5220
Szczegóły |
Tytuł |
5220 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5220 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5220 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5220 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
George R. R. Martin
Mg�y odp�ywaj� o �wicie
Pierwszego dnia po wyl�dowaniu przyszed�em wcze�niej na
�niadanie, ale Sanders ju� by� na balkonie jadalni. Sta�
samotnie przy balustradzie spogl�daj�c na g�ry i mg��.
Podszed�em do niego i mrukn��em mu "Dzie� dobry". Nie
pofatygowa� si�, �eby mi odpowiedzie�.
- Pi�knie tu, prawda? - zapyta� nie odwracaj�c g�owy.
Mia� racj�.
Mg�a k��bi�a si� zaledwie kilka st�p poni�ej balkonu
rozbryzguj�c si� widmowymi grzywaczami o g�azy zamku Sandersa.
Gruby, bia�y koc rozci�ga� si� od horyzontu po horyzont kryj�c
pod sob� wszystko. Daleko na p�nocy mogli�my dostrzec szczyt
Czerwonego Ducha - wygi�te ostrze szkar�atnej ska�y wbijaj�ce
si� w niebo - lecz nic wi�cej. Pozosta�e g�ry znajdowa�y si�
jeszcze poni�ej poziomu mg�y.
My jednak byli�my nad ni�. Sanders wzni�s� sw�j hotel na
szczycie najwy�szej g�ry tego pasma. Unosili�my si� samotnie na
powierzchni sk��bionego bia�ego oceanu: lataj�cy zamek po�r�d
morza chmur.
Zamek Chmur, tak w�a�nie Sanders nazwa� to miejsce. �atwo
by�o zrozumie� dlaczego.
- Zawsze tak jest? - zapyta�em go, kiedy ju� nasyci�em si�
widokiem.
- Przy ka�dym odp�ywie mgie� - odpar� odwracaj�c si� do
mnie z pe�nym zadumy u�miechem. By� grubym m�czyzn� o
jowialnej czerwonej twarzy - tacy ludzie rzadko u�miechaj�
si� z zadum�. On jednak to uczyni�.
Wskaza� na wsch�d, gdzie wznosz�ce si� ponad mg�y s�o�ce
Planety Widm rozpala�o na porannym niebie szkar�atnopomara�czo-
wy spektakl.
- S�o�ce - powiedzia�. - Kiedy wschodzi, ciep�o zap�dza
mg�y z powrotem do dolin, zmusza je do ust�pienia z g�r, kt�re
uda�o im si� zdoby� w nocy. Mg�y opadaj�, stopniowo ods�aniaj�c
kolejne szczyty. Oko�o po�udnia wida� ju� ca�e pasmo. Czego�
takiego nie ma ani na Ziemi, ani nigdzie indziej. - U�miechn��
si� ponownie i zaprowadzi� mnie do jednego ze stolik�w
rozstawionych na balkonie. - A potem, o zachodzie s�o�ca,
wszystko ulega odwr�ceniu. Dzi� wieczorem musi pan obejrze�
przyp�yw mgie� - doda�.
Kiedy usiedli�my i krzes�a wyczu�y nasz� obecno��,
natychmiast pojawi� si� ugrzeczniony robokelner. Sanders
zignorowa� go.
- To wojna - powiedzia�. - Odwieczna wojna mi�dzy s�o�cem
i mg��. Mg�a wygrywa. Panuje w dolinach, na r�wninach i na
brzegach morza. S�o�ce ma zaledwie kilka g�rskich szczyt�w, a i
to tylko za dnia.
Zam�wi� u robokelnera kaw�, �eby�my mieli czym si� zaj��,
czekaj�c na przybycie pozosta�ych. Rzecz jasna, kawa mia�a by�
�wie�o parzona; Sanders nie uznawa� na swojej planecie �adnych
b�yskawicznych namiastek ani syntetycznych imitacji.
- Podoba si� panu tutaj - stwierdzi�em, kiedy czekali�my
na zrealizowanie zam�wienia.
Sanders roze�mia� si�.
- A czemu mia�oby mi si� nie podoba�? W Zamku Chmur jest
wszystko: dobra �ywno��, rozrywki, gry hazardowe plus
domowe wygody. A dodatkowo jeszcze ta planeta. Mam
chyba to, co najlepsze, prawda?
- Przypuszczam, �e tak. Ale wi�kszo�� ludzi nie my�li w
taki spos�b. Nikt nie przylatuje na Planet� Widm ze wzgl�du na
gry hazardowe ani na jedzenie.
Sanders skin�� g�ow�.
- Ale czasem zjawiaj� si� my�liwi. Poluj� na g�rskie koty
i diab�y nizinne. A co jaki� czas przyje�d�a kto�, kto chce
obejrze� ruiny.
- By� mo�e - odpar�em. - Ale to s� wyj�tki. Wi�kszo��
pa�skich go�ci przybywa tu z innego powodu.
- Jasne - zgodzi� si� z u�miechem. - Widma.
- Widma - potw�rzy�em. - Ma pan tutaj pi�kne widoki,
mo�liwo�ci polowania, �owienia ryb i uprawiania wspinaczki,
lecz �adna z tych atrakcji nie jest w stanie przyci�gn��
turyst�w. Przyje�d�aj� wy��cznie z powodu widm.
Pojawi�y si� dwa paruj�ce dzbanki z kaw� i jeden mniejszy,
z g�st� �mietank�. Kawa by�a bardzo mocna, bardzo gor�ca i
bardzo dobra. Po kilku tygodniach od�ywiania si� sztucznymi
potrawami na statku stanowi�a dla mnie prawdziwe przebudzenie.
Sanders pi� ma�ymi �ykami nie spuszczaj�c ze mnie
badawczego spojrzenia.
- Pan te� przylecia� z powodu widm - powiedzia� wreszcie
odstawiaj�c z namys�em fili�ank�.
Wzruszy�em ramionami.
- Oczywi�cie. Moich czytelnik�w nie interesuj� krajobrazy,
cho�by najbardziej malownicze. Dubowski i jego ludzie s� tu po
to, �eby odnale�� widma, a ja mam relacjonowa� poszukiwania.
Sanders mia� zamiar co� odpowiedzie�, lecz nie zd��y�,
gdy� niespodziewanie odezwa� si� ostry, suchy g�os:
- O ile w og�le jest tu czego szuka�.
Odwr�cili�my si� w stron� wej�cia na balkon. Mru��c oczy w
ostrym �wietle poranka sta� doktor Charles Dubowski, szef
zespo�u badawczego przys�anego na Planet� Widm. Tym razem uda�o
mu si� gdzie� zgubi� towarzysz�ce mu zwykle stadko
asystent�w.
Dubowski zatrzyma� si� na sekund�, po czym podszed� do
naszego stolika, odsun�� krzes�o i usiad�. Natychmiast
podjecha� do niego robokelner.
Sanders zmierzy� szczup�ego naukowca niech�tnym
spojrzeniem.
- Dlaczego uwa�a pan, �e nie ma tu �adnych widm, doktorze?
- zapyta�.
Dubowski wzruszy� ramionami i u�miechn�� si� lekko.
- Po prostu nie wydaje mi si�, �eby istnia�y na to
dostateczne dowody - odpar�. - Ale prosz� si� nie obawia�:
nigdy nie pozwalam, �eby moje odczucia wp�ywa�y na przebieg
pracy. Podobnie jak wszystkim, najbardziej zale�y mi na
prawdzie, dlatego moja ekspedycja b�dzie ca�kowicie
bezstronna. Je�eli s� tu jakie� widma, na pewno je znajd�.
- Albo one znajd� pana - powiedzia� powa�nie Sanders. - A
to mo�e okaza� si� niezbyt przyjemne.
Dubowski parskn�� �miechem.
- Niech pan da spok�j, Sanders! To, �e mieszka pan w zamku,
nie oznacza, �e od razu musi pan by� tak melodramatyczny.
- Prosz� si� nie �mia�, doktorze. Przecie� wie pan, �e
widma zabi�y ju� wielu ludzi.
- Nie ma na to �adnych dowod�w - odpar� Dubowski. -
Absolutnie �adnych. Tak samo, jak nie ma dowod�w na istnienie
widm. Ale w�a�nie po to tu jeste�my: �eby znale�� dowody lub
jednoznacznie stwierdzi�, �e ich nie ma. Dajmy jednak temu
spok�j, umieram z g�odu.
Dubowski i ja zam�wili�my steki z g�rskiego kota, a do
tego ca�y koszyczek gor�cych, �wie�ych bu�eczek. Sanders
skorzysta� z tego, �e nasz statek przywi�z� dostaw� ziemskich
produkt�w i kaza� sobie poda� gruby plaster szynki z p�
tuzinem jaj.
Mi�so g�rskiego kota smakuje tak, jak ju� od wielu stuleci
nie smakuje mi�so �adnego ziemskiego zwierz�cia. Zjad�em z
apetytem moj� porcj�, natomiast Dubowski zostawi� swoj� prawie
nie tkni�t�. By� zbyt zaj�ty m�wieniem, �eby je��.
- Nie powinien pan lekcewa�y� widm - powiedzia� Sanders,
kiedy robokelner odjecha� do kuchni z naszymi zam�wieniami. -
Jest ca�e mn�stwo dowod�w: dwadzie�cia dwa zgony od chwili
odkrycia tej planety i dziesi�tki relacji naocznych �wiadk�w,
kt�rzy widzieli widma.
- Zgadza si� - przyzna� Dubowski - ale moim zdaniem to nie
s� �adne dowody. Zgony? Owszem. Tyle tylko, �e wi�kszo�� z nich
to zwyk�e zagini�cia. Ci ludzie najprawdopodobniej spadli ze
ska�, zostali po�arci przez g�rskie koty albo co� w tym
rodzaju. W tej mgle nie ma mowy o odnalezieniu cia�. Na
Ziemi codziennie znika bez �ladu wi�cej ludzi i nikt nie
po�wi�ca temu specjalnej uwagi, lecz za ka�dym razem, kiedy
tutaj kto� zaginie, wszyscy twierdz�, �e to sprawka widm.
Przykro mi, ale dla mnie to za ma�o.
- Jednak niekt�re cia�a odnaleziono, doktorze -
zauwa�y� spokojnie Sanders. - By�y potwornie okaleczone i to
bynajmniej nie w wyniku upadku z du�ej wysoko�ci ani przez
g�rskie koty.
Nadszed� czas, �ebym i ja zabra� g�os.
- Z tego, co wiem, znaleziono tylko cztery cia�a -
powiedzia�em. - A wiem sporo, bo do�� dok�adnie bada�em spraw�
widm.
Sanders zmarszczy� brwi.
- W porz�dku - przyzna�. - Ale co z tymi czterema
przypadkami? Moim zdaniem stanowi� zupe�nie wystarczaj�cy
dow�d.
Mniej wi�cej w tym momencie na stole pojawi�o si�
jedzenie, lecz Sanders nie zaprzesta� dyskusji.
- We�my na przyk�ad pierwsze spotkanie - ci�gn��. - Nigdy
nie uda�o si� tego do ko�ca wyja�ni�. M�wi� o ekspedycji
Gregora.
Skin��em g�ow�. Dave Gregor dowodzi� statkiem, kt�ry przed
prawie siedemdziesi�ciu pi�ciu laty odkry� Planet� Widm.
Zajrza� pod warstw� mg�y za pomoc� przyrz�d�w zainstalowanych
na pok�adzie, a nast�pnie wyl�dowa� na nadbrze�nej r�wninie i
wys�a� zespo�y badawcze.
Ka�dy zesp� sk�ada� si� z dw�ch dobrze uzbrojonych ludzi.
Z jednego powr�ci� samotny, rozhisteryzowany cz�owiek. W
g�stej mgle rozdzieli� si� ze swoim partnerem i w pewnej
chwili us�ysza� mro��cy krew w �y�ach krzyk. Kiedy uda�o mu
si� odnale�� przyjaciela, ten nie dawa� ju� znaku �ycia, a
nad cia�em sta�a jaka� posta�.
M�czyzna opisa� zab�jc� jako istot� podobn� do cz�owieka,
wzrostu oko�o o�miu st�p i jakby dziwnie bezcielesn�.
Twierdzi�, �e gdy wystrzeli� do niej z blastera, promie�
przeszed� na wylot, nie czyni�c jej �adnej szkody. Zaraz potem
istota zafalowa�a i znikn�a we mgle.
Gregor wys�a� ludzi na poszukiwania. Uda�o im si� odszuka�
zw�oki, lecz nic wi�cej. Bez specjalnego ekwipunku nawet
powt�rne trafienie we mgle do tego samego miejsca nastr�cza�o
sporo trudno�ci, a c� dopiero m�wi� o znalezieniu tajemniczej
istoty.
Tak wi�c relacja nie zosta�a potwierdzona, lecz mimo to
po powrocie wyprawy na Ziemi� wywo�a�a niema�� sensacj�.
Wys�ano kolejny statek w celu przeprowadzenia dok�adnych bada�,
ale misja nie przynios�a �adnych rezultat�w - tyle tylko, �e
jeden z zespo��w badawczych zagin�� bez �ladu.
W ten spos�b narodzi�a si� i zacz�a szybko rosn�� legenda
widm. Na planecie l�dowa�y coraz to nowe statki, pojawili si�
koloni�ci, by wkr�tce przenie�� si� gdzie indziej, a pewnego
dnia przylecia� Paul Sanders i wzni�s� Zamek Chmur, aby tury�ci
mogli bezpiecznie odwiedza� tajemnicz� Planet� Widm.
Mia�o jeszcze miejsce wiele zgon�w i zagini��, niema�o
ludzi twierdzi�o za�, �e uda�o im si� dostrzec snuj�ce si�
w�r�d mgie� widma. A potem kto� odkry� ruiny. Teraz by�y to
tylko poprzewracane kamienne bloki, kt�re jednak kiedy� tworzy�y
jakie� budowle - domostwa widm, jak utrzymywali niekt�rzy.
Rzeczywi�cie, istnia�o sporo dowod�w, pomy�la�em. Cz�� z
nich by�a bardzo trudna do podwa�enia. Mimo to Dubowski
energicznie potrz�sn�� g�ow�.
- Sprawa Gregora niczego nie dowodzi - stwierdzi�. - Wie
pan r�wnie dobrze jak ja, �e ta planeta nigdy nie zosta�a
dok�adnie zbadana. Szczeg�lnie niziny, gdzie wyl�dowa� statek
Gregora. Tamtego cz�owieka najprawdopodobniej zabi�o jakie�
nieznane zwierz�, wyst�puj�ce tylko na tym terenie.
- A co z zeznaniami jego partnera? - zapyta� Sanders.
- To zwyk�a histeria.
- A inne spotkania? By�o ich bardzo du�o, a �wiadkowie nie
zawsze wpadali w histeri�.
- To niczego nie dowodzi - odpar� Dubowski kr�c�c g�ow�. -
Na Ziemi mn�stwo ludzi utrzymuje, �e widzia�o duchy albo
lataj�ce spodki. Tutaj, w tej cholernej mgle, znacznie �atwiej
o pomy�ki i halucynacje. - Wycelowa� w Sandersa n�, kt�rym
smarowa� bu�k�. - Wszystko przez t� mg��. Historia z widmami
dawno by przycich�a, gdyby nie ona. A� do tej pory nikt nie
mia� odpowiedniego wyposa�enia ani pieni�dzy, �eby
przeprowadzi� dok�adne badania, ale my je mamy i wreszcie
tego dokonamy. Dowiemy si�, jak wygl�da prawda.
Sanders skrzywi� si�.
- Pod warunkiem, �e uda wam si� prze�y�. Mo�e widmom nie
spodobaj� si� wasze badania?
- Nie rozumiem pana, Sanders - powiedzia� Dubowski. -
Je�eli tak bardzo boi si� pan widm i jest przekonany, �e one
si� tu wsz�dzie wa��saj�, to czemu w og�le pan tutaj mieszka?
- W Zamku Chmur s� odpowiednie zabezpieczenia - poinformo-
wa� go Sanders. - Piszemy o nich w broszurze, kt�r� wysy�amy
potencjalnym klientom. Nikomu nie grozi tu najmniejsze
niebezpiecze�stwo. Przede wszystkim dlatego, �e widma nigdy nie
wychodz� z mg�y, a my przez prawie ca�y dzie� jeste�my w pe�nym
s�o�cu. W dolinach, to zupe�nie inna sprawa.
- Bzdurne przes�dy. Moim zdaniem te "widma z mgie�" to
zwyk�e ziemskie duchy przeniesione na nowy teren - produkty
czyjej� wyobra�ni. Ale moje zdanie nie ma najmniejszego
znaczenia. Zaczekam na wyniki bada� i wtedy zobaczymy. Je�li
pa�skie widma istniej� naprawd�, nie uda im si� przed nami
ukry�.
Sanders spojrza� na mnie.
- A co pan o tym my�li? Zgadza si� pan z nim?
- Jestem dziennikarzem - odpowiedzia�em ostro�nie. - Moje
zadanie polega na relacjonowaniu wydarze�. Widma s� s�ynne, a
moi czytelnicy bardzo si� nimi interesuj�. Nie mam �adnego
zdania na ten temat, a nawet je�li mam, to nie uwa�am za
stosowne nikogo o nim informowa�.
Sanders umilk� i zaatakowa� energicznie sw�j plaster
szynki. Dubowski skierowa� rozmow� na temat szczeg��w
dochodzenia, jakie mia� zamiar przeprowadzi�. Pozosta�a cz��
posi�ku up�yn�a przy akompaniamencie jego entuzjastycznych
wynurze� na temat pu�apek na widma, plan�w poszukiwa�,
automatycznych sond i czujnik�w. S�ucha�em go uwa�nie, notuj�c
w pami�ci szczeg�y, kt�re mog�y mi si� przyda� podczas pisania
artyku�u na ten temat.
Sanders tak�e s�ucha� z uwag�, lecz z wyrazu jego twarzy
mo�na by�o �atwo wyczyta�, �e nie jest zachwycony tym, co
s�yszy.
Tego dnia nie wydarzy�o si� ju� nic szczeg�lnego. Dubowski
sp�dzi� wi�kszo�� czasu na l�dowisku po�o�onym na niewielkim
p�askowy�u poni�ej zamku, dogl�daj�c wy�adunku wyposa�enia. Ja
napisa�em artyku� o jego planach i wys�a�em go na Ziemi�,
Sanders za�, jak mi si� wydaje, zajmowa� si� innymi go��mi i
robi� to wszystko, co zwykle robi w�a�ciciel hotelu.
O zachodzie s�o�ca ponownie wyszed�em na balkon, by
obejrze� przyp�yw mgie�.
Tak jak powiedzia� Sanders, to by�a wojna. Rano
ogl�da�em zwyci�stw s�o�ca w pierwszej z toczonych codziennie
bitew, lecz teraz konflikt wybuch� na nowo. W miar� jak
spada�a temperatura, mg�y wspina�y si� coraz wy�ej. Wiotkie
szarobia�e macki wype�za�y bezszelestnie z dolin owijaj�c si�
wok� poszarpanych szczyt�w niczym upiorne palce. Potem te
palce robi�y si� coraz grubsze i mocniejsze, ci�gn�c za sob�
mg��.
Ogo�ocone, wyrze�bione przez wiatr szczyty jeden po drugim
nikn�y pod ni� na kolejn� noc. Gigantyczny Czerwony Duch,
wznosz�cy si� na p�noc od nas, zanurzy� si� jako ostatni w
bia�ym oceanie, a potem mg�a zacz�a przelewa� si� przez
balustrad� balkonu otaczaj�c tak�e Zamek Chmur.
Wr�ci�em do �rodka i natrafi�em na Sandersa stoj�cego tu�
za balkonowymi drzwiami. Obserwowa� mnie.
- Mia� pan racj� - powiedzia�em. - To by�o pi�kne.
Skin�� g�ow�.
- Zdaje si�, �e Dubowski nie pofatygowa� si�, �eby to
obejrze�.
- Jest chyba zaj�ty.
Sanders westchn��.
- Zbyt zaj�ty. Chod�my, postawi� panu drinka.
Hotelowy bar by� ciemny i cichy. Panowa� w nim nastr�j
obiecuj�cy interesuj�c� rozmow� i ci�kie picie. Im lepiej
poznawa�em zamek, tym bardziej lubi�em jego w�a�ciciela.
Mieli�my zadziwiaj�co zbie�ne gusty.
Usiedli�my przy stoliku w najciemniejszej i najodleglej-
szej cz�ci pomieszczenia i zam�wili�my drinki z zestawu
obejmuj�cego trunki co najmniej dziesi�ciu planet.
- Nie wydaje si� pan zbytnio zachwycony przyjazdem
Dubowskiego - zauwa�y�em, kiedy na stole pojawi�y si� szklanki.
- Mo�na wiedzie�, dlaczego? Przecie� dzi�ki niemu ma pan
zaj�te miejsca w hotelu.
Sanders spojrza� na mnie znad swojego drinka i u�miechn��
si�.
- To prawda, teraz jest martwy sezon. Ale nie podoba mi
si� to, co ma zamiar zrobi�.
- Pr�buje wi�c pan go przestraszy�?
U�miech znikn��.
- Czy�by to by�o a� tak oczywiste?
Skin��em g�ow�.
Westchn��.
- I tak nie wierzy�em, �e mi si� uda - przyzna� i
poci�gn�� z namys�em ze szklanki. - Mimo to musia�em spr�bowa�.
- Dlaczego?
- Dlatego. Dlatego, �e je�li mu pozwol�, zniszczy ten
�wiat. Je�eli on i jemu podobni osi�gn� to, co chc�, we
wszech�wiecie nie zostanie ani jedna tajemnica.
- Po prostu ma zamiar znale�� odpowiedzi na kilka pyta�.
Czy widma istniej�? Czym s� ruiny? Kto je zbudowa�? Czy pan
nigdy nie chcia� si� tego dowiedzie�?
Osuszy� szklank�, rozejrza� si� i da� znak kelnerowi, �eby
przyni�s� mu nast�pn�. Do baru roboty nie mia�y wst�pu, obs�uga
sk�ada�a si� wy��cznie z ludzi. Sanders przywi�zywa� wielk�
wag� do odpowiedniej atmosfery.
- Oczywi�cie - powiedzia�, kiedy przyniesiono mu drugiego
drinka. - Wszyscy zadaj� sobie te pytania. W�a�nie dlatego
ludzie przylatuj� na Planet� Widm, do Zamku Chmur. Ka�dy facet,
kt�ry tu l�duje, ma w g��bi duszy nadziej�, �e przydarzy mu si�
jaka� przygoda z widmami i �e osobi�cie wyja�ni wszystkie
zagadki.
Naturalnie, nic takiego si� nie dzieje. Facet przypina
sobie do pasa blaster, �azi w mgle przez kilka dni albo
tygodni, ale nic nie znajduje. I co z tego? Mo�e wr�ci� p�niej
i zacz�� szuka� jeszcze raz. Marzenie pozostaje, a z nim
romantyzm i tajemnica.
Poza tym, kto wie? Mo�e podczas kt�rej� z wypraw dostrze�e
widma sun�ce przez mg�� - a w ka�dym razie co�, co we�mie za
widma? Wtedy wr�ci szcz�liwy do domu, gdy� sta� si� cz�ci�
legendy, bo dotkn�� tego niewielkiego fragmentu rzeczywisto�ci,
kt�rego Dubowski i jemu podobni nie zd��yli jeszcze obedrze� z
niesamowito�ci i tajemnicy. - Sanders umilk� i zapatrzy� si�
ponuro w szklank�. Wreszcie, po d�ugiej przerwie, odezwa� si�
ponownie: - Dubowski! Ba!... Doprowadza mnie do sza�u.
Przylatuje tu statkiem pe�nym s�ugus�w, z milionowym kredytem i
mn�stwem przyrz�d�w do polowania na widma. Znajdzie je, jestem
tego pewien, i to w�a�nie mnie przera�a. Albo udowodni, �e ich
nie ma, albo je znajdzie, a wtedy oka�e si�, �e to jaka� rasa
podludzi, zwierz�t, albo co� w tym rodzaju. - Przy�o�y�
szklank� do ust i przechyli� j� gwa�townie. - I to b�dzie
koniec. Koniec, rozumie pan? Za pomoc� swoich przyrz�d�w
odpowie na wszystkie pytania nie pozostawiaj�c nic dla innych.
To nie w porz�dku.
Siedzia�em przy stoliku i w milczeniu s�czy�em spokojnie
swojego drinka. Sanders kaza� sobie przynie�� jeszcze jednego.
Po g�owie t�uk�a mi si� nieprzyjemna my�l. Wreszcie nie
wytrzyma�em i powiedzia�em j� g�o�no:
- Je�li Dubowski odpowie na wszystkie pytania, nie b�dzie
ju� po co tu przyje�d�a�, a pan straci zaj�cie. Jest pan
pewien, �e nie dlatego w�a�nie tak bardzo si� pan niepokoi?
Spojrza� na mnie i przez chwil� odnios�em wra�enie, �e
mnie uderzy. Jednak nie zrobi� tego.
- My�la�em, �e jest pan inny. Ogl�da� pan odp�yw mgie� i
zrozumia�... w ka�dym razie tak mi si� wydawa�o. Ale teraz
widz�, �e si� pomyli�em. - Wskaza� ruchem g�owy drzwi. - Niech
pan st�d idzie.
Podnios�em si� z miejsca.
- W porz�dku - powiedzia�em. - Przykro mi, Sanders, ale
m�j zaw�d polega na zadawaniu takich nieprzyjemnych pyta�.
Nie zareagowa�, wi�c ruszy�em w kierunku drzwi.
Stan��em przy nich i odwr�ci�em si� by spojrze� na niego.
Sanders siedzia� przy stoliku ze wzrokiem utwionym w
szklance i m�wi� na g�os do siebie:
- Odpowiedzi... - w jego ustach zabrzmia�o to jak
przekle�stwo. - Odpowiedzi. Zawsze musz� mie� odpowiedzi. A
przecie� pytania s� o tyle ciekawsze. Dlaczego nie zostawi� ich
w spokoju?
Wyszed�em zostawiaj�c go sam na sam z jego drinkiem.
Zar�wno dla wyprawy, jak i dla mnie nast�pne tygodnie
by�y wype�nione intensywn� aktywno�ci�. Musia�em odda�
Dubowskiemu sprawiedliwo��, �e zabra� si� do pracy niezwykle
starannie. Sw�j atak na Planet� Widm zaplanowa� ze wszelkimi
szczeg�ami.
Zacz�� od sporz�dzenia map. Ze wzgl�du na mg�y te mapy,
kt�re ju� istnia�y, wed�ug wsp�czesnych standard�w by�y bardzo
ma�o precyzyjne, wi�c Dubowski wys�a� ca�� flot�
zrobotyzowanych sond szybuj�cych nad mg�� i wykradaj�cych jej
sekrety za pomoc� wyrafinowanych czujnik�w. Na podstawie
przekazywanych przez nie informacji tworzono dok�adny obraz
topograficzny terenu.
Uporawszy si� z tym zadaniem Dubowski wraz ze swoimi
asystentami zaznaczy� starannie na mapach wszystkie miejsca, w
kt�rych od czasu ekspedycji Gregora zarejestrowano spotkania z
widmami. Ma si� rozumie�, dok�adne dane na temat tych spotka�
zosta�y zebrane i przeanalizowane na d�ugo przed naszym
wyruszeniem z Ziemi, a pewne luki uzupe�niono dzi�ki
niezr�wnanej kolekcji ksi��ek dotycz�cych tego tematu,
zgromadzonej w bibliotece Zamku Chmur. Zgodnie z oczekiwaniami
wi�kszo�� spotka� mia�a miejsce w dolinach po�o�onych wok�
hotelu, jedynego miejsca na planecie zamieszkanego na sta�e
przez ludzi.
Nast�pnie Dubowski poustawia� pu�apki na widma,
koncentruj�c si� g��wnie na obszarach o najwi�kszej liczbie
udokumentowanych spotka�, lecz cz�� z nich umie�ci� tak�e w
odleg�ych rejonach, mi�dzy innymi na nadbrze�nej r�wninie,
gdzie ekspedycja Gregora nawi�za�a pierwszy kontakt.
Ma si� rozumie�, pu�apki nie by�y wcale pu�apkami,
tylko wykonanymi z duraluminium cylindrami nafaszerowanymi
wszelkiego rodzaju sprz�tem wykrywaj�cym i rejestruj�cym,
znanym ziemskiej nauce. Dla tych urz�dze� mg�a po prostu nie
istnia�a. Gdyby kt�re� z widm nieopatrznie zjawi�o si� w
pobli�u, zosta�oby natychmiast dostrze�one.
Tymczasem wszystkie sondy �ci�gni�to do bazy,
przeprogramowano i wys�ano ponownie. Znaj�c dok�adnie
topografi� terenu mo�na by�o nakaza� im dokonywanie lot�w
patrolowych na niskim pu�apie, bez obawy o to, �e ulegn�
roztrzaskaniu o zbocze jakiej� ukrytej we mgle g�ry.
Czujniki zainstalowane na ich pok�adach nie dor�wnywa�y
precyzj� umieszczonym w pu�apkach, ale za to mia�y znacznie
wi�kszy zasi�g, a sondy mog�y codziennie zbada� obszar o
powierzchni wielu tysi�cy mil kwadratowych.
Wreszcie, kiedy pu�apki zosta�y rozstawione, a sondy
znalaz�y si� w powietrzu, Dubowski i jego ludzie osobi�cie
wyruszyli w g��b spowitych mg�� las�w. Ka�dy z nich ni�s�
ci�ki plecak wype�niony aparatur� badawcz�. Te zespo�y
poszukiwawcze dysponowa�y wi�ksz� mo�liwo�ci� manewru ni�
pu�apki i mia�y lepsze wyposa�enie ni� sondy. Codziennie
udawa�y si� w inne okolice, przeszukuj�c je z nadzwyczajn�
dok�adno�ci�.
Wzi��em udzia� w kilku wypadach, obarczony w�asnym
plecakiem. Powsta� z tego interesuj�cy artyku�, cho� nie uda�o
nam si� nic odnale��, ja natomiast zakocha�em si� w ukrytych we
mgle lasach.
Przewodniki turystyczne okre�laj� je jako "upiorne knieje
nawiedzonej Planety Widm", ale w rzeczywisto�ci wcale nie s�
upiorne. Niekt�rzy potrafi� w nich dostrzec tajemnicze
pi�kno.
Drzewa s� smuk�e, bardzo wysokie, o bia�ej korze i
bladozielonych li�ciach, lecz mimo to las wcale nie jest
pozbawiony barw. �yje w nich paso�yt, co� w rodzaju wisz�cego
mchu, opadaj�cy z wy�szych ga��zi ciemnozielonymi i
szkar�atnymi kaskadami. S� tak�e ska�y, pn�cza i niskie krzewy
obsypane ma�ymi fioletowymi owocami.
Naturalnie, nie ma ani odrobiny s�o�ca. Mg�a kryje
wszystko. K��bi si� doko�a i prze�lizguje obok ciebie
g�aszcz�c niewidzialnymi d�o�mi i chwytaj�c za stopy.
Co jaki� czas bawi si� z tob�. Z regu�y brnie si� przez
jej grub� warstw�, w kt�rej wzrok si�ga zaledwie na kilka
metr�w i nie spos�b dostrzec nawet w�asnych but�w, ale
czasem mg�a g�stnieje jeszcze bardziej, tak �e nie wida�
dos�ownie nic. Kilka razy przy takiej okazji wpada�em na
drzewa.
Kiedy indziej, bez �adnego powodu, mg�a rozst�puje si�,
pozostawiaj�c ci� stoj�cego po�rodku czystej przestrzeni we
wn�trzu ob�oku. W�a�nie wtedy mo�na podziwia� groteskow� urod�
lasu. S� to kr�tkie, zapieraj�ce dech w piersi wizyty w
zupe�nie niesamowitym �wiecie, nieliczne i szybko przemijaj�ce,
lecz zapadaj�ce na zawsze w pami��.
Na zawsze.
Podczas tych pierwszych tygodni nie mia�em zbyt wiele
czasu na spacery po lesie, chyba �e przy��cza�em si� do kt�rej�
z rekonesansowych wypraw, aby wczu� si� w atmosfer� przedsi�-
wzi�cia. G��wnie by�em zaj�ty pisaniem. Wys�a�em cykl artyku��w
o historii planety, okraszony relacjami z najs�ynniejszych
spotka� z widmami. Przedstawi�em sylwetki bardziej
interesuj�cych uczestnik�w ekspedycji, a tak�e Sandersa,
opisuj�c problemy, jakie napotka� i przezwyci�y� podczas budowy
Zamku Chmur. Pisa�em naukowe artyku�y o ma�o znanych
zagadnieniach ekologicznych planety, nastrojowe kawa�ki o
lasach i g�rach, sensacyjne relacje na temat domniema�
zwi�zanych z ruinami. Opisa�em polowanie na g�rskiego kota,
wysokog�rsk� wspinaczk� i wielkie, niebezpieczne jaszczurki
�yj�ce na bagnistych wyspach.
A przede wszystkim, ma si� rozumie�, pisa�em o Dubowskim i
prowadzonych przez niego poszukiwaniach. Reporta�ami na ten
temat pokrywa�em stosy stron.
Kiedy jednak ekscytuj�ca wyprawa zacz�a zamienia� si� w
rutynowe badania, a mnie pocz�y ko�czy� si� inne tematy,
zwolni�em nieco tempo pisania, dzi�ki czemu mia�em wi�cej
czasu dla siebie.
W�a�nie wtedy zacz��em naprawd� zachwyca� si� Planet�
Widm. Wyrusza�em na w�dr�wki po lesie, codziennie zapuszczaj�c
si� nieco dalej. Odwiedzi�em ruiny i przelecia�em p�
kontynentu, �eby na w�asne oczy zobaczy� bagienne jaszczurki.
Zaprzyja�ni�em si� z bawi�c� w zamku grup� my�liwych i
ustrzeli�em g�rskiego kota, a nast�pnie pojecha�em wraz z nimi
na zachodnie wybrze�e, gdzie o ma�o nie zgin��em w starciu z
diab�em nizinnym.
Opr�cz tego zacz��em tak�e ponownie rozmawia� z Sandersem.
Przez ca�y czas ignorowa� zar�wno mnie, jak Dubowskiego i
wszystkie osoby bior�ce udzia� w poszukiwaniu widm. Je�li w
og�le odzywa� si� do nas, to gburowato, wita� si� oschle, a
ca�y wolny czas po�wi�ca� innym go�ciom.
Pocz�tkowo niepokoi�em si�, co mo�e przyj�� mu do g�owy,
maj�c �wie�o w pami�ci s�owa, jakie wypowiedzia� w barze.
Wyobra�a�em go sobie morduj�cego kogo� we mgle i staraj�cego
si� stworzy� pozory, �e zab�jstwa dokona�o jedno z widm, lub
przynajmniej niszcz�cego pu�apki. By�em pewien, �e spr�buje
odstraszy� Dubowskiego lub w jaki� inny spos�b doprowadzi� do
fiaska ekspedycji.
Przypuszczam, �e te pomys�y rodzi�y si� w mojej g�owie z
powodu zbyt cz�stego ogl�dania holowizji. Sanders niczego
takiego nie zrobi�. Po prostu by� pos�pny, obrzuca� nas ponurymi
spojrzeniami i ogranicza� swoj� pomoc do absolutnego minimum.
Jednak po pewnym czasie zacz�� znowu �ywi� nieco
cieplejsze uczucia - nie do Dubowskiego i jego ludzi, tylko
wy��cznie do mnie.
Przypuszczam, �e przyczyni�y si� do tego moje wyprawy do
lasu. Dubowski nigdy - je�li nie musia� - nie wychodzi� z zamku, a
nawet wtedy czyni� to niech�tnie i wraca� najszybciej, jak
m�g�. Jego ludzie zachowywali si� tak samo. Z ca�ej
za�ogi tylko ja jeden post�powa�em w odmienny spos�b - by� mo�e
dlatego, �e w�a�ciwie wcale nie wchodzi�em w jej sk�ad.
Ma si� rozumie�, nie umkn�o to uwadze Sandersa. Jego
uwadze w og�le nie umyka�o prawie nic, co dzia�o si� w zamku.
Zacz�� znowu rozmawia� ze mn� jak z cz�owiekiem, a pewnego dnia
zaprosi� mnie ponownie na drinka.
By�o to mniej wi�cej w dwa miesi�ce po rozpocz�ciu
wyprawy. Zbli�a�a si� zima i powietrze by�o coraz zimniejsze i
rze�kie. Siedzia�em z Dubowskim na balkonie jadalni
popijaj�c kaw� po kolejnym wy�mienitym posi�ku. Sanders
zajmowa� miejsce przy pobliskim stoliku, rozmawiaj�c z
jakimi� turystami.
Nie pami�tam ju�, o czym dyskutowali�my. W ka�dym razie
Dubowski nagle przerwa� rozmow� i zadr�a�.
- Robi si� zimno - stwierdzi�. - Mo�e wejdziemy do �rodka?
Nigdy specjalnie nie lubi� jada� na balkonie.
Zmarszczy�em brwi.
- Nie jest jeszcze tak �le - zaoponowa�em. - Poza tym
zbli�a si� zach�d s�o�ca. To najpi�kniejsza pora dnia.
Dubowski ponownie zadr�a� i podni�s� si� z miejsca.
- Jak pan uwa�a - powiedzia�. - Ja id� do �rodka. Nie mam
zamiaru przezi�bi� si� tylko dlatego, �e pan ma ochot� obejrze�
jeszcze jeden odp�yw mgie�.
Ruszy� w kierunku drzwi, lecz nie zd��y� przej�� nawet
trzech krok�w, kiedy Sanders rykn�� niczym zraniony g�rski kot
i zerwa� si� z krzes�a.
- Odp�yw mgie�! - wrzasn��. - O d p � y w m g i e �! -
Po czym obrzuci� Dubowskiego bez�adnym stekiem wyzwisk. Nigdy
nie widzia�em go tak rozw�cieczonego, nawet tego wieczoru,
kiedy wyrzuci� mnie z baru. Sta� dr��c z gniewu na ca�ym
ciele, z zaczerwienion� twarz�, kurczowo zaciskaj�c i
rozprostowuj�c pot�ne d�onie.
Po�piesznie wsta�em z miejsca i wkroczy�em mi�dzy nich.
Dubowski spojrza� na mnie z wyrazem zdumienia i strachu na
twarzy.
- Co... - zacz��.
- Niech pan st�d idzie - przerwa�em mu. - Niech pan idzie
do swojego pokoju, do holu, gdziekolwiek. Ale niech pan st�d
zniknie, zanim on pana zabije.
- Ale... Co si� sta�o? O co chodzi? Nic nie...
- Mg�y odp�ywaj� o �wicie - powiedzia�em. - Wieczorem, o
zachodzie s�o�ca, jest ich przyp�yw. Niech pan ju� idzie.
- I to wszystko? Dlatego tak si�...
- Prosz� st�d odej��!
Potrz�sn�� g�ow�, jakby chc�c da� do zrozumienia, �e
nadal nic nie pojmuje, ale wszed� do �rodka.
Odwr�ci�em si� do Sandersa.
- Niech pan si� uspokoi - powiedzia�em. - Prosz� si�
uspokoi�.
Przesta� dr�e�, lecz jego oczy nadal ciska�y b�yskawice w
�lad za odchodz�cym Dubowskim.
- Odp�yw mgie�... - wymamrota�. - Ten skurczybyk siedzi
tu ju� od dw�ch miesi�cy, a jeszcze nie potrafi odr�ni�
odp�ywu mgie� od przyp�ywu!
- Nigdy nie ogl�da� ani jednego, ani drugiego -
wyja�ni�em. - Takie rzeczy po prostu go nie interesuj�. Jego
strata. Nie musi pan si� tym tak bardzo denerwowa�.
Spojrza� na mnie ze zmarszczonymi brwiami, by po chwili
skin�� g�ow�.
- S�usznie - powiedzia�. - Chyba ma pan racj�. - Westchn��
g��boko. - Odp�yw mgie�, te� co�! Cholera! - Umilk� na kr�tko,
po czym doda�: - Musz� si� napi�. Przy��czy si� pan?
Kiwn��em g�ow�.
Usiedli�my w tym samym ciemnym k�cie, co pierwszego
wieczoru; z pewno�ci� by� to ulubiony stolik Sandersa. Zd��y�
wychyli� trzy drinki, zanim ja upora�em si� z pierwszym. Du�e
drinki. W Zamku Chmur wszystko by�o du�e.
Tym razem nie sprzeczali�my si�, tylko rozmawiali�my o
przyp�ywie mgie�, lesie i ruinach. Rozmawiali�my te� o widmach i
Sanders ze wzruszeniem opowiedzia� mi o najs�ynniejszych
spotkaniach z nimi. Oczywi�cie, zna�em ju� te historie, ale
nigdy nie s�ysza�em, �eby kto� relacjonowa� je w taki spos�b.
W pewnej chwili wspomnia�em, �e urodzi�em si� w mie�cie
Bradbury, podczas kr�tkiego pobytu moich rodzic�w na Marsie.
Oczy Sandersa natychmiast rozb�ys�y i przez nast�pn� godzin�
raczy� mnie dowcipami o Ziemianach. Zna�em je r�wnie�,
lecz poniewa� by�em ju� lekko wstawiony, wyda�y mi si�
wr�cz nieprawdopodobnie zabawne.
Od tego wieczoru sp�dza�em z Sandersem wi�cej czasu ni� z
kimkolwiek innym. Wydawa�o mi si� w�wczas, �e zd��y�em ju� do��
dobrze pozna� Planet� Widm, ale Sanders udowodni� mi, �e nie
mia�em racji. Pokaza� mi ukryte miejsca w lesie, kt�re na
zawsze pozosta�y w mojej pami�ci i zawi�z� mnie na bagniste
wysepki, gdzie rosn� ca�kowicie odmienne gatunki drzew,
ko�ysz�ce si� szale�czo bez cho�by najmniejszego podmuchu
wiatru. Polecieli�my daleko na p�noc, do znacznie wy�szego
�a�cucha g�rskiego o szczytach pokrytych wiecznym lodem, i na
po�udnie, gdzie g�sta mg�a przelewa si� niczym wodospad przez
kraw�d� p�askowy�u.
Naturalnie, przez ca�y czas zajmowa�em si� Dubowskim i
jego polowaniem na widma, ale w gruncie rzeczy nie bardzo
mia�em o czym pisa�, wi�c niemal bez przerwy przebywa�em w
towarzystwie Sandersa. Nie martwi�em si� konsekwencjami mojej
zmniejszonej aktywno�ci, gdy� wcze�niejsze artyku�y o Planecie
Widm spotka�y si� ze znakomitym przyj�ciem, mia�em wi�c
nadziej�, �e jako� ujdzie mi to na sucho.
Niestety, myli�em si�.
By�em na Planecie Widm ju� ponad trzy miesi�ce, kiedy
otrzyma�em wiadomo�� od mojego wydawcy. Kilka system�w
gwiezdnych st�d, na planecie zwanej Nowa Ucieczka wybuch�a
wojna domowa. Mia�em polecie� tam jako korespondent. Wydawca
stwierdzi�, �e w najbli�szym czasie i tak nie nale�y oczekiwa�
�adnych wiadomo�ci z Planety Widm, gdy� wyprawa Dubowskiego
mia�a trwa� jeszcze ponad rok.
Cho� bardzo polubi�em to miejsce, ucieszy�em si� z
nadarzaj�cej si� okazji. Moje relacje stawa�y si�
nudne, ko�czy�y mi si� pomys�y, a ta historia na Nowej
Ucieczce zapowiada�a si� na niez�� sensacj�.
Po�egna�em si� wi�c z Sandersem, Dubowskim i Zamkiem
Chmur, poszed�em na ostatni spacer do spowitego mg�� lasu i
wsiad�em na pierwszy odlatuj�cy statek.
Wojna domowa na Nowej Ucieczce okaza�a si� ca�kowitym
niewypa�em. Sp�dzi�em tam tylko jeden miesi�c, lecz by� to
najgorszy miesi�c mego �ycia. Planeta zosta�a skolonizowana
przez religijnych fanatyk�w, ale po pewnym czasie dosz�o do
roz�amu i teraz ka�da ze stron oskar�a�a drug� o herezj�. By�o
to potwornie nudne, a samo miejsce mia�o dok�adnie tyle uroku,
co marsja�skie przedmie�cie.
Wynios�em si� stamt�d najszybciej, jak mog�em i w pogoni za
wydarzeniami przenosi�em si� z planety na planet�. Po p� roku
znalaz�em si� z powrotem na Ziemi. Zbli�a�y si� wybory, wi�c
kazano mi je relacjonowa�. Nie mia�em nic przeciwko temu.
Kampania by�a bardzo ciekawa, a tematy wr�cz czeka�y na
to, �eby si� schyli� i je podnie��.
Jednak przez ca�y czas �ledzi�em sk�py strumyk informacji
docieraj�cych z Planety Widm. Wreszcie, zgodnie z moimi
oczekiwaniami, Dubowski zwo�a� konferencj� prasow�. Jako
cz�owiek wyznaczony do zajmowania si� spraw� widm bez trudu
uzyska�em zgod� wydawcy i wyruszy�em w drog� najszybszym
statkiem, jaki mog�em znale��.
Dotar�em na miejsce jako pierwszy, na tydzie� przed
terminem konferencji. Przed startem zawiadomi�em Sandersa o
swoim przyje�dzie. Czeka� na mnie w porcie. Dotar�szy do zamku
poszli�my prosto na balkon i kazali�my poda� sobie drinki.
- I jak? - zapyta�em, kiedy ju� wymienili�my obowi�zkowe
uprzejmo�ci. - Wie pan, co chce og�osi� Dubowski?
Twarz Sandersa wyd�u�y�a si�.
- Domy�lam si� - powiedzia�. - Miesi�c temu �ci�gn�� te
swoje cholerne urz�dzenia i zacz�� wprowadza� wyniki bada� do
komputera. Odk�d pan wyjecha�, mieli�my kilka spotka� z
widmami. Dubowski za ka�dym razem zjawia� si� na miejscu w
kilka godzin p�niej i dos�ownie przeczesywa� okolic�, ale nic
nie znalaz�. Wydaje mi si�, �e w�a�nie to chce og�osi�.
Skin��em g�ow�.
- To chyba nic z�ego, prawda? Gregor te� nic nie znalaz�.
- Ale on nie szuka� tak jak Dubowski - odpar� Sanders. -
Jemu ludzie uwierz�.
Nie by�em tego taki pewien i w�a�nie chcia�em to
powiedzie�, kiedy pojawi� si� Dubowski. Widocznie kto�
doni�s� mu, �e przylecia�em. Wyszed� na balkon, zauwa�y�
mnie, u�miechn�� si�, podszed� do nas i przysiad� si�.
Sanders zmierzy� go ci�kim spojrzeniem, po czym wbi�
wzrok w szklank�. Dubowski zachowywa� si� jakby poza mn�
nikogo tam nie by�o. Sprawia� wra�enie bardzo zadowolonego z
siebie. Zapyta�, co porabia�em przez czas mojej
nieobecno�ci na Planecie Widm. Opowiedzia�em mu, a on
stwierdzi�, �e to bardzo interesuj�ce.
Wreszcie zapyta�em go o rezultaty bada�.
- �adnych komentarzy - o�wiadczy�. - Wszystkiego dowie si�
pan na konferencji.
- Niech pan nie �artuje - odpar�em. - Zajmowa�em si�
pa�sk� wypraw� wtedy, kiedy wszyscy j� ignorowali. Chyba mo�e
mi pan co� szepn��. Co pan odkry�?
Zawaha� si�.
- C�... w porz�dku - powiedzia� po chwili z
pow�tpiewaniem w g�osie. - Ale prosz� na razie tego nie
publikowa�. B�dzie pan m�g� nada� wiadomo�� kilka godzin
przed konferencj�. I tak wyprzedzi pan innych.
Skin��em g�ow� na znak zgody.
- Co pan ma?
- Widma - oznajmi�. - Starannie zapakowane w woreczki. One
nie istniej�. Mog� to udowodni�.
U�miechn�� si� szeroko.
- Tylko dlatego, �e nic pan nie znalaz�? - zapyta�em. -
Mo�e unika�y pana. Je�li s� inteligentne, tak w�a�nie
zrobi�y. Albo pa�ski sprz�t nie by� w stanie ich wykry�.
- Niech pan da spok�j. Z pewno�ci� sam pan w to nie
wierzy. W naszych pu�apkach zainstalowali�my wszystkie
czujniki, jakie tylko si� da�o. Gdyby widma istnia�y, na pewno
zostawi�yby po sobie jaki� �lad, ale one nie istniej�.
Zainstalowali�my pu�apki nawet tam, gdzie mia�y miejsce trzy
ostatnie tak zwane spotkania. Nic. Zupe�nie nic. To
jednoznaczny dow�d na to, �e ci ludzie mieli przywidzenia.
Spotkania, dobre sobie!
- A co ze zgonami i zagini�ciami? - nie ust�powa�em. - Co
z wypraw� Gregora i innymi klasycznymi przypadkami?
Dubowski u�miechn�� si� jeszcze szerzej.
- Oczywi�cie, nie mog�em wyja�ni� wszystkich tych zdarze�,
ale nasze sondy i grupy poszukiwawcze natrafi�y na cztery
szkielety. - Zacz�� zgina� kolejno palce. - Dw�ch ludzi zgin�o
pod skaln� lawin�, trzeci zosta� zabity przez g�rskiego kota...
- A czwarty?
- To by�o morderstwo - stwierdzi�. - Cia�o zosta�o pochowane
w p�ytkim grobie, najwyra�niej wykonanym ludzkimi r�kami.
Ods�oni�a je pow�d� albo co� w tym rodzaju. Ten przypadek by�
okre�lony w kronikach jako zagini�cie. Jestem pewien, �e
gdyby�my szukali jeszcze d�u�ej, znale�liby�my wszystkie
zw�oki. Okaza�oby si� wtedy, �e ci ludzie zgin�li w zupe�nie
normalny spos�b.
Sanders oderwa� spojrzenie od swojego drinka i utkwi� je w
Dubowskim. By�o to bardzo gorzkie spojrzenie.
- Gregor - powt�rzy� z uporem. - Gregor i inni, z dawnych
czas�w.
U�miech Dubowskiego zamieni� si� w ironiczny grymas.
- Ach, tak. Przetrz�sn�li�my dok�adnie tamten teren. Moja
teoria okaza�a si� s�uszna. W pobli�u natrafili�my na stado
du�ych, silnych ma�p. Przypominaj� wielkie pawiany o brudnej,
bia�ej sier�ci. Niezbyt im si� poszcz�ci�o - to ma�a grupa
i chyba wkr�tce wymr�, ale nie ulega w�tpliwo�ci, �e cz�owiek
Gregora widzia� w�a�nie jedn� z nich. Oczywi�cie, znacznie
przesadzi�, je�li chodzi o rozmiary.
Zapad�o milczenie. Przerwa� je Sanders.
- Mam tylko jedno pytanie - powiedzia� cichym, smutnym
g�osem. - Dlaczego?
Zirytowa� tym Dubowskiego, kt�ry ju� si� nie u�miecha�.
- Pan nigdy tego nie rozumia�, prawda, Sanders? Chodzi�o
mi o prawd�. Chcia�em uwolni� t� planet� od ignorancji i
przes�d�w.
- Uwolni� Planet� Widm? - powt�rzy� Sanders. - Czy�by
znajdowa�a si� w niewoli?
- Tak - odpar� Dubowski. - W niewoli idiotycznego mitu i
strachu. Teraz b�dzie wolna i otwarta dla wszystkich. Z
pewno�ci� uda nam si� wyja�ni� zagadk� ruin, nie przes�oni�t�
m�tnymi legendami o widmach. Udost�pnimy planet� kolonizacji.
Ludzie nie b�d� bali si� przybywa� tutaj, mieszka� i uprawia�
ziemi�. Rozprawili�my si� ze strachem.
- Kolonizacja? - Sanders sprawia� wra�enie lekko
rozbawionego. - Sprowadzi pan wielkie wentylatory, �eby
rozp�dzi�y mg��? Koloni�ci ju� tutaj byli i odlecieli. Gleba
jest bardzo uboga. Nie mo�na uprawia� ziemi, a w ka�dym razie
nie na skal� przemys�ow�, bo wsz�dzie s� g�ry. Nikomu nie uda
si� wy�y� z tego, co uro�nie na Planecie Widm.
Poza tym jest przecie� mn�stwo planet, kt�rym gwa�townie
potrzeba ludzi. Musi pan tworzy� jeszcze jedn�? Czy Planeta
Widm koniecznie musi sta� si� nast�pn� Ziemi�? - Sanders
potrz�sn�� smutno g�ow� i opr�ni� swoj� szklank�. - To pan
niczego nie rozumie, doktorze. Niech si� pan nie oszukuje. Nie
oswobodzi� pan Planety Widm, tylko j� zniszczy�. Ukrad� pan jej
widma zostawiaj�c j� zupe�nie pust�.
Dubowski pokr�ci� g�ow�.
- Myli si� pan. Ludzie znajd� wiele sposob�w, �eby j�
odpowiednio wykorzysta�. Ale nawet gdyby mia� pan racj�... C�,
trzeba si� z tym pogodzi�. Dla cz�owieka nie ma nic
wa�niejszego od wiedzy. Od dawien dawna tacy jak pan usi�uj�
powstrzyma� post�p, ale zawsze przegrywaj�. Cz�owiek musi
wiedzie�.
- By� mo�e - odpar� Sanders. - Ale czy to jedyna rzecz,
jakiej potrzebuje? Nie wydaje mi si�. My�l�, �e cz�owiekowi
potrzebna jest tak�e tajemnica, poezja i romantyzm. My�l�, �e
zawsze musi widzie� przed sob� kilka pyta�, na kt�re nie ma
odpowiedzi, �eby m�g� si� dziwi� i zastanawia�.
Dubowski zmarszczy� brwi i podni�s� si� raptownie z
miejsca.
- Ta rozmowa jest zupe�nie pozbawiona sensu, podobnie jak
pa�ska filozofia. W moim wszech�wiecie nie ma miejsca dla
pyta�, na kt�re nie ma odpowiedzi.
- W takim razie �yje pan w bardzo nudnym wszech�wiecie,
doktorze.
- A pan �yje w smrodzie w�asnej ignorancji. Niech pan
sobie znajdzie jaki� inny przes�d, je�li nie mo�e si� pan bez
tego obej��, ale prosz� nie podsuwa� mi go za pomoc� bajek i
legend. Nie mam czasu na zajmowanie si� widmami. - Spojrza� na
mnie. - Spotkamy si� na konferencji prasowej - powiedzia�
i szybkim krokiem wszed� do wn�trza budynku.
Sanders przez chwil� spogl�da� w �lad za nim, a nast�pnie
odwr�ci� si� na krze�le, by popatrze� na g�ry.
- Podnosi si� mg�a - powiedzia�.
Jak si� okaza�o, Sanders pomyli� si� w swoich
przewidywaniach. Za�o�ono koloni�, cho� z pewno�ci� nie by�a
ona niczym nadzwyczajnym: troch� winnic, kilka fabryk i par�
tysi�cy ludzi, pracownik�w kilku du�ych firm.
Uprawa ziemi na skal� przemys�ow� istotnie okaza�a si�
nieop�acalna. Z jednym wyj�tkiem: miejscowych winogron,
dorastaj�cych do rozmiar�w cytryny. Planeta Widm ma wi�c jeden
jedyny towar eksportowy - m�tnobia�e wino o �agodnym,
aromatycznym smaku.
Rzecz jasna, nazywaj� je mgielnym winem. Przez ostatnie
lata bardzo je polubi�em. Jego smak rzeczywi�cie przywodzi mi
na my�l mg�y i sprawia, �e �ni� o nich. Ale to chyba nie
zas�uga wina, tylko moja. Wi�kszo�� ludzi nie dostrzega w nim
nic nadzwyczajnego.
Mimo to eksport przynosi sta�e, cho� niewielkie dochody i
na Planecie Widm w dalszym ci�gu zatrzymuj� si� statki
kosmiczne utrzymuj�ce regularn� komunikacj� mi�dzyplanetarn�.
Przynajmniej frachtowce.
Tury�ci dawno ju� znikn�li. Pod tym wzgl�dem Sanders mia�
racj�. Pi�kne krajobrazy mog� podziwia� bli�ej domu i za
mniejsz� cen�. Tutaj przylatywali wy��cznie z powodu widm.
Sandersa te� ju� nie ma. By� zbyt uparty i zbyt ma�o
praktyczny, aby wkr�ci� si� w handel winem, kiedy mia� po temu
okazj�, wi�c zosta� a� do ko�ca za murami swojego zamku. Nie
wiem, co si� z nim sta�o, kiedy ludzie przestali odwiedza� jego
hotel.
Zamek Chmur nadal stoi na swoim miejscu. Widzia�em go
kilka lat temu, kiedy zatrzyma�em si� na Planecie Widm w drodze
na Now� Ucieczk�. Niszczeje coraz bardziej, gdy� jego
utrzymanie poch�on�oby zbyt wiele pieni�dzy. Wkr�tce nie
b�dzie mo�na go odr�ni� od tamtych, starych ruin.
Poza tym planeta prawie si� nie zmieni�a. Mg�y nadal
przyp�ywaj� o zachodzie s�o�ca i odp�ywaj� o wschodzie. Czerwony
Duch wci�� pi�knie wygl�da w �wietle poranka, lasy rosn� na
swoim miejscu, a g�rskie koty poluj� tam, gdzie polowa�y.
Brakuje tylko widm.
Tylko widm.