3690
Szczegóły |
Tytuł |
3690 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3690 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3690 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3690 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Zbigniew �akiewicz
BIA�Y KARZE�
3
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gda�sk 2000
4
Dominice...
5
Cz�� pierwsza
6
I
Otoczony solidn� staro�wiecczyzn�, co zwija�a �elazo w kapry�ne zawijasy, jakby dotkni�te
by�o ono j�zorem ognia, kt�ry wybuchn�wszy zastyg� w mgnieniu oka, zag��bia�em
si� w pluszow� kanapk� przedzia�u pierwszej klasy. Ca�y by�em przesycony zapachem starego
pluszu, w�glowego czadu, md�ego i s�odkiego zarazem, kt�ry m�g� by� te� wspomnieniem
dawno wykurzonej fajki lub nachalnych perfum nieznanej mi damy.
Gdy rzuci�em okiem na szyb� przedzia�u, i tam ujrza�em md�e i ��tawe, jakby kto� lekko
podw�dzi� szk�o siarczanym oddechem. Wystarczy�o jednak szyb� obdarzy� nieuwag� � gin�o
md�e i siarczane, natomiast gdzie� z wn�trza czy te� spoza wn�trza szyby wyp�ywa�
strumie� przedmiot�w i rzeczy, widok�w i widoczk�w. Powstawa�y pojedyncze domy, lekko
od�te, cho� wyra�nie sze�cienne i sk��cone z �agodno�ci� horyzontu, wyje�d�a�y drzewa
ustawione skrz�tnie obok siebie, tkane z zielonych dym�w gwa�conych nag�� czerwieni� lub
ostrym jak szk�o s�o�cem. Wreszcie powstawa�y ca�e miasteczka i k�ad�y si� d�ugo, jakby z
rozmys�em, za wzg�rza ja�niej�ce od letniej ��cizny oraz lekko siniej�ce od fiolet�w lekkich
i p�ynnych niczym drzewny spirytus.
Co� tam zazgrzyta�o pod kanapk�, co� pisn�o przeci�gle i taniec za szyb�, czy te� w szybie,
sta� si� szybszy i bardziej oberkowy, jakby za chwil� wszystko mia�o zawirowa� i wej��
w jaki� �ar�oczny lej. Ale oto najspokojniej w �wiecie wyskakiwa�a zza ramy bia�a, murowana
stacyjka, jak�e bia�a i jak�e murowana, i dzi�ki temu � jak�e stacyjka! I wszystko wraca�o
do normy, i zn�w szyba pulsowa�a wewn�trznym, cho� tak widocznym na zewn�trz �yciem,
niebaczna ani na ��ty zaciek, kt�ry mdli� si� na jej szklanej sk�rze, ani na mnie, com j� przenika�
czy te� tylko przyjmowa�, co mi raczy�a ukaza�.
Kiedy tak trwa�em zag��biony w plusz, spowity w r�ne zapachy (i w ten zapach r�wnie�,
kt�ry m�g� by� kolorem) oraz owini�ty w widoki i widoczki, czuj�c pod pluszem, a r�wnie�
pod chodniczkiem, zakurzonym i zeszmaconym mocno, nieko�cz�c� si� prac� k�, kt�re
okrywa�y swym startym do �ywego grzbietem wci�� dalszy i dalszy odcinek szyny, gdy wi�c
tak pogr��y�em si� w czym�, com za spraw� przyzwyczajenia nazywa� siedzeniem, g�ow�
moj� na wskro� przewierci� mocny zgrzyt, co by� te� piskiem, i to tak dokuczliwym, jakby
kto� nawija� na palec m�j, ju� nieco zm�czony, m�zg.
Gdy otworzy�em oczy (a �e je zamyka�em, poj��em w�wczas, kiedy uderzy�o we mnie
�wiat�o, bij�c w �renice jak w �rodek tarczy) i gdy przetrzyma�em pierwsz� inwazj� jasno�ci,
dostrzeg�em, �e nie wiedzie� jak i sk�d zjawi� si� w przedziale nieznany mi cz�owiek, zajmuj�c
skromnie miejsce przy drzwiach.
� M�j Bo�e, c� to takiego? Przecie� mo�na od tego pisku g�ow� straci� � rzek�em, jak si�
mi zdawa�o, p�g�osem, lecz przybysz, siedz�c w k�ciku �awki prosto i nieco nawet za sztywno,
odpar�:
� W rzeczy samej, drzwi w tym przedziale s�, mo�na rzec, bezczelnie piskliwe.
Po tych s�owach zapad�o milczenie, lekko k�opotliwe i troch� niezr�czne, gdy tymczasem
wagon dalej czyni� swoje, a i szyba ci�gle ukazywa�a to, co by�o zewn�trzne czy te� wewn�trzne.
7
W istocie � pomy�la�em w�wczas � drzwi s� nie po prostu piskliwe, ale �bezczelnie piskliwe�.
Sprawiedliwy jest ten nieznany mi cz�owiek wobec drzwi, nie tylko �e sprawiedliwy,
ale te� zadziwiaj�co przenikliwy.
� Sprawiedliwie pan rzek� � odezwa� si� nagle nieznajomy � a mo�e wi�cej ni� sprawiedliwie,
bo zadziwiaj�co przenikliwie, �e mo�na od tego pisku nawet g�ow� straci�.
� Co pan powiedzia�?! � zawo�a�em przygl�daj�c si� bacznie m�czy�nie.
� To w�a�nie, co pan us�ysza� � odpar� grzecznie przybysz. � M�g�bym te� powiedzie� �
podj�� za chwil� � �e s�ysz�c podobnie przera�liwy pisk ma si� wra�enie, �e kto� nawija na
palec nasz, ju� nieco zm�czony, m�zg...
� Trafi� pan w sedno � odpar�em w miar� spokojnie. � Kropka w kropk� m�g�bym rzec to
samo.
Przybysz sk�oni� lekko g�ow�, jakby oddaj�c mi nale�ny ho�d, i rzek�:
� �wiat powinien uczy� si� od nas, gdyby cho� w cz�ci by� podobnie jednomy�lny, jak jeste�my
jednomy�lni z panem, nie by�oby w�wczas ani tych przekl�tych wojen, ani innych
niedorzeczno�ci.
� Rzeczywi�cie � odpar�em � ma pan racj�, jeste�my jednomy�lni. Nawet wi�cej: powiedzia�bym,
�e jeste�my wprost zadziwiaj�co jednomy�lni...
Nieznajomy u�miechn�� si� skromnie i rozk�adaj�c r�ce w ge�cie, kt�ry m�g� oznacza�, �e
ca�a zas�uga le�y po mojej stronie, powiedzia�:
� C�, czy mamy z tego powodu si� martwi�?
Rzeczywi�cie � pomy�la�em, jak si� mi zdawa�o, w duchu � czy� nie nale�y si� cieszy�, i�
si� spotka�o jak�e blisko my�l�cego cz�owieka, co rozumie w p� s�owa, je�li nie w p� my�li.
� Nale�y si� tylko cieszy� � podj�� po d�u�szym milczeniu przybysz � i� rozumiemy si� w
p� s�owa, je�li nie w p� my�li...
� Prosz� mi wybaczy� � odpowiedzia�em � ale rozwa�ywszy ca�� spraw�, jak si� to m�wi,
na zimno, znowu tak bardzo nie ma z czego si� cieszy�. Chyba �e, chyba �e... � tu umilk�em i
tkni�ty pewn� niezbyt jasn� my�l� jeszcze raz zlustrowa�em przybysza.
� Chyba �e? � podchwyci� ten, lekko si� rozlu�niaj�c, lecz nie na tyle, aby straci� ow�
sztywno��, z kt�r� zjawi� si� w mym przedziale.
� Chyba, �eby�my si� ju� sk�d� znali!
� Tak? A to ciekawe � przyzna� m�czyzna u�miechaj�c si� pod w�sem.
� Prosz� mi wybaczy� � zawo�a�em z jak�� dziwaczn�, wprost nieprzyzwoit� szczero�ci� �
ale w�a�ciwie od samego pocz�tku, jak tylko us�ysza�em pierwsze zdanie, kt�re pan wypowiedzia�,
poczu�em, �e ju� sk�d� znam pana. I to nie od dzi� ani te� nie od wczoraj! Ma�o
tego, poczu�em te�, lecz nie w pe�ni u�wiadomi�em sobie, �e znam pana w jaki� szczeg�lny
spos�b, mo�na rzec � znam pana oko w oko, bez jakichkolwiek por�wna� i analogii, tak zapewne
znaj� si� niemowl�ta albo ludzie pierwotni nale��cy do tego samego plemienia. Inaczej,
jak�e wyt�umaczy� ow� dziwn� zgodno�� naszych my�li?
Przybysz zarumieniwszy si� lekko, lecz spokojnie wytrzymuj�c m�j wzrok pewnym siebie
spojrzeniem, w kt�rym mog�em te� odczyta� co� na kszta�t wyrzutu, odpar�:
� Musz� si� przyzna�, nic nie skrywaj�c, gdy� dlaczego� mi si� wydaje, �e trudno tu cokolwiek
skry�, �e ja r�wnie� zosta�em dotkni�ty podobnym stanem uczu�.
� Pozosta�o wi�c nam jedynie wyja�ni�, gdzie�my si� zd��yli z panem pozna�... � stwierdzi�em
z godno�ci�.
� Rzeczywi�cie, jest rzecz� nad wyraz interesuj�c�: gdzie i kiedy zd��yli�my zawrze� z
panem znajomo��, i to tak� znajomo��...
Przy s�owie �tak�� przybysz nie wiadomo dlaczego pu�ci� perskie oko, co wyda�o si� mi
niezbyt uprzejme, powiedzia�em wi�c z nienaruszonym spokojem:
� Je�li chodzi o mnie, to wi�ksz� cz�� swego �ywota, je�li nie ca�y, sp�dzi�em na ustawicznych
w�dr�wkach, przeprowadzkach z miasta do miasta, cz�ciowo z w�asnej winy, cz�-
8
�ciowo, jak to si� m�wi, za spraw� historii. Niewykluczone wi�c jest, je�li nie pewne, �e mog�em
si� spotka� z panem oko w oko na jednym z zakr�t�w mojej, czy te� �wiata, historii: w
jednym z miasteczek czy miast, w kt�rych przebywa�em czas pewien.
� Podobna ewentualno�� czy te� pewno��, jak pan woli, jest raczej wykluczona � odpar�
przybysz uwa�nie i przyja�nie mnie wys�uchawszy. � Prowadz� bardzo osiad�y tryb �ycia i z
zasady nie lubi� zmienia� miejsca zamieszkania. W�a�ciwie dzisiejsza podr� jest moj�
pierwsz� podr�, nie licz�c tej, kt�r� odby�em lat temu trzydzie�ci i par� w drodze ze szpitala
do domu albo, wyra�aj�c si� �cislej, kt�r� odbyto ze mn�, gdy zaistnia�em na �wiecie.
W�tpi� wi�c, abym m�g� pana pozna� w podr�ach, a dzi� rozpozna�. Pozosta�a zatem jedyna
mo�liwo��, �e w swych podr�ach, o kt�rych pan wspomnia�, zahaczy� pan i o te okolice, i o
nasz� dolin�, kt�ra jest nie tak zn�w daleko...
� Okolice, przez kt�re obecnie jedziemy � odpar�em r�wnie grzecznie i spokojnie � ogl�dam
po raz pierwszy w �yciu. Jak do tej pory, podr�e moje wiod�y przez krain� r�wninn�
albo najwy�ej pag�rkowat�, s�dz�c za� z pana s��w oraz po tym, co mi ujawni�a szyba, musi
pan zamieszkiwa� w okolicach g�rzystych, je�li nie g�rskich.
� Wynika�oby z tego � rzek� przybysz z wci�� nie wygasaj�c� kurtuazj�, chocia� policzki
jego zdradza�y jaki� burzliwy proces zachodz�cy w g��bi serca � �e musia�em spotka� kogo�,
kto jedynie z pozoru by� panem, kogo�, kto by� pana, �e si� tak wyra��, fizyczn� kopi�.
� Czyli �e i ja r�wnie� natkn��em si� na kopi� pana? � spyta�em, czuj�c, i� przybysz co�
pokpi�. � Ale, m�j szanowny panie, zapewne przyzna pan, �e i pan do dzisiejszego dnia nie
rozmawia� z kim� tak bardzo znajomym, znajomym t a k � znajomo�ci�, a wi�c znajomo�ci�
bez jakichkolwiek por�wna� i analogii, znajomym, �e si� tak wyra��, bez znajomo�ci. Pozostawmy
to jednak na boku, gdy� widz�, i� z�yma si� pan na podobn�, musz� przyzna�, �e i
dla mnie samego zaskakuj�c�, szczero��. By�by to, szanowny panie, nadzwyczaj rzadki zbieg
okoliczno�ci, aby�my spotkali nasze kopie, gdy� oznacza�oby to, �e po �wiecie chodz� dwie
pary nas i my�my po kolei spotykali jednego z pary, czyli ja spotka�em pana sobowt�ra, a pan
mojego...
� Tak... � zaduma� si� przybysz i nagle poczerwieniawszy wypali�, patrz�c mi prosto w
oczy: � A czy nie uwa�a pan, �e mog�o by� tak, i� spotkali�my nie dwie osoby przypominaj�ce
nas nawzajem, lecz �e spotkali�my jedn� osob� przypominaj�c�...
� Przypominaj�c� r�wnocze�nie mnie i pana?!
� Ano w�a�nie! � ucieszy� si� przybysz i zn�w oko jego uczyni�o pewien a� za bardzo
okre�lony tik.
� Je�li mia�by istnie� kto� �udz�co podobny do mnie i r�wnocze�nie do pana � odpowiedzia�em
nad podziw spokojnie � oznacza�oby to, �e jeste�my podobni do siebie jak dwaj bracia
syjamscy albo dwie krople z tego samego morza. Co znowu oznacza�oby, gdyby�my dodali
jeszcze t� trzeci� hipotetyczn� osob� podr�uj�c� tam, gdzie i ja podr�owa�em, oraz
przebywaj�c� tu, gdzie i pan przebywa� od pocz�tku swego bytowania, �e na �wiecie istniej�
trzej bracia syjamscy albo trzej ludzie jak trzy krople z tego samego oceanu.
Powiedziawszy to, poczu�em, �e z niewiadomych powod�w oblewam si� jaskrawym rumie�cem,
tymczasem przybysz najspokojniej w �wiecie, jakby policzki jego od pocz�tku by�y
martwe niczym marmur kararyjski, ci�gn��:
� Pozostaje wi�c jedyne proste rozwi�zanie, �e owa znajomo��, co nie znosi �adnych por�wna�,
�e owo uczucie blisko�ci, jakie nami zaw�adn�o, �e tkwi ono w nas samych! Po prostu,
patrz�c jeden na drugiego, widzimy siebie samych i st�d to z�udzenie patrzenia, jak pan
trafnie okre�li�, niemowl�cego, patrzenia oko w oko, nos w nos, z�b w z�b.
I gdyby to nie by� przedzia� wagonu, a dajmy na to, jaki� magazyn czy dom mody, powinni�my
poszuka� lustra, aby sprawdzi�, czy czasami rzecz ca�a nie sprowadza si� do magii
zwierciadlanego odbicia...
9
Wyrzek�szy te s�owa przybysz r�wnie� zarumieni� si�, i to tak bardzo, �e twarz jego, szyja,
a nawet r�ce sta�y si� purpurowe, jakby oblane g�stym sokiem porzeczkowym.
� Rozumuje pan prawid�owo � rzek�em ze spokojem, na jaki by�o mnie sta�, lecz odwracaj�c
wzrok od przybysza � ale zawsze by�em i zdaje si�, �e nadal jestem pewien tego, i�
nadto dobrze znam siebie, abym nie m�g� od pierwszego spojrzenia ujrze� w panu kogo nale�y.
� I ja r�wnie� powo�ywaniem si� na znajomo�� siebie gasi�em niepok�j jaki wkrad� si� w
me serce, jak tylko siad�em naprzeciwko pana � odpar� przybysz. � Teraz pozostaje nam tylko
stwierdzi�, �e zbyt ma�o znamy siebie, aby si� pozna�...
� A wi�c to tak! � zakrzykn��em � a wi�c pan mia�by by� moim sobowt�rem, i to tak idealnym,
�e nie potrzeba tu jakichkolwiek por�wna� ani analogii?
� Poniek�d � stwierdzi� przybysz. � W ka�dym razie tak to wygl�da z miejsca, na kt�rym
pan siedzi, natomiast z mego miejsca...
� Ja jestem pana sobowt�rem?
� O, w�a�nie... Ciesz� si�, �e tak szybko wpad� pan na w�a�ciwy trop. Rozumie pan teraz
pow�d mego zmieszania, za co, m�wi�c nawiasem, jestem na siebie w�ciek�y niesamowicie.
Ale przyzna pan, �e nie nale�y do rzeczy przyjemnych spotka� kogo�, kto, �e si� tak wyra��,
przedstawia, i to przedstawia akurat mnie!
� Ale�, prosz� pana! Jak to �przedstawia�? Jestem jak najbardziej sob� i nawet na moment
nie przedstawia�em nikogo, a tym bardziej pana. Co prawda moje �jestem� jest cokolwiek
zak��cone trybem mego �ycia, pe�nego wyjazd�w i zmian ustawicznych, tak �e w ko�cu nie
wiadomo, czy s� to wyjazdy, czy przyjazdy, albowiem, aby sk�d� wyjecha�, trzeba tam
przedtem kapk� poby�. Z kolei nie przyje�d�aj�c na serio, trudno r�wnie� na serio wyjecha�.
Tak wi�c sytuacja moja jest nieco skomplikowana, ale tylko sytuacja zewn�trzna. Wewn�trznie,
mniemam, �e jestem sob� i tylko sob�, a nie �adnym przedstawiaczem!
Zreszt� � podj��em zaczerpn�wszy oddechu � dlaczego zaraz ja mam przedstawia�? W
ko�cu to nie ja, ale pan wtargn�� do tego przedzia�u, w kt�rym ja ju� by�em, czyli istnia�em na
w�asn� r�k� i bez zwi�zku z kimkolwiek. Wynika�oby z tego, �e to raczej pan jest moim
przedstawiaczem!
� M�j panie � u�miechn�� si� przybysz z jak�� zgo�a diabelsk� przebieg�o�ci� � nie chce
chyba pan powiedzie�, �e do momentu, w kt�rym spotka�em pana, w og�le nie istnia�em?
� Prosz� pami�ta�, �e pan pierwszy to powiedzia�! � zakrzykn��em.
Po tym wykrzykniku, trzeba przyzna�, i� niezbyt przyzwoitym, gdy� dotykaj�cym do �ywego
mego rozm�wc�, i to tak do �ywego, i� pozostawiaj�cym mu bardzo ma�o �ycia, w
przedziale zapad�a g�ucha cisza, krajana �omotem niestrudzonych k�.
� A w�a�ciwie � rzek�em po d�u�szym namy�le � po co mamy nawzajem pozbawia� si�
czci i wiary? Przecie� nale�ymy do ludzi kulturalnych i przyzwoitych, zg�d�my si� wi�c, �e
jest pan moim sobowt�rem jedynie w tej chwili, w przedziale tego poci�gu, w kt�rym ja jecha�em,
kiedy pana jeszcze nie by�o (ma si� rozumie� � w przedziale!). W tej sytuacji, z
chwil� gdy si� tylko rozstaniemy, stanie si� pan jak najbardziej sob�, i kropka!
� Jak�e� to �i kropka� � za�mia� si� bole�ciwie przybysz. � Co pan w�a�ciwie sobie wyobra�a?
Jak�e�bym m�g� spojrze� sobie w oczy, gdybym przyj�� pana wersj� i wyszed� z tego
przedzia�u jako pana sobowt�r?! Czy nie rozumie pan, �e pan sta�by si� norm�, jedynym
miernikiem i skal� okre�laj�c�? W rezultacie nigdy, ale to nigdy nie mia�bym pewno�ci co do
siebie, zawsze podejrzewa�bym si� o r�ne rzeczy i sprawki, jako �e przyzna pan, i� nie jest
mi znane pa�skie �ycie ani pana sk�onno�ci. Nie m�wi�c o najwa�niejszym, a mianowicie o
tym, �e pan uzurpuj�c sobie realizacj� pe�nej idei, kt�ra przejawi�a si� w nas obu, skaza�by mnie
na wt�rno��. Pan istnia�by naprawd�, ja za� by�bym tylko niedoskona�� realizacj� owej pe�ni.
� Ma pan racj� � zgodzi�em si� wspania�omy�lnie i podumawszy chwilk�, rzek�em: � Jest
jeszcze inne i, s�dz�, najlepsze wyj�cie. Zg�d�my si�, �e ka�dy z nas ma w drugim swego
10
na�ladowc�, czyli sobowt�ra! Niech�e wi�c pan spokojnie patrzy na mnie jako na swoje na�ladownictwo,
ja za�, pozwoli pan, �e w dalszym ci�gu b�d� patrza� na pana jako na moje
odbicie, na moj� kopi�, trzeba przyzna�, �e nie najgorsz�.
� Jest pan rzeczywi�cie o r y g i n a l n y � stwierdzi� z przek�sem przybysz. � Nie pojmuje
pan jednego, a mianowicie, �e w proponowanym zawieszeniu broni nie tylko pan znalaz�by
si� na ofiarowanej mi tak lekkomy�lnie, cho� nie bezmy�lnie, pozycji, ale �e obaj straciliby�my
wszystko, ale to dos�ownie wszystko! Bo jak�e m�g�bym na serio by� orygina�em, skoro
wiadomo, �e jestem pana odbiciem. I ab ovo: jak�e m�g�by by� pan norm� dla mnie, gdy z
g�ry wiadomo, �e jest pan moim sobowt�rem, moim na�ladownictwem, swego rodzaju ersatzem
mnie. Prosz� pomy�le�, jak� niedorzeczno�� proponuje pan: ka�dy z nas odbija�by w�wczas
odbicie, a gdzie� by�by ten kto� niezale�ny, ten kto�, kto wynika�by z siebie i tylko z
siebie, ten kto� niezachwianie pewny, kto m�g�by rzec: �Jestem�. A nie, jak pan to proponuje:
�Jestem, bo on jest, ten on, kt�ry jest dlatego, �e ja jestem�.
Rzeczywi�cie trudno by�o nie zgodzi� si� z moim rozm�wc�, chocia� sk�din�d czu�em, �e
z p e w n e g o w z g l � d u nie mog� mu przyzna� racji, cho�by to by�a najbardziej racjonalna
z racji.
Tymczasem w trakcie naszej pogaw�dki poci�g zacz�� wstrzymywa� bieg, piszcz�c i
zgrzytaj�c przera�liwie, szyba przesta�a okr�ca� horyzont wok� osi, co by�a zawsze wetkni�ta
w �rodek pejza�u, i przed wagonem stan�a na baczno��, zesztywnia�a nieco i bia�a jak
m�ka, pi�trowa stacyjka.
M�j Bo�e, jak�e jest szcz�liwa ta stacyjka! � my�la�em patrz�c na pi�terko, gdzie spoza
firanek i kwiatk�w wyziera�a twarz dziewczyny, znudzonej wieczn� zmienno�ci�, kt�ra sta�a
si� czym� niedostrzegalnym, je�li zgo�a nie monotonnym � jak�e jest szcz�liwa ta stacyjka,
trwaj�c tak u progu wiecznej zmienno�ci, ci�g�ych przejazd�w i rozjazd�w, nienaruszona i
spokojna, je�li nawet nie senna, cho� bia�a, jakby i j� dotkn�o szale�stwo podr�y. M�j Bo�e,
jak�e przyjemnie musi si� czeka� w czasie niepogody na tej stacyjce, s�cz�c kwa�ne piwo
pod dymek z papierosa, kt�ry to dymek zmieszawszy si� z woni� naoliwionej pod�ogi i wilgotnych
ubra� tworzy niezapomniane zapachy, troch� md�e, troch� s�odkie i mocne jak w
klozecie. Jak�e musi by� przyjemnie tak siedzie� na brzegu podr�owania, maj�c we krwi
dreszczyk podr�y, a pod nogami sta�y grunt, a do tego drzwi, co nie piszcz� tak przera�liwie
i dojmuj�co!
Gdy tak rozmy�la�em, na peron wwali� si� spory t�umek ludzi gotowych porzuci� stacyjk� i
p�dzi� przez nieznane krajobrazy. Depcz�c si� i popychaj�c t�umek wwala� si� do wagon�w,
wnosz�c do nich swoj� niecierpliwo�� i zamieszanie, kt�re widoczne by�o go�ym okiem nawet
dla najmniej do�wiadczonego podr�nika: oto obok dorodnych m�czyzn przyodzianych
w bia�e, lekko przy��cone pelerynki i takie� spodnie, kwitn�ce jakim� kwiatem wielobarwnym,
w p�askich czarnych kapelusikach na spoconych �bach, m�czyzn, kt�rzy wy�onili si�
gdzie� z g��bi tych nieznanych mi pejza�y, dzier��cych w gar�ci mocno wypchane plecaki,
obok tych m�czyzn t�oczy�y si� kobiety przyodziane w sp�dniczki, kt�re obna�a�y muskularne
i mi�kkie zarazem uda, obok kobiet zn�w pcha� si� jaki� staruch o w�sach ��tych i
wywini�tych niczym baranie r�ki, w okr�g�ej siwej czapeczce na g�owie, a zaraz za staruchem
cisn�y si� ju� nie kobiety, lecz panie wielkomiejskie, kt�re �mia�o obnosi�y sw� opalenizn�
i swe piersi na wp� utajone, cho� bardziej jawne, ni�li to z pozoru wygl�da�o.
Obr�ci�em si� do swego towarzysza pragn�c podzieli� si� z nim uwagami na temat stacyjki,
podr�owania i ludzi tak wymieszanych, jakby wie�a Babel rozpad�a si� dopiero przed
godzin�, ale on najspokojniej w �wiecie oddawa� si� lekturze gazety tak ogromnej, i� mo�na
by�o przypuszcza�, �e traktuje ona o sprawach niezmiernie wa�nych, zg��biaj�c je do samego
dna. Chwil� popatrzy�em na p�acht� papieru popstrykan� literkami, jakby upodoba�y j� sobie
w czas letni niecierpliwe muchy. A uprzykrzywszy sobie to niezbyt wdzi�czne zaj�cie skierowa�em
wzrok na ruchliwe palce przybysza dzier��ce mocno gazet�: by�y to palce d�ugie,
11
lekko zw�aj�ce si�, co �wiadczy�o o pewnym uduchowieniu m�czyzny, z paznokciami o
szlachetnym wykroju, lecz z wyra�nymi �ladami ogryzania, co by z kolei �wiadczy�o, �e
m�czyzna jest cz�owiekiem nerwowym i impulsywnym.
Wszystko to jest mi a� zanadto dobrze znane � pomy�la�em sobie � i to pewne uduchowienie,
i ta nazbyt wyra�na nerwowo��. Ciekawy jestem, jakie on ma nogi, ten niezbyt, trzeba
przyzna�, uprzejmy cz�owiek.
Nogi m�czyzny by�y nie za szczup�e, ale te� nie grube, raczej silne i dobrze wy�wiczone,
zna� ich w�a�ciciel lubi� cz�sto i du�o chodzi� i na pewno czyni� to z zadowoleniem, gdy�
musia�o by� przyjemnie opiera� si� i w�ada� podobnie silnymi i d�ugimi nogami, kt�re podnosi�y
swego w�a�ciciela gdzie� na wysoko�� metra osiemdziesi�ciu trzech centymetr�w.
Spodnie, kt�re obleka�y nogi m�czyzny, by�y dobrze skrojone, modne, bez mankiet�w, o
w�skiej nogawce lekko u do�u poszerzonej. Na du�ych, ale szczup�ych stopach, kt�re wymaga�y
obuwia o numeracji dziewi�� i p�, albo nawet dziesi��, siedzia�y lekkie i przewiewne
p�buciki w kolorze le�nego mchu.
Ho, ho � pomy�la�em sobie � nie takim zwyk�ym kmiotkiem w swej, nieznanej mi, dolinie
jest ten cz�owiek. Pozna� w nim cz�owieka w�adnego i pewnego siebie, cz�owieka, co te� musia�
sko�czy� jakie� nauki. Tylko ciekaw jestem, co by�y to za nauki, je�li rzeczywi�cie nie
rusza� si� on na krok ze swej doliny, albo te� � co to musi by� za dolina, �e wychowuje podobnych
ludzi.
� No i do jakich doszed� pan wniosk�w? � spyta� uprzejmie m�czyzna odk�adaj�c gazet�.
� Do jakich doszed�em wniosk�w? Niby dlaczego mam zaraz dochodzi� do wniosk�w, i to
na dodatek �do jakich��?
� No, jak�e� to, przecie� ca�y czas nie robi� pan nic innego, jak tylko dochodzi� do wniosk�w,
a jakich, to ju� sam pan najlepiej wie.
� Tak? � spyta�em bledn�c, nie na tyle jednak, aby nie by� wci�� czerwonym. � Tak?
� Tak... � zgodzi� si� dobrodusznie m�j rozm�wca.
� No, wi�c dobrze. Ot� s�dz�, �e ca�e to zamieszanie, kt�re powsta�o, dajmy na to, w n a
s z y c h umys�ach, gdy, dajmy na to, o b a j p�dzili�my z szybko�ci� �rednio czterdziestu
kilometr�w na godzin�, �e ca�e to zamieszanie jest rezultatem zbytniej i zgo�a niepotrzebnej
komplikacji tego, co zn�w nie jest a� tak bardzo skomplikowane...
W trakcie tych s��w drzwi przedzia�u zgrzytn�y mocno i zdecydowanie, przygwa�d�aj�c
moj� g�ow� i m�j m�zg do karku, a kark zn�w do tu�owia, i w drzwiach stan�a m�oda kobieta,
opalona, w z�otych deseniach pieg�w, podobnie z�otych, jak z�ote by�y jej w�osy rozsypane
bujn� fal�; w bia�ej sukience w r�owe kwiaty i z czerwon� torebk� w silnej, ma�ej d�oni.
Kobieta rozejrzawszy si� uwa�nie po przedziale zatrzyma�a na mnie wzrok wyra�aj�cy szczeg�lne
zainteresowanie. Patrzyli�my na siebie chwil�: ja na ni�, ona na mnie i w�wczas, nie
wiedz�c czemu, unios�em si� ponad plusz siedzenia, czuj�c, jak w piersi mojej, i nie tylko w
piersi odzywa si� jaki� g�os, bardzo silny, dojmuj�cy, lecz niezrozumia�y i przez to jeszcze
bardziej dojmuj�cy i tym trudniejszy do umiejscowienia.
� S�ucham pana � zawo�a� z gniewem m�j towarzysz, nie zwracaj�c �adnej uwagi na kobiet�,
cho� dlaczego� by�em pewien, �e j� dostrzega, a nawet pa�a ku niej szczeg�lnego rodzaju
niech�ci� � niech�e pan nie przerywa!
Kobieta spojrza�a na mnie w wielkim skupieniu, jakby pragn�c zapami�ta� mnie czy te�,
abym ja j� zapami�ta�, i spu�ciwszy g�ow� cicho usun�a si� za drzwi, zamykaj�c je tak delikatnie,
i� mo�na by�o s�dzi�, �e pozosta�y nadal otwarte.
� C� to sta� si� pan tak niecierpliwy � rzek�em z gorycz�, patrz�c na drzwi, kt�re by�y
zamkni�te, jakby nikt ich i nigdy nie otwiera�.
� M�wi� pan co� na temat nadmiernej komplikacji � przypomnia� przybysz ju� tonem �agodniejszym,
u�miechaj�c si� pojednawczo.
� Tak jest, zacz��em m�wi� na temat nadmiernej komplikacji...
12
� Zacz�� pan i nie doko�czy�.
� Owszem, zacz��em i nie doko�czy�em... Ma�o tego � nie musz� wcale doka�cza�, gdy�
pan i tak doskonale w s z y s t k o r o z u m i e!
M�czyzna u�miechn�� si� z pewn� wy�szo�ci�, jak cz�owiek, kt�ry s�ucha kogo�, kogo
nie warto s�ucha�, ale gazet�, kt�r� wci�� trzyma� w r�ku, od�o�y� na bok.
� Tak � ci�gn��em � wszystko pan rozumie, dlatego nie musz� doka�cza� my�li, kt�ra jest
tak dalece prosta, i� w swej prostocie mo�e wyda� si� nawet za prost�.
� Ale� s�ucham pana! � zawo�a� m�czyzna, jak si� mi wyda�o, trac�c nieco ze swego spokoju
i z owej wy�szo�ci.
� Mo�e wi�c powie mi pan, dlaczego kobieta, kt�ra stan�a w tych drzwiach, jak�e kobieca
i jak�e z�ota, niczym jaszczurka, dlaczego kobieta ta obdarza�a szczeg�ln� i, powiedzia�bym,
nawet bolesn� uwag� mnie... A mo�e bardziej dok�adnie wyra�� ow� sytuacj�: dlaczego ta
z�otow�osa i z�otosk�ra kobieta patrzy�a na mnie i tylko na mnie, gdy, dajmy na to, w przedziale
by�o nas dw�ch?
� Odnios�em inne wra�enie � odpar� ze spokojem przybysz. � W�a�nie zdziwi�o mnie, dlaczego
ta, nie przecz�, �e urocza, lecz jak na m�j gust zbyt prostacka i zbyt jawnie kobieca
niewiasta zwr�ci�a baczn� uwag� na mnie, �e poczu�em w piersiach co� na kszta�t b�lu czy
te� s�odyczy, co, przyzna pan, nie nale�y do rzeczy przyjemnych ani godnych rozpami�tywania
i zapami�tywania.
� Ale�, szanowny panie, to, �e twierdzi pan to samo, jedynie niby z innej pozycji, to, �e
r�wnie� odczuwa pan b�l, gdy i mnie boli, gdy m�wi pan o s�odyczy, gdy takie s�owo cisn�o
si� na moje usta, to w�a�nie jest najlepszym dowodem na to, �e...
� �e?! � zawo�a� czerwieniej�c m�czyzna.
� �e jest pan niczym innym, jak tylko produktem mej wyobra�ni czy te� mojej �wiadomo�ci!
Gdy ko�czy�em te s�owa, wagon drgn�� gwa�townie, zazgrzyta� i poci�g powoli ruszy� zostawiaj�c
stacyjk� na brzegu tej rzeki, co miast koryta mia�a kamienne usypisko, a miast wody
�elazne wagony, co si� toczy�y po �elazie srebrnym i l�ni�cym jak woda w s�oneczny
dzie�; ruszy�, ale nie w t� stron�, kt�ra by�a przede mn�. Sprawia�o to dziwne wra�enie, jakbym
wycofywa� si� plecami z ziemi, przez kt�r� w�drowa�em czas B�g wie jak d�ugi. Przez
pewien czas siedzieli�my w pe�nym skupienia milczeniu: ja cofaj�c si� plecami, wchodz�c
jakby w czas przesz�y i w drog� przebyt�, a ten, kt�ry mia� by� przybyszem, a kt�ry nim nie
by�, bo w og�le nie by�, jakby goni�c mnie.
� A wi�c to tak � stwierdzi� ten, kt�ry mia� by� przybyszem. � A wi�c tak... Nie darmo
mia�em najgorsze przeczucie, nie darmo od samego rana czu�em si� niesw�j i w lekkiej gor�czce...
� A to co zn�w! � zawo�a�em. � Ponownie chce pan odwraca� kota ogonem! Ta urocza i
bardzo kobieca kobieta stan�a w drzwiach i spojrza�a g��boko w oczy mnie, bo komu� innemu
mog�a ona spojrze� w oczy, je�li w przedziale tym, wbrew mym pocz�tkowym z�udzeniom,
siedz� tylko ja jeden!
� Ca�y czas odczuwa�em � ci�gn�� niezra�ony niczym przybysz � �e sytuacja jest zbyt nieprawdopodobna,
zbyt fantastyczna, aby j� mo�na by�o uzna� za istniej�c� obiektywnie, niezale�nie
od mojej �wiadomo�ci. Podczas swego, co prawda niezbyt d�ugiego, �ycia zd��y�em
ju� pogodzi� si� z faktem, �e nie jestem �adnym wyj�tkiem ani te� niewyt�umaczalnym zjawiskiem,
z czym r�wnie� zgodzi� si� �wiat w postaci najbli�szych i znajomych. I oto z t�
zdrow�, normaln� ambicj� wsiadam do poci�gu, aby za�atwi� jak najbardziej ludzkie i zwyczajne
sprawy, do poci�gu, w kt�rym spotykam r�wnie okre�lonych i sko�czonych, zar�wno
w sensie fizycznym, jak i duchowym ludzi. I jest mi najzupe�niej dobrze z t� my�l�, �e jad� w
towarzystwie podobnie okre�lonych ludzi, a� tu nagle, w drodze powrotnej, spotykam kogo�
identycznie takiego samego jak ja, kt�ry jednak moj� zwyk�o�� mno�y przez podobn� co-
13
dzienno�� i oto miast podwojonej zwyk�o�ci � pojawia si� nieprzyzwoita, gdy� tylko tak
mo�na j� nazwa�, niezwyk�o��! Nie, szanowny panie � stwierdzi� z naciskiem m�j wsp�towarzysz
� ja r�wnie� nie jestem sk�onny przyj�� do wiadomo�ci pana istnienia jako istnienia
niezale�nego od mojej woli i przede wszystkim od mojej ja�ni, albowiem sprzeczne to jest z
natur� �wiata, w kt�rym dane mi �y�, dixi!
� Jak�e� to! wi�c �mie pan twierdzi�, pan, kt�ry jest mn�, �e mnie nie ma?! �e jestem produktem
pana chorej �wiadomo�ci, tej �wiadomo�ci, kt�ra si� odszczepi�a ode mnie i teraz
wyst�puje przeciwko sobie, czyli mnie?!
� By�oby mi niezmiernie przykro � odpar� ze spokojem przybysz � gdyby zmusi� mnie pan
do tego, abym pana z powrotem uto�sami� ze mn� i zamiast � jak pan ob�udnie twierdzi �
sp�dza� �ycie na ustawicznym zmienianiu miejsca, osiedli� pana wraz ze mn� w mojej dolinie,
gdzie wszyscy pana (czyli mnie) doskonale znaj�, gdzie pan (czyli ja) posiadam �on�,
krewnych, kuzyn�w i tak dalej!
� A wi�c upiera si� pan, �e jest mn�, �e utrzymuje mnie w stanie istnienia, �e...
� Ale� nie � �agodnie sprostowa� przybysz � wcale nie twierdz�, �e jestem panem, tylko, �e
pan jest mn�!
� Czyli �e ja jestem panem w�wczas, gdy w�a�ciwie pan jest mn�! Gdzie� wi�c, do diab�a,
jeste�my! Czy nie dostrzega pan, �e zn�w znale�li�my si�, podobnie jak przed godzin�, gdy
spraw� naszego istnienia rozwa�ali�my w kategoriach fizycznej to�samo�ci, w �lepym zau�ku,
panie... jak si� pan raczy nazywa�...
� Sobies�aw Prokop.
� Panie Sobies�awie Prokopie. Zreszt�, prosz� bardzo! Nie przypominam sobie, abym kiedykolwiek
w �yciu nosi� podobne nazwisko: Prokop, Prokop...
� Widz� � odpar� cierpliwie przybysz zw�cy si� Prokopem � �e nie zna si� pan, m�j szanowny
odszczepiony kolego, na psychiatrii. Na tym w�a�nie polega rozdwojenie ja�ni, �e nie
przyznajemy si� do siebie, wyobra�aj�c si� pod postaci� Cezar�w, Napoleon�w czy innych
wielkich tego �wiata. I w�a�nie moja choroba polega na tym, �e nie chc� si� przyzna� do tego,
�e jestem Prokopem, cz�owiekiem �onatym, ustabilizowanym, nigdy nie opuszczaj�cym swej
rodzinnej osady i okolic, lecz uto�samiam si� z kim� takim w�a�nie jak w tej chwili. Gdy�
jako cz�owiek przeci�tny, z czego, jak rzek�em, jestem nawet dumny, swojej rozszczepionej
ja�ni nie wszczepi�em ani w posta� Cezara, ani Napoleona, lecz... No bo prosz� powiedzie�,
czy jest pan Napoleonem albo Cezarem? � Z niepokojem zapyta� przybysz, co nie by� przybyszem.
� Nie. Nie jestem �adnym Napoleonem ani tym bardziej Prokopem!
� Wspaniale, w�a�nie nie mo�e by� pan Prokopem, gdy� w�wczas nie by�oby �adnego rozszczepienia.
By�bym w przedziale tym jedynie sam z sob�: Prokop z Prokopem � pouczy�.
� Tak wi�c � podj�� za chwil� Prokop, jakby zbieraj�c my�li � tak wi�c moja ja�� wcieli�a
si� w�a�nie w kogo� takiego, kto wci�� jest w podr�ach, mniemam, �e s�u�bowych, w kogo�,
kto nie mo�e zagrza� miejsca, kto nigdy nie by� w dolinie ani te� nie zostawi� tam �ony,
krewnych, kuzyn�w i towarzyszy pracy, kogo�, kto si� zwie...
� Jacek Cyganiewicz, czy nie tak?
� O, w�a�nie! � podchwyci� niczym niezra�ony Prokop. � Jacek Cyganiewicz! Prosz� te�
zwr�ci� uwag� na to, panie Jacku � ci�gn�� przybysz, przy s�owie �Jacek� mrugn�wszy filuternie
� prosz� zwr�ci� uwag� na to, jak dalece r�nimy si� w swojej chorobie od innych
schizofrenik�w, posiadaj�c, �e tak powiem, podw�jne widzenie rzeczy w jednym momencie,
co dozwala nam rozmawia� ze sob� i zajmowa� oddzielne stanowiska. Normalny rozszczepieniec
patrzy tylko z jednego punktu widzenia, wcielaj�c si� ca�kowicie w swoj� wizj� czy
t�sknot�, aby potem powr�ci� do rzeczywisto�ci, czyli do siebie, st�d zapewne bierze pocz�tek
jego mrukliwo�� i nietowarzysko��. Nam natomiast nie grozi zbytnia samotno��, bo ja,
Prokop, patrz� na pana, i to patrz� ca�kowicie autonomicznie, gaworz�c sobie z panem, z ko-
14
lei pan � Jacek Cyganiewicz, spoziera na mnie w przekonaniu o swej niezachwianej autonomii.
Na dodatek, co ju� jest szczytem!, mamy, �e si� tak wyra��, trzeci� �wiadomo��, albowiem
wiemy o tym, �e jeste�my chorzy, czyli �e w�a�ciwie, co brzmi niezbyt �adnie z punktu
widzenia gramatyki, jeste�my j e d e n. Dzi�ki temu choruj�c jeste�my r�wnocze�nie jak
najbardziej zdrowi, bo jak wiadomo, prawdziwie chory nie zdaje sobie sprawy z tego, �e jest
zaatakowany przez niszczycielsk� si��!
� Jestem panu niezmiernie wdzi�czny, temu panu, co jest mn� � rzek�em ze spokojem, na
jaki by�o mnie sta� � jestem wdzi�czny, �e w swej niewyczerpanej uprzejmo�ci zechcia� pan
�askawie, rozmawiaj�c ze mn�, u�ywa� liczby mnogiej. Niestety, ja nie b�d� tak dalece zak�amany,
abym si� mia� nie przyznawa� do siebie � cho�bym nawet wszczepi� si� w ca�y pu�k
Prokop�w naraz � i abym zwraca� si� do w�asnej �wiadomo�ci w liczbie mnogiej.
Ot� nie ulega w�tpliwo�ci, �e jestem chory, i to chory w�a�nie na jakiego� Prokopa, co
jest rzecz� nad wyraz nieprzyjemn�, albowiem �w wyobra�any Prokop posiada bardzo skomplikowan�,
wielopi�trow� �wiadomo�� i na dodatek ma on daleko posuni�te sk�onno�ci agresywne
w stosunku do siebie prawdziwego, czyli do Jacka Cyganiewicza. Wola�bym wi�c ju�,
po stokro� bym wola�, aby to, co jest �Prokopem�, by�o mym sobowt�rem fizycznym, a nie
duchowym! Poniewa� tak nie jest, pozostaje mi jedynie si�gn�� po ostateczny argument, bardziej
z my�l� o autoterapii ani�eli o ja�owych dysputach z kim�, kogo nie ma. Jest bowiem
jeszcze jedna furteczka, kt�rej nie dostrzeg�em od pocz�tku, furteczka, co w�a�ciwie nie jest
furteczk�, lecz ca�ym krajobrazem, na tle kt�rego rozgrywa si� moja (a nie: nasza!) przygoda.
Ot� krajobraz ten, stanowi�cy t�o dla mej jazdy, wyra�nie jest, jak by tu rzec... wyra�nie jest
sk�onny uznawa� moje pierwsze�stwo, domniemanego �Prokopa� traktuj�c jako m�j cie�. I
w�a�nie na skutek tej przychylno�ci krajobrazu, co otacza mnie zewsz�d i jest niesko�czony,
podobnie jak niesko�czon� jest kula, krajobrazu, kt�ry obok przestrzenno�ci posiada r�wnie�
pewn� (a nawet bardziej ni�li �pewn��) swobod� wzgl�dem czasu, nak�adaj�c ten czas na
siebie, jak li�cie kapusty, tak i� istnieje czas mojej jazdy poci�giem obok drugiego czasu, czasu
w pewnym sensie bezczasowego; a wi�c ten krajobraz i ten czas, co jest ponad moj� chwil�
obecn�, wyra�nie s� zbratane ze mn�! Bowiem od pocz�tku mego spotkania z domniemanym
�Prokopem� owa przestrze�, a r�wnie� i czas m�wi�y o mnie: �ja�, a potem �Jacek Cyganiewicz�,
tymczasem pana, panie moje �ja� zbuntowane, okre�lano raz jako �przybysza�, raz
jako �wsp�towarzysza podr�y� czy, ostatnio, jako tego, kt�ry podaje si� za Prokopa.
� Rzeczywi�cie, panie Jacku, si�gn�� pan po �rodki ostateczne, co przyprawia mnie o lekk�
dum�, jako �e nie przypuszcza�em nigdy, abym posiada� tak dalece rozwini�t� umiej�tno��
logicznego my�lenia. Lecz gra staje si� coraz bardziej niebezpieczna, m�j panie Jacku �powiedzia�em,
u�miechaj�c si� z lekk� ironi� � lepiej, aby�my ow� rzeczywisto��, co jest teraz i
�w og�le�, podobnie jak czas, kt�ry staje si� w dw�ch r�nych porz�dkach: w porz�dku naszej
jazdy i w porz�dku ponadczasowym, pozostawili w spokoju, gdy� kto wie, jakie mog�
wynikn�� z tego konsekwencje. Ja za�, panie Cyganiewiczu � ci�gn��em � aby dowie�� panu,
�e gr� nasz� mo�na prowadzi� w niesko�czono��, chcia�bym zwr�ci� uwag� na to, �e je�li �w
�krajobraz� sprzysi�ony z wielowarstwowym czasem dostrzega� mnie w trzeciej osobie, a
pana za� w pierwszej, oznacza�o to, �e by� pan zale�ny i poddany czasowi i przestrzeni, ja za�
mog�em stan�� na r�wni, jako byt r�wnie niezale�ny, zamkni�ty w sobie i na pewno istniej�cy...
Kt� zatem jest tym pierwszym, panie Jacku Cyganiewiczu! � za�mia�em si�. � Jak�e to
kt�?! � zawo�a�em w przyp�ywie gniewu na tak daleko posuni�t� bezczelno��. � A w�a�nie
kt�?! � �mia�em si� dalej � ano w�a�nie! Kt� jest tym pierwszym, czy ten ja, kt�ry by� w
pierwszej osobie, czy ten ja, kt�ry raczy� by� w trzeciej, a teraz jest r�wnie� w pierwszej osobie!
Ano w�a�nie, kt�...
15
II
Nie wiedzia�em, co si� ze mn� dzieje, ale czu�em, �e to �co�� jest nad wyraz uparte i
wprost nieprzyzwoicie pewne siebie, tak pewne siebie, �e gdybym mia� chocia� cz�� tej
pewno�ci, sprawy moje zapewne potoczy�yby si� innym torem.
Jedyne, co zdo�a�em dostrzec, by�o to, �e poci�g w pewnej chwili wjecha� do tunelu pod
szeroko rozsiad�� g�r�: w przedziale zrobi�o si� ciemno, zapachnia�o dymem i w�glowym
czadem i gdy wreszcie okno na nowo od�y�o otwieraj�c si� na szeroki �wiat, gdy wi�c wyszed�em
z tego niebytu na moment (nie wiadomo, jak d�ugi by� to moment, pono� dla nie�miertelnych
i �ycie nasze jest momentem, dlatego te� dlaczego� by�em pewien, �e momentem
moim mo�na sprawiedliwie obdzieli� p� sporego miasteczka i jeszcze zosta�oby tych
moment�w dla drugiej po�owy), pierwsze, co zauwa�y�em, by�o to, �e twarz� siedz� w kierunku
jazdy, plecami za� �egnam si� z przebyt� drog�. Spu�ciwszy oczy ku pod�odze zas�anej
przybrudzonym dywanikiem, zauwa�y�em, �e na nogach mych zieleni� si� krzepko nadziane
zamszowe p�buciki w kolorze le�nego mchu, za� nogi d�ugie i zwinne opinaj� modnie skrojone
spodnie...
Wskazywa�oby to � pomy�la�em och�on�wszy lekko � �e w trakcie owego niewiadomych
rozmiar�w momentu przesiad�em si� z miejsca na miejsce oraz przywdzia�em zielone p�buciki
i modne spodnie. Co do zmiany miejsca, sprawa jest w miar� wyt�umaczalna, szczeg�lnie
je�li b�dziemy pami�tali o zgubnych my�lach, jakie nasun�y mi si� w zwi�zku z podr�owaniem
plecami w rych�� przysz�o�� � ci�gn��em my�lenie. � Czym jednak wyt�umaczy� ten
fakt, �e stopy moje zdobi� zamsz�wki o wiadomym kolorze? Jasne � tym, �e przebra�em si�
w cudze buty, spodnie, a mo�e i w inne cz�ci garderoby! I bior�c pod uwag� techniczn�
stron� zagadnienia rzecz nie wydaje si� a� tak niemo�liwa do urzeczywistnienia, ale tylko od
strony technicznej! Je�li bowiem zagadnienie rozwa�ymy nie od strony technicznej, lecz �ci�le
osobistej i wewn�trznej, oznacza�oby to, �e podczas jazdy w ciemno�ciach doszli�my do
jakiego� porozumienia, kompromisu, �e zgodzili�my si� na to, �e... �e?!
W tym momencie poczu�em co� jakby przyspieszone wirowanie ziemi i gdy wyszed�em z
tego wirowania, stan�� przede mn� w ca�ej swej bezczelnej nago�ci problemik natury do��
zasadniczej: albowiem kim w�a�ciwie by�em czy te� kim byli�my � ka�dy oddzielnie, i ten od
strony Prokopa, i ten z parafii Cyganiewicza; jak te� � kim mogli�my by� wzi�ci razem?! I na
jakie w�a�ciwie kompromisy mogli�my p�j��?! I jakie wyj�cie w�a�ciwie mog�o by� wyj�ciem,
a nie coraz bardziej labiryntowym wej�ciem bo na przyk�ad, jak mog�em by� jeden, jak
mogli�my by� jedni, gdy czuli�my i my�leli�my siebie oddzielnie?! Bo na drugi przyk�ad, jak
mogli�my by� dwaj, gdy byli�my a� tak dalece to�sami niczym ko� postawiony chrapa w
chrap� przed lustrem?!
Pozostawa�o wi�c jedyne wyj�cie, a to � brak jakiegokolwiek wyj�cia!
No tak � pomy�la�em w�wczas, u�miechaj�c si� gorzkawo � ale przecie� wyra�nie wida�,
�e siedz� w przedziale sam, twarz� w kierunku jazdy poci�gu i na nogach mam p�buciki w
kolorze le�nego mchu...
Je�li wi�c bra� pod uwag� chwil� obecn�, odrzuciwszy to wszystko, co si� do tego czasu
dzia�o � pomy�la�em � wynika�by z tego jeden, nie podlegaj�cy w�tpliwo�ci wniosek, a mianowicie,
�e jestem...
16
Tkni�ty t� tak prost�, �e a� niewiarygodn� my�l�, rozejrza�em si� po przedziale, potem
spojrza�em na kanapk�, stwierdzaj�c, �e stoi ko�o mnie du�a teczka z za�o�on� za pasek gazet�.
Tak wi�c s�dz�c po wszystkim, co istnia�o i co okre�la�o mnie zgo�a niedwuznacznie,
nie jestem, jak s�dzi�em pocz�tkowo, Jackiem Cyganiewiczem, ale egzystuj� jako Sobies�aw
Prokop!
Stwierdziwszy oczywist� oczywisto�� odetchn��em nie tyle z ulg�, jak to bywa z lud�mi,
kt�rzy odetchn�li, ale tak sobie, bez szczeg�lnego uczucia, a�eby jedynie odetchn��. Odetchn�wszy
rzuci�em okiem na szyb�, zauwa�aj�c, z cokolwiek niezrozumia�� satysfakcj�, �e
szyba jest g�sto zaparowana, ale ��ta plama dalej si� z�oci niczym siarczany oddech.
Poniewa� zaciek jest od strony przedzia�u � pomy�la�em � wynika�oby z tego, �e zaparowanie
nast�pi�o z zewn�trz. A to z kolei, pami�taj�c lekcje fizyki, wskazywa�oby, �e na dworze
jest cieplej ani�eli w wagonie czy na powierzchni szyby.
Tak wi�c zyska�em jeszcze jeden dow�d na to, �e pobyt w ciemnym i ch�odnym tunelu nie
by� tak kr�tki, �e przez ten czas mog�y si� wydarzy� sprawy B�g wie jakie!
Tymczasem poci�g, piszcz�c i zgrzytaj�c, z trudem posuwa� si� do przodu, przechylaj�c
wagonem niczym �odzi� na wzburzonym morzu. Raz korytarz, kt�ry mia�em po lewej r�ce,
wznosi� si� wci�� wy�ej i wy�ej ponad przedzia�, to zn�w przedzia� d���c do wyr�wnania
poziom�w uk�ada� wagon w p�aszczy�nie w�a�ciwej wszystkim wagonom, a uzyskawszy
r�wnowag� naciska� na korytarz i ten z oporem, ale konsekwentnie opada� wci�� ni�ej i ni�ej.
Takie k�opoty ze statyczno�ci� nie by�y przyjemne dla podr�uj�cych, a ju� szczeg�lnie
dla mnie, com podr�owa� rozko�ysany o wiele wy�ej czy te� ni�ej. Dlatego z ogromn� ulg�,
je�li nie rado�ci�, powita�em konduktora, kt�ry trzymaj�c si� drzwi, zawis� nade mn� i spojrzawszy
mi g��boko w oczy, spyta� z urz�dow� trosk�:
� Czy ju� sprawdza�em u szanownego pana bilecik?
� Czy ju� pan sprawdza� bilecik? � spyta�em, p�oni�c si� rumie�cem, a w g�owie mej rozta�czy�y
si� gor�czkowe my�li: je�li � my�la�em � jestem tym, kt�ry wsiad� pierwszy i jecha�
od samego pocz�tku, to jest od w�z�owej stacji, jaka le�a�a na mi�dzynarodowym szlaku, to
musia�em ju� podawa� bilet do sprawdzenia; je�li natomiast wsiad�em jako drugi (co wszak
jest bardziej prawdopodobne), to zapewne bilet nie by� jeszcze sprawdzony. Aczkolwiek i w
pierwszym, i w drugim wypadku mog�a zaistnie� sytuacja odwrotna: to znaczy ten, kt�ry
wsiad� drugi, m�g� od razu napotka� konduktora i wej�� do przedzia�u ze sprawdzonym biletem,
za� ten, kt�ry zaj�� miejsce w przedziale od samego pocz�tku jazdy, nie wychylaj�c z
niego nosa na krok, m�g� mie� do czynienia z konduktorem dopiero teraz.
� Sprawdza�em u szanownego
� powt�rzy� niezra�ony konduktor.
� Pan, panie konduktorze, musi wiedzie� najlepiej � odpar�em w miar� godnie, cho� wci��
by�em na r�owo, co podwa�a�o ow� godno��. � Ja? � zdziwi� si� szczerze i zupe�nie
prywatnie konduktor.
� Tak, pan... Pan jako ten, kt�ry jest konduktorem, musi wiedzie�, komu pan sprawdza�
bilet, a komu za� biletu nie sprawdzi�.
� Hm... � zafrasowa� si� konduktor i trzymaj�c si� mocno drzwi, kt�re tymczasem sk�oni�y
si� na stron� korytarza, odpar�: � Nie mog� tego wiedzie�.
� Jak to pan �nie mo�e�?
� Nie mog�, bo ludzi jest za du�o, a jak nie za du�o, to zn�w trudno ich rozpozna�...
� No, wie pan! � zakrzykn��em przechodz�c z r�u w p�s.
� Dawniej, panie � ci�gn�� konduktor drapi�c si� frasobliwie po karku � ch�op by� podobny
do ch�opa, pan do pana, furman do furmana, a dzi�, panie, istna wie�a Babel!
� A sk�d znowu mo�e pan wiedzie�, jak by�o dawniej? � zainteresowa�em si�.
� Ma�o to cz�owiek prze�y�.
� Nie powie pan chyba, �e �y� pan d�u�ej, ani�eli zazwyczaj �yj� konduktorzy?
17
� Czasy, panie, czasy si� zmieniaj� szybciej od ludzi.
W tym momencie wagonem szarpn�o mocno, konduktor wlecia� do �rodka przedzia�u i
zna� mocno tym si� skonfundowawszy zawo�a�:
� Gadu, gadu, stary dziadu, a co� mi tu wygl�da, �e szanowny pan nie ma biletu!
� Chwileczk�, panie konduktorze, o ile si� nie myl�, chodzi�o nam nie o bilet, lecz o
sprawdzanie biletu. Je�li jednak pragnie pan mie� bilecik, prosz� bardzo...
Rzek�szy te s�owa pocz��em gor�czkowo przewraca� wszystkie kieszenie przestronnej marynarki,
jak te� eleganckich spodni, czuj�c, �e sytuacja moja staje si� rzeczywi�cie nie najweselsza,
gdy� nie tylko, �e nie by�em pewien, kiedy i gdzie wsiad�em i czy mia�em sprawdzony
bilet, ale na dodatek mog�em w og�le nie mie� biletu! I to z winy, w pewnym sensie, nie zawinionej
przeze mnie.
� No to co zrobimy? Trzeba znakiem tego wypisa� szanownemu panu bilecik � stwierdzi�
dobrodusznie konduktor, grzebi�c si� w zat�uszczonej i �mierdz�cej wagonem torbie. � Jako
�e szanowny pan nie zg�osi�, �e jedzie bez biletu, wi�c b�dzie musia� szanowny pan zap�aci�
przewidzian� taryf� kar�.
� Ale�, prosz� pana, jestem pewien, �e bilet posiadam i �e bilet ten prawdopodobnie ju�
raz pan sprawdza�. Jedynie z pewnych, nie s�dz�, aby zrozumia�ych dla pana wzgl�d�w, dok�adnie
nie jestem w stanie okre�li�, kiedy si� to sta�o! � zawo�a�em zrozpaczony podobnym
obrotem sprawy.
� Jak to mam rozumie�? � zainteresowa� si� konduktor, wygrzebawszy bloczek z biletami i
z kolei szukaj�c o��wka. � By� pan �pi�cy czy co?
� Mo�na to nazwa� i tak, co zreszt� by�oby najszcz�liwszym wyj�ciem z sytuacji...
� Prosz� powiedzie�, gdzie szanowny pan wsiad� � rzek� konduktor, wreszcie znalaz�szy
wszystko potrzebne do wypisywania.
� Gdzie ja wsiad�em?
� Ma si� rozumie�, �e nie ja � dobrodusznie wyja�ni� konduktor. � Mam prawo �ci�gn��
od pana kar� za ca�� tras�, od stacji pocz�tkowej... Ale po co mamy utrudnia� cz�owiek cz�owiekowi
�ycie, no nie? � zako�czy� konduktor i oko jego uczyni�o dziwny pl�s, aby zaja�nie�
pogodnie niczym letnie niebo.
� Chce pan rzec, �e wsiad�em na pierwszej stacji? � spyta�em nastawiaj�c czujnie ucha.
� Je�li pan tak chce, to prosz� bardzo � zniecierpliwi� si� konduktor. � Chcia�em jak cz�owiek
z cz�owiekiem, ale jak pan tak chce, to prosz� bardzo...
� Ale ja... ja naprawd� nie mog� wiedzie�, na kt�rej stacji wsiad�em...
� Dobrze! Piszemy: bilecik pierwszej klasy do stacji... Dok�d pan jedzie?
� Prosz� pana, prosz� mnie �le nie zrozumie�, ale na skutek pewnych okoliczno�ci, kt�rych
nie mog� panu dok�adnie zrelacjonowa�, ot� na skutek tych okoliczno�ci � r�wnie� nie
wiem, dok�d jad�! To znaczy wiem... Gdzie� do jakiej� doliny, w kt�rej mieszkam od dawna,
gdzie mam �on�, krewnych i kuzyn�w... Ma si� rozumie�, jad� tam, je�li rzeczywi�cie nie
wsiad�em na tej w�z�owej stacji, kt�r� raczy� pan wypisa� na bilecie... Natomiast je�li wsiad�em
na w�z�owej stacji, to jad�, to jad�... Ale ta ewentualno�� raczej odpada z powodu p�bucik�w
w kolorze le�nego mchu...
Podczas tej nieco chaotycznej przemowy, kt�r� wyg�osi�em w najwy�szym stopniu zdenerwowany
i r�wnocze�nie zmieszany, gdy� nigdy w �yciu nie zdarzy�o mi si�, abym jecha�
bez biletu, i to na dodatek nie wiadomo sk�d i dok�d, konduktor za�o�y� o��wek za ucho i
przys�uchiwa� mi si� z wyrazem wzrastaj�cego zdziwienia pomieszanego z pewn�, niezbyt
przyjemn� dla mnie, weso�o�ci�.
� Z powodu p�bucik�w, m�wi pan?
� B�agam, niech pan mnie �le nie zrozumie. Niech pan, bro� Bo�e, nie pomy�li, �e jestem
kim� takim... No, wie pan... Gdybym by� kim� takim, to przecie� o tym wszystkim nie m�wi�bym
panu... A m�wi� panu r�wnie� dlatego, �e s�dz�, i� pan, jako osoba w pewnym sensie
18
najbardziej autorytatywna, mo�e, a nawet powinien przyj�� mi z pomoc�... Bo co mi si�
przytrafi�o, sta�o si� w pewnym stopniu nie bez winy kolei...
� No, wiecie � obruszy� si� konduktor � obwinia pan kolej, a sam pan jedzie bez biletu, na
dodatek dobrze nie wiedz�c czy udaj�c, sk�d i dok�d!
� Ale�, prosz� pana! B�agam pana jeszcze raz, aby zechcia� pan dobrze mnie zrozumie�!
Jak�e m�g�bym g�osi� podobne niedorzeczno�ci! Aczkolwiek wszystko, co si� ostatnio sta�o,
sta�o si� na skutek d�ugiego obcowania z t� tak dwuznaczn� rzeczywisto�ci� wagonu, to jednak
nigdy i w niczym nie wini�em kolei. Wyra�aj�c si� (na pewno niezbyt szcz�liwie!) o
winie, mia�em na uwadze pewn� sytuacj� zaistnia�� na kolei, ale zgo�a w niczym niezale�n�
od kolei, a wi�c nie zawinion� przez kolej! Pan jako konduktor, czyli cz�owiek, kt�ry wi�kszo��
�ycia sp�dzi� w poci�gach, doskonale pojmuje, o co mi chodzi: bo czy� nie jest w najwi�kszym
stopniu podejrzana, a nawet gro�na � w�a�nie, to jest odpowiednie s�owo: gro�na! �
sytuacja cz�owieka, kt�ry obcuje z zamkni�tym, trwa�ym, niezmiennym i nawet troch� staro�wieckim
�wiatem wagonu, gdy tymczasem wagon ten p�dzi bez przerwy przed siebie, zmienia
kierunki jazdy, zanurza si� w mroczne i ch�odne tunele (kto wie, jak d�ugo tam przebywaj�c),
a potem zn�w wynurza si�, aby si� poddawa� przechy�om i w prawo, i w lewo. Pojawia
si� w�wczas niechybnie w�tpliwo��: kt�ra rzeczywisto�� jest bardziej rzeczywista, czy ta,
kt�ra jest w zgodzie z naszym cia�em, s�u��c mu mi�kkim siedzeniem i t� tak naturaln� trwa�o�ci�,
czy ta, kt�ra si� dzieje za wagonem i z jednej, i z drugiej strony, i z g�ry, i nawet pod
spodem? Ma si� rozumie�, odpowie pan, �e i nasz ma�y, kochany �wiat, nasz drogi wagon
pami�taj�cy czasy naszych ojc�w, jest jak najbardziej rzeczywisty, i ten �wiat, co si� wok�
zmienia bez przerwy, co zrzuca co sekunda sk�r� naci�gaj�c now�, co wci�� odkrywa przed
nami nowe odleg�o�ci, a z nimi i czasy nowe, jak�e jednak r�ne od czasu, jaki mamy wewn�trz
wagonu (jak te� i od wagonowej przestrzeni) � i ten �wiat jest realny i rzeczywisty!
Tylko, pytam si�, kto naprawd� potrafi pomie�ci� w swej g�owie i w swym sercu te dwa rzeczywiste
�wiaty naraz?! Czy� nie uciekamy si�, panie konduktorze, do chytro�ci � raz przyjmuj�c,
�e �ycie naszego poci�gu i wagonu jest owym centrum wszech�wiata, natomiast otaczaj�ca
nas przestrze� i czas, kt�ry si� tam staje, to, dajmy na to, przejaw wewn�trznego �ycia
szyby i niech no tylko szyba zaparuje lekko albo zamuruje j� mr�z � ju� nie ma innego wewn�trznego
�ycia, poza �yciem naszego przedzia�u! Albo z kolei gdy, dajmy na to, otworzymy
okno i wpatrzymy si� w rozp�dzon� przestrze�, tracimy ca�� nasz� pami�� i wiar� w �ycie
przedzia�u, oddaj�c si� ptasiemu czy antylopiemu pogl�dowi, �e istnieje tylko rozp�dzona
ziemia wiruj�ca w jakim� szale�czym ta�cu i �e w zwi�zku z tym nam jako ptakom czy antylopom
wszystko dozwolone w imi� tej p�dz�cej ziemi i tego przy�pieszonego czasu!
� Hm... Bardzo to musi by� m�dre, co pan rzek�, ale ja, szanowny panie, jestem cz�owiekiem
na s�u�bie. Moj� spraw� jest ��da� od pana biletu. Dlatego, z mojego punktu widzenia,
sprawa wygl�da tak, �e pan �wiadomie utrudnia mi wykonywanie obowi�zk�w s�u�bowych, i
kropka!
� Tak by wygl�da�o � potwierdzi�em � aczkolwiek nie zgodzi�bym si� z okre�leniem
��wiadomie�, gdy� sprawa �wiadomo�ci jest w najwy�szym stopniu skomplikowana.
� Powtarzam: szanowny pan bezmy�lnie (prosz� bardzo, je�li nie lubi pan s�owa ��wiadomie�)
utrudnia pracownikowi kolei, znajduj�cemu si� na s�u�bie, wykonywanie jego czynno�ci.
Tyle wiem i wi�cej nie chc� wiedzie�. I w zwi�zku z powy�szym b�d� musia� sporz�dzi�
odpowiedni raport.
Po tych s�owach konduktor schowa� ma�y bloczek i chwil� poszperawszy wyci�gn�� z torby
nieco wi�kszy.
� Niech�e pan tego nie robi! � zawo�a�em w przyp�ywie rozpaczy. � Bo�e m�j, przecie�
t�umaczy�em panu ca�y czas, �e jestem niewinny, ma�o tego � nie tylko �e jestem niewinny,
ale poniek�d pad�em ofiar�...
� Ofiar�? Czego pan pad� ofiar�? � zainteresowa� si� konduktor.
19
� Raczej nie �czego�, lecz �kogo�, gdy� sta�em si� ofiar� pewnej osoby, kt�ra siedzia�a tu,
w tym przedziale, a� do chwili wjazdu naszego poci�gu w mroczny tunel...
� Chce pan powiedzie�, �e zosta� pan okradziony?
� Tak. Mo�na u�y� tego s�owa, �e zosta�em okradziony, aczkolwiek nie jestem ca�kowicie
pewie