3304
Szczegóły |
Tytuł |
3304 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3304 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3304 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3304 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
AKE HOLMBERG
TURE SVENTON W SZTOKHOLMIE
(PRZE�O�Y�A: TERESA CH�APOWSKA)
SCAN-DAL
ROZDZIA� PIERWSZY
Grudniowa niedziela u jubilera Erikssona
Ulica Krasnoludk�w w Sztokholmie jest wyj�tkowo sympatyczna. Ju� sama jej nazwa brzmi przyjemnie. Trudno nawet uwierzy�, �e mo�e istnie� ulica nazywaj�ca si� tak �adnie. A jednak na niej w�a�nie zdarzy�a si� kilka lat temu najbardziej dziwna i niepokoj�ca historia, z jak� prywatny detektyw Ture Sventon mia� kiedykolwiek do czynienia. Rozwik�a� j� oczywi�cie we w�a�ciwy mu, szybki i zr�czny spos�b. Jubiler Eriksson by�by najch�tniej zatuszowa� ca�� spraw�, ale tego nie da�o si� zrobi�, bo pisano o niej w ka�dej gazecie.
Ulica Krasnoludk�w le�y w pi�knej dzielnicy Vasastad. W tej cz�ci miasta spotyka si� przewa�nie sklepy nabia�owe, pasmanterie i piwiarnie. Tak samo jest na ulicy Krasnoludk�w, z t� jednak r�nic�, �e znajduje si� tam r�wnie� sklep jubilerski. Szyld nad jego oknem wystawowym g�osi:
HENRYK ER1KSSON
Jubiler
Mimo wszelkich urok�w ulicy Krasnoludk�w mo�na by pomy�le�, �e nie jest to zbyt dobre miejsce dla jubilera. Ale my�l�c tak, pope�ni�oby si� zasadniczy b��d. Bo gdy tylko kto� w s�siedztwie �eni si� lub wychodzi za m��, ludzie zaraz m�wi�: "P�jdziemy do Erikssona poszuka� jakiego� prezentu �lubnego. Chyba kupimy co� z plater�w"1. Pan Eriksson znany jest na ca�ej ulicy Krasnoludk�w dzi�ki swoim pi�knym prezentom �lubnym. Nigdzie nie dostanie si� tak �licznych platerowanych p�misk�w, lichtarzy czy salaterek. Nie m�wi�c ju� o widelcach.
"Czy wystarczy p� tuzina, czy te� damy im ca�y tuzin?" - zastanawiaj� si� kupuj�cy.
Ale jubiler Eriksson marzy� najch�tniej o s�awnych klejnotach i brylantach. Czytywa� ksi��ki o szlachetnych kamieniach �wiatowej klasy i wszystko wiedzia� na temat ich szlifu, ilo�ci karat�w, w�a�cicieli i ceny. Najbardziej lubi� czyta� o kamieniach tak du�ych, �e a� nie maj�cych ceny. Zgromadzi� ca�� p�k� ksi��ek o diamentach. Wiedzia� wszystko o Koh-i-noorze i o Wielkim Mogole.
Pani Eriksson nieraz mu wypomina�a:
"Zn�w siedzisz i czytasz o Wielkim Mogole zamiast zabra� si� do czego� po�ytecznego".
Podczas niedzielnych przechadzek po mie�cie jubiler Eriksson lubi� zatrzymywa� si� przed najbardziej znanymi sklepami jubilerskimi, maj�cymi olbrzymie okna wystawowe. Wpatrywa� si� tam w drogocenne kamienie i gdy tylko zobaczy� co� naprawd� wyj�tkowego, pogr��a� si� w my�lach. Wr�ciwszy na ulic� Krasnoludk�w, zawsze rzuca� okiem na swoj� wystaw� z platerami, a dopiero potem szed� na g�r� zje�� sznycel ciel�cy i szarlotk�.
Rodzina Eriksson�w mieszka�a bowiem nad sklepem. Trudno wyobrazi� sobie lepsze warunki dla jubilera: wystarczy�o wej�� do windy i wjecha� trzy pi�tra. Mieli przestronne, nowoczesne mieszkanie sk�adaj�ce si� z trzech pokoi i kuchni oraz przylegaj�cego do niej ma�ego pokoiku. Troch� by�o ciemne i ponure, niemniej mieszka�o si� w nim wyj�tkowo przyjemnie i wygodnie.
W prawie ka�d� niedziel� jubiler Eriksson m�wi� przy obiedzie: "Widzia�em dzi� wspania�y brylant na mie�cie. Pi�kna rzecz, ale szlif niew�a�ciwy. Ja bym go nigdy nie ci�� w ten spos�b".
- Jak by� go ci�� w takim razie? - zapyta�a pani Eriksson w kt�r�� tak� niedziel�. - Szkoda, �e nie ma dzi� ciotki Agdy, ona tak lubi szarlotk�. U niej jest zawsze taka dobra szarlotka.
- Szarlotka? - odezwa� si� pan Eriksson podnosz�c p�przytomny wzrok znad talerza. - Chcesz powiedzie�: rubiny?
- Nie, nie chc� - odpar�a jego �ona, �ci�gaj�c lekko wargi - wcale ich nie mia�am na my�li.
Jej m�� wpatrywa� si� w ni� ze szczerym zdziwieniem.
- Ale�, kochanie, wiesz przecie� dobrze, �e ciocia Agda ma pier�cionek z trzema rubinami. Najwy�szej klasy. Z tych rzeczywi�cie najlepszych na �wiecie. Koloru krwi, o jedwabistym po�ysku.
- Tak, wydaje mi si�, �e wiem - odpar�a pani Sonja Eriksson.
- Ale ja my�la�em, �e powiedzia�a�... - zacz�� jej m�� z p�otwartymi ustami.
Sonja Eriksson odpowiedzia�a powoli, dobitnie, z ledwo dostrzegaln� gro�b� w g�osie:
- Powiedzia�am, �e ciocia Agda powinna tu by� teraz. Bo bardzo lubi szarlotk�.
- I ja te�. Ale nie szarlotk� - doda� po�piesznie roztargniony jubiler. - Chcia�em powiedzie�...
Pa�stwo Eriksson mieli dwoje dzieci: El�biet� i jej brata, Henryka Erikssona juniora. Oboje przys�uchiwali si� ch�tnie rozmowom rodzic�w. Uwa�ali, �e to r�wnie zabawne jak p�j�� do kina, i oboje wiedzieli dok�adnie, jak takie rozmowy podtrzymywa�.
- Co chcia�e� powiedzie�, tatusiu? - spyta�a El�bieta. Mia�a jasnoniebieskie oczy, blond w�osy uczesane w ko�ski ogon i niedzieln� sukienk� w kratk�.
- Co takiego, dziecko? - spyta� ojciec troch� zirytowanym g�osem.
- Mama w�a�nie m�wi�a, �e u cioci Agdy jest zawsze taka doskona�a szarlotka. Wtedy tata powiedzia�, �e jest prawie �wiatowej klasy - w��czy� si� Henryk marszcz�c czo�o, ca�y zatopiony w my�lach.
- Tak, tak powiedzia�e�, tatusiu! - doda�a El�bieta.
- Trzy sztuki - rzek� Henryk. - Trzy szarlotki o �wiatowej s�awie. - Zmarszczy� jeszcze bardziej czo�o. Wida� by�o, jak g��boko si� zastanawia.
- Cicho b�d�cie, jedno z drugim! - odezwa�a si� pani Eriksson.
Taka to scena rozegra�a si� w tej ca�kiem zwyczajnej rodzinie jubilera, siedz�cej pewnej grudniowej niedzieli przy kolacji, na ulicy Krasnoludk�w. Na dworze zacz�� pada� �nieg. Zbli�a�o si� Bo�e Narodzenie. Latarnie uliczne by�y ju� zapalone. Nikt absolutnie niczego nie przeczuwa�. A jednak tego w�a�nie wieczoru zacz�a si� owa tajemnicza i niepokoj�ca historia.
W holu zadzwoni� telefon. U Eriksson�w panowa� taki rodzinny zwyczaj, �e ile razy dzwoni� telefon, wszyscy zrywali si� i zaczynali krzycze�.
- Telefon! - wo�a�a pani Eriksson.
- Kto� dzwoni! Ja odpowiem! - krzycza� Henryk junior zrywaj�c si� z miejsca i przewracaj�c krzes�o.
- Nie! Ja! - krzycza�a El�bieta i te� si� zrywa�a, ale troch� za p�no.
- Wydaje mi si�, �e s�ysza�em dzwonek - m�wi� jubiler podnosz�c wzrok znad talerza. - To chyba telefon.
Ka�da rodzina jubilera ma swoje szczeg�lne przyzwyczajenia. Erikssonowie stawali niemal na g�owie, gdy tylko zadzwoni� telefon.
- Halo! - powiedzia� teraz Henryk podnosz�c s�uchawk�.
Ca�a rodzina s�ucha�a.
- Tak jest. Dzie� dobry - s�ycha� by�o z holu g�os Henryka. Potem nast�pi�a kr�tka przerwa.
- Kto to mo�e by�? - spyta�a pani Sonja cicho, nie wstaj�c od sto�u.
- Tssss! - sykn�a El�bieta.
- Ciekaw jestem, kto to dzwoni - powiedzia� jubiler.
Po czym wszyscy siedzieli w milczeniu i nads�uchiwali.
- Czy ciocia chce m�wi� z tat�, czy z mam�? - doszed� ich g�os Henryka.
- Ciocia Agda - powiedzia�a pani Eriksson.
- Ciocia Agda? - spyta� jubiler. Pani Eriksson wsta�a i wysz�a do holu. Jej m�� te� wsta� i wyszed� do holu, z serwetk� w r�ku. El�bieta ju� by�a przy telefonie.
- Mama zaraz podejdzie - powiedzia� Henryk. - Do widzenia, ciociu - i poda� matce s�uchawk�.
- Halo - powiedzia�a pani Eriksson. - Czy to ciocia Agda? - m�wi�a dalej serdecznym, telefonicznym tonem. - Na Bo�e Narodzenie? - rzek�a w chwil� p�niej nieco innym ju� g�osem. - Oczywi�cie... jasne, �e ciocia mo�e... - Wszyscy s�uchali. - To jest troch� niewygodne, tak, ale oczywi�cie b�dzie nam mi�o widzie� cioci�. - Pani Eriksson bardzo si� stara�a odzyska� sw�j telefoniczny ton, ale niezbyt jej to wychodzi�o. Zrobi�a jeszcze jeden du�y wysi�ek. - Mam nadziej�, �e ciocia zadowoli si� tym, co u nas zastanie - powiedzia�a. A potem nie by�o ju� po co wi�cej si� wysila�, bo telefonistka oznajmi�a, �e min�y trzy minuty, ciocia Agda zd��y�a wi�c tylko powiedzie� ,,do widzenia" i od�o�y�a s�uchawk�.
W holu zapanowa�a cisza.
- Dzie� dobry - odezwa� si� Henryk.
- Pi�kny dzie� mamy dzisiaj - powiedzia�a El�bieta. - Jake�cie spali?
- Czy ona naprawd� przyje�d�a? - spyta� Henryk. - Na Bo�e Narodzenie i tak dalej?
- Wygl�da na to, �e tak - odpar�a pani Sonja Eriksson. Milcz�c, wszyscy wr�cili g�siego do rozpocz�tej szarlotki.
- Wi�c to by�a ciocia Agda? - spyta� jubiler spokojnie, chc�c przerwa� panuj�ce w jadalni milczenie.
Pani Eriksson nie mia�a do�� energii, �eby. odpowiedzie�. Dalej nikt nic nie m�wi�. S�ycha� by�o tylko lekkie mlaskanie, kt�re w domu jubilera zawsze towarzyszy jedzeniu szarlotki z sosem waniliowym.
ROZDZIA� DRUGI
Cie�
Sze�� godzin p�niej w ca�ym domu Eriksson�w by�o ciemno. W sypialni rodzic�w s�abe �wiat�o lamp ulicznych przedziera�o si� przez story, padaj�c na �ciany i sufit. Oboje pa�stwo Erikssonowie oddychali wolno i g��boko. Na stoliku nocnym jubilera le�a�a otwarta ksi��ka o brylantach, a pod materacem jego niedzielne granatowe spodnie z kamgarnu2, kt�re w ten spos�b same si� odprasowywa�y. Na stoliku pani Eriksson le�a�a lista rzeczy do kupienia przed Bo�ym Narodzeniem. Co jaki� czas przeje�d�a� ulic� samoch�d.
El�bieta spa�a w swoim pokoiku za kuchni�. Ko�o jej ��ka le�a�a gramatyka angielska, a na ko�drze otwarty ilustrowany tygodnik, kt�ry spad�, kiedy panna Eriksson przewr�ci�a si� we �nie na bok.
W saloniku spa� na kanapie jej brat. Na krze�le le�a�y trzy aksamitne poduszki i narzuta, zdejmowane co wiecz�r z kanapy, kiedy m�ody Eriksson szed� spa�. Obok kanapy sta� ma�y, okr�g�y stolik z metalowym, otwieranym blatem. Na nim le�a�a gramatyka angielska i portmonetka zawieraj�ca siedemdziesi�t pi�� ore3, oraz dwa zagraniczne znaczki z Afryki w osobnej przegr�dce. Na ko�drze le�a� otwarty ilustrowany tygodnik, kt�ry spad�, kiedy m�ody Eriksson przewr�ci� si� we �nie na bok.
Ca�a rodzina jubilera spa�a. Zegar na wie�y w mie�cie wybi� dwunast�. Godzin� p�niej wybi� pierwsz�. P� godziny p�niej wybi� wp� do drugiej.
Do mieszkania Eriksson�w prowadzi�y z sieni dwa wej�cia. Na jednych drzwiach widnia�o nazwisko: Erikssonowie, na drugich - napis: Kuchnia.
Drzwi kuchenne zaopatrzone by�y w staro�wiecki zamek, tak zwany patentowy. Te zamki s� praktyczne i wygodne z r�nych wzgl�d�w. Je�eli na przyk�ad zapomnia�o si� klucza, zamek mo�na do�� �atwo otworzy� innym kluczem. Na zamek patentowy zawsze mo�na liczy�.
Kiedy zegar wybi� wp� do drugiej, w zamku patentowym, znajduj�cym si� w kuchennych drzwiach pa�stwa Eriksson�w, co� zachrobota�o ledwo dos�yszalnie. Potem nast�pi�y jeszcze dwa milutkie uderzenia, kt�rych nikt nie us�ysza�. A potem drzwi otworzy�y si� powoli i jaki� nieprzyjemny cie� wsun�� si� do kuchni. Cie� zamkn�� za sob� drzwi, ale zamek zostawi� otwarty. Do�wiadczony cie� nigdy nie zamyka drzwi na zamek, bo nigdy nie wie, jak pr�dko b�dzie musia� je zn�w otworzy�.
Do�wiadczony cie� stan�� tu� za drzwiami i zapali� latark� elektryczn�. �wiat�o pad�o na zlew.
Ukaza� si� w przera�liwej jasno�ci stos talerzy z okruchami szarlotki i resztkami znakomitego, bardzo zaschni�tego sosu.
Cie� przeszed� przez kuchni�, zgasi� latark� i wszed� do holu. Tam stan�� nads�uchuj�c. Cisza by�a absolutna. Tak jak i ciemno��. Cie� nie widzia� w�asnej r�ki przed sob�. Wi�c zn�w zapali� latark� i zobaczy�, �e ma dwoje drzwi do wyboru. Zgasi� latark� i ostro�nie otworzy� jedne drzwi, a poniewa� dalej by�o zupe�nie cicho, o�wietli� pok�j. �wiat�o pad�o na st� jadalny. Sta�a na nim salaterka z kilkoma mandarynkami, obok le�a�a wieczorna gazeta. Wtedy cie� otworzy� drugie drzwi i zn�w s�ucha�, ale wsz�dzie by�o cicho. Dochodzi�o tylko jakie� posapywanie, lekkie i regularne. W �wietle latarki cie� j�� przypatrywa� si� z wielkim zainteresowaniem �pi�cej na kanapie postaci Henryka Erikssona juniora.
Potem przesun�� si� przez pok�j do nast�pnych drzwi, zgasi� latark� i otworzy� je bezg�o�nie.
Us�ysza� w ciemno�ci chrapi�cy duet - jednostajny, pe�en spokoju.
Zn�w zapali� latark�. �wiat�o pad�o prosto na spodnie jubilera zwisaj�ce spod materaca a� na dywanik przy ��ku.
Cie� zgasi� latark�, podszed� po ciemku do spodni, stan�� i nads�uchiwa�.
Chrapanie by�o teraz tu� obok. Z bliska zdawa�o si� jeszcze spokojniejsze, niewiarygodnie r�wnomierne.
Cie� pochyli� si� i zacz�� grzeba� w kieszeniach spodni pana Erikssona.
ROZDZIA� TRZECI
Kapelusz
Nasta� poniedzia�kowy ranek na ulicy Krasnoludk�w.
- Kto tu chodzi�? - spyta�a pani Eriksson, pokazuj�c pod�og� w holu. Jej pod�ogi by�y zawsze przepi�knie utrzymane, nigdy nie by�o na nich �ladu mokrych but�w. - To ty? - zwr�ci�a si� do Henryka, wskazuj�c szereg wyra�nych �lad�w id�cych od jadalni do saloniku i tam znikaj�cych na dywanie.
- Na pewno nie - odpar� Henryk. Siedzia� razem z El�biet� przy �niadaniu, przed p�j�ciem do szko�y. Pili czekolad� i jedli szwedzki chleb. - Nie wychodzi�em dzi� na dw�r - stwierdzi�.
- A wczoraj? - spyta�a pani Sonja.
- Wczoraj tak - odpar� Henryk.
Pani Eriksson zastanowi�a si�. Przecie� wczoraj nie by�o �lad�w!
- Mo�e to ty? - zawo�a�a w stron� pokoju sypialnego.
- O co chodzi, kochanie? - spyta� jej m��. Szuka� w�a�nie czego� w bieli�niarce.
- Chc� wiedzie�, czy to ty zostawi�e� �lady na pod�odze.
- Co takiego? - spyta� jubiler, dalej grzebi�c w bieli�niarce.
- �lady! - krzykn�a pani Eriksson na ca�e mieszkanie.
W ko�cu jubiler przyszed� do holu z p�czkiem kluczy w r�ku.
- Nie mog� doj��, gdzie s� moje klucze - powiedzia�.
- Czy to ty zostawi�e� te �lady na pod�odze? - spyta�a go �ona.
- Nie pami�tam, kochanie. O jakich to �ladach m�wisz od samego rana? Wtedy wtr�ci�a si� El�bieta.
- To nie mo�e by� tatu�. Wczoraj ich przecie� nie by�o, a tatu� dzi� nie wychodzi�.
Pani Eriksson spojrza�a na m�a. Mia� na sobie szary szlafrok i pantofle nocne. Zobaczy�a od razu, �e nie by� jeszcze na dworze tego ranka. Ale nie chcia�a da� za wygran�. Przecie� jej parkiety znane by�y z pi�knego po�ysku. Zn�w spojrza�a na �lady st�p. To musia�a by� dziesi�tka, je�li chodzi o numer, i do�� szeroka.
- Czy to ty? - spyta�a El�biet� dla porz�dku.
- Jak jest dzi� na dworze? - Henryk zwr�ci� si� pr�dko do El�biety. - Wychodzi�a� ju�, wi�c powiedz.
Pani� Eriksson mocno to wszystko zastanowi�o.
- Kto� to jednak musia� zrobi� - stwierdzi�a.
- Trzeba wyciera� nogi, dzieci - o�wiadczy� jubiler. - Musicie pami�ta�, �eby zawsze pami�ta�.
Dzieci posz�y do szko�y. Pan Eriksson pobrz�kuj�c p�kiem kluczy zapyta�:
- Czy widzia�a� klucze od biurka? Nigdzie ich nie ma.
- Kt�re klucze? Od szafy?
Pani Eriksson ca�kiem zapomnia�a o �ladach.
- Nie. Mam je tutaj. Ale te drugie, od domu i od biurka. Ten ma�y p�czek.
Pani Eriksson uspokoi�a si� nieco. Szafa oznacza�a u nich sejf w pokoju za sklepem, gdzie trzymali cz�� towar�w, a tak�e dzienny utarg,
- Ach tak, klucze domowe - powiedzia�a. - Gdzie je mia�e� ostatnio?
- W moich popielatych spodniach, tych na co dzie�. Nie powinny tam by�, oczywi�cie, to moja wina, kochanie. Ale znalaz�em je w�a�nie - powiedzia� jubiler, machaj�c p�czkiem kluczy. - W bieli�niarce.
- Pytam, gdzie mia�e� ten drugi p�czek kluczy, ten, kt�ry zgin��, kt�rego nie mo�esz znale��. Gdzie go mia�e� ostatnio?
- W granatowych spodniach. Wsadzi�em je jak zwykle pod materac, �eby si� odprasowa�y.
- Chcesz powiedzie�, �e p�czek kluczy domowych by� w granatowym garniturze, kt�ry mia�e� na sobie wczoraj?
- Tak. Granatowy p�czek niedzielny. W�a�nie o nim m�wi�. Ale teraz go nie ma!
Pani Eriksson spojrza�a na �lady st�p. Wyda�o si� jej, �e widzi ducha id�cego po parkiecie.
Pan Eriksson spojrza� na �on�, potem na pod�og�. I on jakby zobaczy� ducha na parkiecie.
- Nie my�lisz chyba?... - zacz��.
- Nic nie rozumiem - odpar�a pani Eriksson cichym, lecz stanowczym g�osem. Posz�a do kuchni i wyj�a z kredensu dwie fili�anki.
Nagle g�o�no krzykn�a.
Jej m��, spodziewaj�c si� najgorszego, wbieg� do kuchni.
- Co si� sta�o, na lito�� bosk�? - spyta�.
Pani Eriksson z przera�on� min� wskaza�a krzes�o ko�o drzwi. Na krze�le le�a� kapelusz.
Pan Eriksson podni�s� go ostro�nie. Co za nieprzyjemny kapelusz! Ogromny, bardzo zniszczony, w kolorze ni to brudno��tym, ni to buraczkowym. Trudno uwierzy�, �e taki kolor mo�e istnie�, a co dopiero taki kapelusz. Nie mia� �adnego kszta�tu, ca�y by� w t�uste plamy. Przypomina� zgni�y truj�cy grzyb.
Ktokolwiek znalaz� kiedykolwiek kapelusz tego rodzaju na krze�le w kuchni, wie, jakie to nieprzyjemne. Najgorsze jest to, �e czuje si� pe�zn�c� zapowied� bliskiego niebezpiecze�stwa. Ten, kto znalaz� cudzy kapelusz na swoim krze�le kuchennym, wie, �e to dopiero pocz�tek czego� z�ego.
ROZDZIA� CZWARTY
Twarz jak ksi�yc w pe�ni
Na ulicy Krasnoludk�w panowa� ruch przed-�wi�teczny. We wszystkich sklepach by�o wyj�tkowo du�o kupuj�cych, a w ca�ej dzielnicy bardzo si� wszystkim spieszy�o. Kiedy na ulicach Vasastad pada �nieg, ten po�piech i nerwowa atmosfera nabieraj� szczeg�lnego uroku. O zmierzchu platerowane wyroby w oknie wystawowym u jubilera Erikssona l�ni�y poprzez p�atki �niegu prawdziwie �wi�tecznym blaskiem.
W �rodku okna sta� ma�y krasnoludek, mniej wi�cej wielko�ci �wiecznika, za dwana�cie koron i trzyma� ma�� tabliczk� z napisem UPOMINKI GWIAZDKOWE. Inne dwa ma�e krasnoludki, mniej wi�cej wielko�ci widelc�w, siedzia�y - ka�dy z �y�eczk� do herbaty w r�ku - i udawa�y, �e jedz� kasz� z ma�ej platerowanej miseczki.
W sklepie panowa�o wielkie o�ywienie. Obs�ugiwano r�wnocze�nie trzech za�nie�onych klient�w. Jubiler i jego pomocnica, panna Hansson, mieli pe�ne r�ce roboty. Sprzedawali k�ka do serwetek, no�e do tort�w, a tak�e owalne i okr�g�e patery na ciastka. Drzwi prowadz�ce do pokoju na zapleczu by�y szeroko otwarte. Wida� by�o przez nie biurko, st� do pracy i staro�wiecki zielony sejf.
Panna Hansson, kt�ra od wielu lat pracowa�a u Erikssona, sprzedawa�a jedn� rzecz po drugiej. To by�a prawdziwa przyjemno�� kupi� u niej p� tuzina �y�ek deserowych typu Gustaw Waza i otrzyma� je zapakowane w etui4 z marszczonym jedwabiem wewn�trz.
Pan Eriksson sprzedaj�c platery mia� zazwyczaj nieco roztargniony wyraz twarzy. Gdy natomiast sprzedawa� pier�cionek ze szlachetnym kamieniem, zachowywa� si� niemal jak lekarz przy badaniu. Stawia� diagnoz� i udziela� wyja�nie� na temat po�ysku i szlifu. Zdarza�o si� niekiedy, �e roztargniony jubiler tak skrytykowa� pier�cionek lub broszk�, kt�r� chcia� sprzeda�, �e klient na wszelki wypadek m�wi�, �e musi t� rzecz przemy�le�, i odchodzi�.
Nic podobnego nigdy si� nie zdarza�o, gdy sprzedawa�a panna Hansson. Kupi� u niej szczypce do cukru typu Kajsa i otrzyma� je zapakowane w r�ow� bibu�k� - to dopiero by�a rado��!
Teraz pokazywa�a w�a�nie tuzin �y�eczek klientowi w za�nie�onym p�aszczu. Klient by� wyj�tkowo du�y. Jego p�aszcz te� by� wyj�tkowo du�y. Na szklanej p�ycie lady po�o�y� ogromn� czap� z baranka, pokryt� �niegiem. �nieg zacz�� topnie� i sp�ywa� cienkimi strumyczkami na szk�o chroni�ce naszyjniki i pier�cionki w gablocie. Jego twarz przypomina�a du�y, sympatyczny ksi�yc w pe�ni.
Wzi�� do r�ki b�yszcz�c� �y�k� i trzyma� j� w gigantycznych palcach podobnych do banan�w.
- Jaka �liczna �y�ka - powiedzia�.
- Tak. Ten model ma du�e powodzenie - odpar�a panna Hansson.
- I wygodnie si� ni� je - m�wi� dalej cz�owiek o twarzy jak ksi�yc.
Popatrzy� na sze�� no�y do ryby (model Saltsj�n). Wyj�� jeden z pude�ka i powiedzia�:
- Wspania�y! Do gotowanego mi�tusa, co? Zawsze twierdz�, �e nie ma jak gotowany mi�tus, je�li chodzi o ryby.
Panna Hansson, u�miechaj�c si� uprzejmie, lecz jakby w po�piechu, zgodzi�a si� z nim, �e gotowany mi�tus jest dobr� rzecz�.
Potem cz�owiek o twarzy ksi�yca w pe�ni zacz�� bada� ceny solniczki, jednego owalnego i dw�ch okr�g�ych p�misk�w, a tak�e no�a do sera. Wszystko mu si� podoba�o. Trudno by sobie wyobrazi� bardziej zachwyconego klienta. Ale nie m�g� si� na nic zdecydowa�.
Na krze�le siedzia�a jaka� pani i czeka�a, a z jej �niegowc�w sp�ywa�y stru�ki roztopionego �niegu. Wida� by�o po niej, �e z jakiego� powodu nie podoba�y jej si� no�e do sera. Mo�na si� te� by�o domy�li�, �e nigdy nie jad�a gotowanego mi�tusa.
- Czy wybra� pan co� odpowiedniego? - spyta�a w ko�cu panna Hansson.
Cz�owiek drapa� si� w brod� wodz�c b��dnym wzrokiem po p�kach w oszklonej szafie za lad�. Rzuci� te� okiem do pokoju na zapleczu. W tym momencie otworzy�y si� drzwi od ulicy i wesz�a starsza pani, do�� wysoka i t�ga, w starym, przerabianym, lecz dobrze zachowanym futrze. W jednej r�ce nios�a walizk�, kt�r� postawi�a na ziemi, zamykaj�c za sob� drzwi. W drugiej r�ce te� mia�a walizk�, a poza tym jeszcze parasolk� i torb�.
Postawi�a to wszystko na pod�odze i zacz�a strzepywa� z siebie �nieg.
- Uf! - powiedzia�a, otrz�saj�c si�. - To by�a najgorsza podr� w moim �yciu.
Wszyscy odwr�cili si� patrz�c na ni�. Wygl�da�o na to, �e zamierza pozosta� w sklepie na nieokre�lony czas.
Wyciera�a twarz chusteczk�.
- Nigdy jeszcze nie mia�am takiej podr�y - powiedzia�a zupe�nie tak, jak gdyby by�a U siebie w domu.
Pan Eriksson zaj�ty by� klientem, kt�ry waha� si� mi�dzy srebrnym medalionem z ma�� i akwamaryn� a pier�cionkiem z ma�ym topazem. Jubiler w�a�nie wyliczy� wszystkie wady topazu i zamierza� skrytykowa� z kolei akwamaryn�, gdy wzrok jego pad� na pani� w futrze. Sta�a �cieraj�c resztki �niegu z twarzy.
Patrzy� na ni� os�upia�ym wzrokiem, z tak� min�, jakby si� chcia� schowa� pod lad�. Nieznajoma ods�oni�a teraz ca�� twarz i Henryk Eriksson stwierdzi� z przera�eniem i bez �adnej w�tpliwo�ci, �e jest to ciocia Agda.
Ciocia przyjecha�a na Dworzec G��wny przepe�nionym poci�giem, w kt�rym jedni pasa�erowie obierali pomara�cze, inni jedli kanapki, a nawet kwa�ne cukierki. Nie mog�a dosta� tragarza. Kiedy przepcha�a si� na plac przed stacj�, musia�a sta� mimo padaj�cego �niegu i czeka� na taks�wk�, kt�rej zdawa�o si� nie by� w ca�ym mie�cie.
W ko�cu, przy pomocy tramwaj�w i autobus�w, z m�cz�cymi przesiadkami, dosta�a si� jako� do Vasastad. Od przystanku odby�a krzepi�cy spacer po �niegu a� do Eriksson�w, na ulic� Krasnoludk�w.
Najgorsza, �e wszystko to zdawa�o si� by� z winy pana Erikssona. Nie m�g� zrozumie�, dlaczego nikt nie wiedzia�, �e ciocia przyjedzie tak wcze�nie. W ka�dym razie mia� niewyra�ne uczucie, �e to wszystko jego wina.
- No, jestem wreszcie - o�wiadczy�a ciocia, nie zwracaj�c uwagi na pi�kne platery.
Wszyscy w sklepie spojrzeli wyczekuj�co na jubilera.
- Ach, wi�c ciocia przyjecha�a - powiedzia� pan Eriksson. Wtedy wszyscy obr�cili si� w stron� cioci Agdy.
- Tak. Przyjecha�am, Henryku - powiedzia�a ciocia.
Wszyscy zn�w spojrzeli na jubilera.
- Nie wiedzieli�my, �e ciocia dzi� przyjedzie. Gdyby nie to... Czy ciocia zechce p�j�� na g�r�?
Mia� na my�li mieszkanie.
- Nie mog� wnie�� na g�r� walizek. Odpoczn� wpierw troch� - powiedzia�a ciocia Agda i ruszy�a w stron� kantorka, tak jakby by�a u siebie w domu.
Cz�owiek w ogromnej barankowej czapie, podobny do ksi�yca w pe�ni, przybra� wyj�tkowo przyjemny wyraz twarzy.
- Mo�e m�g�bym pomoc zanie�� baga�? - spyta� i schwyci� obie walizki tak lekko, jakby by�y dwoma �y�kami typu Gustaw Waza. Po czym wszed� z nimi do kantorku, gdzie pani w futrze opad�a na krzes�o.
- Zawsze k�opot z takimi walizkami - powiedzia� cz�owiek. - Niewygodne, ale przydatne do zapakowania rzeczy.
- Bardzo panu dzi�kuj� za pomoc - powiedzia�a ciocia Agda. Jasne by�o, �e nie Henrykowi dzi�kuje.
- Nie ma o czym m�wi� - rzek� cz�owiek. - Drobiazg. Wst�pi�em tu tylko, �eby zobaczy� no�e do ryby.
- To bardzo by�o uprzejmie z pana strony - rzek�a ciocia. Oczywi�cie nie mia�a na my�li Henryka Erikssona.
- No i tak - powiedzia� cz�owiek o twarzy jak ksi�yc. - Mamy zim� i �nieg, ale bez mrozu.
Podzieliwszy si� tym spostrze�eniem,, sta� dalej w kantorku. Ciocia pomy�la�a, �e m�g�by ju� sobie p�j��. Ale co� jeszcze przysz�o jej do g�owy.
- Prosz� pana, czy pan mo�e mi odda� jeszcze jedn� przys�ug� i wnie�� walizki do mieszkania? Musz� wej�� na trzecie pi�tro, a tu, zdaje si�, nie ma nikogo, kto by mi pom�g�.
Chwil� p�niej wszyscy w sklepie zobaczyli, ku swemu wielkiemu zdziwieniu, �e cz�owiek w ogromnym p�aszczu wyszed� z walizkami, nios�c je bez najmniejszego wysi�ku, tak jakby by�y dwoma no�ami do tortu.
W mieszkaniu na g�rze pani Eriksson sta�a przy kuchni, na kt�rej gotowa�a si� co najmniej trzykilogramowa szynka. El�bieta w�a�nie wr�ci�a ze szko�y po zako�czeniu p�rocza. By�a w swoim ma�ym pokoju za kuchni�. Henryk te� dopiero co wr�ci� ze szko�y. Siedzia� na kanapie, zmieniaj�c buty.
Wtem zadzwoni� dzwonek u drzwi. Pani Eriksson, szumuj�c wywar z szynki, zawo�a�a:
- Kto� dzwoni!
El�bieta otworzy�a drzwi od swego pokoju i powiedzia�a:
- Kto� dzwoni do drzwi!
Gdzie� z g��bi mieszkania Henryk krzykn��, �e kto� dzwoni. Potem co� jeszcze doda� na temat but�w.
- Co on m�wi? - spyta�a pani Eriksson. - Czy mo�esz otworzy�?
El�bieta otworzy�a drzwi i zobaczy�a cz�owieka z go�� g�ow� i twarz� jak ksi�yc w pe�ni. Ni�s� dwie walizki.
- Ja tylko przynios�em walizki - powiedzia�, wchodz�c bezceremonialnie do holu. - Mo�na tu postawi�? - spyta� stawiaj�c je na pod�odze. - Zawsze k�opot z baga�em w t�oku przed�wi�tecznym. Ale ju� wszystko w porz�dku. To nie by�a �adna trudno�� - zwr�ci� si� do pani Eriksson, kt�ra ukaza�a si� w drzwiach.
Henryk sta� w drugich drzwiach, w samych skarpetkach.
- Zaszed�em w�a�nie do sklepu w poszukiwaniu no�y do ryby, wi�c nie sprawi�o mi to �adnego k�opotu - powiedzia� cz�owiek podkre�laj�c ruchem r�ki, �e nie ma o czym m�wi�. - Nie b�d� ju� pa�stwu zabiera� czasu - rzek� i wycofa� si�.
Kiedy zamkn�� drzwi, El�bieta schyli�a si� i popatrzy�a na wizyt�wki. ,,Agda Eriksson" - odczyta�a.
- To ciocia Agda! - wykrzykn�a. Pani Eriksson te� si� nachyli�a, chc�c sama przeczyta�. Jej syn, Henryk, r�wnie� si� nachyli�.
- Dzie� dobry - powiedzia�. - Spali�cie dobrze?
- Dzie� dobry - odpar�a El�bieta. - �adny dzie� dzi� mamy.
- Przesta�cie si� wyg�upia� - powiedzia�a pani Eriksson. - Kto to by�?
- S�ysza�am tylko, jak co� gada� o no�ach do ryby - rzek�a El�bieta. - A potem powiedzia�, �e walizki zawsze sprawiaj� k�opot, cho� wcale nie by�o z nimi trudno�ci.
Pani Eriksson nie wiedzia�a, co o tym my�le�. Kim by� ten cz�owiek, kt�ry wpakowa� si� do mieszkania i co� tam pl�t� o no�ach do ryby? Ogarn�o j� to samo pe�zaj�ce nieprzyjemne uczucie, jakiego dozna�a zobaczywszy na krze�le kuchennym kapelusz podobny do grzyba. A na domiar z�ego, ciocia Agda przyjecha�a w samym �rodku gor�czkowych przygotowa� przed�wi�tecznych.
Pani Eriksson sta�a patrz�c na walizki. Potem wr�ci�a wolno do kuchni, gdzie szynka �wi�teczna gotowa�a si� na ma�ym ogniu tak spokojnie, jak gdyby nie grozi�y �adne niebezpiecze�stwa.
ROZDZIA� PI�TY
Pan Omar studiuje "Kurier Palmowy"
Bardzo, bardzo daleko st�d, w oazie Kaf na pustyni arabskiej, pan Omar siedzia� w swoim letnim namiocie i czyta� ilustrowane pismo, nosz�ce nazw� ,,Kurier Palmowy".
Pan Omar mieszka� zasadniczo w Djof, uroczym i pi�knym mie�cie w g��bi Arabii. Jednak�e na ulicach Djof roj� si� orientalnym zwyczajem t�umy ludzi, dlatego te� pan Omar wola� sp�dza� sw�j wolny czas w spokojnej i cichej oazie. Uwa�a�, �e w mie�cie bywa czasem zbyt t�oczno.
Teraz by�a po�owa grudnia, czyli okres szczeg�lnych upa��w. Kurz sta� w powietrzu, a s�o�ce la�o si� na pustynny piasek niczym roztopione z�oto. Lecz w pi�knym, urlopowym namiocie pana Omara panowa� cie�. Na zewn�trz wiatr lekko szumia� w li�ciach palm i mog�o si� wydawa�, �e to pada deszcz.
Omar podni�s� oczy znad gazety i spojrza� na bezkresn� pustyni�. Zobaczy� w oddali rz�d wielb��d�w krocz�cych majestatycznie po piasku, kt�ry zdawa� si� dr�e� z gor�ca. On sam posiada� trzy wielb��dy: Rubina, Szmaragda i Klejnota. Sta�y w letniej stajni, zaj�te prze�uwaniem.
Omar powr�ci� do lektury ,,Kuriera Palmowego", czyli "Palmiaka", jak go w skr�cie nazywano - pisma bardzo popularnego i dobrze redagowanego. Jest ono znane zw�aszcza dzi�ki b�yskotliwym artyku�om o zagranicznych krajach i miastach. Te �r�d�owe, dobrze napisane artyku�y interesuj� zar�wno dzieci, jak i doros�ych. Zabawne i zarazem pouczaj�ce, zawieraj� wiele ciekawych wiadomo�ci z r�nych cz�ci �wiata. "Kurier Palmowy" znany jest na ca�ym Bliskim Wschodzie w�a�nie z powodu tych ciekawych, dobrze redagowanych artyku��w na temat obcych kraj�w. Ale te� "Palmiak" zatrudnia ca�y sztab obrotnych i znaj�cych si� na rzeczy wsp�pracownik�w, bieg�ych w dziedzinie geografii. Trudno sobie wyobrazi� lepsze pismo. Ka�dy czyta "Kurier Palmowy".
- Czyta�e� ostatni numer "Palmiaka"? - pytasz znajomego na ulicy. - Ten odcinek o Kongo? Dobry, co? - m�wisz, a potem �egnasz si�, dodaj�c: - Pozdrowienia dla �ony!
Albo te� spotykasz kogo� z twoich przyjaci� na Wielkim Bazarze i m�wisz:
- Jak si� masz, Hussein! Dawno�my si� nie widzieli. Pozw�l, �e zapytam, czy czyta�e� ostatni numer "Palmiaka".
- "Palmiaka"? Oczywi�cie! - odpowiada Hussein, kt�ry ma prenumerat� na ca�y rok. - Ten odcinek o Sztokholmie? Dobry, co? - Po czym obaj prenumeratorzy �egnaj� si� i odchodz� ka�dy w swoj� stron�.
Warto�� artyku��w geograficznych w "Kurierze Palmowym" wzrasta jeszcze dzi�ki zdj�ciom, zawsze wyra�nym, dobrze zrobionym, ciekawym i pi�knym. Trudno sobie wyobrazi� lepsze ilustracje.
Siedz�c teraz w swoim letnim namiocie i przegl�daj�c "Kurier Palmowy", pan Omar spostrzeg� nagle fotografi� ze Sztokholmu, dok�adniej m�wi�c z dzielnicy Vasastad. Wida� by�o skrzy�owanie ulicy �w. Eryka z ulic� Krasnoludk�w i zarys kilku innych ulic, a tak�e dach�w i komin�w przykrytych �niegiem. "Vasastad w �niegu" - obja�nia� napis pod zdj�ciem.
Omar pomy�la� o swoim przyjacielu, prywatnym detektywie Ture Sventonie, kt�ry mieszka� w Sztokholmie. Zacz�� wi�c czyta� artyku� ze specjalnym zainteresowaniem. By�a w nim mowa o czym� w rodzaju wielkiego festiwalu, zwanego Bo�ym Narodzeniem.
Czyta� o dziwnych starych tradycjach i zwyczajach zwi�zanych z t� uroczysto�ci�. Wszyscy daj� sobie wtedy wzajemnie pi�kne i mile widziane upominki, kt�re mo�na wymieni�, je�eli si� ich nie chce mie�. Dzieci dostaj� zabawki, a starzy ludzie ciep�e pantofle i papier listowy. Du�o os�b �yczy sobie otrzyma� w prezencie dobr� najnowsz� ksi��k�, kt�r� mo�na by wymieni�.
Ca�e miasto przykryte jest �wie�ym, bielutkim �niegiem. W ka�dym domu znajduje si� choinka (rodzaj drzewa iglastego, kt�re w Szwecji wyst�puje masowo na rozleg�ych obszarach) i na ka�dej choince ludzie zawieszaj� r�nego rodzaju ozdoby i przyczepiaj� �wieczki. W wiecz�r wigilijny, kt�ry zawsze wypada dwudziestego czwartego dnia miesi�ca zwanego grudniem, zapala si� �wieczki na tych drzewach i wtedy dzieci szalej� z rado�ci. W artykule by�o dalej napisane, �e dzieci klaszcz� w�wczas w r�ce, skacz� i ta�cz� z rado�ci. Nawet doro�li czuj� si� bardzo zadowoleni i szcz�liwi z okazji Bo�ego Narodzenia. Artyku� w ,,Kurierze Palmowym" informowa� r�wnie�, �e w tym okresie pojawiaj� si� chmary Miko�aj�w, czerwono ubranych osobnik�w, maj�cych prawdopodobnie jakie� zadanie do spe�nienia, cho� to jasno z artyku�u nie wynika�o.
Omar przeczyta� o tym wszystkim z najwi�kszym zainteresowaniem.
- To by�aby naprawd� wielka przyjemno�� m�c osobi�cie zobaczy� �nie�yc� - mrukn�� sam do siebie. - Zosta� zasypanym przez bielutki �nieg!
Patrz�c na fotografi�, na kt�rej widnia�y za�nie�one dachy w Vasastad, Omar wpad� w zadum�. Nigdy w �yciu nie widzia� �niegu. Z drugiej strony, odwiedzaj�c Sztokholm przed kilkoma laty, by� w Vasastad i przypomina� sobie, �e jest to dzielnica o wyj�tkowo przyjemnej zabudowie, z du�ymi, raczej staro�wieckimi domami stoj�cymi w rz�dach.
Omar spojrza� na pustyni�. Jego oczy by�y ciemne i niezg��bione niczym orientalna noc.
Potem przeczyta� artyku� jeszcze raz.
- Pi�kne, mile widziane prezenty, zwane �wi�tecznymi podarkami - mrucza� sam do siebie. - W ka�dym razie musz� o nich pami�ta�. Najlepiej b�dzie p�j�� na Wielki Bazar w Djof. Zastan�wmy si� nad tym. Pan Sventon i jego sekretarka, panna Jansson. Czy jeszcze kto�?
Zastanawia� si�, ale nie m�g� sobie przypomnie� nikogo wi�cej w Sztokholmie, komu powinien by da� jaki� dobrze widziany podarunek - o ile by tam pojecha�.
Cieszy� si�, �e "Kurier Palmowy" poinformowa� go o tym uroczym zwyczaju. Uwa�a�, �e by�oby bardzo nieuprzejmie przyjecha� bez prezent�w. Ale "Kurier Palmowy" znany jest przecie� dzi�ki swoim dobrze opracowanym, wyczerpuj�cym artyku�om z dziedziny geografii. Mo�na na nich zawsze polega�.
Wyci�gn�� orientalny notes z inkrustacjami z masy per�owej i d�ugopis. Potem wolno, z namys�em zacz�� spisywa� list� podark�w �wi�tecznych. Jeszcze si� dot�d nie zdarzy�o, �eby Omar, siedz�c w samym sercu pustyni arabskiej, robi� spis upomink�w gwiazdkowych. To naprawd� by�o trudniejsze, ni�by sobie mo�na wyobrazi�.
Klejnot, Szmaragd i Rubin uderza�y kopytami w piasek. Wiatr szumia� monotonnie w li�ciach palm, a na horyzoncie ci�gn�� uroczy�cie nast�pny sznur wielb��d�w. Omar wolno i z prawdziwie wschodni� cierpliwo�ci� wpisywa� do notesu kolejne, pi�kne prezenty �wi�teczne.
- Mo�e i ja zobacz� Miko�aja - mrucza�. I nagle wyda�o mu si�, �e w �rodku buchaj�cego �arem morza piasku widzi jakby p�at bia�ego �niegu, a na nim k��bi�ce si� roje Miko�aj�w.
ROZDZIA� SZ�STY
Wraca cz�owiek o twarzy jak ksi�yc
Na ulicy Krasnoludk�w zasiadano do niedzielnej kolacji. Dzia�o si� to na dwa dni przed wigili�. Jak na niedziel�, kolacja by�a niezwykle codzienna. Najpierw zupa z puszki w kolorze jasno��tym, w kt�rej p�ywa�o kilka kawa�k�w szparaga.
- Dobra ta zupa - powiedzia�a ciotka Agda. - Jaka to?
- Szparagowa - odpar�a pani Eriksson. Potem by�o nieapetyczne konserwowe mi�so, w��kniste i p�ywaj�ce w ogromnej ilo�ci sosu.
Pani Eriksson nic nie powiedzia�a, spyta�a tylko, czy mo�e kto� chcia�by sobie dobra�. Ciocia Agda odpowiedzia�a, �e je�li o ni� chodzi, to nie chce ju� wi�cej. Pan Eriksson z roztargnion� min� wy�owi� jeszcze jeden kawa�ek mi�sa, kt�ry od razu utkwi� mu w z�bach.
- Troch� suche - powiedzia� Henryk, polewaj�c sosem ziemniaki.
- Nie gryma� - rzek�a pani Eriksson.
- Co to za gatunek mi�sa? - spyta�a El�bieta.
- Dobry w ka�dym razie. Mo�esz je�� - po-wiedzia�a jej matka.
W spi�arni by�y ju� nagromadzone r�ne smako�yki �wi�teczne, kie�basy, marynaty, s�oiki z d�emem i ca�a, bardzo obiecuj�ca szynka. Pani Eriksson zapowiedzia�a, �e nic nie mo�e by� ruszone przed wieczorem wigilijnym.
Henryk nabra� �y�k� sosu i zacz�� w nim szuka� kawa�k�w �ylastego mi�sa.
- Mo�na by�o zacz�� �wi�teczn� kie�bas� - powiedzia�.
- Nie gadaj, tylko jedz - upomnia�a go matka.
Zawsze jest k�opot, gdy go�cie zjawiaj� si� za wcze�nie. Dziwne, �e s� ludzie, kt�rzy potrafi� przyjecha� w samym �rodku przygotowa� przed�wi�tecznych. Najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, �e sami nie rozumiej�, jakie to dziwne. Przyje�d�aj� na trzy dni przed Bo�ym Narodzeniem i lokuj� si� w ma�ym pokoiku za kuchni�, jak gdyby nigdy nic.
El�bieta musia�a spa� na sk�adanym ��ku turystycznym, kt�re trzeba by�o co wiecz�r wyci�ga� z szafy. Akurat w czasie gwa�tu przed�wi�tecznego!
Ale zapas�w �wi�tecznych nie wolno by�o w �adnym razie napocz��. Sonja Eriksson zachowa�a przez ca�� kolacj� ca�kowicie nieust�pliwy wyraz twarzy.
- Dop�ki �wi�ta si� nie zaczn�, musicie zadowoli� si� tym, co jest - wyja�ni�a, jako �e rzecz wymaga�a najwidoczniej wyja�nie�.
Ciocia Agda nie odzywa�a si�. By�a to du�a, pot�na wr�cz osoba w wieku siedemdziesi�ciu pi�ciu lat. Posiada�a kilka pi�knych szlachetnych kamieni, natomiast nie posiada�a �adnych krewnych poza rodzin� Eriksson�w. O ile kamienie w pier�cionku, kt�ry nosi�a na palcu, nale�a�y do klasy �wiatowej, o tyle mi�so na ulicy Krasnoludk�w by�o tak twarde i �ykowate, �e ciotka zastanawia�a si�, czy w og�le lubi swoich krewnych, czy te� nie. Trudno jej by�o to rozstrzygn��.
Jubiler nie by� zadowolony z ci�kiej atmosfery, jaka zapanowa�a przy kolacji. Koniunktura w bran�y plater�w mo�e ka�dej chwili si� zmieni�. Interesy w Vasastad mog� bardzo �atwo ulec kryzysowi. Wi�c gdy si� pomy�li, �e istnieje starsza, samotna krewna, posiadaj�ca rubiny koloru krwi, z tych najlepszych na �wiecie, cz�owiek od razu czuje si� bezpieczniej. "Gdyby tylko Sonja mia�a lepsz� g�ow� do interes�w - pomy�la� pan Eriksson. - Ale ona jest taka nierozwa�na". Jubiler Eriksson by� wyj�tkowo spokojnym cz�owiekiem i bardzo nie lubi� nabrzmia�ej atmosfery.
Poza tym nie opuszcza� go niepok�j z powodu kapelusza na krze�le kuchennym. Ci�gle o nim my�la�. A tak�e o p�czku kluczy. Co prawda zgin�� tylko ma�y komplet kluczy domowych i na poczekaniu dorobiono mu nowe do drzwi kuchennych i do holu. A klucze do sklepu by�y bezpieczne. M�g� w ka�dej chwili w�o�y� r�k� do kieszeni i stwierdzi�, �e tam s�. Niemniej ta historia z kluczami domowymi by�a niepokoj�ca. Tak samo kapelusz i �lady st�p. A teraz na domiar z�ego, dosz�a jeszcze sprawa mi�sa.
Jubiler by� coraz bardziej zdenerwowany.
- Jedzmy ju� - powiedzia� nagle, gro�nie spogl�daj�c woko�o.
Kiedy sko�czyli, odezwa� si� Henryk:
- B�dziesz naszym Miko�ajem, prawda, tatusiu?
W ka�dej szwedzkiej rodzinie musi by�, oczywi�cie, Miko�aj, kt�ry rozdaje �wi�teczne prezenty. Wszystko ma jednak swoje granice. Tym razem jubiler nie chcia� by� Miko�ajem.
- Przecie� tatu� zawsze by� Miko�ajem - powiedzia�a El�bieta.
- Ja odkurz� mask� - zaofiarowa� si� Henryk.
- A ja zreperuj� p�aszcz, je�eli s� jakie� dziury.
- Cicho b�d�cie, jedno z drugim!
Pan Eriksson ju� zbyt wiele razy by� Miko�ajem, a nie ma gorszej rzeczy ni� co� takiego.
- Oczywi�cie, �e b�dziesz Miko�ajem - wtr�ci�a si� jego �ona. - Przecie� zawsze by�e�. - Chcia�a, �eby wszyscy zapomnieli o przykrym nastroju podczas kolacji. Lecz ciocia Agda wci�� milcza�a. Pi�a kaw� nie odzywaj�c si� ani s�owem. Pani� Eriksson ogarn�� niepok�j. Jako� nie udawa�o si� rozproszy� ci�kiej atmosfery. Nie przesta�a im towarzyszy� nawet, gdy przeszli do saloniku, i zawis�a jak chmura gradowa nad kanap�, na kt�rej sypia� Henryk junior.
- Jak to mi�o, �e ciocia przyjecha�a - powiedzia�a pani Eriksson - i �e sp�dzimy razem �wi�ta. B�dziesz Miko�ajem, prawda, Henryku? Nie by�oby prawdziwych �wi�t, gdyby Henryk nie by� Miko�ajem - wyja�ni�a cioci.
- Oczywi�cie, �e b�dzie! - zawo�a� Henryk junior z drugiego pokoju.
Jubiler wsta� bez s�owa. Z fili�ank� kawy w r�ku wyszed� z saloniku. Nie by�o to dobre posuni�cie, zwa�ywszy nastr�j. Pani Sonja stwierdzi�a, �e chmura gradowa staje si� coraz ciemniejsza. "�eby tak Henryk by� lepszy do interes�w" - pomy�la�a.
Jubiler usiad� przy ma�ym stoliku w holu, z nadziej� na chwil� spokoju. K�ka z kluczami, kapelusze, twarde mi�so i jeszcze do tego Miko�aje. I wieczne o to k��tnie! Postanowi�, �e nie b�dzie odgrywa� Miko�aja, cokolwiek by si� nie sta�o. Pierwszy raz w �yciu przysz�a mu taka my�l do g�owy.
Siedzia� rozmy�laj�c nad sensem �wi�t Bo�ego Narodzenia. Po co one w og�le s�? Nagle dostrzeg� kawa�ek papieru w skrzynce na listy. Z pewno�ci� jakie� og�oszenie, prawdopodobnie, �e stania�y us�ugi kt�rej� pralni chemicznej. Tak jakby ktokolwiek przy zdrowych zmys�ach my�la� o praniu akurat w czasie najgorszej gor�czki przed�wi�tecznej. Mog�o to te� by� co� na temat �rodk�w przeciwko molom. R�wnie bezsensowne. Bo niby kto rozs�dny...
Ale wzi�� jednak arkusik papieru i zacz�� czyta�. Przeczyta� raz. A potem usiad� i przeczyta� jeszcze drugi raz.
DO PANA DOMU
Poufna informacja przed �wiatami Bo�ego Narodzenia.
Nadesz�o zn�w Bo�e Narodzenie, najwi�ksze �wi�to w roku, �wi�to rodziny i rodzinnego domu. Dzieci czeka�y na nie z ut�sknieniem, oczy ich zaja�niej�, kiedy nastanie nareszcie ta radosna pora, ten wielki dzie�.
Pan r�wnie� bierze udzia� w szcz�ciu rodzinnym i rado�ci, prze�ywa Pan na nowo ca�y ten wspania�y nastr�j wok� zapalonej choinki, na kt�r� wszyscy czekamy, starzy i m�odzi.
Ale - jest jedno ALE. I o tym ALE chcemy poufnie z Panem porozmawia�. Czy - z r�k� na sercu - nie czuje si� Pan odrobin� za stary, �eby odgrywa� Miko�aja? Czy Pana to mo�e gn�bi? Niech nam Pan pozwoli opowiedzie� prawdziw� histori�.
Pewien biznesmen mia� k�opoty, interesy wymaga�y mobilizacji wszystkich jego si�, a r�wnocze�nie zmuszony by� odgrywa� Miko�aja. Najgorsze by�o to, �e �w biznesmen czu� si� za stary. Ilu� to przem�czonych ojc�w nie czuje tego samego przed �wi�tami? Miko�aj nie b�dzie m�g� odpocz��, dop�ki nie rozda wszystkich prezent�w. A poza tym zawsze zostaje rozpoznany, wi�c ryzykuje, �e wszyscy b�d� si� z niego �mia�. �w biznesmen stwierdzi�, �e w og�le idei Miko�aj�w zagra�a niebezpiecze�stwo. Wtedy zwr�ci� si� do nas. Wy�o�y� nam sw�j problem i odda� ca�� rzecz w r�ce fachowc�w.
Niech Pan zrobi to samo! A potem nie musi Pan nawet by� w domu. I tak nikt nie zauwa�y. Radzimy zadzwoni� ju� dzi� do firmy W�ASNY DOMOWY MIKO�AJ i zam�wi� w�asnego Miko�aja. Uwaga! Rabat zale�nie od wielko�ci zam�wienia! Mo�na otrzyma� kredyt. Uwaga! Dostarczamy wy��cznie trze�wych i rzetelnych Miko�aj�w.
Pan Eriksson zatopi� si� w my�lach i po raz trzeci przeczyta� prospekt. Potem ostro�nie go z�o�y� i wsun�� do kieszeni. Energicznym krokiem wr�ci� do salonu i rzek�:
- No to, ciociu Agdo, napijmy si� wszyscy jeszcze troch� kawy.
Zrobi�a si� noc. Miasto uda�o si� na spoczynek. Rodzina Eriksson�w z ulicy Krasnoludk�w te� uda�a si� na spoczynek. W zimowych ciemno�ciach wszystkie zegary na wie�ach miejskich zacz�y wydzwania� p�noc.
Jubiler Eriksson i jego �ona drzemali w sypialni. W saloniku spa� na kanapie Henryk Eriksson junior. El�bieta spa�a w drugim pokoju na sk�adanym ��ku, wyj�tym z szafy.
W ma�ym pokoiku za kuchni� le�a�a ciotka . Agda nie mog�c zasn��. Dawno ju� by�o po p�nocy i godziny mija�y jedna za drug�, a ona wci�� nie spa�a. Le�a�a, zastanawiaj�c si�, czy przyjemnie jej tu by�, czy nie. Twarde mi�so na kolacj�, kiedy si� raz jeden przyje�d�a w odwiedziny! I to do jedynych krewnych, kt�rych si� ma. A r�wnocze�nie spi�arnia pe�na jest dobrych rzeczy.
Na stoliku ko�o ��ka le�a� pier�cionek z wielkimi kamieniami i l�ni� dystyngowanie i jedwabi�cie.
Ciotka Agda wsta�a z ��ka i w�o�y�a szlafrok. By�a g�odna. Ka�dy ma prawo by� g�odny po takiej kolacji. Teraz nic ju� jej nie powstrzyma! Zapasy �wi�teczne, kt�rych nie wolno by�o tkn��, le�a�y na p�ce w spi�arni.
Otworzy�a drzwi. Do kuchni wpada�o s�abe �wiat�o z okna. Z okrzykiem przera�enia cofn�a si� z powrotem do pokoju i zaryglowa�a drzwi.
W kuchni siedzia� na krze�le cz�owiek o twarzy jak ksi�yc w pe�ni.
ROZDZIA� SI�DMY
Jubiler Eriksson odwiedza Ture Sventona
Ka�dy, kto idzie ulic� Kr�lowej, dochodzi pr�dzej czy p�niej do domu, w kt�rego bramie wisi szyld z napisem:
TURE SVENTON
Praktykuj�cy Prywatny Detektyw
Ulica Kr�lowej jest bardzo ruchliwa. Spo�r�d licznych przechodni�w wi�kszo�� udaje si� w�a�nie do Sventona, najbardziej wzi�tego prywatnego detektywa w kraju. S� oczywi�cie tacy, co id� tamt�dy w jakim� innym celu, bo na ulicy Kr�lowej jest moc r�nych sklep�w. W ka�dym jednak razie bardzo du�o ludzi pod��a do Sventona.
Jubiler Henryk Eriksson by� jednym z nich, i to w dniu poprzedzaj�cym wigili� Bo�ego Narodzenia, czyli akurat w najbardziej pracowitym dniu z ca�ego roku. W taki dzie� �aden jubiler nigdy by nie opu�ci� swego sklepu, chyba �e z bardzo wa�nej przyczyny, na przyk�ad gdyby mu ukradziono klucze. Pan Eriksson trzyma� w r�ku du�� papierow� torb�.
W poczekalni Sventona by� jak zwykle nieopisany t�ok. Pan Eriksson usiad� na kanapie trzymaj�c torb� na kolanach i czeka�. Siedzia� mi�dzy starsz� pani�, kt�rej zgin�o mieszkanie, a zamo�nie wygl�daj�cym m�czyzn� w �rednim wieku. �w pan w jaki� niewyt�umaczony spos�b straci� narzeczon�, z kt�r� by� zar�czony od i dziesi�ciu lat.
Panna Jansson, sekretarka Sventona, wpuszcza�a jedn� osob� po drugiej do pokoju prywatnego detektywa, a potem je wypuszcza�a. W ko�cu przysz�a kolej na jubilera.
- Sventon jestem - przedstawi� si� Sventon.
- Nazywam si� Eriksson - powiedzia� jubiler. A potem nie bardzo wiedzia�, jak zacz��. Nie bywa si� przecie� codziennie u s�awnego detektywa. Na biurku le�a� wielki s�u�bowy pistolet, a woko�o wisia�y sztuczne brody i w�sy w du�ym wyborze, przygotowane do natychmiastowego u�ycia, gdyby zasz�a potrzeba szybkiego zamaskowania si�. Sventon by� cz�owiekiem niedu�ego wzrostu, przypomina� z wygl�du jastrz�bia i mia� �wawy spos�b bycia.
Jubiler po�o�y� torb� na stole i chrz�kn��. Uzna�, �e najlepiej b�dzie zacz�� od pocz�tku.
- Moja �ona bardzo dba o pod�ogi - rzek�.
- O pod�ogi? - Sventon spojrza� na niego badawczo.
- Tak. Zawsze s� dobrze zapastowane i czyste. Nigdy nie wchodzimy do mieszkania w brudnych butach.
Sventon b�bni� palcami po biurku.
- Ach tak? - powiedzia�.
- I wiem, �e dzieci by nigdy...
- Chwileczk� - przerwa� Sventon wstaj�c i zagl�daj�c do papierowej torby. Zobaczy� w niej kapelusz.
- Przepraszam - rzek� i nie pytaj�c wyci�gn�� zawarto�� z torby. Obraca� przet�uszczony, podobny do grzyba kapelusz i przygl�da� mu si� ze wszystkich stron. Jubiler nie odzywa� si�, nie chc�c mu przeszkadza�.
- Pan jest jubilerem? - powiedzia� nagle Sventon.
Pan Eriksson podskoczy� i o ma�o nie zaprzeczy�. Nie dlatego, �eby co� by�o nie w porz�dku, je�li chodzi o ten zaw�d, ale nikt nie lubi by� przejrzany na wylot tak od razu. Je�eli kto� jest jubilerem, woli raczej sam to powiedzie�.
- Zgin�� panu p�czek kluczy - m�wi� dalej Sventon.
Jubiler ze zdziwienia by�by i temu zaprzeczy�. Kiedy si� troch� opanowa�, powiedzia� z pewn� stanowczo�ci� w g�osie:
- A wi�c, jak ju� m�wi�em, moja �ona bardzo dba o pod�ogi. Nie ma nigdy �lad�w mokrych but�w...
- Ale kt�rego� pi�knego poranka by�y �lady st�p na pod�odze - rzek� Sventon. - Czy tak?
- Tak - mrukn�� niech�tnie jubiler.
- A teraz zgubi� pan p�czek kluczy?
Pan Eriksson musia� przyzna�, �e tak istotnie by�o.
- Klucze od sklepu? Od sejfu?
- Nie! - powiedzia� jubiler triumfuj�cym, nie wiadomo dlaczego, g�osem. - Wcale nie. Tylko od mieszkania.
- Aha!
- Tak zwany ma�y p�czek domowy.
- Ach tak! - rzek� Sventon. - Prosz� m�wi� dalej.
- A wi�c - powiedzia� jubiler poprawiaj�c si� w krze�le - wi�c to by�o tak. - I zacz�� wyja�nia�. Zacz�� od pocz�tku, od sprawy pod�ogi.
Sventon stwierdzi�, �e najmniej czasu straci, je�eli pozwoli jubilerowi opowiedzie� o pod�odze. Potem musia� wys�ucha� jeszcze raz o kluczach od mieszkania, kt�re zgin�y.
- Kaza�em natychmiast za�o�y� nowe zamki do drzwi frontowych i kuchennych - m�wi� dalej jubiler. - Ale par� dni temu przyszed� klient i ogl�da� no�e do ryby. Bardzo uprzejmy, i sympatyczny, musz� powiedzie�. Zaofiarowa� si�, �e zaniesie na g�r� walizki.
Potem jubiler opowiedzia� wszystko o walizkach cioci Agdy i us�u�nym kliencie.
- Wni�s� te walizki do holu i wtedy �onie zgin�y klucze od drzwi. Te nowe. Le�a�y na stole w holu, jest tego pewna. Ten cz�owiek musia� je wzi��.
Sventon skin�� g�ow� potakuj�co.
- Prosz� opisa� jego wygl�d - powiedzia�
-By� du�y i t�gi. Nigdy nie widzia�em klienta z tak okr�g�� twarz�. Zupe�nie jak ksi�yc w pe�ni.
- Jeszcze jakie� znaki szczeg�lne?
- Nie wiem... Ach tak! Powiedzia�, �e lubi gotowanego mi�tusa.
- M�w pan dalej - rozkaza� Sventon.
Pan Eriksson opowiedzia� o tym, jak ciocia Agda wsta�a w nocy i zobaczy�a siedz�cego na krze�le w kuchni cz�owieka z okr�g�� twarz�.
- To by�o niesamowite. Powiedzia�a, �e nigdy nie spotka�o jej nic bardziej okropnego. Dlaczego on tam siedzia�, na lito�� bosk�?
Jubiler otar� pot z czo�a i spojrza� pytaj�co na Sventona.
- Prawdopodobnie spa�.
- Spa�?! Ale dlaczego?...
- Zaraz wyja�ni� - odpar� Sventon, rzucaj�c szybkie spojrzenie na zegarek. - Ten kapelusz nale�y do Stefka Niechluja. Mamy tu do czynienia z Wielkim Gangiem Platerowym.
- Gang Platerowy! - wykrzykn�� jubiler bledn�c. Wielki Gang Platerowy by� postrachem jubiler�w. Gang specjalizowa� si� w platerach. Nigdy nie napada� na du�e firmy w centrum i ogranicza� si� tylko do mniejszych sklep�w. Zdarza�o si�, �e znika�y tony plater�w za jednym zamachem.
Ci�ko pracuj�cy z�otnik z dzielnicy Soder albo z Vasastad m�g� jednego dnia mie� pe�ne p�ki najpi�kniejszych plater�w, a na drugi dzie� te p�ki mog�y by� puste.
Nic wi�c dziwnego, �e Henryk Eriksson, jubiler z ulicy Krasnoludk�w, zblad� s�ysz�c, co Sventon m�wi.
- Wielki Gang Platerowy nigdy nie rozpruwa kas pancernych ani nie t�ucze szyb w oknach. Po prostu zdobywaj� odpowiednie klucze, a dostarcza ich Stefek Niechluj. Stefek jest najbardziej niebezpiecznym zdobywc� kluczy, z jakim kiedykolwiek mieli�my do czynienia. Umie wsz�dzie si� dosta� w ten czy w inny spos�b i trafia prosto na klucze. Ma jaki� sz�sty zmys� je�li o nie chodzi. Albo nawet si�dmy.
- Ale dlaczego nazywaj� go Stefkiem Niechlujem? - spyta� jubiler.
- Na imi� mu Stefan i jest wyj�tkowo niechlujny - wyja�ni� Sventon. - Sprytny, ale niechlujny. Zabra� klucze nikogo nie budz�c, ale zostawi� kapelusz w kuchni, prawda?
- Tak - odpar� sm�tnie pan Eriksson, przygotowany na wszystko. - Ale nie znalaz� kluczy od sklepu - doda�.
- Wtedy nie - rzek� Sventon. - Ale kiedy by�y ju� za�o�one nowe zamki do drzwi, wszed� i wzi�� nowe klucze. Wystarczy�o mu troch� porozmawia� o no�ach do ryby i o gotowanym mi�tusie. A potem m�g� ju� i�� prosto na g�r� i zabra� je. Tej samej nocy wr�ci�, �eby wzi�� klucze od sklepu. Wybra� wej�cie kuchenne. W kuchni usiad� na krze�le, �eby odpocz��, i - nieostro�ny, jak to on - zasn��. Wtedy w�a�nie zobaczy�a go panna Eriksson. Kiedy si� spostrzeg�, �e zosta� wykryty, od razu sobie poszed�, nic nie m�wi�c. Stefek Niechluj nigdy nie ha�asuje. Ca�y Gang Platerowy pracuje w milczeniu i elegancko.
Jubiler nie m�g� wydoby� s�owa.
- Sp�jrz pan - rzek� Sventon pokazuj�c kapelusz. By�y na nim inicja�y SN. - Stefek Niechluj wie, �e wszystkiego zapomina. Zw�aszcza kapeluszy. Naznaczy� go literami SN i wydaje mu si�, �e nikt si� nie domy�li, �e to on go zapomnia�. Ha! - rzek� Sventon b�bni�c palca, mi po stole.
- Co mam teraz zrobi�? - spyta� jubiler.
- Gdyby�my tylko wiedzieli, kto jest przyw�dc� gangu - powiedzia� Sventon patrz�c w okno. Za szyb� pada�y nadal pi�kne, du�e p�atki �niegu. - No i gdzie trzymaj� swoje �upy. Jeszcze si� nam nie uda�o ich wytropi�. Na razie.
- Ale co ja mam robi�? - spyta� po raz drugi jubiler. - Najgorsze jest to, �e moja krewna, panna Eriksson - ta z walizkami - poprosi�a mnie, �ebym schowa� do sejfu jej pier�cionek. To pier�cionek z rubinami. Wyj�tkowa rzecz. Musi by� wart... No, w ka�dym razie zrobi�em to, poniewa� twierdzi�a, �e boi si� go nosi�. Ale teraz oni na pewno przyjd� kt�rego� dnia i ukradn� pier�cionek razem ze wszystkim, co. tam mam.
- Zrobi� to, jak tylko zdob�d� klucze. Prosz� pami�ta� moje s�owa: Wielki Gang Platerowy nigdy nic nie wy�amuje i nic nie wybija.
Obaj siedzieli przez chwil� w milczeniu, zatopieni w my�lach.
- Niech pan s�ucha - odezwa� si� wreszcie Sventon. - Prosz� dobrze schowa� klucze na noc. Nie wpuszcza� nikogo obcego do mieszkania. Gdyby klucze od sklepu znikn�y - a znikn� na pewno - prosz� do mnie natychmi