2171
Szczegóły |
Tytuł |
2171 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2171 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2171 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2171 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Vicki Baum
Ludzie w hotelu
Tom
Ca�o�� w tomach
Polski Zwi�zek Niewidomych
Zak�ad Wydawnictw i Nagra�
Warszawa 1989
Przek�ad autoryzowany
Zofii Petersowej.
Wydawnictwo wykorzysta�o
przedwojenny przek�ad tej
powie�ci, zamieszczony w dodatku
specjalnym "Kuriera Wile�skiego"
w roku 1936. Przek�ad ten zosta�
por�wnany z orygina�em,
poprawiony i uzupe�niony od s.
89 do s. 95 i od s. 171
do s. 179 przek�adem Krystyny
Szyszkowskiej.
T�oczono w nak�adzie 20 egz.
pismem punktowym dla niewidomych
w Drukarni PZN,
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
Pap. kart. 140 g kl. III-B�1
Ca�o�� nak�adu 100 egz.
Przedruk z wydawnictwa
"Pa�stwowy Instytut
Wydawniczy",
Warszawa 1986
Portier by� nieco blady, gdy
wyszed� z kabiny numer 7;
odszuka� czapk�, kt�r� po�o�y�
by� na kaloryferze w centrali
telefonicznej.
- C� to by�o? - zapyta�
telefonista, siedz�cy przy
swojej tablicy ze s�uchawkami na
uszach i czerwonymi i zielonymi
wtyczkami w r�kach.
- Ano, w�a�nie, �on� moj�
zawieziono nagle do kliniki. Nie
wiem, co to ma znaczy�. Ona
s�dzi, �e to si� ju� zaczyna.
Ale, Bo�e drogi, przecie� to
jeszcze nie czas! - powiedzia�
portier.
Telefonista s�ucha� tylko
p�uchem.
- No, tylko spokojnie, panie
Senf - odrzek�, ��cz�c rozmow� -
w rezultacie b�dzie pan mia�
jutro ch�opaka.
- Dzi�kuj� panu bardzo, �e
mnie pan wezwa� tu do telefonu.
Tam na froncie, w portierni, nie
mog� przecie� rozg�asza� moich
prywatnych historii. S�u�ba - to
s�u�ba.
- No, w�a�nie. A jak dziecko
ju� b�dzie, to zadzwoni� do
pana! - odpar� telefonista z
roztargnieniem, ��cz�c dalej.
Portier zabra� swoj� czapk� i
wyszed� na palcach. Zrobi� to
bezwiednie, bo przecie� �ona
jego le�a�a i mia�a mie�
dziecko. Przechodz�c przez
korytarz, przy kt�rym mie�ci�y
si� ciche, z na p�
przygaszonymi lampami pokoje do
pisania i czytania, westchn��
g��boko i przeczesa� r�kami
w�osy. Poczu�, �e d�onie zrobi�y
si� od tego wilgotne, nie mia�
jednak czasu, by je umy�. Nie
mo�na przecie� wymaga�, aby ruch
hotelowy zosta� zahamowany, bo
portierowi Senfowi rodzi�o si�
dziecko...
Muzyka z tea_roomu w nowej
przybud�wce synkopami skaka�a w
g�r� wzd�u� ciemnych luster.
Ma�lany zapach pieczystego snu�
si� dyskretnie, przypominaj�c o
porze obiadowej, ale za drzwiami
wielkiej sali jadalnej pusto
jeszcze by�o i cicho. W ma�ym
bia�ym salonie garde_manger
Mattoni ustawia� sw�j bufet z
zak�skami. Portier poczu� dziwn�
s�abo�� w kolanach, posta�
chwil� w drzwiach i zapatrzy�
si�, oszo�omiony, w barwne
�ar�wki igraj�ce �wiat�em za
blokami lodu. W korytarzu na
pod�odze kl�cza� monter,
naprawiaj�c co� w linii
elektrycznej. Od czasu, gdy na
frontonie od ulicy umieszczono
wielkie reklamy �wietlne, stale
psu�a si� przeci��ona
instalacja. Portier nakaza�
pos�usze�stwo swym chwiejnym
nogom i skierowa� si� na swoje
miejsce. Pozostawi� portierni�
pod opiek� praktykanta, ma�ego
Georgiego, kt�rego ojciec by�
w�a�cicielem du�ego koncernu
hotelowego i chcia� swego
spadkobierc� nauczy� pracy od
podstaw.
Senf szed� spiesznie, nieco
skr�powany przez pe�ny i
ruchliwy hall. ��czy�a si� tu
muzyka jazzbandu z tea_roomu z
zawodzeniem skrzypiec w Ogrodzie
Zimowym, a iluminowana fontanna
s�czy�a si� cienkim strumykiem
do weneckiego basenu. Na
stoliczkach brz�cza�y szklanki,
trzcinowe fotele trzeszcza�y, a
delikatny szelest futer i
jedwabi, w kt�re otulone by�y
kobiety, zestraja� si� z og�ln�
harmoni� ton�w. Gdy boy w
drzwiach wej�ciowych wpuszcza�
lub wypuszcza� go�ci, wpada�
przez ko�owr�t drzwi obrotowych
kr�tkimi falami ch��d marcowy.
- All right - rzek� ma�y
Georgi, gdy portier, unosz�c si�
nieco, zaj�� miejsce przy swym
kantorku, jakby przybi� wreszcie
do ojczystego portu. - Oto jest
poczta wieczorna. Numer 68
awanturowa� si�, bo nie mo�na
by�o od razu znale�� szofera. To
histeryczka, prawda?
- Sze��dziesi�t osiem to
Gruzi�ska - powiedzia� portier,
sortuj�c ju� praw� r�k� poczt�.
- To ta tancerka, znamy j� ju�
od osiemnastu lat. Co wiecz�r
przed wyst�pem denerwuje si� i
robi awantur�.
W hallu podni�s� si� z
klubowego fotela jaki� d�ugi
pan, z nogami jakby bez staw�w,
i szed� z opuszczon� g�ow� w
stron� portierni. Przez chwil�
wa��sa� si� po hallu, zanim si�
zbli�y� do wej�cia, podkre�laj�c
swym zachowaniem, �e na nic nie
czeka i �e si� nudzi; obejrza�
wydawnictwa przy kiosku z
gazetami, zapali� papierosa,
wreszcie zatrzyma� si� przy
portierze i zapyta� z
roztargnieniem:
- Czy jest dla mnie poczta?
Portier ze swej strony
r�wnie� zagra� ma�� komedi�:
zanim odpowiedzia�, zajrza� do
przedzia�ki numer 218:
- Nic tym razem, panie
doktorze - odrzek�.
Wysoki pan poma�u zawr�ci�,
podszed� do swego fotela i,
usiad�szy w nim sztywno,
zapatrzy� si� t�po przed siebie.
Twarz jego sk�ada�a si� z jednej
tylko po�owy, ostry profil,
jezuicko uduchowiony, ko�czy�
si� pod szpakowat� skroni�
wyj�tkowo pi�knym uchem. Druga
po�owa twarzy nie istnia�a. By�a
to jaka� krzywa, pozszywana i
po�atana gmatwanina, w kt�rej
patrza�o sztuczne oko spomi�dzy
szw�w i szram. Doktor
Otternschlag, m�wi�c do siebie,
zwykle nazywa� t� swoj� twarz
"pami�tk� z Flandrii". Gdy
posiedzia� tak czas jaki� i
nagapi� si� na poz�acane gipsowe
kapitele marmurowych filar�w,
kt�re zna� ju� a� do
obrzydzenia, gdy si� napatrzy�
do syta swymi niewidz�cymi
oczyma na hall, opr�niaj�cy si�
teraz do�� szybko przed
rozpocz�ciem teatru, podni�s�
si� znowu i podszed� jak na
szczud�ach swym krokiem
marionetki do pana Senfa, kt�ry,
zapomniawszy ju� o swym �yciu
prywatnym, urz�dowa� gorliwie za
kantorkiem.
- Pyta� kto o mnie? - zagadn��
pan doktor Otternschlag, patrz�c
na pokryty szk�em marmurowy
blat, na kt�rym portier uk�ada�
zwykle wszelkie kartki i
notatki.
- Nie, panie doktorze.
- Mo�e jest depesza? - zapyta�
zn�w po chwili doktor
Otternschlag.
Pan Senf by� tak uprzejmy, �e
sprawdzi� przegr�dk� numer 218,
cho� wiedzia�, �e nic w niej nie
le�a�o.
- Dzisiaj nie nadesz�a -
odpar�. - A mo�e pan doktor
chcia�by p�j�� do teatru! -
doda� wsp�czuj�co - mam jeszcze
jedn� lo�� na Gruzi�sk� w
Teatrze Zachodnim.
- Na Gruzi�sk�? Niee! -
przeci�gn�� Otternschlag, posta�
chwil� i pow�drowa� woko�o
ca�ego hallu z powrotem na swoje
miejsce. "Teraz nawet na
Gruzi�sk� nie ma kompletu -
pomy�la�. - No, naturalnie,
przecie� i ja nie chc� jej ju�
ogl�da�." - I sk�opotany zapad�
w sw�j fotel.
- Ten cz�owiek jest
wzruszaj�cy - m�wi� tymczasem
portier do ma�ego Georgiego -
wiecznie pyta o t� poczt�! Od
dziesi�ciu lat mieszka u nas
corocznie przez kilka miesi�cy,
a nigdy jeszcze nie przyszed� do
niego �aden list ani pies z
kulaw� nog� o niego nie zapyta�.
I siedzi sobie taki i czeka!
- Kto czeka? - zapyta� obok
szef recepcji, Rohna, wysuwaj�c
sw� rud� g�ow� ponad nisk�
szklan� �ciank�. Ale portier nie
odpowiedzia� natychmiast;
w�a�nie mia� wra�enie, jakby
s�ysza� krzyk swej �ony - i
ws�ucha� si� w siebie samego.
Ale zaraz potem prywatne jego
�ycie gdzie� si� zapad�o, gdy�
trzeba by�o pom�c ma�emu
Georgiemu w wyja�nieniu po
hiszpa�sku Meksykaninowi z
numeru 117 jakiego� zawi�ego
po��czenia kolejowego. Z windy
nadbieg� boy numer 24 o
czerwonych policzkach i
przylizanych na mokro w�osach i
rado�nie podniecony zawo�a�
g�o�no, za g�o�no jak na tak
dystyngowany hall:
- Zam�wi� szofera pana barona
Gaigerna!
Rohna niby dyrygent podni�s�
strofuj�co i uciszaj�co r�k�;
portier telefonicznie pos�a�
rozkaz dalej. W ch�opi�cych
oczach Georgiego malowa�o si�
oczekiwanie. Zapachnia�o lawend�
i dobrymi papierosami. Tu� za
tym zapachem szed� przez hall
m�czyzna, za kt�rym wiele os�b
si� obejrza�o. Fotele klubowe,
stoj�ce wzd�u� jego drogi,
o�ywi�y si�, u�miechn�a si�
panna w kiosku z gazetami. M�ody
cz�owiek u�miecha� si� r�wnie�
bez istotnego powodu, po prostu
by� zadowolony z samego siebie.
By� on niezwykle wysoki,
niezwykle dobrze ubrany, szed�
spr�y�cie niby kot lub mistrz
tenisowy. Mia� na sobie do
smokinga granatowe
nieprzemakalne palto zamiast
wieczorowego okrycia, co by�o
wprawdzie niestosowne, lecz
ca�ej jego postaci nadawa�o
wygl�d wytwornej niedba�o�ci.
Boya numer 24 poklepa� po
przylizanej fryzurze, nie
patrz�c na portiera, wyci�gn��
d�o� poprzez st�, wzi�� gar��
list�w, kt�re wepchn�� sobie
wprost do kieszeni, wyj�wszy z
niej uprzednio zamszowe
stebnowane r�kawiczki. Praw�
r�k� skin�� szefowi recepcji. Po
czym na�o�y� mi�kki ciemny
kapelusz, wyj�� z papiero�nicy
papierosa i w�o�y� go, nie
zapalaj�c, mi�dzy z�by. Zaraz
potem zdj�� zn�w kapelusz i,
usun�wszy si�, przepu�ci� do
drzwi obrotowych dwie panie.
By�a to Gruzi�ska - drobna i
szczup�a, zawini�ta po nos w
futro, za ni� pod��a�a jak szary
zamazany cie� istota nios�ca
walizki.
Gdy portier podjazdowy
zapakowa� je do auta,
sympatyczny pan w granatowym
p�aszczu zapali� papierosa,
wetkn�� jak�� monet� boyowi
numer 11 obs�uguj�cemu wej�cie,
i znik� za obracaj�cymi si�
lustrzanymi szybami z
uszcz�liwion� min� ma�ego
ch�opaka, kt�remu pozwolono
poje�dzi� na karuzeli. Gdy
cz�owiek ten, ten pan, ten
pi�kny baron Gaigern, opu�ci�
hall, zrobi�o si� w nim od razu
cicho i s�ycha� by�o, jak
o�wietlona fontanna pada�a z
ch�odnym i delikatnym szmerem do
weneckiego basenu. Sta�o si� to
dlatego, �e by�o tu teraz pusto;
jazzband w tea_roomie ucich�, a
muzyka w sali jadalnej jeszcze
si� nie zacz�a, salonowe za�
trio wiede�skie w Ogrodzie
Zimowym mia�o pauz�. W t�
niespodziewan� cisz� wpada�y
teraz o�ywione a bezustanne
sygna�y aut; przed wej�ciem do
hotelu miasto p�dzi�o sw�j
wieczorny �ywot. Wewn�trz, w
hallu nag�a cisza sprawi�a takie
wra�enie, jakby to baron zabra�
ze sob� muzyk�, ha�as i ludzki
gwar.
- Ten jest dobry! Naprawd�
wspania�y! - ma�y Georgi wskaza�
na ko�owr�t w drzwiach. Portier
z min� znawcy ludzi wzruszy�
ramionami.
- Czy dobry, to jeszcze
pytanie. On jest taki jaki�...
nie wiem! Moim zdaniem to
lekkoduch. To zachowanie si�, te
wysokie napiwki... co�, jak w
kinie. Kt� dzisiaj pr�cz
szanta�ysty podr�uje z takim
zbytkiem? Na miejscu Pilzheimera
dawa�bym na� pilne baczenie!
Szef recepcji, Rohna, kt�ry
wszystko wsz�dzie widzia� i
s�ysza�, wysun�� zn�w g�ow�
ponad szklan� przegr�dk�; sk�ra
na jego g�owie �wieci�a
b��kitnawo pomi�dzy rudawymi
w�osami.
- Daj pan spok�j, Senf -
odrzek� - Gaigernowi mo�na
wierzy�, znam go. Wychowywa� si�
w Feldkirchen z moim bratem. Z
jego powodu mo�emy nie trudzi�
Pilzheimera. (Pilzheimer by�
detektywem Grand Hotelu.)
Senf sk�oni� si� i zamilk� z
uszanowaniem. Rohna zna� si� na
tych sprawach - Rohna by� sam
hrabi� z linii �l�skiej, niegdy�
oficerem, a w og�le by� dzielnym
cz�owiekiem. Senf sk�oni� si�
raz jeszcze, a Rohna schowa� sw�
chud� charci� posta� i
zamajaczy� jak cie� za mleczn�
szklan� �cian�.
Doktor Otternschlag uni�s�
si� nieco w swym k�cie, gdy
baron by� w hallu, teraz zn�w
si� zapad� w fotelu, smutniejszy
ni� poprzednio. �okciem
przewr�ci� kieliszek do po�owy
nape�niony koniakiem, lecz nawet
nie spojrza� w t� stron�. Jego
chude r�ce, ��te od dymu
tytoniowego, zwisa�y mi�dzy
kolanami i tak by�y ci�kie,
jakby mia�y na sobie o�owiane
r�kawice. Mi�dzy d�ugimi
lakierkami widzia� dywan, kt�ry
pokrywa� nie tylko hall, ale i
wszystkie schody, przej�cia i
korytarze w Grand Hotelu; do��
ju� mia� tego rysunku, na kt�rym
widnia�y na malinowym tle
girlandy kwiat�w z
��tawo_zielonymi ananasami
pomi�dzy brunatnymi li��mi.
Wszystko by�o tak martwe!
Godzina by�a martwa i hall
tak�e. Ludzie odeszli do swoich
spraw, przyjemno�ci i grzech�w,
pozostawiaj�c go tu samego. W
pustym przedsionku wida� by�o
garderobian�, kt�ra, stoj�c za
pr�nymi wieszakami,
przyczesywa�a czarnym grzebykiem
rzadkie w�osy na swej starczej
g�owie. Portier opu�ci� kantor i
na ukos przez hall pod��y� do
centrali telefonicznej z
nieprzystojn� mu wprost
szybko�ci�. Wida� by�o po nim,
�e co� prze�ywa. Doktor
Otternschlag szuka� swego
koniaku, ale go ju� nie znalaz�.
"Czy p�j�� teraz do pokoju
po�o�y� si�?" - zapyta� siebie
samego. Lekki rumieniec zjawi�
si� na jego policzkach i znik�
zn�w, jakby pan doktor sam przed
sob� zdradza� jak�� tajemnic�.
"Tak jest..." - odpowiedzia�
sobie, ale nie wsta�, nawet i to
mu by�o oboj�tne. Wyci�gn�� sw�j
��ty palec, a Rohna daleko, na
drugim ko�cu hallu ju� to
zauwa�y� i nieznacznym
skinieniem przywo�a� boya przed
oblicze doktora.
- Papierosy, gazety! -
rozkaza� ten zachrypni�tym
g�osem.
Boy pobieg� w kierunku kiosku
z gazetami do panienki o
kataleptycznym wygl�dzie. Rohna
popatrzy� karc�co na t�
m�odzie�cz� �ywo�� - a potem
Otternschlag wzi�� gazety i
papierosy wybrane przez
ch�opaka. Zap�aci�, k�ad�c
pieni�dze na stoliczek, a nie do
r�ki ch�opca; zawsze stwarza�
pewien dystans mi�dzy sob� i
innymi, sam nawet o tym nie
wiedz�c.
I co� niby u�miech zjawi�o
si� na nienaruszonej po�owie
jego twarzy, gdy otworzywszy
gazety, zacz�� w nich czyta�:
doktor czeka� na co�, co nie
nadchodzi�o, tak jak nie
nadchodzi� �aden list do niego,
�adna depesza ani kto�, kto by
pyta� o niego. By� w jaki�
okropny spos�b osamotniony,
pusty i odci�ty od �ycia.
Niekiedy zdawa� sobie z tego
g�o�no spraw�.
- Okropno��! - m�wi� czasem do
siebie wpatruj�c si� w malinowy
dywan i sam sob� przera�ony. -
To okropne. �adnego �ycia.
Zupe�nie �adnego. Ale gdzie� ono
jest? Nic si� nie dzieje. Nic
si� nie przydarza. Nuda.
Staro��. �mier�. Okropno��.
Wszystkie rzeczy wok� niego
wydawa�y mu si� nierealne.
Cokolwiek bra� do r�ki,
rozsypywa�o si� w py�. Ca�y
�wiat by� tak kruchy, z�udny, �e
nic nie dawa�o si� uj�� i
utrzyma�. Wpada�o si� z jednej
pustki w drug�, a nosi�o si� w
sobie w�r pe�en ciemno�ci.
Doktor Otternschlag �y� w
najg��bszym osamotnieniu, cho�
na ziemi pe�no by�o istot
podobnych do niego...
W gazetach nie znalaz� nic,
co by go zaspokoi�o. Jaki�
tajfun, trz�sienie ziemi,
niewielka wojna mi�dzy bia�ymi i
czarnymi, po�ary, morderstwa,
polityczne walki. Nic wi�cej -
tak ma�o. Skandale, pop�ochy na
gie�dach, straty olbrzymich
maj�tk�w. Co go to wszystko
mog�o obchodzi�?
Loty transoceaniczne, rekordy
szybko�ci, sensacyjne tytu�y,
ka�dy wielko�ci cala. Jedno
pismo przekrzykiwa�o drugie, a�
wreszcie nie s�ysza�o si�
�adnego, cz�owiek stawa� si�
�lepy, g�uchy i nieczu�y wobec
g�o�nego rozmachu stulecia.
Fotografie nagich kobiet, uda,
piersi, z�by, wszystko to na
sprzeda�. Dawniej miewa� te� i
doktor kobiety, przypomina� to
sobie bez wra�enia, jedynie z
lekkim rozchodz�cym si� ch�odem
w krzy�u. Gazety te by�y mu tak
oboj�tne i nudne, �e wypu�ci� je
wprost z z��k�ej r�ki na dywan
z ananasami.
- Nie, naprawd�, nic a nic si�
nie dzieje... - skonstatowa�
p�g�osem.
Mia� on kiedy� ma�� persk�
kotk�, kt�r� nazwa� Gurb~a, ale
od czasu gdy posz�a od niego za
pospolitym kocurem, zmuszony by�
swoje dialogi prowadzi� sam ze
sob�.
W�a�nie gdy skr�ca� w stron�
portierni po klucz do pokoju,
ko�owr�t w drzwiach wepchn�� do
przedsionka jak�� dziwaczn�
posta�.
- O, m�j Bo�e, ten znowu tu
jest! - rzek� portier do ma�ego
Georgiego i popatrza� wzrokiem
surowego sier�anta na
zbli�aj�cego si� cz�owieka.
Rzeczywi�cie posta� ta nie
harmonizowa�a zupe�nie z
eleganckim hallem Grand Hotelu.
Na g�owie mia� tani nowy okr�g�y
kapelusz filcowy, nieco za du�y
dla niego i powstrzymywany przez
odstaj�ce uszy od opadni�cia
g��biej na twarz. Oblicze mia�
��te, cienki nos, jakby
nie�mia�y, za to w�sy by�y
zawadiackie, takie, jakie lubi�
nosi� przewodnicz�cy zwi�zk�w.
Ubrany by� w w�skie
szaro_zielone stare palto,
okropnie niemodne, czarne
wyszczotkowane buty by�y jakby
za du�e dla jego drobnej
postaci, a cholewki wy�azi�y
spod czarnych, zbyt kr�tkich
spodni.
W r�kach, odzianych w stare
niciane r�kawiczki, �ciska�
kurczowo ucho walizy. Wydawa�a
si� ona o wiele za ci�ka dla
niego, lecz przyciska� j� w
jaki� dziwny spos�b obydwiema
pi�ciami do siebie, a pod pach�
przytrzymywa� jeszcze paczk� w
zat�uszczonym br�zowym papierze.
Ca�o�� robi�a wra�enie
�mieszno�ci, ub�stwa i ogromnego
zm�czenia.
Boy numer 24 chcia� mu
wprawdzie odebra� walizk�, ale
cz�owieczek nie odda� swego
pakunku, a przy tym uprzejmo��
ch�opca wprowadzi�a go w ponowne
zak�opotanie. Dopiero przed
kantorkiem Senfa odstawi� sw�j
baga� z imitacji sk�ry. Przez
chwil� �apa� oddech, nast�pnie
z�o�y� co� w rodzaju uk�onu i
rzek� wysokim, przyjemnym
g�osem:
- Nazywam si� Kringelein.
By�em tu ju� dwa razy. Chcia�em
si� raz jeszcze dowiedzie�.
- Prosz� si� pofatygowa� obok,
nie s�dz� jednak, by si� co� ju�
zmieni�o - rzek� portier i
poprawnym ruchem r�ki wskaza�
Rohn�. - Ten pan czeka od dw�ch
dni na wolny pok�j u nas! -
doda� obja�niaj�co poprzez
szklan� �ciank�. Rohna, kt�ry
nie patrz�c, obejrza� t� posta�,
uda� przez grzeczno��, �e szuka
w kartach swej ksi�gi.
- Na razie wszystko zaj�te.
Bardzo �a�uj�! - odpowiedzia�.
- A wi�c wci�� jeszcze zaj�te?
No, a gdzie� ja mam mieszka�? -
spyta� osobnik.
- Mo�e by pan si� rozejrza� w
pobli�u dworca Friedrichstrasse?
Tam jest mn�stwo hoteli.
- Nie, dzi�kuj� - odpar�
jegomo�� i wyj�wszy z kieszeni
palta chusteczk� przesun�� ni�
po spoconym czole. - Zatrzyma�em
si� w�a�nie w takim hotelu, ale
mi si� tam nie podoba�o. Chc�
mieszka� wytwornie. - Wyci�gn��
spod lewego ramienia wilgotny
parasol, przy czym spod prawego
wysun�a mu si� zat�uszczona
paczka z kawa�kami czerstwego
chleba z mas�em.
Hrabia Rohna powstrzyma�
u�miech, praktykant Georgi
odwr�ci� si� w stron� tablicy z
kluczami. Boy numer 17 pozbiera�
z niewzruszonym spokojem
rozsypane kanapki, kt�re tamten
wpakowa� trz�s�cymi si� palcami
do kieszeni. Zdj�� kapelusz i
po�o�y� go przed Rohn� na stole.
Czo�o mia� wysokie i
pomarszczone z wpadni�tymi
sinymi skroniami. Bardzo jasne
niebieskie oczy zezowa�y lekko
zza binokli, kt�re usi�owa�y
zsun�� si� z cienkiego nosa.
- Chcia�bym mieszka� tutaj.
Przecie� kiedy� musi si� tu co�
zwolni�! Prosz� przeznaczy�
najbli�szy wolny pok�j dla mnie.
Jestem ju� po raz trzeci, czy
my�li pan, �e to przyjemnie?
Przecie� wiecznie wszystko nie
mo�e by� zaj�te!
Rohna z po�a�owaniem wzruszy�
ramionami. Przez chwil� milczeli
wszyscy; s�ycha� by�o muzyk� z
czerwonej sali jadalnej i
jazzband graj�cy w ��tym
Pawilonie. W hallu siedzia�o
znowu par� os�b i niekt�re
patrza�y, na wp� rozbawione i
na wp� zdziwione, na
niezwyk�ego jegomo�cia.
- Czy pan zna naczelnego
dyrektora Preysinga? Mieszka
przecie� stale u was, gdy
przyje�d�a do Berlina? No, widzi
pan. I ja chc� tu mieszka�. Mam
co� wa�nego do za�atwienia...
powa�n� konferencj� z
Preysingiem. Um�wi� si� ze mn�
tutaj. Tak jest: wyra�nie
poleci� mi, abym tu zamieszka�.
Mam si� na niego powo�a�.
Powo�uj� si� zatem na naczelnego
dyrektora, pana Preysinga.
Bardzo wi�c prosz� o odpowied�,
kiedy zwolni si� jaki� pok�j?
- Preysing? Naczelny dyrektor
Preysing? - zwr�ci� si� Rohna do
Senfa przez przegrod�.
- Z Fredersdorfu, Towarzystwa
Akcyjnego. Bawe�na Saxonia. Ja
r�wnie� jestem z Fredersdorfu -
rzek� jegomo��.
- Owszem - przypomnia� sobie
portier - jaki� pan Preysing by�
tu ju� kilka razy.
- Zdaje mi si�, �e jest dla
niego pok�j zam�wiony na jutro
lub pojutrze - po�pieszy� Georgi
us�u�nie.
- Mo�e si� pan jutro
pofatyguje raz jeszcze, gdy pan
Preysing przyb�dzie. Dzi� w nocy
ma przyjecha� - rzek� Rohna,
kt�ry po przejrzeniu swej ksi�gi
znalaz� adnotacj�.
Wiadomo�� ta zdawa�a si�
dziwnym trafem przera�a�
cz�owieka.
- Przyje�d�a - rzek� z
wysi�kiem, jakby w przestrachu,
i teraz wida� by�o wyra�nie, �e
zezuje. - Bardzo pi�knie, a wi�c
ju� dzisiaj? Dobrze... I on
dostanie pok�j? A wi�c s� wolne?
No wi�c, m�j Bo�e, dlaczeg� pan
dyrektor otrzyma pok�j, a ja
nie? Co to ma znaczy�? Na to ja
si� nie zgodz�! �e co? �e
zapowiedzia� sw�j przyjazd? Ale�
przepraszam, i ja si� te�
zapowiedzia�em! Przychodz� tu po
raz trzeci, wlok� tu trzeci raz
t� ci�k� walizk� - prosz�
bardzo! Deszcz pada, wszystkie
omnibusy s� przepe�nione, a nie
jestem zupe�nie zdrowy, wi�c
ile� razy mam tu przychodzi�?
Co? Dlaczego? To nie jest spos�b
obs�ugiwania klienteli. Czy jest
to najlepszy hotel w Berlinie?
Co? Tak? Wi�c dobrze, chc�
zamieszka� w najlepszym hotelu!
Mo�e to zabronione? - popatrza�
kolejno na wszystkich. -
Zm�czony jestem - doda� jeszcze
- ogromnie zm�czony! - I wida�
by�o po nim to zm�czenie oraz
zabawne usi�owania, by m�wi�
wyszukanym stylem.
Do rozmowy wtr�ci� si� nagle
doktor Otternschlag, kt�ry przez
ca�y czas sta� obok, i trzymaj�c
w r�ku klucz od pokoju,
zaopatrzony w du�� drewnian�
kul�, wspar� spiczaste �okcie na
stole portierni.
- Je�eli panu tak na tym
zale�y, to mo�e pan zaj�� m�j
pok�j - powiedzia�. - Mnie
wszystko jedno, gdzie mieszkam.
Niech zanios� tam pa�skie
pakunki. Mog� si� wyprowadzi�.
Moje walizki s� spakowane,
spakowane na zawsze. Prosz�...
Przecie� wida�, ten cz�owiek
jest wyczerpany i cierpi�cy -
doda� jeszcze, ucinaj�c wszelkie
sprzeciwy, kt�re hrabia Rohna,
wymownie gestykuluj�c swymi
r�kami dyrygenta, chcia�
przedstawi�.
- Ale� panie doktorze - rzek�
Rohna szybko - mowy o tym by�
nie mo�e, by pan mia� sw�j pok�j
opuszcza�! Spr�bujemy,
zobaczymy. Mo�e pan zechce
�askawie wpisa� swoje
nazwisko... O, tak, dzi�kuj�
bardzo; a wi�c numer 216! -
rzek� do portiera. Ten da�
boyowi numer 11 klucz od pokoju
216, jegomo�� wzi�� podany mu
o��wek atramentowy i wpisa� do
ksi�gi meldunkowej swoje
nazwisko pismem nadzwyczaj
wyrobionym.
"Otto Kringelein, buchalter z
Fredersdorfu, Saksonia, ur. w
Fredersdorfie 14 VII 1882r."
- No, nareszcie - rzek�
odetchn�wszy, odwr�ci� si� i
zezuj�cymi, szeroko rozwartymi
oczami popatrzy� w g��b hallu.
Sta� wi�c oto w hallu Grand
Hotelu buchalter Otto
Kringelein, urodzony we
Fredersdorfie, zamieszka�y
tam�e, sta� tu w swym starym
okryciu i �yka� wszystko woko�o
przez wyg�odnia�e szk�a swych
binokli. Wyczerpany by� jak
biegacz, gdy pierwszy dotyka
bia�ej wst�gi (i zm�czenie to
mia�o swoj� szczeg�ln�
przyczyn�), ale widzia�
wszystko: kolumny marmurowe z
gipsowymi ornamentami,
iluminowan� fontann�, fotele
klubowe. Widzia� pan�w we
frakach, w smokingach,
eleganckich �wiatowych pan�w.
Widzia� panie z obna�onymi
ramionami, w po�yskuj�cych
sukniach, klejnotach, futrach,
kobiety pi�kne jak dzie�a
sztuki. S�ysza� oddalon� muzyk�.
Czu� zapach kawy, papieros�w,
perfum, zapach szparag�w z sali
jadalnej i kwiat�w,
przeznaczonych na sprzeda�, w
wazonach na jednym ze stolik�w.
Pod swymi butami wyczuwa� gruby
czerwony dywan, kt�ry przede
wszystkim wywiera� na nim
najwi�ksze wra�enie. Kringelein,
szybko mrugaj�c, przesun��
ostro�nie podeszw� po tym
dywanie.
W hallu by�o bardzo widno,
przyjemnie, ��tawe �wiat�o
s�czy�o si� przez aba�ury, a
pr�cz tego pali�y si� na
�cianach jasnoczerwone ocienione
lampki i promienia�y zielone
wodotryski, spadaj�ce do
weneckiego basenu. Przebieg�
kelner ze srebrn� tac�, na
kt�rej sta�y szerokie p�askie
kieliszki, a w ka�dym by�o tylko
troszk� z�otawobr�zowego koniaku
i p�ywa� l�d - ale dlaczego w
najlepszym hotelu Berlina nie
nalewano kieliszk�w do pe�na?!
Numerowy, nios�cy nieszcz�sny
kuferek, zbudzi� Kringeleina,
kt�ry, zezuj�c i �ypi�c oczami,
zapad� niby w sen na jawie. Boy
numer 11 poprowadzi� go na g�r�,
mijaj�c wind�, kt�r� obs�ugiwa�
ponury jednor�ki cz�owiek.
Pokoje 216 i 218 by�y
najgorsze w ca�ym hotelu. W
numerze 218 mieszka� doktor
Otternschlag, gdy� by� go�ciem
sta�ym i mia� ograniczone �rodki
utrzymania, a g��wnie dlatego,
�e by�o mu oboj�tne, w jakim
pokoju mieszka. Numer 216
przylega� do poprzedniego pod
k�tem prostym, i obydwie klitki
wci�ni�te by�y w przestrze�
mi�dzy wind� s�u�bow� przy
schodach kuchennych IV i
�azienk� trzeciego pi�tra. W
�cianach bulgota�a i przelewa�a
si� woda z kanalizacji.
Kringelein wszed� do pokoju,
kt�ry mu otworzy�a stara i
nie�adna pokojowa, rozczarowany
i niech�tny, gdy� id�c tu, w te
coraz smutniejsze cz�ci hotelu,
mija� po drodze pi�kne palmy
dekoruj�ce korytarz, �wieczniki
z br�zu i trofea my�liwskie na
�cianach.
- Numer 216! - rzek� boy,
postawiwszy kuferek, czekaj�c na
napiwek. Widz�c jednak, �e go
nie dostanie, wyszed�,
pozostawiaj�c go�cia w
zamy�leniu. Kringelein usiad� na
brzegu ��ka i rozejrza� si� po
pokoju. By� on d�ugi, w�ski,
jednookienny, pachnia� wystyg�ym
dymem z cygar i wilgoci� �wie�o
wytartych na mokro szaf. Dywan
by� cienki i zniszczony; meble
(Kringelein je obmaca�) by�y z
polerowanego orzecha. W
Fredersdorfie mo�na by�o dosta�
takie same. Nad ��kiem wisia�
portret Bismarcka. Kringelein
potrz�sn�� g�ow�: nie mia�
w�a�ciwie nic przeciwko
Bismarckowi, ale wisia� on te� i
u niego w domu. Jako� mglisto
wyczuwa�, �e m�g�by spodziewa�
si� w Grand Hotelu innych
obraz�w nad ��kami, kolorowych,
bogatych, niezwyk�ych, takich,
kt�re daj� przyjemno��.
Podni�s� si� i wyjrza� przez
okno. Na dole by�o zupe�nie
jasno, gdy� o�wietlony szklany
dach zimowej werandy rozci�ga�
si� przez ca�e podw�rze.
Naprzeciwko sta� nagi i
niesko�czenie d�ugi mur. Czu�
by�o kuchni�, i w g�r� sz�y
nieprzyjemne, ciep�e opary.
Kringelein poczu� przy tym silne
md�o�ci i pochyli� si� nad
umywalni�, opieraj�c si� r�kami
o blat.
"No c�, nie jestem przecie�
zupe�nie zdr�w" - pomy�la� ze
smutkiem i usiad� znowu na
wyp�owia�ej ko�drze. Robi�o mu
si� coraz przykrzej. "Nie, tutaj
nie zostan� - pomy�la� - w
ka�dym razie nie w tym pokoju.
Nie po to przyjecha�em do
Berlina. Nie op�aci�oby si� to w
og�le... Nie powinienem te�
rozpoczyna� mego pobytu w ten
spos�b i traci� drogocenny czas
w podobnych pokojach. Przecie�
oszukuj� mnie na pewno, a
bezsprzecznie maj� zupe�nie inne
pokoje w takim hotelu. Preysing
mieszka na pewno w innym: nigdy
by si� na taki nie zgodzi�! Oho!
Zrobi�by tak� awantur�, �e
zadziwiliby�cie si� tu wszyscy!
�mieszna my�l, �e Preysing
m�g�by dosta� ten pok�j! O, nie,
za nic tu nie zostan�!" -
zako�czy� swe my�li. Przez kilka
chwil zbiera� si�y, potem
zadzwoni�, zrobi� awantur�.
Trzeba przyzna�, �e wypad�a ona
wcale nie�le, je�eli wzi�� pod
uwag�, �e by�a to pierwsza w
jego �yciu. Pokojowa w bia�ym
fartuchu zawo�a�a,
przestraszona, jak�� kobiet�
sprawuj�c� wy�sz� funkcj� bez
fartucha, w oddali ukaza� si�
numerowy, nawet kelner
przystan�� ko�o pokoju 216,
nas�uchuj�c i balansuj�c tac� z
zimnymi przek�skami.
Telefonicznie porozumiano si� z
Rohn�, kt�ry kaza� poprosi�
Kringeleina do ma�ego kantoru:
trzeba te� by�o zawiadomi�
jednego z czterech dyrektor�w
hotelu.
Kringelein, za�arty niby
oszala�y biegacz, powtarza� w
k�ko, �e chce dosta� pok�j
pi�kny, wytworny i drogi, co
najmniej taki, jaki dostaje
Preysing. Najwidoczniej uwa�a�
nazwisko to za magiczne s�owo.
Sta� z trz�s�cymi si� r�kami
w kieszeniach palta, �ciska� w
nich pokruszone stare bu�ki z
Fredersdorfu i, zezuj�c, ��da�
uporczywie drogiego pokoju. By�
ju� zm�czony i tak mu si� s�abo
robi�o, �e mia� ochot� zap�aka�.
W ostatnich tygodniach �atwo mu
si� w og�le na p�acz zbiera�o, a
przyczyn� tego by� z�y stan jego
zdrowia...
I nagle okaza�o si�, �e
zwyci�y� w�a�nie w chwili, gdy
ju� chcia� da� za wygran�.
Otrzyma� pok�j numer 70, salon z
alkow� i �azienk� za
pi��dziesi�t marek dziennie.
Us�yszawszy cen�, szybko
zamruga� oczami, lecz odrzek�
natychmiast:
- Z �azienk�? To znaczy... czy
mog� si� tam k�pa�, kiedy tylko
b�d� mia� ochot�?
Hrabia Rohna przytakn�� z
niewzruszonym wyrazem twarzy.
Kringeleina przeprowadzono
zatem do nowego pokoju. Numer 70
wyda� mu si� pokojem w�a�ciwym.
Sta�y w nim mahoniowe meble,
lustra toaletowe, krzes�a
jedwabiem kryte i rze�bione
biurko oraz zwisa�y koronkowe
firanki, a na �cianie wisia�
obraz, na kt�rym by�y namalowane
ba�anty; na ��ku le�a�a
jedwabna puchowa ko�dra;
Kringelein pomaca� j� trzy razy
z rz�du, nie dowierzaj�c jej
ciep�u i g�adko�ci. Na biurku
sta� imponuj�cy br�zowy przyb�r
do pisania, przedstawiaj�cy
or�a, os�aniaj�cego rozpi�tymi
skrzyd�ami dwa puste ka�amarze.
Za oknem pada� zimny deszcz
marcowy, powietrze pe�ne by�o
odoru benzyny i zgie�ku
samochod�w, a naprzeciwko, na
froncie dom�w bieg�a ruchoma
reklama, znacz�ca si�
czerwonymi, niebieskimi i
bia�ymi literami: ko�czy�a si� i
zaczyna�a na nowo, i Kringelein
przygl�da� si� jej ca�e sze��
minut.
Na dole pe�no by�o czarnych
parasoli, jasnych kobiecych n�g,
��tych autobus�w i lamp
�ukowych. I drzewo by�o nawet,
drzewo, wyci�gaj�ce swe ga��zie
tu� niedaleko od hotelu, inne
jakie� ga��zie ni� te na
drzewach we Fredersdorfie.
Po�rodku asfaltu mia�o to drzewo
berli�skie wysepk� ziemi, a
woko�o krat�, jakby si� broni�
musia�o przed miastem.
Kringelein, otoczony tyloma
obcymi i przygniataj�cymi go
rzeczami, uczu� co� jakby
przyja�� dla niego. Zak�opotany,
sta� chwil� bezradnie przed
nie znanym mu mechanizmem wanny;
jednak uda�o mu si� czym�
pokr�ci� w�a�ciwie, gor�ca woda
trysn�a mu nagle na r�ce, i
Kringelein zacz�� si� rozbiera�.
Troch� mu by�o nieswojo, gdy
obna�y� swe drobne i
wymizerowane cia�o w tej jasnej,
wy�o�onej kaflami �azience, lecz
wszed�szy do wody, siedzia� w
niej przesz�o kwadrans i nie
odczuwa� �adnych b�l�w. Tak,
opu�ci�y go one nagle, a
doznawa� ich przecie� od
tygodni. Nie chcia�by te�
cierpie� w najbli�szym czasie...
Ko�o dziesi�tej pi�knie
przyodziany w jask�k�, w
wysokim sztywnym ko�nierzyku i
czarnym krawacie b��ka� si� na
dole po hallu. Zm�czenia ju� nie
odczuwa�, przeciwnie, ogarn�a
go niecierpliwo�� i gor�czkowe
podniecenie. "Teraz si�
zacznie", my�la� ustawicznie, i
chude jego ramiona dr�a�y przy
tym jak u nerwowego psa. Kupi�
sobie kwiat i w�o�y� go do
butonierki; z satysfakcj� st�pa�
po malinowym dywanie i
zareklamowa� u portiera, �e nie
ma u siebie atramentu. Jeden z
ch�opc�w wskaza� mu pok�j z
przyborami do pisania.
Znalaz�szy si� przed tyloma
pustymi pulpitami w przyjemnym
�wietle zielonego aba�uru,
Kringelein straci� pewno��
siebie, wyj�� r�k� z kieszeni i
jak gdyby zmala� od razu. Z
przyzwyczajenia wsun�� jednym
ruchem r�ki bia�e mankiety w
r�kawy, usiad� i du�ymi
zakr�tasami swego pisma
buchalteryjnego rozpocz��
pisanie:
"Do Wydzia�u Personalnego
Tow. Akc.
Bawe�na Saxonia we
Fredersdorfie.
Wielce Szanowni Panowie!
Ni�ej podpisany pozwala sobie
niniejszym zawiadomi�, �e
zgodnie z za��czonym �wiadectwem
lekarskim (za��cznik A)
niezdolny jest do pracy na razie
na przeci�g tygodni czterech.
Pensj�, przypadaj�c� za marzec,
upraszam wyp�aci� na pierwszego
zgodnie z upowa�nieniem
(za��cznik B) pani Annie
Kringelein, Bahnstrasse 4. Gdyby
po up�ywie czterech tygodni
ni�ej podpisany nie by� w
mo�no�ci stawienia si� do pracy,
nast�pi dalsze zawiadomienie.
Z wysokim powa�aniem, uni�ony
s�uga
Otto
Kringelein."
"Do Pani Anny Kringelein.
Fredersdorf
w Saksonii, Bahnstrasse 4."
"Kochana Anno!" - pisa�
dalej, a litera A mia�a du�y
okr�g�y zakr�tas. - "Kochana
Anno! Zawiadamiam Ci�, �e wynik
badania u pana profesora
Salzmanna nie jest pomy�lny.
Wprost z Berlina mam by� wys�any
do zak�adu leczniczego, koszta
ma ponie�� Kasa Chorych, i
trzeba tylko jeszcze za�atwi�
kilka formalno�ci. Mieszkam
tymczasem bardzo tanio z
polecenia pana dyrektora
naczelnego, Preysinga. W tych
dniach napisz� szczeg�owiej po
nowym prze�wietleniu, co ma
nast�pi� przed ostatecznym
orzeczeniem.
Pozdrawiam Ci�
Tw�j
Otto."
"Do Pana Rejenta Kampmanna,
Fredersdorf w Saksonii,
Willa Rosenheim, Maurerstrasse."
"Kochany Przyjacielu - pisa�
dalej w trzecim li�cie swym
wyrobionym, �adnym pismem -
zdziwisz si� zapewne,
otrzymawszy d�ugi list ode mnie
z Berlina, ale musz� Ci donie��
o wa�nych zmianach; licz� na Tw�
zawodow� dyskrecj�. Trudno mi,
niestety, wyrazi� to na pi�mie,
lecz spodziewam si�, �e Ty, tak
wszechstronnie wykszta�cony i
znaj�cy ludzi, zrozumiesz m�j
list w�a�ciwie. Jak wiesz, nie
czu�em si� zupe�nie dobrze od
czasu operacji ostatniego lata i
od pocz�tku nie bardzo
dowierza�em naszemu szpitalowi i
doktorowi. Skorzysta�em wi�c ze
spadku po ojcu, przyjecha�em za
te pieni�dze tutaj, by si�
podda� badaniu i wiedzie�, jak
sprawa stoi. Niestety, kochany
Przyjacielu, nie jest dobrze, i
wed�ug zdania profesora nie b�d�
ju� d�ugo �y�." - Pi�ro zawis�o
na chwil� w powietrzu, i
Kringelein zapomnia� postawi�
kropk� po ostatnim zdaniu. W�sy,
te pot�ne w�sy przewodnicz�cego
zwi�zku, dr�a�y mu lekko, lecz
mimo to m�nie pisa� dalej. -
"Wobec tego wiele, oczywi�cie,
spraw przychodzi cz�owiekowi na
my�l, nie spa�em wi�c przez
kilka nocy, tylko my�la�em.
Zdecydowa�em, �e nie wr�c�
wi�cej do Fredersdorfu, lecz
chcia�bym przez te kilka
tygodni, p�ki si� jeszcze mog�
utrzyma� na nogach, mie� co� z
�ycia. Smutne to, gdy si� z
niego nic nie mia�o i gdy si�
idzie do ziemi maj�c 46 lat, a
zawsze by�o tylko oszcz�dzanie i
k�opoty lub gniewy pana
Preysinga w fabryce, a �ony w
domu. Niesprawiedliwe to i nie w
porz�dku, �e ma si� dla
cz�owieka ju� sko�czy� wszystko,
kiedy w�a�ciwie nie mia� on
nigdy prawdziwej rado�ci.
Niestety, kochany Przyjacielu,
nie umiem wyrazi� si� dobrze.
Chc� Ci� wi�c tylko zawiadomi�,
�e testament m�j, zrobiony latem
przed operacj�, utrzymuj� w
mocy, podstawy jego jednak
uleg�y zmianie. Przekaza�em
mianowicie tutaj z banku
wszystkie moje oszcz�dno�ci,
zaci�gn��em te� wi�ksz� po�yczk�
na polis� ubezpieczeniow�, jak
r�wnie� zabra�em ze sob� got�wk�
3500 marek, spadek po ojcu. Mog�
wi�c �y� przez par� tygodni jak
cz�owiek bogaty, a to jest moim
zamiarem. Dlaczego mog� tylko
Preysingowie mie� co� z �ycia, a
ka�dy z nas ma by� g�upcem z tym
wiecznym oszcz�dzaniem i
odk�adaniem? Wzi��em z sob� 8400
marek razem. Anna mo�e
odziedziczy� p�niej wszystko, co
pozostanie, s�dz�, �e wi�cej nie
jestem jej winien, bo i tak
zatru�a mi �ycie swoimi
k��tniami, a nawet dziecka nie
by�o. B�d� Ci� nadal zawiadamia�
o miejscu mego pobytu oraz o
stanie zdrowia, licz� na
zrozumienie i Twoj� zawodow�
dyskrecj�. Berlin jest bardzo
pi�kny i sta� si� po latach, gdy
si� go nie widzia�o, du�ym
miastem; mam te� zamiar pojecha�
do Pary�a, gdy� dzi�ki
korespondencji znam dobrze j�zyk
francuski. Jak widzisz, trzymam
si� ostro i czuj� si� lepiej po
raz pierwszy od d�u�szego czasu,
Pozdrawiam Ci� serdecznie.
Oddany Ci "moribundus"
Otto
Kringelein.
P.S. Powiedz przewodnicz�cemu
Zwi�zku, �e musia�em pojecha� do
zak�adu leczniczego."
Kringelein przeczyta� listy,
kt�re sobie u�o�y� podczas dw�ch
bezsennych nocy. Nie by� z nich
zadowolony, zdawa�o mu si�, �e w
li�cie do notariusza nie zosta�o
powiedziane co� wa�nego, ale nie
m�g� dociec, na czym to
polega�o; chocia� z natury
skromny i niezaradny, nie by�
w�a�ciwie g�upi, chcia� si�
kszta�ci� i by� idealist�. Na
przyk�ad �artobliwe okre�lenie
"moribundus", jak siebie nazwa�,
by�o wyra�eniem, znalezionym w
wypo�yczonej z czytelni ksi��ce,
kt�r� z wysi�kiem przeczyta� i
przetrawi� w trudnych rozmowach
z rejentem. Od urodzenia
prowadzi� Kringelein normalne
�ycie ma�omieszcza�skie,
przyziemne, pe�ne trosk i
drobnych k�opot�w, �ycie ma�ego
urz�dnika w ma�ym mie�cie.
Wcze�nie i bez gwa�townego
poci�gu o�eni� si� z pann� Ann�
Sauerkatz, kt�rej ojciec mia�
sklep kolonialny. Osoba ta a� do
�lubu wydawa�a mu si� �adna, ale
zaraz potem sta�a si� brzydka i
niemi�a, sk�pa i drobiazgowa.
Kringelein mia� sta�� pensj� i
co par� lat dostawa� skromn�
podwy�k�. Nie cieszy� si�
najlepszym zdrowiem i dlatego od
pierwszego zaraz dnia nak�ania�a
go �ona i rodzina do wzmo�onego
oszcz�dzania ze wzgl�du na
ewentualne "zabezpieczenie" na
przysz�o��. Na przyk�ad musia�
sobie odm�wi� fortepianu, o
kt�rym przez ca�e �ycie gor�co
marzy�, a ma�y jamnik, zwany
Cypelkiem, zosta� sprzedany, gdy
podniesiono podatek od ps�w. Na
szyi mia� Kringelein stale
otwart� rank�, gdy� cienka i
anemiczna jego sk�ra nie znosi�a
szorstkich postrz�pionych
ko�nierzy przy starych
zniszczonych koszulach. Czasami
zdawa�o mu si�, �e co� w jego
�yciu niezupe�nie jest w
porz�dku, ale nie m�g� dociec,
co by to by� mog�o. Gdy w
zwi�zku �piewaczym jego s�aby,
wysoki i tremoluj�cy tenor
wznosi� si� ponad inne g�osy,
mia� Kringelein takie podnios�e
i pe�ne zadowolenia uczucie, jak
gdyby sam ponad siebie
wzlatywa�. Czasem wieczorem
wychodzi� na szos� w stron�
Mickenau, po czym zbacza� z
drogi, przechodzi� przez
wilgotny r�w i szed� miedz� w
pole. Pomi�dzy �d�b�ami szumia�o
z cicha, a Kringelein cieszy�
si� w jaki� niewyt�umaczony
spos�b, gdy k�osy dotyka�y jego
r�ki. W szpitalu, podczas
narkozy czu� si� te� jako�
dziwnie i dobrze, zapomnia�
tylko, co to w�a�ciwie by�o.
Wszystko to, czym si� buchalter
Otto Kringelein r�ni� od
przeci�tnego cz�owieka, by�o
drobne, ale w�a�nie nik�e owe
sprawy ��cznie ze �miertelnymi
jadami, zatruwaj�cymi jego
cia�o, sprowadzi�y biedaka
tutaj, do najdro�szego hotelu
Berlina i zasadzi�y do list�w,
kt�re zawiera�y takie
nies�ychane i �le umotywowane
postanowienie...
Z lekkim zawrotem g�owy
powsta� i szed� w�a�nie ze swymi
listami przez czytelni�, gdy
spotka� doktora Otternschlaga,
kt�ry przestraszy� go, zwracaj�c
raptownie w jego stron�
postrzelon� cz�� twarzy.
- No i c�? Ulokowano pana? -
spyta� doktor leniwie. By� teraz
w smokingu i lakierkach.
- Tak jest. Pierwszorz�dnie -
odrzek� Kringelein, zak�opotany
- dzi�kuj�. Chcia�bym
podzi�kowa� stokrotnie
szanownemu panu... Szanowny pan
by� dla mnie tak dobry...
- Dobry? Ja? Wcale nie! Ach,
pan m�wi o tym pokoju? Nie,
widzi pan, ja ju� dawno chcia�em
si� st�d wyprowadzi�, ale jestem
za leniwy. Ten ca�y hotel to
przecie� marna dziura. Gdyby pan
zaj�� m�j pok�j, to bym siedzia�
teraz w po�piesznym do Mediolanu
lub gdzie indziej - naprawd�
dobrze by si� sta�o. No,
mniejsza z tym. W marcu na ca�ym
�wiecie jest szkaradna pogoda.
Wszystko jedno, gdzie si�
cz�owiek wtedy znajdzie. R�wnie
dobrze mo�na i tutaj pozosta�.
- Szanowny pan zapewne du�o
podr�uje? - nie�mia�o spyta�
Kringelein, sk�onny widzie� w
ka�dym mieszka�cu tego hotelu
magnata lub arystokrat�. -
Szanowny pan pozwoli: jestem
Kringelein - doda� jeszcze
skromniej, k�aniaj�c si� z
fredersdorfsk� elegancj�. -
Szanowny pan zna wielki �wiat!
Otternschlag skrzywi� sw�
"pami�tk� z Flandrii".
- Tak sobie - odpar� - mniej
wi�cej to, co wszyscy: utarte
drogi. Znam te� Indie i co�
nieco� jeszcze. - I u�miechn��
si� s�abo, widz�c w zezuj�cych
niebieskich oczach tamtego