzie� 1986
Jaros�aw Zieli�ski
01.12.86. Zmiany - 29.03.97
Strona Jaroslawa Zielinskiego | Historie | Settlers