3163

Szczegóły
Tytuł 3163
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3163 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3163 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3163 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

TERRY BROOKS POTOMKOWIE SHANNARY ( Prze�o�y� Lech Czy�ewski) I Starzec siedzia� samotnie w cieniu Smoczych Z�b�w i patrzy�, jak zapadaj�cy zmierzch przep�dza �wiat�o dnia na zach�d. Dzie� by� wyj�tkowo ch�odny jak na �rodek lata i zapowiada�a si� zimna noc. Niebo okrywa�y poszarpane chmury, rzucaj�c na ziemi� cienie i przesuwaj�c si� niczym zwierz�ta w�druj�ce bez celu mi�dzy ksi�ycem a gwiazdami. Pustk� pozosta�� po gasn�cym �wietle wype�nia�a cisza, jak g�os, kt�ry ma si� dopiero odezwa�. To cisza szepcz�ca o magii, pomy�la� starzec. Przed nim p�on�� ogie�, niewielki jeszcze, ledwie zacz�tek tego, kt�rego potrzebowa�. Ale przecie� nie b�dzie go kilka godzin. Przez chwil� spogl�da� na igraj�ce p�omyki z wyczekiwaniem zmieszanym z niepokojem, a potem pochyli� si�, by dorzuci� wi�kszych kawa�k�w suchego drewna, kt�re szybko podsyci�y p�omie�. Pogrzeba� w ognisku kijem, po czym cofn�� si� o krok przed �arem. Sta� na granicy �wiat�a, mi�dzy ogniem a g�stniej�cym mrokiem - istota mog�ca nale�e� do nich obu albo do �adnego. Jego oczy po�yskiwa�y, kiedy spojrza� w dal. Wierzcho�ki Smoczych Z�b�w stercza�y w niebo jak ko�ci, kt�rych ziemia nie by�a w stanie pogrzeba�. G�ry spowija�a cisza, tajemniczo��, kt�ra lgn�a do nich jak mg�a w mro�ny poranek, skrywaj�c wszystkie sny minionych epok. Ogie� buchn�� nagle iskrami i starzec strzepn�� zab��kan� grudk� �aru, maj�c� ju� na nim osi���. By� jak wi�zka lu�no zwi�zanego chrustu mog�ca si� rozsypa� w py� przy podmuchu silniejszego wiatru. Szara szata i le�na opo�cza wisia�y na nim jak na strachu na wr�ble. Jego sk�ra by�a wyschni�ta i br�zowa, obci�gni�ta na ko�ciach jak pergamin. Brodat� twarz okala�a aureola siwych w�os�w, rzadkich i delikatnych, wygl�daj�cych na tle ognia jak strz�py gazy. By� tak pomarszczony i skurczony, �e wydawa� si� mie� sto lat. Naprawd� mia� ich niemal tysi�c. To dziwne, pomy�la� nagle, u�wiadamiaj�c sobie sw�j wiek. Paranor, rady plemion, a nawet druidzi - wszystko to min�o. Dziwne, �e w�a�nie jemu dane by�o przetrwa�. Pokr�ci� g�ow�. To by�o tak dawno temu, tak odleg�e w czasie, �e ledwie rozpoznawa� t� cz�� swego �ycia. Uwa�a� j� za zako�czon�, zamkni�t� na zawsze. Uwa�a� si� za wolnego. Teraz jednak wyda�o mu si�, �e nigdy nie by� wolny. Nie m�g� by� wolny od czego�, czemu co najmniej zawdzi�cza�, �e wci�� jeszcze �yje. Przecie� gdyby nie sen druid�w, jak�e m�g�by wci�� jeszcze tutaj sta�? Zapadaj�ca noc przenikn�a go ch�odem. Ostatni blask s�o�ca znikn�� za horyzontem i zewsz�d otoczy�a go ciemno��. Nadszed� czas. Sny m�wi�y mu, �e to musi nast�pi� teraz, a on wierzy� snom, poniewa� je rozumia�. To tak�e by�a cz�� jego dawnego �ycia, od kt�rej nie m�g� si� uwolni� - sny, wizje nieznanych �wiat�w, przestrogi i prawdy - to, co mo�e, a czasem musi istnie�. Odst�pi� od ognia i ruszy� w g�r� w�sk� �cie�k� mi�dzy ska�ami. Okry�y go cienie, przylegaj�c do� swym ch�odnym dotykiem. Szed� d�ugo w�skimi w�wozami, obok pot�nych g�az�w, wzd�u� stromych uskok�w i poszczerbionych szczelin skalnych. Kiedy znowu wyszed� na �wiat�o, znajdowa� si� w p�ytkiej kamienistej dolinie, zaj�tej niemal w ca�o�ci przez ogromne jezioro, kt�rego szklista powierzchnia po�yskiwa�a ostrym, zielonkawym blaskiem. Jezioro to by�o miejscem spoczynku cieni dawnych druid�w. Tutaj w�a�nie, do Hadeshorn, zosta� wezwany. - Niechaj to ju� si� stanie - mrukn�� cicho. Wolno i ostro�nie zacz�� schodzi� w g��b doliny, niepewnie stawiaj�c kroki, z sercem t�uk�cym mu si� w piersi. D�ugo go tutaj nie by�o. Wody przed nim si� nie porusza�y; duchy pogr��one by�y we �nie. Tak jest lepiej, pomy�la�. Lepiej ich nie niepokoi�. Doszed� do brzegu jeziora i zatrzyma� si�. By�o zupe�nie cicho. Odetchn�� g��boko i powietrze dobywaj�ce si� z jego piersi wyda�o odg�os przypominaj�cy szelest li�ci na kamieniach. Poszuka� r�k� wisz�cej przy pasie sakwy i rozlu�ni� �ci�gaj�cy j� sznurek. Ostro�nie si�gn�� do �rodka i wydoby� gar�� czarnego proszku przetykanego srebrzystym py�em. Zawaha� si� przez chwile, po czym cisn�� go w powietrze ponad jeziorem. Proszek wybuchn�� wysoko, rozb�yskuj�c dziwnym �wiat�em, kt�re rozja�ni�o wszystko wok�, jakby znowu by� dzie�. Nie by�o ciep�o, tylko jasno. �wiat�o mieni�o si� i ta�czy�o na tle nocnego nieba jak �ywe stworzenie. Starzec patrzy�, otuliwszy si� mocniej opo�cz�, a jego oczy b�yszcza�y odbitym blaskiem. Ko�ysa� si� lekko w prz�d i w ty� i przez chwil� czu� si� znowu m�ody. Nagle we wn�trzu �wiat�a pojawi� si� cie�, wy�aniaj�c si� z niego bezg�o�nie jak widmo; czarny kszta�t jakby oderwany od zalegaj�cej wok� ciemno�ci. Starzec wszak�e wiedzia�, �e tak nie jest. To cos nie zab��ka�o si� tutaj, lecz zosta�o wezwane. Cie� zg�stnia� i przybra� kszta�t m�czyzny obleczonego w czer�, wysokiej, z�owrogiej postaci, kt�r� ka�dy, kto cho� raz j� widzia�, od razu musia� rozpozna�. - Wi�c to ty, Allanonie - wyszepta� starzec. Zakapturzona twarz odchyli�a si� do ty�u i w �wietle ukaza�y si� wyra�ne, ciemne, surowe rysy: ko�ciste, brodate oblicze, d�ugi, w�ski nos i takie� usta, pos�pne czo�o, kt�re wygl�da�o jak odlane z �elaza, i oczy poni�ej, zdaj�ce si� zagl�da� w g��b duszy. Oczy odnalaz�y starca i zatrzyma�y si� na nim. "Potrzebuj� ci�". G�os by� szeptem rozlegaj�cym si� w my�lach starca, sykiem niecierpliwo�ci i niezadowolenia. Cie� porozumiewa� si� za pomoc� samych my�li. Starzec zl�k� si� na chwil� i zapragn��, aby posta�, kt�r� przywo�a�, znikn�a. Zaraz jednak si� opanowa�, got�w stawi� czo�o swym obawom. - Nie jestem ju� jednym z was! - rzek� ostro, gro�nie mru��c oczy i zapominaj�c, �e nie ma potrzeby m�wi� na g�os. - Nie mo�esz mi rozkazywa�! "Nie rozkazuj�. Prosz�. Wys�uchaj mnie. Jeste� jedynym, kt�ry pozosta�, by� mo�e jedynym do czasu, a� wyznaczony zostanie m�j nast�pca. Czy rozumiesz?" - Czy rozumiem? Kt� m�g�by rozumie� to lepiej ode mnie? - Starzec za�mia� si� nerwowo. "Wci�� jest w tobie co�, czego kiedy� nie pr�bowa�by� poda� w w�tpliwo��. Moc pozostanie w tobie. Na zawsze. Pom� mi. Wysy�am sny, a dzieci Shannary nie odpowiadaj�. Kto� musi do nich p�j��. Kto� musi otworzy� im oczy. Ty". - Nie ja! Od lat �yj� z dala od plemion. Nie chc� mie� nic wsp�lnego z ich problemami! - Starzec wyprostowa� sw� kruch� posta� i zmarszczy� czo�o. - Ju� dawno porzuci�em te niedorzeczno�ci ! Wyda�o mu si�, �e cie� nagle unosi si� i rozrasta przed jego oczami, i poczu�, �e on sam odrywa si� od ziemi. Wzlecia� ku niebu, wysoko w noc. Nie opiera� si�, przywo�a� jednak ca�� si�� woli, chocia� czu�, jak gniew tamtego przep�ywa przeze� niczym rw�ca, czarna rzeka. G�os cienia przypomina� zgrzytanie ko�ci. "Patrz!" Przed nim rozpo�ciera�y si� cztery krainy: panorama ��k, g�r, wzg�rz, jezior, las�w i rzek, jasne po�acie ziemi zalanej �wiat�em s�onecznym. Zapar�o mu dech, gdy ujrza� to wszystko tak wyra�nie i z tak wysoka, cho� wiedzia�, �e to jedynie iluzja. Lecz �wiat�o niemal od razu zacz�o bledn��, barwy - rozmywa� si�. Spowi�a go ciemno�� wype�niona g�st�, szar� mg�� i siarczanym popio�em unosz�cym si� z wygas�ych krater�w. Krajobraz w dole utraci� sw�j charakter, sta� si� ja�owy i martwy. Starzec czu�, jak si� ku niemu zbli�a. Widoki i zapachy w dole napawa�y go coraz wi�kszym wstr�tem. Po spustoszonej ziemi w�drowa�y gromady cz�ekokszta�tnych istot, bardziej przypominaj�cych zwierz�ta ni� ludzi. Szarpa�y i odziera�y si� nawzajem, wy�y i wrzeszcza�y. Obok nich przemyka�y ciemne, pozbawione cia�a cienie o ognistych oczach, porusza�y si� w�r�d ludzi, ��czy�y si� z nimi, stawa�y si� nimi, po czym znowu si� od nich odrywa�y. Porusza�y si� w makabrycznym, lecz przemy�lanym ta�cu. Widzia�, jak cienie po�eraj� ludzi. �ywi�y si� nimi. "Patrz!" Obraz zmieni� si�. Ujrza� samego siebie, wychud�ego, odzianego w �achmany �ebraka, stoj�cego przed kot�em wype�nionym dziwnym bia�ym ogniem, kt�ry bulgota� i wirowa�, szepcz�c jego imi�. Znad kot�a unosi�y si� opary i snuj�c si�, dociera�y do miejsca, gdzie sta�, oplata�y go i pie�ci�y jak dziecko. Wsz�dzie wok� przemyka�y cienie, zrazu omijaj�c go, a potem przedostaj�c si� do jego wn�trza, jakby by� pust� pow�ok�, w kt�rej mog� do woli dokazywa�. Czu� ich dotyk; mia� ochot� krzycze�. "Patrz!" Obraz znowu si� zmieni�. Ujrza� ogromny las, a w jego �rodku wielk� g�r�. Na szczycie sta� zamek, stary i poszarza�y; jego wie�e i przedpiersia wznosi�y si� wysoko na tle ciemnego krajobrazu. Paranor! Paranor wskrzeszony z przesz�o�ci! Poczu�, jak wzbiera w nim co� jasnego i przepojonego nadziej�, i chcia� wykrzycze� sw� rado��. Lecz wok� zamku k��bi�y si� ju� opary. W pobli�u przemyka�y ju� cienie. Prastara twierdza zacz�a si� kruszy� i osypywa�, kamienie i zaprawa p�ka�y jak zaci�ni�te w imadle. Ziemia zadr�a�a i z piersi ludzi zmienionych w zwierz�ta doby� si� wrzask. Z wn�trza, ziemi buchn�� ogie�, rozdzieraj�c wzniesienie, na kt�rym sta� Paranor, a potem rozrywaj�c sam zamek. Powietrze wype�ni�y zawodzenia, j�k wydawany przez kogo�, kto utraci� jedyn� nadziej�, jaka mu zosta�a. Starzec rozpozna�, �e tym, kt�ry zawodzi, jest on sam. Potem obrazy znikn�y. Sta� znowu nad jeziorem Hadeshorn, w cieniu Smoczych Z�b�w, sam na sam z duchem Allanona. Wbrew swemu postanowieniu dr�a� na ca�ym ciele. Duch wymierzy� w niego wyci�gni�ty palec. "B�dzie tak, jak ci pokaza�em, je�li sny zostan� zlekcewa�one. B�dzie tak, je�li nie podejmiesz dzia�ania. Musisz pom�c. Id� do nich - do ch�opca, dziewczyny i Mrocznego Stryja. Powiedz im, �e sny m�wi� prawd�. Powiedz im, �eby tu do mnie przybyli w pierwsz� noc nowego ksi�yca, kiedy obecny cykl si� zako�czy. Wtedy b�d� z nimi rozmawia�". Starzec zmarszczy� czo�o i co� wymamrota�, zagryzaj�c doln� warg�. Jego palce ponownie zaci�gn�y sznurek przy sakwie i wsun�� j� z powrotem za pas. - Zrobi� to, poniewa� nie ma nikogo innego! - rzek� w ko�cu, nie pr�buj�c nawet ukry� niech�ci. - Lecz nie oczekuj...! "Tylko p�jd� do nich. Nie ��dam niczego wi�cej. O nic wiecej nie b�d� ci� prosi�. Id�". Cie� Allanona zal�ni� jasno i znikn��. �wiat�o zgas�o i dolina zn�w by�a pusta. Starzec sta� przez chwil�, spogl�daj�c w dal ponad spokojnymi wodami jeziora, po czym odwr�ci� si� i ruszy� z powrotem. Pozostawiony przez niego ogie� jarzy� si� jeszcze s�abo w�r�d ciemnej nocy, kiedy wr�ci�. Starzec, przykucn�wszy, przypatrywa� si� w zamy�leniu p�omieniom; pogrzeba� w zbieraj�cym si� ju� popiele, ws�uchuj�c si� w milczenie swych my�li. Ch�opiec, dziewczyna i Mroczny Stryj - zna� ich. Byli dzie�mi Shannary, tymi, kt�rzy mogli ich wszystkich uratowa�, kt�rzy mogli przywr�ci� do �ycia moc. Pokr�ci� siw� g�ow�. W jaki spos�b mia� ich przekona�? Je�li nie chcieli s�ucha� Allanona, dlaczego mieliby us�ucha� jego? Zn�w ujrza� w my�lach przera�aj�ce obrazy. Najlepiej b�dzie, je�li znajdzie spos�b, by zmusi� ich do s�uchania, pomy�la�. Bo, jak lubi� sobie przypomina�, wiedzia� niejedno o wizjach, a w tych, kt�re ukaza� mu duch Allanona, zawarta by�a prawda. Nawet on, cho� si� wypar� druid�w i ich magii, by� w stanie j� rozpozna�. Je�li dzieci Shannary nie zechc� go wys�ucha�, wizje te si� spe�ni�. II Par Ohmsford sta� w drzwiach na ty�ach gospody "Pod Modrym W�siskiem" i przez mroczny tunel w�skiej uliczki, biegn�cej mi�dzy przyleg�ymi budynkami, wpatrywa� si� w migotliwe �wiat�a Yarfleet. Gospoda "Pod Modrym W�siskiem" by�a wal�c� si� ruder� o wyblak�ych drewnianych �cianach i pokrytym gontem dachu, wygl�daj�c� zupe�nie tak, jakby kiedy� by�a stodo��. Na pi�trze, ponad szynkiem, znajdowa�y si� pokoje go�cinne, a w tylnej cz�ci spi�arnie. Gospoda sta�a u podstawy grupy budynk�w tworz�cych nieco wyko�lawion� liter� U i usytuowanych na wzg�rzu na zachodnim skraju miasta. Par wdycha� g��boko nocne powietrze, rozkoszuj�c si� jego aromatami. Zapachy wielkiego miasta, zapachy �ycia, potraw z mi�sa i warzyw, mocnych trunk�w i cierpkiego piwa, perfum nadaj�cych wo� komnatom i cia�om, sk�rzanych uprz�y, �elaza z kowalskich piec�w, wci�� jeszcze czerwonego od roz�arzonych w�gli, potu zwierz�t i ludzi �cie�nionych na niewielkiej przestrzeni, wo� kamienia, drewna i kurzu, mieszaj�ce si� ze sob� i przenikaj�ce si� nawzajem, ka�da od czasu do czasu oddzielaj�ca si� od pozosta�ych - wszystko to tam by�o. W g��bi uliczki, za tylnymi �cianami sklep�w i warsztat�w, zbitymi z desek i upstrzonymi bohomazami dzieci, wzg�rze opada�o �agodnie ku centralnej cz�ci miasta, le��cej na wschodzie. Miasto, b�d�ce za dnia brzydkim, bezbarwnym skupiskiem budynk�w, labiryntem kamiennych mur�w i ulic, noc� przybiera�o odmienny wygl�d. Budynki gin�y w mroku, a pojawia�y si� �wiat�a, tysi�ce �wiate�, rozpo�cieraj�cych si� daleko jak okiem si�gn��, niby r�j �wietlik�w. Jasnymi punkcikami znaczy�y niewidoczny krajobraz, migocz�c w�r�d ciemno�ci, przeci�gaj�c z�ociste linie w poprzek g�adkiej powierzchni Mermidonu tocz�cego swe wody na po�udnie. Yarfleet by�o teraz pi�kne jak pos�ugaczka za spraw� czar�w przemieniona w ksi�niczk� z bajki. Par lubi� sobie wyobra�a�, �e jest to czarodziejskie miasto. Lubi� je niezale�nie od wszystkiego, lubi� jego bez�adny ogrom i konglomerat ludzi i rzeczy, jego pulsuj�c� �ywotno��. Bardzo si� r�ni�o od jego stron rodzinnych w Shady Vale, w niczym nie przypomina�o le�nej wioski, w kt�rej wyr�s�. Pozbawione by�o czysto�ci drzew i potok�w, samotno�ci, poczucia nieprzemijalnego spokoju, jaki cechowa� �ycie w dolinie. Nie wiedzia�o o tamtym �yciu i nic go ono nie obchodzi�o. Dla Para nie mia�o to jednak znaczenia. Lubi� to miasto tak czy owak. W ko�cu nie musia� wybiera� mi�dzy nim a Shady Vale. Potrafi� doceni� zalety ich obu. Coll oczywi�cie si� z nim nie zgadza�. Coll widzia� to ca�kiem inaczej. Yarfleet by�o dla niego jedynie wyst�pnym miastem na obrze�ach panowania federacji, siedliskiem wyrzutk�w, miejscem, gdzie wszystko uchodzi�o na sucho. Nie by�o gorszego miejsca w ca�ym Callahornie, a w�a�ciwie w ca�ej Sudlandii. Coll nienawidzi� tego miasta. Z ciemno�ci za jego plecami dobieg�y krzyki i brz�k szk�a, odg�osy gospody dobywaj�ce si� przez chwil� z przedniej sali, kiedy kto� otworzy� drzwi, i milkn�ce znowu, kiedy drzwi zosta�y zamkni�te. Par odwr�ci� si�. Jego brat szed� ostro�nie korytarzem, z twarz� niemal zupe�nie ukryt� w mroku. - Ju� prawie czas - rzek� Coll, stan�wszy obok brata. Par przytakn��. Wydawa� si� niski i szczup�y w por�wnaniu z Collem, kt�ry by� ros�ym i silnym m�odzie�cem o wydatnych rysach twarzy i kasztanowych w�osach. Kto�, kto ich nie zna�, nie wzi��by ich za braci. Coll wygl�da� jak typowy mieszkaniec Shady Vale, opalony i krzepki, z ogromnymi d�o�mi i stopami. Stopy te by�y nieustannym tematem �art�w. Par lubi� je por�wnywa� do p�etw kaczki. On sam by� drobny i jasnow�osy. Mia� rysy charakterystyczne dla elfa, pocz�wszy od ostro zako�czonych uszu i brwi, a sko�czywszy na wysokich i w�skich ko�ciach policzkowych. By� czas, kiedy krew elf�w niemal zupe�nie zanik�a w jego rodzinie za spraw� �yj�cych w Shady Vale Ohmsford�w. Lecz przed czterema pokoleniami (tak powiedzia� mu ojciec) jego pradziadek powr�ci� do Westlandii i do elf�w, po�lubi� elfk� i mia� z ni� syna i c�rk�. Syn o�eni� si� z kolejn� elfk� i z nigdy nie wyja�nionych powod�w m�odzi ma��onkowie, kt�rzy mieli w przysz�o�ci zosta� dziadkami Para, powr�cili do Shady Vale, zasilaj�c r�d Ohmsford�w �wie�� porcj� elfiej krwi. Nawet w�wczas jednak rysy wielu cz�onk�w rodziny nie zdradza�y ich mieszanego dziedzictwa; Coll i jego rodzice, Jaralan i Mirianna, byli najlepszym tego przyk�adem. Powinowactwa Para by�y natomiast od razu widoczne. �atwo��, z jak� m�g� w ten spos�b zosta� rozpoznany, niekoniecznie jednak by�a po��dana. Podczas pobytu w Yarfleet Par ukrywa� swe rysy, wyskubuj�c brwi, nosz�c d�ugie w�osy, by zas�oni� uszy, i przyciemniaj�c specjalnym pudrem sk�r� twarzy. Nie mia� wielkiego wyboru. Nie by�oby rozs�dnie w tych czasach zwraca� uwag� innych na swoje elfie pochodzenie. - �adnie dzisiaj wygl�da w swej szacie, prawda? - odezwa� si� Coll, spogl�daj�c na rozpo�cieraj�c� si� przed nimi panoram�. - Czarny at�as i iskierki, wszystko na swoim miejscu. Zmy�lna dziewczyna z tego miasta. Nawet niebo jest jej przyjaci�k�. Par u�miechn�� si�. M�j brat, poeta. Niebo by�o bezchmurne i rozja�nione blaskiem male�kiego sierpa ksi�yca i gwiazd. - M�g�by� j� polubi�, gdyby� tylko da� jej szans�. - Ja? - parskn�� Coll. - Ma�o prawdopodobne. Jestem tu dlatego, �e ty tu jeste�. Nie zosta�bym ani chwili d�u�ej, gdybym nie musia�. - M�g�by� odej��, gdyby� chcia�. - Nie zaczynajmy od nowa, Par. - Coll si� nastroszy�. - Ju� wyja�nili�my to sobie. To ty uwa�a�e�, �e powinni�my p�j�� do miast na p�nocy. Ten pomys� nie podoba� mi si� wtedy i nie podoba mi si� ani odrobin� bardziej teraz. Ale nie zmienia to faktu, �e postanowili�my zrobi� to razem, ty i ja. �adnym by�bym bratem, gdybym ci� tu zostawi� i wr�ci� teraz do Doliny! Poza tym nie wydaje mi si�, �eby� m�g� sobie beze mnie poradzi�. - Dobrze ju�, dobrze, chcia�em tylko... - Par usi�owa� mu przerwa�. - ...zabawi� si� troch� moim kosztem! - doko�czy� rozogniony Coll. - Ostatnio robi�e� to niejeden raz. Zdajesz si� znajdowa� w tym jak�� rozkosz. - To nie tak. Coll nie zwraca� na niego uwagi, spogl�daj�c w mrok. - Nigdy nie �artowa�bym z kogo� o kaczych stopach. - I kto to m�wi - Coll u�miechn�� si� mimo woli - ma�y facet o szpiczastych uszach. Powiniene� by� wdzi�czny, �e chc� tu zosta� i opiekowa� si� tob�! Par szturchn�� go �artobliwie i obaj si� roze�miali. Potem umilkli, patrz�c na siebie w ciemno�ci i nas�uchuj�c odg�os�w z gospody i ulicy za ni�. Par westchn��. By� ciep�y, senny letni wiecz�r, sprawiaj�cy, �e ch�odne, nieprzyjemne dni ostatnich kilku tygodni wydawa�y si� odleg�ym wspomnieniem. By� to jeden z tych wieczor�w, kiedy k�opoty wydaj� si� znika�, a do �ycia budz� si� sny i marzenia. - Kr��� pog�oski, �e w mie�cie s� szperacze - poinformowa� go nagle Coll, rozwiewaj�c jego pogodny nastr�j. - Zawsze kr��� jakie� pog�oski - odpar�. - I cz�sto s� prawdziwe. M�wi si�, �e zamierzaj� schwyta� wszystkich, kt�rzy paraj� si� magi�, uniemo�liwi� im dzia�anie i pozamyka� wszystkie gospody. - Coll przypatrywa� mu si� uwa�nie. - Szperacze, Par. Nie zwykli �o�nierze. Szperacze. Par wiedzia�, kim oni s�. Szperacze - tajna policja federacji, rami� wykonawcze prawodawc�w Rady Koalicyjnej. Wiedzia�. On i Coll przybyli do Yarfleet przed dwoma tygodniami. Wyruszyli z Shady Vale na pomoc, porzuciwszy bezpieczne i przytulne schronienie rodzinnego domu, i dotarli na pogranicze Callahornu. Uczynili to, poniewa� Par uzna�, �e musz� to zrobi�, �e nadszed� czas, by zacz�li opowiada� swe historie gdzie indziej, �e trzeba zadba� o to, by tak�e inni, nie tylko mieszka�cy Shady Vale, mogli je pozna�. Wybrali Yarfleet, poniewa� by�o miastem otwartym, nie podlegaj�cym w�adzy federacji, przystani� dla banit�w i uchod�c�w, lecz r�wnie� dla idei, miejscem, gdzie magia wci�� jeszcze by�a tolerowana, a nawet kokietowana. On posiada� magiczn� moc i ci�gn�c z sob� Colla, przynosi� j� do Yarfleet, by dzieli� si� z innymi jej cudowno�ci�. Nie brakowa�o tam ju� ludzi stosuj�cych praktyki magiczne, lecz jego magia by�a zupe�nie innego rodzaju. By�a prawdziwa. Odnale�li gospod� "Pod Modrym W�siskiem" w dniu swego przybycia. By�a to jedna z najwi�kszych i najbardziej znanych ober�y w mie�cie. Par ju� przy pierwszym spotkaniu nak�oni� w�a�ciciela, by ich zatrudni�. Spodziewa� si� tego. W ko�cu za pomoc� pie�ni potrafi� przekona� ka�dego do zrobienia praktycznie wszystkiego. - Prawdziwa magia. - Poruszy� tylko wargami, nie wypowiadaj�c g�o�no tych s��w. W czterech krainach nie pozosta�o wiele prawdziwej magii, je�li nie liczy� odleg�ych obszar�w, gdzie nie si�ga�a w�adza federacji. Pie�� by�a jedyn� pozosta�o�ci� po magii Ohmsford�w. Przekazywano j� sobie przez dziesi�� pokole�, nim dotar�a do niego, przy czym jej dar omija� zupe�nie niekt�rych cz�onk�w rodziny, jakby dobiera�a ich sobie wedle zachcianki. Coll go nie posiada�. Jego rodzice r�wnie�. W�a�ciwie nikt z rodziny Ohmsford�w nie mia� w�adzy nad pie�ni� od czasu, gdy jego pradziadkowie powr�cili z Westlandii. Jemu jednak magia pie�ni towarzyszy�a od urodzenia; by�a to ta sama magia, kt�ra powsta�a prawie trzysta lat wcze�niej za czas�w jego przodka Jaira. Wiedzia� o tym z opowie�ci i legend. W sercu �yczenie, w pie�ni spe�nienie. Potrafi� wywo�ywa� w umys�ach s�uchaczy obrazy tak realistyczne, �e wydawa�y si� prawdziwe. Potrafi� stwarza� materi� z niczego. To w�a�nie sprowadzi�o go do Yarfleet. Przez trzy stulecia rodzina Ohmsford�w przekazywa�a sobie z pokolenia na pokolenie legendy o elfim domu Shannary. Zwyczaj ten zapocz�tkowa� Jair. W rzeczywisto�ci powsta� on znacznie wcze�niej, kiedy opowie�ci nie dotyczy�y magii, kt�rej jeszcze w�wczas nie odkryto, lecz starego �wiata przed jego zniszczeniem podczas Wielkich Wojen. Opowiadaj�cymi byli ci nieliczni, kt�rzy przetrwali t� przera�aj�c� zag�ad�. Jair by� jednak pierwszym, kt�ry u�ywa� pie�ni do wspomo�enia narracji, nadania tre�ci obrazom stwarzanym przez jego s�owa, sprawienia, by jego opowie�ci o�ywa�y w umys�ach s�uchaczy. Historie te m�wi�y o dawnych czasach: o elfim rodzie Shannary, o druidach i ich zamku w Paranorze, o elfach i kar�ach i o magii, kt�ra rz�dzi�a ich �yciem. M�wi�y o Shei Ohmsfordzie i jego bracie Flicku oraz o ich poszukiwaniach Miecza Shannary; o Wilu Ohmsfordzie i pi�knej, nieszcz�liwej elfce Amberle oraz ich walce maj�cej na celu przegnanie hord demon�w z powrotem za �cian� Zakazu; o Jairze Ohmsfordzie i jego siostrze Brin oraz ich wyprawie do twierdzy Graymark i starciu z widmami Mord i Ildatch; o druidach Allanonie i Bremenie; o elfim kr�lu Eventinie Elessedilu; o wojownikach, takich jak Balinor Buckhannah i Stee Jans, i o wielu innych bohaterach. Ci, kt�rzy mieli w�adz� nad pie�ni�, czynili u�ytek z jej magii. Inni polegali na zwyk�ych s�owach. Ohmsfordowie rodzili si� i umierali, a wielu z nich zanosi�o opowie�ci do dalekich kraj�w. Jednak�e od trzech pokole� �aden cz�onek rodziny nie opowiada� historii poza Dolin�. Nikt nie chcia� ryzykowa�, �e zostanie pojmany. Ryzyko bowiem by�o znaczne. Praktykowanie magii w jakiejkolwiek postaci by�o w czterech krainach zakazane - przynajmniej wsz�dzie tam, gdzie si�ga�a w�adza federacji, co praktycznie oznacza�o to samo. By�o tak przez ostatnich sto lat. W tym czasie �aden Ohmsford nie opu�ci� Shady Vale. Par by� pierwszy. Zm�czy�o go opowiadanie wci�� tych samych historii tym samym nielicznym s�uchaczom. Inni powinni byli r�wnie� je us�ysze�, �eby pozna� prawd� o druidach i magii, o zmaganiach poprzedzaj�cych epok�, w kt�rej �yli. Od strachu przed pojmaniem silniejsze okaza�o si� powo�anie, jakie odczuwa�. Podj�� decyzj� pomimo obiekcji rodzic�w i Colla. Brat postanowi� w ko�cu mu towarzyszy� - czyni� tak zawsze, kiedy uwa�a�, �e Par potrzebuje opieki. Yarfleet mia�o p�j�� na pierwszy ogieri jako miasto, w kt�rym wci�� jeszcze uprawiano magi� w pomniejszych odmianach, co by�o tajemnic� poliszynela, dopraszaj�c� si� wr�cz o interwencj� federacji. Magia, kt�r� praktykowano w Yarfleet, by�a jednak naprawd� ledwie dziecinn� igraszk�, niewart� powa�nego potraktowania. Callahorn stanowi� jedynie protektorat federacji, a Yarfleet le�a�o tak daleko, �e znajdowa�o si� niemal na wolnych obszarach. Nie by�o jeszcze okupowane przez armi�. Federacja jak dot�d nie uzna�a za konieczne zaprz�ta� nim sobie g�owy. Ale szperacze? Par pokr�ci� g�ow�. Szperacze to by�a zupe�nie inna sprawa. Pojawiali si� tylko w�wczas, gdy federacja powzi�a powa�ny zamiar wyt�pienia praktyk magicznych. Nikt nie chcia� mie� z nimi do czynienia. - Robi si� tu dla nas zbyt gor�co - odezwa� si� Coll, jakby czytaj�c w my�lach Para. - Wykryj� nas. Par potrz�sn�� g�ow�. - Jeste�my tylko jednymi z setki uprawiaj�cych t� sztuk� - odpar�. - Tylko jednymi z wielu w ludnym mie�cia - Jednymi z wielu, to prawda. - Coll spojrza� na niego. - Ale tylko my uprawiamy prawdziw� magi�. Par odwzajemni� jego spojrzenie. Wyst�py w gospodzie przynosi�y im sporo pieni�dzy, wi�cej ni� dostawali kiedykolwiek przedtem. Potrzebowali ich na op�acenie podatk�w narzuconych przez federacj�. Potrzebowali ich dla swoich bliskich i dla Shady Vale. Nie mia� ochoty rezygnowa� z powodu zwyk�ej pog�oski. Zacisn�� z�by. Nie mia� ochoty rezygnowa� tym bardziej, �e oznacza�o to konieczno�� powrotu z opowie�ciami do rodzinnej wioski i trzymania ich tam w ukryciu, tak�e przed tymi, kt�rzy powinni je us�ysze�. �wiadczy�o tak�e o tym, �e represje wymierzone przeciw ideom i praktykom, zaciskaj�ce si� na czterech krainach jak szcz�ki imad�a, zosta�y nasilone. - Pora si� zbiera� - rzek� Coll, przerywaj�c jego my�li. Par odczu� nag�y przyp�yw gniewu, nim dotar�o do niego, i� jego brat nie m�wi o tym, �e powinni opu�ci� miasto, lecz �e musz� ju� i�� spod drzwi gospody na scen� w jej wn�trzu. Gniew opad� i ch�opiec poczu�, jak jego miejsce zajmuje smutek. - Chcia�bym, �eby�my �yli w innych czasach - powiedzia� cicho. Urwa� na chwil�, widz�c, jak twarz brata t�eje. - Chcia�bym, �eby znowu istnia�y elfy i druidzi. I bohaterowie. Chcia�bym, �eby znowu istnieli bohaterowie, cho�by jeden. - Umilk�, my�l�c nagle o czym� innym. - Je�li b�dziesz nadal o tym �piewa�, to kto wie? Mo�e to si� spe�ni.- Coll odsun�� si� od framugi drzwi, po�o�y� wielk� d�o� na ramieniu brata, odwr�ci� go i popchn�� lekko w g��b mrocznego korytarza. Par pozwoli� si� prowadzi� jak dziecko. Nie my�la� ju� jednak o bohaterach ani o elfach, ani o druidach, ani nawet o szperaczach. My�la� o snach. Opowiedzieli histori� o oporze elf�w na prze��czy Halys, o tym, jak Eventin Elessedil, elfy, Stee Jans i Wolny Korpus Legionu walczyli o utrzymanie Breakline przeciw hordom demon�w. By�a to jedna z ulubionych opowie�ci Para, o pierwszej z wielkich bitew elf�w w straszliwej wojnie w Westlandii. Stali na niskiej estradzie na ko�cu g��wnej sali jadalnej, Par z przodu, Coll o krok za nim i nieco z boku. Przy�mione �wiat�a ukazywa�y morze ciasno st�oczonych cia� i czujnych oczu. Podczas gdy Coll opowiada� histori�, Par �piewa�, uzupe�niaj�c jego narracj� obrazami, i magia jego g�osu o�ywia�a gospod�. Wzbudza� w ponad setce widz�w uczucia strachu, gniewu i determinacji, kt�re przepe�nia�y obro�c�w prze��czy. Pozwala� im ujrze� furi� demon�w i us�ysze� okrzyki bitewne. Rzuca� na nich urok i utrzymywa� ich w swej mocy. Stali na drodze natarcia demon�w. Widzieli, jak zraniono Eventina, i jak jego syn Ander zostaje przyw�dc� elf�w. Patrzyli, jak druid Allanon sam stawia czo�o magii demon�w i odpieraj�. Do�wiadczali �ycia i �mierci z tak bliska, �e by�o to niemal przera�aj�ce. Kiedy bracia sko�czyli, w sali zapanowa�a g�ucha cisza, po czym rozleg�o si� oszala�e t�uczenie o sto�y kuflami od piwa, wiwaty i okrzyki rado�ci, jakich nie wywo�a� �aden ich wcze�niejszy wyst�p. Przez chwil� wydawa�o si�, �e zebranym zwal� si� belki sufitu na g�ow�, tak gwa�towny by� ich aplauz. Par by� mokry od potu. Po raz pierwszy czu�, jak wiele wysi�ku w�o�y� w opowiadanie. Kiedy jednak schodzili z estrady na kr�tki odpoczynek, jakiego wolno im by�o za�ywa� mi�dzy wyst�pami, by� dziwnie nieobecny duchem. Wci�� my�la� o snach. Coll przystan��, �eby wypi� szklank� piwa przy otwartym magazynie, a Par przeszed� jeszcze kawa�ek korytarzem i zatrzyma� si� przy pustej beczce ustawionej pionowo obok drzwi do piwnicy. Usiad� na niej ci�ko, przyt�oczony naporem my�li. Sny powtarza�y si� niemal od miesi�ca i wci�� nie wiedzia� dlaczego. Powraca�y z niepokoj�c� cz�stotliwo�ci�. Zawsze si� zaczyna�y od odzianej na czarno postaci, kt�ra wynurza�a si� z jeziora; postaci, kt�r� m�g� by� Allanon, z jeziora, kt�rym m�g� by� Hadeshorn. Obrazy w snach by�y rozmyte i niewyra�ne, wizje mia�y w sobie co� eterycznego, co sprawia�o, �e trudno je by�o odcyfrowa�. Posta� za ka�dym razem przemawia�a do niego, zawsze tymi samymi s�owami: "Chod� do mnie. Jeste� potrzebny. Cztery krainy s� w wielkim niebezpiecze�stwie; magia niemal si� wyczerpa�a. Chod�, dzieci� Shannary". Sny mia�y dalszy ci�g, chocia� reszta za ka�dym razem by�a inna. Nieraz pojawia�y si� obrazy �wiata zrodzonego z jakiego� nieopisanego koszmaru. Innym razem powraca�y obrazy zaginionych talizman�w - Miecza Shannary i Kamieni Elf�w. Kiedy indziej zn�w wezwanie skierowane by�o r�wnie� do Wren, ma�ej Wren, a czasem do jego stryja Walkera Boha. Oni r�wnie� mieli przyby�. Oni tak�e byli potrzebni. Po pierwszej nocy uzna�, �e sny s� ubocznym efektem d�ugotrwa�ego stosowania pie�ni. �piewa� stare opowie�ci o lordzie Warlocku i Zwiastunach �mierci, o demonach i widmach Mord, o Allanonie i �wiecie zagro�onym przez z�o, i by�o naturalne, �e co� z tych historii i zwi�zanych z nimi obraz�w przenikn�o do jego sn�w. Usi�owa� os�abi� to oddzia�ywanie, pos�uguj�c si� pie�ni� przy l�ejszych opowiadaniach, lecz to nie pomaga�o. Sny wci�� wraca�y. Wzbrania� si� przed powiedzeniem o tym Collowi, kt�ry u�y�by tego po prostu jako jeszcze jednego pretekstu, by mu doradzi�, �eby przesta� przyzywa� magi� pie�ni i wraca� do Shady Vale. Potem, przed trzema nocami, sny przesta�y go nawiedza� r�wnie nagle, jak si� przedtem zacz�y. Zastanawia� si� teraz dlaczego. Zastanawia� si�, czy czasem si� nie pomyli� co do ich pochodzenia. Rozwa�a� mo�liwo��, �e nie powsta�y samoistnie, lecz zosta�y zes�ane. Ale kto mia�by je zes�a�? Allanon? Czy�by Allanon, kt�ry od trzystu lat nie �y�? Kto� inny? Co� innego? Co�, co mia�o w�asne powody i nie �yczy�o mu dobrze? Taka mo�liwo�� przej�a go dreszczem; odp�dzi� natr�tne my�li i szybko ruszy� korytarzem z powrotem, �eby poszuka� Colla. Na ich drugi wyst�p przysz�o jeszcze wi�cej ludzi. Ci, dla kt�rych nie wystarczy�o krzese� i �awek, stali pod �cianami. Gospoda "Pod Modrym W�siskiem" by�a obszernym budynkiem: przednia sala jadalna mia�a ponad trzydzie�ci metr�w szeroko�ci i wznosi�a si� a� po krokwie dachowe widoczne ponad linami lamp olejowych rozwieszon� w g�rze sieci� ryback�, sprawiaj�c�, �e w izbie panowa�o przy�mione �wiat�o, maj�ce stwarza� intymny nastr�j. Par nie by�by w stanie znie�� wi�kszej intymno�ci, tak blisko niego znajdowali si� go�cie karczmy, t�ocz�cy si� przy estradzie. Niekt�rzy siedzieli nawet na niej, pij�c piwo. Ta grupa by�a odmienna od poprzedniej, chocia� przybyszowi z Shady Vale trudno by�o powiedzie�, na czym polega r�nica. Emanowa�a z niej inna atmosfera, jakby obecny w niej by� jaki� obcy element. Coll r�wnie� musia� to wyczuwa�. Kilkakrotnie spogl�da� w stron� Para, kiedy szykowali si� do wyst�pu, a w jego oczach widoczny by� niepok�j. Wysoki, czarnobrody m�czyzna otulony w brunatn� opo�cz� przecisn�� si� przez t�um do kraw�dzi estrady i usiad� mi�dzy dwoma innymi m�czyznami. Obydwaj unie�li g�owy, jakby zamierzali co� powiedzie�, lecz ujrzeli na chwil� z bliska twarz tamtego i zmienili zdanie. Par przygl�da� im si� przez chwil� i odwr�ci� wzrok. Ogarn�y go z�e przeczucia. Coll pochyli� si� w jego stron�, kiedy sala zacz�a rytmicznie klaska�. T�um stawa� si� niespokojny. - Par, nie podoba mi si� to. Jest co�... Nie doko�czy�. Podszed� do nich w�a�ciciel gospody i obcesowo nakaza� im, �eby zaczynali, zanim t�um wymknie si� spod kontroli i zacznie �ama� meble. Coll cofn�� si� bez s�owa. �wiat�a przygas�y i Par zacz�� �piewa�. By�a to historia o Allanonie i bitwie z jachyr�. Coll zacz�� opowiada�, opisuj�c miejsce wydarze�, m�wi�c zgromadzonym, jaki by� dzie�, jak wygl�da�a g�rska dolina, do kt�rej przyby� druid wraz z Brin Ohmsford i Ronem Leah, jak wszystko wok� nagle ucich�o. Par stwarza� obrazy w umys�ach s�uchaczy, wzbudzaj�c w nich uczucie niepokoju i wyczekiwania i na pr�no usi�uj�c samemu nie poddawa� si� podobnym nastrojom. W tylnej cz�ci sali przesuwali si� jacy� m�czy�ni, by zagrodzi� drzwi i okna. Nagle zrzucili z siebie opo�cze i stali tam, ubrani na czarno. Zal�ni�a bro�. Na r�kawach i piersiach mieli bia�e naszywki, jakiego� rodzaju insygnia. Par zmru�y� oczy, wyt�aj�c elfi wzrok. Wilcza g�owa. Ludzie w czerni byli szperaczami. G�os Para za�ama� si�; obrazy zblad�y i utraci�y moc. S�uchacze zacz�li mrucze� i rozgl�da� si� wok�. Coll przerwa� opowiadanie. Panowa�o og�lne poruszenie. Kto� znajdowa� si� w ciemno�ci za ich plecami. Wsz�dzie wyczuwa�o si� czyj�� obecno��. Coll zbli�y� si�, jakby chcia� os�oni� brata. Wtem �wiat�a zn�w zap�on�y ja�niej i oddzia� odzianych na czarno szperaczy ruszy� naprz�d spod drzwi wej�ciowych. Rozleg�y si� krzyki i j�ki protestu, lecz wydaj�cy je ludzie szybko usuwali si� z drogi. W�a�ciciel gospody pr�bowa� interweniowa�, zosta� jednak odepchni�ty na bok. Uformowani w klin m�czy�ni zatrzymali si� tu� przed estrad�. Inna grupa zablokowa�a wyj�cia. Od st�p do g��w ubrani byli na czarno, twarze mieli zakryte od ust w g�r�, a ich insygnia w kszta�cie wilczej g�owy po�yskiwa�y jasno. Byli uzbrojeni w kr�tkie miecze, sztylety i pa�ki, kt�re trzymali w pogotowiu. Stanowili niejednolit� gromad�, znajdowali si� w�r�d nich wysocy i niscy, pro�ci i przygarbieni, lecz w wygl�dzie ich wszystkich, zar�wno w postawie, jak i w oczach, by�o co� z�owieszczego. Ich przyw�dc� by� ogromny m�czyzna o niezwykle d�ugich ramionach i pot�nej budowie. Cz�� jego twarzy, widoczna spod maski, by�a jak wyciosana z kamienia, a podbr�dek okrywa�a szorstka, rudawa broda. Jego lewa r�ka tkwi�a po �okie� w r�kawicy. - Wasze nazwiska? - zapyta� cicho, niemal szeptem. - Co takiego zrobili�my? - Par si� zawaha�. - Czy nazywacie si� Ohmsford? - Pytaj�cy przygl�da� mu si� uwa�nie. - Tak, ale nie zrobili�my... - Jeste�cie aresztowani pod zarzutem pogwa�cenia najwy�szego prawa federacji - oznajmi� cichy g�os. Przez rz�dy zebranych przebieg� g�uchy pomruk. - Uprawiali�cie magi� wbrew... - Opowiadali tylko historie! - wykrzykn�� siedz�cy w pobli�u m�czyzna. Jeden ze szperaczy b�yskawicznie zada� cios pa�k� i m�czyzna zwali� si� na pod�og�. - Uprawiali�cie magi� wbrew zakazom federacji, stwarzaj�c tym samym zagro�enie dla ludno�ci. - Dow�dca szperaczy nie rzuci� nawet okiem na powalonego m�czyzn�. - Zostaniecie zabrani... Nie doko�czy�. Na zat�oczon� pod�og� gospody spad�a nagle ze �rodka sufitu lampa olejowa, wybuchaj�c j�zykami ognia. M�czy�ni z krzykiem zerwali si� na nogi. Dow�dca i jego towarzysze odwr�cili si�, zaskoczeni. W tym samym momencie wysoki brodacz, kt�ry wcze�niej przysiad� na brzegu estrady, rzuci� si� do przodu, przeskakuj�c przez kilku os�upia�ych go�ci, i z ca�� si�� uderzy� w zwart� grup� szperaczy, zbijaj�c ich z n�g. Nast�pnie wskoczy� na estrad� obok Para i Colla i zrzuci� z siebie wytart� opo�cz�, spod kt�rej wy�oni� si� ubrany na zielono my�liwy w pe�nym rynsztunku bojowym. - Wolno urodzeni! - krzykn�� w stron� sk��bionego t�umu i uni�s� w g�r� zaci�ni�t� pi��. Wszystko potem zdawa�o si� dzia� w jednej chwili. Tak jak wcze�niej lampa, teraz na pod�og� opad�a dekoracyjna sie�, w jaki� spos�b poluzowana, i wszyscy zgromadzeni w gospodzie zostali w niej uwi�zieni. Rozleg�y si� wrzaski i przekle�stwa ludzi pochwyconych w pu�apk�. Przy drzwiach na oszo�omionych szperaczy rzucili si� m�czy�ni w zielonych ubraniach, powalaj�c ich ciosami pi�ci na pod�og�. Lampy olejowe zosta�y st�uczone i izba pogr��y�a si� w mroku. Wysoki m�czyzna przemkn�� obok Para i Colla z szybko�ci�, kt�ra wcze�niej wyda�aby im si� niemo�liwa. Uderzeniem buta trafi� pierwszego ze szperaczy zagradzaj�cych tylne wej�cie, sprawiaj�c, �e g�owa tamtego odskoczy�a do ty�u. Na chwil� zal�ni� kr�tki miecz oraz sztylet i pozosta�ych dw�ch r�wnie� leg�o na pod�odze. - T�dy, szybko! - zawo�a� w ty� do braci. Ruszyli od razu. Jaka� ciemna posta� uczepi�a si� ich, kiedy obok niej przebiegali, lecz Coll jednym ciosem zbi� m�czyzn� z n�g, posy�aj�c go w stron� kot�uj�cych si� cia�. Wyci�gn�� do ty�u r�k�, �eby si� upewni�, czy nie zgubi� brata, i jego wielka d�o� zacisn�a si� na szczup�ym ramieniu Para. Ch�opak zawy� mimo woli. Coll nigdy nie pami�ta� o swej ogromnej sile. Wybiegli ze sceny i dotarli do korytarza w tylnej cz�ci gospody. Wysoki m�czyzna znajdowa� si� o par� krok�w z przodu. Kto� usi�owa� ich zatrzyma�, lecz nieznajomy po prostu zmi�t� go z drogi. Zgie�k dobiegaj�cy z sali za ich plecami by� og�uszaj�cy, a j�zyki ognia rozb�yskiwa�y ju� wsz�dzie, li��c chciwie pod�ogi i �ciany. Nieznajomy wyprowadzi� ich szybko korytarzem i przez tylne drzwi na w�sk� uliczk�. Czeka�o tam na nich dw�ch kolejnych ubranych na zielono ludzi. Bez s�owa wzi�li braci mi�dzy siebie i wyci�gn�li ich szybko poza teren gospody. Par obejrza� si� do ty�u. P�omienie bucha�y ju� z okien i pe�z�y w stron� dachu. Gospoda "Pod Modrym W�siskiem" prze�ywa�a sw� ostatni� noc. Pomkn�li uliczk�, mijaj�c wystraszone twarze i szeroko otwarte oczy, i skr�cili w pasa�, kt�rego Par - m�g�by przysi�c - nigdy wcze�niej nie widzia�, pomimo swych licznych wypad�w w t� stron�. Przebiegli przez kilkoro drzwi i par� sieni, a� w ko�cu znale�li si� poza zasi�giem krzyk�w i blasku ognia. Nieznajomy zwolni�, da� swoim dw�m towarzyszom znak r�k�, �eby stan�li na czatach, i wci�gn�� braci do ciemnej niszy. Wszyscy dyszeli ci�ko po biegu. Nieznajomy przyjrza� im si� kolejno, ods�aniaj�c z�by w u�miechu. - Powiadaj�, �e odrobina ruchu dobrze wp�ywa na trawienie. Co o tym s�dzicie? Nic wam nie jest? Bracia potrz�sn�li g�owami. - Kim jeste�? - zapyta� Par. - No, w�a�ciwie cz�onkiem rodziny, ch�opcze. - M�czyzna u�miechn�� si� szerzej. - Nie poznajesz mnie? Nie poznajesz, prawda? Ale w�a�ciwie, czemu mia�by� mnie pozna�? W ko�cu nigdy si� nie spotkali�my. Jednak pie�ni powinny ci przypomnie�. - Zacisn�� d�o� w pi��, po czym wyprostowa� gwa�townie jeden palec tu� przed nosem Para. - Teraz pami�tasz? Par, zbity z tropu, spojrza� na Colla, lecz jego brat wydawa� si� r�wnie zdezorientowany. - Nie s�dz�... - zacz��. - Mniejsza z tym. Na razie to nie ma znaczenia. Wszystko w swoim czasie. - Pochyli� si� bli�ej. - W tej okolicy nie jeste� ju� bezpieczny, ch�opcze. Na pewno nie tutaj, w Yarfleet, a prawdopodobnie i w ca�ym Callahornie. Mo�e w og�le nigdzie. Czy wiesz, kim by� tamten m�czyzna w gospodzie? Ten brzydki, kt�ry m�wi� szeptem? Par spr�bowa� sobie przypomnie�, czy gdzie� ju� nie widzia� wysokiego m�czyzny o cichym g�osie. Powoli pokr�ci� g�ow�. - To Rimmer Dali - rzek� nieznajomy, nie u�miechaj�c si� ju�. - Pierwszy szperacz, wielki mucho�ap we w�asnej osobie. Zasiada w Radzie Koalicyjnej, kiedy akurat si� nie ugania z pack� na muchy. Ale musia� specjalnie si� tob� zainteresowa�, skoro przyby� a� do Yarfleet, �eby ci� aresztowa�. To nie jest jedno z jego zwyk�ych polowa� na muchy. To wyprawa na grubego zwierza. Uwa�a, �e jeste� niebezpieczny, ch�opcze, i to bardzo, inaczej nie zada�by sobie tyle trudu, �eby tutaj przyjecha�. Dobrze, �e ja tak�e ciebie szuka�em. To prawda. Us�ysza�em, �e Rimmer Dali si� tutaj wybiera po ciebie, i postanowi�em nie dopu�ci�, �eby ci� pojma�. Ale uwa�aj, on nie da za wygran�. Tym razem mu si� wymkn��e�, lecz to tylko zwi�kszy jego determinacj�. Nadal b�dzie ci� tropi�. - Umilk�, oceniaj�c wra�enie, jakie zrobi�y jego s�owa. Par wpatrywa� si� w niego oniemia�y, wi�c zacz�� m�wi� dalej: - Ta twoja magia, tw�j �piew, to prawdziwa magia, nieprawda�? Widzia�em wystarczaj�co du�o tej drugiej, �eby to rozpozna�. M�g�by� z niej zrobi� dobry u�ytek, ch�opcze, gdyby� mia� ochot�. Marnujesz si� w tych gospodach i zau�kach. - Co masz na my�li? - zapyta� Coll, kt�ry nagle sta� si� podejrzliwy. - Ruch potrzebuje takiej magii - rzek� cicho nieznajomy i u�miechn�� si� przyja�nie. - Jeste� banit�! - �achn�� si� Coll. Nieznajomy wykona� kr�tki uk�on. - Tak, ch�opcze, i z dum� si� do tego przyznaj�. A co wa�niejsze, jestem wolno urodzony i nie uznaj� w�adzy federacji. �aden zdrowo my�l�cy cz�owiek jej nie uznaje. - Nachyli� si� bli�ej. - Ty r�wnie� jej nie uznajesz, prawda? Przyznaj to. - Nie bardzo - niepewnie odpar� Coll. - Ale nie jestem pewien, czy banici s� cho� troch� lepsi. - Mocne s�owa, ch�opcze! - wykrzykn�� tamten. - Twoje szcz�cie, �e �atwo si� nie obra�am. - U�miechn�� si� szelmowsko. - Czego chcesz? - przerwa� mu szybko Par, kt�remu wr�ci�a jasno�� my�li. My�la� o Rimmerze Dallu. Zna� jego reputacj� i dr�a� na my�l o tym, �e tamten b�dzie go �ciga�. - Chcesz, �eby�my si� do was przy��czyli, tak? Nieznajomy przytakn��. - My�l�, �e nie po�a�owaliby�cie tego. Par potrz�sn�� g�ow�. Czym innym by�o przyj�cie pomocy nieznajomego podczas ucieczki przed szperaczami, a zupe�nie czym� innym wst�pienie do Ruchu. Sprawa wymaga�a o wiele g��bszego zastanowienia. - My�l�, �e lepiej b�dzie, je�li na razie odm�wimy - rzek� spokojnie. - O ile mo�emy wybiera�. - Oczywi�cie, �e mo�ecie wybiera�! - Nieznajomy sprawia� wra�enie ura�onego. - A zatem musimy odm�wi�. Ale dzi�kujemy za propozycj�, a zw�aszcza za pomoc w gospodzie. - Ca�a przyjemno�� po mojej stronie, wierz mi. - Nieznajomy przygl�da� mu si� przez chwil�, znowu powa�ny. - �ycz� ci wszystkiego dobrego, Parze Ohmsfordzie. Masz, we� to. - Zdj�� z palca srebrny pier�cie� z wizerunkiem soko�a. - Moi przyjaciele rozpoznaj� mnie po nim. Je�li b�dziesz potrzebowa� pomocy albo zmienisz zdanie, id� z nim do ku�ni Kiltan w Zb�jeckim Zau�ku na p�nocnym skraju miasta i zapytaj o �ucznika. Zapami�tasz? Par zawaha� si�, lecz po chwili wzi�� pier�cie� i skin�� g�ow�. - Ale dlaczego...? - Poniewa� wiele nas ��czy, ch�opcze. - Tamten przerwa� cicho, uprzedzaj�c jego pytanie. Po�o�y� mu r�k� na ramieniu. Jego spojrzenie obj�o r�wnie� Colla. - Wi��e nas przesz�o�� i to w�z�em tak mocnym, �e musz� stawa� u waszego boku, kiedy tylko jest to mo�liwe. Wi�cej: domaga si� ona, by�my walczyli razem przeciwko niebezpiecze�stwu, kt�re zagra�a temu krajowi. To r�wnie� zapami�taj. Pewnego dnia to uczynimy, jak s�dz�, je�li tylko wszyscy zdo�amy pozosta� do tego czasu przy �yciu. - U�miechn�� si� szeroko do braci, kt�rzy przypatrywali mu si� w milczeniu. R�ka nieznajomego opad�a. - Pora st�d rusza�. I to szybko. Ta ulica prowadzi na wsch�d, w stron� rzeki. Stamt�d mo�ecie p�j��, dok�d chcecie. Ale uwa�ajcie na siebie. Miejcie oczy i uszy otwarte. Ta sprawa nie jest zako�czona. - Wiem - powiedzia� Par, wyci�gaj�c r�k�. - Naprawd� nie powiesz nam, jak si� nazywasz? Nieznajomy zawaha� si�. - Innym razem - odpar�. Mocno u�cisn�� d�o� Para, potem Colla, a nast�pnie gwizdni�ciem przywo�a� swoich towarzyszy. Pomacha� im jeszcze r�k�, po czym wtopi� si� w mrok. Par przygl�da� si� przez chwil� pier�cieniowi, po czym spojrza� pytaj�co na Colla. Gdzie� ca�kiem niedaleko rozleg�y si� okrzyki. - My�l�, �e pytania b�d� musia�y poczeka� - rzek� Coll. Par wsun�� pier�cie� do kieszeni. Bez s�owa pogr��yli si� w nocy. III Zbli�a�a si� p�noc, kiedy Par i Coll dotarli do le��cej nad rzek� cz�ci Yarfleet, i dopiero tutaj u�wiadomili sobie, jak �le s� przygotowani do ucieczki przed Rimmerem Dallem i jego szperaczami. �aden z nich si� nie spodziewa�, �e b�dzie trzeba ucieka�, i �aden nie zabra� ze sob� niczego, co mog�oby si� przyda� w d�ugiej podr�y. Nie mieli ani jedzenia, ani koc�w, ani broni, poza zwyk�ymi d�ugimi no�ami, jakie nosili wszyscy m�czy�ni w Vale, ani sprz�tu biwakowego czy wyposa�enia na z�� pogod�, a co najgorsze, nie mieli pieni�dzy. W�a�ciciel gospody nie p�aci� im od miesi�ca. Pieni�dze, kt�re zdo�ali zaoszcz�dzi� z poprzedniego miesi�ca, przepad�y podczas po�aru wraz z ca�ym ich dobytkiem. Zosta�y im tylko ubrania, kt�re mieli na sobie. Z narastaj�cym niepokojem my�leli, �e mo�e nieco d�u�ej powinni byli si� trzyma� nieznajomego wybawiciela. Nabrze�e by�o bez�adnym skupiskiem chat rybackich, przystani, warsztat�w naprawczych i magazyn�w. Wzd�u� ca�ej jego d�ugo�ci p�on�y �wiat�a. Robotnicy portowi i rybacy pili i dowcipkowali w blasku lamp olejowych i �arz�cych si� fajek. Z blaszanych piecyk�w i beczek s�czy� si� dym, a powietrze przesycone by�o zapachem ryb. - Mo�e dali sobie z nami spok�j na reszt� nocy - odezwa� si� Par. - Mam na my�li szperaczy. Mo�e nie b�dzie im si� chcia�o szuka� nas przed �witem albo i wcale. Coll spojrza� na niego i znacz�co uni�s� brew. - Jak mi tu kaktus wyro�nie - powiedzia�, wskazuj�c wn�trze d�oni. - Powinni�my byli nalega�, �eby nam szybciej p�acono za prac�. Nie byliby�my teraz w takich opa�ach. - To by niczego nie zmieni�o. - Par wzruszy� ramionami. - Nie? Przynajmniej mieliby�my troch� pieni�dzy! - Pod warunkiem, �e pomy�leliby�my o tym, �eby zabra� je ze sob� na wyst�p. S�dzisz, �e to prawdopodobne? Coll wtuli� g�ow� w ramiona i zmarszczy� brwi. - W�a�ciciel gospody jest naszym d�u�nikiem. Szli bez s�owa a� do po�udniowego kra�ca przystani. Zatrzymali si� dopiero w miejscu, gdzie o�wietlone nabrze�e urywa�o si� w mroku, i stan�li, patrz�c po sobie. Ozi�bi�o si� i ich cienkie ubrania nie chroni�y ich przed ch�odem. Trz�li si�, wpychaj�c r�ce g��boko do kieszeni i mocno przyciskaj�c ramiona do cia�a. Wok� z irytuj�cym bzykiem kr��y�y owady. Coll westchn��. - Czy wiesz ju�, dok�d p�jdziemy, Par? Masz jaki� plan? - Tak. Ale potrzebna nam b�dzie do tego ��d�. - Par wyci�gn�� r�ce z kieszeni i mocno je zatar�. - Chcesz si� uda� na po�udnie, w d� Mermidonu? - A� do ko�ca. Coll si� u�miechn��, niew�a�ciwie odczytuj�c jego s�owa. Pomy�la�, �e wyruszaj� z powrotem do Shady Vale. Par uzna�, �e najlepiej b�dzie nie wyprowadza� go z b��du. - Zaczekaj tutaj - rzek� nagle Coll i znikn��, zanim brat zd��y� zaoponowa�. Par sta� samotnie w mroku na ko�cu nabrze�a. Wydawa�o mu si�, �e czeka ju� co najmniej godzin�, lecz zapewne trwa�o to o po�ow� kr�cej. Podszed� do �awki przy chatce rybackiej i usiad�, kul�c ramiona przed nocnym ch�odem. W jego g�owie k��bi�y si� my�li. Z�y by� przede wszystkim na nieznajomego, �e najpierw porwa� ich ze sob�, a potem zostawi� na �ask� losu (wprawdzie Par sam go o to prosi�, lecz nie poprawia�o to jego samopoczucia), na federacj�, �e wyp�dzi�a ich z miasta jak pospolitych z�odziei, i na siebie samego, �e okaza� si� do�� g�upi, by s�dzi�, i� ujdzie mu na sucho uprawianie prawdziwej magii, chocia� by�o to obj�te ca�kowitym zakazem. Popisywanie si� sztuczkami kuglarskimi i zr�czno�ci� d�oni to nie to samo, co stosowanie magii pie�ni. W spos�b a� nadto oczywisty by�a ona prawdziwa i powinien by� wiedzie�, �e wcze�niej czy p�niej wiadomo�� o jej uprawianiu dotrze do w�adz. Wyci�gn�� przed siebie nogi i skrzy�owa� je. C�, teraz ju� nic nie mo�na na to poradzi�. Coll i on b�d� po prostu musieli zacz�� wszystko od nowa. Nigdy nie przysz�o mu do g�owy da� za wygran�. Opowie�ci by�y zbyt wa�ne, na nim za� ci��y�a odpowiedzialno�� za to, by nie zosta�y zapomniane. By� przekonany, �e magia jest darem, kt�ry otrzyma� w�a�nie w tym celu. Nie by�o istotne to, co g�osi�a federacja - �e magia jest zakazana i �e przynosi wielkie szkody krajowi i jego mieszka�com. Co federacja wiedzia�a o magii? Ludziom zasiadaj�cym w Radzie Koalicyjnej zupe�nie brakowa�o praktycznego do�wiadczenia. Po prostu zdecydowali, �e trzeba co� zrobi�, by u�mierzy� niepok�j tych, kt�rzy utrzymywali, �e niekt�re cz�ci czterech krain trawi choroba i ludzie zmieniaj� si� tani w co� w rodzaju mrocznych stworze� z czas�w Jaira Ohmsforda, w stworzenia z jakiego� podziemnego �wiata, wymykaj�cego si� zrozumieniu, istoty czerpi�ce si�y z nocy i z magii, kt�ra od czas�w druid�w wydawa�a si� zaginiona. Stworzenia te mia�y nawet nazw�. Zwano je cieniowcami. Nagle nasz�o Para przykre wspomnienie sn�w i ukazuj�cej si� w nich postaci, kt�ra go przyzywa�a. Potem u�wiadomi� sobie, �e noc si� uspokoi�a i ucich�y g�osy rybak�w i robotnik�w portowych, bzyczenie owad�w, a nawet szum nocnego wiatru. S�ysza� pulsowanie krwi w swoich skroniach i szept czego� jeszcze... Wtem poderwa� go na nogi plusk wody. Ukaza� si� Coll. Ociekaj�c wod�, gramoli� si� na brzeg Mermidonu par� metr�w dalej. By� nagi. Par powoli si� uspokoi� i patrzy� na niego z niedowierzaniem. - Niech ci� kule, ale� mnie wystraszy�! Gdzie by�e�? - A jak ci si� zdaje? - Coll wyszczerzy� z�by w u�miechu. - Poszed�em sobie pop�ywa�! Dopiero po kr�tkim indagowaniu Par si� dowiedzia�, co naprawd� robi�. Przyw�aszczy� sobie ��d� ryback� w�a�ciciela gospody "Pod Modrym W�siskiem". Cz�owiek ten parokrotnie m�wi� o niej Collowi, przechwalaj�c si� swoimi talentami rybackimi. Coll przypomnia� sobie o niej, kiedy Par napomkn�� o potrzebie zdobycia �odzi, przypomnia� sobie r�wnie� opis szopy, w kt�rej wed�ug s��w tamtego ��d� by�a przechowywana, i postanowi� j� odnale��. Po prostu pop�yn�� do miejsca, gdzie j� trzymano, wy�ama� zamek w drzwiach szopy, zsun�� liny cumownicze i odholowa� j�. Przynajmniej tyle jest nam winien, zwa�ywszy, ile na nas zarobi� - powiedzia� tonem usprawiedliwienia, wycieraj�c si� do sucha i wk�adaj�c ubranie. Par pozostawi� to bez komentarza. Potrzebowali �odzi bardziej ni� w�a�ciciel gospody, a to by�a przypuszczalnie jedyna szansa jej zdobycia. Zak�adaj�c, �e szperacze wci�� przetrz�sali miasto w ich poszukiwaniu, jedyn� alternatyw� by�o wyruszenie pieszo w g�ry Runne, a taka wyprawa zaj�aby im ponad tydzie�. Podr� z biegiem Mermidonu nie mog�a trwa� d�u�ej ni� par� dni. W ko�cu �odzi tej tak naprawd� nie kradli. Zastanowi� si�. No, mo�e kradli. Ale kiedy tylko b�dzie to mo�liwe, zwr�c� j� albo w inny spos�b wyr�wnaj� jej strat�. ��d� mia�a zaledwie cztery metry d�ugo�ci, lecz zaopatrzona by�a w wios�a, par� koc�w, p�acht� namiotow� oraz wszystko, czego mogli potrzebowa� do �owienia ryb, gotowania i rozbicia biwaku. Weszli do �rodka i odbili od brzegu, pozwalaj�c, by pr�d uni�s� ich ze sob�. Przez reszt� nocy p�yn�li na po�udnie. Mocno wios�owali, by utrzyma� si� na �rodku rzeki, ws�uchiwali si� w odg�osy nocy, obserwowali lini� brzegow� i usi�owali nie zasn��. Po drodze Coll przedstawi� sw�j pogl�d na to, co powinni zrobi� dalej. Powr�t do Callahornu by� oczywi�cie w najbli�szej przysz�o�ci niemo�liwy. Federacja b�dzie ich poszukiwa�a. Niebezpieczna by�aby r�wnie� podr� do kt�regokolwiek z wielkich miast Sudlandii, gdy� tamtejsze w�adze federacyjne zostan� z pewno�ci� r�wnie� powiadomione. Najlepiej zrobi�, po prostu wracaj�c do Shady Vale. B�d� mogli nadal opowiada� historie - mo�e nie od razu, ale w jaki� miesi�c po tym, jak federacja przestanie ich poszukiwa�. Potem b�d� mogli je�dzi� do jakich� mniejszych osad, bardziej odizolowanych spo�eczno�ci, w miejsca rzadko odwiedzane przez federacj�. Wszystko dobrze si� u�o�y. Par pozwoli� mu si� wygada�. By� got�w i�� o zak