2171

Szczegóły
Tytuł 2171
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2171 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2171 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2171 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Vicki Baum Ludzie w hotelu Tom Ca�o�� w tomach Polski Zwi�zek Niewidomych Zak�ad Wydawnictw i Nagra� Warszawa 1989 Przek�ad autoryzowany Zofii Petersowej. Wydawnictwo wykorzysta�o przedwojenny przek�ad tej powie�ci, zamieszczony w dodatku specjalnym "Kuriera Wile�skiego" w roku 1936. Przek�ad ten zosta� por�wnany z orygina�em, poprawiony i uzupe�niony od s. 89 do s. 95 i od s. 171 do s. 179 przek�adem Krystyny Szyszkowskiej. T�oczono w nak�adzie 20 egz. pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni PZN, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Pap. kart. 140 g kl. III-B�1 Ca�o�� nak�adu 100 egz. Przedruk z wydawnictwa "Pa�stwowy Instytut Wydawniczy", Warszawa 1986 Portier by� nieco blady, gdy wyszed� z kabiny numer 7; odszuka� czapk�, kt�r� po�o�y� by� na kaloryferze w centrali telefonicznej. - C� to by�o? - zapyta� telefonista, siedz�cy przy swojej tablicy ze s�uchawkami na uszach i czerwonymi i zielonymi wtyczkami w r�kach. - Ano, w�a�nie, �on� moj� zawieziono nagle do kliniki. Nie wiem, co to ma znaczy�. Ona s�dzi, �e to si� ju� zaczyna. Ale, Bo�e drogi, przecie� to jeszcze nie czas! - powiedzia� portier. Telefonista s�ucha� tylko p�uchem. - No, tylko spokojnie, panie Senf - odrzek�, ��cz�c rozmow� - w rezultacie b�dzie pan mia� jutro ch�opaka. - Dzi�kuj� panu bardzo, �e mnie pan wezwa� tu do telefonu. Tam na froncie, w portierni, nie mog� przecie� rozg�asza� moich prywatnych historii. S�u�ba - to s�u�ba. - No, w�a�nie. A jak dziecko ju� b�dzie, to zadzwoni� do pana! - odpar� telefonista z roztargnieniem, ��cz�c dalej. Portier zabra� swoj� czapk� i wyszed� na palcach. Zrobi� to bezwiednie, bo przecie� �ona jego le�a�a i mia�a mie� dziecko. Przechodz�c przez korytarz, przy kt�rym mie�ci�y si� ciche, z na p� przygaszonymi lampami pokoje do pisania i czytania, westchn�� g��boko i przeczesa� r�kami w�osy. Poczu�, �e d�onie zrobi�y si� od tego wilgotne, nie mia� jednak czasu, by je umy�. Nie mo�na przecie� wymaga�, aby ruch hotelowy zosta� zahamowany, bo portierowi Senfowi rodzi�o si� dziecko... Muzyka z tea_roomu w nowej przybud�wce synkopami skaka�a w g�r� wzd�u� ciemnych luster. Ma�lany zapach pieczystego snu� si� dyskretnie, przypominaj�c o porze obiadowej, ale za drzwiami wielkiej sali jadalnej pusto jeszcze by�o i cicho. W ma�ym bia�ym salonie garde_manger Mattoni ustawia� sw�j bufet z zak�skami. Portier poczu� dziwn� s�abo�� w kolanach, posta� chwil� w drzwiach i zapatrzy� si�, oszo�omiony, w barwne �ar�wki igraj�ce �wiat�em za blokami lodu. W korytarzu na pod�odze kl�cza� monter, naprawiaj�c co� w linii elektrycznej. Od czasu, gdy na frontonie od ulicy umieszczono wielkie reklamy �wietlne, stale psu�a si� przeci��ona instalacja. Portier nakaza� pos�usze�stwo swym chwiejnym nogom i skierowa� si� na swoje miejsce. Pozostawi� portierni� pod opiek� praktykanta, ma�ego Georgiego, kt�rego ojciec by� w�a�cicielem du�ego koncernu hotelowego i chcia� swego spadkobierc� nauczy� pracy od podstaw. Senf szed� spiesznie, nieco skr�powany przez pe�ny i ruchliwy hall. ��czy�a si� tu muzyka jazzbandu z tea_roomu z zawodzeniem skrzypiec w Ogrodzie Zimowym, a iluminowana fontanna s�czy�a si� cienkim strumykiem do weneckiego basenu. Na stoliczkach brz�cza�y szklanki, trzcinowe fotele trzeszcza�y, a delikatny szelest futer i jedwabi, w kt�re otulone by�y kobiety, zestraja� si� z og�ln� harmoni� ton�w. Gdy boy w drzwiach wej�ciowych wpuszcza� lub wypuszcza� go�ci, wpada� przez ko�owr�t drzwi obrotowych kr�tkimi falami ch��d marcowy. - All right - rzek� ma�y Georgi, gdy portier, unosz�c si� nieco, zaj�� miejsce przy swym kantorku, jakby przybi� wreszcie do ojczystego portu. - Oto jest poczta wieczorna. Numer 68 awanturowa� si�, bo nie mo�na by�o od razu znale�� szofera. To histeryczka, prawda? - Sze��dziesi�t osiem to Gruzi�ska - powiedzia� portier, sortuj�c ju� praw� r�k� poczt�. - To ta tancerka, znamy j� ju� od osiemnastu lat. Co wiecz�r przed wyst�pem denerwuje si� i robi awantur�. W hallu podni�s� si� z klubowego fotela jaki� d�ugi pan, z nogami jakby bez staw�w, i szed� z opuszczon� g�ow� w stron� portierni. Przez chwil� wa��sa� si� po hallu, zanim si� zbli�y� do wej�cia, podkre�laj�c swym zachowaniem, �e na nic nie czeka i �e si� nudzi; obejrza� wydawnictwa przy kiosku z gazetami, zapali� papierosa, wreszcie zatrzyma� si� przy portierze i zapyta� z roztargnieniem: - Czy jest dla mnie poczta? Portier ze swej strony r�wnie� zagra� ma�� komedi�: zanim odpowiedzia�, zajrza� do przedzia�ki numer 218: - Nic tym razem, panie doktorze - odrzek�. Wysoki pan poma�u zawr�ci�, podszed� do swego fotela i, usiad�szy w nim sztywno, zapatrzy� si� t�po przed siebie. Twarz jego sk�ada�a si� z jednej tylko po�owy, ostry profil, jezuicko uduchowiony, ko�czy� si� pod szpakowat� skroni� wyj�tkowo pi�knym uchem. Druga po�owa twarzy nie istnia�a. By�a to jaka� krzywa, pozszywana i po�atana gmatwanina, w kt�rej patrza�o sztuczne oko spomi�dzy szw�w i szram. Doktor Otternschlag, m�wi�c do siebie, zwykle nazywa� t� swoj� twarz "pami�tk� z Flandrii". Gdy posiedzia� tak czas jaki� i nagapi� si� na poz�acane gipsowe kapitele marmurowych filar�w, kt�re zna� ju� a� do obrzydzenia, gdy si� napatrzy� do syta swymi niewidz�cymi oczyma na hall, opr�niaj�cy si� teraz do�� szybko przed rozpocz�ciem teatru, podni�s� si� znowu i podszed� jak na szczud�ach swym krokiem marionetki do pana Senfa, kt�ry, zapomniawszy ju� o swym �yciu prywatnym, urz�dowa� gorliwie za kantorkiem. - Pyta� kto o mnie? - zagadn�� pan doktor Otternschlag, patrz�c na pokryty szk�em marmurowy blat, na kt�rym portier uk�ada� zwykle wszelkie kartki i notatki. - Nie, panie doktorze. - Mo�e jest depesza? - zapyta� zn�w po chwili doktor Otternschlag. Pan Senf by� tak uprzejmy, �e sprawdzi� przegr�dk� numer 218, cho� wiedzia�, �e nic w niej nie le�a�o. - Dzisiaj nie nadesz�a - odpar�. - A mo�e pan doktor chcia�by p�j�� do teatru! - doda� wsp�czuj�co - mam jeszcze jedn� lo�� na Gruzi�sk� w Teatrze Zachodnim. - Na Gruzi�sk�? Niee! - przeci�gn�� Otternschlag, posta� chwil� i pow�drowa� woko�o ca�ego hallu z powrotem na swoje miejsce. "Teraz nawet na Gruzi�sk� nie ma kompletu - pomy�la�. - No, naturalnie, przecie� i ja nie chc� jej ju� ogl�da�." - I sk�opotany zapad� w sw�j fotel. - Ten cz�owiek jest wzruszaj�cy - m�wi� tymczasem portier do ma�ego Georgiego - wiecznie pyta o t� poczt�! Od dziesi�ciu lat mieszka u nas corocznie przez kilka miesi�cy, a nigdy jeszcze nie przyszed� do niego �aden list ani pies z kulaw� nog� o niego nie zapyta�. I siedzi sobie taki i czeka! - Kto czeka? - zapyta� obok szef recepcji, Rohna, wysuwaj�c sw� rud� g�ow� ponad nisk� szklan� �ciank�. Ale portier nie odpowiedzia� natychmiast; w�a�nie mia� wra�enie, jakby s�ysza� krzyk swej �ony - i ws�ucha� si� w siebie samego. Ale zaraz potem prywatne jego �ycie gdzie� si� zapad�o, gdy� trzeba by�o pom�c ma�emu Georgiemu w wyja�nieniu po hiszpa�sku Meksykaninowi z numeru 117 jakiego� zawi�ego po��czenia kolejowego. Z windy nadbieg� boy numer 24 o czerwonych policzkach i przylizanych na mokro w�osach i rado�nie podniecony zawo�a� g�o�no, za g�o�no jak na tak dystyngowany hall: - Zam�wi� szofera pana barona Gaigerna! Rohna niby dyrygent podni�s� strofuj�co i uciszaj�co r�k�; portier telefonicznie pos�a� rozkaz dalej. W ch�opi�cych oczach Georgiego malowa�o si� oczekiwanie. Zapachnia�o lawend� i dobrymi papierosami. Tu� za tym zapachem szed� przez hall m�czyzna, za kt�rym wiele os�b si� obejrza�o. Fotele klubowe, stoj�ce wzd�u� jego drogi, o�ywi�y si�, u�miechn�a si� panna w kiosku z gazetami. M�ody cz�owiek u�miecha� si� r�wnie� bez istotnego powodu, po prostu by� zadowolony z samego siebie. By� on niezwykle wysoki, niezwykle dobrze ubrany, szed� spr�y�cie niby kot lub mistrz tenisowy. Mia� na sobie do smokinga granatowe nieprzemakalne palto zamiast wieczorowego okrycia, co by�o wprawdzie niestosowne, lecz ca�ej jego postaci nadawa�o wygl�d wytwornej niedba�o�ci. Boya numer 24 poklepa� po przylizanej fryzurze, nie patrz�c na portiera, wyci�gn�� d�o� poprzez st�, wzi�� gar�� list�w, kt�re wepchn�� sobie wprost do kieszeni, wyj�wszy z niej uprzednio zamszowe stebnowane r�kawiczki. Praw� r�k� skin�� szefowi recepcji. Po czym na�o�y� mi�kki ciemny kapelusz, wyj�� z papiero�nicy papierosa i w�o�y� go, nie zapalaj�c, mi�dzy z�by. Zaraz potem zdj�� zn�w kapelusz i, usun�wszy si�, przepu�ci� do drzwi obrotowych dwie panie. By�a to Gruzi�ska - drobna i szczup�a, zawini�ta po nos w futro, za ni� pod��a�a jak szary zamazany cie� istota nios�ca walizki. Gdy portier podjazdowy zapakowa� je do auta, sympatyczny pan w granatowym p�aszczu zapali� papierosa, wetkn�� jak�� monet� boyowi numer 11 obs�uguj�cemu wej�cie, i znik� za obracaj�cymi si� lustrzanymi szybami z uszcz�liwion� min� ma�ego ch�opaka, kt�remu pozwolono poje�dzi� na karuzeli. Gdy cz�owiek ten, ten pan, ten pi�kny baron Gaigern, opu�ci� hall, zrobi�o si� w nim od razu cicho i s�ycha� by�o, jak o�wietlona fontanna pada�a z ch�odnym i delikatnym szmerem do weneckiego basenu. Sta�o si� to dlatego, �e by�o tu teraz pusto; jazzband w tea_roomie ucich�, a muzyka w sali jadalnej jeszcze si� nie zacz�a, salonowe za� trio wiede�skie w Ogrodzie Zimowym mia�o pauz�. W t� niespodziewan� cisz� wpada�y teraz o�ywione a bezustanne sygna�y aut; przed wej�ciem do hotelu miasto p�dzi�o sw�j wieczorny �ywot. Wewn�trz, w hallu nag�a cisza sprawi�a takie wra�enie, jakby to baron zabra� ze sob� muzyk�, ha�as i ludzki gwar. - Ten jest dobry! Naprawd� wspania�y! - ma�y Georgi wskaza� na ko�owr�t w drzwiach. Portier z min� znawcy ludzi wzruszy� ramionami. - Czy dobry, to jeszcze pytanie. On jest taki jaki�... nie wiem! Moim zdaniem to lekkoduch. To zachowanie si�, te wysokie napiwki... co�, jak w kinie. Kt� dzisiaj pr�cz szanta�ysty podr�uje z takim zbytkiem? Na miejscu Pilzheimera dawa�bym na� pilne baczenie! Szef recepcji, Rohna, kt�ry wszystko wsz�dzie widzia� i s�ysza�, wysun�� zn�w g�ow� ponad szklan� przegr�dk�; sk�ra na jego g�owie �wieci�a b��kitnawo pomi�dzy rudawymi w�osami. - Daj pan spok�j, Senf - odrzek� - Gaigernowi mo�na wierzy�, znam go. Wychowywa� si� w Feldkirchen z moim bratem. Z jego powodu mo�emy nie trudzi� Pilzheimera. (Pilzheimer by� detektywem Grand Hotelu.) Senf sk�oni� si� i zamilk� z uszanowaniem. Rohna zna� si� na tych sprawach - Rohna by� sam hrabi� z linii �l�skiej, niegdy� oficerem, a w og�le by� dzielnym cz�owiekiem. Senf sk�oni� si� raz jeszcze, a Rohna schowa� sw� chud� charci� posta� i zamajaczy� jak cie� za mleczn� szklan� �cian�. Doktor Otternschlag uni�s� si� nieco w swym k�cie, gdy baron by� w hallu, teraz zn�w si� zapad� w fotelu, smutniejszy ni� poprzednio. �okciem przewr�ci� kieliszek do po�owy nape�niony koniakiem, lecz nawet nie spojrza� w t� stron�. Jego chude r�ce, ��te od dymu tytoniowego, zwisa�y mi�dzy kolanami i tak by�y ci�kie, jakby mia�y na sobie o�owiane r�kawice. Mi�dzy d�ugimi lakierkami widzia� dywan, kt�ry pokrywa� nie tylko hall, ale i wszystkie schody, przej�cia i korytarze w Grand Hotelu; do�� ju� mia� tego rysunku, na kt�rym widnia�y na malinowym tle girlandy kwiat�w z ��tawo_zielonymi ananasami pomi�dzy brunatnymi li��mi. Wszystko by�o tak martwe! Godzina by�a martwa i hall tak�e. Ludzie odeszli do swoich spraw, przyjemno�ci i grzech�w, pozostawiaj�c go tu samego. W pustym przedsionku wida� by�o garderobian�, kt�ra, stoj�c za pr�nymi wieszakami, przyczesywa�a czarnym grzebykiem rzadkie w�osy na swej starczej g�owie. Portier opu�ci� kantor i na ukos przez hall pod��y� do centrali telefonicznej z nieprzystojn� mu wprost szybko�ci�. Wida� by�o po nim, �e co� prze�ywa. Doktor Otternschlag szuka� swego koniaku, ale go ju� nie znalaz�. "Czy p�j�� teraz do pokoju po�o�y� si�?" - zapyta� siebie samego. Lekki rumieniec zjawi� si� na jego policzkach i znik� zn�w, jakby pan doktor sam przed sob� zdradza� jak�� tajemnic�. "Tak jest..." - odpowiedzia� sobie, ale nie wsta�, nawet i to mu by�o oboj�tne. Wyci�gn�� sw�j ��ty palec, a Rohna daleko, na drugim ko�cu hallu ju� to zauwa�y� i nieznacznym skinieniem przywo�a� boya przed oblicze doktora. - Papierosy, gazety! - rozkaza� ten zachrypni�tym g�osem. Boy pobieg� w kierunku kiosku z gazetami do panienki o kataleptycznym wygl�dzie. Rohna popatrzy� karc�co na t� m�odzie�cz� �ywo�� - a potem Otternschlag wzi�� gazety i papierosy wybrane przez ch�opaka. Zap�aci�, k�ad�c pieni�dze na stoliczek, a nie do r�ki ch�opca; zawsze stwarza� pewien dystans mi�dzy sob� i innymi, sam nawet o tym nie wiedz�c. I co� niby u�miech zjawi�o si� na nienaruszonej po�owie jego twarzy, gdy otworzywszy gazety, zacz�� w nich czyta�: doktor czeka� na co�, co nie nadchodzi�o, tak jak nie nadchodzi� �aden list do niego, �adna depesza ani kto�, kto by pyta� o niego. By� w jaki� okropny spos�b osamotniony, pusty i odci�ty od �ycia. Niekiedy zdawa� sobie z tego g�o�no spraw�. - Okropno��! - m�wi� czasem do siebie wpatruj�c si� w malinowy dywan i sam sob� przera�ony. - To okropne. �adnego �ycia. Zupe�nie �adnego. Ale gdzie� ono jest? Nic si� nie dzieje. Nic si� nie przydarza. Nuda. Staro��. �mier�. Okropno��. Wszystkie rzeczy wok� niego wydawa�y mu si� nierealne. Cokolwiek bra� do r�ki, rozsypywa�o si� w py�. Ca�y �wiat by� tak kruchy, z�udny, �e nic nie dawa�o si� uj�� i utrzyma�. Wpada�o si� z jednej pustki w drug�, a nosi�o si� w sobie w�r pe�en ciemno�ci. Doktor Otternschlag �y� w najg��bszym osamotnieniu, cho� na ziemi pe�no by�o istot podobnych do niego... W gazetach nie znalaz� nic, co by go zaspokoi�o. Jaki� tajfun, trz�sienie ziemi, niewielka wojna mi�dzy bia�ymi i czarnymi, po�ary, morderstwa, polityczne walki. Nic wi�cej - tak ma�o. Skandale, pop�ochy na gie�dach, straty olbrzymich maj�tk�w. Co go to wszystko mog�o obchodzi�? Loty transoceaniczne, rekordy szybko�ci, sensacyjne tytu�y, ka�dy wielko�ci cala. Jedno pismo przekrzykiwa�o drugie, a� wreszcie nie s�ysza�o si� �adnego, cz�owiek stawa� si� �lepy, g�uchy i nieczu�y wobec g�o�nego rozmachu stulecia. Fotografie nagich kobiet, uda, piersi, z�by, wszystko to na sprzeda�. Dawniej miewa� te� i doktor kobiety, przypomina� to sobie bez wra�enia, jedynie z lekkim rozchodz�cym si� ch�odem w krzy�u. Gazety te by�y mu tak oboj�tne i nudne, �e wypu�ci� je wprost z z��k�ej r�ki na dywan z ananasami. - Nie, naprawd�, nic a nic si� nie dzieje... - skonstatowa� p�g�osem. Mia� on kiedy� ma�� persk� kotk�, kt�r� nazwa� Gurb~a, ale od czasu gdy posz�a od niego za pospolitym kocurem, zmuszony by� swoje dialogi prowadzi� sam ze sob�. W�a�nie gdy skr�ca� w stron� portierni po klucz do pokoju, ko�owr�t w drzwiach wepchn�� do przedsionka jak�� dziwaczn� posta�. - O, m�j Bo�e, ten znowu tu jest! - rzek� portier do ma�ego Georgiego i popatrza� wzrokiem surowego sier�anta na zbli�aj�cego si� cz�owieka. Rzeczywi�cie posta� ta nie harmonizowa�a zupe�nie z eleganckim hallem Grand Hotelu. Na g�owie mia� tani nowy okr�g�y kapelusz filcowy, nieco za du�y dla niego i powstrzymywany przez odstaj�ce uszy od opadni�cia g��biej na twarz. Oblicze mia� ��te, cienki nos, jakby nie�mia�y, za to w�sy by�y zawadiackie, takie, jakie lubi� nosi� przewodnicz�cy zwi�zk�w. Ubrany by� w w�skie szaro_zielone stare palto, okropnie niemodne, czarne wyszczotkowane buty by�y jakby za du�e dla jego drobnej postaci, a cholewki wy�azi�y spod czarnych, zbyt kr�tkich spodni. W r�kach, odzianych w stare niciane r�kawiczki, �ciska� kurczowo ucho walizy. Wydawa�a si� ona o wiele za ci�ka dla niego, lecz przyciska� j� w jaki� dziwny spos�b obydwiema pi�ciami do siebie, a pod pach� przytrzymywa� jeszcze paczk� w zat�uszczonym br�zowym papierze. Ca�o�� robi�a wra�enie �mieszno�ci, ub�stwa i ogromnego zm�czenia. Boy numer 24 chcia� mu wprawdzie odebra� walizk�, ale cz�owieczek nie odda� swego pakunku, a przy tym uprzejmo�� ch�opca wprowadzi�a go w ponowne zak�opotanie. Dopiero przed kantorkiem Senfa odstawi� sw�j baga� z imitacji sk�ry. Przez chwil� �apa� oddech, nast�pnie z�o�y� co� w rodzaju uk�onu i rzek� wysokim, przyjemnym g�osem: - Nazywam si� Kringelein. By�em tu ju� dwa razy. Chcia�em si� raz jeszcze dowiedzie�. - Prosz� si� pofatygowa� obok, nie s�dz� jednak, by si� co� ju� zmieni�o - rzek� portier i poprawnym ruchem r�ki wskaza� Rohn�. - Ten pan czeka od dw�ch dni na wolny pok�j u nas! - doda� obja�niaj�co poprzez szklan� �ciank�. Rohna, kt�ry nie patrz�c, obejrza� t� posta�, uda� przez grzeczno��, �e szuka w kartach swej ksi�gi. - Na razie wszystko zaj�te. Bardzo �a�uj�! - odpowiedzia�. - A wi�c wci�� jeszcze zaj�te? No, a gdzie� ja mam mieszka�? - spyta� osobnik. - Mo�e by pan si� rozejrza� w pobli�u dworca Friedrichstrasse? Tam jest mn�stwo hoteli. - Nie, dzi�kuj� - odpar� jegomo�� i wyj�wszy z kieszeni palta chusteczk� przesun�� ni� po spoconym czole. - Zatrzyma�em si� w�a�nie w takim hotelu, ale mi si� tam nie podoba�o. Chc� mieszka� wytwornie. - Wyci�gn�� spod lewego ramienia wilgotny parasol, przy czym spod prawego wysun�a mu si� zat�uszczona paczka z kawa�kami czerstwego chleba z mas�em. Hrabia Rohna powstrzyma� u�miech, praktykant Georgi odwr�ci� si� w stron� tablicy z kluczami. Boy numer 17 pozbiera� z niewzruszonym spokojem rozsypane kanapki, kt�re tamten wpakowa� trz�s�cymi si� palcami do kieszeni. Zdj�� kapelusz i po�o�y� go przed Rohn� na stole. Czo�o mia� wysokie i pomarszczone z wpadni�tymi sinymi skroniami. Bardzo jasne niebieskie oczy zezowa�y lekko zza binokli, kt�re usi�owa�y zsun�� si� z cienkiego nosa. - Chcia�bym mieszka� tutaj. Przecie� kiedy� musi si� tu co� zwolni�! Prosz� przeznaczy� najbli�szy wolny pok�j dla mnie. Jestem ju� po raz trzeci, czy my�li pan, �e to przyjemnie? Przecie� wiecznie wszystko nie mo�e by� zaj�te! Rohna z po�a�owaniem wzruszy� ramionami. Przez chwil� milczeli wszyscy; s�ycha� by�o muzyk� z czerwonej sali jadalnej i jazzband graj�cy w ��tym Pawilonie. W hallu siedzia�o znowu par� os�b i niekt�re patrza�y, na wp� rozbawione i na wp� zdziwione, na niezwyk�ego jegomo�cia. - Czy pan zna naczelnego dyrektora Preysinga? Mieszka przecie� stale u was, gdy przyje�d�a do Berlina? No, widzi pan. I ja chc� tu mieszka�. Mam co� wa�nego do za�atwienia... powa�n� konferencj� z Preysingiem. Um�wi� si� ze mn� tutaj. Tak jest: wyra�nie poleci� mi, abym tu zamieszka�. Mam si� na niego powo�a�. Powo�uj� si� zatem na naczelnego dyrektora, pana Preysinga. Bardzo wi�c prosz� o odpowied�, kiedy zwolni si� jaki� pok�j? - Preysing? Naczelny dyrektor Preysing? - zwr�ci� si� Rohna do Senfa przez przegrod�. - Z Fredersdorfu, Towarzystwa Akcyjnego. Bawe�na Saxonia. Ja r�wnie� jestem z Fredersdorfu - rzek� jegomo��. - Owszem - przypomnia� sobie portier - jaki� pan Preysing by� tu ju� kilka razy. - Zdaje mi si�, �e jest dla niego pok�j zam�wiony na jutro lub pojutrze - po�pieszy� Georgi us�u�nie. - Mo�e si� pan jutro pofatyguje raz jeszcze, gdy pan Preysing przyb�dzie. Dzi� w nocy ma przyjecha� - rzek� Rohna, kt�ry po przejrzeniu swej ksi�gi znalaz� adnotacj�. Wiadomo�� ta zdawa�a si� dziwnym trafem przera�a� cz�owieka. - Przyje�d�a - rzek� z wysi�kiem, jakby w przestrachu, i teraz wida� by�o wyra�nie, �e zezuje. - Bardzo pi�knie, a wi�c ju� dzisiaj? Dobrze... I on dostanie pok�j? A wi�c s� wolne? No wi�c, m�j Bo�e, dlaczeg� pan dyrektor otrzyma pok�j, a ja nie? Co to ma znaczy�? Na to ja si� nie zgodz�! �e co? �e zapowiedzia� sw�j przyjazd? Ale� przepraszam, i ja si� te� zapowiedzia�em! Przychodz� tu po raz trzeci, wlok� tu trzeci raz t� ci�k� walizk� - prosz� bardzo! Deszcz pada, wszystkie omnibusy s� przepe�nione, a nie jestem zupe�nie zdrowy, wi�c ile� razy mam tu przychodzi�? Co? Dlaczego? To nie jest spos�b obs�ugiwania klienteli. Czy jest to najlepszy hotel w Berlinie? Co? Tak? Wi�c dobrze, chc� zamieszka� w najlepszym hotelu! Mo�e to zabronione? - popatrza� kolejno na wszystkich. - Zm�czony jestem - doda� jeszcze - ogromnie zm�czony! - I wida� by�o po nim to zm�czenie oraz zabawne usi�owania, by m�wi� wyszukanym stylem. Do rozmowy wtr�ci� si� nagle doktor Otternschlag, kt�ry przez ca�y czas sta� obok, i trzymaj�c w r�ku klucz od pokoju, zaopatrzony w du�� drewnian� kul�, wspar� spiczaste �okcie na stole portierni. - Je�eli panu tak na tym zale�y, to mo�e pan zaj�� m�j pok�j - powiedzia�. - Mnie wszystko jedno, gdzie mieszkam. Niech zanios� tam pa�skie pakunki. Mog� si� wyprowadzi�. Moje walizki s� spakowane, spakowane na zawsze. Prosz�... Przecie� wida�, ten cz�owiek jest wyczerpany i cierpi�cy - doda� jeszcze, ucinaj�c wszelkie sprzeciwy, kt�re hrabia Rohna, wymownie gestykuluj�c swymi r�kami dyrygenta, chcia� przedstawi�. - Ale� panie doktorze - rzek� Rohna szybko - mowy o tym by� nie mo�e, by pan mia� sw�j pok�j opuszcza�! Spr�bujemy, zobaczymy. Mo�e pan zechce �askawie wpisa� swoje nazwisko... O, tak, dzi�kuj� bardzo; a wi�c numer 216! - rzek� do portiera. Ten da� boyowi numer 11 klucz od pokoju 216, jegomo�� wzi�� podany mu o��wek atramentowy i wpisa� do ksi�gi meldunkowej swoje nazwisko pismem nadzwyczaj wyrobionym. "Otto Kringelein, buchalter z Fredersdorfu, Saksonia, ur. w Fredersdorfie 14 VII 1882r." - No, nareszcie - rzek� odetchn�wszy, odwr�ci� si� i zezuj�cymi, szeroko rozwartymi oczami popatrzy� w g��b hallu. Sta� wi�c oto w hallu Grand Hotelu buchalter Otto Kringelein, urodzony we Fredersdorfie, zamieszka�y tam�e, sta� tu w swym starym okryciu i �yka� wszystko woko�o przez wyg�odnia�e szk�a swych binokli. Wyczerpany by� jak biegacz, gdy pierwszy dotyka bia�ej wst�gi (i zm�czenie to mia�o swoj� szczeg�ln� przyczyn�), ale widzia� wszystko: kolumny marmurowe z gipsowymi ornamentami, iluminowan� fontann�, fotele klubowe. Widzia� pan�w we frakach, w smokingach, eleganckich �wiatowych pan�w. Widzia� panie z obna�onymi ramionami, w po�yskuj�cych sukniach, klejnotach, futrach, kobiety pi�kne jak dzie�a sztuki. S�ysza� oddalon� muzyk�. Czu� zapach kawy, papieros�w, perfum, zapach szparag�w z sali jadalnej i kwiat�w, przeznaczonych na sprzeda�, w wazonach na jednym ze stolik�w. Pod swymi butami wyczuwa� gruby czerwony dywan, kt�ry przede wszystkim wywiera� na nim najwi�ksze wra�enie. Kringelein, szybko mrugaj�c, przesun�� ostro�nie podeszw� po tym dywanie. W hallu by�o bardzo widno, przyjemnie, ��tawe �wiat�o s�czy�o si� przez aba�ury, a pr�cz tego pali�y si� na �cianach jasnoczerwone ocienione lampki i promienia�y zielone wodotryski, spadaj�ce do weneckiego basenu. Przebieg� kelner ze srebrn� tac�, na kt�rej sta�y szerokie p�askie kieliszki, a w ka�dym by�o tylko troszk� z�otawobr�zowego koniaku i p�ywa� l�d - ale dlaczego w najlepszym hotelu Berlina nie nalewano kieliszk�w do pe�na?! Numerowy, nios�cy nieszcz�sny kuferek, zbudzi� Kringeleina, kt�ry, zezuj�c i �ypi�c oczami, zapad� niby w sen na jawie. Boy numer 11 poprowadzi� go na g�r�, mijaj�c wind�, kt�r� obs�ugiwa� ponury jednor�ki cz�owiek. Pokoje 216 i 218 by�y najgorsze w ca�ym hotelu. W numerze 218 mieszka� doktor Otternschlag, gdy� by� go�ciem sta�ym i mia� ograniczone �rodki utrzymania, a g��wnie dlatego, �e by�o mu oboj�tne, w jakim pokoju mieszka. Numer 216 przylega� do poprzedniego pod k�tem prostym, i obydwie klitki wci�ni�te by�y w przestrze� mi�dzy wind� s�u�bow� przy schodach kuchennych IV i �azienk� trzeciego pi�tra. W �cianach bulgota�a i przelewa�a si� woda z kanalizacji. Kringelein wszed� do pokoju, kt�ry mu otworzy�a stara i nie�adna pokojowa, rozczarowany i niech�tny, gdy� id�c tu, w te coraz smutniejsze cz�ci hotelu, mija� po drodze pi�kne palmy dekoruj�ce korytarz, �wieczniki z br�zu i trofea my�liwskie na �cianach. - Numer 216! - rzek� boy, postawiwszy kuferek, czekaj�c na napiwek. Widz�c jednak, �e go nie dostanie, wyszed�, pozostawiaj�c go�cia w zamy�leniu. Kringelein usiad� na brzegu ��ka i rozejrza� si� po pokoju. By� on d�ugi, w�ski, jednookienny, pachnia� wystyg�ym dymem z cygar i wilgoci� �wie�o wytartych na mokro szaf. Dywan by� cienki i zniszczony; meble (Kringelein je obmaca�) by�y z polerowanego orzecha. W Fredersdorfie mo�na by�o dosta� takie same. Nad ��kiem wisia� portret Bismarcka. Kringelein potrz�sn�� g�ow�: nie mia� w�a�ciwie nic przeciwko Bismarckowi, ale wisia� on te� i u niego w domu. Jako� mglisto wyczuwa�, �e m�g�by spodziewa� si� w Grand Hotelu innych obraz�w nad ��kami, kolorowych, bogatych, niezwyk�ych, takich, kt�re daj� przyjemno��. Podni�s� si� i wyjrza� przez okno. Na dole by�o zupe�nie jasno, gdy� o�wietlony szklany dach zimowej werandy rozci�ga� si� przez ca�e podw�rze. Naprzeciwko sta� nagi i niesko�czenie d�ugi mur. Czu� by�o kuchni�, i w g�r� sz�y nieprzyjemne, ciep�e opary. Kringelein poczu� przy tym silne md�o�ci i pochyli� si� nad umywalni�, opieraj�c si� r�kami o blat. "No c�, nie jestem przecie� zupe�nie zdr�w" - pomy�la� ze smutkiem i usiad� znowu na wyp�owia�ej ko�drze. Robi�o mu si� coraz przykrzej. "Nie, tutaj nie zostan� - pomy�la� - w ka�dym razie nie w tym pokoju. Nie po to przyjecha�em do Berlina. Nie op�aci�oby si� to w og�le... Nie powinienem te� rozpoczyna� mego pobytu w ten spos�b i traci� drogocenny czas w podobnych pokojach. Przecie� oszukuj� mnie na pewno, a bezsprzecznie maj� zupe�nie inne pokoje w takim hotelu. Preysing mieszka na pewno w innym: nigdy by si� na taki nie zgodzi�! Oho! Zrobi�by tak� awantur�, �e zadziwiliby�cie si� tu wszyscy! �mieszna my�l, �e Preysing m�g�by dosta� ten pok�j! O, nie, za nic tu nie zostan�!" - zako�czy� swe my�li. Przez kilka chwil zbiera� si�y, potem zadzwoni�, zrobi� awantur�. Trzeba przyzna�, �e wypad�a ona wcale nie�le, je�eli wzi�� pod uwag�, �e by�a to pierwsza w jego �yciu. Pokojowa w bia�ym fartuchu zawo�a�a, przestraszona, jak�� kobiet� sprawuj�c� wy�sz� funkcj� bez fartucha, w oddali ukaza� si� numerowy, nawet kelner przystan�� ko�o pokoju 216, nas�uchuj�c i balansuj�c tac� z zimnymi przek�skami. Telefonicznie porozumiano si� z Rohn�, kt�ry kaza� poprosi� Kringeleina do ma�ego kantoru: trzeba te� by�o zawiadomi� jednego z czterech dyrektor�w hotelu. Kringelein, za�arty niby oszala�y biegacz, powtarza� w k�ko, �e chce dosta� pok�j pi�kny, wytworny i drogi, co najmniej taki, jaki dostaje Preysing. Najwidoczniej uwa�a� nazwisko to za magiczne s�owo. Sta� z trz�s�cymi si� r�kami w kieszeniach palta, �ciska� w nich pokruszone stare bu�ki z Fredersdorfu i, zezuj�c, ��da� uporczywie drogiego pokoju. By� ju� zm�czony i tak mu si� s�abo robi�o, �e mia� ochot� zap�aka�. W ostatnich tygodniach �atwo mu si� w og�le na p�acz zbiera�o, a przyczyn� tego by� z�y stan jego zdrowia... I nagle okaza�o si�, �e zwyci�y� w�a�nie w chwili, gdy ju� chcia� da� za wygran�. Otrzyma� pok�j numer 70, salon z alkow� i �azienk� za pi��dziesi�t marek dziennie. Us�yszawszy cen�, szybko zamruga� oczami, lecz odrzek� natychmiast: - Z �azienk�? To znaczy... czy mog� si� tam k�pa�, kiedy tylko b�d� mia� ochot�? Hrabia Rohna przytakn�� z niewzruszonym wyrazem twarzy. Kringeleina przeprowadzono zatem do nowego pokoju. Numer 70 wyda� mu si� pokojem w�a�ciwym. Sta�y w nim mahoniowe meble, lustra toaletowe, krzes�a jedwabiem kryte i rze�bione biurko oraz zwisa�y koronkowe firanki, a na �cianie wisia� obraz, na kt�rym by�y namalowane ba�anty; na ��ku le�a�a jedwabna puchowa ko�dra; Kringelein pomaca� j� trzy razy z rz�du, nie dowierzaj�c jej ciep�u i g�adko�ci. Na biurku sta� imponuj�cy br�zowy przyb�r do pisania, przedstawiaj�cy or�a, os�aniaj�cego rozpi�tymi skrzyd�ami dwa puste ka�amarze. Za oknem pada� zimny deszcz marcowy, powietrze pe�ne by�o odoru benzyny i zgie�ku samochod�w, a naprzeciwko, na froncie dom�w bieg�a ruchoma reklama, znacz�ca si� czerwonymi, niebieskimi i bia�ymi literami: ko�czy�a si� i zaczyna�a na nowo, i Kringelein przygl�da� si� jej ca�e sze�� minut. Na dole pe�no by�o czarnych parasoli, jasnych kobiecych n�g, ��tych autobus�w i lamp �ukowych. I drzewo by�o nawet, drzewo, wyci�gaj�ce swe ga��zie tu� niedaleko od hotelu, inne jakie� ga��zie ni� te na drzewach we Fredersdorfie. Po�rodku asfaltu mia�o to drzewo berli�skie wysepk� ziemi, a woko�o krat�, jakby si� broni� musia�o przed miastem. Kringelein, otoczony tyloma obcymi i przygniataj�cymi go rzeczami, uczu� co� jakby przyja�� dla niego. Zak�opotany, sta� chwil� bezradnie przed nie znanym mu mechanizmem wanny; jednak uda�o mu si� czym� pokr�ci� w�a�ciwie, gor�ca woda trysn�a mu nagle na r�ce, i Kringelein zacz�� si� rozbiera�. Troch� mu by�o nieswojo, gdy obna�y� swe drobne i wymizerowane cia�o w tej jasnej, wy�o�onej kaflami �azience, lecz wszed�szy do wody, siedzia� w niej przesz�o kwadrans i nie odczuwa� �adnych b�l�w. Tak, opu�ci�y go one nagle, a doznawa� ich przecie� od tygodni. Nie chcia�by te� cierpie� w najbli�szym czasie... Ko�o dziesi�tej pi�knie przyodziany w jask�k�, w wysokim sztywnym ko�nierzyku i czarnym krawacie b��ka� si� na dole po hallu. Zm�czenia ju� nie odczuwa�, przeciwnie, ogarn�a go niecierpliwo�� i gor�czkowe podniecenie. "Teraz si� zacznie", my�la� ustawicznie, i chude jego ramiona dr�a�y przy tym jak u nerwowego psa. Kupi� sobie kwiat i w�o�y� go do butonierki; z satysfakcj� st�pa� po malinowym dywanie i zareklamowa� u portiera, �e nie ma u siebie atramentu. Jeden z ch�opc�w wskaza� mu pok�j z przyborami do pisania. Znalaz�szy si� przed tyloma pustymi pulpitami w przyjemnym �wietle zielonego aba�uru, Kringelein straci� pewno�� siebie, wyj�� r�k� z kieszeni i jak gdyby zmala� od razu. Z przyzwyczajenia wsun�� jednym ruchem r�ki bia�e mankiety w r�kawy, usiad� i du�ymi zakr�tasami swego pisma buchalteryjnego rozpocz�� pisanie: "Do Wydzia�u Personalnego Tow. Akc. Bawe�na Saxonia we Fredersdorfie. Wielce Szanowni Panowie! Ni�ej podpisany pozwala sobie niniejszym zawiadomi�, �e zgodnie z za��czonym �wiadectwem lekarskim (za��cznik A) niezdolny jest do pracy na razie na przeci�g tygodni czterech. Pensj�, przypadaj�c� za marzec, upraszam wyp�aci� na pierwszego zgodnie z upowa�nieniem (za��cznik B) pani Annie Kringelein, Bahnstrasse 4. Gdyby po up�ywie czterech tygodni ni�ej podpisany nie by� w mo�no�ci stawienia si� do pracy, nast�pi dalsze zawiadomienie. Z wysokim powa�aniem, uni�ony s�uga Otto Kringelein." "Do Pani Anny Kringelein. Fredersdorf w Saksonii, Bahnstrasse 4." "Kochana Anno!" - pisa� dalej, a litera A mia�a du�y okr�g�y zakr�tas. - "Kochana Anno! Zawiadamiam Ci�, �e wynik badania u pana profesora Salzmanna nie jest pomy�lny. Wprost z Berlina mam by� wys�any do zak�adu leczniczego, koszta ma ponie�� Kasa Chorych, i trzeba tylko jeszcze za�atwi� kilka formalno�ci. Mieszkam tymczasem bardzo tanio z polecenia pana dyrektora naczelnego, Preysinga. W tych dniach napisz� szczeg�owiej po nowym prze�wietleniu, co ma nast�pi� przed ostatecznym orzeczeniem. Pozdrawiam Ci� Tw�j Otto." "Do Pana Rejenta Kampmanna, Fredersdorf w Saksonii, Willa Rosenheim, Maurerstrasse." "Kochany Przyjacielu - pisa� dalej w trzecim li�cie swym wyrobionym, �adnym pismem - zdziwisz si� zapewne, otrzymawszy d�ugi list ode mnie z Berlina, ale musz� Ci donie�� o wa�nych zmianach; licz� na Tw� zawodow� dyskrecj�. Trudno mi, niestety, wyrazi� to na pi�mie, lecz spodziewam si�, �e Ty, tak wszechstronnie wykszta�cony i znaj�cy ludzi, zrozumiesz m�j list w�a�ciwie. Jak wiesz, nie czu�em si� zupe�nie dobrze od czasu operacji ostatniego lata i od pocz�tku nie bardzo dowierza�em naszemu szpitalowi i doktorowi. Skorzysta�em wi�c ze spadku po ojcu, przyjecha�em za te pieni�dze tutaj, by si� podda� badaniu i wiedzie�, jak sprawa stoi. Niestety, kochany Przyjacielu, nie jest dobrze, i wed�ug zdania profesora nie b�d� ju� d�ugo �y�." - Pi�ro zawis�o na chwil� w powietrzu, i Kringelein zapomnia� postawi� kropk� po ostatnim zdaniu. W�sy, te pot�ne w�sy przewodnicz�cego zwi�zku, dr�a�y mu lekko, lecz mimo to m�nie pisa� dalej. - "Wobec tego wiele, oczywi�cie, spraw przychodzi cz�owiekowi na my�l, nie spa�em wi�c przez kilka nocy, tylko my�la�em. Zdecydowa�em, �e nie wr�c� wi�cej do Fredersdorfu, lecz chcia�bym przez te kilka tygodni, p�ki si� jeszcze mog� utrzyma� na nogach, mie� co� z �ycia. Smutne to, gdy si� z niego nic nie mia�o i gdy si� idzie do ziemi maj�c 46 lat, a zawsze by�o tylko oszcz�dzanie i k�opoty lub gniewy pana Preysinga w fabryce, a �ony w domu. Niesprawiedliwe to i nie w porz�dku, �e ma si� dla cz�owieka ju� sko�czy� wszystko, kiedy w�a�ciwie nie mia� on nigdy prawdziwej rado�ci. Niestety, kochany Przyjacielu, nie umiem wyrazi� si� dobrze. Chc� Ci� wi�c tylko zawiadomi�, �e testament m�j, zrobiony latem przed operacj�, utrzymuj� w mocy, podstawy jego jednak uleg�y zmianie. Przekaza�em mianowicie tutaj z banku wszystkie moje oszcz�dno�ci, zaci�gn��em te� wi�ksz� po�yczk� na polis� ubezpieczeniow�, jak r�wnie� zabra�em ze sob� got�wk� 3500 marek, spadek po ojcu. Mog� wi�c �y� przez par� tygodni jak cz�owiek bogaty, a to jest moim zamiarem. Dlaczego mog� tylko Preysingowie mie� co� z �ycia, a ka�dy z nas ma by� g�upcem z tym wiecznym oszcz�dzaniem i odk�adaniem? Wzi��em z sob� 8400 marek razem. Anna mo�e odziedziczy� p�niej wszystko, co pozostanie, s�dz�, �e wi�cej nie jestem jej winien, bo i tak zatru�a mi �ycie swoimi k��tniami, a nawet dziecka nie by�o. B�d� Ci� nadal zawiadamia� o miejscu mego pobytu oraz o stanie zdrowia, licz� na zrozumienie i Twoj� zawodow� dyskrecj�. Berlin jest bardzo pi�kny i sta� si� po latach, gdy si� go nie widzia�o, du�ym miastem; mam te� zamiar pojecha� do Pary�a, gdy� dzi�ki korespondencji znam dobrze j�zyk francuski. Jak widzisz, trzymam si� ostro i czuj� si� lepiej po raz pierwszy od d�u�szego czasu, Pozdrawiam Ci� serdecznie. Oddany Ci "moribundus" Otto Kringelein. P.S. Powiedz przewodnicz�cemu Zwi�zku, �e musia�em pojecha� do zak�adu leczniczego." Kringelein przeczyta� listy, kt�re sobie u�o�y� podczas dw�ch bezsennych nocy. Nie by� z nich zadowolony, zdawa�o mu si�, �e w li�cie do notariusza nie zosta�o powiedziane co� wa�nego, ale nie m�g� dociec, na czym to polega�o; chocia� z natury skromny i niezaradny, nie by� w�a�ciwie g�upi, chcia� si� kszta�ci� i by� idealist�. Na przyk�ad �artobliwe okre�lenie "moribundus", jak siebie nazwa�, by�o wyra�eniem, znalezionym w wypo�yczonej z czytelni ksi��ce, kt�r� z wysi�kiem przeczyta� i przetrawi� w trudnych rozmowach z rejentem. Od urodzenia prowadzi� Kringelein normalne �ycie ma�omieszcza�skie, przyziemne, pe�ne trosk i drobnych k�opot�w, �ycie ma�ego urz�dnika w ma�ym mie�cie. Wcze�nie i bez gwa�townego poci�gu o�eni� si� z pann� Ann� Sauerkatz, kt�rej ojciec mia� sklep kolonialny. Osoba ta a� do �lubu wydawa�a mu si� �adna, ale zaraz potem sta�a si� brzydka i niemi�a, sk�pa i drobiazgowa. Kringelein mia� sta�� pensj� i co par� lat dostawa� skromn� podwy�k�. Nie cieszy� si� najlepszym zdrowiem i dlatego od pierwszego zaraz dnia nak�ania�a go �ona i rodzina do wzmo�onego oszcz�dzania ze wzgl�du na ewentualne "zabezpieczenie" na przysz�o��. Na przyk�ad musia� sobie odm�wi� fortepianu, o kt�rym przez ca�e �ycie gor�co marzy�, a ma�y jamnik, zwany Cypelkiem, zosta� sprzedany, gdy podniesiono podatek od ps�w. Na szyi mia� Kringelein stale otwart� rank�, gdy� cienka i anemiczna jego sk�ra nie znosi�a szorstkich postrz�pionych ko�nierzy przy starych zniszczonych koszulach. Czasami zdawa�o mu si�, �e co� w jego �yciu niezupe�nie jest w porz�dku, ale nie m�g� dociec, co by to by� mog�o. Gdy w zwi�zku �piewaczym jego s�aby, wysoki i tremoluj�cy tenor wznosi� si� ponad inne g�osy, mia� Kringelein takie podnios�e i pe�ne zadowolenia uczucie, jak gdyby sam ponad siebie wzlatywa�. Czasem wieczorem wychodzi� na szos� w stron� Mickenau, po czym zbacza� z drogi, przechodzi� przez wilgotny r�w i szed� miedz� w pole. Pomi�dzy �d�b�ami szumia�o z cicha, a Kringelein cieszy� si� w jaki� niewyt�umaczony spos�b, gdy k�osy dotyka�y jego r�ki. W szpitalu, podczas narkozy czu� si� te� jako� dziwnie i dobrze, zapomnia� tylko, co to w�a�ciwie by�o. Wszystko to, czym si� buchalter Otto Kringelein r�ni� od przeci�tnego cz�owieka, by�o drobne, ale w�a�nie nik�e owe sprawy ��cznie ze �miertelnymi jadami, zatruwaj�cymi jego cia�o, sprowadzi�y biedaka tutaj, do najdro�szego hotelu Berlina i zasadzi�y do list�w, kt�re zawiera�y takie nies�ychane i �le umotywowane postanowienie... Z lekkim zawrotem g�owy powsta� i szed� w�a�nie ze swymi listami przez czytelni�, gdy spotka� doktora Otternschlaga, kt�ry przestraszy� go, zwracaj�c raptownie w jego stron� postrzelon� cz�� twarzy. - No i c�? Ulokowano pana? - spyta� doktor leniwie. By� teraz w smokingu i lakierkach. - Tak jest. Pierwszorz�dnie - odrzek� Kringelein, zak�opotany - dzi�kuj�. Chcia�bym podzi�kowa� stokrotnie szanownemu panu... Szanowny pan by� dla mnie tak dobry... - Dobry? Ja? Wcale nie! Ach, pan m�wi o tym pokoju? Nie, widzi pan, ja ju� dawno chcia�em si� st�d wyprowadzi�, ale jestem za leniwy. Ten ca�y hotel to przecie� marna dziura. Gdyby pan zaj�� m�j pok�j, to bym siedzia� teraz w po�piesznym do Mediolanu lub gdzie indziej - naprawd� dobrze by si� sta�o. No, mniejsza z tym. W marcu na ca�ym �wiecie jest szkaradna pogoda. Wszystko jedno, gdzie si� cz�owiek wtedy znajdzie. R�wnie dobrze mo�na i tutaj pozosta�. - Szanowny pan zapewne du�o podr�uje? - nie�mia�o spyta� Kringelein, sk�onny widzie� w ka�dym mieszka�cu tego hotelu magnata lub arystokrat�. - Szanowny pan pozwoli: jestem Kringelein - doda� jeszcze skromniej, k�aniaj�c si� z fredersdorfsk� elegancj�. - Szanowny pan zna wielki �wiat! Otternschlag skrzywi� sw� "pami�tk� z Flandrii". - Tak sobie - odpar� - mniej wi�cej to, co wszyscy: utarte drogi. Znam te� Indie i co� nieco� jeszcze. - I u�miechn�� si� s�abo, widz�c w zezuj�cych niebieskich oczach tamtego