3326

Szczegóły
Tytuł 3326
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3326 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3326 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3326 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

JOSEPH CONRAD SMUGA CIENIA WYZNANIE PRZE�O�Y�A: JADWIGA KORNI�OWICZOWA TYTU� ORYGINA�U: THE SHADOW LINE Worthy of my undying regard Borysowi i jego r�wie�nikom, kt�rzy w zaraniu swej m�odo�ci przekroczyli smug� cienia, utw�r ten z mi�o�ci� po�wi�cam OD AUTORA Opowie�� ta, kt�r� mimo swojej zwi�z�o�ci pozwalam sobie uzna� za naprawd� skomplikowany utw�r, nie mia�a porusza� spraw nadprzyrodzonych. Jednak�e niejeden krytyk sk�onny by� tak j� rozumie�, dopatruj�c si� w niej sk�onno�ci autora do puszczenia wodzy wyobra�ni przez przeniesienie akcji poza granice �yj�cej i cierpi�cej ludzko�ci. Lecz prawd� powiedziawszy, wyobra�nia moja nie jest tworzywem tak elastycznym. S�dz�, �e gdybym usi�owa� nada� memu opowiadaniu koloryt nadnaturalno�ci, rzecz chybi�aby paskudnie, ukazuj�c jak�� nieprzyjemn� rys�. Ale nigdy nie mog�em si� o to stara�, poniewa� ca�e m�j e duchowe i umys�owe jestestwo przenika niez�omne prze�wiadczenie, �e cokolwiek podlega w�adzy naszych zmys��w, musi by� naturalne i, jakkolwiek wyj�tkowe, nie mo�e si� r�ni� w swej istocie od wszystkich innych przejaw�w widzialnego i dotykalnego �wiata, kt�rego jeste�my �wiadom� cz�stk�. �wiat �yj�cych zawiera do�� cud�w i tajemnic sam w sobie; cud�w i tajemnic dzia�aj�cych na nasze czucie i inteligencj� w spos�b tak niewyt�umaczalny, �e mo�e to prawie usprawiedliwi� koncepcj� �ycia jako jakiego� zaczarowanego stanu. Nie, jestem zbyt prze�wiadczony o istnieniu w �wiecie czego� zdumiewaj�cego, by da� si� kiedykolwiek zafascynowa� czym� nadnaturalnym, co (przyjmijcie to, jak chcecie) jest tylko jakim� sztucznym tworzywem, produktem umys��w niewra�liwych na g��bok� subtelno�� naszego stosunku do �ywych i umar�ych w jej niezliczonych przejawach; jest jak�� profanacj� naszych najtkliwszych wspomnie�, jakim� pogwa�ceniem naszej godno�ci. Jakakolwiek by�aby moja przyrodzona skromno��, nigdy nie upad�em tak nisko, �eby zasila� wyobra�ni� tymi pustymi wyobra�eniami, zwyk�ymi dla ka�dego wieku, kt�re ju� same przez si� nape�niaj� wszystkich mi�o�nik�w rodzaju ludzkiego niewypowiedzianym smutkiem. Wstrz�s intelektualny i duchowy, jaki te sprawy wywieraj� w umy�le prostego cz�owieka, jest ju� ca�kiem uprawnionym przedmiotem bada� i opis�w. Istota duchowa pana Burnsa dozna�a takiego w�a�nie gro�nego wstrz�su w stosunkach z ostatnim kapitanem, co w czasie jego choroby przekszta�ci�o si� w prawie zabobonne urojenie oparte na strachu i niech�ci. Fakt ten jest jednym z czynnik�w opowie�ci, lecz nie ma w nim nic nadnaturalnego, nic - �eby tak powiedzie� - spoza kr�gu tego �wiata, kt�ry z ca�� �wiadomo�ci� rzeczy zawiera w sobie do�� tajemnic i grozy. Prawdopodobnie gdybym opublikowa� t� opowie��, kt�r� d�ugo w sobie nosi�em, pod tytu�em "Pierwsze dow�dztwo", ani bezstronny czytelnik, ani nikt inny nie odni�s�by wra�enia, �e jest w tym co� nadnaturalnego. Nie chc� tu rozwa�a� momentu rodzenia si� uczucia, w jakim obecny tytu�: Smuga cienia, przyszed� mi na my�l. Pierwotnie celem tego utworu by�o przedstawienie pewnych fakt�w, kt�re z pewno�ci� by�y zwi�zane ze zmianami zachodz�cymi w cz�owieku, kiedy m�odo��, beztroska i �arliwa, przekszta�ca si� w bardziej �wiadom� i dojmuj�c� faz� dojrzalszego �ycia. Nie ulega w�tpliwo�ci, �e w obliczu najwi�kszej pr�by ca�ego pokolenia mia�em �yw� �wiadomo��, jak b�ahe i bez znaczenia s� moje w�asne nie znane nikomu prze�ycia. Nie mog�o tu by� mowy o �adnym por�wnaniu. Ta my�l nigdy nie po sta�a mi w g�owie. Lecz mia�em poczucie samego siebie, chocia� w niezmiernie r�nej skali - jak jedna kropla przeciw burzliwemu ogromowi gorzkiego oceanu. I to tez by�o bardzo naturalne. Bo kiedy zaczynamy rozmy�la� nad znaczeniem naszej w�asnej przesz�o�ci, zdaje si� ona wype�nia� ca�y g��boki i niezmierzony �wiat. Ksi��k� t� napisa�em w ci�gu ostatnich trzech miesi�cy roku 1916. Ze wszystkich temat�w, kt�re pisarz mniej lub wi�cej w sobie wyczuwa, ten jest jedyny, jaki wyda� mi si� mo�liwy do podj�cia w tym czasie. G��bi� i charakter nastroju, w jakim dokona�em tej pracy, najlepiej chyba wyra�a dedykacja, kt�ra uderza mnie teraz swoj� wielk� dysproporcj� - jako inny przyk�ad wszechogarniaj�cej wielko�ci naszego uczucia w stosunku do samych siebie. Powiedziawszy to wszystko, mog� teras przej�� do kilku uwag o samym przedmiocie opowie�ci. Je�li chodzi o �rodowisko, to nale�y ono do tej cz�ci m�rz Wschodu, z kt�rej wynios�em dla swego pisarstwa najwi�cej pomys��w. Z mojego stwierdzenia, �e przez d�ugi czas my�la�em o tej historii pod tytu�em "Pierwsze dow�dztwo", czytelnik mo�e wnosi�, �e jest ono zwi�zane z moim osobistym prze�yciem. I w gruncie rzeczy jest to osobiste prze�ycie, widziane z oddalenia oczyma duszy. Jest ono zabarwione uczuciem, kt�rego nie mo�na nie odczuwa�, dla tych wydarze� w�asnego �ycia, jakich nie ma powodu si� wstydzi�; a uczucie to jest tak samo intensywne (odwo�uj� si� tutaj do prze�y� w sensie og�lnym) jak wstyd i prawie udr�ka, towarzysz�ca niefortunnym posuni�ciom - nawet tak drobnym jak potkni�cia w mowie - pope�nionym w przesz�o�ci. Oddalenie w czasie sprawia, �e rzeczy staj� si� bardziej wyra�ne, bo ich istota oddziela si� od otaczaj�cych je ma�o wa�nych codziennych wydarze�, kt�re naturalnym biegiem rzeczy ulatuj� z pami�ci. Wspominam z przyjemno�ci� ten okres swojego �ycia na morzu, bo jakkolwiek zacz�ty niepomy�lnie, z osobistego punktu widzenia sta� si� w ko�cu dla mnie sukcesem, pozostawiaj�c namacalny tego dow�d w s�owach listu w�a�cicieli statku, napisanych do mnie w dwa lata po mojej rezygnacji z dow�dztwa, kiedy to postanowi�em wr�ci� do domu. Rezygnacja ta znaczy�a pocz�tek innej fazy mojego marynarskiego �ywota, jego ko�cow� faz� - je�li mo�na tak powiedzie� - kt�ra na sw�j spos�b zabarwi�a inn� cz�� mojego pisarstwa. Nie wiedzia�em w�wczas, jak bliski jest koniec mojego �ycia na morzu, i dlatego nie czu�em smutku, chyba tylko rozstaj�c si� ze statkiem. Przykro mi by�o r�wnie� zrywa� stosunki z firm�, kt�rej statek by� w�asno�ci�, a kt�ra tak po przyjacielsku i z takim zaufaniem przyj�a do s�u�by cz�owieka, znalezionego przypadkowo i w bardzo nieprzychylnych okoliczno�ciach. Nie uw�aczaj�c powadze sytuacji, podejrzewam teraz, �e szcz�liwy traf przyczyni� si� niema�o do po�o�onego we mnie zaufania. Nie mo�na powstrzyma� mi�ych wspomnie� o czasach, w kt�rych najcenniejsze wysi�ki zosta�y uwie�czone powodzeniem. S�owa: "Godni mojej nieprzemijaj�cej czci", wybrane przeze mnie jako motto na stronie tytu�owej, s� cytatem z samej ksi��ki; i chocia� jeden z moich krytyk�w podejrzewa�, �e odnosz� si� do statku, jest rzecz� oczywist�, i� s� umieszczone w tym miejscu po to, by wskazywa�, �e dotycz� ludzi z jego otoczenia: ludzi tak zupe�nie obcych nowemu kapitanowi, a jednak wspieraj�cych go tak skutecznie w ci�gu tamtych dwudziestu dni, kt�re wydaj� si� by� prze�yte na kraw�dzi powolnego i dr�cz�cego unicestwienia. I to jest w�a�nie najwspanialsze wspomnienie o wszystkich! Bo z pewno�ci� jest to wspania�a rzecz dowodzi� gar�ci� ludzi "godnych mojej nieprzemijaj�cej czci". J. C. 1920 ROZDZIA� PIERWSZY ...D'autres fois, calme plat, gravid miroir De mon desespoir...1 Baudelaire Tylko m�odzi miewaj� takie chwile. Nie m�wi� o bardzo m�odych. Ci w og�le nie dostrzegaj� poszczeg�lnych chwil. Przywilejem wczesnej m�odo�ci jest si�ganie poza tera�niejszo�� - cudowna ci�g�o�� nadziei, nie znaj�cej przerw ani zag��biania si� w siebie. Ledwo zawrzesz za sob� furtk� dziel�c� ci� od wieku ch�opi�cego, a ju� wkraczasz w zaczarowany ogr�d. Nawet cienie jarz� si� tu od obietnic. Ka�dy zakr�t drogi poci�ga inn� pon�t�. Nie dlatego, aby to w twoim mniemaniu by� l�d nie odkryty, przeciwnie, wiesz dobrze, �e ca�a ludzko�� kroczy�a t� drog�. To, co ogarnia ci� niewys�owionym urokiem, to w�a�nie zetkni�cie si� z powszechnym do�wiadczeniem, od kt�rego oczekujesz jakich� szczeg�lnych lub zupe�nie osobistych wra�e� - odrobiny czego� w�asnego. Idziesz przed siebie przygl�daj�c si� ciekawie drogowskazom wytkni�tym przez poprzednik�w, idziesz w podnieceniu, przyjmuj�c z, jednakowym rozmachem z�� i dobr� dol� - ku�aki i miedziaki, jak m�wi przys�owie - idziesz na spotkanie losu mieni�cego si� barwami, a kryj�cego w zanadrzu nieprzebrany zas�b mo�liwo�ci. Komu dostan� si� one w udziale? Czy tym, co na nie zas�u��, czy mo�e szcz�liwym wybra�com? - Mniejsza. Post�pujesz naprz�d, a twoim �ladem nieodst�pnie i niepostrze�enie posuwa si� czas. A� przychodzi chwila, w kt�rej spostrzegasz przed sob� smug� cienia ostrzegaj�c� ci�, �e dzie� pierwszej m�odo�ci dobieg� ju� do ko�ca. W tym to w�a�nie okresie nawiedzaj� cz�owieka dziwne chwile, o kt�rych m�wi� zamierzam. Chwile znu�enia, przesytu, niezadowolenia z siebie. Chwile niezrozumia�ego uporu. Cz�owiek jeszcze wzgl�dnie m�ody dopuszcza si� wtedy najnierozwa�niejszych czyn�w - �eni si� bez namys�u lub porzuca sw�j zaw�d bez jakiejkolwiek przyczyny. Opowiadanie moje nie b�dzie histori� ma��e�sk�. Nie, tak �le ze mn� nie by�o. M�j post�pek, jakkolwiek nierozwa�ny, mia� raczej cech� rozwodu, je�li nie zwyk�ej dezercji. Bez �adnej przyczyny, kt�ra by potrafi�a usprawiedliwi� moje postanowienie w oczach rozs�dnego cz�owieka, opu�ci�em stanowisko, rozbi�em swoj� przysta�, innymi s�owy - porzuci�em s�u�b� na statku, kt�remu �adnej niedoskona�o�ci nie mog�em zarzuci�. Chyba to jedno, �e by� statkiem parowym, a parowiec nie budzi nigdy w marynarzu tego �lepego przywi�zania, kt�re ka�e mu czasami... Ale do��!... Lepiej nie usprawiedliwia� wybryku, kt�ry nawet w owym czasie robi� na mnie wra�enie zwyk�ego kaprysu. Dzia�o si� to w jednym z port�w na Dalekim Wschodzie. Nasz statek, jako przynale�ny do tego portu, zalicza� si� do statk�w wschodnich. �eglowa� pomi�dzy ciemnymi wyspami po b��kitnym morzu poprzerzynanym pr�gami raf; znad jego rufy powiewa�a czerwona bandera, z masztu za� - bandera firmowa, r�wnie� czerwona, tylko ozdobiona bia�ym p�ksi�ycem i zielonym szlakiem. Statek nale�a� bowiem do Araba pochodz�cego z rodu Seid�w - tym si� t�umaczy zielona obw�dka flagi. W�a�ciciel naszego statku by� kierownikiem wielkiej firmy arabskiej, co nie przeszkadza�o mu by� wiernym poddanym brytyjskiego imperium, jednym z najlojalniejszych, jakich zdarzy�o mi si� spotka� na wsch�d od Kana�u Sueskiego. Polityka �wiatowa nie zajmowa�a go wcale, posiada� natomiast jak�� niezwyk��, niewyt�umaczon� w�adz� nad swymi wsp�wyznawcami. Osoba w�a�ciciela by�a dla za�ogi rzecz� oboj�tn�. Do s�u�by okr�towej musia� on z konieczno�ci zaci�ga� bia�ych, lecz wielu z tych, kt�rzy mu s�u�yli, nie widzia�o go nigdy na oczy. Ja widzia�em go raz jeden, przelotnie, na pomo�cie w przystani: pozosta� mi w pami�ci jako drobny, stary cz�owieczek z ciemn� twarz� i jednym tylko okiem, przybrany w �nie�nobia�� szat� i ��te pantofle. Otacza� go t�um pielgrzym�w malajskich ca�uj�cych go zapami�ta�e po r�kach za jakie� doznane dobrodziejstwa - datki w pieni�dzach czy w naturze. Mi�osierdzie jego mia�o by� nieprzebrane i rozci�ga�o si� na ca�y prawie Archipelag. Czy� nie powiedziano bowiem, i� cz�ek mi�osierny jest "przyjacielem Allacha"? Mieli�my w osobie tego malowniczego Araba nieocenionego zwierzchnika, kt�rym nikt nie potrzebowa� zaprz�ta� sobie g�owy, statek za�, znakomity parowiec szkockiego typu (o czym �wiadczy�a ca�a jego konstrukcja od kilu po maszt), by� jak by wymarzony dla morskich podr�y. �atwy do utrzymania, �atwy do kierowania, zas�ugiwa� - mimo maszyny w kad�ubie - na podziw i przywi�zanie ka�dego marynarza. Do dzi� dnia �ywi� g��boki szacunek dla jego pami�ci. Rodzaj handlu, do jakiego s�u�y� nasz statek, oraz stosunki kole�e�skie dogadza�y mi r�wnie� w zupe�no�ci. Nie m�g�bym dobra� sobie odpowiedniejszego �ycia i otoczenia, gdybym mia� na swoje skinienie �yczliwego czarodzieja. A jednak porzuci�em to wszystko. Porzuci�em w spos�b tak nag�y i niewyt�umaczony, jak ptak, kt�ry sfruwa z ga��zi. Zupe�nie jak bym znienacka us�ysza� czyj� szept tajemniczy lub ujrza� jaki� znak nie pojmuj�c, o co chodzi. Kto wie? - mo�e i tak?... Poprzedniego dnia czu�em si� jak najlepiej, a nazajutrz wszystko si� rozwia�o: urok �ycia, zami�owanie do pracy, zadowolenie z siebie, wszystko, czym dot�d �y�em. By�a to jedna z tych fatalnych chwil, o kt�rych wspomnia�em poprzednio. Rozstr�j towarzysz�cy zwykle schy�kowi m�odo�ci zaw�adn�� mn� i uni�s� - przynajmniej z pok�adu tego statku. Za�oga jego sk�ada�a si� z czterech bia�ych, dw�ch podrz�dnych oficer�w ma�a jakich i licznej obs�ugi kelasich.2 Kapitan wytrzeszczy� na mnie oczy nie pojmuj�c, co mi si� mog�o sta�. By� jednak marynarzem, pami�ta� te� mo�e w�asn� m�odo��. Wi�c po chwili u�miechn�� si� pod szczeciniastym, stalowosiwym w�sem i powiedzia�, �e oczywi�cie me ma zamiaru zatrzymywa� mnie przemoc�, skoro tak nieodwo�alnie postanowi�em odej��. Stan�a mi�dzy nami umowa, na mocy kt�rej miano mi nazajutrz rano wyp�aci� pobory. Gdy opuszcza�em kabin� nawigacyjn�, kapitan odwo�a� mnie raz jeszcze i rzek� z powag�, i� szczerze mi �yczy, abym znalaz� to, czego szukam. �agodny, utajony nacisk, z jakim te s�owa by�y wypowiedziane, przeszy� mnie jak diament. Jestem przekonany, �e ten cz�owiek zrozumia� m�j stan wewn�trzny. Natomiast drugi mechanik przyj�� t� wiadomo�� zupe�nie inaczej. By� to zadzierzysty m�ody Szkot z g�adko wygolon� twarz� i jasnymi oczami. Z kajuty mechanik�w wy�oni�a si� naprz�d jego poczciwa, czerwona fizjonomia, a w �lad za ni� reszta krzepkiej postaci z zakasanymi r�kawami. Wyciera� szmat� muskularne ramiona, co czyni� niezmiernie powoli, przy czym jasne jego oczy spogl�da�y na mnie z tak� gorycz� i niesmakiem, jak by nasza przyja�� rozsypywa�a si� w proch... Wreszcie wyrzek� znacz�co: - Ha! Pora ci ju�, pora rozejrze� si� za jak� g�upi� pann�... By�o rzecz� powszechnie wiadom�, �e John Nieven jest nieprzejednanym wrogiem kobiet, tote� niedorzeczne jego wyst�pienie dowodzi�o ch�ci dokuczenia mi do �ywego - nie m�g�, w swoim mniemaniu, znale�� bardziej obel�ywych s��w. Roze�mia�em si�, ale jako� pokornie, jak bym pragn�� przeb�aga� przyjaciela. Tylko prawdziwy przyjaciel m�g� si� do tego stopnia unie��. Ogarn�o mnie przygn�bienie. Nasz pierwszy mechanik przyj�� wiadomo�� o moim wybryku troch� �askawiej, jakkolwiek wyt�umaczy� go sobie tak�e w charakterystyczny spos�b. By� to cz�owiek jeszcze m�ody, ogromnie chudy, z niespokojn� twarz� okolon� puszystym, ciemnym zarostem. Bez wzgl�du na to, czy statek znajdowa� si� na morzu, czy w przystani, widywano pana in�yniera biegaj�cego od rana do nocy po tylnym pok�adzie: twarz jego wyra�a�a zawsze niezmierne nat�enie i napi�cie duchowe, kt�re powstawa�o z powodu niemi�ych sensacji fizycznych wynikaj�cych z wewn�trznych zaburze�. Biedak cierpia� bowiem ustawicznie na z�� przemian� materii. Jego pogl�d na moj� spraw� by� bardzo prosty: zawyrokowa� - oczywi�cie! - �e musz� by� bardzo chory na w�trob�. Radzi� mi, abym odby� na statku jeszcze jedn� podr� okr�n� i przez ten czas za�ywa� pewien opatentowany �rodek, w kt�rego skuteczno�� wierzy� niezachwianie. - Wiem ju�, jak b�dzie. Kupi� ci z w�asnej kieszeni dwie butelki tego lekarstwa. C� wi�cej m�g�bym zrobi� dla ciebie? Nie w�tpi�, �e by�by pope�ni� to szlachetne okrucie�stwo przy najmniejszym objawie ust�pliwo�ci z mojej strony. Ale ja czu�em si� w owej chwili bardziej zgn�biony, bardziej zra�ony do �ycia ni� kiedykolwiek. P�toraroczna s�u�ba na statku, podczas kt�rej wzbogaci�em si� o tyle nowych i r�norodnych do�wiadcze�, wyda�a mi si� teraz ja�ow�, pospolit� strat� czasu. Czu�em - jak by to wyrazi�? - �e z tego otoczenia nie wykrzesz� dla siebie prawdy. Gdyby mnie spytano, o jak� prawd� mi chodzi, nie umia�bym da� na to odpowiedzi. Przyci�ni�ty do muru, by�bym si� prawdopodobnie rozp�aka�. By�em jeszcze do�� m�ody, by si� czego� podobnego dopu�ci�. Nazajutrz udali�my si� z kapitanem do urz�du portowego dla za�atwienia formalno�ci zwi�zanych z moj� dymisj�. Kapitanat portu mie�ci� si� w wysokiej, ch�odnej, bia�ej sali, kt�r� wype�nia�o pogodne �wiat�o dnia s�cz�cego si� poprzez zas�ony. Wszyscy obecni - zar�wno urz�dnicy, jak przybysze - ubrani byli r�wnie� bia�o, tylko ci�kie, politurowane biurka, ustawione rz�dem po�rodku sali, odcina�y si� ciemno na jasnym tle. Le�a�y na nich rozrzucone papiery niebieskiej barwy. Olbrzymie punkah3, umieszczone u sufitu, wywo�ywa�y �agodny powiew, kt�ry och�adza� ten niepokalany przybytek, muskaj�c nasze spocone g�owy. Urz�dnik siedz�cy za biurkiem u�miechn�� si� uprzejmie i zachowa� ten u�miech do chwili, w kt�rej na niedba�e zapytanie: - Czy umowa ma by� uniewa�niona i spisana na nowo? - otrzyma� odpowied� kapitana: - Nie. Zupe�nie skre�lona. - Wtedy u�miech jego znikn��, a twarz przyoblek�a si� w uroczyst� powag�. Nie spojrza� ju� w moj� stron� a� do chwili, w kt�rej poda� mi moje papiery z wyrazem tak g��bokiego ubolewania, jak by co najmniej dor�cza� mi paszport do Hadesu. Podczas gdy uk�ada�em papiery, zada� p�g�osem jakie� pytanie memu zwierzchnikowi. Ten odpowiedzia� dobrodusznie: - Nie. Opuszcza nas, by powr�ci� do kraju. - Ach tak! - westchn�� urz�dnik kiwaj�c g�ow� nad �a�osnym stanem mego umys�u. Jakkolwiek nie widywa�em go dot�d nigdy poza biurem, pochyli� si� teraz ku mnie i u�cisn�� moj� r�k� z takim wsp�czuciem, jak by �egna� skaza�ca id�cego na szubienic�, ja za� odegra�em swoj� rol� niewdzi�cznie, zachowuj�c si� w spos�b szorstki, godny zatwardzia�ego przest�pcy. �aden statek nie odp�ywa� w najbli�szych dniach do kraju. Zwa�ywszy, �e by�em teraz �eglarzem bez statku, cz�owiekiem, kt�ry na jaki� czas zerwa� dobrowolnie z morzem i zeszed� do roli przeci�tnego turysty, powinienem by� mo�e zatrzyma� si� w hotelu. Mia�em hotel wprost przed sob�, naprzeciwko kapitanatu portu: niski budynek o bia�ych filarach, zbudowany w pa�acowym stylu i otoczony wzorowo utrzymanym trawnikiem. Czu�bym si� tam istotnie turyst�! Rzuciwszy w stron� hotelu niech�tne spojrzenie, skierowa�em si� w przeciwn� stron�, do klubu oficer�w marynarki. Szed�em zrazu w s�o�cu, lekcewa��c sobie spiekot�, potem pod os�on� wielkich drzew esplanady, nie odczuwaj�c przyjemno�ci cienia. Podzwrotnikowy upa� przes�cza� si� przez g�ste li�cie i poprzez m�j lekki przyodziewek, ogarniaj�c mnie ca�ego, przenika� a� do mego buntowniczego m�zgu, odejmuj�c mi nawet swobod� my�lenia. Klub oficerski mie�ci� si� w wielkim domostwie z du�� werand� i ogr�dkiem pe�nym krzew�w, przypominaj�cym ogr�dki podmiejskie. Kilka drzew dzieli�o go od ulicy. Instytucja ta, pomimo �e by�a klubem, mia�a pewien posmak urz�dowy, podlega�a bowiem administracji kapitanatu portu. Zarz�dzaj�cemu klubem oficerskim przys�ugiwa� tytu� naczelnego kierownika. By� to nieszcz�sny, zasuszony cz�owieczek, kt�ry wygl�da�by okazowe w kostiumie d�okeja. Nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e w jakim� okresie swego �ycia musia� on w tej lub innej roli mie� bli�sz� znajomo�� z morzem; ale �atwo by�o odgadn��, �e w tym kontakcie z �ywio�em doznawa�, biedak, samych niepowodze�. Zdawa�o si�, jakoby rodzaj jego zaj�cia nale�a� do bardzo �atwych, tymczasem ten dziwny cz�owiek twierdzi� uporczywie, �e zaw�d gospodarza klubu przyprawi go o �mier� pr�dzej czy p�niej. Brzmia�o to dosy� tajemniczo. Mo�e wszystko by�o ponad jego si�y. Jedno nie ulega w�tpliwo�ci, �e do go�ci klubowych usposobiony by� po prostu wrogo. Wchodz�c do lokalu klubowego pomy�la�em sobie, �e tym razem nasz gospodarz musi by� zadowolony. Panowa�a tu bowiem grabowa cisza. Pokoje wydawa�y si� zupe�nie niezamieszka�e, a i weranda by�a prawie pusta, tylko na przeciwleg�ym jej ko�cu jaki� jegomo�� drzema� na le�aku. Zbudzony odg�osem moich krok�w, otworzy� jedno oko, przera�aj�co podobne do oka ryby. Widz�c, �e to kto� nieznajomy, wycofa�em si� z werandy i min�wszy sal� jadaln�, wielki, pusty pok�j z nieruchomym punkah zawieszonym mad �rodkiem sto�u, zapuka�em do najbli�szych drzwi, na kt�rych czarnymi literami wypisane by�y s�owa: "Naczelny kierownik klubu". W odpowiedzi us�ysza�em podra�niony, �a�osny j�k: - Ach, Bo�e, Bo�e, kt� tam znowu? - wszed�em wi�c bez wahania. Pok�j, w kt�rym si� znalaz�em, by� dziwnym przybytkiem, zw�aszcza jak na tropikalny klimat. Panowa� tu p�mrok i zaduch. Gospodarz porozwiesza� na oknach wielkie, tanie firanki, teraz zakurzone, okna za� by�y szczelnie zamkni�te. Stosy kartonowych pude�, jakich u�ywaj� w Europie modniarki i krawcowe, pi�trzy�y si� pod �cianami. Umeblowanie pokoju przypomina�o drobnomieszcza�skie salony z londy�skiego East-End - kanapa wy�cie�ana w�osiem i odpowiednie fotele. Meble, pokryte brudnymi pokrowcami, by�y tak przera�aj�cej brzydoty, �e trudno by�o odgadn��, jaki tajemniczy przypadek, fantazja lub potrzeba kierowa�y cz�owiekiem, kt�ry je tu nagromadzi�. Gospodarz, bez kurtki, ubrany tylko w bia�e spodnie i cienk� koszul� z kr�tkimi r�kawami, zaj�ty by� szperaniem po k�tach. Zauwa�y�em spiczasto�� jego �okci. Dowiedziawszy si�, �e zamierzam wprowadzi� si� do 'klubu, wyda� okrzyk zgrozy, nie m�g� jednak�e zaprzeczy�, �e wolnych pokoi jest mn�stwo. - Doskonale. Czy mo�e mi pan da� pok�j, kt�ry zajmowa�em poprzednio? Cichy j�k odpowiedzia� mi spoza stosu kartonowych pude�ek nagromadzonych po�rodku sto�u. Co, u licha, mog�y zawiera� te pude�ka? Krawaty, r�kawiczki czy chustki do nosa? Pok�j, a raczej nora mego gospodarza przesycona by�a wschodnim zapachem kurzu, okaz�w zoologicznych i rozk�adaj�cych si� korali. Spoza por�czy krzes�a wygl�da�o tylko jego czo�o i dwoje oczu wzniesionych ku mnie z wyrazem g��bokiej bole�ci. - Zabawi� tu najwy�ej par� dni - rzek�em chc�c go udobrucha�. - Mo�e by pan zechcia� z g�ry zap�aci�? - zapyta� skwapliwie. Oniemia�em z oburzenia. Po czym wybuchn��em: - Ani mi w g�owie! Nies�ychana rzecz! Uwa�am to za najwi�ksz� bezczelno��... Chwyci� si� za czo�o obiema r�kami ruchem tak rozpaczliwym, �e pohamowa�em si� w gniewie. - Na mi�o�� bosk�, niech�e pan tak nie krzyczy! Ja ka�dego prosz� o to samo... - Nie wierz� - przerwa�em mu ostro. No, to b�d� prosi� ka�dego. Gdyby panowie wszyscy zgodzili si� p�aci� z g�ry, to m�g�bym wym�c to samo na panu Hamiltonie. On na l�d zawsze wraca zupe�nie sp�ukany, a nawet gdy ma pieni�dze, nie chce regulowa� swoich rachunk�w. Nie wiem, co z nim robi�. Wymy�li mi przy ka�dej sposobno�ci i powtarza, �e nie mam prawa wyrzuci� bia�ego na bruk. Gdyby pan m�g�... By�em zdumiony. Udzielon� mi wiadomo�� przyj��em niedowierzaj�co. Podejrzewa�em gospodarza o bezczelne k�amstwo. O�wiadczy�em mu wi�c z naciskiem, �e pr�dzej on ze swoim Hamiltonem zawi�nie na szubienicy, ni� ja mu wyp�ac� zadatek, i bez �adnych dalszych ceregieli kaza�em prowadzi� si� do pokoju. Wyci�gn�� wtedy sk�de� jaki� klucz i rzuciwszy na mnie jadowite spojrzenie, wyprowadzi� wreszcie ze swej nory. - Czy mieszka teraz w klubie kto� z moich znajomych? - spyta�em go, zanim opu�ci� m�j pok�j. Nieszcz�sny cz�owieczek odpowiedzia� mi swoim zwyk�ym, p�aczliwie podra�nionym g�osem, �e bawi tu kapitan Giles, w powrocie z podr�y po Morzu Sulu, a tak�e dwaj inni panowie. Zamilk�, po czym doda�: - I pan Hamilton, oczywi�cie... - Ach, tak, Hamilton - powt�rzy�em niedbale. M�j gospodarz wyni�s� si� wreszcie, wydawszy jeszcze jeden cichy j�k na po�egnanie. Widoczne by�o, �e nie och�on�� ze wzburzenia, gdy zeszed�em do sali jadalnej na drugie �niadanie, czyli tak zwany tiffin. Sta� pod �cian� dozoruj�c us�uguj�cych Chi�czyk�w. �niadanie zastawione by�o na jednym ko�cu d�ugiego sto�u, a punkah porusza�o si� leniwie nad samym jego �rodkiem, rozpraszaj�c gor�ce powietrze w pustej przestrzeni ponad politurowan� powierzchni� sto�owego blatu. Dooko�a sto�u zasiad�o nas czterech. Jednym by� go�� z le�aka, kt�ry teraz do po�owy podni�s� obie powieki, ale zdawa� si� nie widzie� nic doko�a siebie. Jad� w pozycji niemal le��cej. Drugim biesiadnikiem, kr�tkimi bokobrodami i starannie wygolonym podbr�dkiem by� oczywi�cie Hamilton. Nie widzia�em nigdy cz�owieka, kt�ry by z tak� godno�ci� i namaszczeniem odgrywa� rol� wyznaczon� mu przez Opatrzno��. Wiedzia�em sk�din�d, �e na mnie spogl�da jako na intruza nie nale��cego do fachu". Na odg�os poruszonego krzes�a da� wyraz swemu zgorszeniu podnosz�c do g�ry nie tylko oczy, ale i brwi. Kapitan Giles siedzia� za sto�em na naczelnym miejscu. Powita�em go paru s�owami i zaj��em miejsce po jego lewej stronie. Blady i nalany, z l�ni�c� kopu�� �ysej czaszki i wypuk�ymi, brunatnymi oczyma, nie wygl�da� ani troch� na marynarza. Mo�na by go w najlepszym razie wzi�� za architekta, mnie za� wydawa� si� zawsze podobny do ko�cielnego (cho� rozumiem ca�� niedorzeczno�� tego por�wnania). Robi� wra�enie tego typu cz�owieka, kt�rego podejrzewa si� o posiadanie "zasad" i gotowo�� udzielania rozs�dnych wskaz�wek, przewa�nie dosy� p�ytkich, lecz wyg�aszanych z dobr� wiar�, bez ch�ci imponowania bli�niemu. Jakkolwiek znany i wysoko ceniony w sferach marynarskich, kapitan Giles nie mia� sta�ego zaj�cia. Nie szuka� go wcale. Posiada� bowiem stanowisko zupe�nie wyj�tkowe. By� rzeczoznawc�. Rzeczoznawc� - jak by tu powiedzie� - w dziedzinie niebezpiecznej �eglugi. M�wiono, i� nikt z �yj�cych ludzi nie zna tak dok�adnie odleg�ych cz�ci Archipelagu, niedostatecznie opracowanych przez kartografi�. M�zg tego cz�owieka musia� by� rodzajem kalejdoskopu, w kt�rym przesuwa�y si� ska�y podwodne i sylwetki przyl�dk�w, miejsca statk�w i ich pelangi4, zarysy nieznanych wybrze�y i nieprzeliczonych wysp, zaludnionych i bezludnych. Ka�dy statek odp�ywaj�cy w stron� Palawanu lub w inne niezbadane okolice musia� mie� na pok�adzie kapitana Gilesa, czy to w roli tymczasowego komendanta, czy doradcy komendanta statku. Podobno pobiera� za te us�ugi sta�� pensj� od pewnej bogatej firmy nale��cej do chi�skich w�a�cicieli parostatk�w. Poza tym by� zawsze got�w zast�pi� ka�dego oficera, kt�ry pragn�� na jaki� czas otrzyma� urlop. Nie s�yszano nigdy, aby jakikolwiek w�a�ciciel statku sprzeciwi� si� takiemu uk�adowi. Ustali�a si� bowiem w porcie opinia, i� kapitan Giles dor�wnywa najbieglejszym, a nawet ich przewy�sza. Jedynie w oczach Hamiltona by� cz�owiekiem "niefachowym". Przypuszczam, �e Hamilton obejmowa� tym mianem nas wszystkich, jakkolwiek musia� w swym umy�le rozr�nia� stopnie naszej niekompetencji. Nie pr�bowa�em nawi�zywa� rozmowy z kapitanem Gilesem, kt�rego poprzednio widzia�em dwa razy w �yciu. Ale on, oczywi�cie, wiedzia�, kim jestem. Po niejakiej chwili pochyli� ku mnie sw� wielk�, l�ni�c� g�ow� i zagadn�� przyja�nie: - Korzysta pan zapewne z urlopu i zamierza sp�dzi� go na l�dzie? Kapitan m�wi� cichym, niskim g�osem. Odpowiedzia�em cokolwiek g�o�niej: - Nie, panie kapitanie, porzuci�em zupe�nie dotychczasow� s�u�b�. - I sta� si� pan na jaki� czas wolnym cz�owiekiem - dorzuci� w formie komentarza. - Rzeczywi�cie, od godziny jedenastej mog� nazwa� si� wolnym - odrzek�em. Hamilton przesta� je�� s�ysz�c nasze rozmow�. Od�o�y� spokojnie n� i widelec, wsta� od sto�u i mrukn�wszy co� pod nosem o "piekielnym upale, kt�ry odbiera cz�owiekowi apetyt", wyszed� z pokoju. W chwil� p�niej s�yszeli�my jego kroki oddalaj�ce si� po stopniach werandy. Kapitan Giles zauwa�y� niedbale, �e Hamilton poszed� z pewno�ci� stara� si� o obj�cie mojej dawnej posady. Na to gospodarz klubu, kt�ry dot�d sta� wsparty o �cian�, zbli�y� do sto�u swoj� kozi� g�ow� i pocz�� zwierza� si� nam �a�o�nie. Czu� wida� potrzeb� ul�enia sobie przez wyrzekanie na wszystkie krzywdy, kt�rych dozna� od Hamiltona. Ten cz�owiek trzyma� go na roz�arzonych w�glach, uniemo�liwiaj�c mu przed�o�enie rachunk�w w kapitanacie portu. Tote� �yczy� sobie najgor�cej, by Hamilton otrzyma� moj� dawn� posad�, chocia� prawd� m�wi�c, nie rozwi�za�oby to kwestii. Chwilowa ulga, nic wi�cej! - Niech si� pan nie �udzi - wtr�ci�em. - Hamilton nie dostanie tej posady. M�j zast�pca ju� jest na pok�adzie. Zdziwi� si�, i zdaje mi si�, �e mu si� twarz wyd�u�y�a. Kapitan Giles roze�mia� si� �agodnie. Wstali�my od sto�u i przeszli�my na werand� pozostawiaj�c niedo��nego wsp�biesiadnika staraniom Chi�czyk�w. W chwili gdy�my si� oddalali, postawili przed nim talerz z p�atkiem ananasa i cofn�li si� o par� krok�w, przypatruj�c si�, co z tego wyniknie. Eksperyment okaza� si� chybiony. Go�� siedzia� bez ruchu, nieczu�y na wszystkie zabiegi. Kapitan Giles obja�ni� mnie cichym g�osem, �e osobnik ten jest oficerem z za�ogi jachtu nale��cego do jednego z rad��w. Jacht zawin�� w�a�nie do naszego portu, gdzie ma by� remontowany w suchym doku. - Ten jegomo�� musia� ubieg�ej nocy bawi� si� w poznawanie �ycia - zauwa�y� kapitan marszcz�c nos w spos�b tajemniczy i poufny, kt�ry mnie ogromnie ubawi�. Cnota kapitana Gilesa mia�a bowiem ustalon� opini�. Przypisywano mu zadziwiaj�ce przygody i jaki� tajemniczy dramat �yciowy, ale nikt nie o�mieli� si� nigdy powiedzie� o nim z�ego s�owa. On za� ci�gn�� dalej: - Pami�tam jego pierwszy przyjazd w te strony. �adny by� ch�opak. Sporo lat min�o od tej pory, a wydaje si�, �e to by�o wczoraj. Ach, ci �adni ch�opcy! Tym razem roze�mia�em si� na ca�y g�os. Spojrza� na mnie ze zdziwieniem, po czym sam si� roze�mia�. - Nie, nie. Co innego mia�em na my�li - rzek�. - Chcia�em powiedzie�, �e wielu z nich szybko si� "rozkleja" w tutejszych warunkach. Napomkn��em �artobliwie, �e g��wn� tego przyczyn� jest piekielny upa�. Ale kapitan Giles okaza� si� g��bszym filozofem. Jego zdaniem, bia�y znajdowa� na Dalekim Wschodzie wszelkie mo�liwe u�atwienia, kt�re mu si� zreszt� nale�a�y. Ca�a trudno�� polega�a na utrzymaniu si� w pewnych granicach, kt�rych bia�emu przekracza� nie wolno, a niestety, "�adni ch�opcy" nie zawsze o tym pami�tali. Tu spojrza� na mnie badawczo i po chwili spyta� obcesowo, tonem niezgrabnie �yczliwego wujaszka: - Dlaczego pan w�a�ciwie porzuci� swoj� posad�? Ogarn�a mnie w�ciek�o��. C� mo�e bardziej rozj�trzy� cz�owieka, kt�ry sam sobie nie umie wyt�umaczy� swego post�pku? W my�li postanawia�em zamkn�� usta temu morali�cie, a g�o�no powiedzia�em tylko z wyzywaj�c� uprzejmo�ci�: - Czy pan uwa�a, �e post�pi�em niew�a�ciwie? Zmiesza� si� i b�kn�� niewyra�nie: - Ja? Nie. Tylko tak, w og�le... - po czym mnie poniecha�. Dla upozorowania odwrotu dorzuci� jeszcze w spos�b niezgrabnie �artobliwy, �e o tej porze dnia on tak�e czuje si� rozklejony i ma zwyczaj, o ile jest na l�dzie, udawa� si� na poobiedni� drzemk�. - Brzydkie przyzwyczajenie. Bardzo brzydkie przyzwyczajenie. Prostota kapitana by�a tak rozbrajaj�ca, �e mog�a udobrucha� najdra�liwszego cz�owieka, chocia�by by� m�odzie�cem. Tote� gdy nazajutrz przy stole pochyli� ku mnie swoj� �ys� czaszk� i powiedzia� p�g�osem, �e wczorajszy wiecz�r sp�dzi� w towarzystwie mego dawnego kapitana, kt�ry nie mo�e od�a�owa� rozstania ze mn�, nie mia� bowiem, jak �yje, tak doskona�ego oficera - odpowiedzia�em mu z powag� i zupe�nie szczerze: - Ja tak�e, odk�d jestem marynarzem, nie mia�em odpowiedniejszych warunk�w pracy i milszego zwierzchnika. - A wi�c?... - M�wi�em ju� panu, panie kapitanie, �e zamierzam wr�ci� do kraju. - Ach, tak - mrukn�� dobrodusznie. - S�ysza�em takie bajki ju� nieraz. - C� z tego?... - wykrzykn��em z furi�. Wyda� mi si� w tej chwili najbardziej t�pym, najbardziej pozbawionym wyobra�ni cz�owiekiem, jakiego zdarzy�o mi si� spotka�. Nie wiem, co bym by� jeszcze powiedzia�, gdyby nie wej�cie sp�nionego Hamiltona, kt�ry zaj�� swoje zwyk�e miejsce obok kapitana. Mrukn��em tylko: - No, wi�c tym razem przekona si� pan, �e to nie bajki. Hamilton, prze�licznie wygolony, skin�� g�ow� kapitanowi Gilesowi, lecz w moj� stron� nie raczy� nawet spojrze�. Po chwili zwr�ci� si� do gospodarza z wyrzutem, �e potrawa, kt�r� mu podano, jest wprost niejadalna. Zagadni�ty przez niego cz�owieczek nie zdoby� si� nawet na westchnienie. Wzni�s� tylko oczy do sufitu i na tym poprzesta�. Kapitan Giles i ja wstali�my od sto�u, a s�siad Hamiltona poszed� za naszym przyk�adem, z trudno�ci� utrzymuj�c si� na nogach. Biedak, jakkolwiek z pewno�ci� nie mia� apetytu, usi�owa� przymusi� si� do jedzenia, by cho� troch� zrehabilitowa� si� we w�asnych oczach. Ale upu�ciwszy dwukrotnie widelec na ziemi� i przekonawszy si� o bezowocno�ci swoich wysi�k�w, da� spok�j dalszym pr�bom i siedzia� spokojnie, z wyrazem niezmiernej udr�ki w szklanych, nieruchomych �renicach. Obaj z kapitanem starali�my si� nie spogl�da� w jego stron�. Teraz zatrzyma� si� po�rodku werandy po to, by podzieli� si� z nami jak�� wiadomo�ci�, z kt�rej nie zrozumia�em ani s�owa. Zdawa�o mi si�, �e s�ysz� wyrazy jakiego� okropnego, niezrozumia�ego j�zyka. Gdy kapitan Giles po chwili zastanowienia odpowiedzia� mu przyja�nie: "O, ma si� rozumie�, zupe�nie s�uszna uwaga", j�ka�a wyda� si� bardzo zadowolony i odszed� krokiem niemal r�wnym w stron� le�aka. - Co on chcia� powiedzie�? - zapyta�em z niesmakiem. - Nie mam poj�cia. Nie mo�na jednak postponowa� cz�owieka. Samopoczucie jego musi by� paskudne, upewniam pana, a jutro b�dzie si� czu� jeszcze gorzej. To przypuszczenie wyda�o mi si� nieprawdopodobne. Gorzej nie m�g� ju� wygl�da�. Zastanawia�em si�, jaki to niewiarogodny rodzaj rozpusty doprowadzi� go do tego stanu. Dobrotliwo�� kapitana Gillesa tr�ci�a nadmiern� pob�a�liwo�ci�, kt�ra niezupe�nie mi si� podoba�a. Rzek�em z przek�sem: - Znajdzie w ka�dym razie opiekuna w pa�skiej osobie, panie kapitanie. Uczyni� nieokre�lony ruch, kt�ry zdawa� si� wyra�a� pro�b� o poniechanie, po czym wzi�� gazet� do r�ki i zasiad� do czytania. Poszed�em za jego przyk�adem. Gazety by�y stare i ma�o zajmuj�ce, wype�nione przewa�nie nudnymi opisami uroczysto�ci jubileuszowych kr�lowej Wiktorii. Prawdopodobnie byliby�my zapadli w tropikalno-popo�udniow� drzemk�, gdyby nie podniesiony g�os Hamiltona, kt�ry dochodzi� nas z sali jadalnej. Wielkie podw�jne drzwi by�y szeroko otwarte, a nasze krzes�a sta�y tu� pod drzwiami, o czym Hamilton nie m�g� wiedzie�. Dono�nym, butnym g�osem odpowiada� na jak�� uwag�, kt�r� o�mieli� si� zrobi� mu gospodarz. - Nie pozwol� przynagla� si� do dzia�ania. B�dzie to i tak niespodziewany dla nich zaszczyt, �e zg�osz� swoj� kandydatur�. Nie ma po�piechu! Po tych s�owach rozleg� si� znowu g�o�ny szept gospodarza, po czym Hamilton wybuchn�� jeszcze opryskliwiej: - Co? Ten m�ody osio�, kt�remu si� zdaje, �e by� przez par� lat praw� r�k� Kenta?... Niepodobna. Kapitan Giles i ja spojrzeli�my na siebie. Poniewa� m�j dawny zwierzchnik nazywa� si� Kent, wi�c dyskretna uwaga kapitana: "M�wi� o panu", wyda�a mi si� co najmniej zbyteczna. Nasz gospodarz upiera� si� widocznie przy swoim, bo us�yszeli�my znowu g�os Hamiltona, jeszcze pewniejszy siebie i jeszcze dobitniejszy. - Bzdury, bzdury, m�j poczciwcze! Pierwszy z brzegu przyb��da nie b�dzie moim wsp�zawodnikiem. Powtarzam, �e czasu jest do��. Rozleg� si� odg�os przesuwanych krzese� i krok�w w przyleg�ym pokoju, przy akompaniamencie p�aczliwego g�osu gospodarza, kt�ry zapewne szed� �lad w �lad za Hamiltonem, odprowadzaj�c go a� za drzwi wychodz�ce na ulic�. - To jest bezczelna figura - zauwa�y� kapitan Giles ca�kiem, wed�ug mnie, zbytecznie. - Po prostu bezczelna. Wszak pan nie obrazi� go niczym, o ile wiem? - Nigdy w �yciu nie zamieni�em z nim dw�ch s��w - odburkn��em. - Nie pojmuj�, co on nazywa wsp�zawodnictwem. Stara� si� o posad�, kt�r� opu�ci�em, i nie otrzyma� jej. Ale to nie czyni nas jeszcze wsp�zawodnikami. Kapitan Giles potrz�sn�� swoj� poczciw� wielk� g�ow�: - Ha, nie otrzyma� jej - powt�rzy� w zamy�leniu. - Oczywi�cie. Kent nie wzi��by takiego cz�owieka. On nie mo�e od�a�owa�, �e pan go opu�ci�. M�wi o panu jako o doskona�ym marynarzu. Cisn��em gazet�, kt�r� trzyma�em w r�ku. Unios�em si� na krze�le i uderzy�em d�oni� w st�. Chcia�em nareszcie wiedzie�, dlaczego kapitan powraca ustawicznie do tej sprawy, kt�ra jest, u licha! moj� prywatn� spraw�. Przecie� to mo�e cz�owieka wyprowadzi� z r�wnowagi. Kapitan Giles zamkn�� mi usta niewzruszonym spokojem swego wzroku. - Nie ma tu �adnego powodu do irytacji - rzek� z widocznym zamiarem u�mierzenia mego dziecinnego, gniewu. Wygl�da� przy tym tak nieszkodliwie, �e pocz��em si� przed nim usprawiedliwia�. Powiedzia�em mu, �e nie chc� nic wiedzie� o tym, co by�o, a ju� przesta�o dla mnie istnie�. P�ki trwa�a moja s�u�ba na statku, czu�em si� szcz�liwy, dzi�, gdy si� sko�czy�a, wol� nie m�wi� i nie my�le� o niej. Zamierzam wr�ci� do kraju. - M�wi� mi pan ju� o tym zamiarze. A czy ma pan tam co� na widoku? Zamiast powiedzie� mu po prostu, �e go to nic nie obchodzi, odrzek�em ponuro: - Jak dot�d, nie. W gruncie rzeczy zdawa�em sobie spraw� z niewyra�nej sytuacji, jak� wytworzy�em dla siebie porzucaj�c tak korzystn� posad�, i nie by�em ze swego post�pku zadowolony. O ma�o nie powiedzia�em kapitanowi, �e moje czyny, jako nie maj�ce nic wsp�lnego ze zdrowym rozs�dkiem, wcale nie zas�uguj� na jego uwag�. Ale spojrzawszy na poczciwca, kt�ry z wyrazem dobrodusznej t�poty ssa� fajeczk�, pomy�la�em sobie, �e nie nale�y m�ci� jego spokoju ani prawd�, ani sarkazmem. Kapitan Giles wypu�ci� k��b dymu i zaskoczy� mnie niespodzianym pytaniem: - Czy pan ju� op�aci� powrotn� drog�? Pokonany bezczelnym uporem tego cz�owieka, kt�remu niepodobna by�o nawymy�la�, odrzek�em z cokolwiek przesadn� uprzejmo�ci�, �e jeszcze nie op�aci�em przejazdu, bo b�dzie na to a� nadto czasu jutro. I ju� zamierza�em si� wycofa� chc�c oszcz�dzi� sobie dalszych, bezcelowych indagacji, gdy m�j prze�ladowca od�o�ywszy nagle fajk� pochyli� si� ku mnie poprzez st� i w spos�b niezmiernie znacz�cy, jak by nadesz�a jaka� krytyczna, prze�omowa chwila, rzek� zni�aj�c g�os tajemniczo: - A... nie op�aci� pan jeszcze przejazdu? W takim razie powinienem pana uprzedzi�, �e si� tu co� niezwyk�ego dzieje. Nigdy nie czu�em si� tak oderwany od �wiata i ludzi. Pomimo chwilowego rozstania z morzem zachowa�em w�a�ciwe marynarzom poczucie ca�kowitej niezale�no�ci od ziemskich spraw. C� mnie one mog�y obchodzi�? Zachowanie si� Gilesa wzbudzi�o we mnie lekcewa�enie raczej ni� ciekawo��. Na jego wst�pne zapytanie: "Czy gospodarz klubu rozmawia� ze mn� dzisiaj", odpowiedzia�em, �e nie rozmawia�, a gdyby nawet zdradza� do tego ochot�, nie spotka�by zach�ty z mojej strony, nie �ycz� sobie bowiem �adnych stosunk�w z tym cz�owiekiem. Nie zra�ony moj� opryskliwo�ci� kapitan Giles zacz�� opowiada� mi drobiazgowo, z min� przenikliwego m�drca, histori� o jakim� go�cu z urz�du portowego. Rzecz wydawa�a mi si� bez znaczenia. Widziano przed po�udniem go�ca wchodz�cego z listem w r�ku na werand�. Pismo by�o w urz�dowej kopercie. Goniec, wedle zwyczaju tubylc�w, zwr�ci� si� do pierwszego bia�ego, kt�rego napotka�, a mianowicie do naszego s�siada z le�aka. Ten, jak �atwo si� domy�li�, nie by� w stanie udzieli� mu jakichkolwiek wskaz�wek i skinieniem r�ki odprawi� natr�ta. Goniec b��ka� si� po werandzie, a� natkn�� si� na kapitana Gilesa, kt�ry niezwyk�ym zbiegiem okoliczno�ci znalaz� si� na jego drodze... Tu kapitan urwa� utkwiwszy we mnie g��bokie spojrzenie. - Pismo - ci�gn�� dalej - zaadresowane by�o do kierownika klubu. Ot� w jakiej sprawie m�g� kapitan Ellis, naczelny inspektor marynarki, pisa� do naszego gospodarza? Przecie� ten udawa� si� co rano do kapitanatu, aby z�o�y� raport i odebra� rozkazy. Dzi� chodzi� tam jak zwykle, a nie up�yn�o nawet godziny od jego powrotu, gdy ju� goniec szuka� go z listem po ca�ym klubie. C� by to mog�o oznacza�? Tu kapitan Giles pocz�� rozwa�a�. Nie chodzi�o z pewno�ci� o to ani o tamto... Trzeci� mo�liwo�� odrzuca� r�wnie� jako niedopuszczaln�. Niedorzeczno�� tych rozwa�a� zupe�nie mnie oszo�omi�a. Gdyby kapitan Giles nie by� sk�din�d sympatyczn� postaci�, uwa�a�bym jego zachowanie si� za ubli�aj�ce dla siebie. Ale ten poczciwiec budzi� wi�cej wsp�czucia ni� urazy. Niezwyk�a powaga jego spojrzenia powstrzymywa�a mnie zar�wno od �miechu, jak od ziewania. Patrzy�em tylko na niego z prawdziwym zdumieniem. G�os kapitana stawa� si� coraz bardziej tajemniczy. - Z chwil� - obja�ni� mnie - gdy ten cz�owiek (to znaczy gospodarz) przeczyta� pismo wr�czone mu przez go�ca, chwyci� za kapelusz i wybieg� czym pr�dzej na miasto. Nie by� jednak na pewno wezwany do urz�du, bo nieobecno�� jego trwa�a zaledwie par� minut. Wr�ci�, cisn�� kapelusz i pocz�� biega� po sali tam i z powrotem, j�cz�c i uderzaj�c si� w czo�o. Kapitan Giles, kt�ry mia� sposobno�� zaobserwowania tych objaw�w, zastanawia� si� teraz nieustannie nad ich znaczeniem. Zrobi�o mi si� naprawd� �al zacnego kapitana. - Ciesz� si� niezmiernie, �e pan znalaz� sobie jak�� rozrywk� - wtr�ci�em uprzejmie, staraj�c si� nada� swemu g�osowi powa�ne brzmienie. By� rzeczywi�cie rozbrajaj�cy. W prostocie ducha pocz�� teraz unosi� si� nad szczeg�lnym zbiegiem okoliczno�ci, kt�ry zatrzyma� go do po�udnia w domu. Mia� przecie zwyczaj wychodzi� co rano do miasta b�d� w sprawach urz�dowych, b�d� dla odwiedzenia przyjaci�. A dzi� w�a�nie, dziwnym zrz�dzeniem losu, czu� si� przy wstawaniu cokolwieczek niezdr�w... B�ahe to niedomaganie wystarczy�o, by odj�� mu zwyk�� ochot� do przechadzki. Badawczy wzrok, jakim przeszywa� mnie ten poczciwiec, w po��czeniu z ja�owo�ci� jego wywod�w sprawia� wra�enie �agodnego ob��du. Gdy pochyliwszy si� na krze�le zni�y� g�os do tajemniczego szeptu, pomy�la�em ze smutkiem, �e s�awa znakomitego �eglarza niekoniecznie chodzi w parze ze zdrowym rozs�dkiem. (Nie przychodzi�o mi wtedy do g�owy, �e nikt w�a�ciwie nie wie, na czym �w s�awetny rozs�dek polega i jak dalece bywa kruchy i bezsilny.) Nie chc�c urazi� starego maniaka, mrugn��em z udanym zaciekawieniem. Poczyta� to prawdopodobnie za zach�t�, bo rozpocz�� na nowo drobiazgowe �ledztwo wypytuj�c mnie, czy pami�tam, co zasz�o przed chwil� pomi�dzy gospodarzem a "tamtym osobnikiem". Mrukn��em cierpko, �e tak, i odwr�ci�em g�ow�. - Hmm... Zapami�ta� pan ka�de s�owo? - nalega� z uporczywym natr�ctwem. - A czy ja wiem! Nic mnie to wszystko nie obchodzi, �ycz� im tylko obu, aby nigdy nie wyjrzeli z piek�a! - krzykn��em w najwy�szej pasji, postanawiaj�c sobie raz sko�czy� z t� g�upi� histori�. Ale kapitana nic ju� nie mog�o powstrzyma�. Wpatruj�c si� we mnie zamy�lonym wzrokiem, uporczywie powraca� do twierdzenia, i� moja osoba gra�a g��wn� rol� w sporze gospodarza z Hamiltonem. Podniecony moj� niewra�liwo�ci�, stawa� si� wprost okrutny: "Czy s�ysza�em, co m�wi� ten cz�owiek? Tak? C� tedy s�dz� o jego zachowaniu si�?" Czeka� mojej odpowiedzi. Do�� by�o spojrze� na kapitana Gilesa, by si� upewni�, �e nie �ywi wzgl�dem mej osoby z�o�liwych zamiar�w. Doszed�em przeto do wniosku, �e mam do czynienia z najgrubosk�rniejszym idiot� pod s�o�cem, i pocz��em gardzi� w�asn� s�abo�ci�, kt�ra nie pozwala�a mi przerwa� tej niezno�nej rozmowy. Powiedzia�em mu, �e nie my�l� zajmowa� si� osob� Hamiltona, kt�ry nie jest wart chwili zastanowienia. Przyzwoity cz�owiek nie powinien zwraca� najmniejszej uwagi na s�owa takiej bezczelnej figury... ("Bezczelnej, bezczelnej, niezawodnie!" - wtr�ci� kapitan Giles) nie zamierzam przeto wyci�ga� konsekwencji z zas�yszanej rozmowy. Wydawa�o mi si� to tak s�uszne i oczywiste, �e by�em naprawd� zdumiony widz�c, i� kapitan Giles nie podziela mego stanowiska. T�po�� posuni�ta do takich granic stawa�a si� niemal zajmuj�ca. - Jak�e, pa�skim zdaniem powinienem by� post�pi�? - zapyta�em �miej�c si� nerwowo. - Nie mog� przecie wszczyna� awantury z powodu opinii, jak� sobie pan Hamilton o mnie wytworzy�. Oczywi�cie, zauwa�y�em pogardliwy ton, jakim m�wi� o mojej osobie, ale nie zwraca� si� do mnie bezpo�rednio, nie wiedzia� nawet z pewno�ci�, �e s�yszymy jego s�owa. Narazi�bym si� na �mieszno��, nic wi�cej. M�j beznadziejny prze�ladowca gryz� fajeczk� z widocznym zniecierpliwieniem. Nagle jak by si� udobrucha�. - Zdaje mi si�, �e pan zupe�nie nie zrozumia�, o co chodzi. - Nie zrozumia�em? Ha, tym lepiej - mrukn��em. Z wzrastaj�cym o�ywieniem pocz�� mi t�umaczy�, �e zasz�o mi�dzy nami najzupe�niejsze nieporozumienie. On, kapitan Giles, przywyk� zastanawia� si� nad ka�dym drobiazgiem, i z tego powodu nic nie uchodzi jego uwagi. Spostrzegawczo�� tudzie� g��boka znajomo�� �ycia i ludzi naprowadza go zawsze na tory w�a�ciwe. Ten odcie� samochwalstwa zestraja� si� znakomicie z czcz� paplanin�, kt�rej s�ucha�em ju� od po�udnia. Utwierdzi�a mnie ona w przekonaniu, �e �ycie jest bezmy�lnym zabijaniem czasu i �e po to tylko porzuci�em dogodn� prac� w gronie �yczliwych przyjaci�, by uciekaj�c od pustki �yciowej odnale�� j� w postaci o wiele dotkliwszej na pierwszym zakr�cie drogi. Wszak�e cz�owiek, kt�rego mia�em przed sob�, za�ywa� powszechnie opinii t�giej g�owy i t�giego charakteru, a w bli�szym zetkni�ciu okaza� si� p�askim, pospolitym gadu��. To samo musia�o by� wsz�dzie, od zachodu na wsch�d, od p�nocy na po�udnie, na ka�dym szczeblu drabiny spo�ecznej. Ogarn�o mnie wielkie zniech�cenie, jak gdyby senno�� duchowa. S�uchaj�c �agodnego g�osu kapitana doznawa�em wra�enia, �e w jego tonie przebija powszechna p�ytko�� poj��. Gniewu ju� w sobie nie czu�em. Bo i po c� si� gniewa�, skoro inaczej by� nie mo�e? �wiat na pewno nie zawiera w sobie nic oryginalnego, nic zdumiewaj�cego, nic pouczaj�cego. Nie ma w nim wiedzy do nabycia ni rado�ci do prze�ycia, ni wielkich wydarze� daj�cych cz�owiekowi mo�no�� stwierdzenia w�asnej warto�ci. Wszystko jest niedorzeczne, p�askie i przecenione jak sam kapitan Giles. Niech�e b�dzie tak i nadal. Nazwisko Hamiltona, wym�wione po raz nie wiadomo kt�ry, zad�wi�cza�o mi w uchu, wyrywaj�c z g��bokiej zadumy. - Zdawa�o mi si�, �e wyczerpali�my ten przedmiot - rzek�em z najwy�szym niesmakiem. - Tak. Ale po tym, co�my tu us�yszeli, s�dz�, �e nie powinien pan zwleka� ani chwili. - Zwleka�? - krzykn��em w os�upieniu. - A c� tu jest do zrobienia? Kapitan Giles zmierzy� mnie oczyma ze zdumieniem. - To, co panu doradzam. Spr�bowa� nigdy nie zawadzi. P�jdzie pan do gospodarza i spyta go, co zawiera�o urz�dowe pismo. Prosto z mostu, bez ogr�dek. Oniemia�em na dobr� chwil�. Tu by�o przynajmniej co� nieprzewidzianego, co� zakrawaj�cego na zagadk�. Mrukn��em zdziwiony: - Ale� s�dzi�em, �e chodzi o Hamiltona... - W�a�nie. Do tego nie mo�na dopu�ci�. Prosz� zrobi�, jak doradzam. Niech pan przyci�nie gospodarza do muru, a r�cz�, �e podskoczy ze strachu - nalega� kapitan Giles, znacz�co potrz�saj�c fajeczk� przed mymi oczyma. Po czym zaci�gn�� si� chciwie dymem trzy razy z rz�du. Nie potrafi� opisa� wyrazu triumfu, jaki malowa� si� na jego twarzy. Z tym wszystkim mia� w sobie co� dziwnie poci�gaj�cego. Ca�a jego posta� promienia�a �mieszn�, �agodn�, niemal natr�tn� �yczliwo�ci�. By�o to jednocze�nie sympatyczne i dra�ni�ce. Odpowiedzia�em mu do�� oschle, jak cz�owiek stoj�cy wobec nierozwi�zalnej zagadki, �e nie widz� �adnej przyczyny nara�ania si� na impertynencj� ze strony gospodarza. Uwa�am go za lichego kierownika klubu i za do�� nikczemn� figur�, ale to mnie jeszcze nie zach�ca do ucierania mu nosa. - Do ucierania mu nosa? - powt�rzy� kapitan Giles tonem niezmiernie zgorszonym. - Rzeczywi�cie! Du�o by panu z tego przysz�o. Ta uwaga by�a tak niespodziana, �e nie znalaz�em na ni� odpowiedzi. Pot�guj�ce si� we mnie uczucie wkraczania w dziedzin� absurdu wzi�o w ko�cu g�r� nad wahaniem. Powiedzia�em sobie, �e trzeba za wszelk� cen� zamkn�� temu cz�owiekowi usta. Podnios�em si� przeto i o�wiadczy�em jak najuprzejmiej, �e jego wywody s� dla mnie za m�dre. Zanim jednak zd��y�em si� oddali�, kapitan dorzuci� tonem uporczywej perswazji, zaci�gaj�c si� nerwowo dymem z fajki: - No, w ka�dym razie nie mamy do czynienia z manekinem. Niech go pan przyci�nie do muru, o nic wi�cej nie prosz�. Ten nowy zwrot zaciekawi� mnie, a raczej zastanowi�. Zdrowy rozs�dek wzi�� jednak�e g�r� i opu�ci�em werand� �egnaj�c mego towarzysza bladym u�miechem. Wszed�em do sali jadalnej, obecnie wyprz�tni�tej i pustej. R�norodne my�li przelatywa�y mi przez g�ow�: zapytywa�em siebie, czy kapitan Giles zadrwi� sobie ze mnie, czy rzeczywi�cie wygl�dam na takiego g�upca, czy te� brak do�wiadczenia czyni mnie przesadnie podejrzliwym. Ku memu zdziwieniu otworzy�y si� nagle drzwi wychodz�ce z pokoju gospodarza na sal� jadaln�. "Naczelny kierownik klubu" wysun�� si� ze swej cuchn�cej nory i w�a�ciwym sobie krokiem �ciganego zwierza kierowa� si� ku drzwiom ogrodowym. Do dzi� dnia nie wiem, co mnie wtedy zniewoli�o do zawo�ania: "Za przeproszeniem, panie gospodarzu!" Czy dzia�a�em pod wp�ywem tajemniczych nakaz�w kapitana, czy pod wp�ywem jadowitego spojrzenia, jakim obrzuci� mnie kierownik klubu przemykaj�c si� przez sal�, pozostanie dla mnie tajemnic�. By� ta b�d� co b�d� odruch, jaki� przejaw tych g��boko ukrytych si�, kt�re dzia�aj� poza nasz� �wiadomo�ci�, nadaj�c nieraz �yciu naszemu zgo�a nieprzewidziany kierunek. Gdyby nie te s�owa, wyrzeczone bez udzia�u woli, dalsze moje losy, aczkolwiek niew�tpliwie nadal zwi�zane z morzem, by�yby si� potoczy�y odmiennymi drogami, kt�rych dzi� nawet wyobrazi� sobie nie umiem. Tak, stwierdzam z ca�� stanowczo�ci�, �e moja wola nie bra�a w tym udzia�u. Skoro tylko pad�y te rozstrzygaj�ce s�owa, po�a�owa�em ich natychmiast. Gdyby gospodarz by� przystan�� i zapyta�, o co chodzi, znalaz�bym si� w niezmiernie k�opotliwym po�o�eniu, nie mia�em bowiem wcale zamiaru przed�u�a� idiotycznej farsy zainscenizowanej przez kapitana Gilesa. I oto niespodzianie przyszed� mi z pomoc� pierwotny instynkt my�liwski, tkwi�cy widocznie w naturze ka�dego cz�owieka. Gospodarz uda�, �e nie s�yszy, ja za� bez zastanowienia obieg�em dooko�a st� i zast�pi�em mu drog�. - Czemu pan nie odpowiada, gdy m�wi� do pana? - zagadn��em ostro. Zatoczy� si� i opar� o obramienie drzwi. Wyraz okropnego przygn�bienia malowa� si� w ca�ej jego postaci. Mia�em wtedy sposobno�� stwierdzenia niemi�ej prawdy, �e w naturze ludzkiej tkwi� pierwiastki do�� nikczemne. Poczu�em w sobie mianowicie nag�y przyp�yw gniewu, a jedyn� przyczyn� tego gniewu by� przeb�ysk strachu dostrze�ony w oczach przeciwnika. Ach, n�dzny, obmierz�y tch�rz! Wpad�em na niego z g�ry: - Dowiaduj� si�, �e przysz�o tu dzi� pismo z kapitanatu portu. Czy tak? Zamiast odpowiedzie� mi, �e wtr�cam si� w nie swoje rzeczy, do czego mia� zupe�ne prawo, nieszcz�sny gospodarz zacz�� j�cze� i wyk�amywa� si� bezczelnie. Nie m�g� mnie nigdzie odszuka�... Niepodobie�stwem by�o przecie posy