5220

Szczegóły
Tytuł 5220
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5220 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5220 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5220 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

George R. R. Martin Mg�y odp�ywaj� o �wicie Pierwszego dnia po wyl�dowaniu przyszed�em wcze�niej na �niadanie, ale Sanders ju� by� na balkonie jadalni. Sta� samotnie przy balustradzie spogl�daj�c na g�ry i mg��. Podszed�em do niego i mrukn��em mu "Dzie� dobry". Nie pofatygowa� si�, �eby mi odpowiedzie�. - Pi�knie tu, prawda? - zapyta� nie odwracaj�c g�owy. Mia� racj�. Mg�a k��bi�a si� zaledwie kilka st�p poni�ej balkonu rozbryzguj�c si� widmowymi grzywaczami o g�azy zamku Sandersa. Gruby, bia�y koc rozci�ga� si� od horyzontu po horyzont kryj�c pod sob� wszystko. Daleko na p�nocy mogli�my dostrzec szczyt Czerwonego Ducha - wygi�te ostrze szkar�atnej ska�y wbijaj�ce si� w niebo - lecz nic wi�cej. Pozosta�e g�ry znajdowa�y si� jeszcze poni�ej poziomu mg�y. My jednak byli�my nad ni�. Sanders wzni�s� sw�j hotel na szczycie najwy�szej g�ry tego pasma. Unosili�my si� samotnie na powierzchni sk��bionego bia�ego oceanu: lataj�cy zamek po�r�d morza chmur. Zamek Chmur, tak w�a�nie Sanders nazwa� to miejsce. �atwo by�o zrozumie� dlaczego. - Zawsze tak jest? - zapyta�em go, kiedy ju� nasyci�em si� widokiem. - Przy ka�dym odp�ywie mgie� - odpar� odwracaj�c si� do mnie z pe�nym zadumy u�miechem. By� grubym m�czyzn� o jowialnej czerwonej twarzy - tacy ludzie rzadko u�miechaj� si� z zadum�. On jednak to uczyni�. Wskaza� na wsch�d, gdzie wznosz�ce si� ponad mg�y s�o�ce Planety Widm rozpala�o na porannym niebie szkar�atnopomara�czo- wy spektakl. - S�o�ce - powiedzia�. - Kiedy wschodzi, ciep�o zap�dza mg�y z powrotem do dolin, zmusza je do ust�pienia z g�r, kt�re uda�o im si� zdoby� w nocy. Mg�y opadaj�, stopniowo ods�aniaj�c kolejne szczyty. Oko�o po�udnia wida� ju� ca�e pasmo. Czego� takiego nie ma ani na Ziemi, ani nigdzie indziej. - U�miechn�� si� ponownie i zaprowadzi� mnie do jednego ze stolik�w rozstawionych na balkonie. - A potem, o zachodzie s�o�ca, wszystko ulega odwr�ceniu. Dzi� wieczorem musi pan obejrze� przyp�yw mgie� - doda�. Kiedy usiedli�my i krzes�a wyczu�y nasz� obecno��, natychmiast pojawi� si� ugrzeczniony robokelner. Sanders zignorowa� go. - To wojna - powiedzia�. - Odwieczna wojna mi�dzy s�o�cem i mg��. Mg�a wygrywa. Panuje w dolinach, na r�wninach i na brzegach morza. S�o�ce ma zaledwie kilka g�rskich szczyt�w, a i to tylko za dnia. Zam�wi� u robokelnera kaw�, �eby�my mieli czym si� zaj��, czekaj�c na przybycie pozosta�ych. Rzecz jasna, kawa mia�a by� �wie�o parzona; Sanders nie uznawa� na swojej planecie �adnych b�yskawicznych namiastek ani syntetycznych imitacji. - Podoba si� panu tutaj - stwierdzi�em, kiedy czekali�my na zrealizowanie zam�wienia. Sanders roze�mia� si�. - A czemu mia�oby mi si� nie podoba�? W Zamku Chmur jest wszystko: dobra �ywno��, rozrywki, gry hazardowe plus domowe wygody. A dodatkowo jeszcze ta planeta. Mam chyba to, co najlepsze, prawda? - Przypuszczam, �e tak. Ale wi�kszo�� ludzi nie my�li w taki spos�b. Nikt nie przylatuje na Planet� Widm ze wzgl�du na gry hazardowe ani na jedzenie. Sanders skin�� g�ow�. - Ale czasem zjawiaj� si� my�liwi. Poluj� na g�rskie koty i diab�y nizinne. A co jaki� czas przyje�d�a kto�, kto chce obejrze� ruiny. - By� mo�e - odpar�em. - Ale to s� wyj�tki. Wi�kszo�� pa�skich go�ci przybywa tu z innego powodu. - Jasne - zgodzi� si� z u�miechem. - Widma. - Widma - potw�rzy�em. - Ma pan tutaj pi�kne widoki, mo�liwo�ci polowania, �owienia ryb i uprawiania wspinaczki, lecz �adna z tych atrakcji nie jest w stanie przyci�gn�� turyst�w. Przyje�d�aj� wy��cznie z powodu widm. Pojawi�y si� dwa paruj�ce dzbanki z kaw� i jeden mniejszy, z g�st� �mietank�. Kawa by�a bardzo mocna, bardzo gor�ca i bardzo dobra. Po kilku tygodniach od�ywiania si� sztucznymi potrawami na statku stanowi�a dla mnie prawdziwe przebudzenie. Sanders pi� ma�ymi �ykami nie spuszczaj�c ze mnie badawczego spojrzenia. - Pan te� przylecia� z powodu widm - powiedzia� wreszcie odstawiaj�c z namys�em fili�ank�. Wzruszy�em ramionami. - Oczywi�cie. Moich czytelnik�w nie interesuj� krajobrazy, cho�by najbardziej malownicze. Dubowski i jego ludzie s� tu po to, �eby odnale�� widma, a ja mam relacjonowa� poszukiwania. Sanders mia� zamiar co� odpowiedzie�, lecz nie zd��y�, gdy� niespodziewanie odezwa� si� ostry, suchy g�os: - O ile w og�le jest tu czego szuka�. Odwr�cili�my si� w stron� wej�cia na balkon. Mru��c oczy w ostrym �wietle poranka sta� doktor Charles Dubowski, szef zespo�u badawczego przys�anego na Planet� Widm. Tym razem uda�o mu si� gdzie� zgubi� towarzysz�ce mu zwykle stadko asystent�w. Dubowski zatrzyma� si� na sekund�, po czym podszed� do naszego stolika, odsun�� krzes�o i usiad�. Natychmiast podjecha� do niego robokelner. Sanders zmierzy� szczup�ego naukowca niech�tnym spojrzeniem. - Dlaczego uwa�a pan, �e nie ma tu �adnych widm, doktorze? - zapyta�. Dubowski wzruszy� ramionami i u�miechn�� si� lekko. - Po prostu nie wydaje mi si�, �eby istnia�y na to dostateczne dowody - odpar�. - Ale prosz� si� nie obawia�: nigdy nie pozwalam, �eby moje odczucia wp�ywa�y na przebieg pracy. Podobnie jak wszystkim, najbardziej zale�y mi na prawdzie, dlatego moja ekspedycja b�dzie ca�kowicie bezstronna. Je�eli s� tu jakie� widma, na pewno je znajd�. - Albo one znajd� pana - powiedzia� powa�nie Sanders. - A to mo�e okaza� si� niezbyt przyjemne. Dubowski parskn�� �miechem. - Niech pan da spok�j, Sanders! To, �e mieszka pan w zamku, nie oznacza, �e od razu musi pan by� tak melodramatyczny. - Prosz� si� nie �mia�, doktorze. Przecie� wie pan, �e widma zabi�y ju� wielu ludzi. - Nie ma na to �adnych dowod�w - odpar� Dubowski. - Absolutnie �adnych. Tak samo, jak nie ma dowod�w na istnienie widm. Ale w�a�nie po to tu jeste�my: �eby znale�� dowody lub jednoznacznie stwierdzi�, �e ich nie ma. Dajmy jednak temu spok�j, umieram z g�odu. Dubowski i ja zam�wili�my steki z g�rskiego kota, a do tego ca�y koszyczek gor�cych, �wie�ych bu�eczek. Sanders skorzysta� z tego, �e nasz statek przywi�z� dostaw� ziemskich produkt�w i kaza� sobie poda� gruby plaster szynki z p� tuzinem jaj. Mi�so g�rskiego kota smakuje tak, jak ju� od wielu stuleci nie smakuje mi�so �adnego ziemskiego zwierz�cia. Zjad�em z apetytem moj� porcj�, natomiast Dubowski zostawi� swoj� prawie nie tkni�t�. By� zbyt zaj�ty m�wieniem, �eby je��. - Nie powinien pan lekcewa�y� widm - powiedzia� Sanders, kiedy robokelner odjecha� do kuchni z naszymi zam�wieniami. - Jest ca�e mn�stwo dowod�w: dwadzie�cia dwa zgony od chwili odkrycia tej planety i dziesi�tki relacji naocznych �wiadk�w, kt�rzy widzieli widma. - Zgadza si� - przyzna� Dubowski - ale moim zdaniem to nie s� �adne dowody. Zgony? Owszem. Tyle tylko, �e wi�kszo�� z nich to zwyk�e zagini�cia. Ci ludzie najprawdopodobniej spadli ze ska�, zostali po�arci przez g�rskie koty albo co� w tym rodzaju. W tej mgle nie ma mowy o odnalezieniu cia�. Na Ziemi codziennie znika bez �ladu wi�cej ludzi i nikt nie po�wi�ca temu specjalnej uwagi, lecz za ka�dym razem, kiedy tutaj kto� zaginie, wszyscy twierdz�, �e to sprawka widm. Przykro mi, ale dla mnie to za ma�o. - Jednak niekt�re cia�a odnaleziono, doktorze - zauwa�y� spokojnie Sanders. - By�y potwornie okaleczone i to bynajmniej nie w wyniku upadku z du�ej wysoko�ci ani przez g�rskie koty. Nadszed� czas, �ebym i ja zabra� g�os. - Z tego, co wiem, znaleziono tylko cztery cia�a - powiedzia�em. - A wiem sporo, bo do�� dok�adnie bada�em spraw� widm. Sanders zmarszczy� brwi. - W porz�dku - przyzna�. - Ale co z tymi czterema przypadkami? Moim zdaniem stanowi� zupe�nie wystarczaj�cy dow�d. Mniej wi�cej w tym momencie na stole pojawi�o si� jedzenie, lecz Sanders nie zaprzesta� dyskusji. - We�my na przyk�ad pierwsze spotkanie - ci�gn��. - Nigdy nie uda�o si� tego do ko�ca wyja�ni�. M�wi� o ekspedycji Gregora. Skin��em g�ow�. Dave Gregor dowodzi� statkiem, kt�ry przed prawie siedemdziesi�ciu pi�ciu laty odkry� Planet� Widm. Zajrza� pod warstw� mg�y za pomoc� przyrz�d�w zainstalowanych na pok�adzie, a nast�pnie wyl�dowa� na nadbrze�nej r�wninie i wys�a� zespo�y badawcze. Ka�dy zesp� sk�ada� si� z dw�ch dobrze uzbrojonych ludzi. Z jednego powr�ci� samotny, rozhisteryzowany cz�owiek. W g�stej mgle rozdzieli� si� ze swoim partnerem i w pewnej chwili us�ysza� mro��cy krew w �y�ach krzyk. Kiedy uda�o mu si� odnale�� przyjaciela, ten nie dawa� ju� znaku �ycia, a nad cia�em sta�a jaka� posta�. M�czyzna opisa� zab�jc� jako istot� podobn� do cz�owieka, wzrostu oko�o o�miu st�p i jakby dziwnie bezcielesn�. Twierdzi�, �e gdy wystrzeli� do niej z blastera, promie� przeszed� na wylot, nie czyni�c jej �adnej szkody. Zaraz potem istota zafalowa�a i znikn�a we mgle. Gregor wys�a� ludzi na poszukiwania. Uda�o im si� odszuka� zw�oki, lecz nic wi�cej. Bez specjalnego ekwipunku nawet powt�rne trafienie we mgle do tego samego miejsca nastr�cza�o sporo trudno�ci, a c� dopiero m�wi� o znalezieniu tajemniczej istoty. Tak wi�c relacja nie zosta�a potwierdzona, lecz mimo to po powrocie wyprawy na Ziemi� wywo�a�a niema�� sensacj�. Wys�ano kolejny statek w celu przeprowadzenia dok�adnych bada�, ale misja nie przynios�a �adnych rezultat�w - tyle tylko, �e jeden z zespo��w badawczych zagin�� bez �ladu. W ten spos�b narodzi�a si� i zacz�a szybko rosn�� legenda widm. Na planecie l�dowa�y coraz to nowe statki, pojawili si� koloni�ci, by wkr�tce przenie�� si� gdzie indziej, a pewnego dnia przylecia� Paul Sanders i wzni�s� Zamek Chmur, aby tury�ci mogli bezpiecznie odwiedza� tajemnicz� Planet� Widm. Mia�o jeszcze miejsce wiele zgon�w i zagini��, niema�o ludzi twierdzi�o za�, �e uda�o im si� dostrzec snuj�ce si� w�r�d mgie� widma. A potem kto� odkry� ruiny. Teraz by�y to tylko poprzewracane kamienne bloki, kt�re jednak kiedy� tworzy�y jakie� budowle - domostwa widm, jak utrzymywali niekt�rzy. Rzeczywi�cie, istnia�o sporo dowod�w, pomy�la�em. Cz�� z nich by�a bardzo trudna do podwa�enia. Mimo to Dubowski energicznie potrz�sn�� g�ow�. - Sprawa Gregora niczego nie dowodzi - stwierdzi�. - Wie pan r�wnie dobrze jak ja, �e ta planeta nigdy nie zosta�a dok�adnie zbadana. Szczeg�lnie niziny, gdzie wyl�dowa� statek Gregora. Tamtego cz�owieka najprawdopodobniej zabi�o jakie� nieznane zwierz�, wyst�puj�ce tylko na tym terenie. - A co z zeznaniami jego partnera? - zapyta� Sanders. - To zwyk�a histeria. - A inne spotkania? By�o ich bardzo du�o, a �wiadkowie nie zawsze wpadali w histeri�. - To niczego nie dowodzi - odpar� Dubowski kr�c�c g�ow�. - Na Ziemi mn�stwo ludzi utrzymuje, �e widzia�o duchy albo lataj�ce spodki. Tutaj, w tej cholernej mgle, znacznie �atwiej o pomy�ki i halucynacje. - Wycelowa� w Sandersa n�, kt�rym smarowa� bu�k�. - Wszystko przez t� mg��. Historia z widmami dawno by przycich�a, gdyby nie ona. A� do tej pory nikt nie mia� odpowiedniego wyposa�enia ani pieni�dzy, �eby przeprowadzi� dok�adne badania, ale my je mamy i wreszcie tego dokonamy. Dowiemy si�, jak wygl�da prawda. Sanders skrzywi� si�. - Pod warunkiem, �e uda wam si� prze�y�. Mo�e widmom nie spodobaj� si� wasze badania? - Nie rozumiem pana, Sanders - powiedzia� Dubowski. - Je�eli tak bardzo boi si� pan widm i jest przekonany, �e one si� tu wsz�dzie wa��saj�, to czemu w og�le pan tutaj mieszka? - W Zamku Chmur s� odpowiednie zabezpieczenia - poinformo- wa� go Sanders. - Piszemy o nich w broszurze, kt�r� wysy�amy potencjalnym klientom. Nikomu nie grozi tu najmniejsze niebezpiecze�stwo. Przede wszystkim dlatego, �e widma nigdy nie wychodz� z mg�y, a my przez prawie ca�y dzie� jeste�my w pe�nym s�o�cu. W dolinach, to zupe�nie inna sprawa. - Bzdurne przes�dy. Moim zdaniem te "widma z mgie�" to zwyk�e ziemskie duchy przeniesione na nowy teren - produkty czyjej� wyobra�ni. Ale moje zdanie nie ma najmniejszego znaczenia. Zaczekam na wyniki bada� i wtedy zobaczymy. Je�li pa�skie widma istniej� naprawd�, nie uda im si� przed nami ukry�. Sanders spojrza� na mnie. - A co pan o tym my�li? Zgadza si� pan z nim? - Jestem dziennikarzem - odpowiedzia�em ostro�nie. - Moje zadanie polega na relacjonowaniu wydarze�. Widma s� s�ynne, a moi czytelnicy bardzo si� nimi interesuj�. Nie mam �adnego zdania na ten temat, a nawet je�li mam, to nie uwa�am za stosowne nikogo o nim informowa�. Sanders umilk� i zaatakowa� energicznie sw�j plaster szynki. Dubowski skierowa� rozmow� na temat szczeg��w dochodzenia, jakie mia� zamiar przeprowadzi�. Pozosta�a cz�� posi�ku up�yn�a przy akompaniamencie jego entuzjastycznych wynurze� na temat pu�apek na widma, plan�w poszukiwa�, automatycznych sond i czujnik�w. S�ucha�em go uwa�nie, notuj�c w pami�ci szczeg�y, kt�re mog�y mi si� przyda� podczas pisania artyku�u na ten temat. Sanders tak�e s�ucha� z uwag�, lecz z wyrazu jego twarzy mo�na by�o �atwo wyczyta�, �e nie jest zachwycony tym, co s�yszy. Tego dnia nie wydarzy�o si� ju� nic szczeg�lnego. Dubowski sp�dzi� wi�kszo�� czasu na l�dowisku po�o�onym na niewielkim p�askowy�u poni�ej zamku, dogl�daj�c wy�adunku wyposa�enia. Ja napisa�em artyku� o jego planach i wys�a�em go na Ziemi�, Sanders za�, jak mi si� wydaje, zajmowa� si� innymi go��mi i robi� to wszystko, co zwykle robi w�a�ciciel hotelu. O zachodzie s�o�ca ponownie wyszed�em na balkon, by obejrze� przyp�yw mgie�. Tak jak powiedzia� Sanders, to by�a wojna. Rano ogl�da�em zwyci�stw s�o�ca w pierwszej z toczonych codziennie bitew, lecz teraz konflikt wybuch� na nowo. W miar� jak spada�a temperatura, mg�y wspina�y si� coraz wy�ej. Wiotkie szarobia�e macki wype�za�y bezszelestnie z dolin owijaj�c si� wok� poszarpanych szczyt�w niczym upiorne palce. Potem te palce robi�y si� coraz grubsze i mocniejsze, ci�gn�c za sob� mg��. Ogo�ocone, wyrze�bione przez wiatr szczyty jeden po drugim nikn�y pod ni� na kolejn� noc. Gigantyczny Czerwony Duch, wznosz�cy si� na p�noc od nas, zanurzy� si� jako ostatni w bia�ym oceanie, a potem mg�a zacz�a przelewa� si� przez balustrad� balkonu otaczaj�c tak�e Zamek Chmur. Wr�ci�em do �rodka i natrafi�em na Sandersa stoj�cego tu� za balkonowymi drzwiami. Obserwowa� mnie. - Mia� pan racj� - powiedzia�em. - To by�o pi�kne. Skin�� g�ow�. - Zdaje si�, �e Dubowski nie pofatygowa� si�, �eby to obejrze�. - Jest chyba zaj�ty. Sanders westchn��. - Zbyt zaj�ty. Chod�my, postawi� panu drinka. Hotelowy bar by� ciemny i cichy. Panowa� w nim nastr�j obiecuj�cy interesuj�c� rozmow� i ci�kie picie. Im lepiej poznawa�em zamek, tym bardziej lubi�em jego w�a�ciciela. Mieli�my zadziwiaj�co zbie�ne gusty. Usiedli�my przy stoliku w najciemniejszej i najodleglej- szej cz�ci pomieszczenia i zam�wili�my drinki z zestawu obejmuj�cego trunki co najmniej dziesi�ciu planet. - Nie wydaje si� pan zbytnio zachwycony przyjazdem Dubowskiego - zauwa�y�em, kiedy na stole pojawi�y si� szklanki. - Mo�na wiedzie�, dlaczego? Przecie� dzi�ki niemu ma pan zaj�te miejsca w hotelu. Sanders spojrza� na mnie znad swojego drinka i u�miechn�� si�. - To prawda, teraz jest martwy sezon. Ale nie podoba mi si� to, co ma zamiar zrobi�. - Pr�buje wi�c pan go przestraszy�? U�miech znikn��. - Czy�by to by�o a� tak oczywiste? Skin��em g�ow�. Westchn��. - I tak nie wierzy�em, �e mi si� uda - przyzna� i poci�gn�� z namys�em ze szklanki. - Mimo to musia�em spr�bowa�. - Dlaczego? - Dlatego. Dlatego, �e je�li mu pozwol�, zniszczy ten �wiat. Je�eli on i jemu podobni osi�gn� to, co chc�, we wszech�wiecie nie zostanie ani jedna tajemnica. - Po prostu ma zamiar znale�� odpowiedzi na kilka pyta�. Czy widma istniej�? Czym s� ruiny? Kto je zbudowa�? Czy pan nigdy nie chcia� si� tego dowiedzie�? Osuszy� szklank�, rozejrza� si� i da� znak kelnerowi, �eby przyni�s� mu nast�pn�. Do baru roboty nie mia�y wst�pu, obs�uga sk�ada�a si� wy��cznie z ludzi. Sanders przywi�zywa� wielk� wag� do odpowiedniej atmosfery. - Oczywi�cie - powiedzia�, kiedy przyniesiono mu drugiego drinka. - Wszyscy zadaj� sobie te pytania. W�a�nie dlatego ludzie przylatuj� na Planet� Widm, do Zamku Chmur. Ka�dy facet, kt�ry tu l�duje, ma w g��bi duszy nadziej�, �e przydarzy mu si� jaka� przygoda z widmami i �e osobi�cie wyja�ni wszystkie zagadki. Naturalnie, nic takiego si� nie dzieje. Facet przypina sobie do pasa blaster, �azi w mgle przez kilka dni albo tygodni, ale nic nie znajduje. I co z tego? Mo�e wr�ci� p�niej i zacz�� szuka� jeszcze raz. Marzenie pozostaje, a z nim romantyzm i tajemnica. Poza tym, kto wie? Mo�e podczas kt�rej� z wypraw dostrze�e widma sun�ce przez mg�� - a w ka�dym razie co�, co we�mie za widma? Wtedy wr�ci szcz�liwy do domu, gdy� sta� si� cz�ci� legendy, bo dotkn�� tego niewielkiego fragmentu rzeczywisto�ci, kt�rego Dubowski i jemu podobni nie zd��yli jeszcze obedrze� z niesamowito�ci i tajemnicy. - Sanders umilk� i zapatrzy� si� ponuro w szklank�. Wreszcie, po d�ugiej przerwie, odezwa� si� ponownie: - Dubowski! Ba!... Doprowadza mnie do sza�u. Przylatuje tu statkiem pe�nym s�ugus�w, z milionowym kredytem i mn�stwem przyrz�d�w do polowania na widma. Znajdzie je, jestem tego pewien, i to w�a�nie mnie przera�a. Albo udowodni, �e ich nie ma, albo je znajdzie, a wtedy oka�e si�, �e to jaka� rasa podludzi, zwierz�t, albo co� w tym rodzaju. - Przy�o�y� szklank� do ust i przechyli� j� gwa�townie. - I to b�dzie koniec. Koniec, rozumie pan? Za pomoc� swoich przyrz�d�w odpowie na wszystkie pytania nie pozostawiaj�c nic dla innych. To nie w porz�dku. Siedzia�em przy stoliku i w milczeniu s�czy�em spokojnie swojego drinka. Sanders kaza� sobie przynie�� jeszcze jednego. Po g�owie t�uk�a mi si� nieprzyjemna my�l. Wreszcie nie wytrzyma�em i powiedzia�em j� g�o�no: - Je�li Dubowski odpowie na wszystkie pytania, nie b�dzie ju� po co tu przyje�d�a�, a pan straci zaj�cie. Jest pan pewien, �e nie dlatego w�a�nie tak bardzo si� pan niepokoi? Spojrza� na mnie i przez chwil� odnios�em wra�enie, �e mnie uderzy. Jednak nie zrobi� tego. - My�la�em, �e jest pan inny. Ogl�da� pan odp�yw mgie� i zrozumia�... w ka�dym razie tak mi si� wydawa�o. Ale teraz widz�, �e si� pomyli�em. - Wskaza� ruchem g�owy drzwi. - Niech pan st�d idzie. Podnios�em si� z miejsca. - W porz�dku - powiedzia�em. - Przykro mi, Sanders, ale m�j zaw�d polega na zadawaniu takich nieprzyjemnych pyta�. Nie zareagowa�, wi�c ruszy�em w kierunku drzwi. Stan��em przy nich i odwr�ci�em si� by spojrze� na niego. Sanders siedzia� przy stoliku ze wzrokiem utwionym w szklance i m�wi� na g�os do siebie: - Odpowiedzi... - w jego ustach zabrzmia�o to jak przekle�stwo. - Odpowiedzi. Zawsze musz� mie� odpowiedzi. A przecie� pytania s� o tyle ciekawsze. Dlaczego nie zostawi� ich w spokoju? Wyszed�em zostawiaj�c go sam na sam z jego drinkiem. Zar�wno dla wyprawy, jak i dla mnie nast�pne tygodnie by�y wype�nione intensywn� aktywno�ci�. Musia�em odda� Dubowskiemu sprawiedliwo��, �e zabra� si� do pracy niezwykle starannie. Sw�j atak na Planet� Widm zaplanowa� ze wszelkimi szczeg�ami. Zacz�� od sporz�dzenia map. Ze wzgl�du na mg�y te mapy, kt�re ju� istnia�y, wed�ug wsp�czesnych standard�w by�y bardzo ma�o precyzyjne, wi�c Dubowski wys�a� ca�� flot� zrobotyzowanych sond szybuj�cych nad mg�� i wykradaj�cych jej sekrety za pomoc� wyrafinowanych czujnik�w. Na podstawie przekazywanych przez nie informacji tworzono dok�adny obraz topograficzny terenu. Uporawszy si� z tym zadaniem Dubowski wraz ze swoimi asystentami zaznaczy� starannie na mapach wszystkie miejsca, w kt�rych od czasu ekspedycji Gregora zarejestrowano spotkania z widmami. Ma si� rozumie�, dok�adne dane na temat tych spotka� zosta�y zebrane i przeanalizowane na d�ugo przed naszym wyruszeniem z Ziemi, a pewne luki uzupe�niono dzi�ki niezr�wnanej kolekcji ksi��ek dotycz�cych tego tematu, zgromadzonej w bibliotece Zamku Chmur. Zgodnie z oczekiwaniami wi�kszo�� spotka� mia�a miejsce w dolinach po�o�onych wok� hotelu, jedynego miejsca na planecie zamieszkanego na sta�e przez ludzi. Nast�pnie Dubowski poustawia� pu�apki na widma, koncentruj�c si� g��wnie na obszarach o najwi�kszej liczbie udokumentowanych spotka�, lecz cz�� z nich umie�ci� tak�e w odleg�ych rejonach, mi�dzy innymi na nadbrze�nej r�wninie, gdzie ekspedycja Gregora nawi�za�a pierwszy kontakt. Ma si� rozumie�, pu�apki nie by�y wcale pu�apkami, tylko wykonanymi z duraluminium cylindrami nafaszerowanymi wszelkiego rodzaju sprz�tem wykrywaj�cym i rejestruj�cym, znanym ziemskiej nauce. Dla tych urz�dze� mg�a po prostu nie istnia�a. Gdyby kt�re� z widm nieopatrznie zjawi�o si� w pobli�u, zosta�oby natychmiast dostrze�one. Tymczasem wszystkie sondy �ci�gni�to do bazy, przeprogramowano i wys�ano ponownie. Znaj�c dok�adnie topografi� terenu mo�na by�o nakaza� im dokonywanie lot�w patrolowych na niskim pu�apie, bez obawy o to, �e ulegn� roztrzaskaniu o zbocze jakiej� ukrytej we mgle g�ry. Czujniki zainstalowane na ich pok�adach nie dor�wnywa�y precyzj� umieszczonym w pu�apkach, ale za to mia�y znacznie wi�kszy zasi�g, a sondy mog�y codziennie zbada� obszar o powierzchni wielu tysi�cy mil kwadratowych. Wreszcie, kiedy pu�apki zosta�y rozstawione, a sondy znalaz�y si� w powietrzu, Dubowski i jego ludzie osobi�cie wyruszyli w g��b spowitych mg�� las�w. Ka�dy z nich ni�s� ci�ki plecak wype�niony aparatur� badawcz�. Te zespo�y poszukiwawcze dysponowa�y wi�ksz� mo�liwo�ci� manewru ni� pu�apki i mia�y lepsze wyposa�enie ni� sondy. Codziennie udawa�y si� w inne okolice, przeszukuj�c je z nadzwyczajn� dok�adno�ci�. Wzi��em udzia� w kilku wypadach, obarczony w�asnym plecakiem. Powsta� z tego interesuj�cy artyku�, cho� nie uda�o nam si� nic odnale��, ja natomiast zakocha�em si� w ukrytych we mgle lasach. Przewodniki turystyczne okre�laj� je jako "upiorne knieje nawiedzonej Planety Widm", ale w rzeczywisto�ci wcale nie s� upiorne. Niekt�rzy potrafi� w nich dostrzec tajemnicze pi�kno. Drzewa s� smuk�e, bardzo wysokie, o bia�ej korze i bladozielonych li�ciach, lecz mimo to las wcale nie jest pozbawiony barw. �yje w nich paso�yt, co� w rodzaju wisz�cego mchu, opadaj�cy z wy�szych ga��zi ciemnozielonymi i szkar�atnymi kaskadami. S� tak�e ska�y, pn�cza i niskie krzewy obsypane ma�ymi fioletowymi owocami. Naturalnie, nie ma ani odrobiny s�o�ca. Mg�a kryje wszystko. K��bi si� doko�a i prze�lizguje obok ciebie g�aszcz�c niewidzialnymi d�o�mi i chwytaj�c za stopy. Co jaki� czas bawi si� z tob�. Z regu�y brnie si� przez jej grub� warstw�, w kt�rej wzrok si�ga zaledwie na kilka metr�w i nie spos�b dostrzec nawet w�asnych but�w, ale czasem mg�a g�stnieje jeszcze bardziej, tak �e nie wida� dos�ownie nic. Kilka razy przy takiej okazji wpada�em na drzewa. Kiedy indziej, bez �adnego powodu, mg�a rozst�puje si�, pozostawiaj�c ci� stoj�cego po�rodku czystej przestrzeni we wn�trzu ob�oku. W�a�nie wtedy mo�na podziwia� groteskow� urod� lasu. S� to kr�tkie, zapieraj�ce dech w piersi wizyty w zupe�nie niesamowitym �wiecie, nieliczne i szybko przemijaj�ce, lecz zapadaj�ce na zawsze w pami��. Na zawsze. Podczas tych pierwszych tygodni nie mia�em zbyt wiele czasu na spacery po lesie, chyba �e przy��cza�em si� do kt�rej� z rekonesansowych wypraw, aby wczu� si� w atmosfer� przedsi�- wzi�cia. G��wnie by�em zaj�ty pisaniem. Wys�a�em cykl artyku��w o historii planety, okraszony relacjami z najs�ynniejszych spotka� z widmami. Przedstawi�em sylwetki bardziej interesuj�cych uczestnik�w ekspedycji, a tak�e Sandersa, opisuj�c problemy, jakie napotka� i przezwyci�y� podczas budowy Zamku Chmur. Pisa�em naukowe artyku�y o ma�o znanych zagadnieniach ekologicznych planety, nastrojowe kawa�ki o lasach i g�rach, sensacyjne relacje na temat domniema� zwi�zanych z ruinami. Opisa�em polowanie na g�rskiego kota, wysokog�rsk� wspinaczk� i wielkie, niebezpieczne jaszczurki �yj�ce na bagnistych wyspach. A przede wszystkim, ma si� rozumie�, pisa�em o Dubowskim i prowadzonych przez niego poszukiwaniach. Reporta�ami na ten temat pokrywa�em stosy stron. Kiedy jednak ekscytuj�ca wyprawa zacz�a zamienia� si� w rutynowe badania, a mnie pocz�y ko�czy� si� inne tematy, zwolni�em nieco tempo pisania, dzi�ki czemu mia�em wi�cej czasu dla siebie. W�a�nie wtedy zacz��em naprawd� zachwyca� si� Planet� Widm. Wyrusza�em na w�dr�wki po lesie, codziennie zapuszczaj�c si� nieco dalej. Odwiedzi�em ruiny i przelecia�em p� kontynentu, �eby na w�asne oczy zobaczy� bagienne jaszczurki. Zaprzyja�ni�em si� z bawi�c� w zamku grup� my�liwych i ustrzeli�em g�rskiego kota, a nast�pnie pojecha�em wraz z nimi na zachodnie wybrze�e, gdzie o ma�o nie zgin��em w starciu z diab�em nizinnym. Opr�cz tego zacz��em tak�e ponownie rozmawia� z Sandersem. Przez ca�y czas ignorowa� zar�wno mnie, jak Dubowskiego i wszystkie osoby bior�ce udzia� w poszukiwaniu widm. Je�li w og�le odzywa� si� do nas, to gburowato, wita� si� oschle, a ca�y wolny czas po�wi�ca� innym go�ciom. Pocz�tkowo niepokoi�em si�, co mo�e przyj�� mu do g�owy, maj�c �wie�o w pami�ci s�owa, jakie wypowiedzia� w barze. Wyobra�a�em go sobie morduj�cego kogo� we mgle i staraj�cego si� stworzy� pozory, �e zab�jstwa dokona�o jedno z widm, lub przynajmniej niszcz�cego pu�apki. By�em pewien, �e spr�buje odstraszy� Dubowskiego lub w jaki� inny spos�b doprowadzi� do fiaska ekspedycji. Przypuszczam, �e te pomys�y rodzi�y si� w mojej g�owie z powodu zbyt cz�stego ogl�dania holowizji. Sanders niczego takiego nie zrobi�. Po prostu by� pos�pny, obrzuca� nas ponurymi spojrzeniami i ogranicza� swoj� pomoc do absolutnego minimum. Jednak po pewnym czasie zacz�� znowu �ywi� nieco cieplejsze uczucia - nie do Dubowskiego i jego ludzi, tylko wy��cznie do mnie. Przypuszczam, �e przyczyni�y si� do tego moje wyprawy do lasu. Dubowski nigdy - je�li nie musia� - nie wychodzi� z zamku, a nawet wtedy czyni� to niech�tnie i wraca� najszybciej, jak m�g�. Jego ludzie zachowywali si� tak samo. Z ca�ej za�ogi tylko ja jeden post�powa�em w odmienny spos�b - by� mo�e dlatego, �e w�a�ciwie wcale nie wchodzi�em w jej sk�ad. Ma si� rozumie�, nie umkn�o to uwadze Sandersa. Jego uwadze w og�le nie umyka�o prawie nic, co dzia�o si� w zamku. Zacz�� znowu rozmawia� ze mn� jak z cz�owiekiem, a pewnego dnia zaprosi� mnie ponownie na drinka. By�o to mniej wi�cej w dwa miesi�ce po rozpocz�ciu wyprawy. Zbli�a�a si� zima i powietrze by�o coraz zimniejsze i rze�kie. Siedzia�em z Dubowskim na balkonie jadalni popijaj�c kaw� po kolejnym wy�mienitym posi�ku. Sanders zajmowa� miejsce przy pobliskim stoliku, rozmawiaj�c z jakimi� turystami. Nie pami�tam ju�, o czym dyskutowali�my. W ka�dym razie Dubowski nagle przerwa� rozmow� i zadr�a�. - Robi si� zimno - stwierdzi�. - Mo�e wejdziemy do �rodka? Nigdy specjalnie nie lubi� jada� na balkonie. Zmarszczy�em brwi. - Nie jest jeszcze tak �le - zaoponowa�em. - Poza tym zbli�a si� zach�d s�o�ca. To najpi�kniejsza pora dnia. Dubowski ponownie zadr�a� i podni�s� si� z miejsca. - Jak pan uwa�a - powiedzia�. - Ja id� do �rodka. Nie mam zamiaru przezi�bi� si� tylko dlatego, �e pan ma ochot� obejrze� jeszcze jeden odp�yw mgie�. Ruszy� w kierunku drzwi, lecz nie zd��y� przej�� nawet trzech krok�w, kiedy Sanders rykn�� niczym zraniony g�rski kot i zerwa� si� z krzes�a. - Odp�yw mgie�! - wrzasn��. - O d p � y w m g i e �! - Po czym obrzuci� Dubowskiego bez�adnym stekiem wyzwisk. Nigdy nie widzia�em go tak rozw�cieczonego, nawet tego wieczoru, kiedy wyrzuci� mnie z baru. Sta� dr��c z gniewu na ca�ym ciele, z zaczerwienion� twarz�, kurczowo zaciskaj�c i rozprostowuj�c pot�ne d�onie. Po�piesznie wsta�em z miejsca i wkroczy�em mi�dzy nich. Dubowski spojrza� na mnie z wyrazem zdumienia i strachu na twarzy. - Co... - zacz��. - Niech pan st�d idzie - przerwa�em mu. - Niech pan idzie do swojego pokoju, do holu, gdziekolwiek. Ale niech pan st�d zniknie, zanim on pana zabije. - Ale... Co si� sta�o? O co chodzi? Nic nie... - Mg�y odp�ywaj� o �wicie - powiedzia�em. - Wieczorem, o zachodzie s�o�ca, jest ich przyp�yw. Niech pan ju� idzie. - I to wszystko? Dlatego tak si�... - Prosz� st�d odej��! Potrz�sn�� g�ow�, jakby chc�c da� do zrozumienia, �e nadal nic nie pojmuje, ale wszed� do �rodka. Odwr�ci�em si� do Sandersa. - Niech pan si� uspokoi - powiedzia�em. - Prosz� si� uspokoi�. Przesta� dr�e�, lecz jego oczy nadal ciska�y b�yskawice w �lad za odchodz�cym Dubowskim. - Odp�yw mgie�... - wymamrota�. - Ten skurczybyk siedzi tu ju� od dw�ch miesi�cy, a jeszcze nie potrafi odr�ni� odp�ywu mgie� od przyp�ywu! - Nigdy nie ogl�da� ani jednego, ani drugiego - wyja�ni�em. - Takie rzeczy po prostu go nie interesuj�. Jego strata. Nie musi pan si� tym tak bardzo denerwowa�. Spojrza� na mnie ze zmarszczonymi brwiami, by po chwili skin�� g�ow�. - S�usznie - powiedzia�. - Chyba ma pan racj�. - Westchn�� g��boko. - Odp�yw mgie�, te� co�! Cholera! - Umilk� na kr�tko, po czym doda�: - Musz� si� napi�. Przy��czy si� pan? Kiwn��em g�ow�. Usiedli�my w tym samym ciemnym k�cie, co pierwszego wieczoru; z pewno�ci� by� to ulubiony stolik Sandersa. Zd��y� wychyli� trzy drinki, zanim ja upora�em si� z pierwszym. Du�e drinki. W Zamku Chmur wszystko by�o du�e. Tym razem nie sprzeczali�my si�, tylko rozmawiali�my o przyp�ywie mgie�, lesie i ruinach. Rozmawiali�my te� o widmach i Sanders ze wzruszeniem opowiedzia� mi o najs�ynniejszych spotkaniach z nimi. Oczywi�cie, zna�em ju� te historie, ale nigdy nie s�ysza�em, �eby kto� relacjonowa� je w taki spos�b. W pewnej chwili wspomnia�em, �e urodzi�em si� w mie�cie Bradbury, podczas kr�tkiego pobytu moich rodzic�w na Marsie. Oczy Sandersa natychmiast rozb�ys�y i przez nast�pn� godzin� raczy� mnie dowcipami o Ziemianach. Zna�em je r�wnie�, lecz poniewa� by�em ju� lekko wstawiony, wyda�y mi si� wr�cz nieprawdopodobnie zabawne. Od tego wieczoru sp�dza�em z Sandersem wi�cej czasu ni� z kimkolwiek innym. Wydawa�o mi si� w�wczas, �e zd��y�em ju� do�� dobrze pozna� Planet� Widm, ale Sanders udowodni� mi, �e nie mia�em racji. Pokaza� mi ukryte miejsca w lesie, kt�re na zawsze pozosta�y w mojej pami�ci i zawi�z� mnie na bagniste wysepki, gdzie rosn� ca�kowicie odmienne gatunki drzew, ko�ysz�ce si� szale�czo bez cho�by najmniejszego podmuchu wiatru. Polecieli�my daleko na p�noc, do znacznie wy�szego �a�cucha g�rskiego o szczytach pokrytych wiecznym lodem, i na po�udnie, gdzie g�sta mg�a przelewa si� niczym wodospad przez kraw�d� p�askowy�u. Naturalnie, przez ca�y czas zajmowa�em si� Dubowskim i jego polowaniem na widma, ale w gruncie rzeczy nie bardzo mia�em o czym pisa�, wi�c niemal bez przerwy przebywa�em w towarzystwie Sandersa. Nie martwi�em si� konsekwencjami mojej zmniejszonej aktywno�ci, gdy� wcze�niejsze artyku�y o Planecie Widm spotka�y si� ze znakomitym przyj�ciem, mia�em wi�c nadziej�, �e jako� ujdzie mi to na sucho. Niestety, myli�em si�. By�em na Planecie Widm ju� ponad trzy miesi�ce, kiedy otrzyma�em wiadomo�� od mojego wydawcy. Kilka system�w gwiezdnych st�d, na planecie zwanej Nowa Ucieczka wybuch�a wojna domowa. Mia�em polecie� tam jako korespondent. Wydawca stwierdzi�, �e w najbli�szym czasie i tak nie nale�y oczekiwa� �adnych wiadomo�ci z Planety Widm, gdy� wyprawa Dubowskiego mia�a trwa� jeszcze ponad rok. Cho� bardzo polubi�em to miejsce, ucieszy�em si� z nadarzaj�cej si� okazji. Moje relacje stawa�y si� nudne, ko�czy�y mi si� pomys�y, a ta historia na Nowej Ucieczce zapowiada�a si� na niez�� sensacj�. Po�egna�em si� wi�c z Sandersem, Dubowskim i Zamkiem Chmur, poszed�em na ostatni spacer do spowitego mg�� lasu i wsiad�em na pierwszy odlatuj�cy statek. Wojna domowa na Nowej Ucieczce okaza�a si� ca�kowitym niewypa�em. Sp�dzi�em tam tylko jeden miesi�c, lecz by� to najgorszy miesi�c mego �ycia. Planeta zosta�a skolonizowana przez religijnych fanatyk�w, ale po pewnym czasie dosz�o do roz�amu i teraz ka�da ze stron oskar�a�a drug� o herezj�. By�o to potwornie nudne, a samo miejsce mia�o dok�adnie tyle uroku, co marsja�skie przedmie�cie. Wynios�em si� stamt�d najszybciej, jak mog�em i w pogoni za wydarzeniami przenosi�em si� z planety na planet�. Po p� roku znalaz�em si� z powrotem na Ziemi. Zbli�a�y si� wybory, wi�c kazano mi je relacjonowa�. Nie mia�em nic przeciwko temu. Kampania by�a bardzo ciekawa, a tematy wr�cz czeka�y na to, �eby si� schyli� i je podnie��. Jednak przez ca�y czas �ledzi�em sk�py strumyk informacji docieraj�cych z Planety Widm. Wreszcie, zgodnie z moimi oczekiwaniami, Dubowski zwo�a� konferencj� prasow�. Jako cz�owiek wyznaczony do zajmowania si� spraw� widm bez trudu uzyska�em zgod� wydawcy i wyruszy�em w drog� najszybszym statkiem, jaki mog�em znale��. Dotar�em na miejsce jako pierwszy, na tydzie� przed terminem konferencji. Przed startem zawiadomi�em Sandersa o swoim przyje�dzie. Czeka� na mnie w porcie. Dotar�szy do zamku poszli�my prosto na balkon i kazali�my poda� sobie drinki. - I jak? - zapyta�em, kiedy ju� wymienili�my obowi�zkowe uprzejmo�ci. - Wie pan, co chce og�osi� Dubowski? Twarz Sandersa wyd�u�y�a si�. - Domy�lam si� - powiedzia�. - Miesi�c temu �ci�gn�� te swoje cholerne urz�dzenia i zacz�� wprowadza� wyniki bada� do komputera. Odk�d pan wyjecha�, mieli�my kilka spotka� z widmami. Dubowski za ka�dym razem zjawia� si� na miejscu w kilka godzin p�niej i dos�ownie przeczesywa� okolic�, ale nic nie znalaz�. Wydaje mi si�, �e w�a�nie to chce og�osi�. Skin��em g�ow�. - To chyba nic z�ego, prawda? Gregor te� nic nie znalaz�. - Ale on nie szuka� tak jak Dubowski - odpar� Sanders. - Jemu ludzie uwierz�. Nie by�em tego taki pewien i w�a�nie chcia�em to powiedzie�, kiedy pojawi� si� Dubowski. Widocznie kto� doni�s� mu, �e przylecia�em. Wyszed� na balkon, zauwa�y� mnie, u�miechn�� si�, podszed� do nas i przysiad� si�. Sanders zmierzy� go ci�kim spojrzeniem, po czym wbi� wzrok w szklank�. Dubowski zachowywa� si� jakby poza mn� nikogo tam nie by�o. Sprawia� wra�enie bardzo zadowolonego z siebie. Zapyta�, co porabia�em przez czas mojej nieobecno�ci na Planecie Widm. Opowiedzia�em mu, a on stwierdzi�, �e to bardzo interesuj�ce. Wreszcie zapyta�em go o rezultaty bada�. - �adnych komentarzy - o�wiadczy�. - Wszystkiego dowie si� pan na konferencji. - Niech pan nie �artuje - odpar�em. - Zajmowa�em si� pa�sk� wypraw� wtedy, kiedy wszyscy j� ignorowali. Chyba mo�e mi pan co� szepn��. Co pan odkry�? Zawaha� si�. - C�... w porz�dku - powiedzia� po chwili z pow�tpiewaniem w g�osie. - Ale prosz� na razie tego nie publikowa�. B�dzie pan m�g� nada� wiadomo�� kilka godzin przed konferencj�. I tak wyprzedzi pan innych. Skin��em g�ow� na znak zgody. - Co pan ma? - Widma - oznajmi�. - Starannie zapakowane w woreczki. One nie istniej�. Mog� to udowodni�. U�miechn�� si� szeroko. - Tylko dlatego, �e nic pan nie znalaz�? - zapyta�em. - Mo�e unika�y pana. Je�li s� inteligentne, tak w�a�nie zrobi�y. Albo pa�ski sprz�t nie by� w stanie ich wykry�. - Niech pan da spok�j. Z pewno�ci� sam pan w to nie wierzy. W naszych pu�apkach zainstalowali�my wszystkie czujniki, jakie tylko si� da�o. Gdyby widma istnia�y, na pewno zostawi�yby po sobie jaki� �lad, ale one nie istniej�. Zainstalowali�my pu�apki nawet tam, gdzie mia�y miejsce trzy ostatnie tak zwane spotkania. Nic. Zupe�nie nic. To jednoznaczny dow�d na to, �e ci ludzie mieli przywidzenia. Spotkania, dobre sobie! - A co ze zgonami i zagini�ciami? - nie ust�powa�em. - Co z wypraw� Gregora i innymi klasycznymi przypadkami? Dubowski u�miechn�� si� jeszcze szerzej. - Oczywi�cie, nie mog�em wyja�ni� wszystkich tych zdarze�, ale nasze sondy i grupy poszukiwawcze natrafi�y na cztery szkielety. - Zacz�� zgina� kolejno palce. - Dw�ch ludzi zgin�o pod skaln� lawin�, trzeci zosta� zabity przez g�rskiego kota... - A czwarty? - To by�o morderstwo - stwierdzi�. - Cia�o zosta�o pochowane w p�ytkim grobie, najwyra�niej wykonanym ludzkimi r�kami. Ods�oni�a je pow�d� albo co� w tym rodzaju. Ten przypadek by� okre�lony w kronikach jako zagini�cie. Jestem pewien, �e gdyby�my szukali jeszcze d�u�ej, znale�liby�my wszystkie zw�oki. Okaza�oby si� wtedy, �e ci ludzie zgin�li w zupe�nie normalny spos�b. Sanders oderwa� spojrzenie od swojego drinka i utkwi� je w Dubowskim. By�o to bardzo gorzkie spojrzenie. - Gregor - powt�rzy� z uporem. - Gregor i inni, z dawnych czas�w. U�miech Dubowskiego zamieni� si� w ironiczny grymas. - Ach, tak. Przetrz�sn�li�my dok�adnie tamten teren. Moja teoria okaza�a si� s�uszna. W pobli�u natrafili�my na stado du�ych, silnych ma�p. Przypominaj� wielkie pawiany o brudnej, bia�ej sier�ci. Niezbyt im si� poszcz�ci�o - to ma�a grupa i chyba wkr�tce wymr�, ale nie ulega w�tpliwo�ci, �e cz�owiek Gregora widzia� w�a�nie jedn� z nich. Oczywi�cie, znacznie przesadzi�, je�li chodzi o rozmiary. Zapad�o milczenie. Przerwa� je Sanders. - Mam tylko jedno pytanie - powiedzia� cichym, smutnym g�osem. - Dlaczego? Zirytowa� tym Dubowskiego, kt�ry ju� si� nie u�miecha�. - Pan nigdy tego nie rozumia�, prawda, Sanders? Chodzi�o mi o prawd�. Chcia�em uwolni� t� planet� od ignorancji i przes�d�w. - Uwolni� Planet� Widm? - powt�rzy� Sanders. - Czy�by znajdowa�a si� w niewoli? - Tak - odpar� Dubowski. - W niewoli idiotycznego mitu i strachu. Teraz b�dzie wolna i otwarta dla wszystkich. Z pewno�ci� uda nam si� wyja�ni� zagadk� ruin, nie przes�oni�t� m�tnymi legendami o widmach. Udost�pnimy planet� kolonizacji. Ludzie nie b�d� bali si� przybywa� tutaj, mieszka� i uprawia� ziemi�. Rozprawili�my si� ze strachem. - Kolonizacja? - Sanders sprawia� wra�enie lekko rozbawionego. - Sprowadzi pan wielkie wentylatory, �eby rozp�dzi�y mg��? Koloni�ci ju� tutaj byli i odlecieli. Gleba jest bardzo uboga. Nie mo�na uprawia� ziemi, a w ka�dym razie nie na skal� przemys�ow�, bo wsz�dzie s� g�ry. Nikomu nie uda si� wy�y� z tego, co uro�nie na Planecie Widm. Poza tym jest przecie� mn�stwo planet, kt�rym gwa�townie potrzeba ludzi. Musi pan tworzy� jeszcze jedn�? Czy Planeta Widm koniecznie musi sta� si� nast�pn� Ziemi�? - Sanders potrz�sn�� smutno g�ow� i opr�ni� swoj� szklank�. - To pan niczego nie rozumie, doktorze. Niech si� pan nie oszukuje. Nie oswobodzi� pan Planety Widm, tylko j� zniszczy�. Ukrad� pan jej widma zostawiaj�c j� zupe�nie pust�. Dubowski pokr�ci� g�ow�. - Myli si� pan. Ludzie znajd� wiele sposob�w, �eby j� odpowiednio wykorzysta�. Ale nawet gdyby mia� pan racj�... C�, trzeba si� z tym pogodzi�. Dla cz�owieka nie ma nic wa�niejszego od wiedzy. Od dawien dawna tacy jak pan usi�uj� powstrzyma� post�p, ale zawsze przegrywaj�. Cz�owiek musi wiedzie�. - By� mo�e - odpar� Sanders. - Ale czy to jedyna rzecz, jakiej potrzebuje? Nie wydaje mi si�. My�l�, �e cz�owiekowi potrzebna jest tak�e tajemnica, poezja i romantyzm. My�l�, �e zawsze musi widzie� przed sob� kilka pyta�, na kt�re nie ma odpowiedzi, �eby m�g� si� dziwi� i zastanawia�. Dubowski zmarszczy� brwi i podni�s� si� raptownie z miejsca. - Ta rozmowa jest zupe�nie pozbawiona sensu, podobnie jak pa�ska filozofia. W moim wszech�wiecie nie ma miejsca dla pyta�, na kt�re nie ma odpowiedzi. - W takim razie �yje pan w bardzo nudnym wszech�wiecie, doktorze. - A pan �yje w smrodzie w�asnej ignorancji. Niech pan sobie znajdzie jaki� inny przes�d, je�li nie mo�e si� pan bez tego obej��, ale prosz� nie podsuwa� mi go za pomoc� bajek i legend. Nie mam czasu na zajmowanie si� widmami. - Spojrza� na mnie. - Spotkamy si� na konferencji prasowej - powiedzia� i szybkim krokiem wszed� do wn�trza budynku. Sanders przez chwil� spogl�da� w �lad za nim, a nast�pnie odwr�ci� si� na krze�le, by popatrze� na g�ry. - Podnosi si� mg�a - powiedzia�. Jak si� okaza�o, Sanders pomyli� si� w swoich przewidywaniach. Za�o�ono koloni�, cho� z pewno�ci� nie by�a ona niczym nadzwyczajnym: troch� winnic, kilka fabryk i par� tysi�cy ludzi, pracownik�w kilku du�ych firm. Uprawa ziemi na skal� przemys�ow� istotnie okaza�a si� nieop�acalna. Z jednym wyj�tkiem: miejscowych winogron, dorastaj�cych do rozmiar�w cytryny. Planeta Widm ma wi�c jeden jedyny towar eksportowy - m�tnobia�e wino o �agodnym, aromatycznym smaku. Rzecz jasna, nazywaj� je mgielnym winem. Przez ostatnie lata bardzo je polubi�em. Jego smak rzeczywi�cie przywodzi mi na my�l mg�y i sprawia, �e �ni� o nich. Ale to chyba nie zas�uga wina, tylko moja. Wi�kszo�� ludzi nie dostrzega w nim nic nadzwyczajnego. Mimo to eksport przynosi sta�e, cho� niewielkie dochody i na Planecie Widm w dalszym ci�gu zatrzymuj� si� statki kosmiczne utrzymuj�ce regularn� komunikacj� mi�dzyplanetarn�. Przynajmniej frachtowce. Tury�ci dawno ju� znikn�li. Pod tym wzgl�dem Sanders mia� racj�. Pi�kne krajobrazy mog� podziwia� bli�ej domu i za mniejsz� cen�. Tutaj przylatywali wy��cznie z powodu widm. Sandersa te� ju� nie ma. By� zbyt uparty i zbyt ma�o praktyczny, aby wkr�ci� si� w handel winem, kiedy mia� po temu okazj�, wi�c zosta� a� do ko�ca za murami swojego zamku. Nie wiem, co si� z nim sta�o, kiedy ludzie przestali odwiedza� jego hotel. Zamek Chmur nadal stoi na swoim miejscu. Widzia�em go kilka lat temu, kiedy zatrzyma�em si� na Planecie Widm w drodze na Now� Ucieczk�. Niszczeje coraz bardziej, gdy� jego utrzymanie poch�on�oby zbyt wiele pieni�dzy. Wkr�tce nie b�dzie mo�na go odr�ni� od tamtych, starych ruin. Poza tym planeta prawie si� nie zmieni�a. Mg�y nadal przyp�ywaj� o zachodzie s�o�ca i odp�ywaj� o wschodzie. Czerwony Duch wci�� pi�knie wygl�da w �wietle poranka, lasy rosn� na swoim miejscu, a g�rskie koty poluj� tam, gdzie polowa�y. Brakuje tylko widm. Tylko widm.