7554

Szczegóły
Tytuł 7554
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7554 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7554 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7554 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

KAROL MAY DROGA DO WOLNO�CI DAS WALDR�SCHEN ODER DIE VERFOLGUNG RUND UM DIE ERDE VI OFICER GWARDII �ycie podobne jest do morza o niezmierzonej g��bi fal. Na brzegu stoi bezradny cz�owiek i wysy�a tysi�ce pyta� do losu, a los odpowiada nie s�owem, tylko faktami. Wydarzenia rozgrywaj� si� jakby samoistnie, �miertelnicy musz� z pokor� i cierpliwie czeka� na to, co przyniesie czas. Cz�sto cz�owiekowi wydaje si�, �e to, czego do�wiadczy�, przyniesie po��dane skutki, gdy tymczasem mijaj� dni, miesi�ce i lata, a nic si� nie dzieje. Mo�na odnie�� wra�enie, i� przesz�o�� nie ma najmniejszego zwi�zku z tera�niejszo�ci�. Cz�owiek, jako istota s�aba zaczyna w�tpi� w sprawiedliwo�� opatrzno�ci. Jednak ona chadza niezbadanymi �cie�kami i w chwilach, kiedy si� tego najmniej spodziewamy, nadaje zdarzeniom bieg. Wtedy cz�owiek, ku swemu ogromnemu zdziwieniu poznaje, �e los powi�za� nicie �ycia w wielki supe� i teraz ka�e cz�owiekowi rozwi�zywa� go. Tak te� by�o z losami, kt�rych nici zbiega�y si� w le�nicz�wce w Kreuznach. Mija�y dni, miesi�ce i lata, a o drogich osobach, kt�re wyruszy�y w daleki �wiat, wszelki s�uch zagin��. Czy�by ju� nigdy nie mia�y powr�ci�? My�l ta wielce niepokoi�a mieszka�c�w le�nicz�wki. Gdy okaza�o si�, �e dalsze poszukiwania s� daremne, b�l wzm�g� si� jeszcze bardziej. Ale czas, kt�ry jest najlepszym lekarstwem i koi wszystkie cierpienia, zrobi� swoje. Mieszka�cy Kreuznach przestali si� ju� skar�y�, nie rozpaczali, tylko w sercach ich zosta�o wci�� �ywe wspomnienie o zaginionych. Nikt te� nie mia� odwagi przyzna� si� nawet przed samym sob�, �e utraci� wszelk� nadziej�. Tak min�o szesna�cie d�ugich lat, zanim szereg wypadk�w, kt�re jak si� zdawa�o zako�czy�y si� bezpowrotnie, nagle znalaz�y dalszy ci�g. * * * W jednym z najznakomitszych dom�w Berlina, kt�ry sta� niedaleko lasu, a odwiedzany by� najcz�ciej przez oficer�w i wysoko postawionych urz�dnik�w, pewnego ranka siedzia�a masa m�odych ludzi, kt�rzy s�dz�c po mundurach, nale�eli do wojsk wszelkiego rodzaju. Przyszli na jedno z tych znakomitych �niada�, kt�rych cena wynosi cz�sto kilkaset marek i zdawa�o si�, �e ju� byli w stanie podnieconym wskutek dosy� g�sto ustawionych kieliszk�w wina. �niadanko to by�o wynikiem pewnego zak�adu. Porucznik Ravenow, kt�ry s�u�y� w huzarach i posiada� niezmierzony maj�tek, by� znany jako najprzystojniejszy i najroztropniejszy oficer i cieszy� si� takim wzi�ciem u dam, i� si� che�pi�, �e nigdy jeszcze nie dosta� kosza. A� oto pewnego czasu osiedli� si� w Berlinie rosyjski ksi���, kt�rego c�rka by�a rzadk� pi�kno�ci� i dlatego m�ody kwiat m�ski wielce o ni� zabiega�. Ona jednak zdawa�a si� tych zabieg�w nie dostrzega� i odpycha�a wszelkie awanse, tak dumnie i stanowczo, �e powszechnie uwa�ano j� za zdeklarowan� nieprzyjaci�k� rodu m�skiego. I nawet podporucznik Goltzen z kirasjer�w zyska� jej otwart� i dlatego wielce fataln� odmow�, a kamraci srodze si� z niego na�miewali. Najwi�kszym wy�miewaczem by� Ravenow i aby si� zem�ci� wci�gn�� go Goltzen do zak�adu, �e i on dostanie kosza, stawk� mia�o by� solenne �niadanko. Ravenow zak�ad przyj�� i� wygra�, gdy� od kilku dni pojawia� si� w towarzystwie Rosjanki i by�o widoczne, �e ona darzy go zainteresowaniem. Dzisiaj musia� wi�c Goltzen wyp�aci� przegran� i kamraci zatroszczyli si� o to roztropnie, nie mog�o zabrakn�� niczego, tak�e i drwin. ��Tak, Goltzen, tobie si� powodzi tak samo jak mnie � trzaska� d�ugi, cienki jak wrzeciono kapitan strzelc�w. � Nam obu odm�wi�a swych �ask, nie wiedzie� u diab�a, czemu. ��Ba! � za�mia� si� zaczepiony. � U ciebie jest to �atwe do wyt�umaczenia, po prostu nie masz szcz�cia u kobiet. Kt�ra odwa�y�aby si� wyj�� za ciebie, musia�aby uszcz�liwi� trzy mile zbioru ko�ci, a to ci�ka praca, kt�rej m�g�by si� podj�� mo�e jaki� preparator, ale nie dama. Je�li za� chodzi o mnie, to nie czuj� si� ura�ony. Wprawdzie przegra�em zak�ad, ale nie dla kosza, tylko dlatego, �e Ravenow nie dosta� takowego. Jestem przekonany, �e i on trafi na mistrzyni�, kt�ra zmusi go do rejterady. ��Ja? � zapyta� Ravenow. � Co ty gadasz! Jestem got�w do ka�dego zak�adu. Zwyci�� zawsze i wsz�dzie. ��Oho! � zabrzmia�o doko�a. ��Tak jest � powt�rzy�. � Wszelki zak�ad i o ka�d� dziewczyn�. Kln� si� na m�j honor! Uderzy� r�kaw miejsce, gdzie zazwyczaj by�a r�koje�� od�o�onej szpady i patrzy� wyzywaj�co na koleg�w. Jego zarumienione policzki by�y dowodem, �e pi� raczej t�go i st�d mog�a te� pochodzi� jego pewno�� siebie. Goltzen podni�s� w g�r� palec w ostrzegaj�cym ge�cie i rzek�: ��Miej si� na baczno�ci stary, bo z�api� ci� za s�owo! ��Uczy� to! � zawo�a� Ravenow. � Nie z�apiesz mnie. O�wiadczam, �e boisz si� aby przypadkiem nie p�aci� za kolejne �niadanko. W oczach Goltzena b�ysn�o, wsta� i zapyta�: ��Idzie o ka�dy zak�ad? ��O ka�dy � brzmia�a zarozumia�a odpowied�. ��O ka�d� dziewczyn�? ��O ka�d�! Oczywi�cie! ��Dobrze! Stawiam mojego karego, a ty swojego araba� ��Do diab�a! � zawo�a� Ravenow. � To diabelnie niesprawiedliwie, aleja si� nie cofam. Przyjmuj�! O kt�r� dziewczyn� chodzi? Cyniczny u�miech pojawi� si� na ustach Goltzena, ale odpowiedzia� spokojnie: ��Dziewczyna z ulicy i ta, kt�r� ci wska�� mi�dzy obecnie przechodz�cymi. G�o�ny �miech zabrzmia� doko�a. Jeden z obecnych zauwa�y�: ��Brawo, Goltzen ofiaruje swojego konia, aby Ravenow zyska� sobie s�aw� zdobycia jakiej� szwaczki albo w�tpliwej urody nimfy zza lady. A to heca! ��St�j! Stawiam sprzeciw! � rzek� Ravenow. � Powiedzia�em wprawdzie �ka�d� dziewczyn�, ale zak�adam, je�li jest to mo�liwe, pewne ograniczenie. Chodzi o to, aby to nie by�a jaka� tam dziewka. Tyle si� mi nale�y. Je�li ma to by� dziewczyna spotkana na ulicy, to zastrzegam sobie, �eby wybra� j� z tych co jad�, a nie id�! ��Zgoda! � zawo�a� Goltzen. � Masz nawet jeszcze jedno ust�pstwo, b�dzie to dziewczyna jad�ca doro�k�. ��Dzi�kuj� ci! � skin�� zadowolony Ravenow. � Ile czasu mi dajesz na zdobycie tej twierdzy? ��Pi�� dni od dzisiaj pocz�wszy. ��Zgoda! Niech si� wi�c rozpocznie zabawa. Mam du�o czasu! Wsta� i przypasa� szpad�. Z trudem mo�na by�o pozna� po nim ilo�� wypitego wina i kto go widzia� tak stoj�cego z wyrazem pewno�ci siebie, nawet nie w�tpi�, �e wykorzysta swe m�skie przymioty. Panowie oficerowie s� przez damy wyra�nie rozpieszczani, mogli wi�c uwa�a�, �e zwyci�stwo nie b�dzie trudne. Od tej chwili w komnacie panowa�o napi�cie. Panowie stali przy oknach i ogl�dali przeje�d�aj�ce powozy. My�lano, kt�ra z dam mo�e zosta� wybrana dla Ravenowa? Takiego zak�adu jeszcze nie by�o. �Interesuj�ce! Kolosalne! Nie do uwierzenia! Piramidalne! Nadzwyczajne ! Zuchwa�e! Diabelnie! Grandioso!� To pojedyncze, oderwane s�owa, kt�re powtarza�y usta oczekuj�cych. A� wreszcie jeden z oficer�w zawo�a�: ��A pyszne ! To prawdziwa pi�kno��! ��Gdzie, gdzie? ��Tam, na zakr�cie. Ten nowy pow�z � odpowiedzia�. Pow�z jecha� poma�u. W g��bi siedzia�a obok starszej damy m�oda dziewczyna o wspanialej, trudnej do opisania urodzie. Twarz mia�a oblan� delikatnym rumie�cem, w�osy ci�kie i grube splecione w dwa, opadaj�ce warkocze. Rysy jej by�y tak czyste, dziecinne, niewinne, a jednak w jej ciemnych oczach b�yszcza�o �wiat�o, kt�re nie mog�o wr�y� �mia�kom powodzenia. Mo�na by�o pozna�, �e dopiero niedawno sta�a si� dziewczyn�, ale i tak w przysz�o�ci rozwin�� si� z niej musia�a pi�kno�� i�cie kr�lewska. ��Wspania�a! Niezr�wnana! Kto to? Nieznajoma? Boginka! Wenera! Nie, Dydona! Pr�dzej Minerwa! Takie g�osy s�ycha� by�o wko�o. Goltzen obr�ci� si�, wskaza� na pow�z i rzek�: ��Ravenow, to ta! ��Ach, zgoda! Ca�kowita zgoda! � zawo�a� ten tonem pe�nym triumfu. Poprawi� mundur, spojrza� w lustro na sw� posta�, wzi�� szpad� i wybieg�. ��Szcz�liwiec, na m�j honor! � zawo�a� drugi kapitan patrz�c za nim z zawi�ci�. � Ciekawi mnie, jak on to zacznie! ��Ba, pojedzie za nimi doro�k� i dowie si� o jej adres � rzek� jeden z pan�w. Goltzen za�mia� si� zimno: ��I straci jeden dzie�. Nie on si� postara ju� dzisiaj rozpocz�� rozmow�. ��Ale, jak j� rozpocznie? ��Nie troszczcie si� o to! W tej dziedzinie ma on du�o do�wiadczenia, aby za� uratowa� araba, wyt�y ca�y sw�j pomy�lunek. ��Aha, on naprawd� bierze doro�k� i jedzie za nimi! Ravenow rzeczywi�cie wsiad� do doro�ki. Rozkaza� wo�nicy p�dzi� za powozem zaprz�onym w par� siwk�w. Oba powozy skr�ci�y w stron� lasu i mo�na si� by�o domy�li�, �e obie damy pragn� odby� przeja�d�k� po tym pi�knym parku. Kiedy wjechano w alej� mniej ucz�szczan�, oficer rozkaza� wyprzedzi� pow�z, najpierw jednak si�gn�� do kieszeni, aby zap�aci�. Skoro doro�ka wjecha� przed pow�z, obr�ci� si� w bok, zgi�� si�, uda� zdziwienie i pozdrowi� pasa�erki powozu tak, jakby zna� je od do�� dawna. Da� znak wo�nicy powozu, by si� zatrzyma�, wyskoczy� ze swej doro�ki, kt�ra zaraz zawr�ci�a, a pow�z zosta� zatrzymany. ��Dalej! � rozkaza� wo�nicy. Kiedy pow�z ruszy� otworzy� drzwiczki i wsiad� bez ceremonii do �rodka, z twarz� uradowan�. Uda�, �e nie spostrzega zdziwionych, ba nawet obra�onych min obu dam. Potem wyci�gn�� do dziewczyny obie r�ce i zawo�a� z nadzwyczaj dobrze udanym zachwytem: Paula! Czy to mo�liwe? Co za spotkanie! Od kiedy jest pani w Berlinie? Dlaczego nie napisa�a pani o tym do mnie? M�j panie, zdaje si�, �e bierze pan nas za kogo� innego! � rzek�a starsza dama z bardzo powa�n� min�. Uda� zdziwienie, a zarazem zaskoczenie, tak jakby panie chcia�y z niego �artowa�, wi�c odpowiedzia�: ��Prosz� o przebaczenie, �askawa pani! Nie mia�em jeszcze zaszczytu by� pani przedstawionym, Paula jednak z pewno�ci� si� o to postara! I zwracaj�c si� do m�odej kobiety poprosi�: ��Prosz� mnie �askawie przedstawi� tej damie! Z g��bokich, powa�nych oczu dziewczyny pad�o na niego badawcze spojrzenie, a potem us�ysza� mi�y g�os, podobny do wiosennego dzwoneczka: ��Nie jest to mo�liwe, gdy� ja sama pana nie znam! Kim pan jest? Cofn�� si� z wyrazem najwy�szego oburzenia i rzek�: ��Jak to? Wypierasz si� znajomo�ci ze mn�? Czym sobie na to zas�u�y�em? Ach, zapomnia�em, �e pani lubi czasem �artowa�. Znowu spotka� badawczy wzrok, ale nieco gro�niejszy ni� wcze�niej, a kiedy zn�w si� odezwa�a w jej g�osie brzmia�o wynio�le skarcenie. Poczu� mimo woli dreszcz. ��Ja nigdy nie �artuj� z osobami, kt�rych nie znam, albo nie chc� zna�, m�j panie. Spodziewam si�, �e nic innego nie da�o panu powodu tak bezpo�redniej napa�ci na nasz pow�z, jak chyba tylko rzeczywi�cie fatalna pomy�ka. Prosz� si� w ko�cu przedstawi�! Uda�o mu si� bardzo dobrze udawa� zdziwienie i przera�enie, z r�wnie dobrze udanym po�piechem odpar�: ��Ach, doprawdy? M�j Bo�e, czy�bym si� naprawd� pomyli�? Ale� takie podobie�stwo jest wr�cz nieprawdopodobne, nigdy bym si� nie spodziewa�. Musz� t� zagadk� rozwi�za� � i k�aniaj�c si� nisko obu damom doda�: � Nazywam si� Hugo von Ravenow, hrabia Hugo Ravenow, porucznik huzar�w gwardii jego cesarskiej mo�ci. ��Tak, potwierdza si� wi�c to, �e my pana nie znamy � powiedzia�a dziewczyna. � Ja nazywam si� R�a Sternau, a ta pani jest moj� babci�. ��R�a Sternau? � spyta� widocznie zmieszany. � Czy to mo�liwe? Jest mi bardzo niezr�cznie, jestem ofiar� podobie�stwa prawie nie do uwierzenia i bardzo prosz� �askawe panie o wybaczenie. ��Je�li naprawd� chodzi o takie podobie�stwo, to musimy panu wybaczy� � rzek�a R�a, ale w jej tonie jak i w spojrzeniu widoczne by�o niedowierzanie. � Czy mog� pana prosi� o poinformowanie mnie na temat mojego sobowt�ra? ��Alez bardzo prosz�, panno Sternau! To moja kuzynka Marsfelden. ��Marsfelden? � spyta�a R�a, patrz�c zdziwiona to na mego, to na babk�. � Marsfelden, to szlacheckie nazwisko, gdzie mieszka ta Paula von Marsfelden? Oblicze oficera wypogodzi�o si�. Po tym pytaniu spodziewa� si�, �e dama gotowa jest nawi�za� rozmow�, a to by�o jego celem. S�dzi�, �e bardzo �atwo mu posz�o. Damy nazywa�y si� ca�kiem pospolicie, musia�y wi�c pochodzi� z mieszcza�skiej rodziny, a kt�ra dziewczyna z tego stanu nie uwa�a si� za szcz�liw�, gdy ma mo�liwo�� nawi�za� znajomo�� z porucznikiem gwardii i do tego hrabi�? Nie spodziewa� si� pu�apki w pytaniu R�y i dlatego ca�kiem spokojnie doda�: ��Tak jest, Paula Marsfelden, przebywa na dworze wielkiej ksi�nej. Poniewa� wielka ksi�na bardzo j� ceni i zawsze ch�tnie chce mie� j� w pobli�u, dlatego bardzo si� zdziwi�em widz�c j� tutaj, w Berlinie. Musz� do niej zaraz dzisiaj napisa�, �e tu w Berlinie przebywa tak pi�kny i godny podziwu jej obraz. Na ustach dziewczyny pojawi� si� lekcewa��cy u�miech i pogardliwie odpowiedzia�a: ��Prosz� pana, by zaoszcz�dzi� sobie trudu. ��Dlaczego, moja pani? ��Gdy� ja sama powiem o tym pannie Marsfelden. ��Pani sama? A to dlaczego? ��Gdy� dama ta jest moj� przyjaci�k�. O�wiadczam panu tak�e, �e ja te� mam zaszczyt by� szczeg�lnie cenion� i lubian� przez wielk� ksi�n�. ��Tak? Zabrzmia�o to jak przera�enie. Pozna�, �e je�eli nie popsu� ca�ej sprawy, to na pewno znacznie j� skomplikowa�. Ta mieszczka ma wst�p na wielkoksi���cy dw�r? Ta dziewczyna zna�a dam�, kt�ra mu w�a�nie przysz�a do g�owy? Paula Marsfelden wcale nie by�a z nim spokrewniona, nazwa� j� kuzynk� tylko dlatego, aby mie� podstaw� do usprawiedliwienia swego bezpardonowego wtargni�cia do powozu. ��Przera�a to pana? � spyta�a R�a z dumn� oboj�tno�ci�. � Nie pomyli�am si� wi�c co do pa�skiej osoby. Jest pan wprawdzie hrabi� i oficerem, ale obok tego tak�e k�amc�, awanturnikiem, a nawet wielkim i bezczelnym awanturnikiem. ��Pani! � krzykn�� oficer. ��Poruczniku? � odpar�a z najg��bsz� pogard�. ��Gdyby pani by�a m�czyzn�, to natychmiast za��da�bym satysfakcji, kln� si� na moj� cze��! Czy to ja jestem winien podobie�stwu, przez kt�re zasz�a ta pomy�ka? Teraz pani Sternau ca�a rozdra�niona chcia�a zabra� g�os, ale R�a przeprosi�a j� i wzi�a na siebie ca�� odpowied�. Po tej m�odej dziewczynie nie mo�na si� nawet by�o spodziewa� takiej gwa�towno�ci i stanowczo�ci. ��Prosz� milcze�! � rzek�a. � Gdybym by�a m�czyzn�, to bi�a bym si� tylko z lud�mi honoru. Czy pan nim jeste�, w�tpi�. Co si� za� tyczy podobie�stwa, na kt�ry si� pan powo�ujesz, to jest ono zwyczajnym k�amstwem. Panna Marsfelden jest tak samo podobna do mnie, jak pan do cz�owieka honoru. Szuka� pan zwyczajnej, p�ytkiej awanturki; znalaz� j� pan, chocia� z innym skutkiem ni� si� pan spodziewa�. Widzi wi�c pan, �e odegra�e� ju� swoj� rol�, dlatego prosz� nas zaraz opu�ci�! By�a to odprawa jakiej porucznik jeszcze nigdy w �yciu nie otrzyma�. Ale nale�a� do ludzi, kt�rzy nigdy nie dawali za wygran�. Czy�by mia� pogodzi� si� z przegran�? Nie, ko� mia� dla niego zbyt wielk� warto��. Zreszt� mo�na si� by�o posun�� do innych �rodk�w, tak aby osi�gn�� cel. Zrobi� skruszon� min� i powiedzia�: ��Dobrze, musz� pani przyzna� cz�ciow� racj�. Po�o�enie moje zmusza mnie do tego, by powiedzie� pani, a w�a�ciwie wyzna� jej ca�� prawd�, nara�aj�c si� przy tym by� mo�e na zrobienie nast�pnego g�upstwa i powi�kszenia pani gniewu. ��Gniewu? � u�miechn�a si� R�a wynio�le. � O gniewie nie mo�e by� tu mowy. Mnie m�g�by rozgniewa� tylko kto� r�wny mnie. Nie spowodowa� pan mego gniewu, zyska�e� tylko pogard�. Nie interesuje mnie, co ma mi pan do powiedzenia, dlatego powt�rnie prosz� o opuszczenie powozu! ��Nie i powt�rnie nie! � odpar� natarczywie. � Musi pani us�ysze� co mam na swoj� obron�. ��Musz�? Zobaczymy czy musz�! Patrzy�a na alejk�, jakby kogo� szuka�a, tymczasem porucznik m�wi� ��Jest prawd�, �e ca�ymi tygodniami p�dz� za pani�, od kiedy pierwszy raz j� tylko ujrza�em. Widok pani nape�ni� moje serce uczuciem. Tu przerwa� mu perlisty �miech R�y. Och, jakby ch�tnie teraz poca�owa� t� dziewczyn�! Poczu�, �e mo�e zosta� schwytany na gor�cym uczynku. ��Wi�c ca�ymi tygodniami pan za mn� p�dzi? ��Tak, s�owo honoru, moja pani! ��Tu, w Berlinie? ��Tak jest � odpowiedzia� nieco nie�mia�o. ��I m�wi pan, �e chce mi wyzna� prawd�? ��Czyst�, szczer� prawd�, przysi�gam! Po�o�y� r�k� na sercu. Nie zauwa�y�a jednak tego, gdy� w pobli�u sta� st�jkowy, kt�rego tak wypatrywa�a. ��No to powiem pan, �e znowu k�amiesz. Nigdy wcze�niej nie by�am w Berlinie, a przyjecha�am do tego miasta dopiero wczoraj. Jeste� pan cz�owiekiem n�dznym i niepoprawnym. �a�uj�, �e armia ma takiego jak pan �o�nierza i po raz ostatni rozkazuj� panu, wysi��� z naszego powozu! ��Nie p�jd� wcze�niej, dop�ki si� nie usprawiedliwi� � powiedzia�. � A je�eli mnie pani nie zechce wys�ucha� to zostan�, by dowiedzie� si�, gdzie pani mieszka i tam j� odwiedz� by m�c nadal si� broni�. R�a a� zarumieni�a si� z oburzenia i z najwi�kszym lekcewa�eniem w g�osie rzek�a: ��Czy s�dzi pan, �e dwie kobiety s� za s�abe, by si� obroni�? Udowodni� panu co� wr�cz przeciwnego, Janie, prosz� stan��! Wo�nica pos�ucha�, pow�z stan�� w miejscu, w pobli�u st�jkowego, ale porucznik siedz�cy ty�em nie m�g� go zauwa�y�. Opar� si� niedbale o siedzenie i postanowi� gra� sw� rol� do ko�ca. Nawet gdyby dziesi�� razy kaza�a zatrzyma� pow�z, on i tak nie ruszy�by si� ze swego miejsca. ��Panie policjancie, prosz� do nas podej��! � zawo�a�a R�a. Wtedy porucznik obr�ci� si�, dojrza� zbli�aj�cego si� i pozna� zamiary dziewczyny. Nie m�g� ukry� swego zak�opotania, przestraszone oblicze oficera zaczerwieni�o si�. Ju� chcia� co� powiedzie�, aby za�egna� niebezpiecze�stwo, ale R�a mu na to nie pozwoli�a. ��Panie policjancie, � rzek�a � ten cz�owiek napad� na nas w powozie i nie chce nas opu�ci�. Prosz� nam pom�c! Policjant spojrza� zdziwiony na porucznika. Ten zrozumia�, �e najlepiej zrobi, gdy jak najszybciej skapituluje, nie czekaj�c na wynik sprawy wysiad� i rzek�: ��Ta dama tylko �artuje, ale ju� ja si� o to postaram, by spowa�nia�a. Odszed� rzuciwszy gro�ne spojrzenie w stron� powozu. ��No, jeste�my ju� wolne, dzi�kuj� panu! � powiedzia�a do policjanta, a wo�nicy kaza�a jecha�. Porucznik poczu� si� upokorzony jak jeszcze nigdy w �yciu. By� po prostu w�ciek�y. Ten podlotek odp�aci mu jeszcze za to. Wtem zobaczy� pust� doro�k� jad�c� naprzeciw niego. Wsiad� i kaza� wo�nicy jecha� za widocznym w dali powozem. Chcia� za wszelk� cen� dowiedzie� si�, gdzie damy mieszkaj�. Gdy opu�ci�y park, pow�z mkn�� przez uliczki, a potem zatrzyma� si� przed budynkiem przypominaj�cym pa�ac. Damy wysiad�y, lokaj w liberii czyni� honory, a pow�z wjecha� w g��b zabudowa�. Ravenow wiedzia� ju� dosy�, zobaczy� po drugiej stronie domu restauracj�, gdzie liczy� na dalsze informacje. Kaza� jecha� do swojego mieszkania, zrzuci� mundur, w�o�y� na siebie cywilne ciuchy i w nich uda� si� do restauracji, b�d�c pewnym, �e w tym stroju nie zostanie rozpoznany. Ju� dawno wino z niego wyparowa�o, m�g� wi�c �mia�o pozwoli� sobie na par� szklaneczek piwa. Niestety gospodarz by� sam i wygl�da� raczej na mrukliwego cz�owieka. Ravenow musia� czeka� na bardziej sprzyjaj�c� okazj�. Niebawem ujrza� cz�owieka wychodz�cego z domu naprzeciwko, kt�ry wszed� do szynku, zam�wi� szklank� piwa, wzi�� gazet� do r�ki, ale szybko j� od�o�y� i zacz�� si� rozgl�da� po izbie, jakby szukaj�c towarzystwa. T� okazj� wykorzysta� porucznik. Z postawy przybysza wnosi�, i� by� on �o�nierzem. Rozpocz�� z nim rozmow� i ju� po jakim� czasie siedzieli obok siebie i rozmawiali o wszystkim, co najcz�ciej bywa tematem pogaw�dek przy kuflu piwa. ��S�uchaj pan! � zauwa�y� porucznik. � Wed�ug tego, co pan m�wi, s�dz�, �e s�u�y� pan w wojsku. ��By�em podoficerem. ��To tak jak ja. ��Pan? � zapyta� przybysz, patrz�c na delikatne r�ce swojego rozm�wcy. � Hm! A dlaczego nie nosi pan munduru. ��Jestem na urlopie. ��Hm! A kim pan jeste�? Po tonie jego g�osu mo�na by�o pozna�, �e niezbyt da� wiar� w s�owa swego towarzysza. Ravenow by� w cywilnym ubraniu, ale oficera pozna� w nim by�o mo�na na tysi�c krok�w. ��W og�le jestem kupcem � odpowiedzia� � A jak pan si� nazywa? ��Na imi� mam Kurt, Kurt Stranbenberger. ��Mieszka pan w Berlinie? ��Rozumie si�. Mieszkam w pa�acu ksi�cia Olsunny, Hiszpana. ��Du�o ma on s�u�by? ��Hm, w miar�. ��A czy kt�ry� z jego urz�dnik�w nazywa si� mo�e Sternau? Kurt postanowi� mie� si� na baczno�ci. Zwyczajny cz�ek, prosty, ale zaraz zw�cha� pismo nosem, �e chc� go wybada�. A ten cz�owiek wydawa� mu si� kim� wi�cej, ni� zwyczajnym podoficerem. Kurt dowiedzia� si� ju� od wo�nicy, o wypadku, jaki mia� miejsce w czasie przeja�d�ki i postanowi� wi�c podw�jnie uwa�a� ��Sternau? Tak, jest. To wo�nica. ��Do diab�a, wo�nica! A ma c�rk� i �on�? ��Rozumie si�. ��Czy nie s� to mo�e te damy, kt�re by�y dzi� na przeja�d�ce? ��Tak, te. ��Ale� one wcale nie wygl�da�y na �on� i c�rk� wo�nicy. ��Dlaczego nie? Ksi��� tak dobrze op�aca swoich ludzi, �e nawet ich �ony i dzieci mog� sobie pozwoli� na zbytki. Zreszt� nie jecha�y one jak to si� m�wi na spacer. Sternau chcia� uje�dzi� nowe siwosze, a poniewa� wszystko jedno, czy pow�z jedzie pr�ny, czy nie, to zabra� ze sob� obie kobiety. ��Do pioruna! Tak jest, to grubianki, wypisz wymaluj kobiety furma�skie! � wyrwa�o si� porucznikowi. ��Aha, grubianki? S�ysza� pan mo�e co� o nich? Pytaj�c patrzy� na porucznika z ogromnie komiczn� i ciekawsk� min�. Ten zreflektowa� si� i koniecznie usi�owa� naprawi� sw�j b��d. ��Tak, s�ysza�em co� nieco�. By�em w parku i widzia�em jak jaki� oficer musia� wysiada� z ich powozu, a obie damy l�y�y go bardzo niewybrednymi s�owami. ��Tak! Hm! A pan sk�d wie, �e obie damy nazywa�y si� Sternau, h�? ��Wymieni�y policjantowi swoje nazwiska. ��A pan zaraz przychodzi tutaj i wypytuje mnie o nie? ��To czysty przypadek. ��Przypadek, pi�knie! No to uwa�aj pan, aby moja r�ka nie waln�a pana w g�b�, naturalnie tak ca�kiem przypadkowo! ��A to co znaczy? ��Proste, nie dam z siebie robi� durnia! Pan rzeczywi�cie wygl�da na podoficera, aha! To pan jest tym porucznikiem, tym gogusiem, kt�remu furma�skie kobietki da�y si� w tak szczeg�lny spos�b we znaki! A teraz przy�azisz tutaj, aby szpiegowa�! Ale daj pan sobie spok�j, tutaj nic nie wsk�rasz, no mo�e tylko t�gie baty. Pod tym wzgl�dem jestem zawsze got�w, zapami�taj pan to sobie raz na zawsze. Teraz odchodz�, a za pi�� minut wr�c� z wo�nic� i kilkoma innymi, kt�rzy lubi� tak� robot�. Je�li pana poznaj�, to wygarbujemy mu sk�r�, tak �e dziury pozostan�. To wszystko, adieu! Po tej do�� ostrej przemowie Kurt zap�aci� za swoje piwo i uda� si� do pa�acu. Zaledwie wszed� do bramy Ravenow tak�e opu�ci� lokal. Nie mia� najmniejszej ochoty zawiera� bli�szej znajomo�ci z tego rodzaju lud�mi. Kl��, �e wszystko si� dzisiaj sprzysi�g�o przeciw niemu. Nie spodziewa� si� jednak, �e Kurt je�li chodzi o damy, udzieli� mu fa�szywych informacji. Tymczasem nadesz�a pora spotka� oficer�w w kasynie. Przyby� i Ravenow. Mi�dzy obecnymi m�wiono ju� o jego zak�adzie i dlatego zosta� zasypany pytaniami. Stara� si� je zbywa�, ale kiedy nie dawano mu spokoju i za��dano by opowiedzia� o swojej przygodzie, zniech�cony rzek�: ��A c� mam opowiada�, wprawdzie zosta�o jeszcze pi�� dni, ale zak�ad ju� wygrany. ��Udowodnij to, a zap�ac� jeszcze dzisiaj! � rzek� obecny przy rozmowie Goltzen. ��Udowodni�? � za�mia� si� cynicznie Ravenow. � Co tu udowadnia�? Przecie� mi mo�na wierzy�, �e jestem w stanie odnie�� zwyci�stwo nad c�rk� wo�nicy. ��Wo�nicy? � zapyta� zaskoczony Goltzen. � Niemo�liwe! ��Jej ojciec nazywa si� Sternau i jest wo�nic� u ksi�cia Olsunny. ��Nie mog� w to uwierzy�. Ta dama �adn� miar� nie mo�e by� c�rk� wo�nicy. ��To id� i sam si� przekonaj. ��Uczyni� to z ca�� pewno�ci�. Taka pi�kno�� godna jest zainteresowania. Zreszt� masz przynie�� dowody zwyci�stwa. Bez dowod�w nie oddam swego rumaka. ��Je�eli tak, to daruj� ci go. Nie mo�na przecie� wymaga� ode mnie, abym si� publicznie pokazywa� z c�rk� wo�nicy, po to tylko, �eby tobie dostarczy� dowod�w. ��Tu chodzi o zak�ad, a wi�c o zysk albo strat�. Musz� ci� prosi�, aby� naprawd� dostarczy� mi dowod�w. Nie obchodzi mnie wcale w jaki spos�b to uczynisz. Zwyczajne zapewnienie nie mo�e rozstrzyga� o wyniku zak�adu. Jak pan s�dzi kapitanie, pan jest tutaj obcy, wi�c poza uk�adami. Pytanie by�o skierowane do chudego cz�owieka siedz�cego pod oknem. By� on w cywilnym ubraniu, ale do kasyna zosta� wprowadzony jako kapitan Parkert z marynarki Stan�w Zjednoczonych. Wygl�da� na prawdziwego Jankesa, mia� oko�o sze��dziesi�tki i ch�tnie przystawa� na wie�ci, jakie o nim rozsiewano, a mianowicie, �e zosta� wys�any przez Kongres, aby przyjrze� si� stosunkom panuj�cym w niemieckiej flocie. Z pocz�tku oboj�tnie przys�uchiwa� si� rozmowie, ale gdy pad�y nazwiska Olsunna i Sternau wyra�nie si� zainteresowa�. W�a�nie mia� udzieli� odpowiedzi, gdy otwar�y si� drzwi i do �rodka wszed� porucznik gwardii husarskiej, adiutant pu�kownika. By� nieco roztargniony, rzuci� swoj� czapk� na st�, a po jego minie by�o wida�, �e nie jest w dobrym humorze. ��A c� tam, Branden? � zapyta� jeden z obecnych. � Mo�e znowu co� u starego? ��A tak i to niema�o � odpar� zdenerwowany. ��Do stu tysi�cy znowu, a to dlaczego? ��Pu�kownik zarzuci� nam, �e regiment �le je�dzi, nie ma w nim dziarskich oficer�w. Mam wam to powiedzie� prywatnie, aby nie trzeba by�o tego powtarza� publicznie. Usiad�, chwyci� pierwsz� lepsz� lampk� wina i wypi�. ��Nie ma dziarskich oficer�w! Grom i piek�o! Czy tak si� maj� do nas zwraca�? Nie zniesiemy takiej plamy. Tak wo�ano doko�a z og�lnym oburzeniem. Adiutant przytakn�� i doda�: ��Nie dziwota, �e ma si� o nas takie zdanie. Do tego korpusu oficer�w rekrutuj� z najobskurniejszych nacji. Mam wam w�a�nie oznajmi� przybycie nowego towarzysza. ��Kto to taki? ��Pewien porucznik, liniowiec. ��Co?! Liniowiec do huzar�w. I to do kawalerii? ��Ma dwadzie�cia dwa lata, a nazywa si� Helmer. ��Helmer? � zapyta� Ravenow. � Nie znam. Helmer, von Helmer� von Helmer, naprawd� nie ma takiej rodziny w�r�d nas. ��Ba, gdyby to �von Helmer�, ale to zwyczajny �Helmer�! ��Mieszczanin? Nie szlachcic? Adiutant przytakn��. ��Tak, ju� tak z nami jest �le. Je�li nie och�on� z gniewu, to za��dam zwolnienia ze s�u�by. My�la�em, �e mnie trafi szlak, kiedy ogl�da�em papiery nowoupieczonego kolegi. Kiep ma dwadzie�cia dwa lata, s�u�y� w wojskach liniowych w Darmstadt, a jego ojciec jest dzier�awc� ma�ego folwarku ko�o Moguncji. Podobno by� sternikiem na jakim� statku. Maj�tku ani troch�, za to po jego stronie jest znacz�cy protektor, sam wielki ksi���. Major klnie za ten figiel, pu�kownik klnie, ale to nic nie pomo�e, gdy� nowego porucznika dostali�my w podarku, musimy go przyj�� i tolerowa�. ��Przyj�� tak, ale nie koniecznie tolerowa�! � zawo�a� Ravenow. � Przynajmniej co si� mnie tyczy nie mam zamiaru znosi� jakiego� tam ch�opka, czy �eglarza. Tego draba trzeba b�dzie ignorowa�. ��Naturalnie, to jeste�my winni sobie samym � powiedzia� kto� inny, a wszyscy mu przytakn�li. To trudne do uwierzenia, jaki duch wy�szo�ci panuje w korpusie oficerskim kawalerii. Tam ka�dy oficer uwa�a si� za cz�� elity. Nic dziwnego, �e przybycie Roberta Helmera wywo�a�o powszechne oburzenie. Wszyscy si� zgodzili, �e nale�y si� go pozby� z regimentu. Nie zauwa�ono przy tym z jakim zainteresowaniem przys�uchiwa� si� rozmowie ameryka�ski kapitan. Chcia� ukry� wra�enie, jakie na nim zrobi�y te wiadomo�ci, ale z jego oczu bi�a ogromna ciekawo��. ��A kiedy dostaniemy tego nowego go�cia? ��Chyba dzisiaj! Ma z�o�y� wst�pne wizyty. Popo�udniu odwiedzi pu�kownika, a wieczorem b�d� mia� w�tpliwy zaszczyt przedstawi� go panom. ��Dzisiaj si� tu nie pojawimy � rzek� Ravenow. ��Dlaczego nie, kochany przyjacielu. To do niczego nie doprowadzi, gdy� nadchodzi godzina, w kt�rej b�dziemy musieli zaj�� stanowisko wobec niego. Lepiej zebra� si� w wi�kszej grupie i otwarcie pokaza� czego si� mo�e po nas spodziewa�. Propozycj� t� przyj�to jednog�o�nie. Burza zbiera�a si� nad g�ow� zapowiedzianego, on natomiast nie mia� o niczym poj�cia. Ksi��� Olsunna znalaz� powody, by przerwa� sw� samotno�� w Kreuznach i kupi� w Berlinie pa�ac. Od tygodnia po raz pierwszy przebywa� w nowej rezydencji w towarzystwie swojej ma��onki, wczoraj przyby� do nich Otto Rodenstein wraz z Flor�, c�rk� ksi�cia i oboje przywie�li R�yczk�. Dopiero dzisiaj Robert m�g� przyby� do Berlina z Darmstadt i to tu� przed przybyciem ksi�nej ze spaceru. Musimy nadmieni�, �e Robert nie widzia� R�yczki od kilku lat, gdy� ci�gle przebywa� w wojsku. Przed paru dniami powr�ci� z Turcji i nie mia� jeszcze nawet czasu, by pojecha� do Kreuznach. Kiedy za� potem odwiedzi� matk� i starego kapitana Rodensteina, dowiedzia� si�, �e ma�a R�yczka pojecha�a w�a�nie do Berlina. W�a�nie sta� w komnacie, kt�r� zajmowa� w pa�acu ksi�cia, ubrany w galowy mundur, gdy� wybiera� si� ze s�u�bowymi wizytami. W uniformie huzar�w by�o mu wyj�tkowo do twarzy. Z tego ma�ego urwisa, ulubie�ca wszystkich mieszka�c�w Kreuznach wyr�s� bardzo przystojny m�czyzna. Chocia� na g�rnej wardze nie by�o jeszcze sumiastego w�sa, to w jego twarzy by�o tyle powagi, �e wszyscy mieli respekt przed m�odzie�cem. Kto tylko go pozna� musia� si� przekona�, �e ma do czynienia z wyj�tkowym m�odym cz�owiekiem. Gdy us�ysza� nadje�d�aj�cy pow�z podbieg� do okna, ale ujrza� tylko dwie postacie znikaj�ce w bramie. ��R�yczka! � rzek� do siebie ze szcz�ciem. � Ach, jak dawno jej nie widzia�em! Ca�� wieczno��! Zszed� po schodach na d�, gdzie ksi��� przyjmowa� obie damy. Tu, w przestronnej komnacie posta� R�yczki nabra�a w�a�ciwego powabu. Ojciec jej Karol Sternau, by� postawnym i przystojnym m�czyzn�, matce R�y de Rodriganda ma�o kt�ra kobieta mog�a dor�wna� urod�. C�rka takiej pary by�a wi�c prawdziw� doskona�o�ci�. Robert a� stan�� zachwycony. Przeczuwa�, �e z R�yczki wyro�nie prawdziwa pi�kno��, ale rzeczywisto�� przesz�a wszelkie jego wyobra�enia. Obr�ci�a si� w jego stron� i od razu pozna�a. ��Ale� to Robert, nasz kochany Robert! � zawo�a�a biegn�c w jego stron� z wyci�gni�tymi r�kami. Usi�owa� zapanowa� nad ogromny wzruszeniem, sk�oni� si� przed ni� powa�nie, uj�� r�czk� i uca�owa�. Nie by� jednak w stanie powiedzie� ani jednego s�owa. Ona za� popatrzy�a na niego zdziwiona i rzek�a: ��Taki obcy, taki oficjalny! Czy�by mnie pan porucznik nie zna�? ��Nie zna�? � zapyta� z trudem panuj�c nad sob�. � Ale� to niemo�liwe, wasza wysoko��! ��Wysoko��? � zawo�a�a i za�mia�a si�. � Aha, przypominam sobie, �e mamcia kiedy� by�a hrabiank� de Rodriganda. ��Tak ksi�niczko, a ojciec synem ksi�cia Olsunny. ��No, no, teraz nawet jestem ju� ksi�niczk�. Dlaczego kiedy� nie zwraca� pan na to uwagi? By�am R�yczk�, a pan Robertem. Tak by�o i tak b�dzie, mam przynajmniej nadziej�. Czy mo�e pan porucznik, po awansie do huzar�w tak zhardzia�? Teraz jednak dok�adnie si� mu przygl�dn�a i cudowny u�mieszek znikn�� z jej ust, a na jego miejsce zjawi� si� wstydliwy rumieniec. By� on nast�pstwem my�li, �e ten ma�y Robert wyr�s� na wspania�ego m�czyzn�. On natomiast w ko�cu przezwyci�y� swoje wzruszenie. Z oczami b�yszcz�cymi rado�ci� wzi�� j� za r�ce, ale g�os mu nadal dr�a�, gdy powiedzia�: ��Dzi�kuj� pani, R�yczko. Jestem rzeczywi�cie starym znajomym, kt�ry jest gotowy jak dawniej i�� za pani� w ogie�, albo bi� si� za pani� z ca�� armi� nieprzyjaci�. ��Taki zawsze by�e�. Za niesforn� R�yczk� nieraz ty bywa�e� ukarany. Teraz jest roztropniejsza. Nie potrzebuje pan skaka� w ogie� ani bi� si� z armi� nieprzyjaci�, chocia� przyczyna do tego by si� znalaz�a i to zaraz. ��Czy pani� kto� obrazi�? � zapyta� z roziskrzonymi oczami. Tu wmiesza� si� ksi��� Olsunna. ��Obra�ono ci� dziecko? Kto taki? ��Nijaki porucznik Ravenow. Opowiedzia�a o ca�ym zdarzeniu. ��A to bezczelno��! Ten cz�owiek pozna moj� szpad�! � zawo�a� Robert. ��Ale� daj spok�j, kochany Robercie! Zaraz na wst�pie w swych kolegach znajdziesz wrog�w. Ja sam si� z nim policz�. Wprawdzie lata ju� nie te, ale znajd� na tyle zr�czno�ci, aby tego porucznika ukara�. ��Nikt mnie od tego nie powstrzyma, wasza wysoko��! Co si� za� tyczy towarzyszy broni, to ju� mnie uprzedzono, �e i tak b�d� do mnie �le nastawieni. Wyzwanie wi�c Ravenowa nie przysporzy mi wi�cej nieprzyjaci�, bo ju� ich mam. ��O tym pom�wimy p�niej, bo teraz musisz i�� do ministra wojny. Jeste� um�wiony i b�dziesz dobrze przyj�ty, bo s�ysza� o twoich zas�ugach. �ycz� ci, aby� wsz�dzie dozna� takiego przyj�cia. Tak wi�c na razie od�o�ono t� spraw�. Robert po�egna� si� i pospieszy� na um�wione spotkanie. W duchu jednak postanowi�, �e nikomu nie daruje, gdy naruszy jego honor, a szczeg�lnie musi da� nauczk� Ravenowowi. Minister wojny przyj�� go uprzejmie, bacznie lustruj�c posta� m�odzie�ca. ��Jest pan jeszcze m�ody, nadzwyczaj m�ody, ale polecono mi pana i opisano z jak najlepszej strony. Studiowa� pan na wojskowych uczelniach i to w r�nych krajach. Musz� powiedzie�, �e osi�gn�� pan sukces. Je�eli jeszcze pozna pan nasz korpus huzar�w, to mam zamiar zatrudni� pana w sztabie generalnym. Nie b�d� przed panem ukrywa� trudno�ci, na jakie natrafisz. Tradycje korpusu itd� Wszystko to sprzymierzy si� przeciw panu. Prosz� ignorowa� t� sytuacj�, naturalnie je�eli nie b�dzie kolidowa�a z pa�skim honorem oficerskim. Przyjm� pana z niech�ci�, dlatego te� napisa�em par� s��w do pu�kownika, by przetrze� panu pierwsze kroki. Prosz� i��, a ja chc� si� wkr�tce dowiedzie�, �e znalaz� si� pan na swoim miejscu, chocia� nie nale�ysz do szlachty. Pocz�tek by� zach�caj�cy, ale ci�g dalszy niestety nie. Dow�dca dywizji kaza� powiedzie�, �e nie ma go w domu, chocia� Robert widzia� go w oknie, a dow�dca brygady w czasie wizyty mia� niezbyt zach�caj�ce oblicze. ��Nazywa si� pan Helmer? ��Tak jest, ekscelencjo! ��I to wszystko? Nie mog� poj��, jak mogli przenie�� pana do gwardii. By�a to zwyczajna z�o�liwo��, Robert wi�c odpar�: ��No c�, ekscelencjo. Nie znam �adnego rodu, kt�rego pierwszy praszczur mia� przed nazwiskiem �von�. Je�eli obecn� generalicj� nale�y bardziej ceni�, ni� stan �redni, to ja jestem r�wny jej praszczurom i to mi wystarcza. Takiej riposty genera� si� nawet nie spodziewa�. ��Jak? Co? Pan masz czelno�� odpowiada�? Zapami�tam to sobie! Odej��! Robert zasalutowa� i uda� si� do pu�kownika, gdzie w przedpokoju czeka� prawie godzin�. Pu�kownik siedzia� za biurkiem odwr�cony plecami. Przy bocznym stole siedzia� jego adiutant, Branden. Tylko raz spojrza� na wchodz�cego i dalej pisa� spokojnie. Zdawa�o si�, �e nikt nie zauwa�y� przybycia Roberta, gdy zakaszla� g�o�no i mo�e troch� z�o�liwie, pu�kownik obr�ci� si� poma�u. ��Kto tu kaszle? A, kim pan jest? ��Porucznik Helmer, na rozkaz, panie pu�kowniku! Wtedy dow�dca pu�ku wsta�, poprawi� monokl i przygl�dn�� si� Robertowi lodowatym okiem. Kiedy w jego wygl�dzie nie znalaz� nic do zganienia, rzek�: ��Przyby� pan wi�c. Zg�o� si� pan w kwatermistrzostwie. Zna pan ju� pan�w oficer�w? ��Nie. ��Hm! B�dzie si� pan �ywi� w kantynie? ��Mieszkam i �ywi� si� u znajomych. ��A tak, to doprawdy nie wiem, jak mam pana pozna� z towarzyszami. Robert zrozumia� i grzecznie odpar�: ��S�dz�, �e tak jak zwykle. A mo�e w gwardii panuj� inne zwyczaje? Pu�kownik oburzy� si� i rzek�: ��Nie mo�e pan przecie� wymaga�, aby przy korpusie gwardii, z�o�onym z samej elity, trzymano si� �e tak powiem� obyczaj�w mieszcza�skich. Kto swoim urodzeniem stoi poza pewnym kr�giem, nie tak �atwo si� do niego dostanie. Rozumny ogrodnik nie sadzi zwyk�ych ziemniak�w obok wspania�ych r� albo kamelii� ��A mimo to ziemniaki przynosz� korzy�� i b�ogos�awie�stwo dla wielu rodzin, gdy r�a czy kamelia s� tylko dla oka b�d� nosa � przerwa� mu Robert. � Jestem przekonany, �e owe arystokratyczne ko�o zwi�d�� r�� lub kameli� uwa�a za �mieci, podczas gdy ziemniakami nie raz si� zachwyca. Pu�kownik poprawi� monokl, rzuci� zdziwiony wzrokiem na m�wi�cego i rzek�: ��Panie poruczniku, nie jestem przyzwyczajony, by mi kto� przerywa�. Prosz� to sobie �askawie zapami�ta� � a zwracaj�c si� do adiutanta zapyta�: � Panie Branden, czy odwiedzisz w tych dniach kasyno? ��W�tpi� � odpar� ch�odno, nie podnosz�c oczu z nad pism. ��S�yszy pan, poruczniku? Pa�skie zbli�enie si� do pan�w oficer�w nie b�dzie �atw� spraw�. Robert odpowiedzia� oboj�tnie. ��Widz�, �e b�d� m�g� i�� tylko t� drog�, kt�r� mi pozostawiono. Ale ja te� mam swoje nawyki, a do nich nale�y mi�dzy innymi to, �e zawsze id� swoj� drog�, nie daj�c si� powstrzyma�. �askawie prosz� to zapami�ta�. Czy wolno mi spyta�, kiedy mam si� stawi� na s�u�b�? Podczas tej �mia�ej odpowiedzi adiutant wsta� powoli. Zmierzy� Roberta nieprzyjaznym wzrokiem, za� pu�kownik a� poczerwienia� z gniewu, zapanowa� jednak nad sob� i rzek� rozkazuj�cym tonem: ��Co mnie obchodz� pa�skie nawyki? Zg�osi si� pan jutro punktualnie o dziewi�tej. Teraz mo�e pan odej��! Wtedy wyci�gn�� Robert pismo i oddaj�c s�u�bowy uk�on rzek�: ��Wedle rozkazu, panie pu�kowniku. Prosz�, oto par� s��w od pana ministra! Obr�ci� si� i stukaj�c ostrogami wyszed� z pokoju: ��Zuchwalec! � mrukn�� pu�kownik patrz�c na adiutanta. � Co tam jest w li�cie? Czytaj! Panie pu�kowniku! Cz�owieka, kt�ry odda panu ten list polecono mi z jak najlepszej strony. Spodziewam si�, �e takie same wzgl�dy, jak u mnie, zyska te� w�r�d swoich nowych kompan�w. Nie �ycz� sobie, aby jego mieszcza�skie pochodzenie pozbawi�o go uprzejmego powitania, na jakie zas�uguje. Pu�kownik a� otwar� usta, gdy us�ysza� te s�owa. ��Do diab�a! To� to prawie polecenie! W�asnor�czny list od ministra. Ale mnie wcale si� nie u�miecha stosowa� do tego. Tu w�adza ministra nie si�ga. A co do tego Helmera, to z tak� zuchwa�o�ci� na pewno nie zjedna sobie przychylno�ci. Robert uda� si� do majora, gdzie ju� o nim m�wiono. By� tu rotmistrz ze swoj� �on�, a tak�e m�ody porucznik, krewny majorowej. M�wiono o zak�adzie Ravenowa i nowym poruczniku. Major i rotmistrz postanowili traktowa� go jak obcego, porucznik jednak mia� inne zdanie. ��Ma pan za mi�kkie serce, m�j mi�y Platenie � zauwa�y� major. � To przywilej m�odo�ci. Za par� lat inaczej b�dzie pan o tym my�la�. Wrona nie dostaje si� bezkarnie do kr�gu s�p�w lub or��w. Plebs zostaje plebsem. Zaraz dzisiaj, w czasie wizyty dam mu pozna�, czego mo�e oczekiwa�. Zaraz po tym s�u��cy zameldowa� przybycie porucznika Helmera. ��Lupus in Fabula! � rzek� niezadowolony rotmistrz. ��Wej��! � zawo�a� major, muskaj�c w�sy, ale nie wstaj�c z krzes�a. Robert wszed�. Zobaczy� ponure miny oficer�w i nad�te damy. Wiedzia�, jak go przyjm�. Stan�� s�u�bowo i czeka�. ��Kim pan jest? � zapyta� major szorstko. ��Porucznik Helmer, panie majorze. S�ysza�em, �e s�u��cy wymieni� ju� moje nazwisko. Pierwszy cios odparowany, major jednak nie zwa�a� na to. ��By� pan ju� u pu�kownika? ��Tak. ��Czy dosta� pan od niego instrukcje, co do swojej s�u�by? ��Tak. ��Nie mam wi�c nic do dodania. Mo�e pan odej��. Nawet nie mia� zamiaru wsta�, tak samo i rotmistrz, tylko porucznik Platen wsta� i sk�oni� si� uprzejmie. Robert zwr�ci� si� grzecznie do prze�o�onego: ��Zobaczy�em odznaki mojego szwadronu panie majorze, dlatego �askawie prosz� o przedstawienie mnie tym panom. Wtedy pos�ucham rozkazu �odej��! ��Ci panowie s�yszeli ju� pa�skie nazwisko. Ono jest zbyt kr�tkie, by je tak szybko zapomnieli � odpar� major lekcewa��co. � To jest rotmistrz von Codmeder a to porucznik von Platen. ��Dzi�kuj� � rzek� Robert oboj�tnie. � Teraz mog� �odej��, chocia� tego zwrotu u�ywa si� do rekrut�w, nie do oficer�w. Wyszed� z pokoju. ��Co za zuchwa�y cz�ek, na m�j honor! � rzek� rotmistrz.. ��Mieszcza�ska ho�ota! Bez umiaru ani wykszta�cenia, jak to w�a�nie mo�na by�o oczekiwa�! � �ali�a si� jedna z dam. ��Hm! M�j nowy kolega jest do�� ci�ty � odwa�y� si� zauwa�y� Platen. � Trzeba si� z nim obchodzi� ostro�nie. Je�li tak samo w�ada szabl� jak j�zykiem, to niebawem b�dzie o nim g�o�no. ��A to mu nie przyjdzie do g�owy! Zwr�ci mu si� uwag�, �e pojedynki s� zakazane, a ich uczestnicy trafiaj� do twierdzy. Spodziewam si�, �e pana mi�kkie serce nie sk�oni go do wypaplania tego �artu, kochany Platen! � rzek� major. ��Moje serce nie b�dzie ode mnie wymaga� nic takiego, co nie by�oby zgodne z moim honorem � odpowiedzia� cokolwiek dwuznacznie porucznik, kt�remu Robert wyda� si� sympatycznym cz�owiekiem, a poza tym czu�, �e wszyscy wyrz�dzaj� mu krzywd�. Robert powr�ci� do domu i opowiedzia� ksi�ciu, jak zosta� przyj�ty. ��Spodziewa�em si� tego � rzek� Olsunna. � Gwardia w tym kraju jest najdumniejszym korpusem. Ale nie martw si� tym. Podczas twojej nieobecno�ci otrzyma�em par� s��w od wielkiego ksi�cia. Zosta� wezwany do Berlina przez kr�la. S�dz� z listu, �e chodzi o bardzo wa�ne sprawy pa�stwowe. Mo�e dotyczy to Hesji, Prus, a mo�e o co� jeszcze wa�niejszego. Ten Bismarck to nadzwyczajna g�owa. Obecno�� tutaj wielkiego ksi�cia ka�e spodziewa� si� wa�nych rzeczy. Posiada on wielkie wp�ywy, a to ze wzgl�du na ciebie bardzo mnie cieszy. Jestem do niego zaproszony i wykorzystam t� okazj�, aby opowiedzie� o tym, jak zosta�e� przyj�ty. Jestem przekonany, �e ci pomo�e. Nagle przesta� m�wi� i podszed� do okna. Na dziedziniec wjecha� pow�z, a wkr�tce potem w drzwiach ukaza�a si� R�a, �ona Sternaua w towarzystwie jakie� pi�knej, cho� ju� niem�odej damy i starszego, dystyngowanego pana. ��A jednak znalaz�am, chocia� nigdy nie by�am w Berlinie! � zawo�a�a � Przyprowadzi�am dwoje bardzo znacz�cych go�ci, tatku! Zgadnij, kto to taki? Spojrza� na przyby�ych. Mieli szlachetny wygl�d, ale z ca�ych ich postaci bi�o znu�enie i jakie� ogromne cierpienie. Podobne cierpienie wida� by�o na twarzy R�y. Chocia� ksi��� od razu pozna� w starszym panu Anglika, pokiwa� tylko g�ow� i rzek�: ��Nie ka� mi c�rko zgadywa�, raczej powiedz t� mi�a wiadomo��, jak� maj� mi sprawi� ci go�cie. ��Dobrze. Tego pana ju� dawno temu op�akali�my, to daremnie poszukiwany sir Henry Lindsay, hrabia de Nothigvell, a ta dama� ��Miss Amy, jego c�rka � doda� Olsunna. ��Tak ojcze! Przyst�pi� do obojga wyci�gaj�c do nich r�ce. ��Witam, z ca�ego serca witam! Szukali�my pa�stwa ca�ymi latami, jednak daremnie. Dlatego niezmiernie jeste�my zdziwieni waszym widokiem. Sir Lindsay pokiwa� poma�u i znacz�co g�ow�. ��S�yszeli�my o tych poszukiwaniach. Powiem dlaczego by�y one daremne. Jednak teraz chcia�bym powiedzie�, �e przybywam z Meksyku w dyplomatycznej misji. Dowiedzieli�my si�, �e hrabianka R�a de Rodriganda przebywa w Kreuznach i nie mog�em odm�wi� mej c�rce odszukania tej miejscowo�ci. Od hrabianki dowiedzieli�my si�, �e wasza wysoko�� przebywa w Berlinie. Dlatego te� pozwolili�my sobie z�o�y� t� wizyt�. ��Bardzo dobrze zrobili�cie. B�dzie mi r�wnie� mi�o, gdybym m�g� w czymkolwiek panu pom�c, co si� tyczy jego poselstwa. Pozwol� sobie tymczasem przedstawi� mojego m�odego przyjaciela, to porucznik Robert Helmer. ��Helmer? Znam to nazwisko. Tak si� nazywa� sternik i jego brat, s�ynny my�liwy prerii. ��Sternik to m�j ojciec � wtr�ci� �ywo Robert. ��A, w takim razie mog� panu porucznikowi opowiedzie� co� o ojcu, ale tylko do chwili, w kt�rej opu�ci� hacjend� del Erina. Zaj�li miejsca. Amy mia�a w�a�nie usi��� na fotelu ko�o okna i mimochodem spojrza�a na ulic�. Przera�ona krzykn�a i pospiesznie odskoczy�a. ��Co si� kochanie sta�o? Co ci� tak przerazi�o? � zapyta� lord podchodz�c do niej. ��M�j Bo�e, mo�e jednak wzrok mnie myli? � zawo�a�a wskazuj�c na m�czyzn� spaceruj�cego po drugiej stronie ulicy i przygl�daj�cemu si� ciekawie ksi���cemu pa�acowi. By� to kapitan Parkert, kt�rego wcze�niej spotkali�my w kasynie oficerskim. Po tym co us�ysza� postanowi� ogl�dn�� teren i samemu przekona� si�, kto zamieszkuje ten pa�ac. ��Masz na my�li tego cz�owieka, kt�ry tam spaceruje? � zapyta� Lindsay. ��Tak. ��Znasz go? ��Czy go znam? Tego� tego cz�owieka! � zawo�a�a bledn�c ze wzruszenia. � Widzia�am go raz, ale nigdy nie zapomn�. To, to jest ten s�ynny pirat, kapitan Landola. Nie da si� opisa� wra�enia, jakie to s�owa wywar�y na obecnych. Wszyscy stan�li jak wryci, a w ko�cu posypa�y si� pytania. ��Landola, kapitan �La Pendoli�? Kapitan Grandeprise? Nie mylisz si�? ��Nie. Kto raz go zobaczy�, nie mo�e si� myli�. Robert nie m�wi� nic. Podszed� do okna i utkwi� wzrok w przechodniu, jak orze� w swej zdobyczy. ��On przygl�da si� memu domowi � rzek� ksi���. ��Wie, �e tutaj mieszkamy � doda�a Amy. ��Wr�g naszego szcz�cia rozmy�la o nowych krzywdach � dorzuci�a R�a. ��Wszed� do tej restauracji naprzeciwko � rzek� Robert. � Z ca�� pewno�ci� b�dzie si� o nas wypytywa�. Trzeba mu dopom�c. Szybkim krokiem wyszed� z pokoju. ��Robert, zaczekaj! Zosta�! � wo�a� za nim na pr�no ksi���. Us�yszano, �e uda� si� po schodach do swego pokoju, ksi��� pospieszy� za nim, gdy wszed� do pokoju zasta� Roberta zmieniaj�cego ubranie na cywilne. ��Co chcesz zrobi�? ��Chc� przechytrzy� tego cz�owieka � odpar�. � Nie pierwszy raz go widz�. ��Znasz go, sk�d? ��Widzia�em go raz w Kreuznach. Tego dnia kiedy �egna�em si� z kapitanem Rodenstein, wyszed�em do lasu i ujrza�em tego cz�owieka, jak wychodzi� z chaty Tombiego. Tombi wyja�ni� mi, �e to jaki� mieszkaniec Moguncji, kt�ry zab��dzi� i pyta� o drog�. ��W takim razie szuka� nas ju� w Kreuznach. ��Tak, a jak mi si� wydaje, Tombi go zna. Ten pirat jeszcze mnie nie widzia� i nie wie kim jestem. B�d� chcia� w czasie rozmowy dowiedzie� si� co knuje. ��Mo�e masz racj�, ale prosz� ci� ch�opcze, b�d� ostro�ny. My tymczasem zastanowimy si�, co nale�y dalej czyni�. Ksi��� wr�ci� do go�ci. Robert za� z min� skarconego psiaka, uda� si� do restauracji. Kapitan Parkert siedzia� samotnie, przy tym samym stoliku, co wcze�niej siedzia� Ravenow. Widzia� Roberta wychodz�cego z pa�acu, dlatego zagadn��: ��Prosz� usi��� ko�o mnie! Tutaj tak samotnie, a przy szklaneczce lubi si� nieco porozmawia�. ��Jestem tego samego zdania m�j panie, dlatego z ch�ci� przyjmuj� zaproszenie � odpar� Robert. ��Bardzo dobrze pan robi, wydaje mi si�, �e nie jest w najlepszym humorze. Czy co� si� sta�o? ��Hm, ma pan racj� � mrukn�� Robert zamawiaj�c sobie szklank� piwa. � Wielkim panom wszystko jedno, czy zepsuj� nam humor czynie. ��W takim razie odgad�em! By�e� w tym wielkim domu i tam ci� rozgniewano. Kto tam w�a�ciwie mieszka? ��A, hiszpa�ski ksi��� Olsunna. ��Bogaty? ��Bardzo. ��Ma �on�? ��Oczywi�cie. ��A teraz sobie przypominam, s�ysza�em kiedy�, �e ksi��� pope�ni� mezalians? ��Tego nie wiem. Taki zazwyczaj bierze sobie �on� godn� siebie. ��A dok�adnie zna pan jego stosunki? ��S�dzi pan, �e taki wielki ksi��� zwierza si� ze swych stosunk�w, s�u��cemu, za jakiego mnie pan uwa�a? ��A kim pan tam w�a�ciwie jeste�? Robert przybra� obra�on� min� i odpar�: ��To nie ma nic do rzeczy. Pan zdaje si� tak�e jeste� wielkim panem i dlatego nie obchodzi ci� nawet, jak si� nazywam. Twarz kapitana nie wyrazi�a najmniejszego gniewu za t� odpowied�. Oczy zab�ys�y mu zadowoleniem; dlatego zapyta� uspokajaj�cym tonem: ��No to si� pan odgryz�. To mi si� podoba. Lubi� milcz�ce charaktery, bowiem mo�na na nich polega�. Cz�sto bywa pan w pa�acu? ��Nie � odpar� Robert, co by�o prawd�. ��A p�jdzie pan tam jeszcze kiedy�? ��Musz�. Wtedy kapitan przysun�� si� do niego bli�ej i rzek� p�g�osem: ��S�uchaj pan, podobasz mi si�. Nie posiadasz zdaje mi si� wielkiego maj�tku, czy nie chcia�by� mo�e zas�u�y� na niez�� gratyfikacj�? ��Hm, jakim sposobem? ��Chcia�bym dok�adnie wiedzie� co si� dzieje u ksi�cia, a poniewa� pan ma tam wst�p, to m�g�by� mi nieco o tym opowiedzie�. Odwdzi�cz� si� hojnie. ��Pomy�l� nad tym � rzek� Robert po chwili. ��Znakomicie. Widz�, �e jeste� pan cz�owiekiem ostro�nym, a to zwi�ksza me zaufanie. Mo�liwe, �e b�dzie to z korzy�ci� dla pana� Je�li si� postarasz, to mo�esz u mnie zarobi� ca�kiem niez�� sumk�. Nie lubi� sk�pc�w. Jestem tutaj obcy i potrzebuj� cz�owieka, na kt�rym m�g�bym polega�. ��A co ten cz�owiek ma robi�? � pyta� Robert zadowolony z oferty. Kapitan przyjrza� si� mu dok�adnie, wygl�da� zupe�nie zwyczajnie i to go uspokoi�o, wi�c zapyta�: ��Kim jest pa�ski ojciec? Nie chc� zna� jego nazwiska. ��M�j ojciec jest �eglarzem. ��W takim razie nie nale�y pan do bogatych. Szuka pan mo�e posady? ��Obiecano mi j�, ale czyni� liczne trudno�ci. Kapitan bardzo si� ucieszy� t� wiadomo�ci�, z min� protektora rzek�: ��Rzu� pan to do diab�y! Mog� panu da� o wiele lepsze dochody, skoro przekonam si�, �e jest pan przydatny. Musi pan posiada� pewn� doz� przebieg�o�ci. Robert obiecuj�co mrugn�� oczami i odpowiedzia�: ��Tego to akurat mi nie brakuje, chyba si� pan ju� przekona�. ��Ale musia�bym si� dowiedzie� kim pan jest i jak si� nazywa. ��Zgoda, b�dzie pan wiedzia�, ale dopiero wtedy, kiedy dam panu dow�d, �e si� nadaj�. Chc� panu powiedzie�, �e tutaj, w niekt�rych miejscach nie mam dobrych notowa� i to mi ka�e by� ostro�nym. Kapitan przytakn�� zadowolony, my�l�c, �e ma do czynienia z osobnikiem niezadowolonym z obecnych stosunk�w i odpowiedzia�: ��To mi obecnie wystarczy. Anga�uj� pana i daj� mu ma�� zaliczk�. Masz pan tutaj pi�� talar�w. ��Nie jestem a� taki go�y, abym potrzebowa� zaliczki, najpierw robota, potem zap�ata. To wa�ne. Co mam robi�? Oblicze kapitana rozb�ys�o zadowoleniem. ��Dobrze, jak pan chce. Zgadzam si� z pa�sk� zasad�, kt�rej b�dziemy si� trzyma�. Na szkod� to panu nie wyjdzie. Pytasz, co masz czyni�? Naj