3379

Szczegóły
Tytuł 3379
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3379 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3379 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3379 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

David Shobin Dostawca (Przek�ad: Tomasz Wiliusz) Pami�ci Jacka Shobina, dobrego i szlachetnego cz�owieka PROLOG Chrz�szcze by�y wprost pi�kne. D�ugie na zaledwie p� centymetra, mia�y niezwyk�e ubarwienie - efektown� kombinacj� onyksu i lawendy. Usztywniona, l�ni�ca pierwsza para skrzyde� �wieci�a jak dwie wypolerowane tarcze. Lawendowy pasek przecina� je niczym lampas, a dwie gro�ne zielone plamy na g�owie przywodzi�y na my�l opalizuj�ce guziki. K��bi�ce si� w ciasnej skrzynce chrz�szcze tworzy�y rozdygotan� mas� kolor�w. By�y padlino�ercami, posiada�y wi�c niezwykle wyczulony w�ch, a w powietrzu wisia� ostry od�r zgnilizny. Wierci�y si� niecierpliwie w swoim wi�zieniu, lekko poruszaj�c wzniesionymi czu�kami, w jaki� prymitywny spos�b �wiadome tego, co je czeka. M�czyzna po�o�y� zw�oki na stoj�cym obok stole z nierdzewnej stali. Wcze�niej wypatroszy� je, obdar� ze sk�ry. Zosta�y jednak jeszcze fragmenty chrz�stki i wi�zade�, ��cz�cych ko�ci. To w�a�nie nimi mia�y zaj�� si� chrz�szcze. M�czyzna ostro�nie przeni�s� emaliowan� skrzynk� na stolik i przechyli� j� ostro�nie. Chrz�szcze, niczym hebanowe kulki, wpad�y do opr�nionej klatki piersiowej. Nie jad�y nic od wielu dni, wi�c gdy tylko zw�szy�y pokarm, ruszy�y pospiesznie w stron� gnij�cych szcz�tk�w. By�y cudem ewolucji - nie zmieni�y si� od milion�w lat - i doskonale spe�nia�y wyznaczone zadanie. Gdy odnajdowa�y cho�by najmniejszy skrawek tkanki, ich podobne do szczypiec �uwaczki wbija�y si� w ni�, by nast�pnie rozdrobni� j� ostrymi jak brzytwy szcz�kami. Radzi�y sobie nawet z najtwardszymi chrz�stkami. Setki chrz�szczy �ar�ocznie poch�ania�y pokarm, niczym �awica piranii. Podczas gdy cz�� z nich zadowoli�a si� tym, co znalaz�a w�r�d �eber, reszta ruszy�a w g�r� kr�gos�upa, zatrzymuj�c si� dopiero u podstawy czaszki. W jej zag��bieniach i szczelinach zachowa�o si� jeszcze sporo tkanki. Roje chrz�szczy rzuci�y si� do otworu u podstawy czaszki, w po�piechu gramol�c si� jeden przez drugiego. Kilkadziesi�t wdrapa�o si� do przewod�w usznych, gdzie smakowite kawa�ki tkanki przylega�y do delikatnych kostek ucha wewn�trznego. Inne �ar�oczne owady przemyka�y niczym kraby po ko�ci skroniowej ku oczodo�om. Cho� nie by�o tam ju� ga�ek ocznych, zawiera�y jednak obfito�� pokarmu, od mikroskopijnych resztek mi�ni po cienkie nitki wi�zade�. Uczta trwa�a godzin�. Kiedy m�czyzna wr�ci�, szkielet by� ju� czysty, wypolerowany, ogo�ocony do ko�ci. Najedzone chrz�szcze zebra�y si� w grupkach po dziesi��, dwadzie�cia, niczym ma�e grudki w�gla na bia�ym tle. Tu i �wdzie, ze szpar wy�aniali si� zb��kani maruderzy, balansuj�cy niepewnie na kraw�dziach ko�ci. M�czyzna przewr�ci� skrzynk� na bok. W �rodku znajdowa� si� cuchn�cy, gnij�cy och�ap. Po kilku sekundach chrz�szcze wychwyci�y od�r i sta�y si� niespokojne. Po chwili, niczym armia na manewrach, ruszy�y w stron� emaliowanego pojemnika. Wesz�y do �rodka i rzuci�y si� na mi�so w �ar�ocznym szale. Kiedy wszystkie znalaz�y si� w skrzynce, m�czyzna zamkn�� j� i odstawi� na p�k�. Nie niepokoi� si� o los chrz�szczy. Przed up�ywem tygodnia znowu zostan� nakarmione. ROZDZIA� l �wier� wieku po zako�czeniu budowy Szpital Uniwersytecki w Stony Brook wci�� pozostawa� najwi�kszym arcydzie�em architektury na Long Island, szpitalem w pe�nym tego s�owa znaczeniu. Lokalne w�adze na og� nie zgadza�y si� na stawianie budynk�w o wysoko�ci przekraczaj�cej kilka pi�ter, ale dwie osiemnastopi�trowe wie�e szpitala, jakby na przek�r wszelkim przepisom, dumnie g�rowa�y nad rozleg�ym kampusem uniwersytetu. Trudno uwierzy�, �e z betonu i szk�a uda�o si� wyczarowa� co� tak wspania�ego. Na si�dmym pi�trze, na dysponuj�cym czterdziestoma miejscami oddziale intensywnej terapii noworodk�w, Nicholas Giancola walczy� o �ycie. Urodzony cztery tygodnie przed terminem, ma�y Nicholas wa�y� niewiele ponad dwa i p� kilo. Nie to by�o jednak problemem. Najwi�ksze wyzwanie dla pediatr�w stanowi�a wyst�puj�ca u niego niespotykana wr�cz kombinacja wad wrodzonych. Opr�cz ci�kiej przepukliny przeponowej - wn�trzno�ci znalaz�y si� w klatce piersiowej - Nicholas cierpia� na zwyrodnienie przewodu t�tniczego, p�odowego naczynia krwiono�nego, kt�re powinno by�o zamkn�� si� po porodzie. Od pierwszego oddechu obie te wady ci�ko nadwyr�a�y jego s�abe p�uca. Sytuacj� pogarsza�a jeszcze aspiracja sm�ki - tre�� okr�nicy zosta�a przedwcze�nie wydalona i podczas porodu wci�gni�ta z powietrzem do uk�adu oddechowego. Wszystko to nie wr�y�o dziecku d�ugiego �ycia. Losy Nicholasa wa�y�y si� od kilku tygodni. Najwi�cej k�opot�w sprawia�o lekarzom dostarczenie dziecku wystarczaj�cej do prze�ycia ilo�ci tlenu. Jego oskrzela wype�nia�a g�sta sm�ka, blokuj�c dop�yw powietrza. P�uca natomiast nie mog�y sprawnie funkcjonowa� z powodu uciskaj�cych je wn�trzno�ci. By� to prawdziwy paragraf 22: stan malca by� zbyt ci�ki, aby ryzykowa� konieczny zabieg chirurgiczny, a bez operacji ch�opiec nie mia� szans na prze�ycie. Personel medyczny szybko u�wiadomi� sobie, �e dziecko mo�e uratowa� tylko cud. Uroda ma�ego czyni�a t� sytuacj� jeszcze bardziej przygn�biaj�c�. Nicholas mia� ciemne, pe�ne wyrazu oczy i kr�cone kasztanowe w�osy. Mimo �e ze wszystkich stron otacza�y go nowoczesne, bezduszne urz�dzenia medyczne, cz�sto u�miecha� si� do lekarzy i piel�gniarek. Od samego pocz�tku sta� si� ulubie�cem oddzia�u. Personel Szpitala Uniwersyteckiego niedawno uzyska� uprawnienia do stosowania ECMO. ECMO, pozaustrojowe sztuczne natlenianie krwi, zosta�o opracowane z my�l� o pacjentach takich jak Nicholas. Mia� on by� pierwszym dzieckiem poddanym temu zabiegowi w tym szpitalu, polegaj�cym na usuwaniu ubogiej w tlen krwi pacjenta, przetaczaniu jej do urz�dzenia natleniaj�cego i pompowaniu z powrotem do �y�. Pompa zast�powa�a p�uca wtedy, gdy za wszelk� cen� trzeba by�o zyska� na czasie. I to si� uda�o. Kiedy krew Nicholasa przep�ywa�a przez urz�dzenie, specjali�ci dok�adnie przep�ukali jego p�uca, usuwaj�c z nich ca�� zielonkaw� materi�. Po trzech takich zabiegach uznano, �e ju� bardziej nie da si� ich oczy�ci�. Poziom nasycenia tlenem wzr�s�, a puls spad� do przyzwoitego poziomu. Po dw�ch tygodniach terapii stan Nicholasa zosta� okre�lony jako stabilny. Nadszed� czas, by chirurdzy dokonali cudu. Ma�y Nicholas cieszy� si� og�ln� sympati�. Na operacj� odprowadzi�a. go liczna grupa pracownik�w szpitala. Zabieg postanowiono przeprowadzi� w najwi�kszej ze szpitalnych sal, aby pomie�ci� dwudziestu kilku ludzi pragn�cych obserwowa� jego przebieg. Sam ordynator przyj�� funkcj� pierwszego asystenta. Niezwyk�a bieg�o�� chirurg�w sprawi�a, �e skomplikowana operacja przepukliny zosta�a zako�czona w nieca�� godzin�. P�uca Nicholasa zareagowa�y niemal od razu. Bez uciskaj�cych je wn�trzno�ci rozpr�y�y si� do pe�nej pojemno�ci, dostarczaj�c bogate w tlen powietrze chronicznie niedotlenionym tkankom. Ch�opiec zosta� natychmiast przeniesiony na oddzia� intensywnej terapii noworodk�w, gdzie personel dy�urowa� przy nim, jakby odprawia� mod�y. Wreszcie pojawi�a si� nadzieja, �e wszystko dobrze si� sko�czy. Ale tak si� nie sta�o. Po usuni�ciu sm�ki i operacji przepukliny lekarze s�dzili, �e najgorsze maj� ju� za sob�. Byli przekonani, �e kiedy minie pierwszy, najtrudniejszy dzie� po zabiegu, Nickie b�dzie m�g� zosta� od��czony od respiratora. Jednak�e czterdzie�ci osiem godzin p�niej nadal nie zanosi�o si� na oczekiwan� popraw�. Kiedy tylko pr�bowano ograniczy� ilo�� sztucznie dostarczanego powietrza, poziom nasycenia tlenem gwa�townie spada�. Najwyra�niej w organizmie dziecka wci�� dzia�o si� co� niedobrego, co�, czego nikt nie przewidzia�. Nie pozostawa�o nic innego, jak przeprowadzi� biopsj�. Konieczne by�o uzyskanie zgody rodzic�w. Sal i Donna Giancola oddaliby �ycie za swojego syna. Przystawali na wszystkie propozycje lekarzy, wi�c zgodzili si� i na biopsj�. Donna mia�a zaledwie dziewi�tna�cie lat, jej m�� by� o trzy lata starszy. Pochodzili z tradycyjnych, kochaj�cych si� w�oskich rodzin i gor�co pragn�li jak najszybciej za�o�y� w�asn�. To, co si� zdarzy�o, by�o dla nich ogromnym wstrz�sem. W miar� up�ywu czasu czuwanie przy ��eczku synka kosztowa�o ich coraz wi�cej si�. Jak ot�piali siedzieli na korytarzu i obserwowali z daleka, co si� dzieje. Biopsj� p�uc noworodk�w przeprowadzano tylko w wyj�tkowych sytuacjach. Zabieg zosta� wykonany nast�pnego ranka i przebieg� zadziwiaj�co dobrze. Personel oddzia�u intensywnej terapii noworodk�w potraktowa� ten przypadek jako wyj�tkowo pilny i wyniki, kt�rych przygotowanie zwykle trwa�o dwa dni, gotowe by�y jeszcze tego popo�udnia. Patolog dokona� strasznego odkrycia. Opr�cz pozosta�ych dolegliwo�ci Nicholas cierpia� tak�e na niezwykle rzadkie schorzenie znane jako dysplazja w�o�niczek p�cherzyk�w p�ucnych. Jej przyczyn� by� wadliwy rozw�j najmniejszych naczy� krwiono�nych p�uc, co powa�nie utrudnia�o wymian� tlenu. Co gorsza, choroby tej nie mo�na by�o wyleczy� bez zdecydowanej interwencji chirurgicznej. Tylko nielicznym dzieciom udawa�o si� prze�y� z ni� wi�cej ni� kilka miesi�cy. Jedyn� nadziej� by� przeszczep p�uca. Diagnoza wprawi�a ca�y personel w os�upienie. Jeszcze nie tak dawno wszyscy cieszyli si� z udanej operacji, a teraz nagle ziemia usun�a im si� spod n�g. Nad oddzia�em intensywnej terapii noworodk�w zawis�a g�sta chmura bezsilno�ci. Min�a prawie godzina, zanim kto� rzuci� jak�� konkretn� propozycj�. - Zadzwoni� do SUP - powiedzia�a Meg Erhardt, prze�o�ona piel�gniarek z wieczornej zmiany. - O tej porze nikogo tam nie ma - odpar� kto�. - Koordynator do spraw przeszczep�w przyjdzie pewnie dopiero jutro rano. SUP to Filadelfijski Szpital Uniwersytetu Pensylwanii, w kt�rym pracowali najlepsi w kraju specjali�ci od przeszczep�w p�uc noworodkom. - Przynajmniej zostawi� im wiadomo�� - powiedzia�a Meg. - Niech wiedz�, �e maj� nowego klienta. Niewielka, bo niewielka, ale by�a to ich jedyna szansa. Przeszczep p�uca u noworodka to powa�ne przedsi�wzi�cie, wymagaj�ce szczeg�owych przygotowa�. Najpierw dziecko musia�o zosta� wci�gni�te na list� kandydat�w do przeszczepu. Potem trzeba by�o przeprowadzi� analiz� tkanki i antygen�w zgodno�ci tkankowej, a nast�pnie uzgodni� kwestie finansowe. Taki zabieg kosztowa�by towarzystwo ubezpieczeniowe dziesi�tki tysi�cy dolar�w. Co wi�cej, transport noworodk�w w mie�cie wymaga� pomocy lotnictwa wojskowego. No i pozostawa� jeszcze jeden bardzo wa�ny aspekt tej sprawy - oczekiwanie na �mier� odpowiedniego dawcy. Nawet w sprzyjaj�cych okoliczno�ciach wszystko to musia�oby potrwa� co najmniej dwa miesi�ce. W�tpliwe by�o, czy Nicholas b�dzie �y� tak d�ugo. By� bardzo s�aby i poddano ju� zbyt wielu zabiegom. Tydzie� p�niej �ycie Nickie'ego wci�� wisia�o na w�osku. Ani na chwil� nie od��czono go od respiratora. Tylko w ten spos�b mo�na by�o zapewni� jego organizmowi cho� minimalne dostawy tlenu. Nie m�g� je�� samodzielnie, wi�c karmiono go do�ylnie i przez nos. Na szcz�cie pierwsza rozmowa z koordynatorem od przeszczep�w przebieg�a pomy�lnie i robota papierkowa by�a ju� w toku. Pr�bki poddano analizie w celu dobrania odpowiedniej tkanki do przeszczepu. Wtedy pojawi�a si� kolejna przeszkoda: sprzeciw towarzystwa ubezpieczeniowego. Nicholas by� ubezpieczony w prywatnej firmie, kieruj�cej si� w swojej dzia�alno�ci zasad� ograniczania koszt�w. Zarz�d niech�tnie wyrazi� zgod� na op�acenie sztucznego natlenowania krwi, a przeszczep to ju� by�o stanowczo za wiele. Pro�ba o jego sfinansowanie zosta�a odrzucona. Lekarze planowali napisa� odwo�anie, a inni pracownicy szpitala s�ali do firmy listy, w kt�rych przekonywali, kogo trzeba, o konieczno�ci operacji - mieli nadziej�, �e w ko�cu im si� uda. Niestety, nie mogli czeka� bez ko�ca. Na oddziale intensywnej terapii rado�� z pracy z noworodkami by�a cz�sto przy�miewana �wiadomo�ci� ich ci�kiego stanu. Tym razem personel Szpitala Uniwersyteckiego nie m�g� zrzuci� z bark�w przygniataj�cego poczucia beznadziei. Wszyscy byli bardzo przywi�zani do Nickie'ego. Jego ci�ki los poruszy� ka�dego, w szpitalu panowa�a atmosfera og�lnego przygn�bienia. Mimo to nikt nie zamierza� da� za wygran�. Utrzymywanie dzieci przy �yciu by�o prac� tych ludzi i nikt nie zna� si� na tym tak dobrze jak oni. Je�li wszyscy razem przyst�pi� do dzia�ania, mo�e uda si� da� Nickie'emu jeszcze miesi�c. Albo dwa. A� za�atwi mu si� przeszczep. To sta�o si� w weekend, par� minut po jedenastej wieczorem, kiedy zaczyna�a si� nocna zmiana. Wszyscy lekarze gdzie� znikn�li. Ko�cz�ce dy�ur piel�gniarki w oczekiwaniu na przybycie zmienniczek uzupe�nia�y karty pacjent�w. Nagle powietrze przeci�� przenikliwy elektroniczny pisk, alarm czujnika tlenowego. Meg upu�ci�a kart� i podnios�a g�ow�, zaskoczona. Szybko rozejrza�a si� po sali. Oko�o dziesi�ciu metr�w od niej migota�o pomara�czowe �wiat�o. Jezu, pomy�la�a. To Nickie! Rzuci�a d�ugopis i zerwa�a si� z krzes�a. Przebieg�a przez sal�. Nicholas le�a� w odkrytym, p�askim, szerokim akrylowym inkubatorze, otoczonym rozmait� aparatur�. Sta�y tu monitory pracy serca, temperatury i zawarto�ci moczu; materac, na kt�rym le�a�o dziecko, przecina�y dziesi�tki kabli. W pierwszej chwili Meg mia�a nadziej�, �e przyczyn� uruchomienia alarmu by�o od��czenie si� jakiego� przewodu, ale wystarczy�o rzuci� okiem na ma�ego pacjenta, by zrozumie�, �e to nie to. Sk�ra Nickie'ego przybra�a niezdrowy, niebieskoszary odcie�, �wiadcz�cy o niedoborze tlenu w organizmie. Wed�ug wskaza� monitora poziom nasycenia wynosi� osiemdziesi�t dziewi�� procent i z ka�d� sekund� by� coraz ni�szy. Niedobrze, bardzo niedobrze. Meg obr�ci�a si� na pi�cie i hukn�a na stoj�c� za ni� piel�gniark�. - Wezwij ordynatora, natychmiast! I sprawd�, czy nie mogliby tu podes�a� kogo� od respirator�w! Szybko przenios�a wzrok na dziecko. Rurka dotchawicza by�a na miejscu, wentylator wygl�da� na dobrze pod��czony. Ale przecie� stan dzieciaka nie m�g� si� pogorszy� bez powodu. Jeszcze p� godziny temu Nickie mia� si� dobrze - no, mo�e nie tyle dobrze, co dobrze jak na niego. Pewnie nawali� przew�d dostarczaj�cy tlen albo rurka dotchawicza lekko si� obluzowa�a. Meg szybko obrzuci�a wzrokiem wskazania monitor�w. Opr�cz poziomu nasycenia tlenem wszystko wydawa�o si� w porz�dku, nie licz�c spodziewanego cz�stoskurczu. Co wi�c si� dzia�o, do licha? Nagle w��czy� si� alarm monitora pracy serca. Meg z zaskoczeniem zauwa�y�a, �e widoczny na ekranie wz�r, jeszcze przed chwil� tak r�wny i spokojny, zmieni� si� w seri� z�owrogo powykrzywianych linii. - Migotanie kom�r! - krzykn�a w stron� stanowiska piel�gniarek. -�ci�gnijcie tu kardiologa, ale to ju�! - Dobry Bo�e, pomy�la�a, co nast�pi teraz? Nie musia�a d�ugo czeka� na odpowied�. Sprawdziwszy pospiesznie, czy wszystkie przewody elektrokardiografu s� dobrze pod��czone, spojrza�a na oscyloskop. Ku jej przera�eniu widnia�a na nim prosta linia. Ma�e, przem�czone serce przesta�o bi�. Meg natychmiast u�o�y�a d�onie po obu stronach klatki piersiowej dziecka i przyst�pi�a do masa�u serca, pos�uguj�c si� kciukami. - Nickie, no, no - m�wi�a z narastaj�cym niepokojem. W do niedawna spokojnym pomieszczeniu zapanowa�a gor�czkowa atmosfera. Piel�gniarki z oddzia�u intensywnej terapii pracowa�y jak dobrze naoliwiona maszyna, wy�wiczona w reagowaniu na wszelkie kryzysy. Szybko sprawdzi�y wszystkie przewody i przygotowa�y si� do kardiowersji. Dziecko le�a�o bez ruchu, jego sk�ra przybra�a barw� rych�ej �mierci. Po kilku minutach przyby�a oczekiwana pomoc, niczym posi�ki nadchodz�ce na pole bitwy. Przez nast�pn� godzin� pracownicy szpitala uwijali si� jak w ukropie, nie chc�c pogodzi� si� z pora�k�. Wszyscy mieli w pami�ci dwoje innych dzieci, zmar�ych w podobnych okoliczno�ciach w ci�gu ostatnich kilku miesi�cy. Par� minut po pomocy sta�o si� jasne, �e wysi�ki personelu spe�z�y na niczym. Drobne cia�ko zbyt wiele wycierpia�o, by zareagowa� na pr�by reanimacji. Ma�y Nicholas Giancola, wiek cztery tygodnie, jeden dzie�, zosta� uznany za zmar�ego o dwunastej trzyna�cie w nocy. By� trzecim dzieckiem, kt�rego nie uda�o si� uratowa�. ROZDZIA� 2 Jennifer Hartman by�a przera�ona. By�a w sz�stym miesi�cu ci��y i w�a�nie dowiedzia�a si�, �e nie mo�e ju� liczy� na swojego ginekologa. Nie wyrzuci� jej za drzwi; po prostu postanowi� przekaza� Jennifer pod opiek� specjalisty ze Szpitala Uniwersyteckiego. Nie dlatego, �e nie chcia� si� ni� opiekowa�! Po prostu, jego zdaniem, potrzebny by� jej w tej chwili kto�, kto ma do�wiadczenie w prowadzeniu ci��y wysokiego ryzyka. Och, oczywi�cie, nieraz przyjmowa� porody bli�ni�t, wtedy jednak by� m�odszy. A teraz tyle si� m�wi o surowym karaniu winnych b��d�w w sztuce lekarskiej... Bli�ni�ta! Jennifer oniemia�a z wra�enia. Chwyci�a kurczowo drzwi samochodu, nie mog�c otrz�sn�� si� z szoku. Nie wiedzia�a, czy si� �mia�, czy p�aka�. Ju� sam fakt, �e zasz�a w ci���, uwa�a�a za istny cud, ale nigdy nawet nie przesz�o jej przez my�l, i� mog�aby urodzi� wi�cej ni� jedno dziecko. Kiedy wreszcie wgramoli�a si� do samochodu, ow�adn�y ni� sprzecznej uczucia. Jednym z nich by�o dziwne prze�wiadczenie, �e pozostawiono j� na �asce losu. Pacjentk� doktora Stronga by�a od zawsze. Owszem, mia� ju� swoje lata i niekt�rzy uwa�ali go za staro�wieckiego. Ale by� przy niej, kiedy walczy�a z bezp�odno�ci�, i zawsze traktowa� j� jak dobry wujaszek, bezustannie dodaj�c otuchy. Na szesna�cie tygodni przed porodem cieszy�a si� na my�l, �e to w�a�nie Strong znajdzie si� z ni� w sali porodowej. A teraz... dobry Bo�e, bli�ni�ta! Za kilka minut b�dzie musia�a zadzwoni� do Richarda i powiedzie� mu o rym. Najpierw jednak potrzebowa�a porady medycznej. Wyje�d�aj�c z parkingu, w��czy�a telefon kom�rkowy i przywo�a�a jeden z numer�w zapisanych w pami�ci urz�dzenia. - Chcia�abym rozmawia� z doktor Morgan Robinson - powiedzia�a do mikrofonu. Po chwili doda�a: - M�wi siostra. - Nast�pi�a kr�tka przerwa. - Morgan? To ja, Jen. Nie uwierzysz, co si� sta�o. Jak zawsze, postanowi�a najpierw porozmawia� ze swoj� starsz� siostr�. Przez ostatnich pi�� lat to w�a�nie Morgan by�a ostoj� tego, co Jennifer nazywa�a rodzin�, dop�ki nie zjawi� si� Richard - m�czyzna, kt�ry nie przypad� do gustu jej rodzicom. Nie dlatego, �e nie mia�a innych krewnych; po prostu niezbyt cz�sto z nimi rozmawia�a. Brat, m�odszy od niej o dwa lata, wolny duch, w�a�nie ko�czy� studia na Hawajach. Co si� natomiast tyczy jej rodzic�w. No c�... Starsi Robinsonowie szczycili si� swoj� ci�ko wywalczon� pozycj� spo�eczn� i nie tolerowali mezalians�w. Kiedy Jen pozna�a Richarda, kt�ry pochodzi� z rodziny robotniczej i nie mia� wy�szego wykszta�cenia, rodzice przestali j� zauwa�a�. Po �lubie by�o jeszcze gorzej. Odk�d rodzice wyprowadzili si� do Arizony, Jennifer wymienia�a z nimi pozdrowienia �wi�teczne, ale niewiele ponadto. Nawet nie wiedzieli, �e jest w ci��y. Kiedy Jen sko�czy�a m�wi�, z aparatu na desce rozdzielczej rozleg� si� g�os jej siostry. - Nie chc� ci nic wypomina� - powiedzia�a - ale pami�tasz, jak wszyscy m�wili, �e strasznie ci wysadzi�o brzuch? Nie wiem, czemu ten tw�j �apiduch odkry� to dopiero teraz. Wierz mi, b�dzie ci lepiej bez tego starego... - Morgan, daj spok�j, co? Rozmawia�y�my o tym ju� z tysi�c razy. Powiedz mi tylko, co wiesz o tym nowym lekarzu. - Przepraszam, Jen. Nie chcia�am si� wym�drza�. Przypomnij mi, jak on si� nazywa. Jennifer spojrza�a na wizyt�wk�, kt�r� dosta�a od Stronga. - W�a�ciwie to da� mi nazwiska dw�ch lekarzy. Jeden z nich to jaki� doktor Schubert... - Schubert? Arnold Schubert, ten facet od selekcji p�od�w? - Co to takiego?! - Niewa�ne - pospiesznie odpar�a Morgan. - A ten drugi to kto? - Hawkins. Brad Hawkins ze Szpitala Uniwersyteckiego. Znasz go? - Osobi�cie nie - odpar�a Morgan - ale s�ysza�am o nim. Jest stosunkowo m�ody, ale ma dobr� reputacj�. - Co to znaczy "stosunkowo"? - Czekaj, zajrz� do rejestru. - Z g�o�nika dobieg� szelest przewracanych kartek. - Ju� znalaz�am. Jest na li�cie lekarzy, z kt�rych us�ug mo�esz korzysta� w ramach ubezpieczenia. Hawkins, Bradford C. Tu jest data urodzenia, ma trzydzie�ci osiem lat. Zrobi� specjalizacj� sze�� lat temu... - Z czego? - Z po�o�nictwa - powiedzia�a Morgan. - Po czteroletnim sta�u na ginekologii i po�o�nictwie mo�na jeszcze sp�dzi� dodatkowe dwa lata na perynatologii. Studia sko�czy� w Yale, sta� odby� w Chicago. Stan cywilny - wdowiec. - Morgan, nie obchodzi mnie... - W ka�dym razie jest uwa�any za dobrego specjalist�. Za�o�ono mu tylko jedn� spraw� o b��d w sztuce lekarskiej, co jak na po�o�nika pracuj�cego w tych okolicach jest znakomitym wynikiem. Wydaje mi si�, �e powinna� p�j�� do niego, Jen. Szpital Uniwersytecki na pewno jest lepszy ni� jaka� podrz�dna klinika. Przekaza�a� ju� Richardowi radosn� nowin�? - Jeszcze nie, ale zaraz to zrobi�. - Jennifer odetchn�a z ulg�. - Dzi�ki, Morgan. Zawsze mog� na ciebie liczy�. No to powiedz, jak si� czuje moja siostra na my�l, �e wkr�tce zostanie ciotk�, i to dwojga siostrze�c�w naraz? - W�a�ciwie to si� ju� oswoi�am z my�l�, �e na jednym si� sko�czy, ale jako� sobie poradz�. - Mam nadziej�, �e AmeriCare nie b�dzie mi robi� �adnych trudno�ci? - Nawet o tym nie my�l - zapewni�a j� Morgan. - Zajm� si� wszystkim osobi�cie. Odk�adaj�c s�uchawk�, doktor Morgan Robinson u�miechn�a si� do siebie i pokr�ci�a g�ow� z niedowierzaniem, rozrzucaj�c rude w�osy. Czy Jennifer zdawa�a sobie spraw�, co j� czeka zar�wno przed, jak i po porodzie? Morgan, lekarz pediatra, wiedzia�a, ile musz� wycierpie� matki nosz�ce w �onie wi�cej ni� jedno dziecko. Z drugiej strony w przypadku Jennifer by� to owoc prawdziwej mi�o�ci. Pr�bowa�a zaj�� w ci��� od trzech lat. Kiedy wyjdzie z szoku, b�dzie podw�jnie szcz�liwa, �e zamiast jednego upragnionego dziecka od razu b�dzie mia�a dwoje. Jen by�a dzielna. Wi�kszo�� ludzi nie potrafi�aby tak godnie jak ona znie�� odrzucenia przez rodzic�w. Du�ym problemem by�o tak�e niedostateczne wykszta�cenie Richarda. Po �lubie, kiedy Jen musia�a zarabia� na nich oboje, co� w ich zwi�zku zacz�o si� psu�. Morgan obserwowa�a z podziwem, jak jej m�odsza siostra walczy o uratowanie ma��e�stwa, kt�re wielu innym kobietom nie wydawa�oby si� tego warte. Kiedy w ko�cu Richard znalaz� obiecuj�c� prac�, ich zwi�zek si� umocni�. A potem Morgan patrzy�a, jak Jen znosi ze stoickim spokojem trzy lata bezp�odno�ci, rzadko u�alaj�c si� nad sob�. Morgan wr�ci�a do przegl�dania pi�trz�cych si� na biurku sprawozda�, czekaj�cych na jej opinie. Westchn�a ci�ko. Czasami t�skni�a do chaosu panuj�cego w klinice, w kt�rej przed dwoma laty pracowa�a jako pediatra. Ale zmiana zawodu by�a jej decyzj� - dokona�a wyboru w pe�ni �wiadoma tego, co zostawia i co j� czeka. Przynajmniej decyzje, jakie teraz podejmowa�a, nie mia�y tak dramatycznych konsekwencji. Mimo to tutaj tak�e musia�a podejmowa� ich mn�stwo. Jej g��wnym zadaniem, jako zast�pcy dyrektora AmeriCare do spraw medycznych, by�o rozpatrywanie budz�cych w�tpliwo�ci wniosk�w o finansowanie opieki medycznej. Pocz�tkowo wydawa�o jej si� to czarno-bia�e: albo okre�lone us�ugi by�y obj�te ubezpieczeniem, albo nie. Teraz jednak, po dw�ch latach pracy, Morgan dostrzega�a coraz wi�cej odcieni szaro�ci. W przypadku jej siostry nie mia�o to znaczenia. Jennifer by�a ubezpieczona w AmeriCare i Morgan zamierza�a zrobi� wszystko, by wszelkie wydatki na opiek� nad Jen i jej dzie�mi zosta�y w pe�ni pokryte przez firm�. Doktor Brad Hawkins szed� do sali porodowej, kiedy przy windach na czwartym pi�trze natkn�� si� na Meg Erhardt. Na twarzy Meg nie by�o charakterystycznego dla niej ciep�ego u�miechu, a w k�cikach oczu uwidacznia�y si� cienkie, g��bokie zmarszczki. - D�ugi dzie� w pracy, panno Meggie? - spyta�. - Wygl�dasz na zm�czon�. - Raczej d�uga noc - odpar�a. - S�ysza�e� o Nicku Giancoli? - O tym dziecku, kt�remu sztucznie natleniano krew? - Tak. Zmar� w nocy, pod koniec mojej zmiany. Brad nie posiada� si� ze zdumienia. Dot�d by� tak poch�oni�ty opiek� nad pacjentami, �e nie s�ysza� jeszcze plotek kr���cych po szpitalu. - W wyniku natleniania? - Nie, i to w�a�nie jest najdziwniejsze. Odby�o si� to tak jak w poprzednich przypadkach - niedotlenienie, potem zanik oddechu i zatrzymanie akcji serca. - Bo�e. Reanimacja nic nie da�a? Meg pokr�ci�a g�ow�. - Pr�bowali�my przez godzin�. Bez skutku. - Kt�ry to ju� taki przypadek? - Trzeci - odpar�a z rezygnacj�. - W mniej wi�cej czterotygodniowych odst�pach. Inny przebieg choroby, ale na ko�cu taki sam obraz kliniczny. Przed dwoma miesi�cami Brad przyj�� por�d noworodka, kt�ry od razu trafi� na oddzia� intensywnej terapii. Nied�ugo potem, z niewiadomych przyczyn, dziecko zmar�o z powodu nag�ego zatrzymania akcji serca i p�uc. - Tak jak by�o z t� ma�� dwa miesi�ce temu? - spyta�. - Prawie identycznie. - Co powiedzia� Harrington? - Harrington by� ordynatorem neonatologii. - Nie ma poj�cia, co si� sta�o. Mo�e co� wyjdzie w czasie sekcji, ale to raczej ma�o prawdopodobne. Przepraszam, ale musz� ju� lecie�. Zadzwo� do mnie, dobrze? Brad sta� z za�o�onymi r�kami, pogr��ony w my�lach, wpatrzony w zamykaj�ce si� drzwi windy. Cho� osobi�cie nie zajmowa� si� matk� Nickiego Giancoli, w czasie narodzin dziecka przebywa� w sali porodowej, wezwany na b�yskawiczn� konsultacj�. Cho� bez w�tpienia by�a �miertelnie przera�ona, powita�a go ciep�ym u�miechem. Przez czterdzie�ci minut Brad i drugi lekarz niepokoili si� nieregularn� akcj� serca nie narodzonego dziecka. Wreszcie Donna wyda�a na �wiat ch�opca. Dopiero po stwierdzeniu u ma�ego Nicholasa wad wrodzonych sta�o si� jasne, co powodowa�o zaburzenia w rytmie serca. Przez kilka ostatnich tygodni Brad zagl�da� na oddzia� intensywnej terapii noworodk�w kilka razy dziennie, by sprawdzi�, co z ma�ym. Zauwa�y� ze smutkiem, �e m�odzi pa�stwo Giancola byli coraz bardziej przygn�bieni i zacz�li unika� spojrze� lekarzy, obawiaj�c si� nawet pyta� o stan synka. Jednak mimo wszystkich n�kaj�cych go przypad�o�ci Nickie radzi� sobie niezwykle dzielnie. Jego zgon by� r�wnie zaskakuj�cy jak �mier� tamtych dwojga dzieci i r�wnie demoralizuj�cy dla personelu szpitala. ROZDZIA� 3 O jedenastej przed po�udniem Jennifer skr�ci�a swoim volvo kombi na szeroki, p�kolisty podjazd przed siedzib� AmeriCare. Jen nam�wi�a siostr�, by ta towarzyszy�a jej w czasie pierwszej wizyty u doktora Hawkinsa. Kiedy samoch�d si� zatrzyma�, Morgan wybieg�a z budynku. Jen powiod�a wzrokiem za siostr�. Trzydziestoletnia Morgan, o urodzie Nicole Kidman, by�a wysoka, smuk�a i pe�na �ycia. Mia�a rozpuszczone w�osy, kt�re zawsze unosi�y si� na wietrze niczym rdzawoczerwone jesienne li�cie. Sz�a spr�ystym krokiem, nie za szybko, nie za wolno. - Bardzo �adna bryka, siostrzyczko - powiedzia�a Morgan, wsiadaj�c od strony pasa�era. Przejecha�a d�oni� po obitej sk�r� desce rozdzielczej. - Richard da� si� nam�wi� na taki wydatek z uwagi na bezpiecze�stwo twoje i dzieci? Jennifer skin�a g�ow�. - Jego Bibli� jest "Raport konsumenta". Ten model dosta� bardzo dobre oceny. Ma niez�ego kopa i wygl�da nawet troch� sportowo, nie s�dzisz? - Idealny dla matki bli�ni�t. - No co� ty, nie jest a� taki z�y! Zreszt� priorytety si� zmieniaj�, kiedy si� zak�ada rodzin�. Sama to zrozumiesz, gdy kt�rego� dnia zajdziesz w ci���. Morgan u�miechn�a si�. - Dzi�ki, wierz� ci na s�owo. W drodze gaw�dzi�y o wszystkim i o niczym, jak to siostry, ale Morgan by�a rozkojarzona. Tego ranka na jej biurko trafi� raport dotycz�cy kolejnego zgonu na oddziale intensywnej terapii noworodk�w w Szpitalu Uniwersyteckim. Morgan zna�a Nicka Giancol�; osobi�cie wyrazi�a zgod� na pokrycie koszt�w sztucznego natleniania krwi. Okoliczno�ci i przyczyna �mierci nie by�y jeszcze dok�adnie znane. Morgan przekona�a siostr�, �e wysy�a j� do dobrego szpitala, a tu okazuje si�, �e w ci�gu trzech miesi�cy mia�y w nim miejsce trzy zagadkowe zgony. Przyda�oby si� dyskretnie zapyta� tego Hawkinsa, co jest grane. Jego gabinet mie�ci� si� w przestronnym, parterowym biurowcu, w kt�rym urz�dowa�o wielu pracownik�w szpitala. Jen zaparkowa�a w�z i obie siostry wesz�y do du�ej pustej poczekalni. Najwyra�niej Jennifer by�a pierwsz� i jedyn� pacjentk� um�wion� na t� godzin�. Po zapisaniu si� w rejestracji dosta�a do wype�nienia standardowe formularze dotycz�ce ubezpieczenia i stanu zdrowia. Usiad�a obok Morgan, zaj�tej przegl�daniem magazynu "People". - Jest ju�? - spyta�a, unosz�c g�ow�. - Podobno tak. Dobrze, �e przysz�y�my troch� wcze�niej. W tej chwili otworzy�y si� drzwi przy stanowisku rejestratorki i do poczekalni wszed� m�czyzna w bia�ym kitlu. Mia� oko�o metra osiemdziesi�ciu wzrostu by� szczup�y i dobrze zbudowany. Rozpi�ty kitel i widoczna pod nim koszula w krat� �wiadczy�y o jego upodobaniu do lu�nego stylu bycia. U�miechn�� si� przelotnie do kobiet w poczekalni i podszed� do du�ego akwarium w k�cie pomieszczenia. Otworzywszy pojemnik z karm� dla ryb, wsypa� spor� jej ilo�� do wody, wpatruj�c si� w opadaj�ce jak �nieg ziarenka. - Pizza! - krzykn��, i z u�miechem zastuka� delikatnie w szyb�. - Bierzcie i jedzcie! - Kolorowe ryby przecina�y wod�, rzucaj�c si� �apczywie na pokarm. Siostry popatrzy�y po sobie niepewnie. Morgan wzruszy�a ramionami. - Ostatnimi czasy niekt�rzy lekarze s� bardzo wyluzowani - szepn�a. - �eby pacjenci czuli si� pewniej. - W g��bi duszy jednak zastanawia�a si�, czy ten lekarz ma cho� tyle rozumu co jego rybki. Doktor Hawkins u�miechn�� si� g�upkowato do Morgan i Jennifer, po czym ruszy� ku drzwiom gabinetu. - Biedactwa nie poradzi�yby sobie beze mnie - rzuci� przez rami�. Zanim zamkn�� za sob� drzwi, rejestratorka wychyli�a si� ze swojego stanowiska i oznajmi�a, �e pan doktor w�a�nie zacz�� dy�ur. Morgan i Jen wesz�y do jasno o�wietlonego gabinetu, w kt�rego k�tach sta�y donice z dracenami i innymi ro�linami. Brad siedzia� za biurkiem z drewna tekowego. Na widok dw�ch kobiet wchodz�cych do gabinetu pospiesznie wrzuci� jakie� pismo na p�k� za swoimi plecami. Potem wsta� i poda� r�k� tej, kt�ra by�a w widocznej ci��y. Jennifer przedstawi�a mu swoj� siostr�. - To Morgan Robinson - powiedzia�a Jen z nut� dumy w glosie. - Doktor Robinson. - Chyba nie mia�em przyjemno�ci pani pozna� - powiedzia� z u�miechem. - Na pewno pami�ta�bym. Jest pani lekark�? - Tak - odpar�a Morgan z niezwyk�ym dla niej skr�powaniem. - Nie spotkali�my si� osobi�cie, ale wiele o panu s�ysza�am. - Naprawd�? Co� wartego powt�rzenia? - Tylko i wy��cznie. Pracuj� w AmeriCare. - Ach, tak - powiedzia� powoli, mru��c oczy. Morgan po raz kolejny uprzytomni�a sobie, �e praca w zarz�dzaniu ochrona zdrowia czyni j� pariasem w �rodowisku lekarskim. Wi�kszo�� lekarzy nie odnosi�a si� przychylnie do systemu finansowania opieki zdrowotnej! Mimo to Morgan uwa�a�a, �e nie zas�uguje na tak ch�odne traktowanie. Poczu�a niech�� do Hawkinsa. Mia�a ochot� jako� mu si� odgry��. Najpierw wyg�upia si� przy akwarium, a potem zadziera nosa. Postanowi�a jednak pow�ci�gn�� nerwy, przynajmniej na razie. W ko�cu ten cz�owiek b�dzie zajmowa� si� jej siostr�. Odchyli�a si� na oparcie krzes�a i postanowi�a nic nie m�wi�. I dobrze zrobi�a. Przez pi�tna�cie minut Brad rozmawia� z Morgan, zadaj�c szczeg�owe, inteligentnie formu�owane pytania. Jego swobodny styl uspokaja� rozm�wc�; wygl�da�o na to, �e Jennifer dobrze si� przy nim czuje. Morgan rozejrza�a si� po gabinecie. Wystr�j pokoju by� gustowny, a na �cianach wisia�y wszelkie wymagane dyplomy. Jej wzrok pad� na pismo, kt�re Brad w takim po�piechu od�o�y� na p�k�. Nosi�o tytu� "Au naturel", na ok�adce widnia�a naga kobieta wchodz�ca na palcach w morskie fale. Dobry Bo�e, pomy�la�a Morgan. Pan doktor jest nudyst�. Wy�ej znajdowa�a si� p�ka ze zdj�ciami. Kilka z nich przedstawia�o �adnego ch�opca na przestrzeni lat, od ma�ego berbecia po mniej wi�cej sze�ciolatka. Obok sta�a fotografia pi�knej kobiety w stroju je�dzieckim, u�miechaj�cej si� do obiektywu. Morgan dosz�a do wniosku, �e to �ona doktora Hawkinsa. Dziwne. W aktach personalnych zapisano, �e jest wdowcem. Zerkn�a ukradkiem na jego d�o�. Na serdecznym palcu nosi� obr�czk�. Brad od�o�y� d�ugopis. - No, to by by�o tyle. Teraz zrobimy badanie og�lne i ultrasonografie. Potem wr�cimy tutaj i zobaczymy, czy uda nam si� uzgodni� harmonogram wizyt. - Zwr�ci� si� do Morgan. - B�dzie nam pani towarzyszy�, pani doktor? Morgan chcia�a zapewni� Jennifer troch� prywatno�ci. - Mog�abym tu zaczeka�? - Oczywi�cie. Zaraz wr�cimy. Przez nast�pne pi�tna�cie minut Morgan wierci�a si� niespokojnie. Nie wiedzia�a, co j� tak rozdra�ni�o. Wyczuwa�a w g�osie Hawkinsa pewn� z�o�liwo��, ale nie pomniejsza�o to jego fachowo�ci. Mimo ch�opi�cej nonszalancji sprawia� wra�enie profesjonalisty. Jennifer wr�ci�a z szerokim u�miechem na twarzy. - Wiem ju�, jakiej s� p�ci! - oznajmi�a rado�nie. Morgan by�a rozbawiona, widz�c uszcz�liwion� siostr�. - Jakiej, je�li wolno zapyta�? - Ch�opiec i dziewczynka! Fantastycznie, prawda? - Wspaniale, Jen. - Mo�e najpierw zrobimy badanie krwi, a potem porozmawiamy? - przerwa� im Hawkins. Wcisn�� guzik interkomu i przez chwil� rozmawia� z piel�gniark�. Po kilku sekundach ubrana na bia�o kobieta wyprowadzi�a Jennifer z gabinetu. - Wszystko w porz�dku, doktorze Hawkins? - W�a�ciwie tak. Doktor Robinson, zajmuje si� pani zarz�dzaniem ochron� zdrowia, ale czy wie pani cokolwiek o bli�ni�tach? Przeszy�a go w�ciek�ym wzrokiem. - Mo�e i siedz� za biurkiem, ale to nie znaczy, �e jestem prowincjonalnym g�upkiem! Na jego twarzy pojawi� si�, delikatnie m�wi�c, ch�odny u�miech. - Przepraszam. Rzecz w tym, �e ostatnimi czasy ludzie z pani bran�y strasznie zale�li mi za sk�r�. Nie w�tpi�, �e mia�a pani do czynienia z bli�ni�tami. - Wystarczy - powiedzia�a, bior�c g��boki oddech dla uspokojenia nerw�w. - Zanim przesz�am do AmeriCare, pracowa�am jako pediatra. I m�w mi Morgan, dobrze? U�miech Hawkinsa sta� si� troch� cieplejszy. - Zgoda. A ja jestem Brad. Wracaj�c do tematu, dziecko B, to znaczy ch�opiec, jest do�� ma�e. Nie s�dz�, �eby mo�na by�o ju� m�wi� o zaburzeniach wzrostu, ale ledwo ledwo mie�ci si� w normie, wi�c trzeba go b�dzie bacznie obserwowa�. Poza tym ci�nienie skurczowe twojej siostry jest troch� za wysokie, powy�ej stu trzydziestu. - Czy to mo�e oznacza� zahamowanie wzrostu i stan przedrzucawkowy? - spyta�a Morgan. - Nie, nie - odpar� Brad. - Przynajmniej na razie. Ale jak zapewne pami�tasz, prawdopodobie�stwo takich zaburze� zwi�ksza si� w ci��ach mnogich, wi�c lepiej, �ebym mia� oko na twoj� siostr�. By�oby dobrze, gdyby przychodzi�a do mnie raz w tygodniu. Morgan z zadowoleniem skin�a g�ow�. - Zanim wr�ci Jen, chcia�abym pana... to znaczy ciebie o co� zapyta�. Chodzi o oddzia� intensywnej terapii noworodk�w w Szpitalu Uniwersyteckim. Ani w prasie, ani w telewizji nie by�o �adnej wzmianki o �mierci tych dw�ch noworodk�w, ale trafi�y do mnie raporty na ten temat. Jeszcze nie wspomnia�am o tym Jennifer, ale podobno mia� miejsce trzeci zgon. Musz� wi�c zapyta�: czy wszystko jest w porz�dku? Czy jest co�, czym powinny�my si� niepokoi�? �yczliwy u�miech znikn�� z twarzy Brada. W jego zmru�onych oczach czai� si� niepok�j. - Co wiesz o tych zgonach? - Tyle, �e wszystkie mia�y miejsce na oddziale intensywnej terapii. Co si� dzieje? S�dz�c po twojej minie, co� jest nie w porz�dku. Brad odwr�ci� wzrok i odetchn�� g��boko. Atrakcyjna kobieta siedz�ca po drugiej stronie biurka by�a bystra. Czy inni ludzie spoza szpitala wyci�gn�li podobne wnioski jak ona? Wsta�, podszed� do okna i przez chwil� w zamy�leniu bawi� si� zas�onami. - Szczerze m�wi�c, nie wiem, czy mamy jaki� k�opot, czy nie. I by�bym wdzi�czny, gdyby to, co powiem, zosta�o mi�dzy nami. - Zgoda. - Oficjalnie - zacz�� - nie ma �adnego problemu. To tylko pech. Dzieci z oddzia�u intensywnej terapii umieraj� od czasu do czasu, prawda? W ko�cu to nie jest zwyk�a porod�wka. Ale m�wi�c nie ca�kiem oficjalnie, w nocy przejrza�em karty tych trzech dzieciak�w. Do p�na przyjmowa�em por�d i nie mia�em co zrobi� z wolnym czasem. -No i...? - Na pierwszy rzut oka - powiedzia� - te przypadki w�a�ciwie nie by�y do siebie podobne. Dwie dziewczynki i ch�opiec, Nicholas. Pierwsze dziecko by�o po prostu wcze�niakiem, urodzonym w dwudziestym sz�stym tygodniu ci��y. Pierwszy miesi�c by� ci�ki, ale wygl�da�o na to, �e wszystko dobrze si� sko�czy, rozumiesz? Morgan skin�a g�ow�. - Druga dziewczynka urodzi�a si� z listerioz� w trzydziestym drugim tygodniu ci��y. - Widz�, �e przygotowa�a� si� do tej rozmowy - powiedzia� Brad. Morgan wzruszy�a ramionami. - Staram si�, jak mog�. - Nast�pny by� Nickie - Brad podj�� przerwan� opowie��. Opisa� stan dziecka i przebieg leczenia. Morgan zna�a wi�kszo�� podawanych przez niego informacji. - Jednak w pewnym sensie wszystkie trzy przypadki by�y identyczne, przynajmniej je�li chodzi o okoliczno�ci zgonu. - To znaczy? - To znaczy, �e we wszystkich przypadkach sytuacja rozwija�a si� identycznie. Po pierwsze, dzieci przebrn�y przez powa�ny kryzys - podawano im antybiotyki, operowano, prowadzono sztuczne natlenianie krwi, czasami nawet stosowano wszystkie te metody ��cznie. Po drugie, stan noworodk�w by� w miar� ustabilizowany. Po trzecie, prawdopodobnie czeka� je jeszcze kilkumiesi�czny pobyt na oddziale intensywnej terapii, bo musia�y przebywa� pod sta�� opiek�. No i po czwarte, kiedy czujno�� piel�gniarek zaczyna�a s�abn��, stan dzieci ulega� gwa�townemu pogorszeniu. Wszystkie umar�y w ci�gu jednej, dw�ch godzin. - Jaka by�a przyczyna zgonu? - Ach - powiedzia�, unosz�c palec - to w�a�nie jest najbardziej interesuj�ce. Wed�ug notatek piel�gniarek na pocz�tku nast�powa�o gwa�towne, silne niedotlenienie. Nasycenie tlenem poni�ej dziewi��dziesi�ciu, zmniejszaj�ce si� z ka�d� sekund�. Morgan zmarszczy�a brwi. - Czop zatorowy? - Przysz�o im to do g�owy, ale nie potrafi�y tego udowodni�. �adnych �lad�w niedro�no�ci czy martwicy. Te nieszcz�sne dzieciaki po prostu umiera�y na ich oczach. Wszystkie zaczyna�y sinie�, a potem nast�powa�o zatrzymanie akcji serca. Pr�by reanimacji nie dawa�y efektu. - To nie by�o zapalenie p�uc, awaria sprz�tu czy pomy�ka w dozowaniu leku? - Nie, nic z ich rzeczy. Wykluczono te� kilkana�cie innych, bardziej wymy�lnych hipotez. - No to co by�o przyczyn� zgonu? Brad podszed� do biurka, opar� si� na nim �okciami i nachyli� ku Morgan. - Oto jest pytanie. Unosz�c g�ow�, Morgan wyczyta�a w jego twarzy niepok�j. - Mam nadziej�, �e si� myl�, ale czy mo�e to oznacza� pocz�tek epidemii? - Prawd� m�wi�c, na razie nikt nie wie, co si� dzieje. Ale poniewa� z dwojgiem ze zmar�ych dzieciak�w mia�em do czynienia osobi�cie, martwi� si� jak cholera. Po powrocie do swojego gabinetu Morgan spojrza�a na biurko i j�kn�a na widok pi�trz�cych si� na nim papier�w. Rozpoczynaj�c studia medyczne, nie spodziewa�a si�, �e tak w�a�nie potoczy si� jej kariera. C�, mog�a za to wini� wy��cznie siebie. Westchn�wszy cicho, usiad�a i zacz�a przegl�da� poczt�. "Czy win� za wzrost koszt�w opieki nad wcze�niakami ponosi chory system finansowania ochrony zdrowia?" - g�osi� nag��wek artyku�u wyci�tego z jednej z gazet. Od�o�y�a go na bok. "Szpitale z Karoliny Po�udniowej walcz� o wcze�niaki wysokiego ryzyka" - obwieszcza�o inne pismo. Morgan podzie�i�a wycinki na trzy kupki: do przeczytania jeszcze dzi�, do przejrzenia w przysz�o�ci i do wyrzucenia. Kiedy sko�czy�a, wzi�a si� do studiowania korespondencji wewn�trznej. Na wierzchu le�a�y akta Giancoli. Dowiedziawszy si� o �mierci Nickiego, Morgan poprosi�a Janice, swoj� sekretark�, o przyniesienie jego teczki. Teraz, po rozmowie z doktorem Hawkinsem, chcia�a jeszcze raz przestudiowa� zawarte w niej dokumenty. Usiad�a wygodnie w fotelu i zacz�a czyta� wszystko po kolei, traktuj�c wszelkie dane jak kawa�ki klinicznej uk�adanki. Na czwartej stronie zwr�ci�a jej uwag� pewna notatka. Z rosn�cym niedowierzaniem przeczyta�a j� kilka razy. Z jej tre�ci wynika�o, �e wniosek lekarza pa�stwa Giancola o przeszczepienie dziecku p�uca zosta� odrzucony przez AmeriCare. Morgan by�a w�ciek�a. To ona za�atwi�a zgod� na sfinansowanie natleniania krwi i spodziewa�a si�, �e nast�pne pro�by w tej sprawie r�wnie� zostan� rozpatrzone pozytywnie. Pod notatk� podpisa� si� dyrektor do spraw medycznych, dr Martin Hunt. Morgan zerwa�a si� zza biurka i pop�dzi�a do Hunta, kipi�c z w�ciek�o�ci. Przemaszerowa�a obok jego sekretarki i bez zapowiedzi wpad�a do gabinetu. Hunt rozmawia� przez telefon. Nie zwa�aj�c na to, Morgan od razu przesz�a do rzeczy. - Dlaczego nie wyrazi�e� zgody na przeszczep p�uca Giancoli? Hunt zakry� d�oni� mikrofon. - Poczekaj chwil�, Morgan. W�a�nie... - To nie mo�e czeka�! - warkn�a, patrz�c na niego b�yszcz�cymi od gniewu oczami. Zacisn�a pi�ci. - Zaraz oddzwoni� - powiedzia� Hunt i od�o�y� s�uchawk�. - No dobrze, Morgan. Jaka� to sprawa jest tak pilna, by... - Przeszczep p�uca ma�emu Giancoli! Widzia�am notatk� z twoim podpisem, z kt�rej wynika, �e to ty odrzuci�e� pro�b� o sfinansowanie tej operacji! Hunt spojrza� jej w oczy. - Owszem. Jeszcze ani razu nie wyrazili�my zgody na taki zabieg, wi�c nie bardzo rozumiem, czemu mia�bym ustanawia� precedens za setki tysi�cy dolar�w? - Chryste, Marty, jak mog�e�? - W jej g�osie brzmia�a rozpacz. - Ten biedny dzieciak bez przeszczepu nie mia� szans na prze�ycie! - To sprawa dyskusyjna. Przecie� on i tak umar�, nie s�ysza�a�? Na d�ugo przed ewentualnym zabiegiem. Morgan opad�a na krzes�o przed jego biurkiem. - Tak, s�ysza�am o tym. Chodzi o to... ten dzieciak by� wyj�tkowy. Mia� za sob� udane sztuczne natlenianie krwi... - Kt�remu ja by�em przeciwny, co zapewne pami�tasz. Jak si� okazuje, mia�em racj�. Takie przypadki rzadko ko�cz� si� szcz�liwie. - No i co z tego? - spyta�a Morgan. - Tylko dlatego, �e co� jest niezwyk�e, trudne albo bardzo drogie, mamy to automatycznie odrzuca�? Hunt zmarszczy� brwi. - Co w ciebie wst�pi�o? Nie jeste�my instytucj� charytatywn�. AmeriCare to biznes, a my zajmujemy si� zarz�dzaniem opiek� zdrowotn�. Na lito�� bosk�, przecie� je�li nie b�dziemy kontrolowa� koszt�w procedur eksperymentalnych, to bardzo szybko zbankrutujemy! Chcesz, �eby do tego dosz�o? Morgan westchn�a. - Nie, po prostu to dziecko by�o takie bezbronne... - Pos�uchaj mnie. Pracuj�c tutaj, nie mo�esz sobie pozwoli� na sentymenty. W pewnym sensie wszystkie te dzieciaki s� bezbronne. Wiem, �e by�a� pediatr�, ale na lito�� bosk�, nie zabawiaj si� w Matk� Teres�. Narobisz sobie tylko jeszcze wi�cej k�opot�w. Morgan zmru�y�a oczy. - Jak to: "wi�cej"? - Jeste� dobr� pracownic�, Morgan, ale zarz�d poleci� mi, �ebym mia� ci� na oku. W ci�gu ostatnich kilku miesi�cy wyrazi�a� zgod� na pewne wydatki, kt�re przekraczaj � granice rozs�dku. Na Boga, przecie� nie pracujesz w pr�ni. Kiedy zbyt hojnie szafujesz pieni�dzmi firmy, �ci�gasz na siebie uwag�. Zaczynasz by� postrzegana jako frajerka o go��bim sercu. - A co w tym z�ego? My�la�am, �e mamy by� wra�liwi na problemy zwyk�ych ludzi. - Nieprawda. Mamy by� praktyczni. A je�li ty inaczej si� na to zapatrujesz, jestem przekonany, �e zarz�d bez trudu znajdzie kogo�, kto nie podziela twoich w�tpliwo�ci. Nieco przygaszona, ale wci�� zirytowana, Morgan wysz�a od Hunta, nie�wiadoma tego, �e szef wpatruje si� w ni� przenikliwym wzrokiem. Kiedy wr�ci�a do swojego gabinetu, Janice unios�a brwi, jakby chcia�a zapyta� "i co teraz?", po czym wesz�a za ni� do �rodka. Od pewnego czasu Morgan zwierza�a jej si� z wszelkich zmartwie�; wi�c i tym razem zwr�ci�a si� do niej. - Mam ju� pot�d ich sk�pstwa - powiedzia�a Morgan, przystawiaj�c d�o� do podbr�dka. - Pewnego pi�knego dnia powiem im, gdzie sobie mog� wsadzi� t� ich wspania�� firm�. To dziecko potrzebowa�o przeszczepu, koniec, kropka. Szlag mnie trafia. - Wiesz, Morgan, na czym polega tw�j problem? - spyta�a Janice. - Masz zbyt wielkie serce jak na t� bran��. Doktor Hunt ma racj�. Tu nie chodzi o medycyn�, tylko o pieni�dze. - Mo�e i tak, ale gdyby cho� na chwil� zapomnie� o finansach, ja te� mam racj�. - No to lepiej si� pilnuj. W tym biznesie ten, kto ma racj�, szybko traci posad�. Personel oddzia�u intensywnej terapii noworodk�w mia� zbyt wiele spraw na g�owie, by rozpami�tywa� tragedi� Giancoli. Opieka nad noworodkami wymaga�a od wszystkich ogromnego wysi�ku i po�wi�cenia. Po up�ywie dw�ch tygodni �mier� Nicholasa by�a ju� odleg�ym wspomnieniem. Personel skupi� uwag� na dopiero co przyj�tych bli�ni�tach. Zosta�y przywiezione helikopterem ze szpitala w South Shore, gdzie przysz�y na �wiat. Lekarz, kt�ry przyjmowa� por�d, wiedzia�, �e jego pacjentka nosi bli�ni�ta, i nawet zastanawia� si�, czy nie by�by wskazany por�d si�ami natury, mimo i� rozwi�zanie nast�pi�o przedwcze�nie. Jednak gdy po up�ywie d�u�szego czasu g��wka pierwszego z bli�ni�t w og�le nie zst�pi�a do kana�u rodnego, przeprowadzono cesarskie ci�cie. W czasie zabiegu lekarze poznali przyczyn� komplikacji: dzieci by�y zro�ni�te miednicami. Na szcz�cie, urodzi�y si� �ywe i mimo drobnej budowy pocz�tkowo by�y w dobrym stanie. Jednak �aden z pracownik�w szpitala nie widzia� do tej pory bli�ni�t syjamskich, a tym bardziej nie opiekowa� si� nimi. Dlatego b�yskawicznie podj�to decyzj�, �e dzieci zostan� przetransportowane do Szpitala Uniwersyteckiego. Zaraz po ich przybyciu lekarze zrobili wst�pne prze�wietlenie. Z zastosowaniem bardziej wyrafinowanych technik obrazowania, jak ultrasonografia czy tomografia komputerowa, trzeba by�o zaczeka� do przyj�cia radiolog�w z porannej zmiany. Zdj�cia rentgenowskie wykaza�y, �e bli�ni�ta s� zro�ni�te ko�ci� miedniczn�. Jednak poza ma�� wysepk� na grzebieniu biodrowym, wygl�da�o, �e maj� niewiele wsp�lnych ko�ci. Dzieci le�a�y naprzeciw siebie pod niewielkim k�tem. Du�y, rozci�gni�ty p�at sk�ry ��czy� ich brzuchy. Za jego po�rednictwem z pewno�ci� zrasta�y si� fragmenty ich krwiobieg�w; najprawdopodobniej tak�e niekt�re narz�dy by�y wsp�lne, ale �eby mie� pewno��, koniecznie nale�a�o wykona� bardziej szczeg�owe badania. Na szcz�cie, problem na pewno nie dotyczy� serca ani p�uc. Niestety, nie kwestia wsp�lnych narz�d�w by�a w tej chwili najwa�niejsza. Wi�ksze znaczenie mia� fakt, �e bli�ni�ta by�y wcze�niakami. Urodzi�y si� po trzydziestu trzech tygodniach ci��y, a wi�c przed terminem. W przypadku wi�kszo�ci noworodk�w nie mia�oby to wielkiego znaczenia, jednak u bli�ni�t wszelkie, wydawa�oby si� drobne problemy, przybiera�y powa�ne rozmiary, a u bli�ni�t dotkni�tych wadami rozwojowymi sytuacja stawa�a si� jeszcze trudniejsza. Godzin� po przywiezieniu na oddzia� u dzieci wyst�pi�a ostra niewydolno�� oddechowa. Intubowanie obojga naraz okaza�o si� prawdziwym technicznym wyzwaniem. Samo wprowadzenie rurek by�o stosunkowo �atwe, ale ustawienie dw�ch respirator�w tak blisko siebie sprawi�o personelowi mn�stwo k�opot�w. Wreszcie, dzi�ki odrobinie improwizacji, wszystkie trudno�ci zosta�y przezwyci�one. Min�o jednak kilka godzin, zanim natlenowanie bli�ni�t osi�gn�o zadowalaj�cy poziom. A to by� dopiero pocz�tek. Personel oddzia�u intensywnej terapii noworodk�w szybko zrozumia�, �e dzieci czeka d�ugie, z�o�one leczenie. Ca�e szcz�cie, �e z bli�ni�tami syjamskimi zro�ni�tymi miednicami by�o stosunkowo niewiele k�opot�w. Mo�na je by�o o wiele �atwiej rozdzieli� ni� dzieci po��czone g�owami czy piersiami, dla kt�rych taki zabieg m�g�by sko�czy� si� �mierci�. Jednak c� z tego, �e sama operacja rokowa�a spore nadzieje na sukces, skoro nie wiadomo by�o, czy w og�le do niej dojdzie. Ma�e, �le rozwini�te noworodki przywiezione z South Shore ci�gle by�y w stanie krytycznym. Musi up�yn�� wiele tygodni, a mo�e nawet miesi�cy, zanim mo�na b�dzie spr�bowa� je rozdzieli�. Rozpocz�o si� d�ugie czuwanie. Dla Neldy Nieves, matki bli�ni�t, czuwanie okaza�o si� zdecydowanie za d�ugie. Zawsze denerwowa�a si�, gdy kto� jej pilnowa�, a kiedy si� denerwowa�a, nie potrafi�a zebra� my�li. Dwudziestoczteroletnia Nelda by�a jedn� z wielu milion�w nielegalnych imigrant�w, kt�rzy przekroczyli Rio Grand� w latach dziewi��dziesi�tych. W czasie podr�y na p�noc wiele wycierpia�a, a najwi�kszym ciosem by�a dla niej �mier� dw�ch bliskich przyjaci�ek. Nelda by�a osob� g��boko wierz�c�, trwaj�c� w przekonaniu, �e cz�owiek sam sprowadza na siebie nieszcz�cia albo przez swoje czyny, albo przez niew�a�ciwe wychowanie. By�a pewna, �e jej przyjaci�ki umar�y, bo sypia�y z ich przewodnikiem, El Coyote. Tak chcia� B�g. Postanowi�a wi�c, �e nie pozwoli, by i j� spotka�o co� takiego. Dlatego te� by�a roztropna, ostro�na i na og� unika�a eksces�w. Po d�ugiej tu�aczce trafi�a do Nowego Jorku, gdzie po kilku miesi�cach zdoby�a lewe papiery. Kt�rego� dnia obi�o jej si� o uszy, �e szukaj� ch�tnych do pracy w fabrica na Long Island. Zarabia�a tam nie�le, nikt jej o nic nie pyta�, pracodawcy oferowali wiele dodatkowych korzy�ci, no a poza tym mia�a sw�j k�t w dzielnicy zamieszkanej przez Salwadorczyk�w. Wszystko by�o w porz�dku, dop�ki nie pozna�a Arturo. On te� nielegalnie dosta� si� do Stan�w. Mia� gadane i by� drobnym kanciarzem. Nelda wiedzia�a, �e powinna trzyma� si� od niego z daleka, ale nie potrafi�a oprze� si�jego promiennemu u�miechowi i weso�ym oczom. Obiecywa� jej z�ote g�ry, a ona przez pewien czas mu wierzy�a. Zostawi� j�, kiedy by�a w czwartym miesi�cu ci��y. Nelda wiedzia�a, �e to znak od Boga - by post�powa�a zgodnie z Jego nakazami i da�a dziecku �ycie. Po kilku tygodniach u�alania si� nad sob� posz�a do znanego dobrze w jej �rodowisku lekarza. Kiedy dowiedzia�a si�, �e nosi w �onie gemelos, nie posiada�a si� z rado�ci. Wierzy�a, �e los wreszcie si� do niej u�miechn��, a� do tej nocy, kiedy nast�pi� por�d. W tamtej chwili szcz�cie j� opu�ci�o. W czasie zabiegu by�a przytomna, dosta�a bowiem tylko znieczulenie miejscowe. Kiedy bli�ni�ta przysz�y na �wiat, od razu wiedzia�a, �e co� jest nie w porz�dku, cho� personel nic jej nie powiedzia�. Pocz�tkowo, gdy zobaczy�a dzieci, by�a g��boko wzruszona, jak ka�da matka. Kiedy jednak zosta�y odwini�te z koca, o ma�o co nie zemdla�a z przera�enia. To by�a un maldicion, kara za jej czyny. Od tamtej pory Nelda zamkn�a si� w sobie. Dochodz�c do siebie w szpitalu, rozmawia�a wy��cznie z ksi�dzem. By�a przekonana, �e tylko przez pokut� mo�e odzyska� �ask� Bo�� - dlatego te� musia�a znikn�� i zostawi� dzieci na �asce losu. W ko�cu by�y dzie�em Szatana. Jennifer Hartman od razu oswoi�a si� z my�l�, �e urodzi bli�ni�ta. Ri-chard Hartman natomiast d�ugo nie m�g� przyj�� do wiadomo�ci, �e b�dzie mia� nie jedno, a dwoje dzieci. Na og� to