3195

Szczegóły
Tytuł 3195
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3195 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3195 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3195 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

HARRIET ELIZABETH STOWE CHATA WUJA TOMA 2 Copyright by Tower Press Wydawnictwo "Tower Press " Gda�sk 2001 3 CZʌ� PIERWSZA ROZDZIA� I W kt�rym czytelnik zawiera znajomo�� z prawdziwie humanitarnym cz�owiekiem O zmierzchu kt�rego� dnia zimowego, w mie�cie P. w stanie Kentucky dwaj d�entelmeni siedzieli przy butelce wina w dostatnio urz�dzonej jadalni, omawiali wa�n� zapewne spraw�. Nawiasem m�wi�c, powy�sze okre�lenie stosuje si� jedynie do jednego z tych pan�w, drugi bowiem by� raczej przeciwie�stwem d�entelmena. Niski i kr�py, o grubej twarzy, nacechowanej bezczelno�ci� i napuszon� brutalno�ci�, sprawia� wra�enie osobnika spod ciemnej gwiazdy, gbura, przepychaj�cego si� �okciami przez �ycie. Ubi�r jego by� dostosowany do twarzy: kamizelka gra�a wszystkimi barwami t�czy, b��kitny krawat, lu�no zwi�zany, by� upstrzony ciemnymi punkcikami, na grubych palcach skrzy�y si� liczne pier�cienie, a ze z�otego �a�cucha zwisa�y mnogie grona brelok�w, kt�re potr�ca� nieustannie, z upodobaniem przys�uchuj�c si� d�wi�kom. Mowa jego by�a brutalna, naszpikowana usterkami i gminnymi, czasem ordynarnymi wyra�eniami. Natomiast drugi pan, mr. Shelby by� d�entelmenem w ka�dym calu. Dom ten nale�a� do niego i �wiadczy� o dobrym smaku i luksusowych przyzwyczajeniach gospodarza. - Zapewniam pana, �e Tom jest wyj�tkowym cz�owiekiem - m�wi� gospodarz - i wsz�dzie dano by mi za niego t� cen�. Jest niezwykle zdolny i uczciwy. Prowadzi moje gospodarstwo wzorowo i regularnie jak mechanizm zegarowy. - Uczciwy? O ile Murzyn mo�e by� uczciwy? - odpar� szyderczo mr. Halley i dola� sobie wina do szklanki. - O nie, powiadam panu, �e niebywale uczciwy i religijny. Jego pobo�no�� wzmog�a si� szczeg�lnie pod wp�ywem misji w�drownej, kt�ra odwiedzi�a nasz kraj cztery lata temu. Ufam mu bezgranicznie i nieraz powierza�em mu odpowiedzialne i pieni�ne zlecenia. Nigdy nie zawi�d� zaufania. - Niekt�rzy ludzie nie chc� wierzy�, aby Murzyn m�g� by� naprawd� szczerym chrze�cijaninem - odezwa� si� Halley - a ja w to wierz�. Niedawno nawet naby�em tak� gratk� za psie pieni�dze, bo wytargowa�em j� u jegomo�cia, kt�ry mia� n� na gardle i p��tno w kieszeni. No i zarobi�em na czysto sze��set dolar�w. Dobry by� numer - a ju�ci. Na og� religia jest dobr� rzecz� u Murzyna. S�k w tym, �e rzadko si� spotyka prawdziw� religi�! Przewa�nie graj� komedi�. - A ja panu powiadam, �e Tom nie udaje. Niedawno wys�a�em go do Cincinnati po pi��set dolar�w. Po drodze kuszono go: "Uciekaj Tomie do Kanady!" - "Nie" - odpowiedzia� - "Nie mog� tego zrobi�, gospodarz ma do mnie zaufanie". Przykro mi si� z nim rozsta�... Ale do rzeczy. Dam panu Toma i basta. Je�li ma pan odrobin� sumienia, to zadowoli si� pan Tomem. - Ja, mr. Shelby, sumienia mam akurat tyle, ile powinien mie� kupiec! A w og�le z dobrym cz�owiekiem jestem sk�onny do ust�pstw, ale c� robi�, czasy nasta�y takie ci�kie!... S�owo daj� okropne czasy! Westchn�� ci�ko i znowu nape�ni� szklank�. - No, niech�e pan powie ostatnie s�owo, Halley! - odezwa� si� Shelby po kr�tkim milczeniu. - Czy nie ma pan no, bodaj jakiego� ch�opca lub dziewczynki na dobitk�? 4 - To znaczy... widzi pan, nie m�g�bym si� nikogo teraz pozby�. Prawd� m�wi�c, zdecydowa�em si� sprzeda� kt�rego� z niewolnik�w tylko dlatego, �e mnie warunki materialne zmuszaj�. Nie lubi� rozstawa� si� z niewolnikami. Tak jest, m�j panie. W tej chwili drzwi otworzy�y si� cicho, i na progu stan�� ciemny ch�opczyk cztero- lub pi�cioletni. By� wyj�tkowo �adny. Czarne, po�yskuj�ce jak jedwab, mi�kkie w�osy, rozkosznymi k�dziorkami okala�y przepi�kny owal dzieci�cej, smag�ej twarzy. Spod g�stych i d�ugich rz�s spogl�da�y b�yszcz�ce, czarne jak agat, �agodne i weso�e oczy. Nosi� ubranko z ��tego i p�sowego aksamitu; w kolorze tym by�o mu bardzo do twarzy. W ruchach jego by�a jaka� komiczna, dzieci�ca pewno�� siebie, w�a�ciwa wszystkim pieszczochom. - A! Harry! Prosz� bardzo! - zawo�a� mr. Shelby - Chwytaj! Podrzuci� do g�ry szypu�k� winogron. Ch�opczyk podskoczy� i zr�cznie z�apa� owoc. Gospodarz roze�mia� si�. Przywo�a� ch�opca i pog�aska� go po g�owie. - A teraz, poka�esz temu panu, �e umiesz ta�czy� i �piewa�. Ch�opczyk za�piewa� dzik� i dziwn� pie�� murzy�sk�, uzupe�niaj�c melodi� komicznymi ruchami n�g, r�k i ca�ego cia�a, znakomicie dostosowanymi do jej rytmu. - Chwacki ch�opak! - zawo�a� mr. Halley, rzucaj�c mu kawa�ek pomara�czy. - A teraz Harry poka�e, jak chodzi dziad Cujoy, kiedy dokucza mu reumatyzm - rzek� mr. Shelby. W tej chwili figura ch�opczyka zmieni�a si� nie do poznania: z garbem na plecach, opieraj�c si� na lasce, Harry poku�tyka� po pokoju, zataczaj�c si� i potykaj�c o r�ne przedmioty. Obaj m�czy�ni parskn�li niepohamowanym �miechem. - Hurra! Brawo! Co za szelma! - krzykn�� mr. Halley. - No interes ubity! Podni�s� si� i po�o�y� d�o� na ramieniu mr. Shelby. - Bior� tego ch�opca i sprawa za�atwiona! W tej chwili drzwi otworzy�y si� cicho i do pokoju zajrza�a m�oda, mo�e dwudziestopi�cioletnia niewolnica. Z pierwszego wejrzenia mo�na by�o przyj�� j� za matk� ma�ego Harry'ego. Mia�a takie same po�yskuj�ce w�osy, takie same oczy i rz�sy. Zarumieni�a si� gwa�townie, czuj�c na sobie cyniczne spojrzenie mr. Halley'a. By�a bardzo zgrabna. Jej subtelne r�ce i pi�kne nogi nadawa�y jej szczeg�ln� wytworno��. - Przepraszam - rzek�a z zak�opotaniem - Przysz�am po Harry'ego. - Je�li chcesz, zabierz go ze sob� - odpowiedzia� mr. Shelby. Skorzysta�a z pozwolenia skwapliwie. Wzi�a ch�opca na r�ce i szybko wysz�a z pokoju. - Towar, paluszki liza�! - zawo�a� Halley - Przysi�gam na Jowisza, to istny skarb! Z tak� dziewczyn� mo�e pan wzbogaci� si� w Nowym Orleanie! Widzia�em, jak p�acono tysi�ce za gorsze okazy. - Nie zamierzam bogaci� si� w ten spos�b - odpowiedzia� sucho mr. Shelby. I aby zmieni� temat, odkorkowa� now� butelk�, nala� mr. Halley'owi i zapyta� go, jak mu smakuje wino. - Pierwsza klasa! - zawo�a� mr. Halley, klepi�c swego rozm�wc� po ramieniu, i doda� obcesowo: - No, niech pan powie, ile pan ��da za t� dziewczyn�? - Nie jest do sprzedania, mr. Halley. Moja �ona nie mo�e si� bez niej obej��. Nie sprzeda�bym jej na wag� z�ota. - Kobiety nie umiej� rachowa�. Niech no pan poka�e im, ile mo�na kupi� brylant�w, pi�r i z�otych zegark�w za z�oto wagi najdro�szego im cz�owieka, a zobaczy pan, inaczej za�piewaj�!... Jestem got�w za�o�y� si�! Naprawd�! - Nie, Halley! Nie warto o tym m�wi�. Skoro powiedzia�em, �e nie, to rzecz sko�czona! - W takim razie niech mi pan da ch�opca. Zdaje si�, �e na to zas�u�y�em? - Ale na co panu ch�opiec? Co pan z nim pocznie? 5 - Mam przyjaciela, kt�ry si� tym zajmuje. Jego specjalno�� to �adni ch�opcy. Wie pan, to towar dla amator�w. Poszukiwany w bogatych domach. Pa�ski diabe�ek b�dzie si� bardzo nadawa�. - Nie chcia�bym go sprzeda�! - odpowiedzia� w zamy�leniu gospodarz. - Widzi pan jestem cz�owiekiem humanitarnym. Nie lubi� odrywa� dzieci od matek. - Rozumie si�, rozumie si�! Nawet bardzo, �e tak powiem, zrozumia�e!... Te baby od razu w bek, lament, krzyki, spazmy!... My�li pan, �e sprawia to komu przyjemno��? Trzeba si� do tego zabiera� umiej�tnie, �e tak powiem... Ot wy�le pan matk� na tydzie� - co? - i wszystko p�jdzie jak z p�atka. Zanim wr�ci, ju� po harapie! A potem ma��onka szanownego pana podaruje jej jakie� kolczyki albo r�ne drobiazgi, no i uspokoi si� baba. - M�j Bo�e! Co te� pan m�wi, mr. Halley. - Co tam, to nie s� nasze bia�e kobiety! Wszystko zale�y od tego, jak si� do nich zabra�! Powiadaj� na przyk�ad, �e od handlu niewolnikami serce czerstwieje. Wcale tego nie uwa�am! Chodzi o to, �e ja nie post�puj� tak jak inni. Widzia�em takich, co to odrywali dzieci od matek przemoc� i z miejsca sprzedawali. Matka krzyczy, p�acze, rozpacza... I co w tym dobrego? Pod�y system, powiadam panu! To tylko psuje towar! Widzia�em w Nowym Orleanie dziewuch� - mo�na �mia�o powiedzie� - pi�kna! No i co? Zmarnowali j�, w�a�nie wskutek tego systemu. Idiota, kt�ry j� kupi�, chc�c pozby� si� jej dziecka, oderwa� je si��... Popatrza�by pan na ni�... Rozw�cieczona jak prawdziwa bia�a matka. Miota si�, krzyczy, huczy, przeklina - a� strach by�o patrze�... Jednak dziecko zabrali. A ona wzi�a i zwariowa�a, i po tygodniu wyci�gn�a kopytka!... Kto straci�? W�a�ciciel. A dlaczego? Dlatego, �e nie by� ostro�ny! Nie ma o czym m�wi�! Zawsze lepiej by� ludzkim, humanitarnym. Przekona�em si� z w�asnego, �e tak powiem, do�wiadczenia! Po kr�tkiej przerwie, rozsiad�szy si� w fotelu i skrzy�owawszy r�ce, pe�en zadowolenia z siebie i zarazem udanej skromno�ci, ci�gn�� dalej: - Rozumie si�, nie nale�y siebie samego chwali�, ale m�wi� dlatego, �e to �wi�ta prawda, �e tak powiem... Zdaje si�, powszechnie wiadomo, �e nikt nie ma tak wspania�ych partii Murzyn�w, jak, ja... Wszyscy moi niewolnicy s� dobrze utuczeni i zdrowi i umiera ich znacznie mniej, ni� u innych. A ca�y m�j sekret polega na tym, �e ja z nimi obchodz� si� po ludzku. Tak, musz� powiedzie�, �e humanitarno�� jest podstaw� mego interesu! Mr. Shelby nie wiedzia�, co odpowiedzie�. - Naturalnie! - mrukn�� niepewnie, przera�ony bezczelno�ci� handlarza. - Trzeba panu wiedzie�, �e kpiono ze mnie za to... Takie pogl�dy nie s� w modzie, ale ja, m�j panie, dam sobie za nie g�ow� odr�ba�! Wszak im to zawdzi�czam maj�tek! No tak! Mog� powiedzie�, �e moje my�li dobrze mi zap�aci�y za wyprodukowanie. Halley roze�mia� si�, uwa�aj�c koncept za nader dowcipny. W zapewnieniach tego cz�owieka by�o tyle bezczelno�ci i osobliwego nonsensu, �e mr. Shelby nie m�g� si� powstrzyma� i parskn�� �miechem. - To dziwne - kontynuowa� go��, zach�cony �miechem gospodarza. - Nie mog�em przekona� swoich koleg�w. Mia�em takiego jednego, pracowa�em z nim do sp�ki. Zr�czny by� facet? Tylko wzgl�dem Murzyn�w istny diabe�! Uwa�a�, �e tak powinno by�, bo poza tym nie zna�em lepszego nad Toma Lokera cz�owieka. Powiadam czasem: "I po co t�uc murzynki po �bie, kiedy p�acz� i t�skni�? Co ci z tego przyjdzie? Jaki po�ytek? Niech sobie wyj�, ani ci� to zi�bi, ani grzeje. Taka ju� ich natura! Walisz je, a one brzydn� i choruj�, i trac� na warto�ci! Wierzaj mi, �e ludzkie traktowanie, �e tak powiem, bardziej pop�aca! Jemu na g�owie ko�ki ciosaj - nie pomo�e! Napsu� mi pi�ciami tyle towaru, �e zerwa�em z nim, chocia� kuta by�a bestia na wszystkie nogi i serce mia� z�ote. - I uwa�a pan naprawd�, �e pa�ski system jest lepszy? 6 - O panie! Trzeba tylko dobrze wytresowa� Murzyna, a w�wczas to mo�na z nimi robi�, co si� �ywnie spodoba. - W takim razie przypuszczam, �e moi Murzyni s� �le wytresowani. - Mo�liwe. Wy tu, w Kentucky rozpieszczacie Murzyn�w, a to im tylko na szkod� wychodzi. We�my takiego, na przyk�ad, negra. Pan B�g po to nieboraka stworzy�, aby przechodzi� z r�k do r�k, aby dzi� mo�na go by�o sp�awi� Tomowi, jutro Dickowi, a pojutrze - licho wie komu. I nie nale�y w nich wpaja� przer�nych tam fantazji, nadziei, bo to tylko pogarsza ich sytuacj�. Dlatego te� powiadam, �e lepiej wyszliby na tym pa�scy Murzyni, gdyby pan traktowa� ich tak, jak na innych plantacjach... W milczeniu obaj wy�uskiwali orzechy. Wreszcie odezwa� si� Halley. - No i co pan postanowi�? - Poradz� si� �ony. Niech pan przyjdzie mi�dzy sz�st� a si�dm�. Handlarz niewolnik�w po�egna� si� i wyszed�. - I ja nie mog� spu�ci� tego �otra ze wszystkich schod�w! - z g�uch� rozpacz� my�la� mr. Shelby - gdyby mi dawniej powiedziano, �e b�d� zmuszony sprzeda� Toma jednemu z tych przekl�tych handlarzy niewolnik�w, odpowiedzia�bym: czy jestem gorszy od psa?! A jednak to konieczne! Tak, konieczne! A synek Elizy? I ile przykro�ci doznam od �ony!... O, te d�ugi! W stanie Kentucky sytuacja niewolnik�w by�a o wiele lepsza ni� gdzie indziej. Spokojne, regularne gospodarstwo rolne nie wymaga�o tej gor�czki pracy, kt�ra by�a konieczna w stanach po�udniowych. Gospodarze zadowalali si� skromniejszym dochodem i nie zapominali ca�kowicie o interesach swych bli�nich. Na widok r�nych scen, objawiaj�cych rozczulaj�c� wierno�� niewolnik�w, oddanych swym panom ca�� dusz�, liczni podr�nicy poddawali si� urokom wskrzeszonych legend czas�w patriarchalnych. Niestety, nad wzruszaj�cymi scenami poszczeg�lnych sielanek unosi� si� upi�r gro�nego prawa. P�ki prawo uwa�a�o Murzyn�w za rzecz, b�d�c� nieograniczon� w�asno�ci� pana, p�ki ruina, nieostro�no�� bia�ego gospodarza mog�a zmusi� niewolnik�w do przej�cia od spokojnego i wzgl�dnie szcz�liwego �ycia pod opiek� humanitarnego w�a�ciciela do �ycia pe�nego udr�ki, nieludzkiego mozo�u i ostatecznej rozpaczy - p�ty ha�ba straszliwa plami�a sumienie ludzko�ci. Mr. Shelby by� dobrym i troskliwym gospodarzem. Ale wskutek nieudanych spekulacji finansowych zabrn�� w d�ugi. Weksle jego znalaz�y si� w r�kach mr. Halley'a, kt�ry pragn�� z tego ci�gn�� jak najwi�ksze korzy�ci. Eliza, podchodz�c do drzwi, us�ysza�a, jak m�wiono o sprzeda�y Murzyn�w. Chcia�a posta� chwil� i pods�ucha�, ale w tej chwili zawo�a�a j� gospodyni. W ka�dym razie zdawa�o si� jej, �e napomykano o jej synu. W przera�eniu przytuli�a ch�opca do piersi i pobieg�a do pani Shelby. - Elizo, co si� z tob� dzieje? - zapyta�a mrs. Shelby, zdziwiona wyj�tkow� niezr�czno�ci� i roztargnieniem niewolnicy. - O, wielmo�na pani! W jadalni pan rozmawia� z kupcem... Czy pan zgodzi si� sprzeda� mego Harry'ego? - Ale� nie, Elizo! Co za g�upstwa! Wiesz, �e pan nie sprzedaje niewolnik�w, je�li jest z nich zadowolony. Zreszt� komu potrzebny tw�j Harry?... Przesta� p�aka� i ubierz mnie. Czy ja bym pozwoli�a! Jeste� naprawd� przesadna, gdy chodzi o twego synka. Ktokolwiek do nas przychodzi, od razu my�lisz, �e przyszed� zabra� Harry'ego. S�owa mrs. Shelby uspokoi�y Eliz�. Mia�a bezgraniczne zaufanie do swej pani, kt�ra s�usznie s�yn�a z rozumu, podnios�ych zasad, wrodzonej szlachetno�ci i religijno�ci. Pani Shelby w istocie nie ok�amywa�a jej. Wierz�c w dobro� m�a i nie znaj�c jego k�opot�w finansowych, nie pos�dza�a go o haniebne zamiary sprzedania niewolnik�w. 7 ROZDZIA� II Matka Eliz� wychowywa�a sama pani Shelby. Dlatego uchodzi�a w tym domu za pupilk�. Jak wi�kszo�� mulatek mia�a czaruj�cy wdzi�k, gracj� ruch�w i mi�kki pieszczotliwy g�os; naprawd� o�lepiaj�c� urod� ��czy�a z zaletami pi�knego i szlachetnego charakteru. Wychowana starannie w dobrych zasadach, unikn�a licznych demoralizuj�cych pokus, kt�re gubi� wi�kszo�� �adnych niewolnic. M�� jej - Jerzy Harris - by� pi�knym silnym i bardzo pracowitym niewolnikiem. Przez jaki� czas pracowa� w fabryce work�w, gdzie wkr�tce zaj�� przoduj�ce stanowisko. Wynalaz� nawet maszyn� do trzepania konopi. Niebywale zdolny, zjedna� sobie ludzi wdzi�kiem swych manier, osobliwym urokiem nieprzeci�tnej osobowo�ci. A jednak by� rzecz�, tylko rzecz� swego srogiego w�a�ciciela, kt�ry nie omieszka� skorzysta� z praw w�asno�ci. Zwiedziwszy pewnego razu fabryk�, w kt�rej Jerzy pracowa�, obejrzawszy jego wynalazek, pod wp�ywem jakiej� t�pej zazdro�ci odebra� go z fabryki, mimo gor�cych pr�b i nam�w dyrektora, i zmusi� do ci�kich rob�t polnych. Sam Jerzy nie mia� nic do powiedzenia, musia� s�ucha�, zaciskaj�c z�by i poskramiaj�c sw�j gniew i rozpacz. Eliz� po�lubi� jeszcze za szcz�liwych czas�w pracy w fabryce. Przez dwa pierwsze lata widywali si� bardzo cz�sto i nic nie zak��ca�o ich szcz�cia, pr�cz �mierci dw�ch niemowl�t, kt�re zmar�y wkr�tce po urodzeniu. Dopiero okrutny kaprys w�a�ciciela, za jednym zamachem zniweczy� ich szcz�cie i nadzieje na lepsz� przysz�o��. Jerzy nie widzia� przed sob� nic pr�cz ci�kiego trudu, okrutnych zniewag i n�dzy. Gospodarz i jego synalek bili go, zn�cali si� nad nim i szukali sposob�w coraz okrutniejszych pog��bienia jego niedoli. Nienawidz�c rodziny Shelby, w�a�ciciel Jerzego krzywym okiem spogl�da� na jego ma��e�stwo z Eliz� i wreszcie postanowi� go o�eni� z w�asn� niewolnic�. Wprawdzie ma��e�stwo z Eliz� by�o u�wi�cone przez Ko�ci�, ale wszak Murzyn jest tylko rzecz�, kt�rej nie dotycz� sakramenty bia�ych. Pow�ci�gaj�c sw�j gniew do czasu, Jerzy postanowi� w najbli�szym czasie uciec do Kanady i zwierzy� si� ze swego planu Elizie. Upatrywa� ratunek jedynie w ucieczce do kraju, gdzie nie ma niewolnictwa. ROZDZIA� III Wiecz�r w chacie wuja Toma Chata wuja Toma by�a niewielk� z desek sklecon� przybud�wk� do domu w�a�ciciela. Do chatki przylega�a dzia�ka ogrodu, bardzo starannie utrzymywana. Wzd�u� fasady wi�y si� p�dy ogromnej p�sowej begonii i pe�zaj�cej r�y, przykrywaj�ce g�stym listowiem nieociosane deski przybud�wki. Nast�puje wiecz�r. W "domu" jest ju� po kolacji, wi�c ciotka Chloe, pierwsza kucharka na folwarku, spieszy do chatki, aby przyrz�dzi� wieczerz�, w�asnemu m�owi. Twarz ciotki Chloe jest czarna, b�yszcz�ca, jak pierogi jej kucharskiego kunsztu, i z bezgraniczn� dobroduszno�ci� wygl�da spod zalotnego turbanu. 8 Kucharka by�a z niej znakomita, oddana swej pracy ca�� dusz� i ca�ym sercem. Nie by�o g�ski, ani indyczki, kt�ra by nie zadr�a�a na jej widok od �ap do czubka, w przeczuciu bezs�awnej i przedwczesnej �mierci. Na pr�no inni adepci sztuki kulinarnej g�owili si� nad sekretem niesko�czenie urozmaiconych pierog�w - arcydzie�a jej kunsztu. Bra�a si� do pracy z istnym natchnieniem zw�aszcza, gdy trzeba by�o wyda� proszony obiad. Czyni�a to z wielk� satysfakcj� i z wewn�trznym zadowoleniem, i zawsze cieszy�a si� szczerze na widok go�ci. Szeroka izba by�a urz�dzona bardzo skromnie. W jednym k�cie sta�o ��ko, przykryte �nie�no bia�� po�ciel�, obok na pod�odze le�a� dywanik. To u�wi�cony zak�tek ciotki Chloe i nikt nie �mia� tu wtargn�� bez jej pozwolenia. W drugim k�cie - drugie mniej paradne ��ko. Na �cianach obrazy, ilustruj�ce histori� �wi�t�, i portret genera�a Washingtona. Na skleconej z desek �awce siedz� dwaj ch�opcy, o czarnych puco�owatych twarzach, k�dzierzawych w�osach i p�omiennych oczach. Z uwag� przygl�daj� si� pierwszym nieudanym pr�bom chodzenia, niespe�na rocznego niemowl�cia. Na wprost kuchenki stoi stary, kulawy st�, przy kt�rym siedzi wuj Tom, prawa r�ka mrs. Shelby - Murzyn herkulesowej budowy, o wysokim i szerokim torsie, kulistej g�owie i spokojnym, powa�nym obliczu rasowego Afrykanina. Uderza w nim jaki� swoisty stop godno�ci osobistej z pokorn� i wzruszaj�c� prostot�. Uwa�nie spogl�da na tablic�, na kt�rej kre�li ogromne litery pod dyktando trzynastoletniego syna dziedzica, Jerzego. - Nie tak, wuju Tomie - poprawia Jerzy - U ciebie wychodzi nie "b", lecz "w". - Istotnie? - pyta wuj Tom, z bezgranicznym szacunkiem patrz�c na ch�opca. - Jak to biali wszystko robi� �atwo! - odezwa�a si� ciotka Chloe z dum� zerkaj�c na Jerzego. - Serce si� raduje, gdy m�ody panicz przychodzi wieczorami uczy� nas m�dro�ci. - Ale teraz jestem strasznie g�odny, cioteczko Chloe - odpowiedzia� ch�opiec - Czy placuszki pr�dko b�d� gotowe? Chloe ju� po chwili rzuci�a na talerzyk wspania�y, zarumieniony i pachn�cy placek i nala�a do talerza doskona�ej zupy. Po kolacji ciotka Chloe nakarmi�a dzieci, umy�a najm�odsz� dziewczynk�, posadzi�a j� na kolanach ojca i zacz�a sprz�ta� ze sto�u. Ch�opcy za� biegali wko�o Toma i Jerzego, wydaj�c og�upiaj�ce, dzikie okrzyki. Swawolili nie zwracaj�c uwagi na gro�by matki, p�ki nie ogarn�o ich zm�czenie. W�wczas ciotka Chloe rozstawi�a sk�adane ��ko i zawo�a�a: - Piotr, Moj�esz do ��ka! Dzi� odb�dzie si� u nas zebranie. - Mamo, nie chce si� nam spa�. Pozw�l i nam s�ucha�. To takie weso�e! - Z�� ��ko z powrotem - wstawi� si� Jerzy - i pozw�l im pos�ucha�, o czym rozprawiaj� starsi. - No, niech i tak b�dzie - zgodzi�a si� Murzynka. - Na czym oni b�d� siedzie�? - narzeka�a ciotka Chloe, sprz�taj�c izb�. - Od ilu� to lat odbywaj� si� ka�dej niedzieli mityngi u wuja Toma, a nigdy nie ma na czym siedzie�. Czyni�c zado�� zafrasowanej gospodyni wtoczono do pokoju dwie beczu�ki, nape�niono je kamieniami i nakryto deszczu�kami. Przewr�cono r�wnie� do g�ry dnem kilka kadzi, par� du�ych drewnianych wiaderek i naprawiono niepewne sto�ki. Niebawem chata wuja Toma zape�ni�a si� gromadk� ludzi r�nego wieku, poczynaj�c od siwego osiemdziesi�cioletniego starca i ko�cz�c na wyrostkach. Z pocz�tku gwarzono o tym i owym. Nast�pnie zacz�y si� �piewy. Intonowano mo�e g�gliwie, ale z prawdziwym uczuciem, psalmy o brzegach Jordanu, o ziemi Chanaa�skiej i o Nowem Jeruzalem. Niekt�rzy nawet �mieli si� i p�akali ze wzruszenia, jak gdyby ju� widzieli przed sob� Ziemi� Obiecan�. Nast�pnie Jerzy Shelby odczyta� dwa rozdzia�y Pisma �wi�tego. Wychowany w duchu religijnym, teraz za� zach�cony uwag� s�uchaczy komentowa� �wi�te teksty, a czyni� to 9 z tak� wymow� i tak rozumnie, �e zyska� pochwa�y m�odych i b�ogos�awie�stwa starszych s�uchaczy. Lecz za prawdziwy autorytet w sprawach religijnych uchodzi� wuj Tom. Wyr�nia� si� mi�dzy rodakami przyrodzon� moralno�ci� i niepospolitym, jasnym i t�gim umys�em. To te� w tym gronie uchodzi� niejako za kap�ana, za najlepszego nawet z kap�an�w. Tym razem modli� si� tak �arliwie i przemawia� tak nami�tnie i wymownie, �e s�uchacze p�akali z zachwytu i wzruszenia. Tymczasem w "domu" mr. Shleby i mr. Halley przegl�dali uwa�nie jakie� dokumenty. - Wszystko w porz�dku - orzek� w ko�cu handlarz niewolnik�w - brak tylko pa�skiego podpisu. Mister Shelby podpisa� ze skwapliwo�ci� cz�owieka, kt�ry chce czym pr�dzej pozby� si� niemi�ej sprawy. - Interes ubity! - wo�a� mr. Halley chowaj�c dokumenty do teczki i podnosz�c si� oci�ale. - Tak, interes ubity - powt�rzy� w zamy�leniu gospodarz i po�egnawszy mr. Halley'a, zaci�gn�� si� mocnym cygarem. ROZDZIA� IV Pods�uchana rozmowa - Arturze - zapyta�a mrs. Shelby swego m�a - kt� to by� u ciebie? - Niejaki Halley - odpowiedzia� z zak�opotaniem mr. Shelby. - Czy handlarz niewolnik�w? - Dlaczego tak s�dzisz, Emilio? - zapyta� mr. Shelby, niespokojnie spogl�daj�c na �on�. - M�wi�a mi Eliza. Przysz�a do mnie zrozpaczona i twierdzi�a, �e siedzi u ciebie handlarz niewolnik�w i chce kupi� jej ch�opca. Powiedzia�am jej, �e chyba oszala�a. - Tak, Emilio - odezwa� si� po chwili mr. Shelby, gdy� postanowi� od razu wyja�ni� m�cz�c� sytuacj�. - Nigdy bym dotychczas nie przypuszcza�. Ale jestem w tak okropnym po�o�eniu, �e nie mam innego wyj�cia i musz� sprzeda� kt�rego� z naszych ludzi. - Sprzeda�?... I temu osobnikowi?... To niemo�liwe!... - Niestety, tak, sprawa ju� za�atwiona... Sprzeda�em Toma... - Toma? Tego dobrego i oddanego ca�� dusz� cz�owieka, kt�ry s�u�y u nas od dzieci�stwa?... Ale wszak przyrzek�e� go wyzwoli�... O Bo�e wielki! Teraz mog� uwierzy� we wszystko, w to nawet... �e potrafisz sprzeda� ma�ego Harry'ego, jedyn� pociech� jego matki, mojej biednej Elizy! - Masz s�uszno�� - odpowiedzia� z mimowoln� gorycz� mr. Shelby - sprzeda�em r�wnie� Harry'ego... Zreszt� c� dziwnego? Wszyscy dooko�a codziennie niemal sprzedaj� i kupuj� niewolnik�w i nikt nie patrzy na nich jak na potwor�w moralnych - jak ty teraz na mnie. - O, Bo�e, nie chodzi o sam fakt sprzeda�y, ale o tych, kt�rych sprzeda�e�. Czy nie mog�e� wybra� innych? - Nie mog�em. Za nich p�acono mi najwi�cej... Owszem, za Eliz� chcieli mi da� tyle, ile za Toma i Harry'ego razem. Ale znaj�c twoje przywi�zanie do tej dziewczyny, odm�wi�em. Przeto prosz� ci�, aby� mnie nie s�dzi�a zbyt surowo. - Wybacz, m�j przyjacielu. Jestem tak oszo�omiona i zmartwiona, �e sama nie wiem, co m�wi�. Ale czy nie mo�na inaczej poradzi�? Ja osobi�cie gotowa jestem wyrzec si� wielu rzeczy. Nie, to chyba niemo�liwe! Oderwa� Toma od tego wszystkiego, co�my go sami 10 nauczyli czci� i kocha�! Pozbawi� Eliz� dziecka i skaza� j� na przedwczesn� �mier� z rozpaczy? - Ach Emilio, wierz mi, ja sam cierpi� g��boko, ale nie mog�em inaczej post�pi�. Nie wtajemnicza�em ci� dotychczas w nasz stan maj�tkowy. Musz� ci wyzna�, �e grozi�a nam zupe�na ruina, �e gdybym nie sprzeda� Toma i ch�opaka, musia�bym sprzeda� dom i ca�e gospodarstwo. Halley mia� moje weksle i m�g� mi dyktowa� warunki. Spieni�y�em wszystko, co mog�em, zad�u�y�em si� nawet, ale i tego by�o ma�o. Mrs. Shelby nie odpowiada�a. Ukry�a twarz w d�oniach i cicho j�cza�a. - Przekl�te niewolnictwo! - rzek�a wreszcie. - A ja, naiwna, wyobra�a�am sobie, �e mo�na to z�o przemieni� w dobro. - Emilio, zdaje si�, �e stajesz si� abolicjonistk�1. - Abolicjonistk�? O gdyby wszyscy abolicjoni�ci tak znali niewolnictwo jak ja, to inaczej by jeszcze m�wili! Jaka szkoda, �e nie mam innych klejnot�w, pr�cz tego z�otego zegarka. Gdybym mog�a ocali� ma�ego Harry'ego, odda�abym wszystko, co posiadam. - Niestety, nic ju� si� nie da naprawi�. Jutro rano Halley przyjedzie po sw� w�asno��. Ja wyjad� wcze�niej... nie b�d� m�g� patrze� na uprowadzenie Toma... Radz� ci wyjecha� r�wnie� z samego rana z Eliz� do s�siad�w. Lepiej b�dzie, je�li nie zobaczy. - O, nie, nigdy w �yciu! - zawo�a�a mrs. Shelby - Nie porzuc� biednego starego Toma. A Eliza? Co si� z ni� stanie! Za jakie grzechy spotyka nas tak ci�ka kara! W s�siednim pokoju sta�a Eliza i pods�uchiwa�a. Przeczuwa�a prawdopodobnie, �e o niej toczy si� rozmowa. Kiedy mrs. Shelby umilk�a, Eliza, blada, dr��ca, po cichu wycofa�a si� z pokoju i wr�ci�a do siebie. Na ��ku le�a� Harry i u�miecha� si� b�ogo przez sen. - Biedne dziecko moje! - szepn�a matka - sprzedano ci�! Ale nie b�j si�, m�j mi�y ch�opczyku, uratuj� ci�! Na arkusiku papieru szybko nakre�li�a kilka zda�: "Droga pani! Niech mnie pani nie uwa�a za niewdzi�czn�. S�ysza�am pani rozmow� z panem. Musz� uratowa� swe dziecko; nie bierzcie mi tego za z�e. Niech pani� B�g wynagrodzi za dobre serce". Napisa�a adres, po czym zwi�za�a w w�ze�ek bielizn� i ubranie syna. Ubra�a si� pr�dko i obudzi�a ch�opczyka. - Cicho, Harry - rzek�a - z�y cz�owiek chce przyj�� i zabra� mego ma�ego Harry'ego. Ale ja nie pozwol�, aby ci� zabrano; i wol� sama z tob� odej��, uciec od z�ego cz�owieka. Otuliwszy si� chust�, wzi�a go na r�ce i cichaczem przez werand� wysz�a z domu. Noc by�a �wie�a, jasna i gwie�dzista. Eliza zatrzyma�a si� przed chat� wuja Toma i lekko stukn�a do okna. - Kto tam? - rozleg� si� g�os Chloe, kt�ra po chwili uchyli�a zas�ony. - Ach, m�j Bo�e, to Eliza! Tom, wstawaj pr�dko! Eliza przysz�a. Tom zerwa� si� z ��ka i zapali� �wiec�, kt�ra o�wietli�a blade i zn�kane oblicze Elizy. - Uciekam - z trudem chwytaj�c dech, szepn�a Eliza. - Nasz pan sprzeda� moje dziecko! - Sprzeda�! - zawo�ali z przera�eniem ma��onkowie. - Tak - odpowiedzia�a Eliza - S�ysza�am jak pan m�wi� do pani, �e sprzeda� mego synka, a tak�e ciebie, wuju Tomie... sprzeda� handlarzowi, kt�ry jutro rano po was przyjedzie... Murzyn z ci�kim j�kiem osun�� si� na sto�ek i spu�ci� g�ow� na piersi. - Bo�e, ratuj nas nieszcz�snych! - krzykn�a ciotka Chloe. - Nie mog� uwierzy�! C� z�ego uczyni� Tom, �e pan sprzeda� go handlarzowi? - Nic z�ego - odpar�a Eliza. - Pan nie chcia� go sprzeda�, a pani, powiadam wam, to istny anio�... B�aga�a, wstawia�a si� za nami, ale pan powiedzia�, �e to by�o konieczne, bo inaczej handlarz zabra�by mu ca�y dom i gospodarstwo. Nie powinnam ucieka�, ale musz�. 1 Abolicjonizm - ruch polityczny w Stanach Zjednoczonych Ameryki, kt�ry d��y� do zniesienia niewolnictwa. 11 - Tomie, a ty dlaczego nie uciekniesz? - zwr�ci�a si� ciotka Chloe do m�a. - Uciekaj z Eliz�, p�ki czas. Id� pr�dzej, zbieraj si�. Dam ci co� na drog� i id� z Bogiem! Tom podni�s� g�ow�, rozejrza� si� wko�o, po czym rzek� ze smutkiem ale stanowczo: - Nie, nie uciekn�. Niech ucieka Eliza. To nawet jej powinno��, je�li chce ustrzec dziecko od zag�ady. Ale s�ysza�a�, co m�wi�a. Je�li ja uciekn�, to handlarz wyzuje mego pana z ca�ego maj�tku. Nie, nie wystawi� mego pana na zgub�. Jest niewinny i nie zas�uguje na wym�wki. Jestem przekonany, �e nie zapomni o tobie i o naszych dzieciach. Odwr�ci� si�, spojrza� na czarne k�dzierzawe g��wki; opar� si� o grzbiet krzes�a i ukry� twarz w d�oniach. G�uche �kanie wstrz�sn�o jego pot�nym cia�em i �zy przez palce stoczy�y si� na pod�og�. - Widzia�am si� dzi� wieczorem z m�em - rzek�a Eliza. - Powiedzia� mi, �e nie zniesie ju� niewoli, i �e wkr�tce ucieknie. Zawiadomicie go o mnie... Powiedzcie, �e postaram si� dotrze� do Kanady. �e kocham go ca�ym sercem i �e, je�li nie przeznaczono nam si� widzie�, to... Przez kilka chwil walczy�a ze �zami. Opanowa�a si� wreszcie i doda�a: - Powiedzcie mu, aby nie grzeszy�, aby�my mogli bodaj po �mierci spotka� si� w Kr�lestwie Bo�ym... Jeszcze kilka s��w i �ez, b�ogos�awie�stw i westchnie�, i oto m�oda mulatka, tul�c do siebie zdziwionego ch�opczyka, bez szmeru wysun�a si� z chaty Toma. ROZDZIA� V Nieoczekiwane odkrycie Ma��onkowie Shelby, trapieni niepokojem i zmartwieniami, d�ugo nie mogli zasn��. Nazajutrz obudzili si� p�niej ni� zwykle. - C� to nie wida� Elizy? - odezwa�a si� mrs. Shelby, dzwoni�c bez skutku na s�u��c�. Po chwili wszed� m�ody murzyn z gor�c� wod� do golenia dla mr. Shelby. - Endy - rzek�a dziedziczka - zawo�aj Eliz�. Dzwoni�am mo�e z dziesi�� razy, ale ona prawdopodobnie nie s�ysza�a. Murzyn wr�ci� wkr�tce, b�yszcz�c wyba�uszonymi oczyma. - Pok�j Elizy jest pusty - wykrztusi� ze zdumieniem - komoda i szafa otwarte, wszystkie rzeczy rozrzucone. Zdaje si�, �e Eliza uciek�a... Pa�stwo Shelby od razu domy�lili si� prawdy. - Widocznie przeczu�a co�! - zawo�a�a pani Shelby. - Dzi�ki Bogu! Mam nadziej�, �e usz�a daleko. - By� mo�e - wymamrota� mr. Shelby - Ale ja jestem w przykrej sytuacji. Halley wie, �e z niech�ci� odst�puj� ch�opczyka. Teraz pomy�li, �e by�em w zmowie z Eliz�, i oszuka�em go po prostu... Jest to sprawa mego honoru, dlatego musz� za wszelk� cen� odszuka� uciekinierk�. Po chwili w domu powsta� gor�czkowy ruch; niewolnik�w ogarn�a prawdziwa panika. Biegali, krz�tali si�, czynili sobie szeptem zwierzenia. Ca�a gromada ch�opc�w wybieg�a na drog�, pragn�c podzieli� si� niespodziank� z niefortunnym handlarzem. Ledwo si� ukaza�, wtajemniczyli go w zaj�cie. Skutek nie zawi�d� ich. Halley j�� miota� najbardziej wyszukane przekle�stwa ku wielkiej rado�ci czarnej zgrai. - Czy to prawda, mr. Shelby - zagadn�� obcesowo gospodarza Halley, wbiegaj�c do jadalni, �e ta dziewka uciek�a wraz ze swym b�k... - Niech si� pan liczy z obecno�ci� mojej �ony - przerwa� mu ostro mr. Shelby. 12 - Ach, wybaczy pani! - k�aniaj�c si�, rzek� handlarz, z trudem hamuj�c w�ciek�o��. - Ale czy to prawda? - Sir, je�li chcesz ze mn� rozmawia�, to powinien pan stosowa� si� do powszechnie przyj�tych prawide� grzeczno�ci - poprawi� go zn�w mr. Shelby. - Endy, zabierz panu kapelusz i lask�! Niech pan siada... Tak, niestety, musz� potwierdzi�, Eliza dowiedziawszy si� w jaki� tajemniczy spos�b o naszym interesie, uciek�a w nocy z dzieckiem. - Spodziewa�em si�, �e postara si� pan wystrychn�� mnie na dudka! - C� to ma znaczy�? Je�li pan w�tpi w moj� uczciwo��, to mam na to odpowied�, kt�ra nie bardzo si� panu spodoba. Halley zmiarkowa� pogr�k� i zni�onym tonem zacz�� narzeka� na nieoczekiwan� strat�. - Powtarzam jednak panu - nalega� mr. Shelby - �e nie pozwol� w�tpi� o mojej uczciwo�ci. Jestem got�w uczyni� wszystko, co mog� aby u�atwi� panu po�cig. Dam panu swych ludzi, konie i czego pan poza tym za��da. Ale - doda� innym tonem - radz� panu pow�ci�gn�� sw�j gniew i zje�� �niadanie. Przez godzin� uciekinierka nie daleko zajdzie. Maj�c do dyspozycji konie, �atwo j� b�dzie dogoni�. Halley wysapa� si� z gniewu i zosta� do �niadania. Tymczasem wrzenie w�r�d Murzyn�w wzmaga�o si� z ka�da chwil�. Omawiali ucieczk� Elizy i sprzeda� Toma, wyra�aj�c przer�ne domys�y. Sam przezwany Czarnym, poniewa� by� w istocie czarniejszy od reszty swych rodak�w, popisywa� si� i przechwala� swoj� przenikliwo�ci� i m�dro�ci�. - Ej, Samie! - zawo�a�, wychodz�c na ganek Endy - Pan kaza� osiod�a� Billa i Jerry. - W jakim celu? - Mamy obaj pomaga� mr. Halley'owi przy po�cigu. - Ach tak! A wi�c Czarny Sam przydaje si� na co�. Doskonale! Nie b�d� sob�, je�li nie schwytam g�upiej baby! - Ech ty - ofukn�� go Endy - Pani nie �yczy sobie, aby schwytano Eliz�. Gotowa r�zgami wynagrodzi� twoj� zbyteczn� gorliwo��. Lepiej stosowa� si� do �ycze� pani, bo pan koniec ko�c�w zawsze przyznaje jej racj�. Czarny Sam w zamy�leniu podrapa� si� w g�ow�. - Ba! - zawo�a� z niepowtarzaln� intonacj� w�a�ciw� jedynie Murzynom i pobieg� do stajni. Po chwili przytroczy� osiod�ane konie do s�upa, przy kt�rym sta� ju� wierzchowiec Halley'a. Nast�pnie podni�s� ostr� tr�jboczn� szyszk� bukowego drzewa i niepostrze�enie wsun�� j� pod siod�o wierzchowca Halley'a w ten spos�b, �eby przy najmniejszym nacisku k�u�a konia, nie zostawiaj�c �ladu. W tej chwili na werand� wysz�a pani Shelby. Przypomnia�a Samowi, �e Jerry niedawno uderzy� si� w nog�. Zabroni�a mu wi�c przesila� szlachetne zwierz�. Murzyn wymownie j� zapewni�, �e b�dzie oszcz�dza� rumaka. Udobruchany dobrym �niadaniem, mr. Halley wyszed� wreszcie na werand�, nuc�c co� weso�o. - Komu w drog�, temu czas! - zawo�a� do obu oczekuj�cych go forysi�w. - Trzeba si� spieszy�, poniewa� zmarnowali�my wiele czasu. - Jeste�my gotowi, sir - odpowiedzia� z niskim uk�onem Czarny Sam. - Pomo�emy tylko panu dosi��� bieguna, po czym pomkniemy jak wicher, i tyle co nas widzia�! Ledwo Halley rozsiad� si� na siodle, wierzchowiec stan�� d�ba i po chwili zrzuci� z siebie niefortunnego je�d�ca wprost pod kopyta obok stoj�cych koni. Czarny Sam wrzasn��, udaj�c, �e usi�uje okie�zna� zwierz�, w istocie za� krzykiem i gestykulacjami p�oszy� konia, kt�ry wreszcie wyrwa� si� i, r��c g�o�no, pomkn�� przez otwarte na o�cie� wrota na rozleg�� ��k�. Tu� za nim galopowa�y konie, mr. Shelby, a dalej uganiali si� Sam i Endy, wrzeszcz�c i 13 krzycz�c co si� w gardle. Psy zaszczeka�y, Murzyni�tka sekundowa�y im dzielnie, skacz�c z uciechy i klaszcz�c w d�onie. Po�cig trwa� bardzo d�ugo, dzi�ki wyj�tkowej gorliwo�ci Sama i jego towarzysza. Cwani Murzyni udawali, �e wybijaj� si� z si�, �cigaj�c sp�oszone rumaki. Halley p�dzi� za nimi, kln�c na czym �wiat stoi, to przystawa�, tupa� w bezsilnej z�o�ci nogami i trzaska� z bicza, co pot�gowa�o niepok�j przera�onych zwierz�t. Dopiero po dw�ch godzinach Sam przyprowadzi� spienione rumaki. - Z�apa�em! - zawo�a� z triumfem - gdyby nie ja mo�na by�oby polowa� na nie do jutra! - Gdyby nie ty, ba�wanie, wszystko by�oby w porz�dku - rzuci� ze w�ciek�o�ci� Halley - zba�amuci�em trzy godziny. Jedziemy, a uwa�aj - nie r�b g�upstw! - Jak to, zamierza pan teraz jecha�? - zapyta� ze zdumieniem Sam. - Chce pan zamorzy� nas i konie? Wszak padamy ze zm�czenia, a szkapy s� pokryte mydlinami. Przed obiadem mowy nie ma o wyje�dzie. Chc�c nie chc�c, Halley musia� na to przysta�. Tym bardziej, �e namawia�a go mrs. Shelby, zapewniaj�c, �e obiad wkr�tce b�dzie podany. Wszed� wi�c do domu, nadrabiaj�c min�, podczas gdy Sam rado�nie b�yskaj�c oczyma odprowadzi� konie do stajni. ROZDZIA� VI Bohaterstwo matki Nikt chyba nie zazna� takiej desperacji i nie czu� si� tak bezbronny jak Eliza po wyj�ciu z chaty wuja Toma. Bieg�a po przemok�ej ziemi, przyciskaj�c do siebie z ca�ej si�y ma�ego Harry'ego, kt�rego chciano jej odebra�. Odg�os jej w�asnych krok�w, chrz�st ga��zi, cie� jaki� na drodze - wszystko przera�a�o j� i pozbawia�o przytomno�ci. Pod wp�ywem cudownej nieznanej si�y nie czu�a wcale ci�aru dziecka. Najs�abszy d�wi�k, kt�ry wydawa� si� podejrzany, przyspiesza� jej krok i podwaja� jej nieludzk� energi�. P�dz�c przed siebie jak na skrzyd�ach, wznosi�a oczy ku niebu i cicho b�aga�a: "Panie lito�ciwy, pom� mi! Zlituj si� nade mn� i nad moim dzieckiem!!! Harry tymczasem, uspokojony pieszczotliwymi s�owami matki, zasn��. Jego cichy oddech, owiewaj�cy jej w�osy, i dotyk ciep�ych r�czek dodawa�y jej si� i otuchy. Dawno ju� min�a ferm� swego pana i przylegaj�cy las, i zorza zabarwi�a ju� wschodni� stron� nieba. Eliza kierowa�a si� ku niewielkiemu miasteczku T. w pobli�u rzeki Ohio. O, gdyby dotar�a do brzegu i przeprawi�a si� na drug� stron� rzeki, ju� by jej Halley nie dogoni�. Inne musia�aby usuwa� przeszkody i innych unika� niebezpiecze�stw, ale przynajmniej najgro�niejsze by�yby przezwyci�one. Poniewa� na trakcie ukazali si� pierwsi przechodnie i zaturkota�y pierwsze wozy, wi�c Eliza obudzi�a ch�opca, poprawi�a mu w�osy i zsadzi�a na ziemi�. Trzymaj�c go za r�czk�, posz�a przed siebie, oczywi�cie znacznie zwolnionym krokiem. S�o�ce ju� by�o wysoko na niebie, gdy na skraju drogi ukaza� si� g�sty las. Wesz�a pomi�dzy drzewa, poniewa� Harry by� g�odny i spragniony. Nakarmi�a go i po kr�tkim odpoczynku wr�ci�a na trakt. Powoli odzyskiwa�a spok�j. Zmiarkowa�a, �e nic jej nie grozi ze strony przechodni�w. Nie mia�a potrzeby unika� znajomych, kt�rzy znaj�c dobro� pa�stwa Shelby, nie mogliby pos�dzi� ich niewolnik�w o ucieczk�. Nieznajomi za� nie domy�lali si�, �e jest niewolnic�, gdy� zar�wno ona jak i jej synek mieli cer� zaledwie �niad�. Uspokojona wi�c zdecydowa�a si� ko�o po�udnia wst�pi� do niewielkiej czystej fermy, aby posili� si� i nieco odpocz��. 14 W�a�cicielka fermy przyj�a j� bardzo �yczliwie. Eliza zmyli�a opowie�� o chorej bogatej szwagierce, mieszkaj�cej w miasteczku T., kt�r� zamierza�a odwiedzi�. Dobroduszna gospodyni uwierzy�a jej, ugo�ci�a sutym posi�kiem i pozwoli�a przespa� si� prawie trzy godziny. Na godzin� przed zmierzchem uciekinierka dotar�a do rzeki Ohio, na wprost miasteczka T. Biedna matka ledwo pow��czy�a nogami, ale by�a pe�na dobrej nadziei. Spojrza�a na rzek�, kt�ra oddziela�a j� od ziemi obiecanej, od ziemi wolno�ci. By�o to wczesn� wiosn�. Rzeka rozla�a, nios�c na wzburzonych falach olbrzymie bry�y lodu. Poniewa� w tym miejscu koryto tworzy�o ostry skr�t, wi�c nanios�o tu wiele kry. Rozfalowane rozbijaj�ce si� wzajemnie bry�y ci�gn�y si� niemal od brzegu do brzegu. Eliza w zamy�leniu spogl�da�a na rzek�. Widok ten zmrozi� jej krew w �y�ach. O promie nie mog�o by� mowy. Wesz�a do zajazdu, stoj�cego opodal, aby dowiedzie� si� o innych mo�liwo�ciach przeprawienia si� na drugi brzeg. - Czy �aden prom ani ��dka nie przewozi na drugi brzeg? - zagadn�a ober�ystk� gotuj�c� wieczerz�. - Nie, teraz nie ma ani promu, ani ��dki. - Widz�c strapion� i zrozpaczon� twarz Elizy, doda�a: - Pani musi koniecznie pojecha�? Czy jaki� krewny zachorowa� w T.? - Tak, syn m�j zachorowa� - sk�ama�a Eliza - Dopiero wczoraj wieczorem dowiedzia�am si� o tym. Sz�am ca�� noc i ca�y dzie� i by�am pewna, �e zastan� prom na rzece. - Ach, co za nieszcz�cie! - westchn�a ober�ystka, kt�ra r�wnie� by�a matk� - Jakby tu pani pom�c? Ej, Salomonie, Salomonie! - zawo�a�a, wychylaj�c si� przez okno. Na progu stan�� m�czyzna w sk�rzanym fartuchu, o zabrudzonych r�kach. - Salomonie, nie wiesz, czy s�siad zamierza przeprawi� wieczorem przez rzek� swoje beczki, czy odst�pi� od zamiaru? - Powiedzia� mi, �e spr�buje, je�eli tylko b�dzie najmniejsza mo�liwo�� - odpowiedzia� Salomon. - S�yszy pani? - zwr�ci�a si� ober�ystka do Elizy - Jeden z naszych s�siad�w chce si� przeprawi� przez rzek� ze swym towarem. Powinien tu wkr�tce przyj�� na kolacj�. Radz� pani poczeka� tu i poprosi� go... Ach, jaki mi�y ch�opczyk! - zawo�a�a, zauwa�ywszy Harry'ego, kt�ry dotychczas chowa� si� za sukni� matczyn�. Eliza u�o�y�a synka na ��ku w s�siedniej kom�rce i siedzia�a przy nim, dop�ki nie zasn��. Ona sama nie mog�a spa�. Trapi�y j� okrutne my�li. L�ka�a si�, �e u samego celu mo�e j� dogoni� prze�ladowca. Usiad�a przy oknie, wychodz�cym na rzek�, i skierowa�a pe�ne rozpaczy spojrzenie w nieoczekiwan� okrutn� przeszkod�. Porzuciwszy chwilowo uciekinierk�, wr�cimy do tych, kt�rzy j� �cigali. ROZDZIA� VII Po�cig Mrs. Shelby przyrzek�a mr. Halley'owi, �e obiad b�dzie wkr�tce podany, ale w istocie nie mog�a dotrzyma� tego przyrzeczenia. S�u�ba wiedzia�a dobrze, �e tym razem dziedziczka nie b�dzie si� gniewa� za sp�nienie. Dok�adano wi�c wszelkich stara�, aby obiad wypad� jak najp�niej. Mister Halley ledwo m�g� pow�ci�ga� sw� w�ciek�o��. Miota� si� po jadalni jak dzika bestia z oczyma krwi� nalanymi. - Niech poczeka, zbrodniarz przekl�ty - powiedzia�a z oburzeniem ciotka Chloe - zbrodniarze, odrywaj� dzieci od matek, m��w od �on, wbrew przykazaniom bo�ym. �yj� z cudzych cierpie�, z cudzej krwi. Tu na ziemi maj� wieczne �wi�to, wi�c czy� nale�y im 15 jeszcze �yczy�, aby i po �mierci mieli wieczn� rado��? I dla kogo stworzony jest diabe�, je�eli nie dla takich oprawc�w! - zako�czy�a, uderzaj�c pi�ci� po stole, po czym, zas�aniaj�c twarz fartuchem, gorzko si� rozp�aka�a. - Pismo �wi�te ka�e si� modli� za tych, kt�rzy nam krzywd� wyrz�dzaj� - zauwa�y� �agodnie Tom. - Dzi�kuj Bogu, �e ty sama nie jeste� taka... Ja osobi�cie wol� tysi�ckro� by� sprzedanym, ni� mie� na sumieniu wyst�pki tych, co nami handluj�. Jestem bardzo zadowolony, �e pan nie odjecha� dzi� rano. By�aby to dla mnie najci�sza zniewaga. Ulegam woli Najwy�szego. Pan m�j nie m�g� inaczej post�pi�, by� zmuszony mnie sprzeda�. Ja to pojmuj�, ale l�kam si�, �e wszystko si� do g�ry dnem przewr�ci, gdy mnie nie b�dzie. Ludzie tutejsi s� wszyscy dobrzy, ale zbyt lekkomy�lni. To mnie najbardziej niepokoi. W tej chwili wezwano Toma do jadalni. - Tomie - o�wiadczy� mu mr. Shelby - zobowi�za�em si� zap�aci� temu panu tysi�c dolar�w, je�li nie znajdzie ci� na miejscu, gdy zajdzie potrzeba... Dzi� ten pan ma inne sprawy do za�atwienia. Jeste� wi�c dzisiaj wolny i mo�esz czyni�, co ci si� podoba, m�j przyjacielu. - Dzi�kuj�, panie - odpowiedzia� Tom, patrz�c na� z bezgranicznym oddaniem. - Zapami�taj to sobie - odezwa� si� mr. Shelby - i nie odp�acaj z�em za dobre, jak to zazwyczaj czyni� Murzyni. - M�j panie - odpowiedzia� Tom, prostuj�c si� i zwracaj�c do mr. Shelby - mia�em osiem lat, a pan nie mia� jeszcze roku, gdy nieboszczka starsza pani z�o�y�a pana na moich r�kach i rzek�a: "Oto jest tw�j m�ody pan, pami�taj o tym i opiekuj si� nim." Ot� prosz�, aby pan za�wiadczy� wobec wszystkich, czy nie wywi�za�em si� rzetelnie z powierzonej mi opieki, czy wyrz�dzi�em panu jak�� krzywd� zw�aszcza od czasu, jak si� sta�em chrze�cijaninem? - Mi�y Tomie - zawo�a� wzruszony do �ez mr. Shelby - Bogu wiadomo, �e� by� mi wiernym i oddanym s�ug�. Wierz mi, �e gdyby nie ostateczna konieczno��, nie sprzeda�bym ci� za �adne skarby �wiata. - I ja daj� ci s�owo szczerej chrze�cijanki - doda�a mrs. Shelby - �e wykupimy ci�, skoro tylko zbierzemy troch� pieni�dzy... Prosz� pana, mr. Halley, aby pan da� nam nazwisko i adres cz�owieka, kt�ry kupi Toma. - Mog� jeszcze bardziej i�� wam na r�k� - rzek� handlarz - je�li chcecie, to mog� za rok przywie�� go z powrotem i odsprzeda� wam. - Doskonale - odpowiedzia�a mrs. Shelby. - Przypuszczam, �e b�dziemy mogli wykupi� go za rok, i �e pan nic nie straci... na swojej uprzejmo�ci. Wreszcie o godzinie drugiej Sam i Endy przyprowadzili wypocz�te konie i przywi�zali je do s�upa. Niebawem ruszono w drog�. Mr. Halley o�wiadczy�, �e zamierza �ciga� uciekinierk� w kierunku rzeki. By� pewny, �e Eliza jak i wszyscy czarni zbiegowie zamierza schroni� si� w Kanadzie, gdzie niewolnictwo jest zniesione. - S�usznie - odpowiedzia� Sam. - Ale s�k w tym, �e st�d prowadz� dwie drogi: szeroki trakt i boczna dr�ka. Kt�r�dy ka�e pan jecha�? Endy by� nieco zdumiony nieznanym mu topograficznym odkryciem przyjaciela, niemniej gor�co potwierdzi�. - Je�li pojedziemy boczn� �cie�k� - zapyta� mr. Halley - to kiedy dotrzemy do rzeki? - Boczna dr�ka jest troch� kr�tsza od traktu - odpowiedzia� czarny Sam, mrugaj�c jednym okiem w stron� swego towarzysza. - Ale nie radz� jecha� ni�. Kilkakrotnie pr�bowa�em p�j�� tamt�dy, ale nigdy nie starczy�o mi do ko�ca cierpliwo�ci. Jest to wyj�tkowo nudna i jednostajna droga, nie spotkasz tu �ywej duszy, ani osiedla w pobli�u. Mo�na jeszcze zb��dzi� i znale�� si� B�g wie gdzie. Halley by� przekonany, �e Murzyn k�amie i pragnie go zwie��, �e namawia go do traktu, poniewa� jest prze�wiadczony, i� uciekinierka obra�a boczn� drog�. - Wyprowad� na boczn� drog� - rozkaza� stanowczo. 16 Wjechali na boczn� drog�, dawno ju� zarzucon�, odk�d przeprowadzono prosty i szeroki trakt. Droga by�a zapuszczona, �cie�ka ledwo widoczna, bo zaro�ni�ta g�sto traw� i na domiar o dwie mile od fermy mr. Shelby zagrodzona uprawnymi polami i rozleg�ymi folwarkami. Przebieg�y Sam wiedzia� o tym: pragn�� jak najbardziej op�ni� po�cig. Jecha� zas�piony, z min� pokorn� towarzysz�c mr. Halley'owi po drodze, do kt�rej go rzekomo wbrew woli zmuszono. Naraz, min�wszy ostry zakr�t, ca�a kawalkada znalaz�a si� przed otwartymi wrotami obszernej fermy. Zagroda �wieci�a pustk�, poniewa� wszyscy jej mieszka�cy pracowali na polu. Ogromny spichlerz zagrodzi� je�d�com dalsz� drog�. - Ot, widzisz - rzek� triumfuj�co Sam - dalej nie pojedziemy, bo tu wsz�dzie dooko�a ci�gn� si� pola. Uprzedza�em pana, �e na drodze bocznej natkniemy si� na przeszkody, a pan nie chcia� mi wierzy�! - �otrze, wiedzia�e�, �e droga tu si� ko�czy! - z w�ciek�o�ci� krzykn�� Halley gro��c mu batem. - Wszak m�wi�em, �e daleko nie zajedziemy - odpowiedzia� z zimn� krwi� Czarny Sam. Jedyne, co Halley m�g� teraz zrobi�, to skr�ci� i stara� si� wydosta� na trakt. Tak te� uczyni�. Dzi�ki tym przeszkodom ma�y Harry spa� ju� od godziny, gdy kawalkada dojecha�a do zajazdu. Traf zrz�dzi�, �e w tym czasie Sam wyprzedza� mr. Halley'a. Z daleka ju� zauwa�y� w oknie Eliz�, patrz�c� w przeciwn� stron�. Chc�c j� uprzedzi� o niebezpiecze�stwie, postara� si�, aby wiatr zerwa� mu kapelusz z g�owy, co by�o pretekstem do wydania przera�liwego okrzyku. Eliza odwr�ci�a si�, zobaczy�a go i w lot ogarn�a sytuacj�. Schwyta�a dziecko na r�ce i wyskoczy�a przez przeciwleg�e okno na dw�r. St�d przez furtk� pobieg�a do rzeki. W tej chwili zauwa�y� j� mr. Halley. Zeskoczy� z konia i pomkn�� za Eliz�, kt�ra p�dzi�a jak strza�a. Po chwili uciekinierka stan�a na brzegu. Ale pogo� by�a blisko. Widz�c tu� za sob� prze�ladowc�w, wyt�y�a wszystkie duchowe i cielesne si�y i, wydaj�c okrzyk desperacji, skoczy�a z l�du na bry�� lodu. By� to czyn szale�czy, zupe�nie beznadziejny. Zaskoczeni prze�ladowcy mimo woli krzykn�li z przera�enia; Olbrzymia bry�a pod ci�arem Elizy z trzaskiem pogr��y�a si� w wod�. Ale to nie powstrzyma�o energicznej matki. �lizgaj�c si�, potykaj�c i skacz�c przebiega�a z jednej bry�y na drug�. Zgubi�a obuwie, podar�a po�czochy i zrani�a sobie nogi. Nie czu�a tego przej�ta jedn� wol� i jednym pragnieniem. Jak gdyby we �nie dotar�a cudem do przeciwleg�ego brzegu, gdzie jaki� m�czyzna pom�g� jej wyskoczy� na l�d. - Chwacka kobieta! - zawo�a� ze zdumieniem nieznajomy. Eliza pozna�a go. By� to drobny farmer, mieszkaj�cy w s�siedztwie mr. Halley'a. - O, mister Simmens, ratuj mnie pan! - zawo�a�a, wyci�gaj�c do� woln� r�k�. - Co si� z tob� sta�o? Je�li mnie wzrok nie myli, jeste� niewolnic� mrs. Shelby. - O, tak, tak... Sprzedali mego synka... tego ch�opczyka. Tam stoi handlarz, na tamtym brzegu... O, mister Simmens, miej pan lito�� nad nami! Bo i pan ma ma�ego synka. - Mam syna - potwierdzi� Simmens - poza tym lubi� odwag� i ch�tnie bym ci pom�g�, ale nie wiem gdzie ci� schroni�. Jedyne co mog� zrobi�, to radzi� ci wej�� do tamtego bia�ego domu opodal brzegu. Tam mieszkaj� bardzo poczciwi i lito�ciwi ludzie. Jestem pewny, �e ci pomog�. Ju� nieraz zdarzy�o mi si� ukry� takich jak ty zbieg�w. Id� z Bogiem i nie b�j si� niczego! Podzi�kowawszy mu z ca�ego serca, Eliza skierowa�a si� ku wskazanemu domowi. Halley za�, oszo�omiony bohaterstwem uciekinierki, �ledzi� j� uwa�nym spojrzeniem, przekonany, �e za chwil� b�dzie �wiadkiem jej zag�ady. Dopiero, kiedy znikn�a na drugim brzegu, och�on�� i badawczo przyjrza� si� czarnym twarzom swych towarzyszy. - To sztuka! - zawo�a� Tom obracaj�c zdumionymi oczyma i roze�mia� si� na g�os. 17 - Czego �otrze �miejesz si� ze mnie? - �ci�gaj�c brwi, krzykn�� Halley. - B�g z panem, m�j panie! Jakbym odwa�y� si� �mia� z pana? Ani mi to w g�owie nie posta�o! Po prostu �miej� si� bo przypominam sobie, jak ona skaka�a po krze, niczym kotka. L�d si� pod ni� �amie, a ona nic, skacze sobie spokojnie. Cha-cha-cha! Endy wt�rowa� mu z ca�ej duszy. - Je�eli nie przestaniecie, to sk�r� wam wy�oj�! - krzycza� rozw�cieczony handlarz niewolnik�w, podnosz�c bicz. Obaj Murzyni unikn�li rzemienia i w mig dopadli swych wierzchowc�w. - Do widzenia, wielmo�ny panie! - zawo�a� Sam machaj�c kapeluszem. - Pani nasza na pewno niepokoi si� o Jerry, panu za� jeste�my ju� niepotrzebni. Pozwoli pan �yczy� sobie weso�ej drogi i powodzenia w interesach! Co rzek�szy, pu�cili konie w cwa� i po paru chwilach znikn�li za zakr�tem. Lecz d�ugo jeszcze w uszach mr. Halley'a brzmia� ca�kiem ju� bezceremonialny �miech jego czarnych towarzyszy. ROZDZIA� VIII Umowa Zapada� zmierzch. Przeciwleg�y brzeg rzeki by� ju� ledwo widoczny. Oszo�omiony i rozj�trzony handlarz niewolnik�w mia� przed sob� rzek�, szeroko rozlan�, burzliw�, pokryt� p�yn�cymi g�rami lodu, gro�n� przestrze�, przez kt�r� cudem przeprawi�a si� zrozpaczona niewolnica. Jeszcze kilka chwil medytowa� rozz�oszczony handlarz, po czym wszed� do zajazdu, aby zastanowi� si� nad sytuacj�. Gospodyni wprowadzi�a go do ma�ego, pokoiku. Wyci�gn�� si� na starej sk�rzanej kanapie i zatopi� w ponurych my�lach o niepewno�ci ludzkich plan�w, wyrachowa� i przypuszcze�. Naraz drgn�� niespokojnie, wyrwany z zamy�lenia czyim� ostrym, krzykliwym g�osem, rozlegaj�cym si� za oknem. - Niech mnie diabli bior�, je�li to nie jest Tom Loker - zawo�a� zrywaj�c si� z kanapy i podchodz�c do okna. Ale za oknem domniemanego Toma ju� nie by�o. Halley pobieg� do jadalni. Jego przypuszczenie okaza�o si� s�uszne. Przy bufecie sta� ogromny m�czyzna o srogiej, dzikiej fizjonomii, ubrany w bawoli ko�uch wywr�cony sier�ci� na wierzch. By�a w jego prezencji i postawie jaka� nieposkromiona w�ciek�o�� i okrutny bestializm. Przy nim sta�, rzec mo�na, jego kontrast. Ma�y i w�t�y, mia� jednak w ruchach zr�czno�� i gi�tko�� �bika. Jego ma�a chuda twarzyczka o ostrych rysach, o d�ugim haczykowatym nosie i �ywych, gorej�cych jak w�giel czarnych oczach by�a istnym uosobieniem przebieg�o�ci. G�adko uczesane w�osy by�y przylizane do jajowatej g�owy. Z pierwszego wejrzenia wida� by�o, �e si� ma przed sob� chytrego, ostro�nego i zaci�tego osobnika. Olbrzym kaza� sobie poda� butelk� rumu i od razu opr�ni� j� do po�owy. Towarzysz jego pi� mi�tow� nalewk�, �yk po �yku. - A Loker! - zawo�a� Halley, podchodz�c do olbrzyma - sk�d�e� si� tu wzi��? Co porabiasz przyjacielu? - Halley! - ze zdumieniem odezwa� si� Loker, �ciskaj�c d�o� by�ego wsp�lnika. - Raczej ty powiniene� odpowiedzie�, sk�d si� tu wzi��e�? - Wpad�em w tarapaty - odpowiedzia� Halley