8939

Szczegóły
Tytuł 8939
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8939 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8939 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8939 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ERIC VAN LUSTBADER PIER�CIE� PI�CIU SMOK�W PIERWSZY TOM CYKLU �PER�A� PRZE�O�Y�A LUCYNA TARGOSZ DATA WYDANIA ORYGINALNEGO 2001 DATA WYDANIA POLSKIEGO 2003 Dla Viktorii Teraz i na zawsze PROLOG. Lorg Giyan i Bartta, kiedy mia�y po pi�tna�cie lat, znalaz�y lorga. Kry� si�, jak to lorgi maj� w zwyczaju, pod du�ym, p�askim poz�ocistym g�azem, tkwi�cym niczym naro�l na dnie suchego jak pieprz w�wozu. Konara Mossa, ich ramaha�ska opiekunka i nauczycielka, ostrzega�a je, �eby bacznie wypatrywa�y lorg�w, bo te lubi� rozrzedzone, przesycone aromatem kuello powietrze stok�w Djenn Marre.�Strze�cie si� lorga - ostrzega�a je, gro�nie potrz�saj�c s�katym palcem - albowiem lorgi to z�e stwory, chwytaj�ce dusze umieraj�cych dzieci i gromadz�ce je niczym ziarna wym��conego owsa�. Bzdurny zabobon, my�la�a Giyan. Lorgi mo�e i s� do�� niemi�e dla oka, ale raczej nieszkodliwe. Tak po prawdzie, s� po�yteczne, jako �e zjadaj� larwy prosi�tnik�w, a wszyscy wiedz�, jak te insekty potrafi� niszczy� owies i inne uprawy w g�rskich dolinach. By� lonon, pi�ta pora roku - tajemniczy okres mi�dzy pe�ni� lata a jesieni�, kiedy roi�o si� od nagonog�w; kiedy, w bezchmurne noce, na czarnym bezmiarze nieba wida� by�o wszystkie pi�� ksi�yc�w, bladozielonych jak brzuszki go��bi; kiedy niew�a�ciwie pos�u�ono si� Per��; kiedy V�ornnowie zjawili si� na Kundali. Giyan i Bartta, ramaha�skie nowicjuszki, mia�y to ogromne nieszcz�cie by� bli�niaczkami - z�y omen w�r�d g�rskich Kundalan, nieomylny znak z�ego losu, czemu ich matka usi�owa�a zapobiec, okr�caj�c p�powiny wok� r�owych, delikatnych szyjek noworodk�w. Lecz ojciec, wszed�szy do izby po�o�nicy, przeci�� p�powiny my�liwskim no�em. Kiedy wrzasn�y, zach�ystuj�c si� pierwszym oddechem, podci�� gard�o intrygantce po�o�nej, kt�ra - szepcz�c w matczyne ucho judz�ce zabobony - nak�ania�a kobiet� do dzieciob�jstwa? Ojciec opowiedzia� to dziewczynkom wiele lat p�niej, zanim na dobre odszed� z domu. Prawd� m�wi�c, ich rodzice w og�le nie powinni si� pobra�. Ojciec by� rozs�dnym kupcem, trze�wo patrz�cym na �wiat, matka za� by�a zapl�tana w mroczn� sie� magii, przes�d�w i l�k�w. Za du�o ich r�ni�o, by mogli utworzy� trwa�y zwi�zek, a co dopiero zakocha� si� w sobie lub cho�by si� tolerowa�. Matka - tak podst�pnie pozbawiona mo�liwo�ci za�egnania z�ej doli - zaprowadzi�a c�rki do Opactwa Op�ywaj�cej Jasno�ci, jak tylko dosz�y do odpowiednich lat. W nad wyraz niestosowny spos�b b�aga�a konar� Moss�, �eby wyszkoli�a dziewczynki na Ramahanki, w nadziei, �e ich ca�kowite oddanie wielkiej bogini oszcz�dzi im tradycyjnej doli bli�ni�t. I tak oto sta�y si� bieg�e w Starej Mowie - uczono je z fragment�w Przeczystego �r�d�a, �wi�tego Pi�cioksi�gu Miiny, spisywanych przez dziesi�ciolecia przez kolejne konara po tym, jak zosta�y utracone. Uczono je mit�w stworzenia, legend Per�y, siedemdziesi�ciu siedmiu �wi�t Miiny, znaczenia lonon: pi�tej pory roku, czasu Miiny, pory zmiany. Wpojono im fitochemi�, sposoby leczenia zio�ami i grzybami, odczytywanie znak�w wr�ebnych, sondowanie opalami. Przede wszystkim jednak pozna�y proroctwo o nadej�ciu Daru Sala-at, Wybra�ca Miiny, kt�ry odnajdzie Per�� i dzi�ki niej wyzwoli Kundalan z niewoli V�ornn�w. Osobliwe, �e dwie siostry - na dodatek bli�niaczki - mog�y sobie przyswoi� te same wiadomo�ci i doj�� do odmiennych wniosk�w. Dla jednej naczynie by�o w po�owie pe�ne, dla drugiej - w po�owie puste. W opactwie opowiedziano Giyan o wspania�ych dziejach jej ludu, o czasach, kiedy to czarodziejskie istoty, takie jak smoki, narbucki, Rappa i perwillony, przebywa�y swobodnie po�r�d Kundalan; m�czy�ni i kobiety wsp�lnie uczestniczyli w ka�dym aspekcie �ycia; osoby maj�ce Dar uczono w�a�ciwie i m�drze pos�ugiwa� si� magi� Osom; ka�de �wi�to by�o okazj� do s�uchania muzyki, ta�c�w, �piew�w i radowania si� �yciem. A teraz, jak m�wiono, pozosta�y jedynie boja�liwe perwillony, �pi�ce g��boko w jaskiniach. Bartta z lekcji historii zapami�ta�a co� zupe�nie odmiennego - co im odebrali V�ornnowie; �e malej� wp�ywy i w�adza Ramahanek; �e narodzi�a si� nowa religia, Kara, ju� bez bogini; rozbestwienie i zaprza�stwo m�czyzn Ramahan oraz zdrad� Rappa; �e nale�y zrezygnowa� z czar�w - znanych tylko posiadaczom wrodzonego daru - kt�re znowu zacz�y kusi� Ramahan; �e Kundalan opu�ci�a ich wielka bogini, kt�ra wystraszy�a si� najazdu V�ornn�w i musia�a si� ugi�� przed przerastaj�c� j� technomancj� obcych. Zapami�ta�a kl�sk� tego, co by�o, kl�sk� Osoru, no i tych z Darem, i nauk Miiny, kt�re mia�y chroni� Kundalan przed inwazj�. Bli�niaczki kierowa�y si� na p�noc od Stone Border, sz�y strom� i w�sk� �cie�k� wiod�c� do Lodowych Jaski�. Stoki barwy sepii opada�y w d�, ku zielono- b��kitnym polom w rozleg�ej, �yznej dolinie. Br�zowe ig�y kuello chrz�ci�y pod sanda�ami si�str. I ju� zawsze �w d�wi�k - cichy, szeleszcz�cy, podobny do szelestu skrzyde� z�o�liwego czarnowrona - wywo�ywa� w nich dreszczyk, bo po tej niebezpiecznej �cie�ce mog�y st�pa� wy��cznie ramaha�skie kap�anki, jak one, mieszkaj�ce w pobliskim Opactwie Op�ywaj�cej Jasno�ci. Giyan przystan�a, �eby popatrze� na ogromne, poszarpane, skute lodem szczyty Djenn Marre. Bartta te� si� zatrzyma�a. Giyan los obdarzy� wzrostem, urod� i smuk�� sylwetk�. A co gorsza, z punktu widzenia Bartty, mia�a Dar i mo�na by j� szkoli� w magii Osoru. C� za� mia�a Bartta, opr�cz niepohamowanego pragnienia przewodzenia Ramahankom? - Pomy�le�, �e nikt nie wie, co le�y za tymi g�rami - odezwa�a si� Giyan. - Ca�a ty - stwierdzi�a cierpko Bartta - �eby rozmy�la� nad pytaniami bez odpowiedzi. I przez takie g�upstwa na pewno dalej zostaniesz leyna, nowicjuszk�, mnie za� w przysz�ym roku mianuj� shima, kap�ank�. - Jestem s�u�k� Miiny, tak jak i ty - powiedzia�a �agodnie Giyan. - Ka�da na sw�j spos�b s�u�y wielkiej bogini. Bartta burkn�a: - Co� ci powiem. Bycie twoj� siostr� sta�o si� k�opotliwe. Ca�e opactwo m�wi o twoich wypaczonych pogl�dach. - Wypaczonych, siostro? - B��kitne jak niezabudki oczy Giyan zdradzi�y, jak� przykro�� sprawi�a jej ta nagana. Bartta zdecydowanie potakn�a, szcz�liwa, �e zdoby�a punkt. - Nasz �wiat jest nieskomplikowany. My jeste�my dobrzy, V�ornnowie �li. Nie mog� poj��, jak mo�esz zniekszta�ca� tak niezbit� prawd�. - Nie rozumiesz - powiedzia�a Giyan. - Nie przecz�, �e czyny V�ornn�w s� z�e. Ja tylko kwestionuj� �w pewnik dobra i z�a. W �yciu nic nie jest po prostu czarno- bia�e. A co do V�ornn�w, to przecie� wcale ich nie znamy. Czuj�, �e tkwi tu jaka� tajemnica, kt�rej nie zg��bili�my. - O, tak. Czujesz. Pewnie podpowiedzia� ci to ten tw�j przekl�ty Dar. Giyan odwr�ci�a si� i wpatrzy�a w o�nie�one g�rskie szczyty. Przypomnia�a sobie okropn� wizj�, kt�r� mia�a trzy lata temu. Wizja ta - zbie�na z pocz�tkiem pokwitania - nawiedzi�a Giyan pewnego wspania�ego letniego popo�udnia, na podw�rcu opactwa. Sia�a zio�a, gdy nagle znikn�� �wiat. Najpierw my�la�a, �e o�lep�a. Otacza�a j� ciemno�� - nie czer� nocy czy nawet jaskini, lecz absolutna ciemno��. G�osy szele�ci�y niczym skrzyd�a ptak�w, ale nie mog�a zrozumie�, co m�wi�. By�a przera�ona, a l�k jeszcze si� nasili�, kiedy nap�yn�a wizja. Giyan, z zapieraj�c� dech wyrazisto�ci�, widzia�a siebie z wysoka. Nosi�a dziwne szaty, czyst� biel �a�oby. Sta�a na obojczyku narbucka, przed sob� mia�a wide�ki. Na kra�cu prawego wyrostka sta�a Ramahanka w pomara�czowych szatach cz�onkini Dea Cretan. Na kra�cu lewego wyrostka tkwi� gro�nie wygl�daj�cy V�ornn w bojowym rynsztunku. Podesz�a do rozwidlenia wyrostk�w, wiedzia�a, �e czekaj� straszliwy wyb�r, rozstaje �cie�ki �ycia. V�ornn uni�s� r�ce i dostrzeg�a w nich promienist� gwiazd� - wiedzia�a, �e to Dar Sala-at, zapowiedziany przez proroctwo wybawca jej ludu. Patrzy�a, jak kieruje si� w lewo, ku Darowi Sala-at, ku V�ornnowi... C� to oznacza�o? Nie wiedzia�a, lecz nie potrafi�a zapomnie� pora�aj�cej mocy owej wizji. Nie o�mieli�a si� komukolwiek o tym opowiedzie�, nawet Bartcie. Lecz to wspomnienie stale do niej powraca�o i pewnie by�o przyczyn� jej sprzecznych uczu� wobec V�ornn�w, kt�rych przecie� powinna nienawidzi�. - V�ornnowie zrobili z nas niewolnik�w, okaleczyli nas i torturowali - m�wi�a Bartta. - Zabijaj� nas dla zabawy podczas tych swoich zawod�w. Ruch oporu istnieje i walczy, lecz nie jest dla V�ornn�w �adnym przeciwnikiem. Obcy wyp�dzili nas z naszych miast, zmusili do szukania schronienia w g�rach, a� stali�my si� cudzoziemcami we w�asnym kraju. Wymordowali tysi�ce Ramahan. Ocala�o jedynie nasze opactwo. Wiesz to r�wnie dobrze jak ja. Giyan odwr�ci�a oczy od szczyt�w Djenn Marre, od tajonych obraz�w swojej wizji. Wiatr rozwiewa� jej g�ste, miedziane w�osy. Delikatnie dotkn�a ramienia Bartty. - S�ysz� w twoim g�osie b�l i strach. Przez osiemdziesi�t osiem d�ugich, straszliwych lat modlili�my si� do Miiny i nie otrzymali�my odpowiedzi. Bartta strz�sn�a d�o� siostry. - Nie czuj� ni b�lu, ni strachu. - Ale� owszem, czujesz - powiedzia�a jeszcze �agodniej Giyan. - Bez ustanku obawiasz si�, �e Miina w swym gniewie na zawsze pozostawi�a nas w r�kach V�ornn�w. Sama mi to powiedzia�a�. - W chwili s�abo�ci, choroby i pomieszania - uci�a szorstko Bartta. - Dziwi� si�, �e w og�le o tym pami�tasz. - Czemu� nie mia�abym pami�ta�, siostro? Szczerze ci� kocham. - Gdyby tak by�o - szepn�a, dr��c, Bartta. - Dr�cz� ci� jakie� w�tpliwo�ci? - spyta�a Giyan, przytulaj�c j�. Bartta na chwil� wspar�a g�ow� na ramieniu siostry. Westchn�a. - Tego w�a�nie nie rozumiem - powiedzia�a. - Nawet konara, nasza starszyzna, nie potrafi� wyja�ni� osobliwego milczenia Miiny. Giyan uj�a w d�onie g�ow� Bartty, spojrza�a jej w oczy. - Odpowied� jest prosta, siostro. Wynika z naszej niedawnej historii. Bogini milczy, poniewa� zlekcewa�yli�my jej ostrze�enia i niew�a�ciwie u�yli�my Per�y. - A wi�c to prawda. Miina nas opu�ci�a - wyszepta�a Bartta, po czym �zy nap�yn�y jej do oczu. - Nie, siostro. Ona po prostu czeka. Bartta otar�a oczy, g��boko zawstydzona, �e okaza�a tak� s�abo��. - Na co? - Na Dar Sala-at. Tego, kt�ry odnajdzie Per�� i po�o�y kres naszej niewoli u V�ornn�w. Bartta nieco zesztywnia�a. - Czy to prawdziwa wiara, czy te� odezwa� si� ten tw�j Dar? - Konara Mossa nauczy�a mnie odrzuca� Dar, tak jak nauczono nas wystrzega� si� Rappa, bo ponosz� odpowiedzialno�� za �mier� Matki w dniu, kiedy zagin�a Per�a, kiedy najechali na nas V�ornnowie. - Rappa mieli Dar i to doprowadzi�o do naszego upadku. - Bartta dostrzeg�a s�aby punkt siostry i oczy jej zab�ys�y. Z�o�liwo��, bli�niaczka zawi�ci, wzi�a g�r� nad tajonymi l�kami. - A jednak sprzeciwiasz si� zaleceniom konary Mossy i korzystasz z Daru. - Czasami nic nie mog� na to poradzi� - odpar�a cicho i ze smutkiem Giyan. - Dar jest zbyt pot�ny. - Czasem rozmy�lnie u�ywasz Daru - sykn�a Bartta. - Szkolono ci� sekretnie, nieprawda�? - A je�li nawet? - Giyan spu�ci�a oczy. - Niekiedy w�tpi�, �e to co� we mnie, Dar, jest z�em. - G�os �cich� do szeptu. - Czasem p�n� noc�, kiedy nie �pi�, czuj� wok� siebie bezmiar kosmosu i wiem - wiem, siostro, sercem i dusz� - �e to, co s�yszymy, co widzimy, czego smak i zapach czujemy, �e znany nam �wiat to zaledwie drobina istniej�cej gdzie� Ca�o�ci. Wspania�o�ci przekraczaj�cej nasze pojmowanie. I ka�d� cz�stk� mej ja�ni pragn� tam si�gn�� i pozna� �w bezmiar. I wtedy w�a�nie my�l�: Jak�e� mo�na dostrzega� z�o w tym pragnieniu? Bartta patrzy�a na siostr� z przera�liw� zazdro�ci�. Co ty wiesz, czego ty pragniesz, my�la�a. Jak gdybym nie pragn�a tego samego, cho� wiem, �e nigdy tego nie osi�gn�. Ju� mia�a powiedzie� co� dowcipnego i uszczypliwego, kiedy widok ogona na chwil� odebra� jej g�os. Ogon lorga mign�� raz, iluzoryczny jak zapach wody w Wielkim Voorgu, i znikn�� pod d�ugim, p�askim, poz�ocistym g�azem. - Popatrz no! - powiedzia�a, schodz�c do p�ytkiej rozpadliny. Skarpa by�a stroma i zdradliwa, spod n�g osuwa�y si� i�o�upki i po�amane ga��zki. - Sp�jrz tylko, siostro! - Bartta szeroko rozstawi�a krzepkie nogi, nachyli�a si� i odwali�a g�az. - Lorg! - wykrzykn�a Giyan. - Tak. Lorg! - Bartta cofn�a si�, zafascynowana i przera�ona, a Giyan zesz�a w rozpadlin� i stan�a obok niej. Lorg naprawd� by� ohydn� besti�. Sk�r� mia� grub� i pokryt� brodawkami, wy�upiaste szare oczy zwraca�y si� to w t�, to w tamt� stron�, jakby m�g� patrze� jednocze�nie w dowolnym kierunku. Mia�o si� wra�enie, �e sk�ada si� wy��cznie z brzucha; g�owa i nogi by�y niewielkie. Wydawa� si� pozbawiony ko�ci, niczym dwukomorowy �o��dek wypatroszonego lemura, i przez to by� jeszcze bardziej obrzydliwy. Bartta podnios�a kamie�. - A teraz musimy go zabi�. - Zabi�? Dlaczego? - Dobrze wiesz dlaczego - odpar�a lodowato Bartta. - Lorgi s� z�e. - Zostaw go w spokoju. Nie musisz mu odbiera� �ycia. Bartta wprawnie si� zamachn�a. Rozleg� si� osobliwy niski d�wi�k, niczym rozz�oszczonego czarnowrona. Przynajmniej jednym g�rowa�a nad siostr� - si�� fizyczn�. Kamie�, wypuszczony po tak pot�nym zamachu, uderzy� lorga z przyprawiaj�cym o md�o�ci odg�osem. Paskudne wytrzeszczone �lepia zwierz�cia skierowa�y si� ku bli�niaczkom ze smutkiem, lecz stw�r si� nie poruszy�. Ta jego oboj�tno�� jeszcze bardziej rozw�cieczy�a Bartt�. Porwa�a nast�pny kamie�, tym razem wi�kszy, i zamachn�a si�. Giyan z�apa�a uniesion� r�k� siostry. - Dlaczego, Bartto? Dlaczego tak naprawd� chcesz go zabi�? Wiatr szumia� w ga��ziach kuello, �wista� w skalnych szczelinach. Wysoko w g�rze kr��y� jastrz�b, bacznie wypatruj�c zdobyczy. Bartta wpatrywa�a si� w twarz Giyan. Swojej wysokiej, pi�knej siostry, bystrej i o zr�cznych palcach. Na nowo rozgorza� w niej gniew, d�awi�c, jakby d�o� olbrzyma zacisn�a si� na jej gardle. Gwa�townie wyszarpn�a r�k� i - zanim Giyan zd��y�a co� jeszcze powiedzie� - z ogromn� si�� cisn�a kamie�. Uderzy� lorga w g�ow�. Pop�yn�a stru�ka krwi tak jasnej i rzadkiej, �e przypomina�a wod�. Bartta, pomrukuj�c jak zwierz�, nabra�a w gar�� kamieni i ciska�a nimi w lorga, a� rozci�gn�� si� na ziemi, poraniony do �ywego mi�sa. - Masz. Masz. - Sta�a nad lorgiem, dr��c lekko, w g�owie si� jej kr�ci�o. Giyan kucn�a obok martwego stworzenia i pog�adzi�a je. - Powiedz mi, je�eli potrafisz - wyszepta�a - gdzie tu jest z�o, na wielk� bogini�? Bartta popatrzy�a na ni� i rzek�a: - O tak, siostro. Uro� �z� nad stworem tak szkaradnym, �e nawet nie drgn��, �eby siebie ocali�. Skoro jego �mier� tak ci� zabola�a, to wykorzystaj ten sw�j piekielny Dar. Wr�� mu �ycie. - Dar nie dzia�a w ten spos�b - odpar�a Giyan, nie patrz�c na ni�. - Nie mo�e przywr�ci� �ycia zmar�emu. - Spr�buj, czarownico. Giyan podnios�a poszarpanego lorga i pogrzeba�a go w i�o�upkach. Zabrudzi�a d�onie ziemi� i krwi� tak, �e nie zdo�a�a ich otrze�. Czo�o mia�a zroszone potem. W ko�cu spojrza�a na siostr�. - I co w�a�ciwie osi�gn�a�? - Sp�nimy si� na popo�udniowe mod�y - rzek�a Bartta. Kiedy ruszy�a ku wysokim, po�yskuj�cym murom Opactwa Op�ywaj�cej Jasno�ci, zobaczy�a sow� ko�uj�c� nad wierzcho�kami drzew, jakby si� jej przypatrywa�a. Ksi�ga Pierwsza Wrota Ducha �Znajduje si� w nas pi�tna�cie Wr�t Ducha. Nale�y je rozewrze�. Je�eli cho� jedne pozostan� zawarte, wywi��e si� choro�� ducha, kt�ra, gdy jej nie leczy�, mo�e zniszczy� w nas dusz�. - Przeczyste �r�d�o, �wi�ty Pi�cioksi�g Miiny l. Sowa Po szesnastu latach - szmat czasu - Bartta, niska, ciemna, przygarbiona i przypominaj�ca lorga, znalaz�a si� na tej samej �cie�ce. Niebo by�o bezchmurne, wspaniale b��kitne, jakby �wie�o pomalowane. S�o�ce chyli�o si� ku zachodowi, osobliwa purpurowa plamka wyolbrzymiona przez atmosfer� wygl�da�a jak �renica oka. Oka Miiny, jak wierzyli Ramahanie, kt�re wszystko dostrzega�o i zapami�tywa�o. Powietrze by�o przesycone aromatem jode� kuello i Bartta - kiedy pod jej sanda�ami chrz�ci�y zbr�zowia�e ig�y - zn�w poczu�a leciutki dreszczyk towarzysz�cy wspomnieniu. W jednej chwili wr�ci�o popo�udnie, kiedy to zabi�a lorga. Przystan�a, wypatruj�c wyschni�tej rozpadliny i du�ego, p�askiego, poz�ocistego g�azu, pod kt�rym, lata temu, znalaz�a zwierz�. Odziana by�a w d�ugie pomara�czowe szaty z surowego jedwabiu przypisane konara, starszym rang� kap�ankom Dea Cretan, ramaha�skiej Naczelnej Rady. Dawno temu, przed zjawieniem si� V�ornn�w, Ramahanami w�ada�a jedna kobieta: Matka. Tytu� ten dziedziczy�a jeszcze w dzieci�stwie, jednocze�nie na zawsze trac�c swe imi�. W owym czasie w�r�d Ramahan by�a jednakowa liczba kobiet i m�czyzn - je�eli mo�na to sobie w og�le wyobrazi�! M�czyzn usuni�to, kiedy ich wrodzona zach�anno�� doprowadzi�a do utraty Per�y, zniszczono czarnoksi�skich Rappa i utworzono Dea Cretan, �eby ju� nigdy nie powt�rzy�a si� zdradziecka przemoc zrodzona w �onie Zakonu, by stopniowo pozby� si� czar�w nierozerwalnie splecionych z bractwem Ramahan. Bartta sz�a �cie�k�, okolona woni� mirry, olejk�w go�dzikowych i sza�wi - kadzide�, kt�re pali�a podczas mod��w. Wonno�ci te dawa�y moc jej wierze i jasno�� my�lom. Postuka�a palcem cienkie, nieumalowane wargi. Gdzie� jest ten g�az? Wiedzia�a, �e niedaleko. Up�yw czasu i kaprysy pami�ci sprawi�y, �e dwukrotnie go min�a. Za ka�dym razem jednak ramaha�skie wyszkolenie zmusi�o j� do zawr�cenia - i w ko�cu rozpozna�a g�az, kt�rego z�ocista barwa teraz ju� tylko gdzieniegdzie przeb�yskiwa�a spod warstwy skruszonych i�o�upk�w i igie� kuello. Bartta unios�a r�bek szat, na wp� ze�lizn�a si� po stoku rozpadliny i ostro�nie sz�a w�r�d rumoszu skalnego i ��tych k�pek turzycy. W ci�gu tych lat zmiany geologiczne pokiereszowa�y zapadlisko. G�az le�a� teraz niczym k�adka nad szczelin� w dnie rozpadliny. Kobieta pochyli�a si� i dotkn�a ch�odnej, szorstkiej, z�ocistej powierzchni g�azu, nawet po takim czasie wzburzona wspomnieniem lorga. Z�orzeczy�a od serca. �w lorg na pewno by� z�ym znakiem. Trzy dni po jego zabiciu Giyan schwytano i zabrano do Axis Tyr, na niewolnic� V�ornn�w. By�o to szesna�cie lat temu i nigdy ju� nie da�a znaku �ycia. Za to Bartta wiele razy s�ysza�a opowie�ci o kundala�skiej kochanicy regenta. Giyan dzieli�a �o�e z V�ornnem! Jak mog�a? To by�o nie do pomy�lenia! Bartta wzdrygn�a si�, my�l�c o przera�aj�cym V�ornnie. I wtedy w�a�nie us�ysza�a �w d�wi�k - s�abiutki, niewyra�ny, odbijaj�cy si� echem. Odwr�ci�a si� i rozejrza�a. Porusza�y si� jedynie wierzcho�ki pe�nych wdzi�ku kuello. D�wi�k powr�ci� i mia�a wra�enie, �e po kr�gos�upie sp�ywa jej stru�ka lodowatej wody. Ukl�k�a i zajrza�a do szczeliny. W szparze pomi�dzy ska�� a warstw� i�o�upku dostrzeg�a jedynie ciemno��. - Jest tam kto? - spyta�a st�umionym g�osem. Dolecia� j� g�os ni to ludzki, ni to zwierz�cy. Poderwa�a si� na nogi, w�osy stan�y jej d�ba. Cofn�a si�, potkn�a, z�apa�a r�wnowag�. Odwr�ci�a si� i zacz�a ucieka�. Przydepn�a r�bek szaty, kt�r� zapomnia�a nieco unie��, i upad�a, rozdzieraj�c materia� i rani�c kolano. Krzykn�a, podnios�a si� i pobieg�a. Dotar�a do skarpy rozpadliny i zatrzyma�a si�, �eby z�apa� oddech. Spojrza�a w g�r�, na �wietliste lazurowe niebo. W ustach jej zasch�o, serce �omota�o. Ciche, niesamowite zawodzenie wiatru dawa�o pozory �ycia ska�kom i w�wozom, zag�usza�o tamten obrzydliwy d�wi�k. Spojrza�a ku g�stwie kuello i g��boko odetchn�a, �eby pozby� si� resztek strachu. Drgn�a, kiedy spo�r�d ocienionych iglastych konar�w ukaza�a si� wielka rogata sowa i - bezszelestnie poruszaj�c olbrzymimi skrzyd�ami - obni�y�a lot. Bartta wym�wi�a imi� Miiny, albowiem sowa by�a �wi�t� pos�anniczk� bogini. Ptak lecia� wprost ku niej. Przylgn�a do skarpy. Za p�no na ucieczk�. Szepta�a modlitw�, a tymczasem sowa przelecia�a tak nisko, �e Bartta poczu�a powiew pot�nych szarob��kitnych skrzyde�. Ptak jeszcze bardziej obni�y� lot, a ona odwr�ci�a si� i �ledzi�a go wzrokiem. Sowa przelecia�a nad p�askim, d�ugim g�azem, potem drugi raz i trzeci. Po chwili wzbi�a si� na pot�nych skrzyd�ach i odlecia�a w mroczny b�r kuello. Bartt� ogarn�� osobliwy l�k. Sowa, rzecz jasna, by�a znakiem. Znakiem wielkiej wagi, gdy� sowa w blasku dnia zapowiada�a nadci�gaj�c� �mier�. Kobieta ba�a si� coraz bardziej, wiedzia�a jednak, �e nie powinna zignorowa� znaku danego przez Miin�. Ale to przecie� niemo�liwe: Miina odesz�a, a przynajmniej Bartta to sobie wm�wi�a. C� wi�c porabia�a tutaj pos�anniczka bogini? Nale�a�o si� o tym przekona�. Niech�tnie wr�ci�a po w�asnych �ladach. Ukl�k�a obok g�azu, krzywi�c si� z b�lu. S�o�ce sta�o tu� nad lini� lasu, cienie w rozpadlinie by�y d�ugie, b��kitne, g�ste. Bartta chrz�kn�a. G�az poruszy� si� opornie jak kaleka, na znak protestu spuszczaj�c ma�� lawin� i�o�upk�w. Zn�w rozleg� si� �w mro��cy krew w �y�ach g�os. Bartta pad�a na ziemi� i wsun�a g�ow� w szczelin�. W gasn�cym �wietle dnia ledwo dostrzeg�a ma��, skulon� posta�. To by� Kundalanin, a nie zwierz� - i to ma�y, na pewno nie doros�y. I zn�w omal si� nie cofn�a. Nie mia�a najmniejszej ochoty schodzi� w te niebezpieczne mroki. Powstrzyma�o j� jednak wyszkolenie. Miina przem�wi�a i teraz ona, Bartta, musi zadzia�a�. Ile� to czasu up�yn�o, odk�d Miina da�a Ramahanom znak? Bartta nie wiedzia�a. Ale na pewno du�o czasu. Bardzo du�o. - Trzymaj si�! - zawo�a�a, gramol�c si� w d�. - Id� do ciebie! Schodzi�a, krztusz�c si� w chmurze py�u i pot�nie z�orzecz�c. Stwardnia�ymi od pracy d�o�mi czepia�a si� ma�ych za�omk�w, �eby nie run�� w d�. Musia�a by� szczeg�lnie ostro�na, bo kruchy i�o�upek bardzo �atwo m�g� si� od�ama� lub obsun�� pod jej ci�arem. Bartta wiedzia�a, �e tutejsza obfito�� ska� osadowych to �robota� rzeki Chuun, p�yn�cej st�d do Axis Tyr, kundala�skiego miasta, kt�re V�ornnowie obrali na swoj� stolic�. S�ysza�a wiele opowie�ci o Axis Tyr sprzed inwazji V�ornn�w, o pi�knym mie�cie z b��kitnego i r�owego kamienia, zbudowanym na obu brzegach Chuun. Teraz za�, o ile wiedzia�a, jedynymi Kundalanami w mie�cie byli nieszcz�ni wi�niowie lub niewolnicy. Jak Giyan. Nieuniknione wyrzeczenia pozbawi�y uczu� twarde serce Bartty. By�o teraz r�wnie nieczu�e jak g�az. Ale nadal mog�a nienawidzi�. Kiedy my�la�a o V�ornnach, wstrz�sa� ni� dreszcz zgrozy. C� za potwory! Obrzydliwe, �yse niczym zgni�y clemett i dwakro� bardziej cuchn�ce. Nigdy si� nie wiedzia�o, co my�l� te �yse bestie, chocia� cz�onkowie kundala�skiej partyzantki nauczyli si� przewidywa� ich reakcje na pewne wydarzenia. Jednak ruch oporu by� w gruncie rzeczy bezsilny. Na c� przydawa�y si� ofiary z �ycia? Min�o sto jeden lat od rozpocz�cia okupacji i nic si� nie zmieni�o. Nic nie mo�na by�o na to poradzi�. Trzeba si� by�o nauczy� �y� z tym jarzmem. Dzi�ki niech b�d� Miinie, �e V�ornnowie pojmali Giyan, nie j�. Bartta wiedzia�a, �e pr�dzej by si� powiesi�a, ni� przysta�a na s�u�enie im lub dotykanie ich cuchn�cych cielsk. Tak czy owak, pomy�la�a cierpko, jej bli�niaczka wykazywa�a niezdrowe zainteresowanie V�ornnami. Teraz ma, czego chcia�a. Bartta zacz�a si� poci�. W szczelinie by�o nienaturalnie ciep�o. Potykaj�c si�, ruszy�a jak najbli�ej �cian, �eby unikn�� najwi�kszego �aru, kt�ry bi� falami z nier�wnego skalnego pod�o�a. Na obwodzie dna szczeliny stercza�y, niczym chwytne palce, stalagmity z r�owego kalcytu. Rozpalone powietrze migota�o i pali�o jej p�uca, wi�c mo�liwie najszybciej dotar�a do skulonej postaci. Okaza�o si�, �e to mo�e pi�tnastoletnia dziewczyna, trz�s�ca si� jak w ataku zimnicy. S�odko pachn�cy pot rosi� czo�o biedaczki i skleja� jej d�ugie, spl�tane blond w�osy. Pi�kna twarz by�a mroczna, �ci�gni�ta. Bartta wzi�a j� na r�ce i poczu�a, jaka jest rozpalona. Dziewczyna krzykn�a, kiedy nios�a j� ku otworowi ods�oni�temu przez poruszony g�az. - Przesta� biadoli� - burkn�a Bartta. - Za chwil� ci� st�d wydob�d�. Jeste� bezpieczna. Ale sama w to nie wierzy�a, widz�c such� i zaczerwienion� sk�r� dziewczyny. Ramahanki by�y nie tylko mistyczkami, ale i znakomitymi uzdrowicielkami. Bartta wyra�nie widzia�a oznaki gor�czki duur i wcale si� jej nie podoba�o, �e zaka�enie wirusowe osi�gn�o takie stadium. Owa gor�czka, powracaj�ca co pi�� lat, ju� od wieku sia�a spustoszenie w�r�d Kundalan. Ramahanki uwa�a�y, �e to V�ornnowie przywlekli zaraz� na Kundal�, ruch oporu za� by� przekonany, �e Gyrgoni, tajemnicza kasta V�ornna�skich technomag�w, stworzyli owego wirusa jako kolejn� bro�, by powali� Kundalan na kolana. W ka�dym razie Ramahankom rzadko udawa�o si� uratowa� ofiary gor�czki duur. Je�eli chorob� rozpoznano w czterdzie�ci osiem godzin od wyst�pienia objaw�w, dobre efekty dawa�y kataplazmy z mieszaniny zmia�d�onych nasion krwawnicy i ususzonej delikatnej wewn�trznej strony li�ci naparstnicy. W przeciwnym razie, jak tylko wirus dociera� do p�uc, namna�a� si� tak gwa�townie, �e chory w ci�gu kilku dni topi� si� niczym wrzucony do morza. Trzymaj�c dziewczyn� na r�kach, Bartta przystan�a i spojrza�a na skrawek mroczniej�cego nieba. Droga w g�r� wydawa�a si� o wiele d�u�sza ni� ta w d�, zanim zesz�a na dno szczeliny. Dziewczyna umiera�a, nie by�o co do tego najmniejszych w�tpliwo�ci. C� wi�c po niej? Gdyby zdo�a�a j� st�d wydoby� i zanie�� do wioski, mo�e przed�u�y�aby jej �ycie o tydzie�, g�ra dwa. Ale po co? Bolesny grymas ju� zniekszta�ca� twarz dziewczyny, a jej cierpienia tylko by si� nasili�y. Lepiej j� tu zostawi�; szybka �mier� b�dzie wr�cz b�ogos�awie�stwem. Kiedy jednak Bartta k�ad�a j� na dnie szczeliny, niewielki wstrz�s obsypa� je okruchami �upk�w. Kap�anka przycisn�a si� do drgaj�cej �ciany, a dziewczyna krzykn�a. Spojrza�a przytomniej i przywar�a do kobiety, zawodz�c �a�o�nie. Bartta - czekaj�c, a� ustanie trz�sienie ziemi - przypomnia�a sobie �wi�t� sow� Miiny. Bogini wreszcie przem�wi�a i wybra�a j�, Bartt�! Sowa trzykrotnie przelecia�a nad szczelin�. Dlaczego? Na pewno nie po to, �eby Bartta porzuci�a tu dziewczyn�, skazuj�c j� na �mier�. Jakie� wi�c by�o znaczenie pos�ania Miiny? Mo�e bogini chcia�a, �eby chora zosta�a w�asno�ci� Bartty. Ale dlaczego? Czy�by by�o w niej co� wyj�tkowego? Bartta spojrza�a na nieziemsko pi�kn� twarz, tak blad�, �e pod sk�r�, nienaturalnie napr�on� i pa�aj�c� od gor�czki, wida� by�o siateczk� b��kitnych �y�ek. Odgarn�a g�adkie w�osy z czo�a dziewczyny i zapyta�a: - Jak ci na imi�? - Riane. - Serce chorej bi�o r�wnie szybko jak serduszko bielaka. - Hmmm. Nie znam tego imienia. Sk�d jeste�? Dziewczyna si� skrzywi�a. - Ja nie... Nie mog� sobie przypomnie�. Jedynie... - Jedynie co, kochanie? - Pami�tam wspinaczk�. - Wspinaczk�? - Bartta zmarszczy�a brwi. - Chyba nie s�ysza�am takiego s�owa. Co to znaczy? - Wspinaczka. No wiesz, wchodzenie i schodzenie po pionowych �cianach skalnych. - Nie opowiadaj g�upstw - skarci�a j� Bartta. - �adna ze znanych mi os�b tego nie robi. - A ja tak - odpar�a dumnie Riane. - To znaczy robi�am. Wyra�nie pami�tam zej�cie z Poczw�rnego Bia�ego Wierchu. - Przecie� to niemo�liwe - stwierdzi�a Bartta. Poczw�rny Bia�y Wierch by� urwist� g�r�, wznosz�c� si� jaki� kilometr powy�ej opactwa. Nawet dla kozic by� zbyt stromy, poszarpany i oblodzony. - Ale� sk�d. Powtarza�am to wiele razy. Bartta jeszcze bardziej si� zachmurzy�a. - No dobrze, niech ci b�dzie. A co sta�o si� potem? - Od�ama� si� ma�y wyst�p, kt�rego si� trzyma�am. Mo�e ska�a p�k�a, kiedy ziemia zadr�a�a. Spad�am. - No dobrze, kochanie, ale jak znalaz�a� si� tu, pod z�ocistym g�azem? - Ja... nie wiem. Bartta westchn�a. - Co sobie przypominasz? Kto jest twoj� matk�? A ojcem? Riane pokr�ci�a g�ow�. - Zastan�w si�, dziewczyno. Pomy�l! Riane odsun�a si� od niej i zwin�a w k��bek. Bartta zmusi�a si�, by z�agodzi� g�os. - Postaraj si�, prosz�. To wa�ne. - Nic wi�cej nie pami�tam. Amnezja, pomy�la�a kap�anka. Jest nie tylko chora, ale te� dozna�a obra�e�. - �le si� czuj� - zakwili�a Riane, jakby podkre�laj�c domys�y Bartty. - Wydobrzejesz - pocieszy�a j� odruchowo kobieta, chocia� bardzo w to w�tpi�a. - Nie zostawiaj mnie - powiedzia�a nagle dziewczyna. Bartta mia�a wra�enie, �e przygni�t� j� m�y�ski kamie�. U�miechn�a si� z przymusem i powiedzia�a: - Wsp�lnie si� st�d wydostaniemy. Ju� wkr�tce zobaczysz... Szczelin� targn�� kolejny wstrz�s. Riane rozejrza�a si� nerwowo, w jej b��kitnych oczach wida� by�o strach. Na dno posypa�y si� znowu kawa�ki �upk�w. - Umrzemy tutaj? - zapyta�a. Najwyra�niej nie mia�a poj�cia o swojej chorobie. - Nie umrzemy tutaj. - Bartta mia�a nadziej�, �e zdo�a�a si� uspokajaj�co u�miechn��. - Jestem Bartta ze Stone... Riane wrzasn�a, bo szczelin� targn�� trzeci, najsilniejszy wstrz�s. - Nie ma co becze� - kobieta surowo zgani�a zawodzenie chorej. - Zd��ymy si� st�d wydosta�. Ponad g�ow� Riane widzia�a warstwy �upk�w zsuwaj�ce si� ku �rodkowi szczeliny i mkn�ce w otworze, kt�ry pojawi� si� po trz�sieniu ziemi. Musz� si� st�d wydosta�, pomy�la�a Bartta, bo inaczej zgin�. Zn�w rozwa�y�a porzucenie dziewczyny, lecz pami�ta�a sow� i musia�a wype�ni� nakaz bogini. Wsta�a, opar�a si� o �cian� i przewiesi�a Riane przez lewy bark. - No dobrze. Teraz mocno si� trzymaj. Zacz�a si� wdrapywa�. Sz�o jej to powoli. Mia�a do�� rozumu, by wiedzie�, �e trz�sienie ziemi zniszczy�o sporo wg��bie� i wybrzusze�, kt�re wykorzysta�a przy schodzeniu. Te, kt�re wyczuwa�a teraz, kilkakrotnie sprawdza�a, zanim si� ostro�nie podci�gn�a. Ca�y czas przygniata� j� ci�ar chorej, garbi� plecy, wywo�ywa� b�l ramion i bioder - b�l, kt�ry coraz bardziej si� nasila�. Jednak uparcie si� pi�a, zabraniaj�c sobie po�piechu i nakazuj�c wypr�bowanie ka�dej prowizorycznej podpory, �eby si� pod nimi nie za�ama�a i �eby nie spad�y na dno szczeliny. Przez ca�y ten czas l�ka�a si� wszak�e, �eby kolejny wstrz�s nie zrzuci� jej na d�. Jeszcze nigdy nie czu�a si� tak bezradna, od kiedy zosta�a Ramahank� w Opactwie Op�ywaj�cej Jasno�ci, lecz, co dziwne, jednocze�nie odczuwa�a rado��, bo zn�w czu�a wi� z w�asnym cia�em i korzysta�a ze� jak w dzieci�stwie. Wspaniale by�o znowu czu� pod palcami ziemi�, czu� prac� mi�ni i �ci�gien. S�ysza�a pochlipywanie Riane i modli�a si�, �eby os�abiona dziewczyna nie pu�ci�a jej. Przeby�a ju� dwie trzecie drogi, kiedy zabrak�o oparcia dla palc�w. Trzy ewentualne podp�rki p�k�y, ostatnia dopiero wtedy, kiedy Bartta przenios�a na ni� ca�y ich wsp�lny ci�ar. Zjecha�a na poprzedni wyst�p, a od wstrz�su a� zabola� j� kr�gos�up. Riane zemdla�a. I dobrze, pomy�la�a Bartta, dziewczyna boi si� za nas obie. Instynkt nakazywa� jej i�� w g�r�, ale Bartta po�wi�ci�a troch� czasu na odpoczynek. Ziemia na razie si� nie trz�s�a, lecz nie by�o s�ycha� �adnego ptaka, co kap�anka potraktowa�a jako ostrze�enie przed nast�pnymi wstrz�sami. Ca�e �ycie sp�dzi�a w cieniu Djenn Marre, wi�c trz�sienia ziemi nie by�y dla niej nowo�ci�. Najs�absze nasilenie mia�y na pog�rzu, a ich moc wzrasta�a wraz z wysoko�ci�. Pewnego razu, kiedy nios�a miesi�czn� dostaw� do Lodowych Jaski�, mia�a nieszcz�cie natrafi� na trz�sienie ziemi, kt�re zmiot�o cz�� �ciany skalnej nieca�e siedem metr�w od miejsca, gdzie przycupn�a, przera�ona. Do Lodowych Jaski� zachodzi�y wy��cznie akolitki Ramahan, a i to niecz�sto. Jaskinie, wy��obione w granicie Djenn Marre niczym siedlisko osobliwego mitycznego drapie�nego ptaka, znajdowa�y si� pi�� kilometr�w od opactwa i kilometr powy�ej wodospad�w Niebia�ska Kaskada, od kt�rych bra�a pocz�tek Chuun. Wszyscy si� zastanawiali, jak Tchakirowie mogli tam �y�. Ale na c� wi�cej zas�ugiwa�y te m�ty i wyrzutki - zbrodniarze, odmie�cy i szale�cy, odrzuceni przez spo�eczno��? Mimo to wci�� byli Kundalanami. Ramahanki uwa�a�y za sw�j �wi�ty obowi�zek wobec Miiny dba�, �eby ci nieszcz�nicy nie zgin�li marnie na wietrznych i oblodzonych szczytach Djenn Marre. �aden cywilizowany Kundalanin nigdy nie widzia� Tchakira. Ale na pewno istnieli, bo kiedy akolitki ramaha�skie zjawia�y si� w Lodowych Jaskiniach, tak jak Bartta, to racji �ywno�ciowych z poprzedniego miesi�ca ju� nie by�o. I ona, jak wszystkie kobiety przed ni�, przebywa�a tam tylko tyle czasu, ile trzeba by�o, �eby po�o�y� niewielkie, wypchane pakunki z suszon� �ywno�ci� i zio�ami, �ykn�� ze dwa razy m�tnej rakkis i ruszy� w d� oblodzonego, niemal pionowego szlaku. Teraz mia�a przed sob� inny niemal pionowy szlak. Przeby�a ju� sporo drogi w g�r�, a mimo to wieczorne niebo wydawa�o si� jeszcze bardziej odleg�e, przypomina�o muszl� sczernia�� po ca�opalnej ofierze. Z mrok�w wy�oni�a si� gwiazda, niebiesko-bia�y ognik, a tu� obok niej, po prawej, zjawi� si� jeden ksi�yc, potem za� drugi i ich po�wiata o�wietli�a szczelin�. Bartta poczu�a to najpierw w podeszwach st�p; zebra�a si� w sobie i �arliwie modli�a do Miiny, aby bogini wyci�gn�a ku niej pomocn� d�o�. G�uchy pomruk przeszed� w kr�tki grzmot, og�uszaj�c j� bole�nie. Ziemia zadr�a�a i kobieta zacz�a si� zsuwa�, desperacko wczepiaj�c si� w skarp�. Mia�a wra�enie, �e ca�a szczelina si� rozpada i �e to ju� ostatnie chwile jej �ycia. Wszystko zamar�o w przera�aj�cym bezruchu. Bartta spojrza�a w g�r� - �ciana rozpadliny p�k�a i jej najwy�sza cz�� odchyli�a si�, tworz�c co� w rodzaju nier�wnych schod�w. Instynkt popchn�� j� w g�r�. W jednej chwili by�a przy owych schodach i - wspinaj�c si� jak mog�a najszybciej w tych okoliczno�ciach - wydosta�a si� ze szczeliny. Znalaz�a si� w rozpadlinie i nawet nie zatrzyma�a si�, by z�apa� oddech, ale niemal bieg�a, nios�c na ramieniu nieprzytomn� dziewczyn�. O�mieli�a si� obejrze� przez rami� dopiero wtedy, kiedy dotar�a do dr�ki wij�cej si� po�r�d kuello i wiod�cej do Stone Border. Nie wiedzia�a, co spodziewa�a si� ujrze�, lecz w ksi�ycowej po�wiacie, sp�ywaj�cej w d� jak mleko z wymion kozy, nie dostrzeg�a niczego niezwyk�ego. St�kn�a z wysi�ku, wygodniej uk�adaj�c dziewczyn� na bol�cym ramieniu, i pospieszy�a ku domowi. 2. Pn�cze Annon wypu�ci� strza��, Kurgan wystrzeli� be�t - i w sekund� p�niej run�� w d� nagon�g, obni�aj�cy lot ponad ciernist� koron� sysalowca. Be�t przeszy� jego pulchn�, b��kitno-��t� pier�, strza�a chybi�a o w�os. Annon triumfalnie potrz�sn�� pi�ci� nad g�ow�. Kurgan jednak pocz�stowa� go obel�ywym gestem i na �eb, na szyj� pogna� przez zagajnik sysalowc�w, w kt�rym zaczaili si� wczesnym rankiem, jako �e V�ornnowie �wietnie wiedzieli, i� soczyste nagonogi zak�adaj� gniazda na najwy�szych ga��ziach wielkich, s�katych, wiekowych drzew. - O tak, to moja zdobycz - wysapa� Kurgan. Wyszarpn�� okrwawiony metalowy be�t z ptasiej piersi i wetkn�� z powrotem w ��cze na zewn�trznej stronie lewego przedramienia. - Poj��e� wy�szo�� v�ornna�skiej technologii? - Potrz�sn�� jesionowym �ukiem Annona. - Nie rozumiem, czemu si� wyg�upiasz z t� �a�osn�, zacofan� kundala�sk� broni�. - To by�a pr�ba - odpar� Annon. - I to nieudana. Sam musisz to przyzna�. Kurgan d�gn�� martwego nagonoga cienkim tr�jgraniastym no�em, kt�ry zawsze mia� przy sobie. By� to jego najwi�kszy skarb, kt�rego nie pozwala� dotyka� nawet Annonowi. Annon wszak�e zbytnio si� tym nie przejmowa�, nie przepada� bowiem za v�ornna�sk� broni�. - Asherowie s� znani z mi�o�ci do Kundalan, nie? - mrukn�� Kurgan. - Po co to wywlekasz? - spyta� przez z�by Annon. - Wychowa�a ci� Kundalanka. To nie jest normalne. Wszystko, czego ci� nauczy�a, jest tak samo wybrakowane jak �uk, kt�ry ci da�a. Jeszcze wyjdzie ci to bokiem. Annon wola� nie podejmowa� tego tematu, dotkn�� w�asnego ��cza. - Za bardzo polegasz na okummmonie. - A czemu� mia�bym nie polega�? Wycelowa� za mnie, wyliczy� wektor ptasiego lotu, szybko�� wiatru i czas lotu co do nanosekundy. We w�a�ciwej chwili wystrzeli� be�t. A co ta kundala�ska zabawka zrobi�a dla ciebie? Okummmon da� zdobycz mnie, a nie tobie. - Nie musia�e� si� wysila�. W ten sam spos�b uczy nas, kiedy dostajemy Wezwanie, �eby si� pod��czy�. - Ot� to, g�upolu. - Kurgan u�miechn�� si� i otar� gruby grot be�tu; okummmon ju� �zmetabolizowa�� krew nagonoga, rozk�adaj�c j� na sk�adniki pokarmowe bez trudu wch�aniane przez krew m�odziana; klepn�� przyjaciela w plecy. - Okummmon to przywilej, kt�ry nale�y ceni�. My, Bashkirowie, jeste�my jedynymi z wysokiej kasty, kt�rzy mog� si� pod��czy�. B�d� z tego dumny i wsp�czuj Genomatekkom, co s� tylko z nazwy wysok� kast�. Wsp�czuj Khagggunom, wojownikom; Mesagggunom, in�ynierom; Tuskugggunom, kobietom, czyli ni�szym kastom. Oni wszyscy s� sototymi, kt�rych nie mo�na wezwa�. To dow�d na to, �e jeste�my od nich lepsi. - Mnie to Wezwanie przypomina p�ta. Kurgan potakn��. - Ma nas jeszcze bardziej zwi�za� z Gyrgonami. - Nie chc� by� z nikim zwi�zany. - Pochodzisz z Asher�w, dynastii ustanowionej i namaszczonej przez Gyrgon�w, Tych Kt�rzy Wzywaj�. Tw�j ojciec jest drugim z dynastii Asher�w, ty nast�pisz po nim, po tobie tw�j syn, i tak dalej. Annon pomy�la� o trzech swoich siostrach, kt�rych nie widzia� od ich narodzin. Mieszka�y w innej hingatta, podobnie jak ich matka - ich wsp�lna matka, kt�r� zobaczy� dopiero przed siedmioma laty, tu� przed jej �mierci�. Ju� nie mog�a wtedy m�wi�. Nie rozpozna�a go w ostatnich chwilach. - Wcale tego nie chc�. - To sceduj to na mnie - za�mia� si� Kurgan. - Zrobi�bym to, gdybym m�g�. Kurgan by� g��boko zaniepokojony. - Masz takie dziwaczne pogl�dy, Annonie Ashera! Za�o�� si�, �e to sprawka tej kundala�skiej czarownicy, co si� tob� opiekuje. Przecie� nawet nauczy�a ci� m�wi� i czyta� po kundala�sku. - Wyjawi�em to tylko tobie, Kurganie. - Gdyby tw�j ojciec wiedzia�, jakimi bzdurami ci� faszeruje, to by j� wyrzuci� na zbity pysk! - prychn�� Kurgan. - Mojemu ojcu raczej podoba si� spos�b, w jaki ona mnie wychowuje. - Annon si� u�miechn��. - Pokaza�a mi cz�� tajemnych przej�� przecinaj�cych kundala�ski pa�ac i opowiedzia�a o swojej wiosce, Stone Border, wysoko w g�rach Djenn Marre. - Aaa, Kundalanie. Dochowywanie tajemnic to ich najbardziej irytuj�ca cecha. Ale kogo obchodz� te ich sekrety? Czeg� mogli by�my si� nauczy� od podrz�dnych kultur? - Kurgan po�o�y� d�o� na ramieniu przyjaciela. - Wiem, �e to dla ciebie trudne. Wychowuje ci� niewolnica! Co regent sobie my�li? Niekt�rzy gadaj�, �e go op�ta�a. Gadaj�, rzecz jasna, za twoimi plecami. Krew nap�yn�a Annonowi do twarzy. - Da�bym nauczk� tym psim synom. - I narobi�by� sobie przy okazji wrog�w. Jak tw�j ojciec. - M�j ojciec nie boi si� �adnych wrog�w. - Fakt. Ale to, jak lekcewa�y tradycj�... Ta jego kundala�ska damulka to tylko jeden przyk�ad. - Gdyby moja matka nie z�ama�a wiary... - Gdyby twoja matka nie z�ama�a wiary, nigdy nie trafi�by� do hingatta liiina do mori. Wychowywa�aby ci�, tak jak twoje siostry, w hingatta falla do mori. �Hingatta� nazywano wsp�lnoty o�miu v�ornna�skich kobiet w wieku rozrodczym; wychowywano w nich dzieci z wy�szych kast przez rok po modelowaniu, kiedy to za po�rednictwem swojego okummmonu by�y stale pod��czone do matrix. - Nigdy by�my si� nie spotkali i nie zaprzyja�nili. I nigdy nie mia�bym okazji pobi� ci� na g�ow� w polowaniu! - M�j ojciec nie pochwala naszej przyja�ni. - A mojego doprowadza to do sza�u! - Uwa�a, �e tw�j ojciec namawia ci�, �eby� wykry� tajemnic� salamuuunu. - Nasi ojcowie si� nienawidz�, to fakt, a wszystko przez ten narkotyk - powiedzia� Kurgan. - I pomy�le� tylko, �e m�g�bym nigdy nie dostawa� od niego nakaz�w! Dla mnie Wennn Stogggul mo�e sobie gni� w N�Luuurze! - Obwi�za� szyj� nagonoga i zawiesi� go przy pozosta�ych. - Sp�jrz, przyjacielu! - U�miecha� si� szeroko, kpi�co. - Cztery ptaki i ani jeden tw�j! Annon wskaza� dwa ma�e czworonogi wisz�ce na ga��zi. - Zupe�nie mi wystarczy parka bielak�w. - Bielaki, te� co�! Odrobinka mi�ska i to na dok�adk� o smaku gliny! - A ty �wietnie znasz gorzki smak gliny, nieprawda�, przyjacielu? - Ja? Za��my si�, kto cz�ciej jej pr�bowa�! - A o co zak�ad? - za�mia� si� Annon. - Trzy kolejki ognistej numaaadis. - Raczej m�tnej rakkis. - Tego kundala�skiego sikacza? Cuchnie jak zgni�e clemetty. - Za mocna dla takich jak ty, co? - Nigdy! Pewnie dalej by si� przekomarzali w tym stylu, gdyby Annon nie dostrzeg� czego� k�tem oka. - Kurgan! - szepn��, kucaj�c. - Sp�jrz no tylko, Kurganie! O tam! Kurgan popatrzy� tam, gdzie wskazywa�o wyci�gni�te rami� przyjaciela. Przez luk� w drzewach pada� jasny snop s�onecznych promieni. Co� si� w tym blasku porusza�o. Kurgan przesun�� si�, �eby lepiej widzie�, i nadepn�� na such� ga��zk�. Annon natychmiast zatka� mu usta d�oni�, �eby st�umi� gniewny okrzyk. Ch�opcy zamarli. V�ornnowie byli bezw�osi, mieli d�ugie, sto�kowate, g�adkie czaszki i blado��t� sk�r�. Tak jasne, �e a� bezbarwne oczy Annona i jego smutne usta sprawia�y, �e ogromnie r�ni� si� od Kurgana, kt�rego czarne jak noc oczy czyni�y twarz jeszcze chudsz� i bardziej kanciast�. Obaj ch�opcy nadal widzieli jaki� ruch w tr�jk�tnym s�upie blasku. W milcz�cym porozumieniu, zrodzonym ze wsp�lnego wychowania w liiina do mori, przyjaciele ostro�nie i powoli d��yli na skraj zagajnika sysalowc�w. Dotarli na obrze�e �wietlnego tr�jk�ta i a� im zasch�o w ustach. - Oczom nie wierz�! - szepn�� Kurgan. - Co za niespodzianka! - rzuci� cicho Annon. - Wspania�a! - Te� tak my�l�! - Ale ja to pierwszy powiedzia�em, wi�c jest moja! - Jeszcze czego! Zerkali w o�lepiaj�cy s�oneczny blask. Us�yszeli orze�wiaj�cy szmer strumyka - jednego z wielu dop�yw�w pot�nej Chuun, zasilaj�cej Olbrzymie Fosforyczne Bagna, dwadzie�cia mil dalej na zach�d. Pluskowi wody towarzyszy� cichy radosny �miech, bo obiektem zainteresowania ch�opc�w nie by� ani barwnie upierzony nagon�g, ani sze�cionoga bagienna jaszczurka. Nawet widok narbucka z drogocennym spiralnym rogiem - kt�ry to zwierz znikn�� z Kundali z nadej�ciem V�ornn�w - nie poruszy�by tych nastolatk�w tak, jak poruszy� ich widok m�odej Kundalanki. Unios�a wysoko sukni�, ods�aniaj�c mlecznobia�e uda, i zapu�ci�a si� na p�ycizn� strumienia. Porusza�a palcami st�p, wzbijaj�c mu� i p�osz�c kijanki. Ch�opcy domy�lili si�, �e to widok umykaj�cych kijanek by� przyczyn� jej d�wi�cznego �miechu. Nie, �eby zwracali zbytni� uwag� na d�wi�ki, jakie wydawa�a. Nie, nie - oni przygl�dali si� bacznie jej w�osom. By�y g�ste i br�zowe jak usma�ona w rondlu leeesta. U�o�y�a je na czubku g�owy i spi�a par� d�ugich, filigranowej roboty szpilek, jak to kobieta tej rasy. Kiedy tak patrzyli, wesz�a g��biej w strumyk. Woda zakry�a jej stopy. Nagle unios�a g�ow� i rozejrza�a si�. Ch�opcy zamarli i wstrzymali oddech, �eby si� nie zorientowa�a, �e j� podgl�daj�, i nie uciek�a. Nie bali si� jej, to oczywiste. Byli V�ornnami i nie obawiali si� �adnego z Kundalan. Raczej ich poci�ga�a. No i te jej w�osy. V�ornnowie byli zupe�nie pozbawieni w�os�w i z pewno�ci� dlatego w�osy Kundalan budzi�y w nich ca�� gam� odczu� - od odrazy do erotycznej fascynacji. Kr��y�y nawet pog�oski, �e Gyrgoni cz�sto odwiedzali kundala�skie kashiggen, gdzie p�acili za us�ugi tajemniczych imari, maj�cych tak d�ugie w�osy, �e - jak m�wiono - kto� musia� je unosi�, kiedy sz�y. Poniewa� jednak Gyrgoni uwielbiali rozsiewa� plotki i legendy na sw�j temat, nikt nie potrafi� oddzieli� prawdy od zmy�le�. Ch�opcy patrzyli, oszo�omieni, jak m�oda Kundalanka unosi r�ce i wyci�ga filigranowe szpilki. W�osy sp�yn�y jej na plecy niczym Niebia�ska Kaskada. Potem zacz�a si� rozbiera�. Najpierw zdj�a kamizelk�, p�niej bluzk�, a na koniec d�ug�, uk�adan� sp�dnic�. Z okrzykiem zachwytu zanurzy�a si�, nagusie�ka, w wodzie. A kiedy woda rozbryzn�a si� wok� jej ud, ujrzeli jej urocz� czuprynk�. Kurgan upu�ci� upolowane nagonogi. Le�a�y teraz u jego st�p ze skr�conymi karkami, zapomniane w podekscytowaniu nowymi �owami. - Oto dojrza�y clemett, gotowy do zerwania - rzek� ochryple. - Musi by� moja. I wypad� z kryj�wki. Annon rzuci� �uk i tu� za przyjacielem pop�dzi� ku Kundalance. Bieg� szybciej. Kurgan zorientowa� si�, �e przegra �w wy�cig, i podci�� mu nogi. Annon potkn�� si� i przekozio�kowa� po trawie. Drugi z V�ornn�w wykorzysta� uzyskan� przewag�, w mgnieniu oka dotar� na brzeg i wskoczy� do wody akurat w tym momencie, kiedy zauwa�y�a go m�oda Kundalanka. Dziewczyna wrzasn�a, staraj�c mu si� wyrwa�. Szarpa�a si�, on tymczasem wpycha� jej g�ow� pod wod�, a� wreszcie zabrak�o jej tchu i m�g� j� wyci�gn�� na p�ycizn�. Zwali� si� na ni� ca�ym ci�arem i zmia�d�y� jej usta swoimi wargami. Annon, rozci�gni�ty w trawie i niezabudkach, z mieszanymi uczuciami patrzy� na t� napa��. Widok dziewczyny i w nim wzbudzi� po��danie, i on te� ch�tnie zaspokoi�by swoj� chu�. W�a�ciwie nie by�o w tym nic z�ego. Kundalanie byli tylko po�ledniejsz� ras� - kolejn� ras� niewolnik�w podbit� przez V�ornn�w. A jednak... A jednak co� go powstrzyma�o - jaki� ledwie s�yszalny g�os szepn�� mu na ucho:�To si� nie godzi�. Annon zadr�a�. By� to oczywi�cie g�os Giyan. By�a Kundalank�, co si� dla� liczy�o, bo przecie� to ona go wychowa�a. Jasne, �e gdyby nie by�a kochank� regenta, nigdy nie dosta�aby tak wa�nego zadania, nigdy nie w��czono by jej do hingatta liiina do mori ani do �adnej innej hingatta. Ale Gyrgoni wybrali Eleusisa na regenta i chocia� nie pozwalali mu stanowi� w�asnych praw, jego decyzja by�a prawem dla wszystkich kast. By�a prawem, bo stali za nim Gyrgoni. Inni mogli - jak robi� to Stogggul - psioczy� i narzeka� na regenta, ale nic poza tym. Pozostawa�y im jedynie pomruki niezadowolenia. Jasne, Giyan go wychowa�a. By�a kochank� jego ojca i wykonywa�a jego polecenia. Jak przysta�o na pos�uszn� niewolnic�. Niewolnic�, kt�rej szept potrafi� wszak�e rozbrzmie� w umy�le Annona, chocia� jej przy nim nie by�o. Mo�e Kurgan mia� racj� co do niej, mo�e i by�a czarownic�. Tak czy owak, nie m�g� ju� znie�� tego g�osu. Wbieg� w jaskrawy blask s�o�ca, jak strza�a pomkn�� stromym brzegiem i spad� na szamocz�c� si� par�. Widzia� go�y ty�ek Kurgana, zawzi�te, na po�y szalone, nabieg�e krwi� oczy przyjaciela. O dziwo, to tylko wzmog�o jego determinacj�. �eby co? Zaspokoi� swoj� zachciank�, pozby� si� osobliwej oci�a�o�ci w l�d�wiach, nasyci� si� t� kundala�sk� samiczk�. Uciszy� denerwuj�cy szept, rozbrzmiewaj�cy w jego umy�le. Wbi� palce w napi�te mi�nie ramion Kurgana. Tamten uni�s� si�, okr�ci� tors ku przyjacielowi i trzasn�� go grzbietem d�oni. Annon, nie przygotowany na cios, cofn�� si� nieco. Ale zn�w zaatakowa� i trafi� prosto na pot�ny cios. Kl�kn�� w wodzie, widz�c wszystkie gwiazdy. W ko�cu odzyska� wzrok i zobaczy� min� dziewczyny; zmrozi�o go to. Ju� si� nie opiera�a. Oczy mia�a szkliste, jakby patrzy�a gdzie� strasznie daleko, tam gdzie �aden V�ornn nie m�g� dotrze�. Annon wiele razy widzia� takie spojrzenie u kundala�skich niewolnic w Axis Tyr. Wprawia�o go we w�ciek�o��, powodowa�o, �e dawna rozpacz po opuszczeniu przez matk� bola�a jak pchni�cie no�em w brzuch. �w gniew przywo�a� wspomnienia, kiedy jako dziecko p�aka� noc�. Chcia�, �eby przysz�a matka, a kt� si� zjawia�? Kundala�ska niewolnica! Wo�a� matk� w przera�eniu, ale tak�e po to, �eby dokuczy� Giyan, ukara� j� za to, �e zajmuje miejsce matki. Giyan odpowiada�a na jego wo�anie, je�li tylko tej akurat nocy nie by�a z jego ojcem. Ko�ysa�a go, cho� o to nie prosi�, cho� ledwo m�g� �cierpie� jej dotyk - dotyk Kundalanki, kt�r� ojciec nie wiadomo dlaczego uwielbia�! Opowiada�a mu niezwyk�e, niepokoj�ce legendy o bogini Miinie i Pi�ciu �wi�tych Smokach, kt�re stworzy�y Kundal�, lub usypia�a go, �piewaj�c ko�ysanki o osobliwych melodiach, kt�re w�lizgiwa�y si� do jego umys�u. Mia�a pi�kny g�os, musia� jej to przyzna�. Jednak by�o w niej co� takiego, by� mo�e g��boki smutek, co ujawnia�o si� w wyrazie jej twarzy, co odbiera�o rado�� jej u�miechom. Raz ockn�� si� w jej ramionach i zobaczy�, jak �ka we �nie. �zy sp�ywa�y strumieniami po policzkach Giyan, �ni�cej straszliwy sen, wi�c - cho� wzbudzi�o to w nim obrzydzenie - mocno uchwyci� jej d�o�. Blask s�o�ca, odbity od powierzchni strumienia, niemal o�lepia� Annona. W�ciek�o�� wzi�a g�r� nad bezw�adem. Warcz�c jak zwierz w klatce, uderzy� Kurgana w szcz�k�, poprawi� krzepkim ciosem w ucho i zwl�k� go z biedaczki. Dziewczyna le�a�a, oszo�omiona, dop�ki ku niej nie si�gn��. Wzdrygn�a si�, kiedy Annon z�apa� j� za rami� i podni�s�. Odsun�a si�, gdy j� pu�ci�. Przez chwil� tworzyli osobliw� scenk� - zdobywca i niewolnica, ka�de innej rasy. Patrzyli sobie w oczy, nie znaj�c swoich intencji. Annon wiedzia�, �e by�a to odpowiednia chwila, �eby j� posi���, mszcz�c si� tym na kundala�skiej niewolnicy, kt�ra go wykarmi�a, i na ojcu, kt�ry potrzebowa� jej bardziej ni� on. Odpowiednia chwila, �eby - jak na V�ornna przysta�o - wzi�� to, co mu si� nale�a�o. Lecz nie zrobi� nic. Za jego plecami st�kn�� Kurgan. - Wyno� si� st�d! - warkn�� Annon do zdumionej Kundalanki, po czym dorzuci� energiczniej: - R�b, co ka��, kobieto, i to szybko, zanim zmieni� zdanie! Kl�cz�cy Kurgan zn�w st�kn�� i wykaszla� bladob��kitn� flegm�. Rzuci� si� w stron� dziewczyny, brn�cej pospiesznie ku brzegowi. Wrzasn�a. A