3178
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 3178 |
Rozszerzenie: |
3178 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 3178 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 3178 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
3178 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
AGNIESZKA HA�AS
KR�TKIE SPOJRZENIE WSTECZ
Jakkolwiek by by�o,
demony uchodz� za istoty nieczyste,
odznaczaj�ce si� pych� i rozpust�.
N�kaj� ludzi i usi�uj� wci�gn�� ich do z�ego.
("S�ownik Teologii Biblijnej")
Tamtej nocy �ni�o mi si�, �e ton�.
Pogr��a�am si� coraz g��biej w czym� ciep�ym i lepkim, co zalewa�o mi usta i
zalepia�o powieki. Na j�zyku czu�am smak soli, jak gdybym nurkowa�a w morzu, ale
p�yn, kt�ry mnie otacza�, nie by� morsk� wod�. Nie widzia�am nic pr�cz czerni.
S�ysza�am za to g�osy, z pocz�tku odleg�e, potem coraz bli�sze, wysokie i
roze�miane jak g�osy weso�ych dzieci, i chocia� nie rozumia�am ani s�owa,
wiedzia�am, �e wo�aj� mnie, by� mo�e zapraszaj� do zabawy...
Zbudzi�am si� nagle. Kto� szarpa� mnie za r�k�, kto� co� m�wi�, szybko, g�o�no,
niespokojnie. Otworzy�am oczy, wolno i niech�tnie. W pokoju panowa� p�mrok, na
zewn�trz niebo dopiero zaczyna�o si� rozja�nia�.
Tym, kto mnie obudzi�, by�a moja kuzynka Ellys. Wygl�da�a na zdenerwowan�.
- Jacy� ludzie chc� si� z tob� widzie�, Faivrin.
- O tej porze?
- Wkr�tce �wit. Kto musi, ten wstaje.
- Szlag by to... - odrzuci�am koc, przetar�am oczy. Zadr�a�am - od otwartego
okna wia�o ch�odem. - Co za jedni?
- Troje. M�czyzna, kobieta i ch�opiec. Dziwni jacy�. Ten ma�y z pomalowan�
twarz�, jak dziecko barbarzy�c�w...
Hmmm. Zabrzmia�o ciekawie. Wystarczaj�co ciekawie, �eby sk�oni� mnie do
podniesienia si� z ��ka i si�gni�cia po ubranie. By� mo�e trzeba b�dzie zej��
i pogada� z przybyszami.
- Nie przedstawili si�? - spyta�am, zapinaj�c sukni�.
- Nie. Twierdzili, �e ich znasz. Nie spodobali mi si�. Nosz� bro�... - Ellys
zmarszczy�a brwi, zawaha�a si�. - Masz k�opoty, dziewczyno?
- Nie, nie s�dz�. Ja...
Urwa�am. Drzwi skrzypn�y, w progu zamajaczy�a jaka� posta�. Kobieta, wysoka i
szczup�a, szczelnie otulona czarnym p�aszczem. Jej w�osy, splecione w dwa grube
warkocze, by�y bia�e jak kreda.
- Faivrin? Jeste� tam?
Odetchn�am bezg�o�nie. A wi�c tymi, kt�rzy po mnie przyszli, nie byli stra�nicy
miejscy, �o�nierze ani s�ynni Egzorcy�ci, ale przyjaciele. No, prawie
przyjaciele. Dobrzy znajomi.
- Witaj, �nieg.
- Musz� z tob� pom�wi�, ma�a. Mo�na wej��?
Wesz�a nie czekaj�c na odpowied�.
- Pani - Ellys niecierpliwie zamacha�a r�k�. - Po co by�o tu przychodzi�?
M�wi�am, �eby�cie zaczekali na dole...
�nieg nie zwr�ci�a na ni� najmniejszej uwagi.
- Mam dla ciebie dobr� nowin�, ma�a.
- Pani... M�wi�am...
�nieg odwr�ci�a si�. Ellys drgn�a, poblad�a.
Kiedy �nieg jest zirytowana, jej zielone oczy l�ni� fosforycznym �wiat�em, a
zmodyfikowane magicznie �renice zw�aj� si� w w�ziutkie szparki. Ludzie, kt�rzy
widz� to po raz pierwszy, z regu�y reaguj� zaskoczeniem i l�kiem. Ellys nie by�a
wyj�tkiem.
- Faivrin mnie zna - powiedzia�a �nieg, cicho, prawie szeptem. - Bez obawy. Chc�
tylko porozmawia� z ni� przez chwil�, zaproponowa� co�... Pasuje?
Ellys otworzy�a usta, chc�c zripostowa�. Zrezygnowa�a jednak i wycofa�a si� z
pokoju, zamykaj�c za sob� drzwi.
�nieg zachichota�a kr�tko. Zabrzmia�o to jak parskni�cie kota.
- No, dalej - ponagli�am j�. - Co to za dobra nowina?
- Mam dla ciebie robot�, ma�a.
- Jak�?
- A jak my�lisz? Czerpanie. Normalna stawka. Jeste� zainteresowana? To w�� co�
cieplejszego i chod�. Mamy ma�o czasu.
Nie poruszy�am si�.
- Nie s�dzisz, �e nale�a�oby mi si� s��wko wyja�nienia, �nieg?
- A zgadzasz si�?
- Najpierw ty powiedz mi, co jest grane.
�nieg westchn�a.
- Trzeba pozby� si� demona. To ayn-ilvoor Wy�szego Stopnia, dysponuje wi�ksz�
moc� od nas. Bez wsparcia nie damy sobie rady. Jeste� jedn� z najlepszych �y� w
Shan Vaola, wi�c nie ukrywam, �e cieszyliby�my si�, gdyby� si� zgodzi�a...
- My, to znaczy kto?
- Zobaczysz.
- Jaka cena?
- Uczciwa. Dwadzie�cia leri.
Du�o. A� za du�o. Kiedy kto� proponuje mi tak� sum�, robi� si� troch�
podejrzliwa.
- Kto wezwa� tego demona?
- Chan-Kyu, m�j ucze�. Pope�ni� b��d. �atwiej jest przywo�a� ayn-ilvoora ni�
umo�liwi� mu odej�cie. Z tym nawet ja mia�abym problemy. A Chan-Kyu jest s�aby.
To jeszcze w�a�ciwie dziecko.
Aha. Prawie wszystkie w�tpliwo�ci wyja�nione. �nieg podwy�szy�a cen�, bo
niedo�wiadczony mag oznacza zwi�kszone ryzyko dla �y�y. Poza tym przebywania w
towarzystwie kogo�, kto w�a�nie przywo�a� demona, ale nie jest w stanie zapewni�
mu mo�liwo�ci powrotu w za�wiaty, powinno si� unika� jak ognia. Zw�aszcza, gdy
wezwanym demonem jest dumny i m�ciwy ayn-ilvoor.
Nie nale�a�o si� zgadza�. Chyba w�a�nie dlatego si� zgodzi�am. Lubi� dzia�a� na
przek�r w�asnym przeczuciom. To urozmaica �ycie.
Wsun�am stopy w sanda�y. Wsta�am, przyg�adzaj�c w�osy.
- Umowa zawarta, �nieg.
- Rozs�dna decyzja, ma�a. Zbieraj si�. Idziemy.
Wychodz�c z pokoju stwierdzi�am, �e rozbola�a mnie g�owa. Nie lubi�, gdy wyrywa
si� mnie ze snu o nietypowych porach.
Zaraz za drzwiami natkn�y�my si� na Jenvera, m�a Ellys. Ten szczurowaty,
przedwcze�nie postarza�y cz�owieczek cierpi na chroniczn� bezsenno�� i prawie
wszystkie noce sp�dza na korytarzu, spaceruj�c bez ko�ca tam i z powrotem, tam i
z powrotem.
Pali� fajk� i bezmy�lnie wpatrywa� si� w przestrze�. Nie zapyta�, dok�d id� ani
kiedy wr�c�. Nawet nie odwr�ci� g�owy w moj� stron�.
Dom, w kt�rym mieszkamy i w kt�rym sp�dzi�am wi�ksz� cz�� swojego
osiemnastoletniego �ycia nie zosta� zaprojektowany przez zdolnego architekta.
Jednym z jego licznych mankament�w jest to, �e drzwi od kuchni otwieraj� si� na
ciasn� klatk� schodow�, nie ma natomiast bezpo�redniego po��czenia pomi�dzy
kuchni� a kt�rymkolwiek z trzech pokoi. Dok�adnie w chwili, gdy �nieg stan�a na
pierwszym stopniu schod�w, kuchenne drzwi otworzy�y si� gwa�townie, potr�caj�c
j�. �nieg odskoczy�a, kln�c. Z mrocznego wn�trza buchn�� od�r st�chlizny,
nie�wie�ej odzie�y, gotowanej kapusty i cebuli. Wynurzy�a si� stamt�d Ellys.
Wymin�a nas bez s�owa. Wygl�da�a na w�ciek��.
Nios�a nar�cze brudnej bielizny. G�o�no cz�api�c bosymi stopami, przebieg�a
przez korytarz i znikn�a za drugimi drzwiami, zza kt�rych dobiega� dono�ny
p�acz dziecka. Po kr�tkiej chwili da� si� s�ysze� st�umiony przez �cian� d�wi�k
klapsa i jej rozz�oszczony g�os. Jenver nawet nie drgn��, nadal sta� oparty o
por�cz schod�w, wypuszczaj�c ustami jedno k�ko sinawego dymu za drugim.
O, bogowie. Wczesnoporanna sielanka ze slums�w Wschodniej Dzielnicy.
By�y�my ju� na dole, przy drzwiach wyj�ciowych, kiedy Ellys ukaza�a si� znowu,
tym razem z pustymi r�kami. Pos�a�a �nieg lodowate spojrzenie. Podesz�a do m�a
i wspinaj�c si� na palce szepn�a mu co� do ucha. Jenver zmarszczy� brwi.
�nieg przymkn�a oczy, wyrecytowa�a szybko kilka niezrozumia�ych s��w.
Oboje, Jenver i Ellys, zastygli w bezruchu - on lekko pochylony w prz�d, z fajk�
stercz�c� spomi�dzy z�b�w, ona z nie�mia�ym, zaaferowanym u�miechem przylepionym
do bladych warg. Dwie twarze wykrzywi� identyczny grymas. Na wp� otwarte usta,
wytrzeszczone, szkliste oczy. Jak lalki. Albo manekiny.
Widzia�am to ju� wcze�niej, wystarczaj�co cz�sto, �eby m�c natychmiast rozpozna�
u�yty czar.
Zakl�cie zamazuj�ce pami��. Cz�owiek, na kt�rego je rzucono, odzyskuje
�wiadomo�� po kilku minutach, ale zapomina wszystko, co wydarzy�o si� w ci�gu
ostatniej godziny lub dw�ch.
- Nie musia�a� tego robi� - powiedzia�am z udawanym wyrzutem, kt�ry �nieg wzi�a
za dobr� monet�.
- Nie? A je�li kt�re� z nich pods�ucha�o, o czym m�wimy, i zamierza�o donie�� o
tym Egzorcystom albo my�liwym Elity? Nie b�d� dziecinna, Faivrin.
Dwaj towarzysze �nieg czekali na ulicy, ledwie widoczni w p�mroku. Rozmawiali
przyciszonymi g�osami. Kiedy podesz�y�my, umilkli. Obaj jednocze�nie spojrzeli w
moj� stron�.
Jak si� okaza�o, jednego z nich zna�am, i to ca�kiem dobrze. T� chud�, smag��
twarz z policzkiem zeszpeconym przez trzy stare blizny pozna�abym wsz�dzie i o
ka�dej porze. Krzycz�cy W Ciemno�ci, kt�rego prawdziwe imi� podobno brzmi Brune
Keare, ale ma�o kto o tym pami�ta.
Krzycz�cy W Ciemno�ci to chodz�ca legenda Shan Vaola, renegat zdolniejszy ni�
wi�kszo�� mag�w Elity. Nie wiadomo, sk(d pochodzi ani ile ma lat. Jest
cz�owiekiem z krwi i ko�ci, ale w opowie�ciach zrobiono ze� p�-upiora. Unikaj�
go nawet inni �mije, z wyj�tkiem paru indywidu�w w rodzaju �nieg.
Czarodzieje Elity nienawidz� go jak ma�o kogo. Poluj� na niego od lat i pewnego
dnia odnios� sukces. Inaczej po prostu nie mo�e by�.
Chan-Kyu, ucznia �nieg, widzia�am po raz pierwszy w �yciu.
Okaza� si� niski i w�t�ej budowy, jakby cz�sto chorowa�. Ogni�cie rude w�osy
zdradza�y, �e jego przodkowie pochodzili z Zachodu, by� mo�e z Mearing. Albo z
wyspy Dhunklar, tak jak moja matka.
Jego twarz pokrywa�y faliste, rozmazane pr�gi namalowane ��t� i zielon� farb�.
Powieki i wargi by�y grubo uczernione. Rytualny makija�. �adna ilo�� farby nie
mog�a jednak zatuszowa� faktu, �e Chan-Kyu nie ma wi�cej, jak jedena�cie-
dwana�cie lat. Nie chcia�o mi si� wierzy�, �eby by� w stanie rzuci� cho�by
proste zakl�cie przemiany, a co dopiero przywo�a� z za�wiat�w ayn-ilvoora.
Najwyra�niej �nieg by�a doskona�� nauczycielk�.
- No i jak, zgodzi�a si�? - spyta� na m�j widok Krzycz�cy W Ciemno�ci.
- Owszem.
- To mi�o z twojej strony, Faivrin.
- Nie ma sprawy. Hej, gdzie ten wasz demon? - zagadn�am, rozgl�daj�c si�
demonstracyjnie.
- Poka� jej - poleci�a �nieg.
Krzycz�cy W Ciemno�ci kiwn�� g�ow�, po czym wydoby� co�, co do tej pory trzyma�
ukryte pod zapi�t� szczelnie kurtk�. Przez chwil� s�dzi�am, �e zobacz� jakie�
ma�e zwierz�. Ale nie, tym czym� okaza� si� dzban. Ca�kiem zwyczajnie
wygl�daj�cy, niedu�y gliniany lekyt o w�skiej szyjce, w jakim zwykle trzyma si�
oliw�. Dopiero po chwili zorientowa�am si�, �e jego otw�r zalepiony jest czarno
zabarwionym woskiem, na kt�rym wydrapano jaki� dziwaczny znak.
- Demon siedzi tam, w �rodku. I pewnie w�cieka si� jak diabli, bo, jak widzisz,
jest w pu�apce. Na razie.
- Czemu akurat w dzbanie?
- U�y�em tego, co by�o pod r�k�.
Tak, to by si� zgadza�o. Przez kilka chwil po przybyciu demon jest oszo�omiony i
s�aby. Mo�na go w�wczas uwi�zi�, je�li jest si� wystarczaj�co dobrym magiem.
- Co teraz planujecie?
- A jak ci si� zdaje? P�jdziemy gdzie�, gdzie nikt nie b�dzie nam przeszkadza�,
�nieg i ja rzucimy jaki� czar ekranuj�cy, a Chan-Kyu rozbije dzban i doko�czy
to, co zacz��.
- Nie lepiej po prostu zakopa� gdzie� naczynie? Albo wyrzuci� je do morza?
- Kochanie, nie jestem Mistrzem Elity. Zakl�cie spajaj�ce piecz�� wytrzyma
jeszcze co najwy�ej godzin�. Poza tym, przywo�anego demona trzeba odes�a� z
powrotem. Zawsze. Takie jest prawo.
Jego s�owa rozbawi�y mnie.
- Ej�e, od kiedy to �mij przejmuje si� prawem?
Krzycz�cy W Ciemno�ci nie u�miechn�� si�.
- Nie zrozumia�a�. S� prawa, kt�rych musz� przestrzega� nawet renegaci.
�nieg niecierpliwie wstrz�sn�a g�ow�.
- Do�� gadania. Idziemy. Us�yszysz ca�� histori� po drodze, Faivrin.
Tu� przed �witem uliczki Wschodniej Dzielnicy s� jeszcze puste i ciche. Ani
jednego przechodnia. I bardzo dobrze. Ja (niestety i na szcz�cie) nigdy nie
zalicza�am si� do os�b przykuwaj�cych uwag�, ale o trojgu moich towarzyszy mo�na
by powiedzie� co� wr�cz przeciwnego.
Wci�� jeszcze pami�tam, jak� barw� mia�o wtedy niebo. By�o ciemnob��kitne i
czyste jak kryszta�. Ani jednej chmurki. Ledwie dostrzegalne gwiazdy blad�y z
ka�d� chwil�. Na wschodzie, nad horyzontem wida� by�o szeroki pas r�u, u g�ry
zabarwiony seledynowo i lila. �a�owa�am, �e nie jestem na pla�y za miastem. Nad
ranem morze wygl�da prawie tak samo pi�knie, jak o zachodzie s�o�ca.
- Po co wezwa�e� tego demona, Chan-Kyu?
- Za�o�y� si� z drugim dzieciakiem - warkn�a �nieg, bo Chan-Kyu milcza� jak
g�az. - Pod samym moim nosem. Ambitny g�uptas. Ale c�, ja w jego wieku tak�e
s�dzi�am, �e potrafi� skinieniem d�oni przyzywa� wiatr i gasi� gwiazdy...
- Jak to zrobi�?
- Zwyczajnie. Mieszka u ciotki. Wybra� noc, kiedy nie by�o jej w domu. Zamkn��
si� w swoim pokoju, narysowa� na pod�odze magiczny kr�g i przyst�pi� do dzie�a.
�eby by�o �mieszniej, pomyli� formu�y. Zamierza� przywo�a� tylko ma�ego sylpha.
Tak przynajmniej twierdzi.
Krzycz�cy W Ciemno�ci niecierpliwie machn�� d�oni�, jakby odp�dza� natr�tnego
owada. Mimochodem zauwa�y�am, �e ma na r�kach czarne sk�rzane r�kawiczki.
- Dobrze przynajmniej, �e w pobli�u nie by�o akurat �adnego maga Elity. Formu�a
Przywo�ania wytwarza silny rezonans, wyczuwalny nawet z odleg�o�ci kilku ulic.
Dzieciak ma szcz�cie, �e zorientowali�my si�, co si� �wi�ci i przybyli�my na
czas.
Kiwn�am g�ow�, wyobra�aj�c sobie, jak mog�o wygl�da� ca�e zdarzenie. W�t�y,
rudow�osy ch�opiec zamyka si� w ciemnym pomieszczeniu, maluje sobie twarz w
rytualne wzory i dr��cym g�osem recytuje s�owa, kt�rych pewnie nawet nie
rozumie. Nie spodziewa si�, �e odnios� one efekt. Ale efekt jest, i to
piorunuj�cy. Wezwana istota zjawia si� w eksplozji jadowitego blasku, kt�ry po
sekundzie przygasa, przyjmuj�c rubinow� barw� �arz�cych si� w�gli. Obaj,
ch�opiec i demon, osuwaj� si� bezw�adnie na pod�og�, jeden wyczerpany czarami,
drugi os�abiony przej�ciem przez granice materialnego �wiata, jeszcze nie
przyzwyczajony do swojego nowego cia�a. Czerwony blask ga�nie powoli. W chwil�
p�niej w pokoju materializuj� si� sylwetki dw�jki �mij�w, zaalarmowanych
rozchodz�cym si� echem czaru...
G�os Krzycz�cego W Ciemno�ci wyrwa� mnie z zamy�lenia.
- Chyba tylko Zmrocza wie, co by si� sta�o, gdyby ayn-ilvoor uwolni� si� tu, w
Shan Vaola. To stworzenie lekkim mu�ni�ciem skrzyd�a jest w stanie podpali�
budynek.
- Jednego nie rozumiem - powiedzia�am, zgodnie z prawd�. - Dlaczego w og�le
uwi�zili�cie go w dzbanie, zamiast od razu pr�bowa� ponownego otwarcia wr�t?
- Nie m�w jej - mrukn�� Chan-Kyu.
Krzycz�cy W Ciemno�ci popatrzy� pytaj�co na �nieg. Ta skin�a g�ow�.
- M�w, m�w. Faivrin powinna o wszystkim wiedzie�. A ty, ma�y bracie, nawet si�
nie odzywaj. Do�� ju� mamy przez ciebie k�opot�w.
- Tylko ten, kto otworzy� wrota pomi�dzy �wiatami, jest w stanie otworzy� je po
raz drugi, by umo�liwi� wezwanej istocie powr�t - wyja�ni� Krzycz�cy W
Ciemno�ci. - W tym ca�y k�opot. Chan - Kyu jest za s�aby. Dlatego
potrzebowali�my �y�y. Dodatkowe �r�d�o energii u�atwi spraw�... Ale nawet z
twoj� pomoc� b�dzie ci�ko, Faivrin.
�nieg w milczeniu skin�a g�ow�, potwierdzaj�c jego s�owa.
Pi�knie. Po prostu cudownie. Dwoje najzdolniejszych �mij�w w Shan Vaola nie
kryje si� z obawami. Bezwzgl�dnie nale�a�o si� wycofa�. Nale�a�o powiedzie�:
przykro mi, moi drodzy, zmieni�am zdanie, wolno mi. �egnam.
Nie zrezygnowa�am. Nie mam poj�cia, dlaczego.
Dwadzie�cia leri to sporo. Wi�cej, ni� zarabia dziennie Jenver. Ale przecie� nie
chodzi�o ju� o pieni�dze.
Nie wierz� w przeznaczenie, ale mo�e powinnam?
Naszym celem okaza� si� zrujnowany dom nad rzek�, zniszczony podczas powodzi
kilka lat wcze�niej -�a�osna rudera z krzywymi �cianami, bez drzwi i okiennic. A
�ci�lej jego podw�rze, male�ki skrawek gruntu nad sam� wod�. Latem pewnie pleni�
si� tam chwasty bujne niczym yadhmarska d�ungla, ale wtedy, wczesn� wiosn�, z
b�otnistej ziemi stercza�o zaledwie kilka uschni�tych badyli.
Nad powierzchni� wody snu�y si� strz�py szarawej mg�y. W wilgotnym powietrzu
unosi� si� zapach mu�u i wodorost�w. Wo� rozk�adu, marazmu i zapomnienia.
Zaiste, doskona�e miejsce na odprawianie zakazanych obrz�d�w.
Krzycz�cy W Ciemno�ci zerkn�� na niebo. Pas r�u nad horyzontem rozszerza� si�
coraz bardziej.
- Im pr�dzej zaczniemy, tym pr�dzej sko�czymy. Narysuj kr�g, �nieg.
�nieg w milczeniu wyj�a spomi�dzy fa�d p�aszcza niewielki no�yk o w�owato
powyginanym ostrzu. Mamrocz�c zakl�cia nakre�li�a na wilgotnej ziemi okr�g o
promieniu mniej wi�cej trzech i p� stopy. Potem na jego obwodzie wyrysowa�a
podw�jny pas symboli, z kt�rych wi�kszo�� stanowi�y stylizowane wizerunki
zwierz�t i owad�w. Zauwa�y�am r�wnie� runy oznaczaj�ce ziemi�, wod�, wiatr i
ogie�.
Krzycz�cy W Ciemno�ci ostro�nie postawi� dzban na ziemi, po czym zdj��
r�kawiczki. Dopiero teraz zobaczy�am banda�e na jego d�oniach. W kilku miejscach
plami�a je czerwie�.
- Co ci si� sta�o? - spyta�am.
Nie s�dzi�am, �e odpowie, ale odpowiedzia�.
- Ma�a pami�tka od ayn-ilvoora. Pok�sa� mnie jak pies. Jego b��d - bardzo
u�atwi� mi zadanie. Krew tworzy wi�zy, kt�re trudno rozerwa�. Sp�jrz, na dzbanie
s� plamy z krwi.
Spojrza�am. By�y tam, rzeczywi�cie - brunatne zacieki na wypalonej glinie.
- Wzmacniaj� dodatkowo piecz��. Ju� pewnie si� tego domy�li�a�. Bolesny spos�b -
�mij u�miechn�� si� krzywo - ale ca�kiem skuteczny.
�nieg sko�czy�a tymczasem wykre�lanie kr�gu. Schowa�a na powr�t n�, po czym
wyprostowa�a si� i unios�a obie r�ce wysoko nad g�ow�.
- Gairengil! - krzykn�a, bez ostrze�enia rozpoczynaj�c czerpanie. Nie by�am
przygotowana, zachwia�am si�. Krzycz�cy W Ciemno�ci podtrzyma� mnie.
- Oddychaj g��boko - szepn��. Zawsze powtarza to �y�om. Stary nawyk starego
zawodowca. Tym razem nawet si� nie obrazi�am, cho� znam si� na swoim fachu
r�wnie dobrze jak on na swoim.
Czerpanie bola�o. Cholernie dobrze mi znany, paskudny, rw�cy b�l w skroniach i
potylicy. Przed oczami na moment zata�czy�y mi czarne p�aty. Zacisn�am mocno
powieki i nie otwiera�am ich, dop�ki b�l nie znik� r�wnie nagle, co zaatakowa�.
Zd��y�am akurat dostrzec, jak nakre�lone na ziemi znaki zap�on�y nagle,
zajarzy�y si� g��bok�, rubinow� czerwieni�.
- Kr�g jest teraz aktywny - powiedzia�a sucho �nieg, opuszczaj�c r�ce. - I
pozostanie taki, a� zako�czymy to, po co tu przyszli�my. Pos�uchaj mnie uwa�nie,
Chan-Kyu. Wiem, �e si� boisz. Na twoim miejscu te� bym si� ba�a. Je�li jednak
b�dziesz wykonywa� moje polecenia, jest szansa, �e nic ci si� nie stanie.
Widzisz tamten dzban?
Ch�opiec w milczeniu skin�� g�ow�.
- We� go i przejd� do �rodka kr�gu.
Chan-Kyu pos�usznie podni�s� naczynie. Potem przest�pi� �wiec�ce symbole i
stan�� w wyznaczonym miejscu.
- Dobrze. A teraz rozbij go o ziemi�. Aby przep�dzi� demona, musisz go wpierw
uwolni�. Wiesz o tym.
�adnej reakcji.
- Rozbij dzban, Chan-Kyu.
Ch�opiec nie us�ucha�, sta� nieruchomo, lekko przygarbiony, przyciskaj�c
naczynie do piersi niczym ulubion� zabawk�. R�ce mu si� trz�s�y. Wida� by�o, �e
boi si� panicznie, z ka�d� chwil� coraz bardziej.
(Chan-Kyu jest za s�aby)
G�os �nieg z�agodnia� odrobin�.
- Bez obaw. B�d� ci� os�ania�a.
- Zr�b to, Chan-Kyu - wtr�ci� Krzycz�cy W Ciemno�ci. - Musisz. Po prostu. Nie ma
wyboru, nie dla ciebie.
(tylko ten, kto przywo�a�)
Ch�opiec waha� si� jeszcze przez chwil�. Potem wolno uni�s� naczynie nad g�ow� i
z ca�ej si�y cisn�� nim o ziemi�.
D�wi�k, jaki si� rozleg�, w niczym nie przypomina� odg�osu, jaki towarzyszy
t�uczeniu ceramiki. Brzmia� jak pojedyncze, g�uche uderzenie w wielki b�ben.
Od�amki rozprysn�y si� na wszystkie strony, cz�� plusn�a w wod�. Potem
rozleg� si� ostry syk, jak gdyby z niewidocznego otworu uchodzi�a para. Posta�
Chan-Kyu obj�� rozszerzaj�cy si� szybko ob�ok zielonawej mg�y, kt�ra natychmiast
zacz�a falowa�, g�stnie� i zmienia� kszta�t.
- Dobrze! Teraz odwr�cona formu�a Przywo�ania... Szybko, zanim ON odzyska si�y!
Ch�opiec dr��cym g�osem zacz�� skandowa� zakl�cie. Na czubkach jego palc�w na
mgnienie oka zamigota�y male�kie p�omyczki, w powietrzu zawis� od�r siarki.
Drugie czerpanie by�o jeszcze bole�niejsze od pierwszego. Nie straci�am jednak
przytomno�ci, cho� bardzo chcia�am, �eby tak si� sta�o.
Bo dzia�o si� co� strasznego.
Zakl�cia Chan-Kyu nie dzia�a�y. Po prostu. Nie otwar�y si� �adne wrota. U�yta
magia rozwiewa�a si� w powietrzu jak dym i nik�a bez najmniejszego �ladu..
�nieg przygryz�a doln� warg�, mocno, do krwi.
Z zielonej mg�y bez przeszk�d uformowa� si� tymczasem dziwaczny stw�r, p�paj�k,
p�smok, pozbawiony �ba, ogona i skrzyde�. Ca�y wydawa� si� sk�ada� z w�owatych
splot�w smuk�ego tu�owia i niezliczonych cienkich odn�y. Zwini�te cielsko
wype�nia�o sob� niemal ca�y kr�g.
Chan-Kyu zatoczy� si� do ty�u. W jego oczach by� szalony strach.
(za s�aby)
W niewidzialnej gardzieli paj�kosmoka zabulgota� szyderczy �miech.
- Naprawd� s�dzi�e�, �e b�dziesz w stanie umo�liwi� mi odej�cie, m�j ma�y? C�,
wiara we w�asne si�y to niew�tpliwie pi�kna rzecz, ale bez przesady...
- Bogowie - wyszepta�a �nieg, a potem wrzasn�a na ca�y g�os:
- Uciekaj stamt�d, Chan-Kyu! Wyjd� poza kr�g! S�yszysz mnie? POZA KR�G!!
Chan-Kyu nie zareagowa�, sta� jak zahipnotyzowany.
Zielone sploty zafalowa�y, ich kszta�t zmieni� si� - tworzy�y teraz co� w
rodzaju wielkiej o�miornicy o d�ugich, o�lizg�ych mackach.
- Cena za s�abo�� jest wysoka, m�j ma�y - szepn�a ona mi�kko, niemal
pieszczotliwie. A potem zaatakowa�a.
Ch�opiec uchyli� si� - szybko, ale nie do�� szybko. Czubek najbli�szej macki
chlasn�� go po twarzy jak bicz, rozdzieraj�c sk�r�. Chan-Kyu krzykn��
przera�liwie, przyciskaj�c obie r�ce do zranionego czo�a. Spomi�dzy palc�w
pociek�y czerwone strumyczki. Zanim zd��y� wydosta� si� poza zasi�g wij�cych si�
macek, ich ciosy dosi�g�y go jeszcze dwukrotnie, zostawiaj�c g��bokie �lady na
ramieniu i lewym udzie. Ch�opiec upad�, zwijaj�c si� w k��bek tu� poza obr�bem
kr�gu, skuli� si� jak embrion. Na ziemi wok� niego wkr�tce utworzy�a si�
czerwona ka�u�a.
Zrobi�o mi si� niedobrze.
�nieg b�yskawicznie ukl�k�a ko�o swojego ucznia, pochylaj�c si� wyrecytowa�a
zakl�cie tamuj�ce up�yw krwi. W my�lach podzi�kowa�am gor�co wszystkim znanym mi
bogom, �e nie potrzebowa�a do tego kolejnego czerpania. I bez tego ledwie
trzyma�am si� na nogach.
- Dlaczego to zrobi�e�? - spyta�a wreszcie, wycieraj�c o p�aszcz zakrwawione
d�onie.
Macki zafalowa�y, ich barwa przesz�a w b��kit, potem w fiolet, wreszcie w
g��bok� purpur�.
- Poniewa� mnie to bawi, czarodziejko. Niewola w waszym �wiecie b�dzie gorzka,
ale b�l, jaki zadam temu nieudacznikowi, nieco j� os�odzi...
- Monstrum!
Purpurowa o�miornica zarechota�a.
- To ra��co nieprecyzyjne okre�lenie, moja �liczna! Jestem Yevengar Is-Chiaar
zwany Tym, Kt�ry Rozszarpuje Poma�u. Kiedy mnie wzywaj�, przybywam, takie jest
bowiem prawo mojego rodu, ale nie by�em i nie b�d� s�ug� �adnego maga. Nigdy. A
ten, kto mnie tu sprowadzi� dla pustej zabawy, drogo za to zap�aci. Jeszcze z
tob� nie sko�czy�em, ch�opcze, s�yszysz? S�YSZYSZ?
Pl�tanina macek zadrga�a nagle, zmieni�a si� w puchn�c� gwa�townie kul�, kt�ra
rozb�ys�a o�lepiaj�cym blaskiem p�ynnego z�ota i p�k�a bezg�o�nie niczym ba�ka
mydlana. Zamruga�am oczami. Tam, gdzie wcze�niej spoczywa�a o�miornica, pojawi�o
si� zielone, pokryte �usk� stworzenie mniej wi�cej wzrostu Chan-Kyu,
cz�ekokszta�tne, ale z ogonem jak u szczura. W miejscu twarzy mia�o sp�aszczony
jaszczurczy pysk. Pozbawione powiek �lepia by�y nieruchome, wypuk�e i ��te.
- G�odny jestem - stwierdzi� cz�ekojaszczur, oblizuj�c si� wolno. Z paszczy
wyp�yn�a mu stru�ka rzadkiej �liny. Fala obrzydzenia na moment odebra�a mi
oddech. - Ach, jaki g�odny.
Ruszy� w kierunku �nieg i jej ucznia, zacieraj�c tr�jpalczaste �apy. Gdy jednak
chcia� przest�pi� brzeg kr�gu, nagle zaskomla� przera�liwie, odskoczy�. Z
nakre�lonych na ziemi symboli trysn�y iskry, gasn�ce z sykiem natychmiast po
zetkni�ciu z wilgotn� ziemi�. W powietrze wzbi� si� ma�y ob�oczek dymu. Stw�r
rozejrza� si� szybko. Jego wzrok pad� na Krzycz�cego W Ciemno�ci, kt�ry a� do
tej pory sta� z boku, nie odzywaj�c si�.
�uskowaty pysk wykrzywi� si� groteskowo, co mia�o chyba wyra�a� w�ciek�o��.
- Ty! - wrzasn�� cz�ekojaszczur. - To twoja wstr�tna sztuczka, milczku!
Ob�o�yli�my kr�g jakim� dodatkowym zakl�ciem, co? Podw�jna bariera, s�dz�c z
si�y... Mo�e nawet potr�jna... Zaraz! Przecie�... przecie� to...
- Niemo�liwe dla wszystkich poza Mistrzami Elity - doko�czy� spokojnie Krzycz�cy
W Ciemno�ci. - Oczywi�cie.
Ayn-ilvoor zawarcza� jak pies. �mij za�mia� si� sucho, pocieraj�c okaleczony
policzek, jego oczy b�ysn�y.
- Nie wiesz, co si� dzieje? Naprawd�? Wi�zy krwi, Yevengar. To nie moje
zakl�cie, tylko rozlana krew ci� tu trzyma.
- Krew? - powt�rzy� cz�ekojaszczur z zaskoczeniem i odrobin� niedowierzania.
- Owszem. Sam przed chwil� j� przela�e�. Nie pami�tasz? To nie by�o zbyt
rozs�dne posuni�cie, demonie. Je�li pop�ynie jej wi�cej, nie b�dziesz m�g�
uwolni� si� przez d�ugie lata, mo�e nawet stulecia. Co ty na to?
Demon westchn�� g��boko i jakby skurczy� si� w sobie, mru��c ��te �lepia.
- Kim jeste�, cz�owieku z bliznami na twarzy? - spyta� sycz�cym g�osem. - Jak
si� nazywasz?
- Brune Keare. To ja zamkn��em ci� w dzbanie.
- Zuchwa�y jeste�, Brune Keare. Rzek�bym, wr�cz bezczelny. Masz odwag� dra�ni�
si� ze mn�, bo ufasz sile wi�z�w...
- On powiedzia� prawd� - wtr�ci�a �nieg, unosz�c g�ow�. - Jeste� w pu�apce.
- Czy na pewno? - cz�ekojaszczur u�miechn�� si� chytrze. - Nie wolno ci zostawi�
mnie uwi�zionego w kr�gu, prawa tego zakazuj�! Zaryzykujesz ich z�amanie, moja
�liczna? Przez ca�e �ycie korzysta�a� z talentu danego ci przez Zmrocz�, a teraz
chcesz �ci�gn�� na siebie Jej gniew?
�nieg zacz�a co� m�wi�, ale Krzycz�cy W Ciemno�ci wszed� jej w s�owo.
- Komu ty grozisz, Yevengar? - rzuci� ostro. - O jakich prawach m�wisz? A kto
sam z�apa� si� w sid�a, przelewaj�c krew w obcym �wiecie? Gdyby� mia� cho�
troch� rozs�dku, nie czeka�by�, a� ode�le ci� ten, kto ci� przywo�a�, tylko sam
otworzy�by� sobie wrota i znikn��by� st�d, a my zapomnieliby�my o wszystkim. Ale
poniewa� nie zaliczasz si� do rozs�dnych stworze�, zostaniesz tu, w kr�gu, na
ma�ym skrawku b�otnistej ziemi. I b�dziesz tu tkwi�, coraz s�abszy i s�abszy,
raz w deszczu, raz w pal�cym s�o�cu. Przez wiele, wiele dni. Czy ta my�l nie
wzbudza w tobie l�ku? My�l�, �e wzbudza. W tym jednym jeste� do nas podobny.
Wszyscy boimy si� cierpienia.
Wbrew temu, czego si� spodziewa�am, ayn-ilvoor nie wybuchn�� gniewem, lecz przez
d�u�sz� chwil� rozmy�la� nad czym� w milczeniu.
- Masz racj� - mrukn�� w ko�cu. - Nie chc� tu zostawa�. Wy te� tego nie chcecie.
Sytuacja jest patowa. Z b�lem serca musz� tedy zaproponowa� przej�ciowy rozejm.
Kr�tki gest tr�jpalczastej �apy. Otaczaj�ce kr�g symbole na mgnienie oka
zap�on�y ja�niejszym blaskiem.
Miejsce jaszczurowatego potwora zaj�� m�ody m�czyzna w d�ugiej do kostek,
szkar�atnej, wyszywanej z�otem szacie. Przy boku mia� d�ug� szpad� w
inkrustowanej drogimi kamieniami pochwie. Lekko faluj�ce czarne w�osy sp�ywa�y
mu na ramiona. Twarz o dumnych, arystokratycznych rysach by�a niemal wyzywaj�co
pi�kna, idealna w ka�dym szczeg�le.
Tylko oczy pozosta�y nie zmienione. Jadowicie ��te �lepia o w�ziutkich,
pionowych �renicach.
- Zdradz� ci pewien sekret, cz�owieku - powiedzia� ayn-ilvoor przyjemnym,
aksamitnym barytonem.
Krzycz�cy W Ciemno�ci wzruszy� ramionami.
- Zamieniam si� w s�uch.
- Sam nie dam rady powr�ci� do mej ojczyzny. W tym tkwi ca�y k�opot. Jestem tu
obcy i nie mog� od tej strony otworzy� przej�cia mi�dzy �wiatami. Niestety -
dorzuci�, widz�c zdziwienie, jakie odmalowa�o si� na twarzach rozm�wc�w. - Taka
jest prawda. Istniej� dwa sposoby, �eby umo�liwi� mi odej�cie. Pierwszy, to
wypowiedzenie odwr�conej formu�y Przywo�ania przez tego tam ch�opca... -
przystojny brunet za�mia� si� g��bokim, gard�owym �miechem paj�kosmoka. - Ten
musimy chyba wykluczy�. Z oczywistych przyczyn. Ale wszak istnieje jeszcze drugi
spos�b. Trudniejszy, niestety. A mo�e i �atwiejszy, zale�y, z jakiej strony
spojrze�... Wasz �wiat jest dziwny. Wszystko jest tu wzgl�dne, takie nieci�g�e i
wieloznaczne...
- Do rzeczy, Yevengar. Jaki jest ten drugi spos�b?
Znowu �miech, basowy, wibruj�cy, ohydny.
- Ludzka istota dobrowolnie po�wi�ci swoje �ycie i odejdzie z waszego �wiata, by
odrodzi� si� w moim. Wrota otworz� si� w chwili jej �mierci.
- Zmroczo - szepn�a �nieg. - To okrutne!
- A czego si� spodziewa�a�? Rozmawiasz wszak z demonem, moja �liczna! Chcesz, to
szepn� ci co� jeszcze na uszko... - m�czyzna pochyli� si�, przybieraj�c poufa�y
wyraz twarzy. - Nie lubi� tego miejsca. Im d�u�ej tu jestem, w tym gorszym
jestem nastroju. Dop�ki jestem w kr�gu, nie zagra�am niczemu i nikomu, ale gdyby
pewnego dnia, po latach, przypadkiem uda�o mi si� uwolni�... - ��te oczy
zal�ni�y brzydko, upier�cieniona d�o� wykona�a wymowny gest. �nieg wzdrygn�a
si� mimo woli, a demon zachichota� z tryumfem. - I c�? Jak post�picie teraz,
ciekaw jestem niezmiernie?
- Chcesz ludzkiej istoty? Tylko tyle?
Krzycz�cy W Ciemno�ci post�pi� o krok do przodu. On i ayn-ilvoor stali teraz
twarz� w twarz, rozdzieleni tylko w�skim pasem wyrytych na ziemi magicznych
symboli, nadal promieniuj�cych s�ab� czerwonaw� po�wiat�.
- Chcesz ludzkiej istoty, po�eraczu istnie�? - powt�rzy�. - Prosz� bardzo. Jedna
w�a�nie stoi przed tob�.
- Nie, Brune - powiedzia�a cicho �nieg. - Nie r�b tego.
- Nie - powt�rzy�, jak echo, ayn-ilvoor. - Ty si� nie nadajesz, cz�owieku z
bliznami.
Krzycz�cy W Ciemno�ci u�miechn�� si�. Nie, nie tyle u�miechn�� si�, co
wyszczerzy� z�by jak drapie�ne zwierz�.
- Doprawdy? A dlaczeg� to?
- Masz mnie za g�upca? Nie wolno mi wyci�ga� r�ki po tych, kt�rym przeznaczony
jest inny koniec. Wiesz o tym.
Na twarzy �mija odmalowa�o si� umiarkowane zdziwienie.
- Obejrza�e� sobie moj� przysz�o��, co? Prze�ledzi�e� kilka nitek w wielkiej
paj�czynie? No, no. Nie s�dzi�em, �e masz t� moc.
- To tylko dowodzi, jak niewiele wiesz na m�j temat. Zreszt� - w gardle
czarnow�osego zn�w zabulgota� smoczy �miech - nawet gdyby nie... i tak pewnie
nie wyrz�dzi�bym ci krzywdy, cz�owieku. Widz�, �e jeste�my pokrewnymi duszami,
ty i ja.
Pokrewne dusze? Co mia� na my�li? Nie mia�am si�y si� nad tym zastanawia�. Dwa
czerpania coraz bardziej dawa�y o sobie zna�. Os�abiona, z trudem unosi�am
opadaj�ce powieki. G�os ayn-ilvoora dociera� do mnie st�umiony i niewyra�ny,
chwilami mia�am problemy z rozr�nieniem s��w.
- Bia�ow�osa opiera si�. Nienawidzi mnie. Jest silna, prawie tak samo silna, jak
ty. Ci�ko, oj, ci�ko by�oby teraz dobra� si� do jej duszy... A ch�opiec to
niedoros�e szczeni�, p�martwe z up�ywu krwi. Nie, nie chc� �adnego z was.
- A zatem jeste�my nadal w punkcie wyj�cia.
- Niezupe�nie. Jest przecie� jeszcze dziewczyna.
Serce podjecha�o mi do gard�a.
- CO? - wykrzykn�a z niedowierzaniem �nieg.
- Dziewczyna - powt�rzy� ayn-ilvoor z odcieniem irytacji w g�osie. - Wasza �y�a.
Nie dos�ysza�em jej imienia... Nadaje si� idealnie. No, jak, zgadzacie si�?
NIE, chcia�am powiedzie�, PROSZ�, NIE... ale nie by�am w stanie wykrztusi�
s�owa.
- Nie wci�gajmy w to Faivrin - rzuci�a ostro �nieg. - Nie wolno nam!
- Nie? - spyta� zimno ayn-ilvoor. - Czy�by�cie woleli zostawi� mnie tutaj? Niech
i tak b�dzie. Poczekam cierpliwie pi��dziesi�t, sto, cho�by i dwie�cie lat... A
kiedy przelana krew wreszcie utraci swoj� moc, obr�c� w perzyn� ca�e to
przekl�te miasto. Wiecie, �e jestem w stanie to zrobi�, wi�c lepiej zastan�wcie
si� jeszcze. Jedno �ycie za tysi�c...To chyba sprawiedliwa cena?
- Szanta�ujesz nas, Yevengar!
- Ale� oczywi�cie. Wprost uwielbiam szanta�.
- On nie k�amie - rzuci� pos�pnie Krzycz�cy W Ciemno�ci. - Nawet wi�zy krwi nie
s� wieczne. A kiedy i one si� rozwiej�... Nie mo�emy dopu�ci�, by wydosta� si�
na wolno��. Wiesz o tym.
- Wiem... ale... Nie! Powiedz szczerze, by�by� w stanie podj�� tak� decyzj�,
Brune?
Krzycz�cy W Ciemno�ci w milczeniu potrz�sn�� g�ow�.
- Ach, to tak? - zasycza� z pasj� ayn-ilvoor. Jego arystokratyczne rysy
wykrzywi� skurcz, z oczu strzeli�y skry. - Tak? A co z prawami? Prawa nakazuj�
wam ponownie otworzy� wrota! Wszystko jedno, jakim kosztem!
Krzycz�cy W Ciemno�ci wymownie roz�o�y� zabanda�owane r�ce.
- Z�o�y�em ci ju� pewn� ofert�. Nie przyj��e� jej, wi�c mo�esz mie� teraz
pretensje wy��cznie do siebie.
- Oszust!
- Bynajmniej. Tylko pokrewna dusza. Bez obaw, Faivrin. Nic ci nie grozi.
- Uciekaj�c przed odpowiedzialno�ci�, �amiesz prawa mag�w - j�kn�a �nieg.
Pomimo ch�odu jej twarz b�yszcza�a od potu. - �amiemy je oboje... Jedno wyj�cie
gorsze od drugiego! Jak rozpl�ta� taki w�ze�?
- Nijak. W�z��w si� nie rozpl�tuje - odezwa� si� za jej plecami czyj� s�aby
g�os. Wszyscy, nie wy��czaj�c demona, drgn�li, zaskoczeni. - W�z�y nale�y
przecina�, tak jak wrzody. Wierz mi, �nieg, naj�atwiej jest wybra� mniejszy
b�l...
- Tego ci� nie uczy�am, Chan-Kyu.
- Nie - potwierdzi� ch�opiec, cicho, lecz wyra�nie. Na jego twarzy zmieszana z
farba krew zaczyna�a ju� zastyga� w groteskow� mask�, ale wzrok mia� ca�kiem
przytomny. Patrzy� na stoj�cego po�rodku kr�gu m�czyzn� w szkar�atnej szacie.
- Nie. Do pewnych rzeczy po prostu dochodzi si� samemu. Ty nauczy�a� mnie tylko,
�e obowi�zkiem ka�dego maga jest przestrzeganie praw. Zawsze.
Wyci�gn�� d�o�. Powoli zatar� najpierw jeden, potem drugi i trzeci spo�r�d
otaczaj�cych kr�g znak�w. Ani �nieg, ani Krzycz�cy W Ciemno�ci nie uczynili nic,
by go powstrzyma�, przypatrywali si� tylko, os�upiali.
- Ja, Chan-Kyu Alveing, przerywam oto kr�g i zdejmuj� wi�zy krwi. Yevengarze Is-
Chiaar, jeste� wolny. Niech si� stanie, co si� ma sta�. Przykro mi, Faivrin -
nie mia�em wyj�cia. I jeszcze jedno. - jego g�os zadr�a� nagle. - Nigdy wi�cej
nie m�wcie, �e jestem s�aby. Nigdy.
Magiczne symbole gas�y i znika�y jeden po drugim. M�czyzna w szkar�acie
przeci�gn�� si� leniwie, ziewn��, przys�aniaj�c usta d�oni�.
- Dzi�kuj�. Rozs�dny z ciebie ch�opiec, Chan-Kyu. Nie doceni�em ci�, widz�...
Ej�e, czarodziejko! Po co ci ten n�? Stal nie jest w stanie uczyni� mi krzywdy,
a poza tym trudno zapobiec czemu�, co ju� si� dokona�o... St�j spokojnie i
przygl�daj si�, a jeszcze lepiej pom� swojemu dzielnemu uczniowi. Zdaje si�, �e
biedaczek znowu krwawi.
�nieg zme��a w ustach przekle�stwo. Nie poruszy�a si�. Patrzy�a na mnie.
Zorientowa�am si� nagle, �e wszyscy patrz� na mnie. I �e jest bardzo, bardzo
cicho. Do�� cicho, bym zupe�nie wyra�nie s�ysza�a w�asny oddech i bicie w�asnego
serca.
Stuk-stuk. Stuk-stuk.
- Nie b�j si�, Faivrin - powiedzia� �agodnie ayn-ilvoor. - Taka �mier� nie boli.
Nic nie poczujesz, przyrzekam. B�dzie tak, jakby� zasypia�a...
Post�pi� o krok w moj� stron�, a ja cofn�am si�, u�wiadamiaj�c sobie, �e za
chwil� prawdopodobnie zemdlej� - po raz ostatni w �yciu.
- Lepiej, �eby te wrota naprawd� si� otworzy�y, Yevengar - warkn�� Krzycz�cy W
Ciemno�ci. - Nie mog� kwestionowa� wyboru, kt�rego dokona� inny �mij, ale je�li
wyb�r oka�e si� b��dny, zadbam o to, by�my si� jeszcze spotkali. Sam na sam,
cho�by na gruzach Shan Vaola. Wtedy porachuj� si� z tob�, nie jak cz�owiek i nie
jak czarodziej. Jak demon z demonem.
- Trzymam za s�owo - parskn�� ayn-ilvoor. - Ale to pr�ne l�ki i pr�ne gro�by,
Brune Keare. Wrota si� otworz�. �mier� zawsze otwiera wrota.
Westchn��. Gor�cy wiatr zmierzwi� mi w�osy.
- Nie ma co zwleka�. Wkr�tce wzejdzie s�o�ce, a ja nie przepadam za jego
blaskiem...
Nagle, bez ostrze�enia, cz�owiek na powr�t przemieni� si� w paj�kosmoka.
Chcia�am krzykn��, ale ze �ci�ni�tego strachem gard�a nie wydoby� si� nawet j�k.
Cofn�am si� o krok, potem o dwa kroki.
- Chod� do mnie, male�ka - szepn�a niewidzialna paszcza potwora. - Chod�...
Zapominaj�c, �e za sob� mam ju� tylko rzek�, cofn�am si� jeszcze o krok. �nieg
krzykn�a ostrzegawczo... Drgn�am, zachwia�am si�. To wystarczy�o.
Straci�am r�wnowag� i run�am w ty�, staczaj�c si� z wysokiego brzegu.
M�tne, ospa�e fale z pluskiem zamkn�y si� nad moj� g�ow�. A rzeka w tym miejscu
by�a g��boka.
Kiedy indziej walczy�abym, pr�buj�c utrzyma� si� na powierzchni, ale w�wczas
spowodowane czerpaniami zm�czenie parali�owa�o ka�dy m�j ruch. Osuwa�am si�
bezw�adnie, coraz dalej w d�, w d�, w d�... w cisz� i zielon� ciemno��.
Nie zdaj�c sobie sprawy z tego, co robi�, wzi�am g��boki oddech. Ch�odna,
�mierdz�ca glonami woda wdar�a mi si� do gard�a i p�uc. Zacz�am si� dusi�.
Nie trwa�o to d�ugo.
Na sekund� przed tym, jak moje serce przesta�o bi�, z�ocisty, rozwidlony na
ko�cu j�zyk paj�kosmoka wyci�gn�� si� ku mnie poprzez fale. Jedno dotkni�cie
wystarczy�o, aby pal�cy jad demona przenikn�� przez sk�r� i zmiesza� si� z moj�
krwi�.
A potem co� obudzonego przez ten jad o�y�o g��boko w moim umieraj�cym ciele,
niczym larwa wykluwaj�ca si� z jajeczka, jakie mucha sk�ada na kawa�ku gnij�cego
mi�sa. Us�ysza�am JEGO oddech, bicie JEGO serca. I radosny okrzyk ayn-ilvoora,
kt�ry dostrzeg� otwieraj�cy si� w g�rze ognisty otw�r-nieotw�r, upragnione wrota
do innego �wiata.
Wtedy odrzuci�am bezw�adn�, stygn�c� pow�ok�, kt�ra wi�zi�a mnie do tej pory, i
unios�am si� w �lad za nim, lekka jak wiatr, zwinna i wolna. Nareszcie wolna.
Istota zrodzona z jadu ayn-ilvoora pod��y�a za mn� niczym pies go�czy za
jeleniem.
Wszyscy troje r�wnocze�nie przeszli�my przez wrota, kt�re zamkn�y si� za nami w
bezg�o�nym wybuchu o�lepiaj�cego �wiat�a.
Zaraz potem Yevengar Is-Chiaar znikn��, roztopi� si� w kolorowej dali-niedali i
nie powr�ci�.
My jednak nadal jeste�my razem - my, to znaczy ja i to dziwne stworzenie
powsta�e z jadu, krwi oraz magii. Ja jestem nim, a ono mn�. Jego my�li s� moimi.
Ono �yje moim �yciem, a ja jego, cho� chwilami mam wra�enie, �e oboje jeste�my
martwi.
Dooko�a mnie p�omienie. Jasno��. Wszystkie kolory t�czy.
Nie wiem, czy min�a godzina, kilka dni, czy rok... czy te� dwadzie�cia lat? Tu,
w g�rze, czas p�ynie inaczej. A mo�e nie p�ynie w og�le.
Moje cia�o dawno ju� straci�am z oczu. Zabra�y je tocz�ce si� leniwie fale.
Niewielka strata. W ko�cu, c� to jest cia�o? Nic szczeg�lnego. Nic pi�knego.
Ko�ci, �ci�gna, mi�nie, m�zg...
Czasami widuj� z oddali mych dawnych przyjaci�. Dla moich nowych oczu-nieoczu
ca�e Shan Vaola jest jak wielka bry�a rozmazanej, mglistej szaro�ci, a jego
mieszka�cy to bezcielesne, snuj�ce si� leniwie cienie. �nieg i Krzycz�cy W
Ciemno�ci odcinaj� si� od tego t�a jak zapalone �wiece w mrocznej jaskini.
Gdybym chcia�a, mog�abym �ledzi� ich ka�dy ruch, ale nie chc�. Po co? S� tylko
lud�mi, wielekro� s�abszymi ni� ja. Nie widz� nawet setnej cz�ci tego, co ja
widz� i rozumiem. Wspominam ich z sentymentem, ale nie t�skni� za nimi. I nie
powr�c� do ich �wiata. Nigdy.
Tu ko�czy si� moja opowie��, historia wielkiej przemiany, o kt�rej nie wie nikt
w Shan Vaola poza trojgiem czarodziej�w-renegat�w, kt�rzy pewnie nawet nie zdaj�
sobie sprawy, do czego si� przyczynili.
Tu ko�czy si� moja opowie��... Ale nie, w �wiecie, w kt�rym teraz �yj�, w
�wiecie, w kt�rym wszystko jest niesko�czone, s�owo "koniec" nabiera nowego
znaczenia.
Przede mn� ca�a wieczno��. Wieczno�� w miejscu pi�kniejszym ni� jakiekolwiek
miejsce w �wiecie ludzi.
Mo�na powiedzie�, �e jestem szcz�liwa.