12494
Szczegóły |
Tytuł |
12494 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
12494 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 12494 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
12494 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Ludvik Soucek
Tajemnica �lepych Ptak�w
Prze�o�y�: Andrzej Piotrowski
ZAMIAST WST�PU
Polecenie redaktora naczelnego, abym na �amach naszego czasopisma przedstawi�
dzieje i prze�ycia wyprawy doktora Kamenika, wprawi�o mnie w powa�ne
zak�opotanie. Przede wszystkim dlatego, �e w ostatnich tygodniach i miesi�cach
napisano o niej setki, a mo�e nawet tysi�ce artyku��w i sprawozda�, poza tym
radio i telewizja przynios�y obszerne i szczeg�owe relacje. O ile mi wiadomo,
w najbli�szym, czasie na ekranach naszych kin pojawi si� film, stanowi�cy monta�
wielu dziesi�tk�w zdj�� dokonanych przez sprawozdawc�w kroniki filmowej. Moje
opory by�y tym bardziej zrozumia�e, �e dziedziny nauki, do kt�rych rozwoju
przyczyni�a si� zdumiewaj�ca podr� czworga badaczy, w �adnej mierze nie wi���
si� z zawodem dziennikarza. Jedynie rzadka �askawo�� i uczynno�� dr. Kamenika
spowodowa�a, i� odwa�y�em si� podj�� pr�b� wywi�zania si� z powierzonego zadania
i konsekwentnego opisania w kilku rozdzia�ach nie tylko prze�y� wyprawy, ale
i wszystkich istotnych wydarze�, jakie j� poprzedzi�y. Aby unikn�� ewentualnych
niedok�adno�ci, za wiedz� redakcji rozstrzygn��em spraw� jak kr�l Salomon:
nagra�em mianowicie na ta�m� magnetofonow� relacje wszystkich os�b, kt�re mia�y
jakie� zwi�zki z wypraw� i mog�y udzieli� wyja�nie� dotycz�cych zw�aszcza
zdumiewaj�cych czy te� niemal niewiarogodnych punkt�w sprawozda�, analizowanych
w tych dniach na �amach prasy fachowej i specjalistyczno-naukowej. Swoje uwagi
i wyja�nienia dodawa�em jedynie tam, gdzie by�o to - moim zdaniem - niezb�dne,
zw�aszcza tam, gdzie moje �askawe �ofiary� u�ywa�y w toku pe�nej emocji
opowie�ci zupe�nie niezrozumia�ych wyraz�w, odkrywaj�cych swoje znaczenie
jedynie przy u�yciu encyklopedii i s�ownika wyraz�w obcych. Nie musz� chyba
dodawa�, �e do poszczeg�lnych relacji nie wprowadza�em �adnych zmian pr�cz
drobnych poprawek j�zykowych i stylistycznych, oczywistych w takich wypadkach.
Stara�em si� te� zachowa� specyficzny styl i charakter wypowiedzi ka�dego
narratora.
Uwa�am za mi�y obowi�zek podzi�kowa� tym wszystkim, kt�rzy umo�liwili mi
odpowiedzialne opracowanie serii trzydziestu jeden artyku��w i dokument�w,
a przede wszystkim profesorowi S�renssenowi, kierownikowi katedry j�zyka
staroislandzkiego na uniwersytecie w Reykjavik. Jestem mu zobowi�zany nie tylko
jako dziennikarz, ale i jako go�� - za niezwykle �askawe i przyjazne przyj�cie,
i to zar�wno na terenie kierowanej przez niego plac�wki naukowej, jak
i prywatnego mieszkania.
Wsz�dzie tam, gdzie sprawozdanie moje dotyczy zagadnie� istnienia �ywych
organizm�w na innych planetach i innych problem�w astrobiologicznych,
korzysta�em z pomocy zawsze ch�tnego i niestrudzonego informatora - docenta
Holuba, kierownika laboratorium astrobiologicznego Czechos�owackiej Akademii
Nauk. Jego rozleg�a wiedza z dziedziny historii badania planet i znajomo��
teorii tej zupe�nie nowej dziedziny nauki pozwoli�y mi na rezygnacj� z pomocy
innych uczonych.
Pierwszego pilota transatlantyckiego samolotu �Convair�, kursuj�cego na sta�ej
linii Kopenhaga - Tokio, kapitana Sigurdssona, jednego z najbardziej zas�u�onych
lotnik�w towarzystwa �Scandinavian Airlines System�, nie uda�o mi si�, niestety,
spotka� osobi�cie, cho� �wiadectwo jego w celu pe�nego opisu wszystkich wydarze�
by�o niezwykle istotne. Spe�ni� jednak moj� pro�b� i opisa� swoje prze�ycia
z �lataj�cym talerzem� w obszernym li�cie, kt�rego dos�owny przek�ad do��czy�em.
Podzi�kowania moje nale�� si�, oczywi�cie, przede wszystkim - bezpo�rednim
uczestnikom �przygody stulecia�, jak perypetie ekspedycji nazwa� niedawno
dziennik �New York Herald Tribune� - to znaczy dr. Kamenikowi, jego
towarzyszowi, dr Bjelke, lekarzowi polikliniki w Hafnarfjordur (niema�o w�o�y�em
wysi�ku, by nauczy� si� tej nazwy na pami��), fotografowi Alenie Kral�wnie
i przewodnikowi g�rskiemu Leifowi Thorgunnowi, bez kt�rego prawdopodobnie nikt
by z krateru Sneffels nie powr�ci�, by opowiedzie� o swoich prze�yciach.
Historyka literatury nie musia�em daleko szuka�. Znakomit� znajomo�ci�
tw�rczo�ci Jules Verne�a - o kt�rego mi przede wszystkim chodzi�o - pomaga� mi
malarz Kamil Lhotak.
Mam nadziej�, �e w ten spos�b zado��uczyni�em wszystkim obowi�zkom, i prosz� mi
pozwoli�, abym zako�czy� nieco zmienionym przys�owiem chi�skim:
�Wszystkie strony dodatnie tej opowie�ci przypiszcie tym, kt�rzy wzi�li udzia�
w przedstawionych wydarzeniach, wszystkie za� niedostatki autorowi, kt�ry nie
potrafi� swoim opowiadaniem przybli�y� si� do atrakcyjno�ci prawdziwego �ycia�.
Praga, stycze�-sierpie� 1962
DR LUDVIK SOUCEK
Cz�� pierwsza
PRAGA
z jednym jedynym wyj�tkiem
ZACZYNA DOKTOR KAMENIK
Ju� tu, na samym pocz�tku, niech pan, redaktorze, od razu napisze, �e przypadki
to bzdura. To znaczy - przypadkiem mo�e panu spa�� na g�ow� gont z dachu, to
mo�liwe, ale przypadkiem nikt nic nie wynalaz�, nie odkry�, ani - za
przeproszeniem - nie spartoli�.
Po co to panu m�wi�? Ot� czyta�em przed dwoma tygodniami w jakiej� gazecie, ju�
nie pami�tam w jakiej, by� mo�e w �Timesie� albo w �Observerze�, ale z ca��
pewno�ci� w angielskiej, artyku� pana kolegi po pi�rze. O mnie. Rozumie pan, �e
mnie to zainteresowa�o, cz�owiek ch�tnie si� czego� o sobie dowiaduje -
oczywi�cie, je�li to ma g�ow� i nogi. Artyku� �w nie odpowiada� tym warunkom.
Nazwano mnie w nim �rycerzem przypadku�...
Jaki tam ze mnie rycerz, panie redaktorze, a przede wszystkim: gdzie tu
przypadek? Nie ma mowy o przypadku - niech pan to, bardzo prosz�, napisze i trzy
razy podkre�li!
W�a�ciwie to nawet spotkanie z doktorem Bjelke nie by�o przypadkowe. Przeje�d�a�
przez Prag� w drodze na odbywaj�cy si� w Wiedniu kongres psychiatr�w,
piel�gnowa� w sobie dobrze ju� zastarza�e zapalenie wyrostka robaczkowego,
o kt�rym - rzecz zupe�nie zrozumia�a - jako lekarz doskonale wiedzia�, ale m�wi�
sobie tak jak ka�dy lekarz, �e jeszcze jako� wytrzyma, no i w Pradze wynie�li go
na noszach z wagonu i b�yskawicznie przewie�li do szpitala. A �e mu wyrostek
p�k�, to te� nic w tym dziwnego - gdy mu go po dwu godzinach usun��em, wygl�da�
jak szmatka i p�kn�� musia�, rozumie pan? A �e operowa�em w�a�nie ja? Kt� inny
m�g� mie� dy�ur w sobot� wieczorem? M�odsi koledzy je�d�� do swoich domk�w
weekendowych, ta�cz� te, jak si� one nazywaj�, madisony i twisty - a Kamenik
pracuje, a� si� kurzy. Ale to nic! C� zreszt� mia�bym robi�? W szpitalu bywa
noc� spok�j, mog� sobie co� poczyta�, wiele spraw przemy�le�, a gdy przychodzi
pacjent i trzeba go zoperowa�, to go operuj� pi�knie, spokojnie i bez po�piechu,
tak jak to lubi�. No i niech pan sam powie: gdzie tu miejsce na przypadek?
Szczerze m�wi�c, wiele pociechy to z nowego pacjenta nie mia�em. Lekarze to
bowiem najgorsi pacjenci pod s�o�cem: nie s�uchaj�, wstaj� z ��ek, maj� mn�stwo
w�asnych pomys��w i sposob�w leczenia, kt�re na og� r�ni� si� niemal zawsze od
moich - kr�tko m�wi�c: jeste�my najszcz�liwsi, kiedy pacjentowi-lekarzowi
wypisujemy zwolnienie ze szpitala i kiedy si� za nim uroczy�cie zamyka brama.
A Bjelke by� nie tylko lekarzem, ale i cudzoziemcem, Islandczykiem. Nigdy
w �yciu nie widzia�em jeszcze �ywego Islandczyka nawet z daleka, a c� dopiero
od �rodka, na stole operacyjnym, ale to nie ujmowa�o mi wcale tremy, jak� zawsze
w takich wypadkach odczuwam. Rozumie pan, �e zale�y nam na dobrym imieniu
czeskiej medycyny, staramy si� wszystko robi� jak najlepiej, z�o�ci nas ka�dy
nadt�uczony garnuszek na herbat�, pop�dzamy siostry i salowe, aby szanowny go��
z zagranicy widzia�, �e wszystko potrafimy... co tam zreszt� b�d� panu
opowiada�!
Przez pierwsze dni po operacji doktor Bjelke zachowywa� si� - wiadoma rzecz -
zupe�nie spokojnie, tak jak wszyscy inni pacjenci, grzecznie pi� herbat�
i ilekro� musia� przewr�ci� si� na drugi bok, poj�kiwa� troszeczk�, ale ju�
w �rod� wieczorem przycz�apa� do mnie do pokoju lekarzy. Wida� by�o, �e si�
nudzi. Pocz�tkowo chcia�em go przep�dzi� na sal�, ale po chwili zrobi�o mi si�
go �al, usadowi�em go wi�c w fotelu, ob�o�y�em swoimi poduszkami, a sam usiad�em
na ��ku - z niedobrymi przeczuciami co do przebiegu naszej rozmowy.
Islandzkiego ani du�skiego w szkole mnie nie uczono.
- How are you, doctor? - zapyta�em, jak mu si� powodzi.
- Well - odpowiedzia�, �e dobrze, ale skoro go tylko us�ysza�em, wiedzia�em, �e
po angielsku si� nie dogadamy. Wymawia� angielskie s�owa starannie jak na
�wiczeniach fonetyki w szkole - a to jest zawsze �wiadectwem s�abej znajomo�ci
j�zyka. Po angielsku trzeba mamrota�, jakby si� mia�o w ustach gor�cy kartofel -
ale prosz� mi wybaczy�, redaktorze, �e odbieg�em od tematu.
Kr�tko m�wi�c: zostali�my obydwaj przy j�zyku niemieckim i jako� to sz�o.
Zapyta�em go - to pytanie zadaje si� zawsze ka�demu cudzoziemcowi - jak mu si�
podoba Praga, on za� odpowiedzia� bardzo uprzejmie, �e ogromnie, a ja za chwil�
mia�em ochot� wymierzy� sobie kilka porz�dnych kuksa�s�w, bo u�wiadomi�em sobie,
�e przy czterdziestostopniowej gor�czce widzia� z ca�ej Pragi jedynie szklany
strop hali dworcowej na G��wnym.
Najch�tniej zapad�bym si� pod ziemi�, tym bardziej �e Bjelke jest psychiatr� i w
jego obecno�ci cz�owiek ma wra�enie, i� jest badany, �e poddawany jest ocenie
jego stan psychiczny, inteligencja i B�g jeden wie co jeszcze. Bjelke zreszt�
tak w�a�nie wygl�da� - mia� czarne oczy, �niad� cer�, raczej W�och ni� Nordyk,
drobny, szczup�y - zupe�nie nie przypomina� jasnow�osych piegowatych olbrzym�w,
jak ja sobie zawsze Islandczyk�w wyobra�a�em. Na szcz�cie bardzo szybko
zagadali�my to wszystko, bo Bjelke zauwa�y� na stole pude�ko z moimi
chrz�szczami.
Rozumie pan, ka�dy z nas ma jakiego� konika. A ja ju� od lat gimnazjalnych
nami�tnie kolekcjonuj� chrz�szcze. Najpierw zbierali�my z J�zkiem - to taki
jeden kolega, dzisiaj jest dyrektorem fabryki gdzie� w S�owacji - wszystko, co
w Roztokach i Selczy �azi�o, biega�o i wspina�o si� na sze�ciu nogach. W miar�
up�ywu czasu stwierdzi�em, �e nie dam rady zebra� p� miliona opisanych do tej
pory gatunk�w chrz�szczy, cho�bym nawet �y� tysi�c lat, a po dalszych kilku
latach - mniej wi�cej wtedy, kiedy robi�em doktorat - wyzby�em si� nadziei i na
tych siedem tysi�cy gatunk�w, jakie �yj� w naszym kraju. Niech pan sobie
wyobrazi, panie redaktorze, �e za t� besti�, za Helophorem, kt�ry nie ma nawet
p� milimetra d�ugo�ci, chodzi�em ca�y tydzie� i o ma�o si� przy tym nie
utopi�em.
W tym miejscu doktor Kamenik opisywa� interesuj�ce przygody ze swojej praktyki
kolekcjonera. Ze wzgl�du jednak na to, �e nie maj� one bezpo�redniego zwi�zku
z naszym tematem, musieli�my cz�� wywiadu opu�ci�.
Przyp. red.
W ko�cu pozosta�em wi�c przy swoich Leptoderinach, chrz�szczach jaskiniowych.
Nie ma ich wiele - zaledwie jakie� pi��set gatunk�w - ale nie uwierzy�by pan,
jakie s� zajmuj�ce! Gdzie tam do nich bogatkom, jelonkom, cie�lom i wszystkim
innym entomologicznym �asom�. Rozumie si�, �e nie odznaczaj� si� specjaln�
urod�, nie s� te� olbrzymami, najwi�kszy, nosz�cy nawet miano: giganteus, czyli
ogromny, ma r�wno osiem milimetr�w, ale komu sio nie podobaj�, nie musi ich
zbiera�. A mnie si� podobaj�!
No i kolega Bjelke zauwa�y� pude�ko, w kt�rym w�a�nie znajdowa�y si� nowe
nabytki z letniego pobytu we W�oszech, z jaskini na Cima Mandriola, przygotowane
do klasyfikacji i opisu. Kamie� spad� mi z serca! Mia�em ju� o czym m�wi�, no
i opowiada�em o nich tyle, jakbym zamierza� mu to pude�ko sprzeda�. W�a�ciwie to
nie o nich - o nich tak wiele nie m�wi�em, c� bowiem mo�na opowiedzie� laikowi
o chrz�szczach, skoro jeden jest dla� podobny do drugiego i jeden od drugiego
szkaradniejszy: no�asty, niemal bia�y - ale o swoich �owieckich przygodach.
O tym mo�na by m�wi� przez ca�e tygodnie. Zupe�nie zapomnia�em, �e mam do
czynienia z chorym cz�owiekiem. W my�lach odbywali�my podr�e po Europie:
biegali�my z olbrzymiej jaskini Vjeternice w Hercegowinie do Siedmiogrodu,
nast�pnie do Ba�ka�skiego Krasu, do zagadkowych labirynt�w jaski� w po�udniowej
Francji z rysunkami praludzi i z powrotem do naszego Morawskiego Krasu, do
Macochy, i wreszcie do najg��bszej czechos�owackiej przepa�ci, do Barazdala�e
w S�owacji. Z pewno�ci� stanowi�o to dla doktora Bjelke niema�y wysi�ek. Do��
p�no zauwa�y�em, �e jest blady i nieznacznie trzyma si� za brzuch - kr�tko
m�wi�c: przesadzili�my. W�asnor�cznie odwioz�em go automobilem - tak nazywamy
nasze szpitalne trzyko�owe w�zki - do pokoju i wymy�la�em sobie, �e te� co�
takiego mog�o mi przyj�� do g�owy. Tej nocy odwiedzi�em mi�ego koleg�
przynajmniej pi�� razy. No, nic mu si� nie sta�o - spa� jak suse�. Kamie� spad�
mi z serca.
Po trzech dniach ju� go wypisywali�my. Pod �niad� opalenizn� kry�a si� jeszcze
blado��, ale wszystko poza tym by�o w zupe�nym porz�dku: rana zagojona, szwy
zdj�te - kr�tko m�wi�c: pacjent pierwsza klasa! Chcia� zd��y� przynajmniej na
zako�czenie kongresu i uprosi� ordynatora, aby go o te kilka dni wcze�niej
zwolni� - za rewersem. Przyszed� do mnie na sal�, gdy my�em si� w�a�nie przed
operacj�. Stoj�c na progu dzi�kowa� mi i jakby mimochodem powiedzia�, �e ma tam
u siebie, w Islandii, w Hafnarfjordur - to ci dopiero nazwa, nie? - przyjaciela,
znanego przewodnika po g�rach i jaskiniach, i �e zapyta go o jakie� chrz�szcze
dla mnie. I ju� go nie by�o. Nie zd��y�em mu nawet powiedzie�, aby nie zawraca�
sobie tym g�owy, �e nie jest to a� tak istotne.
Prawd� m�wi�c, nie wzi��em tej obietnicy powa�nie. W wi�kszo�ci wypadk�w chorzy
po operacji bardzo dzi�kuj�, a na ulicy to nawet pana nie poznaj�. Jeste�my do
tego przyzwyczajeni, wcale nam to nie przeszkadza i nie oczekujemy �adnych
podzi�kowa� za swoj� prac�. Ja sam te� nie k�aniam si� do ziemi, kiedy mi
�mieciarz wypr�ni pojemniki na �mieci albo dozorca zamiecie przed domem. Ka�dy
robi to, co potrafi, a je�li tkwi w nim odrobina przyzwoito�ci, robi to
najlepiej, jak potrafi. Ale oto co si� zdarzy�o: za miesi�c, mo�e za dwa,
przysz�a bardzo elegancko zapakowana i zapiecz�towana paczuszka z ogromn�
ilo�ci� znaczk�w i piecz�ci. Z Islandii...
Opakowanie ze znaczkami natychmiast zagrabi� kolega Ru�ek, zagorza�y
filatelista, a dla mnie pozosta�o pude�ko. I lepiej na tym wyszed�em. U�o�ono
tam pi�knie i fachowo - w delikatnych trociczkach skropionych odrobin� kreozolem
- najbajeczniejsze okazy: kilka malutkich, niezwykle cennych przedstawicieli
rz�du Leptoderina, niewiele wi�kszych od mr�wek, jeden Astagobius i wreszcie na
samym spodzie �z�oty gw�d�� - nie znana dotychczas odmiana Speleoplana, s�owem:
wystarczaj�ca ilo�� materia�u do szczeg�owych studi�w. W miesi�c po tym ukaza�
si�, prosz�: oto �Pismo Towarzystwa Entomologicznego�, tu, na pierwszej stronie,
artyku�: �Osi�gni�cie czeskiego kolekcjonera�. Ten kolekcjoner, prosz� pana, to
ja. A ten chrz�szcz na rysunku to Speleoplanes giganteus var. Kam. To Kam. - to
od mojego nazwiska...
Kr�tko m�wi�c: Bjelke odwdzi�czy� mi si� po kr�lewsku. Na szcz�cie uda�o mi si�
jeszcze wydrze� Ru�kowi skrawek opakowania z adresem nadawcy i dzi�ki temu
mog�em mu nie tylko podzi�kowa�, ale tak�e pos�a� r�ne ksi��ki
o Czechos�owacji, o Pradze, pi�kny drewniany czerpak z ludowym ornamentem i inne
drobiazgi. On mi si� rewan�owa� publikacjami o Islandii, pantoflami ze sk�ry
renifera - mam je na nogach, pewnie pan zauwa�y� - najbardziej niecierpliwie
jednak oczekiwa�em zawsze ma�ego drewnianego pude�eczka z chrz�szczami.
I przyzna� musz�, �e nigdy nie czeka�em d�ugo. Leif Thorgunn, tak nazywa� si�
przyjaciel doktora Bjelke, by� tak gorliwym zbieraczem, i� podejrzewa�em go, czy
aby nie przeszed� na wiar� chrz�szczy. Przynajmniej raz w miesi�cu co� tam
znajdowa� - wprawdzie ju� nie nowe gatunki - by�oby zgo�a nieskromno�ci� co�
takiego wymaga� - ale mimo to moje zbiory znacznie si� wzbogaci�y,
zainteresowa�o si� nimi Muzeum Narodowe i przyszed� je obejrze� pan profesor
Obenberger. Poklepa� mnie po ramieniu i stwierdzi�, �e jaskinie Islandii mam
najpe�niej reprezentowane spo�r�d wszystkich europejskich zbieraczy i �e je�li
nast�pnym razem ten doktor Bjelke dostanie w Pradze zapalenia wyrostka
robaczkowego, to abym go �askawie odst�pi� preparatorowi Muzeum Narodowego. On
to te� potrafi niezgorzej usuwa�, no a muzeum zyska wspania�e nabytki. Musi pan
wiedzie�, �e od razu napisa�em o tym doktorowi Bjelke: aby przekona� si�, �e
przyja�� potrafimy ceni�.
Pewnego jednak razu rozpakowawszy pude�eczko os�upia�em i siedzia�em nad nim
bezradnie. W trociczkach le�a�y - jak zawsze do tej pory - Leptoderiny, dziesi��
sztuk, ale ju� go�ym okiem spostrzeg�em, �e s� w�r�d nich osobniki czterech
r�nych wielko�ci. Oznaczenie miejsca znalezienia by�o jednak to samo: Sneffels.
Co� mi si� tutaj nie zgadza�o! To po prostu nie mog�a by� prawda!
Ach tak, pan nie rozumie, redaktorze. No to musze, panu zrobi� w kilku s�owach
wyk�ad z entomologii. Wie pan z pewno�ci� przynajmniej tyle, �e chrz�szcz nie
ro�nie jak dziecko, �e si� przepoczwarz� i zmienia, ale kiedy ju� jest dojrza�ym
dr�galem, nie uro�nie ani na w�os. Je�li wi�c spotka pan kiedy na miedzy dwa
czarne chrz�szcze, jednego wi�kszego, drugiego za� troch� mniejszego, niech pan
pami�ta, �e to nie tata z synem wyszli na przechadzk�, ale �e spotka�y si�
przypadkiem dwa zupe�nie r�ne gatunki, mo�e tego samego rodzaju, ale na pewno
nie z jednej rodziny. My odr�niamy gatunki na podstawie ka�dego milimetra, a u
tych brzd�c�w r�nic� stanowi nawet p� milimetra. I nigdy si� nie mylimy. C�
jednak z tego, dlaczeg� nie mia�oby �y� obok siebie kilka gatunk�w chrz�szczy
r�ni�cych si� rozmiarami - doprawdy, dlaczeg� by nie? Oczywi�cie, panie
redaktorze, i to jest istotne: nie w przypadku Leptoderin�w! W ka�dej jaskini
�yje tylko jeden, najwy�ej - i to ju� wyj�tek - dwa gatunki. Trzy - nigdzie na
�wiecie. Mo�e mi pan wierzy�, �api� chrz�szcze pod ziemi� ju� prawie dwadzie�cia
lat.
Istnia�o kilka mo�liwo�ci. Albo nieznajomy przyjaciel i dobroczy�ca Thorgunn
pomyli� co� i umie�ci� w jednym pude�ku okazy znalezione w r�nych miejscach,
albo te� �w �Sneffels� - B�g jeden wie, co to takiego, w�wczas jeszcze tego nie
wiedzia�em - to takie miejsce, gdzie nie obowi�zuj� prawa entomologii. Je�li
tak, to znajdowa�bym si� na tropie jeszcze wi�kszego odkrycia ni� Speleoplanes
giganteus var. Kam.
Trzeciej mo�liwo�ci, i� nie s� to wcale gatunki, ale co� ca�kiem innego, nie
dopuszcza�em wtedy nawet we �nie. T�umaczy mnie troch� fakt, �e nie pomy�leli
o tym tak�e panowie z Towarzystwa Entomologicznego, kt�rym chrz�szcze pokaza�em,
nie zdradzaj�c im jednak, sk�d je mam. To oczywi�cie ju� przejaw ostro�no�ci
idiot�w, kt�rym wydaje si�, �e s� na tropie odkrycia...
Szczyt wszystkiego mia� dopiero nast�pi�, kiedy po jakim� czasie przyszed� znowu
�Sneffels� z czterema Leptoderinami: trzy z nich nale�a�y do gatunku nades�anego
w ostatniej przesy�ce, czwarty za� do innego, r�ni�cego si� rozmiarami gatunku,
czyli - og�lnie rzecz bior�c - do pi�tego.
Zupe�nie zrozumia�e, �e mia�em zamiar natychmiast napisa� do doktora Bjelke,
przedstawi� mu ca�� t� histori� i poprosi� o sprawdzenie miejsc znalezienia
chrz�szczy i o bli�sze szczeg�y. Nim jednak ze wzgl�du na nawa� zaj��
i najrozmaitsze sprawy zabra�em si� do tego pewnego wieczora, zadzwoni� dzwonek
u drzwi i na progu stan�� sam doktor Bjelke.
U�ciska�em go, jakby nale�a� tak�e do plemienia s�owia�skiego o czu�ym sercu,
a nie by� Islandczykiem, ale nie wzi�� mi tego za z�e. Wprost przeciwnie -
ucieszy� si�, �e mnie widzi i �e mi mo�e opowiedzie� wi�cej, ni� si� da
w listach napisa�, i to listach do�� cz�sto podr�uj�cych z Pragi do Islandii
i z powrotem. Tym razem przyjecha� wprost do Pragi. - W klinice psychiatrycznej
- m�wi� - udoskonalono jak�� aparatur� s�u��c� do badania uszkodze� m�zgu,
ulepszony elektroencefalograf, i islandzkie Ministerstwo Zdrowia pos�a�o w�a�nie
doktora Bjelke, aby na miejscu zaznajomi� si� z dzia�aniem urz�dzenia, przyjrza�
si� mu i nauczy� z nim obchodzi�, a je�li oka�e si� przydatne - zakupi� dla
kliniki w Reykjavik. Pobyt jego mia� trwa� dwa miesi�ce.
Natychmiast zrezygnowali�my telefonicznie z pokoju hotelowego, kt�ry doktorowi
Bjelke przydzieli� �Cedok�, ja przeprowadzi�em si� z ��ka na tapczan
i rozpocz�li�my wsp�lne �ycie. Jak ka�dy porz�dny stary kawaler mia�em w domu
jaki� tam rondel, korkoci�g, kubeczki na herbat� i popielniczk�. Nic wi�cej nie
potrzebowali�my. Bjelke by� zadowolony, a ja mia�em przed sob� ca�e dwa miesi�ce
towarzystwa wspania�ego cz�owieka. W trzy dni p�niej siedzieli�my pod wiecz�r
na tarasie petrzy�skiego �Nebozizka�. By�a wiosna, strahowski park kwitn��,
Praga pod nami le�a�a w p�mroku i tylko wie�e wynurza�y si� z tej lekkiej mg�y
unosz�cej si� znad We�tawy - prosz� mi wierzy�, panie redaktorze, �e taki widok
chwyta za serce nawet urodzonego pra�anina, kt�ry do takich widok�w jest
przyzwyczajony, a c� dopiero cudzoziemca! Bjelke, chocia� widzia� Londyn, Rzym,
Pary� i inne miasta Europy, by� wzruszony. Nie m�g� wyj�� z podziwu, a ja mu
oczywi�cie w tym nie przeszkadza�em, nawet kiedy zacz�o mi by� porz�dnie zimno.
Jemu nie - rozumie pan: Islandczyk! W szczerej rozmowie podzi�kowa�em mu
naprawd� z ca�ego serca za jego przyja�� i upominki. Machn�� tylko r�k�. Mog�
przecie� - nie jemu, ale jego ojczy�nie - �atwo si� odwdzi�czy�: niechaj po
prostu napisz� - kiedy uznam, �e mam wystarczaj�c� ilo�� materia�u por�wnawczego
- ksi��k� o chrz�szczach jaskiniowych Islandii. Bjelke postara si� o jej wydanie
w Reykjavik - i rachunki mi�dzy nami zostan� wyr�wnane. Jednym s�owem -
proponowa� mi i nadal ofiarowywa� swoj� przychylno�� i �yczliwo��.
Propozycj� - oczywi�cie - odrzuci�em. Nie - czu�em si� dostatecznie przygotowany
do takiego zadania i nie wydawa�o mi si� to uczciwe.
- Nie ma o czym m�wi�! Post�pi�bym podobnie jak Jules Verne, kt�ry - nie b�d�c
nigdy w Islandii - napisa� o niej ca�� ksi��k�: �Wyprawa do wn�trza ziemi�.
Bjelke machn�� r�k�.
- Jyrry - m�wi� mi po imieniu, tylko �e nie potrafi� wym�wi� poprawnie czeskiej
formy imienia Jerzy: Jifi - ty si� ci�gle nie doceniasz. Kompleksy, �wietnie to
rozumiem, jestem przecie� psychiatr�. A je�li idzie o Verne�a, to te� nie masz
racji. Islandi� bowiem odwiedzi�, wiem o tym z ca�� pewno�ci�.
Nic podj��em sporu, ale my�l ta nie dawa�a mi spokoju. Verne - m�j ulubiony
pisarz - w Islandii? Nie czyta�em o tym nigdy i nigdy nie s�ysza�em. Bjelke
jednak nie wraca� ju� wi�cej do tej sprawy. Patrzy�, jak zapalaj� si� �wiat�a
Pragi, jak odbijaj� si� w We�tawie i za�amuj� na jazach, s�ucha� �piewu ptak�w
w ga��ziach pobliskich drzew i milcza�. By� to wyj�tkowo pi�kny wiecz�r,
redaktorze, jeden z najpi�kniejszych, jakie nam Praga ofiarowa�a.
O Islandii i Verne�em jednak nie zapomnia�em. Na drugi dzie� Bjelke mia�
spotkanie z technikami z �Chirany�, gdzie w�a�nie wyprodukowano ten aparat, tak
�e mog�em po pracy p�j�� do biblioteki uniwersyteckiej i w czytelni przewertowa�
ze smakiem wszystkie dost�pne �yciorysy s�awnego francuskiego marzyciela.
Oczywi�cie - nie myli�em si�; Jules Verne nigdy nie by� w Islandii. Odwiedzi�
bardzo r�ne kraje, ale na wyspie o mro��cej nazwie Ziemia Lodowa nigdy nie by�,
a w �adnym wypadku przed napisaniem powie�ci: �Wyprawa do wn�trza ziemi�, to
znaczy przed 1864 rokiem.
Nale�y wyja�ni�, dlaczego �Jyrry� Kamenik zwraca si� do doktora Bjelke po
nazwisku, a nie u�ywa jego imienia: Gudmundur. Doktorowi Kamenikowi wydawa�o si�
ono nieco za d�ugie i nie brzmia�o do�� serdecznie - natomiast doktor Bjelke nie
�yczy� sobie, aby jego imi� zdrabniano na - Gud, Dur czy wreszcie Mundur, no
i dlatego pozostano przy formie: Bjelke. Oczywi�cie kontakty mi�dzy przyjaci�mi
nie sta�y si� przez to mniej serdeczne.
Sprawdzi�em te� twierdzenie doktora Kamenika, je�li idzie o pobyt Jules Verne�a
w Islandii. Nie wiedzieli nic o tym nawet biografowie francuscy (M. Allotte de
la Fuye: �Jules Verne, sa Vie, son Oeuvre�; Bastard Georges: �Jules Verne�
i inni), a co dopiero niemieccy (J. J. Honneger: �Jules Verne�; Gerda Schmokel:
�Die Belebheit des Stills in der Darstellungsart Jules Verne�) czy czescy (na
przyk�ad J. M. Mafatka: �Nieznany Jules Verne�). Nic nowego nie przynios�y te�
poszukiwania w wielkich encyklopediach powszechnych i literackich, chocia�
przejrza�em takie publikacje jak Encyclopedia Britannica, Wielka Encyklopedia
Radziecka, Larousse Universelle i tym podobne. Wszystkie �r�d�a zgadza�y si� na
taka oto kolejno�� podr�y Verne�a:
1859 - podr� do Szkocji i pobyt w Londynie;
1861 - podr� do Skandynawii odbyta wraz z przyjacielem Hignardem, pobyt w Danii
i Norwegii. Z podr�y tej Verne powr�ci� szybko do Francji w zwi�zku
z urodzinami swojego pierworodnego syna.
Nast�pn� podr� do Stan�w Zjednoczonych podj�� Verne dopiero w 1866 roku na
pok�adzie najwi�kszego w owych czasach kolosa morskiego, na statku �Great
Eastern�, g�o�nym mi�dzy innymi i dlatego, �e on to w�a�nie przeci�gn��
transatlantycki kabel z Irlandii do Ameryki.
A potem - a� do ko�ca �ycia - Verne odbywa� jedynie kr�tsze wyprawy swoimi
jachtami, nosz�cymi nazwy: ��wi�ty Micha� I�, ��wi�ty Micha� U� i ��wi�ty Micha�
III�, przewa�nie po Morzu �r�dziemnym.
O Islandii nigdzie ani s�owa. Mia� wi�c doktor Kamenik pe�ne prawo �ywi�
w�tpliwo�� co do prawdziwo�ci twierdzenia doktora Bjelke, wyg�oszonego z tak
niezachwian� pewno�ci�.
Przyp. red.
Bjelke z u�miechem przyj�� moje sprawozdanie z poszukiwa� historyczno-
literackich.
- Ale�, Jyrry, nie twierdzi�bym przecie� czego�, czego nie wiem z ca��
pewno�ci�. Przekonam ci�, skoro tak bardzo le�y ci na sercu sprawa bada�
dotycz�cych Verne�a. Ale najpierw powiedz mi, czy� ty w�a�ciwie czyta� jego
�Wypraw� do wn�trza ziemi�?
- Oczywi�cie! Co za pytanie?! Nie tylko czyta�em, ale wraz z J�zkiem, moim
d�ugoletnim koleg�, prze�ywali�my j� zupe�nie serio. Zwrot: �O, cudowny
geniuszu� sta� si� niemal naszym has�em, kt�re powtarzali�my dotykaj�c palcem
czo�a przy ka�dej mo�liwej i niemo�liwej sposobno�ci.
Bjelke upi� ma�y �yk kawy - nie m�g� si� przyzwyczai� do tych przera�aj�cych
ilo�ci, kt�rymi my, prascy lekarze, systematycznie si� zatruwamy, i b�ysn�wszy
m�drymi ciemnymi oczyma, zwr�ci� si� do mnie:
- Jyrry, czy m�g�by� mi od�wie�y� w pami�ci jej tre��. Ot, tak, prosz� ci�,
w kilku s�owach...
- A wi�c s�uchaj: hamburski naukowiec, profesor Lidenbrock, znajduje w jakiej�
starej ksi�dze skrawek pergaminu zapisany staroislandzkim pismem, runami.
Pergamin podpisany jest nazwiskiem znanego uczonego islandzkiego �yj�cego w XVI
wieku, Arne Saknussema. Czy istnia� w og�le kto� taki?
- Oczywi�cie - zapewni� mnie Bjelke. - To posta� historyczna. �y� naprawd�
i nasze dzieci ucz� si� o nim w szkole.
- W porz�dku. A wi�c ten Arne Saknussem ukry� w zaszyfrowanym czterowierszu
wiadomo��, �e w�cibstwo pozwoli�o mu dotrze� przez jaki� krater do �rodka ziemi.
Bratanek profesora Lidenbrocka - Axel i profesor id�c �ladami Arne Saknussema
dostaj� si� przez krater jakiej� islandzkiej g�ry do wn�trza ziemi. Rzecz dzieje
si� w Islandii, przedtem ju� bowiem opisa� Verne ten kraj i jego lud. Do �rodka
ziemi nasi podr�nicy nie docieraj�, ale znajduj� si� w jakiej� olbrzymiej
pieczarze, spotykaj� z prehistorycznymi zwierz�tami, a w ko�cu z jakim�
pracz�owiekiem pas�cym stado mastodont�w, po nieszcz�liwym za� pod�o�eniu
�adunku wybuchowego porywaj� ich wody �wewn�trznego oceanu� i unosz� do
gardzieli wulkanu, kt�ry poprzez krater Stromboli we W�oszech wysadza ich
grzecznie na �wiat�o dzienne. Kr�tko m�wi�c sci-fi wed�ug wszelkich regu�.
- Co to znaczy?
- Wybacz. Sci-fi to powszechnie u�ywany skr�t science-fiction, czyli innymi
s�owy: powie�� fantastyczno-naukowa.
- Aha. Pos�uchaj no, Jyrry, czy ten profesor tylko z bratankiem zszed� w g��b
krateru?
- No wiesz, masz racj�. To bardzo nie�adnie z mojej strony, �e zapomnia�em
o twoim rodaku, kt�remu Verne powierzy� rol� Anio�a Str�a Lidenbrocka i Axela -
o zawsze spokojnym, m�drym i dzielnym Hansie.
- Hansie... a jakie on nosi� nazwisko? Nie pami�tasz przypadkiem?
- Nie mia� nazwiska. Po prostu Hans. Verne do�� cz�sto w swoich powie�ciach
nazywa� bohater�w jedynie imionami - Conseil z �Dwudziestu tysi�cy mil
podmorskiej �eglugi�, Dick z �Tajemniczej wyspy� i inni.
- Widz�, Jyrry, �e jeste� znakomitym znawc� tw�rczo�ci Verne�a - to znaczy, �e
wci�� jeste� jeszcze ch�opcem, co zreszt� jako do�wiadczony psychiatra dawno ju�
zauwa�y�em. Dlatego jeste� taki sympatyczny. Ale czy jeste� pewien, �e nie
mylisz si� w tym wypadku?
- Bjelke, nie chcesz chyba, abym zaraz jutro t� �Wypraw� do wn�trza ziemi� kupi�
albo wypo�yczy�?
- My�lisz, �e to mo�liwe? - spyta� m�j wsp�lokator z nieoczekiwanym
zainteresowaniem.
O do licha, ale wpad�em, b�d� co b�d� wchodzi tu w gr� duma narodowa. Jeszcze
tego tylko brakowa�o, �ebym w praskich ksi�garniach nie znalaz� tej powie�ci...
Nazajutrz rano pe�en ufno�ci zadzwoni�em do swojego znajomego z biblioteki
uniwersyteckiej i narodowej i poprosi�em, aby mi ksi��k� przygotowa�. Po chwili
odezwa� si� telefon, przynosz�c hiobowe wie�ci: �Wyprawy� nie ma ani
w bibliotece narodowej, ani w miejskiej. Wszystkie inne powie�ci Verne�a mog� mi
po�yczy�, ale w�a�nie �Wyprawy do wn�trza ziemi�, niestety, nie...
- O, do licha - powt�rzy�em po raz drugi - �licznie b�d� wobec doktora Bjelke
wygl�da�! I wzi��em si� do dzie�a. Zasiad�em przy telefonie w gabinecie
ordynatora i rozpocz��em po��w. Po chwili wzi�a pierwsza ryba: antykwariusz
w Skofepce mia� na p�ce niezwykle rzadkie pierwsze wydanie francuskie Hetzela:
�Voyage au centre de la terre�. Sam, niestety, po francusku nie umiem (zosta�y
mi tylko strz�py wiedzy z lat gimnazjalnych!), a Bjelke - o ile mi wiadomo -
r�wnie� nie zna tego j�zyka. Mimo to ksi��k� zam�wi�em. Kosztowa�a sto
pi��dziesi�t koron - niebagatelna sumka! Na szcz�cie biblioteka Muzeum Naprtska
posiada�a to, czego w�a�nie szuka�em - popularne niemieckie wydanie Weicherta
�Reise zum Mittelpunkt der Erde�, wprawdzie bez ilustracji, ale to nie szkodzi.
Po trzecie za� ordynator us�yszawszy, jak telefonuj�, o�wiadczy�, �e ksi��k�
ch�tnie mi po�yczy. Je�li dobrze pami�ta, z ca�� pewno�ci� ma j� jeszcze z lat
ch�opi�cych. I rzeczywi�cie mia� j� w swoich zbiorach - w ten spos�b mog�em
wieczorem przynie�� doktorowi Bjelke z min� zwyci�zcy dwa egzemplarze: czeski
w czerwono-z�otej ok�adce, wydany przez Vilimka. Zna pan t� edycj�, prawda,
panie redaktorze? Nad tajemniczym zamkiem w Karpatach przelatuje �Albatros�
Robura, nieco dalej unosi si� balon �Victoria� �cigany przez Arab�w na koniach,
w stron� ksi�yca zmierza pocisk prezesa klubu armatniego Barbisana, w dole za�
- pod ziemi� bestii - Nautilus kapitana Nemo rzuca pot�ne snopy �wiat�a na
nurka walcz�cego na �mier� i �ycie z o�miornic�. A je�li by� pan jak ja gorliwym
czytelnikiem powie�ci Verne�a, to na pewno pami�ta pan tak�e rysunek w prawym
dolnym rogu: tam w�a�nie nieustraszony profesor Lidenbrock, Axel i wierny Hans
p�yn� z pr�dem lawy po morzu z p�omieni, a do tego wszystkiego jeszcze jaki�
prehistoryczny gad szczerzy na biedak�w z�by...
Ok�adka tego wydania bardzo si� doktorowi Bjelke podoba�a, ale nic rzuci� si� na
ksi��k� z niecierpliwo�ci�... Rozczarowa�o mnie to odrobin�, tyle przecie�
po�wi�ci�em wysi�ku na jej zdobycie, nie m�wi�c ju� o tym, �e przetelefonowa�em
co najmniej pi�� koron...
Poprosi� mnie, abym przejrza� czeskie wydanie i sprawdzi�, czy istotnie Verne
nie podaje nigdzie nazwiska Hansa. Pos�ucha�em go. Nie, nigdzie nie ma nazwiska,
wsz�dzie Hans, Hans i tylko Hans. Kartkowa�em a� do strony pi��dziesi�tej
dziewi�tej, gdzie Jules Verne opisuje spotkanie profesora Lidenbrocka
z poleconym przez profesora nauk przyrodniczych w Reykjavik, pana Fridrikssona,
przewodnikiem Hansem.
Aha, tu to mamy:
�... ta surowa, milcz�ca i flegmatyczna figura nosi�a nazwisko Hans Bjelke...� -
oto dos�owny cytat z Verne�a.
Bjelke! A wi�c to dlatego!
M�j towarzysz, jak si� okaza�o, lepiej zna� powie�� Verne�a ni� ja i nie chcia�
sobie odm�wi� przyjemno�ci obserwowania mojego zdumienia, wywo�anego zbie�no�ci�
nazwisk. Mia�em go ju� zamiar porz�dnie - oczywi�cie na �arty - zwymy�la�, ale
Bjelke by� powa�ny, tylko oczy mo�e bardziej mu ni� zwykle b�yszcza�y. Nim
zd��y�em co� powiedzie�, on sam si� odezwa�:
- Widzisz, Jyrry, ten Hans Bjelke z powie�ci Verne�a to m�j rodzony dziadek.
Dlatego chcia�em ci� troszk� ukara�. Ale nie gniewasz si�, prawda, Jyrry?
I mo�esz tu jeszcze co� sprawdzi�, czego� wczoraj nie wiedzia�. Nazw� krateru,
przez kt�ry powie�ciowa tr�jka zst�pi�a w g��b ziemi.
Pospiesznie przewraca�em kartki.
Sneffels! Miejsce, sk�d pochodzi�y owe zagadkowe okazy Leptoderin�w. Dlatego ta
nazwa wydawa�a mi si� sk�d� znajoma...
DOKTOR BJELKE PROTESTUJE I POCZ�TEK AKCJI VAI.
Aby czytelnicy nie zagubili si� w chaosie zdumiewaj�cych przyg�d, kt�re
rozpoczynaj� si� w�a�nie w chwili, gdy dobiega ko�ca poprzednia rozmowa
z doktorem Kamenikiem, zdecydowa�em si� kontynuowa� narracj� cz�ci� wypowiedzi
doktora Bjelke, mimo �e nagra�em j� jako jedn� z ostatnich, i to w odleg�o�ci
kilku tysi�cy kilometr�w od kawalerskiego gospodarstwa Jyrrego Kamenika na
Starym Mie�cie. Doktor Bjelke zrozumia� moje intencje, przeczyta� przek�ad
poprzedniej rozmowy i rozpocz�� dok�adnie w tym miejscu, tu kt�rym uwa�a�em za
stosowne pierwszy wywiad przerwa�.
Przyp. red.
Drogi panie redaktorze, m�j czechos�owacki przyjaciel doktor Jyrry Kamenik myli
si� w kilku punktach swojego wywiadu. Mog� to powiedzie� zupe�nie otwarcie
cho�by dlatego, �e jest moim prawdziwym przyjacielem. A przyjaciele nie bior� za
z�e nawet nieco ostrzejszej uwagi.
Przede wszystkim idzie tu o spraw� powie�ci Verne�a i naszej rodziny. Jyrry
przypuszcza� - nie wiem dlaczego - �e chcia�em go ukara�. O�wiadczy� nawet panu,
�e co� podobnego powiedzia�em. To nieprawda. Twierdzenie, �e pisarz Jules Verne
nigdy osobi�cie w Islandii nie by�, stanowi�o dla mnie nadzwyczaj ciekaw�
wiadomo��. Nigdy nie zajmowa�em si� bli�ej �yciorysem Verne�a - �e jednak Jyrry
si� myli, nie ulega�o najmniejszej w�tpliwo�ci. M�j ojciec bardzo cz�sto
opowiada� mi o wizycie jakiego� pisarza (zmieni� jednak jego nazwisko na Vaarna,
bardziej odpowiadaj�ce duchowi naszego j�zyka), kt�ry za po�rednictwem profesora
Fridrikssona z Reykjavik poprosi� o pomoc dziadka, trudni�cego si� w razie
potrzeby oprowadzaniem cudzoziemc�w, dziadek bowiem - niekiedy my�liwy to zn�w
rybak - zawsze by� biedakiem. Ale a propos profesora... Jak pan widzi, nazwisko
i osoba zgadzaj� si�, tylko �e �w profesor Fridriksson nie by� - jak podaje
Verne - wyk�adowc� nauk przyrodniczych, ale geodezji, i korzysta� z pomocy
mojego dziadka przy pracach mierniczych podczas wytyczania drogi z Reykjavik
wzd�u� wybrze�a poprzez Lundur (gdzie dziadek mieszka�) i Snoksdatur a� do
Stadur na p�nocno-zachodnim kra�cu wyspy. Opr�cz tego ustnego podania -
zak�adam, i� mog�o ono powsta� jak ba�� czy legenda po przeczytaniu powie�ci
Verne�a, wydanej i u nas w 1890 roku - mam te�, oczywi�cie, dowody nie do
zakwestionowania. Oto one.
Doktor Bjelke przyni�s� z biblioteki ma�e p��cienne ramki, w kt�rych - umocowana
czterema paskami tektury - znajdowa�a si� fotografia m�odego m�czyzny
o roz�o�ystej brodzie i k�dzierzawych w�osach. Sta� z za�o�onymi r�koma na tle
draperii.
Fotografia by�a stara, wyblak�a ju� nieco, a jej szczeg�lny br�zowy odcie�
i kszta�t prostok�ta wielko�ci wizyt�wki na twardym kartonie wskazywa�y bez
w�tpienia na ubieg�e stulecie. Bjelke wyj�� fotografi� z ramek i odwr�ci�. Na
drugiej stronie ozdobnym pismem wydrukowano nazw� firmy: Nadar. Tak, to by�
dow�d przekonuj�cy: fotografia bezwzgl�dnie przedstawia�a Jules Verne�a. A co
wi�cej: m�odego Verne�a. Wed�ug tej fotografii znany ilustrator ksi��ek
francuskiego pisarza, Rinu, wykona� jedyny jego portret, pojawiaj�cy si�
w powie�ciach: posta� profesora Arannaxa, bohatera powie�ci: �Dwadzie�cia
tysi�cy mil podmorskiej �eglugi�. Fotograf Nadar o prawdziwym nazwisku Gaspar
Felix Tournachon, �kr�l fotograf�w i aeronaut�w�, by� wiernym przyjacielem
Verne�a... �w marzyciel i fantasta przyczyni� si� nawet w niema�ej mierze do
sukces�w �yciowych Verne�a. Nie maj�cego powodzenia m�odego autora przeci�tnych
powie�cide� o straszliwych tytu�ach, takich jak: �Z�amane �d�b�a� czy �Zamki na
lodzie� zaznajomi� on w 1861 roku na zebraniach w �K�ku czasopism naukowych�
z zasadami �eglugi powietrznej. A za rok, w jesieni, gotowa ju� by�a powie��,
dzi�ki kt�rej Jules Verne stal si� s�awny: �Pi�� tygodni w balonie�. Jako wz�r
balonu doktora Fergussona, bohatera ksi��ki, pos�u�y� olbrzymi balon Nadara
�Geant� (�Gigant�) przygotowuj�cy si� w�a�nie do pierwszych lot�w.
Jules Verne te� wed�ug zas�ug uwieczni� swojego przyjaciela Nadara -
najsympatyczniejsz� postaci� powie�ci �Wok� ksi�yca� jest �...ruchliwy
Pary�anin, ducha r�wnie bystrego jak i dzielnego...� imieniem Micha� Ardan. Nie
trzeba mie� tak wiele sprytu, aby rozpozna� w tej postaci Nadara. Rytownik Riou
i w tym wypadku wierny by� modelowi i przekaza� nam w ilustracjach do ksi��ki:
�Wok� ksi�yca� twarz Nadara wprawdzie nie nadzwyczaj pi�kn�, ale poczciw�
i inteligentn�.
G��wnym dowodem by� jednak francuski napis u do�u zdj�cia, pisany drobnym ostrym
pismem, tak jakby ka�da literka stanowi�a drzewce sztandaru. Napis brzmia�:
�Dzielnemu Hansowi Bjelke za pomoc i uratowanie �ycia - wdzi�czny Jules Verne.
27 lipca 1861 roku�.
27 lipca 1861 roku! A wi�c akurat starczy�o czasu, by Verne wsiad� na statek i -
przeskakuj�c po dwa schodki w biegu do swojego studenckiego mieszkania
dzielonego z ma��onk� Honorat� - zd��y� na urodziny swojego syna Pierworodnego,
kt�ry przyszed� na �wiat w dniu 3 sierpnia.
Doktor Bjelke, kt�ry po wszystkich wydarzeniach wok� Dziury �wi�tego Patryka
sta� si� znakomitym i cenionym znawc� �ycia i tw�rczo�ci Jules Verne�a,
potwierdzi� wszystkie moje domys�y.
Przyp. red.
Widzi pan wi�c, �e mia�em pe�ne prawo spiera� si� z Jyrrym do ostatka, chocia�
zupe�nie nie wiedzia�em, dok�d nas ca�a ta polemika wok� �yciorysu Verne�a
zaprowadzi.
Oczywi�cie, nie mia�em wcale zamiaru Jyrrego �kara�, wprost przeciwnie:
chcia�em go leczy�. Stwierdzi�em bowiem - dzi�ki temu, �e jestem lekarzem chor�b
psychicznych - i� m�j praski przyjaciel jest bardzo wyczerpany. Jego naczynia
zaczyna�y si� - �e tak powiem - starze� szybciej, ni� wskazywa� na to jego wiek.
Pi� zbyt wiele czarnej kawy, bardzo ma�o sypia�, �yka� ci�gle najprzer�niejsze
proszki - wie pan doskonale, �e ka�dy lekarz ma je pod r�k�: jedne, �eby zasn��,
drugie, �eby nie zasypia�, inne zn�w od b�lu g�owy albo na uspokojenie...
Nowoczesna nauka przynios�a obok ogromnych zdobyczy i t� rozpust�. Wydaje mi
si�, panie redaktorze, �e za jakie� sto lat b�d� ju� wyt�pione wszystkie gro�ne
�miertelne choroby, nawet gru�lica i rak, ich miejsce natomiast zajmie jedna
jedyna: choroba spowodowana nadu�ywaniem lekarstw...
Postawi�em diagnoz� i jednocze�nie zaproponowa�em �rodki terapeutyczne: Jyrry na
kilka tygodni musi oderwa� si� od swoich lekarskich zmartwie� i - je�li to
mo�liwe - zmieni� otoczenie. W przeciwnym wypadku z tych pierwszych
ostrzegawczych objaw�w - jak niepok�j, chorobliwe dr�enie r�k, zanik pami�ci -
rozwinie si� d�uga i ci�ka choroba. Objawy te stwierdzi�em ju� zreszt� podczas
swojej pierwszej przymusowej wizyty w szpitalu, kiedy to Jyrry zaopiekowa� si�
mn� jak dotychczas nikt jeszcze nigdy w �yciu. Doskonale umiem rozr�ni�, ile
troski po�wi�cono mi jako lekarzowi, a do tego jeszcze cudzoziemcowi, a ile
Jyrry doda� od siebie jak cz�owiek cz�owiekowi - i postanowi�em, �e postaram mu
si� odwdzi�czy� za jego �askawo�� i dobro�, kt�re zreszt� zaobserwowa�em tak�e
u innych lekarzy i piel�gniarek.
Jeszcze przed drugim pobytem w Pradze rozmawia�em z ministrem o�wiaty naszej
ma�ej republiki - przypadkiem to m�j przyjaciel, r�wnie� lekarz - i otrzyma�em
od niego zobowi�zuj�ce przyrzeczenie: je�li specjali�ci przyrodnicy
z uniwersytetu w Reykjavik uznaj� prac� Jyrrego o owadach jaski� islandzkich za
wa�ki wk�ad i przyczynek do poznania naszej ojczyzny, zostanie on zaproszony
przez rz�d islandzki na kilkutygodniowy, a mo�e nawet kilkumiesi�czny pobyt
w Islandii w celu zbadania chrz�szczy jaskiniowych.
A poniewa� wiedzia�em z g�ry, �e Jyrry b�dzie si� broni�, powo�uj�c si� na swoje
obowi�zki, na brak lekarzy na oddziale chirurgicznym, kr�tko m�wi�c, �e b�d�
mia� niema�e k�opoty z uzyskaniem jego zgody na wyjazd do mojej ojczyzny,
stara�em si� znale�� jak najwi�cej interesuj�cych powod�w, kt�re by t� podr�
uzasadnia�y i czyni�y bardziej atrakcyjn�. Pr�cz naszej przyja�ni, oczywi�cie...
No i prosz� sobie wyobrazi�: uda�o si�. Ale to ju� zas�uga wypadk�w, kt�re
stan�y po mojej stronie. Jyrry chwyci� przyn�t�. Odezwa� si� w nim mi�o�nik
najrozmaitszych zagadek, tym bardziej �e w�a�nie przygotowywa� prac�
o islandzkich owadach z �vernowskiego� krateru Sneffels, sk�d to m�j stary
przyjaciel, Leif Thorgunn, posy�a� mu te przedziwne mr�wki (czy co to w�a�ciwie
by�o). Mnie za� - rzecz jasna - interesowa� problem pobytu Verne�a w Islandii
jako fragment dziej�w mojego rodu, a� do tej chwili jasny - z jednym jednak
powa�nym znakiem zapytania. Chcia�em dowiedzie� si� prawdy cho�by dlatego, �e
dziadek Hans stanowi� zar�wno dla mojego ojca, jak i dla mnie wz�r m�czyzny
odwa�nego, zmagaj�cego si� z natur� i przeciwno�ciami losu nie ze wzgl�du na
siebie samego, ale by pom�c swojej rodzinie i s�siadom w rybackiej osadzie
Lundur.
Rozpocz�li�my wi�c akcj� VAI - to znaczy Verne a Islandia - jake�my j� p�
�artem, p� serio nazwali. A rozpocz�li�my j� - w my�l wspania�ego planu Jyrrego
- od uprzejmego listu do profesora S�renssena, kt�ry na uniwersytecie
w Reykjavik wyk�ada� gramatyk� j�zyka staroislandzkiego i by� znakomitym
lingwist� oraz znawc� pisma runicznego i historii literatury islandzkiej.
Nazajutrz list nasz odlecia� na pok�adzie samolotu SAS do Reykjaviku, a po
tygodniu mieli�my ju� odpowied�.
Ale o tym najlepiej poinformuje pana sam list profesora S�renssena. Znajduje si�
w Pradze, w��czony do archiwum VAI - w�a�nie w�wczas Jyrry za�o�y� je
z troskliwo�ci� w�a�ciw� wszystkim specjalistom od chrz�szczy... Albo wie pan
co? Jeszcze lepiej: chod�my wprost do profesora.
Z WIZYT� U PROFESORA S�RENSSENA
Wyobra�a�em sobie uczonego, kt�ry zas�yn�� na ca�ym �wiecie jako odkrywca
i t�umacz nie znanych dotychczas fragment�w p�nocnonordyckich, islandzkich
poda� Eddy i pie�ni o bogu Tui�cie, synu Ziemi, i jego synu Manie, jako
brodatego starca, pogr��onego w starych pergaminach i r�kopisach. Tym bardziej
wi�c zdziwi�em si�, kiedy za drzwiami z ma�� mosi�n� tabliczk� z napisem:
�Kierownik katedry� zasta�em stosunkowo m�odego m�czyzn� w sportowym swetrze
z norweskim wzorem, opalonego na ciemny br�z i w ciemnych okularach w grubej
oprawie.
P�niej stwierdzi�em �e:
1 Profesor S�renssen nie jest taki m�ody, na jakiego wygl�da;
2 Nosi okulary, chocia� tak bardzo ich nie potrzebuje, aby wygl�da� na swoje
lata i wzbudza� szacunek w�r�d student�w.
Prawd� powiedziawszy, nie w pe�ni mu si� to udawa�o, tym bardziej �e na biurku
obok ksi��ek, s�ownik�w, maszyny do pisania i telefonu le�a�y cz�ci wi�za� do
nart, kt�re pan profesor za pomoc� �rubokr�tu stara� si� usilnie po��czy�
z powrotem w jedn� ca�o��. Poza tym pok�j - oczywi�cie pe�en kwiat�w i ksi��ek -
by� ogrzewany centralnie wod� z gor�cych �r�de�. Mi�dzy oknami wisia�a rze�ba
ludowa: mityczny si�acz Gretti z islandzkich poda�, a naprzeciw niego fotografia
Amundsena, s�ynnego badacza polarnego, opartego o skrzyd�o swojego samolotu.
- God dag! - przywita� mnie po du�sku, ale przypomniawszy sobie zaraz, kim
w�a�ciwie jestem (doktor Bjelke zapowiedzia� telefonicznie moj� wizyt�) zacz��
m�wi� p�ynnie i czysto po rosyjsku. By� to pretekst do nawi�zania
przyjacielskiej, nieoficjalnej rozmowy. S�renssen wyja�ni� mi, �e w�a�nie j�zyki
rosyjski i polski stanowi�y dla� bram� wiod�c� do odkrycia nie znanych
fragment�w staroislandzkicgo pi�miennictwa, kt�re wraz z wyprawami Wiking�w -
dziwnymi i zagadkowymi drogami dotar�y na brzegi Ba�tyku i do port�w
p�nocnoruskich.
Przyp. red.
- Nasz przyjaciel Bjelke jest najlepszym, jakby z podr�cznika szkolnego
zaczerpni�tym przyk�adem zwi�zk�w Islandii z krajami s�owia�skimi. Nieprawda�,
panie redaktorze? - zauwa�y�. - Nie uda mu si� ukry�, �e kt�ry� z jego przodk�w
by� S�owianinem o jasnej karnacji - bie�yj, bia�y - czym r�ni� si� od smag�ych
nordyckich wojownik�w. Najprawdopodobniej na �Ziemi� Lodow�� dosta� si�
z Jomborga, s�ynnej siedziby Wiking�w u uj�cia rzeki Odry, po�o�onego niedaleko
dzisiejszego Szczecina. Wikingowie z Jomborga to by�y dzielne zuchy... M�g�bym
panu o nich opowiada� takie historie, �e w�osy by panu stawa�y ze strachu na
my�l o przygodach tych berserkier�w o herkulesowej sile, kt�rych zapa�
i oboj�tno�� na rany i b�l sta�a si� przys�owiowa na ca�ym �wiecie. M�wi si�, �e
berserkierowie rzucali si� w b�j w szczeg�lnym stanie ducha: z dzik�
w�ciek�o�ci� i pian� na ustach oraz z wilczym wyciem. Po drodze �amali drzewa,
gry�li brzegi tarcz i walczyli, nie zwa�aj�c na odniesione rany dop�ty, dop�ki
nie padli martwi... No, nasz mi�y Bjelke nie jest do nich zupe�nie podobny. Na
szcz�cie. Nie byli to szczeg�lnie mili kompani... I tak oto dochodzimy do
przyczyny pana wizyty u mnie. Jules Verne, aby zgodnie z prawd� przedstawi� sw�j
pobyt w naszym kraju, u�y� prawdziwego nazwiska Hansa Bjelke - ale nie bardzo mu
ono - by tak powiedzie� - odpowiada�o. Brzmi ono bowiem ma�o prawdopodobnie: nie
po islandzku - powiedzia�bym. Celowo go wi�c unika�. Gdyby nasz dobry i dzielny
Hans nosi� nazwisko: Thornsson, Olafsson, Greiflund czy te� jako� podobnie,
z ca�� pewno�ci� cz�ciej pojawia�oby si� ono na kartach powie�ci. Ale to tylko
uwaga na marginesie.
Ale pan z pewno�ci� chce si� czego� dowiedzie� o li�cie, jaki mniej wi�cej przed
rokiem otrzyma�em od doktora Bjelke i jego praskiego kolegi, doktora Kamenika,
prawda? Z pocz�tku by�em nie tylko zdziwiony, ale i nieco zdenerwowany i z�y, �e
b�d� musia� dla jakich� tam niem�drych b�ahostek oderwa� si� od powa�nej pracy.
Te przecie� zrozumia�e, �e kiedy� jako ch�opak czyta�em �Wypraw� do wn�trza
ziemi�, tylko �e w�wczas nawet mi si� nie �ni�o, �e b�d� si� zajmowa� runami,
i ca�� t� bajeczk� o pergaminie Saknussema ledwie przerzuci�em, w�a�ciwie to -
prawd� m�wi�c - po prostu przeskoczy�em, aby jak najrychlej znale�� si� po�r�d
przyg�d w �rodku ziemi. Wiadoma rzecz: ch�opak! No i teraz - po up�ywie
trzydziestu lat - przes�anie Saknussema wr�ci�o za kar� na moje biurko: jako
niezwykle staranna kopia fotograficzna z pierwszego francuskiego wydania
Hetzela.
Doktor Kamenik si�gn�� bowiem g��biej do kieszeni i wspomniana edycja mimo
wszystko pow�drowa�a z antykwariatu w Skofepce do jego kawalerki. Niemieckie ani
czeskie wydanie nie zamie�ci�y oryginalnych ilustracji z pierwszej edycji, ale
tylko niezbyt dok�adnie je przerysowa�y. Gdyby wi�c doktor Kamenik po�a�owa�
niepotrzebnie wyrzuconych.� stu pi��dziesi�ciu koron i ksi��ki, bardzo zreszt�
cenionej przez zbieraczy, nie kupi�, nigdy - by� mo�e - nie dotarliby�my do
�Dziury �wi�tego Patryka�.
Przyp. red.
Poniewa� chcia�em spe�ni� pro�b� doktora Bjelke - czym mniejszy nar�d, tym
bardziej jego przedstawiciele staraj� si� nie�� sobie nawzajem pomoc na ca�ym
�wiecie - a tak�e dlatego, aby - szczerze m�wi�c - mie� ca�� t� spraw� z g�owy,
jeszcze tego samego wieczora zasiad�em do napisania listu do obu lekarzy, kt�rzy
- jak mi si� zdawa�o - niepotrzebnie wtr�cali si� do problem�w j�zykoznawstwa.
Runy na reprodukcji fotograficznej by�y poprzestawiane i ca�kowicie pozbawione
sensu, co mnie zreszt� specjalnie nie zdziwi�o. Pami�ta�em jeszcze, �e sz�o tu
o jaki� zagadkowy napis, do kt�rego w�a�ciwego u�o�enia potrzeba by�o zar�wno
niema�ej inteligencji profesora, jak i owego m�odzie�ca z ksi��ki Verne�a.
Interesuj�ce by�o to, �e runy nakre�lono doskonale czy - m�wi�c dok�adniej -
doskonale napisano, i to z okre�lonymi w�a�ciwo�ciami typowymi dla epoki
historycznej i szczeg�ami dotycz�cymi pochylenia i wzajemnego stosunku cz�ci
liter i kresek. Najwyra�niej mo�na by�o t� dok�adno�� stwierdzi� na powi�kszonym
podpisie Arne Saknussema, wygl�daj�cym tak, jakby dopiero co wyszed� spod pi�ra
pisarza owej epoki upadku, kiedy to na nasz� literatur� narodow� zaczyna�a mie�
niedobry wp�yw �acina, oczywi�cie �acina barbarzy�ska, nie maj�ca nic wsp�lnego
z pi�knem i urod� j�zyka Owidiusza czy Wergilego - przynie�li j� wszak�e do
Islandii niedouczeni mnisi, kt�rzy znali jedynie �acin� ko�cielnych obrz�d�w
i nie zdawali sobie nawet sprawy, jak pi�kna i d�wi�czna to mowa.
Pismo nie s� to martwe, raz na zawsze dane znaki, ale - odwa�am si� twierdzi� -
niemal �ywa istota, zmieniaj�ca si� i rozwijaj�ca zgodnie z duchem epoki i jej
smakiem i gustem. Nie nale�y si� wi�c dziwi�, �e profesor S�renssen ju� na
pierwszy rzut oka okre�li� okres historyczny, z jakiego pochodzi pismo,
zamieszczone w ksi��ce Verne�a.
Posiadanie takiej wiedzy i umiej�tno�ci jest dla badacza starej literatury
wszystkich narod�w warunkiem niezb�dnym.
Przyp. red.
Podobnie jak pismo tak i j�zyk odczytanego w ko�cu napisu odpowiada �kuchennej�
�acinie Arne Saknussema.
Napis w p