3842
Szczegóły |
Tytuł |
3842 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3842 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3842 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3842 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
GUY GAVRIEL KAY
TIGANA
(PRZE�O�Y�A: AGNIESZKA WITECKA)
SCAN-DAL
Podzi�kowania
Przy powstawaniu tego dzie�a s�u�y�o mi pomoc� oraz udzieli�o wsparcia bardzo wiele os�b. Serdecznie im za to dzi�kuj�. Sue Reynolds po raz kolejny zaproponowa�a mi map�, kt�ra nie tylko odzwierciedla�a rozw�j mojej opowie�ci, lecz tak�e nim kierowa�a. Rex Kay i Neil Randall wspierali mnie swoim entuzjazmem oraz s�u�yli wnikliwymi komentarzami od pocz�tkowych stadi�w powie�ci do ostatnich poprawek. Jestem im za to ogromnie wdzi�czny.
Skorzysta�em z wiedzy bardzo wielu os�b. Ze szczeg�ln� przyjemno�ci� daj� wyraz swemu podziwowi dla �Nocnych bitew� (I Benandanti) Carlo Ginzburga. Wiele zawdzi�czam te� dzie�om mi�dzy innymi Gene Bruckera, Lauro Martinesa, Jacoba Burckhardta, Iris Origo i Josepha Huizingi. Chcia�bym tak�e z�o�y� ho�d pami�ci dw�ch ludzi, kt�rych od dawna darz� g��bokim szacunkiem i kt�rych dzie�a oraz �r�d�a inspiracji wytyczy�y mi drog�: Josepha Campbella i Roberta Gravesa.
W ko�cu, mimo �e wzmianka autora o roli wsp�ma��onka przy tworzeniu ksi��ki cz�sto sprawia wra�enie rytua�u lub czynno�ci rutynowej, chcia�bym da� wyraz swej wdzi�czno�ci oraz mi�o�ci do mojej �ony Laury i podzi�kowa� jej za podtrzymywanie mnie na duchu i za rady, kt�rymi s�u�y�a mi podczas pisania Tigany w Toskanii i w domu.
O wymowie
Maj�c na uwadze czytelnik�w, kt�rzy do takich spraw przywi�zuj� wag�, winienem mo�e wyja�ni�, �e wi�kszo�� imion w�asnych wyst�puj�cych w tej powie�ci nale�y wymawia� zgodnie z zasadami j�zyka w�oskiego. I tak na przyk�ad wymawia si� wszystkie ko�cowe samog�oski: Corte ma dwie sylaby, a Sinave i Forese po trzy. Pocz�tkowa g�oska w wyrazie Chiara jest taka sama, jak w chianti, lecz Certnndo zaczyna si� podobnie jak cztery lub czapka.
Naprz�d porzucisz najs�odsze kochania:
To pierwsza b�dzie z twych los�w przygody
Strza�a puszczona po �uku wygnania.
Poznasz nast�pnie, jakie gorzkie gody
Spo�ywa� cudzy chleb; jak uci��liwa
Droga wst�powa� na nie swoje schody.
Dante, Boska Komedia, Raj
Pie�� XVII, 55-60 (t�um. Edward Por�bowicz)
C� mo�e zapami�ta� p�omie�? Je�li pami�ta odrobin� mniej, ni� jest to konieczne, ga�nie; je�li pami�ta odrobin� wi�cej, to te� ga�nie. Gdyby� tylko m�g� nas nauczy�, w czasie gdy p�onie, jak pami�ta� wiernie.
Jorgos Seferis, �Marynarz Stratis opisuje cz�owieka�
Prolog
Oba ksi�yce sta�y wysoko, przy�miewaj�c swoim blaskiem prawie wszystkie gwiazdy. Na brzegach rzeki p�on�y ci�gn�ce si� daleko obozowe ogniska. Ksi�ycowe �wiat�o i pomara�czowe b�yski odbija�y si� w spokojnie p�yn�cej wodzie.
Siedzia� na brzegu rzeki, opl�t�szy r�koma kolana, rozmy�laj�c o �mierci i o swoim �yciu.
Ta noc jest wspania�a. G��boko wdycha� �agodne, letnie powietrze, czu� zapach rzeki, wodnych kwiat�w i trawy, patrzy� na refleksy b��kitnego i srebrzystego �wiat�a s�ucha� delikatnego szmeru Deisy i przyt�umionego �piewu, dobiegaj�cego od strony ognisk. Po drogiej stronie rzeki, gdzie obozowa� wr�g, tez �piewali Jako� trudno by�o �lepo znienawidzi� te melodyjne g�osy - chocia� tak dyktowa�by obowi�zek �o�nierza. Ale Saevar w�a�ciwie nie by� �o�nierzem i nigdy nie potrafi� naprawd� nienawidzi�.
Nie dostrzega� ludzi na przeciwleg�ym brzegu. Widzia� natomiast ogniska i bez najmniejszych trudno�ci potrafi� oceni�, o ile wi�cej by�o ich ni� czekaj�cych brzasku Jego rodak�w. Dla wi�kszo�ci z nich b�dzie to ostatni �wit Nie mia� z�udze� - nikt ich nie mia�, przynajmniej od czasu bitwy, kt�ra rozegra�a si� nad t� sam� rzek� przed pi�cioma dniami. Mieli tylko odwag� i przyw�dc�, kt�remu prawie dor�wnywali waleczno�ci� dwaj jego m�odzi synowie obecni w obozie.
Obaj byli nad wyraz urodziwi. Saevar �a�owa�, ze nigdy nie mia� okazji wyrze�bi� pos�gu �adnego z nich. Oczywi�cie ksi��� z kt�rym pozostawa� w przyja�ni, by� jego modelem wiele razy. Saevar nie uwa�a�, by prowadzi� �ycie bezu�yteczne czy puste. Mia� swoj� sztuk�, rado�� i podniet�, jakie mu dawa�a, i doczeka� si� pochwa� od mo�nych swojej prowincji, a w istocie - ca�ego p�wyspu.
Pozna� te� mi�o��. Pomy�la� o swojej �onie, a potem o dzieciach. O c�rce, kt�rej narodziny przed pi�tnastu laty przekona�y go po cz�ci o sensie �ycia. I o synu, za m�odym, by pozwolono mu wyruszy� na p�noc na wojn�. Pami�ta� wyraz twarzy ch�opca, kiedy si� rozstawali. Nim targa�y te same uczucia. Przytuli� dzieci, a nast�pnie d�ugo, w milczeniu, obejmowa� �on�. Potem szybko si� odwr�ci�, aby ukry� �zy, niezgrabnie dosiad� konia, nie przyzwyczajony do miecza u boku, i odjecha� z ksi�ciem na wojn� przeciwko tym, kt�rzy najechali ich zza morza.
Nagle z ty�u, z lewej strony, us�ysza� lekkie kroki. Tam w�a�nie p�on�y obozowe ogniska i stamt�d dobiega�y g�osy splecione w pie�ni granej na syrenii. Odwr�ci� si�.
- Uwa�aj - zawo�a� cicho - chyba �e chcesz potkn�� si� o rze�biarza.
- Saevar? - zapyta� kto� rozbawionym g�osem, kt�rego brzmienie natychmiast rozpozna�.
- Tak, m�j ksi��� - odrzek�. - Widzia�e� kiedy�, panie, tak pi�kn� noc?
Valentin podszed� bli�ej - by�o na tyle jasno, �e widzia�, gdzie stawia nogi - i przysiad� obok.
- Chyba nie - zgodzi� si�. - Sp�jrz. Vidomniego przybywa, a Ilariona odpowiednio ubywa. Oba ksi�yce razem tworzy�yby ca�o��.
- Dziwn� ca�o�� - rzek� Saevar.
- Bo i dziwna jest ta noc.
- Czy�by? Czy jest inna przez to, co robimy tu, na dole? My, �miertelnicy, pogr��eni w szale�stwie?
- W naszych oczach tak - odpar� cicho Valentin. - Pi�kno, kt�re teraz dostrzegamy, objawi si� ca�kowicie dopiero o poranku.
- A co on nam przyniesie, panie? - wyrwa�o si� Saevarowi. Pod�wiadomie wierzy�, �e jego �askawy i dumny ksi��� zna odpowied� na pytanie, co czeka ich za rzek�. Odpowied� na wszystkie ygrathe�skie g�osy i ygrathe�skie ogniska p�on�ce na p�noc od nich. Odpowied�, co najwa�niejsze, na straszliwego kr�la Ygrathu i jego czarn� magi� oraz nienawi��, kt�r� przynajmniej on, Saevar, wzbudzi w sobie jutro rano bez trudu.
Valentin siedzia� w milczeniu i patrzy� na rzek�. Saevar spostrzeg� spadaj�c� gwiazd�, kt�ra przeci�a niebo na zach�d od nich, by pogr��y� si� w otch�ani morza. �a�owa� swoich s��w - nie by�a to pora na zadawanie ksi�ciu takich pyta�.
W chwili, kiedy ju� mia� za nie przeprosi�, Valentin odezwa� si� cichym g�osem, tak by nie by� s�yszanym poza ich ciasnym kr�giem ciemno�ci.
- Chodzili�my w�r�d ognisk razem z Corsinem i Loredanem, nios�c pociech�, by pom�c ludziom zasn��. C� wi�cej mo�na zrobi�?
- Obaj s� dzielnymi ch�opcami. W�a�nie my�la�em, �e nie wyrze�bi�em podobizny �adnego z nich.
- Szkoda - rzek� Valentin. - Je�li przetrwa po nas cokolwiek, to w�a�nie sztuka, to, co robisz. Nasze ksi�gi i muzyka, zielono-bia�a wie�a Orsarii w Avalle. - Przerwa�, a po chwili powr�ci� do poprzedniego w�tku. - Tak, to odwa�ni ch�opcy. Maj� jednak szesna�cie i dziewi�tna�cie lat i gdybym m�g�, kaza�bym im zosta� z ich bratem... i twoim synem.
By� to jeden z powod�w, dla kt�rych Saevar kocha� Valentina: ksi��� pami�ta� o jego ch�opcu i nawet teraz, w takiej chwili, stawia� go w my�lach obok swego najm�odszego syna.
Na wschodzie, gdzie� za ogniskami, nagle zacz�a �piewa� trialla i obaj m�czy�ni zamilkli, ws�uchani w jej srebrzysty g�os. Saevara ogarn�o wzruszenie, ale wstrzymywa� �zy, kt�re mog�yby zosta� wzi�te za oznak� strachu.
- Nie odpowiedzia�em na twoje pytanie, stary przyjacielu - powiedzia� Valentin. - Tutaj, w ciemno�ci, z dala od ognisk i trosk, jakie przy nich widzia�em, prawda wydaje si� �atwiejsza. Saevarze, niezmiernie mi przykro, ale prawda jest taka, �e my przelejemy wi�cej krwi; obawiam si�, �e b�dzie to ca�a nasza krew. Wybacz mi.
- Nie ma tu nic do wybaczania - Saevar odpar� szybko i stanowczo. - Nie ty, panie, wywo�a�e� t� wojn�, ani nie mog�e� jej unikn�� czy zapobiec. Poza tym mo�e nie jestem �o�nierzem, ale mam nadziej�, �e nie jestem g�upcem. To by�o niepotrzebne pytanie: znam odpowied�. Widz� j� w ogniskach po drugiej stronie rzeki.
- I w czarach - doda� cicho Valentin. - Bardziej w nich ni� w ogniskach. Mimo �e po zesz�otygodniowej bitwie jeste�my os�abieni i pokryci ranami, mogliby�my odeprze� liczniejszego wroga. Ale on ma do pomocy magi� Brandina. Przyby� sam lew, nie za� lwie szczeni�, a poniewa� szczeni� nie �yje, poranne s�o�ce musi unurza� si� we krwi. Czy powinienem si� podda� w zesz�ym tygodniu? Temu ch�opcu?
Saevar odwr�ci� si� z niedowierzaniem do ksi�cia, by spojrze� na niego w po��czonym blasku ksi�yc�w. Dopiero po chwili odzyska� mow� i odezwa� si� stanowczym tonem:
- Zaraz po poddaniu si� wr�ci�bym do domu, wszed� do Nadmorskiego Pa�acu i rozbi�bym wszystkie twoje pos�gi, panie, kt�re kiedykolwiek wyrze�bi�em.
W chwil� p�niej us�ysza� dziwny d�wi�k. To Valentin si� �mia�, ale takiego �miechu Saevar nigdy przedtem nie s�ysza�.
- Och, przyjacielu - powiedzia� wreszcie ksi���. - Wiedzia�em, �e tak zareagujesz. Ach, ta nasza duma. Ta nasza straszliwa duma. Jak my�lisz, czy kiedy nas zabraknie, ludzie b�d� o niej pami�ta�?
- By� mo�e - odpar� Saevar. - Z ca�� pewno�ci� b�d� nas pami�ta�. Tu na p�wyspie, w Ygrath, w Ouilei, nawet na zachodzie za morzem, w Barbadiorze i ca�ym Imperium. Zostawimy po sobie imi�.
- I zostawiamy nasze dzieci - rzek� Valentin. - Te najm�odsze. Syn�w i c�rki, kt�re b�d� o nas pami�ta�. Poznaj� prawd�. Us�ysz� opowie�ci o rzece Deisie, o tym, co tu si� rozegra�o, a nawet wi�cej - o tym, kim byli�my w tej prowincji przed kl�sk�. Brandin z Ygrathu mo�e nas jutro zniszczy�, mo�e najecha� nasz dom, lecz nie mo�e odebra� nam imienia czy pami�ci o tym, kim byli�my.
- Nie mo�e - powt�rzy� Saevar, czuj�c dziwn�, nieoczekiwan� lekko�� w sercu. - Masz racj�, m�j ksi���. Nie jeste�my ostatnim wolnym pokoleniem. Echa jutrzejszego dnia b�d� rozbrzmiewa�y po wsze czasy. Dzieci naszych dzieci b�d� nas pami�ta� i nie ugn� si� niewolniczo pod jarzmem.
- A je�li kt�re� z nich b�dzie chcia�o post�pi� inaczej - doda� Valentin innym g�osem - to znajd� si� dzieci czy wnukowie pewnego rze�biarza, kt�rzy rozbij� mu g�ow�, czy b�dzie ona z kamienia, czy te� nie.
Saevar u�miechn�� si� w ciemno�ci. Chcia� si� roze�mia�, ale nie znalaz� w sobie do�� si�y.
- Mam nadziej�, panie, je�li boginie i bogowie dopuszcz�. Dzi�kuj�. Dzi�kuj�, �e to powiedzia�e�.
- �adne podzi�kowania nie s� potrzebne, Saevarze. Nie mi�dzy nami i nie dzisiejszej nocy. Niech Triada strze�e i chroni ci� jutro i p�niej, niech strze�e i chroni wszystko, co ukocha�e�.
Saevar prze�kn�� �lin�.
- Wiesz, panie, �e jeste� tego cz�ci�. Cz�ci� tego, co kocham.
Valentin nic nie odrzek�. Dopiero po chwili pochyli� si� i uca�owa� skro� Saevara. Nast�pnie uni�s� d�o�, a rze�biarz, kt�rego wzrok straci� nagle ostro��, uni�s� swoj� i przytkn�� j� do d�oni ksi�cia w ge�cie po�egnania. Valentin wsta� i odszed� do ognisk swej armii, poruszaj�c si� w ksi�ycowym blasku niczym cie�.
�piew usta� po obu stronach rzeki. By�o bardzo p�no. Saevar wiedzia�, �e powinien wr�ci� i na kilka godzin po�o�y� si� spa�. Trudno mu by�o jednak porzuci� doskona�e pi�kno tej ostatniej nocy. Rzek�, ksi�yce, gwiezdne sklepienie, �wietliki i blask ognisk.
W ko�cu postanowi� zosta� nad wod�. Siedzia� samotnie w letniej ciemno�ci nad brzegiem Deisy, mocnymi d�o�mi opl�t�szy kolana. Obserwowa� zach�d obu ksi�yc�w i powolne dogasanie ognisk, my�la� o �onie, dzieciach i rze�bach, kt�re b�d� �y�y po jego �mierci, a trialla �piewa�a dla niego przez ca�� noc.
CZʌ� I
N� w serce
Rozdzia� l
Gdy nadszed� czas jesiennego winobrania, Sandre, diuk Astibaru niegdysiejszy w�adca miasta i ca�ej prowincji, nagle zmar� w swej wiejskiej posiad�o�ci, znanej z pi�knych cyprys�w, oliwek i winoro�li, gdzie od lat by� na wygnaniu.
U jego boku nie znale�li si� �adni ze s�ug Triady, kt�rzy odprawiliby odpowiednie obrz�dy: ani bia�o odziani kap�ani Eanny ani duchowni s�u��cy mrocznej Morianie od Portali, ani kap�anki boga Adaona.
W mie�cie Astibar wie�ci te, przyniesione wraz z wiadomo�ci� o �mierci diuka, nie wywo�a�y szczeg�lnego zaskoczenia. W�ciek�o�� wygnanego Sandre na Triad� i jej duchowie�stwo, trwaj�ca przez ostatnie osiemna�cie lat jego �ycia, by�a wszystkim znana, a i od bezbo�no�ci Sandre d'Astibar nigdy si� nie od�egnywa� nawet w czasach kiedy sprawowa� w�adz�.
W wigili� �wi�ta Winoro�li miasto przepe�nia�y t�umy ludzi z pobliskiej distrady oraz dalszych okolic. W zat�oczonych tawernach oraz khavenach ludzie, kt�rzy nigdy nie ogl�dali twarzy diuka a w razie wezwania na jego dw�r w Astibarze bledliby ze strachu, teraz wymieniali mi�dzy sob� prawdziwe wiadomo�ci przemieszane z k�amstwami o diuku niczym we�n� i przyprawy.
Diuk Sandre zawsze stanowi� temat rozm�w i domys��w na ca�ym p�wyspie, zwanym przez ludzi D�oni� - i nic po jego �mierci tego nie zmieni�o, mimo �e Alberico z zamorskiego imperium Barbadioru najecha� zbrojnie kraj i wygna� Sandre do Distrady osiemna�cie lat temu. Kiedy w�adza odchodzi, pami�� o niej pozostaje.
By� mo�e dlatego Alberico, kt�ry trzyma� �elazn� r�k� cztery z dziewi�ciu prowincji, a o dziewi�t� rywalizowa� z Brandinem z Ygrathu, �ci�le przestrzega� protoko�u, a ju� z ca�� pewno�ci� robi� to dlatego, �e zawsze dzia�a� ostro�nie i z rozwag�.
Zanim min�o po�udnie dnia, w kt�rym zmar� diuk, widziano, jak przez wschodni� bram� miasta wyje�d�a pos�aniec Alberico. Wi�z� ze sob� srebrnob��kitny �a�obny sztandar oraz, w co nikt nie w�tpi�, kondolencje dla dzieci i wnuk�w Sandre.
W khavenie �Pod Paelionem�, gdzie w tym sezonie zbierali si� najdowcipniejsi, kto� cynicznie zauwa�y�, �e gdyby pozostali przy �yciu Sandreni nie byli tak nieudolni, to zamiast jednego pos�a�ca tyran wys�a�by raczej oddzia� w�asnych barbadiorskich najemnik�w. Zanim ucich�o wywo�ane tym rozbawienie, t�umione nieco obaw� przed szpiclami, pewien w�drowny muzyk - w Astibarze by�y ich w tym tygodniu dziesi�tki - zaproponowa� zak�ad o wszystkie pieni�dze, jakie zarobi w ci�gu nast�pnych trzech dni, �e przed ko�cem �wi�t z wyspy Chiara nadejd� wierszowane kondolencje.
- To zbyt wielka okazja - wyja�ni� pewny siebie przybysz, trzymaj�c w d�oniach paruj�cy kubek khavu doprawionego jednym z tuzina likier�w stoj�cych na p�kach za barem. - Brandin nie omieszka przypomnie� Alberico - i nam wszystkim - �e chocia� podzielili oni nasz p�wysep, to sztuka i nauka ci��� raczej ku zachodowi, ku Chiarze. Zwa�cie na me s�owa, a kto chce, niech si� za�o�y: nim za trzy dni w Astibarze ucichnie muzyka, otrzymamy ko�lawo zrymowany wiersz za�ywnego Doarde lub jaki� pokr�tny akrostych Cameny, w kt�rym �Sandre� b�dzie napisane na sze�� sposob�w, tak�e na wspak.
Rozleg� si� �miech, chocia� zn�w ostro�ny, mimo �e by�a to wigilia �wi�ta, kiedy to, zgodnie z tradycj�, mo�na by�o pozwoli� sobie na wi�ksz� swobod� ni� w inne dni roku. Kilku m�czyzn mocnych w rachunkach zacz�o szybko oblicza� czas �eglugi, uwzgl�dniaj�c stan morza na p�noc od prowincji Senzio, a potem wzd�u� Archipelagu, i propozycja zak�adu grajka zosta�a przyj�ta. Na tabliczce wisz�cej na �cianie �Pod Paelionem� w�a�nie w tym celu pojawi�y si� odpowiednie sumy. Astibar by�o miastem znanym z hazardu.
Jednak ju� po chwili wszystkie zak�ady i pokpiwania posz�y w niepami��. Kto� w wysokiej czapce z zakr�conym pi�rem otworzy� szeroko drzwi khaveny, poprosi� o uwag�, a kiedy wrzawa ucich�a, oznajmi�, �e w�a�nie widziano pos�a�ca tyrana, jak wraca� przez wschodni� bram�, t� sam�, kt�r� tak niedawno wyje�d�a�; �e jecha� znacznie szybciej ni� poprzednio i �e o nieca�e trzy mile za nim ci�gnie kondukt �a�obny diuka Sandre d'Astibar. Pragn��, aby jego cia�o by�o wystawione na widok publiczny przez jedn� noc i jeden dzie� w mie�cie, kt�rym niegdy� w�ada�.
Reakcja go�ci �Pod Paelionem� by�a natychmiastowa i �atwa do przewidzenia: zacz�li g�o�no uspokaja� wszystkich innych, chc�c, by ich us�yszano w ha�asie, kt�ry sami robili. Gwar, polityka i spodziewane atrakcje �wi�ta powodowa�y u ludzi wzmo�one pragnienie. Obr�t by� tak du�y, �e pobudliwy w�a�ciciel �Pod Paelionem� zacz�� machinalnie dodawa� do zaprawianego khavu, kt�ry ci�gle zamawiano, pe�ne miarki likieru. Jego �ona, bardziej flegmatyczna, nadal oszukiwa�a wszystkich klient�w, dobrodusznie nie wyr�niaj�c nikogo.
- Zostan� zawr�ceni! - zawo�a� m�ody poeta Adreano, z rozmachem stawiaj�c kubek i rozlewaj�c gor�cy khav na ciemny, d�bowy st� najwi�kszej lo�y �Pod Paelionem�. - Alberico nigdy na to nie pozwoli! - Jego znajomi i pochlebcy, kt�rzy zawsze gromadzili si� przy tym stole, wydali pomruk zgody.
Adreano rzuci� okiem na w�drownego muzyka, kt�ry tak zuchwale postawi� pieni�dze na Brandina z Ygrathu i jego dworskich poet�w z Chiary. Ten za�, wielce rozbawiony, z kpiarsko uniesionymi brwiami rozpar� si� wygodnie na krze�le, kt�re jaki� czas temu bezczelnie przysun�� do sto�u. Adreano czu� si� mocno ura�ony, cho� nie wiedzia�, czy jego uraza bierze si� raczej z tak niedba�ego przyznania przez muzyka kulturalnej wy�szo�ci Chiarze czy z lekcewa��cego potraktowania wielkiego Cameny di Chiara, kt�rego Adreano przez ostatnie p� roku pracowicie na�ladowa� zar�wno w stylu swoich wierszy, jak i w stroju, nosz�c dniem i noc� tr�jwarstwowy p�aszcz.
Adreano by� wystarczaj�co inteligentny, by u�wiadomi� sobie mo�liwo�� sprzeczno�ci drzemi�c� w tych dwu �r�d�ach gniewu, lecz by� te� bardzo m�ody i wypi� nadmiar khavu doprawionego likierem z Senzio, tak wi�c �wiadomo�� ta pozosta�a ukryta g��boko pod warstw� jego my�li.
A my�li te nadal skupia�y si� na owym zarozumia�ym wie�niaku. Najwyra�niej przyby� do miasta, �eby za gar�� astin�w, kt�re b�dzie m�g� roztrwoni� podczas �wi�ta, przez trzy dni rz�poli� na jakim� wiejskim instrumencie. Jak taki cz�owiek �mie wej�� do najmodniejszej we Wschodniej D�oni khaveny i posadzi� sw�j wiejski ty�ek na krze�le przy najwa�niejszym stole? Adreano ci�gle jeszcze mia� w pami�ci dojmuj�co �ywy obraz d�ugiego miesi�ca, podczas kt�rego - nawet po wydaniu pierwszych wierszy - ostro�nie kr��y� coruz bli�ej, wzdrygaj�c si� na my�l o mog�cej go spotka� odprawie, dop�ki nie zosta� cz�onkiem wybranego i s�awnego kr�gu roszcz�cego sobie prawo do tej lo�y.
Liczy�, �e grajek o�mnieli si� zaprzeczy� jego opinii; mia� ju� nawet przygotowany kuplet o w�drownym mot�ochu, co to wyg�asza opinie na temat lepszych od siebie w obecno�ci tych�e.
Nieznajomy, jakby sprowokowany t� szykuj�c� si� odpraw�, rozsiad� si� jeszcze wygodniej, pog�adzi� d�ugim palcem przedwcze�nie posiwia�� skro� i odezwa� si� wprost do Adreano:
- To chyba moje popo�udnie na zak�ady. Zaryzykuj� wszystko, co wygram w tamtej sprawie, i postawi� na to, �e Alberico jest zbyt, ostro�ny, by zburzy� z tego powodu nastr�j �wi�ta. W Astibarze jest teraz za du�o ludzi i panuje za du�e podniecenie - nawet przy chrzczonym trunku, jaki si� tu podaje ludziom, co powinni zreszt� zauwa�y�. - U�miechn�� si�, chc�c nieco z�agodzi� ostatnie s�owa, i ci�gn��: - O wiele lepiej dla tyrana b�dzie okazn� �askawo��. Trzeba pochowa� starego wroga z nale�nym ceremonia�em, a potem z�o�y� podzi�kowania bogom, kt�rych jego zamorski imperator ka�e ostatnio czci� Barbadiorczykom. Podzi�kowania, a tak�e ofiary, bo mo�e by� pewien, �e wa�achy, kt�re zostawi� po sobie Sandre, szybko zrezygnuj� z niemodnej pogoni za wolno�ci�, symbolem kt�rej by� w niewytrzebionym Astibarze zmar�y.
Przy ko�cu swej wypowiedzi ju� si� nie u�miecha� i nie spuszcza� z twarzy Adreano szeroko rozstawionych szarych oczu.
Po raz pierwszy pad�y prawdziwie niebezpieczne s�owa. Zosta�y wypowiedziane cicho, lecz us�yszeli je wszyscy obecni w lo�y i nagle ich k�cik �Pod Paelionem� sta� si� nienaturalnie cichy w�r�d niepohamowanej wrzawy panuj�cej w pomieszczeniu. Tak szybko u�o�ony szyderczy kuplet Adreano wyda� si� jemu samemu b�ahy i nie na miejscu. Nic nie odpowiedzia�, a serce bi�o mu dziwnie szybko. Z wysi�kiem wytrzyma� wzrok muzyka.
A ten, u�miechaj�c si� sarkastycznie, doda�:
- Czy zak�ad stoi, przyjacielu?
Graj�c na zw�ok� i gwa�townie obliczaj�c, ile astin�w m�g�by zdoby�, przypar�szy do muru pewnych znajomych, Adreano powiedzia�:
- Zechcia�by� nas o�wieci�, dlaczego ch�op z distrady tak niefrasobliwie traktuje swoje przysz�e pieni�dze oraz pogl�dy na takie sprawy?
Nieznajomy u�miechn�� si� szerzej, ukazuj�c r�wne, bia�e z�by.
- Nie jestem ch�opem - zaoponowa� weso�o - ani nie pochodz� z tej distrady. Jestem pasterzem z g�r po�udniowej Tregei i co� wam powiem. - Powi�d� rozbawionymi szarymi oczyma po s�uchaczach. - Stado owiec potrafi nauczy� cz�owieka wi�cej o bli�nich, ni� niekt�rzy z nas chcieliby przyzna�, a kozy... no c�, kozy uczyni� z cz�owieka filozofa skuteczniej ni� kap�ani Moriany, szczeg�lnie je�li �ciga si� je w g�rach w ulewnym deszczu, a zbli�a si� burza i noc.
Gdy m�wi�, napi�cie stopniowo �agodnia�o i w ko�cu lo�a rozbrzmia�a szczerym �miechem. Adreano na pr�no usi�owa� zachowa� surowy wyraz twarzy.
- Czy nasz zak�ad stoi? - zapyta� przyja�nie pasterz jeszcze raz. Wej�cie malarza Nerone, gwa�towniejsze ni� m�czyzny w czapce z pi�rem, zaoszcz�dzi�o Adreano konieczno�ci udzielenia odpowiedzi, a kilku jego przyjacio�om �alu za utraconymi astinami.
- Alberico da� zezwolenie! - zapia� w�r�d wrzawy panuj�cej �Pod Paelionem�. - W�a�nie wyda� dekret ko�cz�cy wygnanie Sandre z chwil� jego �mierci. Diuk zostanie wystawiony na widok publiczny jutro rano w starym pa�acu Sandrenich i b�dzie mia� wspania�y pogrzeb ze wszystkimi dziewi�cioma obrz�dami! Pod jednym warunkiem... - Tu zrobi� pauz� dla efektu. - Pod warunkiem, �e zostan� wpuszczeni duchowni Triady, by odprawi� swoj� cz��.
Znaczenie tego wszystkiego by�o po prostu zbyt wielkie, �eby Adreano rozpami�tywa� utrat� twarzy - m�odym, nadto zapalczywym poetom zdarza�o si� to mniej wi�cej co dwie godziny. Tymczasem to... to by�y wielkie wydarzenia! Co� go sk�oni�o, by spojrze� na pasterza. Twarz tamtego wyra�a�a �agodne zainteresowanie, lecz z ca�� pewno�ci� nie triumf.
- No c� - powiedzia�, potrz�saj�c ze smutkiem g�ow�. - Chyba �wiadomo��, �e si� nie myli�em, b�dzie musia�a wynagrodzi� mi ub�stwo. Obawiam si�, �e taki ju� m�j los.
Adreano roze�mia� si�. Klepn�� korpulentnego, zadyszanego Nerone po plecach i zrobi� mu miejsce obok siebie.
- Niech Eanna ma nas obu w swojej opiece - powiedzia� do malarza. - W�a�nie zaoszcz�dzi�e� wi�cej astin�w, ni� ich posiadasz. Chcia�em troch� od ciebie po�yczy� na zak�ad, kt�ry dzi�ki twoim wie�ciom w�a�nie bym przegra�.
Zamiast, odpowiedzi Nerone podni�s� kubek poety, w kt�rym zosta�a jeszcze po�owu khavvu, i opr�ni� go jednym haustem. Rozejrza� si� wok�, lecz wszyscy inni, doskonale znaj�c zwyczaje malarza, pilnowali swych trunk�w. Ciemnow�osy pasterz z Tregei roze�mia� si� cicho i podsun�� mu w�asny kubek. Nerone, kt�ry nauczy� si� nigdy nie powstrzymywa� cudzej hojno�ci, poci�gn�� pot�ny �yk, a kiedy zobaczy� dno, wymrucza� podzi�kowanie.
Adromo zauwa�y� to, lecz jego my�li p�dzi�y nie znanymi mu dot�d �cie�kami, prowadz�c do nieoczekiwanego wniosku. Zwr�ci� si� do Nerono, ale m�wi� do wszystkich obecnych w lo�y:
- Po raz kolejny przynios�e� te� potwierdzenie, jak przebieg�y jest rz�dz�cy nami barbadiorski czarnoksi�nik. Jednym dekretem Alberico uda�o mu si� wzmocni� zwi�zki z duchowie�stwem Triady. Pozostawi� doskona�y warunek spe�nienia ostatniego �yczenia diuka. Spadkobiercy Sandre b�d� musieli si� zgodzi� - co prawda zawsze si� na wszystko zgadzaj� - i nawet nie potrafi� zgadn��, ile astin�w b�dzie ich kosztowa�o u�agodzenie kap�an�w i kap�anek, by zgodzili si� przyj�� jutro rano do pa�acu Sandrenich. Alberico b�dzie odt�d znany jako cz�owiek, kt�ry w chwili �mierci bezbo�nego diuka Astibaru wyjedna� mu �ask� Triady. Rozejrza� si� po lo�y, podekscytowany si�� w�asnego rozumowania. - Na krew Adaona, przypomina mi to intrygi dawnych czas�w, kiedy wszystko odbywa�o si� z laki) HiiIitrInoMcial Zaz�bia�y si� jedna z drug�, tworz�c los ca�ego p�twyapu.
- No prosz� - odezwa� si� Tregea�czyk z powa�n� min� - by� mo�e jest to najm�drzejsza opinia wyg�oszona tego ha�a�liwego dnia. Lecz powiedz mi ci�gn��, a Adreano pokra�nia� z rado�ci - je�li czyn Alberico w�a�nie przypomnia� ci, a niew�tpliwie innym te�, chocia� nie tak szybko, bieg spraw sprzed czas�w, kiedy przyp�yn�� tu jako zdobywca, a Brandin zaj�� Chiar� i zachodnio prowincje, to czy nie jest mo�liwe - �ciszy� g�os, zwracaj�c si� w rosn�cym gwarze tylko do Adreano - �e jednak zosta� w tej grze przechytrzony? Przechytrzony przez martwego cz�owieku?
Wok� panowa� rozgardiasz. Ludzie wstawali i p�acili rachunki, chc�c jak najpr�dzej znale�� si� na zewn�trz, gdzie dzia�y si� tak wielkie rzeczy. Wszyscy �pieszyli do wschodniej bramy, aby zobaczy�, jak po osiemnastu latach Sandreni wnosz� swego zmar�ego pana do domu. Przed kwadransem Adreano zerwa�by si� wraz z innymi, narzucaj�c sw�j potr�jny p�aszcz, i pop�dzi�by do bramy, �eby znale�� sobie dobre miejsce. Teraz jednak by�o inaczej. Jego my�li zawr�ci�y za g�osem Tregea�czyka i pomkn�y now� �cie�k�, a b�ysk zrozumienia zal�ni� w jego oczach niczym p�omyk w ciemno�ci.
- Rozumiesz, prawda? - nowy znajomy zapyta� bezbarwnym g�osem. Znajdowali si� w lo�y sami. Nerone zosta� jeszcze przez chwil�, �eby wych�epta� pozostawione w po�piechu resztki khavu, po czym wyszed� za innymi na jesienne s�o�ce i wiatr.
- Chyba tak - odpar� Adreano, uk�adaj�c sobie wszystko w g�owie. - Sandre przegrywaj�c, wygrywa.
- Przegrywaj�c bitw�, kt�rej losy tak naprawd� wcale go nie obchodzi�y - uzupe�ni� pasterz z b�yskiem w szarych oczach. - W�tpi�, czy duchowni kiedykolwiek co� dla niego znaczyli. Nie byli jego wrogami. Bez wzgl�du na to, jak subtelny mo�e by� Alberico, faktem jest, �e zdoby� t� prowincj�, a tak�e Trege�, Ferraut i Certando dzi�ki swojej armii oraz czarnoksi�stwu, i �e tylko dzi�ki nim utrzymuje Wschodni� D�o�. Sandre d'Astibar rz�dzi� tym miastem i prowincj� przez dwadzie�cia pi�� lat mimo p� tuzina rebelii i pr�b zab�jstwa, o kt�rych s�ysza�em. Udawa�o mu si� to dzi�ki garstce czasami lojalnych �o�nierzy, rodzinie i ju� wtedy legendarnej przebieg�o�ci. Co by� powiedzia� na domniemanie, �e zesz�ej nocy nie dopu�ci� do swego wezg�owia kap�an�w i kap�anek tylko dlatego, �eby podsun�� Alberico duchownych jako warunek, dzi�ki kt�remu tyran mo�e dzisiaj zachowa� twarz?
Adreano nie mia� poj�cia, co odpowiedzie�. Czu� natomiast zapa� i podniecenie, ale nie wiedzia�, czy chce chwyci� za miecz czy za pi�ro, by przela� na papier k��bi�ce si� w nim uczucia.
- Jak my�lisz, co si� stanie? - zapyta� z szacunkiem, kt�ry zadziwi�by jego znajomych.
- Nie jestem pewien - odpar� szczerze nieznajomy. - Mam jednak dziwne prze�wiadczenie, �e podczas tegorocznego �wi�ta Winoro�li rozpocznie si� co�, czego nikt z nas si� nie spodziewa�.
Przez chwil� zdawa�o si�, �e chce jeszcze co� doda�, lecz wsta�, rzucaj�c na st� gar�� brz�cz�cych monet za sw�j khav.
- Musz� i��. Czas na pr�b�. Wyst�puj� w trupie, z kt�r� nigdy przedtem nie gra�em. Zesz�oroczna zaraza przerzedzi�a w�drownych muzyk�w i dzi�ki temu mam troch� odpoczynku od k�z.
Pokaza� z�by w u�miechu, a potem spojrza� na wisz�c� na �cianie tabliczk� z zapisanymi zak�adami.
- Powiedz, swoim znajomym, �e za trzy dni b�d� tu przed zachodem s�o�ca, �eby za�atwi� spraw� poetyckich kondolencji z Chinry. Bywaj.
- Bywaj - po�egna� go Adreano.
W�a�ciciel z �on� zbierali kubki i kieliszki, wycieraj�c od razu sto�y i �awy. Adreano poprosi� gestem o ostatni� porcj� khavu, tym razem czystego, �eby rozja�ni� sobie my�li. Kiedy w chwil� p�niej s�czy� nap�j, u�wiadomi� sobie, �e zapomnia� zapyta� muzyka o imi�
Rozdzia� 2
Devin mia� z�y dzie�.
W wieku dziewi�tnastu lat prawie ca�kowicie pogodzi� si� ze swoj� mizern� postur� i jasn�, ch�opi�c� twarz�, jak� na dodatek obdarzy�a go Triada. Dawno ju� min�y czasy jego dzieci�stwa na wsi w Asoli, kiedy mia� zwyczaj zaczepia� si� stopami o ga��zie drzew i wisie� tak, aby cho� troch� si� wyci�gn��.
Wspomnienie niekt�rych z tych pr�b od�ywa�y z niezwyk�� ostro�ci� nawet po tylu latach, wci�� wywo�uj�c przykre emocje. Bardzo ch�tnie zapomnia�by owo popo�udnie, kiedy jego bracia bli�niacy zaskoczyli go, jak w�a�nie zwisa� z drzewa g�ow� w d�. W sze�� lat po�niej ci�gle jeszcze dr�czy�a go my�l, �e bracia, tak niezmiennie t�pi, natychmiast domy�lili si�, dlaczego to robi.
- Pomo�emy ci, ma�y! - zawo�a� rado�nie Povar i zanim Devin zd��y� wr�ci� do normalnej pozycji i uciec, Nico chwyci� go za r�ce, Povar za nogi i j�li go rozci�ga�, ca�y czas rechocz�c ze �miechu. Poza wszystkim innym bawi� ich przedwcze�nie rozwini�ty poka�ny zas�b przekle�stw Devina.
W ka�dym razie wtedy po raz ostatni usi�owa� sta� si� wy�szy. Jeszcze tej samej nocy zakrad� si� do sypialni chrapi�cych bli�niak�w i wyla� na ka�dego z nich wiadro pomyj dla �wi�, po czym, daj�c susy jak Adaon na swej g�rze, przemkn�� przez podw�rze i przeskoczy� bram� zagrody, jeszcze zanim rozleg� si� ich ryk.
Nie pojawia� si� w domu przez dwie noce, a po powrocie otrzyma� od ojca baty. Spodziewa� si�, �e sam b�dzie musia� wypra� po�ciel, ale zrobi� to Povar. Flegmatycznie dobroduszni bli�niacy zd��yli ju� o wszystkim zapomnie�.
Devin, obdarzony ow� przekl�t� czy te� b�ogos�awion� pami�ci� niczym Eanna od Imion, nigdy o tym nie zapomnia�. By� mo�e trudno by�o �ywi� uraz� do bli�niak�w - w�a�ciwie by�o to prawie niemo�liwe - lecz to wcale nie zmniejsza�o jego poczucia samotno�ci. Nied�ugo po tym wydarzeniu opu�ci� dom jako pocz�tkuj�cy �piewak, ucze� Menico di Ferraut, kt�rego trupa obje�d�a�a p�nocne Asoli co drug� lub co trzeci� wiosn�.
Od tego czasu Devin nie by� w domu, nie licz�c tygodniowych pobyt�w w czasie p�nocnego objazdu trupy trzy lata temu oraz minionej wiosny. Wcale nie by� tam �le traktowany, lecz po prostu nie pasowa� do gospodarstwa, o czym wszyscy wiedzieli. Uprawa ziemi w Asoli by�a powa�n�, wymagaj�c� zawzi�to�ci prac�, a nawet walk� o pola i samych siebie, wbrew zaborczemu morzu i dusz�cej monotonii codzienno�ci.
Gdyby �y�a matka, wszystko mog�oby potoczy� si� inaczej, ale gospodarstwo w Asoli, dok�d Garin z Dolnego Corte zabra� swoich trzech syn�w, by�o surowym, pozbawionym kobiecej r�ki miejscem, by� mo�e do przyj�cia dla bli�niak�w, kt�rzy mieli siebie nawzajem, i dla takiego cz�owieka, jakim w ko�cu sta� si� Garin. Gospodarstwo nie wywo�ywa�o ciep�ych wspomnie� ani nie stanowi�o odpowiedniej po�ywki dla wyobra�ni ma�ego, bystrego, najm�odszego dziecka, kt�rego talenty, niezale�nie od tego, jak mog�yby si� rozwin�� w przysz�o�ci, nie by�y zwi�zane z uprawianiem ziemi.
Kiedy si� dowiedzieli od Menico di Ferraut, �e g�os Devina mo�e si� zmierzy� z czym� powa�niejszym ni� wiejskie ballady, wszyscy po�egnali si� z pewn� ulg�. By� wtedy wczesny, wiosenny poranek, zasnuty nieprzeniknion� szaro�ci� i deszczem. Nim jeszcze przebrzmia�y po�egnalne s�owa, ojciec i Nico odwr�cili si� i poszli sprawdzi� poziom rzeki. Povar jednak si� oci�ga� i niezdarnie szturchn�� swego dziwnego braciszka w rami�.
- Je�li nie b�d� ci� dobrze traktowa� - powiedzia� wtedy - wracaj do domu. Zawsze znajdzie si� dla ciebie miejsce.
Devin zapami�ta� obie rzeczy: �agodny kuksaniec, kt�ry musia� ud�wign�� przez te wszystkie lata wi�cej znaczenia, ni� powinien nie�� taki gest, oraz szorstkie, szybko wypowiedziane s�owa. W gruncie rzeczy tak naprawd� pami�ta� prawie wszystko, z wyj�tkiem matki i czas�w w Dolnym Corte. Nie mia� jeszcze dw�ch lut, kiedy zgin�a w tocz�cych si� tam walkach, a w miesi�c p�niej Garin zabra� swych trzech syn�w nn p�noc,
Odt�d Devin przechowywa� w pami�ci niemal wszystko.
I gdyby lubi� si� zak�ada� - a nie lubi�, maj�c w duszy do�� asolskiej ostro�no�ci - ch�tnie postawi�by jednego chiaro lub astina na to, �e od lat nie pami�ta� u siebie takiego przygn�bienia. W�a�ciwie, szczerze m�wi�c, od czasu gdy poj��, �e ju� nie uro�nie.
Co trzeba zrobi�, zapyta� pos�pnie sam siebie Devin d'Asoli, �eby dosta� w Astibarze co� do picia? I to w wigili� �wi�ta!
Gdyby problem nie przyprawia� go o tak� w�ciek�o��, zas�ugiwa�by na �miech, bo ju� w pierwszej gospodzie, w kt�rej odm�wiono mu sprzedania butelki zielonego wina z Senzio, dowiedzia� si�, �e jest to sprawka zgorzknia�ych, ponurych kap�an�w Eanny. Devin �ywi� g��bokie przekonanie, �e bogini mia�a prawo oczekiwa� od swoich s�ug czego� lepszego.
Wygl�da�o na to, �e przed rokiem, w nie ko�cz�cych si� potyczkach o zdobycie przewagi nad duchownymi Moriany i Adaona, kap�ani Eanny przekonali rad�, kt�r� tyran zdobi� swoje rz�dy, �e astibarska m�odzie� jest niemoralna i, co wa�niejsze, taka rozpusta powoduje niepokoje. A poniewa� jest oczywiste, �e �r�d�em zwi�z�o�ci s� tawerny i khaveny...
W nieca�e dwa tygodnie Alberico obwie�ci� i zacz�� egzekwowa� prawo m�wi�ce �e �aden m�odzieniec licz�cy mniej ni� siedemna�cie lat nie mo�e kupi� w Astibarze trunku.
Zasuszeni kap�ani Knnny urz�dzili sobie �wi�to - je�li tacy asceci w og�le potrafili �wi�towa� - z okazji swego drobnego tryumfu nad kap�anami Moriany i eleganckimi kap�ankami Adaona, oba te b�stwa bowiem by�y zwi�zane z mroczniejszymi nami�tno�ciami, a wi�c i z winem.
Ober�y�ci po cichu dawali wyraz swemu niezadowoleniu (w Astibarze nie nale�a�o jawnie wyra�a� dezaprobaty), chocia� nie tyle z powodu utraty klienteli, ile podst�pnych metod wprowadzania prawa w �ycie. Ot� nak�ada�o ono na ka�dego w�a�ciciela gospody, tawerny czy khaveny obowi�zek ustalania wieku klienta. Jednocze�nie, gdyby akurat w�r�d klient�w znalaz� si� kt�ry� z wsz�dobylskich barbadiorskich najemnik�w i gdyby arbitralnie orzek�, �e dany klient wygl�da zbyt m�odo... no c�, wtedy zamykano na miesi�c jedn� tawern� i jednego szynkarza.
Wszystko to dotkliwie uderzy�o w astibarskich szesnastolatk�w. A wraz z nimi, jak si� okaza�o tego poranka, ucierpia� pewien dziewi�tnastolatek z Asoli o ch�opi�cym wygl�dzie.
Odwiedziwszy trzeci� z kolei tawem� po zachodniej stronie Ulicy �wi�ty�, Devin poczu� pokus� przej�cia na drug� stron� do �wi�tyni Moriany. Tam m�g�by udawa� ekstatyczny sza� z nadziej�, �e w Astibarze u�mierza si� nadmiern� ekstaz� zielonym senzia�skim. Przyszed� mu te� do g�owy jeszcze inny, mniej racjonalny pomys�, aby wybi� okno w sklepionej �wi�tyni Eanny i sprawdzi�, czy potrafi go dogoni� kt�ry� z rezyduj�cych tam imbecyli.
Powstrzyma� si� od tego czynu zar�wno z powodu prawdziwej czci, jak� otacza� Eann� od Imion, jak i du�ej liczby ros�ych, pot�nie uzbrojonych barbadiorskich najemnik�w patroluj�cych ulice Astibaru. Barbadiorczycy znajdowali si� oczywi�cie wsz�dzie we Wschodniej D�oni, lecz ich niepokoj�ca obecno�� najbardziej zaznacza�a si� w Astibarze, kt�ry obra� sobie za siedzib� Alberico.
W ko�cu Devin ruszy� na zach�d, do zatoki, a nast�pnie uda� si� tam, gdzie prowadzi� go funkcjonuj�cy jeszcze, niestety, zmys� w�chu - do Zau�ka Garbarzy. Tu, otoczony mdl�cymi wyziewami sztuki garbarskiej, kt�re zupe�nie t�umi�y s�ony zapach morza, dosta� bez �adnych pyta� w tawemie �Pod Ptakiem� odkorkowan� butelk� zielonego. Ober�ysta pow��czy� nogami, mia� d�ugie r�ce, a jego oczy prawdopodobnie niewiele dostrzega�y w mroku pozbawionego okien pomieszczenia.
Nawet w tej nie rzucaj�cej si� w oczy, smrodliwej dziurze by�o pe�no ludzi. Z powodu maj�cego si� rozpocz�� nast�pnego dnia �wi�ta Winoro�li Astibar wype�nia�y t�umy. Devin wiedzia�, �e �niwa uda�y si� wsz�dzie z wyj�tkiem Certando i mn�stwo os�b ogarn�� nastr�j sprzyjaj�cy wydawaniu ca�ych trzos�w chiaro czy astin�w.
�Pod Ptakiem� nie by�o ani jednego wolnego sto�u. Devin wepchn�� si� do k�ta, gdzie ciemny, podziurawiony blat baru styka� si� z tyln� �cian�, poci�gn�� solidny �yk wina - rozwodnionego, lecz nie nadmiernie - i przygotowa� umys� oraz dusz� do rozwa�a� nad perfidi� i brakiem rozs�dku u kobiet, a szczeg�lnie u Catriany d'Astibar.
Mia� do�� czasu do popo�udniowej pr�by - ostatniej przed jutrzejszym pierwszym wyst�pem w domu w�a�ciciela niewielkiej winnicy - by wesprze� swoje rozmy�lania butelk� wina i mimo to stawi� si� trze�wym. Pomy�la� z oburzeniem, �e jest przecie� do�wiadczonym cz�onkiem trupy. Jest wsp�lnikiem. Zna przedstawienie tak, jak d�o� zna r�kawiczk�. Dodatkowe pr�by zarz�dzi� Menico ze wzgl�du na troje nowych cz�onk�w trupy.
Zalicza�a si� do nich niemo�liwa Catriana, przez kt�r� wypad� z porannej pr�by tu� przed jej zako�czeniem. No bo jak, na Adaona, mia� zareagowa�, skoro niedo�wiadczona kobieta, kt�rej si� zdawa�o, �e potrafi �piewa� - i kt�r� traktowa� ze szczer� �yczliwo�ci� od chwili, gdy przyst�pi�a do zespo�u - powiedzia�a tego ranka przy wszystkich to, co powiedzia�a?
Przeklinaj�c sw� pami��, Devin zn�w ujrza� cz�onk�w trupy na pr�bie w wynaj�tym pokoju na parterze, na ty�ach tawerny, w kt�rej mieszkali. Czterech muzyk�w, dwie tancerki, i Menico, Catriana i on sam �piewaj�cy na przedzie. Pr�bowali Pie�� mi�o�ci Raudera, o kt�r� na pewno poprosi �ona handlarza wina. Devin �piewa� j� od prawie sze�ciu lat. Potrafi� da� sobie z ni� rad� ot�pia�y, nieprzytomny czy pogr��ony w g��bokim �nie.
Tak wi�c ca�kiem mo�liwe, �e by� troch� znudzony i rozkojarzony, �e przysuwa� si� ku ich najnowszej, rudow�osej �piewaczce nieco bli�ej, ni� by�o to konieczne; by� mo�e zawar� w spojrzeniu i g�osie cie� aluzji, no, ale to nie pow�d, �eby...
- Devinie, na Triad� - warkn�a Catriana d'Astibar, przerywaj�c pr�b� - czy nie m�g�by� oderwa� my�li od swojego krocza przynajmniej na ten kr�tki czas, �eby za�piewa� w przyzwoitej harmonii? To naprawd� nie jest trudna pie��!
Devin mia� jasn� cer�, wi�c jego twarz w mgnieniu oka spurpurowia�a. Zobaczy�, �e Menico, kt�ry powinien ostro zbeszta� dziewczyn� za jej zuchwa�o��, zwija si� ze �miechu i jest jeszcze bardziej czerwony od Devina, podobnie jak wszyscy inni.
Nie potrafi� wydusi� z siebie odpowiedzi, a nie chc�c utraci� resztek godno�ci, opar� si� gwa�townej ch�ci trzepni�cia dziewczyny w g�ow� i okr�ciwszy si� na pi�cie, po prostu skierowa� si� do wyj�cia.
Po drodze rzuci� pe�ne wyrzutu spojrzenie Menico, ale nie znalaz� u niego pociechy: pryncypa� trupy ociera� �zy z okr�g�ej, brodatej twarzy, a pot�ny brzuch trz�s� mu si� ze �miechu.
Tak wi�c Devin uda� si� na poszukiwanie zielonego senzia�skiego i jakiego� ciemnego k�ta, gdzie m�g�by je wypi� w ten ol�niewaj�cy, jesienny astibarski poranek. Znalaz�szy w ko�cu wino i niepewne ukrycie w mroku, uzna�, �e nim wypije p� butelki, wymy�li, co powinien by� powiedzie� temu aroganckiemu, rudogrzywemu stworzeniu.
Gdyby tylko nie by�a tak bardzo wysoka. Markotnie nala� sobie kolejny kieliszek. Spojrzawszy na poczernia�e belki stropu, rozwa�a� przez chwil� mo�liwo�� powieszenia si� na jednej z nich - oczywi�cie za nogi. Jak za dawnych czas�w.
- Postawi� ci co� jeszcze? - odezwa� si� jaki� g�os.
Devin westchn�� i odwr�ci� si�. Doskonale zdawa� sobie spraw�, czego mo�e si� spodziewa� niewysoki, m�ody ch�opak, pij�cy samotnie w portowej tawemie. Ale oto sta� przed nim gustownie ubrany m�czyzna w �rednim wieku, kt�ry mia� siwiej�ce w�osy i rozbiegaj�ce si� od skroni zmarszczki, powsta�e z powodu trosk lub �miechu.
- Dzi�kuj� - odpar� Devin - ale dopiero napocz��em butelk� i sam wol� mie� kobiet�, ni� by� ni� dla �eglarzy. Jestem tak�e starszy, ni� wygl�dam.
M�czyzna roze�mia� si� g�o�no.
- W takim razie - rzek� ze szczerym rozbawieniem - mo�e ty mi co� postawisz, a ja ci opowiem o moich dw�ch c�rkach na wydaniu i pozosta�ych dw�ch, kt�re osi�gn� ten wiek szybciej, ni� ja zdo�am si� do tego przygotowa�. Jestem Rovigo d'Astibar, kapitan �Panny Morskiej�, kt�ra w�a�nie wr�ci�a z podr�y do Tregei.
Devin u�miechn�� si� i si�gn�� przez bar po kieliszek - w tawemie by�o zbyt t�oczno, �eby zawraca� sobie g�ow� przywo�ywaniem ober�ysty, a poza tym i tak nie chcia� rzuca� si� w oczy.
- Z przyjemno�ci� wys�cz� z tob� t� butelk� - powiedzia� do Rovigo - chocia� twoja po�owica nie b�dzie chyba zachwycona, �e chcesz wyswata� c�rki z w�drownym muzykiem.
- Moja po�owica - odrzek� Rovigo z przekonaniem - fika�aby oci�ale kozio�ki z rado�ci, gdybym przyprowadzi� dla najstarszej pastucha z pastwisk Certando.
Devin skrzywi� si�.
- A� tak �le? - mrukn��. - No c�. Mo�emy przynajmniej wypi� za tw�j szcz�liwy powr�t z Tregei i za to, �e zd��y�e� na �wi�to. Jestem Devin d'Asoli bar Garin, do us�ug.
- Do us�ug, przyjacielu Devinie, kt�ry nie jeste� tak m�ody, jak wygl�dasz. Mia�e� problemy z dostaniem wina? - zapyta� przebiegle Rovigo.
- Przeszed�em przez wi�cej drzwi, ni� ich zna Moriana od Portali, a wychodz�c, by�em bardziej spragniony ni� wtedy, kiedy w nie wchodzi�em. - Devin pochopnie wci�gn�� do p�uc g�ste powietrze. Nawet mimo woni t�umu i braku okien wyra�nie czu�o si� przenikliwy smr�d garbami. - Nigdy dobrowolnie nin wybrn�bym tego miejsca na wypicie butelki wina.
Rovigo u�miechn�� si�.
- Rozs�dna postawa. A czyja wydam ci si� dziwakiem, je�li powiem, �e ilekro� �Panna Morska� wraca z podr�y, zawsze przychodz� w�a�nie tutaj? Jako� ten zapach oznacza dla mnie l�d. M�wi mi, �e wr�ci�em.
- Nie lubisz morza?
- Jestem ca�kowicie przekonany, �e ka�dy, kto twierdzi, �e je lubi, jest k�amc�, ma na l�dzie d�ugi albo �on� sekutnic� i... - Zamilk�, udaj�c, �e uderzy�a go jaka� my�l. - W�a�ciwie, jak si� nad tym zastanowi�... - doda� z przesadn� zadum�, po czym mrugn��.
Devin roze�mia� si� i dola� im obu wina.
- Dlaczego wi�c �eglujesz?
- Handel si� op�aca - odpar� szczerze Rovigo. - �Panna� jest tak ma�a, �e mo�e wp�ywa� do wszystkich port�w tego wybrze�a, a tak�e le��cych po zachodniej stronie Senzio i Ferraut, kt�rymi znaczniejsi kupcy nie zawracaj� sobie g�owy. Jest te� odpowiednio szybka, �eby warto by�o wyprawia� si� na po�udnie, do Quilei, Przy tamtejszym embargu handlowym nie jest to oczywi�cie legalne, ale je�li ma si� kontakty w wystarczaj�co odludnym miejscu i nie przeci�ga si� sprawy, to ryzyko nie jest zbyt du�e w por�wnaniu z zyskiem. Z tutejszego rynku bior� barbadiorskie przyprawy albo jedwab z p�nocy i zawo�� je do miejsc Quilei, kt�re inaczej nigdy nie ujrza�yby takich towar�w z powrotem przywo�� dywany, quilejsk� snycerk�, pantofle, sztylety wysadzane klejnotami, czasami beczu�ki buinathu, kt�ry mog� sprzeda� tawemom - wszystko, co mo�e p�j�� za dobr� cen�. Nie mog� handlowa� du�� ilo�ci� towaru, ale jak d�ugo ubezpieczenie jest niskie, a Adaon od Fal utrzymuje mnie na powierzchni, mo�na z tego wszystkiego wy�y�. Przed p�j�ciem do domu zachodz� do jego �wi�tyni.
- Ale najpierw zachodzisz tutaj - rzek� Devin z u�miechem.
- Najpierw tutaj. - Tr�cili si� kieliszkami i wypili do dna. Devin nape�ni� je ponownie.
- Co nowego w Quilei? - zapyta�.
- W�a�ciwie stamt�d wracam - odpar� Rovigo. - W Tregei zrobi�em tylko post�j. Istotnie, mam pewne wiadomo�ci. Marius znowu zwyci�y� tego lata w walce w D�bowym Gaju.
- S�ysza�em o tym - powiedzia� Devin, potrz�saj�c g�ow� z pe�nym smutku podziwem. - To kaleka, a teraz ma ju� pewnie pi��dziesi�t lat. Ile to ju� razy - sze�� pod rz�d?
- Siedem - odpar� powa�nie Rovigo. Odczeka� chwil�, jakby spodziewa� si� jakiej� reakcji.
- Przepraszam, ale czy ma to jakie� znaczenie? - zapyta� Devin.
- Marius postanowi�, �e ma. W�a�nie obwie�ci�, �e nikt ju� nie b�dzie nikogo wyzywa� na b�j w D�bowym Gaju. Og�osi�, �e siedem jest liczb� �wi�t�. Bogini Matka, pozwalaj�c mu odnie�� to nowe zwyci�stwo, oznajmi�a sw� wol�. Marius w�a�nie og�osi� si� kr�lem Quilei, przestaj�c by� jedynie ma��onkiem Wielkiej Kap�anki.
- Co takiego? - zawo�a� Devin tak dono�nie, �e kilka g��w zwr�ci�o si� w jego kierunku. �ciszy� g�os. - Og�osi� si�... m�czyzna... s�dzi�em, �e tam panuje matriarchat.
- Nie�yj�ca Wielka Kap�anka te� tak uwa�a�a - powiedzia� Rovigo.
Podr�uj�c po P�wyspie D�oni od g�rskich wiosek do le��cych na odludziu zamk�w, dwor�w czy t�tni�cych �yciem miast, muzycy mimowolnie s�uchali wiadomo�ci i plotek o wielkich wydarzeniach. Niewielkie do�wiadczenie Devina wskazywa�o, �e w tej gadaninie chodzi tylko o to, by przetrwa� mro�n�, zimow� noc przy kominku gospody w Certando albo wywrze� wra�enie na podr�nym w tawernie w Corte, napomykaj�c w tajemnicy, �e w tej ygrathe�skiej prowincji podobno powstaje probarbadiorska partia.
Dawno temu Devin doszed� do wniosku, �e to tylko bajania. Dwaj rz�dz�cy zamorscy czarnoksi�nicy ze wschodu i zachodu podzielili D�o� mi�dzy siebie po po�owie; tylko nieszcz�sne, dekadenckie Senzio nie by�o pod formaln� okupacj� �adnego z nich i popatrywa�o nerwowo w obu kierunkach. Jego sparali�owany strachem gubernator nie potrafi� si� zdecydowa�, kt�remu z wilk�w da� si� po�re�, a ci prawie od dwudziestu lat kr��yli wyczekuj�co wok� siebie, nie chc�c si� ods�oni� zrobieniem pierwszego ruchu.
Odk�d Devin potrafi� zauwa�a� takie rzeczy, wydawa�o mu si�, �e r�wnowaga w�adzy na p�wyspie jest niezachwiana. Dop�ki nie umrze jeden z czarnoksi�nik�w - a czarnoksi�nicy pono� �yj� bardzo d�ugo - z paplaniny w khavenach czy wielkich salach nic nie wyniknie.
Quileia to jednak inna sprawa, spoza kr�gu szczup�ego do�wiadczenia Devina, zbyt odleg�a, by m�g� j� zrozumie� czy cho�by okre�li�. Nie potrafi� nawet zgadn��, jakie mog� by� konsekwencje posuni�cia Mariusa w tym dziwnym kraju le��cym na po�udnie od g�r. Co mog�oby wynikn�� z tego, �e Quileia ma wreszcie prawdziwego kr�la, kt�ry ju� nie musi chodzi� co dwa lata do D�bowego Gaju, by nagi, rytualnie okaleczony i bezbronny potyka� si� z uzbrojonym w miecz wrogiem, kt�ry zosta� wybrany, aby go zabi� i zaj�� jego miejsce? Marius jednak nie zgin��. Nie zgin�� ju� si�dmy raz.
A teraz Wielka Kap�anka nie �yje. Nie mo�na by�o nie wyczu�, �e wed�ug Rovigo ma to wielkie znaczenie. Devin, nieco oszo�omiony, potrz�sn�� g�ow�.
Podni�s� wzrok i spostrzeg�, �e nowy znajomy patrzy na niego z dziwnym wyrazem twarzy.
- Bystry z ciebie m�odzieniec, co? - rzek� kupiec.
Devin, nagle za�enowany, wzruszy� ramionami.
- Nie bardzo. Nie wiem. A ju� na pewno nie mam intuicji. Nie co dzie� s�ysz� takie wie�ci. Jak my�lisz, co one oznaczaj�?
Na to pytanie ju� nie us�ysza� odpowiedzi.
Ober�ysta, kt�remu dot�d �wietnie udawa�o si� nie zauwa�a� gest�w Rovigo, usi�uj�cego co pewien czas zam�wi� kolejn� butelk� wina, podszed� teraz do ich ko�ca baru. Nawet w tak mrocznym pomieszczeniu wida� by�o, �e twarz ma pociemnia�� z gniewu.
- Hej, ty! - zasycza�. - To ty jeste� Devin?
Zaskoczony Devin odruchowo przytakn��. Ober�ysta przybra� jeszcze bardziej wrogi wyraz twarzy.
- Wyno� si� st�d! - zachrypia�. - Na zewn�trz czeka twoja przekl�ta przez Triad� siostra. M�wi, �e ojciec ka�e ci wraca� do domu i - oby Moriana skara�a was oboje! - �e chce mnie wyda� za obs�ugiwanie m�okosa. Ty wyl�g�a z rynsztoka gnido, ju� ja ci� naucz�, przez ciebie mog� mnie zamkn�� w wigili� �wi�ta!
Zanim Devin zd��y� si� ruszy�, ober�ysta chlusn�� mu w twarz dzbanem pal�cego jak ogie�, skwa�nia�ego czarnego wina. Devin rzuci� si� w ty�, ocieraj�c za�zawione oczy i kln�c w�ciekle.
Kiedy odzyska� ostro�� widzenia, ujrza� co� nadzwyczajnego.
Rovigo - m�czyzna niewielkiej postury - przesun�� si� wzd�u� baru i chwyci� ober�yst� za ko�nierz jego zat�uszczonej tuniki. Bez najmniejszego wysi�ku wci�gn�� go, wierzgaj�cego nogami w powietrzu, na bar. Ko�nierz tak si� zacisn��, �e na twarz nieszcz�snego ober�ysty wype�z�y purpurowe plamy.
- G�ro, nie lubi�, gdy si� obra�a moich przyjaci� - powiedzia� spokojnie Rovigo. - Ch�opak nie ma tu �adnego ojca i w�tpi�, czy ma siostr�. - Uni�s� pytaj�co brew, patrz�c na Devina, kt�ry gwa�townie potrz�sn�� ociekaj�c� winem g�ow�.
- Jak powiadam - ci�gn�� Rovigo, nawet g�o�niej nie oddychaj�c - tak�e nie ma tu siostry, nie jest te� m�okosem - co powinno by� oczywiste dla ka�dego ober�ysty, chyba �e o�lep� od chlania ca�ymi wiadrami w�asnych pomyj. A teraz, G�ro, zechcesz mnie nieco u�agodzi�, przepraszaj�c Devina d'Asoli, mojego przyjaciela, i na znak szczerej skruchy ofiarujesz mu dwie zakorkowane butelki dobrego rocznika czerwonego certando. W zamian za to, by� mo�e, dam si� przekona�, �eby ci odst�pi� beczu�k� quileia�skiego buinathu, kt�r� mam w�a�nie na pok�adzie �Panny Morskiej�. Oczywi�cie za odpowiedni� cen�, bior�c pod uwag�, ile potrafisz zedrze� z ludzi za ten trunek w czasie �wi�ta.
Twarz G�ro przybra�a osobliwie nienaturalny wygl�d. W chwili kiedy Devin uzna�, �e powinien przestrzec Rovigo, ober�ysta nerwowo poruszy� g�ow�, a kupiec nieco rozlu�ni� u�cisk na jego szyi. G�ro wci�gn�� do p�uc cuchn�ce powietrze tak �apczywie, jakby pachnia�o g�rskimi srebrnokwiatami z Chiary, i wymamrota� do Dev