8939
Szczegóły |
Tytuł |
8939 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8939 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8939 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8939 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ERIC VAN LUSTBADER
PIER�CIE� PI�CIU SMOK�W
PIERWSZY TOM CYKLU �PER�A�
PRZE�O�Y�A LUCYNA TARGOSZ
DATA WYDANIA ORYGINALNEGO 2001
DATA WYDANIA POLSKIEGO 2003
Dla Viktorii
Teraz i na zawsze
PROLOG. Lorg
Giyan i Bartta, kiedy mia�y po pi�tna�cie lat, znalaz�y lorga. Kry� si�, jak to
lorgi maj�
w zwyczaju, pod du�ym, p�askim poz�ocistym g�azem, tkwi�cym niczym naro�l na
dnie
suchego jak pieprz w�wozu. Konara Mossa, ich ramaha�ska opiekunka i
nauczycielka,
ostrzega�a je, �eby bacznie wypatrywa�y lorg�w, bo te lubi� rozrzedzone,
przesycone
aromatem kuello powietrze stok�w Djenn Marre.�Strze�cie si� lorga - ostrzega�a
je, gro�nie
potrz�saj�c s�katym palcem - albowiem lorgi to z�e stwory, chwytaj�ce dusze
umieraj�cych
dzieci i gromadz�ce je niczym ziarna wym��conego owsa�. Bzdurny zabobon, my�la�a
Giyan.
Lorgi mo�e i s� do�� niemi�e dla oka, ale raczej nieszkodliwe. Tak po prawdzie,
s�
po�yteczne, jako �e zjadaj� larwy prosi�tnik�w, a wszyscy wiedz�, jak te insekty
potrafi�
niszczy� owies i inne uprawy w g�rskich dolinach.
By� lonon, pi�ta pora roku - tajemniczy okres mi�dzy pe�ni� lata a jesieni�,
kiedy roi�o
si� od nagonog�w; kiedy, w bezchmurne noce, na czarnym bezmiarze nieba wida�
by�o
wszystkie pi�� ksi�yc�w, bladozielonych jak brzuszki go��bi; kiedy niew�a�ciwie
pos�u�ono
si� Per��; kiedy V�ornnowie zjawili si� na Kundali.
Giyan i Bartta, ramaha�skie nowicjuszki, mia�y to ogromne nieszcz�cie by�
bli�niaczkami - z�y omen w�r�d g�rskich Kundalan, nieomylny znak z�ego losu,
czemu ich
matka usi�owa�a zapobiec, okr�caj�c p�powiny wok� r�owych, delikatnych szyjek
noworodk�w. Lecz ojciec, wszed�szy do izby po�o�nicy, przeci�� p�powiny
my�liwskim
no�em. Kiedy wrzasn�y, zach�ystuj�c si� pierwszym oddechem, podci�� gard�o
intrygantce
po�o�nej, kt�ra - szepcz�c w matczyne ucho judz�ce zabobony - nak�ania�a kobiet�
do
dzieciob�jstwa?
Ojciec opowiedzia� to dziewczynkom wiele lat p�niej, zanim na dobre odszed� z
domu.
Prawd� m�wi�c, ich rodzice w og�le nie powinni si� pobra�. Ojciec by� rozs�dnym
kupcem, trze�wo patrz�cym na �wiat, matka za� by�a zapl�tana w mroczn� sie�
magii,
przes�d�w i l�k�w. Za du�o ich r�ni�o, by mogli utworzy� trwa�y zwi�zek, a co
dopiero
zakocha� si� w sobie lub cho�by si� tolerowa�.
Matka - tak podst�pnie pozbawiona mo�liwo�ci za�egnania z�ej doli - zaprowadzi�a
c�rki do Opactwa Op�ywaj�cej Jasno�ci, jak tylko dosz�y do odpowiednich lat. W
nad wyraz
niestosowny spos�b b�aga�a konar� Moss�, �eby wyszkoli�a dziewczynki na
Ramahanki, w
nadziei, �e ich ca�kowite oddanie wielkiej bogini oszcz�dzi im tradycyjnej doli
bli�ni�t.
I tak oto sta�y si� bieg�e w Starej Mowie - uczono je z fragment�w Przeczystego
�r�d�a, �wi�tego Pi�cioksi�gu Miiny, spisywanych przez dziesi�ciolecia przez
kolejne konara
po tym, jak zosta�y utracone. Uczono je mit�w stworzenia, legend Per�y,
siedemdziesi�ciu
siedmiu �wi�t Miiny, znaczenia lonon: pi�tej pory roku, czasu Miiny, pory
zmiany. Wpojono
im fitochemi�, sposoby leczenia zio�ami i grzybami, odczytywanie znak�w
wr�ebnych,
sondowanie opalami. Przede wszystkim jednak pozna�y proroctwo o nadej�ciu Daru
Sala-at,
Wybra�ca Miiny, kt�ry odnajdzie Per�� i dzi�ki niej wyzwoli Kundalan z niewoli
V�ornn�w.
Osobliwe, �e dwie siostry - na dodatek bli�niaczki - mog�y sobie przyswoi� te
same
wiadomo�ci i doj�� do odmiennych wniosk�w. Dla jednej naczynie by�o w po�owie
pe�ne, dla
drugiej - w po�owie puste. W opactwie opowiedziano Giyan o wspania�ych dziejach
jej ludu,
o czasach, kiedy to czarodziejskie istoty, takie jak smoki, narbucki, Rappa i
perwillony,
przebywa�y swobodnie po�r�d Kundalan; m�czy�ni i kobiety wsp�lnie uczestniczyli
w
ka�dym aspekcie �ycia; osoby maj�ce Dar uczono w�a�ciwie i m�drze pos�ugiwa� si�
magi�
Osom; ka�de �wi�to by�o okazj� do s�uchania muzyki, ta�c�w, �piew�w i radowania
si�
�yciem. A teraz, jak m�wiono, pozosta�y jedynie boja�liwe perwillony, �pi�ce
g��boko w
jaskiniach. Bartta z lekcji historii zapami�ta�a co� zupe�nie odmiennego - co im
odebrali
V�ornnowie; �e malej� wp�ywy i w�adza Ramahanek; �e narodzi�a si� nowa religia,
Kara, ju�
bez bogini; rozbestwienie i zaprza�stwo m�czyzn Ramahan oraz zdrad� Rappa; �e
nale�y
zrezygnowa� z czar�w - znanych tylko posiadaczom wrodzonego daru - kt�re znowu
zacz�y
kusi� Ramahan; �e Kundalan opu�ci�a ich wielka bogini, kt�ra wystraszy�a si�
najazdu
V�ornn�w i musia�a si� ugi�� przed przerastaj�c� j� technomancj� obcych.
Zapami�ta�a
kl�sk� tego, co by�o, kl�sk� Osoru, no i tych z Darem, i nauk Miiny, kt�re mia�y
chroni�
Kundalan przed inwazj�.
Bli�niaczki kierowa�y si� na p�noc od Stone Border, sz�y strom� i w�sk� �cie�k�
wiod�c� do Lodowych Jaski�. Stoki barwy sepii opada�y w d�, ku zielono-
b��kitnym polom
w rozleg�ej, �yznej dolinie. Br�zowe ig�y kuello chrz�ci�y pod sanda�ami
si�str. I ju� zawsze
�w d�wi�k - cichy, szeleszcz�cy, podobny do szelestu skrzyde� z�o�liwego
czarnowrona -
wywo�ywa� w nich dreszczyk, bo po tej niebezpiecznej �cie�ce mog�y st�pa�
wy��cznie
ramaha�skie kap�anki, jak one, mieszkaj�ce w pobliskim Opactwie Op�ywaj�cej
Jasno�ci.
Giyan przystan�a, �eby popatrze� na ogromne, poszarpane, skute lodem szczyty
Djenn Marre. Bartta te� si� zatrzyma�a. Giyan los obdarzy� wzrostem, urod� i
smuk��
sylwetk�. A co gorsza, z punktu widzenia Bartty, mia�a Dar i mo�na by j� szkoli�
w magii
Osoru. C� za� mia�a Bartta, opr�cz niepohamowanego pragnienia przewodzenia
Ramahankom?
- Pomy�le�, �e nikt nie wie, co le�y za tymi g�rami - odezwa�a si� Giyan.
- Ca�a ty - stwierdzi�a cierpko Bartta - �eby rozmy�la� nad pytaniami bez
odpowiedzi.
I przez takie g�upstwa na pewno dalej zostaniesz leyna, nowicjuszk�, mnie za� w
przysz�ym
roku mianuj� shima, kap�ank�.
- Jestem s�u�k� Miiny, tak jak i ty - powiedzia�a �agodnie Giyan. - Ka�da na
sw�j
spos�b s�u�y wielkiej bogini.
Bartta burkn�a:
- Co� ci powiem. Bycie twoj� siostr� sta�o si� k�opotliwe. Ca�e opactwo m�wi o
twoich wypaczonych pogl�dach.
- Wypaczonych, siostro? - B��kitne jak niezabudki oczy Giyan zdradzi�y, jak�
przykro�� sprawi�a jej ta nagana.
Bartta zdecydowanie potakn�a, szcz�liwa, �e zdoby�a punkt.
- Nasz �wiat jest nieskomplikowany. My jeste�my dobrzy, V�ornnowie �li. Nie mog�
poj��, jak mo�esz zniekszta�ca� tak niezbit� prawd�.
- Nie rozumiesz - powiedzia�a Giyan. - Nie przecz�, �e czyny V�ornn�w s� z�e. Ja
tylko kwestionuj� �w pewnik dobra i z�a. W �yciu nic nie jest po prostu czarno-
bia�e. A co do
V�ornn�w, to przecie� wcale ich nie znamy. Czuj�, �e tkwi tu jaka� tajemnica,
kt�rej nie
zg��bili�my.
- O, tak. Czujesz. Pewnie podpowiedzia� ci to ten tw�j przekl�ty Dar.
Giyan odwr�ci�a si� i wpatrzy�a w o�nie�one g�rskie szczyty. Przypomnia�a sobie
okropn� wizj�, kt�r� mia�a trzy lata temu. Wizja ta - zbie�na z pocz�tkiem
pokwitania -
nawiedzi�a Giyan pewnego wspania�ego letniego popo�udnia, na podw�rcu opactwa.
Sia�a
zio�a, gdy nagle znikn�� �wiat. Najpierw my�la�a, �e o�lep�a. Otacza�a j�
ciemno�� - nie czer�
nocy czy nawet jaskini, lecz absolutna ciemno��. G�osy szele�ci�y niczym
skrzyd�a ptak�w,
ale nie mog�a zrozumie�, co m�wi�. By�a przera�ona, a l�k jeszcze si� nasili�,
kiedy nap�yn�a
wizja. Giyan, z zapieraj�c� dech wyrazisto�ci�, widzia�a siebie z wysoka. Nosi�a
dziwne
szaty, czyst� biel �a�oby. Sta�a na obojczyku narbucka, przed sob� mia�a
wide�ki. Na kra�cu
prawego wyrostka sta�a Ramahanka w pomara�czowych szatach cz�onkini Dea Cretan.
Na
kra�cu lewego wyrostka tkwi� gro�nie wygl�daj�cy V�ornn w bojowym rynsztunku.
Podesz�a
do rozwidlenia wyrostk�w, wiedzia�a, �e czekaj� straszliwy wyb�r, rozstaje
�cie�ki �ycia.
V�ornn uni�s� r�ce i dostrzeg�a w nich promienist� gwiazd� - wiedzia�a, �e to
Dar
Sala-at, zapowiedziany przez proroctwo wybawca jej ludu. Patrzy�a, jak kieruje
si� w lewo,
ku Darowi Sala-at, ku V�ornnowi... C� to oznacza�o? Nie wiedzia�a, lecz nie
potrafi�a
zapomnie� pora�aj�cej mocy owej wizji. Nie o�mieli�a si� komukolwiek o tym
opowiedzie�,
nawet Bartcie. Lecz to wspomnienie stale do niej powraca�o i pewnie by�o
przyczyn� jej
sprzecznych uczu� wobec V�ornn�w, kt�rych przecie� powinna nienawidzi�.
- V�ornnowie zrobili z nas niewolnik�w, okaleczyli nas i torturowali - m�wi�a
Bartta. -
Zabijaj� nas dla zabawy podczas tych swoich zawod�w. Ruch oporu istnieje i
walczy, lecz nie
jest dla V�ornn�w �adnym przeciwnikiem. Obcy wyp�dzili nas z naszych miast,
zmusili do
szukania schronienia w g�rach, a� stali�my si� cudzoziemcami we w�asnym kraju.
Wymordowali tysi�ce Ramahan. Ocala�o jedynie nasze opactwo. Wiesz to r�wnie
dobrze jak ja.
Giyan odwr�ci�a oczy od szczyt�w Djenn Marre, od tajonych obraz�w swojej wizji.
Wiatr rozwiewa� jej g�ste, miedziane w�osy. Delikatnie dotkn�a ramienia Bartty.
- S�ysz� w twoim g�osie b�l i strach. Przez osiemdziesi�t osiem d�ugich,
straszliwych
lat modlili�my si� do Miiny i nie otrzymali�my odpowiedzi.
Bartta strz�sn�a d�o� siostry.
- Nie czuj� ni b�lu, ni strachu.
- Ale� owszem, czujesz - powiedzia�a jeszcze �agodniej Giyan. - Bez ustanku
obawiasz si�, �e Miina w swym gniewie na zawsze pozostawi�a nas w r�kach
V�ornn�w.
Sama mi to powiedzia�a�.
- W chwili s�abo�ci, choroby i pomieszania - uci�a szorstko Bartta. - Dziwi�
si�, �e w
og�le o tym pami�tasz.
- Czemu� nie mia�abym pami�ta�, siostro? Szczerze ci� kocham.
- Gdyby tak by�o - szepn�a, dr��c, Bartta.
- Dr�cz� ci� jakie� w�tpliwo�ci? - spyta�a Giyan, przytulaj�c j�.
Bartta na chwil� wspar�a g�ow� na ramieniu siostry. Westchn�a.
- Tego w�a�nie nie rozumiem - powiedzia�a. - Nawet konara, nasza starszyzna, nie
potrafi� wyja�ni� osobliwego milczenia Miiny.
Giyan uj�a w d�onie g�ow� Bartty, spojrza�a jej w oczy.
- Odpowied� jest prosta, siostro. Wynika z naszej niedawnej historii. Bogini
milczy,
poniewa� zlekcewa�yli�my jej ostrze�enia i niew�a�ciwie u�yli�my Per�y.
- A wi�c to prawda. Miina nas opu�ci�a - wyszepta�a Bartta, po czym �zy
nap�yn�y jej
do oczu.
- Nie, siostro. Ona po prostu czeka.
Bartta otar�a oczy, g��boko zawstydzona, �e okaza�a tak� s�abo��.
- Na co?
- Na Dar Sala-at. Tego, kt�ry odnajdzie Per�� i po�o�y kres naszej niewoli u
V�ornn�w.
Bartta nieco zesztywnia�a.
- Czy to prawdziwa wiara, czy te� odezwa� si� ten tw�j Dar?
- Konara Mossa nauczy�a mnie odrzuca� Dar, tak jak nauczono nas wystrzega� si�
Rappa, bo ponosz� odpowiedzialno�� za �mier� Matki w dniu, kiedy zagin�a Per�a,
kiedy
najechali na nas V�ornnowie.
- Rappa mieli Dar i to doprowadzi�o do naszego upadku. - Bartta dostrzeg�a s�aby
punkt siostry i oczy jej zab�ys�y. Z�o�liwo��, bli�niaczka zawi�ci, wzi�a g�r�
nad tajonymi
l�kami.
- A jednak sprzeciwiasz si� zaleceniom konary Mossy i korzystasz z Daru.
- Czasami nic nie mog� na to poradzi� - odpar�a cicho i ze smutkiem Giyan. - Dar
jest
zbyt pot�ny.
- Czasem rozmy�lnie u�ywasz Daru - sykn�a Bartta. - Szkolono ci� sekretnie,
nieprawda�?
- A je�li nawet? - Giyan spu�ci�a oczy. - Niekiedy w�tpi�, �e to co� we mnie,
Dar, jest
z�em. - G�os �cich� do szeptu. - Czasem p�n� noc�, kiedy nie �pi�, czuj� wok�
siebie
bezmiar kosmosu i wiem - wiem, siostro, sercem i dusz� - �e to, co s�yszymy, co
widzimy,
czego smak i zapach czujemy, �e znany nam �wiat to zaledwie drobina istniej�cej
gdzie�
Ca�o�ci. Wspania�o�ci przekraczaj�cej nasze pojmowanie. I ka�d� cz�stk� mej
ja�ni pragn�
tam si�gn�� i pozna� �w bezmiar. I wtedy w�a�nie my�l�: Jak�e� mo�na dostrzega�
z�o w tym
pragnieniu?
Bartta patrzy�a na siostr� z przera�liw� zazdro�ci�. Co ty wiesz, czego ty
pragniesz,
my�la�a. Jak gdybym nie pragn�a tego samego, cho� wiem, �e nigdy tego nie
osi�gn�. Ju�
mia�a powiedzie� co� dowcipnego i uszczypliwego, kiedy widok ogona na chwil�
odebra� jej
g�os. Ogon lorga mign�� raz, iluzoryczny jak zapach wody w Wielkim Voorgu, i
znikn�� pod
d�ugim, p�askim, poz�ocistym g�azem.
- Popatrz no! - powiedzia�a, schodz�c do p�ytkiej rozpadliny. Skarpa by�a stroma
i
zdradliwa, spod n�g osuwa�y si� i�o�upki i po�amane ga��zki. - Sp�jrz tylko,
siostro! - Bartta
szeroko rozstawi�a krzepkie nogi, nachyli�a si� i odwali�a g�az.
- Lorg! - wykrzykn�a Giyan.
- Tak. Lorg! - Bartta cofn�a si�, zafascynowana i przera�ona, a Giyan zesz�a w
rozpadlin� i stan�a obok niej.
Lorg naprawd� by� ohydn� besti�. Sk�r� mia� grub� i pokryt� brodawkami,
wy�upiaste
szare oczy zwraca�y si� to w t�, to w tamt� stron�, jakby m�g� patrze�
jednocze�nie w
dowolnym kierunku. Mia�o si� wra�enie, �e sk�ada si� wy��cznie z brzucha; g�owa
i
nogi by�y niewielkie. Wydawa� si� pozbawiony ko�ci, niczym dwukomorowy �o��dek
wypatroszonego lemura, i przez to by� jeszcze bardziej obrzydliwy.
Bartta podnios�a kamie�.
- A teraz musimy go zabi�.
- Zabi�? Dlaczego?
- Dobrze wiesz dlaczego - odpar�a lodowato Bartta. - Lorgi s� z�e.
- Zostaw go w spokoju. Nie musisz mu odbiera� �ycia.
Bartta wprawnie si� zamachn�a. Rozleg� si� osobliwy niski d�wi�k, niczym
rozz�oszczonego czarnowrona. Przynajmniej jednym g�rowa�a nad siostr� - si��
fizyczn�.
Kamie�, wypuszczony po tak pot�nym zamachu, uderzy� lorga z przyprawiaj�cym o
md�o�ci odg�osem. Paskudne wytrzeszczone �lepia zwierz�cia skierowa�y si� ku
bli�niaczkom
ze smutkiem, lecz stw�r si� nie poruszy�. Ta jego oboj�tno�� jeszcze bardziej
rozw�cieczy�a
Bartt�. Porwa�a nast�pny kamie�, tym razem wi�kszy, i zamachn�a si�. Giyan
z�apa�a
uniesion� r�k� siostry.
- Dlaczego, Bartto? Dlaczego tak naprawd� chcesz go zabi�?
Wiatr szumia� w ga��ziach kuello, �wista� w skalnych szczelinach. Wysoko w g�rze
kr��y� jastrz�b, bacznie wypatruj�c zdobyczy. Bartta wpatrywa�a si� w twarz
Giyan. Swojej
wysokiej, pi�knej siostry, bystrej i o zr�cznych palcach. Na nowo rozgorza� w
niej gniew,
d�awi�c, jakby d�o� olbrzyma zacisn�a si� na jej gardle. Gwa�townie wyszarpn�a
r�k� i -
zanim Giyan zd��y�a co� jeszcze powiedzie� - z ogromn� si�� cisn�a kamie�.
Uderzy� lorga
w g�ow�. Pop�yn�a stru�ka krwi tak jasnej i rzadkiej, �e przypomina�a wod�.
Bartta,
pomrukuj�c jak zwierz�, nabra�a w gar�� kamieni i ciska�a nimi w lorga, a�
rozci�gn�� si� na
ziemi, poraniony do �ywego mi�sa.
- Masz. Masz. - Sta�a nad lorgiem, dr��c lekko, w g�owie si� jej kr�ci�o.
Giyan kucn�a obok martwego stworzenia i pog�adzi�a je.
- Powiedz mi, je�eli potrafisz - wyszepta�a - gdzie tu jest z�o, na wielk�
bogini�?
Bartta popatrzy�a na ni� i rzek�a:
- O tak, siostro. Uro� �z� nad stworem tak szkaradnym, �e nawet nie drgn��, �eby
siebie ocali�. Skoro jego �mier� tak ci� zabola�a, to wykorzystaj ten sw�j
piekielny Dar. Wr��
mu �ycie.
- Dar nie dzia�a w ten spos�b - odpar�a Giyan, nie patrz�c na ni�. - Nie mo�e
przywr�ci� �ycia zmar�emu.
- Spr�buj, czarownico.
Giyan podnios�a poszarpanego lorga i pogrzeba�a go w i�o�upkach. Zabrudzi�a
d�onie
ziemi� i krwi� tak, �e nie zdo�a�a ich otrze�. Czo�o mia�a zroszone potem. W
ko�cu spojrza�a
na siostr�.
- I co w�a�ciwie osi�gn�a�?
- Sp�nimy si� na popo�udniowe mod�y - rzek�a Bartta.
Kiedy ruszy�a ku wysokim, po�yskuj�cym murom Opactwa Op�ywaj�cej Jasno�ci,
zobaczy�a sow� ko�uj�c� nad wierzcho�kami drzew, jakby si� jej przypatrywa�a.
Ksi�ga Pierwsza
Wrota Ducha
�Znajduje si� w nas pi�tna�cie Wr�t Ducha.
Nale�y je rozewrze�.
Je�eli cho� jedne pozostan� zawarte, wywi��e
si� choro�� ducha, kt�ra, gdy jej nie leczy�, mo�e zniszczy� w nas dusz�.
- Przeczyste �r�d�o,
�wi�ty Pi�cioksi�g Miiny
l. Sowa
Po szesnastu latach - szmat czasu - Bartta, niska, ciemna, przygarbiona i
przypominaj�ca lorga, znalaz�a si� na tej samej �cie�ce. Niebo by�o bezchmurne,
wspaniale
b��kitne, jakby �wie�o pomalowane. S�o�ce chyli�o si� ku zachodowi, osobliwa
purpurowa
plamka wyolbrzymiona przez atmosfer� wygl�da�a jak �renica oka. Oka Miiny, jak
wierzyli
Ramahanie, kt�re wszystko dostrzega�o i zapami�tywa�o.
Powietrze by�o przesycone aromatem jode� kuello i Bartta - kiedy pod jej
sanda�ami
chrz�ci�y zbr�zowia�e ig�y - zn�w poczu�a leciutki dreszczyk towarzysz�cy
wspomnieniu. W
jednej chwili wr�ci�o popo�udnie, kiedy to zabi�a lorga. Przystan�a, wypatruj�c
wyschni�tej
rozpadliny i du�ego, p�askiego, poz�ocistego g�azu, pod kt�rym, lata temu,
znalaz�a zwierz�.
Odziana by�a w d�ugie pomara�czowe szaty z surowego jedwabiu przypisane konara,
starszym rang� kap�ankom Dea Cretan, ramaha�skiej Naczelnej Rady. Dawno temu,
przed
zjawieniem si� V�ornn�w, Ramahanami w�ada�a jedna kobieta: Matka. Tytu� ten
dziedziczy�a
jeszcze w dzieci�stwie, jednocze�nie na zawsze trac�c swe imi�. W owym czasie
w�r�d
Ramahan by�a jednakowa liczba kobiet i m�czyzn - je�eli mo�na to sobie w og�le
wyobrazi�! M�czyzn usuni�to, kiedy ich wrodzona zach�anno�� doprowadzi�a do
utraty
Per�y, zniszczono czarnoksi�skich Rappa i utworzono Dea Cretan, �eby ju� nigdy
nie
powt�rzy�a si� zdradziecka przemoc zrodzona w �onie Zakonu, by stopniowo pozby�
si�
czar�w nierozerwalnie splecionych z bractwem Ramahan.
Bartta sz�a �cie�k�, okolona woni� mirry, olejk�w go�dzikowych i sza�wi -
kadzide�,
kt�re pali�a podczas mod��w. Wonno�ci te dawa�y moc jej wierze i jasno�� my�lom.
Postuka�a palcem cienkie, nieumalowane wargi. Gdzie� jest ten g�az? Wiedzia�a,
�e
niedaleko.
Up�yw czasu i kaprysy pami�ci sprawi�y, �e dwukrotnie go min�a. Za ka�dym razem
jednak ramaha�skie wyszkolenie zmusi�o j� do zawr�cenia - i w ko�cu rozpozna�a
g�az,
kt�rego z�ocista barwa teraz ju� tylko gdzieniegdzie przeb�yskiwa�a spod warstwy
skruszonych i�o�upk�w i igie� kuello. Bartta unios�a r�bek szat, na wp�
ze�lizn�a si� po
stoku rozpadliny i ostro�nie sz�a w�r�d rumoszu skalnego i ��tych k�pek
turzycy. W ci�gu
tych lat zmiany geologiczne pokiereszowa�y zapadlisko. G�az le�a� teraz niczym
k�adka nad
szczelin� w dnie rozpadliny.
Kobieta pochyli�a si� i dotkn�a ch�odnej, szorstkiej, z�ocistej powierzchni
g�azu,
nawet po takim czasie wzburzona wspomnieniem lorga. Z�orzeczy�a od serca. �w
lorg na
pewno by� z�ym znakiem. Trzy dni po jego zabiciu Giyan schwytano i zabrano do
Axis Tyr,
na niewolnic� V�ornn�w. By�o to szesna�cie lat temu i nigdy ju� nie da�a znaku
�ycia. Za to
Bartta wiele razy s�ysza�a opowie�ci o kundala�skiej kochanicy regenta. Giyan
dzieli�a �o�e z
V�ornnem! Jak mog�a? To by�o nie do pomy�lenia! Bartta wzdrygn�a si�, my�l�c o
przera�aj�cym V�ornnie. I wtedy w�a�nie us�ysza�a �w d�wi�k - s�abiutki,
niewyra�ny,
odbijaj�cy si� echem. Odwr�ci�a si� i rozejrza�a. Porusza�y si� jedynie
wierzcho�ki pe�nych
wdzi�ku kuello. D�wi�k powr�ci� i mia�a wra�enie, �e po kr�gos�upie sp�ywa jej
stru�ka
lodowatej wody. Ukl�k�a i zajrza�a do szczeliny. W szparze pomi�dzy ska�� a
warstw�
i�o�upku dostrzeg�a jedynie ciemno��.
- Jest tam kto? - spyta�a st�umionym g�osem.
Dolecia� j� g�os ni to ludzki, ni to zwierz�cy. Poderwa�a si� na nogi, w�osy
stan�y jej
d�ba. Cofn�a si�, potkn�a, z�apa�a r�wnowag�. Odwr�ci�a si� i zacz�a ucieka�.
Przydepn�a
r�bek szaty, kt�r� zapomnia�a nieco unie��, i upad�a, rozdzieraj�c materia� i
rani�c kolano.
Krzykn�a, podnios�a si� i pobieg�a. Dotar�a do skarpy rozpadliny i zatrzyma�a
si�,
�eby z�apa� oddech. Spojrza�a w g�r�, na �wietliste lazurowe niebo. W ustach jej
zasch�o,
serce �omota�o.
Ciche, niesamowite zawodzenie wiatru dawa�o pozory �ycia ska�kom i w�wozom,
zag�usza�o tamten obrzydliwy d�wi�k. Spojrza�a ku g�stwie kuello i g��boko
odetchn�a, �eby
pozby� si� resztek strachu. Drgn�a, kiedy spo�r�d ocienionych iglastych konar�w
ukaza�a si�
wielka rogata sowa i - bezszelestnie poruszaj�c olbrzymimi skrzyd�ami - obni�y�a
lot. Bartta
wym�wi�a imi� Miiny, albowiem sowa by�a �wi�t� pos�anniczk� bogini. Ptak lecia�
wprost ku
niej. Przylgn�a do skarpy. Za p�no na ucieczk�. Szepta�a modlitw�, a tymczasem
sowa
przelecia�a tak nisko, �e Bartta poczu�a powiew pot�nych szarob��kitnych
skrzyde�. Ptak
jeszcze bardziej obni�y� lot, a ona odwr�ci�a si� i �ledzi�a go wzrokiem. Sowa
przelecia�a nad
p�askim, d�ugim g�azem, potem drugi raz i trzeci. Po chwili wzbi�a si� na
pot�nych
skrzyd�ach i odlecia�a w mroczny b�r kuello.
Bartt� ogarn�� osobliwy l�k. Sowa, rzecz jasna, by�a znakiem. Znakiem wielkiej
wagi,
gdy� sowa w blasku dnia zapowiada�a nadci�gaj�c� �mier�. Kobieta ba�a si� coraz
bardziej,
wiedzia�a jednak, �e nie powinna zignorowa� znaku danego przez Miin�. Ale to
przecie�
niemo�liwe: Miina odesz�a, a przynajmniej Bartta to sobie wm�wi�a. C� wi�c
porabia�a tutaj
pos�anniczka bogini? Nale�a�o si� o tym przekona�.
Niech�tnie wr�ci�a po w�asnych �ladach. Ukl�k�a obok g�azu, krzywi�c si� z b�lu.
S�o�ce sta�o tu� nad lini� lasu, cienie w rozpadlinie by�y d�ugie, b��kitne,
g�ste.
Bartta chrz�kn�a. G�az poruszy� si� opornie jak kaleka, na znak protestu
spuszczaj�c
ma�� lawin� i�o�upk�w. Zn�w rozleg� si� �w mro��cy krew w �y�ach g�os. Bartta
pad�a na
ziemi� i wsun�a g�ow� w szczelin�. W gasn�cym �wietle dnia ledwo dostrzeg�a
ma��,
skulon� posta�. To by� Kundalanin, a nie zwierz� - i to ma�y, na pewno nie
doros�y.
I zn�w omal si� nie cofn�a. Nie mia�a najmniejszej ochoty schodzi� w te
niebezpieczne mroki. Powstrzyma�o j� jednak wyszkolenie. Miina przem�wi�a i
teraz ona,
Bartta, musi zadzia�a�. Ile� to czasu up�yn�o, odk�d Miina da�a Ramahanom znak?
Bartta nie
wiedzia�a.
Ale na pewno du�o czasu. Bardzo du�o.
- Trzymaj si�! - zawo�a�a, gramol�c si� w d�. - Id� do ciebie!
Schodzi�a, krztusz�c si� w chmurze py�u i pot�nie z�orzecz�c. Stwardnia�ymi od
pracy d�o�mi czepia�a si� ma�ych za�omk�w, �eby nie run�� w d�. Musia�a by�
szczeg�lnie
ostro�na, bo kruchy i�o�upek bardzo �atwo m�g� si� od�ama� lub obsun�� pod jej
ci�arem.
Bartta wiedzia�a, �e tutejsza obfito�� ska� osadowych to �robota� rzeki Chuun,
p�yn�cej st�d do Axis Tyr, kundala�skiego miasta, kt�re V�ornnowie obrali na
swoj� stolic�.
S�ysza�a wiele opowie�ci o Axis Tyr sprzed inwazji V�ornn�w, o pi�knym mie�cie z
b��kitnego i r�owego kamienia, zbudowanym na obu brzegach Chuun. Teraz za�, o
ile
wiedzia�a, jedynymi Kundalanami w mie�cie byli nieszcz�ni wi�niowie lub
niewolnicy. Jak
Giyan.
Nieuniknione wyrzeczenia pozbawi�y uczu� twarde serce Bartty. By�o teraz r�wnie
nieczu�e jak g�az. Ale nadal mog�a nienawidzi�. Kiedy my�la�a o V�ornnach,
wstrz�sa� ni�
dreszcz zgrozy. C� za potwory! Obrzydliwe, �yse niczym zgni�y clemett i dwakro�
bardziej
cuchn�ce. Nigdy si� nie wiedzia�o, co my�l� te �yse bestie, chocia� cz�onkowie
kundala�skiej
partyzantki nauczyli si� przewidywa� ich reakcje na pewne wydarzenia. Jednak
ruch oporu
by� w gruncie rzeczy bezsilny. Na c� przydawa�y si� ofiary z �ycia? Min�o sto
jeden lat od
rozpocz�cia okupacji i nic si� nie zmieni�o. Nic nie mo�na by�o na to poradzi�.
Trzeba si�
by�o nauczy� �y� z tym jarzmem.
Dzi�ki niech b�d� Miinie, �e V�ornnowie pojmali Giyan, nie j�. Bartta wiedzia�a,
�e
pr�dzej by si� powiesi�a, ni� przysta�a na s�u�enie im lub dotykanie ich
cuchn�cych cielsk.
Tak czy owak, pomy�la�a cierpko, jej bli�niaczka wykazywa�a niezdrowe
zainteresowanie V�ornnami. Teraz ma, czego chcia�a.
Bartta zacz�a si� poci�. W szczelinie by�o nienaturalnie ciep�o. Potykaj�c si�,
ruszy�a
jak najbli�ej �cian, �eby unikn�� najwi�kszego �aru, kt�ry bi� falami z
nier�wnego skalnego
pod�o�a. Na obwodzie dna szczeliny stercza�y, niczym chwytne palce, stalagmity z
r�owego
kalcytu. Rozpalone powietrze migota�o i pali�o jej p�uca, wi�c mo�liwie
najszybciej dotar�a
do skulonej postaci. Okaza�o si�, �e to mo�e pi�tnastoletnia dziewczyna,
trz�s�ca si� jak w
ataku zimnicy. S�odko pachn�cy pot rosi� czo�o biedaczki i skleja� jej d�ugie,
spl�tane blond
w�osy. Pi�kna twarz by�a mroczna, �ci�gni�ta. Bartta wzi�a j� na r�ce i
poczu�a, jaka jest
rozpalona. Dziewczyna krzykn�a, kiedy nios�a j� ku otworowi ods�oni�temu przez
poruszony
g�az.
- Przesta� biadoli� - burkn�a Bartta. - Za chwil� ci� st�d wydob�d�. Jeste�
bezpieczna.
Ale sama w to nie wierzy�a, widz�c such� i zaczerwienion� sk�r� dziewczyny.
Ramahanki by�y nie tylko mistyczkami, ale i znakomitymi uzdrowicielkami. Bartta
wyra�nie widzia�a oznaki gor�czki duur i wcale si� jej nie podoba�o, �e
zaka�enie wirusowe
osi�gn�o takie stadium. Owa gor�czka, powracaj�ca co pi�� lat, ju� od wieku
sia�a
spustoszenie w�r�d Kundalan. Ramahanki uwa�a�y, �e to V�ornnowie przywlekli
zaraz� na
Kundal�, ruch oporu za� by� przekonany, �e Gyrgoni, tajemnicza kasta
V�ornna�skich
technomag�w, stworzyli owego wirusa jako kolejn� bro�, by powali� Kundalan na
kolana. W
ka�dym razie Ramahankom rzadko udawa�o si� uratowa� ofiary gor�czki duur. Je�eli
chorob�
rozpoznano w czterdzie�ci osiem godzin od wyst�pienia objaw�w, dobre efekty
dawa�y
kataplazmy z mieszaniny zmia�d�onych nasion krwawnicy i ususzonej delikatnej
wewn�trznej strony li�ci naparstnicy. W przeciwnym razie, jak tylko wirus
dociera� do p�uc,
namna�a� si� tak gwa�townie, �e chory w ci�gu kilku dni topi� si� niczym
wrzucony do morza.
Trzymaj�c dziewczyn� na r�kach, Bartta przystan�a i spojrza�a na skrawek
mroczniej�cego nieba. Droga w g�r� wydawa�a si� o wiele d�u�sza ni� ta w d�,
zanim zesz�a
na dno szczeliny. Dziewczyna umiera�a, nie by�o co do tego najmniejszych
w�tpliwo�ci. C�
wi�c po niej? Gdyby zdo�a�a j� st�d wydoby� i zanie�� do wioski, mo�e
przed�u�y�aby jej
�ycie o tydzie�, g�ra dwa. Ale po co? Bolesny grymas ju� zniekszta�ca� twarz
dziewczyny, a
jej cierpienia tylko by si� nasili�y. Lepiej j� tu zostawi�; szybka �mier�
b�dzie wr�cz
b�ogos�awie�stwem.
Kiedy jednak Bartta k�ad�a j� na dnie szczeliny, niewielki wstrz�s obsypa� je
okruchami �upk�w. Kap�anka przycisn�a si� do drgaj�cej �ciany, a dziewczyna
krzykn�a.
Spojrza�a przytomniej i przywar�a do kobiety, zawodz�c �a�o�nie. Bartta -
czekaj�c, a� ustanie
trz�sienie ziemi - przypomnia�a sobie �wi�t� sow� Miiny. Bogini wreszcie
przem�wi�a i
wybra�a j�, Bartt�! Sowa trzykrotnie przelecia�a nad szczelin�. Dlaczego? Na
pewno nie po
to, �eby Bartta porzuci�a tu dziewczyn�, skazuj�c j� na �mier�. Jakie� wi�c by�o
znaczenie
pos�ania Miiny? Mo�e bogini chcia�a, �eby chora zosta�a w�asno�ci� Bartty. Ale
dlaczego?
Czy�by by�o w niej co� wyj�tkowego?
Bartta spojrza�a na nieziemsko pi�kn� twarz, tak blad�, �e pod sk�r�,
nienaturalnie
napr�on� i pa�aj�c� od gor�czki, wida� by�o siateczk� b��kitnych �y�ek.
Odgarn�a g�adkie
w�osy z czo�a dziewczyny i zapyta�a:
- Jak ci na imi�?
- Riane. - Serce chorej bi�o r�wnie szybko jak serduszko bielaka.
- Hmmm. Nie znam tego imienia. Sk�d jeste�?
Dziewczyna si� skrzywi�a.
- Ja nie... Nie mog� sobie przypomnie�. Jedynie...
- Jedynie co, kochanie?
- Pami�tam wspinaczk�.
- Wspinaczk�? - Bartta zmarszczy�a brwi. - Chyba nie s�ysza�am takiego s�owa. Co
to
znaczy?
- Wspinaczka. No wiesz, wchodzenie i schodzenie po pionowych �cianach skalnych.
- Nie opowiadaj g�upstw - skarci�a j� Bartta. - �adna ze znanych mi os�b tego
nie robi.
- A ja tak - odpar�a dumnie Riane. - To znaczy robi�am. Wyra�nie pami�tam
zej�cie z
Poczw�rnego Bia�ego Wierchu.
- Przecie� to niemo�liwe - stwierdzi�a Bartta.
Poczw�rny Bia�y Wierch by� urwist� g�r�, wznosz�c� si� jaki� kilometr powy�ej
opactwa. Nawet dla kozic by� zbyt stromy, poszarpany i oblodzony.
- Ale� sk�d. Powtarza�am to wiele razy.
Bartta jeszcze bardziej si� zachmurzy�a.
- No dobrze, niech ci b�dzie. A co sta�o si� potem?
- Od�ama� si� ma�y wyst�p, kt�rego si� trzyma�am. Mo�e ska�a p�k�a, kiedy ziemia
zadr�a�a. Spad�am.
- No dobrze, kochanie, ale jak znalaz�a� si� tu, pod z�ocistym g�azem?
- Ja... nie wiem.
Bartta westchn�a.
- Co sobie przypominasz? Kto jest twoj� matk�? A ojcem?
Riane pokr�ci�a g�ow�.
- Zastan�w si�, dziewczyno. Pomy�l!
Riane odsun�a si� od niej i zwin�a w k��bek. Bartta zmusi�a si�, by z�agodzi�
g�os.
- Postaraj si�, prosz�. To wa�ne.
- Nic wi�cej nie pami�tam.
Amnezja, pomy�la�a kap�anka. Jest nie tylko chora, ale te� dozna�a obra�e�.
- �le si� czuj� - zakwili�a Riane, jakby podkre�laj�c domys�y Bartty.
- Wydobrzejesz - pocieszy�a j� odruchowo kobieta, chocia� bardzo w to w�tpi�a.
- Nie zostawiaj mnie - powiedzia�a nagle dziewczyna.
Bartta mia�a wra�enie, �e przygni�t� j� m�y�ski kamie�. U�miechn�a si� z
przymusem i powiedzia�a:
- Wsp�lnie si� st�d wydostaniemy. Ju� wkr�tce zobaczysz...
Szczelin� targn�� kolejny wstrz�s. Riane rozejrza�a si� nerwowo, w jej
b��kitnych
oczach wida� by�o strach. Na dno posypa�y si� znowu kawa�ki �upk�w.
- Umrzemy tutaj? - zapyta�a. Najwyra�niej nie mia�a poj�cia o swojej chorobie.
- Nie umrzemy tutaj. - Bartta mia�a nadziej�, �e zdo�a�a si� uspokajaj�co
u�miechn��.
- Jestem Bartta ze Stone...
Riane wrzasn�a, bo szczelin� targn�� trzeci, najsilniejszy wstrz�s.
- Nie ma co becze� - kobieta surowo zgani�a zawodzenie chorej. - Zd��ymy si�
st�d
wydosta�.
Ponad g�ow� Riane widzia�a warstwy �upk�w zsuwaj�ce si� ku �rodkowi szczeliny i
mkn�ce w otworze, kt�ry pojawi� si� po trz�sieniu ziemi. Musz� si� st�d
wydosta�, pomy�la�a
Bartta, bo inaczej zgin�. Zn�w rozwa�y�a porzucenie dziewczyny, lecz pami�ta�a
sow� i
musia�a wype�ni� nakaz bogini. Wsta�a, opar�a si� o �cian� i przewiesi�a Riane
przez lewy
bark.
- No dobrze. Teraz mocno si� trzymaj.
Zacz�a si� wdrapywa�. Sz�o jej to powoli. Mia�a do�� rozumu, by wiedzie�, �e
trz�sienie ziemi zniszczy�o sporo wg��bie� i wybrzusze�, kt�re wykorzysta�a przy
schodzeniu. Te, kt�re wyczuwa�a teraz, kilkakrotnie sprawdza�a, zanim si�
ostro�nie
podci�gn�a. Ca�y czas przygniata� j� ci�ar chorej, garbi� plecy, wywo�ywa� b�l
ramion i
bioder - b�l, kt�ry coraz bardziej si� nasila�. Jednak uparcie si� pi�a,
zabraniaj�c sobie
po�piechu i nakazuj�c wypr�bowanie ka�dej prowizorycznej podpory, �eby si� pod
nimi nie
za�ama�a i �eby nie spad�y na dno szczeliny. Przez ca�y ten czas l�ka�a si�
wszak�e, �eby
kolejny wstrz�s nie zrzuci� jej na d�. Jeszcze nigdy nie czu�a si� tak
bezradna, od kiedy
zosta�a Ramahank� w Opactwie Op�ywaj�cej Jasno�ci, lecz, co dziwne, jednocze�nie
odczuwa�a rado��, bo zn�w czu�a wi� z w�asnym cia�em i korzysta�a ze� jak w
dzieci�stwie.
Wspaniale by�o znowu czu� pod palcami ziemi�, czu� prac� mi�ni i �ci�gien.
S�ysza�a
pochlipywanie Riane i modli�a si�, �eby os�abiona dziewczyna nie pu�ci�a jej.
Przeby�a ju� dwie trzecie drogi, kiedy zabrak�o oparcia dla palc�w. Trzy
ewentualne
podp�rki p�k�y, ostatnia dopiero wtedy, kiedy Bartta przenios�a na ni� ca�y ich
wsp�lny
ci�ar. Zjecha�a na poprzedni wyst�p, a od wstrz�su a� zabola� j� kr�gos�up.
Riane zemdla�a. I
dobrze, pomy�la�a Bartta, dziewczyna boi si� za nas obie.
Instynkt nakazywa� jej i�� w g�r�, ale Bartta po�wi�ci�a troch� czasu na
odpoczynek.
Ziemia na razie si� nie trz�s�a, lecz nie by�o s�ycha� �adnego ptaka, co
kap�anka
potraktowa�a jako ostrze�enie przed nast�pnymi wstrz�sami. Ca�e �ycie sp�dzi�a w
cieniu
Djenn Marre, wi�c trz�sienia ziemi nie by�y dla niej nowo�ci�. Najs�absze
nasilenie mia�y na
pog�rzu, a ich moc wzrasta�a wraz z wysoko�ci�. Pewnego razu, kiedy nios�a
miesi�czn�
dostaw� do Lodowych Jaski�, mia�a nieszcz�cie natrafi� na trz�sienie ziemi,
kt�re zmiot�o
cz�� �ciany skalnej nieca�e siedem metr�w od miejsca, gdzie przycupn�a,
przera�ona. Do
Lodowych Jaski� zachodzi�y wy��cznie akolitki Ramahan, a i to niecz�sto.
Jaskinie,
wy��obione w granicie Djenn Marre niczym siedlisko osobliwego mitycznego
drapie�nego
ptaka, znajdowa�y si� pi�� kilometr�w od opactwa i kilometr powy�ej wodospad�w
Niebia�ska Kaskada, od kt�rych bra�a pocz�tek Chuun. Wszyscy si� zastanawiali,
jak
Tchakirowie mogli tam �y�. Ale na c� wi�cej zas�ugiwa�y te m�ty i wyrzutki -
zbrodniarze,
odmie�cy i szale�cy, odrzuceni przez spo�eczno��? Mimo to wci�� byli
Kundalanami.
Ramahanki uwa�a�y za sw�j �wi�ty obowi�zek wobec Miiny dba�, �eby ci
nieszcz�nicy nie
zgin�li marnie na wietrznych i oblodzonych szczytach Djenn Marre. �aden
cywilizowany
Kundalanin nigdy nie widzia� Tchakira. Ale na pewno istnieli, bo kiedy akolitki
ramaha�skie
zjawia�y si� w Lodowych Jaskiniach, tak jak Bartta, to racji �ywno�ciowych z
poprzedniego
miesi�ca ju� nie by�o. I ona, jak wszystkie kobiety przed ni�, przebywa�a tam
tylko tyle czasu,
ile trzeba by�o, �eby po�o�y� niewielkie, wypchane pakunki z suszon� �ywno�ci� i
zio�ami,
�ykn�� ze dwa razy m�tnej rakkis i ruszy� w d� oblodzonego, niemal pionowego
szlaku.
Teraz mia�a przed sob� inny niemal pionowy szlak. Przeby�a ju� sporo drogi w
g�r�, a
mimo to wieczorne niebo wydawa�o si� jeszcze bardziej odleg�e, przypomina�o
muszl�
sczernia�� po ca�opalnej ofierze. Z mrok�w wy�oni�a si� gwiazda, niebiesko-bia�y
ognik, a tu�
obok niej, po prawej, zjawi� si� jeden ksi�yc, potem za� drugi i ich po�wiata
o�wietli�a
szczelin�. Bartta poczu�a to najpierw w podeszwach st�p; zebra�a si� w sobie i
�arliwie
modli�a do Miiny, aby bogini wyci�gn�a ku niej pomocn� d�o�. G�uchy pomruk
przeszed� w
kr�tki grzmot, og�uszaj�c j� bole�nie. Ziemia zadr�a�a i kobieta zacz�a si�
zsuwa�,
desperacko wczepiaj�c si� w skarp�. Mia�a wra�enie, �e ca�a szczelina si�
rozpada i �e to ju�
ostatnie chwile jej �ycia.
Wszystko zamar�o w przera�aj�cym bezruchu. Bartta spojrza�a w g�r� - �ciana
rozpadliny p�k�a i jej najwy�sza cz�� odchyli�a si�, tworz�c co� w rodzaju
nier�wnych
schod�w. Instynkt popchn�� j� w g�r�. W jednej chwili by�a przy owych schodach i
-
wspinaj�c si� jak mog�a najszybciej w tych okoliczno�ciach - wydosta�a si� ze
szczeliny.
Znalaz�a si� w rozpadlinie i nawet nie zatrzyma�a si�, by z�apa� oddech, ale
niemal
bieg�a, nios�c na ramieniu nieprzytomn� dziewczyn�. O�mieli�a si� obejrze� przez
rami�
dopiero wtedy, kiedy dotar�a do dr�ki wij�cej si� po�r�d kuello i wiod�cej do
Stone Border.
Nie wiedzia�a, co spodziewa�a si� ujrze�, lecz w ksi�ycowej po�wiacie,
sp�ywaj�cej
w d� jak mleko z wymion kozy, nie dostrzeg�a niczego niezwyk�ego. St�kn�a z
wysi�ku,
wygodniej uk�adaj�c dziewczyn� na bol�cym ramieniu, i pospieszy�a ku domowi.
2. Pn�cze
Annon wypu�ci� strza��, Kurgan wystrzeli� be�t - i w sekund� p�niej run�� w d�
nagon�g, obni�aj�cy lot ponad ciernist� koron� sysalowca. Be�t przeszy� jego
pulchn�,
b��kitno-��t� pier�, strza�a chybi�a o w�os.
Annon triumfalnie potrz�sn�� pi�ci� nad g�ow�. Kurgan jednak pocz�stowa� go
obel�ywym gestem i na �eb, na szyj� pogna� przez zagajnik sysalowc�w, w kt�rym
zaczaili
si� wczesnym rankiem, jako �e V�ornnowie �wietnie wiedzieli, i� soczyste
nagonogi
zak�adaj� gniazda na najwy�szych ga��ziach wielkich, s�katych, wiekowych drzew.
- O tak, to moja zdobycz - wysapa� Kurgan. Wyszarpn�� okrwawiony metalowy be�t z
ptasiej piersi i wetkn�� z powrotem w ��cze na zewn�trznej stronie lewego
przedramienia. -
Poj��e� wy�szo�� v�ornna�skiej technologii? - Potrz�sn�� jesionowym �ukiem
Annona. - Nie
rozumiem, czemu si� wyg�upiasz z t� �a�osn�, zacofan� kundala�sk� broni�.
- To by�a pr�ba - odpar� Annon.
- I to nieudana. Sam musisz to przyzna�.
Kurgan d�gn�� martwego nagonoga cienkim tr�jgraniastym no�em, kt�ry zawsze mia�
przy sobie. By� to jego najwi�kszy skarb, kt�rego nie pozwala� dotyka� nawet
Annonowi.
Annon wszak�e zbytnio si� tym nie przejmowa�, nie przepada� bowiem za
v�ornna�sk� broni�.
- Asherowie s� znani z mi�o�ci do Kundalan, nie? - mrukn�� Kurgan.
- Po co to wywlekasz? - spyta� przez z�by Annon.
- Wychowa�a ci� Kundalanka. To nie jest normalne. Wszystko, czego ci� nauczy�a,
jest tak samo wybrakowane jak �uk, kt�ry ci da�a. Jeszcze wyjdzie ci to bokiem.
Annon wola� nie podejmowa� tego tematu, dotkn�� w�asnego ��cza.
- Za bardzo polegasz na okummmonie.
- A czemu� mia�bym nie polega�? Wycelowa� za mnie, wyliczy� wektor ptasiego
lotu,
szybko�� wiatru i czas lotu co do nanosekundy. We w�a�ciwej chwili wystrzeli�
be�t. A co ta
kundala�ska zabawka zrobi�a dla ciebie? Okummmon da� zdobycz mnie, a nie tobie.
- Nie musia�e� si� wysila�. W ten sam spos�b uczy nas, kiedy dostajemy Wezwanie,
�eby si� pod��czy�.
- Ot� to, g�upolu. - Kurgan u�miechn�� si� i otar� gruby grot be�tu; okummmon
ju�
�zmetabolizowa�� krew nagonoga, rozk�adaj�c j� na sk�adniki pokarmowe bez trudu
wch�aniane przez krew m�odziana; klepn�� przyjaciela w plecy. - Okummmon to
przywilej,
kt�ry nale�y ceni�. My, Bashkirowie, jeste�my jedynymi z wysokiej kasty, kt�rzy
mog� si�
pod��czy�. B�d� z tego dumny i wsp�czuj Genomatekkom, co s� tylko z nazwy
wysok�
kast�. Wsp�czuj Khagggunom, wojownikom; Mesagggunom, in�ynierom; Tuskugggunom,
kobietom, czyli ni�szym kastom. Oni wszyscy s� sototymi, kt�rych nie mo�na
wezwa�. To
dow�d na to, �e jeste�my od nich lepsi.
- Mnie to Wezwanie przypomina p�ta.
Kurgan potakn��.
- Ma nas jeszcze bardziej zwi�za� z Gyrgonami.
- Nie chc� by� z nikim zwi�zany.
- Pochodzisz z Asher�w, dynastii ustanowionej i namaszczonej przez Gyrgon�w,
Tych Kt�rzy Wzywaj�. Tw�j ojciec jest drugim z dynastii Asher�w, ty nast�pisz po
nim, po
tobie tw�j syn, i tak dalej.
Annon pomy�la� o trzech swoich siostrach, kt�rych nie widzia� od ich narodzin.
Mieszka�y w innej hingatta, podobnie jak ich matka - ich wsp�lna matka, kt�r�
zobaczy� dopiero przed siedmioma laty, tu� przed jej �mierci�. Ju� nie mog�a
wtedy m�wi�.
Nie rozpozna�a go w ostatnich chwilach.
- Wcale tego nie chc�.
- To sceduj to na mnie - za�mia� si� Kurgan.
- Zrobi�bym to, gdybym m�g�.
Kurgan by� g��boko zaniepokojony.
- Masz takie dziwaczne pogl�dy, Annonie Ashera! Za�o�� si�, �e to sprawka tej
kundala�skiej czarownicy, co si� tob� opiekuje. Przecie� nawet nauczy�a ci�
m�wi� i czyta�
po kundala�sku.
- Wyjawi�em to tylko tobie, Kurganie.
- Gdyby tw�j ojciec wiedzia�, jakimi bzdurami ci� faszeruje, to by j� wyrzuci�
na zbity
pysk! - prychn�� Kurgan.
- Mojemu ojcu raczej podoba si� spos�b, w jaki ona mnie wychowuje. - Annon si�
u�miechn��. - Pokaza�a mi cz�� tajemnych przej�� przecinaj�cych kundala�ski
pa�ac i
opowiedzia�a o swojej wiosce, Stone Border, wysoko w g�rach Djenn Marre.
- Aaa, Kundalanie. Dochowywanie tajemnic to ich najbardziej irytuj�ca cecha. Ale
kogo obchodz� te ich sekrety? Czeg� mogli by�my si� nauczy� od podrz�dnych
kultur? -
Kurgan po�o�y� d�o� na ramieniu przyjaciela. - Wiem, �e to dla ciebie trudne.
Wychowuje ci�
niewolnica! Co regent sobie my�li? Niekt�rzy gadaj�, �e go op�ta�a. Gadaj�,
rzecz jasna, za
twoimi plecami.
Krew nap�yn�a Annonowi do twarzy.
- Da�bym nauczk� tym psim synom.
- I narobi�by� sobie przy okazji wrog�w. Jak tw�j ojciec.
- M�j ojciec nie boi si� �adnych wrog�w.
- Fakt. Ale to, jak lekcewa�y tradycj�... Ta jego kundala�ska damulka to tylko
jeden
przyk�ad.
- Gdyby moja matka nie z�ama�a wiary...
- Gdyby twoja matka nie z�ama�a wiary, nigdy nie trafi�by� do hingatta liiina do
mori.
Wychowywa�aby ci�, tak jak twoje siostry, w hingatta falla do mori.
�Hingatta� nazywano wsp�lnoty o�miu v�ornna�skich kobiet w wieku rozrodczym;
wychowywano w nich dzieci z wy�szych kast przez rok po modelowaniu, kiedy to za
po�rednictwem swojego okummmonu by�y stale pod��czone do matrix.
- Nigdy by�my si� nie spotkali i nie zaprzyja�nili. I nigdy nie mia�bym okazji
pobi�
ci� na g�ow� w polowaniu!
- M�j ojciec nie pochwala naszej przyja�ni.
- A mojego doprowadza to do sza�u!
- Uwa�a, �e tw�j ojciec namawia ci�, �eby� wykry� tajemnic� salamuuunu.
- Nasi ojcowie si� nienawidz�, to fakt, a wszystko przez ten narkotyk -
powiedzia�
Kurgan. - I pomy�le� tylko, �e m�g�bym nigdy nie dostawa� od niego nakaz�w! Dla
mnie
Wennn Stogggul mo�e sobie gni� w N�Luuurze! - Obwi�za� szyj� nagonoga i zawiesi�
go
przy pozosta�ych. - Sp�jrz, przyjacielu! - U�miecha� si� szeroko, kpi�co. -
Cztery ptaki i ani
jeden tw�j!
Annon wskaza� dwa ma�e czworonogi wisz�ce na ga��zi.
- Zupe�nie mi wystarczy parka bielak�w.
- Bielaki, te� co�! Odrobinka mi�ska i to na dok�adk� o smaku gliny!
- A ty �wietnie znasz gorzki smak gliny, nieprawda�, przyjacielu?
- Ja? Za��my si�, kto cz�ciej jej pr�bowa�!
- A o co zak�ad? - za�mia� si� Annon. - Trzy kolejki ognistej numaaadis.
- Raczej m�tnej rakkis.
- Tego kundala�skiego sikacza? Cuchnie jak zgni�e clemetty.
- Za mocna dla takich jak ty, co?
- Nigdy!
Pewnie dalej by si� przekomarzali w tym stylu, gdyby Annon nie dostrzeg� czego�
k�tem oka.
- Kurgan! - szepn��, kucaj�c. - Sp�jrz no tylko, Kurganie! O tam!
Kurgan popatrzy� tam, gdzie wskazywa�o wyci�gni�te rami� przyjaciela. Przez luk�
w
drzewach pada� jasny snop s�onecznych promieni. Co� si� w tym blasku porusza�o.
Kurgan
przesun�� si�, �eby lepiej widzie�, i nadepn�� na such� ga��zk�. Annon
natychmiast zatka� mu
usta d�oni�, �eby st�umi� gniewny okrzyk. Ch�opcy zamarli.
V�ornnowie byli bezw�osi, mieli d�ugie, sto�kowate, g�adkie czaszki i blado��t�
sk�r�.
Tak jasne, �e a� bezbarwne oczy Annona i jego smutne usta sprawia�y, �e ogromnie
r�ni� si� od Kurgana, kt�rego czarne jak noc oczy czyni�y twarz jeszcze chudsz�
i bardziej
kanciast�.
Obaj ch�opcy nadal widzieli jaki� ruch w tr�jk�tnym s�upie blasku. W milcz�cym
porozumieniu, zrodzonym ze wsp�lnego wychowania w liiina do mori, przyjaciele
ostro�nie i
powoli d��yli na skraj zagajnika sysalowc�w. Dotarli na obrze�e �wietlnego
tr�jk�ta i
a� im zasch�o w ustach.
- Oczom nie wierz�! - szepn�� Kurgan.
- Co za niespodzianka! - rzuci� cicho Annon.
- Wspania�a!
- Te� tak my�l�!
- Ale ja to pierwszy powiedzia�em, wi�c jest moja!
- Jeszcze czego!
Zerkali w o�lepiaj�cy s�oneczny blask. Us�yszeli orze�wiaj�cy szmer strumyka -
jednego z wielu dop�yw�w pot�nej Chuun, zasilaj�cej Olbrzymie Fosforyczne
Bagna,
dwadzie�cia mil dalej na zach�d. Pluskowi wody towarzyszy� cichy radosny �miech,
bo
obiektem zainteresowania ch�opc�w nie by� ani barwnie upierzony nagon�g, ani
sze�cionoga
bagienna jaszczurka. Nawet widok narbucka z drogocennym spiralnym rogiem - kt�ry
to
zwierz znikn�� z Kundali z nadej�ciem V�ornn�w - nie poruszy�by tych nastolatk�w
tak, jak
poruszy� ich widok m�odej Kundalanki.
Unios�a wysoko sukni�, ods�aniaj�c mlecznobia�e uda, i zapu�ci�a si� na p�ycizn�
strumienia. Porusza�a palcami st�p, wzbijaj�c mu� i p�osz�c kijanki. Ch�opcy
domy�lili si�, �e
to widok umykaj�cych kijanek by� przyczyn� jej d�wi�cznego �miechu. Nie, �eby
zwracali
zbytni� uwag� na d�wi�ki, jakie wydawa�a. Nie, nie - oni przygl�dali si� bacznie
jej w�osom.
By�y g�ste i br�zowe jak usma�ona w rondlu leeesta. U�o�y�a je na czubku g�owy i
spi�a par� d�ugich, filigranowej roboty szpilek, jak to kobieta tej rasy. Kiedy
tak patrzyli,
wesz�a g��biej w strumyk. Woda zakry�a jej stopy. Nagle unios�a g�ow� i
rozejrza�a si�.
Ch�opcy zamarli i wstrzymali oddech, �eby si� nie zorientowa�a, �e j�
podgl�daj�, i nie
uciek�a. Nie bali si� jej, to oczywiste. Byli V�ornnami i nie obawiali si�
�adnego z Kundalan.
Raczej ich poci�ga�a.
No i te jej w�osy.
V�ornnowie byli zupe�nie pozbawieni w�os�w i z pewno�ci� dlatego w�osy Kundalan
budzi�y w nich ca�� gam� odczu� - od odrazy do erotycznej fascynacji. Kr��y�y
nawet
pog�oski, �e Gyrgoni cz�sto odwiedzali kundala�skie kashiggen, gdzie p�acili za
us�ugi
tajemniczych imari, maj�cych tak d�ugie w�osy, �e - jak m�wiono - kto� musia� je
unosi�,
kiedy sz�y. Poniewa� jednak Gyrgoni uwielbiali rozsiewa� plotki i legendy na
sw�j temat,
nikt nie potrafi� oddzieli� prawdy od zmy�le�.
Ch�opcy patrzyli, oszo�omieni, jak m�oda Kundalanka unosi r�ce i wyci�ga
filigranowe szpilki. W�osy sp�yn�y jej na plecy niczym Niebia�ska Kaskada.
Potem zacz�a
si� rozbiera�.
Najpierw zdj�a kamizelk�, p�niej bluzk�, a na koniec d�ug�, uk�adan� sp�dnic�.
Z
okrzykiem zachwytu zanurzy�a si�, nagusie�ka, w wodzie. A kiedy woda rozbryzn�a
si�
wok� jej ud, ujrzeli jej urocz� czuprynk�.
Kurgan upu�ci� upolowane nagonogi. Le�a�y teraz u jego st�p ze skr�conymi
karkami,
zapomniane w podekscytowaniu nowymi �owami.
- Oto dojrza�y clemett, gotowy do zerwania - rzek� ochryple. - Musi by� moja.
I wypad� z kryj�wki. Annon rzuci� �uk i tu� za przyjacielem pop�dzi� ku
Kundalance.
Bieg� szybciej. Kurgan zorientowa� si�, �e przegra �w wy�cig, i podci�� mu nogi.
Annon potkn�� si� i przekozio�kowa� po trawie. Drugi z V�ornn�w wykorzysta�
uzyskan�
przewag�, w mgnieniu oka dotar� na brzeg i wskoczy� do wody akurat w tym
momencie,
kiedy zauwa�y�a go m�oda Kundalanka. Dziewczyna wrzasn�a, staraj�c mu si�
wyrwa�.
Szarpa�a si�, on tymczasem wpycha� jej g�ow� pod wod�, a� wreszcie zabrak�o jej
tchu i m�g�
j� wyci�gn�� na p�ycizn�. Zwali� si� na ni� ca�ym ci�arem i zmia�d�y� jej usta
swoimi
wargami.
Annon, rozci�gni�ty w trawie i niezabudkach, z mieszanymi uczuciami patrzy� na
t�
napa��. Widok dziewczyny i w nim wzbudzi� po��danie, i on te� ch�tnie
zaspokoi�by swoj�
chu�. W�a�ciwie nie by�o w tym nic z�ego. Kundalanie byli tylko po�ledniejsz�
ras� - kolejn�
ras� niewolnik�w podbit� przez V�ornn�w. A jednak... A jednak co� go
powstrzyma�o - jaki�
ledwie s�yszalny g�os szepn�� mu na ucho:�To si� nie godzi�. Annon zadr�a�. By�
to
oczywi�cie g�os Giyan. By�a Kundalank�, co si� dla� liczy�o, bo przecie� to ona
go
wychowa�a. Jasne, �e gdyby nie by�a kochank� regenta, nigdy nie dosta�aby tak
wa�nego
zadania, nigdy nie w��czono by jej do hingatta liiina do mori ani do �adnej
innej hingatta. Ale
Gyrgoni wybrali Eleusisa na regenta i chocia� nie pozwalali mu stanowi� w�asnych
praw,
jego decyzja by�a prawem dla wszystkich kast. By�a prawem, bo stali za nim
Gyrgoni. Inni
mogli - jak robi� to Stogggul - psioczy� i narzeka� na regenta, ale nic poza
tym. Pozostawa�y
im jedynie pomruki niezadowolenia.
Jasne, Giyan go wychowa�a. By�a kochank� jego ojca i wykonywa�a jego polecenia.
Jak przysta�o na pos�uszn� niewolnic�. Niewolnic�, kt�rej szept potrafi� wszak�e
rozbrzmie�
w umy�le Annona, chocia� jej przy nim nie by�o. Mo�e Kurgan mia� racj� co do
niej, mo�e i
by�a czarownic�.
Tak czy owak, nie m�g� ju� znie�� tego g�osu. Wbieg� w jaskrawy blask s�o�ca,
jak
strza�a pomkn�� stromym brzegiem i spad� na szamocz�c� si� par�. Widzia� go�y
ty�ek
Kurgana, zawzi�te, na po�y szalone, nabieg�e krwi� oczy przyjaciela. O dziwo, to
tylko
wzmog�o jego determinacj�. �eby co? Zaspokoi� swoj� zachciank�, pozby� si�
osobliwej
oci�a�o�ci w l�d�wiach, nasyci� si� t� kundala�sk� samiczk�. Uciszy�
denerwuj�cy szept,
rozbrzmiewaj�cy w jego umy�le. Wbi� palce w napi�te mi�nie ramion Kurgana.
Tamten
uni�s� si�, okr�ci� tors ku przyjacielowi i trzasn�� go grzbietem d�oni. Annon,
nie
przygotowany na cios, cofn�� si� nieco. Ale zn�w zaatakowa� i trafi� prosto na
pot�ny cios.
Kl�kn�� w wodzie, widz�c wszystkie gwiazdy. W ko�cu odzyska� wzrok i zobaczy�
min� dziewczyny; zmrozi�o go to. Ju� si� nie opiera�a. Oczy mia�a szkliste,
jakby patrzy�a
gdzie� strasznie daleko, tam gdzie �aden V�ornn nie m�g� dotrze�. Annon wiele
razy widzia�
takie spojrzenie u kundala�skich niewolnic w Axis Tyr. Wprawia�o go we
w�ciek�o��,
powodowa�o, �e dawna rozpacz po opuszczeniu przez matk� bola�a jak pchni�cie
no�em w
brzuch. �w gniew przywo�a� wspomnienia, kiedy jako dziecko p�aka� noc�. Chcia�,
�eby
przysz�a matka, a kt� si� zjawia�? Kundala�ska niewolnica! Wo�a� matk� w
przera�eniu, ale
tak�e po to, �eby dokuczy� Giyan, ukara� j� za to, �e zajmuje miejsce matki.
Giyan odpowiada�a na jego wo�anie, je�li tylko tej akurat nocy nie by�a z jego
ojcem.
Ko�ysa�a go, cho� o to nie prosi�, cho� ledwo m�g� �cierpie� jej dotyk - dotyk
Kundalanki, kt�r� ojciec nie wiadomo dlaczego uwielbia�! Opowiada�a mu
niezwyk�e,
niepokoj�ce legendy o bogini Miinie i Pi�ciu �wi�tych Smokach, kt�re stworzy�y
Kundal�,
lub usypia�a go, �piewaj�c ko�ysanki o osobliwych melodiach, kt�re w�lizgiwa�y
si� do jego
umys�u.
Mia�a pi�kny g�os, musia� jej to przyzna�.
Jednak by�o w niej co� takiego, by� mo�e g��boki smutek, co ujawnia�o si� w
wyrazie
jej twarzy, co odbiera�o rado�� jej u�miechom. Raz ockn�� si� w jej ramionach i
zobaczy�, jak
�ka we �nie. �zy sp�ywa�y strumieniami po policzkach Giyan, �ni�cej straszliwy
sen, wi�c -
cho� wzbudzi�o to w nim obrzydzenie - mocno uchwyci� jej d�o�.
Blask s�o�ca, odbity od powierzchni strumienia, niemal o�lepia� Annona.
W�ciek�o��
wzi�a g�r� nad bezw�adem. Warcz�c jak zwierz w klatce, uderzy� Kurgana w
szcz�k�,
poprawi� krzepkim ciosem w ucho i zwl�k� go z biedaczki. Dziewczyna le�a�a,
oszo�omiona,
dop�ki ku niej nie si�gn��. Wzdrygn�a si�, kiedy Annon z�apa� j� za rami� i
podni�s�.
Odsun�a si�, gdy j� pu�ci�.
Przez chwil� tworzyli osobliw� scenk� - zdobywca i niewolnica, ka�de innej rasy.
Patrzyli sobie w oczy, nie znaj�c swoich intencji. Annon wiedzia�, �e by�a to
odpowiednia chwila, �eby j� posi���, mszcz�c si� tym na kundala�skiej
niewolnicy, kt�ra go
wykarmi�a, i na ojcu, kt�ry potrzebowa� jej bardziej ni� on. Odpowiednia chwila,
�eby - jak
na V�ornna przysta�o - wzi�� to, co mu si� nale�a�o. Lecz nie zrobi� nic. Za
jego plecami
st�kn�� Kurgan.
- Wyno� si� st�d! - warkn�� Annon do zdumionej Kundalanki, po czym dorzuci�
energiczniej: - R�b, co ka��, kobieto, i to szybko, zanim zmieni� zdanie!
Kl�cz�cy Kurgan zn�w st�kn�� i wykaszla� bladob��kitn� flegm�. Rzuci� si� w
stron�
dziewczyny, brn�cej pospiesznie ku brzegowi. Wrzasn�a. A