3159
Szczegóły |
Tytuł |
3159 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3159 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3159 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3159 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
WILBUR SMITH
Odg�os Gromu
Tom II Sagi rodu Courteney�w
(Prze�o�y� Artur Leszczewski)
T� ksi��k� dedykuj� moim dzieciom -
SHAUNOWI i LAWRENCE
oraz CHRISTIAN LAURIE
1. Po czterech latach w��cz�gi przez dzikie bezdro�a wozy ledwie trzyma�y si� kupy. Prawie wszystkie osie k� i drewniane piasty zast�piono prymitywnymi cz�ciami z miedzi; spod �at na p�achtach pokrywaj�cych wozy wygl�da�y zaledwie resztki oryginalnego p��tna; w zaprz�gach z�o�onych z osiemnastu wo��w, przetrzebionych napadami drapie�nik�w i plagami chor�b, zosta�o jedynie po dziesi�� zwierz�t. Ale ta dobiegaj�ca kresu si� karawana wioz�a k�y pi�ciuset s�oni - plon strzelby Seana Courteneya - skarb, kt�ry b�dzie m�g� zamieni� na prawie pi�tna�cie tysi�cy z�otych suweren�w, gdy tylko dotrze do Pretorii.
Po raz kolejny dane by�o Seanowi zosta� bogatym cz�owiekiem. Jego ubranie, powyci�gane i ca�e w plamach, nosi�o �lady licznych cho� nieudolnych napraw; to, co mia� na nogach, z trudem mo�na by nazwa� wysokimi butami, mimo �e podzelowano je nowymi podeszwami z twardej, bawolej sk�ry. D�uga, zmierzwiona broda przykrywa�a do po�owy jego pier�, a g�ste, czarne w�osy wi�y si� w nie�adzie na karku, gdzie zosta�y przyci�te t�pymi no�ycami, r�wno z ko�nierzem p�aszcza. Chocia� wygl�d wcale na to nie wskazywa�, by� naprawd� bogaty: w ko�� s�oniow� i w z�oto zdeponowane w podziemiach Volkskaas Bank w Pretorii.
Sean osadzi� konia na ma�ym wzniesieniu wyrastaj�cym przy drodze i przygl�da� si� z leniw� przyjemno�ci� nadci�gaj�cym wozom. Czas na w�asn� farm� i �on�, pomy�la� nie bez satysfakcji. Mia� ju� trzydzie�ci siedem lat i dawno przesta� by� m�odzie�cem. Najwy�szy czas kupi� farm�. Wiedzia�, o jak� mu chodzi, i dok�adnie ju� zaplanowa�, w kt�rym miejscu postawi dom i zagrody - umie�ci je na brzegu skarpy, �eby wieczorami m�g� usi��� na szerokim ganku i spogl�da� ponad r�wnin� na rzek� Tugel� l�ni�c� w oddali.
- Jutro rano dotrzemy do Pretorii. - G�os za nim przerwa� jego marzenia i Sean obr�ci� si� w siodle, �eby spojrze� na Zulusa przykucni�tego ko�o konia.
- Mbejane, to by�o dobre polowanie.
- Nkosi, zabili�my wiele s�oni. - Mbejane pokiwa� g�ow� i Sean po raz pierwszy zauwa�y� kilka siwych pasm w g�stych, kr�conych w�osach Murzyna. Mbejane tak�e nie by� ju� m�odzieniaszkiem.
- I zrobili�my kawa� drogi - ci�gn�� dalej Sean, a Mbejane ponownie kiwn�� g�ow�, potwierdzaj�c z namaszczeniem jego s�owa.
- M�czyzn� nu�y d�ugi szlak - m�wi� w zamy�leniu Sean. - Nadchodzi czas, �e chce sp�dzi� dwie noce w tym samym miejscu.
- I us�ysze� �piew �on, kiedy pracuj� razem na polu - Mbejane stara� si� przed�u�y� marzenia. - I obserwowa� swoje byd�o, gdy synowie odprowadzaj� je o zachodzie s�o�ca do zagrody.
- Ten czas nadszed� dla nas obu, przyjacielu. Wracamy do domu, do Ladyburga.
Mbejane wsta� i w��cznie uderzy�y o tarcz� z niewyprawionej sk�ry bawo�u. Twarde mi�nie pod l�ni�cym at�asem sk�ry napi�y si�, gdy Murzyn podni�s� g�ow� i u�miechn�� si� do Seana. U�miech Mbejane a� promieniowa� nieskaziteln� biel�. Sean odwzajemni� go i przez chwil� obaj szczerzyli weso�o z�by jak dwaj ch�opcy, kt�rym uda� si� z�o�liwy dowcip.
- Nkosi, je�li pop�dzimy wo�y, to mo�emy dotrze� do Pretorii jeszcze dzi� wiecz�r.
- Mo�emy spr�bowa� - zach�ci� go Sean i skierowa� konia w d� zbocza, �eby przeci�� drog� wozom.
Na ko�cu karawany, jad�cej z trudem w bia�ym �arze afryka�skiego poranka, powsta�o jakie� zamieszanie i szybko rozszerza�o si� wzd�u� linii woz�w. Szczekanie ps�w i krzyki s�u��cych dopingowa�y je�d�ca, kt�ry w pe�nym p�dzie zd��a� do czo�a karawany. Z daleka by�o wida�, �e je�dziec niemal le�y w siodle, poganiaj�c kucyka �okciami i pi�tami. Kapelusz opad� mu na plecy, trzymaj�c si� jedynie dzi�ki zawi�zanemu na szyi sznurkowi, a ciemne w�osy by�y zburzone przez p�d powietrza.
- To lwi�tko ryczy g�o�niej ni� lew, kt�ry go sp�odzi� - mrukn�� Mbejane, ale na jego twarzy wida� by�o wyraz uwielbienia, kiedy przygl�da� si�, jak m�ody je�dziec zatrzymuje kuca w pe�nym biegu, tak �e zwierz� niemal przysiad�o na ogonie.
- Przy okazji niszczy pysk ka�dego konia, na kt�rego go wsadzi�. - G�os Seana by� r�wnie szorstki jak g�os Mbejane, ale w oczach rysowa� si� ten sam wyraz mi�o�ci, gdy patrzy� na syna, kt�ry odci�� br�zowe cia�o ma�ej antylopy od siod�a i zrzuci� je na ziemi� obok wozu. Dw�ch poganiaczy wo��w rzuci�o si�, �eby podnie�� upolowane zwierz�, a Dirk Courteney uderzy� pi�tami kuca i pogalopowa� do miejsca, gdzie czeka� ojciec i Mbejane.
- Tylko jedna? - spyta� Sean, gdy Dirk kierowa� kuca, �eby znale�� si� za nimi.
- Och nie, mam trzy. Trzy antylopy trzema strza�ami. Nosiciele broni przynios� pozosta�e. - Dirk powiedzia� to w zupe�nie naturalny spos�b, jakby nie by�o nic niezwyk�ego w tym, �e dziewi�cioletni ch�opiec zdobywa mi�so dla ca�ego obozu. Nast�pnie rozsiad� si� wygodnie w siodle, trzymaj�c wodze w jednej r�ce, a drug� k�ad�c niedbale na udach w wiernej imitacji swojego ojca.
Marszcz�c lekko brwi, �eby ukry� rozpieraj�c� go dum� i mi�o��, Sean przyjrza� si� uwa�nie synowi. Pi�kno rys�w twarzy ch�opca by�o wr�cz niem�skie, w oczach Dirka kry�a si� niewinno��, a g�adk� sk�r� mog�aby si� poszczyci� niejedna dziewczyna. Promienie s�o�ca wydobywa�y g��bok� czer� jego g�stych w�os�w, a szeroko rozstawione oczy by�y ocienione d�ugimi rz�sami i obramowane delikatnymi �ukami brwi. Oczy ch�opca mia�y kolor szmaragdu, sk�ra odcie� z�ota, a w�osy barw� kruczego skrzyd�a - twarz wygl�da�a, jakby wymodelowa� j� z�otnik. Sean przeni�s� wzrok na usta syna i poczu� uk�ucie niepewno�ci. Usta by�y zbyt szerokie, wargi zbyt mi�kkie i pe�ne. Ich kszta�t sprawia� wra�enie, jakby ch�opiec si� d�sa�.
- Dirk, nie robimy dzisiaj �adnych postoj�w. �adnych popas�w, a� dotrzemy do Pretorii. Pojed� wzd�u� karawany i powt�rz to wo�nicom.
- Po�lij Mbejane. On nic nie robi.
- Powiedzia�em, �e ty masz pojecha�.
. - Tato! Ju� dosy� si� dzi� napracowa�em.
- Ruszaj, do diab�a! - rykn�� Sean czuj�c, �e niepotrzebnie si� unosi.
- Dopiero co wr�ci�em, to niesprawiedliwe, �ebym... - zacz�� Dirk, ale Sean nie pozwoli� mu sko�czy�.
- Za ka�dym razem, jak ci� o co� poprosz�, s�ysz� same wym�wki. Zrobisz, co ci ka��. - Patrzyli sobie w oczy; wzrok Seana pe�ny w�ciek�o�ci, a Dirka niech�tny i nad�sany. Sean rozpozna� ten wyraz twarzy ze zdumieniem. Zapowiada�o si� na kolejn� pr�b� si�, kt�re ostatnio coraz cz�ciej ich rozdziela�y. Czy i tym razem sko�czy si� tak samo jak zawsze? Czy b�dzie musia� przyzna� si� do pora�ki i u�y� znowu sjamboka? Kiedy to by�o? - dwa tygodnie temu - gdy Sean skarci� syna za niedba�e opiekowanie si� kucykiem. Dirk sta� ca�y czas obra�ony, a kiedy ojciec sko�czy� m�wi�, oddali� si� i znikn�� w�r�d woz�w. Sean rozmawia� z Mbejane, staraj�c si� zapomnie� o ca�ej sprawie, gdy nagle z g��bi obozu dobieg� ich skowyt b�lu i Sean pobieg� w tamtym kierunku.
Dirk sta� w �rodku obozowiska. Twarz mia� pociemnia�� od gniewu, a u jego st�p le�a� szczeniak z �ebrami rozbitymi kopniakiem i wy� z b�lu.
Rozw�cieczony Sean zbi� syna, ale nawet wtedy nie u�y� okrutnego bata - sjamboka - ze sk�ry hipopotama, tylko kawa�ka liny. Nast�pnie zabroni� Dirkowi wychodzi� z wozu.
W nocy Sean pos�a� po Dirka i za��da� przeprosin. Ch�opiec zacisn�� tylko z�by i potrz�sn�� przecz�co g�ow�.
Sean zbi� go ponownie link�, ale tym razem ju� na ch�odno i bez z�o�ci. Dirk trwa� nadal w swoim uporze.
W ko�cu, doprowadzony do ostateczno�ci, Sean si�gn�� po sjambok. Dziesi�� �wiszcz�cych uderze�, z kt�rych ka�de trafi�o w po�ladki ch�opca, nie przerwa�o jego milczenia. Mimo �e po ka�dym razie jego cia�em wstrz�sa�y dreszcze, ch�opak tylko mocniej zaciska� z�by. Sean czu� gorzki smak ��ci w ustach, a wstyd i poczucie winy powodowa�y, �e po czole sp�ywa�y mu krople potu. Podnosi� i opuszcza� r�k� zupe�nie mechanicznie, czuj�c jak �ciska mu si� serce.
Kiedy w ko�cu Dirk wyda� z siebie okrzyk b�lu, Sean odrzuci� sjambok i zatoczy� si� na �cian� wozu, z trudem �api�c powietrze i staraj�c si� opanowa� md�o�ci.
Dirk nie przestawa� krzycze� i p�aka� z b�lu i Sean porwa� go w ramiona, tul�c do piersi.
- Przepraszam, tatusiu! Przepraszam. Nigdy ju� tego nie zrobi�, obiecuj� ci. Kocham ci�, tylko ciebie i nigdy ju� tak nie post�pi� - p�aka� Dirk, przyciskaj�c si� do ojca z ca�ych si�.
Przez nast�pne dni �aden ze s�u��cych nie u�miechn�� si� ani nie odezwa� si� do Seana nawet s�owem poza potwierdzeniem przyj�cia rozkaz�w. W karawanie nie by�o ani jednego cz�owieka, wliczaj�c w to tak�e Mbejane, kt�ry nie zdecydowa�by si� kra�� i k�ama�, �eby tylko Dirk Courteney dosta� wszystko, co sobie zamarzy i w tej samej chwili, gdy wypowie swoje �yczenie. Ludzie byli zdolni znienawidzi� ka�dego, nie wy��czaj�c Seana, kto by odm�wi� ch�opcu tego przywileju.
To by�o dwa tygodnie temu. Teraz, gdy Sean patrzy� na skrzywione usta syna, zastanawia� si�, czy b�dzie musia� przechodzi� ponownie przez to samo.
Zupe�nie nieoczekiwanie Dirk si� u�miechn��. By�a to jedna z tych zmian jego nastroju, kt�ra potrafi�a zupe�nie rozbroi� Seana.
- Pojad�, tatusiu. - Powiedzia� to tak pogodnie, jakby si� zg�asza� na ochotnika do pracy, i szybko zawr�ci� kuca. Po chwili jecha� st�pa od wozu do wozu.
- A to szczeniak! - mrukn�� pod nosem Sean na u�ytek Mbejane, ale w g��bi serca wyrzuca� sobie brak umiej�tno�ci post�powania z synem. Sam go wychowywa� w�r�d woz�w, kt�re mia�y zast�pi� mu dom, i przyrody, kt�ra by�a szko�� ch�opca. Dirk wyrasta� w towarzystwie doros�ych m�czyzn, a z racji swojego urodzenia mia� nad nimi bezdyskusyjn� przewag�.
Od czasu �mierci matki, pi�� lat temu, ch�opak nie mia� �adnego kontaktu z delikatn� kobiec� natur�. Nic dziwnego, �e wyr�s� na ma�e, dzikie zwierz�tko.
Sean stara� si� nie my�le� o matce Dirka. Gdzie� w g��bi duszy n�ka�o go poczucie winy i potrzebowa� sporo czasu, �eby si� z nim upora�. Jego �ona ju� nie �y�a. Nic nie zyska na rozpami�tywaniu przesz�o�ci. Odsun�� od siebie ponure my�li, kt�re zdo�a�y ca�kowicie za�mi� niedawn� rado��, uderzy� konia ko�cami lejc i skierowa� go na po�udnie w stron� linii niskich wzg�rz na horyzoncie i w kierunku Pretorii.
Ch�opak jest dziki, ale gdy tylko dotr� do Ladyburga, wszystko si� zmieni, zapewnia� sam siebie. W szkole wybij� mu g�upstwa z g�owy, a w domu naucz� go dobrych manier. Wszystko b�dzie w porz�dku.
Tego wieczora, trzeciego grudnia 1899 roku, Sean sprowadzi� wozy ze wzg�rz i rozbi� ob�z nad rzek� Apies. Kiedy zjedli p�ny obiad, przykaza� Dirkowi po�o�y� si� spa� w wozie. Nast�pnie wdrapa� si� na grzbiet wzg�rza i rozejrza� po rozleg�ej r�wninie. W �wietle ksi�yca ziemia �wieci�a srebrnoszar� po�wiat�, rozci�gaj�c si� w ciszy, jak wzrokiem si�gn��. To by�o jego dawne �ycie. Odwr�ci� si� na pi�cie i zrobi� kilka krok�w w kierunku �wiate� miasta, kt�re zapraszaj�co mruga�y do niego z doliny pod nimi.
2. Zn�w dosz�o do przykrego spi�cia, kiedy Sean nakaza� Dirkowi pozosta� rano z wozami, wi�c przekraczaj�c most na Apies przed wjazdem do miasta, nie by� w najlepszym nastroju. Biegn�cy ko�o niego Mbejane z �atwo�ci� dotrzymywa� kroku koniowi.
Zatopiony we w�asnych my�lach, Sean skr�ci� w ulic� Church, zanim zauwa�y� nienaturaln� ruchliwo�� mieszka�c�w. Kolumna je�d�c�w zmusi�a go do zjechania ze �rodka ulicy. Przygl�da� im si� z ciekawo�ci�, kiedy go mijali.
M�czy�ni z miasta, odziani w ubrania domowej roboty, jechali w formacji, kt�ra przy odrobinie wyobra�ni mog�a zosta� uznana za czw�rki. Jednak Seana zadziwi�a g��wnie ich liczba - dobry Bo�e! W szeregu musia�o jecha� co najmniej dwa tysi�ce ludzi. Wszyscy, od m�odych ch�opc�w po siwych starc�w byli obwieszeni �adunkami amunicji, a ka�dy z nich mia� w olstrach przy kolanie karabin typu mauzer. Do siode� by�y przywi�zane zrolowane koce, mena�ki i garnki. Nie by�o �adnych w�tpliwo�ci. Ci ludzie udawali si� na wojn�.
Stoj�cy na chodniku m�czy�ni i kobiety pozdrawiali je�d�c�w.
- Geluk hoor! Strzelajcie celnie!
- Spoedige terugkoms.
Burowie �miali si� rado�nie i odpowiadali gapiom okrzykami. Sean nachyli� si� w siodle ku �adnej dziewczynie, kt�ra stan�a obok jego konia. Macha�a energicznie chusteczk�. Sean spostrzeg�, �e na jej rz�sach b�yszcz� niczym rosa na trawie kropelki �ez.
- Dok�d oni jad�? - musia� podnie�� g�os, �eby przekrzycze� wiwaty.
Dziewczyna spojrza�a na niego i w tej chwili jedna z �ez oderwa�a si� od rz�s, sp�yn�a jej po policzku i spad�a na bluzk�.
- Do poci�gu, a gdzie�by indziej?
- Do poci�gu? Do jakiego poci�gu?
- Patrzcie, jad� dzia�a.
Zdezorientowany Sean podni�s� wzrok i zobaczy� dwa ci�kie dzia�a, tocz�ce si� z ha�asem po bruku. Umundurowani dzia�owi w niebieskich koszulach szamerowanych z�otem siedzieli sztywno na koz�ach poganiaj�c konie, kt�re z widocznym wysi�kiem ci�gn�y olbrzymi ci�ar. Wysokie ko�a okute metalem i zamki a� b�yszcza�y w s�o�cu. W przeciwie�stwie do nich d�ugie lufy by�y szare.
- M�j Bo�e! - wyszepta� Sean. Obr�ci� si� do dziewczyny, z�apa� j� za rami� i w podnieceniu potrz�sn�� mocno. - Dok�d oni si� udaj�? Niech mi pani powie, dok�d oni jad�?
- Menheer! - Wyrwa�a si� z jego u�cisku.
- Prosz�! Przepraszam pani�. Musi mi pani powiedzie� - wo�a� za ni� Sean, gdy dziewczyna po�piesznie znikn�a w t�umie.
Siedzia� przez d�u�sz� chwil� os�upia�y, a� wreszcie jego umys� zacz�� pracowa�.
To by�a wojna. Ale gdzie i przeciwko komu?
Z pewno�ci� �adne powstanie plemienne nie wymaga�oby takiej liczby ludzi do jego st�umienia. Sean nie zna� nowocze�niejszej broni od tego typu dzia�.
Nie, to by�a wojna bia�ych ludzi.
Przeciwko republice Oranje? Niemo�liwe, to bratnia republika.
Wi�c przeciwko Brytyjczykom? Ta my�l zaszokowa�a go. A jednak - a jednak s�ysza� takie pog�oski pi�� lat temu. Jedna wojna z imperium brytyjskim ju� kiedy� wybuch�a. Pami�ta� doskonale rok 1895 i atak Jamesona. Przez d�ugie lata, kiedy by� odci�ty od cywilizacji, mog�o si� wiele zdarzy� - a teraz bezwiednie znalaz� si� w samym �rodku wydarze�.
Sean szybko zastanowi� si� nad swoj� sytuacj�. By� poddanym brytyjskim. Urodzi� si� w Natalu pod Union Jack. Co prawda wygl�da� jak rodowity Bur, m�wi� jak Bur, nawet je�dzi� na koniu jak Bur. Urodzi� si� w Afryce i nigdy jej nie opuszcza� - ale w rzeczywisto�ci by� tak samo Anglikiem, jakby mieszka� w pobli�u dzwon�w ko�cio�a Bow w Londynie.
Za�o�ywszy, �e to jest rzeczywi�cie wojna pomi�dzy Burami i Brytyjczykami, a on zostanie z�apany przez Bur�w - co si� z nim wtedy stanie?
Z pewno�ci� skonfiskuj� mu wozy i ko�� s�oniow�, mo�e wsadz� go do wi�zienia, nawet zastrzel� jako szpiega!
- Musz� si� st�d jak najszybciej wydosta� - powiedzia� pod nosem, a nast�pnie zawo�a� Mbejane. - Chod� tutaj. Wracamy jak najszybciej do woz�w.
Zanim dotarli do mostu, Sean zmieni� plan. Musia� si� upewni�, �e jego domys�y s� s�uszne. By� tylko jeden cz�owiek, do kt�rego m�g� si� uda�, i musia� podj�� to ryzyko.
- Mbejane, wr�cisz sam do obozu. Znajd� Nkosizana Dirka i ka� mu si� nie rusza� z miejsca. Mo�esz go nawet zwi�za�, je�li oka�e si� to konieczne. Nie rozmawiaj z nikim i nie pozw�l Dirkowi z nikim rozmawia�. Zrozumia�e�?
- Zrozumia�em, Nkosi.
Sean, z wygl�du podobny do innych bia�ych mieszka�c�w Afryki, zacz�� si� przedziera� przez t�umy ludzi, kieruj�c si� ku sklepowi po�o�onemu na ko�cu miasta, w pobli�u stacji kolejowej.
Kiedy ostatnio robi� zakupy w sklepie, nad drzwiami wisia� �wie�o pomalowany na z�oto i czerwono szyld z napisem: "I. Goldberg. Importer & Exporter, Hurtownia Handlu Maszynami G�rniczymi. Skup: z�ota, kamieni szlachetnych, sk�r, ko�ci s�oniowej i produkt�w naturalnych".
Pomimo wojny, a mo�e w�a�nie dzi�ki niej, sklep Goldberga wydawa� si� dobrze prosperowa�. Wewn�trz by�o wielu kupuj�cych i Sean kr�ci� si� przez chwil� pomi�dzy nimi, szukaj�c w�a�ciciela.
Znalaz� go w�a�nie przy pr�bie sprzedania kawy klientowi najwyra�niej sceptycznie nastawionemu do jako�ci produktu. Dyskusja na temat wy�szo�ci ziaren kawy oferowanej w sklepie pana Goldberga nad towarem oferowanym u konkurenta po drugiej stronie ulicy stawa�a si� coraz bardziej zawzi�ta.
Sean opar� si� o wype�nion� towarami lad�, nabi� fajk�, zapali� i czekaj�c cierpliwie, przygl�da� si� Goldbergowi. Ten cz�owiek m�g�by by� adwokatem, jego argumenty okaza�y si� dostatecznie mocne, �eby przekona� Seana, a w ko�cu i klienta. M�czyzna zap�aci�, zarzuci� worek kawy na rami� i mrucz�c co� pod nosem wyszed� ze sklepu, zostawiaj�c Goldberga czerwonego i spoconego z wysi�ku, ale promieniej�cego satysfakcj�.
- Nic nie schud�e�, Izzy - przywita� go Sean.
Goldberg przygl�da� mu si� przez chwil� niepewnie sponad swoich okular�w w z�otych oprawkach, a� rozpozna� przybysza i u�miech znik� z jego twarzy. Ze zdziwienia zamruga� oczyma, szybko skin�� g�ow� w stron� zaplecza i sam znikn�� w biurze. Sean pod��y� za nim.
- Panie Courteney, czy pan oszala�? - Goldberg czeka� na niego, roztrz�siony ze zdenerwowania. - Je�li pana z�api�...
- S�uchaj, Izzy. Wr�ci�em wczoraj w nocy. Nie rozmawia�em z �adnym bia�ym przez cztery lata. Co tu si� do cholery dzieje?
- Nic pan nie s�ysza�?
- Nie, do diab�a. Nic nie wiem.
- To wojna, panie Courteney.
- To widz�. Ale gdzie? Przeciwko komu?
- Na wszystkich granicach - Natal, Cape.
- Przeciw?
- Imperium brytyjskiemu. - Goldberg pokr�ci� g�ow�, jakby nie dowierza� w�asnym s�owom. - Rozpocz�li�my wojn� z ca�ym brytyjskim imperium.
- My? - zapyta� ostro Sean.
- Republika Transwalu i Wolna Prowincja Oranje. Wygrali�my ju� kilka potyczek - Ladysmith jest obl�one, Kimberley, Mafeking...
- Ty, osobi�cie?
- Urodzi�em si� w Pretorii. Jestem Burem.
- Wydasz mnie?
- Oczywi�cie, �e nie. Zawsze by� pan dobrym klientem.
- Dzi�kuj�, Izzy. Musz� si� st�d wydosta� mo�liwie jak najszybciej.
- To b�dzie rozs�dne.
- A co z moimi pieni�dzmi w Volkskaas - mog� je podj��? Izzy spojrza� na niego smutnym wzrokiem.
- Zamrozili konta bankowe wszystkich wrog�w.
- Cholera! Niech to diabli! - Sean zakl�� w�ciekle i szybko si� opanowa�. - Izzy, mam dwadzie�cia woz�w wy�adowanych dziesi�cioma tonami ko�ci s�oniowej. Wozy stoj� pod miastem. Jeste� zainteresowany?
- Ile?
- Dziesi�� tysi�cy za ca�o��: wo�y, wozy, ko�� - wszystko.
- To nie by�oby patriotyczne, panie Courteney - zdecydowa� niech�tnie Goldberg. - Nie wolno handlowa� z wrogiem. Zreszt� mam tylko pa�skie s�owo, �e to dziesi�� ton.
- Cholera, Izzy, nie jestem brytyjsk� armi�. Ca�o�� jest warta dwadzie�cia tysi�cy.
- Chce pan, �ebym kupi� towar nie ogl�daj�c go i nie zadawa� �adnych pyta�? W porz�dku, dam panu cztery tysi�ce - w z�ocie.
- Siedem.
- Cztery i p� - odpar� Izzy.
- Ty draniu.
- Cztery i p�.
- Nie, do cholery. Pi��.
- Pi��?
- Pi��!
- W porz�dku, pi��.
- Dzi�kuj�, Izzy.
- Ca�a przyjemno�� po mojej stronie, panie Courteney. Sean opisa� mu szybko miejsce, gdzie zostawi� wozy.
- Mo�esz wys�a� kogo� i kaza� to zabra�. Zamierzam uciec do granicy z Natalem, jak tylko si� �ciemni.
- Niech pan si� trzyma z dala od drogi i linii kolejowej. Joubert ma trzydzie�ci tysi�cy ludzi w p�nocnym Natalu, zebranych wok� Ladysmith i wzg�rz Tugeli. - Goldberg podszed� do sejfu i wyj�� z niego pi�� ma�ych work�w. - Chce pan sprawdzi�?
- Ufam tobie tak samo, jak ty zaufa�e� mnie. �egnaj, Izzy. - Schowa� ci�kie worki pod koszul� i zatkn�� je za paskiem.
- Powodzenia, panie Courteney.
3. Do zachodu s�o�ca zosta�o nie wi�cej ni� dwie godziny, kiedy Sean sko�czy� p�aci� s�u��cym. Przesun�� po pod�odze wozu malutk� stert� suweren�w ku ostatniemu cz�owiekowi i jeszcze raz nast�pi� skomplikowany rytua� po�egnania: poklepywanie si� i �ciskanie d�oni, powtarzanie formalnych zwrot�w. Nast�pnie wsta� z krzes�a i spojrza� na otaczaj�c� go grup� m�czyzn. Siedzieli w kucki, patrz�c na niego nieruchomymi oczyma, w kt�rych potrafi� wyczyta� sw�j w�asny �al z powodu rozstania. �y� z tymi lud�mi, pracowa� i dzieli� trudy obozowego �ycia. Nie by�o teraz �atwo si� rozsta�.
- To koniec - powiedzia�.
- Yebho, to koniec - zawt�rowali mu ch�rem i nikt si� nie poruszy�.
- No id�cie ju�.
Jeden z nich wolno wsta� i zebra� swoje rzeczy: karoos, czyli sk�rzany koc, dwie w��cznie, podarowan� mu przez Seana koszul�. U�o�y� sobie zawini�tko na g�owie i spojrza� na Seana.
- Nkosi! - powiedzia� g�o�no, podnosz�c do g�ry zaci�ni�t� pi��.
- Nonga - odpowiedzia� Sean. M�czyzna odwr�ci� si� i wyszed� z obozu.
- Nkosi!
- Hlubi.
- Nkosi!
- Zama..
By�a to deklaracja lojalno�ci - Sean po raz ostatni wymawia� ich imiona i ludzie pojedynczo opuszczali ob�z. On za� sta� i patrzy�, jak znikaj� w mroku nadci�gaj�cej nocy. �aden z nich nie obejrza� si� za siebie i ka�dy szed� samotnie. Wszystko si� sko�czy�o.
Zm�czony Sean obr�ci� si� w stron� obozu. Konie by�y ju� gotowe. Trzy pod siod�em i dwa ob�adowane pakunkami.
- Mbejane, zjemy przed wyruszeniem.
- Obiad jest ju� gotowy, Nkosi. Hlubi przygotowa� go przed odej�ciem.
- Chod�, Dirk. Obiad.
Dirk by� jedyn� osob�, kt�ra m�wi�a przy posi�ku. Papla� weso�o, podniecony perspektyw� nowej przygody, podczas gdy Sean i Mbejane jedli w milczeniu t�usty gulasz Hlubiego, nawet go nie smakuj�c.
W g�stniej�cych ciemno�ciach zaszczeka� szakal i ten samotny d�wi�k przyniesiony przez wiatr wydawa� si� pasowa� do nastroju cz�owieka, kt�ry nagle straci� przyjaci� i maj�tek.
- Ju� czas. - Sean w�o�y� podbit� sk�rkami kurtk� i zapi�� j�, rozkopuj�c ogie�, gdy nagle zamar� i sta� przez d�u�sz� chwil� z przechylon� g�ow�, nas�uchuj�c. Wiatr przyni�s� nowy d�wi�k.
- Konie! - potwierdzi� Mbejane.
- Mbejane, szybko, moja strzelba.
Zulus zerwa� si� na nogi, podbieg� do koni i wyszarpn�� strzelb� z o�str�w.
- Odsu� si� od ognia i nie odzywaj si� - rozkaza� Sean, odpychaj�c Dirka w cie� pomi�dzy wozami. Z�apa� podan� mu przez Mbejane strzelb�, za�adowa� j� i wszyscy troje przycupn�li, czekaj�c w milczeniu. Wiatr przyni�s� odg�os kopyt tr�caj�cych kamienie i mi�kki szelest uderzonej ga��zi.
- Tylko jeden - wyszepta� Mbejane. Juczny ko� zar�a� cicho i z ciemno�ci odpowiedzia�o mu r�enie. Nast�pi�a d�u�sza cisza, przerwana w ko�cu brz�kiem w�dzide�, gdy je�dziec zsiad� z konia.
Sean zobaczy� szczup�� posta� wynurzaj�c� si� z ciemno�ci i skierowa� strzelb� w stron� przybysza. By�o co� nienaturalnego w sylwetce obcego, kt�ry szed� z gracj�, poruszaj�c przy tym biodrami jak �rebak i Sean domy�li� si�, �e ch�opak jest jeszcze m�ody, s�dz�c po wzro�cie - bardzo m�ody.
Wyprostowa� si� z ulg� i obserwowa� m�odzie�ca, kt�ry podszed� do dogasaj�cego ogniska i niepewnie rozejrza� si� wok�. Ch�opak mia� naci�gni�t� na uszy czapk�, a jego kosztowna kurtka by�a wykonana z delikatnej irchy. Spodnie do jazdy konnej by�y doskonale dopasowane do figury i ciasno opina�y biodra. Sean spostrzeg�, �e s� one nieproporcjonalnie szerokie w stosunku do ma�ych st�p odzianych w wypolerowane angielskie buty my�liwskie. Prawdziwy dandys, pomy�la� i w jego g�osie zabrzmia�a pogarda, gdy zawo�a�:
- Zosta� tam, gdzie jeste�, przyjacielu, i powiedz mi, po co tu przyjecha�e�!
Efekt by� zaskakuj�cy. M�odzieniec podskoczy� i gdy opad� na ziemi�, sta� przodem do Seana.
- No s�ucham. Nie mam zbyt wiele czasu.
Ch�opak otworzy� usta, zamkn�� je, obliza� wargi i wreszcie si� odezwa�.
- Powiedziano mi, �e jedzie pan do Natalu. - Jego g�os by� niski i matowy.
- Kto ci to powiedzia�? - za��da� Sean.
- M�j wujek.
- Kto jest twoim wujkiem?
- Isaac Goldberg.
Sean zastanawia� si� przez chwil� nad odpowiedzi�, przygl�daj�c si� ca�y czas twarzy nieznajomego. By�a g�adko ogolona, blada, ozdobiona du�ymi, ciemnymi oczyma i ustami, do kt�rych pasowa� u�miech, cho� teraz by�y mocno zaci�ni�te.
- A je�li jad�, to co z tego? - zapyta� Sean.
- Chc� pojecha� z panem.
- Zapomnij o tym. Wsiadaj na konia i wracaj do domu.
- Zap�ac� panu. Dobrze zap�ac�.
- Sean nie by� pewien, czy to g�os m�odzie�ca, czy te� mo�e co� w jego postawie wzbudzi�o w nim podejrzliwo��. Ch�opak trzyma� obur�cz na wysoko�ci bioder sk�rzan� torb� - stoj�c w postawie obronnej jakby co� os�ania�. Tylko co? Nagle Sean poj��, co to by�o.
- Zdejmij czapk� - za��da�.
- Nie.
- Zdejmij j�.
Po chwili wahania ch�opak si�gn�� po czapk� gestem, w kt�rym czu� by�o wyzwanie. Kiedy j� zdj��, na plecy opad�y dwa grube warkocze, b�yszcz�ce g��bok� czerni� w �wietle �aru ogniska, si�gaj�ce mu niemal do pasa i zmieniaj�ce go z nieforemnego m�odzie�ca w pi�kn� kobiet�.
Mimo �e Sean podejrzewa� w�a�nie co� takiego, nie by� przygotowany na tak zdumiewaj�c� przemian�. Oszo�omi�a go nie tyle uroda nieznajomej, co raczej jej str�j. Nigdy w �yciu nie widzia� kobiety w bryczesach i a� otworzy� usta ze zdziwienia, wci�gaj�c g��boko powietrze do p�uc. Spodnie, na Boga; r�wnie dobrze mog�a by� naga od pasa w d� - nawet to by�oby mniej nieprzyzwoite.
- Dwie�cie funt�w. - Dziewczyna podesz�a do niego, wyci�gaj�c w jego stron� sk�rzany worek. Przy ka�dym kroku obcis�e spodnie podkre�la�y mocno jej uda i Sean z poczuciem winy podni�s� wzrok ku jej twarzy.
- Niech pani zatrzyma pieni�dze. - Jej oczy by�y szare niczym dym.
- Dwie�cie funt�w teraz i drugie tyle, gdy dotrzemy do Natalu.
- Nie jestem zainteresowany. - Tyle, �e to nie by�a prawda. Jej mi�kkie usta zacz�y lekko dr�e�.
- No wi�c ile? Niech pan poda swoj� cen�.
- Niech pani pos�ucha. Nie prowadz� karawany. Jest nas ju� troje - w tym jedno dziecko. Mamy przed sob� ci�k� jazd� i ca�� armi� Bur�w w drodze do Natalu. Nasze szans� s� i tak nik�e. Jeszcze jedna osoba, i to na dodatek kobieta, pozbawi nas ich ca�kowicie. Nie chc� pani pieni�dzy, chc� tylko zawie�� bezpiecznie syna do domu. Niech pani wraca sk�d przyjecha�a i przeczeka t� wojn� - nie potrwa d�ugo.
- Jad� do Natalu.
- Dobrze. Niech pani jedzie - ale nie z nami. - Sean czu�, �e nie mo�e d�u�ej sobie ufa�. Tylko z trudem przeciwstawia� si� pro�bie kryj�cej si� w tych szarych oczach i odwr�ci� si� do Mbejane. - Konie - rzuci� szorstko i odszed� od dziewczyny. Sta�a nic nie m�wi�c i patrzy�a, jak dosiadaj� koni. Sean spojrza� na ni� z siod�a. Wyda�a mu si� bardzo ma�a i samotna.
- Przykro mi - powiedzia� cicho. - Niech pani wr�ci do domu jak dobra dziewczynka. - Zawr�ci� szybko konia i odjecha� w ciemno��.
Jechali ca�� noc przez r�wnin� zalan� bladym �wiat�em ksi�yca, nie zatrzymuj�c si� na odpoczynek. Raz min�li ciemny dom, sk�d dobieg�o ich szczekanie psa, ale zatoczyli ko�o i skierowali si� na wsch�d, jad�c tak, aby mie� wielki Krzy� Po�udnia po prawej stronie. Kiedy Dirk zasn�� w siodle i zacz�� si� zsuwa� z konia, Sean z�apa� go za rami�, zanim spad� na ziemi�. Po�o�y� go sobie na kolanach i trzyma� tak przez ca�� noc.
Przed �witem znale�li k�p� krzak�w nad strumieniem, sp�tali konie i rozbili ob�z. Mbejane gotowa� w�a�nie wod� w mena�kach nad dobrze os�oni�tym ogniem, a Sean opatula� mocno �pi�cego Dirka w koce, kiedy nadjecha�a dziewczyna. Wjecha�a w sam �rodek obozu i zr�cznie zeskoczy�a z konia.
- Dwa razy prawie was zgubi�am. - Roze�mia�a si� i zdj�a czapk�. - Nawet nie macie poj�cia, ile si� najad�am strachu. - Strz�sn�a b�yszcz�ce warkocze na ramiona. - Kawa! O Bo�e, umieram z g�odu.
Sean wsta� i zaciskaj�c pi�ci patrzy� na ni� z w�ciek�o�ci�, ale dziewczyna odwr�ci�a si� od niego jak gdyby nigdy nic; sp�ta�a konia i pu�ci�a go wolno. Wreszcie spojrza�a na stoj�cego w miejscu Seana.
- Nie musi si� pan zrywa� z miejsca na m�j widok. Niech pan siada. - M�wi�c to wyszczerzy�a do niego weso�o z�by, zmarszczy�a z�o�liwie szare oczy i tak doskonale sparodiowa�a jego postaw�, zaciskaj�c pi�ci na biodrach, �e Sean nie m�g� powstrzyma� u�miechu. Przez chwil� walczy� ze sob� wiedz�c, �e oznacza to zupe�n� kapitulacj�, ale wszystkie wysi�ki spe�z�y na niczym, gdy dziewczyna parskn�a na widok jego miny.
- Potrafisz gotowa�? - spyta� Sean.
- Jako tako.
- To lepiej sobie przypomnij, jak to si� robi, bo od teraz pracujesz na sw�j przejazd.
P�niej, kiedy spr�bowa� po raz pierwszy przyrz�dzonego przez ni� dania, przyzna� niech�tnie:
- Wcale nie�le jak na obecne warunki. - I do po�ysku wyczy�ci� talerz chlebem.
- Jest pan nazbyt �askawy, m�j panie - odpar�a �artobliwie. Roz�o�y�a koc w cieniu, �ci�gn�a buty i prostuj�c palce po�o�y�a si� z westchnieniem ulgi.
Sean u�o�y� w�asny koc w taki spos�b, aby po przebudzeniu nie odwracaj�c si� m�g� j� widzie� spod ronda kapelusza.
Obudzi� si� w po�udnie i spostrzeg�, �e dziewczyna �pi mocno z g�ow� u�o�on� na otwartej d�oni. D�ugie rz�sy ocienia�y jej policzki, a na zarumienion� i wilgotn� od upa�u twarz osun�o si� kilka kosmyk�w czarnych w�os�w. Sean przygl�da� si� jej przez d�u�szy czas. Wreszcie wsta� i podszed� do przytroczonych do siod�a sakw. Id�c nad strumie� ni�s� w r�ku p��cienn� torb� z przyborami toaletowymi, ostatni� par� spodni, kt�re nie by�y zbytnio po�atane czy poplamione i czyst� jedwabn� koszul�.
Usiad�szy na skale nad wod�, nagi i wymyty do czysta, przyjrza� si� uwa�nie odbiciu twarzy w wypolerowanym stalowym lusterku.
- Niez�a robota. - Westchn�� ci�ko i zacz�� obcina� sk��bion� brod�, kt�rej od trzech lat nie dotyka�y no�yce.
O zmierzchu wr�ci� do obozowiska, �wiadomy swojej odmiany jak panna, kt�ra pierwszy raz w�o�y�a sukni� balow�. Wszyscy ju� si� obudzili. Dirk siedzia� ko�o dziewczyny na jej kocu i oboje byli do tego stopnia pogr��eni w rozmowie, �e nawet nie zauwa�yli jego powrotu. Mbejane rozpala� ognisko; obr�ci� si� na pi�cie i przyjrza� uwa�nie Seanowi, nie zmieniaj�c wyrazu twarzy.
- Powinni�my zje�� i rusza� w drog�.
Dirk i dziewczyna podnie�li g�owy. Oczy dziewczyny zmru�y�y si� i szybko otworzy�y szeroko, gdy dotar�o do niej znaczenie zmian. Dirk gapi� si� przez chwil� na ojca i wreszcie nie wytrzyma�.
- Twoja broda wygl�da jako� dziwnie - oznajmi�, a dziewczyna z trudem powstrzymywa�a �miech.
- Zwi� koc. - Sean pr�bowa� zmieni� temat, ale ch�opiec by� r�wnie nieust�pliwy jak buldog.
- Tatusiu, dlaczego w�o�y�e� swoje najlepsze ubranie?
4. Jechali we troje w ciemno�ciach rami� w rami�, z Dirkiem po�rodku i Mbejane z ty�u. Teren by� nier�wny, ziemia podnosi�a si� niskimi pag�rkami i opada�a pod nimi, niczym fale niezmierzonego morza. Spos�b, w jaki nocny wiatr ko�ysa� wysokimi trawami, jedynie pot�gowa� wra�enie bujania si� na falach. Ciemne formy skalistych g�rek przypomina�y wyspy na oceanie, a g�uche szczekanie szakala brzmia�o niczym krzyk mewy.
- Czy nie skr�camy za bardzo na wsch�d? - Dziewczyna przerwa�a cisz� i jej g�os wtopi� si� harmonijnie w mi�kki szept wiatru.
- Celowo tak prowadz� - odpar� Sean. - Chc� przekroczy� koniec pasma Drakensberg z dala od koncentracji wojsk burskich pod Ladysmith i od linii kolejowej. - Spojrza� nad g�ow� Dirka na dziewczyn�. Jecha�a z twarz� podniesion� ku niebu.
- Znasz gwiazdy? - zapyta� Sean.
- Troch�.
- Ja te�. Znam je wszystkie. - Dirk przyj�� wyzwanie i obr�ci� si� w siodle na po�udnie. - To jest Krzy�, a to Orion z mieczem za pasem, a to Droga Mleczna.
- Powiedz mi o pozosta�ych - poprosi�a dziewczyna.
- Reszta to zwyk�e gwiazdy; w og�le si� nie licz�. Nawet nie maj� nazw.
- A w�a�nie, �e maj�. Wi�kszo�� ma te� w�asne legendy.
Na chwil� zapad�a cisza. Dirk znalaz� si� w sytuacji nie do pozazdroszczenia: albo musia� si� przyzna� do niewiedzy, a by� zbyt dumny, �eby pogodzi� si� z tak� pora�k�, albo musia� zrezygnowa� z wys�uchania szeregu frapuj�cych opowie�ci. W ko�cu ciekawo�� przemog�a dum�.
- Opowiedz mi kilka z nich - zgodzi� si� �askawie.
- Widzisz t� ma�� grupk� poni�ej tej wielkiej, jasnej gwiazdy? Ludzie nazywaj� je Siedmioma Siostrami. No wi�c, dawno, dawno temu...
Po kilku minutach Dirk by� zas�uchany w historie gwiazd. Nowe opowie�ci by�y nawet lepsze od bajek Mbejane - najpewniej dlatego, �e potrafi� powt�rzy� z pami�ci ca�y repertuar Murzyna. Dirk by� uwa�nym s�uchaczem i wyszukiwa� s�abe punkty z bieg�o�ci� prokuratora.
- Ale dlaczego po prostu nie zastrzelili starej wied�my?
- W tamtych czasach nie znano jeszcze strzelb.
- Mogli j� zabi� z �uku.
- Nie mo�na zabi� czarownicy z �uku. Strza�a przeleci przez ni� - pssst - nie robi�c jej �adnej szkody.
- O kurcz�! - To by�o naprawd� niesamowite, ale przed uznaniem czegokolwiek Dirk wola� si� poradzi� eksperta. Przet�umaczy� problem na zulu. Kiedy Murzyn potwierdzi� s�owa dziewczyny, Dirk nie mia� ju� �adnych zastrze�e�, gdy� Mbejane by� autorytetem we wszystkich sprawach nadprzyrodzonych.
Tej nocy nie zasn�� jak zazwyczaj w siodle i kiedy przed �witem rozbili ob�z, g�os dziewczyny by� szorstki ze zm�czenia, ale uda�o jej si� ca�kowicie podbi� ch�opca. Wygl�da�o na to, �e Sean nie pozostaje daleko w tyle za synem.
Przez ca�� noc, gdy s�ucha� jej g�osu i wybuch�w gard�owego �miechu, czu�, jak ziarno zasiane przy ich pierwszym spotkaniu wypuszcza p�dy w jego l�d�wiach, rozpo�cieraj�c ga��zki oplataj�ce serce. Pragn�� tej kobiety tak gwa�townie, �e w jej obecno�ci traci� ca�y rozs�dek i dowcip. W czasie jazdy pr�bowa� kilkakrotnie w��czy� si� do rozmowy, ale Dirk odsuwa� z pogard� jego zakusy i zwraca� si� do dziewczyny. Nad ranem Sean dokona� nieprzyjemnego odkrycia. By� zazdrosny o w�asnego syna - zazdrosny o uwag�, jak� dziewczyna po�wi�ca�a ch�opcu i jakiej Sean po��da� coraz mocniej dla siebie.
Kiedy po �niadaniu pili kaw�, le��c na kocach w cieniu drzew ja�minowca, Sean zauwa�y�:
- Nie powiedzia�a� nam jeszcze, jak si� nazywasz. Oczywi�cie to Dirk odpowiedzia� na pytanie.
- Mnie powiedzia�a. - Obr�ci� si� do dziewczyny. - Masz na imi� Ruth, tak?
- Zgadza si�, Dirk.
Sean z trudem pohamowa� gniew, ale kiedy si� odezwa�, w s�owach d�wi�cza�y echa wewn�trznej walki.
- Dosy� si� ju� nagada�e� jak na jedn� noc. Teraz przy�� g�ow� do poduszki, zamknij oczy i usta i nie otwieraj ich wi�cej.
- Tatusiu, wcale nie chce mi si� spa�.
- R�b, jak ci m�wi�. - Sean zerwa� si� na r�wne nogi i przeszed� przez obozowisko. Wdrapa� si� na wysoki kopiec, kt�ry g�rowa� nad obozem. By� ju� jasny dzie� i Sean uwa�nie ogl�da� horyzont. Nigdzie nie dostrzega� �lad�w �ycia. Zszed� na d� i przez chwil� sprawdza� p�ta koni, zanim wr�ci� do k�py drzew.
Mimo wcze�niejszych protest�w Dirk spa� zwini�ty w k��bek, jak ma�y szczeniak. Spod koc�w le��cych przy ognisku dochodzi�o g�o�ne chrapanie Mbejane. Ruth le�a�a troch� dalej od nich. Nogi mia�a owini�te kocem, oczy zamkni�te, a koszula na jej piersiach podnosi�a si� i opada�a w spos�b, kt�ry od razu sp�dzi� Seanowi sen z powiek. Le�a� nieruchomo, oparty na �okciu i syci� oczy i wyobra�ni� jej widokiem.
Przez ostatnie cztery lata nie widzia� bia�ej kobiety. Prze�y� cztery lata nie s�ysz�c kobiecego g�osu i nie czuj�c blisko�ci kobiecego cia�a. Z pocz�tku nie dawa�o mu to spokoju: cz�sto nie m�g� sobie znale�� miejsca, ogarnia�o go bez �adnej przyczyny przygn�bienie lub r�wnie �atwo wpada� we w�ciek�o��. Stopniowo d�ugie dni polowania i podr�y, nieustaj�ca walka z susz� lub burzami, z drapie�nikami i natur� pozwoli�y mu zapanowa� nad cia�em. Kobiety sta�y si� nierealnymi zjawami, kt�re w ko�cu zupe�nie znik�y i tylko czasami n�ka�y go nocami, kiedy zwija� si�, poci� i p�aka� przez sen, a� wreszcie udawa�o mu si� pokona� zmory, odp�dzi� je w ciemno�ci, gdzie czeka�y i zbiera�y si�y do kolejnej napa�ci.
Ale teraz nie patrzy� na zjaw�. Wystarczy�o wyci�gn�� r�k�, �eby dotkn�� ciep�ego policzka dziewczyny i poczu� krew pulsuj�c� pod at�asow� sk�r�.
Ruth otworzy�a oczy - by�y zamglone od g��bokiego snu - i z trudem skoncentrowa�a spojrzenie na twarzy Seana.
Musia�a co� w niej wyczyta�, gdy� wysun�a lew� r�k� spod koca i wyci�gn�a j� ku niemu. Przed p�j�ciem spa� zdj�a sk�rzane r�kawiczki. Sean po raz pierwszy spostrzeg� delikatn� z�ot� obr�czk� na serdecznym palcu.
- Rozumiem - powiedzia� martwo i zaraz zaprotestowa�: - Ale przecie� jeste� za m�oda, nie mo�esz mie� jeszcze m�a.
- Mam dwadzie�cia jeden lat - odpowiedzia�a mi�kko.
- Tw�j m��... gdzie jest teraz? - Mo�e dra� nie �y�. To by�a jego jedyna nadzieja.
- W�a�nie do niego jad�. Kiedy wojna wydawa�a si� nieunikniona, wyjecha� do Natalu, do Durbanu, �eby znale�� prac� i dom dla nas. Mia�am za nim pojecha�, ale walki wybuch�y wcze�niej, ni� s�dzili�my. Znalaz�am si� w pu�apce.
- Rozumiem. - Wioz� ci� do innego m�czyzny, pomy�la� zawistnie i wypowiedzia� to innymi s�owami. - Wi�c tw�j m�� siedzi w Durbanie i czeka spokojnie, a� sama przedrzesz si� przez linie wroga.
- Jest teraz w wojsku. Tydzie� temu przys�a� mi list. Chcia�, �ebym zosta�a w Johannesburgu i poczeka�a, a� Brytyjczycy zdob�d� miasto. Przy tak olbrzymich si�ach powinni oswobodzi� je za trzy miesi�ce.
- Dlaczego wi�c na niego nie czekasz? Wzruszy�a ramionami.
- Cierpliwo�� nie jest moj� g��wn� zalet�. - W oczach rozb�ys�y z�o�liwe ogniki. - Poza tym pomy�la�am, �e podr� troch� mnie rozerwie. �ycie w Johannesburgu jest okropnie nudne.
- Kochasz go? - za��da� niespodziewanie odpowiedzi. Pytanie poruszy�o j� i u�miech zgas�.
- To m�j m��.
- To nie jest odpowied� na moje pytanie.
- Nie masz prawa zadawa� mi takich pyta�. - Teraz by�a z�a.
- Musisz mi powiedzie�.
- Czy ty kochasz swoj� �on�? - sykn�a gniewnie.
- Kocha�em j�. Zmar�a pi�� lat temu. - Gniew Ruth znik� r�wnie szybko, jak si� rozbudzi�.
- Przepraszam. Nie wiedzia�am.
- Zapomnij o moim pytaniu. Zapomnij, �e je w og�le zada�em.
- Tak, tak b�dzie najlepiej. Wpl�tujemy si� w niepotrzebne k�opoty. - Wyci�gni�ta ku niemu r�ka z obr�czk� na palcu nadal spoczywa�a na mi�kkim dywanie opad�ych li�ci. Sean si�gn�� i podni�s� j�. D�o� by�a ma�a i delikatna.
- Panie Courteney - Sean, je�li wolisz - nie powinni�my. My�l�, �e lepiej b�dzie, je�li p�jdziemy teraz spa�. - Wysun�a d�o� z jego r�ki i odwr�ci�a si� do niego plecami.
Wiatr obudzi� ich po po�udniu. Od wschodu zrywa�a si� burza; �wiszcz�cy wicher przygniata� na wzg�rzach �any trawy do ziemi i �omota� ga��ziami nad ich g�owami.
Sean wsta�, �eby przyjrze� si� niebu, a wiatr szarpa� mu koszul� i tarmosi� brod�. Pochyli� si� do przodu, �eby sprosta� jego naporowi, i przez chwil� g�rowa� nad Ruth. Nagle zda�a sobie spraw�, jak pot�nie jest zbudowany. Przypomina� jej boga burzy, gdy sta� tak na szeroko rozstawionych silnych nogach, a mi�nie klatki piersiowej i ramion rysowa�y si� dumnie pod bia�� koszul�.
- Zbieraj� si� chmury - krzykn��, �eby mogli go us�ysze� poprzez ryk wiatru. - Dzisiejszej nocy nie b�dzie ksi�yca.
Ruth podnios�a si� na nogi i nag�y poryw wichury omal jej nie przewr�ci� na ziemi�. Opar�a si� o Seana, a jego ramiona otoczy�y j� i podtrzyma�y. Przez chwil� by�a przyci�ni�ta do jego piersi i czu�a spr�yst� twardo�� mi�ni i zapach cia�a. Niespodziewany kontakt by� szokiem dla nich obojga i gdy Ruth wyrwa�a si� z jego obj��, jej oczy by�y szeroko rozwarte i pociemnia�e ze strachu przed czym�, co si� w�a�nie w niej obudzi�o.
- Przepraszam - wyszepta�a. - To niechc�cy. - Nowy podmuch porwa� jej w�osy i rozrzuci� po twarzy czarn� pl�tanin� zas�ony.
- Osiod�amy konie i b�dziemy jecha�, dop�ki nie zapadnie ciemno�� - zdecydowa� Sean. - Dzisiejszej nocy nie b�dziemy mogli podr�owa�.
Wiatr toczy� chmury po niebie, a one zas�ania�y si� wzajemnie, zmienia�y kszta�ty i coraz bardziej ci��y�y ku ziemi. Wszystkie mia�y kolor dymu i wida� by�o, �e s� nabrzmia�e deszczem.
Noc zapad�a wcze�niej, ale wiatr nadal wy� i swoim ponurym �wistem wp�dza� wszystkich w pos�pny nastr�j.
- Za godzin� powinien usta� i wtedy spadnie deszcz. Musimy poszuka� jakiego� schronienia, dop�ki cokolwiek jeszcze wida�.
Po jednej stronie pag�rka znale�li nawis skalny i roz�o�yli pod nim pakunki. Podczas gdy Sean przywi�zywa� konie, �eby nie uciek�y strwo�one burz�, Mbejane na�cina� trawy i pouk�ada� j� w legowiska na skalnej pod�odze pod ska��. Opatuleni w nieprzemakalne p�aszcze zjedli suszone mi�so z chlebem kukurydzianym. Po posi�ku Mbejane wycofa� si� dyskretnie na koniec ma�ej jaskini i znikn�� pod kocami. Cechowa�a go niemal zwierz�ca zdolno�� natychmiastowego zasypiania w ka�dych warunkach.
- W porz�dku, ch�opcze. Schowaj si� pod koc.
- Czy nie m�g�bym... - Dirk zacz�� sw�j codzienny protest.
- Nie, nie m�g�by�.
- Za�piewam ci - zaoferowa�a si� Ruth.
- Po co? - Dirk by� wyra�nie zdziwiony.
- �eby� lepiej zasn��. Nigdy nie s�ysza�e� ko�ysanki?
- Nie. - Dirk by� teraz zaciekawiony. - Co mi za�piewasz?
- Najpierw wejd� pod koc.
Siedz�c w ciemno�ciach obok Seana, �wiadoma jego blisko�ci i ciep�a ramienia, o kt�re si� opiera�a, Ruth zacz�a �piewa�.
Zacz�a od starych holenderskich piosenek ludowych: "Nooi, Nooi" i "Jannie met die Hoepel been". Nast�pnie za�piewa�a starsze przeboje, jak "Frere Jacques". G�os dziewczyny znaczy� co� innego dla ka�dego z nich.
Mbejane obudzi� si� gwa�townie, bo cichy g�os Ruth przypomnia� mu wiatr na wzg�rzach Zululandu i �piew m�odych dziewcz�t pracuj�cych na polu. Poczu� rado��, �e wraca do domu.
Dla Dirka by� to g�os matki, kt�r� ledwo pami�ta�. Delikatny kobiecy g�os oznacza� bezpiecze�stwo i Dirk szybko zasn��.
- �piewaj dalej - szepn�� Sean.
Ruth �piewa�a teraz tylko dla niego. Przypomnia�a sobie piosenk� mi�osn�, kt�ra mia�a ze dwa tysi�ce lat. S�owa m�wi�y o cierpieniach jej narodu, ale tak�e o jego rado�ciach. W pewnej chwili wiatr zamar� i Ruth umilk�a. Otoczy�a ich bezbrze�na cisza nocy.
Wtedy wybuch�a burza. Rozni�s� si� pog�os pierwszego grzmotu i poszarpany piorun rozdar� chmury i roz�wietli� noc. Dirk j�kn�� cicho przez sen, ale si� nie obudzi�.
W ostrym, niebieskim �wietle Sean zobaczy�, �e policzki Ruth s� mokre od �ez. Kiedy noc ponownie zawar�a si� wok� nich, dziewczyna zacz�a dr�e�. Sean si�gn�� po ni� i Ruth przytuli�a si� do niego mocno, drobna i ciep�a w jego obj�ciach, a Sean czu� s�ony smak �ez na jej wargach.
- Sean, nie powinni�my.
On jednak d�wign�� j� i tul�c mocno do piersi ruszy� w noc. B�yskawica o�wietli�a ziemi� jaskrawym �wiat�em, w kt�rym Sean zobaczy� konie spuszczaj�ce nerwowo �by i zarys kopca nad nimi.
Pierwsze krople rozbi�y si� o jego ramiona i twarz. Deszcz by� ciep�y i Sean szed� szybkim krokiem nios�c pewnie Ruth w ramionach. Powietrze wype�ni�o si� deszczem. W nast�pnym rozb�ysku Sean zobaczy� zasnuwaj�c� wszystko per�ow� mg�� i noc zapachnia�a wysuszon� ziemi� wch�aniaj�c� deszcz - by� to czysty i ciep�y zapach.
5. Rankiem, kt�ry by� tak wymyty przez deszcz, �e na po�udniowym horyzoncie wida� by�o niebieskie g�ry, stan�li oboje na szczycie kopca.
- Tam jest koniec pasma Drakensberg. Przeszli�my jakie� dwadzie�cia mil od nich. Ma�a szansa, �eby�my spotkali teraz patrol Bur�w. Od dzi� mo�emy jecha� w ci�gu dnia. Wkr�tce b�dziemy mogli skr�ci� i skierowa� si� ku linii kolejowej za pozycjami wojsk.
Pi�kno poranka, ziemia, kt�ra na horyzoncie przechodzi�a w wielk�, trawiast� nieck� Natalu, i stoj�ca przy nim kobieta powodowa�y, �e Sean czu� si� szcz�liwy.
By� zadowolony, �e jedna podr� dobiega w�a�nie ko�ca, a rozpoczyna si� nast�pna, z ukochan� kobiet� u jego boku.
Kiedy si� odezwa�, Ruth spojrza�a na niego, a jej podniesiona wysoko twarz �wiadczy�a o tym, jak bardzo nad ni� g�ruje. W tej chwili po raz pierwszy Sean u�wiadomi� sobie, �e oczy dziewczyny nie odzwierciedlaj� jego nastroju.
- Jeste� bardzo pi�kna - powiedzia�, ale Ruth sta�a w milczeniu. Sean rozpozna�, �e cienie kryj�ce si� w jej oczach m�wi� o smutku albo o czym� jeszcze silniejszym. - Ruth, pojedziesz ze mn�?
- Nie. - Potrz�sn�a z rezygnacj� g�ow�. Gruby w�� czarnych w�os�w zako�ysa� si� na ramionach i znieruchomia� na z�ocistej sk�rze kurtki.
- Musisz.
- Nie mog�.
- Ale ta noc.
- Ta noc by�a szale�stwem... to burza.
- To by�o co� wyj�tkowego. Wiesz o tym.
- Nie. To tylko burza. - Odwr�ci�a od niego wzrok ku niebu. - Teraz burza si� sko�czy�a.
- To by�o co� wi�cej. Wiesz o tym. To by�o od pierwszej chwili, kiedy si� spotkali�my.
- To tylko szale�stwo oparte na oszustwie. Co�, co b�d� musia�a ukrywa� za pomoc� k�amstw, tak jak musieli�my to zakry� ciemno�ciami nocy.
- Ruth. M�j Bo�e, nie m�w tak.
- Bardzo dobrze, nie b�d�. Nie b�d� wi�cej o tym m�wi�a. Nigdy.
- Nie mo�emy tego teraz zostawi�. Wiesz, �e nie mo�emy.
W odpowiedzi wyci�gn�a d�o� tak, �e promyk s�o�ca odbi� si� od z�ota.
- Po�egnamy si� tutaj na g�rze. B�dziemy jeszcze kawa�ek jecha� razem, ale po�egnamy si� ju� tutaj.
- Ruth... - zacz�� Sean, lecz kiedy po�o�y�a mu d�o� na ustach, poczu� na wargach ch��d metalu. Wyda�o mu si�, �e obr�czka jest r�wnie zimna, jak obawa przed utrat� Ruth.
- Nie - wyszepta�a. - Poca�uj mnie ostatni raz i pozw�l mi odej��.
6. Mbejane pierwszy zauwa�y� delikatne pasmo br�zowego py�u, kt�re jakie� dwie mile od nich smu�y�o si� zza prze��czy, i cicho ostrzeg� Seana. Smuga by�a tak niewyra�na, �e Sean potrzebowa� dobrej chwili, zanim j� zobaczy�. Odwr�ci� si� gwa�townie w przeciwn� stron� i rozejrza� za kryj�wk�. Najbli�ej nich by� pag�rek z czerwonego kamienia, jakie� p� mili dalej. Za daleko.
- Sean, o co chodzi? - Ruth spostrzeg�a jego podniecenie.
- Kurz - odpowiedzia�. - To je�d�cy. Kieruj� si� w nasz� stron�.
- Burowie?
- Mo�e.
- Co zrobimy?
- Nic.
- Nic?
- Jak znajd� si� na prze��czy, wyjad� im na spotkanie. Spr�buj� si� wykpi�. - Odwr�ci� si� do Mbejane i przem�wi� w zulu. - Podjad� do nich. Obserwuj mnie uwa�nie, ale jed� ca�y czas w przeciwnym kierunku. Je�li podnios� r�k�, zostaw juczne konie i uciekaj. Postaram si� ich zatrzyma�, ale je�li podnios� r�k�, wiedz, �e wszystko sko�czone. - Odpi�� szybko od siod�a torb� ze z�otem i poda� j� Zulusowi. - B�dziesz mia� przewag� i powiniene� utrzyma� j� do nocy. Zawie� Nkosikazi tam, gdzie b�dzie chcia�a jecha�, a potem pojed� z Dirkiem do mojej matki w Ladyburgu.
Spojrza� na prze��cz w tej samej chwili, gdy pojawi�o si� na niej dw�ch je�d�c�w. Podni�s� lornetk� i zobaczy� m�czyzn jad�cych obok siebie na koniach, z twarzami zwr�conymi w jego stron� tak, �e m�g� rozpozna� kszta�t he�m�w. Dostrzeg� tak�e wypolerowane ekwipunki, silnie zbudowane wierzchowce oraz specyficzny kszta�t siode� i krzykn�� z ulg�:
- �o�nierze!
Jakby dla potwierdzenia jego s��w, na prze��czy pojawi�y si� dwa regularne szeregi oddzia�u lekkiej kawalerii z proporczykami u lanc trzepocz�cymi weso�o na wietrze.
Sean pogna� galopem na ich spotkanie, stoj�c w strzemionach i machaj�c kapeluszem nad g�ow�. Za nim jecha� Dirk, wrzeszcz�c z podniecenia, �miej�ca si� z rado�ci Ruth i ci�gn�cy juczne konie Mbejane.
U�ani nie zara�eni entuzjastycznym przywitaniem siedzieli nieruchomo na koniach i przygl�dali si� nadje�d�aj�cym. M�odszy oficer dowodz�cy oddzia�em pozdrowi� podejrzliwie Seana.
- Kim pan jest? - Oficer wydawa� si� mniej zainteresowany odpowiedzi� ni� spodniami Ruth. Wyja�niaj�c okoliczno�ci swojego pobytu na tym terenie, Sean nabiera� coraz wi�kszej niech�ci do m�odego oficera. Mimo i� g�adka, opalona na czerwono sk�ra i puszyste, ��te w�sy jedynie wzmaga�y jego nieprzyjazne uczucia, g��wnym powodem nienawi�ci by�a para bladoniebieskich oczu. Mo�e zawsze by�y tak wytrzeszczone, ale Sean podejrzewa� co� zupe�nie innego. Oczy zatrzyma�y si� na chwil� na Seanie, kiedy ten stwierdzi�, �e w czasie podr�y nie napotkali nigdzie Bur�w, a nast�pnie wr�ci�y do Ruth.
- Nie b�dziemy pana d�u�ej zatrzymywali, poruczniku - warkn�� Sean i zebra� wodze.
- Panie Courteney, nadal ma pan przed sob� dziesi�� mil do rzeki Tugeli. Teoretycznie teren znajduje si� w r�kach Bur�w i mimo �e jeste�my oddaleni od ich g��wnych oddzia��w, bezpieczniej b�dzie, je�li przekroczy pan linie brytyjskie pod nasz� os�on�.
- Nie, dzi�kuj�. Chc� unikn�� obu armii i jak najszybciej dotrze� do Pietermaritzburga.
Oficer wzruszy� ramionami.
- Wyb�r nale�y do pana. Gdyby to jednak by�a moja �ona i dziecko... - Nie sko�czy� i obr�ci� si� w siodle, �eby da� znak �o�nierzom.
- Chod�, Ruth. - Sean zdo�a� zwr�ci� na siebie jej uwag�, ale ona nie ruszy�a si� z miejsca.
- Nie jad� z tob�. - W jej g�osie brzmia�a jaka� pusta nuta i Ruth odwr�ci�a wzrok.
- Nie b�d� niem�dra. - Nag�y sprzeciw zaskoczy� go i nada� s�owom szorstko��, kt�ra rozbudzi�a z�e b�yski w oczach dziewczyny.
- Czy mog� pojecha� z wami? - spyta�a zdecydowanym tonem m�odego oficera.
- No c�, prosz� pani. - �o�nierz zawaha� si� i rzuci� szybkie spojrzenie na Seana, zanim doko�czy�. - Je�li pani m��...
- To nie jest m�j m��. Ledwo go znam - przerwa�a Ruth, ignoruj�c protest Seana. - M�j m�� jest w waszej armii. Chcia�abym pana prosi�, �eby mnie pan do niego zabra�.
- No...! To zupe�nie inna historia - powiedzia� wolno oficer, a jego aroganckie przeci�ganie s��w wyra�nie �wiadczy�o o satysfakcji, kt�r� sprawi�a mu decyzja Ruth. - B�d� zaszczycony mog�c pani� eskortowa�, madam.
Dziewczyna spi�a konia kolanami i ustawi�a si� za oficerem. Ten manewr spowodowa�, �e stan�a twarz� w twarz z Seanem, jakby stali po przeciwnych stronach bariery.
- Ruth, prosz�. Pozw�l mi pom�wi� z sob�. Tylko kilka minut.
- Nie. - Jej g�os by� pusty, a twarz nie wyra�a�a �adnych uczu�.
- Chc� si� tylko po�egna� - prosi� Sean.
- Ju� si� po�egnali�my. - Przenios�a wzrok z Seana na Dirka i odwr�ci�a spojrzenie.
M�odszy oficer podni�s� zaci�ni�t� pi�� i zakomenderowa�:
- Kolumna! Naprz�d! - Kiedy jego pot�ny rumak drgn��, oficer u�miechn�� si� z�o�liwie do Seana i dotkn�� palcami ronda he�mu w ironicznym ge�cie salutu.
- Ruth!
Jednak ona nie zwraca�a ju� na niego uwagi. Jej oczy by�y wpatrzone w drog� przed nimi i kiedy przeje�d�a�a obok Seana na czele kolumny, mia�a wysoko uniesiony podbr�dek, zawsze �miej�ce si� usta by�y �ci�gni�te w prost� lini�, a gruby warkocz obija� si� rytmicznie o plecy przy ka�dym ruchu konia.
- Taki los, stary! - zawo�a� mijaj�cy go w ostatnim szeregu �o�nierz.
Zgarbiony w siodle Sean nie odrywa� wzroku od odje�d�aj�cej kolumny.
- Tatusiu, czy ona wr�ci? - spyta� Dirk.
- Nie, ju� nie wr�ci.
- Dlaczego?
Sean nie us�ysza� pytania. Czeka�, wypatruj�c czy Ruth nie odwr�ci si� do niego. Czeka� na pr�no, gdy� po chwili znik�a za nast�pnym wzniesieniem, a kolumna pod��y�a za ni�. Zosta�a jedynie wielka pustka niesko�czonej r�wniny i nieba - tak wielka, jak pustka wype�niaj�ca Seana.
7. Sean jecha� na przedzie. Dziesi�� jard�w z ty�u jecha� Mbejane, kt�ry coraz to powstrzymywa� Dirka przed zbli�eniem si� do ojca. Zulus rozumia�, �e Sean powinien by� teraz sam. Wiele razy jechali ju� w tej formacji: z Seanem wioz�cym z przodu sw�j smutek czy wstyd i Mbejane jad�cym cierpliwie z ty�u i czekaj�cym, a� ramiona pana wyprostuj� si�, a broda uniesie si� z piersi.
W my�lach Seana panowa� zupe�ny chaos, z kt�rego wy�ania�y si� na przemian gniew, a zaraz potem rozpacz.
Gniew na Ruth powodowa�, �e Sean zaczyna� jej nienawidzi�, dop�ki nie przypomina� sobie, i� odesz�a na zawsze, i wtedy popada� w czarn� rozpacz. Po chwili wraca�o wzburz